Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 3 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Go down

........ Chris pokręcił z niedowierzaniem głową i posłał Insomnii nieco kpiące spojrzenie. On osobiście nie nazwałby tego towarzystwa odpowiednim, najchętniej kłóciłby się nawet z określeniem "dorośli", ale może nie powinien podpadać jeszcze bardziej Jekyllowi (dało się w ogóle?) przed rozpoczęciem polowania. Jak znał swoje szczęście, to najpewniej oberwie kulą śniegu w locie i spadnie jakimś dziwnym trafem i będzie potrzebował medycznej pomocy. Chociaż biorąc pod uwagę, jak bardzo towarzystwo się rozkręcało...
"Serio, wycziluj. Poradzimy sobie."
- I tak stawiam na to, że jesteś najbardziej odpowiedzialna z całej grupy - wymamrotał to bardzo cicho, nawet nie wiedząc, jak bardzo się pomylił (wstyd i hańba), a następnie zerknął na Bernardyna z pewną dozą ostrożności. - Jekyll, ja i tak wiem, że w głębi swojego psychopatycznego serduszka cieszysz się, że tu jesteś. Niemniej spalenie lasu raczej nie do końca tą radość odzwierciedli.
"Przydałby się jakiś mały rozpierdol."
Zgroza pojawiła się w spojrzeniu Pudla i naprawdę wolał już się ewakuować z dala od tego towarzystwa. Poza tym wypadało w końcu zająć się swoimi obowiązkami, a więc wspomóc tą dziką hałastrę w polowaniu na niedźwiedzia babilońskiego. Niemniej naprawdę nie spodziewał się śnieżkowego ataku, który wytrącił go z równowagi. Chris odwrócił głowę i posłał towarzyszom spojrzenie spode łba, by później naprawdę zająć się swoją przemianą. Nie była gładka, ani specjalnie krótka, poza tym długa przerwa niezbyt mu sprzyjała. Mimo to po zakończeniu przemiany czuł się... inaczej. Zmieniało się pole widzenia, barwy, nawet myśli wydawały się bardziej opierać na instynkcie. Ślepia jednak pozostawały pod jednym względem takie same - widniała w nich ludzka inteligencja. Łopot skrzydeł wypełnił powietrze wokół niego, gdy nabierał rozpędu i wzbijał się coraz wyżej... tylko po to, by w pewnym momencie zapikować w dół. Chris był dobrze widoczny - ciężko przegapić szeroką na jakieś półtora metra i posiadającą trzymetrową rozpiętość skrzydeł harpię, której szpony były stworzone do wyrywania wnętrzności, a łapy potrafiły miażdżyć co delikatniejsze kości. Tym razem nie miał aż tak morderczych instynktów. Z pełną satysfakcją przefrunął przez jakąś śnieżną zaspę i przyprószył śniegiem całą hałastrę przy ognisku, a najprawdopodobniej najbardziej oberwali She i Jekyll. Już po chwili pozostał po nim tylko złośliwy skrzek, a on sam kluczył między drzewami, by w końcu wzbić się w niebo, ale będąc zacznie oddalonym od biegnącego w swych zwierzęcych formach gangu. Najpierw zwiad, potem wskazywanie kierunku. Pokonywał drogę znacznie szybciej, korzystając również z występujących prądów powietrznych, dopóki nie dostrzegł dzisiejszej ofiary DOGS. Pojedynczy osobnik. Chris szybko zlustrował teren, a następnie zatoczył koło i wrócił z powrotem do grupy. Zniżył znacznie lot, skrzekiem zwrócił na siebie uwagę i ruszył w północno-zachodnią stronę, ponownie wzbijając się wyżej, tym razem zostając jednak widocznym.
                                         
Skoczek
Pudel     Opętany
Skoczek
Pudel     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Christopher Alexander Black (godność przybrana z powodu amnezji!)


Powrót do góry Go down

Kłapnął paszczą. Rozmowy, które słyszał znad ogniska były bardziej denerwujące niż przypuszczał. Czy tym jest bycie w grupie? Jednością? Miał szczerą nadzieję, że przywyknie inaczej może być ciężko z identyfikacją. Niemniej, coś się działo. Adrenalina skoczyła, kiedy Wilczur przeciął powietrze swoim wyciem, przynajmniej na tę chwilę uciszając wszystkich wokoło. Ach, cudownie. Liam aż przymrużył oczy. Ale to wszystko oznaczało tylko jedno, czas nadszedł i będzie można uwolnić się od ukradkowych spojrzeń na tę pijacką hałastrę. Wszystko było nadzwyczaj ekscytujące, chyba mu się wystarczająco udzielała atmosfera, bo kłapnął pyskiem jeszcze raz.
I tyle byłoby z jego radości. Bo prawdopodobne było to, że każdy zdąży dotrzeć do zwierzyny przed nim. Chyba, że ktoś zamienia się w jakiegoś żółwia, wtedy miał jeszcze szansę nie być ostatnim. Ale co miał zrobić? Krokodyle są silne, nie szybkie. I tak, tachanie tonowego cielska przez ten śnieg będzie nie lada wyzwaniem. Miał chociaż nadzieję, że jak już dojdzie to będzie miał jeszcze co robić, a nie po prostu przyjdzie popatrzeć.
I wcale by się nie zdziwił, jakby ktoś zaczął się śmiać z biegającego krokodyla. Bo przecież one nie biegają, jak węże sunąć się po ziemi i popychając się okazjonalnie łapkami. Nie, krokodyle biegają na wyprostowanych łapkach, co mogło wyglądać komicznie, biegnie taki baleron na chudych nóżkach.
Ale ruszał się za innymi tak szybko jak mógł. W końcu liczą się chęci, prawda?
                                         
Liam ♥
Chart     Poziom E
Liam ♥
Chart     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Opatuliła się szczelniej podarowanym przez medyka kocem, wyglądając teraz niczym naleśnik. Wyciągnęła nogi przed siebie, wpatrując się po twarzach tych, którzy pozostali. Nie popierała zabijania, w końcu była przykładnym aniołem. Ale też należała do DOGS na tyle długo, że na niektóre sprawy przymykała oczy. Tłumaczyła to sobie tym, że robią to w wyższym celu. Nie zabijają dla zabawy, a z potrzeby. No i mięso zwierzęcia się nie zmarnuje, a to był kolejny plus.
Ja głosuję na Growa. Growie jest najsilniejszy! – powiedziała dumnie zadzierając głowę do przodu, jakby co najmniej chwaliła swojego syna. W jej oczach przywódca DOGS reprezentował wszystko to, co najlepsze. A w tym siła i spryt. I o ile nie odmawiała tego innym członkom gangu, tak jasnowłosy zdecydowanie plasował się na samym szczycie jej małej listy.
Jekyll, Jekyll! – spojrzała na medyka, którego uwielbiała (chociaż tak naprawdę Ev uwielbiała I kochała każdego członka z DOGS, bez jakiegokolwiek wyjątku).
Patrz co udało mi się ostatnio zrobić. – sięgnęła do swojej starej, skórzanej torby, którą kiedyś otrzymała od Growa I wyciągnęła z niej litrowy słoik wypełniony po brzegi malinami.
Wreszcie wyszły takie, jak powinny. Nie są przynajmniej fioletowe I nie smakują słono. – chwyciła za wieczko i zaczęła się z nim siłować, by je otworzyć.
Efekt jednak był marny, a wieczko nawet nie drgnęło.
Zrezygnowana spojrzała prosząco na mężczyznę siedzącego obok.
                                         
Eve
Kotek     Anioł
Eve
Kotek     Anioł
 
 
 

GODNOŚĆ :
Eve, ewentualnie Ewa, Matka Ludzkości, Pierwsza Kobieta na Świecie.


Powrót do góry Go down

Jekyll obnażył przed candy zęby w najbardziej karykaturalnym uśmiechu na jaki było go w tym momencie stać. Stosował go na swojej sali operacyjnej, gdy akurat pod skalpel wpadł obdarzony rzadkim genotypem obiekt eksperymentalny, wzbudzając w takowym lek. Wraz z tym gestem zabolały go mięśnie twarzy, ale alkohol był niczym morwina - uśmierzył go, a może po prostu przez przenikające do kości zimno Dr na niego zobojętniał. Był zimny jak lód. Przemarzł, a namiastka ciepła buchająca z ogniska nie dostarczała mu wystarczającej ulgi. Do wdychania lodowatych oporów zachęcała go prostytutka i woń napojów procentowych. Mieszanka wybuchowa. Kobieta wcieliła się w rolę siedzącego na ramieniu diabła, który ciepłymi słówkami namawia do grzechy, a Bernardyn nie umiał się temu przeciwstawiać. Brak sumienia pomógł w podjęciu ówże decyzji. Zwrócił swoją twarz w jej kierunku i nachylił się w celu udostępnienia sobie dostępu do jej ucha. Przycisnął do delikatnego płatka sine wargi.
 — Zróbmy to. Kreatywności nam nie brakuje — wyszeptał i wtem jego diaboliczny uśmiech się rozszerzył. Połaskotał Ratlerkę ciepłym, świszczącym oddechem i wycofał wargi. Chris w tym samym czasie zarzucał mu aluzyjnie nieodpowiedzialność. Rozczarowanie było domeną znajomości z Jekylla, a jej cierpki zapach - niczym arszenik, w ustach była zabójcza. Lekarz był skłonny puścić mu to płazem, ale mknąca w ich stronę harpia zniweczyła jego starania. Zimne płatki śniegu otuliły jego ramiona, wkradły się pod ubranie oraz zagościły we włosach. Ramiona ich właściciela zadrżały. Uniósł się z ziemi jak oparzony z wiązanką przekleństw na końcu języka.
 — Skurwiel — syk padł spomiędzy jego warg. Zazgrzytał na zębach ze złości, ale to jej nie ostudziło. Otrzepał kurtkę z puchu, ale ten nie chciał z niej zejść. Przesiąkł od od materiału i stał się sztywny od mrozu. Gniewne spojrzenie Bernardyna zostało wycelowane w niebo, ale ptak z głośnym skrzekiem wtopił się w gęsty mrok, wzbijając się ponad nagie konary drzew. Jeszcze się odpłaci, a zemsta będzie słodka jak miód - mdła. Upadł z powrotem między Kundlem i Ratlerką oraz małą anielicą, zarzucając głowę kaptur.
 — Dr Jekyll — warknął, a jego rozłoszczone ślepia wyłapały najpierw snajpera, potem świeże mięso w postaci kruchej istoty. Miała zły akcent i niepoprawną wymowę. Złapał w palce butelkę, trzymaną przez prostytutkę. Musiał się napić, ale najpierw zerknął na słoik. Na jego ustach uformował się cierpki uśmiech. Złość opadło, procenty szybko toczyły się w żyłach przez podniesioną adrenaline. Wolna dłoń skonfrontowała się z miękkimi włosami dziewczynki.
 — Ważysz trucizny? — Pytanie zawisło w powietrzu. W głosie Jekylla zabrzmiała ciekawość, a perfidny plan, by przetestować ją na Skoczku wbił się w jego umysł, niczym nóż w skórę.

(Słabizna pisana z telefonu)
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Nawet nie zauważyła, kiedy zaczęło się robić tłoczno. Przy zgromadzonej wokół ogniska grupce pojawił się Han w towarzystwie nieznanej nikomu dziewczynki, którą Nayami z automatu otaksowała wzrokiem od góry do dołu i z powrotem. Wyłapała brak żółtego znaku rozpoznawczego, co od razu wzbudziło jej zainteresowanie - albo nie nosiła go na wierzchu, albo nie miała go wcale; mimo wszystko Psy zazwyczaj z dumą prezentowały swoje chusty. Tak czy inaczej, nie było powodu, żeby prezentować jakieś obiekcje, skinęła więc głową w kierunku małej, posyłając jej zaczepny uśmiech. Chowała się, bidula, a przecież nie było przed czym! Chyba nikt z zebranych nie chciał jej zjeść, zresztą nie za bardzo byłoby czym się posilić, takie z niej było maleństwo. Nawet nie usłyszała, jak jej imię zostaje poddane wymyślnym torturom i okrutnym przeinaczeniom - swoją uwagę już przeniosła gdzie indziej, skupiając się na trwającej dyskusji.
- Bitwa na śnieżki. Bitwa. Na. Śnieżki, ja wam mówię, to by było zarąbiste - wtrąciła w temacie rozpierduchy. Spalenie lasu było nieco zbyt ekstremalną opcją, a poza tym jednak nie byłoby dobrze, gdyby wszyscy nie biorący bezpośredniego udziału w polowaniu porzucili swoje stanowiska i poszli siać terror gdzie indziej. Byliby zdolni to zrobić, tylko że w tej chwili nie to było ich zadaniem.
- Psujecie zabawę. Też chciałam stawiać na Growa, ale wtedy zakład byłby o kant dupy rozbić. Przenoszę swój głos na tatę - stwierdziła. Co to za hazard, kiedy wszyscy się zgadzają? Ktoś musiał się ugiąć i odstąpić od najbardziej popularnej opcji. A kto wie, może akurat? Los potrafił płatać figle, szczególnie tym, którzy byli zbyt pewni siebie w osądach.
Bez namysłu przejęła słoik od Evendell, zauważając jej bezskuteczne zmaganie. Położyła sobie naczynie na nogach i jedną ręką przytrzymawszy naczynie, drugą energicznie przekręciła wieczko. Ciche pyknięcie oznajmiło uważnym słuchaczom, że słoik został otwarty, podobnie jak przyjemny zapach.
- Ojezusmaria, co to jest? - Pachniało niebem. Jeśli tak wyglądały zaświaty, chciała wykitować natychmiast.
                                         
Insomnia
Maltańczyk     Opętana
Insomnia
Maltańczyk     Opętana
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nayami Leather


Powrót do góry Go down

Czas ruszać.
Bez ociągania wykonał pierwszy krok naprzód, który pociągnął za sobą kolejne. Najpierw podążał przez siebie niespiesznie, choć z każdą kolejną sekundą jego łapy przebierały z coraz większym tempem, jakby toczyły szaleńczy wyścig same ze sobą. Masywne cielsko wymordowanego przypominało ogromny cień, który snuł się pomiędzy drzewami, zwiastując nadchodzące niebezpieczeństwo. Ocierał się o ich chropowatą korę, jakby umyślnie pozostawiając tam cienką warstwę szronu.
Mróz zdecydowanie mu sprzyjał.
Przez cały ten czas starał się dotrzymać tempa pozostałym Psom. Nie zamierzał zostawać w tyle, zwłaszcza że tym razem czekała ich wspólna walka. Dobrze wiedział, że liczyła się każda sekunda, nawet jeśli w tym szaleńczym pościgu za krwią pozwolił sobie na odsunięcie na bok zdrowego rozsądku. Teraz liczył się głód, dzika żądza polowania i naturalny pokaz sił. Gryzienie, rozszarpywanie, zabijanie.
Łapy opętanego z impetem uderzyły o śnieżną zaspę, która momentalnie rozsypała się pod naporem ich ciężaru. Smolisty nos poruszył się, chłonąc zapachy otoczenia, choć te zostały znacznie przytępione przez niską temperaturę. Nie wątpił jednak, że już wkrótce mieli znaleźć to, czego szukali.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kiedy poczuła ciepły dotyk na swojej głowie, spojrzała z wypiekami w stronę Jekylla i rozpromieniła się, posyłając mu szeroki i promienny uśmiech. Jednakże w jej oczach momentalnie wkradło się zaniepokojenie, kiedy dostrzegła, że mróz zaciska swoje szczęki na doktorze.
Marzniesz. – stwierdziła, czując wyrzuty sumienia, że pozbawiła go okrycia. Ale w jej głowie bardzo szybko narodził się plan, jak temu zaradzić. Poderwała się z miejsca, zsuwając ze swoich ramion koc i zarzuciła  go na Jekylla, opatulając go, a samej ulokowała się między jego nogami, zamykając ich w kocowym kokonie. Dwie pieczenie na jednym ogniu, teraz nikt nie będzie marzł.
Z zadowoleniem przeniosła spojrzenie na Insomnie, która bez problemu poradziła sobie ze słoikiem. To jest prawdziwa kobieta!
To maliny! Zalałam je sokiem z brzoskwiń, z jednej z puszek od Matyldy. Dodatkowo zalałam go przezroczystym napojem z butelki. – dodała sięgając do torby, skąd wyciągnęła jeszcze trzy takie słoiki i postawiła je obok.
Matylda mówiła, by nie jeść ich zbyt dużo, bo są mocne I uderzają do głowy. Sama ich nie próbowałam, ale śmiało, częstujcie się!
                                         
Eve
Kotek     Anioł
Eve
Kotek     Anioł
 
 
 

GODNOŚĆ :
Eve, ewentualnie Ewa, Matka Ludzkości, Pierwsza Kobieta na Świecie.


Powrót do góry Go down

Jak po wystrzale na konnych wyścigach.
 Niewidzialne bramki nagle się otworzyły. Wszyscy wypruli do przodu jak puszczone strzały. Podmuch zmusił do zmrużenia ślepi. Kończyny zapadały się w wysokich zaspach, ale to ich nie powstrzymało. Żadna przeszkoda nie byłaby w stanie ich spowolnić. Grow to czuł. Byli szarańczą gotową zniszczyć wszystko, co wpadnie im w zęby, szpony, pod cielska.
 Wydarzenia takie jak to miały ich trzymać w ryzach; temperować charaktery, ostudzać chęć mordu. Skupiając się na niedźwiedziu, na symbolice i wspomnieniach, na kilka dni byli wyłączeni ze świata zewnętrznego — nie panoszyli się więc po Desperacji. Nie chwytali przypadkowych osób za łachy, pięścią wymierzając cios w szokowaną twarz ofiary.
 Grow miał wrażenie, że przy każdym kroku coś z niego ulatuje. Jakby po kontakcie z lodowatą glebą oddawał ziemi część nienawiści, tej chorej niechęci do niesprawiedliwego losu. Nie zatrzymywał się jednak, choć to przeświadczenie było coraz potężniejsze, a drzewa dosłownie pojawiały się przed jego pyskiem. Skręcał drastycznie, wymijając przeszkody, jakby wcześniej wyuczył się ich rozmieszczenia na pamięć i teraz wiedziony instynktem działał automatycznie. Zdawał się nie reagować na otoczenie, skupiony jedynie na tym, aby przełamać granice cielesności — osiągnąć prędkość niemożliwą do przebicia.
 Szybko jednak został sprowadzony do rzeczywistości. Czując na skórze gorący oddech Sheby mięśnie wilczura napięły się pod czarnym futrem; rozproszone myśli zwarły szyk.
 Warknął nisko, gardłowo, bo przecież wiedział. Znał ten stan. Pamiętał uczucie triumfu, które ich ogarniało po bójkach i bitwach. Także nie mógł się doczekać konfrontacji z silnym przeciwnikiem. Ale musieli to dawkować.
 Po kolei.
Wciąż musimy być ludźmi.
 Zadarł nieco łeb; między nagimi gałęziami dostrzegł smugę cienia. Harpia zapikowała, a on uskoczył we wskazaną przez ptaka stronę, pozostawiając w miejscu wybicia pociągłe wgłębienia po łapach.
 Zmieniając kierunek nie biegł już pod wiatr — wyłapał więc woń bestii. Źrenice rozszerzyły się pod wpływem nagłego impulsu. Z mordy buchała gęsta para, ale nawet ona nie była w stanie przysłonić widoku niedźwiedzia babilońskiego. Mała, rdzawa kropka rosła w zatrważającym tempie.
 Te bestie na czas zimy zapadały w hibernację, jednak Psom co roku udawało się odnaleźć przynajmniej jednego przedstawiciela, który gwizdał na prawa natury. Tym razem mieli szczęście.
 Rosłe cholerstwo nie spało. Więcej nawet — usłyszało ich.
 W chwili, w której ponad ośmiometrowe bydle zwracało pysk w stronę nadbiegających członków gangu, Grow gwałtownie przyhamował. Dał się wyprzedzić.
 Komu przypadnie pierwszy cios?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Liam ruszał się tak szybko jak był w stanie, a i tak był w tyle. Może nawet za bardzo i przez to skupiał się bardziej na tym by nie stracić reszty z oczy, co nie było aż tak trudne jak zakładał. Ciężej też było mu omijać dosłownie wszystkie drzewa i krzaki i tracił przy tym na prędkości. Nie tak łatwo bym wielkim gadem, gdzie inni zamieniali się w bardziej zwinne stworzenia jak wilki czy kotowate. Nawet drugi chart będący ptaszyną miał znacznie lepiej. I wśród tych wszystkich pięknych, sierstnych czy pierzastych wymordowanych był sobie taki Liam, któremu dostały się w udziale krokodyle geny.
Ale zdecydowanym plusem tej formy była jego odporność, masa i siła szczęk. Prawdę powiedziawszy Liam był jak opancerzony czołg wśród innych wymordowanych. Ponieważ ważył koło tony to ciężko było go przewrócić na nieosłonięty, miękki brzuch, a pancerz w postaci grubych łusek pokrywających resztę ciała zapewniał wystarczającą obronę. Każde nieostrożne stworzenie, które myślałoby, że może zranić Liama szybko nadziewało się na ogromne szczęki krokodyla, z łatwością łamiące kości.
Przynajmniej tyle, pomyślał, szarżując przez kolejne zaspy. Czasem musiał zamykać powieki przed śniegiem, który fruwał dookoła. O ile uwielbiał zimno, tak te wkurzające opady już niekoniecznie.
Był już trochę nadwyrężony bieganiem, kiedy dotarli do niedźwiedzia. Liam za późno trochę zarejestrował to, że Wilczur się zatrzymał, a biegając w stałym tempie po prostu nawet nie chciał się zatrzymać, z obawy, że jak straci tempo to dogoni wszystkich jak już będzie po ptakach. A on przecież też chciał coś pokazać, udowodnić siłę własnych szczęk i może być bardziej rozpoznawalnym wśród innych psów.
Rozmiary niedźwiedzia robiły wrażenie. Wszystko inne zresztą też, ale Liam wcale nie był mniejszy, bo przecież mierzył z 6 metrów. Prawie. Może niecałe tyle, albo może i więcej? Trudno powiedzieć, nigdy nie miał okazji się zmierzyć. Ruszył naprzód, wprost na niego. Inni mieli czas na okrążanie niedźwiedzia dookoła, ale nie on. Zresztą, po co miałby to robić? Przynajmniej się do czegoś przyda i odwróci uwagę. A może nawet upierdoli niedźwiadkowi jedną z łap.
                                         
Liam ♥
Chart     Poziom E
Liam ♥
Chart     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zwierzęcy pysk rozchylił się, buchając kłębem pary i ukazując biel ostrych zębów. Czuł jak wszystkie mięśnie napinają się pod grubą warstwą skóry i gęstej, najeżonej sierści, przygotowując ciało do wymierzenia ataku na odsłonięty cel. Dotychczas złożone skrzydła, które wyrastały z łopatek, rozłożyły się nieznacznie – na tyle, na ile pozwalało mu otoczenie – jednak tyle wystarczyło, by w oczach ofiary wydawał się znacznie masywniejszy i silniejszy. Choć wszystko działo się nadzwyczaj szybko, każdy jego ruch wydawał się być przemyślany, nawet jeśli to instynkt zdawał się przemawiać przez spojrzenie oczu, których srebrzysta barwa niemalże doszczętnie skryła się za czernią rozszerzonych źrenic, które starały się wychwycić każdy szczegół otoczenia, w którym znajdowała się ich przyszła kolacja.
Łeb wymordowanego opadł na wysokość grzbietu, gdy ten z coraz większą szybkością zbliżał się do samotnego niedźwiedzia – chciał osłonić swoje gardło przed śmiercionośnym atakiem. Zwierzęta bywały bezmyślne, ale wiedziały, co należało robić, gdy ich życiu zagrażało niebezpieczeństwo.
Będąc już wystarczająco blisko, odbił się od ziemi, wykonując krótki skok ku ofierze. Jedna z łap z dużą siłą trzasnęła o cielsko niedźwiedzia, a pazury bez litości usiłowały zatopić się w skórze i zakleszczyć na tyle, by Rottweiler na moment był w stanie przytrzymać ofiarę. Zęby zastępcy najpierw ostrzegawczo kłapnęły tuż nad uchem zaatakowanego, zanim ten podjął się pierwszej próby skosztowania jego krwi, gdy obrał za cel bok jego szyi.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

"Zróbmy to. Kreatywności nam nie brakuje."
Zróbmy, ale co?
Odpowiedziała tajemniczym uśmieszkiem, zerkając z ukosa na oczy Bernardyna. Jego łaskoczący oddech zadziałał na wrażliwe bodźce dziewczyny, sprawiając, że poczuła falę nagłego dreszczyku, przemieszczającego się w ekspresowym tempie od ucha wzdłuż szyi.
Rzeczywistość wirowała coraz nachalniej.
Bitwa na śnieżki może i była pewną formą rozrywki, ale zważywszy na fakt, że She za zimnem jako tako nie przepadała, wizja śniegu dostającego się za kołnierz kurtki i wszędzie tam, gdzie nie powinien się znaleźć, nieszczególnie przekonywała egocentryczną księżniczkę.
Pokręciła głową, marszcząc nos.
Może zacznijmy od ogarnięcia większej ilości alkoholu — rzuciła typowo, wzruszając ramionami. Nie lubiła tego stanu, kiedy żaden pomysł nie okazywał się być odpowiednim do zrealizowania. Procenty już zdążyły niebezpiecznie uderzyć czarnowłosej do głowy, więc wpadała wyłącznie na absurdalne myśli, ale musieli spojrzeć prawdzie w oczy: co właściwie mogli robić na takim pustkowiu? Dopóki polowanie trwało, byli skazani na pilnowanie ognisk, rozmowy i picie.
Ona potrzebowała czegoś więcej. Rozpierdol kojarzył się She z czymś znacznie mocniejszym.
Podpal coś. Podpal, podpal, podpal.
Zawiesiła wzrok na płomieniach.
Zwrócisz na siebie uwagę. No, dalej.
Lubisz to, prawda?
Uwielbiasz.
Zrób to.
Zrobię to.
Zrób.

Na buzi pół Japonki zamajaczył nieodgadniony wyraz. Kąciki ust zadrgały, jakby lada moment miała wybuchnąć śmiechem.
Przebiegła wzrokiem po Jericho, machając w jego stronę zawartością naczynia. Na zachętę, żeby też zamoczył gardło. Poza tym, nie głosowała na nikogo. Przeczuwała, że tym, który dopadnie zwierzynę jako pierwszy może być Grow. Z drugiej strony, równie dobrze mógł być to ktoś inny. Takie gdybanie.
Sięgnęła po maliny, ponownie "kładąc się" na kolanach Jekylla. Jakoś musiała dotrzeć do Insomnii, nie? Gdy wyprostowała plecy, bez zastanowienia wepchnęła na język kilka zabranych owoców. Zaczęła przeżuwać i... wtedy się skrzywiła. Raz, drugi, potem trzeci — cholerstwo rzeczywiście było mocne.
Podniebienie Ratlerki gorzko zapłakało.
Kurrrwa... — jęknęła nagle i tym razem to ona wyrwała z rąk doktora trzymaną wcześniej butelkę. Momentalnie podstawiła szkło do warg, zapijając nieprzyjemny smak. Tylko wstawiona Iriye mogła wpaść na tak genialny pomysł, żeby popić go trunkiem.
Poczuła, że cała zawartość żołądka podchodzi jej do gardła. Wciskając flaszkę między nogi, rozsunęła stopy, pochylając twarz do przodu. Splunęła.
Ja pierdolę... pachnie... zajebiście, ale... z czym ty to jeszcze... zmieszałaś? — wybąkała komicznie przerażonym głosem w stronę malutkiej Ev, łapczywie wdychając mroźne powietrze przez szeroko otwarte usta.
Chciała więcej, tak?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 3 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach