Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 9 z 10 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Next

Go down

„Mamy szansę naprawić swoje błędy tylko wtedy, gdy żyjemy."
Dalai Lama by klaskał, byłby wprost wzruszony i dotknięty — skomentował mimowolnie, zbyt wolny, żeby zacisnąć zęby na języku, przegryźć go, połknąć i się nim udławić. Był prawdopodobnie ostatnią osobą w kolejce po dobre wychowanie, a przez wyjątkowo agresywne dobijanie się po arogancję nie zdążył też na odebranie swojego przydziału empatii. Traktował więc ludzi, przedmioty i sytuacje tak, jak mu się akurat podobało. Nie zawsze uważając na ich delikatną powierzchnię, nie zawsze wstrzeliwując się w temat, no i nie zawsze zważając na uczucia drugiej osoby, nawet jeżeli przy tej osobie sam tracił gardę, podupadał na zdrowiu (głównie psychicznym, ale Yū wrzuciła go też na ring, więc harmonia zaczęła się wyrównywać) i nawet jeżeli zaskakiwał. Ją. Siebie. Chyba naprawdę przede wszystkim siebie, bo kiedy tak patrzył na kobietę, czuł zapach krwi wymieszany z wonią wysiłku jaki wkładała w ich podróż, w każde słowo i oddech, nie potrafił odepchnąć obrazu jej straty. Zwykle, kiedy myśli zaczynały być niewygodne, zgniatał je jak gniecie się zagryzmoloną stronę w zeszycie — metaforycznie, ale mniej więcej z takim samym skutkiem. Nawet jeżeli na papierze było zapisane coś, co wytrąciło go z równowagi, po ściśnięciu, tekst przestawał mieć znaczenie; i tak był niewidoczny i zdeformowany. Mógł więc bezceremonialnie wyrzucić kartkę za siebie.
Ale tutaj było inaczej. Łapał jakiś tytanowy przedmiot, który nie ustępował pod siłą jego psychiki. Ilekroć próbował porwać lub zmiażdżyć ten materiał palce jedynie ślizgały się po powierzchni i teraz było identycznie. Nie był w stanie wyzbyć się przeświadczenia, że powinien coś zrobić. Coś, co kłóciłoby się z jego naturą, coś co nie pasowałoby do słów jakimi go określano. Zwilżył językiem kącik ust, wpatrując się uparcie w chustę na której przebijała się już czerwona plama.
W rzeczywistości wahał się tylko moment, ale kiedy wreszcie się zdecydował — było za późno.
— Długo wam schodziło to pięć minut — rozbrzmiał głos nadchodzącego z naprzeciwka mężczyzny. Był postawny, odpowiednio wyprostowany i czujny; przypominał tura w pionowej pozycji wciśniętego w ciemne ubrania. Growlithe spojrzał na niego pochmurnie, ale łowca na niego nie zerknął. Mierzył Yū badawczym spojrzeniem, nawet się nie zatrzymując.
— Co się stało?
„I czy jest coś, co powinniśmy wiedzieć?”
Obok niego kroczyła jeszcze dwójka mężczyzn; byli mniej rośli, ale wielu wymordowanych przemyślałoby decyzję zaatakowania ich.
„Na przykład co cię pogryzło?”
Growlithe wytrzymał wzrok drugiego z łowców, w zasadzie nie starając się ukryć zaschniętych plam krwi na swojej szyi i koszulce. Nie byli głupi, potrafili dodać dwa do dwóch, szczególnie po tym, co ujrzeli w podziemnych korytarzach Shuheia.  Wymordowani posiadali rozwinięte drzewko umiejętności, które dla innych było niedostępne. Możliwości Growa cechowała destrukcyjność — dla pozostałych. Zyskiwał siłę, ale działało to na zasadzie niezbyt opłacalnej transakcji. Żeby żyć, zabierał życie kogoś, kogo miał akurat pod ręką. W zamian pozostawiał wyczerpanie, ospałość, zawroty głowy i mdłości. Nie dziwił się tej sceptycznej aurze, ale z drugiej strony zaczynał odczuwać zmęczenie wiecznym trzymaniem gardy. Stałym udowadnianiem, że nie zrobi im krzywdy, jeżeli nie będzie do tego zmuszony. Przecież walczył po tej samej stronie barykady, więc skąd na miłość boską broń skierowana także w niego? Bo krew na jego skórze być może należała do rannej łowczyni?
Wilczur wydał z siebie stłumiony pomruk, jakby w ostatniej chwili zrezygnował z jawnego warknięcia w ich stronę. Zwolnił nieco, puszczając czarnowłosą przodem, a kiedy na trzy sekundy się zrównali, dotknął palcami jej nadgarstka.
Bywały walki, w których odpadał w falstarcie.
Poza tym chciał już tylko, by się odpieprzyli. Chciał wrócić gdziekolwiek, posłuchać planu, wykonać go.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Wypuściła powietrze z ust w cichym westchnieniu.
 — Gdyby żył. — odrzekła cierpliwie, jak do nadmiernie aktywnego dzieciaka. Tego gówniarza, którego lubiły wszystkie inne dzieci, a przez jakiego nauczyciele tracili głos.
 Stuknęła końcem kija o kamień pod stopą. Zatrzymała się zupełnie nieświadoma wewnętrznych wahań i konfliktów towarzysza, a jej spojrzenie bezbłędnie rozpoznało przyjazne sylwetki zbliżające się do nich z przeciwnego kierunku. Dała sobie szansę na wyprostowanie, przybranie pozy, która chociaż odrobinę pasowałaby do nagryzanej niepełnosprawnością dumy. Już z daleka widziała dyskretne zaskoczenie malujące się na ich twarzach, czerwony wykrzyknik i słowa z trudem utrzymane w ustach.
 — Prowadź do reszty. Porozmawiamy w drodze. — rzuciła po złapaniu krótkiego oddechu i nie czekając na reakcję sama zabrała się do kontynuacji przerwanego marszu. Robiła to jakby z automatu, zbyt przerażona, że nie umiałaby zmusić nóg do dalszego marszu, gdyby zrobili sobie krótką przerwę. Było jednak jeszcze coś, bolesny żar płonący w jej spojrzeniu od momentu gdy tylko opuścili las. Ukrywana skrzętnie iskra energii, która pchała ją do przodu pomimo, że każdy krok był bardzo bolesny. Delikatnie muśnięcie na skórze przez moment zwróciło na siebie jej uwagę, ale z braku kontynuacji uznała to za przypadkowe zetknięcie. Mrugnęła tylko nieznacznie, a potem znowu spojrzała na swoich ludzi.
 Jeden z łowców zmrużył delikatnie oczy jakby wiedział coś, o czym reszta nie miała pojęcia. Kiwnął głową do pozostałych i wybrał się na przód by móc wskazywać im właściwy kierunek. Pozostała dwójka trzymała się z boku kobiety jakby jej pilnowali, ale jednocześnie żaden nie odważył się zaproponować pomocy. Najwyższy z nich podał jej jedynie butelkę z napojem, którą po kilku orzeźwiających łykach kobieta podała do Wilczura.
 — Musieliśmy sobie porozmawiać, ale to mniej ważne. — przytknęła pięść do twarzy zmazując kropelki wody z podbródka. — Po okolicy kręcą się jeszcze niedobitki, z areny albo tamtej kryjówki. Poszliśmy krokiem jednego, ale okazało się, że to dogorywający wymordowany. Wykrwawił się, zanim udało się coś z niego wyciągnąć, ale zdążył się jeszcze odgryźć, cholera. Moja nieostrożność. — Przysunęła wilgotny skraj dłoni do rany i dotknęła nim czerwonej plamy na prowizorycznym opatrunku. — Wilczur mi pomógł.
Kłamstwa wypływające gładko z ust kobiety były jak syreni śpiew dla pozostałych łowców. Nie odzywali się, ale kiwali zgodnie, czasami jeden z nich zagryzał wargę ze zdenerwowania, każdy jednak kupił historię bez problemu, a jeżeli powątpiewał w jakiś fragment nie dawał tego po sobie poznać. Jednooka wyglądała na usatysfakcjonowaną, nic nie zdradzało fałszu. Wyglądała tak, jakby sama wierzyła w realność tego sprawozdania, jakby bardzo chciała, żeby jej słowa były prawdziwe.
 — Jeżeli tak, to nikt nie powinien się już odłączać od grupy. Niezależnie od tego jak ważne mogą jakieś rozmowy. — barczysty łowca ogarnął ich szybkim spojrzeniem, ale zatrzymał się na kobiecie z uniesioną do góry brwią. Wyglądał tak, jakby z całej historii nie przekonała go tylko jedna część i teraz dawał temu wyraz lustrując szyje kobiety.
 Jednooka machnęła dłonią na bok i odwróciła wzrok i uniesionym do góry kącikiem ust. Nie wiem o czym mówisz.
 — Jak daleko stąd znajdują się gniazda? — zmieniła temat płynnie i tym razem wychyliła nieco do przodu.
 — Dojdziemy tam za godzinę... może dwie. Reszta ruszyła przodem, ale idziemy mniej-więcej po ich śladach. Dogonimy ich przed zmrokiem.
 Kiwnęła głową sygnalizując ze przyjęła do wiadomości słowa przewodnika. Mieli jeszcze czas, by złapać oddech i omówić plan. Idealną porą był dla nich zmrok, moment gdy światło słoneczne nie zniknęło jeszcze całkiem za horyzontem, a kiedy otoczenie jest już wystarczająco jednolite, by korzystać z tej przewagi. Musieli tylko utrzymać tempo marszu, które chociaż kobieta tego nie mówiła, było dla niej paskudnie wyczerpujące. Przeginała się od czasu do czasu na stronę uszkodzonego barku albo przymykała powiekę tłumiąc reakcję na nagłe ukłucie bólu.
 — Zawsze mnie zastanawiało... — zmieniła rytm kroków by zrównać się z białowłosym. Przekręciła w dłoni nóż i złapała go ostrożnie za ostrze rączkę kierując do mężczyzny by oddać pożyczony przedmiot. — Widzisz kolory jak pies?
 Bezpośredniość pytania mogła nie pasować do jej zazwyczaj ostrożnego stylu wyrażania się. Była jednak rozluźniona i można nawet zaryzykować stwierdzenie, że zadowolona. Niepozorny uśmiech błądził po jej twarzy kiedy wpatrując się w spojrzenie Wilczura czekała aż odbierze od niej nóż. Reszta łowców również wyglądała na spokojną, nie było śladu napiętej atmosfery chociaż ogólnie nie okazywali zbyt wielu emocji. Wcześniejsze warknięcie Growlithe'a zignorowali, albo uznali za oznakę zupełnie czegoś innego Odchrząknięcie, koci pomruk, cokolwiek.
 Trąciła go w bok łokciem.
 — Dzięki. — rzuciła krótko i uniosła dłoń w obronnym geście. — Tylko mi nie oddawaj. Więcej już nie dam rady.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przyjął wodę i pociągnął kilka łyków z plastikowego naczynia. Potem oddał butelkę, ale z widocznym zawahaniem.
  — Widzisz kolory jak pies?
  — Co? — rzucił jakoś tępo, obrzucając ją zaskoczonym wzrokiem człowieka, któremu podetknięto pod nos coś fluorescencyjnego i zapytano o datę ważności. — Nie. Nie wiem. Może coraz bardziej. Ty widzisz wszystko jak człowiek? — Temat wywołał u niego dziwne mrowienie w opuszkach palców, jakby pod skórą znalazły się dziesiątki biegających mrówek. Wziął wdech, sondując otoczenie. — Ubrałem się jakoś pstrokato czy jak? — Dłonie, wypełnione nieprzerwaną serią drobnych impulsów, przesunęły się po torsie mężczyzny, gdy przygładzał nałożone w pośpiechu ciuchy. Przyjrzał się wtedy zakurzonemu i sztywnemu od zaschniętych plam t-shirtowi z nową dozą nieufności.
  Chciał mówić. Dużo jej odpowiedzieć, przybliżyć obraz tego, co traktowała tak oschle głównie przez uprzedzenie, plotki i domysły. W całej gamie zeszmaconych umysłów znajdowało się kilka rezerw, w których skład wchodzili wszyscy ci, którym cudem udało się uniknąć niektórych minusów bycia wymordowanym.
  Przesunął językiem po spierzchniętych ustach; jakby dotykał pozlepianych klejem drobin piasku.
  — Trzymanie ludzkiej formy przypomina trzymanie czegoś w pięści. Możesz to robić, czemu nie?, ale twoje ciało nie zostało do tego zaprojektowane. Nie do tego, by robić to non stop — zaczął obojętnie. — Dlatego ludzka powłoka jest niewygodna. Masz świadomość, że ją trzymasz, choć z czasem umysł zaczyna grać według przyzwyczajeń — i to trochę pomaga. Ale wciąż jakoś męczy. Fizycznie. Psychicznie. Ogółem. Jeżeli chcesz odpocząć to rozluźniasz mięśnie. Bez tego energia się nie zregeneruje, więc jeśli planujesz chillout, to musisz wrócić do właściwej — właściwej według wirusa — formy. Jestem prawie pewien, że mógłbym zapanować nad różnymi detalami. Schować kły, przywrócić oczom naturalny kolor — ale to oznaczałoby zacisk innych mięśni, większej ich ilości. Może wszystkich. A chyba nikt nigdy nie był tak spięty, jak ja musiałbym być, żeby tego dokonać.
  Więc może bycie człowiekiem nie jest mi pisane, łowczyni. Prawdopodobnie mój organizm nie zniósłby stałej pracy. Całodobowego ucisku, harówki na najwyższych obrotach maszyny. Bycie wymordowanym — więc psem — jest dla mnie o wiele łatwiejsze. Organizm o tym wie i nasiąka tą ideą. Więc tak, tracę wgląd w kolory. Chcesz mnie sprawdzić?

  Podbródkiem wskazał w prawo.
  — Liście tamtego drzewa w tle są szare jak popiół. — Zielone. — Niebo niebieskie. — Tak. — Ziemia jest szarobrązowa. — Racja. — Twoje oczy szare. — Czerwone. — Chustę mam żółtą.
  Wzrok Wilczura padł naprzód. Idący dwa metry przed nimi łowca uniósł rękę, najwidoczniej wskazując coś towarzyszowi. Kiedy zmienił ułożenie nadgarstka, rękaw zadarł się nieco i odsłonił gumową, pomarańczową bransoletkę z jakimś napisem. Grow spojrzał ponownie na Yū.
  — Ciemnożółta. Drugi ma — fioletową — szarą koszulkę. Ile z tego jest prawdą?
  Idąc kopnął jeden z kamieni. Tumany kurzu przecięły drogę jak po hamowaniu mikroskopijnego samochodu. Dzieciak w ciele dorosłego faceta.
  — Teraz widzę głównie niebieski, żółty i szary. — Zawahał się. — Mundury, chusty i plener. Więcej mi nie trzeba. — Złapał z łowczynią kontakt wzrokowy i mrugnął, kiedy na niego spojrzała. — Chociaż wiem, że wasze oczy są czerwone. — Odebrał od niej nóż, zręcznym ruchem wtykając ostrze za pas. — To kolor bohaterów.
  Ale także krwi, ognia, piekła, pychy.
  — Tylko mi nie oddawaj.
  — Mogę ci pomóc — rzucił natychmiast, nie patrząc na nią.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Przez krótki moment mieliła językiem w zastanowieniu.
 — Mam wrażenie, że nie ma dużej różnicy. — odpowiedziała automatycznie, bo rzucone w formie niejasnej odpowiedzi pytanie ją również zaskoczyło. — Ostre światło jest kłopotliwe, a nasze oczy funkcjonują najlepiej po zachodzie słońca. Coś w stylu światłowstrętu wynikającego z trybu życia. — Zwolniła przez moment i uniosła dłoń ponad brwi tworząc rzucający cień daszek. — Dużo łatwiej zaskoczyć nad w takich dni jak te, kiedy słońce pada pod ostrym kątem, a piasek odbija światło. — Pokręciła głową widząc jego niecodzienne zmieszanie. Przez myśl jej nie przeszło, że niewinne z pozoru pytanie może być aż tak dlań problematyczne. — Nie, wybacz mi moją bezpośredniość. Kilka lat temu wychowywałam psa z dwukolorowymi oczami. To cecha typowa dla czworonogów, dlatego byłam ciekawa, czy wirus ma z tym coś wspólnego. Pomijając samą niecodzienną barwę tęczówek oczywiście. — Przechyliła głowę na bok i dało się dostrzec, że z chęcią inaczej układałaby zdania, gdyby nie wyczerpanie. Prostota przekazu okazywała się zbawienna przy jednoczesnej próbie prowadzenia rozmowy i łapczywego łapania oddechu. — Nawet jeśli, to nie ma to większego znaczenia. Powinnam przeprosić za nietakt?
 Uniosła do góry jedną brew śledząc ruchy jego dłoni. Uznałaby to nawet za odrobinę zabawne, gdyby tylko wiedziała co w jej krótkim objawie ciekawości wywołało takie teatralne przygładzanie zmierzwionego materiału. W swojej ocenie nie zrobiła nic wymagającego tłumaczenia się, ale zrobiła to jak zwykle, na zapas. Zabawne, że zawsze w tego typu porównaniach punktem wyjścia był człowiek. Prosty, zwyczajny, statystyczny i zdrowy Kowalski, a dopiero mierząc się z nim, każdy był w stanie znaleźć własne miejsce na skali. Dobrze, jeżeli rozrzut nie był zbyt duży, im bliżej ideału, tym łatwiej dało się przyznać do odstępstw od normy.
Łowcy tak dla przykładu słynęli ze swojej nieufności, względnie nawet agresji. Kami była być może mizernym przykładem niemoralności własnej rasy, bo pomimo wielu lat życia pod sztandarem czerwonego jastrzębia nie umiała wyraźnie uszczuplić szerokiej gamy prezentowanych uczuć. Było jednak kilka kwestii, które umykały jej pozornie ludzkiemu umysłowi, a jedną z nich było niewątpliwie wyczucie chwili.
 Cecha pozornie przydatna gdy chciało się rozładować atmosferę bywała także kłopotliwa, gdy tak jak teraz pod wpływem nagłego impulsu, pchana zmęczeniem bez skrupułów potrafiła powiązać w myślach wygląd Growlithe'a ze swoim świętej pamięci psem. Wszystko to w dobrej wierze, lecz bez wsparcia wyjaśnień sugerujących, że nie stara się go znowu na siłę wrobić w bycie bezmózgim stworzeniem.
 Słuchała przeciągającej się odpowiedzi, ale nie ona jedyna. Chociaż pozostała trójka nie wyrażała szczególnego zainteresowania tłumaczeniami, które traktowała może za zbędne, skoro opinię wyrobili sobie już dawno, pozostawała w zasięgu głosu i niewątpliwie chłonęła obrazowe porównania tak samo jak jednooka. Pozwoliła mu skończyć i chociaż nie wyraziła od razu chęci zabawy w porównywanie kolorów, w skupieniu spoglądała w te samej miejsca co on, w myślach zliczając poprawne i błędne odpowiedzi.
 — Niewiele. — przyznała bez ociągania. — Chociaż to pewnie bez znaczenia. Równie dobrze moje oko może dostrzegać barwy w sposób dużo bardziej oszczędny od kogoś, kto korzysta z rozszerzonej palety. — Minimalnie obniżyła podbródek śledząc tor lotu trąconego kamienia. Niepozorna czynność pozwoliła jej przez moment skupić się na własnych myślach, których dotychczas nie potrafiła zebrać do kupy. Mimo wszystko poczuła minimalne ukłucie współczucia wyrażające się w kilkusekundowym milczeniu, które być może odczuwała niepotrzebnie. Było coś nieprzyjemnego w uświadomieniu sobie, że patrząc na ten sam świat widzą go wyraźnie inaczej, nawet poprzez zwykły odbiór głupich barw. Przerwy od mowy robiła sobie systematyczne co kilka cięższych metrów, dlatego urwany fragment dyskusji zlał się w interwałowym zbieraniu sił na kilka kolejnych, mechanicznych kroków.
 — Są czerwone. — przytaknęła w świadomości gorzkiego znaczenia symboliki niebieskiego i żółci, a także wymienionych przez niego charakterystycznych przedmiotów o tych barwach. To prawie tak, jakby mówił, że nic więcej mu nie trzeba, byle tylko odróżnić swoich od wrogów. — Ale większość z nas nie urodziła się z takimi. Moje były, i tu możesz mieć tego pełne doświadczenie, szare. A ciuchy, cóż... zwykłam nosić niebieski mundur przez jakiś czas.
 Zamknęła oczy jak kot na słońcu i machnęła ręką ponad głowę w stronę jednego z łowców. Pomocy i tak by nie przyjęła, nawet od niego, ale ignorowanie propozycji wydało jej się równie niewłaściwe. Tyle, że przyznanie się do własnych korzeni znając jego niechęć do specu było prawie równoznaczne z dyskwalifikacją, czyż nie?
Złapała rzuconą łukiem butelkę i znowu opróżniła ją niemalże w połowie.
 — Jeżeli nadal chce Ci się pić, to bierz. Reszta ma zapas, a niebawem powinniśmy ich dogonić. — przytuliła policzek do metalowej powierzchni opakowania, a potem znowu złapała je w uścisk ramion. Zauważyła jak za pierwszym razem nie do końca mógł się pogodzić z oddaniem butelki, ale jednocześnie opróżnienie całego zapasu który mieli ze sobą tu i teraz nie było najmądrzejsze. — I mów mi więcej o sobie. Chciałabym zrozumieć.
 Otoczenie powoli się zmieniało. Rozległe dotychczas płaszczyzny zaczynały falować i tworzyć kamieniste pagórki oraz suche koryta. W pewnej odległości majaczyły ostre krawędzie skalnych urwisk i bez wątpliwości to tam zmierzali pod przewodnictwem jednego z łowców. Roślinność była jednak tak samo rzadka i wyschnięta jak wcześniej, gdy już zdarzyło się coś godnego nazwania drzewem czy zaroślami.
 — Chciałbyś być człowiekiem? — przetarła wolną dłonią po ramieniu poszarpanej ręki. Trochę jakby z zakłopotaniem, że znowu drąży delikatne tematy.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Tak myślałem — przyznał bezceremonialnie, wciąż nie zerkając w jej stronę. — Przyjęcie mojej siły przy innych to dla ciebie dyshonor.
  Zniżył ton kiedy mówił. Łowcy wciąż znajdowali się w zasięgu jego głosu, ale teraz dostali utrudnienia. Lekki wiatr, który się zerwał, szumiał między sylabami i zniekształcał niektóre z wyrazów. Forma zakłóceń, nawet tak marnych, była teraz wystarczającą nagrodą od losu. Wilczur uniósł wzrok na szybującego pod niebem ptaka. Czarne skrzydła były tak wielkie, że mogłyby objąć całe sklepienie, a przynajmniej do takich domysłów doszedł białowłosy, gdy potężne ramiona drapieżnika rozpostarły się na całą szerokość. Jeżeli Yū padnie, był już jeden chętny, żeby się nią zająć.
  Grow pokręcił głową do własnych myśli, znów zerkając na monotematyczną drogę, która nie stanowiła może szczególnego powodu do zachłyśnięcia się z zachwytu, ale przynajmniej bywała przydatna. Kilka kształtów przemierzających bezkres było szalenie widocznych, ale przecież im również łatwo byłoby dostrzec inne wystające ponad płaską rzeźbę plamy.
  — Powinnam przeprosić za nietakt?
  — Powinnaś mi powiedzieć czy nie ubrałem czegoś neonowego — przypomniał kąśliwie, zdejmując rękę z brzucha, bo do ostatniej sekundy przygładzał materiał (i tak pognieciony jak po wyjęciu psu z gardła) koszulki. — Nie chcę, żeby coś nas zauważyło wcześniej tylko dlatego, że jestem chodzącym wykrzyknikiem.
  Pokazowe westchnięcie zakończyło temat, przynajmniej ze strony Growlithe'a. Teraz skupił się przede wszystkim na nasłuchiwaniu i sondowaniu terenu. Nieproblematyczne ukształtowanie wkrótce zmieniło się na coraz bardziej falowane, co dla Wilczura, który posilił się wystarczająco dużo razy od ostatniego mordobicia, nie stanowiło aż takiego wyzwania.
  — Chciałbyś być człowiekiem?
  Wpatrywał się uparcie w szerokie plecy idącego przed nimi mężczyzny. Napięte mięśnie stanowiły przeszkodę dla każdego człowieka. Ale dla wymordowanego? Starczyłoby jedno pchnięcie. Oparcie ręki o jego bok i użycie 1/3 siły i powaliłby tego olbrzyma na glebę sprawniej niż niejeden stróż prawa.
  Czy chciał się stać czymś tak słabym?
  — Szalenie — wychrypiał; głębokie cienie zarysowały mocniej jego twarz, gdy przekrzywił głowę i spojrzał w dół jak nastolatek, któremu oberwało się za mało śmieszny żarcik.
  — Ale gdyby dano mi szansę, nie zgodziłbym się. To jak z więzieniem. Statystycznie rzadko który kryminalista jest w stanie wdrożyć się ponownie w normalne życie. Po prostu w pudle miał już wszystko. Społeczną rangę. Zasługi. Renomę. Znajomości. Wychodząc do świata poza kratami zaczynasz od nowa, a to przeraża. Nie kojarzysz tych twarzy, miejsc, tego rytmu. Trafiasz do miejsca, które jest ci kompletnie nieznane. Ja też nie wiem jak się teraz żyje. Co ci ludzie robią. Jakie mają rozrywki. Jak zarabiają. Nie poradziłbym sobie.
  Popękane usta zacisnęły się w zamyśle. Gdzieś w środku czaszki ocierały się o siebie zardzewiałe mechanizmy odpowiedzialne za drzwi pomieszczenia, w którym upchnął wszystkie informacje dotyczące lat spędzonych w Londynie. Stare zębatki ledwo dawały radę je uchylić, ale nawet jeśli zaglądał — merytorycznie — do środka schowka, dostrzegał tylko czerń.
  — Byłem w M3 kilka razy, ale... — odetchnął zrezygnowany — nie wiem jak działa. Nie rozumiem tych rzeczy. Co powinienem wiedzieć o mieście, żeby móc się jakoś wbić w jego tempo? Jakie tam są normy? Jak wygląda technologia? Rozrywka? Kultura? Co jest dla ludzi ważne?
  Spojrzał na nią; dwukolorowe oczy trawiło rozdrażnienie.  
  — Dlaczego tak walczysz o to miejsce, Yū?
  Palce wymordowanego zacisnęły się na chłodnym naczyniu. Woda w środku chlupnęła, kiedy zbyt mocnym szarpnięciem przyciągnął butelkę do siebie. Nie pociągnął jednak łyku, nawet nie podstawił jej pod usta. Bardziej skupiony był na czarnowłosej niż na pragnieniu, które trawiło gardło jak kwas.
  — Nie mogłabyś zebrać ludzi i zbudować nowego miasta? Przecież po apokalipsie nie było tu nic. Żadnych murów, materiałów, rąk do pracy... Wszyscy byli zszokowani, głodni i wyczerpani. Ale M3 powstało. Wy macie czas na plany, większe możliwości, narzędzia... jedzenie... — Oparł wolną rękę o kark, kiedy ponownie prostował ramiona i odwracał głowę frontem do drogi. Palce nacisnęły na mięśnie, ale nie udało im się ich rozluźnić. — Mielibyście spokój, a tak... narażacie się, cały czas wystawiacie na odstrzał. W imię czego? Ludzkości? — Parsknięcie wykrzywiło na moment jego twarz. — Nie jesteście już ludźmi. Byłabyś w stanie zrezygnować z czerwinki, gdyby dano ci wybór?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie wyprowadzała go z błędu. Problemem nie była obecność innych ludzi, ale ogólna niechęć do przyjmowania pomocy, o którą się nie prosiło. Być może gdyby czujnie prześledził historię ich konwersacji zauważyłby, że jednooka potrafiła wprawnie wpleść we własne wypowiedzi także prośby. Przewaga i balans umiejętności nie zawsze były po jej stronie, w przypadkach gdy do sukcesu wymagane było pożyczenie siły innej osoby, nie wahała się prosić o pomoc.
 Teraz jednak parła do przodu z pomocą własnych sił, zdeterminowania tylko jeszcze bardziej, od kiedy padło tak śmiałe stwierdzenie. Może to przez wizję odpoczynku, który miał niebawem nadejść, albo przez chęć powrotu do swoich, znalezienia się wśród znajomych twarzy. Przerwa nie wchodziła w grę, a skoro wykluczyła także przyjęcie od kogoś pomocy, pozostało po prostu iść.
 — Żaden dyshonor. — odpowiedziała po dłuższej chwili.
 Szanowała go, dlatego pomocna dłoń, w tym czy innym wypadku nie byłaby ujmą na honorze. Absurdalnym jest grać tego kim się nie jest, udawać, że ma się więcej umiejętności i sił niż w rzeczywistości. Nie znajdowała się na początku drogi własnego rozwoju, a wyzwania z jakimi niekiedy przyszło się zmierzyć wcale należały do najłatwiejszych.
 Wiele było oznak zmęczenia, niegroźne szuranie butami po wyschniętej ziemi, częste mruganie, płytki oddech, ton spokojny i cichy, niezmiennie od wyjścia z lasu. Momentami przechylała się do przodu i wyglądało tak jakby wystarczył lekki podmuch wiatru by upadła. Zawsze jednak w porę przesuwała stopę do przodu i odzyskiwała równowagę.
 — Przecież powiedziałam, że nie. — przypomniała cierpliwie. — Poza tym, od kiedy to poluje się na ofiary na podstawie koloru koszulki? — Odchyliła głowę nieco do tyłu i podążyła wzrokiem na ptakiem. — Jeżeli coś jest niedostatecznie inteligentne, by przed zadaniem ciosu wznieść okrzyk bojowy, to zapewne nie będzie zwracało uwagę akurat na Ciebie.
 Nie nadążała za zwierzęciem, które wykonywało tak efektowne, ostre zakręty nad ich głowami, dlatego z rezygnacja powróciła do bezmyślnego patrzenia w przód. Bezwiednie słuchała jak odpowiada na wcześniejsze pytanie. Nie umiała skupić się teraz na głębokich, wyrazistych uczuciach, dlatego każde kolejne zdanie brzmiało jak powtarzany po raz dziesiąty wers wierszyka dla dzieci. Jakoś dało się go słuchać, ale nie przekazywał żadnej istotnej treści. Mechanicznie kiwała głową na znak, że nie musi prowadzić monologu i jednak jakąś częścią, jedną setną może nadal stara się być dobrym partnerem do rozmowy.
Byłeś kiedyś w więzieniu?
 Gorące powietrze falowało ponad gruntem tworząc nieprzyjemne dla uszkodzonego wzroku zaburzenia. Zawsze miała problem z oceną odległości, chociaż tyczyło się to głownie krótkich dystansów. Czasami przypadkowo uderzała o coś ręką sądząc, że nadal ma nieco dystansu. Połowicznie martwy punk kończył się mniej-więcej po półtora metra, tam gdzie sięgała kobieca ręka z wycelowanym do przodu no-dachi. W tym wypadku oddziaływanie temperatury na wizję doprowadzały ją do szaleństwa. Zagryzała dolną wargę i starała się skupić na jakiś stałym punkcie.
Metaforycznie, tak właśnie patrzyła też na życie. Nie widziała tego co bliskie, co w zasięgu ręki, bo zawsze starała się zaglądać dużo dalej, w rzeczy i zjawiska odległe w czasie, nieosiągalne.
 — Jace. Kochałeś kiedyś kogoś? — zaczęła, ale niemal natychmiast kontynuowała. Na pewno tak było, nie ma na tym świecie osoby, która kogoś nie kochała. — Matka, siostra, dziewczyna, przyjaciel, ktokolwiek. — Ignorowała jego irytację, nawet gdy bezbłędnie rozpoznała ją w jego spojrzeniu. — Wyobraź sobie, że jedno z nich... nie, wszyscy są chorzy. Śmiertelnie chorzy. I tylko ty wiesz z czego zrobić lek, tyle że nie możesz nikomu o tym powiedzieć. A co gorsza, wszyscy inni twierdzą, że kłamiesz, że jesteś wariatem, postradałeś zmysły, wmawiają wszystkim dookoła, że jesteś zagrożeniem. Zbudować nowe miasto? — uśmiechnęła się słabo. — Poddałbyś się bez walki i poszedł szukać innych, zdrowych osób, które mógłbyś pokochać?
 Weszła w cień wysokiej skały, która wyrosła kiedyś, wieki temu spod przesypującego się piachu. Ziemia była tutaj czerwona i bardziej zbita. Progi skalne dawały wrażenie chodzenia po schodach w górę i w dół na zmianę. Czerwone spojrzenie kobiety tylko przez moment objawiło się zniecierpliwieniem, ale żadne słowo dające początek narzekaniu nie wydobyło się z jej gardła. Zwolniła, a idący przodem łowca bez słowa dostosował swoje tempo.
 — Byłam już człowiekiem i nie podobało mi się. — zakaszlała kilka razy w zwiniętą pięść. — Z drugiej strony Wilczurze to trochę nienawidzę tego miasta. Jeżeli mu nie pomogę, to spalę je w całości przed śmiercią. Pomożesz mi wtedy?
 Wspięła się na kilka kamiennych schodków i machnęła ręką w stronę rozległej doliny, do grupy znajdującej się w cieniu, która w stanie połowicznej mobilizacji odpoczywała w czasie największych upałów oczekując kilku zgub.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kochałeś kiedyś kogoś?
  Raz jeszcze na nią spojrzał. Przelotnie objął skuloną sylwetkę łowczyni zobojętniałym wzrokiem. Niby nie wymagała, aby uchylił rąbka tej tajemnicy, a i tak wbiła but w jego żołądek; z siłą rozpędzonej kuli do burzenia wieżowców. Zdawał sobie sprawę, że ten kamienny ryj, jaki mu wymodelowało życie, nie zdradzi nawet minimalnego zażenowania, a jednak nadal trawiło go rozdrażnienie na myśl, że mogłaby...
  Dotknął swojego brzucha. Palce przesunęły się po materiale, gniotąc koszulkę w niedorzecznych nerwach. Kwaśny uśmiech jaki rozciągnął mu usta mógłby być odpowiedzią samą w sobie. Grow trochę za późno zdał sobie sprawę, że byłby skory powiedzieć łowczyni bardzo dużo.
  Ale nie jesteś na spowiedzi, Jace.
  Grymas stał się jeszcze kwaśniejszy.
  Wiem, przecież wiem.
  Ktoś kto posiadał takie umiejętności usypiania czujnych zwierząt nie mógł być bezpieczny. A Yū bez problemu — i pewnie nawet o tym nie wiedząc — ugłaskała wcześniej rozszalałego wilka. Metaforyczną bestię, której kły połączone były cienkimi pajęczynami śliny, sierść przypominała ostre, nastroszone igły, a oczy stanowiły parę szeroko rozwartych ślepi; bezrozumnych. Growlithe przeciągnął ręką wyżej, minął mostek i dotknął piersi. Pod zakurzonym ubraniem, sztywnym od zaschniętej krwi, waliło mu serce. Poklepał się po torsie i odsunął dłoń.
  Był przerażony.
  Popatrzył na kobietę, nadal ukradkiem.
  — Poddałbyś się bez walki?
  Dotknął skały obok której przechodzili. Pod opuszkami zebrał się warstwowy kurz, kiedy przeciągał nimi po chropowatej powierzchni.
  — Kochasz tych ludzi? — zapytał wreszcie. — Nie są tym samym co matka, siostra, dziewczyna albo przyjaciel. To obce jednostki, którym nic nie zawdzięczasz. Nigdy cię nie uratowali. Wątpię, by to zrobili, gdyby wystawiono cię na publiczny lincz. Zamiast tego byliby pierwsi do chwycenia za kamienie. — Zamyślił się. Obracał w palcach suchy kawałek drewna, który zerwał bez ingerencji mózgu, kiedy przechodzili obok kruchego krzewu; przycupniętego w cieniu skały bohomazu poskręcanych gałęzi. Teraz bawił się niedługim, cienkim jak wykałaczka fragmentem.
  — Nie możesz tego porównać. To inny rodzaj...miłości. Słowo wyraźnie nie chciało mu przejść przez gardło.
  Szczękościsk jaki go dorwał, mógłby zerwać mięśnie twarzy.
  — Poza tym jakoś mnie nie dziwi, że nie podobało ci się bycie człowiekiem. To czym jesteś teraz, jest cholernie podobne. — Pstryknął wykałaczkę w ziemię. — Tylko lepsze.
  Byli sprawniejsi, mieli więcej czasu. Ograniczonego, prawda, ale wciąż o wiele więcej niż standardowy Nowak-san. Znajdowali się pomiędzy najsłabszym ogniwem a przekleństwem. Nie tak bezbronni jak ludzie i nie tak zniewoleni przez siłę jak wymordowani.
  Więc dlaczego wciąż nie zdominowali innych ras?
  — Trochę nienawidzę tego miasta.
  Dlatego? Bo była rozdarta?
  — Jeżeli mu nie pomogę, to spalę je w całości przed śmiercią. Pomożesz mi wtedy?
  — Tak. — Gorycz, jaka towarzyszyła tej obietnicy, wydawała się nie pasować do oczu Growlithe'a. Ślepia, choć wbite w przestrzeń przed nimi, wyrażały przede wszystkim tępe oddanie. Lojalność psa, który nie rozumie, że nie zawsze powinien podążać za komendami.
  Zwolnił, kiedy w zasięgu wzroku pojawili się inni łowcy. Poczuł jak kilka słów, które jeszcze miał wypowiedzieć, z powrotem trafia do gardła; blokuje krtań niczym rosnący balon. Przełknięcie śliny wywołało dyskomfort, ale nie większy niż podróż w spiekocie.
  Miał wrażenie, że słońce spiekło mu skórę tworząc niezmywalne, czerwone przez kilka dni plamy obejmujące nos i policzki. Dotknął twarzy.
  Ale naprawdę dotknięty poczuł się dopiero, kiedy grupka łowców spojrzała na niego. Paru uniosło lekko brew albo zacisnęło wargi. No tak. Dwa do dwóch. Nie są głupi. Tak to szło. Palce Growlithe'a przesunęły się ze szczęki na usta. Czy nadal miał brodę brudną od krwi?
  — Pójdę po medyka. — Takimi słowami przywitała ich wysoka dziewczyna. Jej bluza zaszeleściła w chwili, w której łowczyni gwałtownie obracała się o sto osiemdziesiąt stopni. — Znowu.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Absolutnie żadna cześć jej osoby nie zareagowała. Skierowany do przodu ostry wzrok widział tylko to, co znajdowało się przed nimi. Każdy niejasny gest mężczyzny pozostawał więc bardzo osobisty, niedostrzegalny dla pozornie nieuważnej w tym momencie kobiety. Jej spojrzenie łagodniało, lecz z zupełnie innego powodu, niż obrany chwilowo temat rozmowy zabijającej czas paskudnej wędrówki.
 — A gdyby któreś z nich żyło w cierpieniach sztucznie podtrzymywane przy życiu... dobiłbyś, czy egoistycznie trzymał przy sercu? — kontynuowała, jakby wcale nie słyszała jego wątpliwości. Kontrast pomiędzy cierpkim słowem, a łagodnością oblicza przywódczyni odbijał się niepewnością nawet na twarzach idących z nimi łowców. Jeden z nich zatrzymał się i obejrzał przez ramię ze wzrokiem przesłoniętym niejasną emocją. Zaraz potem pierwszy ruszył w dół, by dołączyć do reszty.
 — Ja też nie do końca rozumiem, Wilczurze, może po prostu być tak, że nie potrafię już inaczej żyć.
 Ześlizgnęła się na podeszwach butów po wygłaskanych przez wiatr skalnych stopniach, aż znowu mogła stanąć bezpiecznie wśród swoich. Większość natychmiast poderwała się z ziemi, jedni gotowi zasalutować z oddaniem, inni z czystej ciekawości - dla Kami zawsze byli bardziej przyjaciółmi, niż podwładnymi. Powitanie było raczej ciche, a najczęstszym odgłosem było westchnienie, ulgi, zmęczenia. Upał doskwierał im tak samo mocno, jak przemożne uczucie niepokoju.
 — Nie trzeba. — odparła natychmiast jednooka na poirytowane słowa młodej dziewczyny.
 Zatrzymała ją tym natychmiast, lecz nie przekonała. Uniesione ku górze brwi bezimiennej łowczyni świadczyły o tym, że jawnie podważa poczytalność przywódczyni. Stała tak przez dłuższą chwilę z wyzywająco ułożonymi na biodrach dłońmi, ale silnie pochwycone ramię wytrąciło ją na moment z równowagi. Mocna dłoń nie pozwoliła dziewczynie upaść, lecz dała szansę zorientować się w swoich zabarwionych bezczelnością poczynaniach. w końcu opuściła pochmurne spojrzenie i odwróciła się, idąc mimo to w stronę młodego mężczyzny - medyka, ale być może już z innymi zamiarami. Z cienia przewyższającej wzrostem większość obecnych wyłonił się w końcu właściciel dłoni. Jasne spojrzenie na moment zetknęło się z zamglonym przez ból wzrokiem Yū.
 — Vettori. — odezwała się z wyraźną ulgą i wdzięcznością.
 Jej wzrok zabłysną na moment i było widać, że to jedna z tych więzi, które nie potrzebują słów do wzajemnego zrozumienia. Cichy, niespodziewany trzask, jakby dwie metalowe kulki uderzyły o siebie, rozległ się zaraz przy uchu kobiety, ale nic poza jej dłonią nie zareagowało na to dziwne zjawisko. Wąskie palce przygładziły na moment zmierzwione, bure futerko niewielkiego stworzenia, które pojawiło się na jej obolałym ramieniu. Dwa małe węgliki błyszczące do ostrego słońca zatopiły się wraz z węszącym nosem w wytartym materiale żółtej chusty. Kromstak szukający uwagi doczekał się jedynie krótkiego powitania, bo cała uwaga jednookiej skupiła się z nową siłą na pozostałych łowcach.
 — Co się stało? — zakaszlała kilkakrotnie czując świeżą krew w ustach.
Bruzdy, obrażenia, przedarte i brudne ubrania, paskudna woń posoki.
 — Nie przejmuj się. — wymamrotał mężczyzna prostując sylwetkę. — Nie pierwszy i nie ostatni raz udało nam się wpakować w tarapaty, ale nikomu nic się nie stało. Kilku osłabionych wymordowanych, niekoniecznie świadomych swojej sytuacji chyba w geście desperacji próbowało nas podejść i ograbić. — Mówił już głośniej, kierując słowa nie wyłącznie do kobiety, ale do całego grona, meldował ze spokojem, nawet pomimo rosnącej plamy krwi na przedartej nogawce.
Yū czuła jednak, jak opuszczają ją siły. Po całym dniu to nie była wiadomość zdolna przywrócić jej energię. Świadomość powoli wyślizgiwała się z kurczowego objęcia, tak silnego jak to, którym zgniatała teraz swój miękki nadgarstek, nawet pomimo siarczystego bólu.
Kochasz tych ludzi?
 — Tak się zastanawiam... — Łowczyni poczuła jak lekki ciężar małego zwierzątka znika z braku. Podążyła wzrokiem za cichym stuknięciem, które zwiastowało kolejną krótkodystansową teleportacje, na ramię Wilczura, ku puchatej kulce, która usilnie badała zapach odkryty na chuście. Zadarła brodę ku górze i nieświadomie złapała mężczyznę za materiał koszulki, trochę ponad łokciem. — Może z tego samego powodu, przez który ty ciągle tutaj jesteś? Mogłeś odejść już wczoraj, nikt by Cię nie winił, żyłbyś teraz własnym życiem daleko od naszego problemu, a przecież nie spodziewasz się, że ktokolwiek Ci podziękuje, racja? Masz coś do udowodnienia... — Zmrużyła oczy i odwróciła głowę tracąc nagle zainteresowanie poprzednim wątkiem. Skrzywiła usta, bo nie do końca wierzyła w czujność swoich własnych zmysłów. — Śmierdzisz ogniskiem, Vettori.
 Jasnowłosy wzdrygnął się, jakby ta uwaga była szczerze go ukąsiła.
 — Czekając na was zajęliśmy się tą... sarną. — odchrząknął nie rozumiejąc zarzutu. — Grzech zmarnować takie mięso, chociaż zabraliśmy tylko niewielką, upieczoną część. — Kiwnął głową za siebie, na kilka ułożonych w stercie plecaków, kilka niewątpliwie pełniejszych niż o poranku. Zapach był jednak dostatecznie dobrze stłumiony, więc bagaż niczym nie zdradzał swojej wartościowej zawartości.
 — Padam z głodu Vettori. — jęknęła teatralnie, puściła skrawek materiału i szurając nogami po ziemi skierowała się pod ścianę. — Co ja bym bez Ciebie zrobiła?
 — Niewiele Yū, niewiele. — mruknął pod nosem okularnik, upewniając się, że szept nie dotarł do uszu kobiety. Pomimo paskudnych otarć trzymał się wyprostowany, wyglądał najlepiej z całej dziesiątki łowców, ale nie tylko. — Wilczurze. — Zaczął, badając grunt. — Nie wyglądasz lepiej niż nasza przywódczyni, więc przestań proszę krzywić się na każdy nasz widok i dołącz się do jedzenia, bo w końcu to dzięki tobie mamy świeże mięso. — Westchnął, lecz nie tak sztucznie jak jednooka, ale ze szczerego zmęczenia. — Nikt naprawdę nie planuje tutaj skrytobójczego ataku na twoją osobę, chociaż niewątpliwie nie każdemu cieszy się buzia widząc Cię znowu wśród nas. — Na moment uniósł dłoń wyżej, jakby zastanawiał się, czy klepnąć wymordowanego po plecach i zachęcić go do socjalizacji jak robi się to z nieśmiałymi dziećmi. Powstrzymał się jednak, dostatecznie rozbawiony tą wizją, by jej nie realizować. — Kami się cieszy.
 Wyminął go i podszedł do pozostałych dwóch łowców, wcześniejszej eskorty.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przesuwał palcami po pyszczku małego zwierzęcia, które pojawiło się nie wiadomo kiedy, wczepione w materiał pogniecionej koszulki. Miękkie futro ustępowało pod naporem szorstkiej dłoni, która machinalnie dotykała rozedrganego ciała, ale Wilczur zdawał się nie zauważać, że głaszcze kromstaka.
  Czekał grzecznie, jak nie on. Milczał — też jak nie on.
  Ciężko stwierdzić czy w ogóle był sobą po tym, co usłyszał.
  Kami się cieszy.
  Tak, to było pocieszające, a przynajmniej dobre do tego stopnia, że Grow sam się uśmiechnął, bardziej do swoich skołtunionych myśli niż do słów jakimi próbował poprawić mu humor Vettori. Cały czas trzymał się blisko łowców dlatego, i tylko dlatego, że rewelacyjnie wmawiał sobie różne rzeczy — między innymi to, że jest tu w ogóle potrzebny. Poradziliby sobie bez niego, ale stanowił tarczę, która mogła uchronić co poniektórych przed zbędnymi obrażeniami — na bazie tego przeświadczenia ruszył za okularnikiem, co jakiś tylko czas zerkając na swoje dłonie, jakby nadal spodziewał się dostrzec czerwone plamy krwi ich brata.
  Zapach mięsa nagle wykręcił mu boleśnie żołądek do tego stopnia, że wyparł z pamięci obraz umierającego łowcy; kwas podszedł aż pod samo gardło, osiadł na języku i wżarł się we wnętrze krtani, przypominając Wilczurowi, jak głupio zrobił wybrzydzając wczorajszego wieczoru. Choć nie przywykł do jedzenia kamieni (wbrew pozorom zawsze potrafił sobie znaleźć coś zjadliwego, a ich zupa się do tego NIE zaliczała) to brak solidnego posiłku odgrywał kluczową rolę w jego marnym stanie.
  Potarł dłonie (już podświadomie wykonując ruch, którym wytarłby krew, gdyby tylko miał ją na rękach), a potem zdał sobie sprawę, że idzie krok w krok za Vettorim, jakby w pewnym momencie gracz nakazał Sim-Growowi podążać za Sim-Vettorim. Mężczyzna wykrzywił się ledwo zauważalnie i przystanął, od razu rozpoczynając rozpaczliwe poszukiwania kogoś innego; kogoś z mniejszą ilością spokoju w sobie. I mniejszą ilością okularów.
  Stając obok tego faceta prezentował się jak jego lustrzane przeciwieństwo, a obecnie naprawdę nie miał ochoty przedstawiać się jako Tarzan z dalekiej puszczy, którego opakowano w ubrania, by wśród cywilizowanych Vettorich nie chodził przepasany tylko czymś, co przy lekkim powiewie zdradzało wszystkie sekrety ciała i nawet z litości nie mogło zostać nazwane spodniami (czy w ogóle innym typem garderoby).
  Grow wsunął palce w zakurzony włosy i zaczął je zaczesywać do tyłu, odgarniając z oczu, które nieustannie przeskakiwały z jednej osoby na drugą. Nie chciał stale podążać za Yū, jakby się jej uczepił albo jakby nie mógł poradzić sobie sam w tej grupie. W rzeczywistości wystarczyło do kogoś zagadać albo przynajmniej nie wbić mu zębów w tchawicę — później jakoś powinno się ułożyć.
  Kami się cieszy.
  Spuścił wzrok, przeciągając rękę aż na kark. Spięte mięśnie przyjęły ucisk palców wykonujących mozolny masaż z ulgą, ale nie rozluźniły się. Mimo zapewnień jasnowłosego łowcy nie był w stanie poczuć się tu bezpiecznie. Nikt nie planował na niego skrytobójczego zamachu? A co ty kurwa możesz wiedzieć? Nie na tym polega skrytobójstwo? By nikt o nim nie wiedział?
  — Hej, zaciąłeś się.
  Wilczur poczuł klepnięcie w tył ramienia, tuż nad łokciem. Spojrzał wtedy w bok, a później w dół. Niska dziewczyna trzymała dłonie na szczupłych biodrach i wpatrywała się w niego z zaciętością skrzata, któremu ktoś lata dookoła garnka. Patrzyła prawie tak, jakby już wkładał łapska w błyszczące złoto.
  — Zaciąłem? — powtórzył bezsensownie, zdejmując rękę w szyi.
  Wzruszyła barkami.
  — No stanąłeś w miejscu. Większość jest tam. — Wskazała ruchem głowy na łowców, którzy podawali sobie z rąk do rąk ciepłe mięso. Zapach był niesamowity. Zresztą, mógł być paskudny, ale wygłodniały umysł przemieniłby woń w najpyszniejszy aromat. — No widzisz? Już jedzą.
  Poszedł z niską dziewczyną do grupy bez dyskusji. Chociaż ślina napływała do ust, przeczekał na swoją kolej.
  Nie wyglądasz lepiej niż nasza przywódczyni.
  Odebrał miskę z ciepłym jedzeniem, powstrzymując wszystkie żądze, by pochylić głowę i ignorując sztućce, które wciąż krążyły gdzieś z jednych rąk do drugich, wcisnąć paszczę w naczynie. Uspokój się — przypominał sobie jak mantrę. Oni jedzą normalnie. To tylko chwila, po co ten pośpiech?
  — Proszę.
  Głos Vettoriego zadziałał jak magnes, jeżeli wziąć pod uwagę możliwość, by oczy Growlithe'a były opiłkami metalu. Ślepia natychmiast odszukały źródło znajomego tonu i zerknęły w twarz łowcy, który wyciągnął akurat rękę uzbrojoną w widelec.
  Drętwymi palcami odebrał od niego sztuciec.
  — Więc ktoś mnie wtajemniczy w plan? — Grow usłyszał pytanie, które prawdopodobnie wypowiedział, ale usta miał równie zesztywniałe co palce. Bierz po kęsie, nie żryj jak świnia. Wcisnął ząbki widelca w mięso z powolnością postaci uwięzionej w miodzie.
  — Nie teraz — mruknęła niska dziewczyna, która wyrosła obok niego nie wiadomo kiedy. — Dajmy sobie choć chwilę spokoju, co? Cały czas coś się dzieje. Przynajmniej podczas jedzenia odsuńmy to na bok. Hej, Vettori! Dokładka! — krzyknęła, choć niezbyt głośno; nadal czuwało nad nim fatum złych wydarzeń i ciężko było określić czy wróg nie czai się dostatecznie blisko, aby wyłapać każdy sygnał do ataku.
  Wilczur wcisnął między wargi kawałek ciepłej sarniny. Kubki smakowe eksplodowały i teraz wszystkie pokłady samozaparcia przekierował na front — nie pokaż po sobie, że jesteś świadom wczorajszej głupoty, żołnierzu. Nie jadłeś, bo nie chciałeś. Nawet tego nie potrzebowałeś. Proste. Jesteś w stanie nie jeść o wiele dłużej niż oni, twój żołądek nie pamięta pełnych posiłków, trzymaj gardę.
  Jasne.
  Zacisnął mocniej palce na łyżce. Dziewczyna obok niego zamlaskała, wpychając do buzi o wiele za duży kawałek. Wydała z siebie coś, co można zakwalifikować jako stłamszony pisk, a potem dorzuciła do puli następną porcję, jeszcze dobrze nie przeżuwszy poprzedniej.
  Żołnierzu, garda!
  Spojrzał błagalnie przed siebie, trzymając w rękach miskę z parującym jedzeniem, kompletnie nieobeznany z zasadami savoir vivre jakie powinny tu panować. Dopiero potem, przypadkiem, natrafił na usadzoną naprzeciwko przywódczynię.
  Zaczął jeść w jej tempie.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Oparła się plecami o szorstką ścianę. Chłód kamienia wywołał nieprzyjemne ciarki na całym ciele, bo różnica pomiędzy słońcem pustyni, a cieniem wygłaskanych przez wiatr skał była gigantyczna. Przycisnęła ranny bark do źródła zimna szukając ukojenia dla pokrytej parzącym obrzękiem skóry, ale uczucie ulgi było tylko chwilowe i bardzo ułudne.
 Chciała pobyć przez moment w samotności. Splątana nić scen z ostatnich dni gmatwała się jeszcze mocniej, węzy zaciskały gwałtownie tworząc guzy nie do rozwiązania. Nie było jednak sekundy, w której ktoś by jej nie obserwował. Baczne spojrzenia wygłodniałych wilków czaiły się w cieniu, bezgłośnie wyczekując odpowiedniego momentu do ataku.
 Zmusiła się do otworzenia oczu. Kilka osób siedziało już w pobliżu, mieli żywe, podekscytowane głosy i gestykulowali energicznie pochłonięci jakimś banalnym tematem rozmowy. Straciła kontakt z otoczeniem na kilka, może kilkanaście długich sekund. Nie kontrolowała już zmęczenia, bo to uderzyło z siłą mitologicznego młota, gdy tylko pośladki zetknęły się ze stabilnym podłożem.
 — ...yć niespotykane, prawda? — rzekł jakiś niewyraźny, męski głos po boku.
 Zamrugała bezmyślnie kilka razy zanim poczuła na sobie ciężar czyjegoś wzroku. Przekręciła powoli głowę natykając się spojrzeniem na przekreśloną czerwoną linią krtań czarnowłosego łowcy. ...próbowałem ocalić zdrajcę? Zamknęła oko i rozchyliła je jeszcze raz, ostrożnie i niepewnie. Młody łowca, który prowadził ich przez część pustyni patrzył na nią z przyjaznym, lecz nieco zmieszanym uśmiechem. Najwyraźniej oczekiwał odpowiedzi na pytanie, którego Kami nie dosłyszała.
 — Niekoniecznie. — Obróciła głowę w drugą stronę, jak podczas meczu ping-pongowego, na Vettori'ego, który odbił w stronę rozmówcy jej własną piłeczkę. Miał spojrzenie czujnego lisa i chociaż zwracał się do innego łowcy, to kobiecie się przyglądał. Pytał bezgłośnie: Co z tobą? A potem odwrócił wzrok i wiedziała, że dodał zmęczonym tonem: Opowiedz mi później wszystko. Bez tajemnic.
 Ciepła miska wylądowała na jej udach nie wiadomo kiedy. Dostrzegła jej obecność nagle, jakby przedmiot w cudowny sposób teleportował się z rąk kogoś innego. Jeszcze kilka minut wcześniej żołądek ściskał się boleśnie przez woń posiłku, ale teraz czuła mdłości patrząc z góry na porządną porcję mięsa, jakiego nie jadali zbyt często. Wszystko działo się za szybko, nie zdarzyła wyrzucić jeszcze z pamięci widoku ptaka rozszarpującego ostrymi szponami ciała zmizerniałego łowcy, a teraz, dwa dni później miała udawać, że czuje się z tym dobrze. Nie było tak, w ogóle.
 — Obawiam się, że musimy o tym powiedzieć. Teraz. — Agresywnie wbiła czubek noża w środek kawałka mięsa, który przypadł jej w udziale i bez skrupułów wpakowała go do ust. Nie miała siły, by babrać się z posiłkiem, dlatego odrzuciła pozory i zjadła swoją część wpychając ją do buzi palcami. Rzuciła Vettori'emu wyzywające spojrzenie, bo spodziewała się, że on jako pierwszy podniesie raban z powodu tego jawnego braku kultury, ale do cholery, znajdowali się w takiej sytuacji, że nawet on nie ośmieliłby się rzucić nieprzychylnej kwestii. Z triumfem obserwowała, jak łowca odwraca głowę i poprawia okulary teatralnie. Nic nie widziałem.
 W końcu uniosła też wzrok na Growlithe'a. Z cichym zaskoczeniem odkryła, że on również patrzy do przodu, w jej stronę. Spojrzenie, które odwzajemniła spod długich rzęs nie wyrażało niczego, była jednak cierpliwa, patrzyła się na niego długo i intensywnie. Pozwoliła całej reszcie przełknąć do końca swoje porcje, a jej własna została tylko połowicznie pochłonięta. Mrugnęła i delikatnym, acz sugestywnym kiwnięciem głowy wskazała mu kierunek na prawo. Na ciągnące się przez kolejne kilometry wyrwy w ziemi, paskudnie głębokie rozpadliny i wyschnięte na wiór połacie brązowej trawy.
To tam. Tam znajduje się gniazdo. Zamknęła oczy.
 Odłożyła miskę na bok i wstała powoli. Każdy łowca milknął po kolei i czekał w spokoju na to, aż chwiejąca się nawet przez lekki podmuch wiatru kobieta znajdzie się wreszcie ponad nimi, wyprostowana, silna, pewna siebie. I tak właśnie było, musiało być.
 — Mam nadzieje, że ten posiłek dał wam siły na to, co w końcu nastąpi, bo wierzę, że pragnienie wszyscy mamy jedno i jest tak samo wyraziste jak moje. Przed zachodem słońca pokonamy ostatni kawałek drogi i dopadniemy wreszcie to, co uciekało nam sprzed nosa przez ostatnie kilka dni. — mówiła twardo. Przełknęła ból i uniosła ranną rękę przed twarz, drżącą, a mimo to zaciśniętą mocno w pięść. — To jednak nie będzie walka. Nie walka, a rzeź, bo nie ma innej kary za zabicie naszych towarzyszy, przyjaciół. Rodziców. — Spojrzała na dziewczynkę przytuloną do ramienia jednej z łowczyń. Przez moment obie patrzyły na siebie w ciszy, dziecko z ustami wygiętymi w podkówkę, a jednooka z ogniem.
 Nawet jeśli dziecko teraz tego nie rozumie, kiedy zda sobie sprawę, jak ważna jest to, co teraz zrobią. Jak wielki pożar wznieci w nim pomszczenie ludzi ze wszystkich wspólnie spędzonych dni, ze wspomnień. Jeżeli teraz to zrobi, w przyszłości będzie spokojna, będzie czysta, nie będzie się wahać.
 — Pamiętajcie za co walczymy.
Za co walczymy?
 Skinęła głową i pierwsza opuściła okrąg, by zabrać się za przygotowanie ekwipunku. Wyszarpała kilka opatrunków i wodę z plecaka medyka, któremu kiwnęła w bezgłośnym porozumieniu. Będzie tego potrzebować nieco później, kiedy słońce zacznie wreszcie kłaniać się skałom. Nie potrzebowała jednak wiele więcej. Jej zadanie było proste. Przeżyć.
 Zrobiła krok do tyłu i machnęła ręką niby przypadkowo. Ruch był jednak całkowicie zaplanowany i z paskudnie nienaturalną precyzją. Chwyciła za skraj koszulki Wilczura i szarpnęła go ku sobie.
 — Mam prośbę. — zaczęła półgłosem.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Chyba był zaskoczony. Chyba. W zasadzie sam nie wiedział co teraz zrobić. Aż do ostatniej sekundy czuł się jak dziesięciolatek uwieszony szyi agresywnego rottweilera, który próbuje powstrzymać to gigantyczne psie bydle przed rzuceniem się do przodu z zamiarem pochwycenia małego króliczka kicającego ogrodem. Generalnie nic nie mógł. Gdzieś w tym całym szale, niepewności i niemocy, dostrzegł znajome wbijanie noża — znajome wbijanie byle czego — w sam środek jedzenia i pakowanie sobie kęsa do ust. Nie bacząc na tłuszcz spływający z kącika ani fakt, że porcja okazała się zbyt duża. To go rozłożyło na czynniki pierwsze. Ich sposób jedzenia niewiele różnił się od tego, który miał miejsce w siedzibie DOGS.
  Wyjątkiem był Vettori. Oczywiście. On jadł jak cywilizowany, dostatecznie wyewoluowany człekokształtny. Nie mlaskał. Nie używał palców tylko sztućców. Nie brał czegoś o takich gabarytach, że wyszłoby mu nosem, gdyby wcisnął to sobie zbyt brutalnie do paszczy. Growlithe był niepocieszony. Nie wiedział już co i tak powinno wyglądać.
  Jadł więc z bólem w oczach i trwało to dla niego całą wieczność. Potem odstawił miskę, wkładając ją w naczynie siedzącej obok dziewczyny. Umilkła gwałtownie, kiedy Yū zaczęła się podnosić. Bystre, łowcze spojrzenia przekierowywały się na przywódczynię i Grow naraz przypomniał sobie, jak bardzo różni się od zebranych tu osób. Choć również wcielił się w rolę słuchacza, nie odczuwał wobec niej respektu, który odbił się na twarzach każdego członka grupy. Wysłuchał jej jednak w skupieniu, nieruchomymi ślepiami śledząc jej usta. Wypowiadała słowa z żarem, który przenikał przez skórę, rozrywał żyły i wprawiał krew we wrzenie. Ludzie sami chcieli wstać. Zawalczyć. Po prostu uczynić to, czego pragnęła.
  Wykonać polecenie.
  Nie wyzyskiwała tego siłą. Widzisz, Jace? Tak się da. Nikogo nie zmuszała. Nie wypowiadała takich słów jak „musimy” albo „trzeba”. Miała tylko nadzieję i ta nadzieja tliła się wewnątrz wszystkich zebranych. Prócz jedynego wyjątku.
  Raz zgaszony płomień nie zatli się na nowo. Kto to śpiewał?
  Grow był od czasu krótkiej przemowy jakiś otępiały, jakby walczył z niezbyt ciężkim fizycznie, ale morderczym pod kątem psychiki i skupienia kacem. Nawet nie zarejestrował w którym momencie wstał i zrobił kolejną lukę w utworzonym okręgu. Rzeczywistość uderzyła w niego dopiero wtedy, gdy poczuł lekkie szarpnięcie za ubranie. Czarny ekran telewizora rozjaśniał; pojawił się obraz. Ujrzał palce zaciśnięte na skraju jego koszulki, przeniósł wzrok wzdłuż szczupłego ramienia, szyi i wreszcie dotarł do twarzy.
  — Mam prośbę.
  Konspiracyjny szept kazał mu się zgiąć wpół, aby nachylić się nad niższą postacią i wysłuchać wszystkiego co miała mu do powiedzenia. Jednak zamiast tego utrzymał wyprostowaną postawę — mimo wszystko nie chciał, aby sama zmiana ułożenia jego sylwetki ściągnęła cudze spojrzenia. Egoistycznie wolał zatrzymać jej prośbę tylko dla siebie; poznać słowa, zakodować, a potem nikomu ich nie zdradzić. Niech wypieprzają.
  Objął ręką jej zdrowe ramię — tuż nad łokciem. Przytrzymał przy sobie, jakby w tym stanie w ogóle miała możliwość wyrwania się i odsunięcia poza zasięg jego zębów. Kciukiem potarł nieporadnie jej skórę przez materiał ubrania, jakby tylko tym gwarantował, że nie ma wobec niej złych zamiarów. Musiała stać blisko, aby ją usłyszał.
  Musiała — powtórzył drwiący głos. Wszystko i wszyscy wokół ciebie coś MUSZĄ.
  Przymrużył ślepia.
  — Jasne — zgodził się półgłosem. — Zrobię co chcesz. Pod warunkiem, że dasz się opatrzyć i odpoczniesz.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 9 z 10 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach