Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 21 z 23 Previous  1 ... 12 ... 20, 21, 22, 23  Next

Go down

Pisanie 31.08.18 1:56  •  Obrzeża Desperacji - Page 21 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Jinx w porę złapał w palce nadgarstek Jekylla, gdyż ten już przymierzał się, by zanurzyć jego ostrze w dotykających jego policzka palcach. Zacisnął mocno szczękę, chcąc powstrzymać się od syku, gdy paznokcie wbiły się w jego skórę, ale na szczęście nie tak głęboko, by przebić naczynia krwionośne.
  — A powinienem? — wydusił z siebie, próbując powstrzymać niekontrolowane drżenie. Przychodziło mu to z trudem, ale założenia Lechera było błędne. Nie drżał ze strachu. Lęk stopniowo go opuszczał, gdy rozpoznał w mroku sylwetkę mężczyzny. Jasne, nie był głupi. Obawiał się go, jak pewnie każdy. Był niebezpieczny i nieobliczalny, ale przywykł do obecnej psychopatów. Ojciec Nayami był zaledwie jednym z nich. Jekyll drżał, bo zimny wiatr wkradł się do środka wcześniej dusznej izby i objął w uścisku jego ciało.
  Mimo unieruchomionego nadgarstka, zacisnął mocniej palce na skalpelu, chcąc uniknąć konfrontacji przedmiotu z pokrytym zarazkami podłożem.
  — Co jest, Jinny? Prostytutki nie dostarczają ci już żadnych wrażeń?
  Kiedy wyczul pod opuszkami palca wilgotną strukturę warg mężczyzny, powstrzymał się przed wykrzywieniem ust. Spojrzał mu prosto w oczy. Nie powinien go prowokować, ale nie mógł się powstrzymać, a właściwie nie wiedział, jak go zachęcić, by się odsunął i tylko to przyszło mu do głowy. Unoszące się w powietrzu napięcie powoli wysyłało z niego ostatni oddech, dusiło go. Przez chwilę nawet przestał odczuwać różnicę temperatury, przez to jego ciało zostało drzeć.
Z łatwością mógłbym ci go teraz zmiażdżyć, przecież wiesz.
  — Co cię powstrzymuje? — Kącik ust uniósł się ku górze w drwiącym grymasie.
  Odpowiedź przyszła chwilę później, a z gardła Jekylla potoczył się cichy, nieco psychopatyczny śmiech, ale zdecydowanie nie miał w sobie ani kszty z rozbawienia. Zamilkł chwilę po tym. Jego palce w aktualnym stanie nie miały żadnej wartości, ale Lecher nie mógł o tym wiedzieć, a doktor miał na tyle oleju w głowie, aby nie wyjawiać mu tej tajemnicy. Przekładając skalpel z jednej do drugiej ręki, rozmasował nadgarstek, gdy uścisk z niego zelżał, ale nie spuszczał oczu z sylwetki właściciela burdelu. Nie spodziewał się, że zna Renarda.
Wy chyba nie....
  — Tak. Co, jeśli tak? — zapytał, zanim ugryzł się w język, a potem - po kilku sekundach grobowej ciszy - pokręcił głową w akcie dezaprobaty. — Spróbujmy pójść w tą stronę. — Tym razem słowa zaadresował w kierunku Renarda. Przez wtargnięcia mężczyzny nie miał okazji przekazać mu swojego entuzjazmu, co do jego planu terapii, ale teraz niemal nim emanował. Surowość ustąpiła, a na jej miejscu pojawiła widoczna ulga.
  Detoks był do tej pory dla niego nieosiągalny, gdyż zwykle przegrywał i poddawał się swojej pokusie, ale skoro będzie pod nadzorem, poczuje przysłowiowy nóż na gardle i nie będzie miał wyjścia. Będzie musiał pilnować i podporządkować, by zawalczyć o resztki swojej godności, która już dawno straciła datę przydatności.
  Przyłożył palce do ust, chcąc tym samym przekazać Marshallowi, by nie wyjawiał Lecherowi żadnych szczegółów. Byłby bardzo niewygodnym świadkiem jego niedoli i zapewne wykorzystałby ją z premedytacją przeciwko lekarzowi. W ramach zmiany tematu, zbliżył się nieco w ich kierunku i obdarzył krwawiące rany na ciele właściciela burdelu sceptycznym spojrzeniem.
  — Niektóre z nich nadają się do szycia. Mam się tym zająć? — zapytał wydające krótką, ale rzeczowo opinię na podstawie ilość krwi skapującej po skórze. Wolna ręka odnalazła porzuconą torbę, a w zielonych oczach ukazał się szaleńczy błysk. Obiecał Marshallowi, że zafunduje mu przyśpieszony kurs medyczny, oto mieli przed sobą kogoś, kto idealnie nadał się do odegrania roli pacjenta.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Pisanie 31.08.18 2:24  •  Obrzeża Desperacji - Page 21 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Nie miał pojęcia, co się działo między tamtą dwójką (wciąż zasłaniał oczy rękoma). Jedyną podpowiedzią był mu czuły słuch — ciemne uchu stale podrygiwało, wyłapując z powietrza kolejne słowa — groźby — rzucane przez ciemnowłosego mężczyznę. Pozostawał spokojny mimo prowokacyjnego tonu i niebezpiecznie brzmiących skrzypnięć zmarniałych desek podłogi. Być może wciąż chował w sobie naiwny pierwiastek nadziei, że obecność tego konkretnego wymordowanego nie zawsze owocowała w mordobicie.
Nie wiedział jeszcze skąd w obu mężczyznach tyle wzajemnej niechęci (gdyby nie wachlarz użytych przez Jinxa słów, jego milutki ton przeczyłby tej tezie), sam sobie więc dopowiedział, że jeśli przyszłość zmierzy w zaplanowanym kierunku, dowie się tego wkrótce. Na razie wolał nie wtykać nosa w ich utarczkę, będąc przekonanym, że rykoszet okazałby się całkiem bolesny.
Otoczony ramieniem podświadomie wprawił mięśnie w ruch. Pobudzone do działania poruszyły chwilowo uśpionym ogonem na boki, rozrzucając w powietrze drobinki kurzu. Na oślep sięgnął w tył, zaraz rzucając na uda bruneta pedantycznie złożoną bluzę. Teraz — szmyrgnięta niedbale, byleby jak najszybciej dotrzeć do celu — rozłożyła się w locie i pozaginała. Dopiero wtedy mógł odjąć od oczu drugą rękę i rozchylić powieki.
Tak myślałem, że znam ten zapach. Śmierdzisz na kilometr — wytknął dość bezczelnie, dodając w pakiecie lekki uśmiech mający, załagodzić sytuację. Przysunął się chętnie, bo Jinx emanował ciepłem, a on nigdy za chłodem nie przepadał. Stąd tyle futra.
— Wy chyba nie...
Pytające spojrzenie uderzyło w lico właściciela burdelu od boku. Będąc całkowicie zielonym w kwestii drugich znaczeń i aluzji, nie potrafił skojarzyć faktów. W odpowiedzi przychylił głowę na bok i oczekiwał dalszych wyjaśnień, bo nic innego nie przyszło mu do głowy.
Bo jeszcze kilka godzin temu się nie znaliśmy — mruknął. — Spotkał mnie na tym wieeelkim moście niedaleko stąd. I nie wiem czemu pomyślał, że próbowałem się zabić — brzmiał, jakby wspomniana sytuacja była co najmniej niedorzeczna. Nawet nie brał pod uwagę, że dla niezaangażowanego w sprawę obserwatora rzeczywiście mógł wyglądać jak samobójca. — Tylko spacerowałem. No i straciłem równowagę.
Sugestia Kyle'a zwanego również Jekyllem (jak się właśnie dowiedział), sprowadziła młodego wymordowanego na ziemię, kierując wzrok na stróżki krwi budzące jasną skórę Jinxa. Wydał z siebie zaskoczone "ooo!", jakby zapominając, że mężczyzna przecież wpadł do środka oknem, przy okazji rozbijając szybę w drobny mak. Równocześnie wydawał się niesamowicie podekscytowany możliwością oglądania doktora przy pracy, bo spoglądając w jego kierunku miał iskry w oczach.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.09.18 21:54  •  Obrzeża Desperacji - Page 21 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Początkowo nie rozumiał zachowania dzieciaka. Czerwienił się i odwracał wzrok jak nietknięta dziewica, do tego z konserwatywnego, katolickiego domu, a przecież żyjąc nie tylko na Desperacji, ale w samym sercu skurwienia, powinien przywyknąć do podobnych, a nawet i gorszych widoków. Wzrok opadł na rzuconą bluzę i dopiero po chwili wydał z siebie ciche parsknięcie przypominające syczenie kota albo węża.
- Serio, Rhett? - spojrzał na chłopaka z uniesioną lewą brwią.
- Wstydzisz się mojego fiuta? Przecież masz to samo co ja między nogami. Chyba że się mylę...? - dodał po chwili, ale nim chłopak zdążyłby cokolwiek powiedzieć, dłoń Jinxa ześlizgnęła się z jego ramienia, by na bezczelnego i bez jakiejkolwiek krępacji zsunąć się na krocze chłopaka i zacisnąć na nim swoje palce, lekko go pocierając.
- Nie, jednak masz jaja, hm? - mruknął zaczepnie, uśmiechając się wyraźnie rozbawiony. Jednakże jego wzrok szybko przeniósł się na drugiego wymordowanego. Opadł niemal całym ciężarem na ramie Rhetta, gdy przyciągnął go bliżej siebie, odchylając jednocześnie swoją głowę lekko w bok.
- Właściwie nie mam nic przeciwko. Ale moja własność nie jest za  darmo, wiec jak postanowisz się z nim zabawić, to musisz najpierw zapłacić. - dodał z nutą rozbawienia, ale w jego spojrzeniu coś mówiło, że gdyby faktycznie doszło do takiej sytuacji, to w tej kwestii nie było miejsca na żarty. Jeżeli chodziło o płatności, to właściciel burdelu potrafił być cholernie konsekwentny oraz uparty. Nawet jeżeli sprawa dotyczyła jego znajomych.
"... Mam się tym zająć?"
Dopiero te słowa przypomniały mu o tym, że faktycznie jest ranny. Odsunął się od dzieciaka, którego do tej pory trzymał, wreszcie w pełni zrywając kontakt cielesny i oddając mu jego przestrzeń osobistą. Wtedy też spojrzał na swoje prawe przedramię, z które faktycznie z niektórych głębszych rozcięć sączyła się lepka krew.
- W sumie. - powiedział cicho, nieco bez przekonania. Nie czekał jednak aż doktor pofatyguje swój kościsty zad do niego, dlatego też sam się podniósł, zupełnie zapominając o bluzie zakrywającej jego dumę i męskość, ponownie stając tak, jak go stworzono, gdy miękki materiał opadł na drewnianą posadzkę. Pokonał dzielącą, marną odległość siadając ciężko tuż przed Jekyllem, wbijając w niego zaintrygowane spojrzenie, jednocześnie wystawiając w jego stronę ranną rękę.
- Tylko delikatnie doktorze. - szepnął, lekko obnażając zwierzęce kły.
Nie będzie delikatny. Nie było chuja w Desperacji, żeby był delikatny. Nie ten przeklęty sadysta Kundli.
- Jeżeli ładnie to zrobisz, dostaniesz ode mnie niespodziankę. - dodał po krótkiej chwili namysłu. Oczywiście nie kwapiąc się, żeby powiedzieć CO TO  za niespodzianka
W końcu nigdy nie zdradza się czym jest owa niespodzianka. Wtedy nie byłoby całej zabawy.
Czekał.
                                         
Jinx
Mastiff     Poziom E
Jinx
Mastiff     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Servant of Evil


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.09.18 23:22  •  Obrzeża Desperacji - Page 21 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Twoja własność? — Na ustach doktora ukształtowało się rozbawienie w charakterze sardonicznego uśmiechu. Nie chciało mu się w to wierzyć. Relacja Marshella była wystarczająca wymowna. Świadczyła o tym, że najprawdopodobniej jeszcze z nikim nie odbył stosunku, zatem nie nadawał się do roli prostytutki. By utwierdzić się w tym przekonaniu złapał ze złotawymi tęczówkami Jinxa krótkotrwały kontakt wzrokowy, po czym przemieścił takowy na Renarda.  — Należysz do niego, suci... Marshall? — zapytał takim tonem, jakby ówże kwestia spędzała mu sen z powiek. Uśmiech nieco zelżał mu z warg, acz te nadal były subtelnie wygięte ku górze.
  Słysząc przyzwolenie, złapał w palce ramię mężczyzny. Wyczuł pod nim wypracowane na przestrzeni lata mięśnie, ale i bijące od niego ciepło, które na niego przeszło, sprawiając, że znów zrobiło mu się duszno. Nadal miał stan podgorączkowy, więc każde dodatkowe źródło żaru doprowadzało do wzrostu temperatury, ale nie wycofał ręki. Przyjrzał im się z konsternacją. Większość ran - mimo obecności krwi - była powierzchowna, więc Jekyll nie miał zamiaru marnować na niewielkie zadrapania plastrów i bandaży, ale  w dwóch z nich nadal tkwiły odłamki szkła i to na nich skoncentrowała się uwaga. Musiał usunąć znajdujące się w skórze ciała obce, upewnić się, że nie uszkodziło naczyń krwionośnych i ewentualnie zszyć ze sobą tkanki, jeśli zaiwaniała takowa potrzeba.
Tylko delikatnie...
  Oderwał spojrzenie od uszkodzeń i utkwił je w twarzy Lechera. Bezemocjonalność, która pojawiała się u niego podczas oględzin obrażeń pacjenta, przeobraziła się w drwinę.
  — Znasz w ogóle definicje tego słowa? —Właściciel burdelu był jedną z ostatnich osób, których Jekyll posądziłby o delikatność, w zasadzie w jego prywatnym krakingu stał na podium zaraz po Wilczurze, choć do dziś nie mógł sprecyzować, co stanowiło powód tej przewagi. Obaj w sadyzmie nie mieli sobie równych, chociaż Jekyll miał mgliste przeczucie, że deptał im w brutalności po piętach, a przynajmniej na to wskazywały jego dotychczasowe dokonania. Problem tkwił w tym, że Bernardyn nie lubował się w bezcelowym rozlewie krwi. Przyświecał mu wyższy cel i takowym usprawiedliwiał swoje działania. Otóż już dawno przestał rozpatrywać egzystencje swoich królików doświadczelnych na równym poziomie, co swoją własną. Był to proces długotrwały. W jego początkowy stadium ćwiczył na zwłokach, by wyzbyć się drzemiącej w nim wrażliwości. Nie było to takie trudno. Zaraz po kataklizmie było ich mnóstwo, pojawiały się też osoby, które za drobne usługi, chętnie takowe mu dostarczały, bo musiały być świeże, niedotknięte rozkładem. Gnijące do niczego się nie nadawały. Szybko się rozpadały, w połowie skonsumowane przez robactwo. Potem przerzucił się na istoty dogorywające. Czuł się wówczas tak, jakby śmierć deptała mu po piętach razem ze swoim trupio białym koniem. Rzecz w tym, że mógł wsłuchiwać się w ich krzyki, ale jednocześnie wmawiał sobie, że one  nie wyrządzały w nim żadnych szkód psychicznych, gdyż i tak czekała ich śmierć, a dzięki swoim staraniom ukracał im cierpienie. W końcu przekroczył wszelkie granice przyzwoitość. Nabrał do życia lekceważącego, ocierającego się o obojętność stosunku i zdegradował cierpiących na swoimi stole do roli przedmiotów. Istniała w nim świadomość, że traktowano to jak czysty i bezwzględny akt bestialstwa, ale on wolał korzystać z innego sformowanie, zamkniętego w dwóch słowach: kliniczny dystans.  Umiejętność emocjonalnego oderwania się od ich sytuacji, była jedynym sposobem, by wyprosić ze swojego życia gryzące go wyrzuty sumienia, które w przypadku Dr już dawno rozbiło się na atomy. Skrupuły wyparowały, ich miejsce zastąpiła obojętność i chęć odkrycia skrywanych w ciałach skażonych przez wirusa tajemnic. Nie miał wątpliwości, że takowe badania w końcu wydadzą swoje plony. Tak jak niegdyś znieważanie zwłok przysłużyło się do celu dydaktycznych w charakterze poznania ludzkiej anatomii od a do z.
  Sięgnął po leżącą na zakurzonej podłodze torbę i wyjął z niej potrzeby do zabiegu asortyment w postaci apteczki, a także latarki. Nie mógł pracować w takich warunkach. Padający na ich sylwetki wątły snop światła nie sprzyjał mu w wykonywaniu jej. Potrzebował lepszego oświetlenia, a zgadywał, że Lechera nie usatysfakcjonuje wosk skapujący ze świecy na jego skórę.
  — Chodź tutaj — zwrócił się do Renarda, ale - o dziwo – nawet nie musiał tego mówić. Niedoszły samobójca nie czekał na jego przyzwolenie. Przybliżył się, zanim wypowiedział do końca swoje zalecenie. Nie chcąc studzić jego zapału, obdarzył go zachęcającym spojrzeniem i poluzował wieczko apteczki. — Poświeć mi — zalecił, w między czasie zakładając na smukłe palce rękawiczki. Zaciągnął je pod sam nadgarstek, żałując, że nie miał przy sobie czystej wody, by je przemyć.
  W swojej niezaprzeczalnej uprzejmości, nie powiadomił Jinxa, co ma zamiar zrobić. Bez żadnych skrupułowi wyjął jeden z fragmentów szkła, nie śląc się na wyczucie. Z rany natychmiast trysnęła krew.
  — Trochę bliżej — mruknął do Renarda, niezbyt się tym przejmując. Zachowując spokój, obmył ranę resztkami wody utlenionej. Gdy ta wsiąkła w skórę, oczyszczając ją, uchwycił zgrabnie w place potrzebne do zabiegu przyrządy w charakterze igły i nici. Poczekał chwilę, aż posoka przestanie skapywać z rany i zabrał się do roboty. Z nikłym cieniem premedytacji i podtekstem [Teraz to ja mam nad sobą władzę], docisnął palce do uszkodzonego fragmentu ramienia, po czym igłą oraz kawałkiem nici zaczął związywać uszkodzoną tkankę. Najpierw wykonywał manewry  niepośpiesznie, nieco demonstracyjne, coby Marshallowi nie umknął chociażby pojedynczy szczegół, ale jednak po chwili zwinne palce chirurgia przyśpieszyły i po upływie trzydziestu sekund zamknął obrażenie z czterema starannie założonymi szwami. Był z siebie dumny, że dłonie nie odmówiły mu posłuszeństwa między jednym, a drugim momentem zatknięcia się igły z krawędzią zranienia.
  Zgodnie z wszelkimi oczekiwaniami, ojciec Nayami nie wydobył z siebie żadnego dźwięk. Nie poruszał się nawet o milimetr, trwał w bezruchu, jak wydrążony w skale posąg i Jekyll był mu za to wdzięczny. Nie czuł się na siłach, by wywierać na kogoś odpowiedni wpływ w formie słów: Jeśli się nie zamkniesz, zaboli bardziej., gdyż oznaki słabości wyzwalały w nim nowe pokłady sadyzmu i łechtały ego.
  — Zasłużyłem na nagrodę? — rzucił zuchwale do właściciela burdeli, ale nie czekał aż ten udzieli mu jakiekolwiek odpowiedzi. W jego głowie narodził się nowy pomysł.  — Czas, byś nabył trochę doświadczenia. W apteczce powinna znajdować się jeszcze jedna para rękawiczek — powiadomił Marshella. Ktoś, kto go nie znał, mógł założyć, że żartuje, ale wcale nie żartował. Naprawdę chciał powierzyć w jego ręce zdrowie Lechera, a jeśli Renard się tego nie podejmie - nie miał zamiaru marnować na niego swojego cennego czasu. Wysłał mu ironiczne spojrzenie pod tytułem: Obleciał cię tchórz? i wyczekiwał jego decyzji, nie przejmując się ewentualnym protestom Jinxa. Nie miał na takie czasu. Mrowienie znów zaczęło czule pieścić jego palce. Jeszcze chwila i zostaną całkowicie zniewolone, wtedy nie utrzyma pomiędzy nimi igły i utwierdzi Lechera w przekonaniu, że jest w kiepskiej kondycji.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Pisanie 04.09.18 19:44  •  Obrzeża Desperacji - Page 21 Empty Re: Obrzeża Desperacji
 — Serio, Rhett?
 Coś zaklekotało w jego głowie trzaskiem zepsutego silnika. Odłamki fruwały w każdym kierunku, zadrapując trwale metalową konstrukcję. W kilku miejscach powstały odkształcenia.
 Bezpośredniość Jinxa zawsze wywoływała w młodszym swego rodzaju zakłopotanie. Nie do końca wiedział, jak powinien się przy nim zachowywać, bo dosłownie każda rzecz mogła zostać obsypana gradem złośliwych komentarzy. Po czasie doszedł do wniosku, że właściciel burdelu po prostu miał taki urok. Swój zepsuty i mało przyjemny, ale własny urok.
 Głównie dzięki resztce pozytywnej opinii nie podejrzewał, że mężczyzna mógł w towarzystwie wziąć sprawy w swoje ręce. Dosłownie. Protest umarł na ustach, ale to nie tak, że cały zastygł. Tylko wargi znieruchomiały, bo młody od razu cały się szarpnął, zaciskając uda i odpychając dłoń bruneta. W głowie zdążył wybuchnąć obraz szczęk kłapiących tuż przed uśmiechniętą twarzą. Zrezygnował z realizacji wizji (a był pewien, że teraz miałby szansę choć zadrasnąć jasną skórę), zaciskając tylko szczęki, przez które płuca przetoczyły rozeźlony warkot. Zabrakło w nim choćby grama ludzkiego brzmienia.
 — Następnym razem upierdolę cię w tę rękę — zadeklarował, już mniej skory do przebywania tak blisko Jinxa, nawet jeśli na ogół nie miał nic przeciwko kontaktowi fizycznemu czy drobnym przepychankom. Fuknął niezadowolony. — Poza tym wstrzymaj konie, niczego nie robiłem i nie jestem twoją własnością.
 Wypuszczony z uścisku od razu przemknął dłońmi po ciemnym materiale koszulki, jakby próbując pozbyć się zeń śladów obecności burdel mamy. W odpowiedzi na pytanie medyka pokręcił energicznie głową, najwyraźniej zbyt oburzony podobnym przypuszczeniem, by rzucić komentarzem.
 — Chodź tutaj.
 Cała niechęć sprzed chwili przepadła. Podleciał jak na skrzydłach, od razu chwytając w dłoń przekazaną latarkę. W pierwszej chwili miał ochotę wykorzystać snop światła do własnych celów, ale rzucone zaraz polecenie było nazbyt klarowne. Zrezygnował od razu, kierując na odłamki szkła nie tylko jasne źródło latarki, ale i zaciekawiony wzrok. Podczas procesu usuwania obcych ciał i szycia milczał jak grób. Nie ruszał się ani na milimetr i chyba wstrzymywał oddech, całkowicie pochłonięty obserwacją. Był pełen podziwu temu, jak szybko i sprawnie poszła cała "operacja".
 — Czas, byś nabył trochę doświadczenia.
 W pierwszej chwili nie uwierzył, co tylko potwierdził nieco sceptyczny wyraz naznaczający lico. Niemniej kolejne słowa Jekylla przeczyły ewentualnej żartobliwości poprzedniej kwestii. Przecież nie wyposażyłby obcego we własny asortyment, gdyby rzeczywiście niczego nie oczekiwał. Wpierw dorwał rękawiczki, później sprawnie przechwycił igłę i nić. W kącikach oczu czaił się błysk, bo oto stanęła przed nim możliwość zemsty (mógł przecież wyszyć na ramieniu bruneta jakieś... serduszko, czy coś). Po chwili niestety odezwał się nudny rozsądek i przypomniał, że w tym świecie wciąż istniały konsekwencje. A akurat Jinxowi wolał nie podpadać. Może tylko trochę.
 Za ostatnią z ran po szkle wziął się pełen werwy. Nie musząc wbijać igły w żyłę, czuł się znacznie pewniej — teraz przynajmniej miał większy wgląd w to, co robił. Ręka już mu nie drżała, przez co praca szła gładko. Prawdopodobnie to chęci do nauki zawdzięczał sprawność w działania. Szew wyszedł co prawna odrobinę krzywy, ale jak na pierwszy raz... był z siebie całkiem dumny.
 — I jak?
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 06.09.18 23:51  •  Obrzeża Desperacji - Page 21 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Nie drgnął nawet przez moment, kiedy zręczne palce doktora zajmowały się jego ranami. Właściwie w tym momencie Jekyll mógł nieco się powyżywać na nim, spróbować sprawić mu większy ból przez 'przypadek' naciskając zbyt mocno na którąś z ran, bądź mało subtelnie oraz mało delikatnie wbić igłę. Mógł, choć Jinx i tak w żadnym wypadku nie poczułby tego. Co prawda nigdy nie ukrywał faktu, że od wielu setek lat nic nie czuł w całym prawym ramieniu, ale z drugiej strony nie paradował też po Desperacji i nie obnosił się z tym.
Przesunął wzrokiem w bok, zerkając na skupionego jasnowłosego. Ciekawe, czy wszystkowiedzący doktorek wiedział. Wargi delikatnie drgnęły, ostatecznie jednak pozostały nietknięte, a po chwili na powrót skupił całą swoją uwagę na lewej dłoni, tracąc zupełne zainteresowanie Jekyllem, a potem i Rhettem, który zamierzał poćwiczyć na nim swoje manualne zdolności. Nie musiał ostrzegać młodego wymordowanego. Nie musiał wypowiadać na głos co mu zrobi, jeżeli smarkacz rzeczywiście spartoli robotę. Niewypowiedziane słowa wisiały w powietrzu jak widmo zagrożenia.
Ale póki co, całą swoją uwagę ciemnowłosy poświęcał długim paznokciom lewej dłoni, leniwie wsuwając paznokieć kciuka pod wskazującego palca i dłubiąc. Nawet w pewnym momencie ziewnął sobie lekko, manifestując tym swoje znudzenie i niemo pospieszając ich, żeby się pospieszyli.
To była sekunda, kiedy gwałtownie wyszarpnął swoją dłoń, nie przejmując się pozostawioną igłą i niedoszytą raną. Pochylił lekko sylwetkę, a w jego złotych oczach pojawił się nagle dziwny błysk. Błysk, który nie zwiastował nic przyjemnego.
- No chodź. - syknął cicho, ale na jego słowa, jak na jakieś zaproszenie, drzwi gwałtownie pękły, rozrzucając naokoło małe kawałki drewna oraz fruwającego drzazgi. Do pomieszczenia wskoczyło... coś. Ciężko było określić jednoznacznie czym była bestia. Ciało przypominało cielsko białego tygrysa, ale zamiast kociego ogona z tułowia wyrastał giętki kolec. Pysk był nieco wydłużony z podwójnym rzędem zębów, a łba wyrastał pojedynczy róg w kształcie stożka. Stworzenie już w skoku rozdziawiło pysk, by wgryźć się w ciało wymordowanego. Instynktownie Jinx uniósł prawą przedramię, zasłaniając w ten sposób twarz i szyję, ale ciało agresywnego zwierzęcia było na tyle ciężkie, że bez jakiegokolwiek problemu zwaliło właściciela burdelu na posadzkę, która zaskrzypiała żałośnie. Zwierzę drapało o drewno, wbijając głęboko pazury w twardą strukturę, jednocześnie szarpiąc głową na boki, chcąc najwyraźniej odgryźć rękę brunetowi. Ciepła i lepka krew zaczęła sączyć się z głębokich i nowy ran, skapując i brudząc twarz oraz nagi tors mężczyzny, a świeżo zaszyte rany pod wpływem napiętych mięśni zaczęły pękać.
Stworzenie zaczęło wydawać z siebie coraz głośniejsze warknięcia, jednocześnie gwałtownie wymachując ostrym ogonem, najwyraźniej próbując zrobić sobie szaszłyka z pozostałej dwójki.
- Skalpel. - warknął nagle Jinx, odwracając głowę w bok, gdy siła szczęk okazywała się zbyt silna i dystans między zagryzioną ręką oraz jego twarzą zaczynała drastycznie maleć.
- Pospiesz się! - krzyknął do Jekylla wystawiając lewą dłoń w jego stronę.
                                         
Jinx
Mastiff     Poziom E
Jinx
Mastiff     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Servant of Evil


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.09.18 2:20  •  Obrzeża Desperacji - Page 21 Empty Re: Obrzeża Desperacji
W ciszy kontemplował poczynania swojego ucznia, a na jego ustach mimowolnie zabłądził subtelny uśmiech. Nie sądził, że Renard okaże się taki pojętny i poniekąd był pod wrażeniem. Nawet nie musiał czynić mu żadnych uwag i wskazówek. Powtarzał sekwencje ruchów wykonywanych wcześniej przez Bernardyna bez chwili zawahania, jakby wyuczył się ich na pamięć przez zaledwie krótką chwilę.
I jak?, pytanie padło przed niemal samym końcem zabiegu.
  — Musisz się jeszcze dużo nauczyć — odpowiedział, darując sobie komplementy typu „dobrze ci poszło, jak na pierwszy raz” czy też „naprawdę robiłeś to po raz pierwszy w życiu?”. Nie był skory do takowych, zresztą założone przez Marshalla szwy były krzywe i nie miały nic wspólnego z precyzją. Ta przychodziła z czasem. Po wielomiesięcznych, żmudnych ćwiczeniach.
  Już chciał przejąć stery, ale Lecher ni stąd, ni zowąd się rozmyślił i oddalił się na odległość kilku centymetrów, ignorując obecność igły w swojej skórze. Gdy syknął słowa zachęty, Jekyll warknął coś o braku poszanowania dla pracy medyków, ale nie zdążył wygłosić swojego całego monologu. Już wcześniej wyczuł unoszący się w powietrzu obcych zapach, ale nie dał temu do końca wiary. Odkąd próbował zerwać z nałogiem, nos płatał mu figle i dział jakoby na zwiększonych obrotach, nie raz ani nie dwa wysyłając mu sprzeczne sygnały o otaczających go woniach. Jednak to, co wydarzyło się później, przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Zaklął na samego siebie, że zignorował pierwsze objawy w postaci smrodu, a potem wyłapanych obcych, gardłowych dźwięków. W każdy razie został zagłuszony przez drzwi, które rozleciały się w drzazgi. Sięgnął mimowolnie po skalpel, drugim ramieniem przysłaniając twarzy. Kątem oka zerknął jak kilka sekund później do chaty wbiegło z dziką furią coś, co przypominało tandetny okaz jego pierwszych eksperymentów GMO z użyciem wirusa X jako bazy. Szkaradna prezentacja tej istoty zamroziła krew w żyłach lekarza i sprawiła, że obleciał go tchórz. Przez kilka chwili trwał w bezruchu i udawał, że nie istnieje. Nawet nie oddychał, wbijając spojrzenie w stwora. Nie miał żadnych wątpliwości, że to woń krwi ściągnęła na nich jego zainteresowanie, gdyż od razu, bez żadnego taktycznego rozeznania się w terenie, zajął się jego źródłem. Pomimo strachu, zagnieździł się w nim cień obrzydliwie nieludzkiej satysfakcji, gdy właściciel burdelu został przyparty do podłogi. O tak, pożryj go - chciał kibicować szkaradzie, ale w porę przypomniał sobie, że, jeśli to się stanie, nie zadowoli się tylko tym, co składało się na pierwszą ofiarę i dobierze się do tyłka również jemu.
Skalpel.
  Spojrzał to na Lechera, to na przedmiot, który złapał w palce, gdy do pomieszczenia wtargnęło wygłodniałe zwierzę i rozchylił usta w charakterze zdziwienia, jakby nie zrozumiał sensu kierowanego w jego stronę słowa, chociaż nigdy nie miał żadnego problem z czytaniem między wierszami, a takowe brzęczało w jego uszach jak niesforna mucha. Nie spodobało mu się to, jakim tonem została wypowiedziana nazwa noża.  Otóż w ustach tego mężczyzny jego rola została sprowadzona do prymitywnego nazrzędzenia, którym zgładzi bestii.
  „Zapomnij i zdychaj”, chciał powiedzieć, ale wargi zastygły w bezruchu i nie był w stanie wykrzesać z krtań chociażby pojedynczego słowa. Dłoń kurczowo zacisnęła się na przyrządzie chirurgicznym.
Pośpiesz się.
  Oprzytomniał po tym, jak właściciel burdelu wystawił w jego kierunku rękę, ale nie spełnił jego prośby. Miał dwa wyjścia. Albo uciec spod kulonym ogonem na swoich chudych, lisich łapach, albo zrobić c o k o l w i e k, by nie wylądować w cuchnącym fetorem rozkładu żołądku paskudnego stwora. Stanie się jego pokarmem nie znajdowało się nawet w pierwszej dziesiątce jego ambicji. Mierzył wyżej, niżeli sięgała szyja żyrafy.
  Zmusił się do działania.
  Pojedynczy, głośny gwizd przeszył przestrzeń, gdy ulokował dwa palce w jama ustnej i wciągnął powietrze. Niechciany gość ni to ogłuszony tym dźwiękiem, ni to zainteresowany jego źródłem, zamarł w bezruchu, chcąc zlokalizować jego źródło. Nawet ogon przestał się chwiać na wszystkie strony, co Jekyll z premedytacją wykorzystał na swoją korzyść. Zbliżył się nań - będąc w sidłach gorączki mógł wykrzesać zaledwie siedemdziesiąt procent ze swojej zwinności - i zacisnął mocno dłoń na masywnym karku. Poczuł pod opuszkami szorstką sierść i to, jak mięśnie tygrysa zaczynają sztywnieć i twardnieć pod dyktando niespodziewanego dotyku. Przerośnięty kocur zmarł na chwilę bezruchu, ale ta chwila nie utrwala zbyt długo. Jekyll zdołał zaledwie naciąć skalpelem jego gardło (cięcie było precyzyjne, ugodziło w tętnice i struga krwi chlusnęła z rany wprost na szamotającego się pod stworem Jinxa) i wrzasnąć z bólu, gdy ostre jak brzytwa pazury wbiły mu się w skórę, idealnie obok miejsca, w którym niegdyś zatopiły się odpowiedniczki Wilczura, piętnując go w charakterze jednego z członków DOGS. Natychmiast pożałował, że spróbował zrobić coś poza drżeniem w kącie ze strachu. Nagle ten kąt wydał mu się całkiem przytulny i w miarę ciepły, mimo iż dominowała w nim wilgoć.
  Zgiął się w pół, ostatkiem sił unikając kolejnego wymierzonego w jego kierunku ciosu. Umrze, czuł, że umrze. Przerwanie tętnicy to za mało, by zabić ten wytwór natury. Nie miał już żadnych złudzeń, a ryk, który okaleczył jego bębenki, całkowicie je wyplenił.
  Ogon bestii przeciął powietrze tuż na lewym uchem doktora. Do oczu napłynęły mu łzy. Zadrżał na całym ciele, a skalpel wypadł mu z dłoni - tuż obok lewej dłoni Lechera. Wiedział, że przyda mu się bardziej, a sam, pomimo rozlewającego się po niemal całym ciele bólu, spróbował przemieścić się pod ścianą. Byle jak najdalej od źródła zagrożenia. Włożył dłoń pod ostatnie żebro, by ocenić stan rany. Poczuł lepką konsystencje krwi i zrobiło mu się słabo. Miał ochotę zwymiotować, ale nie miał czym. Całe życie stanęło mu przed oczami w jednej chwili. Słyszał tylko własny, przyśpieszony oddech i głuche uderzenia serca. Sparaliżowany bólem, skulił się w sobie, zwijając w kłębek i wtulił prawy policzek w zakurzona deskę, nie przejmując się tym, ile drzazg wbije się w skórę.
Ogarnij się, Jekyll. Jak masz umierać, to z godnością - namawiał samego siebie w myślach, ale nie miał na to sil. Bolało jak skurwysyn i to wszystko. Każda komórka i tkanka w ciele. I tak nie miał godności. Musiał zadowolić się jej brakiem.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Pisanie 09.09.18 17:49  •  Obrzeża Desperacji - Page 21 Empty Re: Obrzeża Desperacji
 — Musisz się jeszcze dużo nauczyć.
 Nie mógł się z tym nie zgodzić. Patrzenie na nieco krzywy szew uświadamiało, ile pracy zostało do zrobienia, nawet jeśli chciał ograniczyć umiejętności jedynie do podstaw. Pokiwał więc tylko głową. Wiem, rozumiem — mówił gest.
 Chciał o coś jeszcze zapytać. O jakąś dobrą radę, komentarz zrobionego przed sekundą dzieła, o kolejne zadanie. Trzask rozwalanych w drobny mak drzwi wyrwał z płuc jedynie resztki oddechu. Całkowicie pochłonięty szyciem głębokiej rany zapomniał o otoczeniu. Skutkiem nieuwagi drgnął zaskoczony, gładko wypuszczając igłę spomiędzy palców w połowie ruchu. Przez kilka chwil w ogóle nie mógł zrozumieć zaistniałej sytuacji. Odłamki drzwi upadające z hukiem dookoła oraz ciężkie łapska bestii uderzające o podłogę odebrały jasność umysłu.
 W tej samej sekundzie, w której odsuwał się w tył, kolec na ogonie wielkiego stwora świsnął mu tuż nad głową. Gdyby skupić wzrok, to w polu widzenia mignęłoby kilka jasnych włosów. Ale również wtedy wymordowany trwał jakby w otępieniu. W uszach dudniła krew, a dźwięk zachodzących na siebie zardzewiałych zębatek odbijał się echem po całej czaszce. To niewyglądający jak tygrys potwór ani tygrys zwróciły mu świadomość. Głośny gwizdy wprawił serce znów w ruch. Młody mrugnął i spojrzał na wciąż przygniecionego do ziemi mężczyznę. Pokryty we krwi wyglądał jeszcze gorzej niż zwykle, niemniej szkarłat nie należał do niego. Do takiego wniosku doszedł, rejestrując cieknącą spomiędzy pasm futra ciecz. Drugi z nich upadł ciężko na deski.
 Celnym kopnięciem odrzucił łeb bestii na bok. Zbyt zaabsorbowana kłapaniem szczękami nad brunetem nie zwróciła na niego uwagi, tak samo, jak on wcześniej nie wyczuł jej zapachu. Oboje popełnili ten sam błąd, zbytnio skupiając zmysły na jednej rzeczy. Teraz ponosili konsekwencje.
 — Mam nadzieję, że sobie poradzisz — zawołał do Jinxa, usiłując przebić ton głosu ponad rozwścieczonym rykiem. — A jeśli nie, to krzycz.
 Już wypowiadając ostatnie słowa, podnosił się na równe nogi. Uprzednio pochwycił odrzuconą bluzę. W czas nie dłuższy niż mrugnięcie dopadł do Bernardyna. Opadając kolanami na ziemię, wzniósł w górę chmurę kurzu i przekleństw — już sam nie wiedział czyich. Złapał w ręce twarz poszkodowanego i nie widząc lepszej opcji, uderzył dłonią w policzek (nie przesadnie, akurat w tej kwestii wolał uniknąć późniejszych konsekwencji).
 — Mów jak się tym zająć — darty materiał sekundowo przebił się dźwiękiem pomiędzy hałasami szamotaniny. Wzrok opadł na ciemniejącą plamę krwi. — Tylko nie odlatuj, sam nie będę wiedział co robić — dwa oderwane pasy odłożył na bok, a całą resztę przytknął do krwawiącej rany w przekonaniu, że zatamowanie krwawienia ulokowało się na pierwszej pozycji listy do zrobienia.
Gdzieś między jednym a drugim wdechem zdążył wyciągnąć telefon i zrobić Jinxowi zdjęcie. Idealne na tapetę.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.09.18 23:50  •  Obrzeża Desperacji - Page 21 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Ciężko było powiedzieć, co w tej chwili siedziało w głowie Jinxa, kiedy Jekyll postanowił w szczeniacki sposób zbuntować i wziąć sprawy w swoje ręce. Innego zakończenia tak lekkomyślnego postępowania Jinx nie widział. Doktor nie był bojową jednostką, dlatego też powinien od takich spraw trzymać się z daleka i zostawić sprawę bardziej doświadczonym jednostkom. Ciemnowłosy nie czekał, aż bestia na powrót zwróci na niego swoją uwagę. Zerwał się z popękanych desek i złapał skalpel doskakując do potwora. Złapał go mocno za kark i szarpnął do siebie, siłą zmuszając go do odchylenia lekko głowy. Zdawać się mogło, że celuje w jego gardło, żeby je poderżnąć. Niestety, już wcześniej wyczuł grubą skórę, której nawet skalpel mógł nie do końca przeciąć na tyle, by zabić od razu. A przecież czas przeciekał im między palcami.
Trzymając mocno skalpel zamachnął się i wbił go wprost w oko bestii, sprawiając tym samym, że potwór rozdziawił szeroko zakrwawiony pysk i ryknął żałośnie, możliwe że oznajmiając całej okolicy o swym marnym położeniu. Na to czekał wymordowany. Nie czekając ani sekundy dłużej, wcisnął siłą rękę wprost w rozchylony pysk bestii. Naparł na nią mocniej, a potem z czaszki potwora wystrzeliła ostra kość, rozbryzgując krew, kawałki kości oraz mózgu dookoła, w tym na Jekylla oraz Rhetta. Głównie jego.
Serce było szybko i nierównomiernie, łechtane nagłym skokiem adrenaliny i emocji. Minęło nieco czasu, kiedy wyszarpał zakrwawioną i ranną rękę z pyska bestii, która upadła na drewniane deski. Jej ciało w ostatnich konwulsjach drżało, a zaskoczone spojrzenie, które z tej perspektywy utkwiło w Jekyllu, powoli zachodziło mgłą, aż wreszcie uleciało z niego jakiekolwiek życie. Jinx wpatrywał się w truchło z zaskakującym spokojem, leniwie unosząc prawą dłoń wyżej, niespiesznie chowając szpikulec kości na swoje miejsce. Wysunął koniuszek języka i przesunął nim wzdłuż przedramienia, a potem splunął w bok, krzywiąc się nieznacznie.
- Obrzydlistwo. - syknął pod nosem, podchodząc do bestii. Pochylił się i złapał za skalpel, który wciąż był wbity w wygasłe oko i szarpnął nimi, wyrywając ostrze wraz z resztkami oka. Bez słowa zrobił dwa kolejny kroki i kucnął przed Jekyllem. Złapał za materiał jego ubrania i szarpnął wyżej, odsłaniając jego tułów, przyglądając się paskudnej ranie, z której krew paskudnie wypływała.
- Zdechniesz? - zapytał unosząc wzrok na jego twarz, uśmiechając się delikatnie, po czym lekko klepnął go w policzek. Przesunął kciukiem wyżej, wycierając pojedynczą łzę z jego oka.
- Na chuj zgrywałeś silnego? Trzeba było to mnie zostawić. Spójrz na siebie. Krwawisz jak zarzynana świnia. - parsknął z nutą rozbawienia, odwracając głowę, by posłać krótkie spojrzenie w stronę Rhetta.
- Przynieś jego magiczną torbę. Nauki pierwszej pomocy ciąg dalszy. - zabrał dłoń z policzka Jekylla, i usiadł ciężko dupą na ziemi, odchylając się w tył i oparł o cielsko bestii.
- Przeżyje. Nie jest taką pizdą, chociaż tak wygląda. - powiedział, nie spuszczając wzroku z jasnowłosego.
                                         
Jinx
Mastiff     Poziom E
Jinx
Mastiff     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Servant of Evil


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.09.18 11:15  •  Obrzeża Desperacji - Page 21 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Ciało Jekylla drżało, targane niekontrolowanymi drgawkami. Przycisnął mocniej dłoń do źródła bólu pod postacią krwawiącej rany i od razu wyczuł pod opuszkami przerwaną strukturę skóry. Miał wrażenie, że ubytek w niej był rozmiaru wątroby.  Nie miał nawet odwagi zerknąć w dół, obawiając się, że już dawno pogubił organy. Po prostu czekał. Czekał, aż wreszcie funkcje życiowe ucichną i zazna spokoju, ale wyczekiwana śmierć nie nadchodziła. Do jego błędników dolatywały wszelkie dźwięki, chociaż wśród nich więdły prym przede wszystkim przekleństwa. Brzęczały w uszach i odbijały się od czaszki jak piłki o parkiet, sprawiając, że ból coraz bardziej wżynał się w organizm, trafiając każdy znajdujący się w nim nerw i mięsień.
  W chwili konfrontacji dłoni Renarda z jego policzkiem, zdławiony jęk wypadł mu z gardła, ale nie było to dźwięk podyktowany pojawieniem się kolejnego ogniska bólu. Otóż tej czynności towarzyszył strach, najprawdziwszy i trudny do opisania strach. Bernardyn w jednej chwili chciał krzyczeć na całe gardło, a w drugiej nie mógł złapać tchu. Perspektywa, że potwór rozprawił się z Lecherem i teraz chce dopaść jego, przygniotła go swoimi ciężarem i sprawiła, że skulił się jeszcze bardziej, chcąc scalić się z podłogą albo udawać martwego.
Poddaj się, Jekyll, to będzie szybka, prawie bezbolesna śmierć.
  Gdy czyjaś dłoń znalazła się na wysokości uszkodzonego fragmentu ciała, a jego palce zetknęły się z obcymi odpowiedniczkami, z warg potoczył się niemy krzyk. Wtedy też zdrowy rozsądek wrócił na swoje miejsce. Otworzył szeroko oczy i zlokalizował pochylającą się nad nim sylwetkę mężczyzny. Z trudem rozpoznał znajome kształty (przez upływ krwi pogorszyła się jego ostrość widzenia), ale mimo to na jego twarzy odcisnęło się pięto ulgi pod postacią rozluźnienia. Przestał zaciskać mocno szczękę i wycofał dłoń, pozwalając Renardowi działać. (Ufasz mu, Jekyll? Naprawdę jesteś w stanie zaufać komuś, kogo ledwo znasz?) Dźwignął się na ramieniu, by mu to ułatwić. Usiadawszy, oparł plecy o ścianę, dysząc ciężko, ale natychmiast tego pożałował, gdyż rozerwane tkanki znów przypomniały mu o swoim stanie.
  Syknął przez zęby po tym, jak skrawek materiału został przyciśnięty do rany. Chciał coś powiedzieć. Już otwierał usta, ale po chwili je zamknął, bo oto w zasięgu jego wzroku pojawił się właściciel burdelu. Nie udzielił mu odpowiedzi na żadne z zadanych pytań. Udawał, że takowe do niego nie dotarły, a nawet spuścił wzrok, nie mogąc znieść tego radosnego, pełnego triumfu spojrzenia.
  — Wal się — mruknął cicho, ledwo poruszając ustami, po czym zerknął na swoje żebra, a raczej to co znajdowało się kilka centymetrów poniżej nich, gdzie wbiły się szpony bestii.
  I odetchnął.  To, co tam ujrzał, nie było aż tak poważne, jak sądził. Już wiedział, gdzie uciekło jego szczęście, którego nie mógł zaznać przez ostatnie miesiące, a nawet lata. Zagnieździło się w tej starej, zeżartej przez wilgoć szopie.
  — M-musisz za-zatamować... — Zamilkł, nie mogąc zapanować nad drżeniem głosu. Przejechał opuszkiem językiem po suchych ustach i nabrał do ust powietrze. Nadal wyczuwał w nim fetor i treści żołądkowe podjechały mu do gardła. Złapał palcami Lechera za ramię, by nie upaść, a w zamian za okazaną pomoc pozostawił na jego skórze krwawą smugę, kolejną do dzisiejszej kolekcji. — Musisz zatamować krwawienia, a potem założyć szwy i opatrunek — wydusił na jednym wydechu, ale tym razem nie zająknął się. Miał podskórne przeczucie, że Wymordowany sobie poradzi, chociaż nie wiedział, skąd się ono wzięło. W dalszym ciągu niewiele o nim wiedział.
  Czując kolejną falę mdłości i zawroty głowy, przestał się nad tym zastanawiać i odszukiwać się teorii spiskowych. Oparł czoło o bark Lechera i skrzywił się mimowolnie, gdy usłyszał poniżej bicie jego serca. Niby wiedział, że ten skażony patologią typ powinien posiadać ten organ, ale i tak trudno było mu uwierzyć w jego istnienia, a teraz miał na to dowód. Jedyny i niepowtarzalny. Jednak postanowił go zachować dla siebie.
  Odsunął się od Lechera. Zielone oczy zatrzymały się na pustej przestrzeni nad jego ramieniem.
  — Nie tak łatwo mnie zabić.
  Po wypowiedzeniu tych słów, na ustach Bernardyna ukształtował się gorzki uśmiech, chociaż miał wrażenie, że jeśli Renard się nie pośpieszy, nie tak łatwo pójdzie w zapomnienie i podzieli los Gavrana.
  Ból przygasł, ale z rany nadal ciekła krew.
Kap. Kap.
  Dr był nieomal pewny, że utworzyła kałużę, ale wolał o tym nie myśleć. Skupił myśli na krokach, które rozbrzmiały po pomieszczeniu, gdy Marshall wstał, by sięgnąć po porzuconą apteczkę.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Pisanie 21.09.18 17:47  •  Obrzeża Desperacji - Page 21 Empty Re: Obrzeża Desperacji
 Dźwięki rozgrywanej za plecami bitwy stale zaprzątały mu myśli. Słysząc powarkiwania, widział rozchyloną do ataku paszczę bestii oraz gęste krople śliny cieknące po wykrzywionych zębiskach. Przyspieszony oddech wyświetlał w wyobraźni obraz zaciśniętych ze złości szczęk Jinxa. Deski pod tą dwójką skrzypiały marudnie, cierpiąc w kontakcie z takim ciężarem (może były za stare na popisy, a może to brunetowi przybyło kilograma czy dwóch, choć osobiście młodzieniec obstawiał pierwszą opcję).
 Kończyny same rwały mu się do akcji. Mięśnie drżały pod skórą uczuciem przebiegających wyładowań elektrycznych — delikatnych, ale wyczuwalnych na tyle, by dyskomfort skutecznie pchał do działania. Chciał wstać, pójść kilka kroków w tył i pomóc, może trochę zaistnieć w oczach burdel mamy. Jednocześnie umysłem targała myśli, że jeśli zostawi medyka samego sobie, to Bóg jeden wie jak szybko krew w całości ucieknie z jego chorowitego ciała.
 Nie wiedział, czy zatamować krwawienie (ale jak zrobić to skutecznie?), odkazić (niby czym?) czy zostawić bez naruszania i niech regeneracja robi swoje (ale czy na pewno?).
 Paskudny plask przebijanego ostrzem oka przerwał ciąg myśli, obracając twarz szczeniaka w kierunku walczącej dwójki. Nie mógł wyjść z podziwu, że mężczyzna, którego jeszcze pół minuty temu przyciskano do podłogi niewiadomym ciężarem (patrząc na bestię — raczej sporym), teraz dokańczał żywota kolczastego potwora.
 — Niesamowite — usta poszły w ruch, nim w ogóle pomyślał. Słowa podziwu padły tak po prostu, samoistnie wyrywając się z głębi płuc wraz ze wstrzymywanym oddechem. Zbyt zapatrzony w scenę bitwy, nie zauważył momentu, w którym powietrze ugrzęzło mu w przełyku.
 — Obrzydliwe.
 Zgodził się krótkim pomrukiem, ale to nie krew miał na myśli. Fragmenty mózgu też nie zrobiły takiego wrażenia, co wystający szpic kości. Widok wykrzywiał usta w niemal niewidocznym grymasie.
Odsunął się na bok, robiąc Jinxowi więcej miejsca (może to jednak te kilogramy?). W końcu ściągnął brwi ku sobie i spojrzał na niego nieco zaskoczony.
Nie wiedziałem, że się na tym znasz — przyznał, już w połowie zdania wstając z podłogi. Kątem oka uchwycił moment ulotnej bliskości zostawionej za sobą dwójki i nie mógł nie zacmokać pod wrażeniem, niepewny ile jeszcze rzeczy zaskoczy go w ciągu jednego dnia. Wrócił w mgnieniu oka, już siedząc obok i buszując we wnętrzu apteczki. Miał nadzieję, że gdzieś tam jeszcze była igła i kawałek nici. Ogon stale szurał po podłodze miarowym rytmem, coraz częściej brodząc w zwiększającej powierzchnię kałuży czerwonej brei, której źródło leżało u rozciętej gardzieli potwora.
Liczył, że w czasie własnej walki z przyrządami do szycia, siedzący obok brunet weźmie na barki inne zadanie. Medyk nie mógł przecież pozostać wiecznie krwawiący.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 21 z 23 Previous  1 ... 12 ... 20, 21, 22, 23  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach