Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 2 z 10 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Next

Go down

Zaskoczyło ją, że z takiej odległości był w stanie dosłyszeć wymyślone naprędce nowe imię łowczyni. Dotychczas sądziła, że cała ta sytuacja z Growlithem miała miejsce w zupełnie innej przestrzeni, że nikt nic nie widział i nie słyszał, jakby miejsca te dzieliła duża odległość, albo mur. Ile by teraz dała, żeby taka ściana wyrosła i oddzieliła ją od reszty świata.
Wydawało się, że słowa ugrzęzły jej w gardle. Rozchylone lekko usta nie rwały się do pracy, trwając niezmiennie w tej osobliwej pozie konsternacji. Nie drgnęła, właściwie od kiedy z ust mężczyzny padły pierwsze słowa. Nie ruszyła się nawet o milimetr, nie drżała, praktycznie nie oddychała, zwalniając tempo pracy własnego organizmu do minimum. O ile wcześniej wszystko grało jednolitym, dzikim zewem, tak teraz cała przestrzeń wokół kobiety zamieniło się w czarną masę ogółu, a dźwięk przestał istnieć, zastąpiony na dobre ciszą.
- Kocham. Kocham obserwować ludzi. - odparła, niezwykle opanowanym tonem osoby, która wcale nie wpadła w wielkie bajoro. Może to tylko trik światła, grymas na jej twarzy nie zmienił się, ale teraz wyrażał niespotykaną wyższość i pewność siebie. Prawie, jakby od początku zareagowała tak na spotkanie z organizatorem walk i na dłuższą metę nikt nie mógłby powiedzieć, czy faktycznie w pierwszej chwili przez jej ciało przeleciał dreszcz strachu, czy może to naturalne zachowanie kazało jej w pierwszym momencie zbadać sytuację.
- To musi być cholernie nudne. Cały czas te same twarze, te same bestie. Nieopanowane, nieokiełznane, prawie jak cała ta ziemia. - jeden głębszy oddech wystarczył, by ciało zostało pochłonięte przez euforyczne dreszcze. Doskoczyła natychmiast do Shuheia i bez ostrzeżenia zacisnęła palce na jego ramionach, zapatrzona jednocześnie w twarz, trzymając niepokojący kontakt wzrokowy. Nie było to wielkim problemem, skoro on sam postanowił w wyraźny sposób zmniejszać dystans i swoją osobą trzymać wszystkich gapiów na dystans. Tymczasem paznokcie łowczyni z coraz większa siłą wpijały się w jego skórę, jak gdyby nie panowała do końca nad naciskiem. - Jak wiele jest tu osób, które potrafią postawić jedną literkę? Dwie? Trzy? Bo ta mała pewnie też zaczęła już uczyć się pisać, zanim ktoś perfidnie jej nie porwał. Ja, też potrafię pisać. No i ty. Już na pierwszy rzut oka widzę, że bije od ciebie inteligencja, ale nie o tym miałam mówić. Im więcej wchodzi tu ludzi, tym bardziej obniża się poziom IQ. Bawi cię siedzenie tutaj i obserwowanie tej hołoty?
Niby przypadkiem, lecz całkowicie perfidnie przesunęła czubkiem języka po spierzchniętych ustach. Pozostawiała w swoich słowach bardzo wiele niedopowiedzeń, ale dokładnie taki miała zamiar. Niech się domyśli, niech porusza nieco tą makówką i dojdzie do własnych wniosków.
- Zajęta? Widzisz, jest tylko jedna osoba, która zarządza całym moim czasem. Czerwonnokie może są kurwami, ale z honorem, więc nie zwiję, a ten tam niewątpliwie może pochwalić się siłą. Słyszałeś o nim? Musiałeś słyszeć. Sława wyprzedza go na kilometr, mało kto mu podskoczy. I tak właśnie pojawia się po walkach i wygrywa ludzie nagrody. Myślisz, że po cholerę tutaj dzisiaj jest? Po cholerę mnie tu dzisiaj przywlókł?  - Z każdym kolejnym zdaniem zbliżała się do mężczyzny, perfidnie następując w jego stronę by musiał się cofać, gdyby presja słów go przytłoczyła. W pewnym momencie była już tak blisko, że mogłaby bez większego problemu cmoknąć go w czubek nosa. Gdyby tylko chciała.

Przez tłum przetoczyła się fala zachwytu zmieszana z gorzkim rozczarowaniem, a wszystko to w formie nieopanowanego wycia, o dziwo tworzącego jeden, pasujący do siebie odgłos. Niemal jakby stojąca wokół areny masa była jednym, wielkim organizmem. Przez moment straciła rezon, odwróciła głowę i rozluźniła uścisk na ramionach mężczyzny. Jasna iskierka na powierzchni pojedynczego oka rozbłysła na nowo, gdy wzrok przez moment chciał przebić się ponad głowami desperatów. Bez sukcesu. Gdyby nie komentarz kogoś, kto zawisł na jakiejś prowizorycznej platformie powyżej widowiska byłaby nieświadoma wszystkiego, co ma tam miejsce. Zamrugała kilka razy, miała pusty umysł.

- Siła. Inteligencja. Nie brakuje Ci niczego, żeby stanąć do walki z tym kolesiem. Podróżuje już dużo, ale dopiero teraz widzę realną szansę na pokonanie go i stoi ona przede mną. Tyle że on jest znany już wszędzie, a ty? Jakimś cudem odgrzebałam twoje imię, ale to była ciężka robota. - mówiła szybko, łapczywie połykając powietrze między słowami. Napięcie mięśni rosło, wraz z naciskiem palców na ramiona Shuheia, do tego stopnia, że poczuła nagle kropelkę krwi ściekającą po palcu, gdy paznokciem przebiła mu skórę. Gwałtownie rozluźniła ręce, pozostawiając jedynie wspomnienie swojego gestu w powietrzu.
Zaśmiała się niepokojąco, słysząc z tyły sędziego nawołującego kolejnych chętnych.
- Stawiam siebie jako nagrodę. - rzuciła w powietrze, machnięciem ręki jako zachętą wskazując organizatorowi przejście do areny.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Milczał, poddając się jej atakowi. Można było pomyśleć, że mężczyzna uległ pod naporem ostrzału słów, kuląc się przed o wiele drobniejszą postacią. Aż wreszcie, gdy padły jej ostatnie słowa ─ wybuchł śmiechem. Nawet nie próbował go zdławić, by przybrać tę ─ niewątpliwie ─ bardziej ludzką formę i dać Yuu przekonanie, że miał w sobie jakiś nikły, minimalistyczny pierwiastek dżentelmeństwa, jakim próbował się przed chwilą szczycić. Odrzucił łeb do tyłu, a potem pozwolił, żeby wrzaskliwy rechot opuścił jego gardło; dźwięk poniósł się po całym tłumie, uderzając w ściany z niemal fizyczną siłą.
Trwało to wystarczająco długo, by niektórzy poodwracali się i zerknęli na tę dójkę. Paru splunęło pogardliwie, inni przetarli wierzchem dłoni rozbite pięściami nosy. Byli i tacy, którzy unieśli brwi w wiadomym geście „co tu się, kurwa, odpierdala, Bob?”. Cała reszta uniosła tylko ramiona. Ciepłe pięć kilo więcej w gaciach unieruchomiło ich i nie pozwoliło zerknąć ku Shuhei'owi.
Siebie? ─ Shuehi szarpnięciem pochylił się do niej, by spojrzeć w czerwone oko z poziomu Łowczyni. Kpina wsiąknęła w jego głos, drapiąc w słuch. ─ I ile jesteś warta? Więcej niż życie całej tej hołoty? Więcej niż życie tego... kim on był? - Zrobił zamyśloną minę, by szybko wyszczerzyć zęby. - Zresztą, co za różnica, skoro i tak zginie? Tylko powiedz mi jeszcze jedną rzecz.
Tym razem to on postąpił krok do przodu, gotów władować się w jej wątlejsze ciało, gdyby nie próbowała odsunąć się od jego bliskości.
Usta rozciągnęły się w szerszym uśmiechu, chociaż wydawało się to już niemożliwe. Nachylił się wtedy nad nią, demonstracyjnie opierając szorstki polik o jej policzek. Mogła poczuć gorący oddech na uchu, wzbogacony o charakterystyczne rzężenie przy każdym wydechu i wdechu. Shuhei odczekał chwilę, ponad jej ramieniem zerkając na zbitą ścianę tłumu.
Więcej niż moje życie?

---------------------------------

Ramię gruchnęło o ziemię. Zaraz potem biodra i nogi. Powietrze przepchnęło się przez płuca, przełyk i przebiło się przez szczeliny zwartych kłów. Szczęki jeszcze tylko przez chwilę zaciskały się do tego stopnia, że w skroniach dudniło. Potem rozchyliły się gwałtownie, zraszając kroplami śliny poczerwieniałą twarz poprzecinaną licznymi bruzdami.
Widownia posykiwała, szemrała, wrzeszczała. Ich głowy falowały niespokojnie, pięści kołysały się, nagle wypadając ponad linię łbów, nogi unosiły się i opadały z głośnymi buchnięciami.
Tylko prezenter zdawał się znużony całym zajściem. Jego oczy nakierowane na walczące bestie nie wyrażały żadnego uczucia. Być może już dawno zbudował wokół siebie wystarczająco gruby mur, aby nie musieć przejmować się kolejnym trzaskiem łamanego karku, następnym chlupnięciem szkarłatu prosto na płaską podłogę ringu. Wsunął tylko między połamane zęby poszczerbiony, sczerniały paznokieć i zaczął go pospiesznie obgryzać.

---------------------------------

Wiesz, dlaczego jestem organizatorem? ─ Choć nie była w stanie tego dostrzec, wyczuła w jego głosie rozbawienie tkwiące na twarzy. ─ Ale niech będzie, głupia owco. Zawalczę ze zwyciężcą ─ szepnął Shuhei. Prawie było mu jej żal. Prawie. Wyprostował się, nawet nie czekając na jej odpowiedź, od razu górując nad niższą dziewczyną. ─ Mamy nową nagrodę! ─ wrzasnął.
W porównaniu do kogokolwiek innego, nie musiał się prosić dwa razy.
Wszyscy, nieważne jak wciągnięci w następną bijatykę, obejrzeli się w ich stronę. Setki ciał przekręcało się przodem do nich, byle tylko dostrzec tego, do kogo należał donośny głos.
Shuhei oparł wielką łapę na ramieniu łowczyni, gniotąc jej mięśnie jak rozmiękłą plastelinę.
Oto ona!
A potem jednym pchnięciem władował ją w pierwszy szereg wymordowanych.
Przeszukać!

---------------------------------

Słowa Shuheia dotarły do Growlithe'a, który przyciskał zęby do gardła oponenta. Czuł na własnej krtani miażdżący uścisk, powoli słabnący, im mocniej szarpał za odrywające się płaty skóry i mięśni. Słowa wytrąciły go jednak z równowagi. Obrócił głowę, puszczając drżące pod nim ciało, z którego nie ulotnił się jeszcze duch walki. Na pasku od spodni spoczęła cudza dłoń, przez brzuch przeorały się długie pazury. Oponent wił się, wściekle plując krwią i śliną, charcząc i układając to charczenie w przekleństwa.
Wilczur syknął nagle, gdy poczuł szarpnięcie za ubranie. Towarzyszący temu ból zmusił go do zwrócenia twarzy ponownie ku agresorowi. Jedną rękę oparł o jego nadgarstek, wciskając paznokcie w nerw pośrodkowy, drugą niespodziewanie wymierzył cios w podbródek. Głowa przeciwnika podskoczyła, oczy przekierowały się do tyłu, jakby próbował zerknąć na przykrytą mrokiem ścianę.
Nie było ucieczki.
Każdy, kto tu wchodził, doskonale o tym wiedział. Większość z obecnych była zupełnie nowa w środowisku. Nie znali zasad, nie kojarzyli ryzyka. Przychodząc tu i zgłaszając się walk, rzucali Śmierci wyzwanie: Albo wygram wszystko. Albo oddam się w twoje ręce.
Growlithe poczuł, jak ręka, która wbijała się w jego biodro, powoli puszcza. Klatka piersiowa, którą czuł tuż pod sobą, uniosła się drżąco i opadła. Drugi raz nie powtórzyła czynności. Dlatego puścił jego gardło, wyciągając palce z zaczerwienionych policzków. Dźwignął się na nogi i obejrzał za siebie.
Dostrzegł błysk w oczach Shuheia, gdy ten uderzał wielką łapą prosto między łopatki Yuu. Syknął od razu, postępując kilka pierwszych kroków w ich kierunku, gotów przepchnąć się przez ściśnięty jak imadło tłum.
Do kurwy-!
Coś opadło mu na pierś.
Prawie jakby wpadł na ścianę.
Głowa błyskawicznie zwróciła się twarzą do niższego o głowę mężczyzny, który ze znużeniem stał tuż obok.
Prezenter zacmokał.
Nie możesz zejść z areny.
Śliskie od krwi dłonie Wilczura zacisnęły się w pięści. Ktoś, prawdopodobnie wcześniej przywołany przez prezentera, wskoczył na ring i wsunął ręce pod ramiona trupa. Ciągnąc bezwładne ciało przez drewno, pozostawiał na nim długą smugę czerwieni, jakby ktoś chwycił za wielki pędzel, zamoczył go w farbie i przeciągnął po samym środku ringu, zapominając o dalszej pracy.
Znasz zasady ─ warknął prezenter. ─ No jazda! Cofnij się, psie! Zaraz ci znajdę lepszego kumpla!
Jakaś kość przestawiła się w szczęce Growlithe'a, który ze złością przyglądał się, jak kilkoro wymordowanych wyciąga brudne od wszystkiego łapska po czarnowłosą dziewczynę, nie zdając sobie nawet sprawy, z kim mają do czynienia.
A może?
Przez sekundę zakuła go w tył głowy myśl, że może wręcz przeciwnie. Doskonale wiedzieli i dlatego przez tłum przetoczył się szmer, który dotarł nawet do jego uszu.
Och, planują ją związać.
Jak, kurwa, szlachetnie.
Splunął, wycierając ręce o spodnie.
Zajebisty plan.
Stojąca tuż obok niego wilczyca oblizała bok pyska długim, lepkim jęzorem.
A nie? Ty się wykrwawisz. Ją zwiążą, a potem zajadą na śmierć. Dwa skurwysyństwa mniej na tym padole.
Syknął, machnięciem dłoni rozwiewając marę.
W tym samym momencie na ring wszedł kolejny przeciwnik. Growlithe odwrócił się w jego kierunku i pochylił głowę w ostatniej sekundzie. Słyszał świst powietrza tuż nad sobą.
Gdyby nie instynkt, właśnie zmierzałby do wyjścia.
Ekspresem.
Razem ze ścianą.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Palce kobiety zwijały się mimowolnie w nieporadnym geście pomagającym trzymać emocje na wodzy. Jak bardzo nieczuła musiałaby być, żeby w takim momencie nie odczuwać chociaż odrobiny strachu? A czuła go bardzo dużo, sama zadawała sobie w myślach pytanie "jak ja się jeszcze ruszam i dlaczego mówię to, co mówię". Potok słów niepowstrzymany przez sparaliżowany strachem umysł wypływaj z jej ust, a z każdym kolejnym zdaniem czuła na sobie groźniejsze spojrzenie.
Coś było nie tak, prawie jakby plan wcielał się w życie, tyle że to było jedynie chwilowe wyjście z sytuacji, próba pokazania, że jest się godnym by stać na wyprostowanych nogach przed drugim drapieżnikiem w walce charakterów. Tyle, że gdy dwie osobowości starły się ze sobą, co najmniej jedna pozostała w martwej cichy, na pozycji niegodnej okrzyknięcia jej zwycięską. Prędzej pasowało do tego określenie remis, lecz Kami i tak czuła się niczym zmieciony z planszy pionek , który utkwił na martwym polu, z którego nie ma ucieczki.
"Więcej niż moje życie?"
Pytanie obijało się wewnątrz jej głowy, starała się wyodrębnić z niego wystarczając dużo informacji, by znaleźć jakiś prześwit, który mogłaby przekształcić na drogę ucieczki, nawet nie ku wygranej, jej ambicje trochę zmalały, czy ładniej mówiąc, zdała sobie sprawę, że w tym momencie wycofanie się wcale nie będzie ujmą na honorze. Tak byłoby jeszcze minutę temu, gdyby nie te szalone wiązanki, którymi uraczyła organizatora zjawiska.
- A czy korona jest warta więcej od króla? - zapytała w odpowiedzi, chwytając się usilnie poprzedniego wątku, wybita z tego ciągu pewności siebie, co dobitnie zdradzało lekkie drżenie głosu, spowodowane także zbyt bliskim kontaktem z mężczyzną.
Świetnie, niech więc tak będzie.
Odetchnęła z ulga, trochę z nieuzasadnionego powodu dając własnemu ciału chwilę wytchnienia, dosłownie sekundę, zanim kolejne słowa Shuheia dotarły do jej uszu, co równało się z natychmiastowym grymasem poirytowania na twarzy kobiety. Sytuacja była tragiczna, bądźmy szczerzy. Jeżeli istniała jakaś pokojowa szansa na rozwiązanie tego, to przestała istnieć w momencie szaleńczej tyrady, czy może nawet odrobinę wcześniej, gdy stopa łowczyni przekroczyła próg areny. Jedno było pocieszające, prawdopodobnie nie mogło być gorzej, więc po co myśleć negatywnie?
Mocne pchnięcie roztrzaskało jej równowagę na drobne kawałeczki. W jednej chwili zatańczyła na krańcu pięty rozkładając ręce na boki, niemal jakby jakimś cudem chciała przywołać skrzydła i wylecieć z tego miejsca. Zamiast jednak magicznie zamienić się w ptaka, zacisnęła palce na ciałach jakichś przypadkowych desperatów, na których udało jej się wpaść. Tylko dzięki temu nie spotkała się z podłogą, a także z tuzinem ciężkiego obuwia, czy gołych stóp. Trudno było jednak dziękować bogom za takie rozwinięcie sytuacji, bo dokładnie ta dwójka, którą miała okazję poczuć za sobą, rzuciła się pierwsza by wykonać polecenie mężczyzny. Długie, szorstkie palce zacisnęły się na jej przedramieniu, a kolejne mocne pchnięcie nie pomogło wcale zorientować się w sytuacji.
- Sama dam sobie radę... - warknęła pod nosem bezsensownie strzępiąc język, gdyż słowa i tak nie mogły przebić się przez ogólny hałas. Szukając na siłę pozytywów dało się dostrzec ich kilka, zaprawdę niewiele, lecz dla niewymagającego człowieka wystarczająco, by nie popaść w szaleństwo. Przede wszystkim tłum wcale nie słuchał się Shuiheia aż tak, jak i ten mógłby myśleć. Nowa nagroda była grabiona ze swej wartości z sekundy na sekundę, zabrano jej płaszcz podróżny, a także nóż który przyczepiony na pasku zwisał sobie wzdłuż nogi. Sam pasek także szybko trafił w ręce nowego właściciela, który jako jeden z ostatnich zdołał coś podwędzić, nim na znak organizatora, jeden z jego goryli miotnął jakimś przypadkowym, niewinnym przechodniem w tłum. Przekaz był jasny: nagroda jest dla zwycięscy.
Lecz na ten moment nagroda wyglądała raczej mizernie, sycząc niczym pies, któremu ktoś nadepnął na łapę w stronę odpowiadającego podobnym dźwiękiem wymordowanego o rozmiarach małego słonia. Dosłownie, miał nawet długie uszy i grube, płaskie stopy z rogowatymi paznokciami. Jakiś bardziej przyzwoity widz trzymał do góry nogami jej bezdenkę, telepiąc nią jak głupi i z fascynacją obserwując jak wypadają z niej jakieś drobne przedmioty, monety, zapałki, scyzoryk, suchy prowiant, manierka z wodą czy tabletki.
Zaśmiała się nerwowo, domyślając się nagle, że jej no-dachi musiało zablokować się w poprzek wylotu, dlatego nie wypadło. Desperat nie wyglądał także na zbyt zaciekawionego resztą zawartości, spodziewając się, że z wnętrza niewielkiej, kobiecej torebki wypadło już wszystko, co miało jakąś wartość. Z pomrukiem rzucił artefakt na ziemię, prosto pod nogi chłopca z rybimi oczami.
- Aisha. - Odezwał się, zadziwiająco wyraźnie, przebijając się dziecięcym tonem przez ogólne zamieszanie. Ton jego głosu był niewinny, ale niepokojący zarazem. Wskazał palcem miejsce, z którego wcześniej ją przyprowadził. - Tam jest miejsce dla nagród.
Czerwone oko zamrugało kilkakrotnie. Przez moment poczuła, jakby poza nią i dzieckiem nie było tutaj nikogo więcej. Wpatrywała się w nie zahipnotyzowana zaczynając rozumieć więcej i więcej. Prawie jakby te jasne, wielkie oczy mogły przejrzeć ją na wylot. Prawie jakby to właśnie chłopiec odkrył jej prawdziwą tożsamość i specjalnie tutaj przyprowadził. Relacja jego i Shuheia nie mogła być obojętna dla całej tej sprawy. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że dziecko chodziło po terenie areny samo, nie przejmując się zagrożeniem ze strony wszystkich groźnych typków.
- Jak Ci na imię? - Zapytała tonem lunatyka, w momencie gdy małe palce zacisnęły się na jej ręce a szarpnięcie skierowało w stronę dziwnego psa pilnującego nagród. Spojrzała szybko na stertę przedmiotów, czując nagle że zaczyna należeć do miana 'rzeczy' dużo bardziej niż 'ludzi'.


- Uśmiechnij się.
Melodyjny, dziecięcy głos mimo wszystko był głośniejszy od wszystkiego, co działo się dookoła. Jakimś tajemniczym sposobem nie potrafiła go nie słyszeć. Nawet teraz, gdy skupiona zupełnie na innym punkcie budynku, ze wzrokiem skierowanym na arenę, odwrócona bokiem do chłopca nie potrafiła złożyć w jedno zdanie własnych myśli, jego słowa potrafiły dotrzeć do jej umysłu i wpłynąć na tyle, że odwróciła się gwałtownie w jego kierunku. Lekko rozchylone usta i otwarte szeroko oko świadczyło o tym, że zanim została gwałtownie wyrwana z zamysłu wpatrywała się w walczących na arenie. Krótkie pytające spojrzenie na dzieciaka dało jej natychmiastową odpowiedź z jego strony.
- Oh, nie jest aż taaaak zły. Widzisz tego pana? Tego z wybitnymi zębami? - czubek palce celował idealnie we wskazywanego osobnika. Dla pewności machał nim wściekle, w idealnym dziecięcym geście. Zadziałało, bo wzrok łowczyni spoczął na oklepanym mężczyźnie, leżącym z boku ringu. Głos chłopca kontynuował opowieść. - Ten też był caaałkiem dobry, przynajmniej do dzisiaj. O, o! Popatrz na tego. Teraz będzie zabawnie, bo on lubi zaganiać swoich przeciwników w kąt. A przecież tłum nie pozwoli nikomu uciec. Czasami nawet pomagają zabić słabeuszy...
Zabawa? Przynajmniej dla ciebie. Pomyślała szybko Kami, kierując wzrok dokładnie za palcem dziecko, to na omdlałego już wojownika, to na zmierzającego na arenę giganta, słuchając jak ten z fascynacją komentuje jej zdarzenia ze sceny.
Bestia, względnie przypominająca zmutowanego dobermana powstałego z piekielnego grobu patrolowała przestrzeń dookoła nich. Nie było osoby, która chciałaby przekroczyć niewidoczne linie powstałe po sznurze miejsc w których zwierzę stawiało swoje łapy. Nie znała powodu, dlaczego tak się dzieje. Dlaczego wszyscy obawiają się niewielkiego względnie stworzenia, ani czemu każdy szanuje tutaj wyglądającego przeciętnie Shuheia czy dziecka z rybimi oczami. Wiele rzeczy było zagadką, wiele zjawisk nie pasowało do jej wyobrażenia, wiele rzeczy przeczyło wszelkim prawom, które wpajano jej w mieście.
- Nie daj się zagonić w kąt! - Krzyknęła nagle, dając się przez moment ponieść ogólnej atmosferze areny. Pomimo tego, że była teraz jedną z wielu rzeczy, które zwycięzca mógł zagarnąć, czuła dreszcze podniecenia. Przez moment nawet sama chciała brać udział w pojedynkach. Nie ruszyła się jednak z miejsca, klęczała na obu kolanach, siedząc wygodnie na własnych stopach, jedną rękę zaciskając na materiale bluzy, której nie miała zamiaru oddać nikomu poza prawowitym właścicielem, a drugą wplatając pomiędzy rzadkie włosy dziewczynki, leżącej w spazmatycznych dreszczach na jej kolanie. Czerwone oczy wpatrywały się tępo w przestrzeń przed nią.
Była już o krok bliżej wypełnienia celu swojej misji. Tyle, że nadal nie miała pojęcia jak tego dokonać.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nieczęsto myślał w takich kategoriach, ale dzisiejszego dnia przyszło mu zastanawiać się na tematy, na które zwykle nie zwracał większej uwagi. Na przykład na to, że oddech jest zaskakująco ciekawym zjawiskiem; czymś, co lepiej mieć, niż nie mieć. Głupota, ale zaczynasz żyć, bo wziąłeś głęboki wdech przy narodzinach, a umierasz, gdy z ust wypada ostatni wydech i nie możesz zaczerpnąć tchu ponownie, choć próbujesz, próbujesz, próbujesz - i tak do upadłego, aż płuca się zapadną, a gardło ściśnie jak puste opakowanie zgniecione przez but. Zakładając, że ta metafora była prawdziwa - a w zasadzie była - to Growlithe nie żył od kilku sekund.

---------------------------------

Dziewczynka wciągnęła gwałtownie powietrze przez poranione usta. Przegryzła je zaraz, skubiąc wystające nitki skóry z dolnej wargi, ale nie odtrąciła do siebie dłoni Łowczyni. I tak nie mogłaby tego zrobić, leżąc skrępowana linami z policzkiem przyciśniętym do jej kolan. Już dawno wyłączyła się na gwar, jaki ich otaczał, dlatego krzyk Yuu nawet do niej nie dotarł. W końcu zacisnęła mocno powieki i skuliła się jeszcze mocniej. Nawet nie dostrzegła, że wśród hałaśliwego tłumu jedna postać nie ruszała się w zasadzie w ogóle.

---------------------------------

Zasady na ringu były proste jak obsługa cepa. Nie daj się zabić. Daj rozrywkę. Wygrasz? Bierzesz nagrody. Wszystko sprowadzało się do „dawania” lub „brania” - czyli do jedynej czynności wykonywanej przez wymordowanych. Growlithe momentami miał wrażenie, że naprawdę do nich nie pasuje. Tak po prostu.
Przykładowo teraz, gdy mutant o gabarytach przeciętnej meblościanki, próbował zagonić go w kąt. On, w porównaniu do tej bandy dzikusów, nie bawiłby się z ofiarą. Humanitarnie poderżnąłby jej gardło.
Racja?
Zaśmiał się z niemocy.
Ja pieprzę, jasne, że nie.
Stopa przesunęła się do tyłu. Powietrze paliło zimnem w płuca. Nie tylko zmęczenie przytłaczało go jak tonowy głaz przywiązany do grzbietu. Miał wrażenie, że coraz mniej uczestniczy w tej walce, a coraz bardziej ogląda ją z boku. Ze znużeniem wpatruje się, jak wielka łapa zwinięta w pięść unosi się nad małą główką oponenta, a potem z rozmachu uderza w ziemię - w punkt, w którym sam przed momentem stał i gdyby nie uskok, cios przemianowałby go na rozkwaszoną plamę pełną kawałków mięsa, organów, kości...
Może czas powiedzieć sobie „dość”?
Głos Haye, jak raz, okazał się kojący. Wręcz kuszący.
Ze świstem nabrał haust powietrza, wierzchem dłoni zawiniętej w szmatę przesuwając po przeciętym czole. Przez ścianę głosów przebił się ten najbardziej mu tutaj znany, na którego dźwięk w kącik ust mimowolnie wcisnął się cień uśmiechu.
- Nie daj się zagonić w kąt!
Jej pomoc bywała nieoceniona.

---------------------------------

Dziewczynka zwinięta na nogach Yuu drgnęła tak gwałtownie, jakby ktoś znienacka potraktował ją prądem. Jeszcze w tym samym czasie w pomieszczeniu rozległ się głośny huk przypominający wystrzał z armaty.
Nie przeszkodziło to co prawda w walce, a spasłe cielsko okrągłego napastnika szarżowało właśnie na stojącego po drugiej stronie areny albinosa, który ze zbolałą miną przygotował się do następnego uskoku, ale wielu z obecnych oderwało się od bijatyki i zwróciło w kierunku zamieszania. Nawet Shuhei, dotychczas z perfidnym zadowoleniem wkręcony w wir brutalności, przekręcił głowę na bok i łypnął pytająco w przeciwległy róg pomieszczenia.
Budynek był przede wszystkim stary, chodziło się tu praktycznie po gruzie. Dawniej kilkupiętrowy, teraz w większości sufity pospadały na podłogi, podłogi zleciał na sufity i tym sposobem można było dostrzec ciemniejące niebo, nie wychodząc poza mury mieszkania - wystarczyło tylko zadrzeć głowę i zerknąć w górę. To, co jeszcze ostało, było podtrzymywane spróchniałymi belami opracowanymi przez niesprawne palce.
Salwy ucichły jeszcze bardziej, gdy coś sypkiego opadło na oczy, włosy, usta. Kilka wymordowanych sapnęło wściekle, przyciskając do twarzy ręce, by pozbyć się brudu. Prezenter zmarszczył bulwiasty nos i zmrużył małe oczka, by dostrzec to, co kryło się w cieniu pomieszczenia.
Kolejny trzask.
Chłopiec, który dotychczas entuzjastycznie komentował wszystkie ciosy, poderwał się z kucek i rozejrzał, nakierowując wzrok prosto na źródło hałasu. Drobne dłonie zacisnęły się w pięści, a plecy zgarbiły tak ostro, jakby za moment miał się złożyć wpół. Zaczął szybciej oddychać, łapiąc nieświeże powietrze do płuc.
- Co, do kurwy nędzy?!
Pytanie wypowiedział jakiś przypadek wciśnięty w tłum, ale wystarczyło, aby wrzawa umilkła do reszty. Nawet na ringu zrobiło się jakoś ciszej. Ciężko uznać, czy dlatego, że wszyscy i tak stracili zainteresowanie walką, czy jednak przez to, że strop odpadł od poszczerbionego sufitu i z ciężkim buchnięciem zleciał między obu walczących skutecznie ich od siebie oddzielając.
Growlithe wpadł na róg - i jak na złość przypomniały mu się słowa Yuu, by nie dać się w niego zagonić - i oparłszy dłoń o drewno sam powiódł spojrzeniem ku zamieszaniu.
Dostrzegł, jak ktoś - ktoś w miarę wysoki, dobrze zbudowany, ktoś, kto wydawał się na swój sposób całkiem znajomy - wbiega w jedną z belek, a ta, z trzaskiem łamanego drewna, się ułamuje. Nie do końca - na razie zaczęła przypominać rozwarte „v”, ale następne uderzenie zagwarantowało kolejne opady pyłu i drobinek gruzu.
Co tak stoisz? - warknęła Shatarai, wyrywając Wilczura ze stuporu. To nie koncert życzeń. Nie będziesz mieć drugiej szansy.
Nie czuję nóg.
Ale zaraz poczujesz siłę dziewięciu pięter.
Orzeźwiające samo w sobie. Jakoś nagle je poczuł.
Wzmocnił szybko uścisk na pniu, który robił za jeden z kątów areny i dał susa przez łańcuchy i liny. Choć zwykle lądował na ziemi z gracją wyrwaną kocim genom, tym razem pięty huknęły o podłoże, kolana ugięły pod jego ciężarem, a on sam chwycił się równowagi w ostatnim momencie. Tego jeszcze brakowało, by wychodząc z ringu wyrżnął zębami o ziemię, orząc glebę przez następne dwa metry. Robiąc pierwszy krok, wyprostował sylwetkę; robiąc drugi, wyłapał miejsce, w którym siedziała Yuu wraz z dziewczynką i posapującym chłopcem, którego nawet nie kojarzył. Sądząc jednak po jego minie - właśnie się przemieniał (lub próbował zwrócić obiad; oba warianty równie prawdopodobne), a patrząc na wystający ogon i pióropusz wokół szyi - był w końcowym stadium.
Nie tracąc więc czasu przemknął spojrzeniem po całej sali. Wszyscy, włączając w to Shuheia, wpatrywali się w mężczyznę, który raz jeszcze uderzył o belę. Dwie poprzednie leżały już połamane na podłodze, trzecia kończyła swój żywot. Pozostało sześć kolejnych.
Sześć bel, by zawalić sufit.
A przynajmniej znaczną jego część.
- Co ty odpierdalasz? - Głos Shuheia wybił się ponad powarkiwaniami. - Przecież nas gówno obchodzi ten budynek.
„Trzymaj się planu” - podpowiadał umysł.
A jaki mamy plan?, rzucił znużony, kierując się do Yuu w załączonym trybie torpedy Kiwnięciem brody pokazał jej miejsce, gdzie się spotkali. Krzesło, na którym nie tak dawno siedział, było przewrócone; ale to właśnie nad nim znajdowała się sporych rozmiarów dziura w sklepieniu. Dało się nawet dostrzec wystające, metalowe pręty i porwaną siatkę na całej grubości konstrukcji.
Plan? - mruknęła Shatarai, która wskoczyła na miejsce u jego boku. On - biegł; ona - ledwo sunęła obok niego. Nie zginąć.
Podoba mi się. Dopadł do łowczyń, wsuwając dłonie pod sztywne ciało dziewczynki. Lubię proste plany.
Wilczyca uśmiechnęła się marudnie.
Kolejny trzask.
Wymordowani zaczęli się burzyć. Choć Shuhei miał sporo racji i budynek nie był czymś, co było im do walk niezbędne, to bez wątpienia traktowali go jako coś sentymentalnego. Coś, co trzymało ich jeszcze w ułudzie bycia człowiekiem - zwykłym ogrodnikiem, który po prostu lubi boks, zwykłym elektrykiem, zwykłym zoologiem, nauczycielem, naukowcem, ojcem, sekretarką...
- Na górę - charknięcie wprawiło w ruch cząsteczki powietrza tuż przy uchu Yuu, kiedy zrywał się na proste nogi i zmierzył już w stronę porozrzucanych tam mebli. Popsute krzesła, kilka foteli, od których czuć było stęchliznę, poprzecierane stoły, skrzynie, ławy - wszystko, na czym można było usiąść, teraz mogło przydać się, jako podwyższenie gwarantujące im dostanie się na piętro wyżej.
Oczywiście, łatwiej byłoby wyjść drzwiami - tyle tylko, że przy nich rozgrywał się cały ten cyrk. To właśnie tam skotłowało się najwięcej wymordowanych, tam skandowali, tam kilka par rąk chwyciło łowcę za ubranie, kilka pazurów wbiło się w jego ramię lub brzuch, kilka par butów albo stóp próbowało podciąć mu nogi, sprowadzając do parteru. Shuhei wpatrywał się w to wszystko z nienawistną satysfakcją, ale kącik ust drgnął mu ku górze dopiero, gdy pomieszczenie przeciął dźwięk łudząco przypominający orli pisk. Nad głowami tłumu przeleciało wychudłe, pozbawione większości piór ptaszysko - to właśnie ono opadło na Łowcę, trzepocząc długimi skrzydłami i starając się złapać go w zakrzywione szpony.
Szkoda, że okna są zabite dechami.
Szkoda, że nie ma tu po prostu wyjścia na taras.
- Wskakuj. - Zatrzymał się przy jednym z dygoczących pod każdym ciężarem stołów i objął mocniej nieruchomą dziewczynkę. - Podam ci ją.
Co później?
Później będą się łudzić, że na górze albo jest wielka dziura, albo okna nie są zasłonięte dechami, przez które próbuje się wcisnąć światło dnia lub blask księżyca - zawsze na próżno. Później będą bardzo chcieli znaleźć się po prostu poza budynkiem, poza zasięgiem wzroku i powonienia, zdecydowanie poza zasięgiem...
Ryknęło.
… poza zasięgiem gigantycznej bestii, która zmierzała w ich kierunku, przypomniawszy sobie, że powinna bronić nagród paszczą z zębami jak wystawa noży.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Długie palce przesuwały się pomiędzy gładkimi włosami dziewczynki, niemal automatycznie chcąc jej przynieść ukojenie dotykiem znajomego ciała. Niekonwencjonalne zachowanie rybiego chłopca, kontrastujące z reakcją 'zwykłego' dziecka było o tyle korzystne, że bez skrupułów mogła rozglądać się za jakimś wyjściem z sytuacji, a ten nawet nie uznał jej wściekłego machania głową za dziwne. Raz tylko odezwał się tym swoim przenikliwym głosem, zdradzając nieprzeciętną inteligencję ukrytą w niewielkim ciele.
- Szukasz drogi ucieczki?
- ...tak. - Odparła wybita z rytmu, szykując się natychmiast do próby powstrzymania ją od tego mało chwalebnego czynu, jakim było ulotnienie się z miejsca przeznaczonego na nagrody. Jej wzrok zatrzymał się na chłopcu, a jego nieprzerwanie na walczących.
- Powodzenia. - Dodał tylko z niezachwianą pewnością.

Szkarłatne spojrzenia zetknęły się ze sobą na moment. Nie było to łatwe, bo tłum falował i co chwila przerywał ten niepewny kontakt. Przestała mrugać, by nie stracić punktu odniesienia. Nić porozumienia i tak istniała przez nie więcej niż kilkanaście sekund. Zrozumiała jednak wystarczająco dużo, by w następnej chwili kiwnąć z szacunkiem głową i odwrócić ją gwałtownie. Walka chociaż teraz wydawała się ciekawsza, gdy  mogła już przewidzieć jej wynik, albo chociaż na pewno postawić na konkretny wynik. Wyglądało bowiem na to, że tym razem nikt nie wzniesie się na wyżyny i nie osiągnie zwycięstwa. W kolejnej minucie budynek zadrżał, roznosząc kiełkująca ciszę po wszystkich wymordowanych. Na początku niewielu z nich rzeczywiście przejęło się spadającym im za kołnierze i do oczu kawałkom betonu. Po drugim jednak potężnym uderzeniu niosącym się echem przez cala arenę musieli chociaż zastanowić się, co się dzieje. Wiele głów zaczęło przemieszczać się na boki w celu zlokalizowania odgłosów niepokojącego dudnienia. Inne, ze zwierzęcą precyzją natychmiast zwróciły się w stronę łowcy i równie dziką pasją zaczęły wyrzucać ze swych gardeł wściekłe odgłosy ostrzeżenia.
Krzyk wydobył się z gardła mężczyzny, którego plecy zostały rozorane przez trzy, grube pazury dokładnie w momencie, gdy na arenę spadł wielki kawał betonu, a dziecko obok łowczyni zaczęło swoją przedziwną przemianę. Czasu nie było wiele, dlatego Kami ze sztuczną ostrożnością odsunęła od siebie dziecko i jednym susem znalazła się obok obrastającego w pióra chłopca. Jasnoczerwone oczy blondynki mogły obserwować, jak głaszczące ją kilka minut wcześniej palce zaciskają się wokół gardła chłopca, a twarz przywódczyni pokrywa się wyrazem zimnej furii.
Kolejne uderzenia naruszały konstrukcję areny grożąc zawalaniem kolejnych elementów. Niektóre pary kończyn niosły wymordowany jedynie ku wyjściu. Innych ku łowcy, jeszcze inna grupa miotała się wokół ringu korzystając z okazji by uderzyć w pysk stojącego najbliżej osobnika. Chaos rozprzestrzeniał się we wszystkich kierunkach, a palce kobiety nie zamierzały odpuścić. Gardłowe skrzeki dziecka zaczęły przypominać zew jakiegoś latającego dinozaura. Czując duszenie, pomimo ciągle nabieranej masy zaczął wyrywać się gwałtownie i drapać czarnowłosą czymś co było jeszcze niepełna wersją szponów. Dla urozmaicenia sytuacji, zdezorientowany dotąd strażnik nagród włączył się do walki, łapiąc pierwsze co nawinęło mu się pod pysk. Wypluł pierwszą porcję piór wyrwanych z ogona chłopca-zwierzęcia i zaraz potem znów wgryzł się w jego bok bez konkretnego celu, trącając przy tym cielskiem Kami.
Płacz dziewczynki był chyba jedyną adekwatną w tej sytuacji reakcją. Wymordowany, przyjmując już swój pełny kształt rzucił się na Yuu, trzaskając ją skrzydłami po twarzy i skutecznie przewracając. Pies widząc, że obiekt jego wściekłości ucieka spod paszczy skoczył na kobietę i zacisnął zęby na jej ręce. Ptaszysko pazurami przejechało po pysku mutanta i odleciało w innym kierunku, oswobadzając się z tego kółeczka chaotycznej walki, a  sama przywódczyni w pierwszy odruchu zasłoniła twarz, smarując policzki długimi śladami krwi chłopca, odruchowo kopiąc w przestrzeń i przypadkowo trafiając na psiego mutanta, który odleciał na bok z kawałkiem jej ciała w zębach.
- Nie spieszyło Ci się. - Syknęła na Growlithe'a z zamiarem bycia dużo milszą, niż to ostatecznie wyszło. Starała się podnieść, lecz ręka usunęła się pod ciężarem jej ciała krwawiąc intensywnie w miejscu, gdzie została płytka, ale szeroka dziura po ugryzieniu psa.
Przeturlała się z pleców na brzuch i sięgnęła ku bezdence, wstając jedynie z użyciem nóg. Wykrzesując z siebie pokłady energii o których dotąd nie miała pojęcia ruszyła za Wilczurem, nie spuszczając z oczu dziewczynki. Z odgłosów dochodzących z boku mogła się jedynie domyśleć, że łowca już długo nie da razy zajmować połowy zebranych tu wymordowanych.
Przesuwając wzrokiem po narzucanym na siebie meblom, a także po tłumie przez ułamek sekundy spojrzała w oczy organizatora widowiska. Mimowolnie zacisnęła zęby z bólu, w imitacji uśmiechu. Nie miała już czasu skupiać się na jego reakcji, ale mogła przysiąc, że większej intencji mordu nie widziała od czasów dzieciństwa.
Wskoczyła bez zatrzymywania się na pierwsze przedmioty, pokonując je niczym kozica skalne półki. Jak rzadko przydało jej się świetne poczucie równowagi i gibkość, dzięki której z gracją akrobatki podciągnęła się na zdrowej ręce ku dziurze, gdzie następnie z większym już trudem podciągnęła resztę ciała aż do płaskiego leżenia, z głowa zwisająca znad betonu. Wyciągnęła szybko obie ręce na dół, wyciągając dziewczynkę obok. Zanim jednak po raz kolejny udało jej się odwrócić by pomóc wspiąć się białowłosemu, ten zniknął jej z pola widzenia i został zastąpiony przed zmutowanego dobermana.
- Odsuń się... - powiedziała do dziewczynki, prawie jakby ta miała jakaś możliwość ruchu. Ręce zagłębiły się w bezdence przewieszonej przez ramię i wyszarpały z jej wnętrza długi bełt, którym bez sensownego powodu przesunęła po ręce, by zaraz potem wcisnąć go w niewielki otwór na gładkiej powierzchni kuszy.
Przesunęła się znowu nad otwór, ignorując jakiegoś wymordowanego, który skorzystał z okazji i wspiął się by uciec bokiem. Spojrzała na dół, celując gdzieś w tłum.
- Hej Wilczurze! Mam nadzieje, że jeszcze nie zginąłeś. Ty cholero, ty... - krzyknęła tak głośno, jak tylko mogła. I wypuściła bełt w kierunku, z którego doszła ją najpewniej niezbyt pochlebna odpowiedź.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Nie spieszyło ci się.
Zwykle białe, teraz czerwone zęby wychynęły zza warg, gdy rozciągnął usta w ironicznym uśmiechu.
- Tobie też niespecjalnie. – Śliska od krwi ręka złapała jasnowłosą dziewczynkę, szarpnęła i przerzuciła ją sobie przez bark. Do ostatniej chwili był pewien, że mimo trzymania jej za szorstkie ubranie, mała wypsnie się z uchwytu i wyląduje twarzą w ziemi, ale w połowie drogi nawet takie myśli przestały krzątać się mu po głowie. Omijanie zagubionych jednostek wymordowanych, raptowne zatrzymywanie się, by nie otrzymać krzesłem w pysk i szybkie schylenie, kiedy coś – ręka? Kolejna noga..? - przefrunęło mu ze świstem tuż nad włosami, potraktował jako coś zgoła ciekawszego, niż szybki kurs lotu młodej łowczyni.
Podniósł nogę, uderzając ciężką podeszwą o blat ustawionego pod skrzywionym kątem biurka. Zachybotało pod jego ciężarem, ale tym razem nie stracił równowagi, jakby trzęsawisko po którym stąpał nie oddziaływało na resztę jego ciała. Wyciągnął więc ręce z drżącą od płaczu dziewczynką i jeszcze nie zdążył poczuć ulgi po zniknięciu balastu małej, gdy coś zwaliło go z nóg – i ewidentnie nie był to zachwyt wynikiem walki. Plener nagle przewrócił się o dziewięćdziesiąt stopni, na podłogę spadły wpierw plecy, zaraz biodra i z hukiem pięty. Jeszcze nim wściekłe bydle dorwało się do jego twarzy, natrafiło na wysunięte ramię wymordowanego. Adrenalina w ciele buzowała, a zmęczenie przełożyło się na mięśnie, które jeszcze nie tak dawno w stalowym znieruchomieniu utrzymywałyby zaciśniętą na przedramieniu paszczę bestii w ustalonym punkcie – teraz pewność co do tego uciekała wraz z powietrzem przepychającym się przez zaciśnięte kły.
Growlithe syknął, wbijając burzliwe spojrzenie prosto w bezdenne ślepia przepełnione furią. Wiedział, że znajdzie tam to, co było mu aż nazbyt znane, a jednak wpatrywanie się we własne odbicie nie napawało go żadną myślą. Gnany przez czas, przekręcił wolną rękę, palcami zahaczając o pasek od spodni.
Nie tu.
Zsunął się niżej, gdy bestia powarkując i plując śliną na jego szyję i brodę, zaczynała powoli przełamywać opór ręki.
Gdzie ten pierdolony nóż?
Jakiś szept. Nie postawiłby na to pięćdziesięciu milionów jenów, ale coś mu podpowiadało, że to żadna z mar, a jednak w całkowitym zgiełku i z potworem dyszącym i charczącym mu tuż przed twarzą, nie był w stanie skonkretyzować, co to takiego. Jedyne, co dotarło do jego uszu – i to ze zdwojoną siłą – to kroki. Ktoś przebiegł mu tuż przy głowie; dźwięk nasilił się, gdy bose stopy uderzyły o drewno tuż przy uchu Growlithe'a, a potem stopniowo zaczęły cichnąć. Nawet się nie obejrzał, zajęty...
… pierdolony.nóż.
… szukaniem ekwipunku, wyłączony na zewnętrzne bodźcie. Nie dotarł do niego jazgot wywołany przez szamotaninę kilka metrów dalej, ale krzyk łowczyni przebił się przez grubą błonę nieświadomości. Growlithe poczuł jeszcze, jak plecy mi się mimowolnie prostują, a głowa przechyla nieco na bok. Szybko odnalazł ją spojrzeniem, przemykając wzrokiem po lśniącym bełcie – skąd..? – dokładnie w chwili, w której Yuu naciągnęła go na linę kuszy.
- Hej, Wilczurze!
A teraz jeszcze chce cię zabić, mruknęła Shat. Świetnych sobie dobierasz przyjaciół.
Z kwaśną miną Grow niespodziewanie wycelował w gardło bestii. Wielkie bydle ledwo to poczuło, ale i tak gigantyczny łeb długości całego uda wymordowanego, odchylił się do góry, a przez wychodzące poza szczękę kły przecisnęło się powietrze. Bestia gwałtownie wciągnęła tlen, ale nie zdążyła rozkoszować się magią oddychania. Nie wtedy, gdy bełt niespodziewanie przeszył jej czaszkę, przecinając nić wszystkich impulsów dosyłanych do mózgu.
Paznokcie poziomu E wbiły się w ociężałe cielsko. Bestia zwaliła się, przyciskając go do nierównego podłoża i chwilę zajęło, nim zsunęła się na bok, z buchnięciem opadając na glebę. Tumany kurzu nie zdążyły jeszcze dobrze opaść na swoje miejsce, a Growlithe dźwignął się już na nogi i z krzywym wyrazem poharatanej i obślinione twarzy przesunął po niej wierzchem ręki, zbierając nadmiar gęstej cieczy. Machnął ręką, odlepiając od niej coś, co konsystencją przypominało melasę i wskoczył na biurko, od razu łapiąc za wyszczerbiony brzeg platformy.
Ramiona zadrżały podnosząc cały ciężar ciała. Podciągnął się energicznie i wskoczył na podest, wzrokiem natrafiając na przykuloną dziewczynkę, która kucnęła i schowała twarz w małych rączkach, przyciskając je tak mocno do twarzy, że pewnie już dorobiła się „heyah” na policzkach.
Złapał Yuu za przedramię, gniotąc mięśnie. Nie było czasu na czekanie, nie było też opcji, aby ukryć się akurat tutaj – byli w końcu w samym apogeum kolonii wściekłych wymordowanych. Niektórzy z nich mieli węch kilkakrotnie lepszy od tego, jaki posiadał Growlithe i bez wątpienia użyliby go, aby odzyskać swoją nagrodę.
Łowcy też nie uda się wiecznie przetrzymywać przy sobie takiego tłumu. Kwestią czasu było zorientowanie się, że „coś” zniknęło z pola ringu. Szczególnie przez Shuheia, u którego opuszczenie gardy wystąpiło – zapewne – po raz pierwszy. A to oznaczało gniew, mogący pokrzyżować im plan ucieczki jeszcze w samym zalążku. Mało miał tu pomagierów? Głupich szczurów na usługi? Mało bestii na pstryknięcie palcami i wojowników, z którymi zawiązał pakt?
Nie tracąc cennych sekund szarpnął Yuu, wciągając ją głębiej na piętro. Schylił się tylko po to, by złapać za szmyrgniętą bluzę. Nie bez powodu kazał jej pilnować, choć tym razem miała się przydać do nieco innych funkcji. Szorstki, brudny materiał spoczął na kościstych ramionach dziewczynki, a kaptur przysłonił jej jasne loki.
- Nie ściągaj tego – warknął do niej i wyprostował się, by rozejrzeć po otoczeniu. Wymordowany, który wdrapał się tu „jakiś czas temu” nie pozostawił po sobie śladu w samym pomieszczeniu, ale jego niknąca sylwetka była doskonale dostrzegalna. Na gołej ziemi pustyni był już tylko małą plamą, ale nadal przypominał o tym, jak niewiele kryjówek znajdowało się wokół.
- Mam nadzieję, że masz plan H. Nie obrażę się, jak się nim podzielisz – syknął do łowczyni, przeciągając po niej niezadowolonym spojrzeniem. - Teraz.
Trzask.
Źrenice Wilczura zwęziły się, a on sam cofnął o krok, jakby zobaczył za plecami Yuu potwora wyszarpniętego z najgorszych koszmarów. Dostrzegł jeszcze tylko drobny ruch wychwytywany kątem oka, nim nie złapał łowczyni i nie pchnął jej w kierunku okna; czy raczej dziury po oknie, które nie zdołano zabić dechami.
Być może nie było to potrzebne.
- Jazda, chyba nie chcesz mnie zmusić – szybkie słowa wysypywały się zza zaciśniętych zębów - do ostateczności. – Oparł dłoń o jedyną pozostałą po oknie framugę i spojrzał na dziewczynkę, którą zostawił już pod opieką Yuu. Klatka piersiowa unosiła się mu i opadała w szybkim tempie, ale spojrzenie było bystre i pełne skrzących się kurwików. Prawie można było założyć, że za moment się uśmiechnie. Prawie.
Zeskoczył jako pierwszy, lądując już bardziej wprawnie na twardej jak beton ziemi. A potem wyciągnął ramiona i ręce po młodą łowczynię, by również ściągnąć ją na dół.
Kwestia jednego piętra nie była problemem.
Problemem były dziesiątki, jak nie setki kilometrów pustej ziemi, na której nie uświadczą nawet pieprzonej stokrotki, za którą mogliby się skryć przed spojrzeniami wściekłych wymordowanych.
A sądząc po ryku Shuheia, właśnie zorientował się, że zniknęła jego nagroda.
Że obie jego nagrody zniknęły.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Łatwiej prosić o wybaczenie, niż o pozwolenie. Może jakimś cudem uda jej się przeżyć to spotkanie i bynajmniej nie miała teraz na myśli wcale zetknięcia się z wrogimi desperatami. Po wszystkim co zrobiła i powiedziała wilczurowi, miała niewielką nadzieję na powrót w jednym kawałku. Skoro jednak już raz przekroczyła granicę, nie chciała wracać za nią tak szybko, cisza z resztą też nie była kojąca, wolała mówić, nawet kalecząc swój dobry wizerunek. Głos, który w jakiś sposób rozpoznawała brzmiał w tych warunkach dużo bardziej pokrzepiająco niż wykrzykiwana przez tłum bojowa pieśń. A tłum był przeciwko niej, czy bardziej, przeciwko nim, wliczając w to każdego, kto w jakiś sposób mógł zirytować Shuheia i jego wierny tłum gapiów.
Gdyby tylko czas i warunki pozwoliły jej obserwować to niecodzienne zjawisko, zrobiłaby to. Odległość dzieląca ją jednak od tłumu zmniejszyła się gwałtownie, gdy tuż obok, o własnych siłach na piętro wspiął się białowłosy. Odwróciła raptownie głowę w jego stronę, jakby pojawił się znikąd. Niewiele to mijało się z prawdą, gdyż czerwone oko kobiety utknęło na miażdżonym przez tłum łowcy. Gwałtowne pojawienie się Growlithe'a w zasięgu jej wzroku przywróciło ją do porządku, chociaż obraz który jeszcze sekundę temu obserwowała wyrył się w jej głowie już na zawsze. Nie codziennie widzi się bowiem, jak w miejscu twarzy jakiegoś mężczyzny wyrasta krokodyla paszcza, która odpiłowuje trójkątnymi zębiskami głowę łowcy od reszty jego ciała.
Decyzja była prosta, podjęta została już dawno i nie przez nią, lecz przez samą sytuację. Wyżej nie dało się już wspiąć, a nawet jeśli, to mijało się to z sensem. Na dół wrócić nie mogli. Pozostało więc jedynie piętro pełne tchórzy i uciekinierów. Zaliczała się do nich, a jakże, chociaż z całą dozą dumy wolała nazywać to taktycznym odwrotem. Trzeba mierzyć siły na zamiary, a nawet ujeżdżając oswojonego smoka wolałaby w tym momencie oddalić się na jego grzbiecie od epicentrum tej chorej wymiany uprzejmości.
Cofnęła się od dziury z pustym spojrzeniem. Teraz należy działać tylko zgodnie z wszelkimi wpajanymi od małego zasadami, zadbać o własne bezpieczeństwo, bo chwalebne zrywy były niewskazane. Szarpnięcie natychmiast zwróciło jej uwagę na jedyny właściwy kierunek, więc to do niego się skierowała. Okno, pusta dziura w ścianie wydawała się czymś zasłonięta, bo niebo poza budynkiem pozbawione było tego dnia gwiazd. Czarna plama w równie ciemnym pomieszczeniu. Widziała ją idealnie, była niczym drzwi w tunelach, gdy zabraknie prądu, po prostu wiedziała że się tam znajduje i muszą z niej skorzystać.
- H, I, J... jakiego tylko pragniesz. - odparła tak samo pobudzona, lecz bez oznak poirytowania. Często działała spontanicznie, ale zdarzało jej się pomyśleć o czymś w przód. Nie zawsze szło po myśli, ale życia innych nie da się zaplanować. Wilczura w swoim planie też nie przewidziała, a jednak był tutaj. Idealny dowód na to, że myśli należy mieć elastyczne. A ręce gotowe na szarpnięcia zawsze i wszędzie.
Ledwo co odpowiedziała, a już poczuła jak palce zaciskają się na jej kończynie na nowo i po raz kolejny ktoś ciska nią w jakimś kierunku mówiąc samymi gestami "idziesz, czy tego chcesz czy nie". Chciała, innego wyboru nie miała. Czarna dziura oddychała wolnością, nawet jeżeli chwilową, a ciepły oddech za jej plecami mógł należeć co najwyżej do kolejnego połowicznie przemienionego wymordowanego. Jego twarz mignęła kobiecie tylko w momencie, gdy oddała już w ręce Wilczura owiniętą w zdecydowanie za wielką bluzę dziewczynkę i odwróciła się, by odbić dobrze od framugi.
Znała to uczucie, lecieć, spadać. Jakkolwiek można to nazwać, nie raz już oddawała susy tak wielkie, że zastanawiała się, dlaczego nadal nie wyrosły jej skrzydła. Kilka razy leciała wraz z odłamkami budynków, czując jak betonowe ściany ocierają się o jej skórę, innym razem przez krótki moment czuła pod sobą dziesiątki metrów, gdy jedynym rozwiązaniem było skoczyć z budynku na budynek. Zawsze jakimś nieznanym sobie sposobem lądowała na ziemi, czując jak cała siła lotu odbija się w jej ciele poczynając od zetkniętych z ziemią stóp.
- Do jasnej cholery, nie przyszłam tutaj sama, ale nie przewidziałam, że walki rozpoczną się tak szybko. - warknęła, bo nie zamierzała cały czas robić za to zastraszone zwierzę, którym, nawet z dobrymi zamiarami, rzuca się na boki. Wybuchy gniewu były wykluczone, do niczego nigdy nie prowadziły. Parsknęła jednak na bok i zacisnęła powieki przyznając swój błąd. - Nie wiem jednak gdzie w tej chwili są.
Większość rzeczy, które miała ze sobą bez jej zgody odziedziczyli desperaci. Zaklinała w duchy, by wsadzili sobie... w dziurki od uszu ten komunikator czy nożyczki z małej, przydatnej wszędzie apteczki polowej. Po skoku zebrała się jednak w mgnieniu oka, chociaż w uszach dzwoniło jej do teraz, lądowanie z takiej wysokości musiało jakoś odbić się na jej ciele, nawet jeżeli to tylko delikatne omamienie, krew w buzi od ugryzienia się w język nie pomagała myśleć.
Uniosła dłoń ponad głowę, jednocześnie pomagając dziewczynce wyplątać się z uścisku śmiercionośnego rękawa, który owinął się wokół jej wąskich ramion. Przykucnęła koło niej i ruchem głowy kazała wskakiwać na plecy. Tak będzie szybciej i sprawniej.
- Nie wiem jakie masz wtyki u bożków wiatru, ale chyba Cię lubią. - powiedziała z maksymalną dawką humoru, na jaką było ją obecnie stać i opuściła rękę, którą sprawdzała kierunek wiatru. - Co prawda przyszłam od drugiej strony i nie mam pojęcia co jest przed nami, ale udanie się tam jest rozwiązaniem lepszym, niż dać się złapać tutaj.
Ruszyła natychmiast lekkim biegiem układając sobie dziecko wygodniej na plecach.
- Ewentualnie mogę zostawić tu dziecko jako przynętę, albo siebie. Ciebie chyba nie bardzo im trzeba. W każdym razie wolę nie tracić kolejnych towarzyszy, ani sojuszników, więc będę biec tyle ile dam radę. - przechyliła głowę, czując zimne palce na swoim policzku i widząc łzy dziecka, które tego dnia tak długo musiało powstrzymywać.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wojskowe podeszwy wybijały w ziemi równy rytm, gdy gnał w ślad za Yuu. Życie bywało zabawne, jak się nad tym zastanawiał. Przyszedł obejrzeć walki. Specjalnie po to usiadł z tyłu, nie rzucając się w oczy albo raczej nie robiąc tego w swoim mniemaniu. Przykrył się cieniem, nie odzywał, mimo mrowiących słów na ustach, panował nad odruchami. Był ciekaw nagrody, to wszystko. W końcu miało być „coś ekstra” poza lekarstwami, artefaktami i rzadkimi bestiami. Broń, prowiant – to wszystko rarytasy, które się przejadły. Dla osób pokroju Shuheia były przeżytkiem. Nic dziwnego, że chciał wpuścić na ring powiew świeżości.
Gdyby nie to, wszyscy dawno by się podusili.
Ale ani przybyli, ani nawet Growlithe nie spodziewali się takiego obrotu spraw.
Nie tylko tej, która siedziała w ramach prestiżowego wynagrodzenia za mordobicie. Nikomu nie przyszło do głowy, że rozszaleje piekło.
Splunął w bok.
„Co prawda przyszłam od drugiej strony i nie mam pojęcia, co jest przed nami...”
Fantastycznie. To był jej plan?
Przymrużył ślepia, przyglądając się płaskiemu horyzontowi. To były kilometry pustej, jak łeb co drugiego wymordowanego, suchej ziemi. Udeptanej tak mocno, że stwardniała i popękała w miejscach, w których słońce zbyt przypiekało. Nie widać było żadnego drzewa, najmniejszego, ogołoconego z liści krzewu, nie było nawet zbyt wielu kamieni.
Gdzie się znajdowali?
Na absolutnych pustkowiach.
Jeżeli tak dalej pójdzie, wściekły tłum ich dogoni.
Był co prawda jeden plus – wiatr im służył. Biegli wraz z nim, pchani nagłymi powiewami, choć dla wymordowanego o czułym węchu inna pomoc okazała się konkretniejsza.
- … kie masz wtyki u bożków wiatru, ale chyba cię lubią.
Przez usta przebiegł mu cień uśmiechu. Dość kwaśny, jak na rozbawienie, ale wewnętrznie prawie się zaśmiał z tego hasła. Bo szczęście mieli na tyle duże, by nie zostać zwietrzonym przez czyhające za nimi bestie. Przynajmniej do czasu, aż nie zmieni się kierunek wiatru.

Biegli chwilę w milczeniu. Nawet mimo wypowiedzianych przez łowczynię słów, rozmowa między nimi się nie utrzymała. Pozostał tylko stukot butów i szelest ubrań ocierających się czasami o dłoń lub łokieć.
Horyzont zdawał się w ogóle nie przybliżać, a sceneria wokół nich, mimo ciągłego biegu, pozostała taka sama.
Dopiero, gdy za plecami usłyszeli ryk, Growlithe zerknął za siebie przez ramię i dostrzegł malejący budynek przeznaczony na arenę. Z okien i zza ściany wylewali się kolejni wymordowani. Z tej odległości nie dało się dostrzec ich twarzy, choć Wilczur mógłby przysiąc, że gdzieś w plątaninie rąk, nóg i łbów dostrzegł wykrzywioną w sarkastycznym wyrazie minę Shuheia. Jego zaznaczona bliznami twarz, wykrzywione w podłym uśmieszku wargi i błysk w ciemnych oczach symbolizujący: „ja mam władzę, jeszcze pożałujecie”.
W tej jednej kwestii miał rację – było czego żałować.
A to wszystko dla małej smarkuli.
Gdy Growlithe o tym myślał dobiegła do niego jedna z mar. Smukłe łapy nie dotykały ziemi. Sunęły kilkanaście centymetrów nad poziomem gleby, jakby poruszała się po powietrzu. Mogłeś ją zostawić, sarknęła, wywołując na ciele poziomu E mimowolne dreszcze.
Nienawidził, gdy była blisko niego.
Wtedy zawsze musiało owładnąć nim takie zimno, że czuł ból w skroniach i tym razem też nie obeszło się bez tego. Zmarszczył tylko brwi i raz jeszcze rozeznał się w sytuacji, zerkając za siebie na zbliżającą się do nich hałastrę ludobójców. Jedno było pewne – mieli tylko początkową przewagę. Dziewczynka była dodatkowym balastem, a odniesione rany i wywołane walką i ucieczką zmęczenie odciskało piętno, mimo buzującej w żyłach adrenaliny.
To pewne, że wymordowani i łowcy mogli znieść więcej od przeciętnego człowieka – nawet takiego, który przeszedł odpowiednie szkolenie. Ich mięśnie były rzetelniej skonstruowane, serce mocniejsze, płuca bardziej pojemne. Ale nie byli nieokiełznani. Mogli biec jakiś czas, a potem runąć płasko na ziemię. Bez sił na to, by się bronić przed niedobitkami, które okażą się bardziej wytrzymałe od nich.
Wilczur nigdy nie wątpił w to, że wśród brudnych, wycieńczonych ciał znajdzie się kilka wyjątków. Dlatego zrównał bieg z Yuu i spojrzał na nią kątem oka, upewniając się, że odwzajemni spojrzenie. Nawet nie zauważył, że pewne rzeczy weszły mu w nawyk, skoro zaszedł ją od strony, która „nie była ślepa”.  
- O ile się nie mylę – charknął w przestrzeń, zniżając nagle ton głosu – dobiegniemy do lasu. Tam łatwiej się będzie ukryć.

Nad Desperacją pojawił się ptak. Orzeł, choć za duży, jak na którąkolwiek z odmian. Rozpięte na całą szerokość skrzydła mogły mieć ponad pięć metrów, a długi dziób rozerwałby człowieka w mniej niż sekundę.
Falujący cień kładł się na piaszczystej drodze, przykrył kilkudziesięciu ryczących wymordowanych i w kilka następnych chwil przysłonił również biegnącą na przodzie trójkę uciekinierów.
Wielkie ptaszysko wydało z siebie przeciągły pisk, a potem przechyliło lewe skrzydło i runęło w bok, zmieniając gwałtownie kierunek.

Wilczur spuścił wzrok z drapieżnika, zaciskając na moment zęby. Jak daleko było od lasu? O ile przed nimi faktycznie był las.
Jace! – syknęła Shatarai, wyrywając go z kalkulacji. Brzuch, tumanie!
Wiedział. Czuł rwące szczypanie przy każdym kroku, ale rany nie mogły być na tyle poważne, by pozbawiły go życia. Co najwyżej pozbawiały go tlenu, a ten mógłby uzupełnić, gdyby...
- Biegnijcie! – warknął, sięgając palcami po przykuty do biodra pistolet. - Zatrzymam ich. Spotkamy się przy - „strumieniu” nie wypowiedział. Poruszył tylko ustami na kształt tego słowa, a potem raptownie zatrzymał się, uginając prawe kolano, by ze ślizgiem obrócić się ku biegnącym do nich potworom.
Oczywiście, nie chciał stawić czoła im wszystkim. To byłoby samobójstwo. Jeszcze większe, niż pchanie się na ring.
Ale było coś, co umożliwiło mu szybszy bieg.
Ucieczka byłaby więc łatwiejsza, gdyby mógł ją wykonać w pojedynkę.
Sam nie dasz rady!
Głos Shatarai niósł się echem w jego czaszce, gdy unosił ramię. Oddychał ciężko, czując zaciskającą się na szyi obręcz i niechętnie przyznał rację, że sam nie dałby rady. Wilczyca najeżyła się, wściekle przyglądając pierwszej garstce najszybszych wymordowanych. Kilkoro z nich sięgało po broń, reszta jeszcze w biegu próbowała się przemienić, nabrać kształtów zwierzęcia, które reprezentowali.
Shatarai, Livai, Haye.
Imiona mar wypowiadał otępiale, gdzieś poza świadomością. Skupiony był na najbliższym celu, który postrzelił w kolano i patrzył przez ułamek sekundy, jak ten wywraca się na ziemię, uderza o glebę z trzaskiem, kiedy zęby huknęły o grunt, a potem przejeżdża ten niezbędny kawałek, blokując miejsca jednemu z kolegów, który potknął się o kompana i sam wywinął orła. Reszta przebiegła po nich bez skrupułów.
Nie byli sprzymierzeńcami.
Byli łowczymi ogarami, którzy otrzymali cel. Nie zatrzyma ich zastrzelenie jednego z nich, bo to nie współpraca.
To rywalizacja.
Shatarai wbiła się z zębami w jednego z wymordowanych. Livai zaatakował z powietrza, ścinając z nóg następnego opętanego. Zaraz za jastrzębiem wypruła Haye, czarnymi łapami opadając na przeciwnika.
Ile czasu trzeba im kupić? – zapytała Shiva, opierając się smukłym pyskiem o ciało właściciela, który celował akurat do następnego, najbliżej znajdującego się oponenta. Godzinę? Dwie? Dwadzieścia?
Pół.
W pół godziny nie dobiegną do lasu!
Źrenice Wilczura zwęziły się, gdy dostrzegł następną falę agresorów. W jednego strzelił, dwóch się na niego rzuciło, ale reszta – dobra piątka, może więcej – pobiegła dalej. Tak jak się spodziewał i tak, jak mówiła Yuu. Nie on był celem. Był przeszkodą, którą trzeba było pokonać, ale niczym ponadto.
Zwiali. Na to krótkie stwierdzenie Shiva odrzuciła łeb do tyłu i zaśmiała się dźwięcznie rozbawiona jakąś niewiadomą. Tak po prostu!
Z tyloma Yuu sobie poradzi. A teraz jazda.
Nie będę walczyć.
Uśmiechnął się, uderzając przeciwnika łokciem w nos. Wraz z trzaskiem złamania, postać Shivy nabrała materialności, a w nią samą wpadło dwóch następnych agresorów. Wściekła warknęła, gdy całą trójką upadli na ziemię, ale w porównaniu do nich, nie odczuła bólu zaskoczenia. Szarpnęła tylko łbem i wgryzła się w szyję czarnoskórego opętanego, ciągnąć go za skórę, mięso i żyły.

Spoiler:
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Las, nie wiedziała gdzie i czy w ogóle znajduje się on w okolicy, ale jej nieufność nie wybiegała ponad poziom całkowitego ignorowania tej propozycji w takiej sytuacji. Do tego jeżeli padała ona z ust osoby znającej Desperację przynajmniej tak dobrze, jak łowczyni znała miasto, to okazałaby niebywałą głupotę nie biorąc jej nawet pod uwagę. Las wydawał się tak samo rzeczywistym zjawiskiem jak to, że udało im się uciec z areny. Nawet w tej chwili czarnowłosa nie wiedziała, kto i dlaczego im na to pozwolił. Nie było mowy, by dokonali tego samodzielnie
Zacisnęła usta w wąską linię biegnąc ile sił w nogach w kierunku miejsca, które miała nadzieję istnieje. Lecz gdyby nawet na horyzoncie nie ukazało się nic, pomysł by poruszać się w obecnym tempie był i tak o niebo lepszy, niż zatrzymanie się. Chociaż kto wie, może gdyby ofiara przestała uciekać, drapieżnik zgłupiałby do reszty.
Nie miała ochoty testować swojej teorii.
Metaliczny posmak krwi w buzi działał jak idealny stymulator, nie mogła nawet przez moment zapomnieć po co i dlaczego biegnie i ucieka przed pościgiem. Cień falujący na ziemi nie wywołał tak wielkich emocji jak zwykle, ptak miał większe szanse upolować kogoś z większej grupy.
Splunęła krwią na bok. Biorąc pod uwagę okoliczności to oni byli jednak osobnikami osłabionymi, póki jednak poruszali się sprawnie, mieli szansę zbiec, szansę powiększoną dzięki przypadkowemu pojawianiu się kolejnego drapieżnika. Jasne włosy opadały na jej policzki, a mocny nacisk małych palców nie pozwalał dziewczynce spaść. Nie miała czasu obserwować ruchów kolejnego gracza na planszy, odgłosy dobiegające zza pleców mówiły jednak dobitnie o sytuacji.
- Niech cię szlag, Wilczurze! - warknęła w pełni niezadowolona z takiego rozwiązania, czy bardziej faktu, że cokolwiek by powiedziała, nie powstrzyma go, a co gorsza, nawet nie chce.
Tak właściwie to chciałaby. Rzucić to i wiele innych rzeczy, by zrobić coś wbrew logice i obowiązkom, zostać ranną czy nawet umrzeć i nie mieć na uwadze, że robiąc to krzywdzi kogoś poza własną osobą. Nie mogła nawet zejść z tego świata z czystym sumieniem, z każdym kolejnym krokiem, przez który oddalała się od Growlithe'a głos w głowie też wcale nie cichł.
Przesiąknięte gniewem słowa nie były jednak rzucone w przestrzeń po to, by obrazić białowłosego. Owszem, czuła irytacje i złość, ale jeszcze bardziej zazdrościła mu tego, że mógł tam zostać i postawić się przeciwnikom. W żadnym wypadku obecność dziecka nie miała z tym nic wspólnego. Tłumaczyła samą siebie. To własny strach i nieumiejętność, niemoc i brak siły do działania.
Biegła niezwykle szybko, prawie zawsze uznawała to za swój atut, niewielu łowców mogło równać się z nią przy pokonywaniu kolejnych kilometrów. Odległość zwiększała się z każda chwilą, za plecami nie było już zgrai wściekłych bestii, a jedynie wyborowe drapieżniki z jasnym celem. Cokolwiek obiecał im Shuhei, musiało wywrzeć to na nich ogromne wrażenie. Nie widziała innego powodu, dla którego tygrysopodobny stwór z krwawiącym intensywnie pyskiem bez znaczącej jego części biegł na nich z taka pasją w oczach, A rana była świeża, może w wirze walki jeden z jego towarzyszy wyrwał mu kawał mięsa z twarzy zanim się jeszcze przemienił. Obraz ten był straszny i groteskowy jednocześnie, gałka oczna wymordowanego chybotała się w oczodole obdartym do samej czaszki.
Boje się, boje się, boje się.
Powtarzane na wzór mantry słowa padały za jej głową z ust dziecka. Nie raz to właśnie te dwa wyrazy chroniły przez mrokiem, przed złem, przed krzywdą. Nie mogły jednak cofnąć tego, co miało już miejsce, a wypłakująca sobie oczy blondynka była istota nie do odratowania. Właściwie było łatwo spisać ją na straty, zbyt łatwo.
Trzask rozbrzmiał tak wyraźnie, jak gdyby pomiędzy nie a pościg trafił piorun. Zbyt krótko jednaj trwał i zwiastował więcej szczęścia niż to burzowe zjawisko. Nie spodziewała się go zobaczyć w najbliżej przyszłości, ale najwyraźniej on martwił się już od momentu, gdy oddzieliła się od reszty grupy. Liliowe futerko rozjaśniło scenę, a kromstak wbił swoje miniaturowe pazurki w materiał koszuli kobiety. Falującą ogonem wyrażał swoją radość, nieświadomy jeszcze tego, że nie biegli bez powodu. Nie poczuła by go wcale, gdyby nie charakterystyczny odgłos towarzyszący pojawianiu się.
- Kuroi! - rozpromieniła się nagle, przynajmniej okazując to w swoim głosie. Strach i gniew mogły jedynie pogorszyć ich sytuację, bestia mogła spanikować i uciec, nawet jeżeli zazwyczaj nie obawiała się własnej właścicielki. Nie wiedziała jak długo musiał jej szukać, nie wydawał się zmęczony, nigdy nie okazywał negatywnych odczuć, był zbyt idealny i czysty jak na ten świat. Teraz jednak liczyło się to, iż był przydatny, tak bardzo, jak mało kiedy. - Kuroi. Zaprowadź ją do reszty, biegnijcie tak szybko, jak potraficie.
Plan lepszy niż żaden, ale ufała temu miniaturowemu stworzeniu. Nie było głupie, jeśli biegniecie za czymś wielkości polnej myszki mogło w jakikolwiek sposób pomóc, to właśnie to był czas dla kromstaka, by to udowodnił. Mógł teleportować się na niewielkie odległości i kierować dziewczynkę do reszty. Na pewno nie oddalał by się od grupy na dłużej, szukał Yuu, ale musiał mieć pewność, że w razie czego wróci do pozostałych łowców. Nie wiedziała, czy zrozumiał ją we wszystkim, ale przeszedł na ramię dziecka i wcisnąć się pod włosy.
Tak byłoby idealnie.
- Na trzy. - Szepnęła do nich krzepiącym tonem. - Raz, dwa...
Trzy utknęło w jej ustach, gdy zatrzymała się gwałtownie i postawiła małą łowczynię na ziemi. Słabe nóżki początkowo nie pozwalały jej ruszyć za szybko, ale z chwili na chwilę zabaw w łapanie kromstaka zaczynała przynosić korzyści. Oddalali się od kobiety trochę tylko wolniej niż pościg zbliżał się do niej. Zatrzymała się i cała siłą zmęczenia uderzyła w nią jednocześnie, wcześniej nie skupiała się na własnym organizmie. Teraz jednak wypluła krew, która powoli sączyła się z przegryzionego języka.
Widziała ich, każdego po kolei. Na przodzie biegł tygrysołak bez części pyska, nie mogła go nie podziwiać w duchu, w końcu kości widoczne były nawet z tej odległości. Drugi, trzeci, czwarty... kolejny cień majaczył w tumanach piasku. Mogli być i kolejni, ale na pewno większość pozostała wiele wcześniej. Nie chciała wracać chwilowo myślami do tamtego miejsca i czasu, a jedyna myśl jaka kłębiła się w chaosie umysły była ta, żeby miała w ogóle po co wracać.
Niemal wszystko, co znajdowało się w jej torbie zniknęło bezpowrotnie w arenie, dłoń przeczesywała puste przestrzenie pojedynczych gratów, którym z jakiegoś powodu nie udało się wypaść z wnętrza. Nic wartościowego, to wiedziała od razu, wiedziała jednak o najważniejszym, że broń pozostała na swoim miejscu. Ostrze długie, niemalże jej wzrostu wyłoniło się powoli z nieproporcjonalnie małego skórzanego wnętrza. Wszelkie okazywanie szacunku postanowiła sobie oszczędzić, kochała to ostrze, swoje przywiązanie mogła mu okazać w walce. Stal błysnęła w delikatnym świetle. Nie było dłużej mowy o byciu ofiarą, prawa drapieżnika zostały jej raptownie przywrócone. Nie została mianowana na swoje stanowisko wyłączenie ze względu na spryt.
Pierwsze cięcie minimalnie chybiło, bark wymordowanego pozostał niemalże nietknięty, jeżeli nie liczyć podłużnego, płytkiego nacięcia na całej jego długości. Drugi przeciwnik dobiegł niemal w tym samym czasie. Odskok, zamach, unik, przebiegniecie obok przeciwnika, który unika potwornego zasięgu no-dachi, schylenie, zamach, unik.
Powtarzała ten układ do znudzenia, każdy kolejny krok w tańcu z mieczem był co raz bardziej ryzykowny. Dwójka nie była  najgorsza, z trójką ledwo co się wyrabiała, czwarty cisnął w nią jakimś kamieniem, a piąty gotowy był odgryźć łeb, gdyby tylko powalił kobietę na ziemie.
Znikające na horyzoncie sylwetki dziecka i ukrytego w jego włosach Kuroia przypominały jej, dlaczego potrafi walczyć w taki, a nie inny sposób. Nie chodziło o bezlitosne szatkowanie każdego, kto mógł jej zagrozić, płytkie obrażenia nie miały nawet wpływu na to, jak poruszali się jej wrogowie. Nie biegli jednak dalej, może nie widzieli sensu, albo zadowolili się niemalże pewną ofiarą, jaką była Yuu Kami. Może nie przewidywali zbyt wiele, albo byli pewny swej szybkości. Cokolwiek sprawiało, że zabawiali się z kobietą było niczym innym jak częścią jej tańca.
- Dziecko, niemalże mi cię szkoda. - chrapliwy odgłos, prawie nie przypominający słów wydobył się z pyska wilkołaka, stworzenia które z braku lepszego określenia można by tak właśnie nazwać.
Minimalne straty, wzbudzający litość brak celności i siły, aż wreszcie ignorancja przeciwników. Przez jedną sekundę spojrzała w oczy mówiącej bestii. Nie widziała w niej człowieka, jedynie zwierzę spragnione krwi, podobne do niej samej. W następnej, oczy te zacisnęły się mimowolnie. Mało kto potrafił ignorować ból umierania. Skowyt przerwał kolejne słowa, które miały paść z wilczej paszczy.
- Przepraszam, tym razem to wy będziecie lamentować, nie ja. - Mruknęła mijając wijące się na ziemi ciała wymordowanych i jednego desperaty, który w jakiś sposób nadążył za nimi. Nie zastanawiała się dłużej nad tym, co miało miejsce. To normalne, tak jest zawsze. Z ust jej przeciwników często wydobywał się lament i krew, ta lała się z buzi, nosów, uszu. Nie bez powodu jej broń dostała wiele setek tak temu taką a nie inną nazwę, a każdy kto nie doceniał lekkich ran, emanujących nagle bólem rozrywającym ciało i kruszącym najtwardszą duszę mógł poczuć na sobie, jakie to uczucie umierać. Chociaż do śmierci prawdziwej było im jeszcze daleko.

Nie wiedziała ile czemu jej nie było, straciła wszelkie odniesienie, zmęczenie było większe niż wcześniej, nie potrafiła już biec tak szybko, w uszach szumiała płynąca pod ciśnieniem krew, a otarcie od kamienia na plecach mogło zacząć krwawić. Przynajmniej czuła tak, jakby pół kręgosłupa otoczyło się opuchlizną.
"Spotkamy się przy...".
Równie dobrze mogli spotkać się ponownie tutaj, w miejscu niewiele oddalonym od areny. Odgłosy walki usłyszała jeszcze zanim wzrok odnalazł w oddali kłębiącą się masę ciał, dużych, małych, kudłatych i pokrytych łuskami. Jeżeli nie doszło do wzajemnego wybijania się gości areny, to może czas jaki użyła na dotarciu tu nie był zmarnowany.
Ostrze miękko weszło w kark mężczyzny z wielkimi kłami dzika wystającymi mu z rozciągniętej nienaturalnie paszczy. Nie spodziewał się ataku od tyłu, a i Kami nie zawsze bawiła się w taniec ze swoimi przeciwnikami. Niektórzy od razu zasługiwali na śmierć, zanim zdołali pokazać jak silni potrafią być w walce.
- Mam nadzieję, iż nie uwierzyłeś w to, że ucieknę. - przeklnęła w myślach. Przede wszystkim polegała na zaskoczeniu, a otwarta walka sprawdzała się dobrze, gdy wrogów nie było aż tak wielu. Pamiętała jednak dokładnie, jak musiała walczyć z Ciro wśród tłumów gapiów nie robiąc im jednocześnie krzywdy. Długi zamach no-dachi odgonił kilku pyszałków z jej najbliższego otoczenia.
- Co u Ciebie słychać? - Zapytała pogodnie, krztusząc się natychmiast krwią, która w niekontrolowany sposób zaczęła wypływać z rozcięcia na nosie. W okolicy kamień musiał służyć za niezwykle skuteczny rodzaj broni, bo po raz kolejny ktoś cisnął jednym w jej kierunku. Tym razem jednak czuła dokładnie gdzie dostała i jakich obrażeń doznała. Żelazisty smak po raz kolejny wypełnił jej usta.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

To kwestia czasu.
Zanim padną wszystkie mary.
Zanim skończy mu się energia.
Zanim zrozumie, że został otoczony.
Atakowali jednocześnie. W większości. Długie ramiona wyciągnięte przed siebie chwytały powietrze, krzywe zęby gryzły miejsce, w którym jeszcze przed momentem stał cel. Niektórzy padali, rzadko martwi w stu procentach, choć zdarzyło się kilka przypadków.
Jeden z agresorów poczuł tylko ostry, nagły świst, nim kolana nie ugięły się pod nagłym ciężarem mięśni. Ciało padło z buchnięciem, wzbijając w górę tumany kurzu.
Z bliska śmierć była jeszcze paskudniejsza. Płaty gardła wisiały mu nad obojczykiem, oczy patrzyły w lewo pod nienaturalnym kątem, usta otworzyły się w wiecznym, niemym krzyku. Jeszcze moment leżał, pełen zdziwienia, wgapiając się w glebę pod swoją głową, najwidoczniej pokazując, gdzie teraz jest jego miejsce i że piekło wyciska z ciebie całe powietrze, a i tak nie możesz krzyczeć, a potem zniknął Wilczurowi z pola widzenia.
Ilu ich było?
Dziesięciu?
Dwudziestu?
Stu?
Przeklął siarczyście, spluwając w bok zebraną w kąciku ust krwią. Nieswoją. Broń dawno schował do kabury; żal mu było naboi. Zbyt ciężko było je zdobyć, żeby potem przyczyniały się do śmierci tak niskich w rankingu potworów.
Walka na noże, pazury, zęby.
To godna walka dla uczestników areny.
Oczy wielu z nich płonęły, jak żagwie w paleniskach. Po jakimś czasie Growlithe widział głównie je. Ślepia błyskające mu przed twarzą albo tuż obok niej i wszystko to wychwytywane jedynie pobieżnie, rejestrowane przez receptory, których nie rozumiał i których rozumieć nie musiał. Dawno pojął, że wystarczyło oddać się przypadkowi, by reszta potoczyła się sama.
Byli ludzie, którzy walczyli głową. Wpatrywali się w ruchy przeciwnika, badali ich możliwości, skanowali stan ciała. Wilczur coraz rzadziej stosował takie zabiegi, częściej napinając mięśnie i skacząc przed siebie; niemal na oślep. Za każdym jednak razem świst cudzych pazurów przemykał mu nad głową o dosłowne milimetry, a szczęki zatrzaskiwały się nie dalej, niż centymetr od jego palców.
Po tylu wiekach spędzonych na walkach, codziennych mordęgach i obronie, organizm dostosował się do rytmu Desperacji. Sam. Myśli bledły, czas przyspieszał. Plener wirował, wznosił się i upadał, gdy zginał nogi w kolanach lub prostował niespodziewanie plecy. Obraz wydawał się podskakiwać w takt kroków, niknął, gdy przed jego twarzą znów wyrosło cudze cielsko, a potem pokazywał się na nowo, upstrzony wachlarzem czerwieni, rozbryźniętej na podłożu.

Jeżeli minęło tylko pół godziny – Wilczur tego nie odczuł. Strącił akurat z pleców napastnika, drugiego uderzając ciężkim, wojskowym obuwiem w jego obojczyk i wtedy właśnie jakaś niewidzialna ręka chwyciła go za ramię i ściągnęła na dół, na Ziemię.
- Co u ciebie słychać?
Pytanie przedarło się przez błonę amoku, niemal podcinając mu nogi, choć nie mógł zaprzeczyć, że usłyszenie jej głosu wywołało w nim rodzaj...
No?
Głośne mlaśnięcie. Prawie obrzydzenia. Niesmaku.
Wilczyca wykrzywiła mordę, patrząc wściekle na dyszącego "właściciela".
Czego? Ulgi? Zadowolenia? Satysfakcji? – wymieniała rzeczowo, każde z tych słów cedząc przez zatrzaśnięte kły. Nie zapominaj, że zignorowała rozkazy. Cały mistery plan poszedł z pizdu, bo jej zachciało się bawić w bohaterkę. Cholerna łowczyni. Cholerna! Cholerna! Cholerna...
Przesiąkał nienawiścią do Kami tak długo, jak długo szept wilczycy docierał do jego myśli. Być może, gdyby jeden z napastników nie chwycił go nagle za włosy, nie podciął nóg, nie powalił na podłogę, gniew rósłby w siłę. Twarz huknęła jednak o glebę z głośnym trzaskiem złamanego nosa i pewnie w tym momencie każda obelga wyleciała mu z głowy, wybita twardym lądowaniem.
Krew napłynęła mu do ust, w oczach miał drobinki piasku, więc szybko zaszły mu łzami.
- No i kogo my tu mamy?
To tępe pytanie wydawało się teraz najmniej odpowiednie, chociaż jedno Grow musiał mu przyznać – z perspektywy osoby stojącej na pewno łatwiej było Shuheiowi pluć innym w twarz.
Tłum przerzedził się nagle, choć wielu wymordowanych wciąż powarkiwało i na ugiętych łapach polowało na Yuu. Ich tyraliera była zaskakująco spójna jak na osoby, które widziały się pierwszy raz.
- Więc wróciliście. - Shuhei wydawał się rozbawiony. Stał wyprostowany, ale zrelaksowany. Jak generał, patrzący na bitwę z klifu. Bezpieczny w swej irytującej okazałości. - Zapewne po to, by oddać ukradzioną nagrodę?
Warkot przelał się przez powietrze, gdy jeden z napastników przycisnął Growlithe'a do podłoża. Pulsujące ogniem rany zabolały bardziej, gdy dotknęły ziemi tam, gdzie materiał koszulki się podwinął, udostępniając do wglądu pościerany, pozahaczany pazurami brzuch białowłosego.
Jesteś alfą DOGS, a pozwalasz, by ktokolwiek cię tak traktował?
Wilczyca przysiadła na tylnych łapach, nawet na niego nie patrząc. Pysk skierowany miała ku Shuheiowi; oceniała.
To do ciebie niepodobne.
Cały czas się szarpał, ale teraz przestał. Bywa, że trzeba napiąć mięśnie, by więzy puściły – wiedział o tym. Wiedział jednak też to, że czasami zachowanie spokoju uratuje przed wciągnięciem w ruchome piaski. Sytuacja była o tyle zabawna, że tonęli w gównie. Growlithe'owi sięgało już do brody i każdy kolejny ruch mógł sprawić, że zanurzy się głębiej. Tego  wyjątkowo nie chciał.
Mógłbyś... – zaczęła Shatarai, przesuwając smukłym pyskiem po uniesionej przedniej łapie. Na przykład się rozerwać... rozrywając mu brzuch. Lub trochę poskakać z radości... skacząc mu po gardle... A zamiast tego leżysz pod tym żałosnym paszczurem i dajesz się opluwać. Kiedyś byłeś bardziej... – Postawiła łapę. Bardziej ambitny. Co ci namieszało w głowie?
Wypuścił powietrze przez usta. Przez nos nie mógł. I tak miał wrażenie, że nieustannie ktoś wbija mu w twarz płaską dechę do krojenia mięsa i nie zdziwiłby się, gdyby wyglądał równie urzekająco, co huknięty o kilka razy za wiele schabowy.
Starzał się. Tyle. Po dziesięciu setkach na karku miał prawo.
- Gdzie dziewczynka? - mruknął niespodziewanie Shuhei, ściągając na siebie zaciekawione spojrzenie dwukolorowych oczu Wilczura. - Gdzie ją ukryliście?
Jego warkot narastał z chwili na chwilę. Nie było w tym niczego wściekłego. Ot, uzewnętrznienie niezadowolenia, nic więcej.
- Ty i ty. Jazda. Pokażcie te swoje paskudny mordy. Czas polować!
Dwójka wymordowanych padła na kolana. Growlithe, przesuwając językiem po górnej wardze, określił ich jako kretynów. Słuchali się. Więcej nawet. Od razu rzucili na ziemię i choć cały proces służył tylko temu, by łatwiej im było zmienić się w swe zwierzęce wcielenia, to i tak wyglądało żałośnie.
Zrobili to na zawołanie. Może nawet podświadomie.
Bo Shuhei ma w sobie "to-coś".
Głos mary musnął ucho Growa.  Ten obrócił nieco twarz, opierając ją z sykiem na podłodze. Przytrzymujący go olbrzym od razu przyłożył gigantyczną łapę na jego skroni i przycisnął ją do gleby.
- Leż, skurwysynu – warknął, grzejąc gorącym powietrzem polik poziomu E.
Do Jace'a powoli docierał fakt, że jeszcze chwilę temu śmigał między nożami i pazurami; niemal niedraśnięty. A teraz leżał na ziemi, przygnieciony tonowym kamieniem, który jakimś tylko cudem miał twarz i równie gigantyczne, szorstkie łapska, przytrzymujące go w jednej pozycji. Jedną z rąk, którą napastnik chwycił, wygiął mu do tyłu.
Nie mógł się zdecydować, czy bardziej drażni go cierpnące ramię, czy jednak złamany nos.
Jedno i drugie było czymś, czego wolał sobie oszczędzić, ale los najwidoczniej znów miał wobec niego inne plany.
Nie tylko wobec niego zresztą.
Przyjrzał się nieco otoczeniu – na tyle, na ile miał szansę – i dostrzegł, że Yuu też była w potrzasku.
To wszystko jej wina.
Szept Shatarai rozległ się po Desperacji, wychwytywany jedynie uszami Wilczura. Mara mówiła spokojnie, niemal subtelnie, ale to właśnie dzięki temu bywała tak przekonująca. Niedawno prawie jej uwierzył.
Prawie.
Teraz z rosnącym rozdrażnieniem wbił wzrok w mężczyznę, stojącego niedaleko nich.
Tego kurewskiego...
- Wy, Desperaci, jesteście tacy niespokojni. - Shuhei cmoknął, kierując zaraz spojrzenie z Growa na Yuu. Jego twarz ściągnęła się w zajadłym uśmiechu. - Łowcy to co innego.
Stojący za Shuheiem wymordowany – na pewno bestia, Growlithe ocenił go na kogoś, kogo większość nazywa "zdziczałym" – wydał z siebie skomlenie. Brzmiało niemal tęsknie, ale nie odważył się postąpić choćby pół kroku przed siebie. Nie spuszczał tylko wzroku z przywódczyni, kuląc między nogami długi, pozlepiany brudem ogon.
Shuhei wsunął rękę w podniszczone spodnie. Błądziła w kieszeni, nim nie znalazł tego, co chciał. Chwilę później w kąciku ust organizatora walk wylądował papieros, wyciągnięty ze zgniecionej paczki z białymi śladami po zgięciach.
- Pójdźmy na układ. - Zapalniczka – do diabła, skądkolwiek była – trzasnęła, wypuszczając płomień. Growlithe'a kusiło, by buchnąć nim prosto w ten pełen relaksu ryj. - Mogę, całkowicie przypadkiem, kazać tym wszystkim narwańcom ruszyć w pościg za moją małą ślicznotką. Nie będziecie musieli się przejmować – o was zadbałbym z równym... zaangażowaniem.
Shuhei wreszcie się zaciągnął. Choć papieros był poza zasięgiem, Growlithe i tak poczuł charakterystyczne drapanie w płucach.
- Ale mogę też kazać im siedzieć na dupie, dać to, czego chcą. A chcą dobrej zabawy. Walk. I nagród. Układ byłby prosty. Ja przymykam oko na to, co zrobiliście z moją areną, a wy – w ramach rekompensaty – wykonacie dla mnie jedno, niewielkie zadanie. To jak?
Zacisnął usta na filtrze chwilę przed tym, nim odjął od nich papierosa. Biały dym na chwilę przysłonił mu twarz.
- Zawsze jeszcze możecie spróbować uciec.
Growlithe warknął, gdy trzymający go wymordowany mocniej nacisnął na plecy.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Chyba po raz pierwszy miała okazję by z bliska napawać się widokiem walczącego Wilczura. Nie było w tym niezdrowej fascynacji, lecz zwykła ciekawość również  nie nadawała się na poprawne określenie powodu, dla którego nawet pomimo odepchnięcia kolejnego szarżującego nań przeciwnika wolała upewnić się, że białowłosy sobie radzi, a nie iż napastnik nie wstanie już z ziemi. Przy najhojniejszej ocenie można by rzecz, że radziła sobie w tym momencie poprawnie, daleko jej było do pokazania prawdziwych możliwości.
Gdyby dane jej było słyszeć słowa cedzone przez mary nie mogła by się z nimi nie zgodzić. Nie robiła zbyt wiele by pomóc, nie tyle ile naprawdę mogła. Momentami nikt jej nawet nie atakował, pierwotny rozkaz rozpłynął się w szaleństwie, gdzieś z boku dwójka desperatów tłukła się między sobą. Zdążyła tylko przełożyć broń do drugiej ręki, a wolną dłonią musnąć ramię Growlithe'a. Siła, której nie była w stanie się przeciwstawić szarpnęła ją do tyłu, stopy oderwały się od podłoża a ona sama zawisła kilkadziesiąt centymetrów nad ziemią, mogąc jednie machać nogami w powietrzu.
Rozstępujący się tłum widziała nawet lepiej, niż chciała. Zaciśnięta na gardle szeroka dłoń nie pozwalała jej ruszać głową, wisiała na wyciągniętej ręce jakiegoś goryla mogąc jedynie starać się zachować świadomość i drapiąc wierzch dłoni napastnika rozluźnić jego uścisk. Patrzyła idealnie na kierującą się do nich postać, widziała triumfalny uśmiech i postanowiła nie pozostać dłużna, wykrzywiła usta w lustrzanym grymasie opierając ciężar dłoni na duszących ją palcach.
- Długo Ci zajęło dotarcie tu. - odpowiedziała przejawiając o sto procent więcej zadowolenia, niż czuła naprawdę.
Nie czując gruntu pod stopami wiedziała, że rozmowa jest jedyną formą walki, jaką może podjąć w tym momencie. Potwornie jednostronną walką.
Odwróciła wzrok i chuchnęła na bok lekceważąco. Oddać nagrodę?
- Dzięki za opiekę nad małą, nie wyglądasz jak ktoś, kto lubi dzieci.
Nacisk palców zwiększył się, wiec odpuściła. Goryle Shuheia były gotowe zrobić wszystko, by słowa pogardy nie dotarły do jego uszu, najwyraźniej nie mogli jeszcze zabić żadnego z nich, chociaż nie mogła mieć pewności co do ich motywów podtrzymywania Wilczura przy życiu. W końcu to nie on tu namieszał. Spojrzała na niego przez jeden moment, ale szybko całą uwagę odzyskał właściciel areny. W odpowiedzi usłyszała jedynie jego chrapliwy śmiech.
Żyję. Oceniła krótko, w myślach. Wystarczająco satysfakcjonujące.

Przez moment oceniała. Przemieniający się wymordowani byli równie okropni i fascynujący co pisklę wychodzące ze skorupki jajka. Jak każdy w tym gronie, nie grzeszyli urodą, ale ziemie Desperacji już dawno zapomniały czym jest piękno, nikogo nie gryzł w oczy ich widok. Musieli być jednak szybcy i wprawieni w łowach.
- Nie żyje. - po chwili dopiero pozwoliła ciszy wyklarować się w kilka słów. Uścisk nie nasilił się, tak jak myślała. Czerwony wzrok spoczął na oczach Shuheia. Słowami i gestami krzyczała do niego bezgłośnie: tu jestem, patrz tutaj, na mnie się skup, to mnie nienawidzisz. - Już jej nie dostaniesz.
Uśmiechnęła się, wyszczerzyła zęby i zaśmiała krótko, na tyle na ile pozwalało jej obolałe gardło. Litościwe spojrzenia dostarczały jej satysfakcji takiej samej, jak widok niewielkiej kobiety dyndającej nad ziemią musiał sprawiać im. Mówiąc to jednak wydawała się dosyć zadowolona, wbijając wzrok osoby nie do końca normalnej w Shuheia nie pozwalała mu pozbyć się wrażenia, że Kami z niego kpi. Równie dobrze mogła mówić prawdę.
- Ptak dorwał ją pierwszy. Teraz nikt jej nie dostanie.
Jeżeli nie pokrzyżowała mu planów, to na pewno nieco namieszała. Jedna z nagród już uleciała, nie mógł dostać jej w swoje ręce, chociaż bardziej zależało jej na tym, by psy gończe nie sprawdzały tej teorii, biegnące dziecko nie miało szans, nawet z przewagą liczoną może już w kilometrach, nie mogła zaryzykować.
- Świetnie, może wybierzesz się razem z nami? Chyba nie zaryzykujesz, że uciekniemy? - drążyła, zanim przyszło mu do głowy, że w taki wypadku oferta może stać się nieaktualna. Może mocno mu na czymś zależało?
Świetna informacja. Słaby punkt, dla którego mógłby nawet zapomnieć o ich zabawie na arenie, a jeżeli w grę wchodziło zapomnienie o rozczłonkowaniu kilkunastu jego ludzi, zawaleniu piętra, czy zniszczenie widowiska, to musiało być to coś, z czym nawet oni nie dadzą sobie rady.
Zanim usłyszała odpowiedź, wydychany dym papierosa buchnął jej w twarz. Bez zastanowienia zebrała w płucach resztę powietrza i dmuchnęła z całej siły kierując dym na palącego. Nie widziała jego twarzy, ale wiedziała dokładnie jaki ma wyraz. Zimna furia ukrywana za maską obojętności przez ledwo dostrzegalne momenty przebijała się na powierzchnię.
- To co, może nas puścisz i pogadamy? Trochę zaczyna mnie już uwierać.
Złamany nos, otwarte rany, nadwyrężenie stawów. Większość apteczki pozostało w arenie, kiedy grupka przygłupich istot bawiła się jej bezdenką, ale mogła przysiąc, że został jej z jeden bandaż i może nieco czystej wody w jednej z butelek. Nie dała by rady opatrzyć tego wszystkiego, a nie wyglądało, by Wilczur dał radę dużo dłużej spędzić w pozycji przygniecionej do ziemi szmacianej lalki.
Przynajmniej jednego była pewna, jakkolwiek srogi był gniew Shuheia, nie był skierowany na jej towarzysza.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 2 z 10 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach