Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 5 z 10 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Next

Go down

- Nie wiń ich za to – wypowiedziała te słowa niepotrzebnie. Grow wydłubał w półpłynnej masie dziurę, całym sobą zdradzając niechęć do siedzenia między zerkającymi na niego ukradkiem łowcami, ale wbrew swojej postawie, wbrew temu jak lekceważąco podchodził do tematu – ani razu nie przeszło mu przez myśl, że wszystko było ich winą. Miał w sobie na tyle ogłady, by dotarło do niego przynajmniej to, jak prawdopodobnie wyglądała scena z trybun. Jak wkraczając do akcji dostrzegli wpierw zęby zakleszczone na ramieniu przywódczyni, a potem poczuli ostry zapach krwi zmieszany z wilgocią podziemi. Musiał przyznać, że w całej swojej ułomności popełnili błąd – na ich miejscu dawno pociągnąłby za spust.
Był tego pewien. Bo...
- Dla ciebie to jest naturalne.
Wreszcie spojrzał na nią z ukosa. Jasne oczy krążyły po twarzy łowczyni w uwadze śledząc usta, które wypowiadały kolejne słowa. Doszukiwał się przy tym ukrytego dna i zgryźliwości, ale nie był wcale dobrym psychologiem. Często źle oceniał ryzyko, błędnie wyciągał wnioski. Teraz nie chciał rzucić czegoś, co jeszcze bardziej uśmierciłoby atmosferę. Wykrzywił się tylko mocniej, gdy pociągnęła temat, kątem oka zerkając na resztę. Łowcy nie wykazywali większych oznak radości, przynajmniej nie ci, którzy znajdowali się blisko ich ogniska.
Wilczur wypuścił marudnie powietrze formułując je w zbyt głośne, teatralne westchnięcie i odłożył miskę na bok. Spód naczynia stuknął o twarde podłoże wyłożone malutkimi kamykami. Czekał aż coś się wydarzy. Aż któryś z czerwonookich mężczyzn straci cierpliwość i powie to, co krąży mu po głowie. Albo aż zaatakuje ich bestia, choć żadnej nie wyczuwał. Grow uniósł spojrzenie na niebo, z którego spadały pojedyncze, jeszcze mało odczuwalne krople.
Jesteś tam, świrusie? - zapytał mimowolnie, przymrużając oczy. Jesteś czy nie? Mógłbyś się wreszcie do czegoś przydać.
Gdzieś daleko, daleko grzmotnęło; burza prawdopodobnie i tak ich ominie, ale huk dało się wychwycić. W innej formie wilcze ucho na pewno by drgnęło wyłapując ten dźwięk co do decybela, teraz tylko oczy białowłosego się poruszyły.
- … nie widzę powiązania.
Te słowa obróciły mu głowę; teraz już jawnie się jej przyglądał. Wyglądała paskudnie, inaczej ją zapamiętał. Włosy brudne od piachu i mokrej ziemi, pomięte ubrania, zadrapania na twarzy, dłoniach, szyi. Połowę z tego to moje dzieło, uśmiechnął się na sekundę, trochę kwaśno. Niedaleko siedziała zupełnie inna osoba. Ale Desperacja tak działa. Grow chciał już wyjaśnić na czym polegało powiązanie, tylko usta nie współpracowały. Cierpki grymas znów pojawił się na jego twarzy, a on sam zrezygnował z wtrącania się. Może nawet nie była w stanie tego zrozumieć?
Wieloma cechami się przeplatali. Oboje byli terroryzowani za to, kim byli. Oboje walczyli za własne racje. Oboje mieszkali gdzieś, gdzie porządny człowiek nie zostałby dłużej niż to konieczne. Ale ścieki najwidoczniej nie były aż tak złe, skoro nie rozumiała zagrożenia.
Grow oparł dłoń na ziemi, przesuwając nią po chropowatej powierzchni. Zaszurało cicho, choć pewnie tylko jego słuch był w stanie to wychwycić. Najbezpieczniej czuł się przy Yū, choć DOGS zawiązało sojusz z łowcami i grzechem byłoby zaatakowanie przywódcy grupy z którą współpracowali. Ale jak zadziałają w obecnej sytuacji, skoro sam przecież nadszarpnął łączące ich reguły? Dowód czerwienił prowizoryczny opatrunek na przedramieniu Kami, na który Grow ani razu nie spojrzał, jakby żył zasadą: „czego oczy nie widzą...”. Mieli w swych szeregach zwierzę, które na co dzień się powstrzymywało.
„Ale może dojść do innych incydentów” - o tym myślą? Kiedy patrzył na twarz Vettoriego, nie dostrzegł śladu emocji, choć był pewien, że on w szczególności rozumiał siłę niebezpieczeństwa.
Jasne, gdyby stracił nad sobą panowanie, spacyfikowaliby go. Ale zanim wreszcie któryś pociągnąłby za spust, bałagan byłby dotkliwy. Białowłosy zmarszczył lekko nos, stukając palcami o glebę. Chciał do końca zachować powagę, udowodnić, że jest bardziej ludzki, niż obstawiano. Najwidoczniej natura była jednak silniejsza.
- Wojna to domena tylko i wyłącznie jednej rasy.
Wybuchnął śmiechem. Niestosownym, rozweselonym, jakby opowiedziała kawał, który tylko on był w stanie zrozumieć – i na który tylko on w towarzystwie zareagował. Uniósł wtedy rękę i spodem dłoni przesunął po kąciku ust, jakby tylko to mogło zmyć ten drapieżny uśmieszek z twarzy.
- Czyżby? – podjął automatycznie, zagryzając zęby na dolnej wardze. Ostre kły nie nadszarpnęły twardej tkanki, choć pozostawiły po sobie czerwieńszy ślad. - Teraz to już tak nie działa, Yū. – Nabrał powietrza, ale nagle zamarł, z tlenem utkwionym gdzieś w gardle. Chciał to ciągnąć? Chciał jej powiedzieć, co naprawdę o tym sądzi? Chciał znów popisać się innym typem rozumowania?
Chciał znów wyjść na zwierzę?
Humor zmalał, a oblicze Wilczura pobladło. Vettori poszedł chwilę temu, ale Grow miał wrażenie, że został z przywódczynią łowców na zbyt długo sam. Jeszcze raz zlustrował otoczenie podejrzliwym wzrokiem i dopiero wtedy pokręcił głową, urywając temat.
Podniósł się z ziemi. Kiedy stawiał pierwszy krok uderzył bokiem buta w brzeg miski. Tłusta masa nie chlupnęła, nie upuściła nawet kropelki poza naczynie. Nietknięte danie zostało beznadziejnie zmarnowane, ale ruchy wymordowanego nie przypominały kogoś, kto miałby problemy z pożywieniem. Nie chwiał się, ubrania na nim nie wisiały, twarz nie była tylko czaszką z napiętą do granic możliwości skórą – na tle reszty wymordowanych na pewno się wyróżniał. Był jednym z królów Desperacji. Bezapelacyjnym alfą, któremu oddaje się wszystko, byle przeżył, byle dalej rósł w siłę.
Usiadł przy Yū, tak blisko, że jeszcze milimetr i otarłby się ramieniem o jej ramię. Ani razu nie utkwił w niej oczu, jakby ogień wydawał się ciekawszym egzemplarzem, więc można przypuszczać, że tylko szczęśliwym losem nie szturchnął jej rannej ręki.
Przez chwilę siedział w prawie całkowitym bezruchu, przesuwając tylko palcami po swoim udzie, jakby wycierał wnętrze dłoni o materiał ubrania, ale wreszcie zamknął powieki i przechylił się. Polik opadł na kolana łowczyni, a ciało ułożyło się wygodnie na boku – na tyle, na ile pozwalały na to obrażenia. Oblizał górne zęby.
- Kiedy byłem człowiekiem wyjechałem do Bangkoku – ton był surowy i głośny tylko do stopnia, do którego musiał być – wystarczającego, by Yū go słyszała. - Wiesz czym był Bangkok? A Tajlandia? – Pytanie zawisło w przestrzeni, powoli przełamywane przez trzaski w palenisku. Zdarte do krwi opuszki palców Wilczura lekko wystukiwały jakiś rytm na udzie łowczyni. - Bangkok był stolicą Tajlandii. Czymś na miarę waszego Miasta-3, ale nie tak wielkim, nie tak zatłoczonym. Nawet nie tak nowoczesnym. Ale to były czasy, gdy po świecie chodzili tylko ludzie. Nie było murów. Ani jawnych wojen. – Język kleił mu się do podniebienia. Palce zatrzymały się na udzie kobiety. - Pojechałem tam na wakacje, tak po prostu. Żeby się rozluźnić w jakimś ciepłym miejscu. Nie spodziewałem się takich upałów, było koszmarnie. Ale nie temperatura okazała się najgorsza. Najgorsze były tłumy. W korkach stało się pół dnia. Do pracy spóźniano się o godzinę, dwie, czasami o pięć. Im większy samochód się miało – tym lepiej. One miały pierwszeństwo, po prostu wciskały się gdzieś na chama zmuszając do ustępstwa, jeżeli nie chciałeś skończyć pod kołami metalowego bydlaka. Ale ja nie miałem tam samochodu, a taksówki ledwo wciskały się na pasy, więc wszędzie chodziłem pieszo. Tajowie raczej nie znali angielskiego, różnie bywało z porozumieniem się, ale mi to nie przeszkadzało. Parłem przed siebie. Brak towarzystwa był mi na rękę, w pracy miałem dostatecznie dużo gęb nad uchem, żeby zrozumieć, że samotność ma swoje zalety. Trafiłem wtedy do jakiejś dziwnej dzielnicy. Mnóstwo skąpo ubranych kobiet, wyzywająco umalowanych, wyperfumowanych... pod nogami plątały się dzieci, mężczyźni rzucali groźne spojrzenia. Byłem gliną od niedawna, może rok, więc wciąż nie czułem się... nie miałem takiej nonszalancji jak reszta. W pewnym momencie podbiegł do mnie jakiś szczeniak. Ten mały brzydal sięgał mi do pasa, Tajowie ogółem byli niscy. I zaczął wciskać gumę do żucia. Łamaną angielszczyzną pytał czy ją chcę. „Bubble gum. Want? Want?” - i tak cały czas, jakby wypowiadał jakieś zaklęcie. W końcu uległem i kupiłem od niego tę gumę. Ale nie wyglądał na zachwyconego. Oczy zaczęły mu świecić, zrobiły się wielkie i tylko tak stał i czekał, i patrzył się na mnie, ale jakoś tępo i nieemocjonalnie, jakbym uderzył go w twarz w trakcie normalnej rozmowy. Coś tam pewnie wymamrotałem, żeby się trzymał i poszedłem w jasną cholerę. – Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że Yū jest zimna. Nie lodowata jak trup, ale zimna jak zwykły człowiek, choć był świadom, że to jego wina – temperatura ciała sięgała czterdziestu dwóch stopni. Gdyby teraz wyjechał do Bangkoku pewnie by nie wytrzymał od gorąca. Też to czuła? Parzył ją? - Kilka dni później przysiadłem się do jednej Tajki w barze. Znała trochę angielski, więc próbowałem ją podpytać o to, gdzie się jeszcze poszwendać, nim nie będę musiał stawić się na lotnisku. Opowiadała żywiołowo. Widocznie miałem szczęście natrafiając na chodzący przewodnik po Tajlandii. Problem w tym, że Bangkok okazał się przez nią mniej urokliwy niż mi się wpierw wydawało. Po pierwsze – smog był niesamowity, w sensie, tak wielki i trujący, że wychodząc później co chwila przykładałem rękę do ust, żeby wdychać tego jak najmniej. Głupie, nie? Po drugie – tłumy przytłaczały, hałas był nie do zniesienia dla kogoś, kto przywykł do ciszy, mówiła zresztą, że ta kakofonia trwa cały czas; bez względu na porę roku albo dnia. Po trzecie – to wylęgarnia pedofilii. Nie tylko, ogółem stawiano duży nacisk na seks. Jeżeli chciało się czegoś spróbować, czegoś, co było zabronione w kraju, trzeba było wyjechać do Tajlandii. Tam znalazło się wszystko. Dowiedziałem się też – głos przybrał chłodniejszą barwę – że sprzedaż  gum przez dzieci to taki szyfr. Kupienie jej oznacza chęć odbycia stosunku za kasę. Rozumiesz co mam na myśli? Widzisz powiązanie? – Zaśmiał się nagle chrapliwie. - Ludzie są dziwni. Nie powiedzą ci co myślą. Będą się uśmiechać i za tym fałszywym uśmiechem przeklinać cię od kurew. I będą czekać aż spuścisz z tonu, złapiesz się na przynętę. Będą mogli zaatakować, bo zdobyli przewagę. – Pauza. - Zwierzęta tak nie robią. Zwierzęta atakują jeżeli chcą zaatakować lub uciekają, jeżeli wiedzą, że nie dadzą sobie rady. Jeżeli któryś z twoich łowców uzna, że ma szansę, bo zamroczył mnie swoją niby niebitewną postawą i jeżeli podniesie na mnie rękę dzisiejszej nocy, żeby wycenić to, co ci zrobiłem, zaatakuję go lub ucieknę. Wiesz o tym.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Paradoksalnie spokój nie chciał współgrać z odpoczynkiem, męczyła się zmuszając do ignorowania głosów niesionych z poduchami, pomimo szumu. Nawet odległe brzmienie burzy nie odcinało jej od szeptów, może sam wiatr zaprzysiągł się przeciwko i duł teraz prosto w twarz kobiety, nie tylko chłodem, ale także wszystkimi słowami, których nie chciała słyszeć. Odłożyła opróżnioną misję na bok, wyciągnięta daleko na bok ręka poruszyła całym obolałym ciałem, przez chwilę w siadzie zdążyła już zapomnieć, jak bardzo ruch może sprawiać dyskomfort. Bez satysfakcji oceniła, że gorzej wyszła na spotkaniu sojusznika, niż na walce z obcą siłą. Trudno było jednak ważyć realną cenę tych ran, zakładając, że gdyby pozostała sama przeciwko zgrai wymordowanych, nie miałaby czego w tym momencie oceniać. Żelazisty posmak krwi w ustach chciał przypomnieć, że nigdy nie będzie za dobrze.
- Teraz? - zapytała, a rozbawienie w jej głosie było przepełnione równocześnie goryczą. - Świat jest tylko i wyłącznie teraz.
Odchyliła głowę do tyłu ignorując ten wybuch śmiechu. Czy raczej, starając się go przemilczeć i rzucić w niepamięć, zanim na dobre zagości się tam jako oznaka pewnego braku szacunku, którego nie chciała doświadczyć. Prawie jak zgniła wisienka na tym torcie niesmaku. Przy tym jedzenie łowców zdawało się co najmniej wykwintne.
Mimika szwankowała, w tej chwili zdolna była jedynie do osobliwego wpatrywania się w płachtę nad ich głowami, zagryzała kącik ust, bezmyślnie śledząc pojedynczą kroplę, która czaiła się, by kapnąć na twarz kogoś, kto akurat nie zwracał na nią uwagi.
Nie była ignorantką, ale trudno zakładać, że wczuje się dogłębnie w coś, czego nigdy nie była w stanie doświadczyć. Jej życie było krótkie, okupione sporą dawką doświadczeń, ale nigdy nie będzie umywać się do kogoś, kto widział świat setki lat do tyłu i mógł na tej podstawie negować jej zdanie. Z wdzięczności, że i on nie porusza tematu, milczała. Była z góry skazana na porażkę, chociaż bój toczyłby się zażarty, ofiarami byłyby urażone gusta i opinie, a przede wszystkim podkopana duma.
Czarne niebo było wygodnym oparciem dla zmęczonego wzroku, gdyby nie towarzystwo, już dawno by spała. Jak część łowców, która szukała dla siebie miejsca przy cieple buchającym płomieni, ale na tyle daleko, by nie dać się sparzyć. Jak dziewczynka, która wyrwana z paszczy potwora o imieniu arena pogrążyła się w swoim, nie do końca wiedząc, z której strony ugryźć sytuację, w której się znalazła. Żałowała, że nie zabrała ze sobą żadnego z trzech wilków, ich senny oddech pozwoliłby i jej skupić się na tym, co powinna teraz zrobić, a zwierzęca czujność ochroniła przed poczuciem ciągłego zagrożenia, przez które nie umiała zacisnąć powiek.
Sztuką było zaufać, pomimo napięcia pokazać opanowanie, może nawet obojętność, ale zaufanie stało się nagle niespodziewanym synonimem głupoty. Ucieczka była niemożliwa, a podążanie obraną drogą prowadziło do konsekwencji, których najwyraźniej nie dało się uniknąć. Nawet wtedy gdy unosiła wzrok nad siebie, robiła to po to, by nabrać oddechu. By płuca w sposób czysto fizyczny mogły napełnić się świeżym, nocnym powietrzem, zapachem dymu, wonią podgrzewanego posiłku, oparami prochu strzelniczego. Także burza pachniała inaczej, nawet jeśli kobieta odczuwała ją bardzo powierzchownie, mogła śmiało stwierdzić, że wtedy wszystko było bardziej wonne, ostrzejsze, ciekawsze.
Długie cienie na przedzie poruszyły się niespodziewanie, utkwiła w nich spojrzenie bez spoglądania na bok, dokładnie widziała co robił, sugerując się tylko tym, co ich otaczało. Odgłos naczynia stykającego się z podłożem był jak cicho odhaczony obowiązkowy punkt, pasował to tej tymczasowości, w której się znaleźli, bo wszystko to zdawało się koślawe i nierealne, trudno było wmówić sobie, że trzeba zachowywać się tak jak zawsze. Czasami chciało się przecież zrobić coś innego, odrzucić niektóre sprawy, uznać za nieważne. Nawet jeżeli one właśnie były najważniejsze.
Odwróciła głowę w przeciwną stronę, odetchnęła głęboko. Ciężar opadł na jej kolana, ale nie zwróciła na niego uwagi. Nie było słów, nie było nawet myśli, którymi mogłaby to skomentować, wolała się nie odzywać. Postanowiła czekać i obserwować, śledzić z dystansem to, co nie jest już od niej zależne i być może przyjąć wszystko, bez wtrącania się w sprawy, których zwykłym pragnieniem nie zmieni. Poczuła lekkie stukanie palców na udzie, spojrzała przed siebie, nadal nie na dół, na oślep sięgnęła ręką, ale zatrzymała ją i zwinęła dłoń w pięść.
Tajlandia.
Tajlandia była zlepkiem liter tworzących nazwę państwa na mapie, gdzieś pomiędzy Birmą a Laosem. Birma i Laos też były tylko zlepkami liter. Na mapie wielkiego świata. Na świecie, którego już nie ma. Gdzieś obok leżał Wietnam. O Wietnamie wiedziała tylko tyle, że niektóre potrawy nadal noszą w nazwie jego piętno, jak gdyby sum po wietnamsku nie mógł być sumem z M-3. Nikt i tak już nigdy nie pozna, czym różniłby się od tego, przyrządzanego na modłę japońską. Nie odpowiedziała na głos.
Nikt jej nigdy nie opowiadał bajek, ale nawet bez tego doświadczenia miała wrażenie, że właśnie tak brzmią. Jakie czasy, takie opowieści. Nie słuchało jej się lekko, ale przysięgła sobie dać mu powiedzieć wszystko, do końca. Zbierała stare książki, kochała mapy, im starsze, tym lepiej. Opowieści opatrzone dopiskiem: literatura faktu były synonimem fantastyki, coś jak odwrotne science fiction, ale na pewno nie brzmiały jak historia, raczej jak tęskne spoglądanie w przeszłość, okiem człowieka, który nienawidził swojej teraźniejszości. Gniew, brud i nienawiść były zawsze i wszędzie. Jeżeli czegoś dowiedziała się na pewno z ich treści to tego, że wojny nie musiały być wcale jawne, by zatruwać życia ludzi.
Wprowadzał ją w świat, którego nie znała. Co z tego zrozumie, skoro realia były tak inne od obecnych? Jak wielką musiałaby posiadać wyobraźnie, by rzucić w niepamięć dziesięć setek lat nieodwracalnych zmian? Nikt już nie zatrzyma tej maszyny. Zamknęła usta, zacisnęła powieki. Chciało jej się krzyczeć: o co Ci chodzi? Patrzyła na niego tępo, ale umysł miała czujny. Ostatnie kilkanaście godzin nauczyły ją na nowo, co to znaczy siedzieć jak na szpilkach. Nawet nie wiedziała, czego się spodziewać, bajka jej nie usypiała, psuła jedynie obraz starego świata i kazała uważać na ukryty między wersami morał. Mimo to, przez pojemnik tlących się myśli przemknęła iskra całkowicie niepasująca od reszty. Wcześniej nigdy jej nie mówił, jak wiele lat chodzi już po tym świecie. Domyślała się jedynie, a doskonale wiedziała, że domysły bywają zdradliwe i bolesne. Czuła, że powoli traci główny sens całej tej opowieści sprzed oczu. I historia wcale jej się nie podobała, ale najwyraźniej właśnie tak miała działać.
Zrobiło się zimniej. Może pogoda płatała figle albo po prostu zaczęła telepać się po zanurkowaniu w lodowym jeziorze. Naciągnęła kołnierz, schowała podbródek w materiale, żałowała, że kurtka znajduje się poza zasięgiem ręki, chętnie schowałaby się pod kapturem.
- Widziałeś tego potwora? Myślisz, że jak wielki jest, kiedy całkowicie się przemieni? Ilu zabrałby ze sobą do grobu, zanim kule dosięgłyby jego serca? A może nie ma niczego, co dałoby radę to powstrzymać? Kami udaje, że ma wszystko pod kontrolą, ale to nie z zimna się telepie, a ze strachu. - szeptała zmienionym tonem, przerzucając obce słowa przez własne usta. - Cieszy mnie, że nie słyszę myśli swoich ludzi, mogę udawać, że to przesłyszenia. Tak naprawdę nawet ja nie wiem, co siedzi w ich wnętrzu i jakie abstrakcyjne plany tworzą w swoich głowach. Ty pewnie wiesz, po której stronie bym stanęła, gdyby doszło do walki, ale ja nie mam pojęcia. Na prawdę nic nie przychodzi mi do głowy. Dobrego wyjścia najwyraźniej nie ma. - uniosła dłoń do twarzy i schowała oczy za brudnymi palcami. - Chciałabym Ci powiedzieć, że nie masz się czego bać w naszym towarzystwie, ale nie mogę. Jak to o nas świadczy... masz rację, jesteśmy ludźmi, tylko ludźmi. A mimo to...
Uniosła wzrok na obozowisko. Tylko ich głosy mąciły ciszę, ogień był większy i cieplejszy właśnie dlatego, że każdy z obecnych stawiał lojalność ponad strach. W ich żyłach płynęła krew przepełniona chęcią zemsty, ale ta zawsze znajdowała dla siebie upust. Mogli się gniewać, mogli czuć gorycz na języku, rzucać słowami, które w żadnym rejonie świata nie zostałyby uznane za miłe, ale granicy, którą wyznaczało zdradzenie woli lidera nie byli w stanie przekroczyć.
Nachyliła się nad nim, teraz kiedy posortowała myśli, wydało jej się dziwne, że z jakiegoś powodu uznał pomysł ułożenia głowy na jej nogach za, chociażby wygodny.
- Nie wiem jak daleko zajdziesz, ale cieszę się, że miała możliwość Cię poznać. - powiedziała swoim zwykłym tonem. Kąciki ust wygięte w łagodny uśmiech nie pasowały do reszty zmarnowanej twarzy, uniosły się tylko na moment jako mały dowód na to, że jednooka przejawiała cechy niepoprawnego optymizmu. - To takie luźne przemyślenie. Powiem Ci, skąd mam pewność, że żadne z nich Cię nie zaatakuje. - ułożyła złożone dłonie na udach. - Wyjaśniłam im, jak uratowałeś życie mnie i dziecku. Może obyło się bez wybuchów, dramatycznych sięgnięć dłonią, filmowych poświęceń, ale to nie zmienia wagi twojej roli w tym, że nadal tu jestem. Właściwie to nie podziękowałam Ci jeszcze za to. - spojrzała na górę, na burzowe niebo. - Dziękuję.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

„Widziałeś tego potwora?” - mamrotała pod nosem; jej głos brzmiał jak szuranie ręką po chodniku, na który ktoś rzucił garść piachu; ledwo chwytał określone słowa. Milczał zaklęcie, wyczerpany własnym monologiem, ale przede wszystkim zmęczony byciem tym, za kogo go miała. Już dawno opuściły go siły na to, by trzymać głowę uniesioną. Uśmiechać się przymilnie, szeptać, a nie wrzeszczeć. Może pół dnia temu, gdy oboje siedzieli na trybunach areny i dyskutowali o mało istotnych sprawach, byłby w stanie się wtrącić i upierać przy swoim. Jak rozwścieczony, źle zrozumiany nauczyciel, który próbuje wbić do głowy nadętego ucznia oczywistą informację – setny raz pod rząd, cały czas bez rezultatu.
Ale jesteś wypompowany z sił – uzmysłowił mu jakiś mdło-sympatyczny głosik. Rozległ się gdzieś z tyłu, może zza jednej z pionowych konstrukcji prowizorycznego obozu. Tak wypompowany, że nawet nie chcesz jej niczego udowadniać. Mam rację? Mam? Mam..?
Leżał nieruchomo, tylko mięśnie się napięły. Oddychał gorącym powietrzem przez lekko rozchylone usta, grzejąc jej roztrzęsione uda. Od dawna nie zwracał uwagi na aparycję, nie było przecież takiej konieczności, ale obecnie czuł zaschniętą krew na szyi i podbródku. Te kilka zaschłych plam było niemal ciężkich.
Kami udaje, że ma wszystko pod kontrolą – dopowiedziała mara w chwili, w której i Yū wyszeptała te słowa. Głosy nałożyły się na siebie, wargi Wilczura zareagowały natychmiast. Wykrzywiły się, rozciągając jego twarz w chwilowym niezadowoleniu. Miał prawo się na nią wściekać?
Zmusił się do spokoju. W całej wojnie, w jakiej brał udział, walka o człowieczeństwo była najcięższa. Odetchnął płytko, marszcząc jasne brwi. Czuł dudnienie w skroniach tym mocniejsze, im mocniej przyciskał twarz do kolan łowczyni. W każdych innych okolicznościach by mu na to nie pozwoliła. Miał wrażenie, że najchętniej odepchnęłaby go od siebie, gdyby wcześniej nie wstąpił na ring, gdyby w pewnym momencie nie poczuła czegoś na kształt winy. W poczuciu obowiązku była więc w stanie dławić się strachem tak długo jak będzie to konieczne.
Działał tu jakiś dziwny mechanizm, bo mimo pełni świadomości, miał zamiar chwytać co jego pełnymi garściami. Dawne dżentelmeństwo nakazywałoby mu trzymać się z daleka – zwyczajnie nie zawadzać, nie narzucać się i nie sprawiać dalszych problemów. Desperacja wypaczała takie zachowania, pozostawiając chciwość i arogancję. Dlatego był gdzie był, robił co robił.
Przesunął opuszkami po materiale okrywającym jej udo, otworzył oczy i spojrzał na nią pod skosem. Pochylała się nad nim; cała jej postać była ostra, jakby ktoś wyretuszował zdjęcie zapominając o tle i obiektach dookoła. Przyglądał się jej sceptycznie, niemal podejrzliwie. W dwukolorowych oczach pojawił się pomarańczowy błysk, żar równy palenisku. Cieszyła się? Tak po prostu? Skamieniałe od napiętych mięśni ciało wymordowanego przechyliło się leniwie; nogi pozostały na swoim dawnym miejscu, ale korpus przewrócił się na plecy, by wymordowany mógł przekrzywić głowę, ujrzeć jej minę. Trzymał rękę na swoim brzuchu jeszcze tylko moment, bo potem podniósł ją i wsunął knykcie na polik czarnowłosej. Pod wierzchem szorstkiej ręki czuł zimno nocy kontrastujące z gorącem jego organizmu – kolejna rzecz, która ich od siebie różniła. Ironiczne, co? - zaszczebiotała jedna z mar. Jej skóra parzy cię bardziej niż ogień. Zdecydowanie bardziej.
Powieki Wilczura opadły o milimetr, kiedy zdał sobie sprawę, że naprawdę dotknął łowczyni na ułamek sekundy. Ledwie musnął ręką policzek, a dłoń odsunęła się, jakby naraził ją na kontakt z rozżarzonym prętem. Więc zrezygnował. Opuścił palce i oparł je z powrotem na swoim brzuchu, znów przekręcając się na bok. Drewno trzaskało, tuląc do snu, w szarobiałym dymie tańczyły żółte i czerwone iskry.
Wydał z siebie nagłe, zbyt głośne westchnięcie, jednocześnie wspierając się na łokciu. Nie była najwygodniejszą poduszką, ale nie o to przecież chodziło. Wilczur niechętnie podniósł ciało do pionu, kątem oka dostrzegając złożone na udach dłonie przywódczyni łowców. Jedna z nich mogła być teraz pożeraną przez soki trawienne. Wszystko to miałoby miejsce, gdyby jej instynkt samozachowawczy szwankował, gdyby – uderzając – nie natrafiła na konkretne miejsce.
Wilczur raz jeszcze przesunął palcami po brzuchu. Czuł wypukłość opatrunku. Centymetrowy przyrost masy. Zrobiłbym to jeszcze raz, przeszło mu tępo przez myśl. Gdybyś wrzuciła mnie na ring, zrobiłbym to jeszcze raz.
- Opowiedz mi coś. – Coś ludzkiego, twojego, coś ze świata, którego już się tutaj nie zna. - Jak straciłaś oko, jak zostałaś łowcą, jak wybrano cię na przywódcę, jak nazywa się twój najlepszy przyjaciel albo dlaczego walczysz z władzą. Cokolwiek.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Odpowiadała bardziej po to, by coś mówić, niż żeby dojść do jakiegoś sensownego rozwiązania. Szukanie prawdy w tej chwili, w takim stanie nie posiadało logiki, nadal była wzburzona, chociaż z zewnątrz tylko zmęczona, może nawet spokojna. Tym mocniej jednak to irytacja chciała dojść do głosu, namieszań, napsuć, wyrwać się poza ramy i maskę opanowania, pokazać swoje pazury, pokąsać. Zamknęła usta ciesząc się powietrzem owiewającym skórę, ciepło i ból promieniowały od ręki, ale wiatr działał tu jak łagodzący środek, a temperatura nocy była wręcz idealna. Nieświadomie sięgnęła wolną dłonią do opatrunku, oplotła palce wokół ramienia i zawiesiła je na uszkodzonej części ciała. Nie chciała okazywać słabości, otwarcie pokazywać każdej parze oczu gdzie boli i gdzie celować. Wszelkie swoje defekty traktowała krytycznie, nawet jeżeli wręcz emanowała aurą: przewróć mnie, a nie wstanę, to chciała grać na odwrót, do końca.
To było trochę takie oszukiwanie samej siebie, bo przecież nawet gdyby powiedziała na głos, że dzisiaj ma już dość, raczej nikt nie miałby nic przeciwko. Przyjazne ręce i głosy wręcz poparłyby jej pomysł, pamiętając, że jeżeli wyraża własne pragnienie na głos, to rzeczywiście jest coś na rzeczy. Trudniej było jej jednak pogodzić się z myślą, że Wilczur nie uznałby jej zmęczenia za oznakę słabości. Miała wrażenie, że wbrew temu co sam jej właśnie powiedział, także czatował na ujawnienie słabych punktów.
Paranoja. Pomyślała. Wpadam w paranoję.
I problem wyglądał nawet poważniej, skoro nie chciała na głos wyrazić swojego niepokoju. To byłoby jeszcze bardziej niesprawiedliwe, rojenie sobie fałszywych oskarżeń, strach związany z uprzedzeniem i wyciąganie z jego powodu konsekwencji, które napędzały tą karuzelę idiotyzmu.
Dlaczego gdyby nie zmęczenie i niejako unieruchomienie z powodu leżącej na jej nogach osoby próbowałaby odsunąć głowę, wyraźnie wskazać, że takie gesty są dla niej niepokojące? W każdym innym wypadku lgnęłaby do tego ciepła, do kontaktu, do dotyku i upewnienia, iż ma prawo czerpać przyjemność z towarzystwa innych osób, nawet tych bezpośrednio powiązanych z obowiązkiem. Byłoby dużo lepiej, gdyby mogła z czystym sumieniem stwierdzić, że robi to nie tylko ze względu na więzi łączące ich grupy. W którymś momencie zapomniała chyba zapytać samej siebie, czy w ogóle lubi tego człowieka.
Ciężar z jej kolan ustąpił. Chociaż wcześniej myślała, że to dziwne, teraz czuła się jeszcze paskudniej. Poza tym chłód natychmiast rzucił się na ciepłe miejsce, które miało kontakt z innym ciałem. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak wielką rolę w odczuwanej przez nią przyjemnej temperaturze grał Wilczur.
Podążyła za nim wzrokiem, wysłuchała jego prośby i nadal wpatrywała się niemo w jego osobę. Każda z tych historii... nie myślała, żeby specjalnie szukał takich tematów, które byłyby idealnym powodem do wyciągnięcia na wierzch swoich goryczy, raczej chodziło o, czy to była zwykła ciekawość?
- To będzie coś weselszego. - zakomunikowała. Krasomówstwo nie było jej domeną, potrafiła przemawiać do tłumu, ale opowiadanie historii w sposób ciekawy dla odbiorcy trochę się od tego różniło. Przede wszystkim nie miała pojęcia, czy umiała znaleźć w swojej głowie rzeczy warte mówienia o nich na głos. - O tym, dlaczego łowcy nie korzystają za często z cukru.
Przechyliła się na bok i sięgnęła po kurtkę, która wcześniej pozostawała poza jej zasięgiem. Narzuciła materiał na ramiona, ale pozostawiła rękawy puste. Znowu oparła się plecami o słup, od którego odchodziły wszystkie linki utrzymujące płachtę przeciwdeszczową nad ich głowami. Z nieba przestała lać się woda, ale teraz okolica pokryła się paskudną mgłą. Tym razem nie zazna lubianej przez siebie gwieździstej, Desperackiej nocy.
- Udało nam się kiedyś zdobyć spory zapas cukru, w gruncie rzeczy nie jest to towar pierwszej potrzeby, ale zdaje się, że wiadomość o jego przejęciu ucieszyła więcej osób, niż regularnie dostarczane posiłki. Było go na tyle dużo, że nikt nie zorganizował podziałów, wtedy jeszcze zajmowałam inną rolę, dlatego nigdy nie brałam ponad normę, chyba nikt nie brał więcej, niż faktycznie potrzebował. Przynajmniej do czasu. W przeciągu kilku dni zniknęła zawartość przynajmniej dwóch worów, więcej niż przez wcześniejsze pół roku. Sprawa była o tyle komiczna, że niedługo potem zwołano ważne zebranie, ustawiono dzienny limit poboru, a w podziemiu zacząć kwitnąć czarny rynek cukru. Niemal każdy śmiał się w duchu, ale kradzież była osobną, poważniejszą sprawą. Dwóch młodych łowców pobiło się o cukier do herbaty, każdy z nich twierdził, że ten drugi wrzucił porcję pierwszego do własnej herbaty i udawał, że nic nie otrzymał. To chyba były nawet bliźniaki, już nie żyją. - zatrzymała się na moment. Nie mogła sobie przypomnieć, czy widziała gdzieś ich ostatnio. Wtedy jeszcze nie śledziła tak bardzo każdego z osobna. Mrugnęła kilka razy i kontynuowała. - Nie pamiętam dokładnie, kto był wtedy tym bohaterem, który nakrył złodzieja. Jednego poranka po całym korytarzu rozległ się głos, obudził połowę padniętych po powrocie w misji łowców, ale i tak każde z nich wyściubiło nos ze swojej nory, chciało dowiedzieć się, co takiego jest źródłem tego hałasu. Też tam wtedy byłam, łykałam jak głupia swoje tabletki, chciałam się dobudzić zanim okaże się, że każą mi w samej koszuli wybiegać z bronią na front, to był ten czas, kiedy nie wiedziało się, kiedy i jaki padnie rozkaz. A z rozkazami się nie dyskutuje. Nie zanudzam Cię jeszcze? - przechyliła głowę i oparła ją na swoim ramieniu. - W każdym razie, czerwone oczy zgrai rebeliantów padły na uciekającą pod nogami niczym bajkowa chmurka puchu wściekle kolorowe stworzenia. Każdy otwierał szeroko buzie, łapał się drugiego i pytał, czy nadal jest we śnie. Cóż, to nie był sen, raczej zabawna rzeczywistość, w której przyszło nam żyć. Cukier nie tylko dla łowców był źródłem szczęścia, także dla szczurów, czy jak się później okazało, stada kromstaków, które faszerowały się naszymi zapasami słodkości kiedy nikt akurat nie patrzył. Pozbywanie się ich nie było najwspanialszą robotą, kąsały i uciekały pod ubranie, przede wszystkim jednak niszczyły inne pożywienie, uciekały do miasta i ogólnie stwarzały zagrożenie większe, niż można je o to posądzić. Okazało się później, że niektóre związały się z łowcami zbyt mocno, by uciec, niektórzy przestali nawet z cukru korzystać, żeby tylko móc podarować porcję swojemu zwierzątku i zyskać jego sympatię. Tak mniej więcej spotkałam swojego małego towarzysza, osiedlił się w mojej kieszeni niedługo po tym, jak odkrył, że tabletki które łykam to sprasowany ksylitol.
Mimowolnie uderzyła ręką o boczna kieszeń. Była pusta, wszystko co ze sobą niosła, zostało jej odebrane dużo wcześniej. Powrócił dyskomfort spowodowany tą myślą, bycie okradanym nie należało do najwspanialszych wspomnień z Desperacji. Westchnęła, odsunęła rękę na bok.
- Growlithe? Nie potrafię za bardzo opowiadać. Czy takie coś wystarczy? - zapytała swobodnie. Pomimo swoich wcześniejszych wątpliwości z jakiegoś powodu zależało jej na jego opinii. I nie chodziło nawet o zdanie Wilczura, tego drugiego miana którym jej się przedstawił używała zdecydowanie rzadziej, ale chciała się dopytać, czy jej starania były wystarczająco dobre. Tak ogólnie.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

- To będzie coś weselszego.
„A moje to jakie było?”  - prawie mu się wymsknęło. W porę ugryzł się w język, przetrzymując ironiczną wstawkę za zębami. W zamian pokiwał tylko głową, bo w tej chwili było mu wszystko jedno; co za różnica o czym będzie opowiadała? Rolę grało tylko to, by mówiła cokolwiek, by nie milczała i nie sprawiała, że gęsta atmosfera zgęstnieje do stopnia, w którym zacznie ich dusić.
Rzadko kiedy potrzebował towarzystwa, choć nawet w tych nielicznych momentach za skarby świata by się do tego nie przyznał. Wśród zamglonych pustkowi, pod nocnym deszczowym niebem, otoczony czujnymi łowcami – przez wszystkie te czynniki był skory wsadzić dumę w piach. Wariował. Nie znosił nicnierobienia, nie potrafił znaleźć dla siebie miejsca. Problemem było nie tylko milczenie albo ciche, szybko urywające się rozmowy, jakie dotychczas wywiązywały się między nim a którymkolwiek z obecnych. Problemem okazał się fakt, że czegokolwiek nie robił – jak bardzo nie prowokował, nie wyśmiewał, nie podstawiał się – Yū reagowała tak samo cierpliwie. Nie przywykł do bycia powietrzem.
Traktuje mnie jak bombę zegarową? Splótł palce na swoim karku i powoli położył się na plecy. Napięcie brzucha, które było konieczne, gdy wykonywał ruch, aktywowało kilka ostrych impulsów bólu. Rozerwana tkanka mięśniowa znów zdawała się dotykać czegoś gorącego, ale twarz Wilczura pozostała obojętna. Opadł na ziemię, wznosząc oczy w górę, choć płachta ochronna zakrywała mu faktyczny obraz nieba i nie mógł zobaczyć nic poza wygiętym w łuk materiałem.
Przymknął więc oczy, całkowicie skupiając się na historii jaką mu przekazywała. Rzadko mówiła o sobie, teraz też wolała wspomnieć o ogóle.   „Nic osobistego” - słyszał to między wersami. „Dostaniesz czego chcesz, jakąś historyjkę, ale beze mnie w roli głównej”.
Jak ostrożnie. Ta kąśliwa uwaga na moment wykrzywiła mu usta, ale szybko rozchylił je, by przesunąć językiem po dolnej wardze; był pewien, że czuł gorycz, co samo w sobie było abstrakcyjne. Gorycz z jakiego powodu? Przegranej? Cukier, o jakim opowiadała, osłodziłby trochę ten stan? Prawie zachichotał, ale znów zadziałał wewnętrzny mechanizm, który przyhamował kamyk, nim ten  aktywowałby lawinę. Po prostu jej słuchaj. To i tak najdłuższa wypowiedź, jaka miała miejsce w waszej relacji. Tak czy nie? - zapytał głos, a Grow mimowolnie przytaknął. Ostatni raz tyle mówiła, gdy przeklinała na rząd M3, gdzieś blisko jaskiń, w których zawiązali sojusz.
Białowłosy wypuścił niespiesznie powietrze przez nos; dopadło go wrażenie lekkiego szumu w skroniach, jakby trzymał głowę do połowy zanurzoną w wodzie. Zdania wypowiadane przez łowczynię do niego docierały, ale zniekształcone i coraz mniej sensowne; traciły na znaczeniu nawet po tym, jak zmarszczył brwi i otworzył ślepia. Obraz okazał się równie zamazany, więc zamrugał kilkakrotnie, chcąc przerwać zbyt szybko postępujące po sobie procesy.
- … niej więcej spotkałam swojego małego towarzy...
Więc jednak było w tym coś o niej.
Kuło go pod powiekami, więc ponownie je przymknął. Utrzymywanie świadomości go męczyło, nawet jeżeli zwykle zmuszony był do gorszych wysiłków. Okazje taka jak ta pojawiają się jednak zbyt rzadko, żeby nie skorzystać z losu. Rwanie, jakie odczuwał przez rany na brzuchu, straciło na sile. Wyciągnął jedną rękę spod głowy i przesunął palcami po koszulce, raz jeszcze sprawdzając opatrunek trzymający bebechy na swoim miejscu.
- Growlithe?
- No..? – wymamrotał pod nosem, czując jak leci mu głowa. - Możesz... mi mó... wić...  Charlie...
Słowa padły tak cicho, że równie dobrze mogła uznać to za jakiś niezidentyfikowany pomruk. Jeszcze policzek dobrze nie opadł na ziemię, a pierś już unosiła się przy charczącym wdechu. Chrapał głośniej niż piła łańcuchowa.

> PW
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wbrew wszelkim wskazaniom, była jedną z ostatnich, która zanurzyła się w oceanie snów. Obóz ucichł, żar wewnątrz ogniska strzelał małymi iskrami od czasu do czasu, śledziła wzrokiem te małe, błyszczące punkty do momentu, aż zniknęły na tle czarnego nieba. Zmęczenie jakby odpuściło, chociaż nie do końca. Bezpieczeństwo i ciepło otoczenia sprawiły, że pozwoliła sobie na jeszcze odrobinę niesubordynacji. Teoretycznie, jako dzierżąca najwyższe stanowisko w grupie nie musiała nikogo słuchać, w praktyce nie oznaczało to, że zawsze miała, ma i będzie najlepsze i najbardziej trafne uwagi. Kiedy medyk mówił jak ma się zachowywać, nie kierował swoich słów do przywódcy, ale poszkodowanego. Lekarzy się słucha, zazwyczaj.
- Co mówisz? - zapytała, odwracając głowę w stronę Wilczura, reagując na jego niewyraźne słowa. Najpierw uniosła brew, ale w momencie gdy wzrok padł na jego oblicze, zdała sobie sprawę, że nic więcej już od niego tej doby nie usłyszy. Przyglądała się tak przez dłuższy moment, nie nachalnie, bardzo delikatnie badając to osobliwe zjawisko.
Westchnęła głośno, naciągnęła skraj kaptura mocniej na głowę, rzuciła jeszcze ostatnie spojrzenie na resztę grupy i zamknęła oczy w cichej próbie oddania się odpoczynkowi. Nie pomagał ani ból na ramieniu, pulsujące ciepło rany na boku przez które musiała spać na siedząco, ani tym bardziej chrapanie. Jeżeli jakaś desperacka bestia zignoruje palące się ogniska i zaryzykuje podejście, najpewniej odstraszy ją ten dźwięk. Była tego niemal pewna. Tego i wielu innych myśli, które biegały chaotycznie po jej umyśle zanim wszystko nakryła ciemność.

***

Zanurzyła dłonie w zimnej wodzie. Trzymała je tam tak przez kilka długich sekund wpatrując się jednocześnie w falującą powierzchnie wody. Nawet kiedy obraz nie był wzburzony, wyglądała jak siedem nieszczęść. Uniosła rękę do twarzy i zgarnęła wilgotnymi palcami kosmyki włosów opadające na twarz po czym przesunęła nimi po policzkach, zmywając zaschnięty brud. Przeczesała pobieżnie czarną czuprynę i związała wysoki kuc z tyłu, jak miała w zwyczaju się nosić. Trochę lepiej, chociaż nadal mogłaby straszyć dzieci w M-3.
Podniosła się i wraz z pękniętym przy górze wiadrem, wypełnionym do połowy wodą przeszła po skrzypiących deskach. Słońce wstało jakiś czas temu, ale nadal wisiało bardzo nisko, promienie były wyraziście żółte, w powietrzu unosiła się mgiełka i wszechobecny pył, który błyszczał oświetlony pod ostrym kątem. Koło młyńskie obróciło się leniwie o kilka zębów, pchane jakąś obcą siłą, niżeli zgodnie ze swoim powołaniem, dzięki wodzie. Budynek był stary, chociaż nie mógł pamiętać czasów aż tak odległych jak świat przed apokalipsą. Chociaż dla Kami istniał tutaj od zawsze, domyślała się, że stworzony został rękami jakiejś grupy, może nawet jednej osoby, która chciała kiedyś podjąć się próby wykorzystania wody do produkcji energii. Dziwnym było tylko to, że suche teraz koryto rzeki nie znajdowało się nawet w okolicy, a jedynym co nadal magazynowało wodę, był długi na kilka metrów i głęboki na niecałe dwa obłożony kamieniami kanał. Zbierała się tam deszczówka, zimna, czysta, przede wszystkim jednak zdatna do spożywania. Chyba właśnie dlatego nikt nie ruszał młyna, każdy musiał zdawać sobie sprawę, że wielu takich miejsc, gdzie dało się zaspokoić pragnienie nie było. Przynajmniej nie w zasięgu dziennego marszu.
Minęła bokiem rozwalone schodki, ktoś próbował chwilę temu z nich skorzystać, ale rozciął sobie tylko nogę na desce, która pękła pod jego ciężarem. Zeszła bokiem, stawiając stopę poniżej stopy, drewniana szopa przylegająca do koła miała być tylko chwilowym przystankiem, ale większość rozłożyła się na deskach i w najbliższej okolicy. Było jasne, że bez konkretnego planu nie ma po co męczyć dalej nogi.
Odłożyła wiadro obok młodego medyka i rzuciła pobieżne spojrzenie po wszystkich zebranych łowcach starając się ustalić najlepszy podział obowiązków dla tych, którzy nadal jeszcze nie zajmowali się niczym konkretnym. Wychwyciła wzrokiem jasną czuprynę dziewczynki, która przylegała plecami do jednej z kobiet, wzrok miała otępiały, w małych dłoniach trzymała łyżkę, ale miska z jedzeniem pozostawała na ziemi. W tym momencie nic nie mogła więcej zrobić.
Obróciła się na pięcie i wyjrzała na okolicę. Z zasięgu wzroku znikł jej Wilczur, chociaż byłą pewna, że dotychczas kontynuował z nimi wędrówkę, przynajmniej w bezpieczniejsze okolice. Teraz jednak nie mogła nigdzie zlokalizować jego charakterystycznej postury, ale nie zdziwiłaby się, gdyby postanowił odejść bez słowa. Nawet z przeświadczeniem, że takie zachowanie idealnie do niego pasowało, nadal zerkała na boki z dziwnym wrażeniem, że wiele spraw pozostało za bardzo otwartych, by tak łatwo znowu pozwolić ich drogom się rozejść.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przespał całą noc, co rzadko mu się zdarzało. Miał wrażenie, że ciało od dawna nie zaznało tak dobrego wypoczynku, nawet jeśli warunki Desperacji nie zaliczały się do luksusowych. Prawdopodobnie sporą rolę odegrał tu obóz rozbity przez łowców – prowizoryczny dach nad głową, grupa na tyle duża, by można pełnić warty, jedzenie, środki odkażające, każdy z tych elementów działał kojąco dla kogoś, kto od lat spał z jednym okiem otwartym.
Brzuch piekł przy dłuższych krokach, ale ból nie był uciążliwy. Dało się z nim truchtać, a po kilku susach Grow zdał sobie sprawę, że również biec na niedługie odległości. Impulsy wysyłane do mózgu alarmowały o przeholowaniu, ale kiedy spowalniał czerwona lampka świeciła się jeszcze chwilę, a potem na nowo gasła.
Odłączył się od łowców już jakiś czas temu – nie na tyle długi, by nie móc podjąć ich tropu, szczególnie jej tropu, ale wystarczający, aby zniknąć z pola widzenia i zakorzenić w umysłach co poniektórych wersję z ucieczką.
Jak tchórzliwie. Prześmiewczy ton wbił pierwszy gwóźdź w dumę. Do połowy. To aż do ciebie niepodobne. Głosy wyłaniały się z nicości. Przybywały hordami. Pięć. Dziesięć. Cykor. Panikarz. Dwadzieścia. Niskie. Powolne. Wysokie. Piskliwe. Strachajło... HISTERYK.
Łeb wielkiego czarnego psa nagle się zamachnął, jakby próbował strzepnąć z mordy natrętnego gryzonia. Z gardzieli wyrwał się ostry warkot, gdy przystanął, przyciskając bok pyska do przedniej łapy. Na kilka długich sekund łapał tylko wdechy, przetrzymywał je w płucach, a potem wydmuchiwał przez nos. Czuł ostrą woń futra, mięsa i krwi, znaną mieszankę mącącą zmysły; i metaliczny posmak na języku, jednak trzymał się mocno swojej człowieczej strony. Ślepia o ostrej barwie z przytomnością sondowały teren; Desperacja nie szczyciła się wieloma miejscami takimi jak to. Połacie suchej, twardej ziemi upstrzone zielenią? Grow parsknął, zaciskając mocniej zęby. To rzadkość. Mógł więc uznać, że miał szczęście? Tak, do cholery, przebił się rykiem przez chaotyczne szepty mar. Ich pszczele kłótnie nie ustawały. Słyszał pojedyncze słówka. „Tchórz”, „histeryk”, „panikarz...”, ale parł przed siebie z uniesionym łbem.
Na horyzoncie zamajaczył stary młyn. Krok wilczura przyspieszył, choć nie udało mu się przejść do truchtu – trzymana w pysku zwierzyna wydawała się teraz zbyt ciężka, zbyt nieporęczna. Przetrącony łeb jeleniowatej samicy zwisał obijając się o przednie łapy niosącego truchło drapieżnika, a czarne, wypukłe ślepia wpatrywały się tępo przed siebie, tak samo łagodne i szklane jak za życia.
Kurz buchnął w górę, gdy Grow rozwarł paszcze, rzucając na ziemię zdobycz. Długi, splątany w strąki ogon poruszył się gwałtownie, uderzając o bok wyrośniętego wilczura, a z głębi krtani wyrwał się pomruk zakończony szczeknięciem. Zrobił dwa kroki w miejscu i zwiesił łeb, wbijając wzrok prosto w łup.
To powinno wzbogacić ich paskudne papki.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wiadro uderzyło podrdzewiałym dnem o podłoże, kilka kropel wody wyprysnęło zza uszkodzonych ścianek, znacząc się ciemniejszymi śladami na deskach. Stado jakichś dziwnych ptaków przysiadło na skraju dachu szopy, zerkały ciemnymi oczami na wydarzenie poniżej ich punktu obserwacyjnego, może same przybyły tutaj zaspokoić pragnienie, ale nie spodziewały się innych gości. Szczebiotały między sobą, obserwowały i znowu komentowały w ptasim języku, niezrozumiałym dla innych zgromadzonych. Dostatecznie duże, by ich towarzystwo wzbudziło zainteresowanie, ale zbyt małe, by strzelanie do nich było opłacalne. Poza tym myśl o zabiciu czegoś tak niewinnego nie wprawiłabym nikogo w dobre samopoczucie, a raczej wręcz przeciwnie. Ptaki więc pozostały, nastroszyły pióra i czekały na swoją kolej.
Jednooka uniosła na nie wzrok, przyglądała się opalizującym w słońcu czarnym piórom i szarym dziobom. Obecność ptaszydeł zazwyczaj była dobrym znakiem, były czujniejsze od ludzi, skoro więc swoim zachowaniem wyrażały zrelaksowanie, dało się wywnioskować, że przynajmniej okolica w zasięgu ich wzroku nie stanowi zagrożenia.
Desperacja to ciągłe wypatrywanie zagrożenia, albo znaków, że takowego nie ma. Zdała sobie sprawę kobieta, chociaż nie była to wiedza, którą posiadła teraz, w tym momencie. Czasami jednak ułożenie czegoś w pełne zdanie nadaje temu zupełnie nowy wydźwięk. A przy okazji dawało pretekst, by opuścić wzrok z ptaków i rozejrzeć się na wszystkie strony, tak daleko, jak tylko sięgało spojrzenie.
- Jak się czujesz?
Spojrzała za siebie przez ramię, lustrując Vettori'ego. Mogła niemal przysiąc, że wczoraj, nawet po oddaniu części krwi wyglądał znacznie lepiej. Może to dlatego, że ukryty pod tonami ziemi i betonu zawsze starał się wyglądać adekwatnie do swojej pozycji, tutaj miał rozczochrane włosy i podkrążone oczy, a te kilka dób, które przyszło im spędzić w drodze po Desperacji sprawiło, że opalenizna zaczęła uwydatniać różne defekty na skórze. Zwracała uwagę na takie detale, bo kiedy nie miała co mówić, przyglądała się swoim ludziom.
Nawet teraz, zamiast od razu odpowiedzieć, najpierw sięgnęła ku ręce z opatrunkiem, podniosła ją kilka razy i zgięła w łokciu.
- Szczerze mówiąc, byłam pewna, że będzie gorzej. Rany szarpane to paskustwo, ale nie mogę na to dobrze spojrzeć, więc polegam na opinii Rory'ego. - odpowiedziała, podejmując kolejną próbę wygięcia ręki pod takim kątem, by dało się przyjrzeć prowizorycznym szwom bez uszkadzania ich. Całość nadal była pokryta obrzękiem, ale przestała wściekle barwić się krwią bezpośrednio przy szyciu. - Przynajmniej nadal nie widzę oznak zakażenia.
Jasnowłosy przeczesał czuprynę palcami, widząc czujny wzrok kobiety i pokiwał głową powoli na jej odpowiedź.
- Psia ślina działa odkażająco. - rzucił zwyczajowy tonem, więc trudno było stwierdzić, czy żartuje. - Tak słyszałem.
Kami spojrzała na niego spode łba, mając wrażenie, że to średni temat do rzucania takich komentarzy. Z drugiej strony uświadomiła sobie, że to łowca może poprawieniej postrzegać tą sytuacją. To jednak wcale nie zmieniło jej własnego rozumowania. Prychnęła, wracając myślami do chęci zagotowania wody, by całkowicie ją oczyścić. No właśnie, bo to dzięki wodzie i interwencji medyka czuła się znośnie, nie akurat przez to, że pogryziona została akurat przez psa.
- Zbędny komentarz. - odpowiedziała, bo mimo wszystko, jeżeli już miała z kimś poruszać ten temat, to chyba tylko z Vettorim. - Ale skoro już zacząłeś... nie wiedziałeś dokąd poszedł?
- Więc to jego wypatrujesz od rana? - zareagował pytaniem na pytanie, zdradzając przy tym, że nie tylko w Kami siedziała potrzeba obserwowania poczynań wszystkich dookoła. Zerknął na lewo, a potem na prawo, ostentacyjnie sprawdzając, czy aby przypadkiem poszukiwana persona nie leżała plackiem zaraz przed ich oczami.
- To aż takie dziwne?
- Nie. - Przyznał, zaprzestając udawania. - Nie widziałem i nie jest to dziwne, biorąc pod uwagę chociażby to, co miało miejsce wczoraj. W gruncie rzeczy nie uważam, by rozglądanie się za nim kiedykolwiek było dziwne, w końcu to sojusznik, prawda? Chociaż nie jest aż taki mały, by dał się tak łatwo zgubić.
Kiwnęła głową, podążając jego tropem rozumowania. Jeżeli nie było go w zasięgu wzroku, to najwyraźniej nie chciał w nim być. Z tym już nie mogła walczyć, nie mogła go uwięzić, pojmać, zmuszać do zostania siłą, czy nawet próbować przekonać słowami. Mogła tylko cicho westchnąć i wrócić do swoich zajęć. W ostateczności praca pomagała zabić myśli, a Kami nie chciała myśleć za dużo w samotności.
Odstąpiła od rowu z wodą w cieniu szopy, pozwalając ptakom sfrunąć na ziemię, by mogły zatopić w niej swoje dzioby. Prześlizgnęła się między pogrążonymi w śnie łowcami, którzy w różnych porach pełnili w nocy wartę, żeby reszta mogła bezpiecznie oddać się relaksowi. Kilka par oczu wychwyciło jej obecność i próbowało wciągnąć do toczącej się rozmowy, zupełnie inaczej niż wczoraj, gdzie pozostawiona sama sobie szukała towarzystwa w osobie Wilczura. Nie umiała tak do końca przyznać, że najpewniej już tu nie wróci, albo przynajmniej nie teraz.

Usiadła z boku, nawet jeżeli jej przybycie nie umknęło niczyjej uwadze, czuła się bezpieczniej na miejscu, z którego obserwacja całej reszty rozmówców była możliwa. Ktoś natychmiast podał jej plastikowy kubek wypełniony naparem z sosnowych igieł. Nie miała ochoty pić nic ciepłego, ale z grzeczności przyjęła napój, który grzał ją w palce przez swoje naczynie.
- Uciekł, prawda? - wyrwało się komuś.
Kilka par oczu natychmiast rzuciło znaczące spojrzenie na tego, który jako jedyny, może z powodu własnej głupoty, może dla przerwania pętli zaciskającej gardła postanowił poruszyć temat. Objęty jakąś zmową milczenia wątek pojawiał się od samego rana jak bumerang, Kami dopiero co go od siebie odrzuciła, a ten już wrócił. Z drugiej strony, reszcie łowców należały się wyjaśnienia, albo chociażby jej opinia na ten temat.
- Nikt nie trzymał go na siłę, trudno nazwać to ucieczką. - odpowiedziała, siląc się na neutralny ton. Od momentu, kiedy tylko przysiadła obok nich, czuła się jak nadworna plotkara, która wróciła do grona swoich przyjaciółek czekających na relację z pierwszej ręki. Każdy szukał jakiegoś ujść dla swoich skotłowanych nerwów, chociaż jednooka żałowała, że żadnemu z nich nie przyszło na myśl skierować swojej energii w na celu, dla którego w ogóle tu się znaleźli.
Chociaż nie mogła winić wszystkich, większość mimo to wolała milczeć. W ich spojrzeniach dostrzegała jednak najróżniejsze emocje, duchu liczyła na to, że także dostrzegają skomplikowany poziom tej sytuacji.
- Uciekł od kary, ot co. - rzekł znowu tamten, tym razem jednak zawtórowało mu kilka pomruków aprobaty.
Wrzątek parzył kobietę w palce.
- Kary? - zapytała autentycznie zaciekawiona sposobem ich rozumowania. W tym samym momencie zdała sobie też sprawę, że wpojone do głowy zasady przesiąkły ją tak mocno, że spacyfikowanie wymordowanego podczas uznała za wystarczający komentarz do sytuacji, ale wokół miała także obserwatorów, ich takie coś nie satysfakcjonowało. A ją nie satysfakcjonowało ich podejście, okrawające o chęci dokonania samosądu. - Liczyłam na to, że temat został zamknięty już wczoraj. Każde z was zna doskonale założenia sojuszu, a jeśli nie, dostanie zaraz ode mnie po czuprynie. - Nabrała powietrza do ust i wypuściła je powoli, z cichym gwizdem szukając w sobie odrobiny luzu, którą powinna pokazać dla reszty grupy. - Tylko w jednej kwestii macie rację. Nie czuje się z tym najlepiej, chociaż z ran wyjdę bez problemu. Konsekwencje jednak wyciągnę osobiście, jakby nie patrzeć, to z mojej winy sytuacja miała miejsce i nie chciałabym wciągać w to relacji między grupami. Panowie, proszę nie wsadzać kija w mrowisko. - Rzuciła krótkie spojrzenie ku temu najbardziej gadatliwemu. Był dobrym żołnierzem, ale zawsze lubił stawać ością w gardle. - Kitamura, robienie głupot to jedno, ale próba zatuszowania ich czy zrzucenia na in—
Nadal odległe, ale jednak całkiem bliskie szczeknięcie wyrwało jej z głowy wszystkie myśli. Usłyszeli je wszyscy, chociaż chyba tylko na niej wywołało taką reakcję. Najwyraźniej nie miała się dzisiaj pozbywać na dobre tego bumerangu. Tyle, że w sumie całkiem go lubiła.
Wstała sprawie, niemal równo z wszystkimi innymi, którzy zaalarmowani rzucali na siebie nawzajem pytające spojrzenia. Ale to jednooka skierowała się bezbłędnie do kierunku, z którego dobył się głos. Jej spojrzenie padło natychmiast nie na wielkiego psa stojącego kawałek dalej u szczytu pagórka, ale na broń, z której celował do niego Vettori.
Podeszła natychmiast do mężczyzny, sięgając spojrzeniem ku bestii, która przyglądała im się z daleka, tak jak i łowcy, niemal w pełnym składzie obserwowali czarne bydle, przerastające znacznie każdego normalnego człowieka. Wyciągnęła rękę na bok, zmuszając jasnowłosego do spuszczenia celu sprzed lufy.
- Nie trzeba. - odparła chłodno, rozpoznając dwukolorowe tęczówki, nawet z tej odległości. Nie było mowy o pomyłce, chociaż nie miała jeszcze okazji poznać tej strony sojusznika, nie poddawała w wątpliwość swojego pierwszego stwierdzenia, że to musiał być on. Nawet obyta ze swoimi wilkami, nie miała pojęcia jak zareagować, to była całkowicie inna skala problemu. Zrobiło jej się słabo na samą myśl, że kiwanie ogonem na boki mogłoby być merdaniem. To było niepoważne.
- Jak śmie tutaj wracać, to bydle... - mruknął ktoś za jej plecami. Bez odwracania się mogła spróbować odgadnąć, o kogo chodziło.
Mimo to nie zareagowało, ciało miała napięte, a głos silniejszy niż zwykle. Właśnie dlatego, że Ci stojący za nią mieli wątpliwości, przesiąknięci dogłębnie niepokojem, ze strachem wtłoczonym w ściśnięte żyły.
- Wilczurze. Chciałabym z tobą porozmawiać. - powiedziała głośno, na tyle, by głos poniósł się w niezmienionej formie przez całą dzielącą ich odległość. Z tak wielkimi uszami chyba nie powinno być problemu z poprawnym wychwyceniem konkretnych słów, gorzej z samym zrozumieniem intencji, pomyślała, czekając w spokoju na reakcję wielkiego psa, wbrew syknięciu dezaprobaty, które wydobyło się z ust Vettori'ego.
Przykre, akurat o nim myślała, że rozumie jej położenie.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ze zwieszonym łbem patrzył przed siebie. Sprawiał wrażenie kogoś na skraju; patrzył spod byka jak ochroniarz, który ostatkiem sił trzyma cierpliwość na wodzy, nie chcąc narobić szkód i sobie, i zbyt drażliwemu natrętowi. Nie ruszał się. Zamarł jak pomnik. Nietrudno było zwęszyć atmosferę. Dostrzec na tych wszystkich twarzach napięte mięśnie i ściągnięte w gotowości włókna jakby wilczur trzymający się na dystans stanowił dla nich jakiekolwiek zagrożenie. Już od jakiegoś czasu na niego polowali, a teraz, gdy opuścił ich na chwilę, byli chętni do walki, chcieli pozamykać parę spraw. Dał im tym pretekst. Widział w chłodnych spojrzeniach, że czekali na rozkaz. Jedno jej skinienie dzieliło ich od starcia.
Ciepły wiatr wślizgnął się między czarną sierść, poruszając włosami futra jak atłasem. Długi ogon poderwał się przy silnym oddechu ziemi, przypominając porwaną flagę. Stojąc w szumie Desperacji Grow uniósł wreszcie pysk i utkwił spojrzenie w łowczyni. Czerwień oka była jedyną barwą na tle szarego nieba i sczerniałej gleby. Młyn obrósł zgniłymi roślinami niemającymi żadnego koloru, twarze zebranych były śmiertelnie białe. Wilczur skoncentrował się więc na szkarłacie.
„Chciałabym z tobą porozmawiać”.
Było o czym? Jest coś ponad czerwienią na świecie? Ponad symbolem władzy, życia i bitwy? Uszy zadrgały, kiedy przekierowywał je przed siebie. Jest sens mówić, gdy nikt nie słucha?
Jeden z łowców poruszył się. Drgnęła mu ręka, ale nie dobył broni ukrytej pod fałdami wyblakłej bluzy. Grow go znał. Nie dalej jak w nocy przeprowadzili krótką rozmowę, w zasadzie o niczym. Młody miał zaopiekować się jego ubraniami, bo zmiana jaka w nim zachodziła, była nieunikniona, a świadomość, że ktoś zajmie się asortymentem zawsze pokrzepiała. Wtedy chłopak wydawał się pełen dystansu. Ale nie był wrogiem. W jednym słowie zaakceptował ofertę, najwidoczniej nie wiedząc, w co się pakuje. Może nawet nie wierzył, że przemiana będzie mieć miejsce. A w tej chwili tylko niepewność trzymała go w miejscu. I lojalność wobec słów, które padły od przywódczyni.
Więc przed zbryzganiem tej ziemi, tych podłóg i ścian krwią, powstrzymywały zebranych jedynie jej SŁOWA?
A teraz, pokazując jaką moc mają, chciała ROZMAWIAĆ?
Coś na pełnej skupienia mordzie uległo zmianie. Choć wielu łowców nie dostrzegało nic prócz wilka szykującego się na atak, ona potrafiła zerwać  rozproszyć iluzję postaci, w której przebywał. Wciskała palce pod twardy pancerz i bez problemu zdrapywała skorupę. Odsłaniała go. Kiedy ich spojrzenia się skrzyżowały, Grow był pewien, że widziała człowieka ukrytego pod warstwami dzikości i futra.
Musiała przecież wiedzieć, jak ciężko panować nad instynktem. Bywała na Desperacji, spotykała więc sytuacje, w których zwierzę stawało się silniejsze od właściciela do którego należało. Podchodzenie do nich, m ó w i e n i e nie miało żadnego sensu. Tracili rozum, zrywały się łańcuchy. W wirze walki, napędzani szaleństwem i ślepą furią, nie posiadali przyjaciół ani sojuszników. Wszyscy byli wrogami. Każdy stawał się celem, niebezpieczeństwem, które trzeba zniszczyć nim ono zniszczy ciebie.
A jednak zwracała się do niego, jakby stał tu w pełnej, człowieczej formie. Inny, prawda, mniej realny, mniej poważny, ale nadal pojętny, nadal w pełni władz. Nie ujęła mu ani grama ludzkiego pierwiastka, choć pysk miał zroszony szkarłatem, a u łap leżała łania z rozerwanym gardłem. Może nie znała zagrożenia?
Znała. Jasne, że tak.
Znudzony potoczył wzrokiem po łowcach. Nawet z takiej odległości był w stanie czuć ich niechęć, niedowierzanie i niepewność. Nic o tym nie wiedzieli. Nie mieli pojęcia ile wysiłku trzeba wkładać w te zęby, by nie gryzły ich napiętych ciał. Nie zdawali sobie sprawy, jak ciężko było ustać w miejscu, gdy długie pazury nadawały się tylko do szarpania ich ubrań i skóry.
Nawet przez myśl im nie przeszło, jak zdradziecki bywał GŁOS wirusa. Z płuc Growa wyrwał się dech, prześlizgnął się przez kły. Potem psisko ruszyło przed siebie. Wilczur stawiał ciężkie kroki. Choć dostrzegł ruch, jakim Yū wydała rozkaz by nie atakowali, wciąż nie miał pewności, czy jeden z bohaterów nie wyrwie się przed szereg.
Oddychał niespokojnie, ale nie zdradzał śladów agresji. Wzrok utkwił w twarzy łowczyni, nie rozglądając się już na boki. Do śledzenia pozostałych używał jedynie słuchu. Piasek zaszurał w ostatnim przeciągnięciu łap po glebie. Tuman kurzu wzbił się ku górze, gdy wilczur przystanął niecały metr przed Kami.
Przewyższał ją nawet teraz, gdy stała wyprostowana. Górował zresztą nad większością łowców. Być może nad wszystkimi.  I jedyne uczucie, jakie nim targało, to wściekłość. Stał nieruchomo, a jednak dało się dostrzec drżenie cielska. Trząsł się od gniewu wtoczonego w żyły.
Chciała z nim rozmawiać.
On też chciał, ale kiedy rozchylił wargi, z gardła wydobył się tylko niski pomruk.
Nie ugryzł jej. Zwarł kły w sekundę przed tym, nim mogłyby się na niej zakleszczyć. Mieli prawo odebrać to jako atak, ale nieważne. Oparł grzbiet pyska o ramię łowczyni. Gorąco oddechu przebijało się przez materiał jej ubrań; szybkie wdechy i powolne wydechy wyrywały się spomiędzy szczęk. Złość bywała męcząca.  
Nie uciekłem, Yū.
Twarde włosie ocierało się lekko o bark czarnowłosej, gdy wilczur stabilizował oddech. Wiedziałaś, że wrócę. Że zapanuję nad tym wszystkim. Wiedziałaś.
Odsunął się, szukając jej spojrzenia. Jak chcesz rozmawiać, gdy trzeba czekać?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Chwiała się, nie tak fizycznie, widocznie, ale wewnątrz. Co, jeżeli się pomyliła? Nie w sprawie rozpoznania, ale jego intencji, jego możliwości panowania nad sobą. Mogła go przecież przeceniać, popełniać w tym momencie niezwykle kosztowny błąd. Trzeba iść za ciosem. Przecież nie stała w miejscu niemal bez ruchu, tylko na podstawie przypadkowego wyniku rzutu monetą, miała własne podejrzenia, spekulacje, a nie ślepią wiarę bez podstaw. Jeżeli należało już w coś wierzyć, to przynajmniej we własną osobę.
- Bywałam już na Desperacji, widziałam niejedno. To, że ktoś nie wygląda jak człowiek, nie znaczy, że jest od razu potworem. - mówiła, nie odwracając wzroku od psa, ale to nie dla niego przeznaczone były te wyjaśnienia, lecz dla tych, którzy chcieli się w nie wsłuchać i spróbować zrozumieć. Ale gdyby usłyszał, gdyby chciał dostrzec w nich więcej, niż tylko suche tłumaczenia... - Potworem jest wtedy, gdy zachowuje się jak jeden. I nawet człowiek... nawet ktoś, kto wygląda jak człowiek też może być potworem, nie musi nawet opuszczać murów, żeby robić straszne rzeczy.
Westchnęła głośno. Wydawało jej się, że powiedziała coś niezwykle banalnego, ale słowa wypowiedziane na głos nabierały mocy. Jak wiele by się zmieniło, gdyby wszyscy zawsze mówili to, czego bali się powiedzieć, co uważali za głupie i niewarte przekazywania na głos? A przecież sama mogła się winić za milczenie, zbyt wiele sytuacji obeszło się bez jej komentarza, dusiła słowa, zamieniała je w puste spojrzenia rzucane gdzieś na bok.
Uciekajcie słowa, uciekajcie.
Nawet teraz, gdy stał na wyciągnięcie ręki, milczała. Chłonęła widok, podważając moc słów siłą zwykłego spojrzenia. Nadal nie drgnęła ze swojego miejsca gotowa przyjąć konsekwencje tego, co postanowiła, ale przede wszystkim nie chciała okazywać strachu. Nie mogła, nawet gdyby był. Bała się? To był bardziej instynkt samozachowawczy, ten pstryczek, który ktoś niewidzialny naciskał wewnątrz mózgu, kiedy zagrożenie wyskakiwało ponad skalę. Można strach ignorować, ale nadal należy go czuć, jest nieodzowną częścią każdego żyjącego stworzenia.
Stała naprzeciw gigantycznego, czarnego psa. W spokoju znosiła jego spojrzenie, warczenie, szczerzenie kłów. Zdrowy rozsądek spływał po niej, uciekał, ratował sam siebie, pozostawiając kobietę niewzruszoną, jakby zamieniła się w kamień. Czuła jego oddech i ciepło nawet z tej odległości. Mierzyli się wzrokiem, ale nie jak dwa wilki gotowe skoczyć sobie do gardeł.
Wystarczyło lekkie wychylenie i mógł trącić ją nosem, poczuła opierający się na ramieniu ciężar. Nieco niespodziewany, ale Growlithe miał w sobie coś takiego, że zawsze potrafił ją swoimi gestami zaskoczyć. O mało by jej nie przewrócił, a przecież tylko dotknął krańcem pyska. Mimowolnie uniosła rękę, chciała zacisnąć palce nad sercem, oddech w jednej sekundzie stał się płytki i nerwowy. To było ponad jej kontrolą, zmuszenie płuc do miarowego chwiania się w zdrowym rytmie.
Gorący dech spływał po jej ciele, ale czuła, jakby przelatywał trzewia na wylot. Jego tempo też nie było naturalne i czuła, że zna to nerwowe zaciąganie powietrza, powolne wypuszczanie go głęboko z wnętrza ciała, do samego krańca. Niczym szukanie odpoczynku, otrzeźwienia, mogła śmiało stwierdzić, że biegł, dużo i daleko.
Jej dłoń prześlizgnęła się ku górze, ale nie dotarła do pierwotnego celu, podążyła za ciepłym oddechem, przesunęła się po miękkim futrze na dole pyska, podążała wyżej, wyżej, wyżej.
- Nie łatwiej byłoby uciec...? - zapytała szeptem w przestrzeń, nie oczekując żadnej odpowiedzi. Opuściła dłoń, pozwoliła mu się odsunąć.
Nie traciła czujności, ale coś na kształt ulgi wypełniło jej umysł. On walczył i ci za jej plecami też walczyli. Czuła się trochę jak mur w ludzkiej formie odgradzający do siebie dwa całkiem odmienne zdania, którym ktoś kazał się ze sobą dogadać. Wierzyła, że jest to możliwe, a jednak oczekiwała ciosu z każdej strony stojąc tak po środku.
Wzięła głęboki oddech, pozwoliła nogom opaść i przysiadła na nich. Opadły z niej emocje, dopadło zmęczenie, a przecież dzień dopiero się zaczynał.
- Usiądź, proszę. Wiesz... rozmowa... zdaje się, że nie bardzo masz jak odpowiadać, ale czy chciałbyś nas chociaż wysłuchać? Tyle kwestii i tematów... nie ma nic gorszego od słów, które trzeba się w sobie, niewypowiedziane dla jakiegoś wyimaginowanego spokoju. - mówiła tak jak zwykle, nie zmieniła nic w tonie i kształcie swoich wypowiedzi, nawet jeżeli nie mówiła w tym momencie do kogoś o wyglądzie człowieka. Ale rozumiał, prawda?
Widziała wielu wymordowanych, znała ich bardzo wielu. Każdy był nieco inny, ale przecież to, że był zwierzęciem, nie znaczyło, że stawał się nim całkowicie. Poza tym, co z tymi wszystkimi stworzeniami, które chociaż wyglądały inaczej niż w przeszłości nie były groźne? Kromstaki były ciekawskie, wilki wschodnie zachowywały się jak przerośnięte psiska, potrzebowały jasno wyrażanych komend, ale i pieszczot. A co z tym wielkim pająkiem, który trzymał się tego jednego androida i słuchał każdego jego słowa? A ten bazyliszek, który spał w ich magazynach i reagował tylko na własne imię? Ten Faros, który czekał jak szczeniak za murami na swojego właściciela, na przyjaciela, towarzysza? Każde stworzenie posiadało dwie strony, wszystko zależało od tego, jakie bodźce dostarczało otoczenie.
Większość z łowców usiadła, kilku oparło się o ścianę szopy, niektórzy rozmawiali ze sobą półszeptem, ale negatywna atmosfera z wczorajszej nocy opadła. To nie były już słowa, które miały podsycać nieufność do Wilczura, chociaż trudno spodziewać się, że będą miłe i przyjemne.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

— Nie łatwiej byłoby uciec?
Patrzył w przestrzeń ponad jej ramieniem, aż za horyzont. Byłoby łatwiej. Do jasnej cholery, byłoby tak banalnie... Tak cudownie poczuć wiatr. Zrozumieć, że jest już po wszystkim. Zostawić brudy daleko za sobą. Jeden jedyny raz powiedzieć sobie: „dość, wiej” i posłuchać tej rady. Z łapami zakurzonymi od piasku, z prędkością przy której nigdy by go nie dogonili.
Nie mógłby spojrzeć jej po tym w twarz.
Ta banalność sprawiła, że jednak się cofnął. Z zaciśniętymi zębami ruszył prosto w gęstą od niedowierzania i wrogości atmosferę. Teraz, kiedy do niej dotarł, miał wrażenie, że była głównym czynnikiem, który trzyma ich ręce przy sobie. Jedynym inhibitorem, który ich powstrzymywał przed wymierzeniem własnej sprawiedliwości.
Lśniące ślepia zniknęły za powiekami. Czuł jej dłoń wślizgującą się na napiętą żuchwę. Palce lekko mierzwiące chłodną od wiatru sierść, docierające prawie do karku. Kiedy otworzył oczy ręka łowczyni już się oddalała.
Pierś Yū uniosła się i opadła. Wraz z wydechem nogi czarnowłosej ugięły się, może pod ciężarem wszystkich zdarzeń z minionych dni. Opadając na ziemię, chwilowo wytrąciła wilczura z pantałyku. Czarne uszy poruszyły się aż zbyt szybko, a sylwetka nieco przechyliła w tył, jakby sądził, że kobieta upadnie na niego.
— Usiądź, proszę.
Zadnie łapy wykonały polecenie, kiedy przysiadał na glebie, prostując grzbiet w łopatkach. Górował nad wszystkimi zgromadzonymi — jak ogromny, nieruchomy posąg o żywym, ognistym spojrzeniu. Choć łowcy zaczęli się poruszać — niektórzy, w ślad za przywódczynią, znajdowali swoje miejsce na podłożu, inni opierali się o ściany młyna lub przysiadali na schodach — psisko zdawało się na to nie reagować.
Mógł się jedynie spodziewać tego, co go teraz czekało, jednak samą postawą przytakiwał na jej prośbę. Jezu, prośbę! Dobre sobie! Po tym wszystkim postanowiła go PROSIĆ!
Mając taką władzę. Takie argumenty...
W ludzkiej formie twarz z pewnością wykrzywiłaby mu się z rozdrażnienia. Nie traciła autorytetu w swojej grupie, jednak to, jak obchodziła się z kimś, kto naderwał jej zaufanie... z kimś, kto jawnie stanął przeciwko niej... Grow z roztargnieniem zdał sobie sprawę, że na jej miejscu nie byłby tak pobłażliwy. Być może odmienne metody sprawiły, że naraz poczuł się niesprawiedliwie oceniany. Traktowała go lekko. Lżej niż powinna. Lżej niż tego po niej oczekiwano.
Jak matka karcąca dziecka, która postanowiła zrzucić wszystko na jego buntowniczy wiek.
— … nie za bardzo masz jak odpowiadać...
Długi ogon opadł tuż przy jednej z tylnych łap. Znieruchomiał zaraz po tym, tak samo jak wymordowany, który w skupieniu czekał na nieuniknione.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 5 z 10 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach