Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 1 z 9 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next

Go down

Pisanie 02.04.20 1:49  •  [ALTERNATYWNE] 14 nawiedzonych nocy Empty [ALTERNATYWNE] 14 nawiedzonych nocy


14 Nawiedzonych Nocy


PIERWSZA NOC


Była godzina dziewiąta rano w poniedziałek. Dwa czarne wany podjechały pod dom Howensów przywożąc na miejsce siedmioro uczestników programu. Dom otaczał ponad trzymetrowy, kamienny mur, przez który nie byliście w stanie niczego dostrzec.
- Postawiliśmy ten mur specjalnie na potrzeby programu! - powiedział z uśmiechem Charlie Benett, producent stacji telewizyjnej TTV. Był to dość niski mężczyzna, nieco przysadzisty o grubym wąsie, którego moda przeminęła chyba z dziesięć lat temu. Był lipiec, temperatura pomimo porannej pory zaczynała doskwierać. Było chyba z trzydzieści stopni w cieniu, a przecież nie było nawet południa.
- Przez czternaście dni będziecie odcięci zupełnie od świata. Zero kontaktu z rodzinami, przyjaciółmi, z nami. W zamrażalce i lodówce macie zapas na czternaście dni, a woda w kranie jest zdatna do picia. To co? - klasnął w dłonie, uśmiechając się promiennie spoglądając na każdego z was po kolei.
- To do zobaczenia! - pomachał wam, kiedy przekraczaliście metalowe drzwi, które bardziej przypominały zabezpieczenie, jakie stosuje się przy różnego rodzaju sejfach, aniżeli domach. Z drugiej strony ich grubość i ciche skrzypnięcie, gdy zamykały się za wami dodawały jedynie klimatu. Po chwili mogliście usłyszeć metalowy odgłos łańcucha, a na koniec pstryknięcie kłódki.
Staliście w siódemkę przed staro wyglądającym domu, w którym już na pierwszy rzut oka nikt nie mieszkał od paru dobrych lat. Trawa dookoła sięgała niemalże łydek i jeżeli kiedykolwiek była tutaj jakaś ścieżka - już dawno zniknęła pod naporem chwastów i gąszczy. Ciemna cegła domu straszyła wyblakłym kolorem, a w wielu miejscach odpadał tynk, z kolei na dachu mogliście dostrzec brak paru dachówek. Do starych, odrapanych i drewnianych drzwi prowadziły trzy schodki zbudowane z drewna, a każdy stawiany krok na nich niósł ze sobą dziwnie brzmiące skrzypienia, jakby w każdej chwili miały się zarwać.
Po wejściu do domu od razu w wasze nozdrza uderzył zapach stęchlizny oraz zaduch. Brudne i zakurzone podłogi od lat nie widziały szczotki i mydła, tak samo ściany, w których rogach znajdowały się grube pajęczyny. Tapety w blade kwiaty w wielu miejscach odpadały grubymi warstwami, a wszystko dookoła, zaiste, wyglądało gorzej od przysłowiowych "spartańskich warunków". A wy mieliście tu spędzić czternaście długich dni i nocy.


1. Mapa domu z zewnątrz
2. Parter
3. I piętro
4. Piwnica
5. Od teraz możecie pisać bez kolejki do 08.04. do godziny 20.00
6. Po tym czasie następuję noc.
7. Z niektórymi mogę pisać mini fabułę na pw, aby nie psuć niespodzianki i zabawy innym uczestnikom.
8. Każdy może zabrać ze sobą 2 rzeczy. Napiszcie w spoilerze co zabieracie.





                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

  Charlie Benett był... zdecydowanie zbyt energiczny i wesoły jak na tematykę programu, który prowadził. Bardziej pasował na sprzedawcę promującego jakieś dzikie produkty niż opiekuna siódemki osób zamkniętych w opuszczonym domu. Miał jednak przyciągającą aurę wokół siebie, przez co nie dało się przejść obok niego obojętnie.
  Może właśnie dlatego wylądował w tym programie.
  Widok muru wydusił westchnienie, choć na tyle ciche, by nikt dookoła nie zdołał go wyłapać. Nogi poniosły go przed grupę; nie miał zamiaru wchodzić do środka na samym końcu, gdy inni zdążą już pozajmować najdogodniejsze lokacje. Wskoczył gładko po schodkach, później pchnął drzwi, od razu czując na twarzy uderzenie stęchlizny i wilgoci. No tak.
  Z początku nawiedziły go wątpliwości wobec bezpieczeństwa w tym przestarzałym domu... czy nie narażano ich na wypadki? Wszystko tu śmierdziało starością i nie byłby zdziwiony, gdyby pod lekkim naporem dłoni upadła cała ściana. Po kilku marnych sekundach dotarła do niego miażdżąca rzeczywistość – sami się na to zgodzili.
  Pokręcił głową, postanawiając w pierwszej kolejności odnaleźć wspomnianą przez organizatorów kuchnię z zapasami oraz wygodnie umiejscowiony pokój. Ostatecznie złapał za klamkę drzwi naprzeciw schodów (pokój nr 4). Wnętrze nie zadowalało wystrojem, tak samo, jak cała reszta domu, niemniej dla studenta przyzwyczajonego do ścisku akademickiej szafy błędnie nazywanej pokojem znalezione pomieszczenie wydawało się bardziej niż w porządku. Rzucił plecak na łóżko, coby nikt nie podkradł zaklepanej klitki i ruszył na dalsze poszukiwania.
  Chwilę później wylądował w kuchni, a zaraz po niej w spiżarni, chcąc przejrzeć pozostawione produkty. Nagle poczuł jak na swoich studiach.
  – Nieźle.

ekwipunek::
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

   Przed oczami miał Nel i jej wzrok przejęty zgrozą. Cały czas mówiła, ale nie słyszał co – usta poruszały się, film był jednak niemy. Pamiętał tylko jak wymawiała jego imię, gdy wychodził z domu, machając na nią ręką, jakby chciał odgonić nachalnego owada. Nie znała się, cholera, musiał tam iść, żeby wszystko naprawić.
   Huk zamykającej się za plecami bramy roztrzaskał obraz Nel jak szkło. No tak, za dużo o niej myślał. O tym, co próbowała mu przekazać, a czego nie słuchał, zbyt zamroczony własną wizją rozwiązania problemu. Szorstką dłonią potarł twarz, czując pod palcami ciepłe czoło, niedawno złamany nos, teraz zadrapany przez kota, a gdy zjechał wystarczająco nisko, palce potarły dwudniowy zarost.
   Zaciskając szczęki, obrzucił dom krytycznie niezadowolonym spojrzeniem. Od kiedy wsiadł do vana cały czas się krzywił i był niemal pewien, że prędzej czy później zbierze to swoje żniwo.
   Robił więc wszystko, aby utrzymać maskę neutralności. Bądź co bądź to całe czternaście dni z całą szóstką obcych ludzi. W tym dzieciaków. Odprowadził ciemnowłosego chłopaczka aż do schodów. Młody wyrwał się, jakby znał największy sekret domu i biegł go właśnie odkryć.
   Pozazdrościć.
   Sam jedyne co chciał odkryć to pościel w łóżku, bo nie spał już chyba trzecią dobę. Szkoda, że prycze wyglądy, jakby wmontowano je tu z litości i to dwie minuty przed startem programu. Rzucił jednak sportową torbę na pościel w pokoju numer 7. Zanim tu trafił, naparł na drzwi pomieszczenia obok. Ręka uderzyła o drewno, zawiasy jednak wytrzymały; wycofał się wtedy machinalnie, ale teraz, wiedziony przeczuciem, wrócił pod nieokreślone pomieszczenie.
   Wrócił tam tylko po to, aby raz jeszcze szarpnąć za klamkę. Nic. Nie puściły.
   – Zacięły się? – mówiąc do siebie uderzył ręką w tylną kieszeń, jakby zakładał, że ma tam klucze.

ekwipunek"':
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Powiódł wzrokiem po rozradowanej facjacie prowadzającego, która w obecnych okolicznościach permanentnie grała mu na nerwach; z wyraźnym wysiłkiem stłamsił chęć przemeblowania jej w kilku miejscach, najlepiej dotkliwe ze stałym uszczerbkiem na zdrowiu. W celu poradzenia sobie z negatywnymi emocjami, których uzbierało się w nim tyle, ile chmur na niebie, ostatecznie najwięcej czasu poświecił kontemplacji najbliższego otoczenia. Stary dom - w zasadzie ruina - obecnie wzbudzała w nim tylko ciekawość; namiastka takowej odbiła się w spojrzeniu wojskowego w postaci przygaszonych refleksów.
  Kiedy huk zamykanej bramy zabrzęczał mu w uszach, skrzywił się, a na wargach zamarła wiązanką przekleństw. Przez kilka sekund, podczas których zapomniał o oddychaniu, nie mógł pozbyć się wrażenia, że ten dźwięk w swoim brzmieniu do złudzenia przypominał odgłos wystrzału. W końcu jednak, zacisnąwszy mocno dłonie w pięści, oprzytomniał. Czas zajrzeć strachu prosto w oczy, a nie roztrząsać przeszłość w najbardziej zjadliwej formie z możliwych, wszak pojawił się tu, bo nadal szukał bodźca, który wyłuska z niego coś więcej poza stale postępującą irytacją. Odkąd przeszedł w stan spoczynku, popadł w marazm, brakowało mu wyzwań. Nic nie dostarczało mu odpowiedniej dawki adrenaliny. Miał wrażenie, że życie przelatywało mu między palcami jak piasek. Aż w końcu nadarzyła się okazja, by stoczyć walkę ze swoimi najgłębiej skrywanymi lękami.
   Wszedł do rudery zaraz po mężczyźnie o krzywej gębie. Podobnie jak on - nie wyglądał na uczestnika rozgrywki, a raczej kogoś, kto sam mógłby wcielić się w rolę straszydła. Rozglądając się po zamkniętej przestrzeni, postąpił tak, jak dwie osoby przed nim pokonał kondygnacje prowadzącą na pierwsze piętro. Schody skrzypiały nieznośnie przy każdym postawionym kroku. Ich zawodzenie doprowadzała go do białej gorączki; czując nieprzyjemne ssanie w żołądku, zgrzytał na zębach w takt ich jęków. Miał ochotę na papierosa, ale jak na złość nie miał przy sobie swojego nałogu; paczka została zarekwirowana w drodze do tego miejsca.
   Kątem oka dostrzegł jeszcze innego uczestniczka – jeszcze młodzieńca, ale póki co żaden komentarz cisnący się na jego usta nie opuścił gardła. Za dużo czasu spędził w ograniczonej przestrzeni, przez co zwiększyło się u niego zapotrzebowanie na odosobnienie. Na chybił trafił jego wybór padł na pokój nr 5. Rozejrzał się po jego skąpym wnętrzu. Poczuł się w nim prawie jak u siebie. Do szczęście brakowało tylko pełnego barku. I oczywiście papierosów.

ekwipunek:
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

……….Co ja tutaj robię, było pierwszą myślą, która pojawiła się w głowie 32-letniego głównego asystenta (/prywatnego sekretarza) prezesa firmy Don't Overthing, Go to be Special, gdy wysiadał z czarnego vana. Pomyśleć, że wszystko zaczęło się od tego feralnego przegranego zakładu, prawie rozeszło się po kościach, a tu nagle bum, odezwał się pech (bo przecież nie szczęście) i nagle „gratulacje, jesteś w programie!”. Szczęka mu opadła do ziemi, ale cóż, słowo się rzekło, więc teraz z miną cierpiętnika stał przed domem, który już z zewnątrz sprawiał, że w gardle rosła mu gula.
Zacisnął wargi, zastanawiając się, dlaczego właśnie w ten sposób ma spędzić swoje 14 dni urlopu. Jak nic się w pełni zrelaksuje i uzyska wewnętrzny spokój poprzez terapię szokową dla swojej lękliwej natury. Chyba że mówimy o wiecznym spokoju.
Poprawił okulary na nosie ( -0,25 na jednym i drugim oku, nosił je raczej dla dodania powagi swojemu wyglądowi, bo inaczej wyglądał jak wystraszony student), po czym wszedł za częścią ekipy do domu, od razu strzelając czujnym spojrzeniem po każdym możliwym zakątku. Cisza między uczestnikami nieco go konsternowała, ale w trakcie jazdy był za bardzo skupiony na próbie nie wyskoczeniu przez okno. Z pewnością był perfekcyjnym ochotnikiem.
Siłą woli zmusił się do tego, by wykrzywić wargi w uśmiechu i choć nieco podnieść kąciki oczu (pamiętaj, Chris, uśmiech zawsze musi wyglądać na szczery, a nie fałszywy, czy społeczny), ilekroć miał możliwość złapania z kimś kontaktu wzrokowego. Witać się w bardziej entuzjastyczny sposób, nie witać... trybiki kręciły się w jego głowie, gdy próbował przeanalizować, jak najlepiej powinno się to rozpocząć.
W odróżnieniu od części ekipy (która już pięła się na pierwsze piętro, podczas gdy on patrzył na schody z pewną dozą nieufności) najpierw rozejrzał się po czymś, co pewnie miało stanowić jadalnię, czy też salon. Przesunął dłonią po krzesłach, z niepokojem odnotowując sporą ilość kurzu (jego zmysł perfekcjonisty i nie do końca obsesyjna potrzeba porządku zaczęła się rozpychać i szukać czegokolwiek, czym mógłby zacząć po prostu sprzątać).
Nie zdążył się nad tym głębiej zastanowić, bo oczywiście zarył nogą o wystające krzesło i prawie wyłożył się na glebę,ale lata fatalnej równowagi nauczyły go zdolności ratowania twarzy i kończyn przez dziwne pozycje. Grunt, że nie spadł, ale miał ochotę klepnąć się w czoło.
Nie wierzę, po prostu nie wierzę – wymamrotał pod nosem, licząc, że nikt nie zwrócił na to większej uwagi. Może jako jedyny nie zaczął eksploracji od pokoi innych niż mieszkalne... może.
Obrócił się na pięcie, dochodząc do wniosku, że schody to jednak świetny pomysł. G e n i a l n y. Na górę. Może będzie tam jeszcze jakiś wolny pokój, bo spanie na parterze z jakiegoś powodu budziło w nim głęboki sprzeciw. Ze wzrokiem uparcie wbitym przed siebie wpadł na pierwsze piętro, próbując utrzymać uśmiech na twarzy i otworzył drzwi do pokoju numer 6. Świetnie. Między ludźmi. Gdy tylko dokonał pobieżnej inspekcji (trzeba. tu. posprzątać), ponownie obrócił się na pięcie, by móc się dokładniej rozejrzeć po piętrze.
Socjalizuj się. Jesteś w tym dobry, prawda?
Dzień dobry... ponownie – odetchnął nieco głębiej.


ekwipunek:
                                         
Skoczek
Pudel     Opętany
Skoczek
Pudel     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Christopher Alexander Black (godność przybrana z powodu amnezji!)


Powrót do góry Go down

Patrząc przez okno wana, można było odnieść wrażenie, że zbliżali się do więzienia. Było to winą wielkiego, kamiennego muru, który zasłaniał wszystko, co znajdowało się wewnątrz. Niedługo to on, razem z szóstką nieznajomych, znajdzie się w środku i choć brzmiało to źle, nie czuł niepokoju. Może powinien? W końcu twarze większości uczestników były wykrzywione w nieprzyjemnym grymasie, nie wiedział czy było to przyczyną porannej pory, gorąca, czy energicznego prowadzącego. Tylko jeden mężczyzna wydawał się próbować utrzymać przyjazne nastawienie do innych, bo gdy Shouto złapał z nim kontakt wzrokowy, to uśmiech został odwzajemniony, ale nawet on wyglądał na nerwowego.

Huk zamykającej się bramy spowodował nagłe uświadomienie sobie, w jakiej sytuacji się znalazł. Gdyby ktoś mu powiedział, jeszcze miesiąc temu, że z własnej woli zgłosi się do programu telewizyjnego, gdzie zostanie zamknięty w nawiedzonym domu na całe czternaście dni, uznałby to za absurdalny żart. On nawet nie wierzył w duchy, bądź inne zjawiska nadnaturalne. Takie rzeczy pojawiają się tylko w opowieściach, historyjkach i legendach. Nie wiedział dokładnie, czemu tu się znalazł. Był to na pewno nieprzemyślany impuls, spowodowany chęcią zmienienia czegokolwiek w swoim życiu. Dzień, w dzień uczył dzieciaki w podstawówce, a w weekendy pochłaniał się sprawdzaniu prac. To nie tak, że nie lubił swojej pracy. Wprost przeciwnie, była to jedyna rzecz, która powstrzymywała go od zupełnego zapadnięcia się w sobie, jednakże zmienił się od czasu incydentu, był cichszy, smutniejszy, a jego uczniowie to zauważyli. Postanowił poddać się czemuś nowemu, przeciwnemu do tego kim jest.

Dom nie był mały, ale był stary, co dało się zobaczyć na pierwszy rzut oka. Podłoga skrzypiała pod mocniejszym naciskiem buta, a w nosie kręciło się od nabrzmiałego kurzu. Czy organizatorzy nie mogli choćby odkurzyć, zanim zaczną nagrywać? Pierwsza tura ludzi, która weszła na początku, od razu ruszyła na piętro. Shouto skierował się w stronę kuchni. Bał się, że żywności może być jednak za mało. Wolał się upewnić, zanim jakiś nierozsądny uczestnik zje im pół lodówki. Niektórzy mieli zwyczaj zajadania swoich stresów, a niewykluczone, że będzie tu stresująco. Odetchnął z ulgą, gdy ujrzał, że organizatorzy nie oszczędzali na jedzeniu. Przynajmniej jeden plus tego miejsca. Mężczyzna zastanowił się jak będzie wyglądała ich codzienność? Czy nawiąże jakiś kontakt z innymi? Będą wspólnie robić obiady, spędzą czas? Wydawało się to surrealistyczne, ale kto wie co się wydarzy.  

Po inspekcji domu, który delikatnie mówiąc, nie był w najlepszym stanie, udał się na poszukiwanie pokoju do spania. Wchodząc na górę przekonał się, że wszystkie łóżka były już zajęte. Nie uśmiechało mu się nocowanie na parterze, ale najwyraźniej pozostał bez większego wyboru. Westchnął i wybrał pokój numer 1, znajdujący się naprzeciwko jadalni. Miał nadzieję, że nikt nie ma zwyczaju podgryzania w nocy, gdyż nie chciał, by skrzypiące schody budziły go o trzeciej rano. Wystarczającym było to, że i tak miewał problemy ze snem od czasu wypadku. Przetarł ręką twarz. Nie miał ochoty na nic, jednakże wiedział, że jeśli teraz nie spróbuje się zintegrować, to późniejsze przełamanie lodów będzie tylko trudniejsze. Wziął głęboki wdech i wyszedł z małego pomieszczenia, szukając jakiś twarzy.

Ekwipunek :
                                         
Sukui
Paladyn     Nosiciel
Sukui
Paladyn     Nosiciel
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shouto Hitokoe


Powrót do góry Go down

 Za jakie grzechy? To pytanie zdawał sobie Arata w drodze na miejsce i, szczerze mówiąc, nie umiał na nie odpowiedzieć. W jednym momencie był w szpitalu, w drugim wysłano go na przymusowy urlop (bo rzekomo niebranie urlopu od czterech lat jest lekko niedozwolone), a teraz siedział w przeklętym busie jadącym do jakiegoś domu gdzie zboczeńcy będą oglądali go w telewizorze. Yakuya już widział te upasione mordy, które cieszą się z każdego, nawet najbardziej suchego żarciku uczestników. Chirurg zbytnio nie wczytywał się w reguły programu, ale miał nadzieję, że istnieje w nim jakiś system eliminowania uczestników, żeby mógł się stamtąd szybko zabrać. Co prawda dostanie za to mniej kasy, ale kasa to nadal kasa.
 Problem jednak w tym, że Yakuya nie tak wyobrażał sobie "willę", o której mu mówiono. Mur to tam pal sześć. Wyglądał paskudnie, ale był wielki. Najwyraźniej właściciel miał jakieś kompleksy i chciał to sobie wynagrodzić. Cóż, Arata postanowił w to nie wnikać. Zamiast tego rozpiął guzik pod szyją i rozejrzał się dookoła. Czternaście dni w tej ruderze? Trawa nieskoszona, mur jak w jakimś więzieniu, a na dodatek środek pewnie nie wyglądał wcale lepiej. Mężczyzna policzył w myślach do dziesięciu i westchnął ociężale. Nadal miał nadzieję, że może nie będzie tak źle, ale mimo wszystko wolał nie wchodzić do środka jako pierwszy. Na całe szczęście wyręczył go jakiś młodzik, który biegł po schodach tak, jakby za drzwiami dawali darmowe fanty. I właśnie w tym momencie pozytywne myślenie odjechało razem z busem, który ich tutaj przetransportował. Po minie kolejnych uczestników widział, że nie będzie dobrze. Ostatni gwóźdź do trumny musiał jednak wbić samodzielnie, więc przekroczył próg domu i pożałował.
 Swoją drogą wszyscy przed telewizorami mogli dostrzec ten kontrast - mężczyzna ubrany w białą koszulę z długimi rękawami, czarne spodnie z brązowym paskiem i również brązowe buty znacząco wybijał się na tle zapuszczonego domu. Do tego stopnia, że Arata w pierwszej chwili po prostu zdębiał. Stał tak zaraz obok przejścia i rozglądał się dookoła jak zagubione dziecko. Kurz, pajęczyny, syf, brud i ubóstwo. Zapewne jeszcze pająki, karaluchy, myszy, szczury, wszy, pluskwy, mrówki, oposy i zdechłe koty. Chirurg spodziewał się po tym miejscu już wszystkiego, a jego nieznoszący brudu mózg podsuwał mu jeszcze więcej pomysłów. Sepsa, gruźlica, dżuma. Tu mogło czaić się wszystko, a tego było już za wiele.
 - O chuj. - tak proste słowa, a doskonale określały wiele rzeczy - jego stosunek do stanu budynku, rzeczywistość w jakiej przyjdzie mu się obracać przez najbliższe 14 dni, wspaniały pomysł organizatorów, a także jego stan psychiczny. Musiał sobie jednak jakoś z tym wszystkim poradzić, więc Yakuya sięgnął prawą ręką do torby, pogrzebał w niej przez krótką chwilę i wyjął na świat jedyne remedium na te ciężkie czasy - litrową karafkę z whisky. Nie przejmując się tym, że pewnie widzą go kamery, po prostu wyciągnął korek z szyjki i gulnął sobie dwa duże łyki. To za mało, żeby go znieczulić, ale wystarczająco dużo, żeby po gardle rozeszło się przyjemne uczucie pieczenia. Zapicie pierwszych obaw było jednak tylko preludium pokazu Araty. Ten nie zamierzał bowiem żyć w takich warunkach, więc szybko ruszył do niezajętego jeszcze pokoju (pokój nr 2) i wparował do środka. Zostawił w nim tylko torbę, bo bał się, że gdy zacznie się mu bliżej przyglądać, to gulnie sobie jeszcze z pięć kolejnych łyków, a wtedy spokojnie będzie w stanie pokonać ten trzy i półmetrowy mur. Plan był jednak inny. Elegancko ubrany chirurg niemal natychmiast przemieścił się bowiem do łazienki i złapał wszystko, co tylko znalazł, a co mogło mu pomóc w wykonaniu jego planu. Jakiego? SPRZĄTANIE.
 - Przez najbliższą godzinę łazienka na dole jest zajęta. Nie zamierzam żyć w takim syfie. - zadeklarował w eter, nie bardzo się przejmując tym czy ktoś ma ku temu jakiekolwiek obiekcje. Musiał posprzątać, bo inaczej oszaleje, a jego pokój był pierwszym krokiem w stronę choroby psychicznej. Jakiekolwiek miednice, wiadra czy też miski, które były w łazience, teraz były wypełnione wodą i znajdowały się w jego pokoju. Jeśli Arata znalazł jakiś mop i szmaty, to również je sobie przywłaszczył. Tak samo było z ewentualnymi środkami czystości czy zwykłym mydłem. Chirurg zakasał rękawy i wchodził teraz w tryb destrukcji kurzu, a z tym trybem problem był taki, że jeśli ktoś chce mu przeszkodzić, to destrukcja dotyczy wtedy nie tylko kurzu...

Spoiler:
                                         
Yakuya Arata
Medyk polowy
Yakuya Arata
Medyk polowy
 
 
 

GODNOŚĆ :
Arata Yakuya


Powrót do góry Go down

  Jako jedna z czterech córek i siedmiorga dzieci ogółem, kilkunastoletnia Yu Kami poprzysięgła sobie, że pomimo panującego w domu rodzinnym ubóstwa, zahukania i szeroko pojętej niedoli wybije się ponad narzucaną jej przez społeczeństwo rolę. Nie planowała być tą jedną z wielu identycznych dziewczynek "z kamienicy numer 17", które podrzędna loża sąsiadów zawsze traktowała jak niegroźne, acz dość brudne zwierzątka.
  I rzeczywiście, udało jej się.
  Jak inaczej miała sobie tłumaczyć zaproszenie do udziału w programie telewizyjnym, o którym nigdy wcześniej nie słyszała? Uśmiech losu! Lata starań i ciężkiej pracy wreszcie przyniosły efekty, nawet jeżeli wiele lat później od narzucenia sobie tak ambitnego postanowienia nie miała już potrzeby niczego nikomu udowadniać. Udział w nagraniach miał być zastrzykiem pieniędzy, których nigdy nie było dość.
  Ze skrajności w skrajność.
  Dlatego chociaż całą drogę w vanie przespała, na otwarciu nagrań nie szczędziła entuzjazmu. Teraz nie był on kierunkowy. Z ludźmi gadała codziennie, a nawiedzonych gmachów zwiedziła w swoim życiu całe zero. Ze świecącymi oczami wykonując nieokreślone gesty rękami napawała się brzydotą miejsca. Miała wrażenie, że tylko jej upiorność lokalu przypadła do gustu.
  W telewizji wszystko musiało być przerysowane.
  Wyrzuciła ramiona w górę widząc samotną huśtawkę na boku. Pozwoliła reszcie zapoznać się z wnętrzem, samej korzystając z pordzewiałego urządzenia. Szef wyśmiałby ją w tym momencie za tak dziecinne zachowanie, ale nie szkodzi, jej szef był spoko.
  Następnie uznała, że warto zapoznać się z ich dwutygodniowym menu. Pracując w ciągłym ruchu przywykła do wciągania chińskich zupek nosem, ale miała nadzieję, że producent zechce się popisać przed telewidzami zdobycznym sponsorem jakiejś drogiej marki kawioru. Albo chociaż pizzy. Pizzą by nie pogardziła.
  Zeskrobała trochę lodu z ramy zamrażarki i zrobiła zimową impresje pierwszej osobie, która nawinęła się na parterze.
  — Niezła chata, co? — zwróciła się do jakiegoś młodzieńca, którym z braku innych kandydatów okazał się być Sukui. Najwyraźniej wszyscy pozostali uznali piętro za bardziej intrygujące od parteru, czy nawet innych uczestników. — Grasz w Wojnę?
  Nie czekając na odpowiedź wysunęła z kieszeni talię kart.

eq:
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pierwszą rzeczą jaką usłyszał wychodząc z pokoju był męski krzyk, przepełniony czymś na znak wkurzenia i obrzydzenia. Czyli ktoś zadecydował się sprzątnąć panujący tu syf. Nie był to taki zły pomysł, w końcu będą żyć w tym domu dwa tygodnie i mężczyźnie również się nie uśmiechało wdychanie dwudziestoletniego kurzu. W sumie ciekawe, czy znajdą w tym miejscu jakieś karaluchy, może szczury. Shouto zdecydowanie będzie musiał się przebadać po powrocie, nie chce złapać jakiejś choroby przenoszonej przez szkodniki. Przed oczami przebiegł mu obraz martwej myszy w zupie. Wzdrygnął się. Obrzydliwe. Postanowił pomóc uczestnikowi, który wziął na swoje barki zadanie wyczyszczenia łazienki i z takim zamysłem ruszył w stronę kuchni, a nuż tam znajdzie jakieś przybory to sprzątania.

Zaczął otwierać różne szafki, mając nadzieję na natknięcie się na jakąś szmatkę lub płyn. Niestety nic takiego nie wpadło w jego dłonie. Za to mógłby przysiąść, że coś poruszyło się za kubkami. Nie wiedział, czy lepiej było udawać, że tego nie widział, czy zrobić inspekcję ścian. Zanim jednakże zdążył podjąć decyzję, poczuł coś zimnego i mokrego na swojej twarzy, ramionach oraz odsłoniętym karku. Podskoczył zaskoczony, a przez jego ciało przeszedł dreszcz. Najwyraźniej duchy pojawiły się o wiele szybciej, niż się spodziewał. Odwrócił się i jego oczom ukazała się czarnowłosa dziewczyna, która nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia lat.

—Z pewnością wygląda na nawiedzoną—uśmiechnął się. Mógł zrozumieć podekscytowanie tym domem. Starość oraz brud nadawały budynkowi niezłego klimatu, jednakże on osobiście, wolałby podziwiać ten klimat przez ekran telewizora. Cóż, nie miał już wyboru, to Shouto pojawi się wkrótce na antenie. Ta myśl wydawała się absurdalna, nadal nie potrafił sobie do końca uzmysłowić, w co się wpakował.

—Jasne—powiedział, gdy uczestniczka wyciągnęła z kieszeni talię kart. Zasiedli oboje przy dużym stole. Obserwował jej dłonie, które podjęły się tasowania – Jak się nazywasz?

Trochę głupio rozpoczynać jakąkolwiek rozmowę, nie znając imienia swojego rozmówcy, prawda? Ułożył równo swoją kupkę kart i na trzy cztery wyłożył pierwszą z góry. Okazała się być szóstką karo. Westchnął, szczęście nigdy za nim nie chodziło.

—Podoba ci się tutaj?—spytał. Dziewczyna wydawała się pierwszą osobą pozytywnie nastawioną, za co był bardzo wdzięczny. Widok wszystkich naburmuszonych min sprowadził go w gorszy nastrój, a nie chciał tak zaczynać tego wyjazdu.
                                         
Sukui
Paladyn     Nosiciel
Sukui
Paladyn     Nosiciel
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shouto Hitokoe


Powrót do góry Go down

  Karty fruwały cicho między jej dłońmi tworząc zgrabną, doskonale zmieszaną talię. Gdyby potrafiła oszukiwać w kartach zrobiłaby to oczywiście, ale pech chciał, że w całym swoim życiu nauczyła się co najwyżej tasować je tak, by pojedyncze kartoniki nie latały dookoła w chaosie. Ułożyła je na środku blatu zajmując jedno z krzeseł.
  — Ah. W końcu jest nawiedzona, nie? — odpowiedziała z cichym śmiechem przedrzeźniając prowadzącego. Pewnie i tak wytną to przy montażu pozostawiając widzom kąski ciekawsze od leniwej rozgrywki w Wojnę. Poczekała aż jej przeciwnik chwyci za swoją kartę i równocześnie z nią pokaże, co przygotował dla los.
  Szóstka.
  A jej własny znaczek wskazywał piątkę. Jęknęła teatralnie przesuwając kartonik w stronę mężczyzny.
  — Yu Kami. — Przedstawiła się bez entuzjazmu. Nadal nie przywykła do brzmienia swojej godności w zagranicznych warunkach. Prawie jakby sama wymyśliła sobie taką tożsamość na potrzeby jakiejś internetowej zabawy. Złapała za wierzch talii i rozdała kolejną porcję kart czekając aż oboje będą znowu gotowi, aby wyłożyć je na wierzch. W międzyczasie kontynuowali rozmowę. — Podoba. Wystrój jest... bardzo dopracowany, doceniam ile pracy włożyli w dekoracje. Ciężko mi uwierzyć, że wiele z tego co widzimy ma coś wspólnego z oryginałem, ale... jest okej. Pewnie nie zamieszkałabym na stałe, więc te dwa tygodnie zamierzam traktować jak przedłużoną wizytę w domu strachu na jakimś letnim festynie. Innymi słowy dobrze się bawić.
  Przechyliła głowę uśmiechając się ciepło do mężczyzny.
  Może zgodziłby się towarzyszyć jej podczas buszowania po reszcie pomieszczeń. Reszta zaszyła się najwyraźniej na górze. Przypomniało jej to, że nadal nie zajęła sobie pokoju. Nieważne, pewnie i tak wszystkie są identyczne.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

   Huk i szurnięcie krzesła z piętra niżej wybiły się ponad natarczywym szarpaniem za klamkę, wreszcie zatrzymując dłoń Jonathana, a jego samego stawiając w stanie gotowości. Nie wierzył w duchy. W kontuzje już tak. A bądź co bądź nie miał zamiaru słuchać stękania kogoś, kto włażąc w meble wybił sobie trzy zęby i zwichnął kostkę – we łbie miał własną imprezę, w pełni mu wystarczała.
   Odsunął się więc od drzwi, ostatni raz uderzając z otwartej dłoni w twarde deski. Kogo, do diabła, obchodzi, że nie dało się tam wejść? To równie dobrze mogła być nieużywana spiżarnia albo składzik. Ogromny składzik, sądząc po ścianie, długości co najmniej trzech pokoi – no i co z tego? Jeżeli będzie taka potrzeba, jeżeli cokolwiek wyda się podejrzane albo ciekawość wzrośnie do poziomu, w którym nie będzie mógł spać, to co go powstrzyma przed wyważeniem ustrojstwa? Jeżeli po drugiej stronie nie ma betonowej ściany to bardziej niż pewne, że dałby radę. Nie miał jedynie pewności jak zareagowaliby na to pozostali uczestnicy, a już teraz słyszał za sobie jakieś smutno-nieśmiałe dzień dobry... ponownie.
   Obrócił się płynnie, szurając podeszwą buta po brudnej, zakurzonej podłodze. Na deskach został ciemny ślad wśród jasnych pyłków. Gdyby jak raz skoncentrował się na otoczeniu tak skrupulatnie jak niektórzy, pewnie też by go powykrzywiało na samą myśl spędzenia dwóch tygodni w tak tragicznych warunkach. Nie dziwiłby się wtedy ledwo słyszalnym słowom dobiegającym z dołu.
   Nie zamierzam żyć w takim syfie...
   Ale ponieważ brud był ostatnim, na co zwracał uwagę, całe skupienie zawęziło się do poczciwej twarzy w okularach. I wciąż słyszanym w uszach słowach;
   Dzień dobry... Dzień... DOBRY.
   – Cenię sobie taki optymizm – rzucił oschle, przypatrując się uważniej niższemu o głowę mężczyźnie. – Jace O'Harleyh. – Przedstawiając się, postąpił tych kilka kroków w stronę drugiego uczestnika. Rękawy swetra miał podwinięte do połowy przedramion; kiedy więc wszedł w smugę letniego światła, wszystkie blizny na skórze stały się wyraźne. – Prawdopodobnie pańska przeciwwaga. – Mówiąc to wyciągnął do uścisku dużą, twardą rękę. Uśmiechnął się wtedy, ale coś w tym uśmiechu było zdecydowanie nie tak i słowo „wymuszony” to delikatne i nietrafne określenie. – Domyślam się, że żaden Howens nie dał panu klucza uniwersalnego?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 1 z 9 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach