Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Go down

See you in the hell, fuckers. |Growlithe x Zero|  Keep-outp_wsaqhrw
Gdzieś daleko jest pewne MIEJSCE, do którego nie można przychodzić. O którym się nie dyskutuje, nie wspomina, o którym się nawet nie myśli. Większość mieszkańców Desperacji już dawno wyparła je z pamięci, zapychając dziury w umyśle byle jakimi bzdetami. Inaczej mieliby pecha. Po prostu. Im bardziej starają się trzymać z dala od KŁOPOTÓW, tym większe prawdopodobieństwo, że je ominą. To wygodne.
Nikt tak naprawdę nie wie, co dokładnie się tam czai. Krążą różne legendy, nierzadko wzbogacane pikantnymi szczegółami – czasami tak absurdalnymi, że to tylko test na poziom naiwności. Jednak ze wszystkich plotek spomiędzy bzdur i wymysłów da się wyłuskać informację, która pojawia się za każdym razem. BEZWZGLĘDNE EKSPERYMENTY ponoć są przeprowadzane na każdej żywej duszy, która przypadkiem pojawi się w „nieodpowiednim miejscu” o „nieodpowiedniej porze”.
Mieszkańcy Desperacji nie wiedzą, gdzie dokładnie mieści się to „miejsce”, ani jaka z pór jest „nieodpowiednia”. Mówi się, że to gdzieś na północy, gdzieś na NIEZNANYCH TERENACH, gdzie rzadko zapląta się zuchwały wymordowany.
Podobno jest to OPUSZCZONA FABRYKA – taka sama jak setki milionów innych opuszczonych fabryk – otoczona z czterech stron wysokim na pięć metrów murem, od zewnętrznej i wewnętrznej strony wzbogaconych o cierniste siaty drutów kolczastych. Długo nieużywana brama głosi hasło „NIE WCHODZIĆ”.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wiesz coś jeszcze? – zapytał siedzący niedbale na kanapie młodzieniec, od ponad dwudziestu minut próbujący wyłudzić od nieznajomego coś więcej niż historyjki o duchach, które nawet nie są straszne.
Oooo, tak! ─ Brodaty starzec pochylił się nad stołem, aż odór z jego pozbawionej zębów buzi dotarł do białowłosego. Nic dziwnego, że się skrzywił, choć Alan uznał to za reakcję na jego następne słowa: ─ Ponoć żyjący tam personel odziera ofiary ze skóry i nosi je na sobie jak ubrania! Radzę ci, młodzieńcze, nigdy tam nie idź! To istne szaleństwo!
Growlithe pokiwał głową, jakby z uznaniem.
Jestem już stary ─ mruknął Alan, podnosząc się ciężko z fotelu z naprzeciwka. Coś strzyknęło w jego wiekowych kościach, aż pofałdowana przez zmarszczki twarz wykręciła się w grymasie. ─ Stary, ale nie głupi, mój drogi. Obiecasz mi coś?
Wilczur przez chwilę przyglądał mu się uważnie, najwidoczniej próbując doszukać się podstępu. Dopiero, gdy był przekonany, że nie ma w tym żadnego haczyka, rzucił krótkie ─ W porządku ─ i uśmiechnął się na sekundę, dodając tej cholernej suszonej śliwie trochę otuchy.
Dziad odkaszlnął w szponiastą dłoń i spojrzał na niego bardzo poważnie.
Obiecaj, że nigdy tam nie pójdziesz.
Obiecuję.
Alan rozpromienił się natychmiast.
Polubiłem cię, młodzieńcze. Masz szczere oczy. I uśmiech.
Miło mi to słyszeć. ─ Growlithe sam chciał powiedzieć mu jakiś komplement, ale nie miał aż tak bogatej wyobraźni.
Będę już szedł, przyjacielu. ─ Niski człowieczek odszukał swoją drewnianą laskę, którą wcześniej oparł o bok fotela i od razu poczuł się pewniej. Tutaj, w tym stęchłym, wypełnionym dymem papierosowym miejscu nie powinno go już być. Obaj o tym doskonale wiedzieli, dlatego kiwnął głową i posławszy szczerbaty uśmiech Growlithe'owi pokuśtykał do wyjścia.
Dogorywająca, naga żarówka, jaka rzucała mdłe, żółtawe światło na znaczoną mrokiem twarz Wilczura zamigotała, zgasła na moment i zapaliła się na nowo, oświetlając jeszcze mniejszą część tego niewielkiego pokoju. Gdzieś za plecami chłopak usłyszał głośny rechot, a potem pisk dziwki, która prędko zachichotała potulnie. Nikt tutaj nie zwracał na niego uwagi. Mógł więc w spokoju wyciągnął telefon komórkowy, wykręcić numer i:
Hej, Leslie. Znalazłem miejsce, gdzie musimy się wybrać. Przyjdź jak najszybciej do...

- - - - - - - - - - -

Stał przed beznadziejne biednym barem, z od tysiąca lat nie działającym neonem, ale wiszącym tuż nad wejściem w ramach – powiedzmy optymistycznie – zachęty. Niewiele w zasadzie trzymało się tu kupy – większość okien zabita była dechami, a drzwi ledwo trzymały się zawiasów. Jednak mimo tak niskiego poziomu, z wewnątrz słychać było przytłumione rozmowy, śmiechy, krzyki i charakterystyczne huknięcia, trzepnięcia, parę stuknięć kufli o blat. Growlithe starał się nie podsłuchiwać, ale parę wiązanek i tak dotarło do jego uszu.
„Masz dziś czas, Cory? Będę tylko twoja... Oh, nie martw się. Jestem w tym świetna... haha... oczywiście, że zrobię dla ciebie wszystko, głuptasie...”
„Jak to nie możesz spłacić długu? Ja ci kurwa pokaże, jak się...”
„Nie rozumiem. Pierdolę, nie rozumiem. Chcesz dostać w pysk?”
Nagle odłączył się od tamtego świata. Od dobrej godziny czekał w tym miejscu i przez ten czas zdążył wymyślić co najmniej trzy tuziny kar dla Vessare'a za jego guzdranie się, choć Growlithe wiedział, że anioł miał „kawałek” drogi do przejścia, żeby dotrzeć do „Pod Hardą Łanią”. Białowłosy odkleił się od ściany i skierował wzrok na zbliżającą się sylwetkę. Od razu pokazał mu białe zęby w uśmiechu, ruszając ku niemu energicznym krokiem.
Nogi mu ścierpły.
Poza tym to już jesień i zaczyna lekko pizgać. Szczególnie nocą, a ta już tuż tuż.
Yo. – Wystawił zaciśniętą pięść do przybicia żółwika. ─ To ponoć gdzieś na północ. Wiem, że to misja Psów, ale umówiłem się z Ryanem w kamieniołomach i nie przylazł. Chociaż... – Growlithe poprawił pas plecaka na ramieniu, ruszając rytmicznym krokiem w wyznaczonym wcześniej kierunku. Wzruszył nagle barkami. ─ Cholera wie. Wśród tych głazów mógł się po prostu wtopić w tło. Tak czy inaczej, poszperałem trochę po różnych barach i norach Desperacji, ale mieszkańcy niewiele wiedzą. Non stop pieprzą coś o eksperymentach, torturach, zjadaniu robaków, ale w ankiecie i tak najwięcej głosów zebrała rubryka „jeśli dasz mi żreć, to może ci odpowiem”, a po dwudziestu osobach skończyły mi się wiewiórki. – Białowłosy wsunął nagle palce do kieszeni i wyciągnął komórkę. Przez chwilę szukał w niej czegoś, aż w końcu podał telefon Zero. Na ekranie figurował chudy, niewysoki chłopak, z burzą czarnych włosów, z tyłu sięgających linii żuchwy. Nie uśmiechał się, nie smucił, prawdę mówiąc, wyglądał, jakby mu skopano pupila i zabrano kieszonkowe. ─ To Shironume. Ma niecałe piętnaście lat, ale wygląda na o wiele mniej. Może z osiem. Terier w DOGS i niecały tydzień temu zaginął. Miał wybrać się po wodę do Edenu, ale z tego co wiem, pomylili kierunki. Chłopak był ze swoim kumplem, od którego mam zdjęcie. Dzieciak twierdził, że po długiej wędrówce złapała ich burza, więc szukali miejsca, gdzie mogliby się schronić. Wiesz... nie wierzę w głupie plotki, ale Kanai wrócił do siedziby bez ręki i lewego oka. Znalazł go Chart na jednym z patroli i od razu przynieśli go do medyka. Szczeniak cały czas walczy z ciężką gorączką, ale raz poczuł się na tyle dobrze, by podać kierunek i krzywy rysopis miejsca, w którym go okaleczono. Jesteśmy w czarnej dupie, bo z tego co mówił, to stara fabryka. Na pierwszy rzut oka opuszczona. Gdy wbiegli do środka korytarze wydawały im się puste, a zewsząd nie dobiegał żaden głos. Dopiero, gdy złapało ich zmęczenie, Shironume usłyszał odgłos szurania i kroków. Gdzieś na końcu tunelu coś się poruszyło. Więcej nie wiem. Kanai znów stracił przytomność, a ja dostałem rolką bandaża w łeb, że mam się wynosić i go nie męczyć. Nasz medyk ma bzika na punkcie pacjentów. – Wilczur przesunął dłonią po karku, mierzwiąc palcami białe kosmyki. Odebrał zaraz komórkę od Leslie'ego i wrzucił ją z powrotem do kieszeni spodni. ─ Wysłałem już jeden oddział, by odnalazł to miejsce, ale nadal nie wrócili, a ja nie mam zamiaru siedzieć z założonymi rękoma i błyszczeć na środku salonu. Shironume wciąż może żyć i na nas czekać. – Umilkł na moment, uparcie wpatrując się w niewidzialny punkt przed sobą. Wargi na moment się zacisnęły, jakby próbował zatrzymać cisnące mu się na usta słowa, ale w końcu uległ, czując się odrobinę zbyt zmęczony, jak na początek wędrówki. ─ Kanai nie tylko był bity i raniony ostrymi i tępymi narzędziami, ale też został zgwałcony. Parokrotnie. Medyk twierdzi, że to cud, że udało mu się przebyć tak długą drogę, jeśli wierzyć plotkom, że to budynek daleko na północy, poza terenami znanej nam Desperacji. A, właśnie. – Wreszcie zerknął kątem oka na twarz przyjaciela, bacznie się mu przyglądając. ─ Umiesz jeździć konno, nie?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

HUK.
Niestabilna, drewniana skrzynka runęła na podłogę dokładnie w momencie, gdy telefon w tylnej kieszeni blondyna zaczął wibrować. Wyprostował się i sięgnął po niego, ignorując wrzask niezadowolonej z jego braku delikatności Kat dobiegający z drugiego pomieszczenia, bo „tyle razy powtarzała, że skrzynki nie rosną na drzewach, a ta ma już swoje lata”. Może nie był specem od tworzyw sztucznych, ale jeżeli coś było drewniane...
Skrzydlaty ledwie dosięgnął spojrzeniem rozświetlonego ekranu, a jego palec już odruchowo namierzył odpowiednią słuchawkę, gdy w środku poczuł niezrozumiały ucisk i ukłucie niepokoju. Spodziewał się w tym momencie dosłownie wszystkiego, wyłączając jedynie banalną potrzebę ucięcia sobie pogawędki z kumplem. W gronie znajomych zawsze musiał trafić się ktoś, od kogo telefony w przytłaczającej ilości przypadków nie wróżyły niczego dobrego. Syon był właśnie jednym z tych znajomych. Takie połączenia dla świętego spokoju powinno się zwyczajnie odrzucać, byleby przypadkiem nie stracić ręki przez zgodę na pomoc w uporaniu się z problemem.
Gdzie twoja asertywność, Leslie?
Co jest? ― rzucił, wyprzedzając kumpla w wyjaśnieniach. To była już tradycja, że kiedy dzwonił, na pewno musiało się coś wydarzyć. Wolną ręką potarł kark i czubkiem buta uderzył o drewniany pojemnik, by wyrównać go pod ścianą.
Gdy w milczeniu wysłuchiwał wskazówek białowłosego, kątem oka zarejestrował, że współpracownica wsunęła głowę do składzika. Jak zwykle musiała wtrącić swoje trzy grosze, jakby rozmowa Vessare'go w ogóle jej dotyczyła:
Powiedz, że nie masz czasu.
Spakuję się i będę tam za godzinę. ― To nie tak, że w tym momencie robił jej na złość, mimo że obrzucił ją znużonym spojrzeniem, dającym do zrozumienia, że nie miała za wiele do powiedzenia w tej kwestii. Właściwie to nic. Blondyn postanowił, że tam pójdzie, jeszcze zanim dowiedział się, że rzeczywiście będą mieli robotę do wykonania.
ZERO!
Gdzieś w tle rozległ się trzask. Jakiś ciężki przedmiot zarył o ścianę z dużą siłą. Cillian skrzywił się, wiodąc spojrzeniem za toczącą się po podłodze butelką, która przed momentem śmignęła obok jego głowy.
To na razie, Syon.
W życiu trzeba było mieć priorytety. To nie był pierwszy raz, kiedy rzucał wszystkie inne rzeczy w cholerę, by spełnić prośbę albinosa. Do pewnego momentu wściekał się na samego siebie, że słowo „Nie” nie potrafiło nawet wdrapać się na jego język, a co dopiero wydostać się z jego ust. Wreszcie był to już po prostu odruch.
Jak pies.

[...]

Spieszył się. Płytki i niemiarowy oddech był na to doskonałym powodem. W którymś momencie powietrze wdychane tylko przez nos przestało mu wystarczać, więc uzupełniał je przez lekko rozchylone usta, a chłód jesiennego wieczoru drażnił jego gardło, a przez to od czasu do czasu starał się uśmierzyć drapanie pojedynczymi kaszlnięciami. Miał sporo szczęścia, że znał lokalizację, ale – choć zdawał sobie sprawę, że robił dosłownie wszystko – znał też O'Harleyh'a na tyle, by zdawać sobie sprawę z jego wrodzonego braku cierpliwości. Nie lubił się nudzić. Leslie co jakiś czas spoglądał na telefon, sprawdzając czy nie umknęła mu żadna wiadomość. Wolał w porę dowiedzieć się, że Wilczur wyruszył bez niego, ale wciąż może go dogonić. Te dwadzieścia kilometrów różnicy to nic takiego.
Lepiej siedź na dupie.
Zacisnął usta w wąską linię, rozglądając się po okolicy, gdy miał już pewność, że jest niedaleko. Desperacja już skąpana była w półmroku i to właśnie z tego powodu to nie on okazał się być tym bardziej spostrzegawczym. Syknął pod nosem, dobierając odpowiednio barwne przekleństwo, kiedy jeszcze miał wrażenie, że się spóźnił, jednak Growlithe podświadomie zadbał o to, by wyprowadzić go z błędu. Kącik ust stróża mimowolnie drgnął, wykrzywiając jego usta w ledwo widocznym uśmiechu, skierowanym ku zbliżającemu się kumplowi. Grymas zniknął jednak równie szybko co się pojawił, gdy anioł odetchnął głębiej, próbując uspokoić nierównomierne wdechy i wydechy. A może to tylko wyraz ulgi?
Cześć ― praktycznie wyrzęził powitanie, nie spodziewając się, że właśnie w tej chwili głos odmówi mu posłuszeństwa. Ukradkiem zaczepił wzrokiem o uniesioną dłoń młodzieńca i zrozumiawszy przekaz, od razu zetknął swoją pięść z jego. Przez ułamek sekundy poczuł nawet gorycz konieczności wytłumaczenia się z poślizgu, ale przełknął ją razem ze śliną, gdy zauważył, że wymordowany wcale nie pali się do robienia mu wyrzutów. Żadna nowość. Rzeczowość przywódcy DOGS od zawsze mu odpowiadała.
No chodzący ideał, co Zero?
...
Psy, nie Psy. Zdaje się, że na ten temat powiedziałem już wszystko. Nie przeszkadza mi to ― wtrącił z wyczuwalnym w głosie zmęczeniem, jakby rzeczywiście musiał mu tłumaczyć to już któryś raz z rzędu. Właściwie był nawet wdzięczny, że wyrwał go z tej hotelowej rutyny, nawet jeśli rozrywka, którą mu fundował mogła okazać się dosłownie... rozrywająca. Bez słowa sprzeciwu ruszył razem z Wilczym, dorównując mu przy tym kroku. Dziwne uczucie nie chciało dać mu spokoju, ale nie potrafił dokładniej sprecyzować, skąd się wzięło, a przynajmniej nie chciał dopuścić do siebie myśli, by istniał jakiś powód do niepokoju. To nie był pierwszy raz, kiedy wspólnie przyszło im pójść skopać parę tyłków, ale równie dobrze ten mógł okazać się ostatni.
Przesunął lekko zmarzniętą ręką po boku szyi i poprawił ramiączko plecaka, byleby tylko na chwilę mieć czym zająć ręce, po tym gdy przyłapał się na zaczepianiu wzrokiem o profil kumpla. Kącik ust poza zasięgiem wzroku albinosa, upadł niżej, dosłownie na sekundę wykrzywiając jego twarz w zniesmaczonym wyrazie. Przestań. Wyciągnięta w jego stronę komórka od razu przykuła jego uwagę i pozwoliła na skupienie się na powierzonym mu zadaniu. Chwycił za aparat i przyjrzał się zdjęciu dzieciaka. Reszta nie brzmiała za dobrze, a blondyn mimowolnie skrzywił się na wieść o porządnie zmaltretowanym dzieciaku. Pewnie na jego miejscu niejeden odmówiłby podjęcia się tego zadania na wieść, że statystyki powrotów z nieznanego miejsca były niskie, a powrotów w jednym kawałku – właściwie zerowe. Wiedział, że wcale nie musiał tego robić.
Więc po co?
Wszystko jedno.
Po prostu wiesz, że w przeciwnym wypadku poszedłby tam sam. Byłby tym pobitym, zgwałconym, zarażonym, pokrojonym...
Mogłeś powiedzieć wcześniej. ― Co? Jednak zamierzał się wycofać? ― Brzmi jak co najmniej trzy dni wędrówki, jeśli nie więcej. A Kanai musiał mieć cholerne szczęście, że ktoś znalazł go jeszcze żywego. Zabrałbym tego trochę więcej ― ostentacyjnie kiwnął głową za siebie. Plecak może już nie wyglądał na najlżejszy, ale bez wątpienia zmieściłoby się tam jeszcze więcej rzeczy, a przynajmniej wody i prowiantu. Na usta cisnęło mu się wiele innych słów, ale wymalowany na twarzy spokój zupełnie tego nie zdradzał. Ktoś mógłby uznać, że wybierali się na piknik, a nie na misję o śmiertelnym zagrożeniu. ― Coś jeszcze wiadomo o tym miejscu? Póki co wspomniałeś tylko o tym, co tam robiono i że to na północ. Jakiego budynku dokładnie szukamy? Którędy musimy się udać, żeby na pewno dotrzeć na miejsce? Wolę przygotować się na przeprawę przez teren pum czy niedźwiedzi. Ostatnio, gdy wybierałeś drogę na skróty... ― zaczął zgryźliwie, ale nie dokończył, zbywając resztę wypowiedzi ledwo widocznym, ale znaczącym półuśmiechem. Ale nie było tak źle, co?
„A, właśnie.”
Uniósł brew, przekręcając twarz w stronę kumpla. Usłyszawszy pytanie, w pierwszym odruchu miał ochotę zaśmiać się pod nosem, ale zachował stosowną dla tej akcji powagę. Szkoda, że nie chodziło tu o bycie taktownym, ale o to, że prędko zrozumiał, że O'Harleyh wcale sobie nie żartował.
Ciche odchrząknięcie poprzedziło jego odpowiedź.
Nie umiem. Nie mam ręki do zwierząt ― przyznał się bez bicia. Właściwie do tej pory żaden futrzak nie lgnął do niego – przeważnie były wrogo nastawione albo do bólu neutralne. Druga opcja jeszcze mu odpowiadała. ― Ale nie chcę cię opóźniać, więc nie krępuj się. Pobiegnę obok. ― Brzmiało to niedorzecznie, ale Leslie nie wyglądał na kogoś, kto nie wiedział, jakim idiotycznym pomysłem właśnie zarzucił.
Dwukolorowe tęczówki znów skupiły swoje spojrzenie na drodze, którą właśnie się kierowali. Właściwie spodziewał się, że za chwilę może usłyszeć uwagi o tym, że nie nadąży, więc wolał przedwcześnie zagłuszyć kilkusekundową ciszę:
Tak będzie szybciej, nawet jeśli co jakiś czas przydadzą mi się przerwy. A. Jeszcze jedno. Będziesz musiał zabrać plecak.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ale jemu przeszkadzało. Obaj wiedzieli, że Growlithe niechętnie nawiązywał do tematu gangu i wcale nie zależało to od tego, komu miałby się spowiadać. Są takie tematy, które w momencie, gdy chce się do nich nawiązać, natychmiast zamykają ci usta, uniemożliwiając piśnięcie choćby słówkiem. Można powiedzieć, że to coś w tym stylu. Chwila, gdy coś wewnętrznie paliło go, by podzielił się brzemieniem przywództwa nad DOGS, była jednocześnie tym, co nakazywało mu się zamknąć i siedzieć cicho. I jak zawsze buntował się przeciwko tak władczym rozkazom, przy tym robił wyjątek. To jedna z niezłomnych zasad, obejmująca każdego alfę.
Growlithe nie odezwał się w tej kwestii, ale po wyrazie jego twarzy można było wywnioskować, co na ten temat sądził. Prędko jednak ulokował skupienie w następnych słowach przyjaciela. Barki mimowolnie uniosły mu się i opadły w obojętnym geście.
Nie pytałeś.
Oczywiście.
Bo przecież miał tyle powodów, które wskazywały na parodniową wędrówkę, pełną mordęgi, zimna i dziwnych plotek krążących od jednej paszczy, do drugiej, praktycznie przez pół Apogeum.
Stop.
Growlithe nagle warknął i wykrzywił usta.
No daj spokój. ─ Dawno nie brzmiał już tak marudnie i nastoletnio zarazem. ─ Przepraszałem cię już z milion razy za te bagna pełne trzydziestocentymetrowych szerszeni, tak? Zejdź ze mnie. To było z miesiąc temu. Praktycznie minęła wieczność.
Tak po prawdzie nie przeprosił ani razu, ale oferował mnóstwo piwa i oddał mu swój karnet na żarcie u grubego Sama... którego niefortunnym trafem dzień wstecz zeżarła mantykora. Wtedy jeszcze o tym nie wiedział, więc upieranie się o czystości swoich intencji, były jak najbardziej słuszne. Na pewno bardziej słuszne, niż ciągnięcie ich obu taki szmat drogi z ewentualnością nie znalezienia nikogo, ani niczego.
W końcu nawet nie wiedzieli, za czym dokładnie mają się rozglądać.
Nieszczególnie. To miejsce jest jakby otoczone piekielnym ogniem, którym nikt nie chce się sparzyć. Złapałem paru informatorów, ale większość plotek mocno się ze sobą pokrywała i absolutnie wszystkie miały jakieś luki. Niektóre i tak ograniczały się tylko do tego, że to gdzieś na północy, na nieznanych terenach. Kanai był pierwszy, który potwierdził, że to fabryka. Niektórzy wahali się jeszcze pomiędzy szpitalem, a hotelem. Stosunkowo bezpiecznie mogę przeprawić nas aż do granicy. Po drodze możemy spotkać dzikich wymordowanych,  błąkające się bestie i trujące opary, ale będę starał się omijać te drogi na tyle, na ile pozwoli na to moja wiedza. – Zamilkł na moment, przypominając sobie, że jego „wiedza” ostatnim razem prawie odgryzła Leslie'emu rękę. ─ Ale nie wszystko jestem w stanie przewidzieć. To wypadki losowe. Po prostu pilnuj tyłka, ja się zajmę swoim. Żadne fatum nas wtedy nie wyru- - „cha” utonęło w chrupnięciu miażdżonej przez but Growlithe'a kości. Chłopak obrzucił Vessare'a spojrzeniem, przy którym nawet nie trzeba było słów.
„Pogrzało cię?”
Przesunął się nieco na bok, bliżej, o wiele bliżej kumpla i przyłożył wierzch dłoni do jego policzka.
Gorączka? – Zmarszczył brwi, wyglądając na poważnie zmartwionego. Szybko jednak zabrał rękę i parsknął pod nosem, zdobywając się na iskrę rozbawienia, choć wcale nie było mu teraz do śmiechu. Nie po tym, jak nadal miał przed oczami spuchniętą twarz dzieciaka DOGS. ─ Wiem, że ta wyprawa to praktycznie morderstwo, ale to, co ty proponujesz, to już samobójstwo. Roboczo przyjmijmy, że jak już zginiemy, to wolę zrzucić winę na osobę trzecią, żeby się mniej tłumaczyć na Sądzie Ostatecznym.
To nie tak, że nie wierzył w umiejętności Leslie'ego, bo na upartego, mógłby się nawet zdobyć na to, by nie skomentować jego propozycji i zwyczajnie na nią przystać. Coś wewnątrz podpowiadało mu jednak, że skoro wszyscy zgodnym chórem twierdzili, że wyprawa jest daleka i męcząca, to nie mogli się aż tak mylić. Wytrzymałość przy posturze Zero nie mogła być zła, ale nie wierzył, że była aż tak dobra.
Dam ci szybką lekcję.
Nawet nie pozwolisz mu zdecydować, co?
Zmrużył nonszalancko ślepia.

[...]

Jasne, że ci je zwrócę, Suzie.
Chuda kobieta trzymająca się podłoża tylko dzięki grawitacji obrzuciła go ponurym, świdrującym spojrzeniem. Jej wyłupiaste, rybie patrzałki nawet u Growlithe'a wywołały pewien niepokój. Nie chodziło o to, że próbowała prześwidrować go wzrokiem – ona to robiła. Odchrząknął znacząco, gdy chwila skanowania go i rozbierania na czynniki pierwsze przedłużyła się już do bezczelnych rozmiarów.
Dobra ─ warknęła, odwracając się do niego tyłem. ─ Masz szczęście, złamasie, że moja córka cię lubi!
Masz szczęście, że złamas ma dobry dzień, tępa suko.
Suzie zatrzymała się raptownie i obejrzała za siebie, więc od razu posłał jej promienny uśmiech. Mruknęła coś pod nosem, machnęła dłonią i wreszcie zniknęła w starej stodole. Pewnie jednej z niewielu na całej Desperacji. Kobieta nie pozwoliła mu wejść do środka, choć zaoferował się i zarzekł, że wie jak osiodłać konie. Po tym jednak jej paluch z pazurem jak szpon pumy wbił mu się w tors, więc grzecznie spasował, powtarzając sobie setny raz, że to matka Cornelii. A Cornelię, w porównaniu do tej pomarszczonej śliwy, całkiem lubił. Zachowanie pozorów przyszło mu jednak całkiem gładko, choć niesmak pozostał nawet po tym, jak odebrał lejce i wyszedł za krzywe ogrodzenie, gdzie zostawił Zero „na wszelki wypadek”.
Białowłosy przewrócił oczami i uśmiechnął się pod nosem, gdy tylko znalazł się tuż przed Lesliem. Podał mu wtedy wodze i poklepał karego mustanga po smukłej szyi. Koń poruszył lekko łbem, wydając z siebie odgłos podobny do kichnięcia.
Wiem, że nie chcesz jechać konno, ale musisz mieć siły, gdy dotrzemy na miejsce. Jeśli choć część plotek jest prawdziwa, staniemy oko w oko z piekielnymi czortami.
Dotknął ręką boku pyska swojego wierzchowca. Rosły, silny ogier, choć – jak na oko Growlithe'a – zbyt młodzieńczy i pewnie narwany. Ciemnoszary, z dużą kruczą łatą przechodzącą od boku, po tylną kończynę. Można było mieć tylko nadzieję, że oba konie się spiszą tak, jak wczorajszego poranka obiecywała mu Cornelia.
Zresztą... – Wsunął nogę w strzemię i chwyciwszy się siodła jednym sprawnym ruchem wsiadł na grzbiet konia. Wierzchowiec parsknął i zrobił krok do tyłu, ale jednym pociągnięciem za lejce dało się go przytrzymać w jednym miejscu. ─ Jazda jest banalna.
Tłumaczenie tego, jak steruje się czymś innym niż hulajnogą, było dla Growlithe'a niewielkim wyzwaniem, ale dobrze wiedział, jak to jest tykać się spraw, które są zwyczajnie odległe. Powiedzenie „wskakuj i jedź” było równie atrakcyjne, co „wypij ten wrzątek”, ale nie było czasu, by wszystko dokładnie objaśniać. Leslie'emu i tak powinno wystarczyć, by trzymał pięty mocno w dół i rozluźniał mięśnie, próbując się wczuć w rytm konia.
To jak? ─ Pochylił się nieco do przodu, praktycznie kładąc się na szyi swojego zwierzęcia. Oparł brodę o dłoń, którą wcześniej ułożył na grzywie mustanga i zerknął zaciekawiony prosto na Vessare'a, jakby próbował wyłapać jego odpowiedź, nim ten ją faktycznie wypowie. Posłał mu nawet lekki cień uśmiechu i poklepał wolną dłonią bok ogiera. ─ Strasznie się wycierpiałem, żeby je pożyczyć.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

„Nie pytałeś.”
A musiałem?
Dla niego zadawanie pytań w takich przypadkach było czymś zbędnym, jednak nie zamierzał sprzeczać się z białowłosym o swoją rację. Wiedział, że Wilczur był konkretny. Czasami na tyle, by pominąć kilka – no, czasem wiele – faktów na rzecz sprawnego rozwiązania sprawy. Gdyby wdawali się w szczegóły, Growlithe równie dobrze nadal mógłby czekać pod barem i słuchać urywków rozmów zapijaczonych mord i wdzięczących się kurew. Może nawet sam znalazłby czas na ich towarzystwo, choć rozwodzenie się nad tym niemalże wywołało skrzywienie na jego twarzy.
Przeszkadza ci to?
Nie moja sprawa.
Parsknął krótko, zerkając z ukosa na przyjaciela. Jego tłumaczenie było na swój sposób zabawne, nawet jeśli wyraz twarzy blondyna nie na długo uległ jakiejkolwiek zmianie. Kąciki ust uniosły się wyżej na chwilę i opadły, gdy skupił swój wzrok na drodze, przypominającej o zupełnie innym celu tej wyprawy.
To ta urocza strona przywódcy Kundli? ― jego słowa znów chwyciły w swoje zęby świadomość białowłosego i szarpnęły za nią zaczepnie. Musiał przypomnieć kumplowi, że był ostatnią osobą, która powinna mu się z tego tłumaczyć, nawet jeśli starcie z szerszeniami wielkości połowy jego ramienia było doskonałym powodem do rzucania kurwami na prawo i lewo oraz wyklinania jego umiejętności obierania właściwej drogi, tak teraz nie miał mu za złe niczego, co się wydarzyło. Nikt też nigdy nie stał nad nim, przyciskając mu lufę do skroni i zmuszając do ruszenia za nim w ogień.
Wszechobecny strach przed nieznanym ― skwitował pokrótce, przyjmując do wiadomości wszystkie wskazówki wymordowanego. Trudno było powiedzieć, czy rozumiał takie postępowanie czy nie. Starał się nie wierzyć w miejscowe przesądy i twierdzenia, że jakakolwiek wzmianka o przerażających miejscach może sprowadzić na okolicę nieodwracalne fatum. Najwyraźniej jego odwaga brała się z faktu, że w nic nie wierzył. ― Mhmmm ― przeciągnął, przynajmniej pobieżnie akceptując taką kolej rzeczy. Nie zawsze otrzymywało się pod nos wszystko, co powinno się wiedzieć na temat danej wyprawy. ― Wygląda na to, że mało kto w ogóle tam był. Oby po tak dużym czasie jeszcze udało ci się złapać trop. A co jeśli...? ― Już po nim? Nie musiał kończyć, by ten zawisł gdzieś w powietrzu, otaczając ich ciężką aurą. Niemniej było pewnym, że oboje musieli pogodzić się z taką możliwością. ― Jasne. Zawsze go pilnuję.
Tylko nie zawsze idzie mu to znakomicie.
To był ten rodzaj dotyku, który nie przeszkadzał, ale jednocześnie wypalał od środka. Blondyn starał się nie zareagować gwałtownie, co udało mu się bez zarzutu, ale nie powstrzymał powolnego odruchu przechylenia głowy na bok, by uniknąć ciepłego dotyku. Zbyt ciepłego, jak na kogoś takiego jak O'Harleyh. Ta nagła bliskość wydała mu się nie w porządku, ale chociaż Grow był jej inicjatorem, to w dwubarwnych tęczówkach jasnowłosego zajaśniał jakiś słabo widoczny, przepraszający błysk, mimo wypranej z emocji miny. Był to zaledwie krótki moment, zanim zdusił w sobie tę zupełnie niepotrzebną konieczność. Wilczy był jedną z tych osób, które miały świadomość jego wrodzonej niechęci do nawet najdrobniejszych gestów, z którymi sam nigdy się nie wychylał. Żyjąc w Desperacji, już dawno powinien zaakceptować, że ciężko było tu o przestrzeń osobistą. Mimo tego w niektórych przypadkach nadal można było sobie na nią pozwolić. Na przykład teraz, gdy u boku miało się kumpla rozumiejącego, że tak już po prostu było, nawet jeśli mógł odebrać to jako obrzydzenie.
Tylko dlaczego jednocześnie walczył z chęcią przysunięcia się z powrotem?
„Gorączka?”
Próbuję znaleźć jakąś alternatywę. Sadzanie mnie na siodle to raczej kiepski pomysł, jeżeli założyć, że ta szkapa w ogóle da na siebie wsiąść. ― Wypuścił powietrze ustami, nadal obstawiając przy swoim. Nie mógł nie zgodzić się, że taki transport oszczędziłby sporo jego energii i byłby znacznie szybszy, ale wizja licznych upadków wcale mu się nie uśmiechała. ― Myślę, że ta lista i tak będzie już całkiem spora.
Sugerujesz, że jest zepsuty do szpiku?
Sugeruję, że jeden grzech w tę czy w tamtą nie zrobi mu różnicy.
Z ust Lesliego wyrwało się ciężkie westchnięcie. Growlithe ledwo wyraził chęć na podzielenie się z nim swoimi umiejętnościami, a Vessare już dał mu do zrozumienia, że wygrał ten pojedynek. „I tak mi nie odpuścisz, nie?” – przyjrzał mu się z bezgłośnym wyrzutem wymalowanym na twarzy. Gdyby albinos był nauczycielem, wszyscy jego podopieczni mieliby przesrane. „Mówisz, że ostatnio wypadły ci dwa dyski i nie możesz ćwiczyć? Wypierdalaj skakać przez kozła. Pogadamy, gdy ujebie ci nogi”.
Ale jeśli nie poskutkuje, zrobimy to po mojemu.
Zawsze jakieś pocieszenie.

[...]

Czekanie rzadko kiedy było ciekawe. Nuda zmusiła go do wyżycia się na nieszczęsnym kamieniu, który znajdował się tuż obok jego nogi. Młodzieniec ze znużeniem wodził wzrokiem po słabo znanej mu okolicy, wpychając ręce do kieszeni spodni. Właściwie nawet cieszył się, że nie musiał konfrontować się osobiście z właścicielką koni. Jeszcze zaprzepaściłby szansę na pożyczenie ich, gdyby tylko zauważyła, że ma taką rękę do zwierząt, co bałaganiarz do sprzątania. Zwilżył językiem dolną wargę i oparł się plecami o ogrodzenie. Obejrzał się za siebie, chcąc sprawdzić, czy Syon już wraca. Dopiero za którymś razem dostrzegł O'Harleyha, który prowadził ze sobą dwa wierzchowce. Fala sceptycyzmu uderzyła Cilliana po raz kolejny, a jego barki mimowolnie opadły niżej, jakby własny przyjaciel za moment zamierzał zaprowadzić go na skazanie. No jasne. Przecież to bydle najchętniej by go stratowało.
Wysunął rękę z kieszeni, niechętnie przyjmując lejce. Mniej więcej w tym momencie koń szarpnął łbem, ale anioł w porę zacisnął mocniej palce, uniemożliwiając mu wyrwanie się. Zwierzę zarżało ostrzegawczo i zaryło w ziemię przednim kopytem. Zero obrzucił je zniechęconym spojrzeniem, będąc przekonanym, że kiedy tylko wsiądzie na grzbiet mustanga, szybko będzie musiał z niego zejść.
Chcenie to jedno, a brak umiejętności to drugie. Też chciałbym, żeby to było o wiele prostsze ― rzucił, odrywając wzrok od parzystokopytnego, by przenieść go na Growa, który właśnie dosiadał zwierzęcia. Musiał dokładnie przyjrzeć się, jak prawidłowo wskoczyć w siodło i trzymać za lejce. Starał się też słuchać uważnie wszystkich wskazówek, by niczego nie pominąć. Nawet jeśli w teorii wszystko wydawało się banalne, w praktyce wyglądało o wiele gorzej. ― Zapomniałeś wspomnieć o zwierzęcych kaprysach. Byłby łatwiejszy w obyciu bez instynktu samozachowawczego. ― Spróbował przysunąć rękę do boku szyi ogiera, ale ten za wszelką cenę chciał uniknąć tego kontaktu, przez co blondyn zrezygnował w połowie.
„To jak?”
Zaklął pod nosem na tyle niewyraźnie, by ciężko było domyślić się, jakiego słowa w ogóle użył. Czując jak lejce poruszają się, chciał odmówić jeszcze zanim dojdzie do wypadku, ale z drugiej strony przyglądanie się przywódcy DOGS w tej chwili, doprowadziło do tego, że chęć odmowy momentalnie z niego spłynęła. Musiał wytrzymać spojrzenie, ale nie poradził sobie z ręką, która jak na zawołanie przylgnęła bo boku jego szyi i przesunęła się po nim tam mi z powrotem. Szlag by to.
Wiedziałem, że mnie nienawidzisz ― prychnął, tuszując całe zażenowanie nutą rozbawienia. ― Nie ruszaj się ― mruknął do zwierzęcia, nie łudząc się, że zrozumie przekaz. Ostrożnie przysunął się do jego boku, nie chcąc go spłoszyć. Kary koń poruszył się niespokojnie, przez co trafienie stopą w strzemię okazało się jeszcze większym wyzwaniem niż się tego spodziewał. Udało mu się dopiero za czwartym razem, gdy wierzchowiec stracił czujność i skupił się na rozgrzebywaniu ziemi kopytem. Odbił się od ziemi i przerzucił drugą nogę przez grzbiet rumaka, niepewnie siadając w siodle. Już w tym momencie mustang niemalże zaczął wierzgać, ale pociągnięcie za lejce przywołało go do porządku.
Na chwilę.
Głośne rżenie nie ustawało, a jego żywy środek transportu okręcił się dookoła własnej osi. Tym razem próba przywołania go do porządku wywołała w nim jeszcze większą falę irytacji.
Tch, mówiłem, że to zły pomysł ― rzucił donośnie, chcąc przebić się przez agresywne odgłosy ogiera. Okazało się, że naparcie piętami na jego boki zgodnie z instrukcją wcale nie poprawiło jego sytuacji. Wręcz ją pogorszyło. Koń wypruł do przodu, przebiegając tuż obok swojego osiodłanego kumpla. Leslie poczuł tylko jak zderza się nogą z nogą Growa, a potem nagle znalazł się dobre parę metrów przed nim. Albo za nim, zważywszy na to, że ta pieprzona szkapa udała się w złą stronę. ― Ja pierdolę. ― Pochylił się do przodu, czując, że coraz ciężej jest mu utrzymać się w siodle. Przy tym tempie biegu zeskakiwanie na ziemię też wydawało się być złym pomysłem. Pociągnął za lejce, odsuwając pięty od boków. To wcale nie poprawiło jego sytuacji, bo już po chwili musiał złapać się zwierzęcia znacznie mocniej, gdy to stanęło w pionie na tylnych nogach.
Zabiję go.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Tymczasem w typowej polskie szkole sypią się uwagi od nauczycieli:
- Zjada ściągi na klasówce.
- Zamknął nauczyciela na klucz i odmówił zeznań.
- Ukradł ze szkolnego WC sedes i przechowuje go w tornistrze.
- Nie wiesza się w szatni.
- Stwierdził nieprzygotowanie do geografii z powodu śmierci babci, z którą to babcią jechałam dzisiaj rano tramwajem.
- Namalował na ławce gołą babę goniącą knura.
- Na wycieczce szkolnej zerkał nieznacznie ku sklepowi z napojami alkoholowymi, gdzie potem dokonał zakupu pamiątek.
- Śpiewa na lekcji muzyki.
- Wyrwany do odpowiedzi mówi, że nie będzie zeznawał bez adwokata.
- W czasie wyścigu międzyszkolnego umyślnie biegł wolno, by, jak twierdzi, zyskać na czasie.
- Wyrzucił koledze czapkę przez okno ze słowami: "Jak kocha, to wróci".
- Na lekcji dłubie w nosie i mówi, że to jak narkotyk.
- Uczeń siedzi w ławce i zachowuje się podejrzanie.
- Napastuje kolegę przy pomocy krzesła.
- Udaje, że słucha nauczyciela.
- Śmieje się parszywie.
- Kradną ze szkolnej kuchni ziemniaki i robią z woźną frytki.
- Uczeń rzuca ślimakami po klasie.
- Zenek oświadcza mi się.
- Po napisaniu kartkówki nie oddał jej, twierdząc, że zostawił ją w domu.
W takich momentach człowiek zastanawia się, czy Growlithe na pewno byłby takim koszmarnym nauczycielem, skoro teraz - mimo spłoszonego konia, który walał się po drodze jak tornado - postanowił coś z tym zdziałać.
Ale to zaraz.
Nie miał serca, by przerywać tę tragikomedię.
Zaskakujące, że gdy Growlithe prowadził karego mustanga, ten grzecznie krok za krokiem podążał za nim, jak tresowany pupil, ale gdy tylko lejce trafiły do rąk Vessare'a w koniu obudziła się prawdziwa bestia. Nie tylko był gotów zrzucić go z grzbietu, ale pewnie jeszcze parę razy przydeptać, żeby nabrać pewności, że jak już legł, tak się nie podniesie.
- Nie pomagasz mu w tym - skomentował zgryźliwie, ale dało się w tym wyczuć niezawodną kroplę rozbawienia. Niecodziennie mógł oglądać takie przedstawienie i to z pierwszego rządu.Trzeba mieć paskudną aurę, żeby przechodząc środkiem ulicy wzniecać szczekliwe protesty wszystkich psów w promieniu najbliższych dziesięciu kilometrów. Niejednokrotnie Growlithe był świadkiem, jak nieszczęsna część fauny zaczyna dosłownie wariować w obecności anioła. Nie potrzebowały do tego żadnych nagłych wrzasków z jego strony, rzucania kamieniami albo straszenia ogniem. Czasami wystarczyło tylko tyle, by przeszedł obok ślepego zaułka, a już jakiś czarny, obgryziony ze skóry kocur zaczął syczeć, prężyć się i jeżyć, przypominając wycinek z kartki halloweenowej. Brakowało tam tylko wiedźmy obok, ale czasami zabierali ze sobą Kat, więc obrazek się dopełniał.
- Z koniem trzeba się zgrać, Leslie. - I mówiła to osoba, która czuła się jak ktoś, kto w siodle dosłownie się urodził. Choć mimo podobnego uczucia doskonale pamiętał, jak niechętnie przystanął na propozycję chodzenia do oddalonej o godzinę jazdy metrem stadniny. Żadne skarby nieba i ziemi nie były w stanie go wtedy udobruchać, a im silniej wujostwo namawiało go do nauki, tym bardziej miał ochotę się buntować. Jak szczury powoli wyżerające wszystkie jego wnętrzności, tak wtedy on karmił się niechęcią do tych zwierząt. Teraz powinien wszystko odbębnić i koniec końców rzucić krótkie podziękowania w eter. Gdyby nie upór ciotki, którzy potrafił złamać nawet jego wolę, teraz prawdopodobnie siedziałby w siodle tyłem naprzód i pytał o instrukcję obsługi.
- Może powinieneś po prostu...
Koń stanął dęba.
Growlithe westchnął.
Dobra.
Tak tego nie załatwią nigdy.
Wilczur podciągnął się do siadu, poklepał lekko konia po smukłej, ciemnoszarej szyi, po czym zrobił to, co każdy kumpel powinien zrobić w takim przypadku. Puścił lejce, przygotował się i parsknął śmiechem widząc, jak mustang Zero wierzga przednimi kończynami, chcąc uderzyć niewidzialnego wroga po frontowej stronie. Podchodzenie do takiego zwierza było jak proszenie się o guza. I to na samym środku czoła. Mimo to, ogier Growlithe'a poczył nagłą lekkość, chwilę później ciche buchnięcie, gdy buty uderzyły o ziemię, a potem przyglądał się tylko obojętnie, jak jego - nazwijmy rzeczy po imieniu - chwilowy jeździec powoli zbliża się do rozkojarzonego wierzchowca numer dwa.
Growlithe podniósł ręce do góry, by koń był w stanie go zauważyć. Ten tylko opadł na ziemię i cofnął się, fukając wściekle i zarzucając łbem. Gdyby Zero nie uważał, z satysfakcją wybiłby mu zęby. Twarde kopyto co rusz ryło w ziemi, jakby chciał się dokopać do Chin, Bawarii i plantacji bananów na Haiti.
Spokojnie, spokojnie...
Shiva zarechotała. Pojawiła się tak nagle, że prawa ręka drgnęła lekko Growlithe'owi, zdradzając jego zaskoczenie. Suka otarła się jeszcze lubieżnie o jego biodro i wsunęła nos pod skrawek koszulki, choć ten nikły ruch materiału każdy odebrałby pewnie jako robotę wiatru, bo nagły powiew poruszył ubraniami i przeczesał włosy. Grzywa konia zafalowała, gdy on sam cofnął się o jeszcze jeden krok, próbując zniechęcić do siebie ostrożnie podchodzącego białowłosego. Rozdrażniony do czerwoności, prychnął raz jeszcze, nim poczuł na pysku ciepłe dłonie. Poruszył raz jeszcze ciężkim łbem, jakby do ostatniej chwili priorytetem było odsunięcie się od dotyku nieznajomego chłopaka, ale suma summarum kare uszy drgnęły parokrotnie, a potem skierowały się naprzód. Growlithe powoli wsunął dłonie na pysk ogiera, zatrzymując je praktycznie tuż pod jego oczami. Wychodził z założenia, że mówienie do tego, co nie jest w stanie cię zrozumieć, jest idiotyzmem, ale teraz wyszeptanie dennego "spokojnie..." wydawało mu się na miejscu.
Shiva prychnęła, zaciskając mocniej kły.
A GDYBYM..?
Ani się waż, Shiv.
NAWET JESZCZE NIE WIESZ, CO CHCIAŁAM POWIEDZIEĆ! NIE ZNASZ SIĘ NA ŻARTACH CZY CO?

Growlithe przesunął ostatni raz dłonią po pysku wierzchowca, który nadal wydawał się średnio przekonany. Gdzieś w głębi miał chęć, która namawiała go, by przestał być taką miękką papką Bobofruta i raz jeszcze spróbował zrzucić z grzbietu tego... tego kogoś, kto samym swoim jestestwem doprowadzał go do szału. Jak czerwona płachta na byka. Jak kij na rozdrażnionego kundla. Jak ogień na tygrysa. Był absolutnie wszystkim, czego w tym momencie powinien nienawidzić - i sam fakt, że właśnie siedział mu na grzbiecie, doprowadzał go do szewskiej pasji.
- Spokojnie, Hollow. - Usta Growlithe'a praktycznie dotykały szorstkiego włosia na pysku zwierzęcia, które co jakiś czas lekko jeszcze pomrukiwało. Trzeba było odczekać czas, w którym serce konia waliło jak młotem i dopiero później Wilczur zdecydował się na odsunięcie od niego. Przesunął stopę tak, by znaleźć się bliżej przyjaciela, uniósł dłoń i przykrył nią grzbiet ręki Vessare'a. Palce wsunął lekko między jego palce, by ten puścił lejce, a potem skierował jego dłoń na bok szyi zwierzęcia.
Bardzo rzadko, ale jednak bywały etapy, w których z twarzy Growlithe'a znikała irytacja, krzywy, władczy uśmiech i oczy, w których dało się wyczytać "Widziałem cię całego, głupia owco". To jeden z nich.
- Widzisz? - mruknął pod nosem, wysuwając palce i zabierając szorstką rękę. Sam poklepał lekko ogiera po boku, a potem cofnął się o krok, by zerknąć na Vessare'a. - Nie tłucz się tak z nim, Lassie. Będziemy szybciej na miejscu, jeśli na nim pojedziesz. Jeszcze po drodze będziesz chciał się ze mną ścigać, uwierz.
Podszedł do swojego konia, wsunął nogę w strzemię i raz jeszcze wskoczył mu na grzbiet. Haanu parsknął i zrobił mały krok do przodu, gotowy do jazdy.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przez myśl mu mnie przeszło, by krzyknąć o pomoc, mimo że najrozsądniej byłoby zaczerpnąć rady od kogoś, kto siedział w tej działce już od wieków. Do końca chciał wierzyć, że wreszcie uda mu się zgłębić tajemnicę siodła, a jego wierzchowiec uspokoi się albo przynajmniej zmęczy ciągłym wierzganiem. Popuścił lejce, sprawdzając czy problem tkwił w zbyt mocnym ciągnięciu za nie, ale to wcale nie uspokoiło zwierzęcia, a nawet więcej – koń szarpnął łbem do przodu, niemalże wyrywając mu stery z rąk, jakby Leslie nie był ich godzien. Znów przyciągnął je do siebie, całym sobą czując z jakim impetem ogier opadł z powrotem na cztery kopyta, nieustannie rżąc i parskając.
„Nie pomagasz mu w tym.”
Polemizowałby. Obrzuciłby też kumpla pełnym wyrzutu spojrzeniem, gdyby ta narwana bestia nie zwracała na siebie jego całej uwagi. Zrobił już wszystko, żeby przekonać do siebie futrzaki i nie tylko, ale one nie dawały za wygraną. Nie rozumiał, dlaczego to bydle i każde inne stworzenie nienawidziło go do tego stopnia. Podejrzewał, że każde z nich wyczuwało w nim osobne zwierzę i odnajdywało tam zapach swojego największego wroga lub po prostu czegoś, co mogło okazać się zagrożeniem. W dzieciństwie często uciekał przed narwanymi kundlami, które ni z tego, ni z owego zaczynały świecić przed nim zębami. Miał szczęście, gdy poprzestawały tylko na tym i groźnych powarkiwaniach. W obecnym momencie byłby wdzięczny losowi, gdyby przyszło mu stanąć oko w oko z rozjuszonym psem. Mógłby polegać na własnych nogach, a teraz był zdany na szamotającego się ogiera, gdzie jedyną słuszną opcją było zeskoczenie na ziemię, prosto pod wściekle tupoczące o ziemię kopyta.
„Z koniem trzeba się zgrać, Leslie.”
Staram się.
Ściągnął usta w wąską linię, wiedząc, że gdyby tylko powiedziałby to na głos, zakomunikowano by mu, że stara się za słabo. Ale co innego miał zrobić? Zacząć rzucać się jak powalony, żeby wczuć się w ten szalony rytm rozjuszonej bestii? Żołądek wykręcił mu się na samą myśl o tym, że robienie z siebie kretyna mogłoby tu coś zdziałać. Puścił lejce jedną ręką i spróbował pochylić się do przodu. Chciał przesunąć dłonią po boku szyi zwierzęcia, licząc na to, że drobny i uspokajający gest wytworzy między nimi choćby najcieńszą nić porozumienia. Natychmiast cofnął się, chcąc umknąć przed końskim łbem i odruchowo zacisnął palce w tylną część siodła, wbijając paznokcie w jego mocno zdezelowane już, skórzane obicie. Nie był to najlepszy pomysł, kiedy jego równowaga i tak była już mocno zachwiana. Ale to nie dlatego chwycił wodze oburącz. Widok zbliżającego się Syona od razu zaalarmował Vessarego. Jasnowłosy nie mógł wyrzucić z głowy obrazu O'Harleyh'a, który nieopatrznie kończy pod nogami ogiera, nad którym on sam nie potrafił zapanować. Jeżeli coś miało się stać, nie zmyłby z siebie poczucia winy.
Od kiedy się tak przejmujesz?
Nie wiedział.
Kopnij go, a wsadzę ci w dupę rozgrzany pręt.
Chyba nie to miał na myśli, mówiąc, że z koniem trzeba się zgrać.
Prrr ― wyrzucił z siebie dość niechętnie, przypominając sobie, że niejednokrotnie słyszał ten odgłos, który działał na parzystokopytne, jak magiczne zaklęcie. Cóż, pewnie nikogo nie zdziwiło, że na tego nabuzowanego samca nie zadziałała żadna magia. ― Syon ― rzucił, próbując go zatrzymać. Kolejny podmuch wiatru nie był już dziełem przypadku. Otarł się o policzki albinosa i przemknął między jasnymi kosmykami włosów, wprawiając je w płynny ruch. Nie chciał siłą odepchnąć go do tyłu, ale z każdą sekundą prawdopodobieństwo tego czynu wzrastało.
„Spokojnie...”
Powietrze zatrzymało się w miejscu. Nie tylko koń przyglądał się Wilczurowi jak zaklęty. Dwukolorowe tęczówki anioła uważnie śledziły każdy jego ruch, mimo że jego twarz przestała zdradzać jakiekolwiek emocje. W tej jednej chwili postanowił zamknąć je za grubą ścianą, przez którą wyglądały nieruchomo zawieszone na jego twarzy oczy. Rozluźnił uścisk palców na cuglach, nawet nie wiedząc skąd wzięła się ta pewność, że wierzchowiec przestanie się szarpać. Gdyby został o to zapytany, uznałby, że to zasługa tej nietypowej aury, którą nagle przytargał ze sobą wymordowany. Trudno było mu pojąć, że tak narwany kundel, który rzucał się sam na setkę wrogów, a biegnąc nawet nie patrzył pod nogi, potrafił w jednej chwili przyprawić innych o coś innego niż chęć złapania się za głowę lub rzucenia się za nim i wybicia mu z głowy idiotycznych pomysłów. Mimo tak idiotycznej sytuacji, Zero poczuł w środku, jak zapala się w nim niewielki płomyk podziwu, który w jednej chwili wypalił z niego całą irytację, ale i przyprawił o silny ścisk w klatce piersiowej.
Robisz to specjalnie.
Powiódł za nim wzrokiem. Dopiero uczucie ciepła i niezdrowej chropowatości na skórze wywołało u niego niekontrolowany ruch ręką. Niespokojnie rozprostował palce, a potem lekko je ugiął, kumulując w tym geście cały dyskomfort, który odczuwał za każdym razem, gdy naruszano jego przestrzeń życiową. Chociaż był to dla niego jedyny dotyk, który nie wydawał mu się brudny, wolał unikać go jeszcze bardziej niż dotyku obcych. Grow nawet nie zdawał sobie sprawy, z jak wielkim trudem przychodziło mu trzymanie rezonu, chociaż kiedy w pierwszym odruchu jasnowłosy spróbował poprowadzić jego rękę, stróż przyhamował ten gest, jakby chciał odmówić współpracy. Opór trwał tylko chwilę, a dotyk Cilliana wreszcie spoczął na końskiej szyi. Opuszki palców najpierw niechętnie przesunęły się po szorstkiej sierści aż wreszcie, gdy Syon całkiem zwrócił mu wolność, blondyn poklepał zwierzę po boku szyi, mając świadomość, że tylko tak strząśnie z siebie to dziwne uczucie. ― Mówiłem już, że nie lubią mnie z natury ― wyjaśnił spokojnie, wcześniej przełknąwszy ślinę. Co z tego, że nie pomogło mu to pozbyć się suchości z gardła. ― Postaram się. Ale jeśli zacznie się rzucać, wiedz, że to nie moja wina. Swoją drogą, to było dziwne ― mruknął, ostentacyjnie unosząc rękę przed ponownym chwyceniem za lejce. Łuk brwiowy młodzieńca uniósł się wyżej, znikając za roztrzepaną grzywką, gdy przyjrzał się przyjacielowi z dziwnym przekąsem, z którego w tej sytuacji można było wywnioskować tylko jedno – akceptował jego zapędy, ale nie wtedy, gdy stosował je na nim.
Kłamiesz jak z nut, Leslie.
To nie kłamstwo.
Naucz mnie tej hipnozy ― parsknął i już ostrożniej spróbował pociągnąć za wodze, by nakierować zwierzę na odpowiedni tor. Koń zarżał i – mimo że kierowała nim wyczuwalna niechęć – postawił pierwszy krok do przodu, wreszcie dorównując kroku swojemu podkutemu koledze.

[...]

Spróchniała decha pękła pod ciężko stawianym na ziemi kopytem. Mieli za sobą bite dwie godziny drogi, a blondyn był już zmęczony użeraniem się ze szkapą, która chciała robić wszystko przeciwko niemu. Nie narzekał tylko dlatego, że ogier i tak był znacznie spokojniejszy i nie rzucał się jak szczupak wyrzucony na brzeg. Hollow stale starał się skręcać w inną stronę, czasem ni stąd, ni zowąd przyspieszał aż w końcu zwolnił kroku, zadzierając łeb wyżej i strzygąc uszami, które najpierw przekrzywiły się na boki, a po chwili skierowały naprzód, jakby usiłowały wychwycić jakiś dźwięk.
W Desperacji wszystko było możliwe, chociaż opuszczone miasteczko, przez które się przeprawiali, nie tętniło życiem. Od czasu do czasu w jakichś zaułkach mogli natrafić na zdziczałych wymordowanych, którzy zajadali się martwymi ptakami albo wygryzali wnętrzności z gnijących już ciał psów, kotów, czasem też innych wymordowanych. Przez setki lat każdy mógł przyzwyczaić się do takich smaczków obrzydlistw. Poza tym niewiele się tu działo.
Pewnie kolejni padlinożercy na dziesiątej ― mruknął, dostrzegłszy, że wierzchowiec zaczął oponować, kiedy blondyn dawał mu sygnał do dalszego marszu. Anioł jeszcze nie wiedział, że był jedynym, którego uszy jeszcze nie wychwyciły odgłosów większego zamieszania. Tylko zwierzęta i Growlithe byli w stanie usłyszeć krzyki w oddali, wściekłe szczekanie psów i szybkie uderzanie butów o ziemię. Ktoś się zbliżał, a to wcale nie wróżyło niczego dobrego.
Huk wystrzału zaalarmował Lesliego. Młodzieniec od razu zwrócił twarz w stronę, z której mógł dobiegać łoskot wystrzeliwanego naboju. Ściągnął brwi, zatrzymując konia w momencie, gdy pierwsza sylwetka wyłoniła się z uliczki między zniszczonymi budynkami. Na pierwszy rzut oka mieli do czynienia z młodym chłopakiem w podartych, wiszących na nim ubraniach. rozejrzał się rozgorączkowanych wzrokiem, ściskając w objęciach jakiś pakunek. Zauważył ich, co wcale nie było takie trudne, gdy przemierzali środek opuszczonej ulicy. Będąc na jego miejscu...
Daj spokój. Nie jesteś byt empatyczny, Zero.
... już dawno wiałby w drugą stronę, ale instynkt samozachowawczy obdartusa musiał zostać przyćmiony przez wzbierającą w nim nadzieję na to, że każdy będzie lepszy od bandy ścigających go kolesi. Wypruł w ich stronę z przerażoną miną, nawet nie oglądając się za siebie.
Zaczekajcie! ― rzucił. Może jednak nie był do końca przekonany, że grzecznie poczekają w miejscu?
Cillian zerknął z ukosa na Syona, a jego brak chęci do pomocy wręcz raził po oczach. Gdzie się podziała jego anielskość?
WRACAJ TUTAJ! WIDZĘ, ŻE BRAKUJE CI ZAPACHU PODESZWY TUŻ POD NOSEM!
Kolejny strzał.
Czarny ogier szarpnął się na bok, wydając z siebie spanikowany odgłos. Jasnowłosemu w porę udało się go przyhamować, choć nie był zadowolony z tego, że był coraz bliższy ponownej utraty panowania nad swoim żywym pojazdem. Wysyczał pod nosem jakieś przekleństwo.
Ted, Daniel, pomóżcie mi! ― chłopak obrał najidiotyczniejszą taktykę, na jaką tylko mógł się zdobyć – udawać, że się znają, byleby spłoszyć biegnących za nim mężczyzn. Było ich pięciu. Mieli dwa psy. A oni wciąż mieli przewagę. Faktycznie dało się zauważyć jak zwalniają, za wyjątkiem kundli, które nie zamierzały dać za wygraną.
Mam nadzieję, że to ty będziesz Tedem ― wymruczał pod nosem, chociaż nie to było teraz najważniejsze. O wiele bardziej liczyło się to, że brunet był coraz bliżej, a kiedy wreszcie znalazł się obok, chwycił O'Harleyh'a za nogawkę – możliwe, że w zemście za to, że jeden z kundli właśnie szarpał za jego spodnie, a on uporczywie starał się go do tego zniechęcić – unosząc na niego błagalny wzrok.
Proszę, ja chciałem tylk--
Krok do tyłu ― przerwał mu tonem, o który sam siebie by nie posądzał.
Ciemnowłosy tylko obejrzał się na niego zdawkowo, ale zamiast rozluźnić palce, zaczął lekko poruszać ręką ze zdenerwowania, gdy wrzaski dobiegły do niego z jeszcze mniejszej odległości.
Hej, wy tam! Jeden fałszywy ruch i odstrzelę wam łby ― warknął jeden z nich, zatrzymując się parę metrów dalej. Sądząc po tym, że pozostali poszli w jego ślady, był przywódcą tej nienazwanej szajki.
Zaczyna się.
Mam gdzieś, że przyprowadził sobie kolegów.
Nie zapędzałbym się.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Trzask. Trzask. Trzask.
Kolejne patyki łamały się pod twardym, okutym ogierem, który lekko zarzucając łbem, brnął przed siebie spokojnym, miarowym, wręcz wyuczonym krokiem. Nie wyrywał się, nie szarpał, nie znosiło go nagle na bok. Prawdę mówiąc, prezentował się nie jak żywy organizm, a jak maszyna zaprogramowana dla potrzeb swojego właściciela. Z perspektywy osoby trzeciej musiało to wyglądać komicznie, bo o ile Grow prowadził Haanu bez problemu, tak Hollow wydawał się narwany.
Może już dawno powinni wymienić się wierzchowcami?
Białowłosy zmrużył ślepia, ogarniając mętnym, niezainteresowanym spojrzeniem ruiny miasteczka. Wydawało się, jakby pewnego razu jakaś tragicznie wielka łapa sprzątnęła z wykreślonej powierzchni wszystkie żyjące organizmy, pozostawiając jednak wszystko to, co mogli i trzymali w rękach. Gdzieś przy płocie leżała stara, spleśniała kanapa, do połowy i tak zakopana przez przynoszone wiatrem ziarna piasku. Kawałek dalej leżała lodówka, wystawał nadłamany podłokietnik krzesła. Wszystko niedaleko drzwi ─ no, już samej dziury, bo drzwi wyważono wieki temu ─ więc Growlithe zakładał, że ktoś chciał się tu wprowadzić albo jakaś banda niewyżytych wymordowanych postanowiła swego czasu wynieść meble, ale z jakiegoś powodu planu w życie nie wcielili.
Może ktoś ich wtedy zaczął gonić? Może...
Ściągnął lejce. Haanu mruknął, stawiając uszy na sztorc, zarzucając jeszcze chwilę łbem. Spod gęstych, krótkich rzęs błyszczały oczy łani, gdy rozglądał się rozbieganym spojrzeniem po całym otoczeniu; szukając źródła całego hałasu, jaki powodował w nim tradycyjny, znany doskonale strach. Growlithe robił to samo ─ czujnie obserwował plener, aż w końcu zza zakrętu wyskoczyła sylwetka... chłopca. Nie był to ani dinozaur, ani czołg, ani nawet pielgrzymka. Nic, dla czego mieliby się zatrzymać. Nic, co było interesujące na tyle, aby zboczyć z trasy, nadszarpnąć czas przeznaczony na drogę. Shironume w tym momencie mógł łkać, błagając o pomoc. Zaciskać palce na napierającym na niego ramieniu. Mógł ostatnim tchem trzymać się świata, w którym żyli wszyscy obecni. A mimo to Wilczur nie popędził ogiera, w milczeniu przyglądając się poczynaniom nieznajomego dzieciaka.
─ Ted! Daniel!
Oho.
Growlithe uśmiechnął się marudnie pod nosem, mimowolnie obdarzając Zero przelotnym, ale na tyle długim, by mógł je wychwycić, spojrzeniem. Nic nie powiedział na słowa przyjaciela ─ najwidoczniej było mu wszystko jedno, które z imion do niego przylgnie. Ogier prychnął nagle, zarzucając łbem, bo ujadające psy zbliżały się zdecydowanie zbyt szybko... i zbyt wściekle.
─ Proszę, ja chciałem tyl--
Z gardła wymordowanego wyrwało się ostrzegawcze warknięcie, pełne jadu i kwaśnego posmaku, gdy nagle uniósł zgiętą w kolanie nogę i wyprostował, uderzając dzieciaka w bok głowy podeszwą buta ─  wszystko w akompaniamencie rozkazu Lesliego. Łapy przy sobie, szczurze. W oczach zalśnił mu błysk pogardy, po którym zniknął jednak ślad, gdy uniósł spojrzenie na podchodzących ─ kaszlnął ─ jegomościów. Z ręką na sercu, drugą na pasie harcerza, że żadne siły świata nie mogłyby znaleźć powodu, dla którego jednak przystanęli; przyjmując dla siebie role ze świadomością, że nie dane im było choćby zlustrować wzrokiem scenariuszy. Poprzecinane bliznami palce zacisnęły się na skórzanych lejcach, gdy tylko czarnowłosy, krótko ostrzyżony mężczyzna wyrwał się z charczeniem prosto na nich. Musiał być przywódcą ─ Leslie pewnie też przyjął podobną teorię.
Śmieszne. Wręcz chore.
Los bywał zdradliwą suką, gdy czas przelatywał przez palce jak woda. Sekundy mijały z każdym tyknięciem zegara, ciążąc na ramionach przywódcy jak faktyczna waga. Shironume czekał. Liczył na niego. I zamiast biec na złamanie karku zbadać jedyną dostępną poszlakę, postanowili pobawić się w teatr?
Poczuł ponowne szarpnięcie za nogawkę. Kątem oka zerknął na wystraszonego, bladego jak ściana chłopaka, który przyciskał do piersi niedbale zapakowaną paczkę. Co było w środku? Ubrania? Żarcie? Zmrużył ślepia. Leki?
─ … olegów.
─ Nie zapędzałbym się.
Growlithe cmoknął ciche „tsk” i spojrzał na Lesliego pełen dziwnej, wręcz nienaturalnej dla siebie chęci... czego? Pomocy głupiemu szczeniakowi, który przylgnął do jego nogi jak rzep?
Daj spokój, DANIELU ─ jego „imię” wypowiedział z dobitną, może nawet przesadną dokładnością ─ weźmy odpowiedzialność za naszego... ─ przeciągnął znów spojrzeniem po twarzy chłopca ─ ... kuzyna Edwarda.
Jestem Tom-AUA!
Tak, tak. ─ Wilczur pokiwał głową, wsuwając palce w grzywę Haanu. Dzieciak rozmasował obolały polik, o który przed momentem stuknął but okrywający stopę białowłosego. ─ Tomi Edward Helpmipipul.
Ożesz.
Lider łypał na nich groźnym okiem spod grubej, krzaczastej brwi. W końcu poruszył spluwą, wskazując nią na sekundę ziemię, a potem znów poderwał lufę na Zero.
Złazić z tych szkap.
Growlithe przewrócił oczami.
No jazda!
Ale zszedł. Tomi ─ czy jak mu tam w końcu było ─ puścił jego nogę, gdy ta nagle szarpnęła się w czasie zeskoku. Białowłosy wylądował na ziemi i omiótł niezadowolonym spojrzeniem wpierw szefa całej tej szajki, potem jego rudego, zezowatego kompana, który za sprawą mięśni dałby kompleksy nawet Pudzianowi; zaraz potem przemknął po szczuplejszym, atletycznie zbudowanym czarnowłosym chłopaku, który świdrował ich lodowatym, niebieskim okiem.
Tomi mruknął coś niewyraźnie pod nosem, jeszcze mocniej ściskając pakunek. Wydawało się nawet, że lada moment, a ten pęknie pod naporem i tak słabych mięśni. Wycofał się nieco i skrył za Growlithe'em, zaciskając mocno powieki i unosząc ramiona, gdy ciszę przeciął nagły huk wystrzału. Białe kosmyki targnęły się, a sam wymordowany mógł nawet poczuć (a na pewno usłyszeć) nagły świst powietrza tuż przy swoim policzku.
Kurwa mać! Strzelać!
Tsk. ─ Twarz Growlithe'a ponownie się wykrzywiła, gdy tylko przywódca ryknął, odpychając od siebie Shatarai. Udało mu się jednak cofnąć, położyć dłoń na ramieniu Tomiego i dosłownie wepchnąć go poza grad pocisków, który przecinając sterroryzował miejsce, w którym stali sekundę wcześniej.
PÓŁ SEKUNDY MNIEJ, A BYŁBYŚ JAK RZESZOTO.
Mhm. Nie inaczej.
Dzieciak krzyknął, gdy palce Wilczura pstryknęły, wysyłając kolejną marę. Gdy tylko się rozwarły, buchnęła czerń, szybko przemieniająca się w jastrzębia. Livai pierwsze dwa machnięcia skrzydłami wykonał nieporadnie, ale potem uderzył nimi tak mocno, że wbił się w powietrze i wystrzelił w kierunku pierwszej ze strzelb. Jej lufa kierowała się akurat ku...
ZERO! ─ warknął Grow, odskakując przed kolejnym atakiem.
... a oczy Tomiego rozszerzyły się do rozmiarów pięciozłotówek, gdy palec pociągnął za spust.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zamrażam z powodu braku aktywności.
W razie chęci wznowienia wątku - piszcie PW.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach