Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 7 z 10 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Next

Go down

Co w tym złego? — powtórzył ironicznie z wymuszonym uśmiechem, rozkładając nagle ręce, jakby chciał jej pokazać cały plener za swoimi plecami. — Czy ja ci wyglądam na obiekt twojej pracy, panno Wpierw Obowiązki Potem Reszta Spraw? Zastanawiałaś się czasem nad ułożeniem życia prywatnego? Spuść z tonu, rozerwij się. Jezu! — Wyrzucił ramiona w górę w nerwowym odruchu, a kiedy opadły, oparł luźno palce na swoich biodrach i obrócił się do niej bokiem, wykonując te dwa przysłowiowe kroki naprzód tylko po to, by rozchodzić emocje. Złapał się przy tym za szczękę, pocierając żuchwę kilkoma szybkimi ruchami. Uśmiech, który pojawił się w przypływie kpiarskich myśli, wyparował.
Tyle jeśli chodzi o spokój, tak? Świetnie poszło.
Wsunął dłoń na twarz i przeciągnął nią po niej, starając się zapanować nad tym — tą cholerną gębą, która momentami zdradzała wszystko w zbyt mocnym natężeniu.
Reagujesz jak dzieciak, ta łowczyni to wie.
Jasne. Mógł się domyślić, że Kami niewiele różni się od Nathaniela. Że być może co druga osoba zachowywała się w sposób, którego tak nie znosił i któremu nie potrafił stawić czoła — jak wielu rzeczom, jakich nie był w stanie zrozumieć. Może rozchodziło się tu o wychowanie, ale Grow twierdził, że to bardziej kwestia psychiki. Już dawno temu doszedł do wniosku, że ludzkie umysły przypominały kości. Nie każdy, kto próbuje się dowiercić do ich nagości, to wykwalifikowany chirurg. Czasami pojawiał się ktoś, kto, mimo barier w postaci mięsa, ścięgien i skóry, postanowi je złamać.
Ale to nikogo nie niszczyło. Umysły się regenerują, a w miejscu zrośnięcia tworzywo staje się mocniejsze, zapobiegawczo zgrubione. Coś w tym stylu, wymamrotał gorzko w myślach, przetaczając rozbieganym spojrzeniem po pustym, pozbawionym charakterystycznych cech plenerze. Nie chciał stawać twarzą w twarz z łowczynią. Nie po tym jak nagle wybuchła. Bo nie spodziewał się tego warknięcia, a brak przygotowania naciągał kolejne struny. Jeżeli przerwie się kolejna...
Ochłoń — nakazał sobie dobitnie, ściągając rękę z policzka. Bogowie świadkiem jak wiele go kosztowało, by wbić spojrzenie w Yū i samemu nie podnieść głosu.
— Wiesz dlaczego sojusz?
Kąciki ust znów mu drgnęły, ale tym razem nie pozwolił sobie na uśmiech. Byłby zbyt cierpki.
Z pewnością mi zdradzisz powód.
I faktycznie, zdradziła. Z każdym kolejnym słowem doprowadzając go na skraj. Był jak osoba stojąca na samym koniuszku skarpy. W dole słychać było głośny szum fal. Grunt osuwał mu się spod butów.
Co zrobisz, jeśli nie wykonasz kroku naprzód? Poza tym co to dla ciebie? Wykonujesz dziesiątki kilometrów każdego dnia.
Przełknął ślinę, nie ruszając się jeszcze z miejsca. Spoglądał na nią nieruchomo, z chłodną, ale wymuszoną apatią trawiąc to, co próbowała mu przekazać. I kompletnie tego nie rozumiejąc.
— Czego chcesz? Krwi?
Chyba oboje zaczynali być tym zmęczeni. Cmoknął marudnie, w ostatniej chwili powstrzymując się przed wtrąceniem w monolog ciemnowłosej. Strach to termin, który dawno wypadł z obiegu. Nie było czegoś takiego jak lęk, nie w znaczeniu znanym z czasów przed apokalipsą. Tym sposobem wychodziło, że Yū nie była w stanie wyobrazić sobie czegoś tak książkowego jak jakiś Londyn, a Grow nie potrafił pojąć przerażenia, jakie ją ogarniało. Oboje nie ruszyli się z miejsca, na litość boską.
— … chcesz mnie zabić, zrób to...
Jedyne czego chciał to nią potrząsnąć. Problem w tym, że obecna sytuacja działała coraz bardziej na jego niekorzyść. Pierwotnie planował po prostu porozmawiać. Naprostować kilka spraw, postukać palcem w szczegóły, które umknęły Yū na mapie myśli, a potem wrócić. Tymczasem dudnienie serca czuł wszędzie — w skroniach, w gardle, w opuszkach rąk. Irytujące? Mało powiedziane. Za pomocą paru zdań wcisnęła mu do gardła bombę, która drgała w takt tyknięć w całym jego ciele.
W końcu odpuścił.
Przez krtań prześliznęło się powietrze, które w formie ciężkiego, zbyt głośnego świstu przecisnęło się przez zwarte zęby. Rozluźnił mięśnie ramion, zsuwając ręce z bioder i na powrót nie wiedział co zrobić z dłońmi. Najchętniej... oczywiście, najchętniej znów naruszyłyby jej prywatną przestrzeń, ale wspomnienie po stanowczym odsunięciu było jeszcze zbyt wyraźne.
Nie, nie wyglądasz — zaznaczył, ale kiedy to mówił przypominał pokonanego. — A nawet gdyby tak było to co z tego? Ta sytuacja jest śmieszna, w końcu... Do jasnej cholery, boisz się mnie? To niedorzeczne... — Zwilżył językiem kącik ust, gubiąc mimowolnie słowa, jak traci się piasek uciekający z pięści. — Bo przecież wiesz, że nie posunąłbym się do czegoś, czego nie dałoby się odwrócić. — Faktycznie wiedziała? — To nie oczywiste? Gdybym chciał cię zabić po prostu bym to zrobił. — Mówił z taką pewnością, jakby zamordowanie stojącej pół metra przed nim łowczyni było równoznaczne ze strzepnięciem kurza z rogu stolika. — Ale nie chcę. Od wczoraj próbuję ci to przekazać. I idzie mi świetnie. Cała się trzęsiesz. Na pewno z ekscytacji. — Ostatnie zdanie wypowiedział ciszej, bardziej do siebie niż do łowczyni. Przegryzł dolną wargę, zostawiając na niej czerwony ślad po zbyt mocnym nacisku zębów. — Daj mi udowodnić, że siła, której tak nienawidzisz, może być przydatna. Wesprę cię w najbliższym starciu.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Zrobiła błąd, już na samym początku, kiedy zamiast pozwolić mu na monolog, postanowiła się odezwać. Chociaż ten jeden, cholerny raz powinna trzymać język za zębami i udawać, że rzeczy są tak proste, jak się wydają. Mógł jej zarzucać, że nie ma życia, ale to właśnie ta odrobina prywatności, która wykwitła ułudnie pomiędzy nimi sprawiła, że potok słów stał się nie do opanowania. Po części chciała, żeby to wiedział, ale planowała uformować słowa nieco inaczej, może nawet wytrzymać, poczekać z tak jawnym osądem i wyjawieniem prawdy. Bo nagle problemem nie okazało się budowanie znajomości na kłamstwie, ale wyciągnięta na wierzch rzeczywistość i tak naturalne, ludzkie emocje jak strach.
 Chociaż do jednego zdołał ją przekonać, do spuszczenia z tonu, ale wraz z podniesionym głosem uleciało z niej także całe powietrze. Nie zamierzała krzyczeć, nawet wtedy gdy podważaj jej motywy, gdy podważał cały sens jej samej powinna, móc to wytrzymać, przemilczeć i przełknąć. Zmęczenie wzięło górę i już teraz żałowała, że po raz kolejny otworzenie się przed kimś było równoznaczne z okazaniem słabości. Kolejnego kroku nie zamierzała wykonywać, nieważne jak pokręcona i niezdrowa pozostanie pomiędzy nimi atmosfera.
 — Przepraszam, nie powinnam była tego mówić. — wycofała się z obszaru zagrożenia, rozpętała burzę i zostawiła ją samej sobie, do wygaśnięcia, a może żeby szalała poza obszarem, w którym mogłaby jej zaszkodzić. Zapomnij. Cisnęło jej się na usta, ale już dawno uznała takie podejście za zbyt dziecinne, takich rzeczy się nie zapomina.
 Nie było jednak takiej siły, która mogłaby dopasować wyraz jej twarzy do skruchy wyrażanej w słowach. Zamiast uciec jeszcze bardziej, nie tylko psychicznie, ale i fizycznie, jednooka wyprostowała się, ochłonęła. Ktoś wylał na nią kubeł zimnej wody, albo może sama to zrobiła. Pod względem potrzeby, wszczynanie kłótni leżało teraz gdzieś pomiędzy grą w go, a czytaniem porannej gazety. Nie miało najmniejszego sensu, mogło co najwyżej zaszkodzić.
Poza tym...
Poczucie winy i zadręczanie się to oznaka słabości. Wyczytała to kiedyś w jakiejś książce, rzecz oczywista mogłoby się wydawać, ale nie zawsze. Czasami te najprostsze życiowe prawdy da się dostrzec dopiero wtedy, gdy ktoś inni podsunie nam je pod nos. Dodatkowo, w tej sytuacji rozumiała to bardziej, niż wtedy, gdy po raz pierwszy zetknęła wzrok z tekstem. Wszystkie słowa miały swoją prawdę i wartość, nawet te, których wypowiedzenia już teraz żałowała. Chodzący przed nią nerwowo mężczyzna nie jest nią, więc nie zrozumie, ale i ona nie będzie w stanie nigdy pojąć jego, jego intencji i słów. Nigdy tak do końca.
 Czy skoro tak, zamiast pokazywać mu to, czego zdecydowanie nie chciał widzieć, powinna grać tak, by było dobrze? Sens przedstawiania mu prawdy mijał się z celem, skoro niczego nie tłumaczył, a wywoływał dodatkowe nerwy.
Więc jesteś jednym z tych, którzy zamiast przykrej prawdy wolą widzieć sztuczny, piękny obrazek?
 Nie! Błąd. Nie mogła mówić, że tego nie chciał, sama zareagowałaby pewnie w dosyć podobny sposób. Nerwy to nie obojętność, musiało mu to chociaż trochę nie pasować, chociaż odrobinę zależeć skoro podzielał jej wyraziste emocje. To ludzka natura była pełna defektów, wprawiała ją w trwogę i jeżeli nie mogła jej z walczyć, ani się z nią pogodzić, powinna chociażby udawać, że jest inaczej. Dla dobra ogółu. Nawet, jeśli tak właśnie było.
 — Niedorzeczne? Growlithe...ty nie wiesz, nie widzisz tego. Nie rozumiesz? To co jest w tobie. Świadomość, że pewnego razu możesz obudzić się z krwią swojej rodziny na rękach. — znowu nie umiała powstrzymać się od mówienia — Nie kontrolujesz tego. — chociaż ten jeden raz, zamilknąć — Nie powstrzymasz się na czas. — ... — I jeżeli to się stanie, mam nadzieję, że podejmę szybką i słuszną decyzję. Ale to straszne musieć decydować. Dać się zabić czy zabić Ciebie? To bardziej niż moralne bać się, tak po prostu.
 Uniosła dłoń do twarzy i oparła policzek na jej wewnętrznej części. Wzrok przesłoniony na krótką chwilę przez palce i opadające przy twarzy kosmyki włosów zapadł się w czerni. Kiedy nie widziała, nie miała też potrzeby odwracania spojrzenia. To dawało komfort, krótkotrwały i złudny jak używki, ale odświeżający.
 Dotychczas stała niemal w bezruchu, więc kiedy wyciągnęła nogę do przodu, by zrobić krok, zatoczyła się mimowolnie. Jaka dzieliła ich odległość? Pokonała ją szybciej, niż by chciała. Metry, długie i krótkie zniknęły za krokami utkanymi z niepewności tego, czego tak naprawdę chciała.
 Więc to prawda, że silne przywiązanie uczuciowe wyrasta z poczucia zagrożenia. Pomyślała o kolejnym fragmencie z lektury, który zagubiony w odmętach umysłu wypłynął na wierzch właśnie teraz. Zatrzymała się przed nim i chcąc pochłonąć całą tą nerwowość, bez słowa oparła czoło o jego obojczyk. Zmrużyła oczy jak kot na słońcu i pozwoliła twarzy odwrócić się na moment od reszty świata.
 — Nie trzęsę się, widzisz? — nie podnosiła wzroku, pozwoliła rękom zwisać luźno przy ciele, nie potrzebowała innego kontaktu, chciała po prostu mówić, nie głośno i twardo, ale cicho i spokojnie. Tylko w taki sposób mogła sprawić, by słowa nie zaginęły gdzieś w przestrzeni i zamiast wykonać kroki wstecz, zrobiła kilka do przodu. — Ale nawet jeżeli tego nie widać, ten strach zawsze gdzieś tam będzie. Kto wie, może masz rację? Może pozbycie się mnie byłoby takie łatwe? Ale skoro tak, jeżeli nastąpi taki dzień, kiedy będziesz chciał to zrobić, zrób to raz a dobrze. Pochłoń mnie, pożryj w całości. — na moment rozchyliła powieki, ale nie chciała widzieć nic innego, pogrążanie się w cieniu rzucanym przez wyższą sylwetkę było przyjemne — Wtedy niczego nie będę już żałować.
Osunęła się i spojrzała nieco wyżej. Wymknęło się to spod kontroli, ale nie mogła puścić kierownicy i uciec z samochodu pędzącego na drzewa. Wolała poczekać, nawet jeżeli miałby nadejść silny cios, była przygotowana na zderzenie. Jak zawsze.
 — Myślę, że to minimum, jakie powinnam dla Ciebie po tym wszystkim zrobić. — uśmiechała się smutno, może nawet z zakłopotaniem. Nie miała siły zmuszać ust do przybierania nienaturalnego układu. Cała jej sylwetka emanowała jawnym zmęczeniem, a przecież nie mogła wrócić zgarbiona, ze spuszczoną głową i skulonymi ramionami. Kiedy przyjdzie pora, wszystko wróci do normy, ale teraz... — Poza tym... odpuściłbyś, gdybym kazała Ci tego nie robić? To nie jest coś, co musisz mi udowadniać. Ja wiem.
Podejrzewała, że mimo wszystko nieświadomie przygarnęli go pod swoje skrzydła już jakiś czas temu. Czy to z obowiązku, czy może ze zwykłej nudy, podążał za nimi, chociaż wcale nie musiał. Nie umiała tak łatwo stwierdzić, co było powodem jego powrotu chociażby. Za dużo gadała, za mało słuchała.
 — Nie zamierzałam krzyczeć ani Cię obrażać. Przepraszam. — powiedziała w końcu i chociaż raz wyglądało to na szczery żal. Zanim jednak na dobre skończyła mówić, kącik jej ust zadrżał w jakiejś nieokreślonej spazmie, a dłoń zmięła materiał na dole koszuli. — Ta dziewczynka... kiedy się dzisiaj obudziła, zapytała mnie, kiedy wrócą jej rodzice. Nawet nie wiedziałam co odpowiedzieć.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Cały ten czas krył wewnątrz siebie jakąś nerwowość. Maszynę, która napinała mu ścięgna za każdym razem, gdy Kami zabierała głos. Trawił jej zdanie, a przynajmniej starał się pojąć motywacje, które pchały ją do obieranych przez siebie decyzji. Ale to?
To było zwyczajne chamstwo.
Nie mógł być przygotowany na to, co nastąpiło w tym momencie. Prawdę mówiąc — wszystkie dotychczasowe elementy układały się w zupełnie inny obrazek, dlatego na pierwszy ruch Yū, ciało Growlithe'a zareagowało automatycznie. Prawie się cofnął. Czuł już jak cały ciężar przenosi się na pięty, jak jego ramiona ściągają mocno łopatki, a lewa noga napina się, gotowa wykonać krok w tył. Wszystko po to, by udowodnić, że potrafił trzymać się na dystans, tak jak kurwa chciała. Czuł się jednak, jakby natrafił na niewidzialną ścianę; ścianę, której nie ruszyłaby żadna siła o której rozmawiali.
Dlatego nagle przez twarz Wilczura przebiegł jakiś skurcz; zniknął równie prędko jak się pojawił, ale wprawne oko — być może, naprawdę być może — byłoby w stanie dostrzec to niezdecydowanie, jakie ściskało mu gardło. Cała cholerna logika nakazywała ucieczkę. Po prostu spierdalaj, to test. Chciał go oblać? Oczywiście, że nie. I wycofałby się, zachowując wcześniej narzucone pół metra przestrzeni, gdyby nie ołów, jaki wlał się do jego butów, dłoni i żołądka.
Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że wstrzymał oddech. Ograniczył się do minimum z minimum — tym sposobem jedyną wykonywaną czynnością była obserwacja. Gdy wreszcie cicho odetchnął, cudem nie uformował tego w rozdrażnionym stęknięciu. Bo jego oddech musiał musnąć jej włosy — była tak blisko. Przecież to było niebezpieczne.
— Nie trzęsę się, widzisz?
Przełknął ślinę, starając się unieść dłonie ważące tak dużo, że mimo całej mocy jaką włożył w próbę, palce nawet nie drgnęły. Przymknął na moment oczy, słuchając słów łowczyni, chociaż myśli krążyły przede wszystkim wokół jednej niewiadomej — dlaczego? Po tylu gorzkich słowach, tylu straconych minutach? Być może faktycznie ich perspektywy były zbyt inne, żeby choć znikome zazębienie się pewnych tematów było możliwe, ale skoro mur jaki ich od siebie odgradzał został postawiony, po co go nagle kruszyć? Był pewien, że oboje się z tym pogodzili. Powinien więc zrobić to, co pierwotnie zamierzał — przerwać tę dziecinadę.
Jednak wcześniej nie miał pojęcia ile niezdecydowania w sobie mieścił. Potrafił dokonywać tragicznych decyzji — nauczył ciało mechanicznych odruchów. Ręce wiedziały jak złapać i jak szarpnąć, by rozległ się gwałtowny, ostateczny strzyk kości w karku ofiary. A teraz miał ochotę odrzucić głowę do tyłu i wybuchnąć śmiechem. Tylko dlatego, że gdy dotknęła jego bariery, zamiast wzmocnić blokady, zwyczajnie stracił rezon.
Niemal słyszał dźwięk niszczonej szyby; pogłębiające się pęknięcia pochłaniały coraz większą powierzchnię jaka go okalała. Starczyło coś tak nijakiego jak chwila, w której Yū oparła czoło o jego bark — wtedy serce Wilczura na parę sekund zwolniło bieg. Kiedy ruszyło z powrotem, trzask osłony rozsadził mu czaszkę. Kajdany ciążące na nadgarstkach wyparowały. Uchylając powieki podniósł powoli dłonie i wsunął je na ramiona łowczyni. (ODEPCHNIJ JĄ) Palce czule ujęły jej twarz, wplatając się w czarne jak ebonit włosy. Przez kilka sekund — przysiągłby — że nie liczyły się żadne frakcje, segregacja rasowa, żadne różnice zdań, przeszłość, ludzie w młynie i małe dziewczynki. Nie było nic prócz suchego zapachu wiatru i zimna skóry pod dłońmi. Nic prócz szarego tła i jednego barwionego czerwienią punktu. Wilczur, zatrzymany w nieruchomym kadrze, spoglądał dziwnie na kobietę przez kilka tyknięć zegara wciąż się wahając.
Później czas wystrzelił, wróciło naturalne tempo. Jeżeli wcześniej brzmiał jak pokonany, to teraz również tak się czuł. Nie mógł pozbawić się wrażenia, że doszczętnie przegrał, choć to ona przepraszała i to ona czuła się winna. Ale może o to właśnie chodziło — może to nagłe milczenie, które zapanowało z jego strony, było symbolem pewnej porażki. Klęski, do której nigdy by się nie przyznał, bo nadszarpywała dumę i — co przecież najistotniejsze — niszczyła wizerunek, który tworzył tyle lat. Nie mógł sobie na to pozwolić, zbyt ciężko pracował na budowę zapory, jaką się obwarował, by nagle skopać konstrukcję pod wpływem jakiegoś impulsu.
Więc gdyby zapytano go później co było powodem, dla którego jednak się nie odsunął, pewnie zaniósłby się nerwowym śmiechem. Skąd miał wiedzieć? To działało dokładnie jak narkoza. Lub jak niepohamowany szał, w który wpadał. Było tym, czego tak w nim nienawidziła; niespodziewanie stracił kontakt z rzeczywistością, a kiedy się ocknął, grany spektakl śmignął o kilka aktów do przodu.
Był daleko w tyle z fabułą.
Pochylał się nad nią, lekko napierając palcami na linię jej żuchwy, by zadarła głowę, skierowała twarz ku niemu, udostępniła usta, które przed momentem wypowiadały jakieś wyrazy — słowa kompletnie zagłuszone przez tępy szum w skroniach. Nawet nie krył zniecierpliwienia, choć przecież w jednym oboje się zgadzali: był od niej silniejszy. Miał pełną możliwość wykorzystania sytuacji na swoją korzyść, więc z jakiej racji wciąż się hamował?
Gorący oddech otulił usta łowczyni. Wilczur zsunął rękę z jej twarzy, mrużąc oczy i unosząc spojrzenie. Chciał na nią patrzeć. Nie przekroczył jeszcze granicy, zachował przerwę nie grubszą od kartki papieru. Jedno niekontrolowane drgnięcie, a dotknąłby jej warg. Rozczarowanie coraz silniej zatruwało mu krew, ale był stanowczy. Zsunął opuszki wzdłuż jej ramienia, zmuszając się, aby gest nie okazał się zbyt gwałtowny, zbyt niespokojny. Łatwo odejść od zmysłów, kiedy gorąco trawiło każdy zakamarek ciała.
Ujął ją pod zgięcie palców i podniósł drobniejszą dłoń, kładąc ją sobie na boku szyi. Proszę bardzo. Masz pełną władzę.
Wystarczył lekki nacisk. Z tą świadomością złapał prawie niewyczuwalnie za nadgarstek ciemnowłosej i pochylił się nad nią mocniej, by posmakować jej ust.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Przeniosła ciężar ciała na palce i oparła głowę. To był krótki moment, ale nie chciała go niepotrzebnie przeciągać, nadużywać cierpliwości mężczyzny wiedząc, że gniew nie miał jeszcze szansy opaść. Miała tyle samo ochoty by stąd uciec, co po prostu zostać, ale tylko opcja druga przedstawiała jakiś realistyczny plan. W jej stanie zdołałaby przebiec może kilka metrów, zanim bezdech zrobiłby swoje.
 Uciekła jednak, ale w sposób nie tak oczywisty i nie tak prosty. Czy świadomie pchała się w ramiona Wilczura?
 Zakręciło jej się w głowie kiedy ciepłe dłonie, jak języki ognia musnęły skórę. Szorstki dotyk wspinał się po policzkach i zatrzymał niepewnie zapleciony w czarnych włosach. Wstrząsnął nią lekki dreszcz, a w umysł wlała się dziecinna potrzeba objęcia go ramionami, przysunięcia się bardziej, odnalezienia w tej bliskości ciepła i zrozumienia, którego gdy toczyli rozmowę patrząc sobie w oczy w ogóle nie czuła. Zgięła nieznacznie palce, ale rozluźniła je na nowo czując, że nie jest w stanie tego zrobić.
 Jakie to zabawne, że setki słów wypowiedzianych w emocjach dało się zagłuszyć przez kilka prostych gestów. Kolejne wyrazy utknęły w przełyku, chociaż jeszcze moment wcześniej chciała je z siebie wyrzucić. Nikt na tym świecie nigdy więcej nie potrzebował nic mówić, ale świat ograniczył się nagle do bardzo małej przestrzeni i do bardzo wąskiego grona osób. Dwóch.
 To były te same dłonie, którym zarzucała tak wiele złego i nie wiedziała gdzie było źródło nagłej zmiany ich odbioru. Te same palce, które wczorajszego wieczora przylgnęły na kilka krótkich sekund do jej policzka wypalając na nim niewidzialne ślady naznaczenia. Im bardziej zdawali się do siebie zbliżać, tym bardziej to bolało, a teraz, kiedy czuła że podkłada ogień pod ostatnie istniejące mosty, zawahała się na zbyt długo. I uległa pchnięciu niewidzialnej ręki. Może tak naprawdę to ona była z tyłu cały ten czas, dotarła do tego punktu dopiero teraz. Otworzyła oczy.
 Ale nie mogła tkwić w tym punkcie.
 — ... — otworzyła na moment usta, żeby coś powiedzieć, ale słowa rozmyły się przy jego spojrzeniu.
 Zniżyła brwi czując, że zrobiła coś bardzo złego. Nieświadomie może wbiła w końcu ten nóż, który wcześniej wypadł z drżącej ręki. Tak właśnie odbierała wyraz twarzy, którym ją obdarzył, dłońmi sprawiając, że nie mogła odwrócić głowy. Gdyby oponowała, pozwoliłby uciec jej od tej chwili? Pozwoliłby jej od siebie uciec?
Nie. Bo to ona wspinając się na szczyty własnego niepokoju zaczęła szukać rozwiązania tam, gdzie nigdy nie miała odwagi spróbować. I chociaż niewinny gest, w którym miała znaleźć spokój i oparcie dla ciała, nie był tym, za co Wilczur mógł go brać, zdecydowała się nie walczyć. Gdyby tylko wiedziała jak wiele niedobrego...
 Ciepło odebrało jej dech, a ciało utknęło w martwym punkcie niezdecydowania. Zbierasz plony tego, co siejesz. W piersi coś wyrywało się nerwowo ze swojego miejsca.
 Mógłby trzymać ręce blisko tak po prostu, bo sam z siebie uniosła głowę na jego niewerbalne żądanie. Ten wolny czas i spokój był dla niej ratunkiem i gdyby chociaż odrobinę bardziej się śpieszył, rybka zerwałaby się z zarzuconego haczyka, może tym razem już na dobre. Miała niepokojące wrażenie, jakby dotychczas po prostu ją oswajał, jak dzikiego kota, którego trzeba karmić, zanim pozwoli się dotknąć. Zanim dłoń będzie mogła opaść na miękkie futro i zatopić się w nim z satysfakcją. Czuła sunącą z delikatnością rękę, ale teraz jej to nie przeszkadzało.
Gdzie była różnica?
Zrób to. Jęknęła w myślach wiedząc, że dużo dłużej nie da rady wytrzymać. Ustać w miejscu i nie zwariować od tego wszystkiego. Ciepła, bliskości, obowiązku, powinności, przerażenia, potrzeby. Może to tylko dłoń, opatka o jego szyję jak o skórę węża, którego obawiano się, bo mógł ukąsić, bo chociaż tak niepozorny gest mógł niewiele mówić, czuła, że właśnie jego niedostrzegalna z zewnątrz wartość liczyła się tutaj najmocniej. A on nie kazał jej długo czekać.
Przypomniało jej się, na krótko i bardzo niewyraźnie, jak ktoś pocałował ją po raz pierwszy. To było gwałtowne i brutalne, niemalże bolesne. Wtedy też czuła posmak krwi na wargach. Ale ta suchość, szorstkość prawie jak sama Desperacja, należała tylko do niego.
Władzę? Dobre sobie. Jedna, mała dłoń była niczym w porównaniu z naporem i ciepłem, jakiego doświadczała, nie wyrwałaby się z tego uczucia, gdyby po prostu mu się nie poddała. A palce ułożone na miękkiej skórze mogły tylko leżeć bezczynnie, odrobinę wyżej, wsunąć się lekko między jasne, miękkie włosy.
 Prawie zapomniała, jak się oddycha.
 Ale dłoń w końcu zsunęła się niżej, oparła o ramię i zmusiła go do odpuszczenia. Nie tak wyraźnego, jak zwykle, ale płynnego i naturalnego jak jej nagła potrzeba kontaktu. Ten jeden raz chciała mu bez słów przekazać, że nie ucieka. To był po prostu ten czas, kiedy nadal nie wiedziała co myśleć, a nie zaczęło się robić niezręcznie. Prawie jakby to wszystko było tylko niewielkim wypadkiem, nieumyślnym opuszczeniem gardy.
Spojrzenie miała twarde, ale on chyba skutecznie wyplenił z niej agresję na wiele kolejnych dni.
 — I jak ja mam przez Ciebie myśleć o walce? — powiedziała cicho, korzystając z tego, że nadal byli stosunkowo blisko.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kładąc zimną, szczupłą dłoń na swojej szyi przekazał władzę, uważał, że to jasne. Starczyło oprzeć kciuk we wgłębieniu gardła, aby przerwać sytuację. Jeszcze nim zdążyłby nabrać tlenu miała czas, aby go odepchnąć, niszcząc duszną atmosferę, przerywając ten dziwny, niepohamowany, NIEREALNY ciąg przyczynowo-skutkowy bez jakiegokolwiek podłoża. Plan właśnie to zakładał, więc kiedy minęła kolejna sekunda, po której dotknął jej ust, umysł na krótki ułamek chwili dosłownie się wyłączył. Ciało zamarło i tylko setkami kanalików płynęły informacje dotyczące bodźców. Zapach kurzu i ubrań. I jej. Przede wszystkim jej zapach. Lodowate palce powoli sunące wyżej, docierające do krótkich, źle ostrzyżonych włosów w kolorze brudnej bieli. Cień padający na jej twarz.
Teraz też go NIENAWIDZIŁA?
Nagle zsunął rękę z przytrzymywanego nadgarstka. Opuszki prześlizgnęły się wzdłuż jej ramienia, przemknęły przez bok i oparły o biodro łowczyni. Pod kciukiem wyczuł wystającą kość, kiedy przesuwał dłonią po talii. Obejmując łowczynię w pasie użył siły, by jednym ruchem przyciągnąć ją bliżej siebie. Wyglądało na to, że nie miał zamiaru jej wypuścić, przynajmniej nie teraz i nie bez szarpaniny.
Pierwsze muśnięcie przypominało niepewny, nastoletni gest, któremu towarzyszyło ciche cmoknięcie. Przygarnął ją tak blisko, że czuł dotyk na każdym minimetrze piersi i brzucha i gdyby miał możliwość, zapewne znalazłby się jeszcze bliżej. Złączyłby ich ciała tak, jak złączył usta — byłby wtedy odwrót?
Odtrącając pytania lekkie zetknięcie warg zastąpił śmielszym pocałunkiem. Nachylił się nad nią z odrobinę przekrzywioną na bok głową i musnął mocniej ciepłe, wilgotniejące usta. Jesteś chory — słyszał to w myślach. Nie wliczaj mnie do swojej rodziny. Pogłaskał kciukiem policzek ciemnowłosej, z niskim pomrukiem rozchylając wargi. Oddech wymieszał się z jej oddechem, który teraz niewiele się różnił od żaru buchającego z pieca.
Jakaś jego część była wściekła na uległość, którą doświadczył od kobiety. Gdyby przerwała to na samym początku... akt byłby znajomy. Idąc tym tokiem — również bezpieczny. Tymczasem w gardle Wilczura narastała ciężka gula. Czuł jak dłonie zaczynają go mrowić, jak całe ciało popychane jest naprzód. Niepojęta siła wlewała się do jego żył i nakazywała mu chwycić za tą drobną sylwetkę i pchnąć ją na ziemię. Przycisnąć do gleby, zedrzeć ubranie, rozłożyć szeroko uda. Wykorzystać słabość i posiąść ją tu i teraz, wsłuchując się jedynie w świst wiatru i tłumione jęknięcia wyrywające się z każdym ruchem bioder.
Ale druga część kazała trzymać gardę i nie przekraczać linii. Zagłębiając palce w jej włosach, odetchnął głębiej i opuścił niżej głowę. Rozumiał sygnał jaki mu dawała; ręka na ramieniu napierała, aby się odsunął. Wbrew prośbom przyciągnął ją mocniej i przywarł ustami do boku jej szyi. Wiele miesięcy wstecz na pewno postradałby zmysły wyczuwając pod wargami dudnienie tętna. Teraz zignorował suchość pragnienia.
— I jak ja mam przez ciebie myśleć o walce?
Złożył na jej skórze długi, wilgotny pocałunek; przeciągnął go na tyle, aby zostawić zaczerwieniony ślad. Nie mógł sobie odpuścić — przy tym wariancie by się upierał, gdyby cokolwiek mu zarzucono. Dopiero po tym poluzował niechętnie uchwyt, ale nie zabrał rąk. Wyjął jedynie dłoń z ciemnych pasm i zniżył ją na wysokość bioder. Paznokcie w wyraźny sposób zahaczyły się o pasek do spodni łowczyni.
Chciałbyś je zdjąć, Jace?
Odchylając głowę obrzucił ją spojrzeniem, które kryło w sobie wszystko — łobuzerską pewność siebie, rozbawienie, powagę i żar. Powinien się odsunąć. Był jak linoskoczek, który w połowie przechodzenia nad przepaścią stracił równowagę... i łapał ją w ostatnich sekundach.
Dlaczego mnie nie odsunęłaś? — zachrypnięty ton nie podniósł się powyżej szeptu. Kompletnie zignorował jej pytanie, jakby z góry uznał, że odpowiedź jest oczywista.
Bo przecież była.
Zwilżając kącik ust językiem znów opuścił wzrok na jej wargi.
To nie było coś czego chciałaś. — Wraz z tymi słowami ucisk na jej biodrach jeszcze mocniej zelżał. W oczach pojawiło się rozdrażnienie; jak zawsze, gdy zaczynał dodawać kolejne dwa do dwóch. — Boisz się o sojusz? O siebie? — Ciężar jego dotyku zniknął. Ręce Wilczura zawisły luźno wzdłuż boków; zmusił się wtedy, by skrzyżować ze sobą ich spojrzenia, choć przeczuwał, że łowczyni bez problemu wyczyta zranienie, które nagle zacisnęło mu szczęki. — Stąd ten brak szczerości?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Poczucie kontroli uciekało jak woda pomiędzy palcami rozłożonej dłoni. Może to było tylko złudne wrażenie, ale w tamtym momencie wystarczające, by w jednej chwili nie zapragnęła się wyrwać. O ile na początku mogłaby myśleć o prostym odsunięciu nogi w tył, wykonaniu kroku, który znowu powiększyłby dzielącą ich odległość tak nagle, przerodziłoby się to w test siły. Siły, której w tej sytuacji nie miała ani krzty.
 To była tylko jedna dłoń, które miała mieć jakiekolwiek znaczenie, ale ona, w solidarności z resztą ciała po prostu się rozluźniła, wpasowała w rytm przerywanych oddechów i stanowczych pocałunków. Jedyne tempo, jakie miało teraz sens, nie bicie serce wyrywającego się z piersi, nie ciche ptasie trele w tle, żaden czas, który płynął gdzieś obok, nieistotny.
 Ale wiedziała i czuła wszystko bardzo dokładnie, nawet najmniejsze drgnięcie drugiego ciała odbierała całą sobą, bo byli tak blisko, tak ciasno, tak niewiele zostało przestrzeni na oddech i na ruch. Każda blizna na ramionach, na boku, na biodrach paliła na nowo pod dotykiem jego zsuwającej się niżej dłoni. A jej ręka, ta uszkodzona, poszarpana i szyta wisiała bezwładnie z boku ciała jak kończyna szmacianej lalki, niezdolna do czynienia najprostszych gestów. Bezużyteczna. Teraz gdy chciałaby ją unieść i ułożyć delikatnie na ciele mężczyzny, może nieco wyżej, oprzeć o jego szerokie barki, zatrzymać na ramieniu, pozwolić jej tak jak i drugiej zatopić się wśród niezgrabnych kosmyków. Korzystać z tego, że oboje popłynęli.
 A oddechy stały się coraz krótsze, bardziej łapczywe. Wybuchowa mieszanka ciepła dnia i jego własnego były jak trucizna, która stopniowo zatruwała jej wnętrze. Odbierał jej nawet tak składowe rzeczy, jak dech, nieświadomie, ale byłby w stanie ją udusić, gdyby nie zaczęła stawiać oporu. To i tak nie zależało od niej, jak się okazało, silne ręce nie miały zamiaru wypuścić jej z więzienia objęć tak łatwo, I ten pomruk.
Rozbrajający.
 Czuła się bierna, co najmniej, ale gdyby okazała chociaż odrobinę współpracy, gdyby odpowiedziała mu tym samym zapałem, z pięciu minut mogłoby zrobić się znacznie więcej, a przecież i tak zniknęli już na ile? Godzinę? Nikt nie rozliczy jej z tego czasu, ale były pewne granice. Nieprzekraczalne ramy, których nie miała zamiaru naruszać. Chociaż kiedy przeniosła dłoń bliżej jego twarzy, gdy przesunęła wąskimi palcami po policzku Wilczura zastanawiała się. Mogłabym?
Widziała jego spojrzenie z tak bliska, że przestała mieć znaczenie jego ostrość. Tęczówka niebieska jak niebo powyżej, druga z płynnym złotem. Piegi, miał piegi. Mogłaby je nawet policzyć, gdyby zostali tak nieco dłużej, gdyby nie nachylił się nad nią mocniej napierając na ciało, które i tak stało już na nogach drżących od wysiłku. A potem w końcu dał jej posmakować i bólu.
 Zacisnęła zęby tłumiąc w sobie potrzebę głośnego wyrażenie tego dyskomfortu. Czy to byłaby oznaka słabości, gdyby nie zatrzymała w ustach tego jęku? Bo kiedy przysunął usta do jej szyi, to było jedyne przejmujące uczucie, żadnej przyjemności. Obrazy dłoni zgniatających krtań stały się na nowo wyraziste, żywe, tak bliskie temu, co teraz on robił z nią. Skóra na szyi nadal pokryta była fioletowymi bruzdami, odbiciem łap napastnika, któremu zależało na tym, by kobieta straciła głos. Mimowolnie zgięła palce, wbiła paznokcie w miękką skórę na jego policzku.
 — Przestań. — wysyczała wiedząc, że na tym należy zakończyć.
 I tak się stało. Przestał, nabrał powietrza, ochłonął i zaczął dostrzegać proste zależności?
 Uniosła dłoń do gardła i zasłoniła go palcami, jakby w obawie, że mógłby próbować zrobić coś więcej. Ręce przy biodrach były niczym, kiedy w końcu mogła swobodnie odetchnąć, a i tak regularny, cichy oddech zamienił się w głośne pochłanianie powietrza, jak z wysiłku. Ale czuła, widziała oczami wyobraźni, jak zaczepia o skórzaną obwódkę czekając na jej reakcję.
 Milczała.
 Słowa dopiero zaczynały nasiąkać swoim sensem. Powracała ich pierwotna, ważna rola w kontaktach międzyludzkich, a ona zapomniała jak się mówi. Jak układać usta, by mogły wypowiadać głośno wyrazy. Od tego ciepła piekły ją wargi.
 — Nie. — oznajmiła dosadnie, czując presję jego niecierpliwości. Zarzuty na nowo wlewały jad w żyły, ale pozostała opanowana. — To największy akt szczerości, na jaki mnie obecnie stać.
Wracali do początku? Połączyli już niemal wszystkie kropki i obrazek powoli przybierał rozpoznawalne kształty. Czy w ciągu tych kilku chwil przestała się go obawiać?
Nie.
 — Myślisz, że próbowałabym się wkupić takim sposobem w twoje łaski? — teraz to ona mogłaby poczuć się zraniona, ale cios napędzał gniew. Gniew wykrzywił usta w zbłąkanym uśmiechu. — Nie. Szanuje Cię bardziej niż to. Nie wiem, myślałam, że to łatwe. Poszłam za twoją radą: jesteśmy tu tylko we dwójkę, rozluźniłam się, zapomniałam o obowiązkach, na kilka krótkich sekund... no właśnie, czego? Nazwałbyś to słabością? — Odpuściła nerwowe zaciskanie palców przy krtani. Swoim gestem nie próbował jej przecież udusić, ale trafił niefortunnie, na szyję, którą dwa dni wcześniej zaciskały obce, paskudne ręce. — Chciałam. — Odpowiedziała krótko. — Chciałam zmiany, Growlithe. Jaki jest sens rozmowy, wspólnej próby szukania rozwiązania dla problemu, jeżeli żadne z nas nie ruszyłoby się nawet o milimetr?
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

„Przestań”.
Przestał.
Proste?
Niechęć tylko przez moment wykrzywiła mu twarz, ale szybko zapanował nad drobnymi drgnięciami nerwów. Proszę bardzo — kąśliwa uwaga rozbrzmiała w umyśle, ale kiedy słowa zaczęły przeciskać się przez krtań, Wilczur przełknął je stanowczo razem ze śliną. Kątem oka ocenił pozostawioną malinkę, ale prędko powrócił do oblicza łowczyni, skupiając się przede wszystkim na tym, co ma mu do powiedzenia.
„Myślisz, że próbowałabym się wkupić takim sposobem w twoje łaski?”
Uśmiechnął się, co samo w sobie stanowiło odpowiedź. To nie do końca tak, ale była blisko. W głowie miał taki harmider, że w zasadzie każdy wariant byłby tu realny. Jak na złość był tak samo pewny tego, że kobieta mu ulegnie, jak pewny sytuacji, w której jednak postanowi się wyrwać. Zastanawiające było jedynie to, że gdy dokonała wyboru, całkowicie się go wyparł.
Skąd ten brak konsekwencji?
Skurcz przebiegł mu wzdłuż ramienia, zaciskając palce w pięść. Odsunął od niej ręce i żałował tego, ale za nic w świecie nie objąłby jej jeszcze raz. Nie teraz, gdy z takim gniewem wwiercała się w niego spojrzeniem. Czuł niemal realny nacisk w miejscu, w które się wpatrywała, ale nawet to nie było w stanie zmusić go do ucieczki. Duma trzymała go za nogi i wciskała podeszwy butów w grunt. Ta relacja... to przypominało cienką, naprężoną nić, która zerwie się, jeżeli któreś postawi krok w błędnym kierunku.
— Nazwałbyś to słabością?
Masz na to inną nazwę? — wtrącił się szorstko, zaraz po tym zaciskając wargi, jakby dopiero zdał sobie sprawę, że odzywając się, przegrał łatwą grę. Nie znał innego miana na to, co wytworzyło się między nimi. Nie było żadnej mocnej podstawy, aby przekraczał pewną granicę. Nie pojawił się też żaden argument, dla którego mu na to pozwoliła. Łączyło ich tylko parę gorzkich chwil i ciężkie w obyciu charaktery.
Ale wykonał krok — i gdyby cofnięto czas, postawiono go w tej samej sytuacji, dokładnie w chwili, w której napięcie między nimi było jak elektryczne impulsy, to zrobiłby dokładnie to samo. Nawet teraz nie potrafił utrzymać spojrzenia na poziomie jej oczu. Co chwila mimowolnie opuszczał wzrok i wpatrywał się w zaczerwienione od nacisku usta. Intensywne jak świeża róża na czystej białej pościeli.
Z gardła wymordowanego wyrwał się cichy, stłamszony pomruk, kiedy resztkami silnej woli utrzymał ramiona przy tułowiu.
— Chciałam zmiany, Growlithe.
Jace, poprawił ją mimo zmęczenia. Nie miał pojęcia, dlaczego stało się to co się stało. Nie oceniłby realnie tego, w której chwili zaczął przyglądać się poczynaniom łowczyni. Może od samego początku, już od momentu, w którym wsunęła swoją dłoń we wnętrze jego ręki i pozwoliła się prowadzić w ciemnościach jaskini. Albo gdy stanęli naprzeciwko hordy bezmyślnych stworzeń — wtedy także żadne rasy i wygląd nie miały znaczenia; liczył się wyłącznie świst katany i czerwień na zębach. Trochę wolności, ale przede wszystkim dominacja nad otoczeniem; nie nad sobą.
Ale równie dobrze to mogła być scena, w której oparł głowę na jej kolanach albo krótkie dotknięcie jej dłoni, gdy przełykał krew w mroku miastowego zaułka. Tak czy inaczej nadal nie do końca pojmował stan rzeczy; myśli dobijały się do niego mozolnie i bez większych efektów. Łatwiej było zrzucić winę na instynkt albo atmosferę, ale wiedział, że to pójście na skróty.
Dlatego zrobił krok w jej stronę. Głowa opadła lekko na prawo, w niewidocznym geście kogoś, kto nie zrozumiał polecenia. Ręka, którą przyciskał do boku swojego uda, uniosła się i zbliżyła do ciemnowłosej.
Sądziłaś, że co bym zrobił? Ugryzł cię? — Knykciami dotknął jej szyi, prawie niewyczuwalnie przesuwając szorstkimi kostkami po posiniaczonej skórze. — Udusił? — Zniżył ton, jednocześnie kładąc rękę na jej barku. Ścisnął mocniej, by nie pomyślała o odwróceniu wzroku. — To jest twoje rozluźnienie? Spokojnie, łowczyni. Niedaleko są ludzie. Uciekłabyś.
Planował złapać jej rękę i włożyć pod koszulkę, by poczuła chropowatą powierzchnię bandaża, jaki przysłaniał mu brzuchu — nikt nie biega zbyt szybko w takim stanie, to cię pociesza? — ale dokładnie w tej samej sekundzie zerwał się silniejszy wiatr, wzniecając w górę tumany kurzu. Piasek przesypywał się między nimi jak obłoki mąki rzuconej niedbale na blat. Twarz Wilczura na krótką chwilę stężała, gdy wyczulał zmysły; poza świstem powietrza nie usłyszał niczego niepokojącego, ale...
Coś się zbliża. — Wyprostował plecy i obejrzał się przez ramię. Sondowanie terenu na nic się nie zdało; pozostał jedynie przyniesiony wraz z podmuchem zapach. — Sprawdzę to. — Odsunął się na pół kroku, nagle zdając sobie sprawę, że wciąż trzyma ją za ramię. — Ty wracaj do swoich. — Ile wysiłku włożyłeś w poluzowanie palców, JACE?
Obrócił się i ruszył pod wiatr, mrużąc powieki.
Za dużo.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Rozchyliła usta w niemym oburzeniu. Naprawdę się uśmiechnął?
Paskudny gnojek.
 Miał niesamowity talent do uświadamiania jej, jak wielki błąd popełnia za każdym razem, gdy stara się zrobić krok w kierunku ułagodzenia ich szorstkiej relacji. W porównaniu do wcześniejszej wymiany zdań dopiero teraz poczuła tak jawne okazanie braku szacunku. Aż chciałoby się cofnąć czas i nigdy nie dać mu pretekstu.
 Nigdy nie oskarżyłaby go o takie myślenia, ale on przyznał się do niego bez bicia. Ba! Był z tego dumy, widziała tę satysfakcję malującą się na jego obliczu. Był jak dziecko, któremu udało się przechytrzyć dorosłego, a teraz obserwuje, jak ten powoli uświadamia sobie własne błędy. Pozornie nie stało się przecież nic złego, ale przez tak prosty gest, jeden cholerny uśmiech, zaufanie znowu zostało nadszarpnięte.
 — Huh, domyślam się, że lepiej jest sparzyć się już na początku. — odpowiedziała, nie ustępując mu w przesiąkniętych goryczą słowach. — To nie jest coś, czego ja bym żałowała, ale dobrze że poznałam twoje zdanie w tym temacie już teraz. Będę wiedzieć, by Cię nie prowokować swoimi słabościami.
Łatwiej będzie się skupić na obowiązkach, dodała w myślach, w ostatniej chwili przypominając sobie, by nie mówić tego na głos. Jeszcze raz z oburzeniem oskarżyłby ją o brak swobody. I miał cholera rację, bo spróbowała się rozluźnić i nic dobrego z tego nie wynikło. Ten uśmiech przechylił szalę.
 Mimo to czuła, że coś się zmieniło. Kiedy dłoń opadła na jej braku, nawet nie drgnęła. Przeszył ją znajomy dreszcz, ale pozostał bez reakcji ze strony jej ciała, nawet umysł ze wzburzonej wody stał się wodą w zatoce, stabilny, ale w żadnym wypadku uboższy.
 — Nie. To po prostu zabolało. Dlatego chciałam, żebyś przestał. Starczy mi nieprzyjemności na kilka najbliższych dni. — uniosła lekko brew, zastanawiając się, czy odebrał jej reakcję jako kontynuacje panicznych napadów. Mimo to, kiedy tkną jej szyi po raz kolejny, odchyliła głowę na bok z niechęcią. Nie gwałtownie, by zerwać kontakt, ale powróciła chwilowo do swoich naturalnych reakcji na praktycznie każdy jego wcześniejszy dotyk.
Mogło mu to nie pasować, mógł odbierać to negatywnie, ale nie była aż tak zdesperowana, by zmieniać dla niego część swojego jestestwa. Mógłby przywyknąć, wtedy przestałoby mu to przeszkadzać. Nie każdy na tych wyspach będzie zawsze miękł pod wpływem jego ciepłych dłoni.
 — Co za niesprawiedliwa ocena. A starałam się. — burknęła obojętnie, bo teraz było jej już wszystko jedno. Jeżeli powrócą do stanu sprzed wschodu słońca, to będzie chyba tylko łatwiej. Mogliby po prostu udawać, że tego dnia nie było.
 To byłoby bezpieczne. Takie fałszywe.
 — Wolałabym po prostu nie mieć powody, by ucieka... — spojrzała na bok ze słowami zastygłymi na ustach. Piasek na moment przesłonił jej widok, więc uniosła rękę do twarzy, by machnięciem pozbyć się drobinek z ust i oka. Słowa Wilczura przedarły się jednak przez szum nagłego zrywy wiatru i odgłosów przesypujących się drobinek. Zanim pierwsze słowa reakcji wydobyły się z jej ust, poczuła chłód padający na ramię kiedy dłoń mężczyzny się z niego zsunęła.
 — Poczekaj. Cokolwiek to jest, w grupie będzie bezpieczniej. — machnęła ręką na pół ślepo licząc, że złapie go, zanim odejdzie zbyt daleko, korzystając z psikusów natury. Nie trzeba było być mistrzem strategii, by wiedzieć, że samotny, ranny ma wyraźnie zmniejszone szanse, na cokolwiek. A jeżeli rozdzielą się tu i teraz, może zdarzyć się zbyt wiele nieprzyjemnych rzeczy, zanim znowu się odnajdą. Nie miała jednak takiej siły, by zatrzymać go wbrew woli. A słowa pozostaną tylko słowami, w obliczu zagrożenia cała ich gorycz traciła swój nieprzyjemny posmak.
Nienawidziła go czy nie, nie było mowy, by tak łatwo poddała czyjegokolwiek życie.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

„Poczekaj”.
Jesteś żałosny, wmówił sobie chwilę po tym co zrobił. Bo ciało samo się obróciło, gdy kątem oka dostrzegł wyciągniętą dłoń łowczyni. Przekręcił się do niej jak w zwolnionym filmie albo pod wodą. Takie miał wrażenie, chociaż wszystko odbyło się błyskawicznie. Grymas niezadowolenia spełzł z ust w momencie, w którym zatrzymał się i podniósł ramię, by zdążyła go chwycić; kiedy palce Yū zetknęły się z jego nadgarstkiem, uniósł zaskoczony spojrzenie. Organizm zareagował samoistnie; podłożył się jej, po prostu pozwolił, by go chwyciła i unieruchomiła.
„... będzie bezpieczniej”.
Chciał odpowiedzieć: Nie. Nie będzie bezpieczniej, łowczyni. Nie będzie bezpieczniej, gdy ktoś zajdzie cię od tyłu, a ja będę zbyt wolny, żeby mu przeszkodzić. Nie będzie bezpieczniej, jeżeli podetknie ci nóż pod gardło, a mnie ogłuszy jednym ciosem. Bo co, u licha, miałbym wtedy zrobić? Nie będzie bezpieczniej, jeżeli coś powiesz, a ja znów zacznę się skupiać tylko na tym, co chcesz mi przekazać i wtedy stracę czujność, całkowicie się wyłączę. Rozumiesz? Nic nie jest bezpieczniejsze.
Ale zamiast tego opuścił wzrok na jej rękę opartą o przegub i tylko przytaknął. Szczękościsk jaki go złapał boleśnie przypominał o odmowie, którą chciał jej zaserwować. Wiedział, że nie robiłaby problemów. Gdyby postanowił wejść w paszczę lwa, musiałaby mu na to pozwolić. Był dużym chłopcem. Może zdawał sobie też sprawę z tego, że miała go za paskudnego gnoja. A to wystarczający argument, żeby nie być upartą.
Chcesz mieć ją przy sobie, Jace?
Opuścił rękę, wpatrując się w palce, które ześliznęły się po zewnętrznej stronie jego dłoni i oderwały od skóry. Obrócił głowę, żeby nie dostrzegła kolejnego impulsu przemykającego przez twarz i wykrzywiającego wargi.
„A starałam się”.
Ruszył przed siebie.

Milczał rozglądając się coraz uważniej, choć jedyną ruchliwą częścią ciała były oczy. Przesuwały się z prawa na lewo, niknęły za powiekami, a potem ich blask na nowo odznaczał się na monochromatycznej postaci. Zapach, który tropił Grow, wydawał się coraz intensywniejszy, im bliżej znajdywali się niewielkiego lasu.
Drzewa cudem utrzymywały się na jałowym podłożu. Ich korony wyłysiały niemal całkowicie, ściółka pod butami pozbawiona była świeżej trawy. Krzewy przylegające do niektórych pni prezentowały się jak pasożytnicze bohomazy — czarne, kanciaste, ostre.
Wilczur dotknął palcami chropowatej kory świerku, zwalniając kroku. Woń była tragicznie intensywna. Mieszanina piachu, potu i, rzecz jasna, czegoś specyficznego, czegoś co wytwarzane było tylko przez to jedno ciało. Już wcześniej założył, że w lesie czai się człowiek, ale nie mógł dopatrzyć się żadnego cienia przemykającego między nielicznymi drzewami, nie docierały do niego również podejrzane odgłosy.
Oddychając przez nos, oparł drugą rękę o biodro. Zimno rękojeści przypomniało o ochronie.
Sądzisz, że łowczyni ma przy sobie broń?
Na pewno. Mogła sprawiać wrażenie bezbronnej, ale uczucie wciskania ostrza w miękkie mięso nie było jej obce. (NA PEWNO?) Pamiętał co zrobiła z bestiami, które zaatakowały ich niedaleko Miasta-3. (CZYŻBY?) Musiała być silna, musiała... (SŁABA DZIWKA, SŁABA KURWA. DAJ JEJ NA CO ZASŁUGUJE).
Warknął zniecierpliwiony, obracając się do niej, z ręką, która pochwyciła nóż.

B Ł Ą D.

Poczuł, jak w chwili, w której luzował nadgarstek, by przekręcić broń rękojeścią do kobiety, coś za jego plecami się poruszyło. Usłyszał gwałtowny trzask; tak realny, jakby ktoś przełamał gałąź tuż przy uchu.
Przez powietrze przeciągnęła się jasna smuga, gdy szarpnął ramieniem i obracając się wymierzył cios ostrzem. Metal wyłapał promienie słońca, ale nie sięgnął celu. Wilczur z niedowierzaniem zdał sobie sprawę, że zareagował zbyt wolno. Że coś uderza w wystające od nacisku mięśnie na wnętrzu jego nadgarstka. Że palce rozwierają się jak szpony jastrzębia i wypuszczają oręż.
Jeszcze nim nóż zdążył upaść na przesuszoną trawę poczuł mocne uderzenie — kolano wbiło się tylko milimetr nad linią bandaża, ale eksplozja bólu wydusiła z jego gardła nagły wydech.
Większość na jego miejscu upadłaby na kolana, składając się wpół z głośnym sykiem. Prawdopodobnie zareagowałby identycznie, gdyby nie lata hartowania się. Wieki spędzone na przyjmowaniu ciosów, nauce nieulegania naturalnym, obronnym odruchom ciała. Dlatego zamiast się skulić, złapał w palce coś, co później — dużo później — okazać się miało kurtką. I przytrzymując to ciało blisko siebie szurnął butem, z impetem podcinając nogi napastnika.
Rozległ się gruchot. Nieznajomy stracił równowagę, w ostatniej sekundzie łapiąc za ramiona Wilczura, ściągając go na siebie gwałtownym szarpnięciem. Przewieszona przez kark latarka uderzyła o kamień, gdy nieznajomy buchnął o ziemię. Plastik pękł z trzaskiem. W oczach chłopaka pojawiło się zrozumienie, bo gdyby posiadał trochę mniej względów u Boga, to nie lornetka uderzyłaby w głaz. Nie wyglądał jednak na przerażonego. Jego duże, czerwone oczy wpatrywały się przytomnie w białowłosego mężczyznę. Tylko na sekundę; na ułamek sekundy zerknęły kątem oka w stronę łowczyni.
A Yū miała możliwość oglądania tego z boku, z odległości nie większej niż metr. Wszystko działo się szybko, jakby ktoś puścił jej kadry w przyspieszonym tempie i dopiero teraz czas zaczął się normować.
Ręka nieznajomego uderzyła mocno o ziemię. Palce natrafiły na nóż i podniosły go. Grow tymczasem — przyciskając lewym przedramieniem sylwetkę oponenta do ziemi — wbijał się palcami w jego szczękę, mocno odchylając jego głowę do tyłu.
Odsłonił gardło, dobrze znała ten chwyt.
To było jak scena przed stopklatką — czarnowłosy chłopak zamachnął się nożem, a szczęki Wilczura rozwarły się odsłaniając zęby tuż przy krtani.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Rozmowa ucichła urwana w niejasnym punkcie. Być może tak było nawet lepiej, z dyskusji zamieniła się w którymś momencie w słowne przepychanki z tym bezdennym przekonaniem każdej ze stron, iż złotego środka nie da się znaleźć. Jeżeli tak, to można uznać, że od pewnego czasu prowadzili jedynie bezowocną wymianę zdań, ale w pewnym sensie przyjemniejszą niż wszystko to, co było wcześniej. Takie debaty można przecież toczyć w nieskończoność, wybarwiać ich negatywne kolory, na wierzch wyciągać tylko to, co dobre.
 Brakowało jej zwyczajnych konwersacji.
 Potrafiła jednak milczeć. W momencie, gdzie cisza stała się czynnikiem niezbędnym, uszanowała jej zaistnienie bez cienia sprzeciwu. Wystarczyło jedno wyraziste spojrzenie Wilczura, by zacisnęła usta w wąską linię i wyczuliła się na tchnienie otoczenia. Jej oddech zelżał, a wzrok przeniósł się na przestrzeń przed nimi. Nie czuła tego, co on, ale odbierała przekazywane w powietrzu napięcie. Jeżeli ktoś ich obserwował, musiał już wiedzieć, że został nakryty, ale jeśli znalazł się w pobliżu całkiem przypadkowo, zostanie ofiarą nadmiernej ostrożności.
 Było jednak coś niepokojącego we wspólnym marszu w stronę nieznanego. Chociaż imię wroga było jej obojętne, łapała się na tym, że wzrok za mocno skupiała na poruszającej się przed nią posturą mężczyzny, jakby to on był źródłem wszelkiego niebezpieczeństwa. Brak oręża odebrał jej pewny punkt spokoju, bo chociaż grupie łowców nie brakowało broni, jaką mogliby się podzielić, Kami świadomie nie tknęła już żadnego ostrza od sytuacji z poranka.
Głupota. Teraz mogła jedynie żałować i zawierzać bezpieczeństwo własnym dłoniom. Jednej dłoni, mówiąc dokładnie, gdyż druga nadal zwisała przy ciele, jak jakiego balast powinna się pozbyć. Nie było nawet kieszeni, do której mogłaby wsunąć palce, by rana nie przypominała o sobie z każdym krótkim krokiem. Myśli walczyły o dominację. Zapomnij, skup się na tym, co nadchodzi, a nie na tym, co było.
 Przełknęła ślinę, kiedy cień zarośli przesłonił gwiazdkę unoszącą się już wysoko na niebie. Długie cienie na ziemi podawały ich na talerzu każdemu, kto miał na tyle oleju w głowie, by schować się wśród ostrej roślinności. W pewnym sensie podziwiała tutejszą naturę, flora znalazła sposób na przeżycie w tak skrajnych warunkach, znajdowali się niemal na pustyni, a drzewa wyglądały solidnie. Gałęzie tworzyły dziurawy baldachim, ale ziemia wyglądała w tym miejscu na ciemniejszą, bardziej żyzną i chyba tylko dzięki niej czemukolwiek udało się zapuścić tutaj korzenie. Zeschłe liście drżały złowieszczo, dźwięk ten przypominał przewalanie się piasku przy stopach, ale kiedy spojrzała pod nogi, wizję gleby na moment przesłonił jej skraj wyciągniętego ostrza.
 Blik odbijającego się słońca na sekundę ją oślepił, a przez krótki czas mrugnięcia okiem wszystko gwałtownie się zmieniło.
Nabrała powietrza w płuca, a krew zaszumiała między uszami. Kiedy powietrze wypełniło każdy zakamarek jej wnętrza stała z rozwartymi delikatnie ustami patrząc, jak dwie ścierające się ze sobą sylwetki padają na ziemię. Całość musiała wydarzyć się w przeciągu jednego ułamka sekundy, bo przecież nie mogła stać w paraliżu ani momentu dłużej, prawda?. Ciśnienie mnożone poczuciem zagrożenia i w niej samej wyzwoliło nienaturalnie płynne ruchy, adrenalina pchnęła ją do przodu jak niewidzialna ręka obowiązku. Wiedziała, co należy zrobić.

 Ramię trafione nożem zmiękło, zalało się świeżą posoką i zabarwiło szybką na przyjemny, wiśniowy kolor. Skraj stali przeciął wszystkie warstwy ubrania i utknął w ciele, nigdy nie docierając do właściwego celu, bo przecież to nie ją próbował dźgnąć. Całe jej wnętrze zalała fala gorąca, przeszywający ból skręcał przełyk i odbierał czucie w nogach. Na szczęście i tak klęczała, kolanami uderzyła o ziemię, kiedy instynktownie wepchnęła się pomiędzy szarpnięty ruch ręką uzbrojoną w krótką broń, a Wilczura.
 Białe zęby błysnęły w szamotaninie, ale to nie była jej sprawa. Jeżeli pragnął zadać śmierć, mógł równie dobrze sam ginąć. Każdy, kto przymierza się do zabójstwa, stawia na szali swoje własne życie, chociaż wydało jej się to równocześnie boleśnie niesprawiedliwe. Krew zalała jej usta. Powoli, wraz z upływem czasu cięcie zdradzało swoją prawdziwą długość, ciągnąca się od ramienia wąska czerwona linia wydłużała się do obojczyka i do mostka.
 Wykrzywiła usta krzywo. Obcowanie z niebezpieczeństwem wprawiało ją w stan ekstazy, tak bliskiej temu paskudnemu uczuciu, którego doświadczyła w objęciach białowłosego. Płytki oddech nie zdawał się jednak na wiele, bo krew powoli napływała do kącika ust i na zewnątrz, w dół po podbródku.
Co uszkodziłeś? Zadawała sobie pytanie w typowo chłodnym, medycznym podejściu wbijając spojrzenie w bliźniaczo czerwone źrenice. To cięcie nie miało prawa przejść aż tak głęboko. Deprymował ją brak logiki w zaistniałej sytuacji i błędna ocena zagrożenia, ale identyczne spojrzenie wyrażające niezrozumienie odbijało się jak w lutrze na twarzy nieznajomego napastnika. Przyciśnięty do ziemi, pozbawiony broni z zębami na krtani. Żegnał się?
W jednej chwili nie mogła go skazać na tak niedobrą śmierć, ale jej zdanie nie miało żadnego znaczenia. Minęło tylko kilka paskudnie długich sekund całego zdarzenia i otoczenie nie drgnęło ze swojego miejsca o milimetr. Odsunęła się na tyłku na bok trawiona przez nierealny obraz tego, co musiało być rzeczywistością.
 Nie zdoła go uratować. Mogła tylko patrzeć.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wakatsu Neira nie spodziewał się dwóch rzeczy. Pierwszą z nich było wbicie noża w coś innego niż bok (najlepiej bok szyi) tego kurewskiego dzikusa — wierzył w swoje umiejętności nawet teraz, gdy znajdował się na przegranej pozycji. Drugą rzeczą, co bardziej go bolało, została świadomość, że wbił ten nóż w ramię łowczyni... bo ona tak chciała.
Oczy błyszczące jak najczerwieńsze rubiny rozszerzyły się w chwili, w której krew ściekła mu na dłoń; trysnęła jak gwałtownie puszczona woda z kranu, a jej gorąco parzyło jak kwas, dlatego odrzucił rękojeść oręża i niemal warknął. Przez ściśnięte gardło nie przecisnął się jednak żaden dźwięk. Prawdopodobnie był zbyt zszokowany, by przyjąć do wiadomości to, co się stało. Sparaliżowany nie zdawał sobie sprawy z tego, że nie tylko jemu odebrało kontrolę nad działaniami. Neira nie spuszczał wzroku z łowczyni, kompletnie zapominając o sytuacji jaka miała miejsce — o tym, że ręka trzymająca jego szczękę odchylała mu głowę do tyłu i obnażała gardło. O tym, że czuł oddech na skórze — i że ten oddech nagle zniknął.

Wilczur wstrzymał dech, gdy kątem oka ujrzał nagły ruch. Prawdopodobnie jego organizm zarejestrował zapach świeżej krwi o wiele wcześniej niż zakodował to umysł — jednak teraz, gdy żyłami setką impulsów popychano informację o faktycznym przebiegu wydarzeń zdał sobie sprawę, że zamarł z obnażonymi zębami. Niewiele więcej niż dwa centymetry, a kły zakleszczyłyby się na aorcie z siłą szczęk zamykającej się pułapki na niedźwiedzie.
Być może instynkt nadal go dopingował — dokończ dzieła. Gryź. GRYŹ!
Ale pustka w głowie sprawiła, że był w stanie — z nieukrywanym zaskoczeniem — jedynie wpatrywać się w to, jak Yū upada na ziemię z czerwieniejącym ramieniem. To miał na myśli, gdy mówił o niebezpieczeństwie.

Palce Neiry zacisnęły się mocniej na ramieniu napastnika. Nie mógł wyrwać się ze stanu półsnu, jakby wszystkie ruchy wykonywał zatopiony w smole. Z szoku otrząsał się jednak szybciej niż mężczyzna, który przyszpilił go do ziemi.
— Co ty robisz? — wychrypiał nagle, niespodziewanym szarpnięciem za rękaw odsuwając paszczę wymordowanego od swojej szyi. Ręką próbował odepchnąć od siebie palce, które wciąż wżynały się w żuchwę z niesłabnącą siłą. Nabrał wdechu, a potem nagle charknął w stronę Yū: — Uciekaj!

To „uciekaj” zabrzmiało jak chory żart. Wilczur z ledwością zrozumiał słowo, ale kiedy jego definicja odrobinę się wyostrzyła, był już zbyt daleko. Nie pamiętał kiedy ostatnim razem pozwolił się zaskoczyć — rzadko natrafiał na akcje, które w jakiś sposób okazywały się „wyjątkowe” — ale cały dzisiejszy dzień najchętniej wcisnąłby między strony opasłej księgi i skazał na zapomnienie.
W ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin nie pierwszy raz tracił gardę. I czemu? Bo była zbyt głupia, by pozwolić mu działać? Zbyt naiwna, by oglądać spektakl, nie wtrącając się w nieswój scenariusz? Bo postanowiła zadziałać wbrew oczekiwaniom?
Cały świat jakby wstrzymał oddech — podobnie jak Growlithe kilka sekund temu. Gdyby nie nagłe szarpnięcie ze strony przeciwnika, zapewne jeszcze parę następnych chwil trwałby w bezruchu, sparaliżowany wyborem ciemnowłosej. O ścianki czaszki odbijało się tylko jedno pytanie; wielokrotnie spotęgowane, nawarstwiające się, w różnych tonacjach i wypowiadane z różną szybkością: Dlaczego?
Brak odpowiedzi zmusił go do improwizacji. Spokój jaki bił od jego oczu mieścił w sobie chłód górskich szczytów. Mimo oporu ze strony młodszego chłopaka nie dał się odsunąć; wbił paznokcie tak mocno, że skóra pobladła.
Oponent zaczął się szarpać; szurał podeszwami butów o ziemię, najwidoczniej gotów na kopnięcie go. Znieruchomiał gwałtownie, gdy poczuł kolano, które werżnęło się między jego nogi. Wilczur nachylał się nad nim, owiewając gorącem zakryte kurtką ramię. Nie przejmował się materiałem — miał zęby mocniejsze niż byle szmata. Udowodnił to w akompaniamencie nagłego wrzaśnięcia, które mimowolnie opuściło płuca nastolatka w chwili, w której zwarł szczęki na jego barku.
Powoli — nakazał sobie.
Nie chciał go przecież zabić zbyt prędko.
Dźwięk dartego materiału wymieszał się z niskim warkotem, przekleństwem chłopaka i stłumionym sykiem.

Kiedy Neira poczuł jak zęby zaczynają szarpać, najwidoczniej po to, by wyrwać kawał mięsa, ból natychmiast rozlał się gorącem po całym ciele. Obiecał sobie, że nie będzie więcej wrzeszczał. Całą świadomość przekierował w dłonie, które oparł o ramiona napastnika, by spróbować go odepchnąć.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 7 z 10 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach