Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 3 z 10 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Next

Go down

Shuhei dawkował swoją wściekłość. Był zwierzęciem, zresztą, jak wszyscy tutaj, nie wyłączając łowczyni, ale potrafił trzymać nerwy na wodzy tak długo, aż ofiara była pewna, że ma do czynienia z człowiekiem. Wtedy zapewne za każdym razem zdobywał się na uśmiech, który zmywał dopiero co uzyskany spokój z twarzy jego celu. To był ten czas, w którym owca dostrzegała za długie kły, ale było za późno. I mimo świadomości, co do prawdziwej natury Shuheia, Grow nie odezwał się ani razu. Wyrywkowo powarkiwał, gdy cielsko na jego sylwetce zaczynało być mimo wszystko odrobinę zbyt ciężkie, ale poza tym milczał, wpatrując się to w Yuu, to w Shuheia.
Jej ruch.
To było mało prawdopodobne, by Shuhei przytaknął ochoczo na jej słowa – wszyscy tu zgromadzeni o tym wiedzieli, a zaciśnięta jak imadło łapa na gardle przywódczyni łowców tylko potwierdzała ten wariant. Palce Shuheia wciskały się w jej szyję z taką siłą, jakby gniótł modelinę i Grow przez moment miał przebłysk heroicznych myśli. Wszyscy, którzy go znali, a nawet ci, którym tylko obił się o uszy w tej czy innej plotce, wiedzieli, że bywał porywczy. Nigdy nie było czasu, by przemyśleć sprawę. Gdy impulsywność staje się oddechem, zaczynasz się z nią scalać. Początkowo przynosi niekorzyści, później rozumiesz mechanizm, który ją napędza i wykorzystujesz dla własnych celów. Oddajesz się w wir walki w ostatniej sekundzie schylając głowę. Nóż tnie jeszcze końcówki włosów, czasami haczy o skórę, drążąc w niej milimetrowej głębokości ranę. Ale ludzie wokół padają jak muchy, a ich łby toczą się po śliskiej od krwi i błota ziemi; w takich sytuacjach kto jest górą? Człowiek i jego logika, czy zwierzę i zakorzeniony w podświadomości instynkt? Dlatego ufał tej porywczości, która nakazywała mu działać. Oddawanie innym zasług, w ogóle oddawanie im choćby możliwości prowadzenia rozmowy, wywoływało wewnętrzny konflikt. Bierność wydawała się toksyczna. Zabójcza.
Poddał się jej pierwszy raz i już czuł gorzko-słodki posmak na ustach, na które wciąż cisnęły się szczeniackie obelgi i stek kłamstw. Miał ochotę strząsnąć z siebie olbrzyma, który przyciskał go do ziemi jakby nic nie ważył i skierować spojrzenie Shuheia na własną osobę.
To byłoby wygodne.
Byłoby...
Głupie. Głupie. Głupie.
... znajome.
Wilczur zmarszczył brwi. Ciężko stwierdzić, czy przez szepczące nad uchem mary, czy jednak dlatego, że stalowa ręka Shuheia wreszcie się poruszyła. Nie pozwolił Yuu stanąć na ziemi. Pchnął ją. Brutalnie. Gwałtownie. Z satysfakcją, gdy ziemia uderzała w powalone ciało.
Brwi Growa ściągnęły się ku sobie jeszcze mocniej, gdy mężczyzna splunął w bok i machnął bezceremonialnie ku najbliżej stojącym wymordowanym. Jeżeli nie kupił historyjki z dzikim ptakiem, to nie dał tego po sobie poznać.
- Bierzcie ją. Idziemy.

_________________________________________________

Growlithe przesunął palcami po włosach, tak jakby ich stan w ogóle miał znaczenie. Zrobił to jednak po to, by sprawdzić ilość guzów, ale po trzech pierwszych uznał, że jednak nie chce znać ich prawdziwej liczby.
Dudniło mu w skroniach przez całą drogę.
Niebo miało już kolor wyblakłego atramentu, gdy dochodzili do podnóża ciemnych gór. Szalało w czaszce, ale był przekonany, że mogą to być góry blisko Smoczych. O Psach nie myślał, to absurdalne, ale wiedział, że kryjówka była najdalej wysuniętym wariantem, skoro przez całą drogę szli na południowy-zachód. Przesunął pospiesznie językiem po dolnej wardze, starając się dostrzec jak najwięcej szczegółów pleneru. Złapać się czegoś, co mogłoby okazać się przydatne. Czegokolwiek, co...
Olbrzym, który przez całą trasę przecinania pustyni Desperacji nie odstępował go na milimetr – urocze – pchnął go teraz mocno, zmuszając do postawienia większego kroku, jeżeli Grow nie chciał przydzwonić  złamanym nosem o podłoże.
A nie chciał.
Ruszył więc przed siebie prosto w czarne gardło jaskini. Oderwał spojrzenie od otoczenia, w pełni skupiając się na metrach tuż przed sobą. Było ciemno i nawet on, mimo wyostrzonych zmysłów, nie potrafił nabrać orientacji w terenie. Tylko odgłosy podeszew Shuheia, idącego przed siebie bez cienia zawahania, dawały nikłe wskazówki, w którą stronę się kierować.
Dlaczego to zawsze musiały być jaskinie?
Wiesz dlaczego, Jace. To zaraza. Ty, Shuhei, wszyscy wkoło roznosicie zarazę. A wiesz, co roznosi zarazę?
Białowłosy oparł się dłonią o ściankę jaskini. Shuhei skręcił, teraz musiał znaleźć moment, w którym sam powinien zmienić kierunek.
Robactwo. Pasożyty. Jace, świat przestał mieć barwy kolorowanki dla dzieci. Jesteście tym, na co was wykreowano.
Przeszedł kolejny odcinek. Nos – który notabene nastawił sobie krzywo po drodze – był zasklepiony tworzącym się strupem, ale nie potrzebował węchu, by wyczuć obecność Yuu. Musiała być niedaleko. Znał odgłos stawianych przez nią kroków.
A wiesz, gdzie znajduje się robactwo?
Skok.
Growlithe zmarszczył brwi, gdy usłyszał to miękkie lądowanie. Gdzieś tutaj musiała być wyrwa prowadząca na niższe stopnie. Spowolnił, butem badając grunt, ale nie zdążył wysondować terenu. Wielkie łapsko przyszło mu z pomocą, zakleszczając się wpierw na jego ramieniu, a potem pchnięciem posyłając go przed siebie. Podeszwa buta natrafiła na dziurę i gdyby nie przeszkolenie, zapewne upadłby karkiem, nie na ugiętych w kolanach nogach.
Chowa się w szczelinach, pod ziemią, z dala od ludzkich spojrzeń. Dlatego jaskinie. Dlatego to zawsze nory, kanały i zagłębione dziesiątki metrów pod glebą bunkry. Nigdy wieżowce. Nigdy czubki gór.
Wymordowany skrzywił się, prostując sylwetkę. W tle, na samym końcu, dostrzec można było ognistą plamę wychodzącą zza zakrętu. Shuhei był już w połowie drogi, gdy za Wilczurem znalazł się Towarzysz Hulk i pospieszył go kolejnym uderzeniem w bark.
Jeżeli zrobi to raz jeszcze, na pewno wybije mu jakiś staw.
Ciągnąc za sobą stopy wszedł w linie światła. Tutaj łatwiej się było poruszać, choć ogień odgonił wszystkich cieni. Wzrok był jednak w stanie wychwycić Yuu, której posłał ponad ramieniem zaskakująco radosny uśmiech.
Dotarli wkrótce do pierwszej komory. Była duża i kręciło się po niej kilkoro wymordowanych, raczej szarych maściach, szarych duszach i twarzach. Przeszli obok nich obojętnie, choć niektórzy sunęli spojrzeniem za Shuheiem tak, jakby ich źrenice były szpilkami przyciąganymi przez magnes.
Grow uniósł brew na ten widok, ale nie skomentował.
Znał to.
Z drugiej komory rozchodziło się wiele odnóży. Shuhei bez zastanowienia poszedł jednym z lewych korytarzy, prowadząc Growa, Yuu i paru członków swojej przybocznej straży do „pomieszczenia”, na którego środku znajdował się stół zeżarty przez korniki. Tylko po jednej stronie znajdowała się kanapa i z góry jasnym było, że nie przeznaczono jej dla gości.
Stojąc na środku oświetlonego jedynie mdłym blaskiem pochodni z tunelu, który wpadał do środka przez dziurę w każdym innym przypadku przeznaczoną na framugę z domykającymi się drzwiami, miał wrażenie, że przeniósł się do czasów dzieciństwa, gdy znów targano go za kark przed biurko dyrektorki.

"Jonathan po tobie się tego nie spodziewałam. Po Erenie owszem, po Valerie, nawet Ruth! Ale po tobie?"

Na samo wspomnienie głosu dyrektorki wargi wyrysowały ironiczny uśmiech. Może dlatego Shuhei również się uśmiechnął. Z przewagą.
- Sprawa jest prosta. - Błysk w oku. Sekundowa przerwa. - Pewnie chcielibyście, bym tak powiedział. A życie to taka mało ambitna kurwa, kotki.
- Więc wystarczy je wykorzystać jak należy.
Shuhei uśmiechnął się szerzej.
- Lubię ambitnych ludzi. Mniej irytują, gdy śle się ich do piachu.

_________________________

Wiem, że uwielbiasz wymyślać zadania.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Czuła linę zwężająca się wokół jej szyi, gruby sznur naciskający aortę, oddech nie należał już do niej, utrzymywała się przy zmysłach tylko dlatego, że krzesło nie usunęło się jeszcze spod nóg. Nigdy nie planowała samobójstwa. Całkiem zaskakujące, biorąc pod uwagę, że wielu ludzi poddało by się już na początku. Nie rozumiała więc, dlaczego szorstkie węzy pozostawiają ślady na jej krtani.
To całkiem normalne, ktoś zaplanował jej samobójstwo, tak samo jak planował całe życie. Czyjeś słowa wydobywały się z jej gardła, czyjeś ręce wykonywały kolejne zadania, czyjeś życie przewijało jej się przed oczami. Nie szukała nawet pomocy. Jeżeli taki był plan, to dlaczego miałaby się przeciwstawić?
Powoli spojrzała na swojego oprawce.
Nie było liny, nie było stołka, pusta sala nie była nawet salą. Uczucie, które przez chwilę opanowało jej ciało było niemalże nostalgiczne. Podświadomie nadal musiała tęsknić za prostotą życia jakie wiodła, gdzie była jedynie narzędziem wykonawczym, niczym więcej. Majak twarzy wyostrzał się, czarna plama świdrująca ją świetlistym spojrzeniem nabierała rysów kogoś znajomego.
- Shuhei, prawda? Spotkaliśmy się już wcześniej?
Uniosła ręce i wbiła dłonie w jego przedramię, kończyny drgały jej z bezsilności, ale ciepło wyczuwalne na skórze upewniło ją, że ma do czynienia z żywą istotą, nie maszyną. Jeżeli więc żyje, może zginąć, nie ma na tym świecie ludzi nieśmiertelnych. Długowiecznych wykańczają choroby, głód czy odebranie im życia, bo czas zatracił swoją potęgę. Nie ma już potrzeby liczyć każdej minuty, odrzucić można zegary i kalendarze, miara od posiłku do posiłku sprawdzała się lepiej. Poza tym natura płatała figle, czuła jakby dyndała nogami nad ziemią przez bardzo długo, lecz gdy tylko zadała pytanie, wszystko urwało się błyskawicznie.
Nikt nie chciał odpowiadać na to pytanie.

Zadziwiające z jaką swobodą pozwalali jej iść. Gorący oddech na karku motywował ją by stawiać kroki szybciej, ale w porównaniu do bandy czekającej na zewnątrz, korytarzami szło tylko kilku wybranych. Nie wątpiła w ich siłę i umiejętności, co prawda ani jeden na czole nie miał karteczki z napisem 'siłacz', lecz jedno spojrzenie wystarczyło, by takim mianem został tymczasowo nazwany.
Ręce miała obolałe. Gdy Shuhei rzucił nią do tyłu poczuła ulgę, krew na nowo dopłynęła w każdy zakamarek ciała, ale czuła się, jakby przez ostatni tydzień nie wstawała z łóżka zwracając wszystko, co Adami próbowałby wcisnąć jej do jedzenia. Być może to była kwestia minuty, może kilkudziesięciu sekund, a spotkałaby się z przyjaciółmi na drugim końcu świetlistego tunelu. Stawiała kroki, ale nie wierzyła w ich prawdziwość. Dużo czasu minęło od kiedy ostatni raz tak się czuła.
Spoglądała na swoją dłoń, palce tańczyły poruszane impulsami, odkrywała na nowo każdy milimetr własnego ciała.
Kątem oka dostrzegła Growlithe'a, spoglądał na nią. Przeszła jeszcze kilka metrów, zanim odwzajemniła spojrzenie. Nie bała się na niego patrzeć, ciało po prostu działało z dziwnym opóźnieniem. A może tak na prawdę nie chciała go widzieć. Jaką maskę przybrać? Który numer uśmiechu dzisiaj założyć?
Zapraszamy na przedstawienie, aktorzy zostali już wrzuceni na scenę, sceneria łypie na nich groźnie, jak potoczy się akcja?
Nie znalazła siły, by coś sobą pokazać. Była wypruta z wszelkich myśli, dlatego kiedy to Wilczur się uśmiechnął, otworzyła szerzej oczy i drgnęła lekko zaskoczona. Obróciła gwałtownie głowę na bok spoglądając nagle na wszystko, co ich otaczało. Przejście, tunel, jaskinia, nie byli raczej pod ziemią, bardziej we wnętrzu jakiejś góry. Znowu szarpnęła się w przeciwnym kierunku, kamienne ściany, odnogi pogrążone w cieniu, strażnicy, którzy prowadzili ich za plecami Shuheia. Rozchyliła lekko usta, a wszystkie informacje powoli do niej docierały. Szybko wróciła spojrzeniem do białowłosego i pokręciła raptownie głową, powiedziała do niego szybko kilka słów, ale głos nie wydobywał się z jej gardła.
Bolało.
Płuca łaskotały we wnętrzu, ale odruch kaszlu został zabity przez ciało. Przez moment zaparła się nogami, ale wtedy poczuła, że siłacz był dla niej miły tylko dlatego, że wcześniej omamiona szła grzecznie. Uderzył ją w plecy ramieniem i mimowolnie pchnął na środek, pod smugę światła. Miejsce to nie przypominało tuneli podziemnego miasta i dlatego, że za swoje naturalne środowisko uważała betonowe ściany, to co widziała dookoła wydawało jej się sztuczne i nienaturalne. Blask ognia oświetlał ich z różnych stron, dlatego mnogość cieni uciekających spod stóp wyglądała jak kolejni przeciwnicy, prześladowcze, zdradzieckie smugi czerni. Podniosłą nogę starając się odczepić to coś od siebie.
Rozmowa z boku właśnie się rozpoczęła, ale w pierwszej chwili nie wychwyciła, że Growlithe odpowiedział. Cień podpowiedział jej, by wreszcie skupiła się na tym co ważne, ale to głupie słuchać rady cienia, skoro cienie nie mają nawet ust. Źle się czuła z tym, że mimo wszystko postawiła nogę z powrotem na ziemi, rzuciła tylko podejrzliwe spojrzenie swojej sylwetce na ziemi i zastanowiła się nad toczącą się wymianą zdań.
Dlaczego nas nie zabijesz?
Powiedziała z pogardą. Przynajmniej chciała powiedzieć. Nikt nie zwrócił uwagi na jej rybie poruszanie ustami, kiedy z wnętrza nie dobywał się żaden konkretny odgłos. Struny musiały pokryć się strupami krwi, wszystkie słowa grzęzły jej w gardle. Samą siłą woli nie umiała się wypowiadać. Chwyciła za kieszeń, ale przypomniała sobie, że przecież zabrano jej prawie wszystko. Frustracja narastała z każdą chwilą, kiedy to zaczęła uchodzić za cichą myszkę, najpewniej sparaliżowaną strachem.
Popatrz na mnie, do cholery. Popatrz.
Chwyciła białowłosego za ramiona i szarpnęła nim tak, by spojrzał na nią i skupił się na tym, co ma do przekazania. Nie należało to do zadań najłatwiejszych, bo co drugie słowo znikało w otchłani jej gardła, mówiła szeptem, ale tylko tak w ogóle cokolwiek mogła powiedzieć. Trzask palącego się drewna, szuranie budami, łapki przebiegającego szczura, nawet oddechy strażników, wszystko zdawało się nagle niesamowicie głośne.
Nie pieprz się ze mną, wiem że nie trzymasz nas przy życiu dla zabawy. Chodzi o dzieciaka? Znaczy... o ptaka, prawda?
Przez moment nawet nie pomyślałam, że Wilczur mógłby wziąć jej słowa do siebie. Skierowane były oczywiście do Shuheia, ale sama nie była w stanie ich tak dosadnie przekazać. Domyśliła się kilku rzeczy już wcześniej, kiedy przez moment spotkały się ich spojrzenia. Już wtedy dałaby sobie rękę uciąć, że skądś go kojarzy, ale nie pamiętała dokładnie każdej osoby, która mijała na chodniku. Kiedyś jednak znała na pamięć wszystkie informacje odnośnie każdego wojskowego i pracownika rządu, a tak głęboko wpojonych rzeczy nie da się zapomnieć na zawsze. Zabane, że dopiero kiedy straciła głos, zyskała motyw do rozmowy. Irytacja emanowała z jej twarzy. Na białowłosego patrzyła w taki sposób, że gdyby śmiał się jej nie zrozumieć, miałby przewalone bardziej niż z Shuheiem i jego bandą. Było znacznie więcej rzeczy, które chciałaby mu wyjaśnić, ale nie mogła. Siła fizyczna w tym wypadku wcale nie pomagała.
Znała ich, oboje. Ojca i syna, zanim dopadła ich choroba. Dziwne, że prędzej nie popełnił samobójstwa, wcześniej pozbawiając życia dzieciaka. Ich sytuacja była na tyle skomplikowana, że prędzej czy później rząd i tak skazałby go na śmierć, a dziecko na wychowywanie się w jednym z tych niesławnych sierocińców w mieście. Ich sytuacja była dla niej jak jedna z tych bajek, które czytała po kryjomu w dzieciństwie, mogła opowiedzieć ją z pamięci bez zająknięcia. Pamiętała każdą osobę, której życie powoli niszczyła za sprawą rządowych matactw. Rybie oczy skutecznie uniemożliwiły jej poznanie z kim ma do czynienia, a w ciele dzieciaka siedziała osoba tylko niewiele młodsza od niej. Nadal brakowało jeszcze kilku puzzli w tej układance.
- ... zabić go... prawda? - Wyszeptała najgłośniej, jak dała radę, przykuwając na siebie wreszcie uwagę.
To dlatego te wszystkie walki, szukanie najsilniejszego, budowanie areny, przyciąganie wszystkich nagrodami. Bestie także słuchały się dzieciaka, chociaż wyglądał niepozornie. Nawet nie wyglądał jak to coś, co szybowało nad ich głowami, gdy uciekali przed pogonią. Nie wiedziała co się z nim stało, kiedy rozgorzał chaos, nie pojawił się już później w towarzystwie, dlatego też przejście tunelami było takie ciasne. To stworzenie nigdy nie wlazłoby tu w całości.
- Domyślna dziewczyna. - usłyszała w odpowiedzi.
Ciekawe czy ją rozpoznał, pomyślała.
Niemożliwe, gdyby tak było, nie stałaby w tym miejscu żywa. Teatr trwał jednak cały czas, nawet gdy za kulisami czekała na nią szubienica.
Powoli ułożyła ręce za plecami skłaniając się lekko. Wzrok trzymała na Shuheiu i słuchała jego odpowiedzi.
- Czy mam przyjąć zlecenie? - Zapytała nienaturalnym tonem.
Nie myślała, że przyjdzie jej jeszcze kiedyś bawić się w te formułki, ale zleceniodawca musiał rozpoznać te gesty, bo pozwolił sobie na kpiący uśmiech, podnosząc ukradkiem kącik ust. Oczywiście, że Kami byli sławni ze swoich obsesyjnie wręcz tradycyjnych manier. Być może zauważył w niej sojusznika, jeszcze jedną ofiarę zgrai oszustów. Bo gdyby rozpoznał w niej jedną z nich, nie stałą by tu żywa. Po raz kolejny tego dnia, czuła jak ostrze gilotyny waha się nad jej głową.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kiedy złapała go za ramiona, prawie wyskoczył z siebie i stanął obok. Chciał na nią wrzasnąć, podnieść rękę, zrobić pożytek z siły. A zamiast tego? Stał, pozwalając sobą szarpać, jakby w ciele nie zostało ani odrobiny mięśni. Chwilę przetrzymał jeszcze spojrzenie na Shuheiu – miał wrażenie, że wystarczy sekunda nieuwagi, by ten zaatakował – ale w końcu wskaźnik niebezpieczeństwa zaczął głośniej dzwonić po stronie Yuu, nie porywacza, więc dwukolorowe, zmęczone spojrzenie spoczęło na twarzy łowczyni. Jego krtań była w pełni sprawna, ale nie czuł się w obowiązku, by pytać, po jakie licho tak nim miota.
„Nie pieprz się ze mną.”
Uśmiech wykroił się na ustach, ciągnąc jeden z kącików ku górze. To, moja mała rebeliantko, jeszcze nie jest pieprzenie. Skąd w tobie tyle złości? Jesteś pewna, że takie trudne słowa powinny przeciskać się przez gardło dzieciaka? Biała brew podskoczyła w pytaniu. Milczał zaklęcie i chyba dobrze, bo na każde słowo, które przeciskało mu się teraz przez przełyk, a które tamował za zaciśniętymi w irytacji zębami, otrzymałby nowego siniaka.
Zaskakujące, że można się uśmiechać i nie być w ogóle szczęśliwym.
Shuhei. – Głos Wilczura brzmiał jak wystrzały z pistoletu. Shu.hei. W tym samym czasie obrócił głowę ku mężczyźnie, który akurat zmarszczył czoło w pierwszej fazie zniecierpliwienia. ─ Chodzi o szczyla.
Błyskotliwe. Jak na to wpadłeś?
Mięsień na twarzy Growa drgnął.
Ty nadal tutaj?
Kto inny by cię przypilnował byś nie gadał głupstw? Te puzzle bardzo ładnie do siebie pasują, a nadal ich nie połączyłeś.
Pięści alfy DOGS zatrzęsły się, gdy zacieśniał mocniej palce. Czuł poobgryzane paznokcie wżynające się jak małe, ostre brzytwy we wnętrza dłoni. Miał dość tego miejsca, tych ludzi, tych zagadek, których nie rozumiał i których w ogóle nie musiał rozumieć, a które jakimś nieludzkim wysiłkiem decydowały o jego życiu.
W końcu położył ręce na dłoniach Yuu i wsunąwszy kciuki w jej wnętrza spróbował rozprostować palce, które trzymały jego ramiona. Koniec. Bo zwróci wszystko, co ledwo trzymało się teraz jego żołądka.
Co jej się stało? Zachowuje się jak...
… szalona? Obłąkana? Jak wariatka?
Tak, dzięki, Shat. Twoja pomoc jest nieoceniona.

Wilczyca prychnęła. Jej cień przemykał gdzieś po boku, zawsze o sekundę szybciej znikając z pola widzenia, niż Grow zwróciłby spojrzenie w dany punkt. Więc szybko przestał próbować, marszcząc mocniej brwi i wbijając ponownie wzrok w Shuheia.
Mężczyzna siedział na kanapie jak król królów i całą swoją uwagę poświęcał już Yuu. Choć to nie ona wypowiedziała pierwsze słowa, Shuhei przecież wiedział, na kim zawiesić oko.
Rób za ładne tło, Jace – zaszczebiotała mara. Wciąż jest szansa, że o tobie zapomni.
Wilczur czuł na sobie mało obiektywny wzrok jednego ze „strażników” i słowa Shat przestały mieć dla niego jakąkolwiek wartość.
Możemy przejść w końcu do konkretów? – warknął w końcu białowłosy, ale Shuhei wydawał się w ogóle nie zwracać na niego uwagi, tym samym potwierdzając jego rolę drzewa w całym przedstawieniu. Wilczur podniósł ręce, zaraz zwieszając je wzdłuż ciała. A idź pan w chuj. Przegryzając wnętrze dolnej wargi czekał, aż ich porywacz wreszcie przełknie ślinę i postanowi uraczyć obecnych niskim, potężnym głosem.
Kiedy się odezwał, Grow mimowolnie spojrzał na Yuu.
─ Domyślna dziewczyna.
Domyślna dziewczyna, powtórzył w ślad za Shuheiem. Nawet w myślach te słowa wydawały się nierealne i niemożliwe do wypowiedzenia. Kiedy on ostatnim razem kogoś pochwalił, choćby w ironii?
Plecy Yuu nagle przygarbiły się, a sylwetka pochyliła w ukłonie. Całe szczęście, że zawiasy wytrzymały, bo inaczej żuchwa Growa ostro grzmotnęłaby o ziemię. Nie uszło jednak uwadze, że usta poziomu E rozkleiły się w zaskoczeniu, a on sam, w pierwszej chwili, drgnął. Odruchowo miał zamiar chwycić ją za ramię i sprowadzić do poprzedniej pozycji ─ do diabła, kłaniała się przed wrogiem. Kogo obchodzą tradycje? Nie zasługiwał na żaden wyraz szacunku, a mimo tego...
─ Czy mam przyjąć zlecenie?
Syk przecisnął się przez kły przywódcy DOGS. Oczywiście, sporo słów cisnęło mu się na usta, ale żadne nie przepchnęły się przez gardło. Za późno. Poczuł, jak wraz z akceptacją, na krtani zaciska się mocna, niewidzialna łapa z ostrymi pazurami... albo może był to pysk Shatarai, która pozwoliła sobie na zbyt wiele?
Shuhei uśmiechnął się o wiele szerzej, niż było to możliwe, i kiwnął powoli głową.
─ Idźcie teraz do pokoju. ─ Tu znacząco skonfrontował się ze wściekłym spojrzeniem Growa. ─ Wyruszycie za kilka godzin.

Ręka Shuheia przywołała do środka jednego z trzymetrowych towarzyszy. Słowa rzucone od niechcenia wyprowadziły ich z pokoju i Grow znów znalazł się w ciemnym tunelu. Było w tym coś znajomego. Przecież siedziba DOGS polegała na podobnych warunkach; być może dlatego poruszanie się po drogach ubitych cudzymi stopami nie stanowiło dla niego tak wielkich problemów. Nie widząc innych perspektyw skierował kroki w wyznaczoną stronę, szlajając się za osiłkiem o trzy głowy od niego wyższym.
Potarł w roztargnieniu czoło, zostawiając na nim rozmazaną z rozcięcia krew i brud ziemi. W co się dokładnie wpakowali? Czym był szczyl do zabicia?
Ciągnąc za sobą zdrętwiałe od wysiłku nogi nawet nie zauważył, kiedy mężczyzna przed nim raptownie się zatrzymał. Omal nie skonfrontował się twarzą z jego pożal się Boże kamiennym torsem, w porę jednak hamując. Uniósł pytające spojrzenie, a gdy ten wskazał na wąski tunel, kiwnięciem głowy zapraszając do wejścia, Wilczur obejrzał się za siebie, by sprawdzić, czy Yuu była blisko, a potem wsunął się w czerń absolutną.

Pomieszczenie było zdecydowanie za małe i za niskie. Głowa wymordowanego musiała się nieco odchylić na bok, jeżeli nie chciał ścierać ze sklepienia nawału ziemi. Pod palcami wymacał koniec pokoju. Ile ten mógł mieć metrów? Trzy na trzy? Trzy na dwa? Zacisnął nieco wargi, kładąc płasko dłoń na nagiej ścianie. Szybko zrezygnował jednak z badania miejsca, w którym się znaleźli. Choć otrzymali szczątkową ilość wolności, nie dało się zapomnieć, że po drugiej stornie niezbyt długiego tunelu, znajduje się oddychający i przeprowadzający inne funkcje życiowe taran drogowy.
A oni są zadrapani, zarysowani, zasiniaczeni.
Mruknął coś marudnie pod nosem, brudnymi palcami dotykając ran na brzuchu. Szczypały. Rwały.
Nie obrażę się, jeśli powiesz mi, co odwalacie.

Spoiler:
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Utkwiła wzrok w przeciwległej ścianie, przez krótki moment odjechała, musiała natychmiast posegregować myśli. Za wiele działo się w krótkim czasie i jeżeli nadal miała zamiar pozostać świadoma, należało szybko o to zadbać. Obłąkana... w tej sytuacji to określenie nie było błędne, faktycznie zachowywała się w taki, a nie inny sposób.
Położyła palce na gardle i spojrzała na bok, ku wylotowi ciasnego pomieszczenia. Znajdowała się prawie na środku, w miejscu gdzie pchnięcie silnej ręki ją ustawiło, nawet nie protestowała przed takim obrotem zdarzeń. Nie miała nawet jak, bo paznokcie mimowolnie chciałby wydrapać wnętrze gardła, a skoro ledwo co słuchała ją własna kończyna, to posłuszeństwa od głosu nie należało nawet wymagać. Uspokoiła się jednak na tyle, by nie podjąć próby szarpania go jeszcze bardziej, chociażby poprzez warczenie na mężczyznę.
Spojrzała na niego milcząc. W jego aurze było masę złości i irytacji, ale znając życie, zapytany, do jednego i drugiego by się nie przyznał. W tym momencie więc, postanowiła dawkować ostrożnie to, co mówi, czy nawet myśli. Od początku wszystko szło źle, niepoprawnie, podjęła za dużo samolubnych decyzji, tyle że w hierarchii ważności nawet najsłabszego członka własnej grupy stawiała wyżej od przewodnika DOGS. Nie powinna się do tego nawet przyznawać, za dużo ważnych osobistości podważało sens jej władzy, gdyby do tego wyszło, że tak łatwo potrafiłaby naruszyć stabilność sojuszu, wyleciałaby na zbity pysk.
Zupełnie inaczej wyglądała jednak sprawa, z tym co chce i tym co ostatecznie robi. Przyglądała się mężczyźnie badawczo, być może w sposób niegrzeczny, szczególnie że w żaden sposób nie próbowała przekazać mu o czym myśli, a myślała dużo i długo, milczenie za bardzo się przeciągało, by uznać je za chwilowy zawias.
Priorytet wcale się nie zmienił, ale o tym mogła powiedzieć mu później, właściwie, tylko o swoich przypuszczeniach. Kluczowych na tyle, że podjęła taką, a nie inną decyzję chwilę temu, kierując się być może ułudną iluzją, że nie wszystko zostało jeszcze stracone. Teraz jednak problem, który zaprzątał jej głowę stał przekrzywiony w specyficzny sposób naprzeciw niej, gdyby miał jej nie widzieć, musiałby odwrócić się plecami. W zależności od tego, do jakich wniosków uda jej się dojść, powinna planować najbliższą przyszłość, krótko mówiąc plan, któremu póki co nie dawała konkretnej nazwy. Ni to 'A' ni 'B', tym bardziej też nie plan 'ucieczki' czy 'osiągnięcia sukcesu'. O ile o sukcesie w tej najczystszej formie mogła w ogóle marzyć. W końcu gdyby udało im się wyjść cało, można by mówić o niemałym zwycięstwie.
- Pozwól mi najpierw na to spojrzeć. - wymamrotała.
Niewielka powierzchnia pomagał w tym, by wypowiedziane po cichu słowa dało się usłyszeć nawet na drugim, bo nie tak odległym, końcu. Z racji towarzyszącego im w ciemnościach strażnika nie musiała robić nic więcej, by zachować dyskrecję, chociaż pewnie i tak mogli liczyć, że czyjeś czuje ucho przysłuchuje się ich rozmowie. Gdyby jednak zakazali im się komunikować czy robić coś, cokolwiek, nie siedzieliby sobie samotnie oswobodzeni z więzów w ciasnej pieczarze.
Kiwnięciem głowy wskazała na rany, które może nieświadomie, ale cały czas badał dłońmi. Nic dobrego by z tego nie wyszło, gdyby jeszcze dostał zakażenia, niezależnie od tego jak bardzo odporny i specyficzny miał organizm, rana to rana.
Niezależnie do tego, jaka była jego odpowiedź, odczekała jeszcze chwilę w ciszy, zanim zabrała głos, by dostarczyć mu wyjaśnień. Kilka godzin, tak? A więc mieli wystarczająco dużo czasu, by wszystko ustalić, przy okazji odpocząć i zregenerować siły. Przydałoby się jeszcze coś do zjedzenia, ale odległe marzenia nie wypływały jakoś znacząco na je zachowanie w tym momencie.
- Część z tego to wiedza, część domysły, a cześć granie na czas. - Zaczęła od ogółu. Może wtedy wyglądała na pewną wszystkiego, co pada z jej ust, ale nie mogła budzić wątpliwości, gdy spoglądały na nią czujne oczy. Najważniejsze, że trafiła, a zamiast w żołądku jakiejś bestii znajdowali się tutaj. - Spotkałam tego człowieka bardzo dawno temu, ale w zupełnie innym miejscu i okolicznościach, zmienił się, ale... to na pewno on.
Zatrzymała się na moment.
Znowu pomyślała o czymś bardzo samolubnym, podjęła decyzję i nawet nie myślała, by dać szansę wypowiedzieć się wilczurowi. Nie należało jednak postępować inaczej, to oczywiste, bo nawet jeżeli powie to na głos, on zgodzi się z nią. Po prostu przyśpieszała całą sprawę. Chyba.
- Nie... właściwie to ja muszę się czegoś dowiedzieć. Znasz Desperacje lepiej. Czym może być to dziecko? Zamieniło się w bestię. Widziałeś to. - przechyliła się na bok i spojrzała w mrok tunelu. Nie widziała, ale czuła czyjąś obecność. Ciekawe czy się wsłuchuje. Podejmie jakieś działania? Pójdzie wszystko zameldować? - Growlithe. Nie wiem jeszcze ile swobody otrzymamy kiedy nas stąd wyprowadzą, ale muszę cię prosić, być zwracał uwagę na sytuacje warte podjęcia próby ucieczki. Jeżeli tylko uznasz, że się uda, musisz to zrobić.
Miejsce żyło. Nawet jeżeli kamienne ściany miały wiele metrów, ciche odgłosy kroków były słyszalne z każdej strony. Ciekawe jak wiele odnóg ma ta kryjówka? Ile ludzi znajduje się w środku? Jak udaje im się przeżyć? I jeszcze ten przyjazny, jednolity dźwięk oraz woń mokrej gleby.
- Deszcz. - Nazwała nagle swoje odkrycie. Uśmiechnęła się spokojnie zamykając oczy. Lubiła deszcz, a teraz był jej szczególnie bliski. - Stosowne przeprosiny zostaną dostarczone w swoim czasie, wybacz, ale chwilowo nie umiałabym skupić się na tyle, by powiedzieć coś co miałoby odpowiedni wydźwięk.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Grow uniósł głowę do góry. Sufit nagle podskoczył, oddalając się o metr lub dwa. W tel zaszeleściło. Do diaska. Przywarł brudną ręką do twarzy, dopiero zdając sobie sprawę, że kolana nie wytrzymały. Ugięły się pod naporem ciężaru ciała, a on z głuchym łoskotem upadł na ziemię nie pokrytą betonem, kamieniami, ani tym bardziej drewnem.
Jak w DOGS, Jace. W DOGS jest identycznie.
Ale temu miejscu daleko było do DOGS. Wyczuwał tu przytłaczającą aurę; coś, co dusiło go bardziej niż ciasne pomieszczenie. Głowa mu się kurczyła, napierając na mózg niemal boleśnie. Palce drgnęły, gdy wbijał je silniej w czoło i policzki, aż nagle jej głos zwolnił blokadę.
Aż nabrał powietrza do płuc.
„Pozwól mi najpierw na to spojrzeć.”
Nie jestem samobójcą – zakpił, ostatni raz przeciągając ręką po – GĘBIE, PYSKU, RYJU – twarzy. Powieki dawno mu tak nie ciążyły. ─ Poradzę sobie, maleńka.
W absolutnych ciemnościach jego spojrzenie nie było w stanie dostrzec niczego prócz malutkiego prostokąta w tle – to wyjście na korytarz główny. Niestety. W większej mierze zablokowane przez parkometr z rękoma, nogami i imitacją myślącej głowy. Łowczyni była jednak poza zasięgiem zmysłów wymordowanego, co wyjątkowo go rozzłościło. Wyczuwał co prawda jej zapach – tym silniejszy, im bliżej niego się znajdowała – i słyszał kroki, cichy oddech, bicie serca, puls krwi... ale odebranie wzroku wyjątkowo go uwierało. Przymknął więc mocno powieki.
„Znasz Desperację lepiej.”
Prychnął rozbawiony. Oczywiście, że znał. Desperacja była jego burdelem. Wszyscy na niej dziwkami. Nie tak się to prezentowało?
„Czym może być to dziecko?”
Wrzodem na dupie?
„Zmieniło się w bestię. Widziałeś to.”
Wypuścił powietrze przez zwarte ze sobą zęby, aż uleciało całe „rozbawienie”. Po uśmiechu nie było śladu.
„Growlithe.”
Jak na baczność.
Dopiero co rozluźnione mięśnie znów się napięły. Był jak skała – gotowa na przyjęcie każdego ciosu. Może czuł w kościach, że za moment przypuści atak. Czy starał się słuchać? Na pewno. Na staraniach jednak poprzestał.
„Jeżeli tylko uznasz, że się uda...”
Nie.
„... musisz to zrobić.”
Twoim planom już podziękujemy – rzucił sarkastycznie, demonstracyjnie unosząc rękę. Nawet jeśli nie była w stanie dostrzec tego w zbyt głębokich ciemnościach, na pewno psychicznie wyczuła ruch nadgarstka, gdy wskazywał na siebie, a potem na wszystko dookoła. ─ Doprowadziły nas do tej rewelacyjnej sytuacji. Ja jestem rozjebany bardziej niż pomidor w konfrontacji z tłuczkiem, ty się płaszczysz jak ostatnia frajerka przed jakimś oszołomem, w tle rzuca się na nas pół Desperacji, umiera Łowca, dziewczynka jest w czarnej dupie, a na końcu tego tunelu stoi fiut gotowy i ciebie, i mnie zajechać jak świnie, jeżeli facet, któremu niedawno całowałaś buty w ukłonie, pstryknie palcami. Pominąłem coś? Ah, tak. – Uderzył pięścią w otwartą rękę. ─ Zapomniałbym o najważniejszym. Wepchnęli nas na żywca do swojej tajnej bazy małych ufoludków, a ty zapewne myślisz, że jak wykonasz dla nich zadanie, to puszczą nas wolno. To nie ten happy end, gołąbeczku. Optymistycznie zakładając, że puszczą nas bez bomby w gardle detonowanej małym pilocikiem ulokowanym w łapie wcześniej wspomnianego fiuta, szczerze wątpię, że ni z tego, ni z owego postanowią nam po wszystkim podziękować, poklepać po ramionach i puścić wolno, niech nam gleba miękką będzie. Gdyby tak było, rzuciliby nam chociaż jakieś zaszczane ochłapy. Jeżeli tak im zależy na powodzeniu tej misji, nie powinniśmy być ledwie żywi. A, jakbyś nie zauważyła, niedożywieni i odwodnieni ludzie zwykle jednak są żywi mniej niż bardziej. Najwidoczniej M3 uderzyło ci do łba, łowczyni. Za czasów Nyanmaru potrafiliśmy używać mózgów. Teraz płaszczycie się jak stado kurw przed każdym, kto raz czy dwa uderzy któregoś z was w pysk. – Splunął w bok, wydając zaraz coś na wzór cmoknięcia. Przez chwilę milczał, smakując słowa osiadłe na języku. Uchylił już powieki i choć dalej nie był w stanie dostrzec Yuu, widział wilczycę stojącą tuż przed nim. Shatarai ugięła kark, wyciągając pysk w uśmiechu clowna; tak nie uśmiecha się żadne zwierzę. I żaden człowiek. ─ Czego nie rozumiesz, Kami? Nie ucieknę. – Powoli nabrał powietrza do płuc. Gardło wciąż paliło. ─ Zginę za ciebie, bo wolę to zrobić, niż przeżyć dla moich Psów. To nazywamy lojalnością wobec rodziny. Jeszcze nią jesteś. – Usta wykrzywiły się, nadając następnemu słowu bardziej jadowitą formę. ─ Jeszcze.
Zmusił się, by prościej usiąść. Ubrania ciążyły na ramionach, ale udało mu się ściągnąć z barków bluzę i poczuł wtedy kolejną dawkę ulgi; prawie jakby zdjął z siebie pięciokilogramowy kamień. Przeklął, gdy ręce zadrżały, nie mogąc rozerwać materiału.
Dawniej, Jace, rozrywałeś ubrania jak mokry papier. Teraz nie umiesz sobie poradzić?
Znów cmoknął.
Nie podoba mi się twój protekcjonalny ton. Uważasz się za przywódcę tylko dlatego, że jakiś kretyn postanowił ci pomóc?
Od kiedy jesteś kretynem, Jace?
Wilczur zdławił warknięcie, które mrowiło go już w gardle. A od kiedy one wszystkie były takie ciekawskie? Te małe, czarne kurwiki...
Zaprowadziłaś nas prosto w gówno, w którym ugrzęźliśmy po piersi. – Wreszcie w ciemności rozległ się odgłos dartego materiału. ─ Ale sam ci na to pozwoliłem.
Ileż pokory, Wilczurze.
Shatarai mlasnęła z niesmakiem, siadając twardo na tylnych łapach.
Myliła się. To nie pokora. To fakt. Wypowiedział to zdanie niemal tak lekko, jakby opisywał, w co się dziś ubrał.
Usiądź, łowczyni. Raz na jakiś czas możesz ze mną pogadać, a nie od razu słać do piachu. W kłopoty pakować umiem się sam. – Przywarł materiałem do rozciętego brzucha, mimowolnie głośniej wciągając powietrze przez zęby. Szczypało jak diabli. ─ Zacznij od tego kim była nagroda.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Od dnia 18.04 (wtorek) daję tydzień na napisanie postu (do następnego wtorku). Jeśli po tym czasie post się nie pojawi, wątek z powrotem ląduje w archiwum.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ślepa, z opuszczonymi powiekami czuła nieporównywalnie większy spokój, niż gdy przyszło jej panicznie szukać punktu odniesienia w ciemnościach. Spora część tuneli w podziemiach kryjówki nie była oświetlona, czy bardziej, nie była już oświetlona. Słońce stało się bolesnym doświadczeniem, a życia daleko od jego działania dawało poczucie przebywania w domu.
Gryzła się z myślami, bo tony skał wiszące im nad głową nie mogły przypominać miejsca, które znała na pamięć i które znało jej ciało, presja, groza, ciężar odpowiedzialności ważyły teraz więcej niż góra nad nimi. No i nie było tu czym oddychać.
- Ciesze się, że nim nie jesteś, ale opatrywanie to normalny sposób podstawowego leczenia, jakiego używają istoty ludzkie. Jeżeli nawet przez moment pomyślisz o tym, że mógłbyś się zregenerować z pomocą mojej krwi, to muszę uprzedzić, że w takim wypadku będę musiała dać Ci w pysk, łagodnie mówiąc. - Zakaszlała, nie chciałaby musieć tego robić. Lepiej, żeby jakoś się dogadali.
Być może nie wiedziała wielu rzeczy o swoim towarzyszu, ale lekcji których doświadczyła na własnej skórze nie sposób było ot tak wyrzucić z pamięci. Nawet teraz cały czas brała pod uwagę, że taka możliwość nie jest wykluczona, że nagle znowu stałby się zwierzęciem bardziej, niż w momentach gry myliła go ze zwyczajnym człowiekiem i spróbowałby instynktownie zapewnić sobie większe szanse na przetrwanie.
Nie ufała mu tak do końca, był nieoswojony.
Potem z mroku mógł tylko wychwycić jakieś szuranie, jedyny tak wyraźny dowód na to, że kobieta zaczęła coś robić, zamiast tylko siedzieć oparta plecami o ścianę, pogrążona w myślach. Ograbili ją z tego co miała przy sobie, ale to co miała na sobie pozostało nietknięte. Wierzchnia narzuta była w stanie wątpliwym, lecz pod nią i kolejną warstwą było kilka bandaży tu i tam, przede wszystkim jednak dwa długie obwiązane wokół obu rąk, od dłoni, aż do połowy ramion.
Miała chwilę czasu, by zlokalizować własne obrażenia, ale w końcu musiała zrzucić wszystko na karb zmęczenia, bo poza masą drobnych, niezbyt groźnym z perspektywy pierwszej pomocy ran różnego pochodzenia jedyną poważna dolegliwością okazało się być podduszenie i to, że od czasu do czasu brała bolesny, głęboki wdech z odgłosami lokomotywy. Pomieszczenie, w których rzucono ich na przeczekanie nie sprzyjało takim objawom, robiło jej się gorąco, bo powietrze zdawało się nie dochodzić tu w takim stopniu, w jakim powinno.
Mrok miał też swoje dobre strony. Nie widziała jego gniewu i nie mogła go podzielać. Zazwyczaj adrenalina działała na nią, gdy dobrze widziała swojego przeciwnika, nawet jeżeli w tym wypadku chodziło jedynie o słowną potyczkę. Zatrzymała się jednak z dłońmi na łydce i wzrokiem wpatrzonym w miejsce, gdzie najpewniej była rzekoma łydka. Zdziwił ja ten nagły wybuch, wsłuchiwała się w to, co Growlithe mówił, na pewno nie ze spokojem i milczała, trawiąc jego wyrzuty.
- Podstawową różnicą pomiędzy mną i Nyanmaru jest to, że ona nie żyje. - Odpowiedziała krótko i wróciła do zgarniania ręką strupów błota i krwi z płytkiego nacięcia wzdłuż piszczela.
Zajęcie to zdawało się pochłaniać jej uwagę bardziej niż powinno, bo nie mówiła jeszcze długo. Część tego co jej wyartykułował była w każdym stopniu poprawna i być może powinna zacząć się bronić, zamiast płaszczyć przed kolejną z rzędu osobą, bo na pewno tak to odebrał, kiedy nie dała mu żadnego odzewu. Tylko głośny oddech zdradzał, że nadal tam jest.
Nagle jednak przestała. Otoczenie wypełniło się odgłosem ulewnego deszczu dochodzącego zza kolejnych dziesiątek metrów tuneli.
Aż usiadła nagle, zaraz przed nim z głośnym westchnieniem.
- Na dumę pomogą pozwolić sobie tylko bardzo silne jednostki, matactwo to mój sposób na to, by grupa przetrwała, Growlithe. Moje życie jest ograniczone, po nim na pewno umrę, definitywnie, nie odrodzę się jako ktoś inny. Nie dbam o to, co inni myślą o moim płaszczeniu się tak długo, jak dzięki temu grupa osiągnie sukces, utrzyma przy życiu swoich sojuszników. Nie jesteśmy tacy jak wy, na moje miejsce czekają już kolejne osoby, jeżeli stracę posadę, zajmie je inna, być może lepsza. Nie trzymamy się sentymentów, nikt nie pomyśli o mnie dobrze, jeżeli poświęcę ideę dla własnej dumy. - siedziała bez ruchu, mówiąc prosto w jego kierunku, być może nawet w tym samym miejscu, w którym dla Wilczura widoczna była jego mara. Ona jedna nie widziała i nie czuła, nie mogła wiedzieć że recytuje słowa z tak poważną miną w miejscu, gdzie ktoś inny szczerzy się nienaturalnie. - Pierwszym błędem był moment, w którym postanowiłam na własna rękę spróbować wywlec mojego człowieka z tego miejsca i był to błąd Yuu Kami, a nie osoby przywódcy. Dlatego właśnie teraz wolę być tą drugą, jeżeli pozwoli mi to uniknąć kolejnych.
Poza tym tej drugiej dużo łatwiej było przyznać się do błędu. Popełniała je, oczywiście, jak każdy, nawet jeżeli kosztowały dużo więcej, niż w przypadku niektórych. W grupie nie była sama, miała radę, pomoc, strategów, swoich ludzi od wszystkiego, każda większa akcja była efektem przemyślanych narad, a nie totalitarnej decyzji jednego człowieka. Walczyli z dyktaturą, więc nie mogli jej tak publicznie u siebie wprowadzić, jej zdanie miało największa siłę tylko wtedy, gdy następował rozłam. Na końcu jednak nikt nie rzuciłby się za nią w ogień, gdyby straty przewyższyły korzyści i tego od nich wymagała.
Nie było jednak siły, by przekonać Wilczura, że w razie wypadku to on ma za zadanie przeżyć, nie ona. Nie ruszyła więc już tego tematu, gotowa jednak robić to, co ostatecznie będzie lepsze dla organizacji. Z czy bez jego zgody.
Rodzina, tak? Tym bardziej potwierdził jej, jak bardzo różnią się idee ich grup.
- Byłabym szczęśliwa, gdybyś przestał tak myśleć, nawet i w tym momencie. - odpowiedziała ze spokojem, na jego jadowity ton. To była bardzo sucha kwestia z niemal wyuczonym tonem.
Rodzina znaczyła dla niej bardzo wiele, to słowo miało moc, której nie potrafiła wyjaśnić. Tyczyła się jednak wyłącznie zbioru osób, które nosiły to samo nazwisko co ona, wiele lat temu, w innym miejscu niż to. Wyrzucone tak nagle, bez ostrzeżenia wywołało ukłucie bólu w sercu. Minie jeszcze wiele czasu, zanim dojrzeje do używania go tak beztrosko. Gdyby nie zmaltretowane na wiele sposobów ciało nadal wyglądałaby jak bardzo młoda osoba, umysłem była jednak na etapie, gdzie zdecydowanie zbierało jej się na sentymenty. Za młoda, by rzucić je w zapomnienie, ale za stara, by nie miał to dla niej żadnego znaczenia.
Sama i tym razem wpadła w pułapkę pozorów. Nie mogła go traktować jak równego sobie, musiała podejść do sprawy inaczej. Kto wie, ile to jasnowłose cholerstwo ma lat i jaką władzę dzierży w swoich łapach. A nawet jeżeli siedziała przez nim z głową pochyloną ku ziemi i zamkniętymi pokornie oczami, postawą nie mogła zdziałać nic, skoro siedzieli w kompletnym mroku.
Odchrząknęła i zabrała się do formowania wypowiedzi.
- Możliwości mutacji wirusa nie są nam do końca znane, to, co potrafi wytworzyć w połączeniu z odpowiednim dna raz za razem przekracza nasze najśmielsze oczekiwania. Obiekty połączone często nie tylko nie przypominają tego, czym były w oryginalne, rozdzielone, ale osiągają też nieuzasadnione rozmiary czy moce. - mówiła gładko, gdy w końcu pierwsze słowo wypłynęło jej z ust. - To, co obecnie jest bestią ze skrzydłami było kiedyś dzieckiem, nie większym od psa, mogło mieć może osiem, dziewięć lat zanim się zaraziło. Wirus zahamował jego rozwój fizyczny, ale z jakiegoś powodu jeszcze bardzo długi czas ciało było trawione, zanim ostatecznie funkcje życiowe się zatrzymał, zanim zmarło. W tym momencie kończy się to, co wiem na pewno. Wszystko dalej jest tylko domysłem... - zawahała się. Powinna mówić dalej? To tylko jej przypuszczenia, oparte doświadczeniami, ale nadal brakowało jej tego, co mogła zdobyć tylko na desperacji. Nie zagłębiali się z badaniami w te strony. - Wydaje się, że im dłużej wirus trawi swoją ofiarę, tym gwałtowniej rozwija się, gdy osiągnie pewne stadium, to w którym pewne jest już, że osoba wróci do życia jako coś... innego. To jeden z tych przypadków, gdy czas jego pierwszej fazy nienaturalnie się przedłużył. - Pauza, chwila zastanowienia. - Cholera, nie wiem jak potężne może być to coś, ale ma umysł dziecka.
Uderzyła pięścią o ziemię. A ona bez broni sama była niemal jak dziecko, dręczyła ją taka bezsilność. Nosiła w swoich żyłach lek, ale to chyba jedyna rzecz, jaką mogła uznać za chociaż odrobinę użyteczną w momencie, gdy jej ostrze zabrane zostało przez ptaka. Ptasią bestię właściwie. Do tego najwyraźniej miała ona geny po sroce, przez które zbierał wszystko, co błyszczało.
Gdy teraz o tym pomyślała, zachciało jej się nawet zaśmiać.
Czuła się beznadziejnie. Wspominanie o uratowanej, być może, małej dziewczynce tym bardziej pogrążyło ją w narastającej irytacji względem samej siebie.
- Widzisz, nikim szczególnym. Mam na myśli, że była łowczynią, z urodzenia, ale jej rodzice byli zwykłymi żołnierzami. Takie oka... dzieci, są ważne jeżeli chodzi o rozmnażanie czerwinki. Chodzi o to, że... cholera, hodujemy ją nie tylko dla łowców. Jeżeli dziewczynka jest bezpieczna, to właściwie ta sytuacja nie może już zagrozić mojej grupie. Tyle, że muszę odzyskać to, co zabrał ptak. - odchyliła głowę na bok zgrzytając zębami ze złości na samą siebie. - Nie, na prawdę nie musisz brać już w tym udziału, dlaczego nie możesz zrobić mi tej jednej przysługi, o którą otarcie proszę i uciec, gdy tylko nadarzy się okazja? Koszt, który poniosę jest na prawdę niewielki, nie zależy mi na tym.
Potarła palcami skroń i oklapła do tyłu, siadając tyłkiem na ziemi, bo wcześniej cały czas opierała się na obu kolanach.
- I tak pewnie nawet tego nie rozważysz. - westchnęła mówiąc do siebie i zmarszczyła brwi rozpoznając w jego działaniach tak wiele niepoprawności, że aż brakowało jej określeń. Szczególnie że w dłoniach nadal trzymała względnie czyste bandaże, na pewno dużo bardziej higieniczne od skrawków wierzchniej odzieży, którymi traktował swoją ranę. Jej medyczne ja krzyczało w środku, ale zagryzła wargę i nie odezwała się.
Kroki i głosy w pewnej odległości od jamy zebrały na sobie uwagę kobiety. Wcześniej dało się słyszeć podobne, ale te wyraźnie świadczyły o zbliżającej się w ich kierunku świcie. Odwróciła głowę w stronę łuny światła, skąd dokładnie w tym samym momencie rozległ się pojedynczy strzał. Gdy jego echo uderzyło boleśnie w uszy, a zaraz potem ucichło, z zamieszania najwyraźniejszy wydawał się chrypiący śmiech.
Potem nastała długa cisza pełna napięcia. Ich strażnik stąpał z nogi na nogę, próbując dostrzec bez ruszania się ze stanowiska w głębi przejść to, co dla nich, pojmanych było całkowite niewidoczne. Akcja przeniosła się dalej. Kolejny odgłos wystrzału rozniósł się echem po wielkim kompleksie jaskiń, tym razem jednak uderzanie w metalowy dzwon postawiło na nogi każdego, kto jeszcze nie zainteresował się nagłym zwrotem akcji.
- Dasz radę wstać? - Zapytała, kierując w stronę Wilczura wyciągniętą dłoń. Sama już stała, podnosząc się najwyraźniej w przeciągu jednej chwili, gdy tylko rozległ się któryś ze strzałów, bezgłośnie, w ciemnościach.
Wzrok wbity miała w wąski tunel. Ich strażnik wydawał się równie zaniepokojony i zdezorientowany co ona. Niewielka ilość światła nie dostarczała odpowiedzi, szczególnie że odgłos rozbijania szkła świadczył o tym, że ktoś usilnie pozbywał się lamp naftowych, które stały w niektórych miejscach jakie wcześniej mijali.
Odpowiedzi nie miały zamiaru jednak przyjść tak łatwo. Nie było słychać kroków, a jednak nagle ich strażnik legł na ziemię, przygnieciony przez ciśniętego w niego innego człowieka, z twarzą człowieka Shuheia, którą mogli natychmiast rozpoznać, jako że wcześniej eskortował ich do kryjówki.

/Prze... przepraszam że tak późno. Kajam się bardzo. ;-; I przepraszam jak będzie bez sensu, pisałam go na kilka razy.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Tego nie wiesz – wciął się bezceremonialnie jak ktoś, kto lada moment ma zamiar uderzyć pięścią w stół, by wywołać huk zamykający cudze, rozklekotane dzioby. Ale blatu nie było, a pięść okazałaby się zbyt słaba, aby wywołać zamierzony efekt, choć palce istotnie stuliły się, aż wszystkie mięśnie dłoni nie napięły się do granic możliwości.
Nyanmaru nie dawała znaku życia od lat. Męczących lat. Mimo tego gdzieś na dnie tliła się srebrna iskra przeświadczenia, że nie zginęła. Była nieśmiertelna, na swój sposób, dlatego świadomość, że mogła zostać „spacyfikowana” przez jakiegoś podrzędnego żołnierzyka lub zwyczajnie poślizgnęła się i wpadła do kanału, pół dnia później wypływając z resztą gówna na Desperację, gdzie stała się pożywką dla najbardziej złamanych psychicznie... Cóż, nawet myślenie o tym było nieznośne. Grow nie mógł jednak odmówić Yuu jednego – Nyanmaru tutaj nie było, a Łowcy wpatrzeni byli w Kami jak w obrazek.
Wbrew temu, co mówiła i jak odnosiła się do całości, jak zmieniał się jej ton głosu, gdy temat zaczął niebezpiecznie przechylać się na bardziej przyziemne sprawy, nawet zapach, Łowcy nie mogli być takimi szmaciarzami. Grow zdał sobie sprawę, że może zbyt uparcie próbuje ich przewartościować na swoje idee. Że tam, gdzie oni nie widzą sensu, on przypisuje im go na siłę – by ich bezczelne albo bezwzględne akcje stały się łagodniejsze w wydźwięku. Yuu brnęła dalej, a on ze słowa na słowo bardziej się krzywił, ściskając porwany materiał, który zdążył już opleść dookoła korpusu. W końcu nie wiedział czy krzywi się z wściekłości, czy bólu.
Co ma znaczyć, że nie jesteście tacy jak my? – Pytanie prześlizgnęło się przez zwarte szczęki. Potrzebował czasu, aby się uspokoić, wygładzić poszargane nerwy i wyciszyć wrzeszczące nad uchem głosy, które nieustannie próbowały się przekrzyczeć. Całe uniwersum mu falowało, przybliżało się i oddalało, zdania i szepty raz cichły, a raz nabierały mocy.
W końcu ręka opadła na twarz. Palce mocno potarły zmęczone powieki, a potem bok żuchwy. Ten jeden niedbały gest przerwał mantrę. Mary przymknęły paszcze, ale w głowie wciąż dźwięczało mu echo ich słów.
Zwierzęta. Bestie. Bezprawne kurewstwa.
Doskonale pamiętał słowa Yuu przy ich pierwszych spotkaniach. Teraz nagle zapomniała, czym dla niej byli wcześniej?
Byłeś żądnym krwi potworem.
Byłeś psem ujadającym tuż przy twarzy.
Zaszczekała, by sprowokować. Ba! Sprowokowała! A teraz, tak nagle, tak po prostu, jest biedniejsza, bo ma mniej czasu? Bo jej życie w pewnym momencie urywa się bez względu na to, jak silna byłaby wola przetrwania?
Powietrze ze świstem dotarło do gardła, później do płuc. Dokładnie tak. Pamiętał, jak bez krzty zawahania, w jaskiniach podobnych do tej, padło o jedno słowo za dużo.
Nadal nie zdawała sobie sprawy, jak ciężkim brzemieniem jest czas.
Palce Growa odsunęły się w końcu od brzucha. Czuł ucisk w miejscu, w którym zawiązał prowizoryczny opatrunek, na którym aż do teraz trzymał jeszcze dłonie. Gdyby do wewnątrz wkradła się choć odrobina światła, dostrzegłby na wnętrzu rąk krew, która przebiła się przez zbyt cienki materiał porwanego ubrania.
Ale gdyby spróbował temu zapobiec, dostałby w pysk.
„... ckiem nie większym od psa...”.
Poruszył gwałtowniej głową, wyrzucając z niej wszystkie zbędne myśli. Skup się. Rozkaz zadziałał tak, jak powinien, bo przyćmiony zmęczeniem umysł powoli zaczął wyłapywać poszczególne rąbki rozmowy. Monologu. Wsłuchiwał się w jej głos i naraz uderzyła go pewność, że naprawdę opadł z sił. Że mimo całej nonszalancji, butności i aktorstwa, powieki wciąż były ołowiane, a ciało niebezpiecznie przyciągane przez ziemię. Gdyby oparł skroń o glebę, usnąłby natychmiast. Trzymał się przytomności tylko po to, by wysłuchać jej do końca.
Ten wirus to typowa choroba. To znaczy, doprowadza do typowej choroby. Ciężkiej i niemożliwej do wyleczenia obecnymi środkami, stąd tak wysoki wskaźnik strachu. To nie tak, że wirus w pewnym momencie zatrzymuje się i przestaje rozprzestrzeniać. Bywa mniej aktywny, mniej złośliwy i mniej uciążliwy, ale wciąż znajduje się wewnątrz, wciąż działa i wciąż się rozwija. Tereny Desperacji przesiąknięte są smrodem tego tałatajstwa. Wystarczy nawet krótki kontakt z zakażoną glebą albo wodą, a organizm może stanąć na krawędzi, bo akurat masz pecha. Wspominałaś, że masz niewiele czasu, Kami. – Zastopował. Patrzył prosto w nią, jakby był w stanie przebić się przez mrok absolutny i dostrzec czerwień jej oczu. — Ja mam go mniej.
Piasek uciekającego życia ściekał mu przez palce i mimo usilnych prób ściskania go w garściach, nie dało się zatrzymać nieuniknionego. Już teraz częściej tracił nad sobą kontrolę, ataki trwały zaś dłużej i doprowadzały do gorszych spustoszeń. Ręce po łokcie ociekające czerwienią, niestabilny, rzężący oddech, porwane ubranie. Przed oczami widział serię klatek z wielu, być może z tysięcy momentów, w których nagle budził się nie wiadomo gdzie i nie wiadomo po czym. Zdezorientowany, wściekły i przerażony, z ustami pełnymi oślizgłego od posoki mięsa i z dłońmi wplątanymi w skołtunione włosy ledwo trzymające się głowy czegoś, co dawniej mogło być każdym – nieznajomym, wrogiem, przyjacielem.
Nawet teraz, choć czuł siłę swojego człowieczeństwa, tego kurewskiego, małego kawałeczka prawdziwego „ja”, wiedział, że to tylko chwilowe i każdy krok mógł okazać się zgubny.
Mimo tego przechylił się nieco na bok, by oprzeć rękę kawałek dalej i przesunąć się bliżej łowczyni. Przylegające do ściany plecy zaszurały o nią, ale nie miał zamiaru, tym razem, kłaść nacisku na dyskrecję. Był już na tyle niedaleko, że jeszcze jeden ruch, a wreszcie dotknąłby ramieniem jej ramienia, ale rozległ się huk i ciało naprężyło mięśnie, a głowa, którą kierował już na bark czarnowłosej, nagle poderwała się i skierowała ku wyjściu.
Absurdalne, ale gdy wreszcie przerwał ciąg stawianych barier i odsłonił się na tyle, by pociągnąć temat, coś musiało pierdolnąć. Los raz jeszcze uzmysłowił Wilczura po jakie licho zostały stworzone środkowe palce. Gdy wzdychał ze złością, Yuu akurat zrywała się na nogi.
Poczuł ten lekki, prawie niemożliwy do uchwycenia ruch powietrza, gdy błyskawicznie ustawiła się do pionu. A potem szósty zmysł podpowiedział, że jej dłoń znalazła się o milimetr od jego nosa.
Czy mógł wstać?
Bez ceregieli wsunął brudną rękę w jej dłoń, opuszkami muskając jej wnętrze, gdy sunął wyżej, wreszcie zaciskając palce nad przegubem dziewczyny. Korzystając z pomocy podniósł się na nogi, nawet jeśli kolana zdawały się być wypełnione miękką plasteliną, która z każdym następnym ruchem tylko bardziej się roztapiała. I choć nie dodał niczego na głos, już sam chwyt przedramienia mógł się okazać decydującym wnioskiem – w tym jednym geście pokazał, jak bardzo liczyć się będzie teraz jej siła.
Jeszcze dwie sekundy po tym, jak stanął w pionie, nie zrywał dotyku. Patrząc prosto w ich strażnika, który padł jak długi z buchnięciem o glebę, przez myśl machinalnie mu przeszło, że nadgarstek łowczyni jest wyjątkowo szczupły. Pękłby, gdyby przyjęła na siebie ciężar tego, kto właśnie przygniótł cielsko mężczyzny dotychczas pilnującego tunelu?
Skrzywił się, z ironią muskając kciukiem jej skórę. Nie była małą dziewczynką, nawet jeśli bez problemu schowałby jej dłonie w swoich, nie musiał się więc tak często nad nią litować. Zerwał wreszcie cielesny kontakt i postąpił pierwszy krok w stronę niskiego korytarza, na którego końcu jeszcze niedawno czekał na nich umięśniony olbrzym.
Teraz ten niewielki prostokąt majaczący gdzieś w oddali wydawał się szczególnie pusty, choć odgłos szamotaniny i bezwiednie rzucone w przestrzeń przekleństwo przypominało, że nie byli tu sami.

Luz. ~
I nie chciałem ci wchodzić w paradę z tym... podbojem. I: Nie wiem, czy coś zaplanowałaś i bym ci nie schrzanił konceptu – ale jeśli nie i wszystko było kompletnie randomowe, to daj znać. Mogę dopisać coś jeszcze do posta, byś miała jakiś punkt zaczepienia.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Z szacunki do poprzedniczki nigdy nie rozważała tego, jak zginęła. Z góry zakładała, że jeżeli faktycznie wyzionęła ducha, po tylu latach miało kto miał jeszcze nadzieję, to pociągnęła ze sobą wielu wrogów. Zgodnie z tradycją nigdy nie wystawili jej pogrzebu, jeżeli ciała nie dało się znaleźć i nie było naocznych, wiarygodnych świadków, każdy zostawał uznany za zaginionego, a jego imię wyryte na murze zostawało nienaruszone.
W głowie mignął jej obraz Seishina, nie widziała jego ostatnich chwil, ale szczegółowy raport działał na wyobraźnię. Mogli sobie oszczędzić szczegółów, nie chciała do końca życia wyobrażać sobie go sekundę przed tym, jak granat rozwalił go na drobne kawałki. W jej głowie cały czas uśmiechał się w ten swój cyniczny, pewny siebie sposób, a Tenshi siedział mu na ramieniu. Tego dnia cisnęła papierami na podłogę. Nie miała wielu przyjaciół i na pewno nie przywykła do tracenia ich tak szybko. Przekreśliła jego imię, bo gdy jakiś łowca nie miał rodzinny czy przyjaciół, zajmował się tym ktoś z góry. Chociaż była pewna, że więcej go nie ujrzy, czasami budziła się w nocy z myślą, że nadal gdzieś tam jest. Nie wierzyła, że mógł tak łatwo dać się zabić.
A jednak ona, kobieta która wspinała się po szczeblach hierarchii zapatrzona w Nynamaru, zawsze odpowiadała w ten sam sposób: nie żyje. Zniknęła, więcej się tu nie pojawi. Z taką pewnością, że niemal samą siebie zdołała przekonać. Musiała umrzeć w sercach wszystkich łowców, jeżeli mieli pogodzić się ze zmianą przywódcy, nie pomagał nawet fakt, że Yuu Kami była jej pierwszym zastępcą, początkowe miesiące były ciężkie.
Reakcja Wilczura trafiła w sedno, chciała kiwnąć głową, odpowiedzieć mu, że ma rację. Nikt tego nie wie, taka jest prawda. Chciała móc to przyznać, bo to było jej pierwotne, szczere pragnienie, ale tylko przełknęła ślinę nerwowo wraz z niewypowiedzianymi słowami. Zamiast tego zmarszczyła brwi i zacisnęła usta.
Cholerny, uparty... To co jest prawdą dla Ciebie, nie jest prawdą dla każdego.
I to wrażenie, że w jego mniemaniu chciała pewnie powiedzieć masę nieprzychylnych rzeczy o psach, a może o wymordowanych ogólnie. Może to nie był najlepszy temat do poruszania, kiedy siedziała na przeciw rannego, rozsierdzonego poziomu E, nawet gdy tej konkretnej rzeczy nie wiedziała. Czy da się jakoś rozróżnić tych bardziej opanowanych od ich dziczejących od czasu do czasu braci? Jeżeli tak, to ona tego nie potrafiła, ale nie miała też niczego złego na myśli. Niczego złego w swoim mniemaniu oczywiście. Może wymordowani mieli inną wrażliwość odnośnie oceniania ich... rasy. Skarciła się w duchu, za tą niezwykłą cechę podejmowania próby prowadzenia normalnej dyskusji nawet w przypadku śmiertelnego zagrożenia.
Nie masz jedzenia, wody, siedzisz pobita z Wilczurem w jeszcze gorszym stanie? Świetnie, zacznij rozmawiać o różnicach ich rodzin, bo nic tak nie pomaga jak pasywna agresja.
I tak do końca nie wyzbyła się irytacji, warknęła, chcąc dać jej upust, ale łaskotanie wewnątrz ciała nie chciało się ulotnić. Dalej nie mogła rozgryźć tego człowieka, był bardziej sojusznikiem, czy wrogiem? Miała całe życie powstrzymywać się od krzyku, dla dobra sojuszu? Nawet gdy miała wrażenie, że czasami wybuch gniewu mógłby bardziej go do niej, tej małej, nieudolnej, wymagającej przecież ciągłej pomocy przywódczyni przekonać. Vettori mówił jej: Zabiłby Cię, gdyby tylko chciał. I chociaż wolała nie mieć cały czas wrażenia przebywania z mordercą w jednym pomieszczeniu, nie mogła się w tym względzie nie zgodzić z Włochem, gdyby Wilczur chciał, mógłby wymusić na łowcach wybór innego władzy, chociażby poprzez zakończenie jej życia.
A potem białowłosy nadużywał pomocy jej wyciągniętej dłoni w tak niewinny sposób, że przeszłyby ją ciarki, gdyby nie to, że cały czas miała gęsią skórę. Było zimno, a poza tym ktoś właśnie powalił ich goryla - strażnika. Jeżeli ktoś taj łatwo powala goryla - strażnika, to musi wywoływać taką reakcję.
Jednak wróciła myślami na właściwy tor, zanim nawet wpadła na pomysł, by przejąć się taką nieistotną sprawą. Instynktownie stanęła przed nim, może to i zabawne, bo pewnie nie wyglądała na zbyt dobrą tarczę, ale właśnie dlatego to był instynkt, a nie plan uwzględniający wszystkie wady i zalety postępowania.
- Brzmi jak początek dobrej historii, opowiesz mi o tym później? - sięgnęła ręką ku katanie i stuknęła palcami o bok.
Zapomniała, że zabrali jej broń i chyba lepiej się czuła, kiedy o tym nie pamiętała. Było na tym ziemskim padole kilka rzeczy kobiety, których nie powinno się ruszać, jedną z nich było horrendalnie wielkie ostrze, jakim się posługiwała. Poczuła się bardziej naga, niż wtedy gdy po przemianie ze zwierzęcia musiała przejść spacerkiem przez całą salę na oczach dwóch facetów po swoje ciuchy. Jak za pstryknięciem palca opuściło ją zadowolenie spowodowane nagłym powaleniem strażnika. Wtedy pomyślała sobie, że wróg mojego wroga może być przyjacielem, a teraz nagle wszystkie te optymistyczne myśli uleciały z niej. Pozostało korzystać z tego, co się ma. Zwinęła palce w pięści, potrafiła przywalić, gdy trzeba było. W ten sposób czuła się nieco mniej bezbronna.
Gorsze było to, że przez pierwszą długą chwilę nic się nie działo.
A potem cichy syk nabiegł z każdej strony. Nie przypominało to odgłosu wydawanego przez węża, raczej ulatujący z butli gaz. I musiało podobnie działać, chociaż nie dało się nie mieć wrażenia, że mają do czynienia z prawdziwym, fizycznym przeciwnikiem, a nie tylko efektem ubocznym zatrucia się oparami chemikaliów.
Poczuła słodki smak na języku i to pierwsze ją zaalarmowało. Powietrze samo z siebie nie jest słodkie, nie staje się po chwili kwaśne, oczy nie zaczynają łzawić bez powodu (W jej przypadku jedno oko), ból głowy z powodu oddychania? Śmierdziało tu czymś, dosłownie i w przenośni.
- Musimy wyjść. - Stwierdziła krótko.
Spodziewała się, że sam wpadł na ten pomysł szybciej, pewnie domieszka zwierzęcego węchu nie pomagała w takich warunkach. Z jakiegoś powodu przypomniało jej się nagle, jak pies jednego z łowców reagował na woń rozpuszczalnika - dostawał napadu kichania. Miała nadzieje, że Growlithe nie dostanie napadu kichania.
Łatwiej było jednak powiedzieć, niż zrobić. Wychyliła głowę za krawędź przejścia, leżąca kupa mięsa nie dawała znaku życia, musiał mieć z tym związek złamany nos i upapraną krwią twarz, dostał raczej mocno w środek swojego niezbyt i tak pięknego oblicza. Chociaż gdyby się przyjrzeć, teraz wyglądał nawet nico lepiej, bez tego denerwującego triumfalnego uśmiechu. Zrobiła nad nim krok, nie do końca przypadkiem stając mu na palcach dłoni. Ktoś zabrał mu broń, szkoda, pomyślała, że mogłaby go obrabować i trochę polepszyć ich sytuację, ale chyba ktoś wpadł na to szybciej.
Gdy była młodsza... mówiąc młodsza, mam tutaj na myśli, gdy faktycznie wyglądała jak dziecko, zdarzało jej się nosić kanistry z benzyną, były brudne, lepkie i przede wszystkim dusząco śmierdzące. Natychmiast dostawała kataru. Dlaczego teraz sobie o tym przypominała? Nie tylko dlatego, że to, co powoli zapełniało korytarze miało dokładnie taki sam zapach, działało także w taki sposób, że nagle miała przed oczami wizje, których nie szukała w swojej pamięci. Przez moment migną jej wystrój pokoju ojca, w innym momencie urywek z zebrania łowców, które było dwa lata temu. Robiła krok za krokiem walcząc o uwagę swojej świadomości z wymianą zdań dwójki zwiadowców.
"Mówię Ci koleś, normalnie pogrom, wybuchające truskawki, woda gazowana lała się wszędzie..."
Nie, chwila. Nie tak to szło. W tamtym momencie odpowiedziała coś odnośnie kamizelek kuloodpornych, ale umysł wmawiał jej, że z jej ust padło mniej więcej coś jak: Smakuje dokładnie jak kurczak, ludzie mięso, pożywienie przyszłości!
- Halucynacje, albo chcą zaraz wysadzić całe to miejsce, nie wiem co brzmi gorzej. - uśmiechnęła się dla kontrastu, bo wcale nie było jej do śmiechu.
Korytarze były puste, jeżeli nie liczyć kilku postrzelonych ludzi tu i tam, krew na ścianach tworzyła abstrakcyjne wzory, odgłosy szamotaniny przenosiły się w inne miejsca, kilka metrów dalej ktoś rozbił lampę naftową i mały płomień tańczył sobie radośnie na koszuli jakiejś niezbyt szczęśliwej ofiary.
Kąciki ust jej zadrżały. Może to dlatego dookoła nikogo nie było? Ogień... opary benzyny...
Obróciła się na pięcie blada jak kreda, podskoczyła ku Wilczurowi, chwyciła go w pasie i założyła sobie jego rękę na ramiona.
- Idź tak szybko, jak tylko możesz. Proszę cię.
Na liście sposobów śmierci, w które nie chciałaby zginąć na podium znajdowało się chociażby wyzionięcie ducha pod tonami kamieni, gdyby dodać do tego nagły wybuch, to zaczynało to mocno walczyć o pierwsze miejsce z... Hmm, tak, lepiej o tym nie myśleć.
Musiała na chwilę przystanąć, ale już wcześniej czuło się chłód muskający stopy, deszcz mógł ustać, ale nie mogła tego powiedzieć na pewno. Za bardzo skupiała się na tym, żeby wyczuć skąd dokładnie wieje. Gdy tylko upewniła się (Tak na prawdę to nie, po prostu w drugą stronę zapach benzyny był silniejszy), gdzie mają iść, narzuciła szybkie tempo, kątem oka zerkając ku górze, ku twarzy Wilczura. W mdłym świetle starała się zobaczyć po jego minie, ile jest w stanie zdziałać, bez ryzyka, że po jeszcze jednym kroku padnie tu gdzieś na środku.
Jakim cudem wplątali się w jeszcze większe problemy niż wcześniej? Hah, mogło mieć to coś wspólnego z jej działaniami, zawsze miało, gdy chodziło o znajdowanie kłopotów. Potrafiła wytopić je jak beagle czempion, a potem wystarczyło już tylko radośnie wskoczyć w sam środek huraganu.

Jeżeli o mnie chodzi, to na pewno mogę powiedzieć, że ze mną nie zabraknie Ci abstrakcyjnych, dziwnych sytuacji. Więc jak wykorzystywałam twoje prowadzenie wcześniej, tak powiem, że tym razem mogę dorzucić swoje trzy grosze, o ile nie przeszkadza Ci pakowanie się w jeszcze większe bagno z każdym krokiem. : D
No i czy ta fabuła miała kiedykolwiek jakiś konkretny cel? Dobrze się bawię szukając granicy cierpliwości ich obojga. Ale krzycz mnie, jak chcesz coś zrobić, albo lepiej - rób to. Będzie jeszcze ciekawiej.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Był magnesem na kłopoty. Wiedział o tym doskonale, bo przecież przyciągnął do siebie Yuu. Nie spodziewał się natomiast, że będąc na samym dnie, ktoś rzuci im jeszcze łopatę. Z desperacji miał chęć po prostu wybuchnąć śmiechem. Kącik ust drgnął mu już nawet w przedsmaku chichotu, gdy kolana się pod nim ugięły i na moment Yuu musiała poradzić sobie z całym ciężarem jego ciała. Bezwładne mięśnie musiały w tym przypadku ważyć tonę, przynajmniej dla zmęczonej łowczyni.
Wilczur zacisnął zęby, ciągnąc do góry. Bezwład trwał ile? Dwie sekundy? Ale on mimo tego miał wrażenie, że dłużej. Zdecydowanie zbyt długo, aby po stanięciu z powrotem o własnych siłach, nie odetchnąć z wysiłku. Teraz mógł mieć tylko nadzieję, że Yuu nie omijała treningu wytrzymałości.
Nie próbuj tylko nas pogrzebać żywcem, Kami.
Przez zaciśnięte kły prześlizgnęło się powietrze. Dym zadrapał w gardło, a Grow się rozkasłał; połowę kaszlnięć dusząc w pięści, którą docisnął do ust. Jak to w ogóle możliwe, że znaleźli się w tej sytuacji? Ledwie rano był pewien, że dzisiejsze popołudnie będzie należeć do udanych, a teraz półprzytomny ślamazarczy się za Yuu. Kroki stawiał chwiejne i stopy mu się plątały. Z zewnątrz próbowało się coś do niego dobić. Prawie, jakby dziesiątki krzywych gwoździ zbryzganych rdzą wbijano mu w czaszkę — za skroniami, w czoło, w potylicę...
Syknął, szarpnięty na bok; ledwo ustał w pionie. Kolana znów wypełnione były miękką papką, przez którą kości stawów ślizgały się i przeszkadzało to w utrzymaniu równowagi.
Dziwna rzecz, taki gwóźdź. Dom trzyma w jednym kawałku, ale człowieka rozwala po jednym uderzeniu młotka. Tak jakby w chwili wbicia z dziury wybiegały łamane kreski pęknięć — jak korzenie drzewa albo kilka pioru...
Przestań! — wrzasnął nagle.
Lub wydawało mu się, że to zrobił, bo zamiast krzyku wydobył z siebie tylko zachrypnięty warkot. Dość, Jace, skarcił się w myślach. Dość. Przeanalizuj sytuację. Jest źle. Jest bardzo źle. Z sufitu się sypie. Podłoże się trzęsie. Słychać wybuchy. Jest źle. Dotarło? Świetnie. Więc z łaski swojej powiedz mi, po chuj analizujesz strukturę budynków?
Otworzył nagle szerzej oczy i zaparł się z całych sił. Od razu poraził go promień bóli, a obraz, mimo mroku, eksplodował bielą. Zwarł jednak szczęki i nie jęknął.
W prawo — wyszeptał, mając wrażenie, że jego głos chrobocze jak piasek zaklinowany między mechanizmami. W tym momencie nie liczyło się to, co słyszał. Liczył się zapach. Woń świeżego powietrza ponad gryzącym dymem. Drobny powiew, jak dotyk aksamitu. Yuu też to czuła? Skrzywił się pogardliwie. Jasne, że nie. Sprawa przybrałaby inny (lepszy) obrót, gdyby to on był cały. Wydostaliby się w mgnieniu...
Wydostalibyście się w mgnieniu oka, gdyby ta bezużyteczna zdzira nie wpakowała cię w pojedynek. Gdyby nie rana, mój ty biedaku, biegłbyś właśnie do wyjścia. Kto wie? Może wylegiwałbyś się teraz z Psami. Chcesz chyba odpocząć?
Tak...
Więc właśnie. A czy tu możesz to zrobić? Nie możesz. Tutaj czeka cię tylko ból. Skąd masz pewność, że zaraz czegoś nie wymyśli? Może jesteś jej potrzebny tylko do tego, by rzucić cię na przynętę, gdy rozpocznie się pościg (a na pewno rozpocznie, zawsze rozpoczyna)? Jeśli mam cię przekonać do tego, by jej przeszkodzić, nim ona przeszkodzi tobie, to mogę podać łatwy argument, Jace. Yuu jest słaba, prawda?
Ochrypł już od śmiechu.
Tak, jest słaba.
Nie uniosłaby dwóch osób, Jace. Sam to przyznasz. Jak sądzisz: gdyby została postawiona przed wyborem, wybrałaby ciebie zamiast łowcy?
Uśmieszek spełzł mu z ust, jakby był mokrą plamą, na którą ktoś wylał dodatkowy kubeł wody. Nie rejestrował już tego, co dzieje się na zewnątrz. Stał pośrodku ciemności z luźno zwisającymi rękoma i wsłuchiwał się w głos. Bo oczywiście, że wybrałaby łowcę.
Tak. Już to zrobiła, posyłając cię na ring.
Teraz jego twarz stężała w rozdrażnieniu kogoś, kto dawno po fakcie dostrzegł błąd.
Wybrała dzieciaka.
Nie, nie, nie.
Głos w jego głowie się roześmiał, co tylko podwoiło cierpienie.
Setki, setki tysięcy gwoździ...
Och, zamknij się! — warknął, przyciskając rękę do głowy. — Zamknij pysk.
Wybacz, wybacz! Ale chodzi o to, że wcale nie wybrała wtedy tej dziewczynki.
Palce Wilczura zsunęły się z twarzy. Dotarło do niego.
Wybrała siebie.

Byli już blisko wyjścia — zapach zmiękczonej deszczem gleby był wyczuwalny dla każdego — gdy Grow nagle się szarpnął, z warkotem potrząsając głową. Twarz wykrzywiła mu się w paskudnym wyrazie, palce rozcapierzyły i zakrzywiły w szpony, a nieprzytomny wzrok
(wybrała siebie)
wcelował w jej twarz.
Ziemia pod stopami drżała jak w konwulsjach, gdy
(beznadziejna zdzira)
rozwarł szczęki ukazując kły i rzucił się jej do gardła, sięgając po nie rękoma.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wątek przenoszę do archiwum z braku aktywności prowadzenia lub zakończenia.
W razie czego pisać do mnie na PW, jeśli będziecie chcieli go wznowić.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 3 z 10 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach