Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 8 z 10 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Next

Go down

 Gdy umysł milczał, do głosu dochodziła natura człowieka.
Skoczyła do przodu szybciej niż pomyślała, ignorując możliwe konsekwencje. Nie. W jej głowie konsekwencje nie istniały, jakby dopiero każda inna możliwość niosła ze sobą negatywne skutki. Otrzeźwienie nastąpiło dopiero po cięciu nożem, kiedy plama krwi wykwitała na ubraniu jak rozłożysty kwiat. Oddech zadrżał.
 Jak niewiele było od mostka po gardło? Kilka centymetrów więcej, a to nie miękka skóra otworzyłaby się przed napastnikiem, tylko krtań jednookiej. Jacyś bogowie na pewno musieli nad nią czuwać, skoro zawsze mijała się z kostuchą w progu, ale chociaż poruszała ustami przez moment jak w modlitwie, to nie teraz zamierzała im dziękować. Odsunęła się od szamotaniny, kilka razy odepchnęła ciało zapierając się nogą o sypką glebę, lecz nadal widziała wszystko doskonale. Ból, zamiast przyćmić wszystkie zmysły, wyostrzył je niemiłosiernie. Słyszała własny, ciężki dech i urywane odgłosy przepychanki, krztuszącego się własną śliną i powietrzem nieznajomego, prawie tak wyraźnie, jakby sapał jej do ucha. Nakładał wagę odpowiedzialności na ramiona.
 Usta poruszyły się powtarzając jego słowa bezgłośnie. Uciekaj.
 Myśli nie chciały kleić się ze sobą, nie miały sensu. Dlaczego kazał jej uciekać, skoro był tym, który ich zaatakował? Gdzieś bardzo głęboko chowała się idea, która mogłaby to w bardzo prosty sposób wyjaśnić, ale tłamsiła ją, nie dała jej zakwitnąć i na dobre zmienić odbiór sytuacji. To był atak i nie należy go usprawiedliwiać.  Kimkolwiek był łowca, rzucił się na Wilczura. Bez broni?
 Desperacko walczył teraz o życie tak, jak równie desperacko rzucił się na białowłosego. Niemalże bez planu i bez wsparcia, zupełnie nieprzygotowany do toczenia takiej walki, którą przyszło mu odbywać teraz. Jeżeli wcześniej miał jeszcze jakieś szansę na odwrócenie swojej sytuacji, tak utrata noża zabrała mu wszelkie możliwości. Wilczur przycisnął go do ziemi jak zbyt odważną mysz, która trafiła na najedzonego kota. Nie zabił od razu.
 Uniosła przedramię do ust i starła świeżą krew z podbródka. Nie miała nic, czym mogłaby zatamować krwawienie z ramienia. Z każdą chwilą pochłaniania wzrokiem sytuacji słabła, nadal nie mogła dokonać wyboru, skupić się. Podniosła palce na wysokość cięcia, ale cała dłoń drżała w niekontrolowany sposób niezdolna do pochwycenia materiału zasłaniającego ranę. Krzyki zatrzymywały się na bańce dezorientacji. Co niby miała zrobić?
 Każdy odgłos bólu był jak szpilka napinająca powierzchnię bezpiecznej otoczki. Chwila moment, a któryś przebije ją i zniweczy sztuczny spokój, który na sobie wymusiła. Rana nie była śmiertelna, ale należało ją opanować. Nie pozwolić zakażeniu wedrzeć się do środka, zatrzymać krwotok. Żadnej z tych rzeczy nie była w stanie teraz dokonać.
 — Wi... — zatrzymała słowa w ustach. Jej głos drżał równie mocno co górna część ciała. Do kogo chciała się zwrócić? To nie ze strachu poddała się dreszczom. Właściwie to jasnowłosy dość skutecznie wyplenił z niej te irracjonalne obawy. Nie przestała chować w sobie odrobiny niepokoju, ale jedno zdanie z wcześniej zapadło jej w pamięć i posłużyło jak kubeł zimnej wody.
Gdybym chciał cię zabić po prostu bym to zrobił.
 Więc nie było nic, co mogłoby zmienić ten stan rzeczy. Musiała się pogodzić i działać tak, jak dużo wcześniej, kiedy wielu niczym sępy czatowało na jej szybki zgon, a ona nie zwracała na to uwagi. Zrobi im wszystkim na złość i padnie trupem po swojemu, gdzieś, kiedyś. Byle nie teraz.
 — Growlithe. — rozpoczęła jeszcze raz, ignorując drżący głos. Na to akurat nic nie mogła poradzić. — Nóż. Podaj mi go, proszę. — leżał na ziemi pomiędzy nimi, mogłaby sama go podnieść, ale to nie broni potrzebowała teraz najbardziej. Dlaczego chciała ratować nieznajomego? Może tak paskudna śmierć nie pasowała do jego pełnego desperacji, ale oddania spojrzenia? Widziała jak w czerwieni błyszcza iskry, nawet wtedy, gdy szczęki rozrywały jego ciało. Właśnie dlatego, że nie prosił o litość, nie mogła na to patrzeć. — Jestem pewna, że ten człowiek nie spróbuje zaatakować drugi raz. Dostał nauczkę.
Naiwne.
 Patrzyła jak mięśnie Wilczura napinają się pod ubraniem, kiedy silną ręką gniecie szczękę napastnika. Blade od nacisku palce trzymały gardło na widoku i nawet ona mogłaby dokończyć dzieła, gdyby odważyła się stanąć na nogi i cisnąć nożem w odsłoniętą linie życia. Ale nie tego chciała. Kiełkował w niej jakaś nienaturalna obawa, że uśmiercenie go odebrałoby im szansę na wyjaśnienie sytuacji. Do tego momentu wszystko było zbyt nielogiczne.
 — Nie wiem kim jesteś... — zrobiła przerwę na oddech. Tym razem zwróciła się do nieznajomego łowcy. — ... ale poddaj się, proszę. Nie potrzebuję pomocy.
 Nawet teraz, chociaż mrugała za często, by dało się to uznać za naturalne, z głosem cichym i drżącym w powietrzu mówiła swoim twardym tonem z czymś na granicy rozkazu i prośby.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Krew oblewała mu język i podniebienie. Czuł smak zassanego srebra; mdły, żelazisty i intensywny. Nie utrzymywał czerwieni wewnątrz ust, wyciekała kącikami warg i brudziła brodę, spływała wzdłuż szyi. Kilka tłustych kropel oderwało się na jabłku Adama, ale reszta ześlizgiwała się dalej, wsiąkała w materiał zakurzonej koszulki, ściekała na pierś, w której wściekle waliło serce.
Ciało pod nim nie słabło, a przynajmniej nie słabło tak prędko jak się tego spodziewał. Nie rezygnował jednak z wymierzonej przez siebie sprawiedliwości. Wsparł się pewniej na jego szczęce i bezlitośnie szarpnął głową w tył; jak zwierzę, które próbuje wyrwać wystarczająco duży kawał mięsa z powalonej sarny.
Nieznajomy nie wrzeszczał, ale spomiędzy jego zaciśniętych boleśnie zębów wydobywały się syki i tłamszone pomruki. Stawiał czynny opór, ale nie szarpał się bezsensownie. Próbował odsunąć od siebie napastnika, szukać sposobu na zadarcie kolana i wbicie go w brzuch — zauważył ten nagły grymas rozpaczy, gdy pierwszy raz zadał cios tuż pod żebrami?
Widziałeś? Sam będziesz rzygał z bólu. Zabiję cię. Zabiję. ZAJEBIĘ JAK PSA.
— Growlithe.
Drżący ton łowczyni ledwie przedarł się przez szum w skroniach białowłosego. Z gardła wyrwało się jawne ostrzeżenie — warknął nisko, chwilę po tym rozległ się dziwny dźwięk przypominający darty materiał. W połowie faktycznie chodziło o nadszarpnięcie kurtki, ale poza tym puściły też tkanki. Ciągnął za skórę jak za zbyt mocny, zastygły ser.
„Nóż”.
Nie.
„Podaj mi go”.
NIE.
„Proszę”.
Nie. Nie. Nie.
Dlaczego? Dlaczego? DLACZEGO?
Nóż leżał tuż obok.
Jeżeli sama chciała skończyć z tym (ŚMIECIEM) dzieciakiem to co stało na przeszkodzie? Jedną rękę miała wciąż sprawną, dlatego...
Nagle ku swojemu niedowierzaniu poczuł jak siła szczęk słabnie. Psychicznie zmuszał się do dalszej walki — choć bardziej egzekucji niż pojedynku — ale uchwyt jakby się poluzował sam. Uniósł spojrzenie, natrafiając na zamglone oczy czarnowłosego chłopaka. W jego wzroku dostrzegł cień szansy na wygraną, który prędko przygasł przez zmęczenie. Zwiotczał gwałtownie, puszczając koszulkę białowłosego. Jasne dłonie opadły na piach; wyczekiwał, z czołem zroszonym potem i z urywanym oddechem.
Grow długo się wahał. Miał wrażenie, że całą wieczność i jeszcze kilka dodatkowych minut. Kiedy wreszcie rozwarł paszczę wystarczająco, aby wypuścić pochwycone ramię, chłopak przylgnął do podłoże jeszcze bardziej płasko i zamarł nieruchomo, nie spuszczając z niego spojrzenia. Wydawał się martwy, był jak kukła. Ale cała trójka wiedziała, że żyje. W piekle musiało być jakieś kurewskie przeludnienie, skoro jeszcze dychał.
— Dostał nauczkę.
Wilczur zaczął się podnosić. Ponownie wydawało mu się, że każdy ruch wykonuje jak w smole, ale wreszcie odsunął się od napastnika i cofnął się do Yū. Szkarłat, jaki go splamił, wydawał się gorący jak wrzątek — to mogła być tylko krew kogoś, kto walczył do samego końca. Kogoś, kto kładł własne życie na szali, gdy planował odebrać cudze. Kogoś, kto mógłby wygrać, gdyby...
Wymordowany zmarszczył nos i wyciągnął ramię w bok, odgradzając nim łowczynię od chłopaka, który podniósł się do siadu. Brudne od piachu palce oparł od razu na barku, wciągając haust.
Przez dłuższą chwilę tylko Yū zabierała głos. Grow oddychał szybko; koszulka na jego piersi wygładzała się, gdy nabierał wdechu i na powrót marszczyła, kiedy wydychał powietrze. Nie rozumiał decyzji czarnowłosej; zęby mrowiły, doprowadzając go do szaleństwa. Teraz jedynie ponowne zatopienie ich w tym (ROBACTWIE) szczylu mogło cofnąć dyskomfort. Bo to wróg. Dlaczego brała jego stronę?
— Nie potrzebuję pomocy.
Wilczur wpatrywał się w nieznajomego; usta chłopaka nagle się zacisnęły. Przez krótki moment milczał całkowicie, niemal zastygając w bezruchu. Przez jego twarz przebiegło kilka grymasów bólu, ale wreszcie podniósł oczy. Czerwone tęczówki wcelował w kobietę.
— Śledziłem was — przyznał w końcu; ton jego głosu nie pasował do dziecięcej buzi. Był zachrypnięty i o wiele niższy niż ktokolwiek by zakładał. Brzmiał jak ktoś, komu mówienie sprawia trudności i w jednej sekundzie Growlithe poczuł zrozumienie. W drugiej przypomniał sobie z czyjej winy łowczyni była ranna i jeśli miał w sobie pokłady litości dla tego (GÓWNA) małolata, to wyczerpały się bardzo szybko.
— Wyglądało, jakby wyciągał nóż, tak nagle i szybko, ostrzem w stronę... — pociągnął dalej czarnowłosy, mocniej wbijając zakrwawione palce w ranę. — Łowcy nie powinni... — uśmiechnął się słabo — nie powinni się trzymać z tymi... bestiami. A ty jesteś łowczynią. To znaczy, że próbowałem ocalić zdrajcę? Co to w ogóle za chory żart?
U Growa aktywował się tik nerwowy; drgnął mu mięsień na twarzy, poruszając brwią. Zdawało się, że jeszcze pół słowa, a nie wytrzyma.
Rozbieraj się. — Kiedy wymordowywany dostrzegł niezrozumienie na obliczu młodego łowcy, opuścił rękę i spojrzał na towarzyszkę. — Każ mu ściągnąć ten zasrany t-shirt. Rozkazu przywódcy nie zignoruje.
I dokładnie w chwili, gdy skończył mówić odezwał się chłopak. Brzmiał jakby cudem nie wybuchł śmiechem.
— Słucham?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Słowa drżącego głosu zawisły na moment w powietrzu, cisza przerywana jedynie odgłosami nieprzyjemnego szarpania i urywanych syków wiodła prym w pustym lesie. Nawet suche drzewa nie chciały zachwiać się i zaszeleścić swoimi wybrakowanymi koronami, jakby coś zarzekło się, by kazać jej słuchać tego nieprzyjemnego wystąpienia. Krew przepływająca w przestrzeni między uszami nie była w stanie niczego zagłuszyć, każde szarpnięcia było jak ostry świst tuż przy głowie. Ramię pulsowało walcząc o uwagę.
 Brudny nóż leżał rzucony przypadkowo na piachu. Pojedynczy element na pustej przestrzeni, który wywoływał w niej mieszane uczucia jednoczesnej potrzeby i obrzydzenia. Musiała po niego sięgnąć, bo nagła prośba nie była tylko bezsensowną zachcianką, próba odwrócenia uwagi Wilczura od zagłębiania kłów w ciele nieznajomego, ostrze było niezbędne. Ta myśl wwiercała się do jej umysłu, stała się nagle ważna i przejmująca. Nic innego nie mogło jej przytłoczyć.
Przechyliła się do przodu i oparła ciężar ciała na jedynej nieuszkodzonej ręce po czy pozbyła się powoli i tej podpory. Złapała za chropowatą rączkę żelaznym uściskiem, a kilka kropel krwi spadło na piach i zostało natychmiast wchłoniętych przez wysuszoną glebę. Pozostała jedynie ciemna, czerwona plama. Jedna, druga, trzecia... nie panowała nad upływem życiodajnego płynu. Przyjemne, zgubne ciepło rozprzestrzeniało się pod rękawem.
 — Bacz na słowa — mruknęła niezadowolona, na tylko tyle było ją teraz stać — taką bohaterską tyradą prosisz się o zgubę.
 Cała powaga słów ginęła w niewyraźnym ich mamrotaniu. Mówiła ze swoją typową, sztywną manierą, ale nie miała w ogóle siły przebicia. W tym wypadku na słowa Growlithe'a mogła tylko kliknąć językiem, niezadowolona. Nie prezentowała się godnie swojego miana, nawet jeżeli zawsze upraszała się o zrozumienie własnej postawy, nie była królem ani bogiem, a zwykłym łowcą. Była liderem, dopóki byli ludzie, którzy tak ją nazywali, samą prezencją nie podporządkuje sobie tłumów. W tym wypadku być może nawet i nie jednego nieznajomego. Nadal jednak płonęło w niej niezrozumienie, a przecież naciągana teoria potwierdziła się niemal w stu procentach.
 — Nie wiem o czym mówisz. — Wykręciła szyję, by lepiej pooglądać nacięcie. Nóż w nieporadny sposób przeciął materiał wokół rany.  Nadszarpała materiał niezgrabnie i normalnie pociągnęłaby resztę po szwach, ale dopadło ją omdlenie rąk, ledwo trzymała ostrze prosto, a każde kolejne przecięcie rękawa wymagało nacisku w każdym istniejącym mięśniu. — Atakujesz nas z zaskoczenia na podstawie swoich własnych, niepoprawnych domysłów? Jeszcze raz powtórzę, nie wiem kim jesteś i skąd pochodzisz, ale ta osoba nie jest moim wrogiem. Chociaż tego, mam wrażenie, już się domyśliłeś.
 Odpruła spory kawałek ubrania i przytknęła go zwiniętego niezgrabnie do krwawiącej rany. Ani jednej kropli poza organizmem więcej i wstawanie też póki co odpada. Dobrze się złożyło, że z jakiegoś powodu każde z nich siedziało na glebie. Wyglądało to nieco jak biedny piknik przypadkowych desperatów, zamiast kanapek mieli kawałki mięsa, a do picia oczywiście świeżą krew.
 Wyciągnięta, jak gdyby w roli osłony ręka nawet nieco jej zaimponowała, ale opuszczona równie szybko wywołała raczej przelotne wrażenie bezpieczeństwa. Skrzywiła się, ale syknęła jednocześnie z bólu po oderwaniu przylepiającego się do posoki materiału. Taki opatrunek na niewiele się zda, ale spełniał przynajmniej swoją podstawową rolę - nie słabła przez kolejne ubytki krwi.
 — Przeceniasz moje możliwości — zwróciła się do białowłosego — to nie jest osoba należąca do organizacji. Sądząc po jego słowach, podejrzewam, że wychowuje się od dziecka poza obszarem naszych wpływów. Wiesz, że nie nazywam wymordowanych bestiami — odchrząknęła — bez powodu.
 Nie była szczególnie zadowolona ze słów Wilczura, chociażby dlatego, że wydał jej pozycję. Już wcześniej wspomniała głośno, że nie zna tego człowieka. Miała nadzieję też, że zauważy jej szybką podmianę miana, jakim określiła jego samego przy wyrażaniu swojej prośby. Nie chciała sprzedawać wszystkiego, co istotne już na wstępie. Co komu po informacji, że ma przed sobą przywódców, skoro oboje byli w mniej bądź bardziej opłakanym stanie? Co najwyżej do głowy mogą wpaść niezbyt przyjemne myśli. Porwanie dla okupu? Dlaczego nie. Ona i tak nie miałaby siły walczyć.
 — Obawiam się jednak — tym razem mówiła do napastnika — że powinieneś posłuchać tego, co Ci mówi. Chociażby ze względu na ranę. Materiał przylgnie do krzepnącej krwi i oderwiesz go tylko z kawałkiem skóry.
 Drugie, może nawet ważniejsze było to, że od wymordowanego kipiało i nawet jeśli chłopak nie był w stanie dostrzec tak dyskretnych sygnałów, to Kami rozumiała je nader doskonale. Wiele kosztowało ją utrzymywanie spokoju i swojego paskudnie mechanicznego tonu, ale z tej dwójki to ona musiała grać dobrego samarytanina. Zastanawiało ją tylko to, dlaczego pomimo swoich potrzeb i instynktów rozluźnił szczęki i odpuścił. Tego nie dała rady wyczytać z oblicza Wilczura, najpewniej dlatego, że znajdowała się za jego plecami.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Dźwięk dartego materiału skomentował jednorazowym drgnięciem górnej wargi; wyglądał jak ktoś, kto tylko cudem nie odsłania zębów. Co w zasadzie nie mijało się z prawdą, a przynajmniej nie mijało się z nią zbyt często. Spoglądając z góry na zdezorientowanego chłopaka — dzieciak miał nie więcej niż siedemnaście lat, ale teraz wyglądał jakoś starzej, mniej buntowniczo. Growlithe pozwolił jednak, aby „to co w łowcach pozostało w łowcach”. To jedyny argument, który znalazł w podświadomości; jedyny, który jemu samemu zaszywał usta grubymi nićmi.
Bo wiele słów ciskało mu się na usta; zatrzymywał je za zębami tak silnie zwartymi, że linia jego żuchwy się wyostrzyła, a żyły na szyi uwypukliły. Szumiało mu w skroniach, jakby do wnętrza czaszki wpuszczono rój wściekłych os. Ten stały, drażniący sygnał doprowadził go na skraj czystego wariactwa.
Gdyby Yū nie zwróciła się bezpośrednio do niego oszalałby na pewno.
— Przeceniasz moje możliwości.
Nie spojrzał na nią, ale lekko przytaknął — w zasadzie po to, aby udowodnić, że przekwalifikował się na wiernego słuchacza, ale równie dobrze można podpiąć tę powolną czynność za potwierdzenie jej słów.
Przecenił ją na wielu płaszczyznach.
— … bez powodu.
Na przykład na tej, uściślił sarkastycznie, dostrzegając jednocześnie jak ciemne brwi siedzącego przed nimi chłopaka zaczynają się do siebie zbliżać. Młody łowca zmarszczył czoło i lekko się wykrzywił. Po policzkach spływały mu duże krople; słony pot lepił do skóry ciemne włosy. Wyglądał, jakby miał paść trupem jeszcze połowie wypowiedzi Kami.
Niestety przeżył.
— Ma to jakieś znaczenie? — zapytał nisko; jego głos był o pół tonu słabszy niż chwilę temu. Czy Yū to zauważyła? Dzieciak zwracał się bezpośrednio do niej, ale czy zauważyła tę minimalną zmianę? — Wykrwawię się.
Palce zakleszczone na ranie przywarły do niej jeszcze mocniej, jakby chłopak chciał wcisnąć całą dłoń w swoje ciało.
Wymordowany przyglądał się temu z usilną chęcią zachowania gry pozorów; ciężko było nie pokazywać niechęci, gdy gniew palił trzewia i wykręcał garści komórek. Mrowienie w kłach jedynie się spotęgowało, ale jeszcze nie wykonał żadnego ciosu. Sylwetkę miał lekką, gotową do skoku, jednak w buty wlano mu cement.
„Growlithe”.
Odetchnął powoli, przypominając sobie głos, jakim się wtedy do niego zwróciła. Dlaczego Yū była tak cholernie słaba? Dlaczego nie pozwoliła mu po prostu tego zrobić? Dlaczego musiała wysłuchiwać durnia, który patrzył na nią z rosnącą wrogością, choć sama ocaliła mu skórę?
Czarnowłosy jakby wyczuł, że stojący nieruchomo przeciwnik o nim myśli, bo zerknął na niego kątem oka, zaciskając pobladłe usta. To było szybkie, przelotne spojrzenie, na miarę tych, które rzuca się na chybił trafił, żeby ocenić sytuację. Zaraz powrócił do twarzy łowczyni, przesuwając językiem po dolnej wardze.
— Mylisz się — zaczął w końcu, łapiąc płytszy wdech. — Wychowali mnie łowcy. Ich idee i ich nawyki. Do czasu... do czasu aż Nyanmaru nie wydaliła mojej matki. Wiesz dlaczego? — zatrzymał się.
Grow ironicznie uznał, że budowanie napięcia przez tego szczyla to istna głupota. Przecież nie miał czasu na takie zabiegi.
Krew spływała mu między palcami gęstą pajęczyną czerwieni.
Nagle kącik ust chłopaka zadrżał, ale uśmiech nie rozjaśnił nienaturalnie jasnego oblicza.
— Bo uznawała wymordowanych za zwierzęta. Za bestie, które się nie kontrolują... To nie śmieszne? Chcą praw... chcą życia... a odbierają prawa... — w czerwonych oczach błysnęło światło — odbierają też życie. Odebrano je mojemu ojcu, bo zaufał czemuś, czemu nie powinien. Powinnaś to zrozumieć, łowczyni... Przypomnieć ci, kto porwał tę małą dziewczynkę?
Pytanie zawisło w powietrzu jak sztylet umieszczony milimetr nad cieniutką nicią. Ciemnowłosy przez dłuższą chwilę nie zdejmował świdrującego spojrzenia z przywódczyni, aż wreszcie mięśnie odmówiły mu posłuszeństwa; przechylił się wtedy w tył i opadł plecami na twardy pień półmartwego drzewa.
— Nie chciałem cię skrzywdzić — podjął z trudem, ważąc wszystko, co kładło mu się na języku — i nie zrobiłbym tego, gdyby cofnięto czas... — wzrok padł na nóż trzymany przez łowczynię; rubinowe ślepia zabłysły ponownie — … mógłbym cię zaprowadzić... zaprowadzić do prawdziwego domu, wiesz? Tam dostałabyś wszystko. Pomoc, jedzenie... informacje o Shuheiu. Nie chcesz zemsty? Odpłacenia się za krzywdy? A przecież musisz tylko... — przeciągnął wzrok, ale wreszcie oderwał spojrzenie od trzymanego przez nią noża i uniósł je, by nawiązać z nią kontakt. Dopiero teraz się uśmiechnął; słaby gest, po którym wbił oczy w Wilczura. Uśmiech poszerzył się o milimetr.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Powietrze przesiąknęło wonią krwi, której słaby wiatr nie chciał w ogóle rozgonić. Nawet ona czuła teraz wyraźny smród otwartych ran traktowanych temperaturą i słońcem, a słodka, lepka maź osiadała na rozchylonych wargach. Odchyliła ramię i przycisnęła materiał do nacięcia czując, jak świeża krew wsiąka w zwoje zmiętego ubrania, przykleja się do niego. Prychnięciem skomentowała obecność czujnych owadów, które zlatywały się nad jej głową zwabione potem i smrodem posoki.
 — Ma znaczenie. — rzuciła w odpowiedzi siląc się na ton pełen przekonania, którym mogłaby przytłoczyć niepewność łowcy i zmusić go do postąpienia wedle jej woli. Porażało ją obecne w jego głosie pogodzenie się z własnym, beznadziejnym losem. Nie widziała w nim kogoś, kto miałby już żegnać się z życiem, ale to przecież jego skóra otwarła się przed światem. Szarpana zębami obszerna rana tryskała na czerwono z każdym razem, gdy miarowe pulsowanie tętnicy pompowało w nią nowe fale krwinek. Widok beznadziejny, chociażby dlatego, że poddał się tak łatwo. Tak szybko.
 Było jeszcze coś, co nie dawało jej spokoju.
 Ostrożnie oparła dłoń na ziemi i przeniosła ciężar ciała na nogi. Uderzenie gorąca i nagły skok ciśnienia niemal zwalił ją ku podłożu w tym samym miejscu, ale oparła się pierwszemu, przemożnemu pragnieniu powrotu do niewygodnego siadu. Z ręki odpłynęła krew i kończynę pochłonęło odrętwienie, stado mrówek wędrujące beztrosko po jej powierzchni. Paradoksalnie poczuła się lepiej. Ucisk na żołądku zelżał, przyjemne ciepło na stopach i poczucie twardej gleby pod nogami pomogło jej się zebrać. W zamian za niego pojawiło się tylko rytmicznie, denerwujące łupanie w skroni.
 I to wrażenie, że coś jest nie tak.
 — Do czasu? — Powtórzyła za chłopakiem podciągając swój ton pod pytający. — Więc zdezerterowałeś?
To nie jest takie łatwe, Growlithe. Spojrzała kątem oka na mężczyznę. W międzyczasie niemal się z nim zrównała, ale była zgarbiona, blada i prawie całą swoją siłę wykorzystywała na słowa. Nic nie pozostało do utrzymywania sylwetki w pionie. Jej wzrok błądził pomiędzy dwójką mężczyzn, jakby bała się, że za chwilę któryś nie wytrzyma napięcia i rzuci się na drugiego, tym razem skutecznie dokonując zamachu.
 — Ale ty też tak uważasz... — stwierdziła powoli, bo ogarniał jej wielki smutek. Nienawiść wynikała często z niezrozumienia, a strach brał źródło właśnie w gniewie. Czy to przez swój uraz miał teraz umrzeć?
 Kilka kroków wystarczyło, by znowu znalazła się obok nieznajomego, klęcząc na jednym kolanie, z ręką ułożoną na jego ranie. Czuła krew i pulsujące ciepło na skórze, były też dreszcze, konwulsyjne napinanie mięśni, zdenerwowanie wyczuwalne w powietrzu między nimi, jak trucizna.
I gdzie jest teraz Nyanmaru? Wściekłość zaciskała jej palce, a emocje odbierały oddech prawie tak skutecznie jak rany.
 — Kim ty do cholery jesteś?! Kim jesteś, by zrzucać na mnie winę swojej brawury, swojej głupoty?! — Ramię drżało z przejęcia kiedy chwyciła za materiał ubrania nieznajomego, tuż pod szyją, i szarpnęła go ku sobie. — To nie ja się mylę. To nie moje błędne postrzeganie świata Cię wykrwawia.
 Nynamaru mogła nienawidzić wymordowanych. Yū wymordowanych nienawidziła, ale także kochała. Kochała ludzi, kochała łowców, kochała anioły. I ich wszystkich jednocześnie się bała. Tylko dlatego, że każde z nich mogło obrócić się w potwora, w bestię. Ostre zęby popełnionych błędów zwisały nad jej karkiem, czekały na popełnienie takiego, który pozwoli im zacisnąć się na krtani. Co to będzie? Zaufanie złej osobie?
 Telepała nim do przodu i do tyłu, na pewno nie łagodząc odczuwalnego bólu. W końcu jednak otworzyła usta szeroko, oddychała ciężko. Nawet to niewielkie działanie wypłukiwało z niej resztki sił tak, że teraz nie wiedziała już, czy drży z bólu, powstrzymywanego płaczu czy zdenerwowania.
 — Nie chciałeś, ale to zrobiłeś. Zrobiłbyś to za każdym razem unosząc broń na niewłaściwą osobę... Masz nieskończoną liczbę szans, ale tylko póki żyjesz, łowco. — Rozluźniła palce i pchnęła mężczyznę na ziemię. Spojrzała na zdrętwiałe mięśnie, jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę, że w amoku szarpała rannym człowiekiem. — Dziewczynka... Shuhei? Informacje? — Blade usta powtarzały sucho kilka słów, które wychwyciła w dezorientacji. — Śledziłeś nas. — Rzuciła z gniewnym oskarżeniem. — Widziałeś. Widziałeś wszystko, więc dlaczego? Do cholery, dlaczego rzucasz się na śmierć, zdrajco?!
 Odszukała rzucony za siebie nóż i przeniosła go płynnym ruchem do przodu. Ostrzem wycelowała w mężczyznę, w żadne konkretne miejsce, ale w niego całego, w jego dumę i egzystencję.
 — Dom? Bardzo chętnie zaprowadzę Cię do właściwego, do naszego domu, do korzeni. — Przeniosła ostrze bliżej jego głowy. — Więc gadaj. Pokaż mi, kim jesteś w ostatnich chwilach swojego życia. Jak chcesz zostać zapamiętany?
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pot na twarzy młodego łowcy błyszczał jak cekiny; wzrok Wilczura nie był w stanie tego znieść. Czuł się coraz gorzej, wciskał paznokcie we wnętrze dłoni, ale nie docierał do niego tępy ból, choć dawno przebił twardą, szorstką skórę. Powoli dochodził do stanu, w którym jego ciało reagowało na obrażenia, jakby wcześniej wpuszczono w mięśnie nowokainę.
Znał ten stan, oczywiście, że tak. Lada moment ta „nowokaina” zostanie wstrzyknięcia również w jego umysł; zacznie powoli tracić kontakt ze światem. Poczernieje mu przed oczami, ogłuchnie, straci węch. A potem nagle i gwałtownie się obudzi. Z rękoma drżącymi od wysiłku, z płytkim oddechem i ciepłą cieczą na wargach. Rzecz jasna żelazistą. Będą bolały go szczęki. Potwornie, kurewsko BOLAŁY. Tak silnie, że będzie wył z bólu. Zamroczony mógł nie dostrzec rozgardiaszu wokół.
A przecież nie chciał znaleźć się w takiej sytuacji. Nabierał więc wymuszenie wolnych wdechów, starając się uspokoić — i nie wtrącać. To była jej rozmowa, jej sprawa. Mógł się przyglądać i w razie problemów interweniować, ale póki co (NIE MASZ PRAWA!) wchodzić jej w drogę.
Przyglądał się zatem jak dłonie łowczyni zaciskają się na ubraniach młodego chłopaka. Jak zaczyna nim potrząsać coś mówiąc — Growlithe zdał sobie sprawę, że zaczynał już „głuchnąć”, więc nabrał jeszcze więcej powietrza do płuc.
— … inę... awury..?!
Docierały do niego tylko urywki, więc skupił się przede wszystkim na scenie wizualnej. Głowa chłopaka latała jak u nieprzytomnego, opadła na zdrowe ramię i zatrzymała się tam w momencie, w którym Yū puściła poły jego kurtki i odsunęła się.
Czerwone oczy łowcy stawały się zamglone, coraz mniej przytomne. Wykrzywił się i gdyby nie wyczerpanie, byłby to wyraz rozdrażnienia. Albo nawet samej furii.
— Nie! — wyrzęził, wkładając całą moc w zaprzeczenie, ale nie udało mu się wydusić z siebie nic prócz skrzekliwego szeptu. — Nie zrobiłbym tego!
Nagle padł plecami na ziemię. Growlithe przymrużył ślepia, kryjąc satysfakcję za maską bezwzględności. Nie spodziewał się, że kiedykolwiek zobaczy taką scenę. Moment, w którym poczerwieniałe od krwi dłonie Kami posyłają słabe ciało na glebę...
Czy kiedykolwiek widziałeś ją taką, Jace?
Głos był zmysłowy i należał do Shivy.
Poczuł zimno, lodowatą temperaturę mimo faktycznego skwaru.
Nigdy, wiesz? To pierwszy raz.
Dlatego nie odrywał od niej wzroku; widział ze wszystkimi szczegółami chwilę podnoszenia noża. Ten jasny blask prześlizgujący się po ostrzu... mięśnie palców zaciskające się na rękojeści... broń dzierżona przez kobietę, która przecież była słaba... jak mógłby to uznać za mało fascynujące?
— … pokaż mi kim jesteś w ostatnich chwilach swojego życia.
Usta Wilczura wreszcie się poruszyły; bodźce z zewnątrz ledwo przebijały się przez otaczający go kokon szumu, ale wyłapywał najważniejsze wątki. Dlatego teraz szepnął pod nosem rozkaz: zabij. Jak diabeł w sumieniu podsuwający najbardziej oczywisty wariant — najbardziej upragniony.
Pozbycie się tego małego gnojka byłoby wygodne. Do niczego im się nie przydał; próba Yū, by przemówić mu do rozsądku, okazała się bezowocna. Powiedział niewiele, poza tym zranił przywódczynię. Powinien stanąć przed takim samym sądem, przed jakim Growlithe stał przed świtem, prawda?
— Jak chcesz zostać zapamiętany?
Klatka piersiowa chłopaka opadła przy wydechu; świszczało mu w gardle. Ziemia przy jego głowie nasiąkała krwią. Odór czuć było wszędzie, mącił w zmysłach, doprowadzał do białej gorączki, prawie jak fizyczny ból.
— Czekałem na... — chrypiał ciemnowłosy, wpatrując się buntowniczo w twarz kobiety — … odpowiedni mo... ment.
Nie podniósł się już; oddychał ciężko i z coraz większym trudem. Pot ściekał mu po twarzy i niknął w mokrej ziemi w ślad za krwią. Drżały mu obie dłonie, jak pod wpływem elektrycznych impulsów.
— Sądzi... łem... że powinienem... powinienem cię teraz uratować... — przymrużył powieki, mocniej wykrzywiając usta — że byłoby warto... że to zrozumiesz, dołączysz do nas... ale ty celujesz we mnie ostrzem. We mnie! — nagle podniósł ton, ale przypłacił to bólem, który wydusił z jego krtani syk. — Naszym celem było... miała być ochrona lu... dzi... tak czy nie..? Przed niewol... nictwem władzy... i... jak sądzisz? Czy wymordowani... są niegroźni..? Można im ufać..? Chcesz pozostawić ich przy... życiu... choć tracą panowanie..? W tych nieodwracalnych procesach stanowią kolej... ne zagrożenie dla tych... o których walczysz... Naiwna łowczyni.
Słychać było szyderstwo; kpina sięgała jego oczu, gdy wpatrywał się w twarz kobiety.
— Dalej. Dobij swojego. Zostanę zapamiętany jako ten, który w ciebie wierzył. I poległ, zdrajczyni.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Z tak bliska widziała każdy milimetr otwartej rany, skrawki poszarpanego materiału mieszające się ze świeżą, ciemną krwią. Robactwo wyzbyte wszelkiej przyzwoitości nie czekało na to, aż padnie trup, ale żywiło się już teraz, przyśpieszało cały proces i odbierało patosu umieraniu. Ciało wiotczało w jej rękach, dlatego rozluźniła zaciśnięte na kurtce palce i patrzyła jak spada do tyłu bezwładnie.
 Nie kontrolowała tego, czym była śmierć. Nieznajomy był zaledwie łowcą, który niemal dosłownie spadł na nich z nieba gotowy dokonać tego, czego ofiarą sam się  stał. Przypadkowym wektorem przecinającym ich drogę bez wyraźnego celu, mgiełką, która rozpłynie się wraz z jego ostatnimi słowami. A mimo to było jej żal. Tak głupiej śmierci i tak wielkiej dozy niezrozumienia jaką w sobie niósł. Najpewniej zaśnie powtarzając sobie, że poświęcił się idei i umarł za nią nie osiągając niczego. Zdradzony nawet w ostatnich chwilach, przez życie.
 — Twoja rana jest zbyt rozległa, bym była w stanie coś z nią zrobić... — Ignorowała jego oskarżycielskie spojrzenie i mimo tego co właśnie oznajmiła, przysunęła dłoń do fragmentów tego, co kiedyś było kształtnym ramieniem. Gdyby byli bliżej obozu, gdyby ktokolwiek wiedział gdzie poszli i szukał ich w tej okolicy, gdyby przypadkiem niósł ze sobą jakieś opatrunki... Nie, nawet to by mu nie pomogło. Każdy mały ruch zamieniał się w drgawki całego ciała. Dawno nie widziała tak bolesnego i przeciągającego się sposobu odchodzenia.
 Ślady zębów malujące kształt szkarłatnej plamy.
 — Masz rację. — Przechyliła nieco głowę, na ustach pojawił się cień uśmiechu. — Chronimy ludzi. Nie można ufać wymordowanym. Jestem naiwna i dobiję Cię, bo nie mogę patrzeć, jak się męczysz. Tylko i wyłącznie dlatego. — Emocja znowu zelżała i pozostawiła po sobie gniewne, blade od bólu i zmęczenia oblicze. — A skoro w tych kwestiach się zgadzamy, to kto tu jest zdrajcą? I co zdradza?
 To było męczące. Jak w tych chwilach, kiedy za zamkniętymi drzwiami szpitalnej kanciapy zapadała decyzja o zaprzestaniu walki o życie jednego z dogorywających pacjentów. Wiele spraw pozostawało niedokończonych, więc zawsze chciało się powiedzieć: poczekajmy jeszcze chwilę! I to właśnie Kami była zazwyczaj tą, która błagała o wstrzymanie ręki odcinającej dopływ tlenu. Ale życia nigdy nie da się doprowadzić do końca, nikt nie umierał zaspokojony.
 Dlatego przestała pracować w szpitalu.
 — Dobranoc. — Mokra od krwi dłoń zakryła oczy łowcy, a druga, trzymająca nóż przesunęła się szybkim ruchem nad jego gardłem.


 — Wracajmy już, Gr... — Wstała z klęczek i odwróciła się powoli. Głos ucichł, jakby nagle straciła zainteresowanie odzywaniem się, jakimkolwiek. Ostre słońce kluło w przyzwyczajony do półmroku wzrok. Uniosła przedramię ponad brwi i spojrzała z cienia na mężczyznę. Poprawiła ułożenie palców na nożu, a opadająca adrenalina przypomniała ciału o katordze zmęczenia.
 Ptaki za jej plecami zlatywały powoli z gałęzi i sadowiły się na ziemi szukając najlepszego dojścia.
 Kiedy uniosła twarz na tyle, by spojrzeć na swoje odbicie w oczach białowłosego nie umiała ukryć rozczarowania.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Był przyzwyczajony do wielu trudnych warunków, ale to, co stanowiło najgorsze cierpienie dla jego ciała i psychiki, okazywało się na pozór błahe. Growlithe nie potrafił ustać w miejscu; sama świadomość trwania w bezsensownym bezruchu wydawała mu się stratą czasu. Że miał go pod dostatkiem? Owszem. Ale posiadał też cele, które chciałby dorwać już. Teraz. W tym momencie.  W DOKŁADNIE TEJ CHWILI! A zamiast tego zwyczajnie czekał aż przeciągana scena dobiegnie końca. Scena, w której nie odgrywał żadnej roli. Był zaledwie asystentem, którego wpuści się na występ jedynie wtedy, gdy coś pójdzie niezgodnie z założeniami fabularnymi scenariusza. Jakaś jego część cicho liczyła na to, że Yū się nie powiedzie. Wiele by dał, żeby ujrzeć, jak w młodego łowcę wstępują boskie siły, co równałoby się przymusowej interwencji ze strony Wilczura.
Zamiast tego los postanowił pomachać mu przed nosem środkowym palcem. Nonsens, żeby tak bardzo trzymał się zasad, skoro przywykł do ich łamania. Jednak tym razem obietnica, jaką złożył — że to co łowcze pozostawi w rękach łowców — niematerialnie wiązała mu nadgarstki. Niemal był pewien, że fizycznie czuje na kostkach ciężkie łapska, które unieruchamiają jego ciało, co było absolutnie niemożliwe.
Odetchnął głębiej akurat w sekundzie, w której nóż prześlizgnął się po grdyce ciemnowłosego chłopaka. Blask w jego oczach i tak matowiał — kwestią minut było wyzionięcie ducha, więc po co tępić ostrze na bezsensownie moralne czyny?
Właśnie to pytanie odbijało się w ślepiach herszta DOGS, gdy łowczyni podniosła się z kucek i spojrzała w jego stronę.
— Wracajmy już, Gr...
Uniósł brew, nie do końca rozumiejąc, dlaczego nagle zadławiła się słowami. Nie potrafiłby pojąć, że być może nie podzielała jego niechęci do zjawiska „ułaskawiania”. Że w porównaniu do niej cieszyła go śmierć tak głupiej i słabej jednostki.
Że chętnie zrobiłby to za nią, gdyby go o to poprosiła.  
Jace — poprawił ją nad wyraz uprzejmie, choć w tonie łatwo dało się wykryć zniecierpliwienie, w końcu to nie pierwszy raz, kiedy próbował ją przestawić na właściwe tory. — Jesteśmy tu sami, więc chyba możesz zrobić mi tę przyjemność i zwrócić się po imieniu? Jonathan — powtórzył już dobitniej, dając dwa naciski — na godność i na słowo „sami”. Już jesteśmy sami, Yū. — Ale tak, racja. Powinniśmy iść.
Między nimi zawisło niewypowiedziane pytanie — dasz radę? — które jednak nigdy nie opuściło krtani białowłosego. Znał ważność dumy; sam posiadał jej na tyle, że nie zniósłby pewnych oznak troski. Słowa traciły na znaczeniu, kiedy wymykały się z umysłu i stawały się naprawdę słyszalne.
Zamiast tego złapał w jedną dłoń chustę, a palec drugiej wcisnął w supeł. Rozprawił się z nim, by w kilku ruchach wsunąć sprany, żółty materiał pod ramię kobiety i ściągnąć tkaninę nad raną. Prowizoryczny opatrunek nie zwróci jej utraconej krwi, ale na jakiś czas powstrzyma dalszy upływ. Jeżeli była silniejsza niż na to wyglądała to dojdzie do młyna o własnych siłach.
Więc dlaczego nie chcesz się odsunąć, ty pierdolony zboczeńcu?
Powieki Wilczura opadły o milimetr — nie było szans, żeby Kami dostrzegła minimalną zmianę na jego twarzy, która miała miejsce w momencie, w którym zdał sobie sprawę, że ostatkiem sił powstrzymuje się przed... właśnie, przed czym? Co miałby teraz zrobić, skoro ta cholerna szuja leży martwa? Kopnąć trupa? Opluć go? Ośmieszyć ciało? Poczuł się jak ostatni kretyn, któremu odebrano możliwość rewanżu. Zranił cię, łowczyni, mamrotał do siebie. A ty go wsparłaś. Mogłaś oddać go mnie. Zrobiłbym co należy. Odszedłby tak, jak na to zasługuje. Zakrwawione wargi wymordowanego lekko się zacisnęły.
Trzepot skrzydeł ustał, gdy kolejny, ostatni z ptaków osiadł na ziemi. Słychać było nagłe mlaśnięcie — albo raczej „plaśnięcie”, jakby ktoś ścisnął w palcach winogrono. Grow obejrzał się wtedy przez ramię i zerknął niechętnie w stronę nieżywego agresora. Dostrzegł jedynie jak dziób odsuwa się od jego twarzy; mokry i pobłyskujący w słońcu.
Chcę uczestniczyć w twoim planie, przywódczyni — zaczął wreszcie, odrywając wzrok od padlinożercy, który znów pochylił łeb nad swoim nowym obiadem. — Ale chcę też, żebyś sama nie brała w nim udziału. — Ziemia zachrzęściła pod ich butami, kiedy rozpoczęli powrót i Growlithe miał wrażenie, że cały świat składał się tylko z dwóch dźwięków — tego chrzęstu i jego głosu. — Czy to w ogóle realna opcja?
I czy realną opcją będzie zmazanie rozczarowania, jakie teraz odczuwasz?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Co się właśnie stało?
 Przewrócona w palcach strona lektury zakończyła definitywnie pewien rozdział opowieści. Pojawił się niedosyt i niezrozumienie, masa wątków, które nie znalazły swojego finału w obrębie objętości tak skromnego etapu całej historii. Odrobinę jak kolorowe laleczki, matrioszki wsadzone jedna w drugą i ich dno, którego właśnie sięgnęli. Centralny element układanki, od jakiego dało się wybić jedynie wyżej, ku sferze rozwiązań i odpowiedzi. Czy od teraz wreszcie wszystko zacznie nabierać jakiegokolwiek sensu?
 Cierpkie uczucie było jak fala choroby, zawiść umierającego sięgała jej głowy jak klątwa. Ale on nie mógł jej już zaszkodzić, leżał bezbronny z twarzą zwróconą ku niebu i oczami, które nigdy niczego więcej nie zobaczą. Pozostawienie ciała w lesie wydało jej się nieodpowiednie, lecz w tym wypadku było jedynym rozwiązaniem. Dzięki bogom powstrzymała się przed zapytaniem go o imię. Gdyby je wtedy poznała, być może nie dałaby rady odejść tak łatwo.
 A przecież w ogóle nie było łatwo.
 — Jace — powtórzyła za białowłosym bez wyrazu.
Nie rozumiała, dlaczego tak bardzo nalegał. Przyzwyczaiła się do tych wszystkich mian, których używała do jego osoby naprzemiennie. Nabrały swojego znaczenia, wiązały się z konkretną osobą, czasem i wspomnieniami. A to? Brzmiało jak sucha skorupa kogoś, kto był dla niej całkowicie obcy. Jak postać z książki, o której losach może poczytać, ale nigdy nie spotka jej osobiście.
 Bo przecież tak właśnie było. Człowiek i świat, którego nie zobaczy własnymi oczyma, opowiedziane wyrazami, jakie tworzą piękne, ale i nieosiągalne obrazy. I uczucie porównywalne do tego, które czuje się po domknięciu tylnej okładki lektury. Treść zdolna zmienić człowieka i ogromna przepaść, niemożność odpowiedzenia na to, co tak bardzo nas poruszyło.
 Zżerała ją ta niemoc i specyficzna zazdrość. Nie miała okazji znać go wcześniej, znać go wtedy, więc dlaczego miała udawać, że krótka część rozdziału, jaki mieli okazję tworzyć teraz wspólnie była dla niej wystarczająca? Czuła, że nie ma prawa i powodu, by używać miana, o które tak ją męczył.
 — Jace, tak? — poprawiła się nieznacznie, z trudem siląc się na pozytywny wydźwięk słów. Nie robiła tego nieszczerze, próbowała raczej zmusić się do chociaż odrobiny tej uprzejmości, jakiej zwykle nie czuła potrzeby prezentować.
 Odwróciła głowę na prawo. Odgrodziła się od jego spojrzenia poszarpaną stroną twarzy.
 Nie istniała żadna siła zdolna zmusić jej usta do wypowiedzenia słów, które tak często padały w gronie łowców. Tam polegali przede wszystkim na wsparciu, na wspólnych możliwościach, jakie tworzyła grupa. A Growlithe był indywidualistą, pokazał jej, że karał za okazywanie słabości. Nawet jeżeli miałaby wypruć sobie teraz flaki, nie wsparłaby się na nim jeszcze raz.
 — Jeny, jeny... jest dla Ciebie ważna, prawda? Nie używaj jej jak szmaty. — nie protestowała, bo to był jego wybór. Jeżeli czuł potrzebę zreflektowania się w taki sposób, to miał wolną rękę. Tkanina z rękawa była już przesiąknięta, ale dotychczas dobrze sprawdzała się jako element tamujący dalszy upływ krwi. Nie musiał więc wcale targać się na ten zbędny gest.
 Usta poruszały się powoli, a głos był słaby i wyrażał zmęczenie, mimo to nie brzmiała jak ktoś, kto miał zamiar się poddawać. Nawet przypatrywanie się ptakom, które nie czekając na to, aż pozostałej dwójce uda się odejść, zabrały się do szarpania uszkodzonej ręki, nie wniosło chłodu do jej tonu. Skoro i tak dało się iść jedynie ku górze, podsycała ten niesprawiedliwy ogień.
 Na jego słowa zareagowała uniesieniem brwi. Dotychczas nie interesował się tym, co miały przynieść ich śmiałe plany. Czy w ogóle wiedział, o czym rozmawiali nocą, kiedy on sam zapadł w sen?
 — Od początku byłeś częścią mojego planu. — Wyminęła go z prawej i ruszyła przodem. Odsunęła go ścianą ślepoty, od swojego spojrzenie, od smutku, żalu i gniewu jaki odczuwała. Chciała każdą z tych emocji zachować tylko dla siebie. Bo chociaż były słabościami, były jej własne.
Ścieżki nie było. Szła w losowym kierunku, instynktownie zakładając, że właśnie z tego kierunku nadeszli. Wszystkie drzewa dookoła były identyczne, strzeliste i proste. Liście miały brudnoszary kolor, nawet po kilkunastu długich metrach przebytych w żółwim tempie jej bolesnego marszu miała wrażenie, że czuje smród krwi i ciche oddychanie. Może wcale nie umarł? Może jest nadzieja...
 — Skąd to życzenie? — Schyliła się przy jednym z zarośli i złapała w dłoń kij, idealny by wesprzeć się na nim w marszu. — To ja spartaczyłam. — To wszystko było przypadkiem... to porwanie, dziecko, samowolka ojca, który ruszył na ratunek zanim zawiadomił innych. — Jeżeli coś mogę zrobić, nawet bez broni i bez sił, to jest to chociażby oddanie życia podczas próby. — Przytknęła wnętrze dłoni do ust, na moment zwolniła kroku, ale zaraz znowu przyśpieszyła. Chciała iść przodem, żeby nie widział, jak po policzkach ściekają jej powoli łzy. — Tak... chciałabym to zrobić. Ale nie mogę jeszcze umierać.

 Westchnęła głośno. Poruszanie się w gęstej ścianie rozgrzanego powietrza było torturą. Trzeba jednak przyznać, że wbrew temu jak nieprzyjemny był jej stan, nie uskarżała się ani przez moment. Usta miała zaciśnięte, a wzrok skupiony na tym, co w przodzie. Milczała większość czas, bojąc się, że zabraknie jej oddechu, jeżeli zmarnuje go na niepotrzebne słowa. Od czasu do czasu rozglądała się po okolicy, ale od kiedy las przeszedł znowu w rozległe pola piachu, nie widziała nic, co pomogłoby jej wybrać właściwy kierunek.
 — Jesteś w stanie ich wyczuć? — kiwnęła głową w jego kierunku, ale od kiedy zostawili w tyle trupa, nie szukała drugiego spojrzenia.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

„Jace, tak?”
Przytaknął bezwiednie, jakby wcale nie odczuwał ilości irytacji i niechęci łowczyni. Wbrew wszystkiemu wyłapywał niektóre sygnały, choć nie zawsze serwował stosowne do nich odpowiedzi — zdecydowanie wolał grę „udawaj, że nie wiesz w czym rzecz”. O dziwo często pozwalał na sytuacje, w których coś lub ktoś z zewnątrz rzucało na niego niewłaściwe światło. To dawało złudne bezpieczeństwo; przede wszystkim przeświadczenie, że niektóre elementy układanki są wciąż w jego posiadaniu. Nie znasz całego obrazu. Nie możesz go więc krytykować. Nie masz prawa rzucać osądów bez wszystkich puzzli, prawda? Tym razem również prościej było odegrać rolę nieświadomego. Liczyło się osiągnięcie celu, nie?
Bez problemu wytrzymywał jej wzrok, ale odczuł pewien rodzaj ulgi — lub czegoś zbliżonego  — gdy łowczyni obróciła głowę, urywając gwałtownie ich kontakt. Opuścił wtedy spojrzenie, wykrzywiając wargi w nerwowym uśmieszku.
„... nie używaj jej jak szmaty”.
Ściągnął mocniej materiał, najwidoczniej niewzruszony faktem, że mógłby tym spowodować więcej bólu niż pożytku. Nie odzywał się jeszcze dłuższą chwilę, jakby potrafił wykonywać tylko jedną czynność naraz, a skoro teraz zawiązywał supeł... Potwierdził tym tylko rozbrajająco prześmiewcze plotki o prostym, męskim umyśle, który nie był tak wielofunkcyjny... uśmiech zgorzkniał... jak kobiecy.
Palce znieruchomiały na krańcach tkaniny, choć już kilka sekund temu uporał się z prowizorycznym opatrunkiem. Nie był potrzebny? Kącik ust wreszcie opadł, nadając jego twarzy wyraz porównywalny z chłodem.
Jest ważna — potwierdził chrypliwie, odsuwając ręce od rannego ramienia. Czuł się jakby połknął ostre kawałki szkła; niektóre zarysowały wewnętrzne ścianki gardła aż do krwi i mięśni, ale większość po prostu utknęła w przełyku. Intensywny ból wydawał się taki autentyczny, nawet jeśli świadomość przypominała, że to tylko wytwór wyobraźni. Gra świateł sprawiła, że mimo bezruchu, szkliste tęczówki zamigotały od jasnych błysków; Wilczur jakby to wyczuł, bo nabierając powietrza do płuc, przymknął na moment powieki.
Usta poruszyły się, ale tym razem szeptał — mówił tak cicho, że byle świst wiatru byłby w stanie zagłuszyć jego słowa. Natura nie musiała jednak ingerować; łowczyni poradziła sobie sama i bez pomocy. „Od początku byłeś częścią mojego planu” — to jedno stwierdzenie doszczętnie zmiażdżyło każdą sylabę jaką wymamrotał Growlithe. I dobrze, pomyślał po fakcie. Cholernie dobrze.
Zwilżając językiem kącik warg zauważył, że zaciska ręce w pięści. Rozluźnił mięśnie nadgarstków, chociaż odprężenie nie przychodziło. Był podłączoną do prądu maszyną, która mimo przegrzania wciąż musiała pracować na najwyższych obrotach. Z wierzchu nie prezentował się może jak zakała funkcjonalności, nawet jeśli wewnętrznie zębatki ledwo się napędzały; był za to w pełni świadom swojego mało efektywnego stanu i chociażby to było dobrym powodem do zgryźliwości.
To prawda, zjebałaś — podkreślił, pomijając stosowanie zbędnych zasad savoir vivre; bez wątpienia nie wygrałby pucharu na najbardziej empatyczną jednostkę. Nie patrzył już na Kami — wzrok skupił na lesie. Wchłaniał znajomy zapach zieleni, napawał się tą charakterystyczną ciszą, którą niektórzy uważali za upiorną. Przerywanie jej wydawało się wręcz zbrodnią i być może dlatego Growlithe odezwał się dopiero, gdy pod podeszwami zachrzęściła prawowita Desperacja.
Jesteś w stanie ich wyczuć?
Zatrzymał się dwa kroki przed łowczynią. Wiatr, delikatny i łagodny jak dotyk kochanki, niósł ze sobą woń lasu i suchej ziemi. Nos nakrapiany plamkami, co z daleka wyglądało jakby ktoś sypnął mężczyźnie w twarz cynamonem, poruszył się kilkakrotnie. — Nie — zawyrokował. — Wieje od strony lasu. — Zadarł głowę, jednocześnie podnosząc rękę, by osłonić oczy przed słońcem. Biały okrąg wisiał na surowym niebie o kolorze sprawnych dżinsów i grzał bezlitośnie. Południe.
Kiedy wyruszaliśmy, słońce było po naszej lewej. Młyn znajduje się więc na północy. — Wzrok Wilczura opadł; dookoła nich była pustka. Na płaskiej powierzchni kreator rzucił jedynie kilkoma głazami. Na horyzoncie majaczył jednak niewielki punkt, rozgałęziający się ku górze. Wyglądał jak spłaszczona i wygięta u jednej ze stron wata cukrowa — w tym kierunku ruszył białowłosy.
Pierzchły mu wargi. Przestał je zwilżać; już jakiś czas temu straciło to sens. Teraz czuł, jakby wziął garść piasku i wsypał to sobie do ust, które zacisnął na krótki moment, choć wiedział, że popękają przy byle nacisku.
Twoje błędy były nieuniknione. Zagrożenie tyczyło się osób z grupy, więc to jasne, że się denerwowałaś. Poczucie odpowiedzialności i presja jaka się z tym wiąże, to cechy bardzo ludzkie. Możliwe, że ci tego zazdroszczę. — podjął temat tak nagle, jakby dopiero oprzytomniał, a to, co chciał jej powiedzieć, było na tyle ważne, że wracając do rzeczywistości, od razu pozwolił sobie na słowotok. — Dlatego uparłem się na to imię. Określa osobę, indywidualną. „Wilczur” to tylko funkcja, a stanowisko może się zmienić. Nie, żebym zakładał, że uda się komuś detronizacja. Ale kto wie, łowczyni. Nyanmaru też miała być wieczna, a przecież godnie ją zastapiłaś.
Na jego miejsce znalazłoby się wielu chętnych. DOGS wyrobiło sobie renomę. Schodzono Psom z drogi. Kto nie chciałby, aby unikano go w świecie tak niebezpiecznym?
Tym się różnimy. Przeżyję cię. Większość z was. Coś takiego uodparnia. Śmierć zaczyna nudzić, bo zawsze kończy się tak samo i nie wiem, czy jest ktokolwiek, kto byłby w stanie reagować na nią cały czas z równą intensywnością. Może tak, może starczyło się uprzeć, żeby zachować słabości, które sama próbujesz ukrywać. — Zaserwował jej dawkę kilku sekund pauzy, jakby na tym etapie zakończył temat i czekał  już tylko na jej słowa; milczenie wymordowanego było tak wymowne, jakby naprawdę spodziewał się konkretnej odpowiedzi od łowczyni, ale kiedy cisza zaczęła się stawać przytłaczająca wreszcie odchrząknął, by na nowo podjąć wątek. — One nadają ci takiego...
Dochodzili już do niezbyt okazałego, samotnego drzewa. Było tak ciemne, że wydawało się niemal czarne, jednak mocno przerzedzona korona udowadniała, że wciąż walczyło o życie. Grow dotknął kory, prawie czule. Uniósł wtedy spojrzenie, by przyjrzeć się gałęziom; gdyby były bardziej zbite, z pewnością na dwójkę „wędrowców” padłby transparentny cień.
W każdym razie to jeden z powodów, dla których jesteś ważniejsza. Imponuje mi, że tyle w tobie dobra.
Obrócił głowę w jej stronę, zdejmując rękę z chropowatej powierzchni. Nadal na niego nie patrzyła?
Dlatego zawiązałem chustę. I dlatego nie chcę, byś szła na stracenie. Otaczają mnie same znużone osoby, jak miałbym nie doceniać wiary w życie, którą mi pokazujesz? Twoi łowcy również to doceniają. I chociażby dlatego nie powinnaś się narażać, gdy są inne, stabilniejsze opcje. — Odsunął się na dwa kroki od pnia, a potem kiwnął głową, jakby pokazywał czarnowłosej, dokąd powinni ruszyć, choć Yū od dłuższego czasu wyraźnie omijała go spojrzeniem. Tak czy inaczej wiedział już, gdzie jest północ, wystarczyło znaleźć drzewo podobne do tego. Zmusił więc nogi do marszu — bez względu na to, czy przywódczyni rebeliantów się przełamie.
Ale przecież i tak zrobisz co chcesz, pomyślał gorzko, dostrzegając na horyzoncie ciemną, rozmytą przez gorąco plamę.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Nie spodziewała się przytaknięcia z jego strony, ale kiedyś własnymi słowami naznaczył oczywistość, także się nie zdziwiła. Wypowiedziane już na głos słowo krytyki, nie bodło tak bardzo, ale jawiło się teraz jak podskórna choroba, o której wiedziała, a na jaką nie mogła nic zdziałać. Najłatwiej byłoby zapomnieć, ale jak na złość, przed oczami miała każdy detal, ostry kontrast pomiędzy delikatnym różem skóry a ciemną czerwienią krwi.
 Mimowolnie odwróciła się na moment i utkwiła spojrzenie na twarzy Growa, jakby miała mu coś do powiedzenia, ale w ostatniej chwili zrezygnowała z tego pomysłu. Pozwoliła więc resztkom rozmowy wybrzmieć i kiedy wreszcie ruszyli się z miejsca, działo się to w całkowitym milczeniu. Ciężkie szuranie butami po piachu i z rzadka ptasie wrzaski przez pewien moment były jedynymi odgłosami w ich otoczeniu. Nawet te drugie brzmiały jednak nieprzyjemnie, głębokie, gardłowe charczenie wydobywające się prosto z gardeł ptaków o dziobach zdolnych przebić się bez problemu przez miękką warstwę ubrań. Nie zbliżały się, ale krążyły nad ich głowami jak zły omen.
 Pozwoliła im być. Zwierzęta nie oddalały się zbyt mocno od źródła wody, dlatego niezależnie od tego, jak bardzo czarne były ich skrzydła, w negatywnym znaku znajdywała pozytywne strony. Przyglądała im się spomiędzy gałęzi, unosiła wzrok ponad rzadkie korony drzew, kiedy brała głębszy oddech i zbierała siłę do kontynuacji miarowego marszu. Brudnym bokiem dłoni starła wilgoć spod oczu.
 — Nieostrożne... — rzuciła niby fragment pełnej myśli, która w swojej obecnej formie mogła odnosić się do dosłownie wszystkiego. Oparła się wyraźniej na kiju i analizowała jego odpowiedź zagryzając dolną wargę. Nie odeszli bowiem na tyle daleko, by na dobre się zgubić. Kami nie mówiła tego głośno, ale spodziewała się, że grupa z młyna mogła w którymś momencie podjąć decyzję o wyruszeniu w dalszą drogę. O ile się nie podzielili, łatwiej byłoby złapać ich już na trasie. W myślach zarysowała koło, które w przybliżeniu wykonali. — Rozumiem. Prowadź, proszę. Nie będę nawet udawać, że to otoczenie cokolwiek mi mówi.
 Dmuchnęła na niesforny kosmyk włosów, który opadał na twarz. Powietrze jakby wcale się nie ruszyło, było jak gęsta ściana płynnego upału, który lał się z nieba. A jednocześnie wszystko było suche, każda odrobina wody znikała w mgnieniu oka. W którymś momencie nawet krew przestała przy ranie zakrzepła na tyle mocno, że czerwona plama na żółtym materiale przestała się powiększać. Mimo to ręka uszkodzona momentami od ramienia po nadgarstek zwisała jak ułamana gałąź drzewa wzdłuż ciała kobiety.
 Zaskoczył ją nagłymi słowami, ich treścią i tym, że przerwał trwającą od dłuższej chwili kojącą, surową ciszę. Mimowolnie uniosła spojrzenie, które wcześniej padało leniwie na drogę przed stopami. Nie podnosiła głowy także ze zmęczenia, ale teraz zareagowała automatycznie.
 — Nie wiem, czy jest sens nas porównywać. — odpowiedziała z nutą niepewności, która była dalszą reakcją na tak nagłe podjęcie tematu. Mówiąc 'nas', na myśli miała oczywiście każdą z dwóch grup, jakie sobą reprezentowali. Chcąc nie chcąc, spotkały się dwie ważne jednostki na środku pustyni i chociaż brzmi to jak początek marnego żartu, tym razem wszystko było prawdziwe. — Łowcy działają bardziej jak wojsko albo partia polityczna. DOGS są... bardziej jak rodzina. Nie wiem, czy istnieje ktokolwiek, do kogo miano Wilczura mogłoby się tak trafnie odnosić. — W duchu przeklinała, że zebrało mu się na dalsze rozmowy właśnie teraz, kiedy język wyschnięty na wiór poruszał się tak leniwie i ospale. Z cierpliwością kontynuowała jednak dyskusję, ale od razu było widać, że mówi mniej sztywno, bardziej od siebie. — Kiedy się tak do Ciebie zwracam, nie robię tego w złej intencji. Myślę, że gdyby przyszło mi mówić z twoim ewentualnym następcą, używałabym wtedy jego imienia.
 One nadają ci takiego...
 Przyszwendała się za nim aż do drzewa. Nie podzielała jednak tego łagodnego uczucia, z jakim jego dłoń kładła się na suchej korze. Zamiast tego przylgnęła zdrowym barkiem do grubego pnia i łapała ciężko oddech przyglądając mu się jednocześnie z uniesioną do góry jedną brwią. Czekała na rozwinięcie słów, bo nie miała pojęcia do czego zmierza. I czego jej tak może zazdrościć.
 — Masz rację. Jeszcze kilka lat, a Cię przegonię. — uśmiechnęła się lekko pomimo zmęczenia. Wartości lat nikt nigdy nie zmieni, ale nie dało się ukryć, że wiek zmieniający obliczę jednookiej był dużo bardziej widoczny. Kiedy pierwszy raz postawiła stopę w kryjówce łowców, wyglądała jak uczennica szkoły średniej. Umysł także się kształtował, ale powoli, bardzo powoli. — Ale wiesz... wydaje mi się... — Przerwała. Przechyliła głowę w stronę drzewa i oparła na nim policzek. — Z resztą nieważne. Po prostu cieszę się, że nie będzie mi dane żyć na tyle długo, by przestało boleć. Wiem też, że są tacy, którzy jeszcze mocniej odczuwają każdą śmierć, każde narodziny. I żyją jeszcze krócej.
 Zapewne domyślał się, o kogo jej chodziło. Obserwowała ludzi, żyła wśród nich, często spacerowała po mieście jak jeden z mieszkańców. Nie pałała względem nich nienawiścią, a czasami było wręcz odwrotnie. Zabawne, że znajdywała to czego jej brakowało w innych, a teraz on w tak prosty, bezpośredni sposób mówił: Imponuje mi, że tyle w tobie dobra.
 — Nie podoba mi się to, ale wiem, że nie wezmę udziału w tej walce. Mamy szansę naprawić swoje błędy tylko wtedy, gdy żyjemy. — zamknęła na moment oczy. Chwila odpoczynku pozwoliła jej zebrać siły na oderwanie się od drzewa i ustawianie w pionie do momentu, aż kiwnięciem głowy Wilczur oznajmił kierunek marszu. Dopiero wtedy ruszyła. — A ja mam sporo błędów do naprawy. Poza tym ktoś musi pilnować, żebyś całkiem nie zapomniał o wartości życia.
 Martwy chłopak w jednym miał rację. Wymordowani byli zagrożeniem dla ludzi. I że robiąc złe rzeczy da się osiągnąć te dobre, to też jest prawdą. Jeżeli krok do osiągnięcia celu wymagał połknięcia dumy i wyjścia na tą złą, słabą czy egoistyczną, to poświęcenie było niewielkie. Naprawdę bardzo niewielkie.
 — Więc niech tak będzie. Przekonałeś mnie. — spojrzała na chustę. — I zaciekawiłeś.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 8 z 10 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach