Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 22 z 23 Previous  1 ... 12 ... 21, 22, 23  Next

Go down

Pisanie 30.09.18 23:21  •  Obrzeża Desperacji - Page 22 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Wal się.
Uśmiechnął się wręcz w anielski sposób słysząc słowa doktora Kundli.
- Oczywiście, ale najpierw zaszyj swoją ranę, bo boję się, że wykrwawisz się w trakcie wspólnej zabawy. - rzucił zaczepnie, a aluzja w jego tonie była wręcz namacalna. Nie oponował, kiedy jasnowłosy traktował go jako podpórkę. Ba, sam nawet w pewnym momencie złapał go mocniej za materiał spodni tuż przy jego biodrach, by utrzymać go w bardziej stabilnej pozycji, nie zwracając najmniejszej uwagi na rany, jakie sam odniósł podczas tej potyczki. Brak czucia w całej prawej ręce był cholernie przydatnym defektem. Gorzej było później, kiedy konsekwencje uderzały bezpośrednio w jego organizm poprzez osłabienie z wykrwawienia.
- Oczywiście, że nie tak łatwo cię zabić, Jek. Ale czasami mógłbyś trochę pomyśleć, nim rzucisz się bezmyślnie na kogoś albo coś, z czym nie masz zbytnio szans. Jeszcze twoja urocza buźka ucierpiałaby, i co dziewice Desperacji zrobiłyby wtedy? - zapytał z lekką drwiną w głosie, chociaż wynikała ona raczej z sympatii do doktora, niż jakiś bardziej negatywnych pobudek. Pomógł mu usiąść wygodnie pod ścianą, samemu usadawiając się obok niego, służąc w razie potrzeby swoim ramieniem.
- Jak się ładnie spiszesz młody, dostaniesz nagrodę po powrocie. - zwrócił się teraz do Rhetta, wpatrując się uważnie złotym spojrzeniem w chłopaka. Wierzył, że szczeniak sobie poradzi. Czasami lepiej nauka wpadała do głowy, kiedy rzucano na głęboką wodę. I taka sytuacja właśnie się nadarzyła.
- Tylko spróbuj się pospieszyć. To kwestia czasu, nim zleci się tutaj połowa Desperacji skuszona słodkim zapachem krwi. - Jinx pochylił się nieznacznie w stronę Rhetta i wyciągnął dłoń, kładąc ją na jego głowie i poczochrał jego włosy, wręcz z nabyta czułością.
- Ale nie martw się. Będę tutaj do momentu, aż tego nie zrobisz. Obronię waszą dwójkę. - dodał ciszej, zabierając dłoń i oparł się o chłodną ścianę, unosząc prawą rękę i przyglądając się ranom. Niektóre szwy, które zostały nałożone jakiś czas temu zdążyły puścić. Do tego doszły nowe, dość głębokie, po długich zębach bestii. Ale nie umrze od tego. Nie z takimi stworzeniami przyszło mu się mierzyć. Przeniósł wzrok na truchło potwora.
- W sumie ciekawe, czy mięso będzie dobrze smakowało, jak je upieczemy. - przeniósł wzrok na Jekylla.
- Jak rozumiem, nie masz przy sobie nic, co pomogłoby w kontakcie z innymi Psami? Warto ich powiadomić, żeby przyszli i je zabrali. Jak nie najwyżej sam spróbuję przytachać to wielkie cielsko do kryjówki.
                                         
Jinx
Mastiff     Poziom E
Jinx
Mastiff     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Servant of Evil


Powrót do góry Go down

Pisanie 01.10.18 18:39  •  Obrzeża Desperacji - Page 22 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Starał się nie oddychać. W powietrzu unosił się fetor posoki i zgnilizny, i sprawiał, że miał ochotę zwrócić żółć żołądkową. Jego twarz, włosy, a także skrywające go przed nagością tkaniny były we krwi, która należało częściowo do niego, częściowo do uśmierconej bestii, a częściowo do Mastiffa. Jego ciało też wymagało konsultacji medycznej, ale w tej chwili nie mógł skupić się na niczym innym oprócz przeszywającego na wskroś bólu. Dawno tak cierpiał. Ostatni raz... Nawet nie mógł sobie przypomnieć, kiedy. Kilka godzin temu twierdził, że cierpienie spowodowane głodem alkoholowym nie dało się porównać żadnym innym, ale teraz przytrafiło mu się coś gorszego, a w jego najbliższym otoczeniu nie było osoby, która mogłaby go złożyć do kupy z chirurgiczną precyzją.
  Zerknął  właścicielowi burdelu prosto w oczy, chociaż ledwością wyłapał żółć jego tęczówek.
  — Takie propozycje możesz składać co najwyżej swoim kurwom, Jinny — wyrzęził przez zęby, chociaż podejrzewał, że z takie stwierdzenie prosi się o prawego sierpowego w policzek, ale mimo niechęci, skorzystał z jego pomocy. Oparł sztywno kark o zimną strukturę ściany i przymknął powieki. Kolejny potok słów wydobywający się z krtani drugiego członka DOGS był zagłuszony przez świszczący oddech i przyśpieszone bicie serca. Jekyll miał wrażenie, że dudniło mu w piersi jak Big Ben i ówże dźwięk był słyszalny nie tylko w chacie, ale też poza nią. W każdej chwili mógł nakłonić potwory rodem z książek z gatunku fantastyka do zajrzenia przez wyłamane drzwi lub wybite okno. Ale...
Kurwa, niech ten ból chociaż na chwilę zniknie, wyszeptał w myślach, ale to nie przyniosło pożądanego ukojenia.
   Ponownie otworzył oczy. Spojrzał najpierw na tkwiącego u jego boku Lechera, a potem na majaczącą w mroku sylwetkę Renarda. Był wdzięczny i jednemu (za to, że zadeklarował się zapewnić im bezpieczeństwo), i drugiemu (że podjął się wyzwania jakim było opatrzenie lekarza), ale nawet takowa nie sprawiła, że zatliło się w nim coś na wzór nadziei. Świadomość, że zachował się nierozsądnie, głupio ugodziła w jego ego. Próbował winę zrzucić na abstynencje, ale przecież sam doprowadził się do takiego stanu i nikt mu w tym nie pomógł. Nadszedł czas, by za to zapłacić.
Jak rozumiem, nie masz przy sobie nic, co pomogłoby w kontakcie z innymi Psami?
  Wypuścił z ust powietrze.
  — Zapisałem się na kurs telepatii. Ruszynigdyza kilka dni, więc w przeciągu dwóch miesięcy, zakładając optymistycznie, że dożyje, najprawdopodobniej uda mi się nawiązać kontakt z płatami kory mózgowejchociaż nie podejrzewam go o jej posiadanieWilczura. Do tego czasu musisz zadowolić się tradycyjnymi środkami komunikacji —sarknął, bo nie miał, jak skontaktować się z gangami i poniekąd było mu to na rękę. Wolał, by nie wiedzieli, w jakim (chujowym) stanie znajdował się ich Bernardyn, ale nie sądził, że zostanie to utrzymane w tajemnicy. Zasięg języka Jinxa był porównywany z światłowodami.
  Zacisnął mocniej dłoń na ranie, gdy zakręciło mu się w głowie. Co prawda krwawienie stopniowo ustępowało, ale ubytek krwinek czerwonych robił swoje. Powoli tracił ostrość widzenia. I, gdyby nie wiedział jak wygląda szpetna twarz Lechera, pojawiłaby się trudność w jej rozpoznaniu.
  — Marshall, kurwa... — Cichy jęk sprawił, że nie był w stanie wydobyć z siebie chociażby pojedynczego słowa. Złapał w usta gwałtownie powietrze. — Musisz ją zdezynfekować — wydał polecenie Rhettowi, ale z ledwością zachowywał trzeźwość umysłu. Panika powoli sprawiała, że głos grzązł mu w gardle, a ręce drżały, jakby poddane konwulsjom.
  Zacisnął palce na ramieniu Renarda, chociaż do końca nie wiedział co nim kierowały. Chyba chciał dodać mu otuchy, przekazać niewerbalnie dasz radę, mimo iż na jego twarzy nie odcisnął się żaden cień ulgi. Zdobił ją tylko niezbyt urodziwy grymas bólu. I... wydał Renardowi serię poleceń – nieco mało precyzyjnych, gdyż myślenie nie było mocną stronę, ale niemniej jednak miał nadzieję, że wystarczającą, wśród nich było obmycie rany wodą, potencjalnie zszycie jej (trudno było określić jej głębokość, chociaż ilość juchy sugerowała, że będzie to niezbędny krok), założenie opatrunku (materiał do tego znajdował się w apteczce), Śmierć w tej norze mu się nie uśmiechała.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Pisanie 01.10.18 19:58  •  Obrzeża Desperacji - Page 22 Empty Re: Obrzeża Desperacji
 — Jinny?
 Powtórzył za medykiem, posyłając wspomnianemu mężczyźnie krótkie, acz znaczące spojrzenie. Po raz pierwszy w całym pechowym życiu słyszał, by ktokolwiek odnosił się do burdel mamy w tak osobliwy sposób. Może nawet by się zaśmiał, gdyby nie wiszące nad głową widmo konsekwencji.
 Wyginając plecy jak rasowy gimnastyk, sięgnął po wcześniej odrzuconą bluzę. Mimo iż z początku było mu szkoda jednego z cieplejszych materiałów, jakimi dysponował, to ostatecznie tkanina zdała rolę na szóstkę, tamując obfite krwawienie lekarza. Gdy to powoli ustawało, tkanina plasnęła o podłogę niczym zużyta, mokra szmata do podług. Skoro nie miała się przydać na nic więcej, nie widział potrzeby trzymania jej w pobliżu. Jeszcze ktoś by się na niej poślizgnął, a znając życie, tym kimś byłby właśnie Marshall.
 — Jak się ładnie spiszesz młody, dostaniesz nagrodę po powrocie.
 Na sekundę oderwał ręce od rany. Zasalutował jak harcerzyk na medal i wrócił do pracy jak gdyby nigdy nic. Mogło się zdawać, że odebrał słowa bruneta jako zwykły żart, ale błysk płonący w kolorowych ślepiach całkowicie temu przeczył. Szczeniak był zdeterminowany jak nigdy.
 Odłożył igłę z nawleczoną nicią na wieko apteczki. Nie przerwał pracy nawet wtedy, gdy dłoń Jinxa zmierzwiła mu włosy, choć wyraźny uśmiech wygiął kąciki ust młodzieńca, oraz zaszurał ogonem po zdezelowanych deskach podłogi. Normalnie zaczynał się czuć jak podczas świąt — zewsząd prezenty i cudowne obietnice.
 — Marshall, kurwa...
 — Ale jesteście dziś wulgarni — wytknął, wydymając przy tym z lekka policzki. Szczeniackie zachowanie nie przerwało prac. Wciąż buszował w apteczce, przygotowując sobie wszystkie potrzebne przedmioty.
 — Musisz ją zdezynfekować.
 Zamarł.
 — Co muszę? — nagle sprawił wrażenie postawionego przed zadaniem atematycznym ucznia. Danych prawie wcale, a czas uciekał. Wyczekujący wzrok nauczyciela wprawiał rękę w drżenie do tego stopnia, że kreda umykała między palcami. Marshall opanował jednak nerwy tuż przed wlepieniem jedynki do dziennika. Zaczerpnął głębokiego oddechu i kolejny raz przemknął spojrzeniem po medykamentach. Odczytanie następnych etykietek zajęło kilka dodatkowych sekund, niemniej dzięki temu znalazł odpowiedni specyfik.
 Niemrawe polecenia nie były najlepszej jakości, ale tyle mu w zupełności wystarczyło. Z każdym ruchem nabywał wprawy i przyspieszał, chcąc jak najszybciej doprowadzić Kyle'a do stanu... używalności. Jako takiej.
 W całym tym zagraconym — teraz już nie tylko przez śmieci, ale i truchło — pokoju znalazł kolejną butelkę wody, Bóg jeden wie jakim cudem. Zgodnie z sugestią przemył lśniąca od czerwieni ranę. Już wcześniej nawleczona na nić igła wylądowała w specyfiku do dezynfekcji i już po sekundzie seriami przebijała poszarpaną przez bestię skórę, przywracając ją do poprzedniego wyglądu. A przynajmniej mniej więcej, bo Jekyll przez długi czas będzie zmuszony cieszyć wzrok kolejnymi szramami wojennymi.
 W metalowej puszeczce oznaczonej lekarskim krzyżykiem znalazł kawałek czegoś przypominającego gazę oraz odrobinę wysłużony bandaż. Cmoknął pod nosem, chwytając za znów opadająca koszulkę lekarza i rzucając Jinxowi krótkie spojrzenie.
 — Potrzymaj — nie pytał. Uznał, że nie było czasu, w końcu kazali mu się sprężać.
 Gazo podobna tkanina trafiła na ranę a zaraz za nią początek bandaża. Owijanie szło znacznie sprawniej niż wszystko inne. Może dlatego, że wcale nie wymagało wielkich możliwości. Końcówkę materiału rozdarł i zawiązał w schludny supełek. Robotę oceniał na całkiem niezłą.
 — Gotowe — mruknął, wspierając dłonie na własnych kolanach. — Nie wygląda źle, nie? — sam nie był pewien, do kogo kierował pytanie — zamroczonego utratą krwi Kyle'a, czy towarzyszącego mu pełnymi zmysłami bruneta. Ostatecznie lico opętanego rozświetlił uśmiech, w którym nie omieszkał błysnąć białymi kłami. Cud, że ktokolwiek był w stanie dostrzec ten blask w niemal totalnej ciemności.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.10.18 23:41  •  Obrzeża Desperacji - Page 22 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Przechylił się nieznacznie bliżej zszytej rany doktorka, oceniając to, co zrobił dzieciak jakby naprawdę się na tym znał. Aczkolwiek z niego ani medyk, ani znawca walorów estetycznych.
- Może być. - skomentował krótko, a jego wargi wykrzywiły się w lekkim uśmiechu.
- Jemu i tak nic już nie zaszkodzi. - parsknął i lekko szturchnął w ramie siedzącego obok mężczyznę. Jinx sam podniósł się z ziemi i przeciągnął, a potem machnął prawą ręką schlapując krwią dookoła. Spojrzał na rany i westchnął ciężko, czując że rany będą się babrać przez kolejne dni, co skutecznie ograniczy mu wałęsanie się po Desperacji i zaczepianie wszystkiego, co oddycha.
- Rhett. Mam dla ciebie bardzo ważne zadanie. - skierował swoje spojrzenie na chłopaka, widząc w nim małego szczeniaka, który lada moment zacznie wesoło przesuwać ogonem po ziemi czekając na jakiś łakomy kąsek od niego.
- Pilnuj Jekylla. Wygląda jakby w każdej chwili miał się przekręcić. Pomóż mu dojść do baru przyszłości. Skontaktuję się z paroma Psami, żeby po niego przyszli i odebrali go od ciebie. Do tego momentu ani na chwilę nie zostawiaj go samego, jasne? - przykucnął przed nim i położył dłoń na jego głowie, uważnie wpatrując się w jego oczy. Nastała głucha cisza, aczkolwiek mężczyzna nie oczekiwał jakiegokolwiek potwierdzenia zadania, jakie mu zlecił. Wiedział, że dzieciak się sprawdzi. Już od jakiegoś czasu zauważył, że smarkacz za nim podążą jak cień i szuka w jego spojrzeniu aprobaty. I właśnie nastała chwila, dzięki której mógł ją uzyskać.
- Mogę na ciebie liczyć, prawda? - dodał po chwili i podniósł się, wychodząc bardziej na środek pomieszczenia. Ostatni raz omiótł truchło bestii. Tutaj też przyśle jakieś Psy. Jeżeli im się poszczęści i mięso nadal będzie do spożycia, to właśnie zyskali zapasy na jakiś czas. A przecież zbliżała się zima i trzeba było się zabezpieczyć z każdej możliwej strony.
- Spotkamy się potem w burdelu. - mruknął cicho, ale jego słowa zostały zagłuszone przez dźwięk pękających kości. Jego sylwetka zaczęła się nienaturalnie wykrzywiać, a kości powoli przebijać skórę. Cała metamorfoza trwała zaledwie parę krótkich i ulotnych chwil. Długi i wilczy pysk kłapnął ostrzegawczo, a gęsta ślina spłynęła pomiędzy ostrymi zębiskami. Złote, jarzące się poświatą tęczówki zerknęły na nich w geście pożegnania. Ogon machnął niecierpliwie a potem wybiegł z chatki, pozostawiając po sobie gęste ślady krwi oraz powoli rozrzedzającą się czarną mgłę.

/zt/ c:
                                         
Jinx
Mastiff     Poziom E
Jinx
Mastiff     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Servant of Evil


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.10.18 20:18  •  Obrzeża Desperacji - Page 22 Empty Re: Obrzeża Desperacji
W trakcie zakładania szwów zaciskał mocno zęby, by w ten sposób stłumić w zarodku wydobywające się z gardła nieartykułowane dźwięki. Nie robiło tego w celu zademonstrowaniu im obu, jaki jest wytrzymały, gdyż łzy cisnące się do oczu zaprzeczały ym jakże heroicznemu wrażeniu. W tym momencie nie miał siły pozować i udawać kogoś, kim nie był i nigdy nie będzie. Tracił twarz na rzecz bólu. Ten systematycznie rozlewał się po ciele, a Jekyll miał wrażanie, że zaraz rozsadzi go od środka. Robił jednak wszystko, by nie ukazać swojej słabości z nim związanej. Otóż nie chciał oglądać cienia satysfakcji w żółtych ślepiach, ani usta rozciągniętych w lubieżnym uśmiechu. Samo to, że właściciel burdelu był świadkiem tego, jak (nisko upadł) skręca go z mdłości, przyprawiało go o dodatkowy ból głowy. Miał pecha. Cholernego pecha, a gdyby szczęście leżało na chodniku, najprawdopodobniej by się o nie potknął, a przy upadku coś sobie uszkodził, co upodobniłoby go w niemal stu procentach do Chrisa.
  Odchylił głową do tyłu, tuląc potylice do ściany i usiłował sobie przypomnieć chociażby jedno szczęśliwe wydarzenie z minionych tygodni, ale żadne o takiej treści nie przychodziło mu do głowy. W ostateczności zacisnął zęby na dolnej wardze, czując metaliczny posmak własnej krwi na języku. Gdy Rhett wreszcie skończył, zdusił cichy jęk, który chciał ujrzeć światło dzienne. Podążył wzrokiem za jego twarzą i zerknął mu zmęczonymi, pozbawionymi dawnego blasku ślepiami wprost w oczy.
  — Tak. Chyba tak — mruknął, ledwo sącząc słowa przez zęby. Głos miał słaby, łamliwy i drżał. Drżał tak, jak całego jego ciało. Oblizał koniuszkiem języka usta i przełknął własną posokę, by pozbyć się suchość z gardła (w tej chwili zazdrościł Wilczurowi, że takowa stawiała go na nogi za każdym razem, gdy był bliski śmierci), a potem zlokalizował półprzytomnym spojrzeniem sylwetkę Lechera i już chciał otworzyć usta, by coś powiedzieć, by poprosić go o pierwszą przysługa w swoim parszywym życiu, ale pozwolono mu dojść do słowa, a przynajmniej to usiłował sobie wmówić. Jinny wydał Rhettowi rozkazy, a potem - zanim Jekyll wypuścił z ust powietrze - zmaterializował się do mało atrakcyjnej, zwierzęcej postaci i zniknął za zasięgu spojrzenie ledwo dyszącego Bernardyna, który – o zgrozo! - nawet nie był zdolny, by okrzyknąć go nieocenzurowanymi epitetami we własnych myślach. Zaciągnął się powietrzem, ale intensywny zapach mężczyzny znikł. Zostały tylko słabe, unoszące się powietrzu opary, skutecznie zagłuszone z niewyobrażalną ilość juchy.
  Powiódł dłonią do zszytej rany i wyczuł pod opuszkami palców szwy, ale oprócz nich również lekką substancje - pozostałości po krwi. Były świeże, zbyt świeże, ale nie mógł tutaj siedzieć bezczynie, musiał działać, musiał... Właściwie co musiał? Przede wszystkim nie chciał zostać nakryty w tym stanie przez żadnego z Psów, reszta nie miała znaczenia, zatem musiał się stąd oddalić jak najszybciej i jak najskuteczniej.
  — Marshall. — Cichy szept wypadł z jego ledwo rozwartych warg, a dłoń zakleszczyła się na ramieniu młodzieńca, acz nie był to zbyt silny uścisk. W każdej chwili mógł się z niego wyrwać, ukazując doktorowi, jaki jest słaby. — W skali od jeden do dziesięciu - jak bardzo jesteś zżyty z Lecherem? Umiałbyś mu skłamać w żywe oczy i przede wszystkim trzymać język za zębami, gdyby zasypał cię pytaniami?
  Z wypowiedzi Jekylla jasno wynikało, że nie miał zamiaru przeszczekać tutaj grzecznie nocy i pod eskortą Rhetta udać się do baru „Przyszłości”; takowy był mu nie po drodze, a jego przyszłość w tym wypadku rysowałaby się tylko w czarnych barwach. Obiecał sobie, że nie pojawi się w kryjówce dopóty, dopóki nie zażegna kryzysu alkoholowego. I nie zmienił zadania, choć podskórnie zdawał sobie sprawę, że przed wzgląd na obecną sytuacje, powinien dać za wygraną i przyznać się do kolejnej porażki, bo czy mógł ulokować chociaż odrobinę zaufanie w osobie, którą poznał przez czysty przypadek?
  Nie, ale nie miał też innego wyjścia, jak to uczynić. W jego zielonych oczach tliła się niezachwiana pewność.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.10.18 20:54  •  Obrzeża Desperacji - Page 22 Empty Re: Obrzeża Desperacji
 — Mam dla ciebie bardzo ważne zadanie.
 Spojrzał zaskoczony na mężczyznę, wpatrując się w niego jak w święty obrazek. W końcu czekał na podobne słowa od dłuższego czasu. I rzeczywiście — zgodnie z podejrzeniami — ogon wymordowanego samoistnie poszedł w ruch, zmiatając zalegający na zmasakrowanej podłodze kurz. Pojedynczy ruch kitą wystarczył do wzbicia w powietrze drobnej chmury zalegającej na gardle przy głębszym wdechu.
 Z uwagą wysłuchał słów Jinxa, raz czy dwa kiwając głową na znak zgody.
Jasne, zrobię to. Nie ma problemu — mówił błyszczący w barwnych tęczówkach wyraz. Determinacja wymalowana na bladym licu była najlepszym potwierdzeniem, że do tego zadania szczeniak dołoży wszelkich starań. Choćby miał po drodze zgubić ze dwie łapy i połowę żeber.
 Zasalutował w odpowiedzi na ostatnie mruknięcie. Obserwował cały proces zmiany postaci, skupiając wzrok, gdy gęsta mgła utrudniła dokładniejsze rozróżnienie kształtów. Cisza zaległa w powietrzu tuż po ustaniu dźwięku stukania pazurów o deski potwierdziła zniknięcie właściciela burdelu.
 Słysząc swoje miano obrócił twarz ku Kyle'owi. Nawet nie drgnął, czując na ramieniu marny uścisk. Wpatrywał się w niemal białą od utraty krwi twarz, z uwagą przyswajając wszystkie wypowiadane słowa. W pewnym momencie zmarszczył lekko nos.
 — Lecherem? — spytał, kompletnie zbity z pantałyku. Zaczynał się zastanawiać, kiedy pominął chwilę zmiany tematu i ile minut umknęło rozkojarzonemu umysłowi. Po kilku sekundach coś zaświeciło. — A, że z nim? — Kciukiem wskazał na szeroko rozchylone, w zasadzie wyrwane z zawiasów drzwi, za którymi zniknął brunet. Ramiona młodzieńca drgnęły ledwo widocznie w znajomym geście.
 Widział prześwitującą desperację w oczach medyka. Może nawet w jakimś stopniu rozumiał kierujące nim powody. I pewnie by się zgodził. Nawet wyraz twarzy miał ułożony jakoś tak posłusznie, ugodowo.
 — Przykro mi, ale nie mogę tego zrobić — odmowa mimo łagodnego tonu trzasnęła jak opadający na zwierze bat. Pokręcił głową, chwytając w place zmierzwioną sierść ułożonego na udzie ogona. — Chciałbym pomóc, ale skoro go znasz, to wiesz również, że prędzej czy później by się dowiedział. A wątpię, by żałował sobie możliwości rozsmarowania mnie na najbliższej ścianie — odrobinę niezgodnie ze słowami, ale kąciki ust dzieciaka zadrżały w krótkim, cichym śmiechu.
 Wyprostował plecy, spoglądając z zastanowieniem w brudny sufit.
 — Nie wiem, jakie panują emocje między tobą a Jinxem. Ani resztą gangu — zaczął po kilkunastu wyjątkowo długich sekundach milczenia. — Ale słyszałem, że to wielka rodzina i mimo sporów wszyscy o siebie dbają więc... chyba nie będzie tak źle, nawet jeśli zobaczą cię sponiewieranego, no nie? — osunął lśniący wzrok na Jekylla, przypatrując mu się niczym ciekawemu eksponatowi w muzeum. — Nie mam pojęcia, dlaczego nie chcesz wracać, jednak sądzę, że ze względu na stan powinieneś schować dumę, czy co tam tobą kieruje w kieszeń i przełknąć niesmak. Zobaczą cię jeszcze w gorszym stanie. Znaczy, nie życzę ci źle, ale wiesz, jak bywa — wsparł dłonie na kolanach i podniósł się z podłogi. Chwycił za rozrzucone dookoła "stanowiska" sprzęty, które wyglądały na wciąż zdatne do użytku i wsunął ostrożnie na prawowite miejsce — do lekarskiej torby. Położył ją delikatnie na kolanach mężczyzny.
 — A jeśli martwisz się o problem z alkoholem, to przecież obiecałem, że pomogę. Daj mi tylko trochę czasu.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.10.18 1:00  •  Obrzeża Desperacji - Page 22 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Nawet, jeśli kategoryczna odmowa ze strony Rhetta sprawiła mu zawód, a nawet w pewnym sensie też rozczarowywanie, nie dał tego po sobie poznać. Z pomocą przyszedł mu rozciągnięty na przemęczonej twarzy wyraz bólu, który w chwili obecnej stał się stałym elementem mimiki i wszystko wskazywało na to, że rozgości się na niej najdłużej. Jednego czego nie mógł zjeść do tych lśniących od nadmiaru... sam nie wiedział czego ślepi. Przyglądały mu się z taką intensywnością, że jego spojrzenie w końcu uciekło gdzieś poza zasięg renardowej sylwetki i zatrzymało się powyżej jego ramienia. Zbyt wiele od niego wymagał, ale poniekąd go rozumiał. Raczej nikt nie chciał narażać się Lecherowi i bagatelizować jego poleceń, a przynajmniej nikt, będący zdrowym na umyśle, ale Rhett, mimo swojego szczeniackiego zachowania, wyglądał raczej na osobę, która preferowała życie w zgodzie z każdą dostępną na kuli ziemskiej formą życia. Z drugiej strony nie spodziewał się, że Marshall posiadał taką opinie o Psach. Ktoś musiał przedstawić mu ich w bardzo pozytywnym świetle, nieco mijającym  się z rzeczywistością, ale tylko odrobinę. Nie mógł im zarzucić oczywiście tego, że nie byli rodziną...  byli, chociaż przed tym słowem pasowało inne określenia - patologiczna, niemniej jednak słowa Wilczura nadal rozbrzmiewały mu w głowie i trudno było się z nimi nie zgodzić chociaż rzecz jasna ani wtedy, ani teraz nie przyznałby mu racji. Jednak nie ulegało wątpliwości, że poza nim, nikt nie stał po jego stronie (może poza wyjątkiem Chrisa, ale na tego akurat był śmiertelnie obrażony).  Bernardyn miał tam więcej wrogów niżeli przyjaciół i być może właśnie, dlatego wraz tą opinię (najprawdopodobniej należącą do Nayami) poczuł się tak, jakby został w twarz nie tylko co pięścią, ale kamieniem o ostrym zakończeniu. Takim, którym kiedyś poharatał skórę gnidzie, mającej czelności zarazić go wścieklizną.
  — Masz rację. Nie przejmuj się moim gadaniem. Chyba mam gorączkę i plotę trzy po trzy — przyznał takim tonem, jakby wrócił do niego zdrowy rozsądek, chociaż tak naprawdę nigdy nie odszedł. Był z nim zawsze, a przynajmniej wtedy, kiedy go usilnie potrzebował, jednak nie zawsze się nim kierował. Całkowicie o nim zapomniał w obliczu istoty, której truchło spoczywało metr przed nim i żałował tego bardziej, niż czegokolwiek w ostatnich kilku tygodni, ale człowiek zawsze był mordy po szkodzie. Na przyszłości na pewno wyciągnie z tego wnioski i nie powtórzy tego samego błędu. Nie był na szczęście odporny na wiedze płynącą z doświadczenia. I potrafił ją wykorzystać w praktyce.
  Dłoń Jekylla mimowolnie zacisnęła się na przedmiocie leżącym mu na kolanach i od razu rozpoznał pod opuszkami palców swoją własność, jednak nie spojrzał w dół, by się co do tego upewnić. Nadal kręciło mu się w głowie. To, co wcześniej zostało uśpione przez ból, teraz wykrzywiło swoje kły i znów zaatakowało, jakby z dwojoną siłą, sprawiając, że obie skronie pulsowały tak, że niemal odniósł wrażenie, że został odłączony od reszty ciała i został z nimi sam na sam. Nabrał do ust powietrza i po chwili go wypuścił, ale to w żaden sposób mu nie pomogła. I uświadomił sobie, że Renard miał racje, chociaż teoretycznie nie musiał mu jej przyznać. Mógł wykorzystać nabyty niedawno artefakt i nakłonić go do zmiany swojej decyzji, ale nie przemyślał tego dokładnie. Istniało spore prawdopodobieństwo, że zanim uda im się dostrzec do granic laboratorium, Jekyll opadnie całkowicie z sił i jakiekolwiek plany wezmą w łeb, a śmierć w tej chwili nie była najlepszym wyjściem z sytuacji. Trochę żałował, że nie zabrał ze sobą Hadesa. Pies na pewno pomógłby mu w podjęciu decyzji. Schował dłoń do kieszeni spodni i zakleszczył palce na niepozornie wyglądającym amulecie o specyficznych właściwościach.
  — Marshall... mógłbyś do mnie podejść. Wydaję mi się, że bandaż jest zbyt słabo uwiązany i zleci, gdy tylko spróbuję się poruszyć — odezwał się, nadal rozważając w głowie wszelkie za i przeciw, a tych drugich było stanowczo za dużo. Godzinę temu nie przepuszczał, że zostanie postawiony przed takim dylematem, ale los jak zwykle splatał mu figla w najmniej dogodnym na takowy momencie.
Jekyll, czyż nie obiecałeś sobie, że postarasz się im zaufać?, rozległ się widmowy głos w jego głowie i nawet nie próbował zaprzeczyć.
  Obiecał. Zaufać im częściowo, a nie całkowicie. Nie wiedział, czy jest gotów powierzyć im swoje życie.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.10.18 17:54  •  Obrzeża Desperacji - Page 22 Empty Re: Obrzeża Desperacji
 Krzątał się dłuższą chwilę dookoła, szukając czegokolwiek, co mógł przeoczyć. Nie pogardziłby kolejną butelką wody. Głównie dla zranionego medyka, który prawdopodobnie potrzebował teraz płynów bardziej, niż ktokolwiek inny.
 — Wydaje mi się, że bandaż jest zbyt słabo uwiązany.
 Drgnął.
 — Co co ty mówisz? A myślałem, że zawiązałem go zbyt mocno, beznadzieja — mruknął pod nosem, zawiedziony własną oceną sytuacji.
 Nie od razu podszedł do wciąż siedzącego pod ścianą medyka. Wpierw spojrzał na ciemność za wyłamanymi drzwiami, dłuższą chwilę wpatrując się w pustkę poza chatką. Lisie ucho poruszyło się wyraźnie, wyłapując z nocnej ciszy jakiekolwiek zakłócenia. Ani żywej duszy, Jinxa na pewno już nie było. Musiał się co do tego upewnić.
 W końcu postąpił krok ku Kyle'owi.
 — Wiesz... ciężko mu zaimponować — zaczął, uprzednio klapnąwszy podobnie na deski. Wsparł dłoń na udzie, chwilowo wstrzymując wiecznie ruchliwe ręce od złapania za opatrunek. Wzrok miał utkwiony gdzieś na boku. — Znam go już długo i to chyba pierwszy raz, gdy powierza mi ważne zadanie, jednocześnie twierdząc, że może na mnie liczyć. To dupek, ale zawsze chciałem, żeby był ze mnie zadowolony — westchnął, odrobinę nieświadomie brnąć w temat. Zreflektował się po sekundzie, kierując odrobinę spanikowany wzrok na Jekylla i prostując plecy. Zaszurał nerwowo ogonem. — Ah, wybacz, nie powinienem był.
 Patrząc na relację między medykiem a właścicielem burdelu sprzed chwili, prawdopodobnie tego pierwszego niekoniecznie obchodziły smęty Everetta. Poczuł się nagle zażenowany, skacząc wzrokiem wszędzie, byleby w polu widzenia nie znalazło się białe lico.
 — Poza tym nie mogę cię zostawić w takim stanie. Gdyby coś ci się stało... kto później udźwignie setkę moich pytań o pierwszą pomoc, jeśli nie ty? — uśmiechnął się szeroko, najwyraźniej odzyskawszy rezon. W końcu wsunął palec za supeł bandaża, sprawdzając, jak mocno był zawiązany. Po dwóch sekundach mruknął w zastanowieniu, znów poddając wątpliwościom swoją wiedzę. — Na pewno jest zbyt luźno?
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.10.18 20:15  •  Obrzeża Desperacji - Page 22 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Renard miał racje. Bandaż był związany mocno, solidnie. Przyłożył się do swojej pracy, ale Dr nie miał zamiaru tego przyznać, w tej chwili miał inne problemy na głowie, niżeli samozadowolenie i kształcenie stojącego przed nim Wymordowanego, bezmyślnie (ślepo) kraczącego krok w krok za swoim autorytetem, chociaż Jekyll nigdy nie przepuszczał, że właściciel burdel może być dla kogoś wzorem do naśladowania. Na Bernardynie nie pozostawił dobrego wrażenia - ani przy ich pierwszym spotkaniu, ani podczas wieloletniej, wcale nie aż takiej złej w skutkach współpracy. Po tym, jak Lecher podarował mu dach nad głową, czuł do niego coś na wzór wdzięczności. Obustronną, a przynajmniej takie wrażenie odnosił przy każdym spotkaniem z tym człowiekiem.
  — Nie wiem skąd wzięła się u ciebie chęć zaimponowania mu, ale ze względu na to, że mi pomogłeś, udzielę ci rady. Zapamiętaj - jeśli dasz mu palec, to w końcu weźmie całą rękę — stwierdził z nietypową dla siebie szczerością, ale po prostu uważał, że mimo wszystko Marshallowi należała się nagroda za to, że nie zostawił go w takim okropnym stanie i udzielił mu w miarę sprawnej pomocy medycznej, a nawet zadeklarował pomoc w ramach wyswobodzenia z się nałogu. — Już teraz uważa, że jesteś jego własnością, a to tylko wierzchołek góry lodowej. Może być tylko gorzej — dodał, bo akurat to nie ulegało żadnym wątpliwościom. Jinny udowodnił to słowem i czynem. Lekarz był pewny, że to tylko kwestia czasu, kiedy Rhett będzie traktowany jak marionetka, zabawka. Kolejna z wielu, którymi dysponował jego niedoszły właściciel.  
  Po tym, jak ciepły dotyk Rhetta spoczął na odsłoniętym skrawku skóry Jekylla, jego palce mocniej zacisnęły się na amulecie.
  Popadł w niełaskę konsternacji, która uwijał swoje macki wokół jego ciała, jak niegdyś masywna, biokinetyczną forma pianisty. Dawno nie mierzył się z takim dylematem moralnym. Przez ostatnie lata swojego życia myślał, że etyka już dawno wyparowała z jego egzystencji i go nie dotyczyła, stąd też nie rozumiał dlaczego ociągał się przy ostatecznym podjęciu decyzji o użyciu trzymanego w kieszeni artefaktu.
Wiesz dlaczego, Jekyll, dobrze wiesz, że konsekwencje za niedopełnienie rozkazu poniesie Marshall. Dotknie go za to kara i dołączy do listy osoby, które cię nienawidzą, taka właśnie myśl ukształtowała się w jego słowie, na wargach pojawił się gorzki uśmiech. Podjął decyzje. Nie potrzebował większej ilości wrogów.
  — Nie chcę uchodzić za niewdzięcznika, ale niestety nie mogę pójść z tobą tam, gdzie chce  zabrać mnie Lecher. Mam... — urwał, szukając odpowiednich słów, ale takowe szybko wpadły mu do głowy — ...inne zobowiązania. — Palce rozstały się z powierzchnią amulety w momencie, gdy z jego gardła padły te dźwięki.  — Nic mi nie będzie. Radziłem sobie w gorszych sytuacjach — zapewnił go, ale jeszcze nigdy nie był tak... rozdarty.
Myśli logicznie, Jekyll.
  Ukryte przed światem laboratorium znajdowało się na oko pięć (a nawet sześć) kilometrów stąd. Był cały pokrwawiony i ranny, zatem był idealnym celem stworów pokroju tego, którego fetor juchy drażnił jego nozdrza.
  — Zaraz się okaże — wykrztusił z siebie.
  Spróbował się podnieść, do tego celu wykorzystał skromną sylwetkę swojego ucznia, ale ciało nadal mu drżało i ledwo trzymał się na nogach. Wszystko przemawiała przeciwko niemu. I był tego boleśnie świadom.
  Determinacja, tląca się jeszcze przed chwila w zielonych oczach, wygasła. Był tylko ból i poczucie, że zaraz zemdleje, ale przynajmniej bandaż został na swoim miejscu, a on szeptał pod nosem, majacząc jak w gorączce: – „Muszę iść, muszę już iść”. Niewątpliwie takowa zawładnęła jego ciałem i zabrała mu prawo do logicznego konstruowania myśli.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.10.18 1:47  •  Obrzeża Desperacji - Page 22 Empty Re: Obrzeża Desperacji
 Siłą powstrzymał odruch drgnięcia ramion, zaczynając podejrzewać, że jeszcze chwila, a ręce wypadną mu z zawiasów od tego powtarzanego gestu. W życiu bywało, że coś działo się tak, a nie inaczej. Często bez konkretnego powodu. Po prostu.
 — To trochę skomplikowane — zaczął. Skomplikowane do tego stopnia, by sam nie odnajdywał słów odpowiednich do ubrania odpowiedzi. Wzrokiem szukał pomocy w dziurawej desce, ale z ciemnego otworu ział jedynie chłód i pustka. Zupełnie jak w wymęczonym umyśle młodzieńca.
 Złapał w palce zmierzwioną sierść ogona, szukając zajęcia dla rąk.
 — Pozwala mi u siebie mieszkać, ma wiele godnych podziwu umiejętności i nawet nie zliczę, ile razy uratował mi tyłek. Jasne, daleko mu do anielskości, ale nie jest aż tak zły, gdy spędz się z nim więcej czasu — mruknął we własne ramię, ówcześnie opierając na nim policzek. — Z drugiej strony nie sądzę, żeby mój los obchodził go na tyle, by twoja wizja się sprawdziła.
 Nigdy nie czuł się pupilkiem ani ulubieńcem Jinxa. Widząc w mężczyźnie jakiś autorytet, szukał uznania, aprobaty i uwagi. A jednak za każdym razem coś pogłębiało w nim wrażenie, że zawsze znajdywał się ktoś lepszy, ciekawszy czy zdolniejszy. Ktoś, kto szybciej i łatwiej zyskiwał w oczach właściciela burdelu. Jedna z pracownic zawsze powtarzała, by się nie przejmował, bo szef zwyczajnie taki już był, ale Marshall patrzyła na sprawę zupełnie inaczej. Okiem przywiązanego, nieco naiwnego szczeniaka. Dzięki bogom posiadał jeszcze zdrowy rozsądek i jego prześmiewczy, przypominający o rzeczywistości głos.
 Zwierzęce uszy samoistnie opadły w dół, a im dłużej słuchał słów Jekylla, tym bardziej przylegały do czaszki. No to koniec, jednak nie mógł na niego liczyć. Gdyby nie to, że od dłuższego czasu trzymał ogon w rękach, właśnie w tym momencie kita zamarłaby w bezruchu, opadając martwo na ziemię. Przekichane.
 — Zaraz się okaże.
 Mruknął coś pod nosem, zapewne markotne "mhm". Bez cienia sprzeciwu podłużył za podpórkę, niby nie zwracając uwagi, a jednak czujnym spojrzeniem śledząc każde drgnięcie mięśni pod skórą, każdy ruch i każdą zmianę w mimice medyka.
 Zadziałał instynktownie, wpierw przyklękając na kolano, następnie chwytając pewnym uściskiem ramiona mężczyzny.
 — Właśnie widzę, jak świetnie sobie radzisz — mimo wielkiej chęci, ostatecznie oczyścił głos z sarkazmu, słowa wypowiadając łagodnie. Miał ochotę nim potrząsnąć, kazać na siebie spojrzeć i znów się zastanowić. Jednocześnie podejrzewał, że każda kolejna próba przyniosłaby odwrotny efekt.
 Oparł drugą stopę o podłogę i wstał do pionu.
 — Jeky... tu już nawet nie chodzi o Jinxa. Nie wiem, gdzie chcesz się zaszyć, ale w tym stanie daleko nie zajdziesz. Ledwo stoisz, a dookoła przecież nie ma niczego. Poza kolejnymi bestiami takimi jak ta tutaj, o ile nie gorszymi — oderwał pełne lśniących iskier spojrzenie od twarzy lekarza, szukając po podłodze wcześniej rzuconej bluzy. Znalazł ją w czasie kolejnego mrugnięcia, podnosząc z desek krótkim, zwinnym ruchem. Materiał opadł na ramiona Kyle'a.
 — Daj sobie pomóc. Przecież nie chcę dla ciebie źle. On również. Gdyby życzył ci najgorszego, to machnąłby ręką i kazał cię tu zostawić — wymordowany miał wielką nadzieję, że tym razem słowa odniosą sukces. Zaczynał być już zmęczony, nie tyle sytuacją, co całym pechowym dniem, bo poruszony przez Jekylla temat właściciela burdelu nie dawał szczeniakowi spokoju.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.10.18 0:02  •  Obrzeża Desperacji - Page 22 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Otwierał usta, by coś powiedzieć w kwestii Lechera, ale po chwili je zamknął, jakby się rozmyślił. Nie powinien mieszać się sprawy, które notabene go nie dotyczyło. To sprawa między Marshallem a Jinnym. Wystosował w jego kierunku ostrzeżenie i w tym momencie jego rola moralizatora się skończyła. Zresztą, jeśli Renardowi uda się zasilić szeregi gangu, będzie mógł się usamodzielnić, czego zresztą mu skrycie życzył. Pierwszy raz od dawno życzył komuś dobrze, ale pewnie głównie dlatego, że nie wierzył w szczerze intencje właściciela burdelu. Nawet nie wiedział, czy może uwierzyć w tego chłopaka, ale miał wrażenie, że (ślepia) lojalność, którą kierował w kierunku mężczyzny, była prawdziwa, zatem nadszedł czas, by porzucić wszelkie podejrzenia.
  — Właśnie widzę, jak świetnie sobie radzisz
  On też widział i wcale mu się to nie podobało. Widział, ale z jego gardła wciąż wydobywał się ten sam dźwięk: „Muszę już iść. Muszę, po prostu muszę”. Umiejętności logicznego myślenia opuściła go na rzecz gorączki. Drżące palce doktora zakleszczyły się na ramieniu Rhetta, gdy ten podniósł go do pionu. Jekyll nie spodziewał się, że w tym ciele drzemie tyle siły, ale...
  — Zaraz oszaleje. Zabierz mnie stąd — wyszeptał, a po chwili się zaśmiał, chociaż śmiech nie zawierał w sobie ani grama szczerości - był histeryczny, niemal obłąkańczy. Nie miał pojęcia, jak dzieciak tego dokona. Nie wyglądał na kogoś, kto byłby w stanie przez całą powrotną drogą znosić na sobie nieomal cały ciężar drugiego, większego od swojego ciała. Ta świadomość przytłoczyła medyka i sprawiła, że przestał się śmiać z własnego dowcipu. Był w dupie przez duże „d” i nie miał wątpliwości, że mimo wiary Rhetta, Jinx zostawił go tutaj na pewną śmierć. I może nie tylko jego. Być może chciał upiecz dwie pieczenie na jednym ogniu, ale  jego towarzysz jeszcze tego nie pojął, ale kim był, by sprowadzać go na ziemię, w momencie, gdy sam ledwo po niej stąpał? — Nie jestem w stanie iść, więc niby jak chcesz mnie tam przetransportować? — zapytał, bo nie miał złudzeń; nie przejdzie chociażby kilometra. Ciało odmawiało mu posłuszeństwa. Potrzebowało kilku godzin, ale czy mieli tyle czasu? W każdej chwili do chaty mogło zajrzeć nowe niebezpieczeństwa, a w starciu z takowym Bernardyn był bezsilny. Nie podejrzewał też Renarda o to, że mógłby się mierzyć z bestiami tego kalibru, a mimo to nadal tkwił w tym wypełnionym fetorem krwi pomieszczeniu. Głupiec. Jekyll zapewne nie ryzykowałby własnej skóry dla kogoś, kogo ledwie znał, zatem dlaczego Marshalla było stać na takie poświęcenie? Aż tak bardzo szukał aprobaty u osoby, która ratowała mu skórę i podarowała mu dach nad głową? Jeśli tak - to w takim razie nie tylko był głupcem, ale też nawianym głupcem.
  Doktor uchylił powieki. Zmęczone ślepia zerknęły wprost w błyszczące niewinnością oczy, a na ustach jego właściciela ukształtował się nikły, niemal niedostrzegalny przez grymas ból kącikowy uśmiech.
  — Nie wygadaj bzdur, Marshall. W tym stanie nawet nie jestem skłonny z tobą współpracować, mam gorączkę i zero sił — dodał, ledwo trzymając się na słabnących nogach. Miał wrażenie, że pomimo asekuracji, zaraz znów jego ciało skonfrontuje się z podłożem, ale tym razem się nie podniesie. Dawno nie czuł się tak bezsilny wobec własnych słabości. Zazwyczaj z każdej sytuacji udawało mu się jakoś wykaraskać, ale z tej nie widział wyjścia. Nawet przebłysku szansy na przetrwania. — Nie możesz mi pomoc — stwierdził, gdyż słowa pomóż mi ugrzęzły mu w gardle. Nie wiedział co było gorsze - dług wdzięczności zaciągnięty u kogoś, kogo jeszcze nie dawno uważał za samobójcę, czy to, że musiał korzystać z wyciąganej w jego kierunku dłoni. Każda tych opcji w pewnym sensie przytłaczała go swoim ciężarem, ale w tej chwili chciał tylko przeżyć. Bez względu na straty moralne. Nie mógł sobie pozwolić na śmierć. Nie po to przeżył, by poddać się tak łatwo. Nie w tej chwili. Nie w  tej godzinie. Nie w tym miejscu.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 22 z 23 Previous  1 ... 12 ... 21, 22, 23  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach