Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 6 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Go down

Zanurzył twarz w czarnych jak smoła włosach prostytutki. Zaciągnął się ich aromatem, otulając lodowatym oddechem skórę kobiety. Pachniały zimą, Desperacją i szamponem. Ich woń nie pokrywała się z tą, którą wykreował w swojej głowie - obrzydliwą, pełną wysiłku.
  Zakleszczył żylaste palce na drobnym ramieniu, przymykając ociężałe przez zamroczenie alkoholowe oczy. Gdyby nie jej asekuracja, wylądowałby w białym puchu w oczekiwaniu na hipotermie. Akurat wtedy, gdy ponownie otworzył ślepia, obok niego przemknęła wilcza postać, ale po chwili całkowicie o niej zapomniał, wyczuwając ciepłotę ciała córki Lechera. Ciężar jej ciała wylądował na jego ramieniu. Nie protestował. Sam był niemal rozłożony na łopatki. Potrzebował pięciu minut na złapanie kontaktu z rzeczywistością.
  Głos Krokodyla dochodził do niego z opóźnieniem. Niechętnie podniósł głowę w ramach namierzenia jego sylwetki nieprzytomnymi ślepiami.
  Dlaczego nie pił? Dlaczego był trzeźwy? Cichy chichot wyrwał się z jego gardła, jakby bawił go wynik swojej obserwacji, chociaż nie doszedł w nich do żadnej błyskotliwej konkluzji.
  — Promuję alkohol — mruknął pod nosem. Nie rozumiał sensu wypowiedzianych w jego kierunku słów, a więc poddał się improwizacji. Mrugnął do niego kokieteryjnie w ramach zachęty. — Na pewno zaschło ci w gardle. Napij się z nami. Naciesz się darmową kolejką — dodał, machając do niego flaszką, którą nadal ściskał w palcach, po tym bezzwłocznie uraczył się napojem, nie przejmując się tym, że parę jego kropel wsiąknęło w materiał kurtki candy. Jej chyba też było już wszystko jedno.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Nie odpowiedział. Nie od razu.
Moje miejsce, co?
Usta lekko drgnęły, lewy kącik ust uniósł się nieznacznie, wreszcie spoglądając na ciemnowłosego. Minie jeszcze parę minut, aż miękkie kosmyki zbledną, pozostawiając po sobie jedne, czarne i samotne pasmo.
- Jakim prawem ten zaćpany szczeniak, którego spotkałem w burdelu miałby mnie prowadzić? Niby z jakiej racji miałbym podążać za nim i uginać karku? Ja? Przed nim? - prychnął cicho, odpychając się od drzewa wciąż mając przed oczami obraz Growlithe'a, kiedy po raz pierwszy się spotkali. Byli wtedy młodzi. Zbyt młodzi. Podobni, nieokrzesani i aroganccy. Ich poglądy zbyt bardzo się różniły, doprowadzały do coraz większej ilości spięć, aż w końcu aktualny właściciel burdelu musiał przeciąż linę, jaką byli związani i się uwolnić. Odszedł. Możliwe, że jako jedyny dawny członek DOGS nie miał nad sobą łatki zdrajcy, ściganego przez zębiska kundli.
- Nasze ścieżki się rozeszły, ale wciąż krzyżowały. Wierzysz w jebane przeznaczenie? - zadał pytanie nie oczekując odpowiedzi. Zgniótł niedopalonego papierosa, przygniatając go ciężkim butem, kiedy zatrzymał się na przeciwko Growa. Uniósł dłoń i przycisnął pięść do klatki piersiowej Wilczura.
- Dobry z ciebie przywódca. - gdzieś w oddali rozległy się jeszcze głośniejsze śmiechy. To wszystko, co dzisiaj DOGS sobą reprezentowali, było jego dziełem i zasługą. Zmienił się. Obydwaj zmienili się.
- Teraz mogę za tobą podążać. Wszędzie. - dodał po chwili, nie spuszczając z niego swojego spojrzenia.
Tak, za takim przywódcą mógł podążać.
                                         
Jinx
Mastiff     Poziom E
Jinx
Mastiff     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Servant of Evil


Powrót do góry Go down

Ja? Przed nim?
Kłęby dymu przysłoniły twarz Wilczura, gdy zagłębiał się we wspomnieniach. Pamiętał jak pierwszy raz chwycił Shebę za kurtkę i wymierzył cios; tłukli się do nieprzytomności, plując, warcząc, kurwując. Gotowi połamać wszystkie kości i wydusić każdą kroplę krwi. Ponieważ szef mógł być tylko jeden, a żaden z nich nie potrafił wypuścić korony z rąk. Trzymali to głupstwo raniąc sobie palce, nadwyrężając mięśnie i psychikę. Gdyby pamiętnego dnia Jinx gwałtownie nie zmienił ścieżki, jeden z nich z pewnością byłby już zapomniany.
Chrupnięcie śniegu wybiło go z letargu. Spojrzał wtedy na ciemnowłosego, zaciągając się papierosem.
— Wierzysz w jebane przeznaczenie?
Przymrużył ślepia, wyciągając fajkę z ust. Rzucił ją pod but i zdeptał, przetrzymując gryzący dym wewnątrz płuc; wieki nie czuł tego smaku, tego uczucia. Mrowienie rozchodziło się po całym ciele i nie był już pewien, czy dreszcze wywołała nikotyna, zimno czy jednak Jinx.
Miał wrażenie, że Sheba zna go o wiele lepiej niż sam zakładał; patrząc mu prosto w oczy widział za nimi pokłady zrozumienia i czegoś jeszcze, czegoś czego nie potrafił do końca nazwać. To coś miało związek z jego następnymi słowami, na które Wilczur tylko się uśmiechnął.
Dobry z ciebie przywódca.
Straszny z ciebie dupek.
Nie spodziewał się natomiast, że ich randka będzie mieć aż tak przyspieszony kurs; ponieważ już czuł, jakby było po wszystkim. Podniósł pięść i oparł ją na piersi Jinxa w identycznym geście.
Chcesz czy nie, jesteś symbolem naszego temperamentu — wychrypiał, odrywając zakrwawione knykcie od ubrań wymordowanego. — Naszego uporu i silnej woli. Jak się czujesz jako kurewska tajna broń, Sheba?
Bo ciebie nie da się zniszczyć.
Tak jak nie da się zniszczyć naszego ducha.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zęby błysnęły w uśmiechu, kiedy usłyszał słowa Wilczura. Nic się nie zmieniło. Nadal potrafił przejrzeć go i zrozumieć bez zbędnych słów. Nic więcej nie musiał mówić, bo jasnowłosy doskonale wiedział, że Sheba wróci ale nie na stanowisko podrzędnego kundla. To było poniżej jego aroganckiej godności. Mógł podążać i słuchać tylko i wyłącznie jednej osoby. Nikogo innego.
- Brzmi kurewsko dobrze. - odparł przechylając głowę nieco na bok. Cofnął się o jeden krok i sięgnął po bluzę, którą uniósł wysoko, odsłaniając brzuch i tors, pokryty licznymi bliznami, choć jedna, tuż pod żebrami z prawej strony odznaczała się najbardziej nieregularnym kształtem. Stara, zatarta, nieco jaśniejsza od bladej skóry, ale nadal namacalna, choć z biegiem czasu i te granice niespiesznie się zacierały.
- Pozostało jedynie postawić kropkę. - dodał, nie czując potrzeby rozwijania swojej myśli. Wiedział, że Grow zrozumie o co chodzi.
                                         
Jinx
Mastiff     Poziom E
Jinx
Mastiff     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Servant of Evil


Powrót do góry Go down

— Pozostało jedynie postawić kropkę.
Ja stawiam kropki nad „i”. A ty co stawiasz innym, właścicielu burdelu? — Uśmiechnął się ironicznie, nie odrywając spojrzenia od ciemnych oczu Sheby. Zaraz jednak wyraz twarzy Wilczura zbladł; choć wolał utrzymywać między nimi atmosferę pewnego rozluźnienia, to „te” momenty nigdy go nie bawiły. Opuścił wzrok, przyglądając się jasnym bliznom. Wiele z nich pamiętał, ale pojawiły się też nowe.
Niektóre sam mu sprezentował. Przypadkowo. Celowo.
Oparł dłoń o brzuch Jinxa, wyczuwając pod opuszkami twarde mięśnie.
Zawsze w takich chwilach Grow miał na końcu języka jakąś mowę; głównie odklepywał schematyczny tekst, nakreślał całość. Teraz milczał. Skóra, w którą zaczął wbijać paznokcie, pobladła. Wkładał coraz więcej siły w rękę — i jak na złość jego usta były nieruchome.
Gdyby nie wrzaski w tle i gwizd wiatru, cisza wydawałaby się upiorna. Cały proces trwał niepotrzebnie długo; jakby jednak nie chciał tego zrobić szybko, mniej boleśnie. Wżynał się paznokciami w stare szramy przez całą wieczność, aż w końcu skóra pękła pod ich naciskiem; kolor krwi wydawał się jedyną barwą na świecie.
Rysy twarzy Wilczura wyostrzyły się, gdy palce w 1/3 zniknęły w rozrywanych tkankach. Uniósł wtedy wzrok i skrzyżował swoje spojrzenie ze spojrzeniem Jinxa. Miał wrażenie, jakby natrafił na jakiś niepotrzebny opór ze strony jego organizmu.
Pilnował reakcji ciemnowłosego tak długo aż wreszcie nie zadrżała ręka, którą zadawał cios; od wysiłku jaki włożył w zadanie rany bolało go całe ramię i plecy. Czuł lepką, ciepłą ciecz obejmującą dłoń, jakby wcześniej zanurzył ją w podgrzanej melasie. Powoli przeciągnął opuszkami po czterech głębokich ranach, jakie wydrapał
MOŻNA TO NAZWAĆ WYDRAPANIEM?
w ciele towarzysza.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Jericho zerknął na Jekylla, gdy ten położył mu dłoń na ramieniu i ścisnął je. Mocno nieco zbyt mocno, zbyt znacząco. Ponadto, ton jego odpowiedzi był niby uprzejmy, a jednak mężczyzna zrozumiał tę kąśliwość jego odpowiedzi, cichą groźbę. Snajper jednak nie bał się bernardyna. Nie jego. Co prawda wiedział, że w razie bójki lepiej było nie uszkodzić zbytnio lekarza, tak jednak Mokugawa pałał do niego taką niechęcią, że raczej szukał sposobności, by się z nim skonfrontować. Wiedział również jak nie rozsądne by to było.
Poza tym, Izumi siedziała obok niego, więc wolał nie robić przedstawienia.
Mijał czas. Han od czasu do czasu upijał łyk alkoholu ogrzewając się przy tym przy ognisku. Od czasu do czasu wdawał się w zazwyczaj krótką rozmowę z Izumi i cierpliwie odpowiadał na jej pytania jeśli takie padły. W pewnym momencie dostrzegł pierwszą osobę, która wróciła z polowania. Potem następną i jeszcze jedną. Czyli polowanie się zakończyło. Wreszcie dostrzegł Alfę, który przywitał się z nimi wszystkimi. Czyli polowanie się udało. Potężna, wilcza sylwetka Growlithe'a po chwili jednak zniknęła razem z ubraniami między drzewami. Jedna z osób, która niedawno się do nich przysiadła również poszła za przywódcą. Mokugawa czuł, że za chwilę nastąpi moment jego rozmowy z Wilczurem. Moment, w którym lisia wymordowana zostanie wreszcie przedstawiona. Postanowił jednak poczekać, aż Grow wróci do nich. Bo z pewnością to zrobi, prawda?
                                         
Jericho
Kundel     Desperat
Jericho
Kundel     Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Han Mokugawa


Powrót do góry Go down

Wi-dzisz? — skwitowała tryumfalnie, zerkając na Jekylla — Jak chcesz... potrafisz się... dobrze bawić — i puściła mu oczko, rzucając pustą już butelkę przed własne stopy.
Pozwoliła, by głowa Bernardyna opadła na jej ramię. Z każdą chwilą kontaktowała coraz gorzej, a wirujący obraz wcale nie pomagał dziewczynie w utrzymaniu trzeźwego myślenia. Mruknęła tylko, jednym okiem obrzucając resztę, która się przy nich kręciła. Miała wrażenie, że nagle straciła siły do czegokolwiek — nawet mówienia.
Poczuła na skórze jego oddech, przez co momentalnie lekko zadrżała, unosząc kąciki ust w półprzytomnym uśmieszku. Wtedy dostrzegła zbliżającą się postać Wilczura. Tę, której wolałaby unikać.
Im bliżej był, tym bardziej walczyła z opadającymi powiekami. Dopiero kiedy zwierzęcym nosem dotknął szyi She, otworzyła je nieco szerzej. Przez drobne ciało przemknął kolejny dreszcz. Przechyliła głowę, jakby chciała przytulić twarz do wilczego pyska. Usta się otworzyły, ale nie wydobyły się z nich żadne słowa, prócz niemego, nieznacznego hej... — odszedł, zanim zdążyła powiedzieć coś głośno. Zawiesiła więc na nim wzrok, pomrukując pod nosem.
Taaak... Idź...
Idę siku... — rzuciła bełkotliwie, spoglądając na Jekka. Teraz musiała się tylko... jakoś podnieść.
Wbrew pozorom wcale nie było to takie proste, zważywszy na fakt, że trochę zdążyła już wypić. Tym razem to palce Iriye oparły się o bok towarzysza, aż wreszcie podniosła się do góry, niemiłosiernie się przy tym chwiejąc. Kiepsko wychodziło jej utrzymanie równowagi.
Ta-m — dorzuciła niewyraźnie, machnięciem wskazując na odległy skrawek za ogniskiem. Czy tam w ogóle były jakieś krzaki? Zresztą, mogła wysikać się wszędzie.
...prawda?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Idę siku...
  Akurat wtedy ziewnął. Z opóźnieniem przycisnął brzeg skostniałej od mrozu dłoni do warg, by to ukryć.
  — Ta-m
  — To zaproszenie? — mruknął w kierunku dziewczyny. Przyłożył do ust butelkę, ale za nim wlał sobie do gardła kolejną porcję alkoholu, z gardło uleciał stłumiony przez pijackie beknięcie śmiech na widok jej niezbyt zgrabnych prób utrzymania równowagi. — Ojej, zaraz sobie tyłek obijesz — wymamrotał pod nosem. Przetarł zmęczone oczy, ale to nie poprawiło jego rozmytej widoczności; białka delikatnie poczerwieniały. — Obij, obij — mówił ni to do kobiety, ni to do siebie. Zadrżał, gdy zimno przedarło się przez warstwę ubrań. Ciepło, które pobierał od candy ulotniło się razem z jej odejściem w ustronne miejsce. — Chętnie się nim zajm... — Nie dokończył, bo w tym momencie skonsultował wargi z szyjką butelki. Wypił duszkiem to, co pozostało na dnie naczynia i wyrzucił je do ognia w niewiadomym celu. Chyba najprościej w świecie pomylił ją z gałęzią.
  Zerknął w kierunku oddalających się pleców prostytutki. Nie zaszła za daleko. Znów podparła się rękoma o zaspę śnieżną.
  Zaplątał palce we włosy córki Lechera, której głowa nadal spoczywała  na ramieniu doktora i pochylił się nad nią. Złapał z nią kontakt wzrokowy, który nie trwał zbyt długo. Bezceremonialnie odrzucił jej kark na bok i wstał. Szło mu to nie gorzej niż candy, ale nie poszedł w jej ślady. Właściwie nie chciał się odlać. Zamarzył o własnym łóżku i śnie. Rozejrzał się dookoła w celu dojrzenia drogi do kryjówki, ale każde drzewo wydawało się być równie niepomocne w jej określeniu, ale w końcu zdecydował się na jeden kierunek.


__zt


Ostatnio zmieniony przez Jekyll dnia 04.05.18 0:08, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Od ogniska biło przyjemne ciepło, a okolica wypełniała się gwarem rozmów, których jednak większość była na tyle odległa, że niewiele dało się z nich dosłyszeć. Za to w towarzystwie, w którym została Nayami, konwersacja jakoś przycichła. Wcześniej wydawało się, że w tym kręgu biło serce całego zdarzenia, teraz atmosfera zrobiła się nieco senna. A jednak nie czuła, żeby miało jej się nudzić; przyjemnie było po prostu przebywać razem ze sobą, nawet jeśli oryginalna okazja święta nie była szczególnie radosna. Pamięć o poległych, tak mówiono, a z pewnością po tylu latach było o kim pamiętać. Co starsi na pewno znali osobiście wielu z tych, których młodsze pokolenie już nie miało okazji spotkać. Po jakimś czasie tradycja będzie upamiętniać także tych, których twarzy już żaden z uczestników nie będzie w stanie przywołać, ale nadal pozostaną uhonorowani w ten właśnie sposób.
W końcu w rodzinie nie pomija się nikogo.
Uchyliła jedno oko, kiedy She oznajmiła im gdzie idzie, na co młoda Leather nie planowała reagować. Zaraz potem solidne szarpnięcie oderwało ją od ramienia Bernardyna; nie protestowała, w końcu niech idzie gdzie mu się żyw nie podoba. Jedyne utrudnienie w tym, że teraz musiała znów siedzieć prosto, bo choć kusiło by rzucić się na plecy w śnieg, szybko zaczęłaby marznąć. Póki trzymała się blisko ognia, zimno nie mogło jej zagrozić. Mając to w pamięci, dołożyła w przygasające nieco płomienie jeszcze jedną grubszą gałąź. Wolała nie myśleć o tym, że ten właśnie dzień poświęca swojej dopiero co zmarłej matce.
                                         
Insomnia
Maltańczyk     Opętana
Insomnia
Maltańczyk     Opętana
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nayami Leather


Powrót do góry Go down

Rozmowy między DOGS trwały w dobre. W większości dogryzali sobie nawzajem. Niektórzy znacznie przesadzili z alkoholem, a inni tylko sporadycznie pociągali z butelki. Cała atmosfera tej "schadzki" wydawała się na swój sposób przyjazna. Można by powiedzieć, że nawet trochę rodzinna. Pomiędzy tym wszystkim znajdowała się Izumi. Starała się nie zwracać uwagi innych na swoją osobę. Nie znała ich, a wewnętrzny strach wcale nie pomagał. Chociaż nie poszło jej to najlepiej, bo jej próba zapamiętania imion osób siedzących przy ognisku została usłyszana. Jedyny powód, który sprawiał że jeszcze stąd nie uciekła to osoba Jericho, która w jakiś sposób dodawała jej odwagi. Nie zmieniało to jednak tego, że dziewczynka czuła się tutaj jak obcy. Całą ta atmosfera, śmiechy i rozmowy były jakby poza nią. Po mimo, że przyszła tutaj "zaproszona" przez Han'a, ani na chwilę nie poczuła się tutaj komfortowo. Siedziała więc cichutko, lekko wtulając się w ramię Jericho trzęsąc się ze strachu raz na jakiś czas kiedy jakieś głośniejsze dźwięki dochodziły z oddali.
Kiedy Jekyll wstał z miejsca oczy Izumi mimowolnie skierowały się w jego kierunku. Ton jego wypowiedzi brzmiał jakkolwiek przyjaźnie, ale dziewczynka wyczuwała napięcie oraz niechęć, które pojawiły się między dwójką mężczyzn. Futerko na jej uszach lekko się zjeżyło, chociaż nie trwało to długo. Kiedy medyk odszedł w sobie znanym kierunku Izumi powróciła do oglądania tańczących płomieni. Uspokajało ją to, chociaż nie była to nie wiadomo jaka pomoc.
-Nie jesteś tu mile widziana...-cichy głos zamajaczył gdzieś w głowie Izumi-Wszyscy najchętniej by cię tu... rozszarpali...-przestraszona dziewczynka schowała głowę w czeluści kurtki Jericho, a uszy położyła po sobie.
Od tego pamiętnego dnia nieznajomy głos nie opuszcza jej nawet na jeden dzień. Zawsze musi powiedzieć coś nieprzyjemnego. Po mimo tego, że dziewczynka boi się tego głosu, to nic jeszcze nie powiedziała o nim Han'owi. Nie wiedziałaby jak ma mu to w ogóle wytłumaczyć. Tym razem jednak głos szybko ucichł.
Oczy Izumi spojrzały ponownie na świat, kiedy usłyszała kroki zbliżające się gdzieś za jej plecami. Szybki, nerwowy obrót głowy, aby spojrzeć za siebie. Nikt za nią nie stał. Jeszcze nie. Łowcy zaczęli wracać z udanego polowania. Kiedy jej oczy oraz oczy Alfy skrzyżowały swoje spojrzenia wszystko dookoła zamarło. Dookoła nastała cisza, a czas jakby się zatrzymał. Dziewczynka nie wiedziała co się dzieje, ale czuła jak strach który ciągle jej towarzyszył zaczął rosnąć. Poczuła się z jakiegoś powodu jakby zagrożona, chociaż Grow zapewne nie miał na celu wystraszenia Lisicy. Ta trwająca wieczność chwila w końcu się skończyła. Wrzawa dookoła Izumi rozpoczęła się na nowo, a strach zmalał. Nagły chłód przeszedł po plecach dziewczynki. Wtuliła się bardziej w bok Han'a jedną rączką trzymając kawałek jego kurtki.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Spoglądał na Shebę, aż w końcu, gdy proces zaczął się niepotrzebnie przedłużać, kiwnął głową na znak, że przynajmniej jeden z punktów został soczyście odhaczony. A potem odwrócił się i ruszył powrotną, wydeptaną ścieżką w stronę ciepła.
Chociaż wiedział, że nie zostało dużo czasu, miał zamiar czerpać pełnymi garściami z tego, co pozostało. Dorwać She lub Jekylla, posłuchać historii Ev, wejść brudnymi buciorami w życie Insomnii. Jeszcze w połowie drogi przywarł wierzchem ręki do ust i starł niedbałym ruchem rozbryzganą na twarzy krew, nawet nie zdając sobie sprawy, że rozmazał czerwień jeszcze bardziej. Zanim jednak zdążył podnieść drugą rękę i poprawić układ kolorystyczny zakazanej mordy wzrok padł na wtuloną w Jericho dziewczynkę.
Wtedy czas się zatrzymał, tak samo jak nogi Wilczura.
Kto to jest? — pytanie nie padło, ale mimo tego chyba każdy był w stanie je usłyszeć.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 6 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach