Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down

Pisanie 21.05.16 4:06  •  Wujek Grow (Growlithe & Ayano) Empty Wujek Grow (Growlithe & Ayano)
Apogeum Desperacji
Około pół roku do tyłu.


Mały chłopiec właśnie trudził się wspinaczką na kuchenne krzesło, kiedy na podwórzu rozległo się szczekanie psa. Mama nigdy nie pozwalała mu się bawić z Nuką, dlatego tak bardzo był zainteresowany, gdy coś jej dotyczyło. Zaciekawiony podwoił wysiłki i wdrapawszy się, ostrożnie stanął na siedzisku. Stając na palcach złapał się oparcia dla zachowania równowagi. Stąd kiepsko widział podwórko, był zbyt niski żeby dostrzec to, co działo się pod ścianą domu. Dopiero, kiedy czyjeś ręce chwyciły się brzegu parapetu, a potem za uchylonym oknem pojawiła się czyjaś twarz, mógł jakoś zareagować, a tą reakcją oczywiście był strach. Nie rozpoznał w przybyszu częstego gościa. Poddał się obawie i nadal ostrożnie, ale z widocznym roztargnieniem zaczął schodzić z krzesła.
- Mamo! - Zakrzyknął znikając w drzwiach kuchni. Słychać było jedynie tupot bosych stópek po drewnianej podłodze.
Ayano otarła mokrą ręką czoło. Szczekanie Nuki oderwało ją od prania.
- Czego ten pies znów chce... - Wymamrotała pod nosem, ale słysząc krzyk Keia wstrzymała oddech.
Pośpiesznie wytarła dłonie w kuchenny fartuch i podniosła się z kolan. Żwawym krokiem przemierzyła pokój, chwytając po drodze opartą o zniszczony stół broń. Choć właściwe kij nabity gwoździami ciężko było nazwać prawdziwą bronią, był jednak jedyną jaką posiadała, do tego bardzo prostą w obsłudze, a to było niezwykle ważne. Kiepsko bowiem radziła sobie z jakąkolwiek bronią.
Wypadła do krótkiego korytarza, po drodze mijając się z chłopcem. Gdy tylko znalazł się za jej plecami, uczepił się rąbka matczynej spódnicy. Trwożnie wyjrzał z za jej biodra obserwując drugi koniec korytarza.
- Kei, idź do pokoju. - Poleciła szeptem, ostrożnie ruszając w kierunku kuchni. W chłopcu najwyraźniej ciekawość wygrała ze strachem i posłuszeństwem. Wypuścił z rączek szorstki materiał sukienki, ale nie cofnął się. Oparłszy dłoń na mamusinym biodrze, szedł razem z nią. Ayano nie miała czasu, by go upominać. Jeśli ktoś próbował się włamać i ukraść i tak skromne zapasy, musiała ich bronić za wszelką cenę. Od tego zależało przetrwanie.

Pojawiła się w kuchennych drzwiach z wyciągniętą przed siebie drewnianą lagą, którą mocno ściskała oburącz. Bursztynowe oczy płonęły niepokojem i wolą walki, a kosmyki z roztrzepanego po całym dniu pracy koka, buńczucznie sterczały na wszystkie strony. Gdyby nie poplamiony fartuch i brak łuku, prezentowałaby doskonały obraz walecznej amazonki.  
Już, już przymierzała się żeby przetrzepać skórę rzekomego włamywacza, kiedy ów włamywacz okazał się być kimś, kogo znała. Białej czupryny i dwukolorowych oczu nie można było pomylić. Za bardzo wyryły się w jej pamięci, więc się zawahała, a to wystarczyło żeby najeżony gwoździami kij nie spadł na wilczurową głowę.
Wrogi wyraz twarzy kobiety naraz złagodniał i w zamian pojawiła się ulga.
- To ty... - Opuściła broń i westchnęła głęboko dla uspokojenia mocno bijącego serca. - Ale mnie przestraszyłeś. - Oparła kij o stół. - Już się bałam, że znów ktoś próbuje się włamać. Całe szczęście... Siadaj. - Uśmiechnęła się ciepło, wskazując dłonią jedno z trzech krzeseł przy niewielkim, rozchybotanym stoliku. Krzesła nie były od kompletu, ale nie było czemu się dziwić. I tak jej mieszkanie było prawdopodobnie jednym z lepiej wyposażonych w całym Apogeum. Sawao bardzo się starał zapewnić swojej rodzinie godne warunki do życia. Chociażby dlatego w niektórych oknach miała szyby, a dach parterowego domku nie przeciekał.
Minąwszy się z gościem, podeszła do otwartego okna.
- Ciągle nie mogę się nadziwić, że tak dobrze sobie z nią radzisz. Każdego innego już dawno by pogryzła. - Uśmiechnęła się do czarnego mieszańca, który stanął pod oknem popiskując i merdając ogonem jak rozradowane szczenię. - Dobra psina. - Nuka szczeknęła donośnie kiedy jej pani zamykała okno.
Ayano odwróciła się, spoglądając w kierunku wystającego z za framugi Keia.
- No już, wszystko dobrze. - Rozłożeniem ramion zachęciła chłopca do zbliżenia się. - Nie bój się. Pamiętasz wujka?
Kei niepewnie spojrzał na Growlithe'a. Nie zaprzeczył ani nie potwierdził. Przebiegł do mamy, przytulając się do jej ud.
- Wszystko jest ok. - Zamruczała, przeczesując krótkie kosmyki jego włosów. Chłopiec najwyraźniej odrobinę uspokojony jeśli nie gestem, to pewnością jaką emanowała matka, jeszcze raz rzucił spojrzenie ku Wilczurowi, a potem odkleił się i wyciągnął rączki w kierunku piszczącego za oknem psa.
- Mamo, podsadź. - Wyseplenił.
Ayano, jakby była to rzecz kompletnie naturalna i powielana wiele razy, wzięła Keia na ręce i usadziła go na parapecie. Kasztanowe włosy chłopca zapłonęły rudo rozświetlone promieniami późno-popołudniowego słońca. Obecna perspektywa najwyraźniej bardzo mu odpowiadała, bo zaczął machać nóżkami i szeroko się uśmiechać, z ostrożnym zaciekawieniem przyglądając się to gościowi, to popiskującemu za szybą psu. Nigdy nie był przesadnie odważny wobec ludzi, ale jak każde dziecko z czasem się oswajał. Tym razem zapewne też tak będzie, dlatego Ayano nie przejmowała się jego nagłą niepewnością.
Ostrzegając malca żeby się nie wiercił, zwróciła się ku Wilczurowi. Za łagodnym uśmiechem starała się ukryć zmęczenie. Nic jednak nie miało ono wspólnego z fizycznym wyczerpaniem, Ayano po prostu była już zmęczona ciągłym brakiem jakichkolwiek poszlak.
Trudy życia i samotnego wychowywania dziecka na Desperacji mocno nadszarpnęły pokłady jej wiary. Nigdy jednak nie przyznałaby się, że wizyty białowłosego gościa traktuje już bardziej jako chwilową odskocznię od monotonni mijających dni, niż jak wyczekiwaną i ważną sytuację. Pytanie o informacje, które padało zawsze, było więc jedynie schematycznym elementem tych spotkań.
- Jakieś wieści, czy tak wpadłeś żeby pogadać? - Oczywiście nie spodziewała się usłyszeć czegoś więcej prócz zaprzeczenia, ale jak zawsze z uprzejmym wyczekiwaniem przypatrywała się Wilczurowi. I tak była wdzięczna za jego pomoc. Gdyby nie dał jej choć cienia nadziei, która na dobrą sprawę jako jedyna trzymała ją przy życiu i zdrowych zmysłach, pewnie dawno by się poddała. A tak wciąż mogła na coś czekać. Jeśli nie na powrót Sawao, to chociaż na spotkanie z kimś, kto być może mógł mieć o nim jakieś informacje.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.05.16 1:49  •  Wujek Grow (Growlithe & Ayano) Empty Re: Wujek Grow (Growlithe & Ayano)
Rozległo się pukanie akurat w momencie, w którym dłonie wygładziły fałdy narzuconego w pośpiechu t-shirtu. Drewno desek zaskrzypiało, jakby za ścianą znajdował się chór Banshee, a zaraz potem do pokoju wsunęła się głowa o burzy czarnych włosów-sprężyn.
- Szefie? - Cichy głos przeszedł do jeszcze cichszego. - Bob mówił, że cię tu znajdę.
Piętro niżej, w szalejącej energicznym życiem „Przyszłości” stary barman kichnął komuś do kufla, przetarł nos wierzchem rękawa koszuli i krzywiąc się zaczął szukać trunku dla czekającego przy ladzie nieświadomego klienta.
Czyli po staremu.
Growlithe mógł się domyślić, że gdyby nie żółta chusta na szyi młodej dziewczyny, Bob nie puściłby pary z ust. Charakterystyczny element pociągnął go jednak za język, a innych – zapewne – za spojrzenia, które zahaczyły się o kształtne ciało członkini gangu i podążyły za nią aż na samą górę schodów.
- Wejdź. Tylko zamknij drzwi.
Dziewczyna słysząc jego słowa wsunęła się do środka. Via należała do tego typu osób, których nie trzeba znać, by je poznać. Jej sylwetka, płynna gestykulacja, słaby ton głosu, to, jak miękko kładła kroki na twardej podłodze, jak bacznie się rozglądała nawet nie poruszając głową – cała ona była otwartą księgą. Czasami miało się obawy, czy wróg nie wyciśnie z samego jej spojrzenia wszystkich najbrudniejszych sekretów gangu. Zaraz potem niepokój zostawał wybijany. Przecież Desperaci do banda analfabetów. W każdym tego słowa znaczeniu.
- Szefie, znalazłam coś, co może cię zainteresować. - Poprawiła chustę z ratlerem, luźno wiszącą jej na szyi i wyprostowała się. Dopiero teraz zauważył, że ściska w dłoniach pobrudzoną, szorstką torbę, przypominającą raczej farmerski wór od ziemniaków... Chociaż w obecnych warunkach nie zdziwiłby się, gdyby tak właśnie było.
Mruknął cicho, opierając się lędźwiami o sypką ścianę.
- Jestem zajęty, Via. Za moment wyruszam, a to szmat drogi.
- Domyślam się, ale mówiłeś, że mam przychodzić, gdy oddział czegoś się dowie. - Dostrzegła, jak jedna z jego brwi unosi się w znanym geście. Szybko przytaknęła. - Tak, chodzi o Sawao.
- Coś konkretnego? – Odsunął się od ściany i podszedł do stolika, przywołując zwinną dziewczynę bliżej. Via podeszła do niego bezszelestnie – to momentami było przerażające, jak łatwo mogłaby go podejść – i oparła torbę o blat. Rozchyliła jej poły, pozwalając białowłosemu dostrzec pogniecione skrawki papierów.
- Mam kilka.
- Kilka? – parsknął, mrużąc przy tym ślepia.
- No... - Dziewczyna uśmiechnęła się lekko. - Może trochę więcej.

---------------------------------

Spodziewał się powitania – to nie ulegało wątpliwościom – ale widząc kobietę z kijem najeżonym zardzewiałymi gwoździami nie mógł się powstrzymać przed pytaniem. Nawet nie wypowiedział go na głos. Wystarczyło, że podniósł brew. Ostatecznie nie mógł się jej dziwić – każdy wiązał koniec z końcem jak tylko mógł – ale widok kobiety w tak wojowniczej wersji wypełniał go mechanicznym rozbawieniem. Z trudem opanował drżenie kącika ust, pozbywając się uśmiechu jeszcze w zalążku. Uniósł za to obie dłonie.
- Jestem bezbronny, proszę pani – wychrypiał. I tu rozbawienia już nie opanował; wplotło się idealnie w jego nadwyrężone struny głosowe, dając jasno do zrozumienia, jak prezentował się dla niego komizm sytuacji.
Rzecz jasna, nigdy nie wątpił w potęgę Ayano i gdyby miał wybierać – walka z nią czy walka z ghoulami Desperacji – bezsprzecznie wybrałby ghoule, ale mimo wszystko widząc jej stan nie umiał pozbyć się wrażenia, że i tak była zbyt słaba.
Ludzie bywają kruchsi, szepnął mu jakiś głos. Tuż za głową. A ona, mimo wszystko, wciąż jest człowiekiem.
Nie tylko ona zresztą. Samo pytanie „pamiętasz wujka?” wykrzywiło jego twarz w paskudnym grymasie. Zerknął kątem oka na Keia, ale żadne słowa nie ułożyły się w zdanie – mimo wszystko ciężko mu było wpłynąć na te same fale, co sześcioletnia mieszanka Sawao i Ayane. Mógłby przysiąc zresztą, że tym razem to ona się  gdzieś złamała, bo umysł stał się pusty i zbyt rozległy, żeby chwycić się jakiejś stabilnej powierzchni. Przełknął tylko ślinę, zaciskając palce na pasie plecaka, jaki ze sobą przytargał. Cała podróż trwała nie tak znowu długo, ale warunki na zewnątrz zrobiły swoje – poprzestawiały wszystkie kosmyki, tworząc na głowie Wilczura jeszcze większy bałagan; wymęczyły zmysły i wyostrzyły czułość alarmów na zagrożenie.
A Kei był zagrożeniem.
Pozostał nim nawet po tym, jak Ayano wsunęła dłonie pod jego ramiona i pomogła mu wejść na parapet, od którego gwałtownie odsunął się wymordowany. Nie ingerował. Wystarczyło, że odwróciła się do niego, ozdabiając usta uśmiechem, a on – mimowolnie – odpowiedział jej niemal tym samym.
Może tylko bardziej cierpko.
- Bingo. – W tonie głosu dało się dosłyszeć chrypę osoby, która niedawno zwlekła cielsko z posłania i jeszcze nie do końca oprzytomniała po nocnych majakach. Oczy pozostawały za to bystre i świecące, mimo panującego wokół półmroku. - Jest coś, o co chciałbym cię zapytać.
Nie dało się nie wyczuć zachwiania w zwykle stabilnym stylu wymowy wymordowanego. On sam zacisnął usta, nie chcąc wykrzywić ich w wyrazie zdenerwowania. Nie przyznałby się do tego na głos – ani przed Ayano, ani przed samym sobą – ale obecność czegoś, co tak nachalnie się w niego wpatrywało wywoływała samoczynne spięcie. Nawet teraz wszystkie mięśnie przypominały naciągnięte struny, choć zagrożenie w środku pomieszczenia było nieporównywalnie mniejsze do tego, co mogło go spotkać poza obrębem ścian domu rodziny Sawao. Niedorzeczność, syknął rozdrażniony, wsuwając brudne od ziemi palce na szyję. Spięty kark przypominał skałę – nawet szorstkość skóry temu dowodziła. Potarł jednak szyję i wypuszczając gwałtownie powietrze przez zaciśnięte kły sięgnął do ramienia plecaka.
- Nie pamiętam, czy wspominałem – usiadł w końcu na krześle, opuszczając torbę wzdłuż nogi – ale Theta nieustannie patroluje miejsca, które go dotyczyły. Przynajmniej te, o których mamy pojęcie. Nie przypomniałaś sobie żadnego nowego tropu? Słownictwa? Nazwisk? – Rozsznurował plecak i sięgnął w jego głąb, prawie znikając pod linią blatu stolika. Tylko przygarbione plecy świadczyły o jego obecności, ale za moment na powrót pojawiła się twarz z tymi błyszczącymi ślepiami dzikiej bestii. - Jest jedenaście nowych szlaków co do osób, w tym dwa pewne. Reszta zostanie sprawdzona za pomocą Thety i może kilku członków z Sigmy, jeżeli zabraknie nam rąk do pracy. Patrząc na ostatnie wydarzenia, Desperacja się trochę uspokoiła. Może pora roku uśpiła te kur... – Język potknął się o przekleństwo. Growlithe chrząknął, prostując się na krześle i kładąc na blat kartki. Były pożółkłe, pozrywane, naznaczone siateczkami zagięć, ale nadal można było dostrzec wyraźne rysy czarnego tuszu na pierwszym papierze. Prowizoryczna mapa, którą Wilczur zdjął ze sterty pomarszczonych kartek i położył osobno na stole.
- Może po prostu uśpiła – poprawił się, tym razem nie tuszując rezygnacji. Nadal nie przywykł do obecności Keia, choć w DOGS mnóstwo było tej „najświeższej krwi”. Ale tam przebywanie ze szczeniakami ograniczało się do przejścia obok nich przy stołach w jadalni.
Od kiedy trzymasz język za zębami, Jace?
Shatarai wydała z siebie gardłowy warkot. Przycupnęła tuż przy nim stawiając wszystkie włoski Wilczura na sztorc.
Od kiedy w ogóle przejmujesz się trzeciorzędnym ścierwem?
- Dzięki Vii, tej dziewczynie, którą ostatnio spotkałaś w „Przyszłości”, charakterystycznej, kojarzysz chyba, zdobyliśmy kilka... – Odchrząknął. - Kilkanaście nowych poszlak. Nie będę ukrywać – większość z nich brzmi niedorzecznie i odstrzeliłbym je na starcie, ale jak mus to mus. Sprawdzimy wszystkie, żeby nie potknąć się przy jakimś drobiazgu. Zaczynając od startu, wychodzi na to, że...
Urwał, choć słowa mrowiły go jeszcze w rozchylone usta. W tym czasie uniósł jednak wzrok znad położonej mapy i skonfrontował go nie tylko z Ayano, ale – zaraz potem – z wielkimi oczami dziecka. Kei nie musiał być zainteresowany rozmową, ani nawet w nią ingerować – jego obecność była aż nadto wyczuwalna. Pod jakimś względem był wszystkim tym, czym nigdy nie dane było być Wilczurowi. Sama świadomość powodowała chęć wszczęcia rywalizacji, zduszoną w samym zarodku.
Wystarczyło zacząć mniej inwazyjnie.
Dlatego białowłosy odchrząknął z przekąsem, odchylając się na krześle. Przednie nogi mebla oderwały się od podłogi, gdy splatał palce na brzuchu i wbijał spojrzenie prosto w Ayano.
- Wybacz. – Słowo zakuło go w gardło. Przyglądając się jej twarzy doszedł szybko do wniosku, że był w stanie wykrztusić z siebie „to” słowo chociażby dlatego, by wygładzić jakoś wszystko, co zwichrzył nagłym włamaniem do jej domu. - Pewnie sama jesteś zmęczona i nie potrzeba ci kolejnych zmasowanych ataków, hm? – W jasnych oczach rozbłysł mały kurwik zaciętości, gdy Wilczur – jak gówniarz z gimnazjum – poruszył się na krześle w przód i w tył. - Wszystko w porządku? Wspominałaś o jakimś włamaniu...
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.05.16 21:41  •  Wujek Grow (Growlithe & Ayano) Empty Re: Wujek Grow (Growlithe & Ayano)
Po to, by nie tłumaczyć dziecku kim są poszczególne, odwiedzające ich osoby, utrzymywała, że każda z nich jest częścią rodziny. Wszyscy byli więc wujkami i ciociami, co dawało poczucie bezpieczeństwa nie tylko Keiowi, ale i samej Ayano. Tak jakby nazewnictwo złagadzało jednocześnie całą potencjalną wrogość świata.
Growlithe natomiast, choć był wujkiem, nigdy zupełnie nie uśpił czujności kobiety na tyle, by nie obawiała się go w jakimś stopniu. Ktoś, kto dowodził bandą szumowin jakimi były Psy, musiał być albo piekielnie niebezpieczny, albo równie szalony jak oni, a mając na uwadze to, oraz wciąż żywe wspomnienia z bardzo szorstkiego traktowania gdy trafiła do niewoli gangu, starała się nie nadepnąć mu na odcisk. Jedynie chęć pomocy jaką wykazywał kazała jej sądzić, że nie był do końca zepsuty. Były chwile, kiedy zastanawiała się, co niem właściwie kieruje? I czy gdyby ona przeżyła tyle lat na Desperacji co on, również pozbawiona byłaby skrupułów?
Zauważywszy znajome, dziwne zdenerwowanie na obliczu Wilczura, uśmiechnęła się uspokajająco jakby to miało mu jakoś pomóc. Dostrzegła już wcześniej, że odkąd zaczął przychodzić do jej domu, stawał się dziwnie spięty. Na początku sądziła, że może źle czuje się w niewielkich pomieszczeniach, ale chyba nie o to chodziło. Tym bardziej, że zachowywał się w ten sposób tylko przez chwilę. Może potrzebował, zupełnie jak Kei, czasu na oswojenie? Jak dzikie zwierzę...
Przestała zastanawiać się nad swoim gościem, kiedy oznajmił coś, czego kompletnie się nie spodziewała. Z wrażenia aż oparła się o kuchenny blat.
- Wspominałeś... - Szepnęła z przejęciem, nie chcąc przerywać mu wypowiedzi. Zaciekawiona podeszła do stołu, gdy nurkował w plecaku.
Podobne pytanie jak te, które usłyszała, chłopak zadawał jej już kilka razy. Ayano na początku mówiła wszystko, co tylko przyszło jej do głowy, ale z biegiem czasu wysychający zasób informacji i blaknące wspomnienia przestały być pomocne. Ostatnio nawet już się nad tym nie zastanawiała, dlatego ze wstydem musiała przyznać się do niewiedzy.
- Bardzo cię przepraszam, ale powiedziałam już chyba wszystko. - Bezradnie rozłożyła ręce. - Nie mam pojęcia co jeszcze mogłoby ci pomóc... - Nie przyznałaby się przecież, że powoli przechodziła z samotnością do porządku dziennego, a powrót Sawao zaczynała wkładać między bajki. Mimo to świadomość, że mogli coś znaleźć, że coś się w końcu ruszy była wystarczająco ekscytująca, by płomyk nadziei rozgorzał w niej na nowo.
Uśmiechnęła się porozumiewawczo słysząc jak zająknął się na przekleństwie. Nie raz słyszała już jego niewybredny język, jeszcze kiedy trzymali ją pod kluczem, dlatego zawsze gdy się hamował, bardzo ją to bawiło i w pewien sposób rozczulało. W takich chwilach przypominała sobie jak wracając z akcji Sawao, również starał się nie przynosić do domu agresji i wulgarności. Zwykła wtedy podkładać mu zamienniki, głównie ze względu na Keia.
Pochyliła się nad rozłożoną mapą błądząc po niej wzrokiem. Próbowała rozszyfrować nierówne pociągnięcia tuszu, dopasować je do znajomych, istniejących miejsc. Wodziła palcem po szorstkiej kartce i słuchała wcale nie kryjąc przejęcia oraz radości.
Kei natomiast uśmiechnął się nieśmiało, najwyraźniej nie pojmując istoty Wilczura. Spojrzenie dwukolorowych oczu wzbudzało w nim ciekawość zamiast strachu. Zaraz zresztą przestał wlepiać wielkie oczy w gościa. Wyciągnął rączki przed siebie i zawołał mamę. Wyrwana ze skupienia kobieta westchnęła i bez ociągania, kolejny raz ruchem powtarzanym wiele, wiele razy, zdjęła malca z parapetu. Chłopiec natychmiast ruszył do drzwi, stukając w po podłodze bosymi stopami. Ayano nawet się za nim nie obejrzała, za bardzo skupiona była na słowach Growlithe'a. Dlatego gdy nagle umilkł, podniosła wzrok. Wyczekiwanie i nie kryte podekscytowanie wylewało się z szeroko otwartych oczu. Zmarszczyła brwi w subtelnej oznace zniecierpliwienia.
Nie zrozumiała. Za co przepraszał? Coś się stało? Czarne myśli, które zwykle trzymała na dystans, teraz nakarmiły ją obawą, która... rozwiała się równie szybko, co się pojawiła.
Niedbale machnęła dłonią. Gwałtowne potrząśnięcie głową jeszcze bardziej rozsypało i tak potargany kok. Jednocześnie była zirytowana i jednocześnie miała ochotę go przytulić. Przychodził z dobrymi wieściami, ale na pierwszym miejscu stawiał jej samopoczucie. Wdzięczność i szczera sympatia odbiła się w bursztynowych oczach razem z kilkoma promieniami słońca, które jaskrawym pomarańczem wpadały przez okno. Przechyliła głowę, by od nich uciec.
- Nic się nie stało. Nie jestem zmęczona. A włamaniem nie musisz się przejmować. Nuka pogoniła drania zanim zdążył się wkraść. To się zdarza, ale masz rację, jest trochę spokojniej, może faktycznie przez porę roku. - Zaśmiała się. Razem z rozluźnieniem Wilczura przychodziło i jej rozluźnienie. - I tak naprawdę powinnam zamienić te przeklęte okna na porządne okiennice. Albo przenieść się do piwnicy. - Koniec wypowiedzi zabrzmiał cierpko, bo mógł okazać się prawdą.
W końcu i ona usiadła przy stole. Podniosła jedną z kartek. Nie zdołała powstrzymać drżenia dłoni gdy po nią sięgała. Ostatnio nie odżywiała się zbyt dobrze, a obecna teraz ekscytacja jeszcze pogłębiła i tak nieprzyjemną przypadłość.
- Uważaj, nie przewróć się. Te krzesła lata świetności mają za sobą. - Upomnienie miało taki sam charakter jak te sprzed chwili, kiedy prosiła Keia, by był ostrożny. Nawet nie przywiązała do niego wagi, studiując pożółkłą kartkę.
Zwilżyła usta czubkiem języka. Już miała się odezwać, kiedy znajome tupanie znów zawędrowało do kuchni. Chłopczyk począł wdrapywać się na ostatnie wolne krzesło, a widniejący na jego twarzy szeroki uśmiech był ewidentną oznaką jakiegoś knucia.
Ayano odwróciła ku niemu głowę.
- Czego pan potrzebuje? - Zapytała, parodiując poważny ton.
Kei wyszczerzył drobne ząbki, klękając na siedzisku.
- Ja... - Zaczerpnął powietrza jakby dostał zadyszki przez buszowanie po domu i wspinaczkę. - Ja chciałem pokazać konika. - Wyciągnął przed siebie niewprawnie wystruganą figurkę zwierzęcia. Koń miał zbyt dużą głowę w stosunku do ciała i bardzo krzywe nogi. I nie, nie wyciągnął go do mamy, wyciągnął go do Wilczura przez całą długość, niewielkiego, kwadratowego stołu. W zielonych oczach chłopca była żywa ekscytacja, najwyraźniej bardzo chciał się pochwalić prezentem.
Rozczulona Ayano pogładziła dziecko po głowie.
- Kochanie, pokażesz później, dobrze? Teraz mamusia rozmawia.
Malec nadął policzki.
- Poszukaj jeszcze pieska i ptaszka, tak? Bo gdzieś się ostatnio zgubiły. Wujek jeszcze nie idzie, zdążysz mu wszystko pokazać. Hm?
- Ale ja chciałem...
- Kei, proszę.
Chłopiec oparł wyciągnięte przedramiona na blacie i leżących na nim kartkach. Ze smutkiem obrócił w paluszkach konika. Nie spojrzał na mamę, ani już także na Wilczura, choć można było sądzić, ze będzie szukał u niego aprobaty. Wyraźnie niezadowolony, zsunął się ze stołu, łokciem ściągając po drodze mapę.
Ayano od razu pochyliła się żeby ją podnieść, jeszcze kiedy chłopiec ostrożnie schodził z krzesła. Gdy znów kartka wylądowała na stole, kroki Keia właśnie cichły we wnętrzu domu.
- Przepraszam. - Skrzyżowała spojrzenie ze wzrokiem Growa, chcąc upewnić się, że nie traci cierpliwości. Ktoś, kto nie miał do czynienia z dziećmi na co dzień, mógł łatwo wpadać przy nich w gniew. - Ostatnio rzadko miewamy gości, a maluchy lubią towarzystwo. Niestety niewielu desperatów decyduje się na dzieci. - Uśmiechnęła się, nie kryjąc goryczy. Nikt nie powinien decydować się na dzieci w takich warunkach. Westchnęła. - Wracając... - Podparła głowę dłonią, wsuwając palce we włosy. Zwiesiła się nad kartką. - Podziękuj Vii ode mnie, naprawdę wiele dla mnie robicie. - We dźwięczność wkradła się nuta żalu. Wiedziała bowiem, że bez nich nie poradziłaby sobie w ogóle. Świadomość zależności była niewygodna, ale musiała się z nią godzić, przecież nie zostawiła sobie żadnej drogi odwrotu od obecnego życia.
- Mówiłeś, że twoi ludzie będą się gdzieś wybierać. Chciałabym jakoś pomóc. - Podniosła wzrok. - Powiedz jeśli sama będę mogła coś sprawdzić. A ta mapa? Co to jest? - Przykryła kartkę dłonią. Zwykle szczupłe palce teraz były po prostu kościste.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.06.16 0:51  •  Wujek Grow (Growlithe & Ayano) Empty Re: Wujek Grow (Growlithe & Ayano)
Standardowe pytanie, na które spodziewał się standardowej odpowiedzi. Niemal mechanicznie przytaknął przy jej odmowie, od dawna zaprogramowany na taki obrót spraw. Kwestia włamania nie przeszła jednak bez echa.
- Nuka to wciąż pies – podkreślił o wiele bardziej szorstko niż zamierzał. - Poradzi sobie z jednym, tchórzliwym opętanym albo słabą bestią, ale nie da rady hordzie, chorobie, a już tym bardziej nie stawi czoła mijającym wiekom. Za jakiś czas przestanie być tak żywiołowa. Rzecz jasna, o ile w ogóle dożyje tak chwalebnego etapu, by móc się poczuć staro.
Kochał psy. Zresztą, ciężko było nie zauważyć, gdy nawet jego nadgarstek był obwiązany spraną, żółtą chustą z pogniecionym fałdami materiału wilczurem. Nikt, tak dobrze jak on, nie zdawał sobie jednak sprawy z tego, jak ulotne jest życie tych czworonogów. Mijane dekady, wieki, w końcu pierwsze tysiąclecie – po takim bagażu doświadczeń widok wiecznie czujnej Nuki był dla niego sekundą w całej godzinie.
Niezbyt to aprobujące.
Znał jednak wagę niebezpieczeństwa. Najwidoczniej bardziej niż Ayano.
- Piwnica to dobre miejsce. - Pokiwał głową, jeszcze w ramach dodatkowego potwierdzenia tych słów. - O ile umiesz sobie radzić z tamtejszą fauną.
Nogi krzesła stuknęły, unieruchamiając cały mebel. Choć nie prosiła go o to, zaprzestał swojej chwilowej zabawy w momencie, w którym padło samo „uważaj”, od razu wgnieciony w siebie. Szybko zresztą nastroszył się, napinając mięśnie.
Stuk. Stuk. Stuk.
Wrócił mały potwór.
Czujne spojrzenie uważnie śledziło każdy szybki kroczek Keia. Jeszcze zanim ten wypadł z holu i trafił do kuchni, Grow przekręcił głowę w odpowiednią stronę, przygotowany na najgorsze. Choć „najgorsze” było w tym wszystkim co najwyżej zahaczenie stopą o stopień i upadek zębami w drewno podłogi.
- Czego pan potrzebuje?
Albinos skrzywił się trochę, starając się jak najmniej ingerować w tę rozmowę. Nie krył jednak zaskoczenia, gdy – mimo odwrócenia wzroku – dostrzegł jakiś ruch po lewej stronie, a gdy ponownie zerknął ku Keiowi, dziecko wyciągało ku niemu rączkę z krótkimi palcami. Z...
- … chciałem pokazać konika.
Właśnie. Z koniem.
Targnięcie się na odpowiedź zabrało Wilczurowi zbyt dużo cennych sekund. Jeszcze nim zdążył zwilżyć gardło niemym przełknięciem śliny i ułożyć sobie w głowie coś, co brzmiało wystarczająco normalnie, Kei zsunął się z krzesła i z naburmuszoną miną wykonał polecenie Ayano.
Tyle, w kwestii twojej ingerencji w życie jakiegoś malucha. Świetnie sobie poradziłeś, Jace.
Dajże spokój, głupia.
Mara przycupnęła tuż przy nim, kładąc wielkie cielsko u jego stóp. Czuł na nogach jej lodowaty oddech, a to, w połączeniu z goryczą w głosie Ayano sprawiło, że Wilczur poruszył się niespokojnie na krześle. Jej słowa w niekontrolowany – i pewnie nieumyślny – sposób sprawiały, że coraz mniej wygodnie siedziało mu się w obecnej pozycji. Zmienił ją dopiero po chwili, gdy kobieta spuściła wzrok na szorstką w obyciu mapę, tnącą opuszki palców przy najlżejszym dotknięciu. Pochylił się  wtedy w jej stronę i musnął gorącym oddechem jej ucho, wypowiadając szeptem tylko jedno słowo.
„Ayano.”
Głowa niespiesznie opadła mu na bok, niemal dotykając uniesionego ramienia. Wypowiedział jej imię miękko, ale stanowczo; dokładnie tak, jak każdy, kto chciał zwrócić na siebie pełnię uwagi. Rozumiał jej zainteresowanie sprawą, ale było coś, co nie dawało mu spokoju bardziej niż niepewne poszlaki.
Spod przymrużonych powiek zerkały na nią oczy w kolorze letniego nieba i widać było, że mimo łagodnych barw, tuż za ich szklaną powłoką szalała zimowa zawierucha. Podniósł po chwili zawiniętą w stary bandaż dłoń i wsparł na niej przecięty pazurami większej bestii policzek. Usta, które przed momentem układały się w beznamiętność, teraz rozciągnęły się w figlarnym uśmiechu.
Znajdował się blisko – zdaniem niektórych, zdecydowanie zbyt blisko – ale nic nie wskazywało na to, by taki stan rzeczy mu przeszkadzał. Rozdrapywanie murów było jego specjalnością.
- Nie musisz przepraszać - wymruczał w końcu, jak potulny kociak i aż trudno było uznać, że nim nie jest, gdy ostatnie promienie słońca próbowały przebić się przez kosmyki brudnobiałych włosów, dotykały twarzy, rozświetlając ją i – wreszcie – ocieplały spojrzenie, które mimo rozleniwienia wciąż odznaczało się charakternym zacięciem. Przymrużył ślepia jeszcze mocniej, przeciągając po niej wzrokiem. - Jestem członkiem gangu, Ayano, robiłem gorsze rzeczy niż to, co spotkałaś w lochach. Ale nie jestem ślepy.
Cienie pod oczami wyrysowane grubą kredką, zapadnięte policzki i te kościste dłonie, które jeszcze kilka miesięcy temu były normalne i ludzkie, teraz prezentowały się jak rozbiegane pajęcze odnóża. Wystarczyło, by Kei wybiegł na hol, a w kuchni nie został żaden człowiek.
- Nie najlepiej wyglądasz, chociaż może słaby ze mnie materiał na moralizatora. - Mimowolnie się uśmiechnął. W pomieszczeniu nie było duszno, ale i tak ciężej nabierało się powietrza do płuc. Utrzymanie grymasu kosztowało go dodatkowe grosze. - Ale nie powinnaś się tak przemęczać.
Co on o tym wiedział? Nigdy nie był w skórze Ayano, a jego człowiecze wspomnienia wyblakły, jak wpuszczona do wody kropla atramentu. Można więc uznać, że miał niewielkie pojęcie o wysiłku, jaki na nią czekał po całym dniu mordowania się z utrzymaniem domu, z utrzymaniem sielankowej otoczki, z zachowaniem pamięci o Sawao u siebie i u Keia. Być może był w stanie sobie to wyobrazić, ale mimo tego nie porównywał wagi jej problemów, do wyzwań, jakie jemu stawiało życie.
Tak czy inaczej byli przecież innymi osobami.
Była inną ligą. Całkowicie.
Podniósł wolną rękę i nim Ayano zdążyłaby cofnąć głowę, ujął szorstkimi palcami jej policzek, odgarniając kilka pasm wysuniętych z koka. Przyjrzał się wtedy wnikliwiej jej twarzy, skanując ją pod tylko sobie znanymi kryteriami.
- Nie myślałaś o tym? - Wypowiadanie słów oznaczało koniec cierpkiego grymasu, na który więcej się nie zdobył. Przechylił tylko odrobinę głowę, mocniej napierając nią na rękę, którą się podpierał, jakby nadal próbował spojrzeć na nią z innej perspektywy – może bardziej dla niego logicznej.
Starał się zrozumieć jej ideę bycia tutaj, ale nikt z własnej woli nie chciałby być przerżnięty przez dziwkę. A Desperacja tym właśnie była – zwykłą, niewartą, zeszmaconą dziwką. Trzymała w uwięzi, obdzierając z godności, której sama nigdy nie posiadała. Wchłaniała wszystko co ludzkie, wypluwając ochłapy tylko przypominające ludzi. Bawiła się, mordowała, gwałciła, a czasami – co jeszcze bardziej okrutne – dawała złudną nadzieję, że da się ją ujarzmić. Każdy się na to w końcu łapał, szczególnie, gdy dopisywało mu szczęście.
Co więc, do licha ciężkiego, podkusiło Ayano, by targać się do tego burdelu?
Powoli odsunął od niej dłoń i położył ją na swoim udzie, wybijając na nim nieznany nikomu rytm.
- O tym, żeby wrócić do Miasta-3 - dodał, rozwijając nieco wątek. - Wkręcić się jakoś przy najbliższej eskorcie, akcji Łowców, cokolwiek zresztą. Jest tyle historyjek, które można by wymyślić, a które ci głupi ludzie w zarządzie by połknęli na raz...
Urwał, odwracając spojrzenie. Przekręcił przy tym głowę, wspierając tym razem brodę na dłoni i wyjrzał za okno. Słońce już prawie zniknęło za horyzontem; to kwestia kilku minut, aż cały świat zgaśnie, pochłonięty przez ciemność.
Prawie jak z Ayano, szepnęła jedna z mar. Jej aura jest ledwo widoczna.
- Identyfikatory to tylko zegarki, które można zdjąć o każdej porze dnia i nocy. To daje społeczeństwu tkliwe przeświadczenie, że nie są tylko laboratoryjnymi królikami. Co za problem aktorsko przyznać, że go zgubiłaś? Albo napadł na ciebie i twojego syna jakiś bardzo okrutny Łowca, jeden z tych złodziejskich? W zeszłym roku dyktatorska szuja sama przyznała się do walk z wymordowanymi. Że ludzie muszą uważać. Że czujnie się rozglądać. Że to konflikt do wybicia, ale jednak wciąż niewybity. Więc może Łowcę zamienić na wymordowanego? I jeszcze czegoś nie rozumiem.
Wyprostował nagle plecy i oderwał wzrok od horyzontu, znów skupiając się w pełni na kobiecie.
- O co chodzi z „wujkiem”?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.06.16 14:12  •  Wujek Grow (Growlithe & Ayano) Empty Re: Wujek Grow (Growlithe & Ayano)
Wizja śmierci jedynego obrońcy napawała ją smutkiem i lękiem. Niestety nic nie mogła na to poradzić. Nie mogła też prosić Wilczura o pomoc w kwestii ochrony. Jak mogłaby pragnąć jeszcze więcej niż już otrzymywała?
Pomimo obaw, machnęła niedbale dłonią, odganiając powagę rozmowy.
- Tutaj rzadko zapuszczają się większe grupy. Na szczęście. A jak zrobi się naprawdę paskudnie, to się ukryję. Już to przerabiałam. - Chciała uchodzić za nieustraszoną. Wiedziała, że jeśli pokaże słabość, Desperacja ją zeżre. Tego zdążyła się już nauczyć. Poza tym naprawdę nie mogła zaciągać tak wielkiego długu u Psów. Ten, który oni zaciągnęli u Sawao niedługo mógł się wyczerpać, a ona nie miała nic do zaoferowania gangowi. Musiała sobie poradzić. Zresztą miała przecież nowe poszlaki, może niedługo odnajdą Sawao i wszystko się ułoży?
Drgnęła, wyrwana z rozmyślań nad mapą. W pierwszej chwili nie oceniła dystansu, który Wilczur zdecydował się zmniejszyć do nieodpowiedniego minimum. Zwracając twarz w jego kierunku prawie przytarła nosem jego nos. Naturalne zeskoczenie zmusiło ją do cofnięcia głowy. Zamrugała, jakby naprawdę wyrwał ją z jakiegoś transu, ale udało mu się, skupiła na nim całą swoją uwagę. Teraz patrzyli na siebie z odległości do tej pory nie osiągalnej. Ayano dostrzegała ciemniejsze plamki w oczach chłopaka i gdyby się skupiła, mogłaby liczyć piegi na jego policzkach.
Wąskie brwi zbiegły się nad bursztynowymi oczami. Nie wyglądała na zaniepokojoną czy zawstydzoną, raczej zaskoczoną.
- Hm? - Zdążyła mruknąć zanim padło zapewnienie, że Wilczurowi nie przeszkadza dziecięca paplanina. Nawet się uśmiechnęła, próbując uspokoić obawy, które już teraz nie dotyczyły domniemanego gniewu, a raczej poufałości. Kiedy patrzył na nią tak wnikliwie, czuła się jak towar w gablotce. Zachowanie spokoju sporo ją kosztowało i chyba jedynie drżenie dłoni ją wydało. Do tej pory Wilczur już zdążył zaskarbić sobie wystarczające zaufanie, żeby bez lęku otwierała przed nim drzwi swojego domu, właśnie dlatego nie zareagowała gwałtowniej. Kolejne słowa jednak kazały jej mieć się na baczności. Doskonale zdawała sobie sprawę z kim ma do czynienia i to, że pozwalała sobie o tym czasem zapominać, na pewno nie mogło przynieść niczego dobrego...
A jednak?
Troska. Miał niezwykle dziwne sposoby na jej okazywanie, ale może nie był do tego przyzwyczajony? Może nie potrafił inaczej? Chciała, by tak było. By to spojrzenie miało jedynie taki wydźwięk. Tkliwość i współczucie pomimo zmęczenia przydały Ayano ślicznej łagodności. Przecież to na jego obliczu powinna je dostrzec, ale nie myślała o sobie. Uśmiechnęła się. Nawet wtedy, gdy sparzył policzek swoim dotykiem, nie cofnęła głowy. Łagodnie oparła kruche palce na silnej dłoni.
- Masz bardzo ciepłe ręce. - Zauważyła, bezwiednie zmiękczając słowa szeptem, dlatego zagłuszyło je pytanie. I choć nagłe zmniejszenie dystansu, szept, dotyk mogło mieć kompletnie inne znaczenie, Ayano nawet teraz nie pomyślała o Wilczurze w kategoriach cielesności. Jeśli zależało jej na czymkolwiek, co mógł jej ofiarować, to już to dostała. Nie miała prawa żądać więcej, szczególnie w taki sposób.
Zabrała dłoń wcześniej niż on i dopiero wtedy opadła na oparcie krzesła. Zatrzeszczało cichutko pod jej niewielkim ciężarem.
- Nie mam innego wyboru. - Splotła ręce na mapie wciąż stanowiącej dla niej zagadkę. Dawno odwróciła spojrzenie od uważnie śledzących ją oczu. - Sam doskonale wiesz jak jest. Gdybym tylko mogła dbać o siebie bardziej, robiłabym to, ale pierwsze miejsce ma Kei. Jest coraz starszy, musi więcej jeść... - Pokręciła głową. Nie, nie powinna dopraszać się o pomoc, a tak mógłby odebrać jej narzekanie. Poruszyła się niespokojnie. - Nie przejmuj się. Masz wystarczająco dużo własnych problemów i trochę moich... - zaśmiała się cichutko - ...nie mogę dodawać ci więcej. Poradzę sobie. - Wyprostowała się na krześle najwyraźniej próbując pokazać jak jest silna i pewna swoich słów. Niestety drżące dłonie i zapadłe policzki świadczyły o czymś zupełnie odmiennym. Jednak gdy podniosła wzrok, w oczach znów mógł dostrzec determinację niemal równie potężną co przed kilkoma długimi chwilami, kiedy gotowa była jak lwica walczyć w obronie domowego ogniska.
Co tyczyło się powrotu, wiele razy o nim myślała, a teraz słuchając z jaką lekkością mówił o tym Wilczur zapłonęła w niej chęć wyruszyć choćby teraz. Tylko, że to niestety nie było takie proste. To, co przywiodło ją na desperację nadal mocno zaciskało na niej swoje łapy. Powinność, obietnice, wizje kruchego szczęścia. Miłość.
Westchnęła. Spojrzała w kierunku okna na oświetlony zachodzącym słońcem profil chłopaka.
- Odejść tak po prostu? - Słowa zakuły ją w język. Nawet myślenie o tym wydawało się jej niesprawiedliwe. - Zostawić Sawao? To by znaczyło, że się poddałam.
Wiedziała, że ją wyśmieje. Bo przecież to Sawao odszedł. Nienawidziła myśleć o tym w taki sposób. Przecież ją kochał, dbał o nią. Na pewno nie zostawiłby jej od tak. Być może dawno już zginął, ale jeśli się tego nie dowie, nie mogła ruszyć na przód. Zresztą, czy naprawdę mogła gdziekolwiek ruszyć?
- Jest jeszcze jednak kwestia. - Zniżyła głos. Jeśli Kei usłyszałby, że o nim mówiła i co o nim mówiła, mógłby potem zadawać pytania, na które nie chciała mu odpowiadać. - Mój syn jest przecież nosicielem. Jest jeszcze dzieckiem... Gdyby to odkryli... Boże, wolę o tym nie myśleć. - Pokręciła głową, chowając twarz w dłoniach. Tak naprawdę nie miała żadnej drogi ucieczki. - Nie, nie mogę myśleć o powrocie. - Wsunęła palce we włosy, a potem opuściła dłonie z rezygnacją. - M3 po takim czasie wydaje mi się mniej gościnne niż moja rozpadająca się chatka tutaj, pośród tego bajzlu. - Milczała krótką chwilę, kontemplując obraz niegościnnej Desperacji rozciągający się za oknem, zupełnie jakby jeszcze raz próbowała przemyśleć powrót. W końcu zdecydowanie pokręciła głową. - Nawet nie ma o czym mówić, ale tak. Myślałam żeby wrócić, zbyt wiele razy żeby teraz się łudzić, a wujek... - Z trudem przywołała na twarz uśmiech. - Keiowi łatwiej zaakceptować ludzi, których uważa za rodzinę, i mi chyba również. To taka mała sztuczka żeby w tym parszywym świecie nie każdego traktować jak wroga. Niby nic, a jednak jak jesteś wujkiem, wydajesz się mniej straszny.
Objęła ramiona dłońmi i potarła je jak człowiek, któremu nagle zrobiło się zimno. Nie patrzyła już na stertę zniszczonych kartek, choć kusiło ją by znów o nie zapytać. Oparła łokcie na blacie i zwiesiła nad nim głowę. Jeszcze przed chwilą wyglądała na podekscytowaną, ale rozmowa najwyraźniej wcale się jej nie przysłużyła. Twarz Ayano była zatroskana, a zapadający powoli zmrok gasił niezłomność w jej spojrzeniu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.06.16 9:12  •  Wujek Grow (Growlithe & Ayano) Empty Re: Wujek Grow (Growlithe & Ayano)
„Masz bardzo ciepłe ręce.”
Cofnął dłoń, chcąc rzucić w przestrzeń jakimś łobuzerskim tekstem. Zamiast tego zbył to dziwnym, niepodobnym do siebie milczeniem pozwalając jej na wypowiedzenie – wyszeptanie – wszystkich obaw i ciągnących się w nieskończoność problemów. Niektóre wydawały mu się podobne do tych, z którymi sam się spotykał, ale większość... Na ustach jednym maźnięciem pojawił się grymas, który mógłby być komentarzem samym w sobie. Niespiesznym, wręcz mechanicznie stopniowym ruchem odchylił się do tyłu, zwiększając między nimi przerwę, nawet teraz według Growlithe'a będącą zdecydowanie zbyt obszerną, by mogli swobodnie porozmawiać. Przyglądał się nieustannie jej zmieniającej się mimice, aż wreszcie przechylił głowę nieco na bok, przykładając dłoń do zadrapanego policzka. Pod palcami wyczuł nierówną, chropowatą strukturę i niemal był pewien, że jego twarz wygląda tak samo paskudnie, jak paskudnie prezentowała się w jego umyśle.
- Co mam ci powiedzieć? – mruknął niemal od niechcenia, błądząc tnącym spojrzeniem po wymęczonej ciężkimi dniami twarzy kobiety. - Że masz rację i jako matka powinnaś stawiać się na drugim miejscu? Słabnąć, by szczeniak mógł żyć?
„Nie mów tak na niego”.
Prawie usłyszał te słowa wypowiedziane głosem Ayano. Tuż przy głowie. Gdzieś centymetr od ucha, gdzie padł lodowaty oddech jednej z mar. W każdym innym przypadku wzdrygnąłby się, chociażby ze względu na różnicę temperatur, ale tym razem siedział twardo na podniszczonym, uginającym się od ciężaru krześle i na sekundę nie zdejmował z niej wzroku, będącego na kompletniej granicy między przymusowym spokojem, a wybuchem rozdrażnienia.
- Nie chcę szerzyć defetyzmu, ale jesteś w tym domu kompletnie sama. Nie dostaniesz żadnych korzyści z dnia na dzień zamieniając się w trupa, Ayano, bo trupy mają to do siebie, że są martwe i gryzą glebę dwadzieścia metrów pod ugniatającymi je stopami żywych. Kei ma tylko ciebie, a ty perfidnie mu to zabierasz. Wiem, że jesteś silna. – Jakby na potwierdzenie, że podrasował szczerość tego „stwierdzenia” uniósł jasną brew i raz jeszcze przeciągnął oceniającym spojrzeniem po jej wyprostowanej postawie. - Ale Desperacja ma kilka asów w rękawie. Nie możesz żyć tu wiecznie. Więcej. Nie będziesz tu żyć wiecznie. Prędzej czy później ktoś zapoluje na Nukę, komuś spodoba się ten dach nad głową, ktoś zwęszy zapach Keia. Co wtedy zrobisz? Użyjesz tego? – Ostentacyjnie machnął dłonią ku opartej o ścianę broni Ayano. - Ładne – skwitował kwaśno, uzbrajając usta w szelmowski uśmieszek. - Szkoda, że chuja warte.
Kuchnię rozciął zgrzyt odsuwanego krzesła, gdy nogi zaszurały po podłodze. Grow dźwignął się do pionu i swobodnym, leniwym krokiem podszedł do kija, ujmując w palce coś, co zapewne miało być jego rękojeścią. Podniósł ją, czubek opierając delikatnie na drugiej dłoni, ważąc niespiesznie to, co przytargała tutaj Ayano; to, co miało z trzaskiem rozbić się na nim, wybijając mu z głowy wszystkie pomysły wchodzenia przez okna, kominy i dziury w dachu.
- Nie jest zły – ocenił pod nosem, zwracając twarz ku kobiecie. Postukał dwukrotnie najeżonym gwoździami kijem we wnętrze rozcapierzonej ręki, aż wreszcie zacisnął palce na drewnie, łapiąc mocno jej koniec.
To trwało może dwie sekundy, w czasie których cisza zdążyła osiąść na każdym przedmiocie tego pomieszczenia, zamieniając je w martwą plamę na ujęciu fotografii. Growlithe i Ayano wpasowali się w ten obrazek idealnie. Do czasu, aż mężczyzna nie uniósł dłoni i nie szarpnął nimi gwałtownie w dół, podnosząc nagle kolano. Trzask łamanego drewna zabrzmiał jak wściekłe warknięcie wilka, a Growlithe przez pierwszą chwilę krzywił się od pulsującego bólu, ale szybko przybrał poprzednią maskę. Rozsunął ręce, odsuwając od siebie wyszczerbione kawałki.
- W sumie dziwna rzecz, taki gwóźdź. – Przekręcił dłoń, w której trzymał fragment najeżony metalowymi kolcami. Choć większość gwoździ intuicyjnie ominął, nie obyło się bez draśnięcia na dłoni. Widać było nawet pierwszy pas krwi, gdy czerwień kładła się kontrastem na jasnej skórze. - Dom trzyma przez lata, a człowieka rozwala w sekundę. – Rzucił pod ścianę oba elementy drewna i wytarł niegroźnie zranioną rękę o spodnie, przesuwając wtedy spojrzeniem po całym pomieszczeniu. - Ale nieumiejętnie użyty nie zrobi wielkiej krzywdy. A ty – zatrzymał wzrok na Ayano – bez siły, nie obronisz ani siebie, ani tym bardziej Keia.
To nie twój interes, Jace.
Miękki krok zbliżył go ponownie do Ayano. Nie stawiał podeszew butów na podłodze. Był na to zbyt cichy. Bardziej trafnym określeniem okazało się „sunął”, nie „chodził”, bo równie dobrze mógł nie dotykać linii drewnianych desek. Zbliżył się jednak do kobiety, zachodząc ją od tyłu w ten bezczelnie pewny siebie sposób i oparł obie dłonie na jej ramionach. Wyczuł pod palcami kościste barki przykryte ledwie jakąś szmatą.
Jeżeli myślała, że jakakolwiek tkanina sprawi, by zmieniał swoje zdanie, to grubo się myliła.
- „Nie przejmuj się”? – powtórzył za nią, zahaczając oddechem o jej ucho, gdy pochylał się nad wątłym ramieniem kobiety. - Nie wpadłaś na to, że to nie to? Że to coś bardziej egoistycznego? – Ściszył głos prawie do szeptu, przymrużając przy tym ślepia. - Może po prostu nie chcę, by cała moja robota poszła na marne? Szkoda byłoby tych wszystkich miesięcy poszukiwań. Zużytych środków. Czasu zaangażowanych Kundli. Wiesz przecież, że ciężko jest szukać dziury w całym, a jednak... – Tu wyprostował się, odepchnął i opadł na krzesło obok. Wsparł polik na dłoni i skupił się na ciemnowłosej, jakby do ostatniej chwili liczył na gwałtowniejszą reakcję ze strony tak spokojnej osoby. - A jednak ciągle coś wynajdujemy – dokończył charkliwie, palcem wolnej dłoni postukując w jedną z niedbale ułożonych na stole kartek. - Ciągle też uświadamiamy sobie, że im więcej poszlak, tym mniejsze prawdopodobieństwo odnalezienia go. Sawao zniknął nie bez powodu. Albo pożarła go Desperacja, i to obstawiam, albo bardzo nie chce, by ktoś go odnalazł. A skoro tak, to po co go szukać? Decyzja została podjęta z góry.
Długo trzymał tę teorię szczelnie zaciskając zęby, by przypadkiem nie opuściła jego ust. Tym jednak razem stan Ayano drastycznie się pogorszył, a sama świadomość, że dogasała na jego oczach, była niemal irytująca. Czuł sykliwy kwas wyżerający mu wnętrzności za każdym razem, gdy pomyślał, z czym może się spotkać, gdy przyjdzie tu następnym razem.
Wyżerane przez hieny ścierwo?
Czołgającą się, kanciasto-kościstą zjawę?
Przykuloną w rogu, zgarbioną postać ściskającą w ramionach martwą laleczkę?
Wróć.
Martwe dziecko?
Oblizał spierzchnięte wargi, czując w ustach gorzki smak.
- Nie masz pewności czy nim jest – powiedział w końcu. I choć cisza zapadła na jakiś czas, Ayano bez wątpienia zrozumiała, że mówił o Keiu. - Nie przeprowadzono na nim badań, które mogłyby to potwierdzić. Nie wykazuje żadnych oznak, nie ma żadnych powikłań, rośnie i rozwija się chyba normalnie. Co prawda nigdy nie słyszałem o innej możliwości, ale do cholery, kto wie? – Wyprostował ramiona, podnosząc również dotychczas bezczynnie opartą o dłoń głowę. Wydawała mu się o kilka ton za ciężka, jakby trzymanie jej w powietrzu wymagało nadprogramowych sił.
A może to zmęczenie? – szepnęła jedna z mar. Może powinieneś... powinieneś... powinieneś...
Zmarszczył brwi.
- Może powinnaś do nas dołączyć. Zapewnilibyśmy ci ochronę, a Keiowi treningi i wyżywienie. Odzyskałabyś siły, poznała nowych ludzi...
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 11.06.16 2:44  •  Wujek Grow (Growlithe & Ayano) Empty Re: Wujek Grow (Growlithe & Ayano)
Ostre słowa. Kobieta leciutko ściągnęła brwi, zirytowana. Nazwanie Keia szczeniakiem faktycznie troch ją ubodło. Nie skomentowała tego słowami, wyraz jej twarzy był wystarczającym dowodem, że mówiąc o jej dziecku tak pogardliwie, sprawił jej przykrość.
- Nic nie musisz mówić. - Odparła, zanim zdążył powiedzieć coś więcej. Zamilkła jednak, kiedy kontynuował. Nie chciała się kłócić. Wprawdzie mogła rzucić zajadle, że nie pojmie tego dopóki sam nie będzie miał dzieci, ale nic nie osiągnęłaby zarzucając mu, że jej nie rozumie. Tak naprawdę był chyba jedną z niewielu osób, która zdawała się rozumieć coś więcej. Growlithe przecież jej pomagał, czasem sądziła, że robił to nie tylko ze względu na dług wobec Sawao, a z czystej życzliwości, może nawet sympatii. Dlatego właśnie starała się być wyrozumiała, choć co i raz musiała sobie przypominać, że chłopak nie jest do końca tym, za kogo chciała go uważać.
Rozmowa z przywódcą DOGS przypominała jej ciągłe wznoszenie się i spadanie. Za każdym razem gdy myślała, że odkryła coś, czego mogłaby się chwycić, białowłosy niszczył jej przekonania. I choć zwykle wyczekiwała spotkań z nim, tak czasem w trakcie ich przebiegu, chciała, by przestał już zadawać niewygodne pytania i po prostu zostawił ją w spokoju. Doskonale zdawała sobie sprawę ze swojej bezsilności, nie musiał jej tego przypominać i to tak dobitnie jak robił to teraz. Owszem, przedstawienie sytuacji z najgorszej strony mogło skłaniać do działania, lecz w jej przypadku to już nie działało, a nawet gorzej, osiągało odmienny skutek.
W milczeniu znosiła taksujące spojrzenie i gorzkie słowa. Przynajmniej do chwili, w której nogi krzesła zgrzytnęły po podłodze.
- Masz rację. - Nie wstydziła się do tego przyznać, co więcej, nie brzmiała jak zrezygnowana istotka. Obróciła głowę do Wilczura podnoszącego jej skromną broń. Poważne spojrzenie zawiesiła na jego piegowatej twarzy. - Ale nie dałam sobie wyboru. Jeśli dostrzegę inną możliwość niż tkwienie w tej dziurze z moim najeżonym gwoździami kijem, to na pewno z niej skorzystam. I jeśli cię to uspokoi, to będę bardziej na siebie uważać. - Zabrzmiała ostrzej niż zamierzała.
Jeśli padnie z głodu nikt nie zaopiekuje się Keiem, doskonale to wiedziała, ale jeśli Kei umrze, to nie miała już po co żyć. Koło się zamykało.
Trzask łamanego drewna nią wstrząsnął, aż podskoczyła na krześle. Przestraszyła się gwałtowności Wilczura. Zniszczona broń legła z łoskotem przy ścianie, a Ayano spojrzała za nią oszołomiona. Przez kilka długich sekund przyglądała się drzazgom na podłodze, próbując dopasować, co Growlithe chciał wywołać zachowując się w ten sposób. Chciał ją bardziej uzależnić?
Poprawiła się na krześle, które zawtórowało skrzypieniem. Nie zrozumiała tego zachowania, ale może nie było w tym nic więcej, prócz złośliwego kaprysu? Nie, nie chciała tak o tym myśleć. Po prostu ciężko było jej uwierzyć, że ktoś dowodzący tak wielką grupą ludzi, mógłby być tak bezmyślny.
- Czyli pozbawianie mnie jedynej broni ma mi pomóc przejrzeć na oczy, tak? Bez broni tym bardziej go nie obronię. - W spokojny ton wkradła się nuta przygany, jakby strofowała dziecko za wyjątkowo idiotyczne zachowanie. Właściwie tym właśnie było, daniem do zrozumienia, że przesadził.
Oderwała się od kontemplowania porzuconych resztek broni, by przez ramię, z wyrzutem spojrzeć na Wilczura. Ciężkie, ciepłe dłonie opadły jej na ramiona, więc zerknęła na jedną z nich, ale kiedy chłopak nachylił się, znów za bardzo naruszając jej prywatną przestrzeń, odsunęła głowę, zniecierpliwiona.
" Nie wpadłaś na to, że to nie to? Że to coś bardziej egoistycznego?"
- Nie. - Pewność w jej głosie mogła być drażniąca, ale nie wahała się zaprzeczyć. Być może naiwnie, ale sądziła, że Growlithe zrobił już zbyt wiele żaby nagle obrócić przysłowiowego kota ogonem. Mógł sobie mówić jak bardzo dba tylko o własny interes, ale czyny o tym nie świadczyły. - Gdyby tak było, nie pomógłbyś mi już na początku. Wątpię by dług jaki gang zaciągnął u Sawao nadal nie został spłacony. Ktoś inny na twoim miejscu dawno dałby mi umrzeć. Więc nie mów o egoizmie.
Nie brzmiała tak, jakby uważała, że to daje jej jakąś przewagę. Nie nastawiała się życzeniowo wobec niego ani wobec gangu. Była im wdzięczna i chętnie odpłaciłaby się, gdyby mogła. Może jedynie sama była odrobinę egoistyczna w tym przeświadczeniu, bo lżej jej się żyło ze świadomością, że jest jeszcze na wiecie ktoś, kto okazuje jej troskę.
- I siedź spokojnie. Miotasz mi się po kuchni, niszczysz sprzęty o które, jak sam wiesz, wcale nie jest łatwo... co następne? Połamiesz te bogu ducha winne krzesła żeby osiągnąć co...?
Pewnie gdyby jej nie przerwał, nadal ganiłaby go za nieodpowiednie zachowanie, ale w końcu padły słowa, które od wielu, wielu dni chodziły jej po głowie. Została opuszczona przez przez człowieka któremu ufała, którego kochała i dla którego tkwiła teraz w tej dziurze. Jednak nie chciała słuchać tego z ust Growa. Nie teraz, kiedy on wraz ze swoimi ludźmi stanowił ostatnią nadzieję na odnalezienie Sawao.
Bezwiednie zacisnęła dłonie na zniszczonym materiale sukienki. Opuściła głowę z trudem wstrzymując piekące w oczy łzy. Przełknęła dławiącą gardło gulę. Ta rozmowa przybierała dziwny obrót. Z każdą chwilą miała coraz mniejsza ochotę słuchać nieprzyjemnego tonu i zdań, w których wyczuwała drugie dno, mające dać jej do zrozumienia, że jest idiotką, robiąc to, co do tej pory.
Podniosła zaszklone spojrzenie. Ciemniejący horyzont wlał do wnętrza miękki mrok ukrywając meble oraz dwoje siedzących przy stole ludzi. To dobrze, Ayano nie chciała żeby widział jak bardzo te kilka słów nią wstrząsnęło.
- Mam rozumieć, że się poddajesz? - Nie czekała na odpowiedź. Powoli pokiwała głową. - Dobrze, ale ja nie poddaję się tak łatwo. Być może mojego Sawao coś pożarło, być może znudził się kobietą, której przysięgał miłość. Nie ważne. Nie spocznę dopóki się tego nie dowiem. - Oszukiwała samą siebie, ale w tej chwili nie mogła przyznać Wilczurowi racji. Sama nie chciała wierzyć w to, co wiedziała już od miesięcy.
Straciła siły na dalszą dyskusję. Od dawna nie czuła się tak zagubiona jak teraz i potrzebowała kilku dni, może nawet tygodni, by znów wykrzesać z siebie odrobinę siły do działania. Świadomość, że prawdopodobnie została sama ze swoimi poszukiwaniom napawała ją okropnym lękiem. Zdążyła przyzwyczaić się do pomocy gangu, jeśli z nimi nic nie wskórała, to jak mogła zrobić cokolwiek sama?
Nawet nie zaprzeczyła, kiedy Grow mówił o Keiu. Sam sobie odpowiedział. Przecież to niemożliwe, żeby urodził się zdrowy. To cud, że ona się nie zaraziła. Bóg nie był aż tak litościwy, by oszczędzić także dziecko.
"Może powinnaś do nas dołączyć."
Kusiło, ale to wcale nie było takie proste. Nie była kimś, kto przydałby się DOGS. Wilczur musiał to wiedzie, czego więc oczekiwał?
Milczała patrząc tępo w gęstniejący za oknem mrok. Jeśli białowłosy chciał w jakiś sposób sprawić jej przykrość, to teraz mu się udało i widać to było nawet pomimo jej usilnych prób trzymania swoich uczuć na wodzy.
- Może... - Odezwała się szeptem, ale nie dokończyła. Nie zauważała nawet, że od jakiegoś czasu Kei wystawał zza framugi kuchennych drzwi i przyglądał się im. Najwyraźniej wyczuł ciężką atmosferę, bo dopóki nie zapadło milczenie, siedział cichutko. Potem rozległo się nieśmiałe "mamusiu?".
Ayano z roztargnieniem otarła policzek, bojąc się, że chłopiec może dostrzec zabłąkaną łzę. Tak naprawdę wcale jej tam nie było, ale odruch pozostał. Wyciągnęła ręce uśmiechając się ciepło. Oto dlaczego powinna wziąć się w garść. Nie dla siebie samej, nawet nie dla Sawao, ale właśnie dla niego.
Chłopiec szybko pokonał dzielącą ich odległość i z pomocą mamy wdrapał się na jej kolana, mocno obejmując ją w pasie. Kobieta przytuliła drobną sylwetkę, bezwiednie kołysząc się z boku na bok.
- Jesteś śpiący? - Szept zabrzmiał bardzo niewyraźnie, bo usta przyciskała do czubka jego głowy. Kei wydał z siebie pomruk, który Wilczurowi na pewno nic nie powiedział, ale jak okazało się chwile później, był potwierdzeniem.
Ayano spojrzała na ukrytą w cieniu twarz gościa.
- Przepraszam, powinnam go położyć. - Podtrzymując Keia, dźwignęła się z krzesła. Dźwięk jaki temu towarzyszył zabrzmiał zbyt ostro w obliczu ciszy wieczoru. Kobieta cmoknęła obawiając się, że rozbudzi to zaspanego chłopca. - Growlithe, jeśli chcesz, możesz poczekać. - szepnęła - Jeśli potrzebujesz noclegu, bo... - Zerknęła na ciemność za oknem - zbliża się noc, to mój dom, jest twoim domem. - Z tymi słowami skierowała się do korytarza, a potem dalej, do jednego z dwóch niezawalonych pokoi. Było w nim bardzo ciemno, tak że ledwo widać było kontury kilku zniszczonych mebli - gąbkowego, brudnego materaca przykrytego stertą koców; rozklekotanego biurka, drewnianej skrzyni, dwóch krzeseł i metalowego, przeżartego przez rdzę sklepowego regału. Ayano nigdy nie otwierała tutaj okiennic, były zamknięte na głucho. Wszystko, by uczynić dom bezpieczniejszym.
Ostrożnie zbliżyła się do materaca, uklękła i niewprawnie z racji zajętych rąk, pociągnęła za koce. Na odsłoniętym miejscu ułożyła zaspanego chłopca.
- Mamusiu?
- Tak, skarbie?
- Kłócisz się z wujkiem?
Ayano uśmiechnęła się, choć Kei nie mógł tego zobaczyć przez zalegającą w pokoju ciemność.
- Nie, kochanie. Wszystko jest w porządku. - Odszukała czoło syna i pocałowała je czule. - Znalazłeś figurki? - Wyczuła jak pokiwał głową, ale próba odwrócenia jego uwagi spełzła na niczym.
- Dlaczego wujek złamał kij?
Westchnęła.
- Bo sądził, że już jest stary i powinniśmy zrobić sobie nowy. - Powiedziała pierwszą rzecz jaka przyszła jej do głowy. - A teraz śpij, ok?
- Ale mówił, że nie jest zły...
Dotarło do niej, że maluch słyszał więcej niż powinien. Zacisnęła szczęki w bezsilnej złości. Nie, nie była zła na chłopca, była zła na siebie i swój brak uwagi.
- A ładnie to tak podsłuchiwać? - Zganiła go, tym razem będąc pewną, że Kei jako bardzo karne i grzeczne dziecko, zaprzestał dalszych pytań. Nawet jeśli mogła na nie odpowiadać, to teraz nie miała ani czasu, ani chęci na takie wyzwanie.
Tak jak sądziła, chłopiec zamilkł, podciągając koc pod brodę. Pokręcił główką.
- No, właśnie. Więc żeby znów być dobrym chłopcem, musisz grzecznie zasnąć.
- A Kapsel?
- A nie masz go tu?
- Niee... bawiłem się nim przy, przy... pudeełku. - Pieszcząc się, Kei zawsze przeciągał głoski. Ayano przywykła do tego i już nawet go nie poprawiała.
Rozejrzała się po ciemnym pokoju oczywiście nie dostrzegając Kapsla, jedynej maskotki jaką zabrała ze sobą jeszcze z M3.
- Poszukam, poczekaj.
Na czworaka przeszła do dużej skrzynki stojącej przy ścianie. Syknęła z bólu, natrafiając dłonią na zapewne jedną z drewnianych figurek zwierząt. Była przyzwyczajona do natykania się na nie po ciemku, więc nawet się nie zatrzymała. Po omacku, dotykając ręką podłogi i drobiazgów rozsianych wokół skrzynki w końcu musnęła miękkości zmierzwionego futerka kolorowego, pluszowego psa. Znalazła go bez trudu, więc przyniosła chłopcu.
Zadowolony Kei uściskał maskotkę, a skoro wszystko było na swoim miejscu, Ayano nie pozostawało nic innego, jak tylko poczekać.
Niespiesznie przeczesywała palcami kasztanowe kosmyki, nucąc cichutko jakąś melodię. Do tej pory nie usłyszała kroków, czy dźwięku otwieranego okna. Czyli Wilczur czekał. Nie chciała wierzyć, że mówił poważnie o wstąpieniu do gangu. Kompletnie się do tego nie nadawała. Poza tym nie chciała wychowywać Keia w takim miejscu. Może i Growlithe okazywał się naprawdę w porządku, ale reszta? Nie chciała narażać siebie i syna na jeszcze większe kłopoty. Tu, pomimo braku jedzenia było całkiem bezpiecznie, wbrew wszystkiemu o czym mówił Wilczur. No i wciąż czuła w sercu zadrę przez głośno wypowiedziane słowa o tym, że nie ma sensu szukać Sawao. Czasem zastanawiała się czy rzeczywiście pragnie go odnaleźć z miłości, czy może ze strachu przed samotnością w takim miejscu?
Nie spostrzegła się, a oddech Keia stał się głębszy. Delikatnie odjęła dłoń od jego głowy i wstała. Musiała wrócić do kuchni, skoro na nią czekał. A może nie czekał?
Miękko stawiała kroki na trzeszczącej podłodze. Nie chciała żeby głośniejszy dźwięk obudził dziecko. Oczywiście ani odrobinę nie przypominało to bezszelestnego chodu białowłosego.  
Gdy stanęła w drzwiach ciemność na dobre zawitała do pomieszczenia. Gdyby nie białe włosy i bladość cery, mogłaby nie dostrzec swojego gościa.
- Przepraszam, że musiałeś czekać. I nie zapytałam wcześniej, ale może chce ci się pić albo jesteś głodny? - Nie dodała nic o tym, że nie ma wiele, bo to było oczywiste. Zresztą nawet nie czekała na odpowiedź, sama była spragniona. Otworzyła więc jedną z szafek rozpadającego się regału i wyciągnęła dwa ceramiczne, nieco wyszczerbione kubki oraz plastikową butelkę wypełnioną w miarę czystą wodą. Jednak nim wróciła do stołu, z innej szafki wyjęła ogarek świecy oraz zapałki. W normalnych okolicznościach nie zapalałaby jej. Światło przyciągało drapieżniki, ludzi... ale teraz wydało jej się to właściwe.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.06.16 7:53  •  Wujek Grow (Growlithe & Ayano) Empty Re: Wujek Grow (Growlithe & Ayano)
Dom ją wchłonął, pozostawiając w czerniejącej kuchni głuchą ciszę. Choć ściany posiadały wnęki, przez które niejednokrotnie świszczał wiatr, tym razem nawet natura podzieliła tę martwotę, nie odzywając się do zostawionego w samym centrum Wilczura nawet półsłówkiem. Stał tak dłuższą chwilę, czujnym uchem wyłapując pojedyncze słówka ich ckliwej rozmowy.
Nadal nie było mu w smak bycie „wujkiem”, ale to zawsze lepsze od tego, jak mianowało go pół Desperacji.
Przysiadł na brzegu stołu, który zachwiał się o milimetr w jego stronę (a i tak wydawało mu się, że runął w przepaść), aż twarz ściągnęła się we wściekłym wyrazie. Minęło tysiąc lat odkąd wygrzewał się w pokoju na strychu w deszczowym Londynie, ale nadal nie zapomniał solidnych mebli i gładkich blatów – nie tych ledwo trzymających się śmieci, których strach było używać. Ayano wprawdzie i tak mogła pochwalić się dość dobrym wyposażeniem, ale żadne sprzęty Desperacji nie dorównywały temu, co znajdowało się za murami M3.
Nic tutaj nie dorównało temu, co mieli mieszkańcy miasta.
A teraz nie dość, że siedział na uginającym się pod jego ciężarem tałatajstwie, to jeszcze kazano mu czekać. Zmarszczka między brwiami robiła się tym wyraźniejsza, im dłużej kobiecie schodziło na „położeniu Keia”.
Co trudnego może być we wrzuceniu szczeniaka na łóżko i kazaniu mu, by nie wychylał swojego wścibskiego pyska z pokoju? Gdzie się podziała jakakolwiek dyscyplina? Szacunek? Respekt?
Pewnie tam, gdzie zdrowy rozsądek.
Pewnie tak.
Mięśnie napięły się jeszcze przed tym, zanim dostrzegł wyłaniającą się z ciemności sylwetkę. Przesunął po niej znużonym spojrzeniem, ale nie skomentował ani jej rozmowy z Keiem, ani tego, że sam był przyczyną jego pytań. Może dawał tym znać, że prawda bywa bolesna, a w Desperacji nie ma sensu łagodzić jej czułymi słówkami. A może po prostu nie było to na tyle istotne, by się tłumaczyć.
- Nie.
Jasne palce stuknęły o blat.
- Nigdy nie przychodzę do ciebie głodny.
Była tak niezrażona „urokami” Desperacji, że kolejne słowo ugrzęzło mu w gardle, a gdy je przełykał, długo jeszcze napierało na brzuch, mimowolnie wciągany do środka, jak u kogoś, kto chce wyglądać szczuplej, mimo niesprzyjającej temu figury. Kusiło, by rozwinął definicję „głodu”, jaki na co dzień odczuwał. Ledwie odchylenie płachty, pod jaką ugniótł całą definicję, każdy podpunkt. Co złego mogło się stać, gdyby usłyszała kawałek prawdy?
Nie rób tego. Nie rób tego. Nie rób. Nie. Nie. Nie.
Jasne brwi ściągnęły się ku sobie w zastanawiającym geście. Nie zrobi, to pewne. Po ustach chodziły mu niewidzialne, mrówcze odnóża, ale nie miał zamiaru zrzucać z siebie... czego? Odpowiedzialności? Brzemienia?
Tajemnicy – podpowiedział umysł. Tylko ona cię ratuje. Racja? Racja? Wilczurze? Nie. Nie. Nie! Jace! Jace Jace Jace Jonathan Charls Wo'olfe...
Ocknął się, przywołany do świata rzeczywistego nagłym stuknięciem. Natychmiast powiódł spojrzeniem do jej rąk.
Tak dla odmiany to on zapomniał, języka w gębie, chociaż marsowa twarz i pochmurne spojrzenie mówiło samo przez się – im dalej brnęli w tym grząskim gruncie, tym ciężej było się wyplątać. Zmusił ciało do sprzecznej z nastrojem czynności i wykrzywił wargi w uśmiechu. Podła kpina upchnęła się w kącikach ust, gdy przyglądał się z rosnącym wzburzeniem, jak kobieta chwyta za świecę.
Szydziła z niego?
To niedorzeczne! Ona drwi! Ruszaj!
Łańcuch z chrzęstem opadł na glebę.
To było jak tego pamiętnego dnia, gdy wreszcie nabrał świeżego powietrza do zbryzganych brudem płuc. Pamiętał doskonale intensywny błękit nieba – dokładnie taki, jaki widuje się tylko na obrazkach u dzieci. Kojarzył zapach wiosny. Rześka woń trawy, liście, kora. I czuł, jak mięśnie się rozluźniają. Zaczynają same dyrygować ciałem. Bez pomocy innych, bez napinania się pod wpływem...
Dość.
Nawet jego własny szept w umyśle brzmiał jak stanowczy rozkaz.
Mara, przycupnięta na jego ramieniu, czmychnęła w głąb ciemności. Wpadła w mrok i obróciła się, przylegając wychudłym, przygarbionym ciałem do ściany. Przyglądała się twarzy właściciela. Zdała sobie jednak sprawę, że mimo figli nie znalazła się w centrum zainteresowania.
Uniosła łeb, przyglądając się z daleka, jak wymordowany podnosi się ze stołu.
Podłoga przyjęła bezszelestny krok, posłusznie nie wydając żadnego dźwięku. Nawet jeżeli w jej towarzystwie to on był cięższy, potrafił stąpać tak lekko, nie zmieniając przy tym niemal żadnego ułożenia mięśnia, jakby stąpał pół centymetra nad ziemią. Nie po niej.
A potem był nagły, szybki, pewny chwyt.
Oczy pociemniały, gdy przemierzał krótki odcinek. Zdecydowanie zbyt krótki. Nie zdążył się zastanowić i przytępić wszystkich głosów mar, które wrzeszczały, pozostając nieuchwytnymi przez wzrok. Dłoń, nie tak dawno czule badająca policzek kobiety, zakleszczyła się na jej chudym nadgarstku. To były palce, ale na ułamki sekund prezentowały się jak kły wściekłego psa, który skoczył i złapał w zęby swoją ofiarę, jednym, ostrym ruchem dając znak: „wpadłaś”.
Wykręcił jej rękę, szarpnięciem przyciągając do siebie, odrywając ją od żelaznych ram równowagi. Z gardła wydobył się niski pomruk, prawie przypominający chrobotanie żwiru uciekającego spod kół samochodu, kiedy przyciskał ją do swojego ciała, jednym przedramieniem wżynając się w jej brzuch, drugim oplatając wątłe ramiona.
Nie bądź głupia – syknął, szorstkimi ustami dotykając małżowiny jej ucha. Gorąco jego skroni, przytkniętej teraz do skroni Ayano było w stanie doprowadzić do szaleństwa.
Był szalony. Dlaczego nie?
Nie bądź cholernie głupią kretynką, idiotką, pieprzoną samobójczynią. Słuchaj! – Twarde jak kamień mięśnie nie były napięte, bo wyczuł zagrożenie. Stężały, bo coś od wewnątrz drapało go w żołądek, doprowadzając do ślepej furii.
To nie jest bezpieczne miejsce...
Wstrzymał na moment oddech.
Ani nie ma tu bezpiecznych ludzi.
Wiem. Cicho. Już cicho.
Nie ma niczego.
Trzymał ją tak mocno, że jeszcze trochę i w czarnym od nocy pomieszczeniu rozległby się trzask. Tym razem nie kija.
O Boże, przestań!
Wypuścił wreszcie przetrzymywane powietrze. Prosto na jej ramię, szyję i żuchwę, w miarę, jak przekręcał głowę, chcąc dostrzec jej profil.
To nie jest bezpieczne miejsce. – Słowa rozbrzmiały niskim tonem; jeszcze nie szeptem. — Nie ma tu bezpiecznych ludzi. Nie ma niczego, co nie stanowiłoby dla ciebie zagrożenia. – Oczy zwęziły się, gdy przesuwał spojrzeniem po jej twarzy – na tyle, na ile pozwalała mu na to ich pozycja.  Trzymał ją mocno – na tyle, by przylegała płasko plecami do jego torsu i brzucha. Na tyle, by nie zdołała się wyrwać, a gdyby tylko spróbowała...
Powieki lekko drgnęły.
Niewiele widział, ale jednak wystarczająco, by zrozumieć, że nie jest zadowolona. To na sekundę zacisnęło mu usta. Ale nie rozluźniło chwytu.
Sądzisz, że jestem silny tylko dlatego, że jestem silniejszy od ciebie? Bo złamałem kruchy kij, który tobie wydawał się zrobiony z tytanu? Owco – zawarczał — nie trać rozsądku. Są potwory silniejsze ode mnie. Trzykrotnie większe od twojego domu. O zębach przegryzających diament. Jesteś zdana na łaskę oddechu Desperacji. Co zrobisz, gdy następnym razem wiatr przywieje twoją woń bestii, której ani ja, ani żaden mój Pies nie byłby w stanie sprostać?
Puść ją.
To godne podziwu. – Nie widziała go, ale to nie sztuka, by wyczuć uśmiech w jego zachrypniętym głosie. — Przeżyłaś tu tyle miesięcy. A potężniejsi od ciebie ginęli w sekundę. Przecież wiesz.
Puść!
Coś ryknęło mu tuż nad uchem, by ją zostawił w spokoju. Prawie nabrał chęci, by tak zrobić, ale prędko przypomniał sobie, że to nie jego myśli. Zaśmiał się tym swoim zachrypniętym, charakterystycznym chichotem. Pod nosem rozległo się przytłumione: „Hrr, hrr, hrr”.
Dość tych wiecznych ucieczek.
Ramiona objęły ją  szczelniej. Schwytane ciało mogło poczuć, jakby było wciskane do za małej skorupy. Coraz mniej powietrza mieściło się w zgniecionych płucach. Prawie tak, jakby na piersi spoczął tonowy głaz, przyciskający ją do betonowej podłogi. Ani jednej, ani drugiej strony nie dało się ruszyć. Nie w chwili, w której ciało stanowiło odrębny dodatek i nie było azylem dla duszy.
I umysłu. Jace, twój umysł jest...
Minęła dobra chwila – minuta? Pół? - nim się ocknął, odsuwając od siebie Jej głos. Bywała tym wyraźniejsza, im bliżej był żony Sawao. Jego jedynej, bezwzględnej miłości, trzymanej w objęciach kogoś obcego.
„Nie pełnij roli wilka” - usłyszał i był pewien, że tym razem nie powiedziała tego żadna ze zmor.
Skąd ta kurewska upartość, Ayano? – charknął, marszcząc przy tym nos. Jeżeli przed chwilą się uśmiechał, teraz nie pozostało po tym uśmiechu nawet wspomnienia. — Dlaczego na siłę trzymasz się tej rudery? Gdzie ci będzie tak dobrze, jak nie u mnie?
Puść.Ją.
Gdzie pójdziesz, gdy coś cię zaatakuje? Co zrobisz, jak wyłamie drzwi? Zburzy ściany?
Znowu ty.
Nie rozumiesz? Pozbawienie cię jedynej broni to nie kaprys.
Puścił ją, ale się nie odsunął. Dłonie zsunęły się niżej, opierając palce o kościste biodra kobiety. I tylko głowa odchyliła się do tyłu, kiedy prostował ramiona, z buntem w spojrzeniu wbijając w nią nieuchwytne w ciemności oczy.
To uświadomienie.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.07.16 3:34  •  Wujek Grow (Growlithe & Ayano) Empty Re: Wujek Grow (Growlithe & Ayano)
Brak komentarza znów utopił ich w ciszy na kilka długich chwil. Ayano bezmyślnie sięgnęła do pudełka zapałek. Rozległ się charakterystyczny klekot i był on ostatnim łagodnym dźwiękiem przed rozpętaniem się burzy.
Gwałtowność ją przerażała, szczególnie, kiedy cechowała kogoś, komu nauczyła się ufać. Zdusiła okrzyk bólu i zaskoczenia, nade wszystko nie chcąc obudzić Keia, co weszło jej w nawyk już bardzo dawno, tak dawno, by zadziałała instynktownie.
Zapałki wypadły na stół, odbiły się od niego i z łoskotem kilkudziesięciu odbijających się o ziemię drewienek, legły gdzieś pod blatem. Syknęła. To normalne, że w pierwszej chwili chciała się wyrwać i zrobiła to. Nikt przy zdrowych zmysłach nie siedziałby potulnie czując ból. To śmieszne, ale tak naprawdę bardziej niż zwykłego bólu obawiała się tego, co może stać się z jej psychiką. Jeśli posunąłby się do gwałtu... To pierwsze co przyszło jej na myśl.
Przez krótką chwilę dyszała jak złapane w sidło zwierzę, ale zaraz zmusiła się do spokoju, nie mogła jedynie powstrzymać dreszczy wstrząsających wątłym ciałem.
Ubiegła mary, jako pierwsza powiedziała to, co one szeptały mu później.
- Puść mnie. - Nie sądziła, że jeszcze kiedyś będzie się go bała, ale właśnie przyszedł ten moment i strach odebrał słowom pewność.
Nie posłuchał. Zamiast tego sparzył jej ucho gorącym oddechem. Skrzywiła się. To nie słowa sprawiały jej ból, to zachowanie, którego się nie spodziewała. Wilczur zachwiał pewnością, którą pielęgnowała, zburzył to, co dla niej było najistotniejsze - zaufanie.
"Słuchaj!"
Zamarła. Faktycznie słuchała, próbując utrzymać kruchy spokój, przywrócić pewność, że tak naprawdę jest bezpieczna, a to wszystko to jedynie głupi żart.
Wzdrygnęła się czując wilgotny oddech na skórze szyi. Pochyliła głowę, odruchowo pragnąc od niego uciec, podświadomie czując, że taka bliskość jest cholernie niewłaściwa. I nagle padły kolejne słowa.
Zrozumiała.
Tak, miał rację, nie była tu bezpieczna. Nawet teraz była bezbronna, zdana na łaskę kaprysu. Gdyby to nie ramiona Wilczura zakleszczały się na jej ciele, czy miałaby szansę się obronić? Znała odpowiedź na to pytanie, dlatego rozluźniła mięśnie kompletnie zaprzestając walki. Dłonie tak kurczowo zaciskające się na więżącym ją przedramieniu opadły bezwładnie. Zamknęła oczy.
- Jeśli dopadnie mnie coś, czego nawet ty nie będziesz w stanie pokonać, zginę. - Głos wyprany z uczuć, rzeczowy, może jedynie nieco zduszony przez ściskające pierś ramię. - Nie musisz kpić. Wiem, jak jest.
Śmiech. Śmiał się, a ona sfrustrowana zacisnęła szczęki. Dlaczego ją gnębił? Czy naprawdę czerpał satysfakcję z rozrywania na strzępy zaufania jakim go darzyła? A może w takim razie wcale mu nie ufała, skoro teraz tak bardzo się bała?
Wiele wysiłku kosztowało ją żeby utrzymać piekące w oczy łzy. Czuła się tak, jakby nagle w jeden dzień straciła coś bardzo cennego, szansę pomocy, namiastkę stabilności. Miała tego dość. Nawet jeśli Wilczur robił to, co robił z wyższych pobudek, działał paskudnymi metodami i nie chciała brać w tym udziału.
- Sprawiasz mi ból. - Znów wczepiła palce w jego ramię, bezskutecznie próbując odciągnąć je od piersi. Nie mogła odnaleźć oparcia w jego sile. Nie, kiedy okazywał ją w taki sposób.
Z trudem  powstrzymywała chęci ucieczki, a on milczał zdając się kompletnie niewzruszony tym, że ją krzywdzi.
Wciąż czując na policzku gorąc jego oddechu, pojmując, że próbuje dostrzec wyraz jej twarzy, ułatwiła mu zadanie. Sama również chciała dostrzec w jego obliczu coś więcej prócz szaleństwa. Po raz drugi więc tego wieczora niemal zetknęli się nosami, znów poczuli na wargach wilgoć zmieszanych oddechów. Gdyby nie ból jaki czuła i trudność z nabraniem powietrza, ta sytuacja wydałaby się jej niezwykle intymna. A może była? Na swój chory, nieoczekiwany sposób? Ale w oczach Ayano prócz wyrzutu i lęku nie było nic więcej. Żadnego podekscytowania czy choćby onieśmielenia.
"Skąd ta kurewska upartość, Ayano?"
Słowa osiadły na jej ustach, zapalając w oczach iskrę zaciętości. I nawet niechciana myśl, że od dawna żaden mężczyzna nie był tak blisko niej, przestała mieć znaczenie. Zacisnęła szczęki kategorycznie zabraniając sobie myśleć o Wilczurze w takich kategoriach. Zamiast tego skupiła się na, zapewne retorycznym, pytaniu. Tylko ona chciała na nie odpowiedzieć, bo to, co było odpowiedzią jako jedyne stanowiło dla niej jakąś wartość.
- Z miłości. - Syknęła prosto w jego usta zanim zdążył rozpocząć nową myśl, ale kiedy już to zrobił, poddała się. Straciła chwilową pewność, ponieważ właśnie wtedy miała wrażenie, że zrozumiała kolejny drobiazg, który mógł pomóc jej pojąć intencje Growlithe'a. Gdyby tylko wcześniej nie myliła się tak często...
Odwróciła twarz, by uciec nie tylko od niepotrzebnej bliskości, ale i od pytania. Westchnęła płytko, na tyle na ile pozwalały trzymające ją ramiona. Chciała powiedzieć mu, że jeśli zamierzał ją uświadomić, nie musiał uciekać się do takich metod, ale nic by tym nie osiągnęła. Rozumiała tę pokrętną logikę, jednak z wielu przyczyn nie mogła tak po prostu schować się pod jego skrzydłami, nawet jeśli samotność i trudy życia powoli ją zabijały.
- Nigdzie nie pójdę. Stawię temu czoła. Jestem świadoma niebezpieczeństw. - Odparła cicho. A może tylko jej się wydawało, może faktycznie była jedynie głupią owcą, której droga nie skrzyżowała się jeszcze z prawdziwym wilkiem? - Przecież żyję tu nie od dziś...
Nie uciekła od jego rąk od razu, może z lęku, że gwałtowność wywoła jego agresję, a może dlatego, że siła jaką pokazał, w pokrętny sposób i mimo logiki była czymś stabilnym, godnym by się na niej oprzeć. Ale jeśli tak właśnie było, to na pewno nie zamierzała teraz o tym myśleć.
Wyswobodziła się łagodnie, robiąc jeden krok w ciemność, pozwalając by palce naturalnie uwolniły ją od dotyku. Obróciła się. Mrok doskonale ukrywał większość uczuć wyrytych na jej twarzy, ale jedno najsilniejsze pozostało widoczne - ból.
- Jeśli coś mnie znajdzie, wybiorę się co najwyżej na tamten świat. Przestań mnie dręczyć, znasz odpowiedzi na swoje pytania.
Dlaczego tak nagle zależało mu, by była bezpieczna? Gdzieś w głębi duszy odezwał się nieśmiały głosik, że to z sympatii, że z uczucia, że naprawdę nie było w tym egoizmu, a Wilczur po prostu kompletnie nie radził sobie z wyrażaniem takich rzeczy w sposób prosty i zrozumiały. Jeśli tak było, to oboje byli w tym kiepscy, ale to Ayano wciąż odznaczała się większą empatią i to na jej barkach spoczywała próba zrozumienia oraz ewentualnej akceptacji. Musiała wziąć się w garść, choćby tylko na chwilę, choćby jedynie po to, by doprowadzić to do końca.
- Rozumiem, co chciałeś przekazać. Już rozumiem... - Tak naprawdę pewnie nic nie rozumiała, ale instynkt kazał jej to powiedzieć, nakazał też zmienić ton na zdecydowanie łagodniejszy.
Miała nieodparte wrażenie, że Wilczur próbuje ją złamać. I jakaś część faktycznie chciała zostać złamana, pragnęła zostawić to wszystko za sobą, odciąć się od przeszłości, poszukać szczęścia gdzieś indziej, złożyć odpowiedzialność na barki kogoś innego. Większa jednak dotyczyła lojalności i krzyczała nad uchem, że będzie żałować jeśli porzuci wszystko, co zbudowała, nawet jeśli było równie kruche, co najeżony kolcami kij, czy raczej jego smutne odłamki. To dlatego się nie poddała.
Mogłaby powiedzieć chłopakowi żeby wyszedł i zostawił ją w spokoju, by przestał ją dręczyć, ale czuła się w obowiązku mu to wyjaśnić, nawet jeśli sama była świadoma swojej naiwności.
- Powiedz... - Zaczęła łagodnie. I jeśli on warczał i siłą pokazywał swoje stanowisko, ona zdawała się na powrót odzyskiwać równowagę. Znów stawała się tą odpowiedzialną, niewzruszoną Ayano jaką była zazwyczaj. Nawet uśmiechnęła się gorzko. Ten grymas chyba na dobre zagościł na jej twarzy. - Kochałeś kiedyś kogoś tak mocno, że mogłeś dla niego umrzeć? - Patetyczne słowa, ale właśnie to trzymało ją w tym domu. Bezwarunkowa miłość i wiara w człowieka, którego pokochała. Mówienie o uczuciach tak otwarcie wprawdzie zawsze ją peszyło, ale ciemność skutecznie ukrywała onieśmielenie, więc pozwoliła sobie na to. - Miałabym porzucić to wszystko? - Machnęła dłonią, by objąć gestem skromny dobytek. Szybko pokręciła głową, żeby nie zdążył przerwać. - Ja wiem, że to niewiele, że to naiwne, że tu nie jest bezpiecznie, ale... - Zabrakło jej argumentu. Zamarła z wpółotwartymi ustami, a potem prychnęła pogardliwie, śmiejąc się z samej siebie, z tego, że była tak głupia mówiąc mu o tym. Czy na Desperacji miłość się liczyła?
- To bez sensu. Jak w ogóle od tego... - Położyła dłoń na szorstkim papierze, zadawałoby się, zapomnianej mapy. - Przeszliśmy do takiej rozmowy, do... - Spojrzała mu w twarz. W półmroku wydał się przerażający, choć to zwykle po zachodzie słońca się spotykali i powinna przywyknąć do głębokich cieni, które w zestawieniu z bielą włosów przywodziły na myśl wizerunek ducha. Teraz patrzyła na niego inaczej, jak na krwiożerczego upiora, pewnie dlatego, że pierwszy raz zachowywał się w tak agresywny sposób. Zagryzła wargi. Musiała coś zrobić, musiała rozluźnić atmosferę, bo czuła że albo wybuchnie płaczem, albo każe mu się wynosić, a w głębi duszy nie chciała robić żadnej z tych rzeczy.
- Mogłeś powiedzieć mi to wszystko bez duszenia. - Próba uśmiechu okazała się porażką. Zamilkła na chwilę, wyraźnie ważąc następne słowa. Gdy w końcu się odezwała brzmiała ciepło i troskliwie, na przekór całej tej dziwacznej sytuacji.
- Growlithe... - Wyciągnęła ręce i chwyciła tę, która jeszcze chwilę temu tak mocno ją ściskała. - Dziękuję ci. Zrobiłeś więcej niż powinieneś, niż na to zasłużyłam. A jeśli nie chcesz go szukać, ja rozumiem. - Ścisnęła trzymaną dłoń, nieskutecznie tuszując drżenie głosu. Bała się zostawać z tym sama, ale tak było lepiej. Wilczur nie jest tym za kogo chcesz go mieć. Nigdy nie był.
Nie chciała zostać skuszona obietnicą spokoju, który wcale nie musiał nadejść, nawet jeśli by się na niego zgodziła. Bo tak naprawdę co wiedziała o Psach? Co wiedziała o ich przywódcy? Czy naprawdę czasem warto było wybrać mniejsze zło?
Ostrożnie wypuściła jego dłoń.
- Mogłabym wśród Psów czekać na jego powrót, to prawda. - Ubiegła kolejne argumenty jeśli miały paść. Ten był chyba ostatnim i dla niej najistotniejszym.- Ale nie mogę wciąż na tobie polegać, to nie fair. Tym bardziej, że w zamian nie daję nic więcej prócz kłopotów.- Sprytnie zastąpiła nie chcę na nie mogę. Jednak tak naprawdę sama nie wiedziała już, co byłoby dla niej dobre. I musiało minąć trochę czasu zanim poukłada w głowie wszystkie za i przeciw. Może właśnie to powinna mu teraz powiedzieć, że potrzebuje czasu? A jednak nie wyrzekła już ani słowa.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.07.16 4:46  •  Wujek Grow (Growlithe & Ayano) Empty Re: Wujek Grow (Growlithe & Ayano)
- Powiedz...
Tym jednym słowem poruszyła w nim dotychczas uśpioną strunę. Nie musiała dodawać reszty, by był pewien, do czego zmierza. Kwas oblał podniebienie, policzki i język, a potem spłynął przez gardło w głąb ciała, wypalając w nim nienaturalne, bo nierealne dziury. Zdążył tylko ścisnąć mocniej pięść, gotów posunąć się krok dalej, gdyby pociągnęła temat.
O niczym nie wiedziała.
Skąd więc to zdenerwowanie?
Był pewien, że nie jest niewolnikiem czasu. Przeszłość zostawiał daleko za sobą, a przyszłość widział tylko w rzeczywistych, nieprzekoloryzowanych barwach. Nie było mowy o optymistycznej, mydlącej otoczce, ani słabości, jaką mogliby wykorzystać wrogowie, gdyby dokopali się do fragmentów jego dzieciństwa, młodości, dojrzałości, do tygodnia wstecz albo dnia wczorajszego. A jednak to jedno pytanie sprawiło, że poczuł się od niej gorszy.
To dokładnie ten sam smak zazdrości, jaką odczuwa się w towarzystwie beztroski dziecka. Ono jeszcze nie wie, że świat nie jest tak przyjazny. Dopiero uczy się poznawać wszystkie jego negatywne odsłony – bo pozytywne to wiedza, z którą się rodzi. Ayano pod tym kątem wydawała się nienaruszona. Nieustannie wierzyła, że gdzieś za rogiem czeka na nią Sawao, a miłość przetrwa przeciwności losu. Kto nie chciałby żyć w ułudzie, skoro miało zapewnić to radość?
Growlithe stał w ciemnościach, z niezmienną miną. Nic nie świadczyło o tym, by jej słowa zrobiły na nim wrażenie, choć chwycenie w drobne dłonie ręki Wilczura wywołało w nim nieświadome uniesienie brwi – jedynej oznaki zainteresowania albo zaskoczenia, na jaką potrafił się zdobyć. Bycie tak blisko niej i nie zrobienie niczego było do niego niepodobne. W wielu innych sytuacjach dawno by zareagował. Huknął pięścią w stół, aż drewno zajeżyłoby się od drzazg. Złamał ciszę warknięciem głośniejszym od trzasku pioruna, ale tak samo nagłym i niebezpiecznym. Złapałby za nadgarstek, wyłamał staw, skruszył kość łokciową – najtwarszą z możliwych.
Zamiast tego stał, ze wzrokiem wbitym w twarz kobiety, jakby jednak czekał na sygnał, który po wydaniu zwolniłby blokady, pozwolił jego rękom i nogom się poruszać.
Jej podziękowania zapewne były szczere. Na pewno szczersze, niż te, które kiedykolwiek opuściły gardło wymordowanego. A jednak ich dźwięk wydawał się nie na miejscu. Przytłaczał i zgrzytał z każdą nutą. Między kolejnymi słowami wypowiadanymi przez kobiece usta, na których skoncentrował spojrzenie, przez umysł przemykały mu luźne myśli.
Między innymi taka, że strasznie pieprzyła.
Jeszcze w połowie wydał z siebie coś na wzór cmoknięcia. Język oderwał się od podniebienia z charakterystycznym „tck”, a wargi wykrzywiły w niesmaku.
Choć od poddanych wymagał nadzwyczajnej wręcz lojalności, wiary w idee i szacunek do spraw, które mogą wydawać się grochem rzucanym o ścianę, to gdy przychodziło co do czego i zmuszony był stanąć przed sytuacją, która stawiała go w zbyt jasnym świetle, zaczynał się irytować.
Kilka słów cisnęło się mu już na usta, ale postanowił wysłuchać Ayano do samego końca. Pozostała mu tylko możliwość oglądania, jak z kroku na krok zaczyna się wycofywać, maleć w jego oczach, aż wreszcie znów spadła do roli małej dziewczynki uwięzionej w dorosłym ciele.
Choć niewątpliwie to ona wyhartowała w sobie powagę charakteru, wciąż bywała szczeniacka.
- Możesz – odezwał się wreszcie, odrywając spojrzenie od kobiety.
Wszystko wskazywało na to, że zaprzeczył jej mimowolnie, bardziej podświadomie, niż świadomie. Może po prostu na przekór temu, co mówiła, może miało to głębszy sens, którego nie miał zamiaru rozwijać niepytany.
Wzrok wlepił w okno, za którym czerniło się niebo. Teraz, gdy noc zawładnęła światem, nawet podłoże wydawało się ginąć tuż za linią domu. Tutaj, wewnątrz, byli bezpieczni, ale poza budynkiem czekała na nich pustka. Gigantyczna dziura, być może gardło bestii tak wielkiej, że potrafiła pochłonąć cały świat na kilka godzin.
Dłoń Wilczura zawędrowała na jego kark. Pod palcami od razu wyczuł nierówność skóry; wypukłe zadrapania, wklęsłe blizny. Zdrapywał właśnie jakiś chropowaty strup, kiedy zdał sobie sprawę, że zamilkł, pogrążając pomieszczenie w ciszy.
Czekała, co?
Ludzie zawsze czekają.
Wiedział, że tak jest i szczerze ich za to nienawidził. Ayano niczym nie różniła się od szarej masy w M3. Obywateli, których odsetek lądował w wojsku mordującym niewinne anioły albo w laboratoriach, by kroić pojmanych wymordowanych. Choć musiał niechętnie przyznać, że mimo wszystko była gorsza od żołnierzy, którzy wkraczali na nieswoje tereny, siejąc zamęt i pożogę. W porównaniu do nich nie robiła nic prócz czekania.
Oni chociaż mordowali.
Choć. Wróć. Mobilizowała innych, uspokajała syna. To na pewno. Ale co robiła osobiście, by zbliżyć się do ukochanego?
Wilczur oderwał wzrok od okna, na moment przymykając zmęczone oczy. Pod powiekami czuł piasek wyczerpania. Gdyby się teraz położył, od razu porwałby go sen, a mimo chęci, nie mógł tego zrobić.
Jeszcze przed południem musiał się znaleźć w siedzibie.
Bo jeżeli to prawda, że na świecie utrzymana jest idealna harmonia, to on wcielił się w lustrzane odbicie Ayano. A skoro tak – nie dane mu było siedzieć z założonymi rękoma w domu dającym złudne nadzieje.
Przecież wiesz – szepnęła jedna z mar, otulając go szalem nieprzyjaznego chłodu. Na świecie „nadzieja” pojawia się tylko w obliczu śmierci. Przy samym końcu. Przy mecie, której nie przekraczasz z własnej woli. Pamiętasz nadzieję w oczach Share'a, nim zginął z rąk wrogów? Był pewien, do ostatniej sekundy, że ocaleje. Że zdarzy się cud, który kolejny raz go wybawi. Pamiętasz nadzieję w oczach Rai, gdy wróciłeś, a zaraz potem zdeptałeś wszystko, w co wierzyła, mówiąc o śmierci jej ukochanego? Sawao też nie żyje.
Powieki Growlithe'a uniosły się niespiesznie, a dłoń ześlizgnęła bezwładnie z karku.
Zduś tę nadzieję w zalążku. Coś w niej umrze. To nieuniknione. Ale lepiej teraz, o wiele lepiej, niż gdyby miało ją wyniszczać przez kolejne miesiące. Lata. Wieki!
- Niech będzie woda.
Wypowiedzenie tych słów wydawało mu się nadzwyczaj gorzkie; tak samo gorzkie, jak uświadomienie sobie, że powrócił do tematu bez cienia zawahania. Dokładnie tak, jakby sytuacji sprzed chwili nie było, a na ziemi nie leżały szczątki jedynej broni Ayano.
- Mam przed sobą długą drogę.
Dlaczego?!
Warkot mary aż wykrzywił mu usta.
Dlaczego jesteś tak uparty? - dodała spokojniej, ale setki lat u jej boku wyczuliły  słuch na tyle, by Wilczur zdawał sobie sprawę, kiedy była zniecierpliwiona. Pochylając się nad stołem wiedział, że teraz skręcała się z wściekłej irytacji. Miała dość. Chciała wiedzieć. A on, co zabawne, nie miał zamiaru jej tego tłumaczyć.
Po co, skoro nie byłaby w stanie zrozumieć?
Wilczyca spochmurniała natychmiast, gdy otrzymała obojętną odpowiedź:
To jej cierpienie, skwitował bez ogródek, rozsuwając kartki z narysowanymi naprędce szkicami. Doskonale wiedział, w jak krótkim czasie powstały te precyzyjne obrazy. Siedząc znużony na kanapie przyglądał się ruchom jej nadgarstka, gdy sunęła ołówkiem po gładkiej fakturze papieru, odwzorowując widziane fragmenty wspomnień tak dokładnie, jakby tworzyła zdjęcie, nie rysunek. Nigdy nie mógł się temu nadziwić, choć artystycznego talentu jeszcze nikt mu nie odmówił.
A jednak nie był tak dobry, jak Hattori.
Dlaczego pozwalasz jej decydować? – drążyła mara, kiedy ręka Growlithe'a rozsuwała portrety.
Z „miłości”, zacytował bezwiednie, a gdy w umyśle usłyszał szaleńczy rechot Shatarai, sam uśmiechnął się ironicznie pod nosem, patrząc nienawistnie w oczy jednego z narysowanych mężczyzn. To nie było do końca kłamstwo – ani szydercze hasło – ale, oczywiście, nie do końca wpasowało się w intencje.
Śmiechu warty argument przymknął pysk Shatarai. Przynajmniej na moment mógł odetchnąć.
- Zapal świecę. Może jesteś silna duchem, ale to ci nie pomoże w tych absolutnych ciemnościach. Sam ledwo coś tu widzę. – Oparł palce o wykrzywioną twarz widniejącą na kartce i przesunął ją na sam środek stołu. - I jeszcze jedno. – Szelest papierów ustał na chwilę. Wystarczyło, by nie zagłuszyć jego kolejnych słów. - „Growlithe” z twoich ust brzmi niepoważnie. – Jak z ust większości ludzi, choć nieustannie chorą satysfakcję sprawiało mu, gdy wystękiwano jego miano z obawie przed stratą życia, kalectwem, psychicznym zrujnowaniem. - Mów po imieniu. – Ramię poruszyło się, gdy odszukał na blacie mapę. - Jonathan. – Prawie zapomniał, jak brzmiało w momencie wypowiadania. A jednak tak samo szorstko i snobistycznie. - A teraz podejdź. Pokażę ci osóby, których musisz się strzec.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.08.16 13:28  •  Wujek Grow (Growlithe & Ayano) Empty Re: Wujek Grow (Growlithe & Ayano)
Patrzyła w szare oblicze, w puste, zimne oczy trupa. Skrzywiła się. Poczuła się cholernie nie na miejscu, a przecież to nie ona tu zachowywała się dziwnie. Nie ona straszyła emocjonalnym rozchwianiem, agresją, obojętnością. A jednak żółć podeszła jej do gardła i tylko siłą woli zmusiła się do spokoju. Do tej pory Growlithe jawił się jej jako osoba pewna siebie, silna, nieprzejednana, taka, na której bez wahania można było się oprzeć, ale teraz widziała, że był po prostu szalony i przypisywanie głębszego sensu jego poczynaniom było bez sensu. Poczuła się oszukana. Wdzięczność i determinacja powoli gasła w jej oczach, by pozostawić po sobie jedynie popiół goryczy.
Mogła. Świetnie. Dlaczego dla niego było to takie proste? Dlaczego właściwie dla niej nie było? I naraz nie wiedziała już czy znów powinna zaprzeczyć, czy wdawać się w tę dziwaczną dyskusję, być upartą, a może ulec? Dawno nie czuła się tak rozdarta jak teraz, a wcześniejszy grymas Wilczura wcale nie pomagał jej w podjęciu decyzji. Gardził nią. Gardził jej wdzięcznością, czuła to, widziała nawet w tym przeklętym półmroku, dlaczego więc był tak uparty? Widocznie naprawdę chciał ją zgnębić.
Gdzieś głęboko w środku drobnej Ayano przy starciu tylu sprzecznych informacji posypały się iskry gniewu. Nie pozwoliła sobie na niego. Bezwiednie zacisnęła szczęki. Wątłe ciało napięło się, twarz wykrzywił grymas żalu. Żałowała, że mu to wszystko powiedziała, żałowała, że przez kilka chwil naprawdę myślała o tym, by schować się pod jego skrzydłami, skorzystać z dobroci i uwierzyć w nią.
Cisza.
Cisza, która zwykle była dla niej czymś pożądanym, niemal naturalnym, teraz trzeszczała jej w uszach domagając się zagłuszenia. Już otwierała usta, by coś powiedzieć, ale Wilczur jej przerwał.
"Niech będzie woda."
Przez chwilę nie odrywała jeszcze spojrzenia od jego twarzy, po raz kolejny dzisiaj, mimo wszystko, starając się odgadnąć myśli kłębiące się w białej głowie. Po raz kolejny jednak nie wyczytała z niej nic. Zrobiło się jej mdło. Zawód ścisnął ją za serce. Zbył ją, zupełnie jakby przetarł zakurzony blat, robiąc miejsce na coś, czego nie rozumiała. Ale i to najwyraźniej nie robiło na nim żadnego wrażenia. Zacisnęła wargi, przełknęła zdradliwe łzy i bez słowa nalała wody do kubków. Gdy zakręcała butelkę, padło polecenie, które również bez słowa wykonała. Nim jednak udało jej się zapalić knot świecy, złamała trzy zapałki. Nie mogła pohamować drżenia rąk, dreszcze wstrząsały jej ciałem dając upust emocjom, a może były wynikiem wycieńczenia? Po chwili smutną kuchnię rozświetlił jaskrawy, drżący płomień. Oświetlił pochyloną nad nim twarz kobiety ciepłym blaskiem, ale nie dodał jej uroku. Cienie ożyły, a oczy Ayano wielkie były jak u przerażonego królika.
Nie patrzyła na Wilczura. Nie było sensu drążyć tego, co najwyraźniej nie miało dla niego znaczenia. Oparła dłonie na blacie stołu, przyglądając się twarzom wyrysowanym na szorstkim papierze. Nie mogła się na nich skupić. Chciała tylko żeby już sobie poszedł, zostawił ją w spokoju i przestał mącić jej w głowie.
Nie podniosła głowy znad papierów, kiedy kazał mówić do siebie po imieniu. Zatrzymała wtedy powietrze jakby chciała powiedzieć za dużo na raz, ale w efekcie zmieniła to w westchnienie.
Na końcu języka miała złośliwy komentarz. "Po co?" Właśnie, po co mówił jej to teraz? Była święcie przekonana, że to ich ostatnie spotkanie, że więcej nie otrzyma od niego pomocy. Pogodziła się z tym, w tej chwili, na potrzeby tej rozmowy. Rozpacz zapewne przyjdzie później, kiedy Wilczur będzie bardzo daleko.
Kiwnęła głową, siląc się na obojętność. Nie zapytała też dlaczego powinna wystrzegać się tych ludzi. Po prostu przyjęła to do wiadomości, starając się zapamiętać wykrzywione twarze.
Zabawne jak szybko można zdystansować do siebie człowieka. Wilczur musiał być w tym mistrzem, skoro nawet Ayano odpuściła chęć postrzegania go przez pryzmat zrozumienia czy cieplejszych uczuć.
Nagle zapragnęła już nigdy nie okazać słabości, już nigdy na nikim nie polegać. To uczucie zapewne zgaśnie razem z gniewem, lecz teraz było wyraźne i dodawało jej sił, by się nie złamać. Nie przy nim. Już nie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 1 z 2 1, 2  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach