Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 10 z 10 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10

Go down

Przysługa za przysługę.
 Nie. Nie oczekiwał w zamian niczego, co dałoby się policzyć na jego korzyść. Prawie jakby szczerze martwił się o jej osobę zażądał, by wreszcie coś ze sobą zrobiła. Przytaknęła natychmiast, nie pozwoliła słowom w żaden sposób zgasić parzącej determinacji. Nawet jeśli sama siebie musiała uspokajać. Nie idziesz się bić, jednooka, masz tylko obserwować, ubezpieczań.
 — Zajmę się sobą. — zapewniła, najpierw ostro, jakby chciała go skarcić za sugerowanie przywódcy czegokolwiek, a potem jeszcze raz, spokojnie. — Nie przejmuj się tym. Byłam medykiem i wiem, że wiele więcej nie zrobię w tym stanie. Chyba przekręcę się, jak tylko wyruszą. — Mrugnęła. — Wyruszycie.
 Przełknęła bezradnie ślinę. Jakim cudem miała nie myśleć o nim jak o zwierzęciu, kiedy każda jego reakcja kojarzyła jej się z czworonogiem? Zawołany szukał natychmiast atencji w zwisającej bezczynnie ręce. Pani wybaczy, ale czy ta dłoń nie może mnie parę prazy podrapać za uchem?
 Ale i tak przeszły ją dreszcze, gdy poczuła nerwowy gest na ramieniu. Pamiętała jednocześnie, że ma przed sobą nie kundla, a osobę i to wszystko w dalszym ciągu mieszało jej w odbiorze sytuacji. Ściszony głos nie miał na celu nakręcić do granic możliwości jego czujności, po prostu przy tych wszystkich łowcach, którzy niemal bezwzględnie wysłuchiwali jej poleceń był ktoś, kogo nadal mogła jedynie prosić.
 — Jeżeli wszystko poszło właściwie, to ptaszyna nie powinna mieć teraz nikogo wokół siebie. Będzie sama w swoim gnieździe ze skarbami. — zazgrzytała zębami z zażenowania, że musi mówić coś tego pokroju. — Moja broń... to byle zabrało moją cenną broń i pewnie ją tam rzuciło...
 Patrzyła mu w oczy, ale widać było, że z trudem znosi tą presję. Bo prośba była samolubna, ale kobieta skręcała się w środku na myśl, że straciłaby swój najcenniejszy przedmiot w tak beznadziejny sposób. Katana była jedyną pamiątką po rodzinie, jakiej się nie wyzbyła i po latach stanowiła dla mniej bezwzględną wartość, była bezcenna, tyle że z zebranych nikt nie pojmował ile znaczyła dla jednookiej. Tylko jego mogła prosić o coś takiego.
 Bardzo chciałaby móc zrobić wszystko osobiście, ale nie kłamała mówiąc, że padnie zaraz po tym, jak sylwetki małego oddziału znikną za rogiem. Kolana drżały mimowolnie i chociaż starała się stać dumnie, nie umiała zniwelować bladego jak ściana oblicza. Posiłek rozgrzał trochę wnętrzności, ale czuła chłodne dreszcze gorączki.
 — Nie... z resztą, nieważne. — poprawiła się, w porę wizualizując sobie, jak bardzo zdesperowana musi w tym momencie wyglądać. Było niewiele ważnych w jej życiu rzeczy, które starała się trzymać blisko siebie, ale przedkładanie przedmiotu ponad bezpieczeństwo innych było żałosne. Poza tym, to nie było jedyne, co chciała powiedzieć. Widząc, że większość łowców czeka już na ostatni sygnał, pozwoliła sobie odetchnąć. — Jesteś silny. Zaopiekuj się nimi, proszę.W zamian za mnie, zastąp mnie. Zrób to, czego ja nie potrafię. Spróbuj im zaufać. To naprawdę dobrzy ludzie. — Coś, czego nie potrafiła udowodnić przez ostatnie doby chciała załatwić kilkoma słowami. Wiedziała jednak, że słowa chociaż wypowiadane w pośpiechu nie brzmią tak sucho jak wcześniej. — I nie daj się zranić, okej?
Wytrzymała jeszcze kilka sekund, a potem zdjęła ostrożnie jego rękę ze swojego ramienia. To czas, żeby ruszali, a przeciąganie rozmowy zaczynało podchodzić rzewnymi pożegnaniami. Odwróciła się pewnie do reszty i skinęła głową po szybkim sprawdzeniu ich przygotowania. Wychwyciła wśród stojących sylwetkę dziecka i przyciągnęła je do siebie.
 — Zostajemy, słońce. Tym razem walka już nas nie dotyczy. — powiedziała do dziewczynki i obie mogły odprowadzić resztę jedynie wzrokiem.
Ściskało jej się serce. Chciała iść tam na przodzie i prowadzić ich na bój, być przewodnikiem i tarczą dla tych ludzi.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Mówiła do niego szyfrem? Jako wzór do naśladowania w temacie rozkładania kodów na czynniki pierwsze, mógł od razu, w przypływie inteligencji, unieść brew do góry — przynajmniej na krótką chwilę pokazując eksplozję niezrozumienia. Wyglądał jak ktoś, kogo nagłe złapano na środku ulicy, wypryśnięto mu na twarz konfetti, pstryknięto fotkę i zostawiono. Mniej więcej tak się właśnie czuł, choć kamienna twarz szybko wróciła na jego oblicze, a poza tym nie zdradzał choćby minimalnego poziomu zażenowania. Ptaszek jest w gnieździe. Powtarzam. Ptaszek...
  Grow potarł bok szczęki. Prosty umysł. Proste wizje. Proste skojarzenia. Rozmył to, na sekundę zamykając oczy. Kiedy ponownie je otworzył, dostrzegł brakujący element w obrazku. Jej usta poruszały się w kolejnych słowach, zamarły na moment, a potem pozwoliły następnym wyrazom ułożyć wargi w odpowiedni kształt. Wilczur przyglądał się jej natarczywie, zgłodniały i nieszczęśliwy, ale w najwyższym stadium samozaparcia. Bądź co bądź mieli za sobą kilkanaście zerkających ukradkiem oczu; poza tym był w trakcie wciskania elementu, który — jak mu się wydawało — idealnie dopełniał dotychczas niekompletną układankę.
  Wreszcie rozgryzł, w czym rzecz. Jak mógł tego nie zauważyć wcześniej?
  Zdejmując palce z obitej żuchwy przekierował je naprzód. Chciał złapać Yū za drugą rękę i przyciągnąć bliżej siebie, potrząsnąć nią albo zrobić coś innego, mniej drastycznego, bardziej drastycznego. Powstrzymał się. W tym właśnie problem — nie była przywódczynią. „Nieważne” — miał przed oczami widok jak wypowiada to jedno słowo. Zależało jej na czymś, ale grzebała tę myśl bardzo skrupulatnie. Okłamywała samą siebie, a w tym momencie kłamstwa i półprawdy padały niczym śnieg, kryjąc pod sobą to, co sama widziała, czego sama doświadczyła. Czuła sentyment wobec przedmiotu, ale nie byłaby w stanie zorganizować wyprawy tylko po to, aby go odzyskać. Z czasem zamieć przykryłaby prawdę, zanurzyła przywiązanie miliardem zapewnień, że katana wcale nie była aż tak istotna...
  Była ich przyjaciółką. Męczennicą. Tarczą. Nie przywódczynią.
  Nie miała w sobie krzty egoizmu. Zginęłaby za każdego z nich, nawet jeśli mieliby stracić osobę, która nimi przewodziła — podstawę ich bytu. Była tak lekkomyślna? Naiwna? Przysunął się o krok, ignorując natarczywe spojrzenia wwiercające się między łopatki i w sam tył głowy, jakby mogli go przebić wzrokiem i dotrzeć do mózgu; co ty tam robisz, Grow?. Dotknął ponownie jej szyi. Ofiary były nieuniknione; patrząc śmierci w oczy dzień w dzień wiedział o tym doskonale. Bycie przywódcą to przymusowe patrzenie na towarzyszy jak na pionki — stawianie ich tak, aby wygrać, aby sami nie zostali zbici. Ale jednocześnie trzeba uważać na siebie. Można atakować, ale jeżeli ktoś cię strąci — nie, jeżeli ktoś w ogóle stanie zbyt blisko ciebie — przegrywacie wszyscy.
  — I nie daj się zranić, okej?
  Odetchnął rozdrażniony. Miał wrażenie, że jego mięśnie są zardzewiałe, stawy skamieniały i nie może już zmienić ich pozycji. Niespodziewanie cały świat okazał się zbyt gęstą zupą, aby móc w pełni korzystać ze swojej szybkości. Powoli zsunął rękę na ramię łowczyni, choć pierwotnie chciał dotknąć jej twarzy.
  Spróbuj im zaufać.
  To dobrzy ludzie.
  Dobry z ciebie pies, Growlithe. Nie daj się zranić.
  Okej?
  Odwrócił się ku łowcom.
  Okej.

Następnego dnia pod wieczór niebo miało kolor spranych dżinsów po jednej stronie, a po drugiej, łagodnym gradientem, wchodziło w coraz mocniejsze granaty i czerń. Las na horyzoncie zasłaniał słońce, choć nad linią mało bujnych koron pojawiały się fiolety, pomarańcz i żółć. Nie było gwiazd. Niska łowczyni opuszczając głowę poprawiła włosy. Ściągnęła je i zaczęła ponownie związywać gumką w ciasną u nasady kitkę. Widziała już skały, które opuścili; w których zostawili Yū Kami; ranną przywódczynię. Musieli się spieszyć. Chciała jej po prostu przekazać dobre wieści.

Dotarcie do „schronu” zajęło im kilkadziesiąt następnych minut — nie więcej niż pół godziny. Tyle starczyło, aby niebo ściemniało do reszty i obsypało się miliardem gwiazd, jakby ktoś skruszył diament i sypnął nim w górę. Niska łowczyni, Asehina, stała w mroku skały i składała raport. Gdzieś w tle ciszę pleneru przerwał pies lub wilk; przeszył noc wysokim wyciem jak harpun ciśnięty w powietrze.
  — … pod skałą. Leżał skulony, spał — mówiła rzeczowo, krótko. — Dwóch rannych, w zasadzie tylko draśniętych. Otoczyliśmy go, następnie... — Spomiędzy chmur wynurzył się księżyc. Miał kształt szklanego rogala. Rzucił blask na Asehinę i częściowo odkrył jej dziecięce rysy twarzy. Patrzyła nieruchomo na Yū czerwonymi oczami. — … w wielkim skrócie. Jest jeszcze coś.
  Wreszcie odwróciła głowę w bok, przekierowując spojrzenie w dal, ku bezdrożom pustynnej Desperacji. Wycie umilkło gwałtownie, jakby czyiś surowy palec cisnął odpowiedni przycisk i przerwał nagranie.
  — Chce się spotkać w pełnię. Wspominał o jaskiniach.
  Nie wspomniała o kim mowa. Może w ogóle nie znała jego imienia albo z góry uznała to za zbędny środek.
  — Ma coś twojego.

KONIEC WĄTKU
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 10 z 10 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach