Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 11 z 23 Previous  1 ... 7 ... 10, 11, 12 ... 17 ... 23  Next

Go down

Pisanie 03.10.15 7:41  •  Obrzeża Desperacji - Page 11 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Przydałaby mu się broń. Jakaś prawdziwa, a nie nóż do okulizacji skryty w pomiętej kieszeni koszulki. I tak jest już stary i stępiony, pewnie nawet żył by nie przeciął. Bezużyteczny. Przydałby mu się łuk, ooo tak. Taki astrachański byłby świetny, chociaż dość trudny do transportu. W takim razie może refleksyjny? Chociaż najlepiej szło mu strzelanie z angielskich... Aż go pochłonęły myśli przez co umknął mu gest aniołka, co stworzyło ciekawe wrażenie. W jednej chwili miał po prostu roztrzepane włosy, a w drugiej jakby go potargało. Donovan zamrugał parę razy, po czym przetarł dłonią twarz, uważając, aby nie przejechać po niej pazurami. Już mu się to zdarzało i wcale nie było przyjemne. Te cholerstwa są całkiem ostre, a długie jak cholera. Tymczasem Nathair znów gadał głupoty z tą swoją pokerową twarzą. Właściwie nawet jakby go nie znał to albo uznałby, że koleś jest nienormalny, albo po prostu nie uwierzył w jego słowa. Spojrzał na niego z góry, przechylając nieco łeb. Już myślał, że będzie kontynuował swój przezabawny żart, ale tak się nie stało. Na szczęście. Natomiast uśmiech różowowłosego wywoływał u wymordowanego uczucie dyskomfortu, spowodowane czymś bliżej nieokreślonym. Czyżby uważał, że jest uroczy? Możliwe. Możliwe było też, że wydawał mu się obrzydliwy. W sumie sam nie wiedział.
Nie znał Ryana, ale przez myśl przeszło mu, że ten gość radzi sobie dość dobrze. A na pewno lepiej niż jego anioł stróż. Chociaż i temu najwyraźniej nie szło najgorzej, choć nie wyglądał dobrze. Zdawał się chory, ale brunet nie zamierzał o to pytać. Sam by powiedział, gdyby chciał. A może i nie? Nie jego problem.
- Ani "puchaty", ani "baranek" nie pasują. - rzucił niedbale dość słuszną uwagę. - Chociaż dzieci się tutaj nie spodziewałem o tej porze. Nawet ich nie zauważyłem.
Już czuł jak coś go skręca w żołądku. Powoli słabł, tak jak i jego przemiana. Powoli zbliżał się moment, którego nie cierpiał najbardziej. A najgorsze jest to, że nie rozebrał się przed zamianą w bestyjkę, więc jego spodnie zostały zamordowane przez masywne kozie nogi.
- Na pewno byłoby lepsze, gdyby nie było surowe. Jadłeś kiedyś pieczonego węża? Próbowałem za życia, całkiem niezłe. Jaszczurki się nie umywają, ale daje radę. - w jego głosie już była wyczuwalna minimalna zmiana, bo oddychał płycej. Powoli zaczynał się męczyć samym staniem w miejscu. Bez dłuższej dyskusji ruszył w krok anioła, ale już wiedział, że z polowania prawdopodobnie nic nie będzie. Na pytanie mu nie odpowiedział, a przynajmniej nie od razu. Wolał skupić się na utrzymaniu większej formy, choć z każdą chwilą wychodziło mu to coraz gorzej. Ostatecznie przestało wychodzić w ogóle. Bez słowa padł na kolana, tuż za plecami Nathaira. Jedynym sygnałem, że umarlak się zatrzymał był stukot kopyt, który nagle ucichł. Sapnął ciężko, kiedy łydki powoli zaczęły przybierać bardziej ludzką formę, a stawy w kolanach stawały się coraz mniej wygięte. Włosie wypadło, a ogon w jednej chwili się schował. Po rogach zostały tylko dwie krwawiące rany, a długie i ostre pazury odpadły, pozostawiając po sobie krzywe, nieco zaostrzone i pociemniałe paznokcie. Groźne kły cofnęły się, a końce uszu nieco zaokrągliły. Jedyne co pozostało bez zmian to twarde łuski na jego kolanach, policzkach, karku i ramionach. Wszystko działo się w przeciągu paru minut, a przez cały ten czas młody wymordowany starał się utrzymać w miarę równy oddech.
Westchnął ciężko, gdy z pochyloną głową spoglądał na swoje nagie uda. Czuł jak jego skroń drażni pojedyncza kropla krwi, a koniuszki palców próbują przyzwyczaić się do nowych płytek. Po chwili bezruchu uniósł jedną z dłoni i odgarnął czarne włosy w tył, po czym łypnął złotymi ślepiami na postać przed sobą.
- Żyłem. I wszystko w porządku. - zachrypiał, powoli zbierając z powrotem swoje siły. - Masz może jakieś ubrania?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 04.10.15 19:10  •  Obrzeża Desperacji - Page 11 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Nie potrafił powstrzymać wykrzywienia na samą myśl o jedzeniu węża. Nathair miał to szczęście, że jako anioł miał pożywienia pod dostatkiem. I nigdy nie musiał uciekać się do tak drastycznych środków jak pożywianie się jakimiś gadami czy innymi dziwnymi rzeczami, chociaż kiedy bywał u Ryana to miał okazję „zasmakować” wieloletnich konserw. Niemniej wolał pozostać przy swoim anielskim jadłospisie.
Przystanął w chwili, kiedy wyczuł, że  i jego towarzyszy nie porusza się dalej. Spojrzał przez ramię tylko raz z wyraźnym zapytaniem malującym się na anielskim obliczu. To wystarczyło, by zwrócił wzrok gdzieś przed siebie, kierując go gdzieś w las, skupiając się na wyschniętym drzewku, jakby to właśnie ono było najciekawszą rzeczą, jaką przyszło mu ostatnio oglądać. Prawda jednak była taka, że traktował przemiany wymordowanych jako coś prywatnego, wręcz intymnego.
Czekał cierpliwie, w pewnym momencie zaczynając się kołysać na stopach, nie chcąc sprowadzać na wymordowanego jakiegokolwiek dyskomfortu swoją obecnością. Czas powoli upływał, powoli, niespiesznie, przywodząc na myśl sielankowe życie na wiosce, a nie niebezpieczne miejsce jakim była Desperacja. Jak na potwierdzenie gdzieś w okolicy zawyło jakieś dzikie stworzenie dźwiękiem mrożącym krew w żyłach. Nathair mimowolnie przekręcił lekko głowę w tamtą stronę, nasłuchując i kładąc dłoń na rękojeści katany. Był gotowy do obrony swojego towarzysza, chociaż po cichu liczył, że i będzie zmuszony do wyciągania broni. Los musiał mieć dzisiejszego dnia naprawdę dobry humor, bo już po chwili kilku uderzeń serca, dookoła zapanowała niemal namacalna cisza, przerywana od czasu do czasu wrzaskami ptaków.
Aż w końcu padł zachrypnięty głos, który brutalnie rozerwał panujący spokój. Anioł odwrócił się powoli i spojrzał na podnoszącego się mężczyznę, momentalnie żałując swojego czynu. Czując, jak ciepło uderza w jego twarz swoim smagnięciem, uciekł spojrzeniem gdzieś w bok, jednocześnie odwracając głowę tak gwałtownie, że kilka niesfornych kosmyków rzuciło cień na jego twarz.
Jasne. – sarknął cicho. – Bo zawsze noszę ze sobą pięć par spodni i osiem koszul.
Nie możesz sobie darować tego sarkazmu, co nie?
Oczywiście, że nie.
Zaraz jednak sięgnął do swojej szyi i odwiązał arafatkę i rzucił materiał w stronę mężczyzny.
Masz, póki co musi ci starczyć do zakrycia bioder. Może potem coś się znajdzie. – mruknął przełykając zawstydzenie i speszenie zaistniałą sytuacją. Co prawda anioł nie miał pojęcia gdzie i jak zdobędą ubrania, ale miał nadzieję, że ktoś napatoczy się im po drodze. Fakt, że Nathair był skrzydlatym nie oznaczało, że będzie wystrzegał się kradzieży. Traktował to jako mniejsze zło. Jeżeli nikogo nie krzywdził, to czemu nie miałby sam sobie pomóc poprzez bezterminową pożyczkę? Zwłaszcza, że to nie miało być dla niego. Trzeba innym pomagać, co nie?
Ruszyli dalej, chociaż anioł co chwilę zerkał na stopy wymordowanego. Bez konkretnego celu, posuwali się do przodu, pomiędzy ruinami bloków i sklepów, które dawniej pnąc się do góry niemalże muskały chmury, teraz przypominały cmentarzysko.
Jak będziesz chciał odpocząć to mów. – anioł mruknął pod nosem, jednakże w jednej chwili gwałtownie przystanął wyrzucając rękę w bok, dając tym samym znać wymordowanemu, żeby się zatrzymał.
Shh… tam. – wskazał głową w stronę małego kamienia, za którym poruszał się wychudzony pies. Z nosem przy ziemi intensywnie wąchał, szukając pożywienia, którego przez ostatnie dni nie było mu posmakować. Szkoda, że nie był świadomy faktu, że lada moment sam miał się nim stać. Nathair pstryknął palcami. To wystarczyło, żeby raz huknęło, kiedy z nieba uderzył jeden język elektryczności, od razu smażąc zwierzaka. Nie zdążył nawet poruszyć uszami czy też wydać z siebie jakikolwiek dźwięk.
Smacznego. Prawie usmażony. – parsknął, ale nim ruszył do upolowanej zdobyczy, przymknął na moment oczy i odmówił krótką modlitwę za zabite stworzenie.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 07.10.15 13:45  •  Obrzeża Desperacji - Page 11 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Jakoś nigdy nie miał problemu w związku z tym, że ktoś mógłby widzieć jego przemianę. Przejściem z tej ludzkiej formy na bardziej zwierzęcą wręcz się chełpił. Była pokazem siły, była efektowna i co słabszych jednostkach z pewnością budziła strach. Sam fakt, że ktoś tak mizerny potrafi nagle zamienić się w zwykłego potwora był niepokojący. W drugą stronę zaś uchodziła z niego jakakolwiek troska. Zupełnie nie obchodziło go czy ktoś to obserwuje, bo był w stanie przyznać się przed sobą do swoich słabości, a jedną z nich był właśnie ten moment, w którym znajduje się teraz, ta chwila całkowitego braku siły zaraz po skończonej transformacji. Nie miał jednak zamiaru nikomu kazać na niego patrzeć. Jeśli wyborem Nathaira było odwracanie wzroku, to w porządku. Tylko czasami takie zachowanie budzi uczucie zmieszania też w drugiej osobie.
Donovan podrapał się po nagim kolanie jeszcze zanim podjął próbę wstania z ziemi. Gdy siedział, koszulka była na tyle długa, że skutecznie zasłaniała jego genitalia, jednak już przy lekkim uniesieniu się zaczynała co nieco odkrywać. Zerknął na anioła i widząc jego speszenie udzieliło się i jemu. Pochylił głowę, ukrywając pod czarnymi kosmykami swój wyraz twarzy. Powoli wstał i ściskając ze sobą uda starał się naciągnąć bluzkę jak najniżej mógł. Od razu była widoczna zmiana w jego zachowaniu. Całe zawadiactwo i ta dziwna pewność siebie zniknęły w jednej chwili. Pozostał jedynie ten mały (bo na pewno nie duży) chłopaczyna, który wśród szarości tego świata wyróżniał się tylko swoimi atrybutami. Ależ oto ratunek! Chwycił lecący w jego stronę kawałek materiału, starając się nie podrzeć go z miejsca swoimi paznokciami, a drugą ręką wciąż naciągał ubranie. Przez chwilę spoglądał na arafatkę, a w głowie układał sobie plan zrobienia z niej pseudo bokserek. Zrezygnował jednak z tego planu, bo przyszło mu na myśl, że różowowłosego mogłoby to zgorszyć. Odwrócił się do niego bokiem i puścił koszulkę. Przewiązał materiał wokół bioder i poprawił nieco. Czuł się dziwnie i nie wiadomo czy nie lepiej byłoby mu, gdyby poruszał się w ogóle nago, ale ciuchy na drzewach nie rosną*, więc wolał zachować chociaż to, co miał na sobie. Może znajdą po drodze jakiegoś trupa albo prawie-trupa, któremu będzie mógł zakosić gacie. Rozmiar nie miał znaczenia. W najmniejsze się mieścił, a te większe zawsze można poprawić. W końcu w tych okolicach nie liczy się wygląd, a warunki. Zresztą, kto by tam na niego patrzył? Brzydkie to to.
*To wcale nie tak, że sam zniszczył poprzednie spodnie poprzez swoją nieuwagę.
Lazł za nim bez słowa, bo w sumie i tak nie miał nic lepszego do roboty. Gdyby był sam, ruszyłby na poszukiwanie nowych ubrań, ale w takiej sytuacji nie wypadało mu tak po prostu sobie pójść. Nathair zaoferował pomoc, choć wcale nie oczekiwaną i nie mógł go teraz olać. Nie wypada. To nie w jego stylu. I tak sobie rozmyślał o różnych sprawach, kiedy tamten się nagle zatrzymał. W ostatniej chwili złapał równowagę, o mało nie wpadając wprost na plecy postaci, która była tego samego wzrostu co on. Od razu powędrował wzrokiem w miejsce, które wskazał mu towarzysz. Pies. Zwykły - o dziwo - pies. Przełknął ślinę, kiedy przypomniało mu się, że jeszcze za życia podobny kundel go zaatakował. Aż wbił paznokcie w swoje udo, akurat w miejscu, w które został ugryziony. Nie żywił urazy do tych zwierząt. Po prostu się ich bał. Spojrzał na różowe kosmyki, chcąc spytać się co mają teraz zrobić, ale nie zdążył. W jednej chwili coś błysnęło i trzasnęło, a zwierzę owite dymem padło na glebę. Yuno przeszły ciarki. Anioły są straszne. Przez chwilę spoglądał na przypieczone mięso, które ledwo okalało kości. To, co czuł nie było obrzydzeniem, ale na pewno nie było pozytywne. Gdzieś z tyłu jego głowy tkwiła myśl, że to te stworzenia często nazywane są "najlepszym przyjacielem człowieka", a teraz miał jednego z nich zjeść. Z drugiej strony był to prawdopodobnie dziki pies, a te dość mocno różnią się od tych domowych, do których przywykł jeszcze za życia. Podszedł bliżej, jakby prowadzony zapachem spalenizny. To wcale nie był ładny zapach i przywodził mu na myśl ofiary pożarów, ale jednak całość jako posiłek prezentowała się lepiej niż surowa jaszczurka. Przejechał jedną końcówką języka po górnej wardze, a drugą po dolnej i zerknął porozumiewawczo w stronę aniołka. No cóż, chyba nie musi pytać o pozwolenie.
Przykucnął nad spalonym ciałem i schylił łeb, sięgając po jedną z jego kończyn. Łapa sprawnie odeszła od reszty ciała, co tylko potwierdzało jak dobrze przypiekła go ta błyskawica. Uniósł mięso do ust po czym szarpnął kawałek swoimi kłami. Było trudne do przeżucia i dziwne w smaku, ale dawało radę. Aż zatęsknił za ludzkimi przyprawami. Wraz z mięsem przełykał obraz martwego psa i myśl o całym tym bestialstwie, którego musi się dopuścić jako Wymordowany. W tym momencie nie wiedział już czy lepiej byłoby być martwym. Jedno jest pewne - choroba dość mocno pokrzyżowała mu plany. Akurat on musiał paść ofiarą tego cholernego wirusa... Niefortunne.
Pochłonięty całą tą sytuacją i swoimi myślami przestał właściwie zwracać uwagę na to, co robi Nathair. A gdyby zachciało mu się teraz usmażyć Donovana? Cóż, łuski są niestrawne, ale powodzenia.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.10.15 1:24  •  Obrzeża Desperacji - Page 11 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Trzeba przyznać, że było to dość niesamowite. Jeszcze parę chwil temu spoglądał na zmutowanego osobnika, który przewyższał go dwukrotnie, a teraz… a teraz patrzył a drobnego chłopaczka, który był praktycznie jego wzrostu. Wymordowani to jednak zadziwiające istoty. Wzrok jasnych tęczówek przesunął się po jego całej sylwetce, gdy wreszcie obwiązał się jego arafatką i….
Wahahahahahah, wyglądasz jak ostatni Mohikanin! O rany, nie mogę, boli mnie brzuchjnajwahahahahahah - …. zero jakiejkolwiek empatii, prawda?
Nie mógł się powstrzymać przed tym widokiem. Wiedział, zdawał sobie sprawę, że może w jakikolwiek sposób urazić swojego towarzysza, ale nie był w stanie tego powstrzymać. To było silniejsze od niego. Śmiał się do rozpuku jeszcze przez krótki czas, łapiąc łapczywie powietrze, nie potrafiąc powstrzymać napadu śmiechu i zginając się w połowie. Ale w końcu udało mu się. Zaczerpnął więcej powietrza i starł z kącików oczu nagromadzone łzy. Mimo wszystko jego usta wciąż pokrywał lekki uśmiech, kiedy ruszył za chłopakiem, starając się w pełni opanować.
No. Już. Spokój. Opanuj się.
Znalazł jakiś kamień, na którym przysiadł i w milczeniu przyglądał się jak chłopak zaczyna spożywać usmażonego psa. Skłamałby, gdyby powiedział, że taki widok w ogóle go nie rusza. Co rusz odwracał wzrok, chcąc powstrzymać nudności. Robiło mu się na przemian gorąco jak i zimno. A zapach spalonego mięsa w ogóle nie pomagał.
Następnym razem serio przyniosę ci coś bardziej zjadliwego. – rzucił cicho i zadarł głowę do góry, spoglądając w ciemne, gromadzące się chmury. Powinni niebawem się zbierać, jeśli nie chcieli zostać zmoczeni przez nadchodzący deszcz.
Pospiesz się. – powiedział cicho podnosząc się z kamienia I sięgnął ręką o tyłu, gdzie zaczął otrzepywać sobie tyłek.
Lada momen-- …. – prawie udławił się swoimi własnymi słowami, kiedy lunął soczysty deszcz. W jednej chwili chłopak poczuł, jak wszystkie jego ubrania przesiąkają wodą, a on sam zaczyna drżeć z zimna. Objął swoje wątłe ramiona i zaczął dygotać jak osika na wietrze, szczekając przy tym szczęką.
Chodźmy się g-gdzieś scho-ować. – jęknął ocierając twarz o mokre ramie, chcąc wytrzeć oczy, by cokolwiek dostrzec ale nic nie pomogło, gdyż już po paru chwilach jego wzrok ponownie został zamazany.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.10.15 2:38  •  Obrzeża Desperacji - Page 11 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Śmiech aniołka zignorował. Dobrze wiedział, że w obecnym "odzieniu" wygląda durnie i nic nie można było na to poradzić. Przełykał własne zmieszanie i po prostu nie odzywał się przez dłuższy czas, to była jego jedyna reakcja. Zresztą, oburzanie się pewnie pogorszyłoby tylko sprawę. Jego morda wygląda zabawnie, w połączeniu z brakiem gaci śmiesznie, a jakby się miał jeszcze dąsać to już w ogóle komedia. Poza tym był osobą zbyt bierną, aby wymyślić jakąkolwiek odzywkę. Nie miał w sobie tyle zażartości, żeby się stawiać. Już wolał zostać wyśmiany.
Spalone mięso nie było jakimś rarytasem. Dodatkowo wpół gryzu dotarła do niego myśl, że pies mógł przenosić najróżniejsze choroby, które teraz z kolei mogą się na niego przenieść. Przeżuł tą myśl wraz z kęsem mięsa i wraz z nim zniknęła w jego żołądku. Najwyżej będzie miał syfa, trudno. Nie warto się martwić na zapas.
Nie miał zamiaru kończyć posiłku. Kość udową, którą obgryzał na początku zdążył już odrzucić na bok i zabrać się za następną. Czuł jak smak spalenizny i stwardniałych ścięgien powoli mu się przejada. Byłoby znacznie lepiej, gdyby chociaż miał sól. Albo wodę.
Moment, wodę?
Jak na zawołanie niebo rozdarło się i lunęło na ich dwójkę zimnym strumieniem. Drgnął, momentalnie zostawiając martwe zwierzę w spokoju. Przesunął końcówkami języka po kłach i spojrzał w górę. Chmury były zupełnie ciemne, niemalże czarne. Nic dziwnego, że padało tak mocno. Donovan podniósł się z kucek i wyciągnął dłonie złożone w nieckę. Próbował nałapać trochę deszczówki, a gdy już mu się udało o mało się nią nie zachłysnął. Tymczasem Nathair był bliski zamarznięcia. Żółte ślepia błysnęły, kiedy przełączył się na termowizję, aby ocenić stan towarzysza. Krańcowe punkty jego ciała nie miały w sobie żadnej barwy, więc nic dziwnego, że się tak trząsł. Chociaż z tak wątłym ciałem to nic dziwnego. Natomiast brunet swojej jaszczurowatości zawdzięczał zmienną temperaturę ciała, więc byle deszczyk nie robił mu różnicy. Ale nic to, mimo wszystko wypadałoby znaleźć jakieś schronienie. Podszedł do anioła i objął go ramieniem, chcąc go tym chociaż trochę ogrzać i osłonić od chłostającego zimnymi kroplami deszczu.
- Nie bardzo wiem gdzie moglibyśmy się skryć. - chrypnął w końcu, zdając sobie sprawę z tego jak długo wcale się nie odzywał. Mówiąc to miał małą nadzieję, że Nathair będzie wiedział dokąd iść, choć z drugiej strony wcale na to nie liczył. Ewentualnie mogliby schować się wśród drzew, lecz zapewne niewiele by to dało ze względu na siłę opadów. Westchnął ciężko, rozglądając się. Jednym ramieniem obejmował towarzysza, a dłonią wolnej ręki gładził go po barku. Starał się jakkolwiek mu pomóc. Należało mu się. Woda rozmyła krew z ran na jego czole, posyłając w dół twarzy czarnowłosego krople zabarwione czerwienią. W zestawieniu ze swoimi oczami i przemoknięciem mógłby robić za potwora z horroru i nawet nie potrzebowałby charakteryzacji. Sylwetka też by pasowała. Ot, drobne to, chude i nieco krzywe.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.10.15 18:49  •  Obrzeża Desperacji - Page 11 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Drgnął niespokojnie, kiedy poczuł dotyk na swoim ciele. W pierwszym odruchu wyglądało to tak, jakby chciał odskoczyć i zerwać jakikolwiek kontakt fizyczny. Trwało to jednak zaledwie parę sekund, kiedy anioł sam przylgnął mocniej do drugiego ciała, szukając chociaż trochę ciepła. Skinął głową na jego słowa, chociaż do końca nie wiedział gdzie mogą się schować. Wszelkie znane Nahairowi miejsca były spory kawałek drogi stąd. Nawet na skrzydłach w taką pogodę chłopak raczej szybko nie dotarłby do celu. Nie było nawet takiej opcji. Ponownie uniósł przedramię i wytarł w nie twarz, odzyskując na parę zbawiennych sekund większe pole widzenia. Krople deszczu były ciężkie, momentami bolesne, ciosając ich odkryte ciało niczym smagające bicze.
C..chodźmy do tamtego zrujnowanego budynku. – mruknął obijając o siebie zębami I wskazał brodą przed siebie, gdzie z ledwością na tle drzew majaczył się zapadnięty budynek, który dawniej z pewnością służył jako jedna z zacniejszych posiadłości. Nie czekając na odpowiedź, powoli ruszył w tamtą stronę. Z każdym krokiem czuł, jak jego stopy zagłębiają się w powstałym błocie a w trampkach chlupocze od nadmiaru wody. To sprawiło, że w drobne ciało anioła wpłynęła nowa doza energii i siły, napędzana chęcią schowania się przed niefortunną pogodą. W ostateczności już w połowie drogi przyspieszył na tyle, że niemalże biegł, pozostawiając po sobie ślady zapadnięć.
Naparł ciałem na drzwi wyżarte przez czas. Zawiasy zaskrzypiały niebezpiecznie, ale w ostateczności puściły a anioł wszedł do środka jako pierwszy. W powietrzu unosił się zapach kurzu i wilgoci, ale w tym momencie wszystko było lepsze niż gnicie na deszczu.
Pewnie nie posiadasz magicznych zdolności rozpalania ognia, co nie? – zapytał nawet nie odwracając się, doskonale wiedząc, że wymordowany podążył za nim. Zrobił kilka kroków w głąb i zahaczywszy stopą o jedno z krzeseł przy stole, z głośnym szurnięciem odsunął je. Odwiązał pasek, który utrzymywał pochwę z kataną i ostrożnie odstawił ją na bok, opierając o blat stołu, po czym zaczął się rozbierać. Najpierw bluzę, którą rzucił niedbale na oparcie krzesła, potem podkoszulkę, którą zaczął wyrzynać pozwalając wodzie zamoczyć starą, drewnianą podłogę. Na końcu ściągnął buty wraz z skarpetkami. Zamarła z dłońmi przy pasku spodni. Spojrzał na wymordowanego z dziwnym wzrokiem a jego policzki spowił lekki rumieniec.
Nie patrz się. – polecił krótko, kiedy metalowa sprzączka puściła. Chwilę później stał już prawie w pełni roznegliżowany. Od nagości dzielił go jedynie cienki materiał bielizny. Nathair obejmując się ramionami i wciąż drżąc jak pieprzona osika, rozejrzał się po pomieszczeniu, robiąc kilka kroków do przodu. Podłoga zaskrzypiała niebezpiecznie, kiedy skierował swoje kroki do sąsiedniego pokoju.
Bingo. – mruknął pod nosem, kiedy zerwał z kanapy stary koc I się nim owinął. Nie obchodziło go w tym momencie, że jest brudny i zakurzony. Najważniejsze, że lada moment nie będzie srał zimnem. Chyba.
Nie jest ci zimno? – zapytał lekko zachrypniętym głosem, któremu zawtórowało ciche kichnięcie. Otulił się jeszcze bardziej kocem, kiedy oparł się biodrem o framugę.
Tam jest kanapa. Chodź. I tak musimy przeczekać.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 25.10.15 16:14  •  Obrzeża Desperacji - Page 11 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Rozejrzał się za jakimkolwiek schronieniem, ale wiele nie mógł zobaczyć, kiedy wszystko było niebieskie, a jedyną ciepłą barwą był zarys zziębniętej sylwetki Nathaira i półżywego szczura, który krył się za pobliską stertą gruzu. Chłopak zamrugał parę razy i przetarł dłońmi brudną od krwi twarz. Widział tylko jak żółto-pomarańczowa postać oddala się od niego i idzie w kierunku jakiejś ciemnoniebieskiej masy. W jednej chwili ruszył za nim, a przechodząc przez próg chaty zamknął oczy. Gdy je otworzył, wszystko wróciło do normy. Parę chwil zajęło mu przyzwyczajenie oczu do szarości rzeczywistego świata. Odzyskawszy czystą widoczność od razu wyłapał półnagie ciało wychudzonego anioła. Podświadomie utkwił wzrok w zarysie jego żeber i bioder, co z zewnątrz wyglądało jakby się po prostu gapił. Donovan natomiast wyobrażał sobie jak kości od wewnątrz naciskają na skórę różowowłosego, naciągając ją i tworząc te charakterystyczne krzywizny. Dopiero jego głos wyrwał Wymordowanego z zastoju. Momentalnie odwrócił wzrok i zakrył dłonią twarz, starając się ukryć swoją mimikę.
- Przynajmniej teraz jest fair. - rzucił mimo wszystko, biorąc pod uwagę swoją sytuację. Teraz obaj byli prawie nadzy. Jeden z wyboru, drugi z przypadku.
Właściwie w tym momencie ubrania, które brunet miał na sobie nie spełniały żadnej roli. Przemoczona bluzka prześwitywała, ukazując jego średnio zgrabny tors, a arafatka przykleiła się mu do ud, tylko podkreślając to, co znajdowało się pomiędzy nimi. Jednakże on sam nie zdawał sobie sprawy z tego jak wyglądał. Może to i lepiej, biedak spaliłby się ze wstydu. Chociaż trzeba przyznać, że czuł się niekomfortowo, pomimo tego, że nie marzł. Omiótł wzrokiem brudny koc, pod którym skryte było to ciało, które jeszcze przed chwilą obserwował. Na jego pytanie pokręcił głową i ruszył powoli w jego kierunku.
- Nie. Moje ciało dostosowuje temperaturę do otoczenia, przez co właściwie nigdy nie dokuczają mi mrozy ani upały. Patrz. - znalazłszy się obok niego, chwycił go za dłoń i ją ścisnął. Jego palce w przeciwieństwie do tych Nathaira były ciepłe. Tak jak całe jego ciało. Normalnie misiek, tylko taki trochę kościsty. Zupełnie jakby ktoś przytulał się do szkolnego kaloryfera. Ciepło, ale niewygodnie.
Po chwili bez słowa pociągnął go za sobą w stronę wcześniej wspomnianej kanapy. Dopiero przy niej postanowił puścić jego rękę. Sam usiadł na jednej stronie i oparł plecy o zakurzone poduchy. Chwycił za brzeg swojej bluzki i podciągnął ją do góry, odsłaniając swój blady brzuch pokryty pojedynczymi łuskami. Starł krew ze swojego czoła i skroni, po czym puścił zmięty materiał, który z powrotem zakrył mu biodra. Palcami odgarnął mokre kosmyki czarnych włosów w tył i spojrzał na anioła.
- Muszę znaleźć sobie jakąś miejscówkę. I łuk. W sumie łuk jest mi bardziej potrzebny. Masz może jakąś żyłkę? Sam bym go sobie zrobił.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.11.15 19:32  •  Obrzeża Desperacji - Page 11 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Instynktownie zrobił pół kroku do tyłu, kiedy chłopak podszedł do niego i złapał go za nadgarstek. Nie lubił cudzego dotyku bezpośrednio na swoją skórę, bez znaczenia, czy dotykało nieznajomy czy nie. Po prostu. Nie przepadał za nim. Chyba, że sam go zainicjował, wtedy to była zupełnie inna sytuacja. Ale teraz było inaczej. Chłopak mógł wyczuć, jak pochwycona dłoń Nathaira nieznacznie się napina, jakby chciał ją wyrwać. I szczerze powiedziawszy przez krótki moment rozważał to, ale koniec końców, wyczuwszy przyjemne ciepło, jakie biło od wymordowanego, usadziło go w miejscu.
Rzeczywiście. – wymamrotał z bystrością. Nim zdołał cokolwiek dodać, poczuł szarpnięcie. Posłusznie ruszył w głąb pomieszczenia i przysiadł na kanapie, od razu podkulając nogi, które objął drobnymi ramionami, chcąc chociaż po części zahamować to cholerne drżenie. Oparł szczękającą brodę na kolanach i przekręcił głowę nieco w bok, uważnie przyglądając się profilowi swojego towarzysza.
Czemu zadajesz mi takie pytania? – mruknął marudnie. – Oczy…. Oczywiście, że nic takiego przy sobie nie noszę. Spróbuj znaleźć przy rzekach albo jeziorach. Pewnie jacyś smutni rybacy zgubili żyły czy coś. – wzruszył ramionami, z których osunął się delikatnie koc. Zaraz jednak złapał go i naciągnął mocniej na siebie. Cholerne zimno. A gdyby tak….
Właściwie nie miał nic do stracenia. A tylko do zyskania. Nie zastanawiając się dłużej, przysunął się bliżej Donovana i oparł się o niego, układając delikatnie swoją głowę na jego ramieniu, żeby przyswoić jak najwięcej jego ciepła. Chociaż przez materiał koca niezbyt mu to pomogło, dlatego też odchyliwszy się na drobną sekundę, rozsunął płaty drapiącego tworzywa i przylgnął nagą skórą do wymordowanego, otulając również i jego zdobytym kocem. Tak, tak było zdecydowanie lepiej. Westchnął cicho, kiedy poczuł powoli rozpływające się ciepło po jego ciele. Przynajmniej miał własny, żywy grzejnik.
Nie masz gdzie mieszkać? – zmarszczył lekko brwi, wysłuchując jego słów I przesunął głową tak, że spojrzał z dołu na jego oblicze.
Mogę ci pomóc znaleźć jakieś miejsce, jak chcesz. W Desperacji pełno porzuconych pustostanów. Może znajdziemy coś odpowiedniego, z dachem i drzwiami. Urządzisz się. Mogę Ci kiedyś podrzucić jakieś przedmioty z Edenu i trochę jedzenia. I ubrań. Oczywiście jak chcesz. – mruknął leniwie i ziewnął szeroko, przymykając powieki. Ciepło, jakie biło od wymordowanego, skutecznie działało na niego sennie, aczkolwiek nie chciał iść spać. Jeszcze nie.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.11.15 8:28  •  Obrzeża Desperacji - Page 11 Empty Re: Obrzeża Desperacji
"Smutni rybacy gubiący żyły" przynieśli mi na myśl obraz, którego Nathair pewnie nawet by się nie spodziewał. Donovan na chwilą się zawiesił, wypychając z głowy obraz płaczących mężczyzn z dosłownie wyprutymi żyłami z nadgarstków, zwisającymi jak różowe kabelki. Jednakże uwaga trafna. Nigdy nie szukał nad wodą, bo średnio za nią przepada, a poza tym zawsze myślał, że w tych okolicach raczej nikt nie chciałby łowić. Nie dość, że nie wiadomo co mogłoby wyskoczyć zza pleców, to jeszcze zawsze może cię pożreć jakaś zmutowana ryba. A może to odłam rubaków ekstremalnych? Adrenalina i te sprawy. Kozojaszczur powoli skinął głową, kiedy przez jego głowę przetaczały się wszystkie te myśli. Zrobił to zupełnie machinalnie i nawet nie zdawał sobie z tego sprawy, więc otrząsł się i zrobił to ponownie, tym razem szybciej. A pytanie zadał, bo wszystko jest możliwe. Naprawdę, tutaj trzeba spodziewać się nawet najbardziej absurdalnej rzeczy. A przynajmniej tego zdążył się nauczyć odkąd umarł. Ba, nawet zmartwychwstania się nie spodziewał. Spokojnie sobie zdychał, a tu plot twist. No męczarnia.
Wtem zauważył ruch u swojego boku. Nie zdążył mrugnąć, a Nathair już był koło niego. Zanim zdążył ogarnąć sytuację tamten znów się odsunął. Potem to już tylko szok. Brunet wzdrygnął się, kiedy poczuł dotyk zimnej skóry, a do tego nagiej zimnej skóry. Jego twarz momentalnie zalał ciemny rumieniec i chwała tutaj łuskom, bo niwelowały jego część swoim zielonym odcieniem. Odchylił się nieco, jakby chciał uciec od tego dotyku. Nie był przyjemny, bo chude to, twarde i zimne, do tego obaj byli półnadzy. Do teraz gadka szła mu całkiem sprawnie, ale w tym momencie uszła z niego cała pewność siebie. Zacisnął wargi, starając się rozluźnić mięśnie. Domyślił się, że chodzi o jego ciepło, więc go przecież nie odepchnie. Postanowił spojrzeć na niego akurat w momencie, kiedy tamten też uniósł głowę. Na krótki moment ich spojrzenia wbiły się w siebie, a twarze znalazły niebezpiecznie blisko. Mimika Donovana była bezcenna. Czyste zmieszanie, wypisz-wymaluj.
- Odnoszę wrażenie, że wielu pomagasz w taki sposób. - wow, udało mu się nie zająknąć. - Nie no, przecież sobie poradzę... Jakoś.
Momentalnie odwrócił głowę w drugą stronę, odsłaniając szyję pokrytą twardymi płytkami. Te zaś zabłyszczały w nikłym świetle dochodzącym z zewnątrz. Robiło się jaśniej, w końcu był to wczesny poranek. Pytanie tylko czy przestało już padać.
W kwestii jego wypowiedzi... cóż, nie poradzi. Ale nie chciał wyjść na totalną ciamajdę. Gdyby tylko mógł dłużej utrzymać formę bestii, eh. Wszystko byłoby prostsze. Rozejrzał się dookoła. W kącie pomieszczenia leżało coś, co przypominało kości. Ponadto kości te były ubrane! Przeszły go ciarki na myśl o noszeniu przegniłych spodni, ale nie miał wyboru. Jednakże zajmie się tym później.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.11.15 18:21  •  Obrzeża Desperacji - Page 11 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Był naprawdę wdzięczny za to, że chłopak nie odepchnął go czy też nie odsunął się, pozbawiając źródła ciepła. Dzięki temu dreszcze ustały a organizm powoli się stabilizował. Nie umknęło jego uwadze zmieszanie, jakie zaczął odczuwać Donovan, ale na to nie mógł nic poradzić. Dlatego też zaczął po prostu udawać, że tego nie widzi. Ignorował. Był w tym dobry ostatnimi czasy. Nieświadomie przesunął opuszkami po jego przedramieniu, kiedy poprawił swoją pozycję, ponownie ziewając bardzo szeroko.
Pieprzysz. – rzucił krótko I karcąco, ponownie zrywając kontakt wzrokowy, w pełni skupiając się na jednym z licznych pęknięć ściany. – Zarówno ty, jak i ja dobrze wiemy, że sobie nie poradzisz. Nie w tej formie. Zresztą. – prychnął krótko i wyprostował się raptownie, odwracając w jego stronę, a szorstki materiał kocu zsunął się, nieznacznie obnażając jego chude ramiona.
I co? Będziesz żywił się jaszczurkami I robactwem? – jasne brwi uniosły się w pytającym geście, chociaż prawda była taka, że nie oczekiwał na jakąkolwiek odpowiedź z jego strony. – Wbij sobie do tej główki, że jesteśmy znajomymi i chcę ci pomóc, a nie dlatego, że jestem aniołem. Przestań unosić się dumą czy czym tam się unosić a po prostu ją zaakceptuj. – wyciągnął rękę w jego stronę i pstryknął go w czoło jak małe dziecko, uśmiechając się przy tym delikatnie.
Bo inaczej non stop będziesz latał z gołym dupskiem. – dodał, opatulając się szczelniej kocem, po czym obniżył się do poziomu, kładąc swoją głowę na jego kolanach i przymknął oczy.
A teraz pozwól mi się przespać. To był ciężki dzień, DonDon. – dodał coraz bardziej sennie, czując, jak jego wszystkie mięśnie wiotczeją a on sam powoli oddaje się w ramiona Morfeusza, stając się tym samym zupełnie bezbronnym. Donovan w tym momencie zyskał przewagę nad nim w każdym tego słowa znaczeniu, ale pod tym kątem skrzydlaty mu ufał. Wiedział, że chłopak go nie skrzywdzi. Czuł to podskórnie. Chociaż mógł się mylić.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 07.11.15 11:26  •  Obrzeża Desperacji - Page 11 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Wygląda na to, że jednak był zbyt przewidywalny, a jego sytuacja zbyt oczywista, żeby mógł tak po prostu stwierdzić, że sobie poradzi. Takie były fakty. Obaj dobrze wiedzieli, że ten zbitek niepewności na krzywych nogach nie dałby sobie rady na dłuższą metę, gdyby miał pozostać całkowicie sam. A przynajmniej nie w tej chwili. Może kiedyś ustatkuje się tutaj na tyle, że będzie mógł sobie radzić bez problemu, ale teraz wciąż przyzwyczajał się do tego całego marszu umarlaków. Czasami nadal uderzało go jak mało wiedział o prawdziwym świecie, żyjąc w M3 i jak bardzo był nieświadomy wielu rzeczy. Może, gdyby wiedział, teraz byłoby mu łatwiej. Jak tak o tym myślał, to zbierała się w nim pewna niechęć do rządu i wszystkich tych, którzy wiedzieli, ale postanowili milczeć. Możliwe, że pewnego dnia ich nawet znienawidzi, ale teraz... był po prostu zniesmaczony fałszerstwem całego świata. Czasem nachodziła go ochota, aby na kimś to uwolnić. Znaleźć sobie ofiarę, w którą powbijałby masę strzał, zmasakrowałby. Na szczęście szybko uchodzi z niego cały gniew. Zresztą, jest dobry w maskowaniu emocji. Cicha woda brzegi rwie.
Tym samym postanowił nie odpowiadać na żadne ze słów różowowłosego. Nawet na jego postanowienie o pójściu spać tuż obok krocza nastolatka z nieustabilizowanym poziomem hormonów. Zaciągnął tylko powietrze do płuc, kiedy czuł jak oddech chłopaka muska wierzch jego uda. Bezszelestnie odchylił głowę w tył i zamknął oczy. I co teraz? Nie miał zamiaru spać. W pewnym sensie zdawał sobie sprawę, że Nathair jest zupełnie bezbronny, a to wywoływało u niego jakąś wewnętrzną potrzebę bycia gotowym do obrony go. Przynajmniej raz by się na coś przydał. Podświadomość utrzymywała go przytomnego, ale nie był też zmęczony, więc o śnie nie było tu mowy. Nie wiedział jednak co ze sobą począć. Po długiej walce z pokusą w końcu spojrzał w dół. Twarz śpiącego anioła była taka spokojna. Wydawał się najłagodniejszą istotą jaka mogłaby stąpać po tym świecie, a przecież tak nie było. Donovan przeczesał palcami jego włosy. Przechylił głowę lekko na bok i chwycił jedno z pasm różowych włosów. Zaczął się nimi bawić, a po chwili tworzyć różne rzeczy. Przednie kosmyki uplótł w luźne warkocze, a z tyłu tworzył masę mniejszych i większych kłosków. Myślał o rodzinie. O tym, że prawdopodobnie jeszcze żyją, a on nawet nie może się z nimi zobaczyć. Wyobrażał sobie jak musiał wyglądać jego własny pogrzeb. Gdyby tylko miał okazję się temu przyglądać, pewnie płakałby przez cały ten czas. Sama myśl o rozpaczy matki i młodszej siostry sprawiała, że coś go ściskało w sercu. Tęsknił za nimi, oczywiście. Zostały mu odebrane tak nagle, bez możliwości pożegnania. One na pewno też to odczuły w ten sposób. Jednakże na pewno mają łatwiej z myślą, że po prostu odszedł niż on ze świadomością, że jest, funkcjonuje i się o nie martwi. Żywił też nadzieję, że żadna z nich nie skończy w ten sam lub podobny sposób, co on.
Wzdrygnął się, zupełnie jakby ocknął się z jakiegoś transu. Nawet nie zauważył, kiedy z włosów Nathaira zrobił zbiór warkoczyków i tym podobnych. Wyglądał uroczo, szczególnie z tym kolorem. Brunet aż się delikatnie uśmiechnął, widząc go takiego delikatnego.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 11 z 23 Previous  1 ... 7 ... 10, 11, 12 ... 17 ... 23  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach