Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 23 z 23 Previous  1 ... 13 ... 21, 22, 23

Go down

Pisanie 22.10.18 17:57  •  Obrzeża Desperacji - Page 23 Empty Re: Obrzeża Desperacji
 Upór lekarza sprawił, że Marshall przez te kilka sekund zdążył dwa razy zapomnieć o właścicielu burdelu. Prowadzona obecnie rozmowa sprawiała, że rozdrażnienie powoli wyciągało łapska w kierunku spokojnych strun we wnętrzu dzieciaka. Pierwsze szarpnięcie za napięte włókno zmrużyło ślepia. Kolejne podjęło próbę przeciśnięcie warkotu przez przełyk, ale wymordowany przełknął go wraz z błądzącym po języku komentarzem.
 — Zaraz oszaleje. Zabierz mnie stąd
 Nie ty jeden, przemknęło przez myśl niczym dawno zapomniany, lecz wciąż upierdliwy dżingiel z popularnej reklamy.
 Odetchnął dwa razy. Pierwszy oddech miał uspokoić nerwy i oczyścić umysł — podołał zadaniu. Drugi dostarczyć młodemu sił i ten również spisał się na medal. Raz jeszcze nabrał powietrza w płuca, szurgnął końcówką ogona po podłodze i potrząsnął medykiem jak karconym dzieckiem.
 — Jeky, spójrz na siebie — mruknął dość niezadowolonym tonem, sugestywnie osuwając wzrok na zawiązany opatrunek. —  Cały się rozwalasz w rękach, w zasadzie podejrzewam, że upadłbyś na twarz, gdybym cię nie trzymał. I ty jeszcze chcesz wędrować, cholera wie gdzie. Zawsze uważałem, że lekarze potrafią oceniać sytuację z największą precyzją nawet w trudnych warunkach. I że kierując się rozsądkiem. Jeśli mam być szczery, to zaczynasz mi burzyć tę wizję.
 Chciał coś jeszcze burczeć, usta nawet drgnęły w zalążku pierwszego słowa. Sam jeden wiedział, co spowodowało rezygnację. Zamiast tego uwolnił jedną rękę, chwytając za luźno zwisająca torbę medyka. Przełożył jej pasek przez głowę mężczyzny, ograniczając tym prawdopodobieństwo jej utraty w czasie podróży.
 — Nie wygadaj bzdur, Marshall.
 —  Ja? Nie będę pokazywał palcem, kto tu gada od rzeczy. Nie wypada, rozumiesz — cały się oburzył. Końcówka dotychczas spokojnego ogona szalała teraz na boki, zmiatając grubszą warstwę kurzu. Zacisnął szczęki, czując kolejną falę niezrozumiałego rozeźlenia. Zwykle zachowywał cierpliwość i spokój bez względu na sytuację.
 Złapał za rękę Kyle'a i przerzucił ją sobie przez ramię.
 —  Teraz możesz się kłócić, ile dusza zapragnie — mruknął w końcu, spoglądając z żalem na białe dinozaury przemykające wzorem po materiale koszulki. Naprawdę ją lubił. —  I tak nie będę mógł odpowiedzieć.
 I nim Jekyll mógł w jakikolwiek sposób zaprotestować, kości jęknęły paskudnym trzaskiem, gdy jedna po drugiej zmieniały pozycję. Minęło kilka naprawdę krótkich sekund, po których mężczyzna mógł poczuć, że traci grunt pod stopami i poczuć między palcami miękką, niemal jedwabistą sierść.
 Zwierzę wymaszerowało z chatki żwawym krokiem, co jakiś czas sprawdzając, czy zalegający na grzbiecie poszkodowany nie podejmuje próby ucieczki.

z/t x2
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.11.18 16:13  •  Obrzeża Desperacji - Page 23 Empty Re: Obrzeża Desperacji
 Ciemność pożarła horyzont, jednak on doskonale wiedział w jaką stronę ma zmierzać. Pomimo odniesionych ran, napierał naprzód i pomimo oporu nóg, jakie te mu stawiały, nie mógł się zatrzymać.
 Odmierzany czas dudnił mu w uszach i mógłby przysiądź, że gdyby odpowiednio się skupił, policzyłby ile dokładnie upłynęło, odkąd rozstał się z Tsukishimaru.
 Rany opatrzone w prowizoryczne opatrunki nie wyglądały tak źle na pierwszy rzut oka, jak w momencie, w którym się pojawiły. Czuł się całkiem dobrze, a odespanie kilku godzin sprawiło, że ciało na nowo zaczęło się regenerować. Cały minus w tej sytuacji polegał na straconym czasie. Jego sen oznaczał mniejsze szanse na przeżycie Yen. Nie darowałby sobie, gdyby dowiedziałby się, że ta godzina była decydującą o życiu dziewczynki.
 Sama myśl napawała go strachem, a dudnienie w uszach zastąpił odgłos walącego serca. Stało mu w gardle jak ość, której nie dało się przełknąć. Szukał swojego chleba, który będzie mógł przełknąć i pozbyć się uciążliwego uczucia. A jego chleb* przepadał.
Yen!
Krzyknął w eter, mając nadzieję, że dziewczynka go usłyszy. Mógłby użyć swojej biokinetycznej postaci, jednak wiązało się to z ryzykiem. Yen mogła go nie poznać, a paradowanie przed nią nago nie wchodziło w grę. Poza tym w ludzkiej formie miał większe szansę podczas starcia, gdyby nagle okazało się, że po drodze spotka ich parę niespodzianek.
Yen!
Krzyknął ponownie.
 Wiatr dmuchnął mu w twarz. Przez otwarte usta przedarł się chłód aż do gardło zabolało. Przełknął ślinę, chcąc odrobinę złagodzić drapanie. Na nic. Odchrząknął, osłaniając się ręką przed kolejnym podmuchem. Poły kurtki poszybowały w tył wraz z kapturem, wciskając ciało Pradawnego w materiał szmat.

Gdzie jesteś.

 Trop się urywał. Dziewczynka uciekła, a tuż obok niej znajdywała się jeszcze dwa obce zapachy.
 Nie znał ich.
A to, czego nie znał, podsuwało jego rozszalałym zmysłom najgorsze scenariusze. Dreszcze niepokoju czmychnęły wzdłuż kręgosłupa, niczym obślizgłe karaluchy. Uczucie swędzenia napadało go natychmiastowo, jednak wyrzucił chęć podrapania daleko, skupiając całą swoją uwagę na poszukiwaniach.
 Poszukiwaniach dziecka.
Dziewczynki.
Yenewelii.
 Jego córki, jego życia.



//Khe keh!
* nie ma nic lepszego, jak porównać Yen do chleba xD
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.12.18 12:21  •  Obrzeża Desperacji - Page 23 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Nadal był nieco przestraszony — wydarzenia, które miały miejsce niedawno wciąż nie dawały mu spokoju. Obawa i strach nie opuszczały go nawet na chwilę, co można było dostrzec w jego szarym, uciekającym na boki spojrzeniu. Całe szczęście, że wciąż niósł Yenewellię na plecach — dziewczynka przynajmniej nie widziała niepewności, która już przez jakiś czas utrzymywała się na jego twarzy. Z reguły starał się nie dawać po sobie poznać tego typu emocji — tym razem kompletnie mu to nie wychodziło. Gdy tylko przymykał na chwilę oczy, to znowu widział tego białego konia, wokół którego roztaczała się ta niepokojąca aura, paraliżująca każdą żywą istotę w swoim zasięgu. Na samo wspomnienie tego niecodziennego spotkania wstrząsnęło nim, a drżenie te wzmacniał również zimny wiatr, który otulał jego sylwetkę i sylwetkę dziewczynki, wtulającej się w jego plecy.
Wydawać by się mogło, że całe zło, które napotkali na swojej drodze zostawili za sobą, że udało im się uciec. Hervé jednak doskonale wiedział, że Desperacja jeszcze nieraz ich zaskoczy, bo zakładał, że jeszcze trochę pozajmuje się małą. Nie mógł jej zostawić po środku niczego, bo przecież to byłoby potworne zagranie z jego strony. Kto normalny zostawiły dziecko na śmierć w dżungli, jaką były tereny dawnej Japonii? Na pewno nie on.
Maszerował powolnie, stawiając rozważne kroki, żeby przypadkiem nie zahaczyć o coś stopą. Łydki bolały go coraz bardziej, a plecy nieco mu drętwiały. Yen nie była zbyt ciężka, ale długotrwały marsz z obciążeniami nie należał do najłatwiejszych (bo na brzuchu wciąż miał też plecak ze swoim całym dobytkiem).
Wszystko w porządku? — odezwał się do dziewczynki szeptem, jakby nie chciał ryzykować, że ściągnie za siebie czyjąś uwagę. W ciemnościach mogły czaić się dzikie zwierzęta albo inni mieszkańcy Desperacji, a kolejna konfrontacja przecież nie wchodziła w grę. Właściwie to nie czekał na odpowiedź — schylił się po prostu, dając desperatce znak, że czas najwyższy zejść z pleców i iść o własnych siłach. — Musisz dać moim plecom odpocząć. Słabo jem, mało śpię, więc brakuje mi siły. Ale jeśli rozbolą Cię nogi to powiedz, wskoczysz mi na barana z powrotem — powiedział prawdopodobnie najmilej jak potrafił. Nie chciał być niemiły, ale w aktualnej sytuacji nie potrafił z siebie wykrzesać więcej pozytywnej energii, bo jego zdaniem cała sytuacja przedstawiała się nie najlepiej — stracili resztki resztek jedzenia, musieli porzucić ognisko i uciekać, przedzierając się przez mroczny las.
Pochwycił jej drobną rączkę swoją własną, dość szorstką w dotyku dłonią. Musiał mieć pewność, że podczas dalszej wędrówki dziewczynka się nie zgubi. Jego uścisk był silny, stanowczy, ale wzrokiem powiadomił ją, że tak musi być, żeby nie została w tyle. Nawet tempem dostosował się do niej, bo chodziło mu głównie o jej bezpieczeństwo. Nie mógł pozwolić by coś się jej stało. Trochę przypominała mu siostrę. Mógłby ją traktować jak siostrę.
Kolejny podmuch wiatru zachwiał nim — stanął na chwilę, osłaniając Yenewellię swoim własnym ciałem, żeby nie wiało na nią aż tak mocno. Po chwili mogli ruszyć znowu, ale czyjeś wołanie sprawiło, że przystanęli w miejscu.
„Yen!”
Spojrzał na swoją kompankę pytającym wzrokiem, ciągnąc ją delikatnie w bok, żeby skryć się za pobliskimi krzakami. Nie miał pewności kto jej szuka, wolał dmuchać na zimne i schować się, gdyby miało się okazać, że to ktoś, kto chce jej krzywdy, a imienia używa tylko po to, by wzbudzić jej zaufanie.
Czy rozpoznajesz ten głos? — zapytał szeptem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.02.19 18:34  •  Obrzeża Desperacji - Page 23 Empty Re: Obrzeża Desperacji
 Kiedy opuszczała Eden nie oglądała się za siebie, patrzała na drogę spowitą gęstą, czarną nocą. Oddychała zatrutym powietrzem, a każdy trzask wydawał się być dla niej skrytobójczym atakiem znienacka. Zmysły jej podpowiadały, aby miała się na baczności, jednak ciekawość pchała ją naprzód. Szybko straciła z pola widzenia granice Edenu, zagłębiając się w terenach Desperacji.
W końcu znalazła się w lesie. Obraz jaki widziała wcale nie przypominał jej edeńskich lasów, wręcz przeciwnie. Ponure, połamane i wysuszone konary przewracały się w każdą możliwą stronę, dotykając swymi gałęziami skurzonej gleby. Wiatr wzmógł na sile, a księżyc łypał jasnym okiem prosto na jej sylwetkę. Wydawało się jej, że jest podana na srebrnej tacy, że wszystko wokół zdradza jej pozycję. Być może była przewrażliwiona, być może zbyt mocno wzięła sobie radę sensai'a do serca i starała się mieć oczy szeroko otwarte. Mózg podpowiadał Zaneri, aby strzegła się, jednak ciało domagało się po kilkugodzinnym marszu odpoczynku.
 Zebrała po drodze suchego chrustu, rozglądając się za jakimś miejscem do snu. Błądziła po lesie jeszcze ponad godzinę zanim jej oczom nie ukazała się niewielka jaskinia wyżłobiona tuż pod jakimś pagórkiem — najwidoczniej dawniej mieszkaniem jakiegoś niedźwiedzia. Na szczęście miśka nie było w lokum, pozostała po nim jedynie wymoszczona nora, a dokładnie wyleżane siano.
 Zaneri weszła głębiej rzucając na ziemię chrust, a następnie biorąc się za rozpalanie ogniska. Nie miała doświadczenia w podobnych survivalowych rzeczach dlatego też niemało natrudziła się zanim udało się jej wykrzesać pierwsze iskry, a następnie płomień.
Ogień ogrzał anielicy policzka i przemarznięty nos. Potarła dłońmi o siebie, chuchając w nie starając się tym samym je nieco ocieplić. Dorzuciła kilka gałązek, a ostatnią bawiła się przez chwilę w żarze, aż w końcu jej nie pochłonęły języki ognia. Zmęczone, ciężkie powieki opadły niczym kurtyna ukrywając jadeitowe spojrzenie.  Oparła wygodnej brodę na przyciągniętych do piersi kolanach i nie wiedząc kiedy usnęła.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 01.03.19 20:41  •  Obrzeża Desperacji - Page 23 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Mrok ustępował; zaczął odsłaniać sękate konary i wysuszone knieje. I choć ciemność rozjaśniała łunę budzącego się do życia świtu, tak przesuwający się miarowym krokiem wysoki mężczyzna nie odczuwał owej celebracji. Wąskie oczy wpatrywały się w szarość, jak sprawny myśliwy, który wyszukuje wcześniej rozstawionych przez siebie pułapek. Czuł jak pojedyncze krople deszczu plamią mu ubranie, ale pomimo to przedzierał się w dzicz głębiej — niemal czuł jej zgniliznę.
  Kilka godzin potem rozpadało się na dobre. Wielkie, wysokie buciory grzęzły w błocie, pozostawiając po sobie głębokie żłobienia. Oddech buchający w maskę brzmiał jak dźwięk zdezelowanego parowozu, który powoli wtaczał się na wyczekiwaną stację.
  Jego kroki doprowadziły go do jaskini. Ciężar dwuręcznego miecza, jaki niósł na plecach dawał mu przeświadczenie, że twarde mięśnie potrzebują odpoczynku.
  Wszedł w jamę brudząc kamienne podłoże mokrym, klejącym błotem. Woda spływała z jego kaptura i kurki, jak po tkaninie parasola. Oblicze, które skrywała maska było nieznane. Ukazane karykaturalnym wyrazem rozbawienia wyżłobionego w ręcznie robionej masce. Była biała, ubrudzona kurzem, ale z wyraźnie wyrytymi otworami na oczy. W mroku jaki jeszcze roztaczał się za jego sylwetką wyglądała jak twarz samego diabła.
  Odgłos buciorów przedzierał się przez ciszę; odbijał od ścian echem martwego dźwięku. Nagle ucichły. W ciasnej, szarej, wilgotnej jaskini nie było słychać nic poza zduszonym, ciężkim oddechem nieznajomego buchającego w twarda maskę. Jasne oczy skupiły się na skulonej postaci, jaką zdołał dojrzeć w półmroku. Nie poruszała się — wyglądała jak zastygła rzeźba.
  Oddech nie cichł.
  Ruszył w jej kierunku.
  Nim jednak stanął przed jej skłębioną posturą spróbował poruszyć dłonią — bez rezultatu. Nadal ogarniał go dziwny swąd, jak po amputacji kończyny. Podrapał się po lewym ramieniu — nie poczuł nic.
  Deszcz rozpadał się na dobre; dudnił o podłoże i o wystające gałęzie. W akompaniamencie tego jakże urokliwego dźwięku rozległ się brzęk wyciąganego ostrego ostrza — uderzyło one w podłoże z siła porównywalną do spadającego z czwartego piętra fortepianu.
  Jego spojrzenie przesunęło się w kierunku ognia, który prawdopodobnie udało się jej rozpalić — ognisko dogasało. Nie miał zamiaru zostawać tu na długo. Jeśli napotkał na swojej drodze ogień, mógł go wykorzystać i zamierzał to zrobić.
  Kompletnie zignorował anielicę pozostawiając swój ogromny, wielki miecz oparty o nierówną ścianę. Ściągnął z ramion kurtkę, wspomagając się jedynie jedną ręka; druga wisiała swobodnie wzdłuż ciała jak cześć wyprutej pacynki. Jak na jednorękiego wymordowanego radził sobie nad wyraz dobrze. Już niebawem pozostał jedynie w ciemnej koszulce, spodniach i bosych stopach — mokre ubrania rozłożył na kamieniach blisko płomienia, do którego uprzednio dorzucił parę znalezionych wewnątrz krypty gałązek i ściółki. Iskra uskoczyła z sykiem na ziemię.
  Zamaskowany tylko ukradkiem spoglądnął na dziewczynę — aby upewnić się, że ta nie zmieniła swojego położenia. Siedział od niej tylko kilka metrów na prawo. Wydawało mu się, że przez maskę przedziera się do jego nozdrzy jej słodki, aczkolwiek nieznany wcześniej zapach.
  Wyciągnął za paska nóż i wcześniej upolowanego zająca, który małych gabarytów wisiał mu przy biodrze. Przytrzymując bosą stopą jego głowę wbijał zakrzywione ostrze w jego brzuch. Świeża krew bryzgnęła mu na koszulkę i spodnie, ale ostatecznie prawie litr wylał się na zbrukaną, lodowatą ziemię
                                         
Nine
Inkwizytor     Poziom E
Nine
Inkwizytor     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.03.19 12:25  •  Obrzeża Desperacji - Page 23 Empty Re: Obrzeża Desperacji
 Skurczona, niczym mała laleczka, opierała się plecami o ścianę groty i czujnie drzemała. Do jej uszu docierało ciche bębnienie deszczu, uderzającego po kamienne wyżłobienia i nucącego senną melodię. Powietrze jakie dochodziło do jej nozdrzy nie pasowało do edeńskiego; delikatnego, świeżego, wręcz przeciwnie - na jawnie wszystko przypominało jej o sytuacji w jakiej się znajdywała, o miejscu, w którym była.
 Świadomość nie pozwoliła oddalić się w niebyt snu, a wprawiła anielicę w tryb czuwania. To dzięki instynktowi, zdołała dosłyszeć ciężkie kroki zbliżające się w jej stronę. W pierwszym odruchu chciała się zerwać w obawie przed nadchodzącą zwierzyną. Światło ognia mogło zwabić ciekawskie mutanty, jednak im kroki się zbliżały tym ona była pewniejsza, że nie należały do żadnego zwierzęcia. Postać poruszała się na dwóch kończynach, stawiała pewne kroki i nie traciła równowagi. Wszystko wskazywało na człowieka.
 Uchyliła lekko powieki, spoglądając spod długiej, różowej grzywki na wysokiego mężczyznę wchodzącego do jaskini. Przymknęła na powrót oczy, kiedy jego wzrok spoczął na jej sylwetce. Wielki, jednoręczny miecz wyzwolił w niej nagłą chęć obrony, interwencji w tej jakże absurdalnie niebezpiecznej sytuacji, jednak ciekawość kazała zachować spokój. Przeciwnik nie wiedział o zlokalizowaniu jego osoby w jej tymczasowym lokum. Przewaga zdawała się być po stronie anielicy, a pewność własnych umiejętności jedynie potwierdziła uświadczenia o zachowaniu zimnej krwi.
 Zdała się kompletnie na zmysł słuchu, pozwalając, aby stare czasy na nowo wdarły się do jej myśli. Skupiona na doznaniach słuchowych, czuła się na powrót w więzieniach kiedy całkowicie odcięta od świata zewnętrznego i światła, musiała zdać się całkowicie na zmysł słuchu. Paskudne, brudne myśli zaczęły ją swędzieć, niczym pełzające po jej ciele karaluchy. Oczami widziała jak zdziera z siebie skórę na przedramionach połamanymi, czarnymi paznokciami i krzyczy na całe gardo, praktycznie zdzierając je do zera o pomoc, o ratunek.
 Ratunek nie nadszedł.
 Nadszedł jedynie ból, strach i coraz to gęstszy mrok.
Długo będziesz tak hałasować?
 Nie wytrzymała.
 Utrzymała zdziwione, nagłe spojrzenie skierowane w jej stronę, a dopiero chwilę później uchyliła powieki. Jadeitowy wzrok wbił się w pozbawioną wyrazu twarzy maskę. Widok jej przyprawił ją o nieprzyjemny dreszcz. Wspomnienia pozostawały żywe, nadal zbyt bolesne.
 Wyprostowała plecy, zamykając usta we wąską linie, a dwa jej końce unosząc nieco do góry w postaci uśmiechu, uwypuklając dwa urocze dołeczki w jej policzkach.
 Zagrożenie siedziało zaledwie kilka metrów dalej od niej, lecz strach wyparował z pierwszymi słowami jakie skierowała do niego.
 Podniosła się, odsłaniając za sobą dwa duże miecze mogące ignorantów zbić z tropu i szeregując ją do grona słabych kobiet. Zbliżyła się niebezpiecznie do niego, siadając tuż obok i wbiła wzrok w rozpruty brzuch zwierzyny.
Strasznie bałaganisz.
 Nie zdążyła się ugryźć w język, gdyż dopiero po krótkiej chwili zdołała zauważyć bezwładnie zwisającą, drugą kończynę. Jak na jednorękiego bandytę całkiem nieźle sobie radził w obrabianiu królika jedynie jedną, sprawną ręką.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 07.03.19 10:33  •  Obrzeża Desperacji - Page 23 Empty Re: Obrzeża Desperacji
"Długo będziesz tak hałasować?"
  Nine uniósł spojrzenie znad martwego zwierzęcia i spoglądnął przez swoje ramie. Wydawał się całkowicie spokojny — tak jakby niespodziewana tonacja nie zdołała wyrwać go z wrodzonej statyczności. Dokładnie jakby ciemne, puste oczodoły nie znały strachu; jakby już dawno potrafiły nad nim zapanować i skrepować w złote, ciasne kajdany.
  Maska w blasku wznieconego płomienia wydała się być oblana jaskrawą, szkarłatna posoką. Krew z pewnością należała do zwierzęcia, które teraz pozbawione już wnętrzności przyjmowało w swe brązowe futro ciepło buchającego ogniska.
  — Und da wunderst du dich noch? — rzucił niskim, obojętnym tonem, ale gdy zauważył wkradającą się na jej twarz krótką dekoncentrację zamilknął. Nie dość, że młoda, to niedouczona. Gdyby nie założona na twarzy maska z pewnością wywróciłby ze wstydu oczami w akcie jej kompletnej ignorancji. Znów musiał się produkować. — A ty strasznie chrapiesz. Chcesz o tym porozmawiać? — poprawił się łamaną japońszczyzną.
  Nie przepadał za tym językiem. Od kiedy pamiętał miał problem z dźwięcznym brzmieniem niektórych liter, ale mieszkanie na terenie dawnej Japonii zmuszało twardy język Urlicha do precyzyjniejszych tonacji. Co prawda niewiele się nim posługiwał. Na Desperacji częściej spotykał zaślepione chęcią mordu bestie, aniżeli wymordowanych w pełni humanoidalnych i chętnych do rozwlekłych rozmów o Bogu.
  Kiedy dziewczyna uniosła się z ziemi, blady wzrok Nine'a, szybko wychwycił schowaną za plecami broń. Jakaś niewidzialna iskra przetoczyła się w jego tęczówce. Ruszając wzorkiem za nią, wdepnął bosą stopą pysk królika w żwir; obrócił w palcach brzytwę, jakby miała mu się niebawem przydać co panierowania większego kawałka mięsa. Gdy jednak anielica usiadła przy nim pozbawiona strachu, Nine zmrużył oczy, jakby mógł dostrzec przez twardą powłokę jej ukryte intencje. Nie znał takiego zachowania. Była idiotką?
  — Ale dzięki Bogu mam przy sobie kobietę, która to posprząta — odparł gardłowo i sucho. I mimo aroganckiego oddźwięku mogło się mieć wrażenie, że gdzieś w tym niebezpiecznym, zduszonym przez maskę tonie, pobrzmiewa ogromne tłumione rozbawienie. Czyżby nieznajomy obserwował ja z bezczelnym uśmiechem na ustach? Czy powstrzymywał się aż tak bardzo od śmiechu, który poruszyłby zastygłym barkiem?
  Dziewczyna musiała być młoda, tak wnioskował z drobnej aparycji. Mógł się zastanawiać, co sprowadza kogoś tak niewinnego i niepojętnego na ziemię splamioną krwią, ale wcale nie zamierzał ją o to pytać. Historyjka jej życia była mu kompletnie niepotrzebna. Zresztą nie wszedł do groty na jakiekolwiek pogaduszki. Nie szukał kółka psychologicznego i kawy.
  Od dawna nie ufał lekarzom.
  Zaczął odcinać tkankę od skóry. Nie szło mu tak sprawnie jak człowiekowi z obiema sprawnymi kończynami, ale same jego ruchy jakich podejmował się podczas obróbki mięsa sugerowały, iż mężczyzna radzi sobie bez lewego ramienia dłużej niż rok, dłużej niż dwa lata, dłużej...
  — Weź ją i przełam na pół — jego niski niemiecki akcent zadudnił w tworzywo maski, kiedy skierował dłoń z zaciskaną brzytwą w kierunku gałęzi, którą nie zdążył strawić ogień; leżała przy rozgrzanych kamieniach, jakby w oczekiwaniu na tę prośbę.
  Szary, pobrudzony twór zaczepiony był na gumce z tyłu głowy nieznajomego; spod cienkiej nici wyłaniały się w półmrok białe kosmyki, włosów. Były średniej długości, ale proste, sięgające niemal twardych kości żuchwy. Kiedy mężczyzna siedział tak przy niej — profilem — z dłońmi we krwi, mogło się wydawać, że dziewczyna jest w stanie dostrzec zbliznowaciały skrawek skóry skrywany pod osłanianym materiałem.
  — Wybacz za Schmutz — rzucił jakby naprawdę było mu przykro. Nie było. Przechylał łeb, a maska szczerzyła się ironicznie w wielkim poszczerbionym uśmiechu. — Wysuszę się i spadam stąd.
  Nie patrzył na nią. Był zajęty ćwiartowaniem mięsa. Długie polędwice kładł na ciepłym kamieniu, podroby okładał w rzędzie piętro niżej.
                                         
Nine
Inkwizytor     Poziom E
Nine
Inkwizytor     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.03.19 13:52  •  Obrzeża Desperacji - Page 23 Empty Re: Obrzeża Desperacji
 — A ty strasznie chrapiesz. Chcesz o tym porozmawiać?
I powiedział to facet umazany krwią zwierzęcia. Chcesz o tym porozmawiać?
Odbiła piłeczkę, jednak ani na moment nie tracąc swojego ciepła w głosie. Pobrzmiewała w niej nutka rozbawienia, ale także pobłażliwości względem tego osobnika, który z trudem posługiwał się oficjalnym językiem tych ziem. Anielica w swoim asortymencie posiadała znajomości kilku języków, jednak tak dziwacznego i głupio brzmiącego niestety nie potrafiła nigdzie sklasyfikować.
Przysiadała obok niego, zauważając jak sprawnie obraca w dłoni brzytwę. Wydawać się mogło, że szykował się do ataku bądź do obrony przed nią.  Zaneri jednak nie przejęła się jego wrodzoną podejrzliwością. Zmniejszyła dystans, kucając tuż nad posoką zwierzęcia, wpatrując się w bałagan jaki narobił.
 Fleja.
— Ale dzięki Bogu mam przy sobie kobietę, która to posprząta.
Oczywiście.
 Chwilowa powaga przerodziła się w uśmiech. Pełen uprzejmości, pogody i rozbawienia. Wpatrywała się w niego, a im dłużej z nią utrzymywał kontakt wzrokowy, tym mógł czuć jak świat wolno kołysze się wokół niego, a jego koncentracja słabnie. Bledła również jego wola, a w zamian niej pojawił się głos. Głos Zaneri zagnieździł się w miękkim pofałdowanym mózgu, gdzie wyprostowanymi nogami i niewinnością na twarzy zaproponowała:
Ale dzięki Bogu ty jesteś dżentelmenem, który zrobi to za mnie.
 Moc sugestii jaką posiadała anielica była ogromna, potrafiła zmanipulować jednostkę wedle własnego kaprysu, jednak nie mogąc narazić jej na zagrożenie własnego życia.
 Twarz różowowłosej była pogodna, nieruchoma. Głos rozbrzmiewał wewnątrz jego czaszki, a kobieta z łagodną premedytacją podała mu leżąca obok jego nogi szmatę.
Zajmij się tym co wychodzi ci najlepiej, a ja... zajmę się mięsem.
Zasugerowała, po czym siadła kawałek dalej, zabierając brzytwę z ręki mężczyzny. Zajęła się filetowaniem kawałków i nadziewaniem ich na ostre patyki, a następnie układaniem ich nad ogniem. Nine w tej walce nie miał za wiele do powiedzenia.
 Ciało mimowolnie poruszało się samo, a jego chęć przeciwstawienia się pozostawała w tyle tak długo, dopóki nie sprzątnął bałaganu.
Ja również jestem tu chwilowo. W jaką stronę się później udajesz?
Czy mogła być bardziej otwarta, a zarazem bezczelna  — zważając jak potraktowała go mocą  — i pytać go o cel podróży?
Jak cię nazywają? W sumie nie musisz się przedstawiać. Mam już dla ciebie imię — Jednoręki Bandyta. Czuję, że te miano całkiem nieźle do ciebie pasuje.
 Nie była idiotką, jak podejrzewał Nine. Być może stwarzała sprzeczne wrażenia, jednak dobroć, którą w sobie posiadała nie dyskwalifikowała jej w radzeniu sobie w trudnych warunkach. Wyszkolona potrafiła przetrwać, a także walczyć. Swoje umiejętności szlifowała latami aż do feralnych wydarzeń i dopiero pewien czas temu wznowiła intensywne treningi. Zaneri lubiła kiedy rywale ją nie doceniali, gdyż zdziwienie malujące się na ich twarzach było równie smaczne co sama czekolada z M3.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 23 z 23 Previous  1 ... 13 ... 21, 22, 23
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach