Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 4 z 10 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Next

Go down

Trening się opłacił, cóż, trening zawsze się opłacał. Zawsze lepiej jest wiedzieć coś więcej, umieć ponad normę, potrafić nie tylko to, co wypada zwykłemu człowiekowi. Opłacił się, bo chociaż nogi jej mdlały, a z rękami wcale nie było lepiej, gotowa była targać go ku wyjściu nawet gdyby nie czuła już mięśni. Dźwigała większe ciężary, nie regularnie, ale zdarzało się, no i on też jednak nadal coś z siebie dawał, robiąc krok za krokiem. Małe, ale do przodu, na pewno nie zamierzała pogrzebać ich żywcem.
Nie miała siły, by bawić się w retrospekcje, rozważania co i dlaczego, jak i gdzie, po co i kiedy. Nie narzekała na brak atrakcji, nie musiała szukać w głowie wyjaśnień, suchego komentarza pełnego niezaprzeczalnych faktów, nie czekała też, aż ktoś zrobi to za nią.
Urodzona w 2946, w M-3, w Japonii. Zmarła siedemnaście lat później.
Mówił nieistniejący głos, ja gdyby ktoś z góry ich obserwował, jakby ją obserwował. Całe widowisko, z szerokich trybun oglądane przez tych, których w ciągu całego swojego żywota spotkała, jedni kibicowali, inni buczeli, gwizdali na złożonych palcach. Ale ona nie potrzebowała zachęty, nie musiała słyszeć głosów wołających, by za wszelką cenę iść do przodu. Znała wartość życia, nie pozwoliłaby tak łatwo wymsknąć się jej spomiędzy palców. Życie każdego było cenne.
- Jasne, jasne. - kiwnęła głową, polegając na jego zmysłach orientacji. - W prawo.
Kanały to nie były podziemne tunele, chociaż czuła się tak samo źle z tonami skał nad głową, jak z tonami betonu wiszącymi w tej samej pozycji. Ale to właśnie tutaj, w tym miejscu nie czuła kierunków, nie wiedziała gdzie jest północ, gdzie zachodzi a gdzie wschodzi słońce. Tylko wilgoć, woń benzyny w powietrzu i wiele uczuć, które dochodziły z wnętrza jej umysły, a niezwiązane były w odkryciem poprawnej drogi. Na pewno jednak nie mogli stać w miejscu, kiedy cały świat uciekał, kiedy wszyscy szukało swojego celu i drogi do przetrwania.
Nie była świadkiem jego walki, bo i nie mogła, toczyła w tym samym czasie, własną, bezgłośną, ale gdyby mogła, jakie myśli przesłoniłyby jej umysł? Może rozczarowanie własną osobą, że pozwoliła komuś tak mocno się rozczarować, ślepa na to, że mógł pokładać w niej zaufanie. Strzaskała je bez skrupułów, niemal śmiejąc się pod nosem.
Nie chciałam, naprawdę nie chciałam.
Wszystko wymsknęło się spod kontroli, kiedy ona pewna, że zmierza w dobrym kierunku nie zdecydowała się ani raz spojrzeć za siebie. A teraz mogła tylko patrzeć na suche, puste dłonie, kiedyś wypełnione po brzegi pewnością. Gdzie pojawił się błąd? W którym punkcie tak bardzo zboczyła ze ścieżki, iż teraz nie widziała nawet na czym stoi? Nie, te myśli były tak czarne i wciągające, że przestała ich słuchać, chciała przestać ich słuchać, zrobiłaby wszystko, aby ustały.
...zamknij się.
Och tak, zdecydowanie musiała. Nie powiedziała ani słowa od dłuższej chwili, a jednak doskonale się zgadzała z tymi słowami. Jeżeli można by się tak zamknąć, ale całym sobą, zamknąć swoje istnienie, najlepiej w słoiku, który puści się z prądem morskim. Niech sobie dryfuje, niech sobie jest, ale daleko ode mnie. Nie, nie. Będę tu, będę tu tak długo, aż jeszcze raz rzucisz tym hasłem, aż jeszcze raz wściekniesz się, od krańca palców po czubek głowy, niech kipi, niech się gotuje, niech wrze, płonie. Pali.
Widziała już ten ogień i nie bała się go. Owszem, kiedyś się przestraszyła, ale ten jeden raz starczy na całe życie. Był wysoko, groźnym drapieżny, sięgał pazurami płomieni, zadawał ból fizyczny i psychiczny, a wyjście było już tak blisko. Liczyła w myślach metry, przekładała je na kroki, widziała cienie i sylwetki, głosy, które nie należały do żadnego z nich. I wiedziała już też, że nie da rady. Konfrontacja nie poczeka ani sekundy dłużej.
Wypuściła go więc, nie pomagała mu dłużej utrzymać równowagi mają cichą nadzieję, że nie utrzyma się zbyt długo w pozycji pionowej, nawet w tym stanie. Ale los bywa przewrotny, bywa też bezlitosny, pozwalając wymordowanemu, który chwilę temu ledwo co stawiał kroki, poruszać się ze sprawnością zwierzęcia.
Wyciągnęła przed siebie pięści, ale nie miała już do czynienia z człowiekiem, którego można powstrzymać jak każdego innego, to co przed nią stało, było ślepym potworem szukającym zaspokojenia dla swojego niepokoju. Może go powalić, pobić, obezwładnić, a i tak będzie ją ścigał na koniec świata.
- No hej, piesku. Znowu się spotykamy. - powiedziała półgłosem wysuwając stopę po ziemi do przodu, próbując podciąć mu którąś z dolnych kończyć i chociaż trochę popsuć plany. Lubiła swoją szyje, nie szukała nowych pamiątek po starciach z sojusznikami, więc tym razem wolała wyraźnie odmówić sobie tej przyjemności. Nie, tym razem to ona naparła wiedząc zbyt dobrze o jego stanie. - To Ci musi wystarczyć. - dodała wciskając mu przedramię do paszczy, żeby nie mógł jej zamknąć.
Będzie bolało. Oj będzie. Ale lepsze to, niż pozwolić mu gryźć co popadnie. Na koniec, korzystając z bliższego niż zazwyczaj kontaktu, na oko wycelowała i podniosła szybkim ruchem kolano, szukając rany na brzuchu.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Zaczął się trząść. Nie lekko drżeć jak szczeniak wtulony w kojec, ale dygotać na całym ciele, które zdawało się rosnąć i rozszerzać. Poczuł rozdzierający ból w szczękach. Skóra napinała mu się nienaturalnie i miało się wrażenie, że jeszcze milimetr a pęknie odsłaniając żywą, mięsistą tkankę.
 Kiedy Yū go odepchnęła omal nie wylądował na ziemi. Kolana się pod nim zarwały i tylko cudem nie runął jak długi. We łbie huczało. Przez żyły powoli przetaczała się trucizna – anormalna wściekłość, której nie potrafił zatrzymać, ale która dodała mu sił. Choć nogi były słabe, mięśnie stężały i utrzymały ciężar wyczerpanego ciała, jednocześnie opierając się o ścianę. Czy w normalnych warunkach..? Nie, zdecydowanie nie. W normalnych warunkach posmakowałby gleby, ale zamiast tego stał przez chwilę przygarbiony, powarkując i sapiąc, jak pies obgryzający kość, charczący na każdego, kto tylko się zbliży.
 Ramiona wydawały się jakby dłuższe – nie sięgały już połowy ud, jak u każdego człowieka, ale zdawało się, że gdyby wyprostował plecy, dotykałby dłońmi kolan. To było nienaturalne. Palce powyginały się jak korzenie konarów, zakrzywiając w szpony. Proces postępował szybko i nieubłaganie – wszystko na oczach łowczyni, choć nie mogło być to czymś, czego wcześniej by już nie widziała.
 Biel włosów przeszła na kark i dalej, ale reszta zakryta była materiałem napiętych ubrań. Twarz, wcześniej ludzka i zadziwiająco wręcz młodzieńcza, teraz przypominała pysk. Zza warg wychylały się już długie, hakowate zębiska, połączone siecią gęstej śliny.
 Warczał.
 Świat przestał dla niego istnieć. Tracił zmysły. Serce mu biło w piersi i widział je. Ściana jak twardy piasek wbijała się w jego polik i słyszał ją. Oczy krążyły po łowczyni i czuł ją. Cały, cały wariował, nagle niezdolny do funkcjonowania. Działał jedynie jeden bezczelnie niezardzewiały i błyszczący mechanizm – instynkt. To on. On mu kazał zaatakować. To on spuścił z łoskotem łańcuchy i pchnął go do przodu, jak popycha się dziecko, które stoi przed szkołą i boi się do niej wejść. Miał więc jakikolwiek wybór przeciwko tym silnym, niewidzialnym dłoniom, które położyły się na jego plecach i po prostu pchnęły naprzód? Nie. Nie. Nie. To działo się samo. Pod musem. Otępiały skoczył, sięgając po łowczynię rękoma. Od ścian korytarza odbił się rykoszetem ryk. Nagle. Wilczur stracił równowagę, nawet nie zauważając, że kopnęła go w łydkę. Po prostu upadł na kolano, boleśnie wykrzywiając mordę. Nie tracił jednak czasu, czuł, że ma go zbyt mało. Ostre jak gwoździe pazury wbiły się w jej bok, do krwi, do mięśni, DO KOŚCI. A potem znów, znów zaatakował. Paszcza rozszczepiła się i gorący dech padł na szyję łowczyni. Zęby od krtani dzieliła sekund.
 I poczuł miękkość tkanki ulegającej pod naporem jego kłów. W gardło chlusnęła gorąca, metaliczna w posmaku ciecz, jakiej nie sposób pomylić z niczym innym. Wściekle zaczął szarpać. Zwarł szczęki jak imadło, łapiąc ją za ramiona. Nie dostrzegł najwidoczniej, że pochwycił przedramię. Głos instynktu nakazywał szarpać – więc to robił. Ciągnął w tył, nisko warcząc, na poły ludzki, na poły zwierzęcy. Ciało wręcz dygotało, boleśnie smagane biczami przemiany, ale siła szczęk nie słabła. Z pewnością nie dałby za wygraną, gdyby nie nagły impuls.
 Uderzenie.
 Żołądek nagle zapadł się w tył. Mięśnie, co do ostatniego włókna, napięły się przez cios. Przed oczami dostrzegł wszystkie odcienie bieli, mocniej, jeszcze mocniej zaciskając kły.
 Później puścił.
 Nagle.
 Siły w szczękach ustąpiły, a on osunął się na kolana, głośno oddychając. Pazury zdawały się wysunąć z ramion łowczyni, w rzeczywistości proces biokinezy niespiesznie zaczął się cofać, ukrócając jego paznokcie do bardziej ludzkich rozmiarów. Dłonie znów mu drżały. Trzymał ją brutalnie za barki, a w drugiej sekundzie dotyk zwyczajnie zelżał. Kiedy zsunął ręce na jej biodra, mnąc w palcach ubranie ciemnowłosej, walczył o każdy oddech. Uderzony w brzuch omal nie zaprezentował wczorajszej kolacji. Czuł jak żółć i resztki zmielonego pokarmu przeciskają się przez przełyk i zdusił je w sobie, zaciskając zęby i wargi.
 Jeszcze przed chwilą był skory zrobić wszystko – WSZYSTKO – aby dorwać się do jej gardła. Złapać za skórę i szarpnięciem oderwać kawał razem z mięsem, razem z cienkimi nitkami żył. Przydymiony umysł pokazywał tylko jeden kadr; obraz pełen gęstej czerwieni, o wiele intensywniejszej niż spojrzenie przywódczyni grupy. Mgła się teraz rozwiała, ale nie przytłumiła wciąż palącego gniewu.
 ─ Za... – przełknął gwałtownie ślinę ─ bolało... kurewska... wiedźmo...
 Mocniej ścisnął w palcach jej ubranie i zadarł nieco głowę; na tyle, by uniesione spojrzenie było w stanie odnaleźć twarz łowczyni. Jaki ten los przewrotny, co? Jeszcze kilka lat temu to ona niemal przed nim klęczała. Doskonale pamiętał ton jej głosu, gdy zarzekała się o swojej wierności. Czemu nigdy wcześniej tego nie wykorzystał? W mrokach jaskini popełniła wtedy błąd o wiele gorszy niż te, które sam popełniał.
 Splunął w bok.
 Powoli docierały do niego normalne dźwięki i zapachy; ta przeklęta, drażniąca woń benzyny, intensywniejsza niż kiedykolwiek. I ból. Ból, który przed chwilą był przykryty jakąś starą płachtą zwierzęcego zamroczenia, znów eksplodował w czaszce. Spomiędzy zębów wyrwało się syknięcie, gdy puszczał łowczynię i przycisnął jedną z rąk do brzucha. Pod palcami czuł wilgoć. Typowe. Kiedy odkleił dłoń i spojrzał na nią wreszcie, dostrzegł dokładnie to, czego się spodziewał.
 ─ Mogłaś wycelować niżej – zaśmiał się zachrypnięcie, nadal z jakimś niedowierzaniem patrząc na krew. ─ Wygrałaś, Kami. Nie do wiary.
 Gdzieś w tle, dalej, zatrzęsło od kolejnego wybuchu. Wykrzywił się, gdy na dźwięk huknięcia ciało napięło mięśnie, przypominając mu o odniesionych obrażeniach. Kimkolwiek byli, wciąż się zbliżali. Być może to go zmusiło go stanięcia na nogi. Wolną ręką przylgnął do ściany i oparty o nią podniósł się do pionu.

ZABIŁBYŚ JĄ, PRAWDA?

 Jakiś cichutki szept na powrót szarpnął bestię za uszy.
 Nie, oczywiście, że nie. Nigdy nie podniósłbym na nią ręki. Nigdy o zdrowych zmysłach.
 Ale gdzieś podskórnie jego własny głos, bez cienia litości i zawahania, rzucił dziecięce: z przyjemnością! i Growlithe doskonale zdawał sobie sprawę, że to prawda.
 ─ Wyjście jest już blisko – wycharczał, tłumiąc w sobie narastający z wewnątrz rechot.
Śmierć jeszcze bliżej. JESZCZE BLIŻEJ!
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Były takie walki, których nie jest się w stanie wygrać, niezależnie od wyniku, musiała zostać przegraną, żeby nadal znajdować się w puli graczy. To było jedno z tych starć, gdzie życie testowało, jak długo utrzyma się na nogach, kiedy pion zredukuje się do zgarbionych pleców, uchylenia głowy przed tym, co mogło nas pokonać. Nie, jej siła nie polegała i nigdy nie będzie polegać na tym, jak silne będą jej ciosy, jak mocno jest w stanie ciąć mieczem, jak długo jest w stanie unikać ciosu i w którym momencie zada ten jeden, najważniejszy. Może nie była to nawet charyzma i potęga, jaką inni mogliby dostrzec w jej osobie. To było coś zupełnie innego, nie miało nazwy, nie miało formy, było głupie i dziecinne, naiwne i niemożliwe do zrozumienia. To coś, co kazało jej pchnąć własną rękę do paszczy potwora, by potwór nie zacisnął szczęk na jej krtani. Coś, co podpowiedziało, że jest jeden czuły punkt, który może wykorzystać, nawet jeżeli to niegodne i niełatwe.
I czuła ból, silny, przeszywający ból, zaciskała zęby i wyła. Im dłużej i mocniej się powstrzymywała, tym bardziej zaczynało brakować jej powietrza, pazury sunące po bokach odbierały jej drogocenny tlen. Ile warstw przebił? Ubrania? Skóra? Mięśnie? Mogła przysiąc, że draży nimi bruzdy dużo głębiej, niż można się wbić w ludzkie ciało. I zęby, które zaciskały się niewyobrażalnie mocno na przedramieniu. Czuła każdy punkt, w którym skóra darła się pod naciskiem ostrego uzębienia, a nacisk nie stawał się słabszy, parł do przodu ignorując to, że tak nie można, tak się nie da robić z ciałem, inaczej ciało ulegnie, rozpadnie się, rozlezie jakby wcale nie było ciałem.
Potem było uderzenie. Uderzenie wyprowadzone bez nienawiści, ze spokojem, pojedyncze i cholernie celne. Bo tylko takie mogło cokolwiek zdziałać, tylko ono, przybierając swoją jedyną odpowiednią formę do czegoś się nadawało. Tak jakby wszystko dookoła przestało mieć znaczenie, życie sprowadziło całą sytuację do jednego uderzenia i pojawiło się ono, idealne w czasie, idealne w swym kształcie.
I kiedy nacisk zelżał, pomyślała tylko, że przez moment była ludzkim gryzakiem. Głupia myśl, jak zwykle głupia, bo myśli pokazujące się w głowie przejętej głownie bólem tylko takie są, zupełnie idiotyczne i zabawne. Gdyby tak miała jeszcze siłę się zaśmiać, zrobiłaby to, ale siły takiej nie posiadała. Ręka wypadła ze szczęki Wilczura, chociaż dla wygody chciała go nazywać po prostu psem, jakimś tam psem. Czymś pomiędzy facetem którego znała, a abstrakcyjnym obrazem powstałym z połączenia zdrowego mężczyzny, z przesadną ilością zębów, pazurów i mięśni. Wysunęła się więc, chociaż lepiej powiedzieć, że została oswobodzona, ale to nie była już ręka, bardziej coś co posiadało jej długość i szerokość, poszarpane i oblepione krwią zmieszaną ze śliną. Bezwładne zwisające przy jej boku.
Stała w miejscu, nie pamiętając dlaczego i po co stoi. Mieli przecież iść, do wyjścia, ku wolności, gdzie powietrze było świeże, a nad głową wisiały jedynie deszczowe chmury. Skoro mieli iść, to dlaczego stała? Czuła, że musi zrobić kilka bardzo ważnych rzeczy, musiała je zrobić, powinna natychmiast zacząć.
- Chciałam Cię pozbawić przytomności, nie jaj. - Oparła niezwykle lekko w tych warunkach spoglądając na niego z góry.
Co on powiedział?
Nie słyszała nic, ale na pewno słyszała jego głos. Mogłaby go rozpoznać w każdych warunkach, był taki charakterystyczny. Była pewna, że gdyby którykolwiek z jej wilków potrafił mówić ludzkim głosem, to miałby dokładnie taką samą barwę. Wypowiadałby słowa z tą samą nienawiścią i spokojem, co Wilczur.
Poczuła rękę, która szukała pomocy i oparcia, ale nie zareagowała. Umysł miała zamroczony, a spojrzenie ślepe. Odwróciła się powoli i poszła do przodu, w stronę wyjścia, zostawiając Growlithe'a za sobą, bez słowa. Bezbłędnie skierowała się ku światłu, ale zrobiła tylko kilka kroków, zanim przechyliła się do przodu. I odpłynęła.
A potem było tylko czarno.

Długo było czarno, chociaż sporadycznie pojawiał się dźwięk.
Jak gdyby siedziała przed ekranem i oglądała film bez obrazu. Czy to był strzał? Pomyślała, wyciągając rękę ku małemu obrazkowi, na który patrzyła z niepokojem, z odległości. Nie umiała przebić tej powłoki, która dzieliła ją od powrotu. Nie lubiła tego, w którą stronę szła akcja. Kiedy straciła przytomność i zwaliła się do przodu bez cienia życia ociekając krwią z rozerwanego boku padł pierwszy strzał. Niecelny. Pocisk trafił w jedną ze ścian, odbijając się rykoszetem i metalicznym odgłosem po jaskini. Upadł przy stercie gruzu i toczył się jeszcze przez moment.
Nie strzelać, nie strzelać!
Ludzie i łowcy. Przeplatający się za sobą, z bronią, paskudnymi twarzami, szkarłatnymi oczami, z masą broni. Wśród grupy tej wyróżniał się jeden. Z jasnym mundurem, grubymi okularami i włosami tak bladymi, że były niemal białe. W zębach trzymał nieodpalony papieros, a w ramionach karabin, ładował powoli porcję pocisków, nie zważając na otoczenie. I chociaż nadal leżała bezwładna ba ziemi, czuła, że przez moment ich spojrzenia zetknęły się. Przeszły ją dreszcze, nie lubiła tego wzroku, ale znała je. Kapitan dziesiątki zawsze miał taki wzrok, kiedy nie chciał się dzielić z nikim swoimi przemyśleniami.
- Nie ruszaj się, Wilczurze.
Otworzyła oczy, obudziła się. Widziała jego buty, kiedy wyminął ją i poszedł dalej, wgłąb jaskini. Poczuła, że ktoś przykłada płótno do ran szarpanych na ręce, ale pierwsze na co jednak spojrzała, bo musiała mieć pewność, był niepokojący obraz. Vettori, jak zwykle pełen opanowania celował w stronę Growlithe'a. I reszta łowców, która gotowa była zrobić z niego durszlak stała obok.

/Vettori to jeden z NPCów Yuu~
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Adrenalina powoli puszczała, lada moment zacznie czuć osłabienie przez swój nagły zryw. Już teraz ciężej mu się oddychało, ale był pewien, że wytrzyma przynajmniej do wyjścia, a potem niech mu gleba miękką będzie. Zdał sobie jednak sprawę, że przeliczył swoje siły i w garści trzymał tylko jakieś odpadki energii, które ledwo władował w lewą nogę, by zrobiła krok.
Potem?
Potem wszystko działo się błyskawicznie. Dostrzegł kątem oka, jak ciało Yū nagle upada. Mina mu wtedy zrzedła, ale nic nie powiedział i to nie dlatego, że z zaskoczenia połknął język. Nie zdążył. Jeszcze nim udało mu się zrozumieć stan ciemnowłosej, cała czaszka wypełniła się odgłosem spadających na twardą glebę kamieni. Łupało dziesiątkami takich głazów i dopiero po chwili uświadomił sobie, że to dźwięk kroków.
Mięśnie mu się zatrzęsły – w normalnych warunkach zwyczajnie by je napiął, gotowy do odparcia ataku, ale w obecnych ledwo trzymał się w pionie i cały obraz zaczynał mu się rozmywać i chybotać. Jeżeli los bywał czasami złośliwy, to Grow miał wątpliwą przyjemność tego doświadczyć – o ile ciało coraz mocniej odmawiało mu posłuszeństwa, tak zmysły były wyostrzone i to na dźwięki zazwyczaj normalnie rejestrowane. Usłyszał głos mężczyzny tak dobrze, jakby mówił mu prosto do ucha.
─ Nie ruszaj się, Wilczurze.
Uśmiechnął się kpiąco, mierząc rozgorączkowanymi oczami w Vettoriego.
Właśnie miałem odwalić salto w tył, na chuj się wpierdalasz.
Czuł za plecami lodowatą ścianę. Dookoła mnóstwo Łowców i tych ich błyskających na neonową czerwień oczu. Miał jakikolwiek wybór prócz kapitulacji? Uniósł rękę na wysokość swoich barków i wyprostował palce, pomiędzy którymi wysychała już krew. Drugą dłoń przycisnął do rany na brzuchu; nadal piekła jak ostatni skurwysyn i był pewien, że bez szwów się nie obejdzie. Rzecz jasna, o ile zamiast metalu igły nie władują mu tam tony ołowiu. A patrząc po minach to zachcianka mieszcząca się w top5 co najmniej połowy tu zgromadzonych.
Był w gównianym położeniu, a jednak nie potrafił się uspokoić i przybrać poważniejszej maski. Kącik ust unosił się po prostu minimalnie, ale i tak odnosiło się wrażenie, że ta zszargana zmęczeniem morda próbuje się uśmiechnąć. Ale potem nagle cmoknął. Palce uniesionej dłoni przechyliły się i dotknęły szczęki. Pod opuszkami natychmiast poczuł wilgoć. Nagle poczuł ją wszędzie. Na wargach, na brodzie, na szyi i na kołnierzu koszulki. Dokładnie w tej samej sekundzie rozległ się charakterystyczny dźwięk, jaki wydaje odbezpieczana broń. Źrenice alfy DOGS rozszerzyły się, prawie całkowicie przysłaniając barwy tęczówek, gdy skierował spojrzenie na otchłań w lufie pistoletu.
Mieli jedną łowczynię... wróć. Mieli pierdoloną szefową ranną jak po wyjęciu z maszyny mielącej i całą ścieżkę krwi, która prowadziła prosto do jego zaczerwienionego pyska. Naprawdę trzeba tu było łączyć wątki?
Pójdę z wami – westchnął rozdrażniony, odchylając na nowo rękę. Znów przybrał poddańczą postawę, jakby wystarczająco nie prezentował się na zdezelowanego. ─ Albo od razu wpieprzcie we mnie cały magazynek. Tylko zdecydujcie się szybko, bo za kilka minut mogę zrobić wam na złość i wykitować sam z siebie. Bywam złośliwy w stresujących sytuacjach.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Vettori wpatrywał się chwilę z góry na Wilczura, mrugnął powoli, ignorując ton jego odpowiedzi, nie mówiąc już o samym doborze słów. Być może większe wrażenie zrobiły one na pozostałych ludziach, nikt jednak w jakiś szczególny sposób nie dał tego po sobie poznać. Być może wcale nie interesowała ich potyczka słowna, kiedy w dłoniach trzymali broń, całkiem mocny argument w prawdopodobnym, niedoszłym sporze.
Atmosferę psuła i ratowała poniekąd sama łowczyni, rodzinka w tym męskim gronie, która jęknęła głośno i przeklęła w obcym języku.
- Chcesz mnie szyć na żywca? - zapytała w przerwie pomiędzy gryzieniem ziemi, a wydawaniem z siebie paskudnych odgłosów bólu. Podobało jej się bardziej, kiedy nie kontaktowała, nie widziała i nie czuła tego, co dzieje się dookoła. Chwilowo nie zwracała nawet uwagi na resztę, nie szczyciła się umiejętnością podzielnej uwagi, a w wypadku, kiedy czuła dolegliwości własnego ciała ponad wszystko, należało wybaczyć jej tą obojętność o los Wilczura. Nie, ona po prostu ufała, że nic mu nie grozi. Vettori nie był dla niego niebezpieczeństwem, bo i nie mógł nim być.
- Mogę Ci dać znieczulenie, ale... zapasy w szpitalu... - młody mężczyzna, niewątpliwie medyk ściszył trochę głos, czując, że nie powinien zbyt otwarcie mówić o niedoborach medykamentów. Teraz odmierzał porcję czyste wody na gazie, starając się zmyć nadmiar gęstej krwi z ręki kobiety.
- Nie, masz rację. Zajmę się tym później. - westchnęła głośno, starając się zakryć kolejny jęk bólu wydobywający się z gardła. Zostało zacisnąć zęby i dać się szyć. Bo przecież sama dobrze wiedziała, czym się różni medyk od lekarza i pomagała kiedyś innym godnie odchodzić.
Oparła się czołem o glebę, pozwalając igle chirurgicznej wbić się w ochłap skóry i umieścić go w okolicy swojego oryginalnego miejsca. To i tak bardzo tymczasowa pomoc, ale jedyna konieczna w tym momencie. Nikt z nich nie mógł zrobić nic więcej, poza próbą odroczenia niesprawności, a Kami z każdym szarpnięciem podważała realność aż tak rozległych obrażeń. To, z czym walczyła nie było człowiekiem, ale nie było też zwierzęciem, nie umiała nawet nadać temu imienia mężczyzny, który w sekundy przed atakiem stał obok niej, opierał się o nią.
Nie, nie powinna go usprawiedliwiać, już nie.
Musiała zapamiętać ten ból i te wspomnienia i tą sytuację, każdą jej sekundę, działania i ich konsekwencje. I wszystko, wszystko co się zdarzyło. Nawet ten paskudny smak ziemi, piasek miedzy zębami kiedy uderzyła o podłoże bezwładnie, otwierała buzię mimowolnie w niemym krzyku. Nie chciała tego czuć nigdy więcej, ale po tylu razach nadal... nadal robiła dokładnie to samo.
Nie było innego rozwiązania, innej ścieżki.
- Obejdzie się bez tego. Vettori. - spojrzała przez ramię za siebie. Obraz nie był wyraźny, nie czuła też żadnej wygodny mówiąc do nich z pozycji leżenie na brzuchu, ale musiała coś powiedzieć. - Zabierzcie nas stąd, potem zajmiemy się szukaniem winnych.
Stopniowe czyszczenie szycia gazą było miłą odmianą, chociaż nadal czuła, jakby po ręce przejechał jej czołg. Właściwie to w całości czuła się, jak ofiara porzucenia na torach, w głowie łupiło od utraty krwi, nie była blada tylko dzięki temu, że przypadkiem rozmazała sobie trochę krwi na twarzy.
Vettori długo trawił słowa, stał tyłem do kobiety, dlatego nie mogła wiedzieć, jak zamyka oczy szukając cierpliwości, skrzywia lekko usta. Chwila zawahania była wymowna, ale w końcu opuścił broń, lufą grożąc co najwyżej czubkom własnych butów. Reszta ludzi podążyła jego tropem, równie niechętnie.
- Dasz radę wstać? - jasnowłosy zapytał, kierując słowa do Wilczura. Jego twarz nie wyrażała żadnej urazy, właściwie żadnej konkretnej emocji. Wykonywał po prostu rozkazy, zachowując opinię o nich tylko dla siebie.
Zaczepił karabin na pasek i przesunął go sobie na plecy, przykucnął żeby pomóc białowłosemu się podnieść.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Po eleganckiej wymianie zdań sytuacja nadal się nie poprawiła. Wilczur wyglądał na zaskoczonego – tak jasno odpowiadał, a lufy wciąż wcelowane były prosto w niego, gotowe do rozgrzania pod naporem ciskających z nieprawdopodobną prędkością nabojów. Nic takiego jednak się nie stało, chociaż cisza przedłużała się, wzbogacona chrapliwym dyszeniem. W czaszce huczało od krwi, której puls czuł w końcówkach palców uniesionej dłoni. Przeszło mu nawet przez myśl, że będą tu tak stać i czekać, aż opuści go ostatnia kropla krwi, niczym finalne ziarnko piasku w klepsydrze.
Wtedy jednak się odezwała.
Jej głos wydawał się jakby nie na miejscu. Był o wiele słabszy niż wcześniej i kompletnie niepodobny do tego, który pamiętał z M3. Naszpikowany był jednak ostrością, bo mimo mniej „odpowiedniej” nuty zatrzymywał wszystkich w miejscu. Grow obrzucił wtedy prowokującym spojrzeniem Vettoriego. Uśmiechnął się do niego czarująco, a potem obrócił głowę do Yū i nagle się skrzywił.
„Szukaniem winnych”.
Przecież to efekt motyla. Wilczur ledwo trzymał się na nogach, ale nawet on zdawał sobie sprawę, że dyskusja nie będzie miała sensu. Nie ugryzłby jej, gdyby nie był rozdrażniony, gdyby w umyśle nie pracowały zastałe trybiki odpowiedzialne za zwierzęcy instynkt. Musiała go jednak rozdrażnić, bo musiała ratować swoich pobratymców tam, na arenie. Jedynym słusznym wyborem wydawało się być pchnięcie sojusznika na sam środek pola otoczonego barierkami z drewna i szmat. Ale nie zrobiłaby tego, gdyby nie postanowił przyjść na trybuny, zwiedziony zapachem nowej, wspaniałej nagrody. Cofając się o kolejne kadry, wszystko sprowadzało się do Shuheia i tej jego wykrzywionej w uśmieszku mordy. Tej miny mówiącej: „dobre, co? I tak wygrałem”.
Wilczur splunął w bok.
Czuł na wargach smak krwi. I przegranej. Zaraz jednak dźwięk opuszczanych broni, cichych szurnięć ubrania o ubranie – to wszystko ściągnęło jego zainteresowanie. Oderwał wzrok od leżącej brzuchem na ziemi Yū i pokręcił głową.
Czy da radę wstać?
- Stoję – uściślił, ale nie wyczuwało się już rozbawienia, ani nawet wściekłości; mimo wewnętrznych chęci, tracił siły na zabawy. Ton słabł równie szybko, jak prędko wyczerpywało się jego ciało. Bo istotnie, trzymał się w pionie, ale robił to już tylko dzięki ścianie i chyba na przysięgę harcerza. Zresztą obraz już wcześniej mu się rozmazywał i teraz wcale nie było lepiej. Jeszcze parę minut a kolana ponownie się pod nim zarwą – odliczał sekundy. Ubranie dawno mu już przesiąknęło i teraz spomiędzy palców przyciśniętych do brzucha przeciskały się drobne kropelki szkarłatu, które ześlizgiwały się po ręce, drżały chwilę na kostce nadgarstka, a potem skapywały na ziemię. Raz. Dwa. Trzy... - Ale jeżeli mam iść, potrzebuję któregoś z was. – Rozejrzał się po twarzach stojących w cieniu łowców, ostatecznie zatrzymując wzrok na wyjściu, bielącym się tak blisko.  - Łowczyni wie w czym rzecz. To boli tylko przez chwilę.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Bandaż uciskowy miał utrzymać w miejscu świeżo nałożone szwy. W zasadzie nie czuła przemożnej chęci by ruszać nagle tą kończyną i podobało jej się, że w ogóle trzyma się w kupie, więcej nie mogła chwilowo wymagać. Mogłaby ocenić jej stan samodzielnie, lecz po co psuć sobie dodatkowo humor, którego strzępki zbierała z ziemi wraz z piaskiem wchodzącym między zęby. Pomogła sobie drugą ręką, która była zadziwiająco sprawna, w porównaniu do drugiej, nie posłużyła ani przez moment jako zatyczka dla paszczy wyrażającej chęć rozszarpania wszystkiego, co pachnie mięsem. Przeturlała się na nieuszkodzony bok z cmoknięciem niezadowolenia zauważając, że głębokie bruzdy w materiale przesiąkły już krwią, ale zapchały się ziemią. Zobaczył to także młody medyk, sięgając natychmiast ku resztce wody w bukłaku.
- Obejdzie się, najpierw pomóż mi wstać. Te wybuchy... podejrzewam, że to wasze, ale mimo wszystko... - próbowała mówić logicznie, ale słowa uciekały z myśli zastępowane ukłuciami duszącego bólu. Nachodziły ją myśli, by wsadzić sobie nóż w krtań i skończyć tu i teraz, lecz doskonale wiedziała także, że to chwilowe odczucie zachcianki, które niewiele by zmieniło w ich aktualnym stanie.
- Zobaczysz. - odpowiedział jej Vettori, na co posłała mu uniesioną pytająco brew.
Nie szczególnie czuła się w potrzebie zabawy w zgadywanki, ani nawet nie czuła tego radosnego, względnie, podniecenia wiążącego się z niespodzianką. Jasnowłosy był jednak jedną z ostatnich osób, które podejrzewałaby o rozkręcanie dobrej zabawy, prędzej uznałaby go za zdrajcę, niżeli duszę towarzystwa, a w to także nie wierzyła prawie w ogóle. Z racji tego jednak, ze sama wolałaby porozmawiać poza obrębem jaskini, nie ciągnęła go za język.
Pozwoliła pomóc sobie wstać, podpierana ramieniem medyka. Gotowa by opuścić kamienną pułapkę w tej samej sekundzie, zatrzymała się niechętnie na dźwięk jego słów. Nie umiała się nie skrzywić, ani nawet udawać, że nie wiedziała, o co mu chodzi. Natura tej rzeczy była jednak taka, że nie była w stanie nawet teraz zachować neutralności.
- To wampiryzm, prawda? - rzuciła nazwą, chociaż wcale nie była pewna, czy ma rację. Czytała o tym w książkach, raczej fantastycznych niżeli naukowych, dlatego chociaż wszystkie charakterystyczne cechy pasowały, jej ton wyrażał sceptycyzm. Dokładnie taki sam, jaki pojawił się na twarzy niektórych łowców. Na dobrą sprawę miała prawo nie wiedzieć, chociaż doświadczyła tego na sobie, że chodzi dokładnie o ten rodzaj hmm... zdolności? Nigdy jej sam nie powiedział, wszystkiego się domyślała. - Vettori?
Zmrużył powieki, wydając z siebie ciche westchnienie. Poprosiła go właśnie dlatego, że chociaż musiał czuć absurd sytuacji, nie odmówiłby, nie podważyłby nawet prawdopodobieństwa jej podejrzeń. Wiedział jak nie poddawać wiary innych łowców w wątpliwości. A jednocześnie Kami wiedziała, że jeżeli wrócą do kryjówki, a muszą wrócić, nie ma innej opcji, to z jego strony padnie jakiś wyrzut zawierający słowo 'zachcianki'. Cholera, gdyby Wilczur był cycatą panienką, mogła obiecać, że połowa tu obecnych już klęczałaby na ziemi tnąc sobie żyły i walcząc o pierwszeństwo.
- Jeden ruch za dużo, Wilczurze... - mruknął mężczyzna, podwijając rękaw munduru ponad zgięcie łokcia.
Chociaż wcale nie musiałby nic mówić, szczęk broni w rękach otaczającego ich towarzystwa miał wystarczająco wymowny wydźwięk.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

- To wampiryzm, prawda?
Obrzucił ją spojrzeniem, które na sekundę zdawało się być bardziej przytomne; przez mgłę przyciemniającą poczytalność przebiło się światło zrozumienia. Równie dobrze w grę wchodziła wersja z przypadkowym błyskiem, który prześlizgnął się półkolem po wilgotnych od gorączki ślepiach Wilczura. Nic jednak nie powiedział, choć kącik ust drgnął gotowy do wykrzywienia twarzy w jakimś niespecjalnym grymasie. Ciężko uznać, czy powstrzymywał się przed reakcją, czy odwrotnie – szczególnie miał ochotę pokazać, co myśli o samym słowie „wampiryzm”, ale mięśnie były zbyt słabe, aby poszło według jego wersji wydarzeń. Tak czy inaczej szybko odwrócił głowę i nie była już w stanie dostrzec nic poza głębokim cieniem rzucanym na jego profil, gdy przyglądał się sceptycznym twarzom łowców.
- Vettori?
Zrobił to samo co jasnowłosy łowca – po prostu wypuścił powietrze z płuc, zrezygnowany, pokonany, postawiony przed faktem dokonanym. Z płuc Wilczura wyrwało się głośne, demonstracyjne westchnięcie dzieciaka, który znów dostał na święta to, czego nie chciał. Mógł się jednak tylko przyglądać jak Sweter W Renifery podchodzi do niego z tymi swoimi lodowatymi oczami i miną mówiącą: „jeden ruch za dużo...”.W obecnej sytuacji nie mógł grymasić.
Stanął więc pewniej na nogach, chociaż biodrem wciąż opierał się o lodowatą posadzkę. Duma nie pozwalała mu jednak nie kłanianie się w pas przed kimkolwiek – a już tym bardziej, gdy ten ktokolwiek znalazł się wystarczająco blisko, by dostrzec krople potu na skroniach i napięte mięśnie szyi. Obrzucił Szal Na Drutach dziwnym wzrokiem, zmuszając ostatnie minipokłady energii do tego, by zapanować nad dotychczas płytkim, narwanym oddechem. Zaraz potem oparł zakrwawione palce na wyciągniętym przegubie. Przymrużył wtedy ślepia i przesunął kciukiem po linii żył na nadgarstku, wyszukując pulsu. Przez chwilę wyglądał jak ktoś, kto z namysłem analizuje plan, który właśnie wpadł mu do głowy, ale kiedy rozchylił usta jasnym było, że Skarpety Z Puchem nie tylko okażą się niechcianym prezentem, ale też felernym, bo dziurawym.
Gorący wydech padł na skórę łowcy, gdy Grow uniósł jego nadgarstek i rozchylając paszczę zawisł nad niemo dudniącymi linkami naczyń krwionośnych.
- Jeden ruch za dużo, Wilczurze...
TO są właśnie te momenty, w których człowiek uświadamia sobie dziwne rzeczy. Grow przykładowo, z zębami szybko zatapiającymi się w ręce i wargami przylegającymi do napięstka, z satysfakcją zdał sobie sprawę, że już na samym początku odgadł słowa, które usłyszał dopiero kilka męczących uderzeń serca później. Długo się jednak nie nacieszył odkryciem mocy jasnowidztwa. Myśl uleciała wraz z pierwszym przełknięciem, jakby krew stanowiła przypływ odrzucający wątki aż po czeluście głowy. Nie pił szybko, ale i tak miał wrażenie, jakby cała jaskinia została wyciszona specjalnie na tę okazję – żeby każdy wokół był w stanie wyłapać charakterystyczny dźwięk towarzyszący nagłemu drgnięciu grdyki. Jednocześnie był świadom, że wyostrzenie zmysłów było dobrą wiadomością. Wracały mu siły i z każdym kolejnym łyknięciem coraz bardziej dochodził do wniosku, że Vettori słabnie, a on potężnieje. Że gdyby zacisnął teraz szczęki, to zęby zwarłyby się na kości i mógłby ją wyszarpać z łatwością, z jaką wyszarpuje się kość z rozgotowanego mięsa...
Westchnął.
To już drugi raz w przeciągu ostatniej minuty, gdy to zrobił. Różnica polegała na tym, że tym razem gorące powietrze padło na dwie z czterech ran, jakie mu zadał, a nie na nietkniętą strukturę. Wyprostował plecy, przyciskając wierzch ręki do kącika ust. Po brodzie spływała mu świeża strużka, którą wytarł niedbałym ruchem. Czuł, niemal fizycznie, jak rany zaczynają się zasklepiać. Nie wypił krwi na tyle dużo, aby Vettori osłabł, choć szum w skroniach i dyskomfort były nieuniknione. Działało to w obie strony i organizm Growa, mimo posilenia się, nie był w stanie wykorzystać pełni mocy. Wziął więc tyle, ile wziąłby każdy stadny drapieżnik: wystarczająco, aby nie umrzeć.
Oblizując górne zęby odszukał spojrzenie Yū. Uśmiechnął się wtedy irytująco i potaknął; prowadź, szefowo.

Przeskok?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie czekała na odpowiedź, wyczytała wystarczająco wiele z jego spojrzenia, a skoro nie zaprzeczył, równie dobrze mógł się przyznać. Poza tym, przede wszystkim chciała zaspokoić swoją własną ciekawość, a opinii o zdolnościach Wilczura będzie tyle, ile łowców w jaskini. Branie jakiejkolwiek z nich pod uwagę byłoby paskudną stratą czasu, a czas był przecież niezwykle cenną walutą, której nie dało się w jakikolwiek sposób gromadzić. Kami nie zamierzała płacić chociażby jeszcze jednej minuty, po to tylko, by nastroje jej ludzi pozostały w ryzach. Nie było jednak osoby, która w jakiś wyraźny sposób sprzeciwiałaby się temu, że Vettori miał służyć za chodzący bank krwi. W oczach niektórych pojawiła się raczej ulga, a potem niekryte zaciekawienie samym procesem.
A kobieta jakżeż cieszyła się z umiejętności Wilczura do leczenia się czyją krwią. Też by tak chciała. Jasne, regeneracja łowców przewyższała naturalną, a rany które najczęściej zapowiadały jakieś trwałe kalectwo dawały się jednak uleczyć, ale nie sądziła, by kiedykolwiek odzyskała poprzedni wygląd swojego przedramienia. W najlepszym wypadku pozostanie tam sporo paskudnych blizn, kolejnych do kolekcji. W którymś momencie ktoś jednak zada jej na tyle rozległe obrażenia, że bez cudownego sposobu na ich zasklepienie pożegna się z życiem. Dla niej rany oznaczały trwały ślady, uszczerbek, którego nie da się do końca zniwelować. I nastanie taki czas, kiedy nowa blizna będzie powstawać na starej, do tego czasu wolałaby raczej umrzeć, ale śmierć ze starości byłaby w tym przypadku bardzo nierealnym marzeniem. Preferowała stawiać sobie nieco łatwiejsze w realizacji cele, jak chociażby nie wykrwawić się przed wyjściem z jaskiń.
Vettori był wdzięcznym dawcą, nie komentował, nie patrzył. Poddał się temu bez sprzeciwów, bo nieme prośby były dla niego najlepszym rozkazem. Nie dało się skomentować sytuacji lepiej, niż milczeniem, a on rozumiał dokładnie tyle samo, ile trafiłoby do jego umysłu, gdyby czarnowłosa postanowiła uargumentować swój wybór. Przez moment drgnęła mu warga, ale nie wydał z siebie ani jednego odgłosu choć niewątpliwie sposób w jaki Wilczur raczył się zawartością jego żył musiał być nieprzyjemny.
Jednooka odwróciła głowę. Po raz pierwszy od dłuższego czasu możliwość wyjścia poza jamy na deszczową pogodę stała się całkowicie realną. Wdychała ostrożnie ostre powietrze, czuła wyraźnie zapach mokrej gleby i słyszała odległe grzmoty, które w towarzystwie błyskawic rozświetlały kontury gór wiele kilometrów dalej. Podpierając się na ramieniu medyka doszła na skraj jaskini przyglądając się rozciągniętymi przed jej spojrzeniem widokom. Kiedy ciągnęli ich do środka, nie miała okazji przyjrzeć się okolicy. Desperacja z każdego miejsca wyglądała po swojemu, ciemna i surowa. Ciężkie, sine chmury jedynie podkreślały jej wanitatywną malarskość.
Piękne i straszne miejsce. Pomyślała, kiwając głową, by szli dalej.

---

- Niektórzy uznali, że wolą siedzieć w swoim własnym towarzystwie. - zaczął mężczyzna w okularach podając Wilczurowi parującą miskę czegoś, co w definicji było gęstą zupą, a w realnym życiu przypominało zieloną śmietanę, do której ktoś wrzucił musli pół roku po terminie. Posiłek był jednak ciepły, pożywny i jeżeli zaryzykowało się spróbowanie, także zjadliwy.
Usiadł z boku kobiety, wcześniej śledząc jej spojrzenie, które skierowane było na inną grupkę łowców. Kilku ludzi pracowało nad rozpaleniem drugiego ogniska, nieco na lewo od środka ich tymczasowego obozu, rzucali nerwowe spojrzenia na centralną cześć, uciekając oczami na bok, gdy przypadkiem zetknęli się wzrokiem z liderką. Jednooka nie powiedziała ani słowa w tym temacie, odebrała od Vettori'ego swoją porcję jedzenia i wróciła myślami do ich własnego grona.
- Jak się czujesz? - zapytała, wbijając łyżkę pionowo w środek miski i sprawdzając, czy zupa jest na tyle gęsta, że pozwoli sztućcowi stać w takiej pozycji bez pomocy jej dłoni. Łyżka ustała.
- Nie ma problemu.
Ręka owinięta kilkoma paskami czystego opatrunku schowana była pod długimi rękawami munduru. Nie było sprawy, nie miał zamiaru drążyć tematu, ani też jednooka nie zamierzała. Zawsze jednak wolała się upewnić co do stanu swoich towarzyszy i na pewno nie wspomniała o tym głośno, by wzbudzić w Wilczurze jakieś poczucie długu. Jeżeli ktoś miał tu jakiś dług, to raczej ona u niego.
Nie podobało jej się, że niektórzy otwarcie wyrażali swoją pogardę względem sojuszniczego przywódcy, ale nie pozwalała im poczuć satysfakcji upomnieniem. W zasadzie mogli mieć prawo nie zgadzać się co do niektórych działać Łowców, póki jednak nie buntowali się otwarcie, mogli trzymać w sobie jakieś żale. Każdy takie ma. A Desperacja nie była ich królestwem. Musieli pogodzić się z tym, że zawsze będą tutaj gośćmi uzależnionymi od kaprysów natury, tej prawdziwej, jak i tej pochłoniętej przez wirusa. A czy właściwie to nadal nie była natura właściwa? Nieważne.
- A ty Wilczurze? Jak się czujesz? - skierowała wzrok i pytanie, tym razem na drugiego mężczyznę. Wyciągnęła łyżkę ze środka miski i grzebła nią niechętnie w jedzeniu. Przez ból przełyku nie czuła ogromnej chętni na pożywianie się.
Medycy zaoferowali pomoc także i jemu, ale nie miała pewności ile udało im się razem z działać. Nie mieli rozkazu za wszelką cenę zająć się jego zdrowiem, tylko w granicach jego zgody. Sama czuła się... hm, chociaż żyła. Tyle dobrze.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Siedział nieruchomo przy ognisku, oparty plecami o twarde drzewo. Patrzył cały czas w sam środek ognia, zahipnotyzowany tańcem płomieni, wsłuchany w głuche, beznamiętne trzaski palonego drewna. Wyglądało na to, że za nic w świecie nie zepsuje sobie tej chwili, ale nagły ruch nieopodal wymusił na nim podstawowe reakcje. Zmarszczył brwi nad przymrużonymi ślepiami i spojrzał na bok, wbijając oczy w podchodzącego łowcę. Teraz, kiedy wewnętrzna bestia przestała rechotać i zapadła w niestabilny sen, Grow zachowywał się spokojnie jak jasna cholera. Nawet jego ruchy były wolniejsze, bardziej ociężałe. Podniósł rękę, żeby objąć palcami miskę i opuścił ją na udo, zerkając pytająco na to, co znajduje się wewnątrz naczynia.
Jakieś słowa próbowały wydrążyć dziurę w otaczającym go kokonie, ale nie zareagował na nie, pozostawiając mężczyznę w okularach bez żadnej odpowiedzi. Przyglądał się tylko w skupieniu masie, która wypełniała miskę. W jednej chwili przekrzywił głowę na lewo, jak pies, który nie zrozumiał polecenia, jednocześnie przechylając przy tym trzymany przedmiot. Kiedy zupa praktycznie nie drgnęła, przechylił jeszcze mocniej. Nie sądził, żeby łowcy odżywiali się cementem, ale na dobrą sprawę – kto ich tam wie? To by wyjaśniało, dlaczego wszyscy co do jednego stale mają betonowe miny.
- Jak się czujesz?
- Nie ma problemu.
Grow im nie przeszkadzał.
„- Co u matki?
- Umarła.”
Był zajęty poważniejszym problemem.
-„ Aha. Zgwałciłem ci chomika.
- Dobra.”
Podniósł miskę i powąchał kleistą zawartość, zaraz odsuwając ją od siebie, jak ktoś, kto w ostatniej sekundzie odepchnął od twarzy mordę z zębami jak wystawa noży. Wykrzywił usta, łapiąc za wbitą w mało płynną masę łyżkę i zaczął dukać, przyglądając się, jak przerwana tafla odnawia się w tempie po prostu niesamowicie rozciągniętym w czasie. Zamrugał zaskoczony, przechylając głowę w drugą stronę. Slowmotion nie minęło. Hm. Gdy przy innych zupach płyn natychmiast uzupełnia lukę, tutaj papka przypominała raczej bagno, które niespiesznie powraca do poprzedniego stanu, nijak się mając do normalnego, bezpiecznego dla życia dania. Pewnie odwróciłby miskę dnem do góry, bo już napinał mięśnie i kładł drugą dłoń na naczyniu, gdyby nie usłyszał Yū i nie spojrzał na nią z miną kogoś wybitego z ważnego rozmyślenia.
Jak się czuł?
Odwrócił głowę i spojrzał dalej, w stronę odłączonych łowców. Jeden z nich ukląkł obok sterty chrustu i starał się wskrzesić ogień, drugi stał obok i pocierał szybko ręce. Gdyby ktokolwiek wsunął mu między dłonie patyk i pochylił go nad ziemią, wznieciłby pożar stulecia w sekundę. Grow pomyślał niechętnie, że mógłby załatwić problem. Zrobić coś za nich. Wsunąłby palce w czerwono-złote wstęgi gorąca i wykonał ruch przypominający zgarnianie rozsypanej mąki z blatu. Wbrew wszystkim logikom świata ogień nie spalałby mu skóry, a już tym bardziej by nie gasł, kiedy dłoń opuściłaby palenisko. Tliłby się żywo. Dziecinnie proste, nie? Z drugiej strony wciąż pamiętał te spojrzenia, napięte miny, nie do końca opuszczoną broń, bo musieli być gotowi na wypadek, gdyby...
Wrócił wzrokiem do brei w misce.
- Chujowo. Stabilnie. Mało mówicie, więc jest nudno. Ale paru dało radę, nawet chciałbym szczerze podziękować wszystkim, którzy podczas naszej podróży  się odważyli i wysłali mi różne wyrazy, w tym jeden szacunku.
Był już o krok od wsunięcia łyżki między wargi, ale nagle jego nadgarstek znieruchomiał, a on sam spojrzał na Yū.
- Jesteście bardzo ludzcy, wiesz? To dość niespotykane. Mogę więc spać obok ciebie?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Utkwiła wzrok w niebie, pojedyncze krople spadające z nieba od czasu do czasu mąciły ciszę uderzając o plandekę nad ich głowami.
Obóz był tymczasowy, dało się go zwinąć i rozłożyć w przeciągu godziny, nikt nie pokusił się o przesadne wygody, ważne, by było bezpiecznie i względnie dało się przetrwać nocne godziny. Opad powoli uspokajał się już wtedy, gdy opuszczali okolice jam w skałach. Tego dnia nie było trupów, część kryjówki została wypełniona gazem, kilku napastników zemdlało, zanim zdołali wpaść w wir bójki, zdecydowana większość uciekła jednak wgłąb, najpewniej kierując się do innego wyjścia. Łowcom nie zależało na pogoni, ale na odbiciu przetrzymywanych. Informacji dostarczyła dziewczynka i śpiący wówczas na jej ramieniu kromstak. Minęło kilka godzin, zanim reszcie grupy udało się zlokalizować dokładne umiejscowienie jaskiń, potem wszystko poszło już zdecydowanie szybciej.
Nikomu nie zależało na ścieraniu się w bezsensownej walce, ani łowcom na marnowaniu amunicji, ani wymordowanym z bandy, by ginąć od kul, zanim uda im się dobiec i zmusić atakujących do walki w zwarciu. Wszystko odbyło się minimalnym kosztem, wydawało się nawet, że udało im się wydostać za łatwo. Był z tego jednak jakiś morał, a karę za głupotę kobieta wybrała sobie sama.
Dźgnęła masę w misce czubkiem łyżki. Podtrzymywała naczynie dłonią ręki leżącej na temblaku. Medyk kazał jej nie ruszać ramieniem przez najbliższą dobę, ale miała tyle samo doświadczenia w fachu co on, może nawet odrobinę większe. Używała więc kończyny kontrolując dawkę bólu, z jaką sobie jeszcze dawała rady. Mięśnie wymagają odpoczynku, ale powinny zasklepiać się przy naturalnym ruchu, nie chciała pozostać z jedną ręką przez najbliższy miesiąc.
Spojrzała jeszcze raz na skład zupy. Nie chodziło o to, że nie lubiła ich sztandarowego dania wypadowego, ale jadła je tak często, że czuła smak w ustach, nie połykając nawet jednej łyżki specjału. Nie było jednak nic na tyle łatwego w przygotowaniu do drogi niż to, a ich zapasy też mogły się w którymś momencie skończyć. Nie wybrzydzała, tyle że teraz nie zastanawiała się wcale nad pożywieniem. Skupiła się bardziej na słowach rzuconych przez Wilczura i nie mogła się nie zgodzić, większość łowców przy ich ognisku raczej milczała, humory przy drugim zdawały się być o niebo lepsze.
- Nie wiń ich za to. Wiesz jak to wygląda z ich strony. Ruszają na pomoc liderowi w towarzystwie wymordowanego, a widzą lalkę pomiataną przez przerośniętego psa, którego potem mają gościć jak swojego przy ognisku. Do tego nagle dowiadują się, że chodzi o tego słynnego przewodnika sojuszników. Wielu z nich dopiero poznaje uroki Desperacji, a przede wszystkim chyba mocno zrozumiało, że łowcy są i zawsze będą jedynie gośćmi na tych ziemiach, uzależnionymi od kaprysów wirusa i jego dzieci. A mimo to, by zapewnić sobie to minimum bezpieczeństwa muszą udawać, że nic się nie stało. - odwróciła głowę w jego kierunku, dopiero teraz jak gdyby uwalniając się od części myśli, które musiała wypowiedzieć w przestrzeń miedzy nimi. - Co ja mówię. Przecież nic się nie stało, racja? Dla Ciebie to jest naturalne... może powinnam powiedzieć inaczej, że nie ma innego wyjścia, tak jak dla mnie, gdy rzucam na szalę więcej, niż mogę sobie na to pozwolić. Ostatecznie chodzi o to, by ktoś powstrzymał nas, jeżeli wszystko pójdzie za daleko. Normalni ludzie nigdy nie zostają przewodnikami ludu, a jeżeli znajdzie się osoba, która ich powstrzyma, gdy pogrążą się w szaleństwie za bardzo to znaczy, to są właśnie Ci, którym zależy na sprawie z całego serca. Im zależy, dlatego mogę udawać razem z nimi, że wcale nie żegnałam się wtedy z życiem patrząc w paszczę szaleństwu.
Vettori odłożył na bok opróżnioną miskę spoglądając z dezaprobatą jak kucharka w stołówce na ich wypełnione po brzegi naczynia. Gdyby nie to, że najpewniej był najmłodszy w tym towarzystwie, skomentowałby to jakoś. Pozostał jednak niewzruszony tak na ich niechęć do gęstej zupy, jak i wywód kobiety. Doskonale zdawał sobie sprawę, że lubiła nadawać rzeczom większy sens, niż na prawdę miały, że wiele rzeczy musiała sama sobie wytłumaczyć, by nie wpadać w panikę.
Jednooka wygrzebała z miski coś o nieregularnym kształcie i wpakowała sobie do buzi żując z umiarkowaną radością. Po takim czasie głodówki wcale nie czuła pustki w żołądku, obawiała się, że nie wciśnie w siebie zbyt wiele w takim stanie. Bandaże otaczały cały jej brzuch, utrzymując grube opatrunki na rozdartym boku. Rany wyglądały paskudnie i bolały tak, jak wyglądały, więc okropnie. Nie uszkodziły jednak niczego wewnątrz, pozostając długimi bruzdami, które ostatecznie pokryją się stwardniałą skórą w postaci blizny, pozostając jedynie jako niemiła pamiątka.
Przechyliła głowę na bok w zakłopotaniu.
- Tylko ludzie zrozumieją innych ludzi, tylko ludzie mniej ludzcy od nich są w stanie stanąć do walki, mimo że wojna to domena tylko i wyłącznie jednej rasy. - pokręciła głową na widok jakiegoś z młodszych łowców, który chciał zabrać od nich naczynia. Jeszcze nie zjadła, chociaż nie czuła się w stanie przełknąć wiele więcej, chciała zmusić przynajmniej to minimum, żeby pobudzić żołądek do pracy, obudzić go po dłuższej chwili bolesnej bezczynności. - W każdym razie nie widzę powiązania jednego z drugim. Będziemy spać wszyscy przy ognisku, więc jeżeli Ci to nie przeszkadza, potraktuj to jako zgodę.
Zgarnęła bokiem łyżki schłodzoną masę z powierzchni i pochłonęła ją w kilku kolejnych łykach.
- Pójdę rozstawić straż. - rzucił gdzieś w międzyczasie okularnik i zebrał się, by opuścić ich w trakcie rozmowy. Z góry dwójka odbitych została wykluczona z pełnienia swoich wart i Kami dziękowała za to w duchu, czuła, że jeżeli jeszcze trochę spędzi przy cieple ogniska, to uśnie na siedząco.
- Liczę na Ciebie, Vettori. - odprowadziła go wzrokiem.
Wśród całej grupy wypadowej byli przede wszystkim łowcy, ale znalazłoby się ze trzech ludzi. Mało kiedy zabierali ich ze sobą poza mury, żeby nie ryzykować zarażenia. Czerwinka nie była najlepszym rozwiązaniem na zarażenie, chwilowo jednak jedynym dającym nieco większą szansę na przeżycie.
- Mniej ludzcy niż nas o to oskarżasz, ale bardziej, niż możesz się tego spodziewać. - rzuciła jeszcze tylko, przechylając następnie miskę w stronę swojej buzi, by pochłonąć wszystko, co było w stanie spłynąć po bokach naczynia.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 4 z 10 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach