Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 1 z 7 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Go down



Po czterdziestu dwu latach bycia wilkołakiem - powiedział,
napotykając wzrok wiedźmina - wręcz wypadało wreszcie kogoś zagryźć.

Andrzej Sapkowski – Sezon burz

Nie mieliśmy żadnych szans na zwycięstwo. Krew zalewała nam oczy, wsiąkała w ubrania, pięści ciążyły, jakby wyładowano je setkami kamieni.

Byli mniej liczni, ale posiadali siłę, o której nam się nie śniło. Wyszkolenie wykraczające poza nasze możliwości miało nas zniszczyć, zetrzeć w proch. Sprzęt ze stali spotykał się z naszymi ramionami, wciskał się w nie jak w masło; bezproblemowo, szybko, z zerową litością. Metal atakował łapy i orał pyski. Mieliśmy jednak to, czego im zabrakło.

W porównaniu do nich działaliśmy w zwarciu. Jak jeden organizm. Parliśmy przed siebie i atakowaliśmy, zgodni w każdym geście i w każdej idei. Kiedy jeden z nas ginął to tak, jakbyśmy stracili kawałek ciała. Palec u dłoni. Mięso spod żeber. A przecież wiecie co się dzieje, gdy mięśnie odnoszą rany. Wytwarza się adrenalina. Targały nami dreszcze, impulsy zmuszające do dalszej walki mimo wyczerpania, mimo smaku miedzi w ustach.

W całym tym chaosie wygraliśmy tylko dlatego, że czuliśmy w powietrzu ból towarzyszy. A to nas nakręcało. W przeciwieństwie do DOGS, wróg działał sam. Było bardzo dużo wrogów, ale to tylko jednostki. Gdy skasowało się jedną, ich mur po prostu słabł, tracił cegłę. Gdy atakowano nas, zamiast łamać się pod naporem ciosów, stawaliśmy się tylko mocniejsi i mocniejsi...

Niewielu z was pamięta tych ludzi. To szczere oddanie, które widziałem w dniu, w którym wyruszyli pod moim sztandarem prosto w łapska śmierci. Wierzyli w ochronę, którą dawał im gang, a mimo tego polegli. Często był to koniec beznadziejny. Strzelano do nas jak do świń na ubój. Miażdżono wspinające się po górzystych ścianach sylwetki. Pamiętam każdy dźwięk kruszonych kości. Każdy wrzask. Każde przekleństwo.

Dotarliśmy do wroga mocno przerzedzeni w szeregach, ale zacisnęliśmy zęby na jego gardle. Od tego czasu mija blisko sześćset lat. Czy zwyciężyliśmy? Sądziłem, że nie. Przez bezcelową szarpaninę topiliśmy śnieg gorącem naszej krwi. W górach Shi było duszno od zapachu, od oddechów. Wróciliśmy skonani i świadomi tego, że wygrana to skutek posiadania tylko trochę więcej szczęścia niż fart, jaki przysługiwał nieprzyjaciołom.

Zapłaciliśmy jednak tak wysoką cenę, że nie mogliśmy się poddać. Gang dostał fundament potężniejszy od tego, które posiadają inne grupy. Tylko my wiemy, jak długie są noce po stracie setek towarzyszy. Tylko my tak dobrze znamy smak przypominający zassanie się na miedziakach. Tylko nasze ciała kojarzą niemoc, znają wysiłek wkładany w każdy krok, każde zaczerpnięcie tchu.

Obecnie to my staliśmy się symbolem siły. Ponieważ idąc w bój jesteśmy obwarowani niewidzialnymi murami. Jeżeli ktoś zaatakuje nasze plecy, natrafi na Psa, który je chronił. Mamy oczy szeroko otwarte nie po to, żeby skupić się na wrogu. Naszym celem jest obrona. Broniąc towarzysza nokautujemy przeciwnika, wciskamy jego gębę w piach, aby już nigdy nie zadał ran innemu Psu — mścimy się za krzywdę, którą wyrządzono krwi z naszej krwi. A w tym samym czasie ktoś, kto pragnął zadać cios nam, jest rozszarpywany przez kompana będącego naszą tarczą.

Ci którzy polegli w konfrontacji z WEREVOLVES działali bardzo podobnie do tego, jak działamy obecnie. Ale teraz jesteśmy silniejsi. Bardziej wyhartowani. Wyczuleni. I duży bagaż doświadczeń zawdzięczamy właśnie im. Osobom, które bez cienia litości stawały między ostrzem wroga a sojusznikiem. Które łapały w nagą dłoń rozżarzone pręty, aby blizny nigdy nie oszpeciły towarzysza. Dla tych, którzy na widok zbliżających się niedźwiedzi, postanowili zacisnąć zęby i udowodnić, że wygrana nie była przypadkiem. Że jesteśmy w stanie rozbić każdą przeszkodę.

Dlatego teraz wiem, że odnieśliśmy sukces. Nie dało się nas wytępić. Nie pozwoliliśmy, by los postawił na nas krzyżyk. Skonfrontowano nas z lepiej wyszkolonym agresorem i zwyciężyliśmy. Mimo wyczerpania zmierzyliśmy się z bestiami, które przybyły na rzeź wiedzione zapachem krwi. Dlatego dziś raz jeszcze udowodnimy na co nas stać. WEREVOLVES już dawno odeszło w zapomnienie, ale nasze Charty wytropiły niedźwiedzie babilońskie. Mamy szansę na symboliczny gest wobec wszystkich tych, którzy walczyli do ostatniej sekundy za nieśmiertelne idee. Teraz my im pokażmy, że równie zaciekle staniemy do walki, by uczcić ich pamięć!


— Sama historia dotycząca WEREVOLVES znajduje się tutaj.
— Po przemowie Wilczura (opisanym wyżej) zaczynamy polowanie na niedźwiedzia babilońskiego. W polowaniu nie każdy musi brać udział: jednostki niebojowe tym bardziej nie mają obowiązku pchania się w paszcze bestii. Zabicie niedźwiedzia jest jedynie symbolem.
— Lokacja to lasy blisko Edenu. Znajdujemy się jeszcze na Desperacji, jednak zalesienie jest tu gęściejsze.
— Pora roku to zima. Warstwa śniegu jest bardzo okazała. Buty zapadają się w puchu.
— Na niedźwiedzia polujemy w zwierzęcych formach. Jeżeli ktoś jej nie posiada (lub jest ona bezużyteczna) może polować w wersji ludzkiej.
— Część z was musi być odpowiedzialna za sam prowiant, a także podtrzymanie palenisk i pilnowanie ubrań tych, którzy na czas polowania przybrali inną formę.

TEMAT STWORZONY DLA WSZYSTKICH PSÓW: MOŻNA ŚMIAŁO WBIJAĆ.
Dodatkowo uprasza się o w miarę krótkie posty, żeby akcja szła wartko.
Nie trzeba trzymać się kolejki; jeżeli ktoś nie odpisuje dłużej niż 2-3 dni, to pomijamy bez bólu.
To ma być tylko zabawa. Łatwy pretekst na zintegrowanie się.

Póki co czekam na posty do 27 lutego.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Słowa wypowiadane przez Wilczura były zniekształcone przez trzaskanie drewna w palenisku i docierały do Bernardyna w zubożałej wersji, a on sam nie spijał każdego zdania z jego ust, ani tym bardziej nie stał na czele roznegliżowanych, łaknących niedźwiedziej krwi samobójców, którzy prężyli mięśnie, demonstrując swoją gotowość do zatopienia zębów w zwierzęcym mięsie. Banda dzikusów.
 Nadąsany Dr siedział skulony pod ciężarem starego koca i trząsł się z zimna. Mróz pieścił skórę i zaglądał pod każdy skrawek ubrania. W ramach przywrócenia do organizmu pierwiastka ciepła, czasem dla odmiany dorzucał parę kawałków zebranego wcześniej drewna do ognia, chłonąc wątpliwe ciepło, bijące od płomieni, ale one nie chciało przeniknąć do zmarzniętych, starych kości. Zadrżał, kiedy zerwał się porywisty wiatr i strzepał z wierzchołków drzew śnieg. Upewniwszy się, że miał pod kocem flaszkę z procentami, przemieścił się, by znaleźć się bliżej ognia, ale jednocześnie na tyle daleko, by nie wpaść wprost w jego perwersyjnie języki, które z lubością otaczały gałęzie. Przegrał zakład, a jego konsekwencją było uczestnictwo w świecie. Przypadła mu jednak jedna z przyjemniejszych w jego mniemaniu ról. Był odpowiedzialny za utrzymanie płynącego żaru w optymalnym natężeniu. Taka funkcja mu odpowiadała, bo przynajmniej nie musiał grząźć w postaci chuderlawego lisa w śnieżnych zaspach i tonąć w nich, przemoczony do cebulek kosmyków rudego futerka.
 Przetoczył wzrokiem po osobach, które znajdowały się w jego zasięg, a z ust uleciało powietrze. Chłód wdarł się do jego gardła. Zadrżał, pocierając nasadę szczypiącego przez mróz nosa palcem. Zachoruje w pierwszej kolejności.
 — Kretyni — mruknął pod nosem, postrzegając ich jako potencjalnych pacjentów z odmrożonymi kończynami. Doceniał samą ideę święta, ale jego charakter był przez Bernardyna nie do przetrawienia. — Idealny pretekst do rozpętania epidemii grypy.
 Złapał w palce gałąź. Stopniowo kostniały od zimna, więc każdy ruch paliczków mógł zapobiec odmrożeniu. Zaczął ryć końcem kija najpierw w śniegu, a potem w ziemi. W międzyczasie Wilczur włożył kij w mrowisko ku pokrzepieniu serc patriotą. Wybuchła wrzawa.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Wyjątkowo dobrze się bawiła. Tak dobrze, że nie mogła znaleźć sobie miejsca, latając jak oparzona w jedną i drugą stronę, byle tylko cokolwiek robić. Dokładała zebranego chrustu do ognia, w międzyczasie zamieniając parę słów z każdym, kto napatoczył się obok niej. I bynajmniej nie była to zasługa otwartego charakteru czarnowłosej — raczej alkoholu, który raz po raz znajdował się w jej ustach, ubywając z trzymanej w ręku butelki zdecydowanie w zastraszającym tempie. Nie przeszkadzał Iriye nawet chłód. Stare, podarte rękawiczki bez palców jako tako chroniły dłonie przed mroźnym powietrzem, a chusta, którą zwykle przewiązywała sobie nadgarstek, widniała wówczas na szyi, aby w razie czego mogła zakryć nią połowę twarzy. Zrezygnowała nawet ze skąpego ubrania — poświęciła się, cholera! — narzucając na wierzch znoszoną, męską, czarną, "militarną" kurtkę; odrobinę przydużą. Zawiniętą najprawdopodobniej komuś, z kim kiedyś spała.
Gdy Growlithe zaczął mówić, przystanęła, tuż obok paleniska, a oczy Shenae świeciły się już nie tylko dzięki procentom, które powoli zaczynały na nią działać, ale z samego podekscytowania. Nie zamierzała brać udziału w polowaniu i nawet sobie tego nie wyobrażała, jednak fakt, że od momentu, kiedy zgraja żądnych krwi buntowników wyruszy na rzeź, dzieliły ich zaledwie chwile, nakręcał ją bardziej niż najlepsze pieszczoty. Miała szaleńczą ochotę zobaczyć to z bliska.
Uniosła szkło w górę, drugą rękę przykładając do buzi. Z gardła dziewczyny wydobył się donośny dźwięk, przypominający wycie psa, zlewając się wraz z okrzykami pozostałych. Nie była jedyną, która wyczekiwała rozpoczęcia świętowania.
Czuła, że buchające ciepło ogniska, w połączeniu z płynącym w krwi trunkiem, zbyt mocno rozpala jej ciało. Zerknęła z ukosa, dostrzegając skuloną pod kocem postać. Aż parsknęła cicho, znacząco się przysuwając.
Co jest, doktorku? — rzuciła dziarsko, nachylając głowę nad jasną czupryną. — Wyciągaj swoją flaszkę — dodała zaraz, z typowym dla siebie podtekstem w głosie, filuternie uśmiechając się jednym kącikiem. — Bo masz jakąś, nie? Musisz się ze mną napić. Siedzisz tu jak pieprzony głaz. — Niski, nieco pretensjonalny ton zastąpił szelmowską nutkę.
Potrząsnęła własną butelką, kucając lekko pokracznie, jak gdyby miała stracić równowagę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Skulił się bardziej, próbując powstrzymać drżenie skonfundowanego przed drgawki ciała. Jedna z dłoni zacisnęła na butelce. Nie powinien pić, a jednak zapotrzebowanie na rozgrzewające promile powoli przejmowało kontrolę nad zdrowym rozsądkiem. Dawno przegrał z nałogiem, więc dlaczego tak się przed tym wzbraniał? Co z tego, że przez płynące razem z krwią w żyłach procenty robił się bardziej wylewny i towarzyski? Dalej, Jek. Napij się, tylko spójrz na te wykrzywione w radości mordy. Będzie fajnie, kusił drzemiący w nim alkoholik.
 Potrząsnął nieprzytomnie głową. Miał ochotę skonfrontować knykcie z zębami, które zaczęły się do niego szczerzyć w podstępnym uśmiechu. Skupiony na wydłubywaniu w ziemi smętnego epitafium do królowej medycyny, podniósł głowę do góry. Jego badawcze spojrzenie prześlizgnęło się po znajomej twarzy. Opadające na ramiona czarne włosy wirowały razem ze śniegiem. Z jej ust padła dwuznaczność, ale Dr nawet nie zareagował, chociaż pewnie nie mógłby doliczyć się na palcach dwóch dłoni prymitywów, którzy polecieliby na taki tekst. Palce mocniej zacisnęły się na flaszce.
 — Ktoś musi przemówić wam do rozsądku — burknął zrzędliwie, niczym emeryt, lecz jego twarz nie była naznaczona starością. Trzymał się świetnie, jak na starcze lata, przynajmniej zewnętrznie, bo wewnątrz juz dawno zgnił.
 Zarejestrował moment, kiedy kobieta zachwiała się, kucając. Jego ręką instynktownie spoczęła na ramieniu Ratlera, w ramach asekuracji. Smród przypalonych, ludzkich zwłok to ostatnia rzecz, którą chciał poczuć. Zresztą prostytutka była ładna i genetycznie czysta. Mógł ją zmutować z ciekawym przypadkiem i zaobserwować przy okazji zmiany zachodzące w jej smaganym przez gorączkę ciele oraz towarzyszącej jej przy tym ekspresji. Na samą myśli się rozweselili. Zmarnowanie jej potencjału w takich okolicznościach byłoby haniebnym czynem.
 Wyciągnął butelkę, ale nie objął jej szyjki ustami. Uniósł ją ku górze w ramach wzniesienia toastu. Przez ten gest koc opadł mu z ramion, ale w tym momencie nie zwrócił na to uwagi.
 — Za twój potencjał, candy — Na jego usta wślizgnął się nieprzyjemny, lisi uśmiech. Uderzył powierzchnią butelki o tą, którą trzymał w dłoni She, po czym skosztował trunku.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

- Ooo, tu jesteście! - Rozległ się w pewnym momencie dobrze wszystkim znany głos młodej Leather, na dźwięk którego niektórzy z automatu doświadczali palpitacji serca. Jej pojawienie się zazwyczaj oznaczało koniec ciszy i spokoju, toteż jeśli ktoś ich właśnie poszukiwał, w tym momencie mógł z czystym sumieniem wywiesić białą flagę. Nayami była w wyśmienitym humorze pomimo faktu, że czynny udział w polowaniu został jej kategorycznie zabroniony. Była jednak szczęśliwa już z samej możliwości bycia w pobliżu i przydania się na cokolwiek. Już w tej chwili trzymała w rękach kilka kompletów ubrań, które ich właściciele powierzyli jej opiece. Miała dopilnować, by nigdzie nie zaginęły aż do powrotu ekipy z polowania, a że była to fucha dość bierna, mogła się nią zająć przy ognisku. Była co prawda dobrze wyposażona na posiadówkę w zimnie - jak rzadko w butach, w długich spodniach i ukryta pod kurtką. Miała nawet elegancką czapkę, którą czyjeś sprawne dłonie wydziergały na szydełku. Kolor nie zachwycał, ale w uszy grzało odpowiednio. Z ramion zwisał jej jeden z koców, powiewający za idącą energicznie dziewczyną niczym peleryna superbohatera. Zatrzymała się własnie przy palenisku, od razu wyłapując znajome twarze.
- Cooo robicie? - zapytała przeciągle, przysiadając się po drugiej stronie doktorka. Stertę ubrań położyła sobie na skrzyżowanych po turecku nogach i zabierała z niej po jednej sztuce, każdą po kolei schludnie składając. To mogło ją zająć na przynajmniej kilka minut; trwanie w bezruchu było przeciwne jej naturze, podobnie jak milczenie.
                                         
Insomnia
Maltańczyk     Opętana
Insomnia
Maltańczyk     Opętana
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nayami Leather


Powrót do góry Go down

Wsłuchując się w słowa rzucane przez Wilczura, Liam za bardzo sobie przypominał, że był jeszcze trochę zbyt beznadziejnych Chartem. Nawet się nie popisał, gdy pozostałe dwa wykonały lwią część zadania. A mowa, cóż, chłoną ją całym swoim zamarzniętym serduszkiem. I szczerze powiedziawszy, bardzo odpowiadało mu to, że nie polowali w środku dnia, skąpani w piekielnym słońcu gdzieś pośrodku niczego. Chyba jednak innym nie było tak dobrze, pomyślał, zerkając w stronę ognia. Nie dało się jednak ukryć, że jeszcze był zbyt krótko by czuć się pewnie w towarzystwie tych, którym w zasadzie zawierzał już swoje życie. Ledwo imiona co poniektórych pamiętał, a już o wyglądzie nie wspominając. Ciemności panujące w kryjówce nie pomagały poznawać nowych twarzy.
Liam rzucił siedzącym przy palenisku skromne cześć, takie dość ciche i nieśmiałe. Nie widział sensu w proszeniu kogokolwiek o popilnowanie rzeczy, a po prostu zostawił je tam, gdzie wiedział, że na pewno tam zostaną. A nawet jeśli, któryś z psów miałby je zabrać... to znajdzie sobie nowe. Chwilę potem przybrał swoją zwierzęcą postać. Prawie sześciometrowe bydlę czekało na poprowadzenie akcji i miał szczerą nadzieję, że przebiegnie ono w miarę sprawnie. Chyba każdy na to liczył.
Może i był chartem. Ale wizja zatopienia kłów w jakimś tam niedźwiedziu jako symbolu była znacznie ciekawsza niż siedzenie przy ogniu i powstrzymywaniu otoczenia przed odmrożeniem ci dupska.
                                         
Liam ♥
Chart     Poziom E
Liam ♥
Chart     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Parsknęła raz jeszcze, bo perspektywa przemówienia do rozsądku zgrai pobudzonych zwierząt była dla niej co najmniej zabawna. Tego był w stanie dokonać jedynie Wilczur, a on... nie wyglądał wówczas na kogoś, kto pragnął powstrzymywać gang przed czymkolwiek. Słowa zostały rzucone, zbliżającą się jatkę można było więc uznać za rozpoczętą.
Jak zawsze niezawodny — mruknęła figlarnie, czując na ramieniu dotyk Jekylla, dzięki któremu utrzymała się na zgiętych nogach. Gdy uniósł szkło, stukając nim o trzymaną przez She butelkę, usta dziewczyny wygięły się w zadowolonym, tryumfalnym uśmieszku. Nie miała pojęcia, że wymówiony przez niego potencjał miał prawdopodobnie zupełnie inne znaczenie, niżeli wydawało się Ratlerce. Najważniejsze było to, że skutecznie połechtał jej ego.
Za mnie — dorzuciła ostentacyjnie, upijając solidny łyk płynu. Nie przestawała szczerzyć się niczym dziecko, które właśnie dostało lizaka.
Klapnęła bokiem, chowając stopy pod tyłek. Jak najbliżej, bezczelnie przekraczając strefę komfortu siedzącego obok Psa.
Powinieneś do nich doł--... — Gdy tylko zaczęła mówić, pojawienie się Insomnii skutecznie odwiodło ją od uwagi, którą chciała się z nim podzielić. Zamiast tego skupiła wzrok na ciemnowłosej, drobnej siedemnastolatce. Procenty robiły swoje — po niczym innym myśli prostytutki nie rządziły się swoimi prawami tak dobitnie, jak w przypadku alkoholu. Wpadła na genialny pomysł.
Pijemy, bawiąc się w jebane skały. — Wychylając tułowie w kierunku nastolatki, nie omieszkała oprzeć dłoni na nodze Jekka. — Masz, mała. — Wyciągnęła przed siebie rękę z flaszką, patrząc w zadziwiająco złote tęczówki. — Zabaw się trochę, szmatami zajmiesz się potem. — Wypowiedziane słowa zabrzmiały w sposób nie przyjmujący odmowy. Mrugnęła szelmowsko, wciąż trzymając palce na części ciała Bernardyna.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Skrzywił się, kiedy napój zapalił w gardło i otarł wierzchem zimnej dłoni o usta. Już prawie nie czuł w niej palce. Skostniały przez mróz. Powoli zaczęło mu być wszystko jedno. Nawet wrzask, który doleciał do jego uszu mu nie przeszkadzał. Może właśnie dlatego nie dosłyszał krótkiego "cześć", które padło z gardła mijającego ich charta. W pełni skupił się na sylwetce wesołej brunetki. Patrzył jak przełyka kolejne parę łyków alkoholu, a parę kropel strumyczkiem wylatuje z pomiędzy zaciśniętych na szyjce butelki warg i spływa po linii szczęki. Dr odruchowo skonfrontował palce ze skórę dziewczyny, w celu zgarnięcia tych paru kropel, ale one uciekły, zanim po nie sięgnął i wsiąkły w kołnierz jej kurtki.
 Potoczył wzrokiem nad jej bark i zerkał na stojącego dwa metry przed nimi krokodyla (chciał pulę jego genów w kolekcji!), ale jego uwaga szybko została rozproszona przez perlisty śmiech Ratlera. Zabrzęczał w jego uszach, przez co zmrużył oczy, aby odgonić pulsujący ból jednej ze skroni, a wtedy przewinęła się kolejna znajoma sylwetka. Dziecko burdel-kinga, której przypadła zaszczytna rola szatniarki. Nie zdążył udzielić jej odpowiedzi. Kobieta go w tym wyręczyła, znów szczerząc zęby w uśmiechu, ale ten przestał Bernardynowi przeszkadzać.
 — Marzniemy — dorzucił do pakietu, odchylając głowę delikatnie w tył. Wtem sposób candy mogła wygiąć się do siedzącej po jego drugiej stronie szczeniaka. Czując jej palce na materiale spodni, zrobiło mu się trochę cieplej, ale nie zareagował. Zamiast tego wypił duszkiem ćwierć zawartości butelki i oddał ją Ratlerce, która tak chętnie podzieliła się alkoholem z młodszą koleżanką. Chyba powinien odradzić dzieciakowi kontaktu z procentami, ale takowe już rozgaszczały się w jego krwiobiegu, więc w tym stanie nie pełnił dobrego materiału na moralizatora, dlatego zbył namowy prostytutki milczeniem, a siedemnastolatce posłał wymowny uśmiech, do zestawu dorzucając wzruszenie ramion. — Namawiasz ją do złego — wymamrotał do ucha candy, bo akurat znajdował się w jego zasięgu, po czym szturchnął dziecko w ramię. — Odpuść. Do rana będziesz je składać.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Biegła. A raczej próbowała biec z niepełnosprawną nogą. Co prawda z boku wyglądało to dość pokracznie, wręcz zabawnie, ale naprawdę się starała. I gdy tylko ujrzała już małą grupę Psów siedzących przy ognisku, przyspieszyła. Nie chciała, by cokolwiek ją ominęło, żeby jakakolwiek drobnostka ją ominęła. To było ich wspólne święto od bardzo dawna. Wreszcie mogli wszyscy razem spędzić trochę czasu.
Uniosła rękę i zaczęła energicznie machać w ich stronę, chociaż było pewne, że raczej jej nie dostrzegą. A skoro wzrok jej nie dosięgnie, to słuch na pewno.
Ahooooj! – rzuciła radośnie jeszcze bardziej przyspieszając.
I to był błąd.
Noga zahaczyła o drugą nogę, a równowaga postanowiła w tym momencie cmoknąć ją w trąbkę. Do ostatniej chwili rozpaczliwie machała obiema rękoma na bokach, chcąc pozostać na nogach, ale nim zdążyła cokolwiek zrobić, poleciała do przodu.
Wprost na Jekylla.
Wylądowała jak długa na jego kolanach, z wyprostowanymi rękoma przed siebie, przez co chcąc czy nie, zahaczyła również o ciemnowłosą obok.
… bezpieczna! – pospiesznie wygramoliła się, siadając obok Jekylla i rozpromieniła się uśmiechem, niemal rozświetlając okolicę dookoła.
Gdybyś mnie nie złapał, pewnie zabolałoby bardziej. Prawie zawału dostałam~Ruszyli już?
                                         
Eve
Kotek     Anioł
Eve
Kotek     Anioł
 
 
 

GODNOŚĆ :
Eve, ewentualnie Ewa, Matka Ludzkości, Pierwsza Kobieta na Świecie.


Powrót do góry Go down

Zamarła z czyjąś koszulką w rękach, wyrwana z cyklu machinalnego składania. Wystarczyłyby dwie sekundy, by ubranie znalazło się w formie schludnej kostki, jednak gest Ratlerki zadziałał jak hamulec bezpieczeństwa. Złota zasada brzmi: jak dają, to bierz, a nie była w stanie wziąć oferowanej jej butelki, póki obie dłonie miała zajęte. Na zmianę planów wystarczyło jedno mrugnięcie, podczas którego podniszczony podkoszulek wrócił do reszty sterty na podołku Leather, a palce dziewczyny zamknęły się na szklanym naczyniu. Ogólnie od tego momentu nie za bardzo wiedziała, co dalej. Do tej pory nie piła alkoholu, bo zwyczajnie nie zdarzyło się, by został jej zaproponowany; nie była zaś tym typem, który sam się dopomina. No dobra, była, ale nie w temacie rzeczy, która cieszyła się tak wielką popularnością, że aż trochę głupio jej było wołać o swój udział. W końcu była jeszcze dzieckiem, nie tylko z wyglądu, ale i w rzeczywistości - miało się te marne naście, a z tego co zauważyła, młodzież nie zawsze była dopuszczana do napojów z procentem. Zależy, na jakie grono się trafiło, a skoro nie miała pewności, odłożyła ową kwestię w czasie. I oto stało się, trzymała w ręku napoczętą już nieco flaszkę, starsza dziewczyna wyraźnie zachęcała ją do spróbowania, a więc...
- Ow, dzięki. Co to? - zainteresowała się. Nie podejrzewała żadnego podstępu ani nic w tym stylu, to tylko jej naturalna ciekawość jak zwykle dawała o sobie znać. Jeśli tylko mogła zadać jakieś pytanie, można było mieć pewność, że padnie ono prędzej czy później. I zazwyczaj padało prędzej, bo młoda wymordowana nie grzeszyła cierpliwością.
Miała już dwa głosy za tym, żeby odpuścić sobie porządki w psiej garderobie, a do owych dwóch szybko dołączył trzeci - jej własny, toteż sterta ubrań została skazana na zapomnienie. Miała na nie przygotowany spory worek, który do tej pory leżał na samym dnie. wystarczyło odpowiednio za niego pociągnąć, by cała konstrukcja wylądowała obok. Potem się schowa rzeczy do środka, jak już będzie miała z powrotem wolne ręce. Albo i nie. Jak szaleć, to szaleć!
Nie chcąc przedłużać, ostrożnie poczęstowała się niewielkim łykiem napoju. Skrzywiła się jeszcze nim zdążyła przełknąć, jednak była wystarczająco dzielna, żeby się nie wycofać. Wiele paskudnych rzeczy już się jadło i piło, stąd sztukę zaciskania zębów miała co nieco opanowaną. Ledwie zdążyła oddać butelkę w ręce She, gdy w ich stronę poszybowała torpeda w postaci małego aniołka.
- Eve! - zawołała w pierwszym odruchu, martwiąc się o stan dziewczyny. - Jesteś cała?
                                         
Insomnia
Maltańczyk     Opętana
Insomnia
Maltańczyk     Opętana
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nayami Leather


Powrót do góry Go down

Był jedną z tych nielicznych osób, które pamiętały wydarzenia sprzed sześciuset lat – wydarzenia, do których sięgały korzenie DOGS. Teraz przysłuchiwał się im w milczeniu, odtwarzając w pamięci niezapomniane starcia. Nie żałował tego, co zostawił za swoimi plecami, bo wszystko to kształtowało to, kim obecnie byli, jak funkcjonowali i ile byli w stanie zdziałać, nauczeni błędami przeszłości. Srebrzyste tęczówki bez wyrazu wpatrywały się w sylwetkę przywódcy Psów, który jako jeden z nielicznych od tamtych czasów był stałym elementem gangu. Cierpliwie czekał na pierwszy znak rozpoczęcia polowania, na którym niebawem wszyscy mieli stać się jednym organizmem formującym się w istną maszynę do zabijania. Już teraz wiedział, że ofiara nie miała żadnych szans.
Gdy przemowa dobiegła końca, postawna sylwetka wymordowanego wyrosła ponad innymi. Był gotowy, by ruszyć naprzód, nawet jeśli polowanie pośród drzew nie było zbyt wygodne. Na szczęście nie mieli do czynienia z płochliwym przeciwnikiem, który miał zerwać się do ucieczki zasłyszawszy pierwsze skrzypnięcie śniegu pod ich łapami. Czasem dobrze było zmierzyć się z czymś, czemu wydawało się, że jest jedynym drapieżnikiem grasującym w tej okolicy.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 1 z 7 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach