Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 20 z 23 Previous  1 ... 11 ... 19, 20, 21, 22, 23  Next

Go down

Pisanie 21.08.18 16:00  •  Obrzeża Desperacji - Page 20 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Czekanie i patrzenie na zapadający mrok było nużące. Nic dziwnego, że końcu zasnął.
Ciemne ucho drgnęło dopiero na dźwięk już wcześniej poznanego słowa. Suicide rozbrzmiewało mu w głowie jak chwytliwa melodyjka, której nie sposób zapomnieć. Dodatkowo dudniła w czaszce, dopóki nie uchylił oczu, witając błyszczące ślepia z ciemnością. Od razu nawiedziła go myśl, że musiał być środek nocy.
Zwierzę uniosło łeb znad łap i ziewnęło, rozwierając szeroko uzębioną paszczę. Zabrakło wcześniej odczuwanego ciężaru drugiego ciała oraz bijącego od niego ciepła. Wystarczyło jednak odczekać kilka sekund, podczas których zwierzęce oczy przyzwyczaił się do ciemności. Skupiając wzrok, odnalazł niewyraźną sylwetkę nieznajomego i naraz przechylił mordę na bok, trochę jak nierozumne szczenię spotykające na drodze żabę czy jeża. Teraz mężczyzna wydawał mu się nieco inny. Jakby bardziej... zaniepokojony.
Podniósł się z miejsca, dzielący ich dystans pokonując bardzo powoli, niemal w zwolnionym tempie. Nie chcąc prowokować medyka do ataku, zatrzymał się w stosownej odległości, lustrując go dokładnym spojrzeniem od stóp do głów. Powęszył w powietrzu, machnął raz ogonem i tknął blady policzek zimnym nosem. Tyle. Wycofał się znów w ciemność, chcąc umknąć przed oczyma doktora.
W mroku dodatkowo pogłębionym przez ścianę zrezygnował ze zwierzęcej postaci. Po złożone schludnie ubrania sięgnął w pośpiechu, jakby nawet mimo niemal nieprzeniknionych ciemności obawiał się przebywania w — jak by nie patrzeć — obcym towarzystwie bez okrycia.
Marshall — odezwał się w końcu, przerywając zaległą od dłuższego czasu ciszę. Dłońmi wygładził pomięte na koszulce dinozaury. — Mam na imię Marshall. Możesz mówić też Renard, ale nie suicide, bo nawet nie wiem, czy mnie nie obrażasz — mruknął z wyrzutem naburmuszonego dziecka, nieco nieporadnie próbując powtórzyć słowo tak samo, jak wypowiadał je medyk.
Usiadł znów na podłodze, przyciągając kolana do piersi. Objął je ramionami i znów zerknął ku nieznajomemu, czekając na... właściwie cokolwiek Wyrwany nagle ze snu wciąż miał zmysły odrobinę przytępione, powieki ciążyły kilogramowymi ładunkami. Siłą stłumił kolejne ziewnięcie, czysto zapobiegawczo na kilka sekund przesłaniając usta dłonią.
Jak się czujesz?
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.08.18 23:59  •  Obrzeża Desperacji - Page 20 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Cisza, która zapadła, ani trochę mu nie przeszkadzała, ale zapobiegawczo przeczołgał się pod ścianę i wyjął z kieszeni zabezpieczony skalpel, celując nim w ciemność przed sobą. Nie miał zamiaru paść ofiarą ostrych kłów; bycie kolacją zgłodniałej bestii nigdy nie znajdowało się na szczycie listy jego skrytych marzeń, więc wbijając spojrzenie w przestrzeń przed sobą, wyostrzył wszelkie zmysł. Poczuł jak wszystkie, niemal nieistniejące mięśnie napinają się pod t-shirtem, a pot spływa z czoło wprost do ślepi i warg. Oblizał usta, czując jego słoną konsystencje, ale nawet nie drgnął. Wyczekiwał momentu, aż w końcu to, co tkwiło jeszcze nie dawno w objęciach snu, zawarczy alarmując o ataku i rzuci się na lekarza, ale ta chwila nie nadchodziła. Zamiast niej, sylwetka zwierzęcia gdzieś się rozmyła, a do jego uszu doleciał dźwięk przeczący jego wszelkim wyobrażeniom. Dosłyszał szelest ubrań. Palce prawej dłoni zacisnął mocniej na skalpelu, zaś druga powędrowała na wysokość lewej piersi; złapał za poły ubrania, wyczuwając pod wewnętrzną częścią ręki bicie serca. Po wtulonych w ścianę plecach przebiegły zimne dreszcze.
  —  Suicide... — zawołał cicho, niepewny, czy ówże słowo wydobyło się z jego gardła, a jeśli nawet - to zapewne jego głos drżał jak ręce skażonego demencją. Miał ochotę krzyczeć, ale wreszcie głos ugrzązł mu w przełyku i nie był w stanie wydobyć z siebie chociażby pojedynczej samogłoski.
  Zadrżał, gdy cisza została wreszcie zakłócona. Nie od razu zrozumiał, że adresowane do niego słowa, zostały najprawdopodobniej wypowiedziane przez usta nieznajomego. Dopiero, po rozpoznaniu jego sylwetki pośród mroku, pojął, że to on w swojej całej okazałość. I tym zwierzęciem też pewnie był on.
  Poruszył ustami, by coś powiedzieć, ale w pierwszej chwili nie wydobył z siebie niczego, poza głębokim westchnieniem - ni to oznaką ulgi, ni bezsilności, która nadal mu towarzyszyła. Nabrał do płuc powietrza, ale żadna oczekiwana przez niego ulga nie nadeszła. Nagle pożałował, że nie ma pod ręką papierosa, choć dawno nie miał go między wargami. Po prostu pod wpływem stresu lubił zapalić. Nieświadomie przejechał kciukiem po ostrej powierzchni nadal mocno trzymanego w dłoni przedmiotu chirurgicznego i syknął prawie bezdźwięcznie, gdy z niewielkiej rany zaczęły skapywać krew. Niemniej jednak to sprawiło, że wytrzeźwiał. Ale nie tylko to. Mimowolnie się skrzywił. Nieznajomy beznadziejnie wysławiał się po angielsku i Bernardyn wolałby już tego więcej nie słyszeć.
  —  Masz na imię Marshall — powtórzył za nim, ale bez przekonania, jakby w obawie, że akurat w tamtym momencie jego błędniki odmówiły posłuszeństwa, mimo iż nigdy przedtem nie miał takowych problemów ze słuchem i zawsze rozumiał, co się do niego mówiło, nawet jeśli czasem udawał, że jest na odwrót. Nauczył się żyć z ludzką głupotą, ale trudno żyło się z brakiem pamięci do imion. Nienawidził momentu, kiedy przed jego oczyma pojawiał się ktoś, kogo znał, ale za nic nie mógł przywołać w myślach jej zabłąkanego w odmętach pamięci imienia, dlatego nie pytał o takowe wcześniej. Wiedział bowiem, że prędzej czy później godność suicide'a, nie!, Marshalla podzieli los setki innych i wyleci mu z głowy, jakby nie było warte zapamiętania, choć na razie wszystko mówiło mu jasno i wyraźnie, że jednak było, chociażby przed wzgląd na wdzięczność. Dr nawet nie wiedział, dlaczego - do licha! - obca mu osoba postanowiła z nim posiedzieć i wykrzesała z siebie trochę współczucia. Nie mieściło mu się to w głowie. Sam nie zadałby sobie tyle trudu, a w chłopaku nie ujrzałby obiektu troski, a raczej kogoś, kogo miło byłoby posadzić na stole operacyjnym, stąd też wiedział, że ta dobroć kiedyś odwróci się przeciwko niedoszłemu akrobacie i pójdzie mu w pięty. —   Suicide łatwiej mi zapamiętać, ale niech ci będzie. Będę wolał na ciebie Marshall, ale nigdy więcej nie powtarzaj za mną anglojęzycznych słów. Ranisz tym moje uszy. — By to zademonstrować, wetknął palec wskazujący wolnej ręki do ucha, ale nie znalazł w nim nic, poza kurzem i niewielką ilością woskowiny. Bębenki jeszcze nie krwawiły, ale przeczuwał, że niebawem mogą zacząć. —  Mów mi Kyle — przedstawił się, ale nie miał zamiaru w tym celu korzystać z miana Jekyll. Jego niezbyt chwalebna oblazła całą Desperacje jak najprawdziwsza zaraza i brak mu było pewności, czy aby czasem nie dotknęła również Marshalla. Mając nijakie predyspozycje, by zdusić w zarodku ewentualną rządzę zemsty, wolał nie nastawiać policzka i nie kusić swojego szczęścia, które od pewnego czasu było w rozsypce.
Jak się czujesz?
  Wykrzywił wargi w lekkim grymasie. Spróbował się uśmiechnąć, ale w końcu skapitulował. Mięśnie twarzy, które przez okres paru godzin były pogrążone w marazmie, pod wpływem nań drgnięcia poszczypywały nieprzyjemnie.
  —  Jak przeżuty i wypluty, ale dzięki, że pytasz — rzucił z przekąsem. Zgarnął drążącymi palcami wpadające mu do oczu nieposłuszne kosmyki i zaczesał je za ucho; wzrok natomiast skierował w przestrzeń nad konturami ramienia mężczyzny, chociaż nie był w stanie dostrzec, co czaiło się tuż za nim w mroku. Najprawdopodobniej nie było tam nic, ale ostatnio nie potrafił trzymać nerwów na wodze. —  Przydałoby się nieco światła — podsunął po chwili, bo miał wrażenie, że będąc pod wpływem jego źródła, poczuje się odrobinę lepiej. Nie poczekał, aż Renard wypowie się w tej sprawie. Przeczesał podłogę wzrokiem w poszukiwaniu swojego ekwipunku, ale torba była za daleko i nie mógł po nią sięgnąć. Kolejne przekleństwo padło z jego ust.




Użycie technologii: 2|2
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.08.18 15:49  •  Obrzeża Desperacji - Page 20 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Przeciągana cisza sprawiała, że ciężkie powieki z każdą chwilą zachłannie nabierały kilogramów, jakby dotychczasowy ładunek im nie wystarczał. Czuł się jak dziecko wyrwane z cudownego snu — wciąż jeszcze żył fantastycznym marzeniem sprzed kilku chwil, jednocześnie stykając nietrzeźwą świadomość z rzeczywistością. Ta szarpała za niego brutalnie, choć nie dość mocno, by całkiem strzepać z mechanizmu naleciałość.
Drgnął dopiero na dźwięk słów i własne imię wypowiadane przez lekarza. Uniósł nań spojrzenie, wyłapując kontury ciała nie bez przeszkód (trwając w bezruchu, medyk co chwila zlewał się z otoczeniem). Zmrużył ślepia, czekając aż czas odegra właściwą rolę i przyzwyczai je do panującego mroku.
— Ranisz tym moje uszy.
Hej — rzucił nagle ożywiony. — To było niemiłe! — słowa, które w logicznej sytuacja powinny brzmieć pretensjonalnie, w tym przypadku okryły się rozbawieniem i wieńczącym wypowiedź krótkim śmiechem. Doktor szybciej rozbawił młodzieńca, niż oburzył, co ten postanowił docenić.
W porządku. Miło cię poznać, Kyle — odparł, uśmiechając się szeroko z charakterystycznym dla siebie szczeniackim entuzjazmem. W przeciwieństwie do stojącego naprzeciw mężczyzny opętany nie miał najmniejszego problemu z zapamiętaniem imion. Również w tym przypadku zasłyszane miano pozostanie trwale wyryte na kartach pamięci i upchnięte do odpowiedniego katalogu.
Cała nagromadzona przez te kilka chwil radość opadła nieco, gdy tylko uzyskał odpowiedź na zadane pytanie. Ogon jak na komendę zatrzymał się w miejscu, zaprzestając dotychczasowego szurania na boki. Przypatrywał się uważnie twarzy medyka, doszukując nań śladów zmęczenia. Nie było to wcale wyzwaniem, nawet jeśli całość otaczały nocne cienie.
— Przydałoby się nieco światła.
Skinął głową, choć po prawdzie znacznie bardziej wolałby wrócić do snu i cieszyć się chwilowym spokojem. Był jednak w stanie zrozumieć, że Kyle ze względu na trawiące organizm choróbsko mógł nie podzielać jego zdania. Obarczył więc deski własnym ciężarem i wstał w akompaniamencie ich żałosnego skrzypnięcia. Ziewnął znów za zasłoną dłoni, rozejrzał się dookoła. Zlokalizował torbę medyka, ale nim do niej podszedł, wpierw spojrzał na jego lico. Ciche przekleństwo pomogło dokonać mu wyboru i poruszyło mięśniami. Chwycił za pasek i podał własność doktorowi, zaraz zabierając się za przeszukanie pozostałych szafek nędznej chatki, najwyraźniej działanie w ciemnościach nie stanowiło dla niego problemu.
Świeca może być? — zapytał, ściskając w dłoni pokaźny kawał wosku. — Ale nie widzę nigdzie zapałek — uprzedził od razu, podając przedmiot towarzyszowi. Sam zajął wcześniejsze miejsce, wpierając plecy o ścianę. Coś nieustannie zaprzątało mu umysł, niemal wykręcając język w zaczątku słów. Walczył jeszcze chwilę, ale nie długą, bo ciekawość zawsze wygrywała.
Co to było? Ta substancja, którą kazałeś sobie wstrzyknąć? — przechylił głowę na bok, odszukując w tańczących cieniach koloru tęczówek mężczyzny.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 25.08.18 19:33  •  Obrzeża Desperacji - Page 20 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Pulsowanie w skroniach nieco zależało, chociaż nadal czuł pieczenie w gardle, gdy przełykał ślinę w ramach nawilżenia zaschniętego przełyku, ale przynajmniej ochota na alkohol tymczasowo przestała mu dokuczać. Nabrał do ust powietrza i przytrzymał do na dłużej w płucach, a po chwili go wypuścił - tak, jakby był dymem papierosowym. Potem przyjrzał się swoim dłonią. Kontemplował ich kolor w blasku świecy i przez okres paru minut milczał. Od razu zauważył, że już nie drżały. Najwyraźniej niewielka ilość snu, a także skondensowany lek na bazie morfiny nieco ułatwiły mu życie. Przetarł rękawem kurtki pot z czoła i odszukał wzrokiem twarz nieznajomego, który powoli odsłaniał przed nim wszystkie karty. Jak tak dalej pójdzie termin nieznajomy przestanie być aktualny, ale Jekyll wolał o tym nie myśleć. Dawno nie przebywał z nikim tak długo. Zazwyczaj stronił od ludzi, żyjąc jak jaskiniowiec albo w swoim zakwaterowaniu, albo w starym, wynędzniałym laboratorium na obrzeżach Desperacji, a raczej terenach, gdzie takowa traciła swoją nazwę.
  —  Nie wydajesz się tym faktem szczególnie zawiedziony — zauważył głosem podszytym czymś na wzór rozbawienia, przez co miał wrażenie, że to nie on wypowiedział owe słowa. Dawno nie miał powodów do radości, ale to było nie mile! wypowiedziane takim tonem ją wywoływało. Został zachęcony do nie przebierania w słowach i w zasadzie w duchu ucieszył się z tego obrotu sytuacji. Tak jak nigdy nie był dobry w podnoszeniu kogoś na duchu, tak zawsze był oszczędny w komplementach i wszelkich uprzejmościach; takowe mogły dla niego po prostu nie istnieć. Czerpał radość z niechęci, która była adresowana w jego stronę, ale najwyraźniej nieznajomy nie miał zbyt dobrze rozwiniętego systemu samozachowawczego, skoro nadal tkwił z Bernardynem w jednym pomieszczeniu. Dr w nagrodę miał zamiar mu trochę to ułatwić, dlatego ciągnął temat.
   —  Miło? — Uniósł brew, czując lekkie rozbawienie, ale nie dorzucił do tego swoich trzy grosze. Ukształtowały się one w jego myślach - Zobaczysz, jak to będzie, kiedy trafisz na mój stół. Wtedy dopiero będzie miło!. Zacierał ręce na tę perspektywę, bo jeśli jego plany się ziszczą i zasili szeregi DOGS, istniało wysokie prawdopodobieństwo, że faktycznie Bernardyn skonfrontuje kiedyś skalpel z nań ciałem, chociażby po to, by go reanimować. —  Wypluj to. Wielokrotnie słyszałem podobne uprzejmości i wielokrotnie ich właściciele gorzko tego pożałowali — rzucił odrobinę zaczepnie, ale ton, jakim się posłużył, nie potwierdzał autentyczności tych słów. Był luźny i równie dobrze mógł spełniać funkcje żartu, ale po chwili spoważniał, gdy padło pytanie, na którego udzielenie odpowiedzi nie przeszłoby mu przez krtań.
  Zastanowił się przez chwilę. Nie miał zamiaru zdradzać mu, co kryło się pod postacią mętnej substancji na dnie szklanej ampułki. Napisał o tym mniej więcej pięć akapitów swojej pracy naukowej i tutaj wykład na temat mieszanki dobiegł końca. Skonstruował w głowie odpowiedź i mimowolnie wykrzywił usta w ledwo zauważalnym uśmiechu.
  —  Nic, co mogło by cię zainteresować. — Wzruszył ramionami, wyłapując pomiędzy cieniami mebli sylwetkę mężczyzna. Pochwycił jego spojrzenie i zerknął mu wprost w ślepia. —  To nic innego, jak scalone ze sobą niskocząsteczkowe związki organiczne. Są mi niezbędne do usprawnienia procesu metabolicznego. Niestety cierpię na niezbyt łagodną w przebiegu przypadłość  — odrzekł, urzeczywistniając swą myśl, lecz domyślał się, że ówże zlepek słów nic nie znaczył dla człowieka pokroju Renarda, którego wiedza z zakresu medycyna pewnie ograniczała się do prostych czynności typu otarcia smarków spod nosa podczas przeziębienia. Nie miał mu tego za złe, ale jednocześnie nie miał zamiaru mu tłumaczyć, że w jego organizmie doszło do czegoś na wzór konfliktu interesów, gdzie od czasu do czasu rośnie natężenie dwóch tkwiących w nim wirusów, które - chcąc udowodnić swoją wyższość na tym nad drugim -  kolokwialnie skoczą sobie do gardeł, osłabiając go na linii immunologicznej oraz paru innych, w tym przede wszystkim kontroli nad biokinezą. Czasem zastanawiał się, co się stanie, kiedy dojdzie do jego niekontrolowanej przemiany, ale nie miał w sobie tyle odwagi, by to przetestować na własnej skórze. Zamiast tego w jego głowie wykreował się plan, by przeprowadzić taki eksperyment na króliku doświadczalnym, ale żaden z odpowiednimi predyspozycjami jak na razie nie wpadł mu w oko. W ostatnich miesiącach rozpatrywał kandydaturę pewnego osobnika na to zaszczytne miejsce, jednakże był dla niego niedosięgalny przez wzgląd na dzierżenie podobnej chusty, choć z wizerunkiem innego psa. Przy okazji miałby wówczas możliwość, aby usprawnić swój lek i wprowadzić do niego kilka modyfikacji, bo póki co nie posiadał żadnej gwarancji, czy jego data przydatności nie była na wyczerpaniu. Wirus ciągle ulegały pewnym przekształceniom, więc w każdej chwili te tkwiące w nim mogły wygospodarować sobie antyciała, gwarantujące odporność na włączoną do jego krwiobiegu substancje.
  Westchnął ciężko w ramach wyrażenie dezaprobaty własnym myślom, ale w końcu oprzytomniał, a przede wszystkim przypomniał sobie, że nie jest sam.
  —   Więc jesteś Wymordowanym — wymamrotał pod nosem, po czym odchrząknął i powtórzył swoje słowa głośniej, szukając innego tematu ku zagłuszenia ciszy, która pomiędzy nimi zapadła, chociaż do takich wniosków doszedł już wcześniej. —  Z początku myślałem, że prezentujesz zwierzę z rodziny vulpes, a przynajmniej to sugerował ogon, ale moja teoria zostały starta w pył, kiedy przybrałeś biokinetyczną formę. Z czym zostało zmieszane twoje DNA? — podpytał tonem sugerującym, że pyta o pogodę, a nie problem dotyczący jego mutacji, bo zaiste, drażliwy dla wielu temat genetyki był dla niego dość błahy, ale jednocześnie bardziej pociągający niż zawartość szklanego pojemnika.
  W trakcie całego przebiegu konwersacji, przemieszczał skalpel między palcami w ramach przetestowania ich sprawności; sukcesywnie odzyskiwał  w nich czucie zatracone przez dokuczliwe mrowienie. Najpierw robił to niezgrabnie, ale z czasem pokonywał postawione przed nimi bariery i stopniowo powracała do nich dawna sprawność, a wraz  tym odkryciem zalała go fala ulgi. Chyba wygrał jedną z wielu potyczek, którą będzie musiał stoczyć na drodze do trzeźwości, co nie napawało go zbyt dużym optymizmem, ale nieco go podbudowało. Jak komplementy wznoszącego jego ego do rozmiaru muru chińskiego. Odrzucił od siebie myśl, że będzie jeszcze gorzej; zagrzebał ją na kilka minut, pławiąc się swoim małym triumfem. Nawet przez chwilę przestał myśleć o czekającej go wyboistej drodze, którą miał jeszcze do przebycia, by postawić kropkę nad  -i. Rozluźnił się i zmusił do uśmiechu, nadal patrząc wyczekująco na Marshella. Skoro nie był do końca lisem - lisy nie posiadały takich gabarytów - to czym był? Co opowiedziało się za współczynnik wzrostu w jego zwierzęcej skórze? Zawodowa ciekawość rozwinęła swoje skrzydła. Była trochę jak sęp ale zamiast padliny, wyczekiwała informacji.
  —  Wiesz czy nie wiesz? — Pociągnął temat, a ton jego głos był obleczony w niecierpliwość. Przejechał dłonią po szorstkim, kilkudniowym zaroście rudawej barwy. Żałował, że nie miał przy sobie brzytwy; chętnie by się go pozbył. Nie pasował do jego fizjonomii i musiał wyglądać komicznie na tle blond włosów, ale opuszczając kryjówkę DOGS nie myślał w takich kategoriach. Chciał jedynie uciec od rosnącego w oczach pragnienia.



Odnowienie działania technologii: 1|4
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.08.18 21:13  •  Obrzeża Desperacji - Page 20 Empty Re: Obrzeża Desperacji
— Wypluj to.
Lekkie zdziwienie znalazło obraz na licu młodzieńca, gdy obracał twarz znów ku rozmówcy. Przez dłuższą chwilę żadne słowa nie opuściły młodzieńczych ust. Być może Opętany był w tak wielkim szoku, że głos ugrzązł mu w gardle. Nawet wyraz miał jakiś taki zamarły, znieruchomiały jakby w przestrachu. Dopiero nagłe parsknięcie pełne rozbawienia zaprzeczyło powstałej teorii, miażdżąc ją na proch. Młody po uspokojeniu nie potrafił zapanować nad mięśniami — same wykrzywiały wargi w uśmiechu.
Sprawdź mnie, jestem twardym zawodnikiem — choć na takiego nie wyglądał. Wyszczerzył białe zęby w uśmiechu (dłuższe kły widocznie odcinały się na tle reszty). — Załóżmy, że jeśli pożałuję tych słów, to przyznam to szczerze i od razu. I jeśli rzeczywiście tak się stanie, to powiedzmy, że... spełnię jedno twoje życzenie? No, w miarę możliwości, ale bez ograniczeń, żebyś nie mówił, że nic z tego nie będziesz miał — kończąc wypowiedź znów zajrzał w oczy Kyle'a, czekając na odmowę, inne warunki, w zasadzie na jakąkolwiek reakcję. Gotowość uniosła mu kciuki ku górze, a kolejny zastrzyk energii niewiadomego pochodzenia rozwiał ostatnie naleciałości snu.
— Nic, co mogłoby cię zainteresować.
Wydął policzki odrobinę zawiedziony, ale nie na tyle, by robić z tego powodu większą scenę (jak te wszystkie dzieci tarzające się po sklepowej podłodze, gdy mam nie pozwoliła na wrzucenie do koszyka ulubionej słodkości). Kyle miał jednak rację. Jego późniejsze wyjaśnienia — niezbyt pomocne — tylko to potwierdziły. Opętany nie odpowiedział. Pokiwał tylko głową, niby to ze zrozumieniem, nawet jeśli rzeczywistość przedstawiała się zupełnie inaczej.
Z lisem. Tak przynajmniej mi się wydawało — wzruszył ramionami z lekkością. Kita zaszurała w zastanowieniu po podłodze, zmiatając z desek co pomniejsze koty kurzu. Zaraz przeniósł go na udo, chwytając w palce pasma ciemnego i jasnego futra. Przeczesując miękką strukturę, rozważał ewentualne odchyły genetyczne, ale koniec końców nie był w stanie dodać niczego. Im bardziej się głowił, tym więcej niewiadomych uchylało sobie drzwi do umysłu, wiążąc się jedna z drugą w wielką plątaninę, której samemu nie był w stanie rozpleść. — Ale skoro to ty tu jesteś lekarzem i znając się na rzeczy twierdzisz, że twoja teoria została starta w pył, to ja już niczego nie jestem pewny.
W końcu uderzyła w niego myśl. Zanim jednak zapoznał ją ze światem, przemknął spojrzeniem po pomieszczeniu, koniec końców zatrzymując oczy na rozmówcy. Przypatrywał mu się kilka dłuższych sekund.
Czemu nie podejdziesz? — zapytał. Zajmowali miejsca przy dwóch przeciwległych ścianach, dzieliła ich odległość całego tego chwiejnego budynku. Po sytuacji ze wstrzykiwaniem czegoś w żyłę opętany uznał, że można było choć napomknąć o kredycie zaufania. Z czasem zaczął sądzić, że być może przesadził z optymizmem.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.08.18 23:50  •  Obrzeża Desperacji - Page 20 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Zaśmiał się. Naprawdę się zaśmiał. Dźwięczny śmiech wydobył się z jego gardła i odbił się od ścian szopy. Odgonił bruzdy z jego czoło, bo oto – za sprawą rozbawienia - przestał go marszczyć. Mimo iż nadal odciskał się na jego twarzy piętno choroby, to teraz nań fizjonomia wyglądało o niebo lepiej, była wygładzona, bardziej pociągająca. Zaprzestał dopiero wówczas, kiedy poczuł ostry ból w żołądku, ale nawet on nie mógł wyplenić z jego lekko rozchylonych warg uśmiechu; jego poprzednicy nie dorastali mu do pięt. Ten był przede wszystkim wiarygodny i nie stwarzał gry pozorów pod tytułem dobra mina do złej gry.
  — Spełnisz moje życzenie, tak? — dopytał, chcąc się upewnić, że akurat wtedy słuch go nie zawiódł, a przecież mógł. Nikt będący w pełni rozumny nie składał takowych propozycji przypadkowo napotkanej osobie, a nawet jeśli - obleka go w piękne kłamstwo i coś mu podpowiadało, że nieznajomy się takim posłużył, ale trudno było cokolwiek z niego wyczytać, gdy na ukrytą w półmroku twarz padały cienie. — Naprawdę chcesz się bawić w złotą rybkę? — W jego zielonych oczach pojawił się niezdrowy błysk. Nie miałby skrupułów, aby przeprowadzić na nim kilka bolesnych eksperymentów, a potem patrzyć jak po nich dochodzi do siebie powoli, bardzo powoli, nawet z premedytacją spowalniając ten proces, w celu kolejnych eksperymentów. W głowie miał przynajmniej pięć różnych pomysłów na tortury medyczne, jakich mógłby użyć, by przyznał wszem i wobec, że żałuje swoich słów.  Bernardyn obiecał sobie, że owa deklaracja opuści jego gardła wraz z żółcią żołądkową i miał zamiaru sprostać własnym oczekiwaniom. — Umowa stoi, ale pamiętaj, że zazwyczaj nie przebieram w środkach, by spełnić upragniony cel — wyznał z niezwykłą szczerością, porzucając wcześniejszą skrytość na rzecz zastraszenia, choć wątpiłby w swoim obecnym stanie mógł wzbudzić w mężczyźnie coś na wzór strachu. Miał trudność, by utrzymać skalpel, bo chociaż palce przestały mu drzeć, to nadal nie miał w nich dużo siły, a więc póki co musiał zrezygnować ze wszelkich prób demonstracji i obejść się smakiem.
Przytaknięcie potraktował jako akceptacje wyjaśnienia, które przecisnęło się przez jego krtań. Wiedział w zasadzie, że ten zlepek informacji wystarczył, by zadowolić mężczyznę. Wystarczyło zastosować byle bełkot, brzmiący dość konstruktywnie i dalsze rozmowy na niewygodny temat rozchodził się po kościach. Coś w style aluzyjnego: „Nie mamy o czym dyskutować, lajku, bo nie masz o tym zielonego pojęcia”.
  — Może i z lisem, ale chyba nie tylko z nim. Lisy nie są takimi olbrzymami, a przynajmniej te, które znałem nigdy nie były  — odparł, ale po chwili wzruszył ramionami, odczuwając lekkie rozczarowanie brakiem wiedzy Renarda. Z drugiej zaś strony jego wiek najprawdopodobniej nie sięgał czasów przed apokalipsą, więc kto wie - może skażone przed katastrofy lisy ewoluowały, by przetrwać i już nie przypominały siebie samych z przeszłości. Nie mógł tego wykluczyć. Zresztą nie był biologiem. Jego specjalizacją była ludzka anatomia, chirurgia, a nie znajomość fauny i flory. Oczywiście od biedy mógł leczyć zwierzęta, ale na pewno nie z taką skutecznością, co ludzi.
Czemu nie podejdziesz?
  Zamrugał, a uśmiech zależał z jego ust. Nie spodziewał się takiego pytania, więc nie pozostał mu dłużny.
  — Dlaczego powinienem do ciebie podejść? — odpowiedział pytaniem na pytanie, a w jego głowie odezwał się instynkt samozachowawczy, którego nie miał zamiaru zbagatelizować. Przesunął spojrzeniem po twarzy Marshella. — Dobrze mi tu gdzie jestem.
  Wzruszył ramionami. Zaciągnął u drugiego wymordowanego nie kredyt zaufania, a kredyt wdzięczności; to w jego mniemaniu subtelna różnica. Nadal miał trudność, by obdarzyć go tym pierwszym.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.08.18 16:36  •  Obrzeża Desperacji - Page 20 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Przez ten czas, gdy Kyle po prostu się śmiał, opętany wpatrywał się w jego lico jak w święty obrazek, nieomal zachwycony tym, co przyszło mu obserwować. Widok twarzy cały czas marudnej, nawet zgorzkniałej, a nagle wykrzywionej rozbawieniem od razu wprawił młodego w dobry nastrój.
— Naprawdę chcesz się bawić w złotą rybkę?
Wzruszył ramionami.
Czemu by nie? Nie mam nic do stracenia. A przynajmniej nie teraz — nie posiadał żadnych cennych rzeczy, majątkiem też nie mógł się pochwalić. Jedynym skarbem mógł nazwać żółtą chustę, ale tę trzymał w ręku jedynie w granicach własnej wyobraźni.
Widział ten niebezpieczny błysk w oku doktora i w tej samej sekundzie rozsądek trzasnął w przycisk uruchamiający czerwoną lampkę. Cały szereg czerwonych lampek, które nie dość, że migały, to jeszcze brzęczały upierdliwie, robiąc co w mocy, by zwrócić uwagę wymordowanego.
Jeszcze masz czas! — wrzeszczały. — Wycofaj się!
Nie zrobił tego. Na dobrą sprawę nawet nie wziął pod uwagę podobnej opcji, przy okazji zapominając o rozważeniu wszystkich plusów i minusów. Patrzył przed siebie zamyślony, nie rejestrując momentu, w którym decyzja zapadła nieodwołalnie. Odzyskał trzeźwość umysłu wraz z ostatnimi słowami doktora, kierując na niego lśniące spojrzenie kolorowych oczu. Zmrużył ślepia w zastanowieniu, jakby nagle szukając luki w umowie.
Jasne, stoi. Ale podtrzymuję wcześniejsze słowa. Popracujemy nad twoim alkoholizmem, hm? — przechylił głowę minimalnie na bok, szukając na twarzy Kyle'a najmniejszego drgnięcia protestu. Był gotowy wszcząć zajadłą dyskusję, byleby postawić na swoim.
Kolejne skryte za dłonią ziewnięcie nieco ostudziło młodzieńczą wolę walki, zraszając napięte mięśnie odpowiednią dawką rozluźnienia. Odetchnąwszy głębiej, wsparł wygodniej plecy o drewnianą ścianę.
— Dobrze mi tu gdzie jestem.
Chciał znów wzruszyć ramionami, sam nie wiedział, dlaczego zrezygnował po sekundzie namysłu. Za sprawą przejaśnienia umysłu uświadomił sobie, że przecież w obecnym świecie mało kto wykazywał się nadmiernym zaufaniem. Nikt nie chciał ryzykować życiem. Słuszne podejście.
Dziwnie rozmawiać siedząc na dwóch końcach pomieszczenia — zacisnął usta w wąską linię, ostatecznie postanawiając przedstawić swój punkt widzenia. Nie mając zajęcia dla rąk, chwycił w palce kolejne pasma futra, przyglądając się im jak jednemu z tych obrazków, w który im dłużej się wpatrywało, tym więcej szło zauważyć. — Ale potrafię zrozumieć twoją potrzebę zachowania odległości więc... w porządku.

__
Nie wiem czy ten post ma jakikolwiek sens, więc z góry przepraszam. Podczas pisania rozpraszało mnie dosłownie WSZYSTKO (kilka minut wpatrywałem się w kaktusa obok kompa, szukałem inspiracji), także... I can't brain. ∠( ᐛ 」∠)_
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.08.18 18:05  •  Obrzeża Desperacji - Page 20 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Ciężkie, wilcze łapy uderzały o suchą posadzkę, kiedy biegł pomiędzy drzewami. Wilczy język wywalony z pyska pozostawiał po sobie lepką ślinę, a złote oczy jarzyły się jak dwa neonowe światełka wyróżniając się na tle czarnej poświaty mgły, która otaczała jego sylwetkę. W pewnym momencie przystanął, łapiąc nikły zapach. Poruszył nozdrzami, próbując złapać jego intensywność, odwracając głowę w bok.
Owca zwietrzona.
W spojrzeniu wymordowanego zatańczył błysk satysfakcji. Uwielbiał takie momenty, jak ten. Środek nocy, cisza i zagubiona owieczka, która bezmyślnie zapuściła się na jego tereny. Poruszył ogonem w ekscytacji, a kawałek mięsa opadł na ziemię. Bez znaczenia. W tej formie zawsze gubił kawałki ciała, które odrastały, gdy na powrót przyjmował swą zwierzęcą formę. Uderzył mocno łapami o podłoże i odwrócił się, kierując się w stronę, skąd pochodził zapach. Początkowo nikły, z każdym kolejnym krokiem stawał się bardziej intensywny, wręcz namacalny. Ale im bliżej był celu, tym coraz bardziej zaczynał kojarzyć zapach. A raczej nawet dwa zapachy, choć trochę zmieszane ze sobą. Zamarł na moment, gdy w oddali zamajaczyła stara chatka, która właściwie z ledwością trzymała się kupy. Aż dziw, że przetrzymała próbę czasu.
Obniżył łeb, ukazując rząd ostrych kłów, gdy powoli i ostrożnie zaczął się zbliżać. Niczym cień, zmora nocna, przystanął przed drzwiami, o które otarł pyskiem, wyłapując teraz już namacalne zapachy. Och tak, znał te dwie, zabłąkane owieczki. Nie spodziewał się jednak, że oni znają siebie wzajemnie. Uniósł łeb, oceniając stabilność drzwi. Mógłby naprzeć na nie swoim cielskiem, całkiem możliwe, że nie wytrzymałyby jego ciężaru i nawiasy ze zgrzytem puściłyby. Ale po co. Po co bawić się w ten sposób, kiedy mógł mieć o wiele bardziej ciekawe wejście.
Stłumiona głosy wydobywające się ze środka ucichły.
Czyżby zorientowali się, że nie są sami? Możliwe. Charakterystyczny odór śmierci zapewne zdążył przeniknąć przez pogniłe deski. Miał mało czasu. Odwrócił się gwałtownie i odbiegł kawałek, by na powrót stanąć przodem do chatki. Już wcześniej przyuważył swoje "wejście", w które teraz wlepiał złociste spojrzenie. Pochylił nieco sylwetkę, zgiął łapy, a potem odbijając się mocno od ziemi, którą zadrapał pazurami, ruszył biegiem wprost w stronę okna, które ziało pustką, a swojej dawnej świetności przypominały jednie pozostawione odłamki szkła.
Wbił się w dziurę okna, prześlizgując zwinnie przez nią, chociaż miał za mało czasu, aby dostatecznie wymierzyć wielkość swojego ciała a otwór, więc spory kawałek szkła przeorał jego prawe ramie. Wilcze ciało opadło na drewnianą posadzkę i obniżyło łeb, wydając z siebie ciche powarkiwania. Spojrzenie omiotło wpierw jedną osobę, potem drugą. Trwało to zaledwie parę, krótkich chwil, gdy zwierzęce ciało zaczęło się zmniejszać, mgła powoli opadać, a charakterystyczny odgłos pękających kości rozniósł ciszę.
Transformacja nie była przyjemna, ale dało się do niej przyzwyczaić. Zwierzęcy pysk skrócił się, skóra obrosła odrośniętą tkankę i w miejscu wilka pojawiło się ludzkie ciało, które kucało. Usta drgnęły, wykrzywiając się w lekkim uśmieszku, spojrzenie spoczęło na Rhettcie.
- Yo. - rzucił nienaturalnie ochrypłym głosem. Oderwał wzrok od niego, po czym spojrzał na swoje prawe ramie, z którego wystawał kawałek szkła. Złapał za niego i szarpnął wyrywając i odrzucił gdzieś w bok, po czym przesunął językiem po ranie, by zlizać krew, chociaż zbyt wiele to nie pomogło.
- Wyglądasz jak gówno, Jekyll. - dodał, przyglądając się w zainteresowaniu lekarzowi DOGS.

// WYBACZCIE, ale muszę zaliczyć eventowe zadanie wpadania komuś na spontanie na fabułę i padło na was, lmao. Spoko, pobędę z wami chwilę i już sobie idę :c
                                         
Jinx
Mastiff     Poziom E
Jinx
Mastiff     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Servant of Evil


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.08.18 23:51  •  Obrzeża Desperacji - Page 20 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Doktor nie wdał się w polemikę z Renardem. Wszystkie słowa padły, a reszta w tym wypadku była zbędna. W głowie obmyślał sekwencje skomplikowanych zabiegów, jakich go podda, gdy tylko wpadanie w jego ręce, więc zaledwie przytaknął, nie rezygnując z uśmiechu, który nieoczekiwanie pojawił się na jego ustach, ale wreszcie grymas ten przerodził się w zapomnienie i przekształcił się w nerwowe napięcie pod postacią zastygłej bez wyrazu twarzy.
  — Niech będzie — skapitulował nieomal od razu, choć w pierwotnej wersji swoich postanowień nie miał zamiaru mu ulegać, ale był świadom, że sam sobie z tym nie poradzi. Za wiele pokus stało mu na drodze do upragnionego celu. Wystarczyła chwila nie uwagi, by napełnić przełyk trunkiem wysokoprocentowym, a takowy mógł dostać w każdej spelunie. Co prawda bez gwarancji smaku i jakość, ale w życiu alkoholika delektowanie się takowymi nie znajdowało się na liście priorytetów. — Obmyśliłeś już jakąś strategię, panie terapeuto? —  zainteresował się, pozwalając sobie na odrobinę zwykłej, ludzkiej złośliwości. Podejrzewał, że doświadczenie Marshalla z alkoholikami było nikłe i, chociaż mówił tutaj o pracy nad alkoholizmem, to nie miał bladego pojęcia, jak się za to zabrać. Jekyll też nie. Wykorzystał całą wiedzę, którą na ten temat posiadał, a ona na nic się zdała. To była tylko teoria. Nigdy nie studiował wnikliwie, jak działają terapie odwykowe. Posiadał o tym jako takie pojęcia, ale nie miał okazji, by zobaczyć, jak zostają wcielone w życie. Takowe problemy nie znajdowały się na liście jego zainteresowań. Skupił się na funkcjonalności i budowie poszczególnych organów znajdujących się w ludzkim ciele. Odwyk nie był czymś, co mogło odbyć się w zaledwie kilka dni. To długo miesięczny proces, a Bernardyn nie był pewny, czy był w stanie wykrzesać z siebie taką ilość motywacji, a jednak w duchu liczył, że mężczyzna był na etapie opracowywania błyskotliwego planu, który wyrwie go z sideł przykrej przypadłości i nie zamierzał mu tego utrudniać swoimi oślim uporem.
  Już otwierał usta, by coś powiedzieć, ale zamknął je w momencie, kiedy szyba w oknie zmieniła się w tysiące odłamków. Przysłonił się instynktownie ramieniem, by szkło nie doleciało do jego twarzy i w tej samej chwili zadrżał, gdy do pomieszczenia wdarł się chłód nocy i natychmiast jego wzrok przemieścił z Marshella na to, co rozbiło okno i wtargnęło do środka, a nie miał wątpliwości, że tak właśnie było, mimo iż przez chwilę zgubił rachubę, bo przez natężenie hałasu ból w skroniach dał znów o sobie znać. Deski skrzypiały żałośnie i drżały pod kolejnym ciężarem. Zadrżał, dostrzegając zarysowany przez cień kontur osobliwej sylwetki wilka, albo czegoś, co swą budową przypominało wychudzonego wilka obleczonego w praktycznie samą skórę, sierści i kości, ale z jego ust nie wydobył się żaden dźwięk, chociaż tak naprawdę miał ochotę wrzasnąć, ile siły w płucach. Przycisnął dłoń do ust, by powstrzymać się od tej pokusy, ale nie mógł powstrzymać dreszczy. Nie był tchórzliwy, po prostu był w rozsypce i trudno było w takim stanie wypracować jakąkolwiek linie obrony. W dodatkowy nerwy niezbyt z nim współpracowały na przestrzeni paru ostatnich dni, a tymczasowo ulga, którą poczuł, uleciała z wiatrem i rozpłynęła się w mroku. Natychmiast wyczuł w powietrzu swąd czegoś nieświeżego i na ułamek sekundy przestał oddychać, nabierając mylnego skojarzenia, że powietrze zostało skażone. Dopiero, kiedy uświadomił sobie, że przecież zna właściciela nań zapachu rozkładającej się skóry, wypuścił wcześniej zabrane powietrze, a wraz z nim z jego ust wyrwał się trudny do zweryfikowany odgłos, ale został stłumiony przez trzask kości. Przeciął powietrze skalpelem, które świsnęło pod ruchem jego nadgarstka. Był tak blisko Lechera, że z łatwością mógłby wpakować mu skalpel między żebra, ale tego nie zrobił. Wiedział, że to za mało, by wyssać z niego duszę, a nie mógł zaoferować mu nic więcej, gdyż nie dysponował zbyt dużą ilością siły.
  Omiótł mężczyznę zdegustowanym spojrzeniem. Nie krył się z tym, że jego obecność nie była mu na rękę. Wręcz przeciwnie, w zielonych oczach zapłonęła odraza, a palce mocniej zacisnęły się na skalpelu. Mowę ciało chciał mu przekazać krótki komunikat – Nie podchodź.. Wolał spotkać się z nim w piekle, albo nawet w zamkniętym pomieszczeniu, niżeli w tej małej, stęchłej szopie z podupadłą samooceną, zagryzającą go ochotą na kieliszek z dodatkiem procentów i nieznajomym, który poznał jego najpilniej strzeżony sekret w postaci Jekylla. Własny pseudonim zabrzęczał mu w uszach, a udekorowane w soczysty jad krótkie, ale rzeczowe zamknij się niemal natychmiast utknęło mu w przełyku. Musiał zachować twarz, ale nie wiedział, jak to zrobić. Jego umiejętności społeczne spadły do zera. Był w rozsypce fizycznej, jak i emocjonalnie. Nie spodziewał się ujrzeć dzisiejszej nocy znajomej mordy. Dlaczego ten cock musiał czaić się w gęstwinie nocy? Dziwki nie były w stanie zaserwować mu lepszej rozrywki?
  Dlaczego życie musiało go aż tak n i e n a w i d z i ć?
  Nie umiał odpowiedzieć sobie na te pytanie, ale za to umiał się odgryźć.
  — Doprawdy? — Przesunął się o kilka centymetrów, by nieco oddalić się od mężczyzny, tym samym zbliżając się ku Renardowi, chociaż dzielący ich od siebie dystans nie mógł nazwać bezpieczną odległością. Wątpił, że kiedykolwiek w otoczeniu tego osobnika [Jinxa] będzie mógł poczuć się bezpiecznie, prędzej obdarzy kredytem zaufania niedoszłego samobójce. — Dawno nie zaglądałeś do lustra, skoro twierdzisz, że to ja wyglądam jak gówno —  rzekł, ale w bladym blasku świecy trudno było mu wywnioskować, czy właściciel burdelu faktycznie wyglądał tak tragicznie. Chyba nadal lepiej od Bernardyna. Nawet z fragmentami szyby wbitym w skórę. Jednego Jekyll był pewien. Wplątał się w niezłe gówno.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.08.18 19:19  •  Obrzeża Desperacji - Page 20 Empty Re: Obrzeża Desperacji
— Obmyśliłeś już jakąś strategię, panie terapeuto?
Formę odpowiedzi przybrało ciche hmmknięcię. Musiał się dobrze zastanowić przed wypuszczeniem słów na świat. W głowie wertował wszystkie przeczytane książki i zasłyszane informacji. Kiedyś czytał o uzależnieniach i był pewien, że raz czy dwa pojawiło się pomocne pojęcie. Problem polegał na tym, że mimo usilnych prób nie był w stanie ubrać go w litery ani tym bardziej uformować na ustach.
Detoks!— wypalił nagle, oświecony nowymi pomysłami i zapomnianymi formułkami. Pokiwał głową i splótł ręce na piersi, dumny z siebie jak paw, choć w rzeczywistości niczego jeszcze nie dokonał. Błyskotliwość najwyraźniej mu jednak wystarczała, bo wyglądał, jakby potrzebował zaledwie kilku sekund, by aż się napuszyć z tej radości. — Z tego, co czytałem, to musimy się pozbyć resztek szkodliwych substancji z twojego organizmu. No i to podobno nic fajnego, więc trzeba będzie się nieźle napracować. Była wzmianka o kilku etapach... wiesz, torsje, pokusy i takie tam — cichy pomruk zwieńczył wypowiedź młodzieńca, zapełniając powietrze delikatnymi drganiami. Nie będąc nawet w połowie długotrwałego wywodu, ucichł na zbawienny dla słuchacza moment, chcąc zebrać odpowiednie słowa, które nie skończyłby jako bełkot w natłoku rosnącej ekscytacji (nie potrzebował do tego wiele).
Już otwierał usta, gdy w nos uderzył nowy zapach. Śmiertelny swąd wykrzywiający twarz w niesmaku, ale jednocześnie w jakimś stopniu znajomy. Zmarszczył noc, próbując wyłuskać z nocnej bryzy dokładniejszy opis właściciela woni. W głowie znów zapanował znajomy mętlik, znów nie mógł przywieść przed oczy konkretnej twarzy. Jednocześnie gdzieś z tyłu głowy świtał prawidłowy obraz wraz z imieniem, po prostu dzieciak za nic świecie nie mógł rozwiać gęstej mgły okalającej wizerunek.
Po chwili już nie musiał. Szkło się posypało, a łapy uderzył ciężko o podłogę. W pierwszej chwili wymordowany uniósł ręce do twarzy, nie ryzykując kolejnymi prezentami od losu w postaci blizn. Czuł na dłoni, jak kilka drobniejszych kawałeczków odbiło się od skóry i upadło bezpowrotnie między szczeliny w podłodze.
Rozchylając powieki, ujrzał lico kogoś, kogo zdecydowanie nie spodziewał się zobaczyć. Nie o tej porze i nie w takich okolicznościach. Na czas trwania transformacji tkwił w miejscu (tylko cudem nie zrywając się na równe nogi) i jedynie szurający po ziemi ogon przyjął rolę buntownika, zdradzając szarpiące młodym emocje.
Jinx! — prawie zakrzyknął, w ostatniej chwili ściszając głos do odpowiedniego tonu, który nie zmąciły nocnej ciszy. W kolejnej sekundzie spojrzał na ubogie w ubrania plecy mężczyzny i od razu uniósł dłonie do oczu, odcinając wzrok od zdecydowanie nieodpowiednich obrazów.
Jekyll rozbrzmiało mu w uszach milionem tonacji. Brzęczało upierdliwie, póki pamięć nie wyryła miana w odpowiednim miejscu. Miał ochotę spojrzeć na dotychczasowego towarzysza i posłać mu jedno z tych niewygodnych, pytających spojrzeń. Nie zrobił tego tylko z jednego powodu.
Co tu robisz? — zaszurał znów ogonem, kierując słowa do właściciela burdelu.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.08.18 23:31  •  Obrzeża Desperacji - Page 20 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Usta delikatnie zadrżały na gorące powitanie ze strony medyka Kundli. jakby do końca nie był pewien jaką miną go uraczyć. Uśmiechem, czy też może grymasem niezadowolenia. W ostateczności jego twarz pozostała nietknięta, a usta zaciśnięte w wąską linię. Nie zniechęciła go nagła chęć odsunięcia się od niego, jakby był trędowaty albo chory na zakaźną chorobę. Znał Jekylla na tyle, żeby doskonale wiedzieć, co doktor sądził o nim. To jednak w żadnym stopniu nie zniechęcało go do bezczelnego przekraczania strefy osobistej doktorka, choć z pewnością ryzykował pojawienie się kolejnej, nowej blizny na jego ciele.
W końcu poruszył karkiem oraz ramionami, niespiesznie rozprostowując zastygłe mięśnie, wciąż wbijając spojrzenie złotych tęczówek w mężczyznę.
- Coś taki spięty, Jake? - mruknął zaczepnie, ruszając z miejsca. Drewniana podłoga zaskrzypiała, kiedy Jinx kucnął tuż przed jasnowłosym, przyglądając mu się uważnie. Cienie pod oczami, drżenie dłoni, przekrwione spojówki. Nie musiał być lekarzem, żeby od razu zauważyć, że było z nim coś nie tak. To było wręcz namacalne, bez znaczenia jak bardzo Jekyll zapierałby się rękoma i nogami.
- Co jest? Boisz się mnie? - zapytał wyciągając dłoń w jego stronę i dotknął paznokciem miękkiej skóry na jego policzku. Wreszcie jego usta wygięły się w delikatnym uśmiechu, który jednak zamiast dodawać otuchy mógł jedynie przerażać.
- Drżysz. - szepnął ledwo słyszalnym tonem, o dziwo zaskakująco miękkim jak na niego. Druga dłoń gwałtownie złapała za jego nadgarstek dłoni, w której trzymał skalpel, nim ten mógłby jakkolwiek zareagować. A znając jasnowłosego, zapewne mógłby. Zaciskając go w żelaznym uścisku zmusił do uniesienia jego ręki wyżej.
- Taki drobny. Z łatwością mógłbym ci go teraz zmiażdżyć, przecież wiesz. - wymruczał zalotnie jak kotka w rui, po czym przytulił jego palce do swoich ust.
- Ale te palce są zbyt cenne dla DOGS. - dodał, łaskocząc ciepłym oddechem jego skórę. A potem nagle go wypuścił i podniósł się na nogi, odsuwając od doktora. Odwrócił ciało w stronę siedzącego obok dzieciaka. Uniósł rękę do czoła i zasalutował mu niedbale.
- Yo, młody. - kroki skierował w jego stronę, siadając ciężko obok niego i zarzucając swoje ramię na niego, chcąc czy też nie, przyciągając bliżej siebie.
- Byłem na polowaniu i zwietrzyłem zapach zagubionej owieczki. - w półmroku jego oczy zdawały się jarzyć jeszcze intensywniej niż normalnie, gdy wzrok na powrót utkwił w Jekyllu.
- Ale potem poczułem zapach drugiej owieczki. Nie wiedziałem, że się znacie. - dodał i zamyślił się na moment.
- Wy chyba nie.... - niewypowiedziane do końca pytanie zawisło w powietrzu, ale aluzja była wręcz wyczuwalna.
                                         
Jinx
Mastiff     Poziom E
Jinx
Mastiff     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Servant of Evil


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 20 z 23 Previous  1 ... 11 ... 19, 20, 21, 22, 23  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach