Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 19 z 23 Previous  1 ... 11 ... 18, 19, 20, 21, 22, 23  Next

Go down

Pisanie 28.07.18 2:12  •  Obrzeża Desperacji - Page 19 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Mhm, chcesz dołączyć— powtórzył za nim, chcąc się upewnić, że się nie przesłyszał, a w tym stanie było wszystko możliwe; nie ręczył ani za siebie, ani ze swoje zatopione w rozpaczy po procentach zmysły.
  Objął spojrzeniem całą sylwetkę kandydata do żółtej chustki w ramach własnej, mniemającej nic wspólnego z obiektywizmem oceny i zatrzymał dłużej wzrok na ogonie, który z zaangażowaniem zamiatał piasek. Zgadywał, że był lisi. Na jego ustach mimowolnie zakradł się chytry uśmiech.
  — Skoro chcesz, to dlaczego nie dołączysz? — zaraz zapytał i przestał się w niego wpatrywać. Samobójca nie posiadał niczego, na czym doktor mógłby dłużej zawiesić oko, a więc nie uplasował się na jego skrupulatnie sporządzonej liście must have nietypowych wybryków natury z oryginalnymi genotypami, czyli takich, których chciał mieć w trybie now na swoim stole operacyjnym. Wszystko stało się więc jasne! Jekyll nie miał nic przeciwko. Nieznajomy mógł dołączać do gangu w każdej chwili, jeśli faktycznie taki był jego zamiar, gdyż kolejne słowa znów napełniły go wątpliwościami. Stabilność emocjonalna Bernardyna przybrała kształt sinusoidy i nie umiał sobie z nią poradzić.
  — Nayami — powtórzył nieomal bezgłośnie.
  Kim jest Nayami?
  Przewartował w głowie twarze wszystkich znanych mupsów, jednakże przed oczyma nie pojawiły się żadne konkretne rysy twarzy, mimo iż gdzieś już słyszał te imię i był pewny, że zna jego właścicielkę. Przygryzł dolną wargę, ale to nie okazało się być wystarczającą formę pomocy do przypomnienia sobie kobiety. Nawet nie przyszło mu do głowy, że nieznajomy ma na myśli córkę burdel-Kinga, chociaż dziewczynę bardzo, bardzo dobrze znał; poznał ją całą zakrwawioną, zapłakaną oraz pomarszczoną od wód płodowych i do teraz utrzymywał z nią względnie pozytywne stosunki.
  Po raz kolejny zerknął w kierunku mężczyzny, lecz teraz w zielonych oczach nie tliła się; żadna drwina; były podsycone podejrzliwością. Mówiło - kłamiesz, nie ma takiej osoby w szeregach DOGS, ale, zanim takowe oskarżenie padnie z jego suchego gardła, doktor musiał się głęboko zostawić, czy aby na pewno. Miał ciężki orzech do zgryzienia, a jego wiara została zachwiana.  
  — Nie kojarzę żadnej Nayami — stwierdził w końcu. — Na pewno mnie nie oszukujesz? — kontynuował bez większej pauzy, by nie dać mu dojść do głosu. Zaszlachtował go chłodnym spojrzeniem, podkreślonym przez niezbyt przyjemny grymas zdobiący twarz; Dr w tym momencie przywodził na myśl kogoś twardo stąpającego po ziemi; wizerunek osoby niespełna rozumnej wyparował. — Nie ze mną takie numery, you douche — odparł, dumnie prostując sylwetkę, czego efektem był ból w krzyżu; zacisnął mocno szczękę, by nie syknąć z bólu. Dopiero wtedy zorientował się, że jego parametry ciała dominowały nad lisowatym. Wygiął kącik ust w triumfalnym uśmiechu. — Znam takich jak ty. Wciśniesz mi bajeczkę o przyjaźni, a potem wbijesz mi nóż w plecy, gdy zamknę oczy — zawyrokował dobitnie, ale nie do końca szczerze. Gryzło go sumienie, a przynajmniej coś, co przybrało jego formę. Jakaś jego cząstka, o której istnieniu nawet nie wiedział, gdyż dawno temu odrzucił jakikolwiek kodeks moralny i był pewny, że sumienie zgniło i uległo procesowi rozkładu jak wiele ciał przez niego poćwiartowanych w ramach eksperymentów.
  Kim była Nayami?
  Nadal nie wiedział, ale coś w otchłani pamięci podpowiadało, że powinien posiadać takową wiedzę. Pożałował, że jego pamięć do imion była taka krótkotrwała. Chciał zapytać jak wygląda Nayami, ale z nie był w stanie wydukać z siebie tego prostego, a jakże praktycznego, rozwiązującego wszelkie niedomówienia pytania; ówże słowa nie chciały mu przejść gardło.
  Wycelował w chłopaka drewnianą laskę, a gdy to zrobił, zachwiał się na swoich nogach. Jak pijany. Z ust wymsknął się cichy pomruk brzmieniem przypominający coś w rodzaju przytłumionego chichotu, chociaż wcale nie było mu do śmiechu.
  — Dobra, powiedzmy, że ci wierzę — orzekł w końcu, ale bez przekonania. W ostatniej chwili podparł się na jego ramieniu, bo otóż nogi zatrzasnęły się pod nim i niewiele brakowałaby, a straciłby równowagę. — I tak nie mam nic do stracenia — wymamrotał pod nosem, do samego siebie, ale był pewny, że z powodu dzielącej ich niewielkiej odległości Wymordowany był w stanie wyłapać te stwierdzenie. Ponownie podparł się na lasce i w miarę swoich możliwości jak najszybciej powiększył dzielących ich od siebie dystans. — Chodźmy, bo naprawdę zastanie nas noc i wtedy nie będziesz już musiał wyjmować noża z kieszeni — burknął markotnie, trochę jak dziecko, któremu rodzice zabronili siedzieć do późna w nocy nad ulubionym programem telewizyjnym, a trochę jak zmęczony życiem emeryt, co było zgodne z prawdą. W tej chwili czuł się jak emeryt. Chęci do czegokolwiek z niego wyparowały, a mimo wszystko nie chciał umrzeć z ręki kogoś, kto wyglądał tak niepoważnie i nosił koszulkę w dinozaury. Miał do siebie jeszcze odrobinę szacunku.  
  Postąpił kilka odważnych kroków do przodu, ale wrażenie, że zaraz opadnie ze wszelkich sił wcale go nie opuściło, wręcz przeciwnie, przybrało na sile. Zgarbił się jeszcze bardziej, wlokąc za sobą niemal cały ciężar ciała, jak żółw mający na swoich plecach balast w formie skorupy.
Alkohol to chyba nie najlepszy pomysł. Nie w takim stanie.
  Twarz Jekylla wykrzywiła się karykaturalnie w akompaniamencie obelg, którymi nagrodził nieznajomego po tych jakże bolesnych dla niego słowach. On wie, że jesteś alkoholikiem. Skąd to wie? - spytał samego siebie, jakby w gorączce, czerwieniąc się lekko na twarzy.  Zapomniał co oznacza termin trzeźwię myślenie, dlatego nie powiązał nań stwierdzenia ze swoim bezmyślnie zadanym pytaniem. (Może nawet nie był do końca pewny, czy w ogóle o to zapytał.) Zacisnął wolną rękę w pięść i wreszcie nie wytrzymał, czując na swoim karku ciężar obcego spojrzenia.
  — Spierdalaj — wysyczał przez zęby, znów się zatrzymując; miał nieprzyjemne przeczucie, że w takim tempie naprawdę zastanie ich noc, ale nie miał innego wyjścia. Czuł się dotknięty, więc wypalił bezmyślnie, jak nigdy przedtem: — Masz lepszy pomysł, jak ulżyć alkoholikowi w cierpieniu?
  Syknął gniewnie, a po chwili pożałował, że nie ugryzł się w język. Brawo, Jekyll, przyznałeś się już nie tylko przed sobą, ale też przed kimś całkiem obcym, że jesteś alkoholikiem. Terapeuta byłby dumny, a teraz skocz do monopolowego po setkę., zironizował okrutny głos podświadomości. Lekarz znacznie przyśpieszył, czując nieznośnie ukłucie w klatce piersiowej.
  —  Zapomnij o tym. Po prostu zapomnij — rzucił złowróżbnie i splunął pod własne nogi, jakby w ten sposób chciał odczynić jakiś czar. I chyba po części mu wyszło, bo ni stąd ni zowąd w tle zamajaczyły rysy budynku, przez co zakiełkowała w nim nadzieja, że znajdą dach nad głową. Wtedy zaśnie i obudzi się w pełni sił. Zaciśnie obie żylaste dłonie na chudej szyi i w ten oto sposób pozbędzie się świadka swojej niefunkcjonalności. Jeśli Nayami nie była wytworem wyobraźni nieznajomego, będzie musiała doktorowi wybaczyć ten nie takt (o ile kiedykolwiek się o tym dowie) i znaleźć sobie innego przyjaciela.

Odnowa działania technologii na skutek wcześniejszego przerwania jej użytkowania: 2|2
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.07.18 0:15  •  Obrzeża Desperacji - Page 19 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Cały czas nad tym pracuję! — w ostatniej chwili powstrzymał chęć wyrzucenia rąk w górę. Na ułamek sekundy przed drgnięciem mięśni uderzyła w niego świadomość, że zbyt energiczny i zdecydowanie nagły ruch mógłby zadziałać na niekorzyść nowej znajomości. Uspokoił się zaczerpnięciem kolejnego oddechu. Niezbyt głębokiego, by nie wzbudzić podejrzeń.
— Nie kojarzę żadnej Nayami.
Zdążył już otworzyć usta celem udzielenia bogatszych w szczegóły wyjaśnień, ale kolejny komentarz nieznajomego zniweczył ten plan, pozostawiając opętanego w milczeniu. Zacięty wyraz wstąpił na jego własne lico pod ostrzałem oskarżeń i ciemnych scenariuszy rodem z książkowego kryminału. Jednocześnie zaczynał się czuć jak podczas jakiejś szczeniackiej kłótni dwóch kolegów z piaskownicy. Jeden opowiadał, drug nie do końca wierzył i z wzajemnego urazu powstał zgrzyt.
W całym tym nadąsaniu upchnął ręce w kieszenie bluzy i wywlekł materiał na drugą stronę. "Puste, widzisz?" mówiła jego mina, gdy potrząsał bluzą. Nic nie zadźwięczało metalicznym dźwiękiem, nic nie trzeszczało. Długowłosy mężczyzna mógł usłyszeć tylko szelest ubrania, nic poza tym. Wkładając wszystko na miejsce prawie fuknął obrażony.
Ciemne włosy, złote oczy... — chwila zastanowienia. Musiał pomyśleć jakie fakty przedstawić. Przewertował w pamięci wszystkie informacje, którymi go zasypała, charakterystyczne cechy wyglądu, żółtą chustkę, których ludziach wspomniała. — Mówiła, że Jinx jest jej ojcem.
Nawet nie zauważył, kiedy drugi wymordowany wycelował w niego końcówką laski. Czysto automatycznie postąpił krok w tył i uniósł ręce w obronnym geście. "To nie moja wina, panie władzo. Gdy przyszedłem gość już nie żył"
Ciężar na ramieniu sprawił, że zrezygnował z nadmiernej ostrożności. Opuścił ręce wzdłuż ciała i bez marudzenia odczekał, aż nieznajomy odzyska równowagę. Patrząc na kruchą postawę, chorowity wygląd i gruby kij nie mógł trwać w napięciu ani w obawie o swoje życie. Był prawie stuprocentowo pewien, że byłby w stanie uciec, gdyby zaszła taka potrzeba.
Postanowił zmniejszyć odległość między nimi. Nie na tyle, by tamten w ogóle zaprzątał sobie głowę czymś tak nieznacznym, ale wystarczająco, by wspomóc go w razie kolejnego podwinięcia nogi czy nagłego spadku energii.
— Spierdalaj.
Zmarszczył brwi.
Hej, nic nie zrobiłem — wyraźnie obruszony postanowił obrócić głowę w drugą stronę, tym samym przejmując rolę obrażonego dziecka. Jednak kolejne pytanie przerywająca ciszę między nimi sprawiło, że całkowicie zapomniał o byciu złym i spojrzał z zaskoczeniem ku mężczyźnie. Poczuł się wyjątkowo głupio wraz ze świadomością, że wcześniejszy komentarz rzeczywiście mógł okazać się nie na miejscu.
Czytałem kiedyś o tym — zaczął niepewnym tonem i spojrzał kontrolnie ku mężczyźnie. — Odwyk powinien pomóc? W książce było napisane, że to ciężki i nieraz długotrwały proces, ale... nic niemożliwego — kolejne grymasy i wrogie spojrzenia nie zrobiły na nim już żadnego wrażenia. Nie wyglądał na ani odrobinę zniechęconego. Majaczący kształt budynku uznał za znak pasma dobrych wydarzeń. Mógł podchodzić do tego zbyt pozytywnie, ale nie byłby sobą, gdyby na wstępie zrezygnował.
Ogon świsnął przez powietrze, a młody wymordowany postąpił jeden szybszy krok naprzód.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.07.18 1:42  •  Obrzeża Desperacji - Page 19 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Widocznie nie dajesz z siebie wszystkiego, sarknął w myślach, ale nie wypowiedział ich na głos. Wpatrzył się bez słowa w przestrzeń przed sobą, jakby mógł przeniknąć nimi przez półmrok, który zapadł, chociaż tak naprawdę żaden element krajobrazu nie przykuł jego uwagi. Nadal zastanawiał się nad tożsamością właścicielki imienia Nayami.
Kim jesteś, Nayami?, pytał samego siebie, ale odpowiedź długo nie nadchodziła, pogrążając go w jeszcze większym, nieuzasadnionym poczuciu winny, lecz sam nie potrafił nazwać tego uczucia. Miał po prostu wrażenie, że na dnie jego żołądka ciążył kamień wielkości piłki i boleśnie przemieszczał się w kierunku moczowodów. Turlał się po wewnętrznej części układu pokarmowego, wbijając w nań boleśnie swoje kanciaste zakończenia. Nawet zachciało mu się wymiotować, ale nie miał czym; od paru godzin nie miał nic w ustach, a pełnowartościowy posiłek jadł dwa dni temu.
Nayami. Nayami., powtarzał w myślach jak mantrę, ale za nic nie mógł dopasować imienia do żadnej przedstawicielki płci pięknej należącej do gangu, ale czego można było spodziewać się po osobie jego pokroju, której z głowy wyleciały imiona własnych rodziców, a nawet ukochanej siostry? Oprócz wiedzy, że kiedyś istnieli, jego wspomnienia nie były w stanie nawet odtworzyć rysów ich twarzy. Stali się dla niego całkowicie obcymi, nieżyjącymi od tysiąca lat istotami.
   Ciemne włosy, złote oczy... Mówiła, że Jinx jest jej ojcem, pośpieszył z pomocą nieznajomy, a Jekyll wykrzywił głowę pod nietypowym kątem, ignorując jej zwroty, które towarzyszyły podczas wykonania owej czynności; przywykł do nich.
  — Córka Jinxa — mruknął pod nosem. Nie od razu skojarzył Jinxa z właścicielem burdelu, ale znał tylko jedną pełnoprawną córkę w DOGS. Matka tej córki umarła parę miesięcy temu, a wtedy Jekyll, by zrekompensować małej tę stratę, zachęcał ją do picia razem z candy podczas zimowego święta.  — Szkoda, że Nayami nie odziedziczyła kangurzych genów po swojej matce — odparł po chwili i nie powiedział nic więcej, jakby owe spostrzeżenie było zwiotczeniem prób rozpoznania jej tożsamości, a przecież zasługiwała na lepszą prezentacje. Nayami była dobrym i uczynnym dzieckiem, a przynajmniej Bernardyn nie mógł jej - o dziwo - niczego zarzucić, mimo iż zazwyczaj wszędzie węszył spiski.
  Medyk westchnął, jakby z jego barków spadł niewidzialny ciężar i jednocześnie zalała go świadomość, że imię Nayami zakoduje się w jego pamięci na dłużej niż kilka nic nieznaczących sekund, ale szybko przestał się nad tym zastanawiać, otóż nieznajomy czymś innym wypełnił jego myśli. Krótki, nieartykułowany dźwięk, brzmiący trochę jak „ouuuch” wypadł spomiędzy jego ust, gdy dostrzegł z jakim zaangażowaniem Wymordowany eksponował brak uzbrojenia, ale Jekyll i tak wiedział swoje. Był niemal pewny, że to jeden z najtańszych chwytów propagandowych, który miał na celu uśpić czujność. Przed oczami stanęła mu sztampowa scena z filmów akcji, gdzie antagonista próbuje wzbudzić sympatię w protagoniście.
  — No sam zobacz, nie mam żadnego ostrego przedmiotu, którym mógłbym zrobić ci krzywdę — mówi beztroskim tonem, wyciągając z kieszeni podszewki, by to zademonstrować. Robi to z takim umiejętnościami aktorskim, że jego ofiara nieomal od razu w to wierzy a potem, słysząc pobrzmiewający w uszach zimny, wyrafinowany śmiech, karci się za naiwność, ale na naukę na własnych błędach jest za późno. Nóż, ukryty w rękawie, z chirurgiczną precyzją przebija tętnicę szyjną, a antagonista z paskudnym uśmiechem odlicza minuty do wykrwawienia się zapędzonego w kozi ruch oponenta.
  Jekyll przestał sobie wyobrażać tego typu sceny, bo po chwili dotarło do niego, że przecież sam był inicjatorem wielu z nich i przytoczył takową z własnego doświadczenia, gdzie wielokrotnie wcielał się w zły charakter.
  — Nie uwierzyłby w twoją niewinność, nawet jeśli paradowałbyś przede mną na golasa — zdecydował po chwili z ciężkim westchnieniem, które po chwili uleciało z jego spragnionych warg. Zahaczył o jego sylwetkę wyzywającym spojrzeniem, ale nie krył się za tym żaden podtekst na tle seksualnym. Od dawna nie czuł fizycznego pociągu, a jego aseksualność miała się zbyt dobrze, by z niej rezygnować na koszt przyziemnych przyjemności i cokolwiek poczuć w tej sferze.
  Poszukał jego ramienia, aby się na nim podeprzeć, ale po chwili skapitulował. Odwyk zabrzęczał w jego głowie. Złapał w wargi łapczywie powietrze i zaraz go z nich wypuścił.
  — Co ty, kurwa, nie powiesz? — burknął, cedząc te słowa przez zęby. — Jestem doktorem — przypomniał mu opryskliwe. Brakowało tylko toczącej się z ust piany, która dopełniłaby obrazu jego rozregulowanego stanu emocjonalnego. — D -o-k-t-o-r-e-m — przeliterował jeszcze, ale nie przytoczył żadnych tytułów. Musiał przyznać z goryczą, że ich nie posiadał. Nie zdążył zdobyć uprawienia na wykonanie tego zawodu w formie papierku, ale na Desperacji takowy świstek nie był mu potrzeby. Dopóki posiadał rozległą wiedzę i umiejętności, dopóki miał odpowiednie predyspozycje, ta zwane ręce chirurga... Zerknął na swoje drżące dłonie i przełknął ślinę. W głowie odtworzyła się scena, która miała miejsce niespełna dzień temu w obecność c h o l e r n e  g o Wilczura. To ten człowiek sprawił, że alkohol nie smakował tak samo dobrze, jak zawsze. Nadal czuł w nosie zapach jego krwi i stęchlizny unoszącej się w norze na końcu tunelu oraz odór oddechu na swojej skórze, która przesiąkła nim na wylot, a paskudna blizna figurująca na barku uświadamiało go, że nie był to jedynie zły sen.
  Widok chaty stawał się coraz wyraźniejszy. Zamrugał parę razy, ale jej kontury nie zniknęły. Na napiętych mięśniach twarzy natychmiast pojawił się wyraz ulgi, ale takowa nie zawładnęła nim całym. Spojrzał niepewnie najpierw na domek, potem na Wymordowanego, który znacznie go wyprzedził, prezentując młodzieńczą werwę.
  — To nie fatamorgana, ani zbiorowe urojenia, prawda? — Pytanie zawisło między nimi, ale mimo wszelkich wątpliwości stawiał kolejne kroki na przód. Ostatnio był pełny złych scenariuszy i nie umiał z nim zerwać, chociaż bardzo się starał.
  Po tym, jak nieznajomy obrócił klamkę w dłoni i szarpnął za drzwi, a do uszu Bernardyna dotarło skrzypienie starych, zardzewiałych zawisów, wszelkie wątpliwości rozpłynęły się w powietrzu. Nie bacząc na nic, wtoczył się tuż za nim do niewielkiej izby. Westchnął ciężko, czując na swoim ciele zbawienny cień, ochładzający rozpalony organizm. Po chwili upadł na jedno z dwóch znajdujących się w pomieszczeniu kulawych krzeseł i odchylił się na nim lekko, ryzykując upadkiem, gdyby mebel nie wytrzymał jego ciężaru. Zdrowy rozsądek wyparował zdominowany przez zmęczenie, nawet prawie zapomniał o obecności nieznajomego. Zamarzył mu się lodowaty prysznic i... alkohol.
  Otworzył oczy i rozejrzał się dookoła, jak zgłodniały sęp szukający padliny. Dopiero wtedy uświadomił sobie, że jest cały w dreszczach. Zsunął się z krzesła wprost na podłogę i, wycierając z niej kurz materiałem spodni, zminimalizował dystans dzielący go od szafy. Drżące dłoni szarpnęła niezgranie za drzwiczki, a oczy zbadały jej zawartość. Jęknął niemal bezgłośnie, chowając twarz w dłoniach. Zahaczył palcami o kosmyki, prawie wyrywając je sobie z głowy.
  W jednej sekundzie opadły z niego wszelkie rezerwy sił. Mężczyzna mógł mu wbić ten pieprzony nóż w plecy, a na ustach Bernardyna nie ukształtowałoby się żadne "ale". Byle szybko. Miał już dość cierpień życia doczesnego.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.07.18 19:41  •  Obrzeża Desperacji - Page 19 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Przyglądał się licu nieznajomego. Nie zrozumiał wzmianki o kangurzych genach, może po prostu nie miał jej rozumieć, dlatego zrezygnował z obserwacji po kilku sekundach. Zamiast tego skupił wzrok na wypatrywaniu budynku w oddali oraz oględzinach podłoża. Wolałby nagle nie przejechać twarzą po chropowatej ziemi i to tylko dlatego, że nie zauważył wystającej z gleby blachy.
— Jestem doktorem.
Wypuścił powietrze z płuc, zaraz napełniając je świeżą dawką.
Więc sam powinien Pan najlepiej wiedzieć co zrobić, by się wyleczyć, prawda? — sam nie wiedział, skąd zdołał wytrzasnąć tę odwagę. — I że "coś mocniejszego" nie będzie najlepszym rozwiązaniem.
Zaczynał powoli podejrzewać, że mężczyzna nie był do końca szczery, wspominając o swoim fachu. Lekarze wiedzieli jak obchodzić się z dolegliwościami pacjentów. Doradzali nie tylko odwiedzającym przychodnię ludziom, ale i znajomym. Ze sobą najpewniej też sobie radzili. Dlaczego więc ten konkretny przypadek wolał postawić na uzależnienie? Kolejna rzecz, której wymordowany nie rozumiał.
Szedł naprzód, skupiając się już tylko na kształcie budynku. Pytanie medyka jakby do niego nie dotarło, bo tylko przyspieszył kroku. Nie biegł, ale nie mógł też powstrzymać nagłego zastrzyku energii, który rozlał się po kończynach mrowiącą potrzebą ruchu. Dzięki temu jako pierwszy dopadł przerdzewiałej klamki. Wrażenie, że ta rozpadnie się pod mocniejszym naciskiem, zniknęło wraz z kliknięciem przeskakującego mechanizmu.
Wewnątrz pachniało starością. Drewnem, papierem, meblami, po prostu starością. Nie miał zamiaru narzekać i od razu zabrał się za oględziny pomieszczenia. Uchylił okno, celem wypełnienia pokoju nieco świeższym powietrzem i przemknął w kierunku wiszącej na ścianie szafeczki. Jeden drzwiczki wisiały smętnie na jednym zawiasie, drugie wciąż dzielnie trzymały pozycję, kryjąc połowę wnętrza przed ciekawskim spojrzeniem.
Łup!
Zaskoczony zerknął przez ramię. Spodziewał się wszystkiego — czystej demolki, intruza, łamanego drewna, wyrwy w podłodze sięgające piekła. Nie obcego czołgającego się w poszukiwaniu ukrytego skarbu. Tylko westchnął. Bezgłośnie, nie chcąc niepotrzebnie przelewać czary rozdrażnienia. Przeniósł spojrzenie na pierwotne źródło zainteresowania, ciągnąc za drewniane drzwiczki. Skrupulatne przeszukanie wnętrza zajęło ledwie pół minuty — szafka nie chowała przed światem zbyt wielu przedmiotów.
Stuknęło, gdy kładł butelkę wody naprzeciw twarzy mężczyzny. Sam usiadł tuż obok, wspierając łokieć na kolanie, później podbródek na dłoni. Wpatrywał się bez wyrazu w wymęczone lico, zapełniając ciszę pomieszczenia szuraniem ogona.
Jak ci pomóc?
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 31.07.18 1:22  •  Obrzeża Desperacji - Page 19 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Przewrócił oczami na słowa Wymordowanego, czując wzbierając się w nim nową dawkę drażliwości, gdyż poniekąd ten nieznający życia młokos (pozwolił sobie na użycie tego epitetu, bo wątpił, że na barkach lisowatego spoczywał aż tak ciężki bagaż doświadczeń, który został nabyty przez Jekylka w trakcie długiego życia) miał racje, chociaż nigdy nie przyznałby tego na głos.
  — To tak nie działa — powiedział jedynie, będąc wyjątkowo oszczędnym w słowach. Dewiza lekarzu, lecz się sam nie działała tak dobrze, że jak niegdyś to sobie wyobrażał. Nie umiał jednocześnie myśleć logicznie i przeciwstawiać się jednej ze swoich największych życiowych pokus, która górowała nad zdrowym rozsądkiem i odbierała zapał do jakiekolwiek sprzeciwów. Pożałował, że w ostatnich miesiącach swojej ponurej egzystencji nie miał podobnych dylematów. Spożywał alkohol na umór, hurtowo, niemalże w każdej wolnej chwili od pacjentów i gdy tylko nadarzyła się ku temu okazja, na co przyczyniło się kilka czynników zamkniętych w słowie „udręka”, a zdrada Hyde'a była zaledwie kluczem otwierającym przed nim bramy pijaństwa. Jak dobrze, że był na tyle odpowiedzialny, by trafiać w ramiona nietrzeźwości jedynie w swoim małym lokum, do którego zazwyczaj nikt nie zaglądał, dzięki temu zadbał o swój komfort fizyczny.
  Siedząc na podłodze, czuł się do niczego. Na chwilę zapomniał kim jest i jak się nazywa. Wszystko przestało mieć znaczenie, a przebiegające po całym ciele zimne dreszcze jedynie utwierdzały go w tym przekonaniu. Przeniknąwszy pod skórę, do kości i komórek, odbierały mu resztki godności. Zdzierały go z niej kawałek po kawałku. Poruszył ustami, acz z gardła nie wydobył się żaden dźwięk, a jedynie ciężkie, spazmatyczne dyszenie. Wreszcie przestał pozbywać się włosów z głowy, mimo iż między palcami ulokowało się kilka jasnych, łamliwych kosmyków, chętny do takiej współpracy. Pociągnął nosem, chociaż wcale nie płakał. Nie miał już nad czym. Żałował tylko, że znalazł się świadek tego żałosnego stanu. Wolał sięgać dna samotnie, bez żadnych przepełnionych litością gestów. Uraczenie takowych w tej części świata było traktowane przez niego na równi z bolesnym ciosem w żołądek.
  Usłyszawszy stukot szkła o drewniane panele podłogowe, ochota na alkohol tylko się zwiększyła. Utkwił spojrzenie w postawionej przed nim butelce, ale nie od razu zacisnął palce na jej szklanej strukturze, choć suchość w gardle wyraźnie nalegała, by to uczynił. Przeciwstawił się jej, przełykając ślinę i próbując jednocześnie zagłuszyć pobrzmiewający w świadomości głos. Masz racje, Jekyll, nie pij tego, bo to i tak nie pomoże ci ulżyć w cierpeniu.
  Uparcie wpatrywał w niemal przezroczysty płyn, który znajdował się w naczyniu. Oblizał koniuszkiem języka wargi, czując pod nim ich spierzchniętą strukturę, po czym zacisnął zęby na jej dolnych segmencie. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że praca serca w jego piersi nieznacznie przyśpieszyła. Słyszał wbijane przez niego bach bach  i wciągnął nosem powietrze, czując unoszący się w nim zapach starości i kurzu.  
Jak ci pomóc?, usłyszał i w jego głowie natychmiast wyprodukowała się nie napawająca pozytywnym odczuciem odpowiedź zamknięta w dwóch słowach „kill me”, niemniej jednak nie urzeczywistnił jej, domyślając się, że Wymordowany, skoro faktycznie chciał wstąpić do DOGS, a wszystko na to wskazywało, nie ośmieliłby się spełnić jego błagalnej prośby, nawet jeśli wpatrywałby się w niego łzawiącymi oczyma.
  Uniósł niepośpiesznie głowę, lokalizując ślepiami siedzącego obok mężczyznę. O dziwo z jego ust nie popłynęły żadne słowa, czy też wiązanka przekleństw; wszystko ugrzęzło mu w gardle lub pozostało na końcu języka. Zamiast tego ramiona poruszyły się w geście niewerbalnego „nie mam pojęcia". Czuł się fatalnie i miał wręcz namacalne wrażenie, że każda minuta przybliżała go do śmierci. Oparł głowę o mebel, w którym wcześniej szukał alkoholu i złapał w palce butelkę.
  — Zanudź mnie opowieścią o sobie — odezwał się po chwili. Wcale nie czuł się uboższy bez tej wiedzy, ale potrzebował czymś zająć myśli. Wydawało mu się zgoła nawinie, że w taki oto sposób jego uwaga przestanie się koncentrować na intensywnym pragnieniu walania sobie do gardła wysokoprocentowego trunku. Odkorkował drżącymi dłońmi zakrętkę butelki i zacisnął usta na jej szyjce. Wpił nieomal połowę jej zawartości jednym haustem, łapczywie ją przełykając. Po krzywiźnie szczęki i podbródku popłynęło kilko kropel i zniknęło w połach koszulki, która i tak kleiła się do  spoconej skóry. Mimowolnie do jego organizmu zawitała szczypta ulgi. Dawno woda tak bardzo mu nie posmakowała, jak teraz.
  Odetchnął, odchylając głowę nieco do tyłu. Skronie nadal pulsowały przeszywającym bólem, nadal miał dreszcze i nadal czuł się jak z krzyża zdjęty, ale przynajmniej chwilowo uciekła chęć na alkohol.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Pisanie 01.08.18 16:31  •  Obrzeża Desperacji - Page 19 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Widząc zmagania nieznajomego ze samym sobą, utwierdzał się tylko w decyzji, by nigdy nie poddać się żadnej używce. Jego zły stan (a to pewnie tylko wierzchołek góry lodowej) wyrywał westchnienie w gardła i odbierał mowę.
Odetchnął głębiej, wypełniając na nowo płuca. Przez krótką chwilę liczył, że świeża dawka powietrza dostarczy również świeżych myśli do umysłu. Ale nie dostarczyła, a on wciąż tkwił w tym samym miejscu, bez żadnego pomysłu. Głowę wypełniał jedynie dźwięk skrzypiącej podłogi — odzywała się szkaradnym jękiem przy każdym, najmniejszym poruszeniu, najwyraźniej cudem znosząc ciężar ich dwójki.
Nie spodziewał się odpowiedzi, a już na pewno nie takiej. Po kilkunastu minutach spędzonych w towarzystwie dość nieprzyjemnego charakterem lekarza oczekiwał opryskliwych słów, może jakiegoś dosadnego 'spierdalaj'. Nie miał pojęcia, co powiedzieć.
Podziwiam pracę lekarzy — zaczął powoli, niepewny wybranego tematu. — To jak pozbywają się chorób, jak przywracają złamane kości do prawidłowego stanu, jak chronią przed śmiercią. Obecnie nie posiadam żadnej wiedzy w tym zakresie, a jak wcześniej wspominałem, często miewam pecha — zatrzymał się na chwilę, rozglądając po pomieszczeniu. Niby to zahaczając wzrokiem o przypadkowe przedmioty, tak z nudów, a może szukając inspiracji do kolejnego zdania.
Chciałbym się tego nauczyć — mruknął w końcu odrobinę zduszonym głosem. Wzrok samoistnie uciekł mu na bok, niemal wstydliwie. — Nie wszystkiego, lekarz byłby ze mnie marny. Ale byłoby fajnie pomóc towarzyszowi w potrzebie, rozumiesz.
Sam nie wiedział, w którym momencie zrezygnował z grzecznościowego "Pan", przestawiając się na znacznie wygodniejszą formę.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.08.18 0:04  •  Obrzeża Desperacji - Page 19 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Ostrość widzenia nieco się poprawiła, chociaż nadal czuł pulsujący, nieprzyjemny ból w skroniach. Miał wrażenie, że przeniknął po samą korę mózgową i zakorzenił się w układzie nerwowym, paraliżując każdy mięsień w ciele, gdyż nie mógł się poruszyć. Tkwił w całkowitym bezruchu, pozbawiony wszelkich sił, a także chęci, by takowe z siebie wykrzesać. Gdyby nie krótki, nieuregulowany oddech wypadający spomiędzy lekko rozwartych warg, mógłby zostać potraktowany za ofiarę śmierci i w tej chwili nie miałby nic przeciwko.
  Słowa nieznajomego docierały do niego z opóźnieniem, bo chociaż błędniki od razu rejestrowały dźwięki wydobywające z nań gardła, to trochę utrwało zanim lekarz poukładał sobie je w głowie. Gdy przyszło zrozumienie, otworzył najpierw jedno, potem drugi oko i odnalazł nimi twarz drugiego Wymordowanego. Wargi delikatnie zadrżały, ale nie ukształtował się na nich chociażby cień uśmiechu, chociaż naprawdę miał ochotę się roześmiać. Otworzył je, jakby chciał coś powiedzieć, ale szybko je zamknął, chociaż wcale nie rozmyślił się co do swojego zamiaru. Po prostu poczuł uścisk w żołądku i skutecznie się uciszył, przełykając kilka kolejnych kropel wody umieszczonej w butelce, by unicestwić mdłości.
  — Medycyna — wyrzucili z siebie, odrobinę enigmatycznie, półszeptem, tak, jakby dzielił się nieudostępnioną opinii publicznej tajemnicą. — Mówisz tak, jakbyśmy dokonywali jakiś cholernych cudów, ale to medycyna. To dzięki niej nie pomarliśmy, jak stworzenia na twojej koszulce — rzucił, ale nie kontynuował, urwał w połowie i znów uzupełnił zapotrzebowanie na płyny w organizmie, przełykając nim swoje myśli.
   Nie podziałał entuzjazmu nieznajomego, a takowy był niemal wyczuwalna, gdy zdradził mu swoje pragnienie. Paradoksalnie doktor myślał podobnie, ale to było bardzo dawno temu, w poprzednim życiu – jak nazywał stan przed uzyskaniem pośmiertnego życia. Bycie medykiem to ciężki kawałek chleba. Jekyll czasem miał ochotę rzucić to w diabli i ulotnić się jak najdalej od przytłaczającej atmosfery Desperacji, ale potem sobie przypominał, że wszędzie było tak samo. Apokalipsa pod tym względem nie oszczędziła żadnego kontynentu, a niektórych nawet się pozbyła.
  Odzyskując stopniowo kontrolę nad oddechem, utkwił spojrzenie w suficie. Dostrzegł na nim kilka dziur, które zapewne były pamiątką po wystrzale pistoletu. Wrażenie, że tkwiące na nim gdzieniegdzie brązowy plam,  były w rzeczywistości zaschłą posoką, rozbudziło go na chwilę z letargu. Zdecydowanie nie chciał stać się plamą krwi, więc musiał wziąć się w garść, ale łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Nie wiedział nawet od czego zacząć, a nabyta wiedza nie podsuwała mu żadnego racjonalnego rozwiązania.
   Nie ma wyjścia, Jekyll, musisz się napić paru głębszych.
   Odetchnął głęboko.
   — Zawrzyjmy układ. — Propozycja padła z jego ust, zanim dobrze to przemyślał, ale w zasadzie nie miał już nic do stracenia. Znajdował się na końcu łańcucha pokarmowego i sięgnął dna, a już na pewno nie miał zamiaru w takim beznadziejnym stanie pokazywać się w kryjówce DOGS. Ten pokraczny widok nie był zarezerwowany dla nikogo, kto chociażby kojarzył go z widzenia. Nie dość, że uwłaszczał jego dumie, to ponadto doszczętnie zrujnowałby mu reputacje i przede wszystkim całkowicie splądrowałby zszargane nerwy. Nieznajomy stał się jednym kołem ratunkowy, którego miał pod ręką. Zanim przestawił mu treść układu, poruszył się niespokojnie, bo wcale aż tak bardzo mu się nie śpieszył, ale w końcu na jego wargach ułożyła się jego mechanika:  — Powiedzmy, że jeśli postawisz mnie na nogi, to wtedy ja będę zobowiązany przelać na ciebie wiedzę z zakresu pierwszej pomocy i do zestawu dorzucę opatrywanie ran. I cokolwiek sobie zażyczysz.
   Spróbował się uśmiechnąć, ale udało mu się jedynie wykrzywić usta w parodii tego grymasu. Dźwignął się, przez przypadek przewracając butelkę, którą odłożył na bok, gdy opróżnił niemal całą jej zawartość. Potoczyła się po podłodze z głośnym zgrzytem. Bernardyn syknął, doprowadzony do szału przez te natężenie hałasu. Oblizał spierzchnięte wargi i rozejrzał się po pomieszczeniu, zastanawiając się co dalej, ale nie umiał odpowiedzieć sobie na te pytanie. Z powrotem osunął się na ziemie, a raczej runął na poluzowane deski podłogowe jak worek ziemniaków, gdy nie powiodła się jego desperacka próba przedostania się do porzuconej u progu budynku torby. Ciche przekleństwo przecięło ciszę w akompaniamencie skrzypienia podłogi. Do (nie)szczęcie brakowało mu tylko posiniaczonych pośladków.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.08.18 0:10  •  Obrzeża Desperacji - Page 19 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Ziewając (nie z nudów. Czasami mimo niewyobrażalnie dużych pokładów szczenięcej energii, to nieskończone źródełko nieco wysychało, pozostawiając po sobie puste brzegi zmęczenia) ukrył usta w ramieniu. Nie myślał o niczym szczególnym, kierując spojrzenie na sufit. Podobnie jak nieznajomy zerknął na kilka dziur i brązowawe plamy, początkowo błędnie przypisując im za stwórcę wilgoć. Dopiero kolejnych kilka sekund przywiodło bardziej prawdopodobne pochodzenie, przekrzywiając wymordowanemu głowę delikatnie na bok.
— Medycyna.
Wzrok opadł na mężczyznę powoli. Prawie tak wolno, jak zapełniał się pasek ładowania wyczekiwanej od dawna gry. Myśli wciąż błądziły wokół uszczerbków i ciemnego brudu, ale pojedyncze drgnięcie czarnego ucha potwierdzało, że słuchał słów lekarza.
Według takich jak ja dokonujecie cudów. Potraficie przywrócić niemal trupy do stanu używalności. Nie każdy podejmie się takiego wyzwania — zaprzeczył łagodnie, przedstawiając własny punkt widzenia. — Jeszcze mniejsza część jest w stanie mu podołać — rozłożył nagle ręce, jakby przyszło mu opowiadać o największej oczywistości świata. Wzruszył jeszcze barkami, najwyraźniej sądząc, że tym prostym gestem podsumuje całą swoją wypowiedź i przedstawi w sposób najbardziej przystępny dla nieznajomego.
Słowo układ zabrzmiało w uszach tonem wyjątkowo przyjemnej melodii. Ów dźwięk od razu zwrócił dwubarwne ślepia ku twarzy mężczyzny, otulając ją bacznym, może odrobinę (ale tylko tyci tyci) podejrzliwym spojrzeniem. Ciekawość zawsze zwyciężała. Nie bez powodu podejrzewał, że ta kiedyś poprowadzi go za rączkę prosto do piekła.
Wątpliwości nie powstrzymały zachęcającego skinienia głowy. Kontynuuj — mówiło oblicze młodszego wymordowanego, oczekując w nieco napiętym spokoju warunków umowy. Nie znając żądań zdecydowanie starszego i zdecydowanie bardziej doświadczonego osobnika miał prawo czuć niepewność pełznąca tuż pod skórą.
Koniec końców nie było tak strasznie. W pewnym momencie odetchnął niezauważalnie, bo słowa medyka zsunęły niewidzialny ciężar z jego barków.
Nie do końca wiem jak — zaczął, śledząc trasę przewróconej butelki. Reszta przeźroczystej cieczy skropliła brudne deski, na których obaj urzędowali. Sekundę później wzrok opadł na smętnie rzuconą torbę. Połączenie faktów nie stanowiło problemu. Podłoga zaskrzypiała buntowniczo — najpierw, gdy lekarz przywitał ją ponownie ciężarem własnego ciała, a następnie (niemal w tej samej sekundzie) wraz z powstaniem opętanego do pionu. — Chyba że mną pokierujesz. Wtedy zrobię wszystko, co będę w stanie.
Słowa brzmiały mocno jak obietnica dozgonnej wdzięczności. Sam siebie nie podejrzewał o taką pewność. Zręcznie przechwycił torbę, zamknął drzwi, wrócił na poprzednie miejsce. Materiał wypełniony własnością podsunął w kierunku właściciela. Coś w wyrazie twarzy młodszego chłopaka mogło mu podpowiadać, że rzeczywistość stała w gotowości na nieuchronne:
Ale mam własny warunek. Bardziej prośbę — usiadł, tym razem znacznie bliżej, choć bez zbędnego naruszania cudzej przestrzeni osobistej.
Spróbujesz z tym skończyć, z alkoholizmem. Wyleczysz się — przechylił głowę na bok.
Mogę pomóc.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 07.08.18 13:48  •  Obrzeża Desperacji - Page 19 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Na bladym obliczu Jekylla ukształtował się słaby uśmiech, ale tym razem nie zawierał w sobie ani krzty ironii, ani innego prześmiewczego odcienia. Mimowolnie poczuł ulgę, gdyż nie spodziewał się, że po ziemiach Desperacji chodziła osoba, która doceniała pracę medyków. Był pewny, że takowe wyginęły jak dinozaury. Wdzięczność wyparowała z ludzi na skutek apokalipsy. Oczekiwanie jej od kogokolwiek było jedynie nabożnym życiem; Jekyll też przestał ją odczuwać, do czego przyczyniło się wiele czynników, a także napotkanych na drodze swojej wieloletniej podroży jednostek.
  — W takim razie, jeśli jakiś lekarz doprowadzi cię do stanu używalności, nie zapomnij powiedzieć mu: dziękuję — odparł, ale jego spojrzenie uciekło gdzieś w bok w postaci czegoś na wzór skonfundowania, sam nie dowierzając własnym słowom. Wpatrzył się w punkt nad ramieniem swojego rozmowy, jakby dostrzegł tam coś interesującego, ale prócz brudu i pleśni, niczego tam nie odnalazł; sam nie był skory od używania tego słowa. W jego prywatnym słowniku zabrakło na niego miejsca, chociaż tysiąc la temu nie miał przed tym żadnych oporów. Upływ czasu zadziałał nieskorzystanie na jego sumienie; teraz było wybrakowane, nieomal nie istniejące, umierająca z dnia na dzień. Nawet nie był w stanie zliczyć istnień, które, zasłaniając się medycznym postępem, wysłał na tamten świat. Było ich wiele, pewnie ponad setkę. Po trzydziestej ofierze przestał liczyć i rozpamiętywać ich twarze w snach. Zniknął też nieprzyjemny uścisk w piersi, a granica między tym co słuszna i tym, co niezbędne do przeżycia się zacieśniła. Prawie się zaśmiał, nie rozumiejąc, dlaczego akurat teraz w jego głowie kłębiły się tejże myśli. Czyżby jego życie chyliło się nieuchronnie ku końcowi? Ponoć ludzie przed śmiercią wyczuwają obecność takowej. Wzdrygnął się. Nigdy zastanawiał się nad scenariuszem własnej śmierci. Przez wiele lat uważał nawet, że jest poniekąd nieśmiertelny. Tyle razy wydarł się z jej szponów, że ta perspektywa w końcu zaczęła być dla niego niewiarygodna, a może po prostu wygodniej było myśleć, że go wcale nie dotyczyła. Skrzywił się, przypominając sobie  zniekształcona przez kwas twarz Nine’a. Wiedział co by się stało, gdyby nie spudłował.
  — Być może nigdy się już nie zemścisz, głupcze  — mruknął pod nosem, a dźwięk ten był tak cichy, że zapewne znajdujący się przed nim mężczyzna nie zrozumiał ówże słów, ale mimowolnie Bernardyn poczuł namiastkę tryumfu, chociaż był to przejaw jego wygórowanego ego, niżeli oznaka jakiejkolwiek zwycięstwa. Posmak porażki było bardziej intensywny.
  Konfrontując boleśnie kolana z podłożem, uchronił się rękoma przed upadkiem na twarz i ewentualnymi konsekwencjami takowego. Syknął z bólu kiedy skóra na kościstych kolanach i nadgarstkach się przetarła i zapiekła, a wraz z przetarciami wbiły się do nich drzazgi. Jednak nie zdążył przystosować się do tego bólu; otóż kątem oka dostrzegł jak mężczyzna zbiera z podłogi jego tobołek i zamyka drzwi z potwornym, odbijającym się echem do prawie pustych ścian skrzypieniem starych, zardzewiałych zawiasów.
  Poderwał się gwałtownie, jakby w obawie, że nieznajomy zabierze mu jego niewielki bagaż sprzed nosa i zniknie w mroku rozciągającej się nad Desperacją nocy. Nieomal od razu zakleszczył palce prawej dłoni na torbie i wyrwał ją z rąk niedoszłego samobójcy, przytulając swój skromny dobytek do piersi. Od kurczowego uścisku pobielały mu knykcie, a materiał zaszeleścił pod nań dotykiem. Wyczuł pod opuszkami palców podniszczoną strukturę apteczki. Docisnął jej twardą konstrukcje do swoich dobrze wyczuwalnych pod skórą żeber i obdarował Wymordowanego spojrzeniem, w którym, chociaż pobłyskiwała nieufność, tliło się przede wszystkim zmęczenie.
  — Łatwo ci mówić — wycharczał cicho, przełykając ślinę. Nawet zawartość całej butelki nie zaspokoiła wyczuwalnego przez jego gardło pragnienia; nadal miał wrażenie, że jego powierzchnia była spękana, niczym gleba, po której stąpali, by znaleźć się w tej niewielkiej, zabitej deskami chacie. Skrzywił się, czując wyraźny ból migdałów, ale nie przypisał ten dolegliwości żadnej choroby; ot, siły coraz bardziej go opuszczały, a we włosach pojawiły się lisie uszy, będące oznaką słabości. Wirus wścieklizny korzystał z okazji i jego nasilił się w jego organizmie, sprawiając, że teraz tępy ból w skroniach znów przerodził się w przeszywający. Torba wymsknęła się z jego trzęsących się dłoni i znów skonfrontowała się za zakurzoną posadzkę, ale on nawet nie zarejestrował tego momentu. Zacisnął mocno szczękę, by nie krzyknąć, przymykając powieki, bo obraz przed oczyma rozmysł się do takiego stopnia, że widział jedynie różnobarwną mozaikę zniekształcającą znajdujące się przed nim kształty. Twarz nieznajomego przez to wyglądała karykaturalnie, nieco upiornie, jak postać rodem z jego dziecięcych wyobrażeń o potworze z szafy, które rzekomo miał go straszyć po nocach, gdy był nie grzeczny. I przez okres paru chwili naprawdę myślał, że jego koszmary się ziściły. Obleciał go strach w zestawie z kolejną porcją zimnych, nieprzyjemnych dreszczy. Przycisnął mocno jedną z dłoni do ust, przez to ulatujących z nich dźwięk przypominał zaledwie głośne westchnienie, a druga z rąk po omacku odnalazła porzucony bagaż i natrafił nią nieomalże od razu na skrzynkę, w której przechowywał skromną kolekcje medykamentów. Trochę pożałował, że w jego ekwipunku nie znalazło się miejsce dla krucyfiksu, ale za chwilę skarcił samego siebie w myślach. Toć to nonsens!, kpiła z niego podświadomość.Widzisz, Jekyll, potwierdziłeś jedną ze swoich tez. Brak alkoholu ci szkodzi. , sarkastyczny głos w głowie nie dawał za wygraną, ale przez jego obecność Jekyll poczuł się trochę pewniej, ale na pewno nie l e p i e j.
  Złożył dłoń w pięść i w ramach ocucenia się ze swoich urojeń wycelował nią prosto w swój nos w akompaniamencie kilku przekleństw. Poczuł w nim ból, kiedy kościste knykcie wbiły się w niego, ale nie był w stanie wykrzesać z siebie odpowiednią dawkę sił, by go złamać. Co prawda pociekła z nań stróżka krwi, ale zaraz ją zlizał koniuszkiem języka, gdy naleciało na górną wargę. Jej metaliczny posmak nieco go ożywił, a przynajmniej wydobył z niego coś na wzór zdrowego rozsądku.
  — Lekcja pierwsza. Otwórz apteczkę. — Zimna jak odłamki lodu komenda padła z jego ust. Otworzył oczy, zerkając wprost na nadal zniekształcone rysy twarzy nieznajomego, ale pożałował tego po upływie kilku sekund, wyobrażając sobie nie wiadomo co. Ponownie je zamknął, przytulając plecy do mebla. Oddech znów miał ciężki, nieregularny, a serce waliło w jego piersi jak oszalałe, zachowując się niczym zamknięty w klatce, bijący skrzydłami w napadzie szału o metalowe pręty dziki ptak.
Kończysz się, Jekyll. Skóra na twarzy, ramionach i plecach pokryła się delikatnym meszkiem w postaci zalążku lisiego futra; przypomniał trochę ten, który znajdował się na owocach brzoskwini, acz jego kolor był rudy. Od dawien dawna nie była tak bliski tego, by zatracić swoje ludzkie odruchy na koszt zwierzęcego instynktu. Otoczka trzymanej w ryzach drugiej strony natury pękała; był o krok od osiągnięcia poziomu E.  
  — Na jej dnie, pod bandażami, jest ampułka z na wpół mętnym płynem. Wygląda nieco jak zamknięta w pojemniku mleczna mgła. — Z trudem wyrzucał z siebie te słowa, cedząc je niemal przez zęby. Łączenie ze sobą faktów w logiczną całość też nie było nazbyt proste. Miał wrażenie, że od natężenia bólu zaraz pęknie mu głowa. Przyłożył palce do skroni, haratając ją paznokciami, które z wolna przybierały postać zwierzęcych pazurów.  — Masz ją? Now, hurry up.  — wymamrotał pod nosem; nie był w stanie mówić głośniej.  Z jego gardła wydobywały się podszyty przez chrypę szept; nawet nie wiedział, że porzucił tutejszy język i zaczął mówić nieskładnie po angielsku. Włosy z blondu przeszły w kolor intensywnej miedzi. — Nabij ją na strzykawkę, a potem zaaplikuj mi ją do żył.
  Wystawił prawe ramię. Gdzieniegdzie na skórze były ślady po igłach, które wbijał sobie systematycznie, by powstrzymać wirusa wścieklizny i to skurwysyństwo przed zdewastowaniem jego ciało. Kiedy pił, jedna dawka na tydzień wystarczała, ale teraz, bez alkoholu, jego nękany przez drgawki i ból organizm, był znacznie osłabiony, a więc potrzeba na lęk stała dużo większa. Powoli kończyły mu się zapasy, a proces jego tworzenia był długotrwały i zajmujący; w obecnym w stanie nie miał jak go wytworzyć.
  — Szybciej, szybciej, suicide! — ponaglał ledwo dysząc.
  Nabrał do ust powietrza i nieomal się nim nie zachłysnął. W pomieszczeniu unosiła się ciężka do zniesienia duchota, a gdzieś na zewnątrz rozległ się przeraźliwy skowyt ale Jekyll go nie usłyszał. Świadomość odłączyła się od jego zaćmionego przez zmęczenie umysłu, zatapiając go w ciemności, kiedy strawiony przez gorączkę, ból i proces przemiany, stracił przytomność. Mógł mieć tylko nadzieje, że nieznajomy zdążył na czas, ale nawet ta się rozmyła. Miał natomiast wrażenie, że śmierć rozłożyła swój zimny oddech na jego skórze i wyciągnęła w jego kierunku swoje lodowate ramiona, by wreszcie zamknąć jego ciało w mocnym uścisku.


Niedługo mnie znienawidzisz za te ściany tekstu.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Pisanie 09.08.18 17:51  •  Obrzeża Desperacji - Page 19 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Uniósł rękę nad głowę i zasalutował, składając tym jedna z większych obietnic w swym młodym życiu. Dźwięk słów starszego mężczyzny sprawił, że wymordowany poczuł się trochę jak dzieciak przed obliczem matki (ojca?) dającej kolejną życiową poradę. Zabrakło tylko rodzicielskiego poklepania po głowie, ale nie śmiałby tego zasugerować nawet w najśmielszych snach.
Materiał paska torby wyślizgnął się spomiędzy jego palców tak lekko, jak tylko mógł. Rozumiał zasadę przeżycia zapisaną na wielkich kartach tego świata, ale kradzież własności osób, do których grona chciało się przynależeć, raczej mijała się z celem. Od początku uznawał to za oczywiste, stąd lekkie zdziwienie znajdujące wyraz w dwubarwnych tęczówkach. Komentarz zatrzymał jednak dla siebie, przekonany, że wywlekanie na światło podobnych spraw nigdy nie zbiera dobrych plonów.
— Łatwo ci mówić.
Wzruszył ramionami.
Pewnie tak. Ale hej, nie siedzisz w tym sam, no nie? — podsunął, doszukując się w negatywnej perspektywie cienia nadziei. Być może naiwnie, być może bez szans na powodzenie, niemniej spróbował. — Pomogę ci — zapewnił łagodnym tonem, w przeciwieństwie do trawionego chorobą mężczyzny. Rozumiał zgorzknienie, nieprzyjemne syki wypełzające spomiędzy ściśniętych warg i całą resztę nieprzyjemnych czynników. Każdy inny na miejscu młodego wymordowanego pewnie już w połowie drogi machnąłby ręką i odszedł w swoim kierunku, pogwizdując wesoło, bo zostawił problem w obskurnym straszydle zwanym błędnie chatą.
Widok rudych uszu między długimi pasmami włosów nie napawał optymizmem. Naprężył wszystkie mięśnie w gotowości do nagłego uniku bądź ucieczki na drugi kąt niewielkiego pomieszczenia — w tym momencie potyczka była jedną z bardziej niepożądanych rzeczy. Sięgnął jednego z rękawów bluzy i szarpnął zań mocno, wysuwając rękę z materiału. Sekundę zajęło wyswobodzenie drugiej a kolejnych kilka trwało złożenie ubrania w schludną kostkę i odrzucenie go na pobliski mebel. Drewno zaprotestowała cichym skrzypnięciem, ale jego brzmienie pozostało na tyle ciche, by nie złapać niczyjego zainteresowania.
Świat (bo raczej nie medyk z tym swoim mętnym wzrokiem) mógł podziwiać skórę przyozdobioną licznymi, pełznącymi w górę ramion niczym węże tatuażami różnej maści — kolorowych, całkiem czarnych, kwiatów, wzorów, fantastycznych stworzeń (lekka ironia patrząc na świat, w którym przyszło im żyć) i całej reszty.
W tym samym monecie mężczyzna postanowił przypuścić atak. W pierwszej chwili opętany pomyślał, że cichy dźwięk uderzenie zabrzmiał tuż przy jego uchu. Dopiero przeskakując wzrokiem na wymęczoną twarz rozmówcy, powiązał fakty. I tym razem komentarz przełknął wraz z zebraną w ustach śliną, zwierając szczęki mocniej.
— Lekcja pierwsza.
Samo brzmienie padających słów wyprostowało kręgosłup, niemal postawiło go do pionu. Ręce zadrżały pojedynczo w nagłym przypływie paniki — starł jej naleciałości głębokim oddechem. Pospiesznie sięgnął ku wspomnianej apteczce, unosząc jej wieko wraz z szurnięciem ogona. Nie mógł tego spierdolić. Nie teraz.
Słuchając opisu buteleczki, szperał między zawartością puszki, odsuwając na bok wszystkie medyczne przedmiotach. Dołożył wszelkich starań, by nic nie spadło na brudną podłogę i nie zabrudziło, albo nie stłukło bezpowrotnie.
Nie spierdol tego — powtarzał sam sobie i powtarzał również cały umysł. Nabierając kolejnej dawki powietrza w płuca, chwycił wspomnianą ampułkę i obejrzał z każdej strony, chcąc mieć całkowitą pewność, że znalazł to, co powinien, a nie śmierć w płynie.
— Nabij ją na strzykawkę, a potem zaaplikuj mi ją do żył.
O Boże — pomyślał ze zgrozą i popatrzył na igłę — Jest martwy.
Cichy szept podpowiedział, że wszyscy na Desperacji już od dawna przegnili od środka, chadzając po suchych ziemiach jako parodia dawnej, ludzkiej świetności.
Widząc wystawione w gotowości ramię, drgnął zaniepokojony. Jedynie urywki pamięci (zdobyte z książek) podpowiadały, jak powinien umieścić igłę, by nie przebić wątłej kończyny na wylot. Wpierw przemknął językiem po nieco spierzchniętych wargach, a następnie pospieszany naglącym tonem przystąpił do działania, wpuszczając substancję o mlecznej konsystencji do krwiobiegu mężczyzny. Na tym skończyła się cała jego wiedza. Nie miał pojęcia co zrobić z rosnącą na skórze kroplą krwi ani zużytą strzykawką.
Chwilę później czerwona ciecz została przetarta wcześniej dorzuconą na bok bluzą, strzykawka legła wraz z apteczką tuż obok poskładanych ubrań, a zwierzę znacznie większe od mężczyzny (tym razem to opętany mógłby szczycić się wzrostem, gdyby jego rywal nie był nieprzytomny) otuliło chwilowo nieruchome ciało. Miękka, wręcz szczenięcia sierść łaskotała w miejsca nieosłonięte przez materiały, a ogon szurał miarowo po zbitych deskach.

∠( ᐛ 」∠)_
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.08.18 23:08  •  Obrzeża Desperacji - Page 19 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Umierał. Miał wrażenie, że kona jak bezpański pies, w akompaniamencie bicia serca, które odmierzało pozostały mu czas, a było go niewiele. Słyszał je wyraźnie. Wybijało pośpieszny rytm w piersi, obijając się boleśnie o żebra, trochę tak, jakby między nimi ukryty był młot, poruszający się zgodnie z mechanizmem toczenie krwi do naczyń krwionośnych. Moment, kiedy igła skonfrontowała się ze jego skórą i przebiła żyła, ocuciła go na kilka sekund; zachciało mu się krzyczeć, ale głos ugrzązł mu w gardle i nie wydusił z siebie żadnego dźwięku. Nieświadomy swych czynów, zacisnął mocno szczękę, zahaczając zwierzęcymi kłami o krawędź ludzkiej wargi. Rozerwał ułożoną na nich tkankę i przełknął metaliczny posmak krwi. Zatoczył się; wtem potylica skonfrontowała się z deskami i nie czuł już nic. Zemdlał w porywach gorączki, alkoholowych mdłości i ubytku w systematycznym zażywaniu snu.
  Przytomność powróciła po kilku godzin, ale świadomość nie wróciła wraz z nią. Pociągnął nosem; w powietrzu unosił się znana mu woń zwierzęcego futra, ludzkiej krwi i świeżo stopionego wosku. Spróbował się poruszyć, ale ani drgnął; mięśnie nie chciały współpracować. Z obojętnością przypatrywały się sygnałom, które słał do nich mózgu, więc po chwili skapitulował, ale wraz z uległość pojawiła się panika. Zadrżał i wypuścił ze świstem powietrze, próbując sobie przypomnieć, gdzie jest i jak tutaj się znalazł. Jego pamięć była zamglona, wysyłała sprzeczne sygnały. Był niemal pewny, że zasypiał we własnym, zimnym łóżku, okrywając się sztywnym od starości kocem. Otworzył jedno, a potem drugie oka, ale mrok panujący w izbie nie przyszła mu z pomocą przy rozpoznawaniu znajdujących się w nań kształtów. Zamrugał kilkukrotnie, by przyzwyczaić oczy do panującej zewsząd ciemności, ale nawet to nie przyniosło zamierzonego efektu. Czuł jedynie przenikliwy ból w potylicy, skroniach i niepojętą suchość w gardle. Przełykając ślinę, chciał wyć, mając wrażenie, że odłamki szkła wbijając się w przełyk.  Nie miał wątpliwości, że pił. Przeholował z alkoholem. Znów. I obudził się nie wiadomo gdzie i z kim.
  Wymamrotał kilka niezrozumiałych nawet dla samego siebie słów, które najprawdopodobniej miały być czymś na wzór przekleństw, ale wyszedł tylko z tego nieskładny bełkot. Spróbował przemieścić dłoń do karku, by rozmasować bolące miejsce. Ręka nie usłuchała od razu. Przesunąwszy się o centymetr, zmierzwiła materiał, który chronił jego ciało przed zimnem. Wyczuł pod opuszkami palców miękką strukturę futra i znieruchomiał, dygocąc na całym ciele.
W końcu doigrałeś się, Jekyll, usłyszał głos w swojej głowy i dopiero wtedy przypomniał sobie swoją wędrówkę po pustyni w celu ucieczki od wysokoprocentowych trunków. Przypomniał sobie kontury twarz nieznajomego, który próbował swoich sił w akrobacji. Gdzie jesteś, skurwysynie?, wycharczał w myślach, bo przecież obiecał mu pomoc. Kłamca, pieprzony kłamca, ale może… Może gdzieś tam jest i śpij, jak nakazywało to późna pora.
  — Suicide — wyszeptał cicho, ledwo poruszający przy tym ustami. Ton głosu był podszyty lękiem, zaś zielone ślepia utkwił w przestrzeń przed sobą. — Suicide — powtórzył po raz kolejny, ale tym razem udało mu się dźwignąć obolałe ciało. Zaparł się rękami i usiadł, czując uroki zastanych mięśni zastygłych w niedogodnej dla niego pozycji w postaci charakterystycznego strzykania. Poruszył szyją i docisnął do niej palce, masując skórę na poziomie karku. — Suicide! Suicide! — powtarzał raz za razem, tak często, jak mantrę, ale stracił nadzieję, że do jego uszu doleci znajomy głos. Skarcił się w myślach za pokładanie wiary w osobnika, którego nie znał i w akcie bezmyślności uruchomił znajdujący się w oku artefakt. Co prawda urządzenie nie posiadało zmontowanego noktowizora, ale chciał zobaczyć c o k o l w i e k, co nie było czarną plamę zawieszoną w niebycie.
  Udało się. Dostrzegł niewyraźne kształty stworzenia, które posłużyło mu za parodię łóżka i zapewne był o wiele wygodniejszy od polówki, na której zwykle sypiał. Nie wyglądało na takie, co chciało go pożerać, bo przecież gdyby miał na to ochotę, nie czekałoby, aż jego pokarm się wyśpij, ale mimo to Jekyll spróbował się przeczołgać, tak, by nie obudzić pogrążonego we śnie stworzenia, ale przemieszczał się z trudem; ociężałe ciało nie było skłonne do takich rozrywek, a doktor stracił całkowicie dar przekonywania go do posłuszeństwa.



Użycie technologii: 1|2


Ostatnio zmieniony przez Jekyll dnia 22.08.18 12:11, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 19 z 23 Previous  1 ... 11 ... 18, 19, 20, 21, 22, 23  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach