Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 1 z 10 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Next

Go down

Znajomy mi się wydajesz... Przywaliłem ci już kiedyś? [Yuu|Growlithe] LKWUR6R

Czas: kilka miesięcy wstecz. Jesień.
Miejsce: Desperacja, blisko koszar.


---------------------------------

Jeżeli było miejsce, które cieszyło się gorszą sławą od tego, to Growlithe go nie znał. Ciężki budynek wieki temu musiał wiernie służyć mieszkańcom jako kilka pięter mieszkań, ale dzisiaj prezentował się jak postawiony na środku drogi kloc, po obu stronach przygnieciony innymi, równie sypiącymi się klocami. W porównaniu jednak do swoich przybocznych braci, jako jedyny zachował w pełni prostokątne (choć wyszczerbione tu i ówdzie) kształty. Konstrukcje po bokach prezentowały się raczej jak zastały śnieg, który lada moment ma stopnieć do końca, wyrównując się z linią gleby.
Pozabijane dechami otwory okien, smród zgnilizny i trzeszcząca podłoga ─ właśnie to się spotykało, gdy tylko odwaga pchnęła kogoś w plecy i wrzuciła do środka przez ledwo trzymające się zbryzganych rudą rdzą zawiasów drzwi. W środku panował półmrok na tyle, na ile może on panować, gdy nie ma połowy sufitu. I nie sufitu z piętra wyżej ─ ze wszystkich pięter. Jakby jakaś wielka postać wykroiła dziurę w kamienicy, a potem zabrała wszystkie kamloty w Bóg raczy wiedzieć jakich powodach.
Nie było już podziału na mieszkania. Większość ścian ze środka powybijano lub skruszył je upływ czasu. Całe budynek prezentował się więc jak pusty w środku karton. W epicentrum stało coś, co śmiało można nazwać ringiem. Z jednej strony co prawda nie było lin, ale zamieniono je na przestarzałe łańcuchy. Dookoła poustawiano zaś wszystko, na czym można usiąść ─ krzesła, ławy, stoły, porozdzierane kanapy, łóżka, taborety, komody, kilka wywróconych szaf.
I bez względu na to, jak wielu wychodziło stąd z ranną ręką lub nogą, nie zdarzyło się jeszcze, by arena okazała się pusta. Zawsze był tu ktoś, kto tylko czekał, by przemielić czyjąś twarz swoimi pazurami. Zasad nie było. Liczyło się tylko pierwsze hasło, na które trzeba było jasno odpowiedzieć „tak” lub „nie”.
A więc?
Walczyć na śmierć i życie?
Growlithe ulokował się gdzieś z tyłu, nie pod samą ścianą, ale unikał nagromadzenia skotłowanego przy samych barierkach; dziś nie przyszedł tu dla uczestnictwa. Spróchniałe krzesło warknęło, gdy opadł na nie bezsilnie i przez moment niosło ze sobą zagrożenie zarwania pod nagłym ciężarem. Wytrzymało chyba tylko dlatego, że wymordowany miał większe zmartwienia na głowie, niż zbieranie się z podłogi po wyrżnięciu orła.
Gdzieś przy drewnianym ringu, warczały na siebie dwie osoby. Jeden był uczestnikiem, na pewno, drugi to... Wilczur wypuścił powietrze przez nos. Co za różnica, kim był ten drugi frajer? Liczył się sam fakt, że dzisiejszego, zimnego popołudnia mnóstwo było tu nieprzyjemnych kreatur, już piłujących swoje pazury. Wrzucali do ulokowanego obok areny plastikowego pudła wszystko to, co miało się składać na główną nagrodę ─ konserwy, odzież, czasami jeszcze całkiem świeże, surowe mięso, brudzące wnętrze pudła niewyschniętą krwią.
Przyglądał się w oddaleniu jednemu z uczestników. Ten sprawiał wrażenie, jakby miał problem z utrzymaniem posiłku na swoim miejscu i przez pierwsze trzy sekundy wydawało się to nawet zabawne. W pierwszej Growlithe ujrzał grdykę chodzącą w górę i w dół i bezceremonialnie porównał to do odbijającej się piłeczki pingpongowej. W drugiej przesunął spojrzenie na zaciśnięte w zdenerwowaniu usta. Ale w trzeciej wreszcie ukierunkował wzrok na jego oczy i na moment czas się zatrzymał, pozwalając dokładnie przyjrzeć się bordowym żyłkom na soczyście krwistej obręczy tęczówki. Łowca? Dopiero po tym świat śmignął do przodu, a Grow syknął pod nosem, gdy ktoś niespodziewanie uderzył go w bark. Aż zachwiał się na okupowanym przez siebie krześle, łapiąc tego bezczelnego zwyrola za nadgarstek (jakiś dziwnie szczupły). Już nawet otworzył gębę, żeby uraczyć delikwenta przekleństwem, które i tak miał na końcu języka od dłuższej chwili, ale nim wykrztusił je z przełyku, oczy skierowały się ku jej twarzy, a usta, zamiast spełnić swoją upragnioną powinność, zatrzasnęły się i zatamowały drogę ucieczki wszystkim „kurwom” i „pierdoleniu”.
Odchrząknął gwałtownie, opadając ciężko podeszwami na brudną podłogę i przechylił nieco głowę na bok, przenikliwiej wpatrując się w jej twarz, jakby do ostatniej sekundy nie do końca miał gwarancję, że spotkał odpowiednią osobę. Problem w tym, że zapach wydawał się nakładać z wonią, jaką pamiętał.
Ktoś w tle ryknął takim śmiechem, że wszystkie ściany zatrzęsły się ze strachu i nawet Growlithe odczuł wibrujące powietrze, które wykrzywiło mu wargi w paskudnym grymasie. Puścił wtedy Yuu, opierając dłoń o ścierpnięty kark i zerknął w stronę napakowanego mężczyzny posturą przypominającego tura. Wciśnięta w korpus głowa z ledwo wytyczoną szyją, sylwetka w kształcie trójkąta, z wielkimi barkami i ramionami tak grubymi, że pewnie potrzebowałby czterech rąk, żeby je objąć palcami. Mężczyzna zaśmiał się jeszcze raz, tym razem dwa razy głośniej i z całej mocy huknął swojego kompana między łopatki. Posłał go na glebę jednym uderzeniem i aż ciężko sprecyzować, czy szczeniak nie miał porachowanych kości.
Ale przytomność stracił na pewno.
Ty za to możesz stracić okazję, Jace.
Wilczur oderwał się od widoku komediowej pary ─ on wielki jak dąb, on chudy jak szkapa ─ i zainteresował się Łowczynią, nawet nie kryjąc zaintrygowania. Cóż...
Ty tutaj? ─ Łowcy rzadko tu przychodzili, więc nic dziwnego, że pytanie skończyło ciszę między nimi. Z rozbawioną nutą opadł wtedy ponownie na zdezelowane krzesło. Łokieć zahaczył się o oparcie, a on sam odchylił się jeszcze nieco w tył, niebezpiecznie odrywając przednie nogi od podłoża. Jak gówniarz w podstawówce. Brakowało tylko skrzeczącej mu nad uchem nauczycielki historii, która setny raz powtarza: „rozbijesz sobie łeb, przestań się bujać!”. I tak do znudzenia.
Brakowało ci uroków Desperacji?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Odnalezienie miejsca strzeżonego tak pilnie jedną, wielką zmową milczenia okazało się łatwiejsze niż można przypuszczać. Jeżeli jakiś budynek pozostał w swej pierwotnej, bądź tylko odrobinę naruszonej postaci, to z wielkim prawdopodobieństwem sukcesu można przypuszczać, że ma tam miejsce coś nielegalnego. Pogoda równie paskudna jak wnętrze baraku skłaniała każdą żywą duszą do wpełznięcia pod jakiś dach, a centrum życia całej najbliższej okolicy mieściło się teraz we wnętrzu areny. Poza schronieniem można było odnaleźć tam masę brutalnych rozrywek, od spontanicznego lania się po mordach na bardzo kontrolowanych pojedynkach kończąc. Nie było jednak mowy o legalności całego zjawiska, bo nikt szerzący prawość nie zaglądał już w te dalekie krańce Desperacji. Honor ściągało się przed wejściem, deptało niczym zużytą szmatę, a gardło zalewało niezbyt zdrowym, lecz niewątpliwie odurzającym trunkiem. Dopiero wtedy zaczynało się pasować do otoczenia i nikt nie mógł zarzucić, że przyszedłeś węszyć.
Czerwone oczy okazywały się w tych stronach być jednocześnie powodem do napiętnowania, jak i przepustką do widowisk takie jak to. Traktowana tylko nieco lepiej od gryzącego szczura, obrzucana pogardliwymi spojrzeniami, popychana i prowokowana starała się za wszelką cenę skierować wzrok ciekawskich w stronę pola wyznaczonego na walki dnia, a kaptur szybkim ruchem nadgarstka naciągnięty na oczy okazał się być tylko kolejnym powodem do otwartej podejrzliwości.
- Tak, to ja, tutaj. - Oparła sucho, wbijając oczekujące spojrzenie we własny nadgarstek, który przez moment znalazł się w panowaniu kogoś innego. Wrażenie, że jest tu nieproszonym gościem tylko się spotęgowało, a co raz mocniej zniecierpliwione spojrzenia ulokowanych wszędzie dookoła desperatów wyrażały jawną pogardę do osoby, która pozwalała sobie na tak bezczelne zachowanie względem niewątpliwie dobrze znanej na tych ziemiach osoby. Z niemal niewyczerpaną dozą cierpliwości oczekiwała momentu, kiedy z jej pleców zostanie ściągnięty ten ciężar bycia obserwowaną i aż wzięła głębszy oddech, kiedy szaleńczy śmiech jakiegoś osiłka uwolnił ją od nieprzyjemnego przywileju gwiazdy wybiegu. Natychmiast oparła się stos skrzyń znajdujących się bezpośrednio za nią i zaplotła ręce o siebie.
- Tsh... - przez moment była pewna, że skrzyżowała wzrok z łowcą znajdującym się na ringu i gdyby tak krótki kontakt mógł przekazać wszystko, co chciała mu w tej chwili powiedzieć, zamiast grymasu irytacji na jej obliczu pojawiłby się raczej delikatny uśmiech. Niemożliwym było jednak, by oświetlony sztucznie środek budynku dawał szansę znajdującym się w nim osobom przyglądanie się widzom, nie żeby ktokolwiek z walczących miał na to czas.
Chwilę zamyślenia przerwało jednak radosne kiwanie się na krześle wilczura, które znajdująca się bezpośrednio za jego prawym ramieniem łowczyni skomentowała bezgłośnie nieco krytycznym spojrzeniem.
- Niewątpliwie, urokliwe miejsce. - Mógł wierzyć bądź nie, lecz ona bardzo starała się w tym momencie nie przelewać w swoje słowa tak wielkiej porcji sarkazmu. Sytuacja jednak nie była ani odrobinę zabawna, kiedy znało się szczegóły. Nie była jednak w domu, z pokorą musiała przyjąć wszelkie niesprawiedliwości i liczyć na to, że sytuacja w jakiś cudowny sposób zacznie jej sprzyjać. Była jednak tak samo zaintrygowana tym spotkaniem, co sam Growlithe, chociaż ona wolała zachować jeszcze pozory obojętności. Idąc tu jednak nawet przez myśl jej nie przeszło, że napotka znajomą mordkę.
Kiwnęła nieznacznie głową, wskazując na toczącą się walkę mówiąc swobodnie, lecz na tyle cicho, by słowa te nie wyrwały się poza ciasny obręb ich towarzystwa.
- To mój. Zniknął około dwóch tygodni temu. - z trudnością ułożyła to krótkie zdanie. O ile wcześniej nie było to tak widoczne, teraz wyraźnie dało się dostrzec że kobieta zacisnęła usta, nie z gniewu, lecz bezradności. Ciekawe czy wilczur byłby tak samo beztroski, gdyby musiał patrzeć jak jeden z jego cennym kompanów jest pomiatany na ringu jednocześnie doskonale zdając sobie sprawę, że nie może zrobić nic, co byłoby chociaż odrobinę pomocne. Jeden niewłaściwy ruch, a sama skończy na ziemi o ile nie martwa, do dogorywając. Chociaż śmierć byłaby chyba najłagodniejszą formą kary. - Wiesz kto jest organizatorem?
Nabrała powietrze ciężko, starając się zapanować nad nerwowym drżeniem głosu. Mimowolnie spuściła wzrok i niby przypadkiem przetarła bokiem dłoni usta. Niezależnie do tego, co mogło znaczyć dla niej to spotkanie, musiała robić to co należało nie czekając na rozwiniecie się rozmowy. Przede wszystkim liczyła jednak, że nie usłyszy czegoś w rodzaju: "nie możesz psuć widowiska".
Miała cholerną nadzieję, że jeżeli nie może jej pomóc, to chociaż nie będzie przeszkadzał.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przez umysł przepłynęło co prawda kilka ─ jak nie kilkanaście, bo mary lubiły dopowiadać swoje wersje ─ scenariuszy, dla których Yuu znalazła się w takim miejscu, ale gdy padło faktycznie wytłumaczenie, brwi wymordowanego prawie uniosły się ku górze. W ostatniej chwili się powstrzymał. Dużo ludzi wcielało się tu we wścibskich obserwatorów i podsłuchiwaczy. Jeden nieostrożny ruch, a mogli zostać zdradzeni. Choć nie padło żadne stwierdzenie, które miałoby go włączyć w akcję, to Growlithe najwidoczniej z góry uznał, że kilka pierwszych wskazówek od Kami oznaczało mniej więcej tyle, co „jeszcze się do czegoś przydasz”.
Nie patrzył więc na nią, tylko wyłapywał oddzielne fragmenty niespokojnego oddechu, szelest ocierających się o siebie ubrań, gdy podnosiła dłoń, był nawet skory się wykłócać, że słyszał, jak zaciskała usta. Bazował na słuchu; wzrok ulokował w mężczyźnie, którego pod ścianę podstawił uczestnik. W krwistych tęczówkach odbiło się słabe światło, kiedy Growlithe mrużył ślepia.
„Wiesz, kto jest organizatorem?”
Bujał się na krześle, niespiesznie rozglądając po plenerze. Miała ułatwione zadanie pod jednym kątem ─ głęboko nasunięty na głowę kaptur z pewnością odcinał większość gapiów od świadomości, że kobieta coś mówiła. Growlithe był widoczny jak czarna plama po kawie na idealnie białym obrusie ─ brakowało tylko neonowych strzałek skierowanych na niego, a obrazek byłby kompletny. Co z tego, że usiadł w tylnych „rzędach”? Tu wciąż kręciły się bestie nie ściągające spojrzenia ani z niego, ani z Łowczyni.
Białowłosy skrzywił się, kiedy w tle coś trzasnęło, a potem ponad szmerem słychać było rozdzierający wrzask. Czyli tym „czymś” była kolejna kość, a sądząc po odgłosach szamotaniny, na pewno nie ostatnia. To właśnie wtedy wymordowany wsunął palce na ścierpnięty kark i przechylił głowę na bok, kątem oka, ledwie na sekundę, zerkając za siebie, ku przywódczyni. To były ułamki chwili, ale kiwnięciem brody nakierował jej spojrzenie na dobrze zarysowanego mężczyznę, opartego nonszalancko o ścianę. Krótkie czarne włosy, spalona słońcem skóra, poprzecinane bliznami wargi uformowane w zadziorny, parszywy uśmieszek. Choć jego aparycja nie nanosiła na twarz więcej niż 40 lat, w oczach można było dostrzec kolejne wieki przeszłości. Większość omijała go szerokim łukiem. Nawet jeśli cały budynek wypchany był mamroczącą masą, tak dookoła mężczyzny pozostawała luźna przestrzeń.
Shuhei ─ wypowiedział to imię z wyczuwalnym rozdrażnieniem, jakby już samo w sobie wystarczająco go podjudzało. Powrócił zaraz spojrzeniem do Łowcy ─ wystarczyła chwila, by ten stracił zapał do walki ze swoim „towarzyszem” i w milczeniu rozmasowywał nadgarstek, nieskory do złapania ewentualnych kontuzji przez własne niedbalstwo. Przynajmniej Grow miał pewność, że Yuu nie zgubiła jakiegoś kretyna.
Planujesz coś konkretnego? ─ Tym razem to on zacisnął na moment usta, przyglądając się uważniej mężczyźnie, który wbił swój wielki paluch w klatkę piersiową Łowcy i zaczął coś do niego mówić. Może gdyby nie ogólny hałas, Growlithe mógłby to zrozumieć, ale wrzawa była jak wielka błona, która otoczyła tę dwójkę i nie dosyłała do widzów żadnych dźwięków. ─ Nie ubliżam jego umiejętnościom, ale dziś ma walczyć Hardian. A ze wszystkich Hardianów tego nie chciałabyś spotkać na swojej drodze. ─ Skrzywił się na samą myśl o gargantuicznych rozmiarach gościu, który idąc powodował trzęsienie ziemi w promieniu dwudziestu kilometrów. No, nie do końca, mruknął z przekąsem, ale jego wyobrażenie nie odbiegało aż tak od rzeczywistości. Hadrian faktycznie był kolosalny i przy Łowcy ─ zresztą, przy wszystkich zebranych ─ prezentował się jak włochaty ananas w konfrontacji z porzeczką. Zgniecioną przez but porzeczką. Zdecydowanie.
Growlithe raz jeszcze się odchylił, tym razem mocniej. Dłoń ręki, której łokieć wsunął na oparcie, uniosła się, kiedy wskazywał palcem na plastikowe pudło leżące obok areny. Postukał opuszką w powietrzu, jakby natrafił na przeźroczystą ścianę. Ktoś właśnie chciał podejść do pojemnika, ale wielka bestia o nagiej czaszce warknęła i posłała go kilka kroków w tył.
A to... nie mam pojęcia jak się nazywa. ─ Usta Wilczura przybrały ponownie rozbawiony uśmiech. ─ Ale pilnuje nagród. Sęk w tym, że dzisiejszy wieczór jest wyjątkowy. I stąd te tłu ─ Urwał gwałtownie, opuszczając dłoń i zerkając na bok. Ledwie przechylił głowę, a już napotkał parę złotych, skrzących się ślepi, które odwróciły się prędko, gdy tylko ich właściciel zrozumiał, że został nakryty na gorącym uczynku. Growlithe warknął i opadł ciężko przednimi nogami krzesła na ziemię. Zadziałało jak trzask bata. Przygarbiona sylwetka pisnęła i runęła w tłum, zakrywając szpiczastymi palcami swoją głowę, jakby chroniła się przed gradem ciężkich spojrzeń każdego ze zgromadzonych.
Co za kurewstwo ─ syknął pod nosem, raz jeszcze rozglądając się dookoła, spodziewając się nawet większej ilości małych człowieczków ─ ten, co zwiał, sięgałby mu co najwyżej do biodra ─ chcących bawić się w szpiegów. ─ Tak czy inaczej, główną nagrodą ma być jakaś mała bestyjka i całkiem porządny artefakt. Tylko co to ma wspólnego z tobą?

- - - - -
|| Ubiór. Tylko spodnie są normalne, a nie takie dzikie i true nowoczesne. Za to są dziurawe w niektórych miejscach albo przetarte.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przez moment niemal zapomniała, iż spora część, o ile nie większość, z zebranych to polegający na zmysłach innych niż wzrok. Poruszający się w chaotycznym rytmie obserwatorzy pilnowali czujcie własnych interesów i jeżeli chociaż przez moment te krzyżowały się ze sprawami innych, nie było szans na dyskrecję. Większość zebrała się tutaj z powodu walk, więc psując ich planowany przebieg Kami narażała się każdemu, kto teraz jeszcze mijał ją z umiarkowanym zainteresowaniem. Najciemniej jest jednak pot latarnią i w taki sposób większość spojrzeń prześlizgiwała się po obliczu jej rozmówcy, a samą kobietę mijały pogardliwie o ile w ogóle ktoś zdołał się domyśleć, że ukryta w cieniu, pod kapturem osoba prowadzi rozmowę ze zdecydowanie ciekawszym obiektem z ich dwójki. Była trochę jak kamienny posąg strzegący tronu od boku, ustami poruszała minimalnie, szepcząc tylko te słowa, które zdawały się niezbędne. Jednolite, ciężkie spojrzenie opadło na walczących, w oczekiwaniu na jakiś rozwój sytuacji, nieplanowane wydarzenie, które mogło by jej dać odrobinę przewagi.
Z lekkim opóźnieniem spojrzała we wskazanym kierunku udając możliwe jak najbardziej znudzoną sytuacją i całkowicie przypadkowo zerkającą właśnie tam, gdzie stała najwyraźniej najważniejsza osoba z całego zebranego grona. Zdziwiło ja to, że ktoś taki stoi sobie swobodnie pod ścianą, emanując równie silnym znudzeniem, co dziecko obserwujące schnącą na ścianie farbę. Najwyraźniej układy i układziki zapewniały mu wystarczające bezpieczeństwo, jego osoba od wejścia krzyczała: jestem kimś cholernie ważnym. A jednak dopiero teraz Kami zwróciła na niego uwagę, dotychczas zaciekawiona bardziej swoim szkarłatnookim kompanem.
Uniosła dłoń do twarzy i bokiem przetarła usta odwracając twarz przy tym geście w przeciwnym kierunku. Napatrzyła się już na niego wystarczająco długo, by wiedzieć, że nie będzie łatwo. Szczególnie gdy okazało się, że nie ma do czynienia z bezmózgim gorylem, a wręcz przeciwnie, niepozorna sylwetka i wyraziste spojrzenie kryły w sobie zbyt wiele sprytu, by ot tak mogła teraz mu się postawić.
Mimowolnie wychwyciła ton dalece odbiegający od spokojnej wyższości, jaką zazwyczaj mogła usłyszeć u wilczura i korzystając z tego, że nadal zakrywa usta uśmiechnęła się delikatnie.
- Twój najlepszy przyjaciel, co? - wyszeptała mu w odpowiedzi niemal do ucha, gdy odepchnęła się od ułożonych w stos skrzyń imitujących trybuny i na ułomek sekundy nachyliła się nad nim. Tylko po to, by zniknąć zaraz po wypuszczeniu słów w eter.
Złapała ręce za plecami i lekkim krokiem przemykała pomiędzy ludźmi, niemal wcale ich nie dotykając. Przez chwile błądziła w tłumie, pozwalając strumieniowi gości się prowadzić, lecz gdy tylko wychwyciła wzrokiem swój nowy cel, dołączyła do odpowiedniego wężyka. Zakręciła się przez chwilę na granicy nieistniejącej bariery oddzielającej gapiów od niego i gdy przecisnęła się do ściany, opadła przy niej natychmiast, ześlizgując się plecami po chropowatej powierzchni z głośnym westchnięciem.
Nie trwało to długo, z cierpliwą uległością odwracała wzrok za każdym razem, gdy ktoś spoglądał ku jej skulonej przy ziemi sylwetce. Zaplotła ramiona na kolanach i wbiła w nie podbródek z dyskrecją rozglądając się na boki niczym dziecko szukające ucieczki z tłumu dorosłych. Fragmenty rozmów rozpływały się w całości wśród ogólnego hałasu, pojedyncze słowa zdawały się nie mieć sensu, szczególnie gdy gdzieś w tle ktoś zaśmiał się głośno niszcząc resztki jej skupienia. Co gorsza, osobnik wskazany jej przez wilczura, którego miała nadzieję podsłuchać zdawał się w ogóle nie prowadzić żadnych rozmów, nikt się do niego nie zbliżał, nikt nie machała z daleka i nie próbował wyzwać na pojedynek. Był trochę jak duch, lecz taki, o którego obecności wiedział każdy i to właśnie ten fakt nie pozwalał nikomu wyrwać się poza ryzy ustalonych bezgłośnie zasad.
Dzban wypełniony irytacją przelał się w momencie, gdy Shuhei, jak został jej przedstawiony łowczyni ten osobnik, zrobił pierwszy krok, a potem bez ostrzeżenia odszedł, ciągnąć za sobą aurę niedostępności, lecz zaraz miejsce, które dotychczas świeciło pustkami zapełniło się momentalnie czyhającymi na trochę oddechu desperatami.
- Możesz zgadywać, ale podpowiem Ci, że nie jestem tu by kibicować własnemu zawodnikowi w tej walce o jego być, albo nie być. - Mruknęła w ramach odpowiedzi w stronę Growlithe'a pojawiając się za nim tak szybko i bezgłośnie, jak wcześniej zniknęła. Pobieżnie spojrzała na uciekającego szpiega, nie wiedząc nawet dlaczego i po co miałby kręcić się w tych stronach. Uniosła brew z lekkim zaciekawieniem i odprowadziła wzrokiem do momentu, aż zniknął wśród tłumów. - Skąd to zaciekawienie twoją osobą? - Zapytała nagle z nutą kpiny w głosie. Pewnie co druga osoba tutaj szykowała się do walki, może nawet sam wilczur miał zamiar skopać temu i owemu cztery litery. Nagrody były kuszące, musiała to przyznać. Wcześniej nawet o tym nie pomyślała, przede wszystkim była bardziej zaskoczona jego obecnością, by w ogóle zastanowić się nad motywami.
- Widzisz... skoro dzisiejszy zawodnik to koleś o trzy klasy wyższy od każdego przeciętnego prowodyra, to rzecz jasna musieli znaleźć mu kilku przeciwników, dla rozkręcenia całej zabawy. - syknęła i ze złością chwyciła za oparcie krzesła na którym bujał się mężczyzna, z siłą uniemożliwiającą mu dalsze bujanie się. Nie zrobiła tego świadomie, w jednej chwili dało się dostrzec jak zareagowała niemal jak zwierzę, które wypatrzyło swoją ofiarę. Gdzieś w tle ludzie zaczęli przepychać się gwałtownie, wpadać na siebie i ustępować miejsca specyficznemu pochodowi, kierującemu się na 'tył' areny, na czele którego szedł właściciel tej miejscówki.
- Chcę tam iść. - wycedziła w przestrzeń, z tonem daleko odbiegającym od dyskretnego, swoim dobitnym spojrzeniem jasno wskazując miejsce, które miało by być celem wyprawy.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Uśmiechnął się pod nosem.
Ale jesteś złośliwa.
A potem wystarczyło jedno mrugnięcie, by Yuu, która dotychczas stała obok niego jak wierny wartownik, skryła się w tłumie. Drugie, aby dostrzec ją płynącą z prądem drżących z podniecenia lub strachu ciał i w końcu trzecie, aby zsunęła się wzdłuż ściany, niedostrzegalna dla nikogo.
Daj jej żyć, syknął jakiś głos, a Wilczur wyprostował mocniej nogi w kolanach i zerknął w sufit, oczekując tam najwidoczniej wyrytej dłutem odpowiedzi na to, jak radzić sobie z dziwnymi kobietami, Shuheiami i bestiami, które jednym uderzeniem zmiotłyby go z powierzchni Ziemi. Opuścił głowę dopiero, gdy wyczuł intensywniejszy zapach Yuu.
Wróciła.
Z nowymi pytaniami.
„Skąd to zaciekawienie twoją osobą?”
Bo jestem niepoważnie przystojny i charyzmatyczny? ─ podsunął myśl. Odwrotnie do niej: odpowiedział z rozbawieniem, nie sarkazmem, ale kiedy coś chrupnęło w tle, mina Wilczura przybrała mimowolnie cięższej nuty, a usta się wykrzywiły. ─ I jestem w twoim towarzystwie. Nie wyczuwają zwierzęcia, a to ich przygania bliżej. ─ Przebiegł językiem po spierzchniętej dolnej wardze i przymrużył ślepia. Jak na zawołanie przed oczami stanęła mu pierwsza klatka ich startowego spotkania, kiedy przypierał łowczynię do muru i badał ustami jej szyję, szukając najlepszego źródła transferu ─ prawdopodobnie był jedynym na tej sali, może nawet na całej Desperacji, który przekonał się, jak smakuje jej krew i nadal miał głowę na karku. Jakby sam chciał sobie to udowodnić, bo po chwili uniósł zabandażowaną dłoń i wsunął palce na gardło, prześlizgując się paznokciami po skórze.
Miał już zamiar jej odpowiedzieć na kolejne słowa, ale krzesło gwałtownie znieruchomiało, a on wbił się trochę mocniej plecami w drewniane oparcie. Nawet na nią nie zerknął, ale był świadom, że to ona chwyciła za mebel i unieruchomiła go pojedynczym chwytem, zatrzymując jedyną rozrywkę Wilczura. Wypuścił więc powietrze przez zęby i opadł przednimi nogami z powrotem na podłogę. Buty uderzyły o glebę sekundę później.
Po co? ─ Pokręcił głową i zerknął na Shuheia, który z niezdrapanym uśmieszkiem ─ a po bliznach na wargach można było zakładać, że wielu próbowało się go pozbyć z tej parszywej gęby ─ akurat zadarł głowę i spojrzał w ich kierunku, jakby nawet z takiej odległości słyszał ich rozmowę.
Czas zwolnił. Na chwilę, by Growlithe zdążył zmarszczyć brwi. Potem wystrzelił jak z napiętej cięciwy i wybuchła wrzawa. Ktoś zaczął wrzeszczeć, ktoś inny dopingować, tłum poruszał się, niektórzy wyrywali do przodu jak dzikie zwierzęta ─ Cóż, byli nimi ─ prędko jednak uciszani przez innych mocnym huknięciem w potylicę albo podbrzusze. Wilczur oderwał wzrok od falującego, ściśniętego tłumu i przeniósł wzrok w miejsce, w które wszyscy się wpatrywali. Tylko mimowolnie przebiegł jeszcze spojrzeniem po nieznanym sobie łowcy ─ w jego oczach dostrzegł błysk na tyle wymowny, by szybciej zwrócić zainteresowanie ku centrum.
Shuhei stał teraz na ringu i jak prawdziwy prezenter wzniósł dłonie, uciszając tłum. Tylko jedną rękę wyprostował w palcach; w drugiej trzymał stary, szorstki wór i ciężko zaprzeczyć, że zebrani byli bardziej zainteresowani tym, niż organizatorem. Zdając sobie z tego sprawę wyszczerzył się jeszcze mocniej i opuścił ramiona, chwytając oburącz brzegi materiału.
Byli jak psy podążające za smakołykiem. Wystarczyła ta niewielka zmiana położenia, by wszystkie łby przechyliły się odrobinę w dół i na lewo. Usta niektórych zacisnęły się, aż pobielały wargi w niemym oczekiwaniu. Już nie wykrzykiwano żadnych obelg ani pospieszeń, zdawało się nawet, że większość starała się nie oddychać. Oglądanie tego z perspektywy widza w zasadzie niezainteresowanego było trudne, bo nie dało się znaleźć w sobie zrozumienia dla całej tej komicznej akcji.
Shuhei najwidoczniej wiedział co robić. Trzymał ich w niepewności tak długo, aż gardło jednego z przodujących wymordowanych poruszyło się podczas przełykania śliny. Wtedy rozchylił poły wora i wyrzucił na ziemię to, co znajdowało się wewnątrz. Tłum wciągnął powietrze. Ci mniej zaznajomieni mogliby pomyśleć, że było to dla nich tak wielkim zaskoczeniem, ale prawda była taka, że chcieli zwietrzyć zapach.
Growlithe dostrzegł, jak język jednego z pokrytych sierścią mężczyzn ─ jako jeden z wielu nie nosił żadnego ubrania ─ wysunął się i zrobił to, co on sam niedawno ─ oblizał spierzchnięte usta. Na samą myśl Wilczur się skrzywił. To coś, co go do niego upodabniało i czasami zapominał, że przepaść między zwierzęciem a nim jest minimalna.
Przynajmniej nosił spodnie.
Jak wam się podoba, niewyżyte cholerstwa? ─ syknął Shuhei schylając się po to, co wyleciało z głuchym trzaskiem na blat ringu. Odpowiedziano mu wrzaskiem, śmiechem i wiwatami, kilkoro mężczyzn przepchnęło się naprzód, by obejrzeć nagrodę. Organizator tymczasem chwycił w palce blond pasemka kilkuletniej dziewczynki i szarpnął do góry, zmuszając ją nie tyle do wstania, co do nauki szybkiej lewitacji. Bose stopy ostatni raz musnęły drewno, a potem wierzgnęły w powietrzu, kopiąc niewidzialnego wroga. Mała jeszcze chwilę się szarpała.
Do czasu uderzenia, przemknęło mu przez myśl i aż spojrzał mimowolnie ku łowcy. Mężczyzna stał bez ruchu, twarz miał skamieniałą, a wzrok pełen nienawiści. Pod okiem wykwitła mu opuchlizna ─ sporo minie, nim siniak zejdzie do mniej wyróżniających się kolorów ─ i można było mieć pewność, że w pierwszym odruchu puściły mu nerwy i chciał rzucić się na pomoc nieznajomej dziewczynce.
... ożecie być pewni, że nasza mała nagroda jest warta swej ceny! ─ Grzmiał głos Shuhei'a.
W pewnym momencie mężczyzna wsunął palec za szmatę, którą zawiązano z tyłu głowy dziewczynki i szarpnął mocno w dół. Powieki zamrugały prędko, mała twarz skrzywiła się i wydała z siebie przytłumiony kneblem pomruk niezadowolenia, gdy światło zakuło w oczy. Mimo wszystko każdy widział ─ czerwień wyróżniała się na tle praktycznie białej cery dziewczynki.
Ktoś charknął, zbierając ślinę na język, a potem splunął z obrzydzeniem.
Mała kurwa!
Shuhei kiwnął głową.
Zdobywca zrobi z nią, co zechce. ─ I jakby była piórkiem ─ choć dla niego pewnie tyle ważyła ─ rzucił ją za siebie. Szczupła sylwetka uderzyła boleśnie o ziemię, a nim się zdążyła z niej pozbierać, znów przylgnęła płasko do podłoża, wgnieciona w glebę przez wielką łapę stróżującej bestii. Mała załkała ledwo słyszalnie, kiedy Shuhei z rozbawieniem odsuwał się od ringu, rzucając do tłumu ostatnie pytanie, na które rozległa się wrzawa.
„No? Kto pierwszy?”

Growlithe zmarszczył mocniej brwi i zerknął na Yuu. Jeżeli myślała, że puści ją przodem na ten pierdolnik, to grubo się myliła. Wystarczyłby jeden jej krok, a złapałby ją za rękę. Jeśli trzeba by było, zrobiłby o wiele więcej, żeby ją unieruchomić i nie puszczać na pewną śmierć.
Nie masz szans ─ warknął pod nosem, szukając jej spojrzenia. Na ring wgramolił się pierwszy uczestnik, zwyzywany stokrotnie od chujów i degeneratów. ─ Zresztą, wciąż nie wiem, o co chodzi.
A to musisz wiedzieć? ─ subtelnie wymruczała Haye, dotykając krótkim, kocim pyskiem jego ucha. Górna warga mu drgnęła, jakby w ostatniej chwili zdusił warknięcie.
Jest ich tu co najmniej setka. ─ Znacząco zerknął w bok, na tłum, po czym pokręcił głową. ─ Jednak nie. Mam dobrą i złą wiadomość. Dobra jest taka, że się pomyliłem i nie ma ich tu stu. Zła, że jest ich przynajmniej dwa razy tyle.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Hę? - zawiesiła głos, badając przez chwilę, czy dobrze zrozumiała wypowiedziane przez wymordowanego słowa. Nie przesłyszała się jednak, co w tym konkretnym przypadku okazało się gorszym finałem krótkiej wymiany zdań. Nieświadomie zaczęła spoglądać bezpośrednio na niego, do tego z rozchylonymi ze zmieszania ustami i całkowicie nieświadoma sytuacji wokół siebie. Normalnie jego odpowiedź uznałaby za kpinę i niestosowny w takiej sytuacji żart, ale cofnęła się minimalnie i zacisnęła usta, przeklinając w duchu mieszkańców desperacji za ich brak wyczucia atmosfery. Aura wokół niej także się zmieniła, co miało oczywisty związek z gestem Wilczura. - Nie mam zamiaru dać się upolować. - Rzuciła agresywnym tonem niby bez tematu, ale jednak każde z nich wiedziało, do czego pije. Dłoń drgnęła jej w stronę gardła, jakby nieświadomie chciała skopiować gest mężczyzny. Nawet teraz miała wrażenie, że ktoś niebezpiecznie naciska na miękką skórę jej szyi, chociaż powstrzymała się i tylko naciągnęła kołnierz wyżej, na brodę, opuszczając kończynę natychmiast po tym.
Czarne włosy zafalowały przed twarzą, gdy cofnęła się raptownie, reagując na nagłą zmianę w zachowaniu ludzi. Nie chciała zostać wciągnięta w ą chaotyczną masę, z tego miejsca widziała wystarczająco dobrze i nie była zainteresowana nagrodą, której strzegł oryginalny mutant, może nawet unikatowa bestia. Tylko owo stworzenie wzbudzało u niej delikatne zaciekawienie, nie jednak na tyle mocne, by coś w tej kwestii chciała zrobić.
- Wybacz, jestem trochę podenerwowana. - wbrew swoim słowom wyraziła się z opanowaniem, łapiąc nawet głębszy oddech po wyrzuceniu z ust słów i z wyraźną ulgą pozwoliła powietrzu wydobyć się na nowo w przestrzeń. Musiało minąć kilka sekund, by zorientowała się, że wyżywa się na biednym krześle, przy okazji najwyraźniej irytując tym Growlithe'a. Rozluźniła palce i cofnęła je za plecy, zaplatając w niewinnym uścisku.
Spektakl pochłoną jej uwagę w całości. Z równym napięciem co dzikusy wszelkiej maści śledziła ze swojego stanowiska środek prowizorycznej areny. Nie wiedziała kto i kiedy zarządził początek, może samo pojawienie się ozdobionego bliznami organizatora w pobliżu odgrodzonej od tłumów przestrzeni było znakiem, by rozpocząć szaleństwo. Nieokiełznane chmary umykały jej spojrzeniu, które to było utkwione jedynie w Shuheiu, hipnoza jego słów i gestów działała na nią równie dobrze, co na te niewyżyte cholerstwa. Jeżeli na przestrzeni tych kilku chwil Wilczur coś do niej mówił, słowa wpadły jej do głowy i wyleciały z niej równie szybko. Narastało napięcie, a paznokcie łowczyni coraz intensywniej wbijały się w przeciwną dłoń, tworząc na nich zaczerwienione łuki.
Intensywność spojrzenia jej czerwonych oczu dorównywała emocjom we wzroku łowcy zaciągniętego siłą na ring. Przywódczyni zastygła jak kamienna rzeźba, a jej twarz stała się bledsza niż zwykle. Abstrakcja stała się faktem i nie mogła jej pojąć. Z tyłu głowy czaiła się niebezpiecznie myśl na temat różnic pomiędzy jej domem a światem poza murem. Nawet kanały były ostoją prawa i sprawiedliwości w porównaniu do tych zapyziałych ruin.
- Matko boska. - Wyrwało jej się, kiedy dziecko zostało brutalnie zmuszone do podniesienia głowy, by patrzeć prosto na nienaturalne światło zwiniętych skądś świetlówek. O ile jeszcze oczy starszych łowców były przyzwyczajone do zmian pomiędzy ciemnym podziemiem a światem poza nimi dzięki misjom, to dzieci wychowane od małego pod ziemią nie miały szans, by nacieszyć się i przede wszystkim przyzwyczaić do tak nagłych zmian oświetlenia. Kami w swojej wyobraźni mogła poczuć, jak bardzo takie szarpnięcie do góry musiało uszkodzić jej zmysł, prawie jakby to miała być jedyna zła rzecz, którą czynili dziecku.
- Po co tu przyszedłeś? - zapytała.
Kilka metrów dalej nawet trwała przepychanka, ludzie i wszelkiej maści inne bestie hałasowali tak mocno, że odpuściła sobie szept. Od czasu do czasu nadal zerkała w stronę centrum, chociaż teraz już, gdy napięcie opadło, nie mogła za wiele zrobić, za wiele usłyszeć. Wszystko zostało ujawnione, pozostała czysta sytuacja, właściwie bez wyjścia. Nikt już nie zdawał się zerkać w ich kierunku, kilka jednostek pozostało z tyłu, byli równie nieciekawi, co puste pomieszczenie. Wszystko, co miało się dziać, działo się na środku, nie przy ścianach.
- Nic nie robisz, nie masz zamiaru się zgłosić. Siedzisz pod ścianą i obserwujesz, jak ludzie w tym miejscu mordują się o jakieś dziecko? Bawię Cię to, mam rację? - daleka była od wykrzykiwania mu tego w twarz. Po takim pokazie spodziewała się jednak nieco energiczniejszej reakcji. Zdała sobie jednak sprawę z tego, że nie jest u siebie, dla desperatów to jedna z niewielu zabaw, które mogli organizować, wszystko inne odebrało im miasto. Nie mogła jednak zrozumieć, dlaczego wszystkich tu tak bardzo irytowały czerwone oczy, dlaczego dziecko ma być ofiarą tych nieludzkich zachowań.
Przekręciła się na pięcie i zacisnęła palce na podłokietniku krzesła, na którym siedział Wilczur.
- Jej matka za mocno się opierała, więc zostawili ją w stanie trochę lepszym od krwawej plamy. A on... - kiwnęła głową w kierunku łowcy - Widział jak jej to robią, ale poddał się, bo wiedział, że zabrali też dziecko. Gdyby go zabili, nie byłoby nikogo, kto mógłby z nią ta być. I chyba nawet nie obchodzi mnie, co o tym myślisz. Wasze pojmowanie rzeczywistości jest mocno odmienne od naszego. I nie robię tego dla większego dobra, dla jakichś idei, gdyby to nie byli moi ludzie, już dawno bym zapomniała. Dalej nie wiesz o co chodzi?
Ostatnie pytanie zadała, odpychając się jednocześnie od jego siedzenia i z westchnieniem cofając o dobry metr. Setka, dwie, czy pięć, nie robiło to wielkiej różnicy, była na straconej pozycji już na starcie. Chyba jednak wyczuł jej zamiary, bo gdy tylko wykonała nagle krok w kierunku ringu, szukając tam dla siebie jakiegoś punktu zaczepienia, kątem oka dostrzegła, że ma zamiar zagrodzić jej drogę gestem ręki.
- Jak to miło z twojej strony. - uśmiechnęła się krzywo, zaciskając powieki z dodatkowym efektem fałszu w swoich słowach. Zatrzymała się jednak, ale tylko po to, by zacisnąć obie dłonie na jego ręce i unieść ją wysoko do góry. - Oh, mamy drugiego chętnego. - Przebiła się głosem przez tłum. Na początku nieco niemrawo, potem jednak co raz więcej głów zaczynało obracać się w ich kierunku. Efekt domina zadziałał bardzo szybko i kilka sekund później, już wszyscy się na nich gapili. To nie były miłe spojrzenia. Dzikie, zwierzęce ślepia i wściekłe spojrzenia zazdrości. Każdy chciał zobaczyć osobę, która miała zamiar zawalczyć o cenną zdobycz. Niektórzy już zaczynali się rozchodzić, tworząc coś na wzór przejścia ciągnącego się w ich stronę.
Kami tylko naciągnęła kołnierz mocniej na brodę. Pod warstwą materiału uśmiechała się półgębkiem.
- Później przypomnisz mi, jak bardzo mnie nienawidzisz.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie miała zamiaru dać się upolować, ha?
Był kiedyś gość, który wyrządził wiele zła. Coś na miarę dokonań Rozpruwacza, Lopeza i Elżbietki Batory, których by się stopiło w piekielnym kotle, a potem z całej tej czarnej masy okrucieństw próbowało skonstruować coś humanoidalnego ─ i tak wyszedł ten frajer. Jego ostatnie słowa, które wypluł na buty anielskiego wysłannika, gdy konał pod ciężarem własnych grzechów, brzmiały: „I tak nie wierzę w Boga, pomyleńcu”. I nie wierzył, fakt. Ale Bogu jakoś niespecjalnie przeszkadzało to w istnieniu. Dlatego na samą wzmiankę Yuu, że nie ma zamiaru skończyć z jabłkiem wetkniętym między zęby na srebrnym talerzu dla wymordowanych, wzruszył tylko barkami. W obecnym położeniu sama pchała się prosto w ich rozwarte paszcze, a i ucieczka wydawała się awykonalna.
Zresztą, dopóki nie udawał, że jej nie zna, sam w tym momencie narażał się na nieprzychylność tłumu. Wystarczyło, by ktoś przełamał pierwsze lody, krzyknął „brać ich” albo coś w ten deseń, a pewnie zginęliby przygnieceni setką podeszew i twardych jak głazy pięt zdziczałej części „społeczeństwa”.
A jednak uśmiechnął się pod nosem.
A ja nie mam zamiaru pozwolić, by ktoś cię upolował.
Szlachetne słowa, jak na taki nieszlachetny pysk.
Mara zachichotała dźwięcznie, ale nie doczekała się żadnej odpowiedzi, bo wbrew wszelakim wątpliwościom ─ najwidoczniej mówił szczerze i przedszkolne przepychanki z czarną plamą były poniżej jego godności.
Dobrze wiesz, że to kwestia czasu, mruknęła potulnie, unosząc kąciki pyska w rekinim uśmiechu ─ tak, jak nie potrafiło to zrobić żadne zwierzę prócz niej. Wiesz o tym?
Zmrużył ślepia.
Ignorując Shatarai, która bez przerwy szemrała mu coś do ucha ─ Wiesz? Pamiętasz? Ona jest taka sama. Chce... ─ wpatrywał się w przedstawienie, z punktem kulminacyjnym w postaci dość osobliwej nagrody.
„Po co tu przyszedłeś?”
Kiedyś musiało jednak paść to pytanie, wiedział o tym, ale gdy wreszcie je wypowiedziała, nawet nie krył swojego niezadowolenia. Coś w jej tonie sprawiało, że poczuł się osaczony i atakowany, nawet jeżeli odpowiedź nie powinna go jakkolwiek narazić ─ przecież miał prawo. Może nawet był tutaj z tej samej przyczyny co ona? Jakiś krzywy cień uformował jego usta w grymas, a oczy, dotychczas błyszczące i rozbawione, nagle zamieniły się na miejsca ze skutą lodem skałą. Nie patrzył na nią, ale górna warga mu drgnęła w przytłumionym warknięciu. Wtrącała się w nie swoje sprawy. Aż wreszcie przegięła pałę. Spiorunował ją natychmiast spojrzeniem spod skołtunionych włosów i pozwolił, aby krótkie, ostrzegawcze charknięcie wydobyło się z jego gardła.
Tak nie był w stanie zabrzmieć żaden człowiek.
A może przewidziałem, że cię to zainteresuje i tylko czekam, aż zaczną cię pożerać stada niewyżytych kurewstw? ─ Uniósł prowokacyjnie brew, ale szybko odwrócił od niej spojrzenie. Na scenę wdrapywała się właśnie jakaś postać; jak większość tutaj był wysokim, barczystym mężczyzną, dodatkowo wyposażonym w dwa zakręcony do tyłu rogi wyrastające z buzujących adrenaliną skroni. Wniósł nagie pięści ponad tłum i rozwrzeszczał wszystkich w pomieszczeniu, zagłuszając nieustające, gardłowe warczenie Wilczura, który dopiero po chwili zorientował się, że wciąż nie zminimalizował dawki...
Och, a nie mówiłam?
… och, jak go to zawsze wkurwiało. Mówiła to za każdym razem, gdy przypadkiem wychodziło na jej ─ jak teraz. Bez wątpienia następne kilka godzin będzie mamrotać tylko o tym, zanosząc się wysokim, rozrywającym uszy rechotem.
Ostrzegałam cię! Ale jeszcze możesz z tego wyjść. Jeszcze możesz się jej pozbyć.
Mięsień na jego policzku drgnął.
Spuść z tonu ─ mruknął nagle, wchodząc w początek jej wyjaśnień. To jednak nie zatrzymało ani Yuu, ani tym bardziej Shatarai, która przylgnęła bokiem pyska do jego ramienia i przysunęła się tak blisko, że poczuł mimowolne dreszcze.
„Jej matka za mocno się opierała...”
Co cię to obchodzi? ─ burknęła Shatarai, wpatrując się w jego dłoń. Postukujące o drewniany podłokietnik palce stuliły się w pięść, a on sam zacisnął szczęki, pozwalając, by Kami skończyła mówić. Co go to obchodziło? Nic, podpowiedziała markotnie wilczyca. Nic cię to nie obchodzi. Ale może ją zacznie, gdy zrobisz to co musisz.
„Wasze pojmowanie rzeczywistości jest mocno odmienne od naszego.”
Co za płytkie podejście.
Tak jakby każdemu psu Burek było na imię, jakby każdy miał w nazwisku „-cki”.
Wpakowała cię do tego samego wora co... Wzrok wymordowanego nie mógł się oderwać od jednego z zebranych; tego, który podskakiwał z nogi na nogę, popiskiwał jak ranna mysz i wystawiał przednie zęby, co chwila zasłaniając je zgiętymi w nadgarstkach rękoma. Co oni. Haniebne, hm? Cóż. Ma się za kogoś lepszego. Czego się spodziewałeś? Żyje tuż pod utopią. Tacy ludzie nie widzą nic prócz nieosiągalnego dla nich bogactwa.
Poruszył nagle głową, jakby chciał strzepnąć z siebie wyjątkowo natrętne uczucie drapania spowodowane przez jakieś robacze odnóża. Żadne ruchy nie mogły jednak wyrzucić z jego głowy tego cholernego głosu. Zmusił się do wyprostowania palców i ─ nim mózg zdążył zarejestrować ewentualność ─ instynktownie wysunął ramię do przodu, odgradzając dziewczynę od tłumu ściśniętego wokół ringu.
Zamknij się, Shat.
Robisz błąd. Ona właśnie tego chce. Owija sobie wszystkich wokół palca. Myślisz, że ktokolwiek wsadziłby taką chuderlawą babę na sam szczyt rebeliantów? Na najwyższy stopień w tych ich kurzej grzędzie? Naprawdę uważ-
ZAMKNIJ SIĘ!
Usta rozchyliły się i wrzasnąłby to na głos... gdyby nie nagłe pociągnięcie. Powieki otworzyły się nieco szerzej, kiedy do buzi wpadło powietrze, sylwetka podniosła się automatycznie, nogi wyprostowały w kolanach, a on ostatni raz prześlizgnął się opuszkami wolnej dłoni po podłokietniku, wyczuwając pod palcami chropowatą powierzchnię z drzazgami, które tylko czekają, by wsunąć się pod skórę.
Pierwsze spojrzenie przewierciło się mu przez twarz idealnie w momencie, w którym przywdział maskę obojętności. Coś zacisnęło się tnącym sznurem na jego żołądku i zdusiło do tego stopnia, że poczuł pierwszą falę mdłości. Nawet w oczach mignęło zniesmaczenie ─ może zachowaniem Yuu, a może całą tą chorą sytuacją. Potem było już tylko gorzej. Tuż nad jego karkiem zawisł długi, czarny pysk widziany jedynie jego oczyma. Nos w kolorze węgla dotknął szyi dokładnie w punkcie, w którym kończyły się białe kosmyki i przeciągnął zimno aż do fragmentu odsłoniętej skóry ─ gdyby nie założona na grzbiet bluza, pewnie posunęłaby się dalej. Musnęła wtedy powietrze jednym słowem. Huczało mu w czaszce, kiedy zacisnął palce na dłoni Yuu i pociągnął ją silnie za sobą. Wszedł w dziurę w tłumie, z zimną furią przemierzając odcinek dzielący go do ringu, nie bacząc na to, że czarnowłosa może nie dorównywać mu w szybkości kroku.
„Mówiłam.”
Przeklęte słowo, które wszystkimi dostępnymi tonami wystękiwało, wymrukiwało, wypowiadało, wyszeptywało i wykrzykiwało mu się tuż nad głową. Prawie tak, jakby posadzić go w samym epicentrum rozgadanego tłumu, który próbuje się wywrzeszczeć.
Może się mylił.
Może wcale nie miał racji.
Może.
Ale miał uparte wrażenie, że gdy wypowiadała ostatnie słowa, w jej głosie słychać było uśmiech. Zacisnął szczęki podprowadzając ich pod ścianę bliżej ringu, na którym wciąż pojedynkowało się dwóch wymordowanych. But jednego przycisnął właśnie szczękę drugiego, aż po pomieszczeniu rozległo się charakterystyczne chrupnięcie. Palce Wilczura zacisnęły się wtedy mocniej, wbijając paznokciami w skórę jej dłoni, aż wreszcie odciął się wzrokiem od przewleczonych linami i łańcuchami ringu i skierował oczy ku łowczyni. Powoli poluzował uścisk i wypuścił powietrze przez zęby. Z sykiem. Robił to tak długo, aż klatka piersiowa nie opadła do końca.  
Nie, żeby mi to przeszkadzało, ale nie ukrywam, że mnie zaskoczyłaś ─ wyszeptał w jej stronę, niezrażony, że niektóre głowy mogły być jeszcze przekręcone w ich kierunku, próbując wyczytać z ruchu warg całą rozmowę. Nie dbał o to. Wsunął palce w splątane włosy i odgarnął je z czoła, znów nabierając powietrza do płuc. Na piersi czuł ciężar nadchodzącej porażki. Nie wierzył we własną przegraną, ale znał też swoje możliwości. No i kojarzył głównego uczestnika walk, a z nim nawet puma królewska ujeżdżająca niedźwiedzia babilońskiego miałaby srogie problemy z przeciągnięciem szali na swoją korzyść. Pokręcił głową i uderzył otwartą dłonią w ścianę za nią, pochylając się nad jej drobniejszą sylwetką tak mocno, że jeszcze moment, a dotknąłby jej czołem. ─ Tak naprawdę nie masz pojęcia co robisz, hm? ─ Uniósł wymownie brew, aż ta nie zniknęła za grzywką. ─ I dlatego pchasz mnie na rozszarpanie. Jeżeli myślisz, że będę robił za... ─ Urwał gwałtownie i odepchnął się od ściany. Coś jeszcze drapało mu gardło od wewnątrz, ale zatrzymał to, ponownie zaciskając szczęki.
Głupia.
„... gdyby to nie byli moi ludzie, już dawno bym zapomniała.”
No tak. Wszystkie puzzle do siebie pasowały.
Wsunął palce pod poły bluzy i ściągnął ją. Zaraz potem sięgnął za siebie, chwytając za tył ciemnego t-shirtu, który przełożył przez głowę, potrząsnął jeszcze łbem, pozbywając się włosów z twarzy i zsunął materiał z ramion odsłaniając brudne ciało. Koszulkę rzucił pod ścianę, bluzę wcisnął w dłonie łowczyni, szukając pod cieniem kaptura jej czerwonych oczu.
Czas na konspiracyjny szept.
Przynieś mi wody, Aisha! ─ zwrócił się do niej ze znużeniem; jakby wypowiadał takie polecenia co dzień. Zero w tym szeptu. A już tym bardziej konspiracji. Podniósł zachrypnięty głos na tyle, by kilku najbliżej stojących ścięło go spojrzeniem. Arogancka mina nie świadczyła jednak o skrusze Wilczura, gdy mierzył „Aishę” od góry do dołu porozumiewawczym spojrzeniem, które samo z siebie mówiło, że jeżeli zjebie sprawę, to osobiście wykopie się z grobu i przyjdzie do niej mroczną nocą, a potem odwrócił się na pięcie i ruszył ku podestowi, nie odwracając się nawet na sekundę w stronę czarnowłosej, po drodze gdzieś tylko opierając rękę o czyjeś ramię, by zepchnąć ze swojej drogi podrygujące ciało.
Ja ją zamorduję.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Cień uśmiechu pojawił się dosłownie przez sekundę na obliczu łowczyni, gdy do jej uszu dotarła odpowiedź, bo przecież żadnej się nie spodziewała. Nie patrzyła wtedy jednak w kierunku Wilczura, dlatego ten niewielki grymas był informacją dla niej samej, reakcją której nie powstrzymała na czas, lub wcale nie chciała. Te niewielkie smaczki były jak rozbłyski świetlików w nieskończonej ciemności, przez krótki moment pozwoliła sobie więc na odrobinę pozytywnego myślenia.
W odróżnieniu od mężczyzny, ona z własnych słów musiała rozliczać się jedynie ze sobą. Wolna od nieprzychylnych komentarzy nie czuła może tej samej formy presji, gdy kolejne zdania wydobywały się z jej ust. Teraz jednak nie miała do powiedzenia nic, milczała niczym zaklęta, wyrzucając z siebie uprzednio trochę złośliwości i to nie słowa rozmówcy przymusiły ją do zaciśnięcia ust, zrobiła to sama, gdy tylko powiedziała już wszystko, co chciała. Zamiast tego, z pewną niezdrową fascynacją wbiła spojrzenie w Growlithe'a, gdy wydał z siebie ostrzegawcze warknięcie. Całkiem podobnie słyszała od swoich wilków, najczęściej to większy basior kierował je do młodszego kiedy upolowały coś wspólnie, ale to starczy miał pierwszeństwo. Z przyzwyczajenia wycofała delikatnie dłoń, jak gdyby bojąc się nadciągającego ugryzienia, kolejnego etapu w systemie ostrzeżeń.
- A co z twoją duma? Myślałam, że alfy nie dzielą się pożywieniem. - od czasu do czasu zmieniała swoje położenie, trzymała się głównie za plecami Wilczura. Nie miała potrzeby prezentowania mu swojej siły, wolała czaić się w cieniu i czekać na lepszy moment. Poza tym, gdy po raz kolejny zwracała się do niego w sposób daleki od przyjemnego, tym razem nawet z nutą ironii, wolała być właśnie tam, a nie chociażby przed nim, paradując mu przed nosem ze swoją czasami nieuzasadnioną pewnością siebie. Mimo tego, dzielnie znosiła każde spojrzenie, nieważne jak twarde i skrzące się, pojedyncze oko zawsze odpowiadała spokojnym, miarowym mruganiem i pełną uwagę. Nie wyłączała się nawet na sekundę, nie dało się jej więc zarzucić, że ignorowała jego słowa, czy mowę ciała, po prostu reagowała ze stoickim spokojem na wszystko, co prezentował swoim zachowaniem białowłosy.
Westchnęła w końcu, dając za wygraną i wycofała się, nie fizycznie, a symbolicznie z tej walki charakterów.
- To tylko zwykłe pytanie, nie musisz odpowiadać, jeżeli uważasz, że odpowiedź nie powinna trafić do moich uszu. Nie boisz się chyba słownych ataków, co? - starała się jeszcze zachować resztki prywatności, co wyglądało tak, że oparła się łokciami na oparciu siedzenia i udając średnio zainteresowaną siedzącą na nim osobą wypowiadała kolejne zdania gdzieś na bok. - Z resztą nieważne, nie mam zamiaru Cię tutaj i teraz atakować.
Nie miała takiego zamiaru od początku, wszelkie konflikty zrodzić się mogły z powodu panującej wszechobecnie presji, której miażdżąca siła ujawniała się z biegiem czasu, a ten mijał, odliczany przez kolejne padające w tle krzyki i odgłosy szarpaniny. Tłum przesłaniał jej wizję przez dłuższy czas, szczególnie więc gdy schylała się, by móc w pozornym spokoju prowadzić wymianę zdań, jedynie domyślała się z pomocą innych zmysłów odnośnie przebiegu walki na arenie.
Wiele jednak rzeczy miało miejsce od tego momentu. Mniej lub bardziej panowała nad własnym ciałem, umysłem i co za tym idzie - słowami. Ich potok zdawał się nie mieć końca, a z każdym kolejnym wyrazem naruszała powierzchnię szklanej klatki wiążącej wszystkie wątki, których nie powinna poruszać. A tym bardziej nie w chwilach gniewnego uniesienia. W porę jednak zdołała się opanować, także za sprawę reakcji Growlithe'a. Tylko przez chwilę spoglądała na niego z lekkim wyrzutem, lecz jedno szybkie spojrzenie na otoczenie wystarczyło, by przypomniała sobie o własnej mniejszości w tym towarzystwie, bezsilności i braku zrozumienia. Nie, była tutaj sama, nie mogła liczyć na cudowny zbieg okoliczności, musiała działać, jakkolwiek głupio i ryzykownie, postanowiła zrobić cokolwiek, a dalej liczyć na łut szczęścia. A właściwie to na całe jego tony.
- Spokojnie... - syknęła, gdy poczuła nacisk na ręce. Nie było mowy o tym, by po swoim wyskoku mogła prosić o cokolwiek, czy wyrażać swój bunt na tą reakcję. Nie wiedziała nawet, czy ciągnie ją na ring zamiast siebie, rzuci w tłum na pożarcie, czy sam wymierzy karę. Nieco zmieszana, ale przede wszystkim pogodzona z losem dała się po prostu ciągnąć, usilnie spoglądając ku ziemi. Nie widziała spojrzeń, twarzy gości zbiegowiska, lecz wyraźnie czuła ich ciężkie spojrzenia padające na nich, gdy przedzierali się przez kolejne tłoczne grupy obserwatorów.
"Przynajmniej próbowałam" chciałaby myśleć, lecz gdy pierwsze kilka liter pojawiło się w jej umyśle, spięła się i wygoniła te złe wróżby z głowy. Próba nadal trwała, istniała tak długo, aż łowczyni się nie podda, a to nie było w jej stylu. Preferowała stwierdzenie 'taktyczny odwrót' od 'ucieczki', a i na taki nie była to jeszcze pora.
Metry uciekały jej spod stóp, którymi ruszała tak szybko jak się dało. Z każdą chwilą rosło wrażenie, że im szybciej stara się iść, tym bardziej Wilczur przyśpiesza, by nie dać jej tej satysfakcji. Mimowolnie spojrzała ku zaciskającym się na jej drętwiejącej dłoni palcom, bez żadnych oznak jakichkolwiek emocji na twarzy.
Uniosła powoli głowę, ciężej było jej nie spuszczać wzroku, gorzej niż zwykle miało to miejsce. Nie mogła się nie zgodzić z jego słowami, nie umiała też ich tak otwarcie potwierdzić. Rozluźniła rękę, pozwalając paznokciom mężczyzny wbijać się w nią z wystarczającą satysfakcją, by po chwili odpuścił. Druga kończyna zwisała swobodnie wzdłuż ciała, opuszkami palców skierowana do ściany, od której bił przyjemny chłód i emanowała stabilność, większa niż czegokolwiek w tym chaosie.
- Spokojnie. - Powtórzyła, lecz w zupełnie innym tonie. Właściwie tylko wyszeptała te słowa, prawie jakby do samej siebie, nie potrafiąc znaleźć sposobu, na opanowanie gniewu widzianego w mowie ciała Wilczura, nieważne jak mocno starałby się to ukryć. Mrugnęła tylko mocniej, gdy ręka opadła ciężko obok jej głowy, z głuchym łoskotem zderzając się ze ścianą i chyba tylko przypadkiem minęła jej twarz. - Tsh... - nie umiała inaczej skomentować tego co słyszała. Wyciągnęła dłoń przed brzuch i zaczęła rozmasowywać czerwone ślady widoczne na jej powierzchni. Schyliła delikatnie głowę całkowicie pochłonięta swoim nowym zajęciem. Dopiero kiedy odsunął się od niej, padło kilka słów. - Dobrze, że nie masz zamiaru dać się wykorzystywać.
Podążyła za nim wzrokiem, zastanawiając się czy to dosłyszał i czy ma zamiar jakoś zareagować. Zanim jednak udało jej się zaspokoić ciekawość, zrobiła krok, zatrzymany natychmiast przez przesłoniętą wizję. Mechaniczne wystawiła ręce do przodu, łapiąc spadającą bluzę, która najpierw trafiła ją w twarz.
- Cz-czekaj. - Odnalazła go wzrokiem, zanim oddalił się od ściany. W kilku szybkich susach znalazła się obok, chwytając go za rękę i szarpiąc gwałtownie, by został zmuszony do odwrócenia się. Cały plan nie zwracania na siebie uwagę padł w momencie, gdy zgłosiła go do walki skupiając na sobie wzrok co najmniej połowy sali. - Nie mam zamiaru wrabiać Cię w cokolwiek ponad twoje siły. Nie daj się pobić, do cholery, ja zrobię resztę. Po prostu wytrzymaj, nie mam zamiaru tracić swoich sojuszników. Nie potrafię inaczej prosić o pomoc, zrozum. - dłonią poprawiała sobie kaptur, co nie było już w ogóle użyteczne, pewnie większość i tak rozpoznała już jej czerwony błysk w oku. Robiła to tylko po to, by wypowiadane słowa nie zostały przechwycone przez nieodpowiednie osoby, mówiła je nieco głośniejszym szeptem, cedząc zza zaciśniętych zębów. - No, a teraz użyj porządnie pięści, i traf chociaż.
Subtelnie opuściła dłoń, sunąc małym palcem po boku swojej twarzy. W końcu nie ma nic gorszego od aroganckiego łowcy. Niech przynajmniej każdy wie, że ten dostanie za swoje, jeżeli przekroczy pewne granice względem osoby, której ma słuchać, bo czy nie właśnie tym była 'Aisha'?
Uśmiechnęła się jednak, chowając jak zwykle wszelkie emocje za chustą podniesioną na twarz. Poza tym jak miałaby wyciągnąć teraz wodę ze swoich własnych zapasów na podróż, skoro po takim geście połowa sali rzuciłaby się ku niej, węsząc interesujące zdobycze?
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nic nie wskazywało na to, by mieli się w najbliższym czasie dogadać, skoro ukrywali przed sobą wszystkie gesty. Kącik ust łowczyni drgnął w tej samej chwili, w której w oczach Wilczura błysnęły kurwiki ─ i oboje nie byli tego świadomi.
Chyba że wcześniej się najadł do syta. ─ Dopiero teraz aluzyjnie przeciągnął wzrokiem po jej ciele, jak na złość zahaczając na dłużej o miejsce, gdzie materiał kaptura przykrywał smukłą szyje. ─ A stado też musi jeść, żeby alfa miał kim przewodzić. Coś o tym wiesz, skoro tu jesteś.
Dla jednej, małej, niedorozwiniętej kurwy. Shatarai kłapnęła zębiskami z gardłowym warknięciem, które poniosłoby się po pomieszczeniu, uderzając we wszystkie jego zakamarki ─ gdyby tylko mara przybrała materialną postać. Jej wściekłość była jednak doskonale odczuwalna przez białowłosego. Formowała się w stado małych, kujących igieł, powoli wciskających się we wszystkie ruchliwe części ciała. Wychodziło na to, że najdrobniejsze drgnięcie powodowało wyimaginowany dyskomfort ─ bo nawet nie można było tego nazwać bólem.
Niewygoda towarzyszyła mu zresztą nawet w momencie, w którym podjął już decyzję. W dodatku to ciągłe „spokojnie” ─ jakby nie wiedziała, że im bardziej będzie kogoś uspokajała, tym bardziej go rozjuszy.
Albo właśnie na to liczy, mruknęła wilczyca z przekąsem, zerkając kątem oka, jak łowczyni zrywa się z miejsca.
„Cz-czekaj”.
Zaśmiał się. Och, Boże. Kobiety bywały dziwne. Obrócił się stabilnie i wbił w nią twarde spojrzenie, utrzymując na ustach półuśmiech zmieszany z gorzkim politowaniem. Utworzona naprędce historyjka o rzekomym samobójcy, któremu władza namieszała we łbie i jego uroczej podwładnej spaliła się gwałtownie, pozostawiając po sobie sypki popiół, ale nawet to nie było w stanie wytrącić go z równowagi. Bez wątpienia coś w dwukolorowych oczach się zmieniło, kiedy poczuł na palcach dotyk jej dłoni. Przeszło mu wtedy przez myśl, że była zdecydowanie zbyt zimna jak na kogoś, kto w tym duecie był żywszy, ale czegokolwiek się po niej nie spodziewał tak kolejne słowa wydawały się wręcz niedorzeczne.
Zmierzył ją zniecierpliwionym spojrzeniem, ale nie wyszarpnął ręki, czekając na rozwój wydarzeń. Nieliczni nadstawiali uszu, chcąc wyłapać słowa łowczyni w całym tym szmerze, porykiwaniach i zwierzęcym zawodzeniu; Jace czuł, jak ktoś ociera się o jego ramię, próbując przedostać się bliżej ringu. Kimkolwiek był wrzasnął jakby ktoś wbił mu obcas w brzuch, zagłuszając tym samym połowę wyjaśnień Yuu. Wyłapanie pojedynczych słówek okazało się tym trudniejsze, im bardziej cedziła słowa.
Martwi się. Ale urocze.
Ręka opadła luźno wzdłuż tułowia, gdy straciła oparcie.
Stojąca obok niego mara pokręciła smukłym pyskiem na boki; powoli. Miała w sobie więcej niedorzecznego politowania niż jej właściciel. Wpatrywała się w przywódczynię rebeliantów, nie wychodząc zza kurtyny cienia i oderwała śliskie, przeszywające spojrzenie dopiero wtedy, gdy usłyszała chrzęst. Długie, sterczące ucho drgnęło, wyłapując pierwszy krok Wilczura. W tym momencie i ona musiała iść. Spuściła łeb jeszcze niżej i w ślad za nim zmieszała się z tłumem, przechodziła jednak przez zgromadzonych, nie obok nich.
W odpowiedzi kiwnął Kami głową; chwilę później przepychał się już między dygoczącymi z podniecenia ciałami. Choć nie różnił się od nich w sposób, w jaki by chciał, nadal czuł obrzydzenie, kiedy kolejne nagie ramię dotykało jego brzucha, jak cudza ręka lądowała na jego nadgarstku, plecach albo karku, wywołując automatyczne napięcie mięśni. Jak zjeżone zwierzę, prześliznął się do celu, unosząc wzrok na scenę akurat, gdy cudza pięść władowała się komuś w gardło. Kimkolwiek był przeciwnik ─ nie zdążył nawet wrzasnąć. Dwa kroki później leżał już na glebie z szeroko otwartymi oczami, a nim pięści przeciwnika uniosły się nad głowę w ryku zwycięstwa, drgawki ustały i zatrzymały ciało.
No? ─ wrzasnął ktoś ponad tłumem.
Głos szybko został dopasowany do potężnego, ale niskiego mężczyzny, opartego o jedną z barierek. Na wargach tańczył mu zawadiacki uśmieszek, w oczach czaiła się pogarda. Rozglądał się po tłumie z niekrytym obrzydzeniem.
Żadnego chętnego, by zmierzyć się z...
Kolejne jego słowaprzerwało uderzenie podeszew o drewno ringu. Zadarł brodę i spojrzał na prostującą się sylwetkę białowłosego.

---------------------------------

Jeżeli istnieje lepszy świat, w którym los bywa tak złośliwy, to na pewno nie w obecnej rzeczywistości. Nawet w momencie, w którym Growlithe faktycznie odstąpił od Yuu, przeszedł przez tłum i przeskoczył przez barierkę lądując na ringu, kobieta nie została sama. Od dłuższego czasu spoczywał na niej ciężar cudzych spojrzeń, ale tym razem było to coś więcej niż kilkutonowy wzrok jednego z opasłych zabijaków. Na dłoni czarnowłosej spoczął dotyk. Wpierw ledwie muśnięcie, potem mocniejszy uchwyt na dwóch ostatnich palcach jej ręki zatrzymujący w miejscu. Wielkie, dziecięce oczy były puste i wyłupiaste, jak rybie pęcherze.  Chłopiec ─ sięgał Yuu niewiele nad linię biodra ─ podniósł głowę i obrzucił ją zerknięciem tak wyblakłych oczu, że tęczówki praktycznie zlewały się z tłem szarawych białek. Dzieciak ścisnął mocno jej rękę i zacisnął na moment usta.
Zaprowadź mnie do taty ─ rzucił butnie, marszcząc nagle jasne brwi. Ciężko było to uznać za prośbę, nawet jeżeli twarz dziecka nie wyrażała wrogości. Z drugiej strony nie wyrażała niczego. ─ W innym wypadku będziesz miała problem, Aisha.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przez krótki moment śledziła jeszcze wzrokiem przedzierającego się przez tłum Wilczura, w ciszy, bez żadnych myśli wpływających do umysłu. Od tego momentu nie miała już pojęcia jak potoczy się sytuacja. Plany to jedno, lecz prawda nie zawsze idzie zgonie z ustaleniami, o których nie ma przecież pojęcia. Prawie jakby to spojrzenie mogło jeszcze na cokolwiek wpłynąć, pozwoliła mu trwać do momentu, aż natarczywe szarpnięcie wybiło ją ze stabilnej pozycji. W pierwszym momencie uznała to za przypadkowe trącenie. Podciągnęła kończynę bliżej siebie i mruknęła pod nosem kilka zbywających słów. Ciepło obcego ciała owinęło się wokół jej palców, tworząc nieprzyjemne uczucie uwięzienia, nawet jeżeli były to tylko niewielkie palce dziecka.
- Czego... - powoli przekierowała wizję pojedynczego oka na dół, zatrzymując je niepewnie na twarzy, z której zionęła pustka porównywalnie wielka do zniesmaczenia łowczyni tym widokiem. Rozszerzyła palce, chcąc je wyciągnąć z wątpliwego potrzasku, nie gwałtownie i agresywnie, lecz pewna swojego zamiaru. Niewielkie, lecz ostre paznokcie wbiły się mocniej w jej skórę co zaskutkowało wstrzymaniem się od ucieczki. W zamian za to, twarz czarnowłosej złagodniała, wyrażając coś na pograniczu litości a potrzeby natychmiastowego zwymiotowania.
Pamiętaj, to coś boi się ciebie bardziej, niż ty tego.
Mantra nie chciała działać, jak raz jej magiczne słowa nie dawały większego efektu, a dziecko było równie nieprzyjemnym towarzystwem co sekundę temu. Odrobina dziecięcych wspomnień kazała jej jednak mniemać, że przesadnie prezentowana odwaga najprawdopodobniej jest usilnie maskowanym strachem, ukrytym za przerysowanym grymasem.
Czuła własną wyższość, niekoniecznie związaną z tym, że gdy przykucnęła, nadal była odrobinę wyższa od zagubionej owieczki. Szkarłatne spojrzenie na moment zetknęło się z mglistą poświatą chłopięcych oczu. Przez moment nawet przez umysł przepłynęła jej myśl, że chłopiec może mieć zaćmę, a nie tak jasne tęczówki. I chyba tylko to sprawiło, że nie wyrwała dłoni z jego uścisku.
- Nikt tu nie chce mieć problemów, prawda? - Wypowiedziała w kierunku chłopca i nie czekając na jego reakcję odnoście słów, których może wcale nie rozumieć w tym kontekście co łowczyni, wstała i złapała go w pasie. Uniosła natychmiast dziecko ponad siebie, bez problemów radząc sobie z jego niewielkim ciężarem, nie będącym żadnym problemem, kiedy mięśnie są zarażone czerwinką. - No dalej kierowniku, gdzie mam iść?
Nie przeszkadzało jej to. Aż tak bardzo. A przynajmniej złapała się na tym, że gdy tylko dziecko machnęło ręką, ruszyła bez zastanowienia we wskazanym przez nie kierunku, przebijając się dosyć nieprzyjemnie przez tłumy.
Tłumy, zwrócone teraz niemal w całości w stronę ringu, gdzie jak można było sądzić po odgłosach, szykowała się kolejna walka. Ciasne szeregi nie były łatwe do pokonania, każdy napierał mocno na osobę przed sobą, chcąc zobaczyć jak najwięcej. Nie było mowy o uprzejmościach, więc tylko organizatorzy wraz ze swoją świtą mieli odrobinę swobody i miejsca do nabrania głębszego oddechu i jeżeli nie wliczali się do nich najważniejszy aktorzy całego spektaklu, to także walczący mieli wystarczająco dużo szczęścia, by nie dusić się wśród oparów z gęb wszelkiej maści widzów.
- Uh, przestań. - warknęła, ale niezbyt głośno w stronę dziecka, gdy to bez skrupułów szarpnęło ją za rękę, kiedy to na moment zatrzymała się, wychwytując przebicie bezpośrednio na środek sali, niezwykle żadne zjawisko wśród takich tłumów. Pozornie wszystko trwało w jednym miejscu, chciała zastanowić się bardziej nad rozwinięciem własnego planu, analizując najpierw budowę areny, a zamiast tego prowadziła gdzieś dziecko z rybim wzrokiem, samej starając się do tego napotkać gdzieś na arenie spojrzenie Wilczura. Nie wiedząc już nawet, w jakim kierunku zmierza, poddała się usilnym zmaganiom karzełkowatego człowieczka i zaczęła prowadzić go przed sobą, sycząc na każdego, kto z jakiegoś powodu plątał się jej przed nosem, zamiast grzać się w ciepełku ciał innych, w uścisku podobnym do sytuacji sardynek w puszce.
Mimowolnie jedną ręką przytrzymywała bezdenkę, wiszącą u boku. Ukryła ją pod płaszczem, który wyglądał jak jedyna cenna rzecz, którą posiadała. Obdarta, skórzana torba wyglądała na bezwartościową dla każdego, kto nie znam jej specjalnych właściwości, a własnie tam ukryła wszystko, co zabrała ze sobą na Desperację. Na ten moment była jedynie nieco umorusaną, bezbronną łowczynią imieniem Aisha, która wykonuje polecenia.
Zacisnęła usta. Dawno już nie musiała odgrywać roli osaczonej dziewczynki, co przy jej młodym wyglądzie nie było takie trudne. Czerwone oko spoglądało wściekle na dziecko, które z coraz większą bezczelnością używało jej niczym żywej tarczy, dzięki której mogło przedostać się przez tłum. Nagle jednak, po raz kolejny miała ochotę mruknąć coś niemiłego, gdyż rybie dziecko zatrzymało się gwałtownie, a ona wpadła w nie i z trudem utrzymała się na nogach.
- No idźże... - zacisnęła rękę na ramieniu chłopca i pchnęła go do przodu, czując jak tłum przerzedza się gwałtownie.
Świetnie, wreszcie można chodzić jak człowiek. Pomyślała. Tylko przez moment, bo kolejny przeznaczyła na podniesienie głowy chcąc spojrzeń na coś, co usilnie wskazał nagle palcem chwilowy podopieczny. Chociaż stał do niej plecami, niemal widziała, jak szczerzy swoje niewielkie zęby w przesadnym uśmiechu.
Powoli poluźniła palce i wycofała dłoń za plecy, instynktownie kładąc ją na bezdence. Cofnęła by się, gdyby mogła, drogę jednak bardzo szybko zagrodził jej ktoś dwukrotnie większy i sądząc po rzucanym cieniu, trzykrotnie szerszy. Uśmiechnęła się krzywo, czując jak drga jej kącik ust, bynajmniej nie z powodu nieopanowanej chęci zaśmiania się. Przesunęła wzrokiem po sylwetce organizatora całego zbiegowiska ciesząc się, że może zasłonić się prowizoryczną tarczą w postaci bluzy, którą wcześniej cisnął w nią Growlithe. Może chociaż on radzi sobie lepiej.
- Oh, Shuhei...
Mruknęła w myślach. A przynajmniej taki miała zamiar, dopóki nie zorientowała się, że stojąc twarzą w twarz z jednym z groźniejszych osobników tego show, z obrzydzeniem wypowiedziała jego imię. Tymczasem dziecko odbiegło od niej, zupełnie już zapominając o tym, że można być jeszcze chwilę wrednym dla Aishy, która nie miała za wiele na swoją obronę.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Do diabła. Uwielbiał ringi. Uwielbiał adrenalinę pulsującą w żyłach. Uwielbiał błysk reflektorów, wrzask tłumu, krew na swoich knykciach.
Dziwne upodobnia, syknęła Shatarai, wskakując za nim na ring. Zrobiła to jednak z zaskakującą lekkością, opadając bezdźwięcznie na skrzypiące deski; w tym momencie nie ważyła nawet grama, równie ulotna co pył. Jej spojrzenie miało jednak odpowiednią wagę, aby utrzymać się na scenie.
Całość prezentowała się standardowo ─ wielki kloc w kształcie kwadratu, w którego kąty powbijano długie bale, a te poprzetykano łańcuchami lub linami. W zasadzie tym, co miało się akurat pod ręką, a co było w stanie odgrodzić widzów od walczących. Nie prowadziły tu żadne stopnie, choć dla mniej dorodnych obywateli Desperacji wrzucono pod ring drewnianą skrzynię, zbryzganą po boku sczerniałą już krwią.
No, bydlaki? ─ warknął „prezenter”, patrząc po wszystkich swoimi wklęsłymi oczkami. ─ Kto się zmierzy z...
Wilczur poczuł, jak mięśnie mu się napinają, gdy usłyszał swoje imię. Nie udało mu się wychwycić tego, kto wymówił je jako pierwszy, bo prędko przeszło falą przez tłum, przekazywane z ust do ust, z ust do uszu i z ust do innych, tragicznych części ciała, a każdy następny widz kierował na niego nowe spojrzenie, jeszcze mniej ujarzmione i możliwe do złagodzenia niż wtedy, gdy był zwyczajnym, naiwnym, chętnym na otrzymanie swojej szczęki w kopercie zwrotnej frajerem.
Wsunął dłoń do kieszeni spodni i splunął w bok. Tyle z pieprzonego udawania jakiegoś wypindrzonego kretyna, który rwie się do bitki i zbiera baty. Nadal pozostawała jednak możliwość upierania się przy roli Yuu, o ile i jej nie zdradzą plotki i wybujałe legendy. Trzymał się jednak zasady, że póki nikt nie zacznie wrzeszczeć jak zarzynany mamut i szarżować na czarnowłosą wyzywając ją od „złych i psytkich lowćów” to dobra nasza. Wyciągnął rękę, przytrzymując nią schowany wewnątrz pas materiału, który niespiesznie zaczął owijać wokół jednej z rąk. Prezenter z niesmakiem przeżuł słowa i odwrócił spojrzenie od Growlithe'a, ponownie wbijając je w drgający tłum.
Więc? ─ wrzasnął głośniej, marszcząc brwi. ─ Kto zmierzy się z Wilczurem DOGS?!
Dobijcie mnie.
Shatarai parsknęła, gdy ktoś zaczął wdrapywać się na ring.
Myślę, że to próbują właśnie zrobić.

---------------------------------

Och. ─ Głos Shuheia wydał się o wiele niższy; kompletnie niepasujący do twarzy wykrzywionej w uśmiechu. ─ Ja.
Chłopiec podbiegł do czarnowłosego mężczyzny prawie tak, jakby za moment miał rzucić mu się z piskiem na szyję. W ostatniej sekundzie skręcił, obrócił się na pięcie i składając dłonie blisko ciała stanął frontem do Yuu, wlepiając w nią jasne spojrzenie, próbujące przedrzeć się przez powłokę jej tożsamości.
A ty jesteś... ─ Shuhei uniósł brew, aż ta znalazła się bliżej włosów. Chłopiec zacisnął usta, ale szybko sprostował nieścisłość wypowiadając jej ─ rzekome ─ imię, cały czas bacznie obserwując. Shuhei kiwnął głową na znak zrozumienia. ─ Aisha.
Gdzieś w tle ktoś warknął solidne przekleństwo. Gruchnęło, kiedy jedno z ciał uderzyło boleśnie o nierówne podłoże ringu, a zaraz potem zawyło jeszcze paru wymordowanych, wyrzucając pięści w górę.
Shuhei ze znudzeniem powiódł wzrokiem na ring, ale prędko stracił szczątkowe i tak zainteresowanie, najwidoczniej bardziej zaintrygowany tym, co miał przed swoim nosem.
Więc... ─ zaczął, wykrzywiając usta w grymasie, który prawdopodobnie miał być uśmiechem i może nawet całkiem by go przypominał, gdyby nie był to uśmiech rekina ─ za dużo zębów, zdecydowanie za mało wesołości. ─ Przyszłaś pooglądać walki?
Ha, no bo nie walczyć! Nie dałaby rady pokonać chociaż jednego--
Chłopiec pisnął, kiedy został przywołany do porządku. Shuhei nie musiał nawet opuszczać na niego wzroku. Wystarczyło jedno, gardłowe warknięcie, a dzieciak u jego boku skulił się tak mocno, że zmalał o dodatkowe centymetry. Jeszcze trochę i zrówna się z linią wydeptanej przez setki stóp gleby.
Musisz za niego wybaczyć, ma za długi jęzor. ─ Znów się uśmiechnął, na tle następnej, jeszcze głośniejszej salwy przekleństw, gdy na ring ładował się drugi przeciwnik. ─ Zdaje się, że będę musiał go w końcu ukrócić. Może chciałabyś pomóc?
Chłopiec po raz pierwszy posłał Yuu spojrzenie, w którym nie było śladu nadnaturalnej wyniosłości.

---------------------------------

Kto następny?! ─ wrzasnął stojący u stóp ringu mężczyzna. ─ Ten marny zjeb nie dał rady. To może TY?! ─ Wskazał palcem na stojącego najbliżej wymordowanego o długim, lisim pysku i gabarytach przeciętnej szafy dwudrzwiowej. ─ MASZ JAJA?!
Och, jasne, że miał.
Growlithe zmarszczył brwi, wierzchem dłoni przesuwając po zadrapanym policzku.

---------------------------------

Naprawdę rzadko mamy tu... ─ ciągnął Shuhei. ─ Hm... Gości. Ale tacy interesują mnie najbardziej.
Musiał być faktycznie zainteresowany, skoro ze słowa na słowo zbliżał się do niej coraz bardziej. Tłum posłusznie ustępował, choć wielu ze stłoczonych blisko siebie  chętnych do walki wcale nie patrzyło w kierunku Shuheia. Można się było nawet pokusić o stwierdzenie, że wystarczyła sama jego aura, aby odepchnąć wszystkich na boki. Yuu miała szczęście. W porównaniu do Growlithe'a, na którym usiadł tonowy waleń, miała czym oddychać.
Chyba nie jesteś teraz zbyt zajęta? ─ Zaskakujące, jak potrafił manewrować barwą głosu. Pytanie wypowiedział miękkim, wręcz kojącym tonem; a jednak słowa zatrzymywały i mroziły krew w żyłach od chłodu bezwzględnej obojętności.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 1 z 10 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach