Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Go down

× Czas: Kilka dni/tygodni od akcji w kasynie: lato.
× Miejsce: Desperacja, jedno z samotnych, wyschniętych drzew pustyni.


{}

Siedział po turecku na szczycie jednego ze wzniesień, obejmując wzrokiem pustą okolicę.
Przemarsz przez znane sobie tereny miał dla niego wyraz niemal sentymentalny. Zdążył już nacieszyć się spacerem w drodze do kasyna, jednak dopiero dzisiaj mógł zaznać czegoś, co z przymrużeniem oka dałoby radę nazwać patrolem.
Kulawym chodem przeprowadził się przez sztampowe szlaki, kończąc zwiady ledwie godzinę po tym, jak słońce zawisło ponad horyzontem. Był poranek i nie działo się absolutnie nic, co byłoby w stanie zaburzyć mu harmonię krajobrazu. Choć wyrywał się do wyjścia równie zaciekle, co złapany na lasso byk, gdzieś pod tym całym upartym ja, które kazało mu trzymać gardę i gryźć do samego końca, cholernie się cieszył, że nikt nie psuł mu wizji bezproblemowego wyjścia. Nie żeby nie lubił demonstrowania siły (czego?), jednak stan zdrowia nie pozwalał mu na gwałtowne szarże. Był osłabiony i wciąż niósł na ciele wiele ran. O ile fioletowy, powolnie wpadający w żółć siniec na szczęce był pierwszym, co tak bardzo rzucało się w oczy, o tyle bez wątpienia najbardziej problematyczne było lewe ramię, wciąż troskliwie owinięte w bandaż. Nawet teraz, gdy powolnie próbował się podnieść, chwalił w myślach okoliczności, w których nikt nie musiał patrzeć, jak koślawo mu to szło z użyciem jednej ręki.
Nacieszył się wyjściem poza ściany siedziby;  przyszła pora, by uczynić tę rozrywkę mniej samotną.
Cofnął się po podjętej przez siebie drodze, wolno kierując się w kierunku umówionego miejsca.

{}

Chyba sobie żartujesz…
Spod ususzonego, rozłożystego drzewa, sylwetka drobnego Charta musiała wyglądać na niespecjalnie wartą uwagi, gdy z wolna przecinała dzielący ich dystans. Im bliżej się znajdował, tym efekt kruchości nabierał na sile, budząc w otoczeniu co najwyżej wyrazy współczucia dla rozmiaru jak i ogólnej prezentacji, w której niskie ciało ubrane w zbyt rozciągnięte, bądź za duże ubranie, nie wywoływało w nikim grozy. Dokładnie odwrotne zdanie miał zwiadowca, który już z daleka potrafił zauważyć, że Growlithe oczywiście musiał postąpić w niekonwencjonalny sposób.
Czy nawet głupie spotkanie musiało zostać przez niego upstrzone własnymi kolorami…?
Psia horda, której merdające ogony był w stanie rozpoznać już z kilkudziesięciu metrów, skwasiła mu twarz, już na starcie sypiąc mu pod nogi któregoś z towarzyszy Wilczura, który w szczenięcej radości postanowił zapomnieć o tym, że Kurt najzwyczajniej w świecie nie przepadał za zwierzętami. Pies wsparł się na tylnich łapach, opierając przednie kończyny o bok chłopaka, nieświadomie popychając osłabiony organizm do tyłu, o mało nie pieczętując tak śmiałego powitania upadkiem zwiadowcy na tyłek. O Panie… perspektywa spędzenia czasu z tą bandą została skomentowana przez niego jednym spojrzeniem, które Growlithe nawet po tylu latach niewidzenia, mógł rozpoznać doskonale.
- Rozumiem, że jesteś upośledzony, ale branie tylu psów przewodników, to już chyba lekka przesada, nie uważasz? – rzucił ze wstrętem, niedelikatnie odpychając od siebie ucieszonego psa. Może nie na tyle, by wyrządzić mu krzywdę, ale dostatecznie mocno, by dać mu do zrozumienia, że z tym kotem się nie pobawi…
Wydarł z siebie ciężkie westchnięcie, z zawahaniem zaczynając podchodzić bliżej Wilczura, wzrocząc na bandę wyjątkowo nieprzyjaźnie. Większość z nich powinna go kojarzyć równie dobrze, co on je, aczkolwiek nawet w tak krótkiej chwili był w stanie dostrzec jakieś obce jednostki.
Przysiadł obok mężczyzny, nie mogąc się powstrzymać by nie spojrzeć na niego choć odrobinę pretensjonalnie.
- To jakaś kara? – zapytał z przymrużonymi w rezygnacji ślepiami – Czy może z miejsca uznałeś, że spotkanie będzie tak nudne, że musisz sobie wziąć kilka pchlarzy do pogadania?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ubiór – całość fatalnie przykurzona i sprana.

 Dyszał ciężko z pięścią przyciśniętą do splotu i głową między ramionami. Patrzył tępo na bosą stopę i porwane kawałki ubrań, kartek, raportów – wszystkich tych śmieci, które jeszcze opadały na ziemię jak przesuszone liście jesienią.
 Wiedział, po prostu wiedział, że gdyby nie zimny nos, który z taką czułą niepewnością dotknął jego rozgrzanego jak węgiel policzka, wrzask narastający gdzieś wewnątrz niego znalazły ujście. Jeżeli byłoby to konieczne – przepchnąłby się przez ściśnięte jak pusta puszka gardło.
 ─ Już – wychrypiał między gwałtownymi wdechami i szybkimi wydechami. Powoli, jakby bał się, że każdy błędny ruch może zwiastować koniec świata, rozwarł palce. Uniósł rękę, kątem oka dostrzegając jej nienaturalne drżenie. Pies nie cofnął się jednak; wielkie, otwarte ślepia wpatrywały się w niego, a ogon szurał cicho po podłodze, zamiatając strzępy papierów i swetrów na boki. W końcu palce wślizgnęły się w miękkie futro na boku szyi bordera. Pod opuszkami dało się wyczuć statyczne dudnienie krwi.

▼▼▼

 Węszyły. Były plątaniną łap, ogonów i mord. Każdy egzemplarz inny, kompletnie inny od drugiego. Długi pysk, krótkie łapy. Kręcona sierść i zawinięty w precel ogon. Wszystkie ruchliwe, czujne, z zadartymi łbami albo nosami przyciśniętymi do gleby. Z lotu ptaka prezentowały się jak tłum – rzucający się w oczy na całkowitych pustkowiach. Ich cienie rozciągnęły się na ziemi, kiedy na linii widnokręgu zamajaczyła jakaś plama.
 Pysk oblany czernią uniósł się gwałtownie. Grow stał obok jedynego spokojnego psa, który przysiadł na tylnych łapach tuż obok niego.
 Wdech.
 Długi wydech.
 Szary dym na moment przysłonił piegowatą twarz. Abstract skierował uszy w stronę Ailena, gdy białowłosy wyrzucił niedopałek niedbałym pstryknięciem w bok. Papieros śmignął po suchej ziemi, wzbijając w górę minimalną chmurę pyłu.
 Koniec czekania.
 Niespełna kilkadziesiąt metrów przed nim coraz mocniej zarysowywała się znajoma sylwetka. Chude ramiona, ubrania ściągnięte jak na wieszaku, włosy w kolorze duszy. Choć słońce promieniało wysoko na niebie, dzień był raczej chłodniejszy. Nie ulegało jednak wątpliwościom, że wystarczył widok tej wiecznie niezadowolonej mordy, by usta Growa wykrzywiły się w czymś, co przy odrobinie optymizmu we krwi można nazwać uśmiechem.
 Szczególnie po tym, jak dostrzegł nagły zryw Avery. Huragan ruszył.
 ─ Co ty tam mamroczesz pod nosem? Że też się stęskniłeś? – Rozłożył ramiona jak prezenter filmowy, który pragnie wskazać widzom cały świat; a potem zaśmiał się sucho, gdy Ailen zatrzymał się – albo raczej został zatrzymany przez border collie – tuż przed nim. Ramiona opadły. Kąciki ust nie. ─ Nie chcę być niemiły, ale tracisz na wiarygodności, gdy cała twoja gęba wykazuje takie niezadowolenie, przy jednoczesnym uśmiechaniu się. – Tu machinalnie uniósł rękę i postukał się palcem w policzek. ─ Nie myślałeś o jakimś tuszującym tatuażu albo... ja wiem? Sprawieniu sobie smutnej emotki na drugiej połowie? Będziesz się do mnie obracał tym profilem, który obrazuje twoją aktualną naturę. Jestem prawie pewien, że wtedy nasze relacje się ocieplą.
 Sprawiał wrażenie osoby, której w ogóle nie przeszkadzało popiskiwanie Avery. Suka natomiast odznaczyła się ponadprzeciętnym entuzjazmem na widok kogoś, kto w tym momencie po prostu PRAGNĄŁ umiejętności ścinania łbów spojrzeniem. Jej ogon ze świstem przecinał powietrze, a przednie łapy wbijały się dotkliwie w bok Sullivana, podczas gdy pyskiem starała się za wszelką cenę dotknąć jego twarzy. Cicho przypominała o swoim towarzystwie postękując tuż pod jego brodą, gorącym powietrzem dysząc mu w szyję. Grow zdawał się tego nie dostrzegać. Przynajmniej do czasu, aż nie padło zrezygnowane:
 „To jakaś kara?”.
 Podniósł wtedy wzrok.
 ─ Chyba? – mruknął bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego, by zaraz dorzucić głośniejszym tonem; ─ Ale nie spodziewałem się po tobie takiego monologu. Więc widzisz – psy spełniły swoją rolę. Gdyby nie one, przez pół Desperacji milczałbyś jak zaklęty. – Uniósł wyżej kąciki ust. ─ Do czasu, aż przekleństwo nie wybiłoby ci zębów i samo nie wyszło na świat, co? – Wzrok opadł jak ostrze szubienicy. Wcelował błyszczące, niemal jarzące się oczy prosto w twarz Kurta i na kilka długich chwil zapanowała cisza, której ani wiatr, ani żaden pies nie odważył się przerwać.
 Gdzie ty się podziewałeś, Sullivan? Gdzie, do jasnej kurwa cholery, poniosły cię te patykowate nogi? Dlaczego ja o niczym nie wiedziałem?
 Im więcej pytań napływało do umysłu, tym bardziej niemrawa robiła się mina Wilczura. Z sekundy na sekundę tępy uśmieszek słabł – aż wreszcie wargi zastygły w neutralnym wyrazie.
 ─ Ale bądźmy szczerzy – pociągnął wreszcie temat, krzyżując na torsie ramiona i opierając się bokiem o spróchniałe drzewo. Oderwał wtedy spojrzenie od Charta i powiódł wzrokiem gdzieś dalej, na linię horyzontu. ─ Nie przyszedłbyś, gdybym ci powiedział o psach. Dzięki nim trochę... odsapniesz. Ja zresztą też.
 Może nawet, ale tylko może, spędzą miły wieczór.
 ─ Poza tym cię lubią.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Szybko dostałbym skurczu mięśni. – skomentował genialny pomysł Wilczura , starając się zręcznie omijać plączącego się pod nogami psa. Samo patrzenie na ten wulkan energii sprawiało, że czuł się równie zmęczony obecnością Avery, co okupujący płot dachowiec, narażony na słuchanie piskliwego ujadania psa gospodarzy. Hałas, dekoncentracja… wolałby spokojniejsze otoczenie bez mokrego języka wycelowanego w jego twarz.
Aktualną naturę, ha?
Znalazłszy się dostatecznie blisko mężczyzny, przekręcił łeb w prawą stronę, eksponując pusty, przyjemnie gładki policzek, w który zaraz postukał palcem.
- Przecież grzechem byłoby cię rozleniwiać. Umówmy się, że usiądę po twojej prawej, żebyś mógł sobie oglądać tylko ten profil. Sam sobie na nim wyobrazisz odpowiednią emotkę. Zobaczymy czy potrafisz być twórczy. – rzucił z beznamiętnym wyrazem twarzy, aczkolwiek ton głosu nie wskazywał na specjalne spięcie. Jasne, nie podobało mu się, że Growlithe wziął ze sobą całą świtę, która teraz bez przyzwolenia pchała nosy w nieodpowiednie miejsca, ale nie wydawał się specjalnie zesztywniały. Uboga mimika wcale nie równała się tym, że był negatywnie nastawiony do całego świata. Gdy zasiadł po wcześniej wspomnianej stronie, Wilczur mógł z łatwością zauważyć, że Kurt był w gruncie rzeczy przyzwoicie rozluźniony. Spinał mięśnie tylko wtedy, gdy rozochocony do zabawy pies zbierał się na kolejne podchody.
- „Takiego monologu”? – przekręcił łeb, nie do końca rozumiejąc, co mężczyzna zamierzał mu tym przekazać. – Czyżbyś miał mnie za milczka, któremu na siłę trzeba wyrywać słowa z gardła? – zapytał, może nawet w pewnym stopniu rozbawiony, wygodniej układając się obok niego. Miał nadzieję, że Wilczur dopiął do tego podsumowania jakąś etykietkę z napisem „żart”, bo jeśli nie, w istocie zacznie się zastanawiać czy oboje odbierają swoje reakcje w podobny sposób. Czy w ogóle dalej się jeszcze rozumieją? Sporo się popieprzyło przez ten czas…
Zadarł łeb do góry, pozwalając, by na dłuższy moment zapadła cisza.
Dzień faktycznie nie obfitował w specjalne upały. Chłopak zapatrzył się na błękitne niebo, owinięte w większości jasnymi chmurami. Tworzyły sielankowy obraz letniego dnia, nie tylko robiąc za dach dla niepasującej do scenerii, ususzonej na wiór pustyni, ale też szczelnie przysłaniając mu słońce. Westchnął ciężko, przywracając na twarz idealny brak wyrazu – nici z wygrzewania.
Wrócił do niego spojrzeniem, gdy Wilczur podsunął mu pod nos inny temat.
- Nigdy nie czułem się bardziej odprężony… - rzucił cynicznie, idealnie jak na ten moment odsuwając butem natarczywy pysk Avery, który zajął się skubaniem jego sznurówek. Robiła to wyjątkowo precyzyjnie, nawet ich nie rozwiązując. Dlaczego by miała, skoro chodziło jej tylko o to, by Kurt wstał i poświęcił jej uwagę, albo przynajmniej odwzajemnił entuzjazm. Z drugiej strony „zaatakował” go kolejny pysk, który tym razem wycechował się większym taktem i z jęzorem zamkniętym za szczękami, po prostu troskliwie obwąchiwał czubek jego głowy. Ai tapnął psa delikatnie po nosie dwoma palcami, nie wiedząc już jak opędzić się za stęsknionym towarzystwem. Wbił się plecami mocniej w bok Wilczura, nie mając już gdzie odsuwać się przed wesołą ferajną.
- Jasne, że bym nie przyszedł. Wiesz, że ich nie lubię. – nie owijał w bawełnę, torpedując Wilczura wypowiedzią zamkniętą w szczelny kaftanik szczerości. – Są pożyteczne i bardzo dobrze, że choćby z tego tytułu je trzymasz, ale zrozum, że to two-… Avery, do jasnej kurwy-.. – warknął na psa, który jakimś cudem wcisnął mu się na kolana i dopiął swego, składając mu soczystego buziaka na całej długości twarzy. Ai nie wytrzymał. Jednym ruchem wziął z ziemi pierwszy lepszy kamień, wyrzucając go na taką odległość, na jaką pozwalały mu na to wątłe ramiona i brak sprawności w wiodącej ręce. Nie było to może pięć kilometrów, ale kupiło Kurtowi kilka sekund, w których spragniona zabawy suka – wraz z kilkoma innymi, chętnymi do swawoli psami – rzuciła się za kamykiem, jak za najlepszą piłką. Sullivan za to pozostał na miejscu, rozmasowując zadeptaną przez łapy rękę. Ani myślał skarżyć się specjalnie na ból, ale przy obecnej wadzie i stanie raczej ciężko było mu sobie poradzić ze skrystalizowaną energią suki. Szczególnie, że miał za sobą przydługi spacer. Przesunął ręką po twarzy. Cholera, już się zmęczył…?
- Przygotowałeś więcej sprytnych sztuczek na „odsapnięcie” tego pokroju? Co mamy w planach? Sparing z niedźwiedziem babilońskim czy biczowanie?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Kiedy Sullivan usiadł na ziemię, Grow jeszcze przez chwilę wpatrywał się w horyzont. Na linii widnokręgu nie widać było żywej duszy, co nie oznaczało bezpieczeństwa. Wymordowani czaić się mogli wszędzie – również pod postacią sokoła wędrownego albo ssaka przemieszczającego się pod ziemią. A pojazdy? Gdyby mieli pecha i znaleźli się na drodze grupy eksplorującej S.SPEC...
 Wilczur wykrzywił się na sekundę, ale odegnał od siebie cholerne idiotyzmy. Ailen dopiero co wrócił z patrolu – a skoro nie wyrzygiwał mu na buty raportu o zbliżającym się stadzie mantykor, to wszystko powinno grać.
 Usiadł więc koniec końców obok niego, wspierając się łokciem o kolano. Ledwo na niego spojrzał, a już jakiś nerw drgnął na twarzy z rozdrażnienia.
 ─ Zobaczymy, czy potrafisz być twórczy.
Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo. Zacisnął jednak zęby, by nie wypowiedzieć tego zdania na głos, choć gardło drapało go do krwi. „Weź głęboki wdech” ─ podpowiedziała racjonalna część jego ego. „Dotleń mózg. Bez tego zaczynasz szaleć, pamiętasz?”.
 ─ Ostatnio wiele spraw wolisz przemilczeć – wymamrotał z czymś, co przy zdrowych zmysłach można nazwać wyrzutem. Tak jakby każdy Pies przychodził do niego na spowiedź i tylko jeden wyjątek Ailen za każdym razem omijał konfesjonał. ─ Ale może zawsze taki byłeś – dodał już ciszej, zakłócony przez popiskiwania Avery i głośne szuranie pazurów po ziemi.
 To co stało się później nawet u niego wywołało zaskoczenie. Syknął cicho, wbijając łokieć w plecy Kurta, który wcisnął się w niego jakby wierzył, że dzięki temu stanie się niewidzialny.
 „Avery, do jasnej kurwy!”.
 Kamień świsnął.
 Grow powiódł za nim spojrzeniem; ciało dziwnie mu się się napięło.
 Spokojnie.
Zostaw.
 Przetrzymał irracjonalną chęć podniesienia się z ziemi idealnie w chwili, w której Sullivan znów zaczął zrzędzić.
 ─ Łał. ─ Usta Wilczura poruszyły się idealnie na kształt tego słowa. ─ Widzę, że wyostrzyły ci się nie tylko mięśnie, ale też dowcip? Zabawniejszy byłeś w kontenerze. – Zamarł nagle z lekko rozchylonymi wargami. Przez przyćmiony umysł przebiła się jedna myśl, jak ptak, który zapikował prosto w gęstą chmurę. Chciał coś jeszcze dodać, ironia rozsadzała mu gardło od środka, ale wtedy właśnie cichy głos szepnął

NIE.

 i buzia mu się zamknęła na amen. Obrócił głowę, przesuwając spojrzeniem po suchej ziemi, chropowatej od drobnych ziarnek piasku. Źle się do tego zabierał? Patrząc z perspektywy czasu – najwidoczniej tak. Nie mieli ze sobą styczności od wieków i cienka nić, jaka łączyła ich wcześniej, została jeszcze mocniej naciągnięta przez rozłąkę. Kilka kroków w tył będzie oznaczało koniec?
 Grow potarł twarz ręką, zostawiając na niej kilka szarych smug. Przez grubą błonę arogancji przewiercało się przeświadczenie, że stąpa po cienkim lodzie. Ślizga się na znaczonej zygzakami powierzchni i jeden nieostrożny ruch może oznaczać runięcie w przepaść. I to wszystko uwieńczone będzie trzaskiem absolutnym, gdy pod butami zarwie się podstawa ich relacji.
To głupota, westchnął w myślach, stukając palcami w podłoże. Dzieliły ich może miesiące milczenia, ale to nie oznacza, że wszystko się zmieniło.
 Avery szczeknęła, jeszcze nim kamień wyleciał z jej pyska tuż przy bucie Sullivana. Jej długi, puszysty ogon obijał się o boki, a uszy drżały, jakby nie była w stanie sprecyzować, czy chce je położyć po sobie, czy jednak skierować ku Ailenowi. Przednie łapy ugięły się i wyprostowały, kiedy cicho popiskując spojrzała na ciemniejszy przez ślinę kawałek skały.
 Po jej prawej stronie stały dwa inne psy – przerastający ją o dobrą połowę Shirow, który z nisko spuszczonym łbem wpatrywał się w kamień jak w błyskotkę najwyższej wartości i golden retriever, który ugiął przednie łapy, kładąc między nimi pysk – tylne miał jednak wciąż postawione i tylko ogon śmigający w powietrzu dał znać o tym, jak bardzo zainteresowany jest nową zabawką.
 Wzrok Growa mimowolnie padł na bezimiennego sierściucha. Na jego miejscu jeszcze jakiś czas temu znajdowałaby się Tsuki. Naprawdę był takim skończonym deklem, by uznać, że nic się nie zmienia?
 ─ Muszę odpocząć – powiedział nagle i na kilka sekund świat być może przestał funkcjonować, a przynajmniej takie odniosło się wrażenie, gdy ton, który zwykle przybierał cyniczną nutę, teraz stał się aż nazbyt poważny. ─ Od niedźwiedzi i biczowania także.
 Uniósł nagle ramię, w które wbijał mu się Kurt. Nie pokazał po sobie, że nawet taki nacisk aktywował połączenia między nerwami, po których nagle zaczęły ślizgać się informacje o bólu – ubranie skutecznie zakrywało czerwieniejący od krwi bandaż okrywający jego brzuch i pierś, ale nie oznaczało to, że Grow nie zdawał sobie sprawy, co dzieje się pod opatrunkiem.
 ─ Szarpiesz się – syknął nagle, opuszczając rękę na linię jego ramion i przygarniając mocno do siebie. Avery zaszczekała zaskoczona, podskakując lekko i przechylając łeb to w prawo, to w lewo. Jazgot zakończyła przeciągłym pomrukiem, kiedy tylko usłyszała warkliwe: „spokój” właściciela. Zaraz ciało borderki dosłownie zwaliło się na ziemię. Pomiędzy jej łapami znalazł się kamień, który szturchnęła nosem. Pchnęła go w stronę Ailena, a potem położyła pysk na ziemi, nadal wpatrując się w jego twarz. Widać było, że wulkan energii został jedynie uśpiony, bo choć naprawdę posłuchała się rozkazu, to ciało drżało od gorącej żywotności. Była na granicy pomiędzy ślepym posłuszeństwem a pragnieniem zabawy.
 ─ Już? – warknął Kurtowi do ucha, kładąc rękę na jego obojczyku. Sztywno poklepał to miejsce. ─ Czy nadal masz zamiar się rzucać na każdy ruch moich psów? – Głos zszedł mu niemal do szeptu, ale był zbyt zachrypnięty, by uznać to za czysty dźwięk. ─ Nie masz autorytetu, Kurt. Zacznij więc polegać na mnie. – Uścisk zelżał i Sullivan mógł mieć już pewność, że jeśli zechce odepchnąć obejmujące go ramię białowłosego, to zrobi to bez żadnego problemu. ─ Od tego jestem.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

„Ostatnio wiele spraw wolisz przemilczeć”
Uniósł delikatnie jedną brew ku górze, wwiercając w Wilczura spokojne spojrzenie, które pomimo prób nie odgoniło się od zaskoczenia. Czy właśnie usłyszał wyrzut w jego głosie? Powinien poczuć w tym jakąś sugestię? Zastanów się, Ai, czy faktycznie odczuwasz irracjonalną chęć, by wszystko przetrzymywać za bramą zamkniętych ust?
Bzdura.
Wyjaśnienie nasunęłoby się każdemu, włączając osoby, których pojęcie o osobowości zwiadowcy lawirowałoby na poziomie okrągłego zera: były rzeczy, o których mówiło mu się ciężej i takie, o których mówiło mu się lżej. Były osoby, którym wsunąłby do ucha każdy swój sekret oraz takie, którym z zawahaniem powierzałby najbłahszą informację. Były sytuacje, w których był w stanie popłakać się ze śmiechu oraz takie, w których żelazne „nic” skuwało mu szczelnie cały pysk.
Czy tak nie miał k a ż d y?
Czy wedle Wilczura taił przed nim informacje?
Dlatego, że zła była sytuacja czy osoba, która go o to pytała?
A czy w ogóle zadawała pytania…?
Dalsza część wypowiedzi mężczyzny faktycznie utonęła w popiskiwaniach Avery, zmuszając chłopaka do kolejnego przekręcenia głowy, niemniej byle szczeknięcie nie wymyło uwagi przywódcy z myśli zawiadowcy. Natomiast sama ów uwaga nie sprawiła, że było mu specjalnie przykro.
Nawet jeśli nie mogli już powiedzieć, że było jak dawniej, warto wpadać w panikę?
„Zabawniejszy byłeś w kontenerze.”
- Kh, chrzań się.. kiedy to w ogóle było.. – odparował niezbyt błyskotliwie, ale z pewnością była to reakcja jak najbardziej szczera, naturalna i w jego wydaniu. Z pewnością machnąłby przy niej ręką, gdyby wcześniej nie zwerbował jej do pomocy w podtrzymywaniu całego ciała o ziemię, kiedy zdecydował się nieznacznie odsunąć od ciała białowłosego. Nie żeby narzekał, ale wbijający się w plecy łokieć, nie wpasowywał się w te gatunki masażu, które wprawiały go w stan odprężenia. – Lata temu. – podsumował, mrużąc nieznacznie oczy na widok tego szkaradnego, krzywego pyska jednego ze szczuplejszy psów sfory, który trwale zapisywał się jako pewien z obrazków tamtego pamiętnego dnia.
Javier.
Gdyby nie ten pchlarz, już by cię tu nie było, Ai, pamiętasz?
Tsk..
Zawiesił spojrzenie na rozentuzjazmowanej suczce, z nieszczególnym zadowoleniem obserwując zainteresowanie na pyskach kolejnych dwóch czworonogów. Stał przed pespektywą sprawienia paskudnego zawodu wesołym trzej muszkieterom i… nie czuł się z tego powodu źle. Obawiał się tylko powtórki z rozgrywki sprzed zaledwie minuty, tylko w tym układzie bardziej przerażała go potrojona liczba łap, która ewentualnie miałaby go staranować.
- Tego jednego nie znam. – wskazał palcem na wpadający w złoto łeb goldena. Ton głosu nie przejawiał pasji i zainteresowania nowym nabytkiem w kolekcji Wilczura, jednak tym samym na swój własny, pokręcony sposób zachęcał mężczyznę do pociągnięcia tematu dalej. – Jak go nazwałeś? – dodał, używając tej samej barwy głosu. Nie, nagle mu się nie odwidział iście koci wstręt do całej ferajny. Znajomość imienia tego kundla być może będzie mu w przyszłości potrzebna. Psy były narzędziami aktywowanymi przez komendy, a te zazwyczaj poprzedzało miano.
„Już?”
Bez słowa pozwolił objąć się ramieniem, wciąż ze wzrokiem wbitym w zwierzęta. Patrzenie jak usłużnie tańczą, wedle zapuszczonej przez Wilczura melodii, było dla niego jednym z przyjemniejszych widoków tego dnia; nawet, jeśli wzmianka o braku autorytetu nie była specjalnie pocieszająca. Mimo wszystko poczuł, że może pozwolić sobie na spokój, ale…
Momentalnie zmarszczył brwi.
Uchylił łeb w kierunku twarzy Wilczura i pomimo przyzwolenia na ucieczkę z jego ramion, zdecydował się przybliżyć łeb i pociągnąć bezgłośnie nosem, tuż przy żuchwie brata. Skrzywił się, zaraz przekręcając głowę w kierunku przeciwnym do oblicza Growlithe’a.
- Śmierdzisz. – podsumował, choć pomimo bycia bezczelnym gnojkiem, wyjątkowo podobało mu się, że tak ciepłe ramię spoczęło na jego ciele i ani myślał wyrywać się spod jego ciężaru. Przestrzeń osobista zlała się z tą Growlithe’a… jak za każdym razem przed latami, gdzie decydował się spać z nim w jednym łóżku dla tego samego powodu – temperatury i komfortu. Szybko wrócił do niego wzrokiem – Zjadał cię tak wielki stres przed tym spotkaniem, że aż musiałeś sięgnąć po papierosa? – doprecyzował swoją poprzednią kąśliwą uwagę, po prawdzie wiedząc, że jakkolwiek ciężko było o używki na Desperacji, paradoksalnie nie brakowało ludzi, którzy uwiązali się do podobnych nałogów. Choć Ailen nie byłby sobą, gdyby się do tego zwyczajowo nie dopierdolił, Wilczur mógł wyczuć, że zapach nie robił Kurtowi większej różnicy. Był rozluźniony.
Pozwolił ciszy na dobre kilka dłużących się sekund zgarnąć miano jedynego dźwięku, który przepływał pomiędzy dwójką wymordowanych.
Wypuścił powietrze przez nos.
- A więc, co słychać?
Brzmienie tego pytania nie wyrwało mu się z ust od dobrych kilku lat, czyniąc je albo niewyobrażalnie głupim… albo czymś, co w danej chwili uznał za należyte. Sullivan też był zmęczony „biczowaniem i niedźwiedziami” – potrzebował głupich rozmów, przy których miałby szansę nareszcie się pouśmiechać lub pomarszczyć w lżejszej atmosferze, niż ryków bólu czy goryczy…
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Kiedy to w ogóle było? W tysiącletnim umyśle – naprawdę niedawno. Prawie wczoraj. Prawie wczoraj wyrywał też ręce z kajdan anielskich, prawie wczoraj uciekał z więzienia CATS, wczoraj czuł na sobie gorący oddech Yū w mieście i zimne palce Yunosuke na nadgarstku. Wszystkie wspomnienia ostatnich lat wydawały się tak świeże, że mógłby wyrecytować cały plan wydarzeń na jednym tchu – i niczego by nie ominął. Chore. Naprawdę chore.
Jesteś już starym próchnem, Jace, powiedział sobie w myślach z zatrważająco nijaką miną. Pieprzonym popiołem po dawnym pożarze.
 Tak się czuł. Nie kłamał, gdy mówił o wyczerpaniu – mięśnie miał obolałe ostatnimi walkami, rany wciąż niezagojone, a psychikę zaspaną i ledwo przytomną. Mimo młodych rysów twarzy wydawał się o wiele starszy – wszystko przez zadrapania zrobione zamaszystymi ruchami i cienie w kolorze węgla pod dolnymi powiekami. Trzymał się w całości dzięki sobie znanym sposobom i kiedy Ailen podniósł palec i wskazał psa, Grow spojrzał na niego z dziwnym, dwusekundowym opóźnieniem.
 ─ Tego nie znam.
O kurwa, dzieciaku. Ja w sumie też. Gdyby w gardle go teraz tak nie drapało – na pewno by to wyrzęził. Zamiast tego przywarł pięścią do ust i odkaszlnął, przechylając nieco głowę na bok, jakby naprawdę zależało mu na tym, żeby nie zarazić ciemnowłosego.
 ─ Jak go nazwałeś?
 ─ A ja wiem? – Wrócił spojrzeniem do goldena, który ugiął już tylne łapy i położył zad na ziemi. Pies nie spuszczał jednak spojrzenia z drogocennej zabawki, cały czas, uparcie i natrętnie wierząc, że Kurt zlituje się nad ich nieszczęsnym losem i chwyci za kamień. Nie zdawał sobie sprawy, że chęć Sullivana do wszczęcia gry jest wprost proporcjonalna do chęci przycupniętych tuż przed nim sierściuchów. ─ Ten pies niósł śmierć. ─ Usta albinosa same się poruszyły, nim zdążył w porę ugryźć się w język. Nie brzmiało to idiotycznie? Wykrzywiając wargi w bezczelnie rozdrażnionym uśmieszku uznał, że owszem ─ ale przecież było prawdą. Ta przyjazna morda omal nie urwała mu jaj tuż przy gardle i w tamtym okresie każdy, kto by się napatoczył na cztery łapy i merdający ogon, spieprzałby gdzie raki zimują. I to nogami do przodu. Grow rozklejał już usta, żeby dodać pikantnym szczegółem na temat mordercy, który teraz trzepał ogonem o ziemię i dałby się zastrzelić za możliwość aportowania, ale...
 „Śmierdzisz”.
 Warknął.
 ─ Coco Chanelle też by się tobą nie inspirowała, Kurt.
 Czego się po nim spodziewał? Wypryskania playboyem? Białowłosy zamrugał gwałtownie, by zaraz zmarszczyć czoło – jakby dopiero teraz dotarł do niego sam sens słów Ailena. Gdzieś między blokadami nałożonymi przez przyzwyczajenie dobijał się do niego zapach wcześniej odpalonego papierosa, który już dawno przybrał kolor gleby.
 ─ Nie dodawaj sobie – mruknął, pstrykając go boleśnie w szczękę. ─ Jesteś za mały, żeby się tobą stresować. Będąc w tym temacie – myślałeś, żeby czasami coś, tak przykładowo, zjeść? Czy generalnie teraz za bardzo pojechałem z propozycją, moja ty sterto stabilnych mięśni?
 Mimo rozbawionej – wymuszenie rozbawionej, ale nadal – nuty, naprawdę nie podobało mu się to, co widział. Już wcześniej zahaczył spojrzeniem o zbyt kanciaste ramiona młodszego wymordowanego, a teraz, gdy ten postanowił się do niego przybliżyć, twardość kości po prostu czuł. Tak nie powinno być. Nie u Psów, którym jedzenia nie brakowało póki szeregi zasilane były przez gotowe do polowań jednostki – a mało mieli w grupie Dobermanów?
 Grow zmarszczył lekko brwi, kiedy nagle...
 „Co słychać?”.
 Jak banalnie. Nie wierzył, że jeszcze kiedyś usłyszy coś tak podle... nijakiego. Coś tak standardowego, że gdy wreszcie wybrzmiało, rozbiło na kawałki wszystkie zastałe oczywistości świata. Jak się z tym czujesz, Jace? - podszeptywał ironicznie umysł. Jak to jest, gdy coś tak pospolitego wywołuje u ciebie szybszy przepływ krwi? Poruszył ręką, którą wciąż opierał o ramię wtulonego Kurta. Czuł pod opuszkami leciutkie dudnienie, kompletnie niewyczuwalne przez ludzkie jednostki – pod warstwą koszulki i naciągniętą skórą znajdowały się włókna a między nimi – żyły. W nich miliardy informacji płynących z nurtem aż do mózgu. I wśród wszystkich opcji wybrał pytanie z serii tych najmniej ambitnych?
 ─ Evendell... – zaczął nieswoim głosem, po którym musiał przesunąć językiem wzdłuż spierzchniętej dolnej wargi ─ wyhodowała kilka kwiatów. Nie utrzymały się dłużej niż dwa tygodnie, ale zdążyła zerwać kilka z nich i ususzyć... – Zamilkł nagle, ze wzrokiem tępo wbitym w przytrzymywane ramię brata. Porozcinane palce poluzowały się i przesunęły lekko po materiale wiszącej mu na barkach koszulki. Niespiesznie przeciągnął wnętrzem ręki po piersi, splocie, aż wreszcie brzuchu i biodrze kotowatego. Robił to niespiesznie, ze wzrokiem wbitym w przestrzeń przed siebie.
 Mary siedziały cicho, potulnie, ale słyszał gdzieś przebijające się, głupie pytanie: czujesz? Czujesz? Czujesz jak niknie? A on miał ochotę wrzasnąć, by się zamknęły do reszty. Tak jakby same nie wiedziały...
 Wilczur westchnął, przymykając powieki. Ręka, którą przed momentem badał szczuplejsze ciało Kurta, teraz zahaczyła palcami o spód jego ubrania, gdy opierał ją o jego uda.
 ─ Chcesz coś zjeść?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

„A ja wiem?”
Nie odrywał spojrzenia od poczciwej, psiej mordy, która ciemnymi ślepiami starała się przebić do świadomości chłopaka i przekonać go do objęciami palcami kanciastego kamyka. Prawda, że włączenie Sullivana do zabawy byłoby bardzo nieoczekiwanym biegiem wydarzeń, zakrawającym o ingerencje bogów. Niemal równie zaskakującym torem okazało się dalsze pociągnięcie tematu przez Wilczura, który choć bogiem w oczach Sullivana na pewno nie był, odbębnił równie dobrą robotę, co brodaty dziadek, rzekomo piastujący władzę nad wszechświatem.
Gdy zadawał swoje pytania, spodziewał się nudnej historii o zagubionym psie, proszących oczach i wywalonym na wierzch jęzorze, które obezwładniły urokiem białowłosego, zmuszając go do objęcia opieki nad kolejnym pchlarzem. Ailen wiedział, że Growlithe nie był typem opiekuna o miękkim sercu, a przynajmniej nie zwykł głaskać wszystkich napotkanych duszyczek po łbie, z troskliwością szepcząc im zapewnienia o lepszym jutrze. Wielu rosłych, kilkusetletnich byków było gotowych zwilżyć własną bieliznę na sam dźwięk jego imienia, w akompaniamencie drżenia nóg i nerwowych spojrzeń, bezsilnie szukających drogi ucieczki przed ewentualnym spotkaniem z panem najgłośniejszej i najbardziej nieprzewidywalnej budy na całej Desperacji. Jednak, gdy szło o zwierzęta… Ai szedł o zakład, że Growlithe chętniej dałby pokroić co poniektórych jegomości z gangu, niż dać sobie zaszpachlować kundle czy pozwolić na to, by spadł im choćby jeden włos z wiecznie merdających ogonów.
Ale Wilczur nie wyłożył mu ckliwych szczegółów o plączącym się pod nogami psie. Zamiast tego…
- Ten pies niósł śmierć…? – powtórzył po nim, wlepiając w niego przymrużone w niezrozumieniu oczy. To brzmiało równie idiotycznie wypowiadane jego głosem. Tak idiotycznie, że… zadrżały mu wargi. – Rany… zamierzasz wyłożyć mi historię tego kundla w poemacie? Zabrzmiało jakbyś przymierzał się do recytacji wiersza. – nie wytrzymał i parsknął krótko śmiechem, wyglądając o wiele żywiej, niż te kilka, kilkanaście minut temu, gdy jego twarz wyrażała jedynie żelazne zdystansowanie. Jasne, to nie był rechot na miarę uradowanego grzechotką dziecka, a nawet, prawdę mówiąc, był dość ubogi, stłumiony przez bolesne przymknięcie ślepi. Siniec na szczęce głuszył każde żywsze zmarszczenie na twarzy wymordowanego, ale nie powstrzymał go od ogólnego wrażenia, że owszem. Poczuł się rozbawiony. W przeciwieństwie do Wilczura - szczerze rozbawiony. Zawędrował ręką w okolice żuchwy, próbując przysłonić dłonią zastygniętą pod skórą krew, łudząc się, że to pomoże mu ukoić ból. Niemniej, wciąż w jego głosie czuć było tę cichą, ale rozluźnioną nutę. – Może powinieneś nazwać go Nosizgon?  
A później Growlithe przytoczył mu nazwisko, o którym w życiu nie słyszał.
Coco że-co?
Ledwie oderwał białe dłonie od szczęki, gdy znów musiał się nimi w bezsilności posiłkować, chcąc ukoić się przed promienistym bólem. Pstryczek w istocie zabolał, generując standardowe oburzenie młodszego brata w oczach Ailena.
- Chrzań się. – irytacja zabłysła wyraźniej, gdy wszedł temat o wzrośnie. Wypuścił ciężej powietrze z pomiędzy warg, wyrzucając tym westchnięciem pomysł z wygłoszeniem kolejnej litanii pełnej obelg i kontrataków, skierowanych w stronę Wilczura. Na cholerę Ci wykłócanie się o bycie małym, Ai..? Mogło być gorzej. Arthur wciąż jest niższy… może i jesteś karłem, ale przynajmniej nie pieprzonym hobbitem. – Raz na pół roku wpada mi taka myśl. – odparował z ironią, opierając o niego łeb.
Zmarszczył nos.
Opowiadał mu o kwiatkach, serio?
Uniósł delikatnie głowę ku górze, by znów dać sobie możliwość objęcia wzrokiem jego twarzy. Niezbyt przekonanym wzrokiem.
- Co słychać u ciebie. – doprecyzował ze spokojem. Może nie powinien oczekiwać mądrych odpowiedzi na głupie pytania? Ale czy faktycznie było ono aż tak idiotyczne, by sprzedawać mu historie o ususzonych badylach? Do diabła, Grow.. chciałem słuchać o Tobie. Zagaić rozmowę… nie widzieli się długo. O wszystkim co spotkało Wilczura dowiadywał się od osób trzecich… być może faktycznie bez sensu było go prosić o powtórzenie tego samego? Jego chropowaty głos i tak ledwie przełamywał się przez chrypę. Może sam białowłosy uznał, że nie warto strzępić go sobie jeszcze bardziej na życzenie kogoś „tak małego”? – Jeżeli tak lubisz kwiatki, obiecuję następnym razem nie przychodzić na spotkanie z pustymi rękami… - westchnął ciężko. Odpuścił.
Nie przeszkadzała mu bliskość ciepłego ciała Wilczura, do którego z taką ufnością się wlepiał. Nie reagował żadnymi ruchami na błądzącą mu po klatce, brzuchu czy udzie dłoni, choć z pewnością zdążył się już odzwyczaić od podobnych zabiegów… kogokolwiek. Skoczek go przytulił. Alpha trąciła nosem, ktoś inny poklepał po ramieniu, jeszcze inny potargał mu czuprynę. Krótkie kontakty… a dłoń przesuwała się z wolna, niespiesznie wyłapując każdy szczegół wystającej spod skóry kości. Czy powinno mu to przeszkadzać?
- Ha. – jakby się ożywił. – A masz jedzenie przy sobie?
Był wychudzonym, zabiedzonym chłopcem z obrzydliwym sińcem na mordzie i troskliwie owiniętą w bandaż ręką… ale wciąż był tym samym Sullivanem, który z lubością kręcił się po pieskiej kuchni, z zamiarem wyżarcia z niej ostatnich zapasów.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Szkurw, wiedział przecież. Już po pierwszej sekundzie dotarło do niego, że zabrzmiał idiotycznie – ale czas się nie cofnął mimo kilku siarczystych przekleństw posłanych do Boga i środkowego palca wycelowanego w Niebo, czego oczywiście zwrócony do niego tyłem Kurt nie był w stanie dostrzec. Może i lepiej, skoro to on był powodem rozdrażnienia. Albo raczej ten jego irytujący śmiech.
Irytujący nie dlatego, że Kurt postanowił go wyparskać, chociaż ten argument też plasował się gdzieś na początku i skutecznie nokautował inne. Tak czy siak prawdziwym powodem, dla którego miernik sfochowania wzrósł to fakt, że musiał się wyłożyć, aby spowodować w Ailenie jakiekolwiek zwarcie. Ruszyć te zastałe trybiki odpowiedzialne za jakiekolwiek emocje wykraczające trochę poza prychanie, mamrotanie, warczenie i opluwanie. Grow przewrócił oczami, urywając tym samym temat, jednocześnie rozeźlony i usatysfakcjonowany.
Raz na jakiś czas mógł się obrazić. Zresztą wątpił, by Ailen na siłę starał się drążyć temat dotyczący tego, co jego zdaniem było zbędne. Nie tylko tutaj. W ogóle zbędne.
„Wiesz, że ich nie lubię”.
Dlatego tutaj są.
Kiedy jednak ciemnowłosy nacisnął na jedno ze słów, mięśnie Growa prawie się napięły i był to impuls, który skupił całe zainteresowanie na obecnym temacie. Co słychać u mnie? Było rewelacyjnie. Nieprzespane noce – żebym wyciągnął więcej godzin z doby. Dużo mord do wykarmienia – bo dzięki temu nauczę się odpowiedzialności! Kilka złamanych żeber, czasami jakiś wenyr – bo po raz przebytej chorobie organizm jest tylko bardziej odporniejszy! Coraz więcej cierpkich słów próbowało przecisnąć się przez gardło, ale z jakichś przyczyn ich nie wypowiadał. Może nie chciał do końca psuć tego, co mogłoby się wywiązać między nim i Ailenem, gdyby częściej zaciskał zęby, co do niedawna nawet nie przyszłoby mu do głowy.
Bo rzadko milczał. Tak rzadko, że kiedy wreszcie zaczął to praktykować, nie mógł się uspokoić, pchnięty w wir niezdecydowania. Myśli formowały się w zdania gotowe do wyszczeknięcia, a ich natłok sprawiał, że czuł się rozeźlony, bo to prawie tak, jakby miał szansę krzyknąć komuś: „uważaj, jest za tobą!”, ale knebel tamował każdą głoskę przeinaczając ją w kasłanie i jęki. Tak to jest, gdy całe życie przyzwyczajasz się do innego stylu bycia. Tematy obłaziły go więc jak lepkie robactwo, gdzie wiesz, że jeśli się poruszysz, przylgniesz do niego jeszcze mocniej, ale jak miał siedzieć w bezruchu, gdy pod ręką czuł twarde żebra odgrodzone od opuszek jedynie cienką warstwą skóry?
Dotknął czubkami palców jego torsu, wznosząc spojrzenie ku niebu. Niskie, leniwe obłoki płynęły nad ich głowami i pewnie nic ich nie obchodziło, że Wilczur DOGS, choleryk z dziesiątkami głosów szepczących nad uchem, dławi się własną śliną, co rusz przełykając kolejne chamskie teksty wyuczone już chyba na blachę.
Jednocześnie próbował dojść do tego, co powinien mu powiedzieć. Coś więcej o aniołach? O tych tygodniach wśród trupów? To najświeższa z informacji, choć pamiętał też zimno metalu z innej nocy. I słowa za każdym razem brzęczące nad uchem, nim wróg nie zacisnął szczypiec i nie zaczął szarpać, by oderwać paznokieć od mięsa, doprowadzając go do szaleństwa i chorej wściekłości. Pamiętał sól w ranach i ciasne pasy na nadgarstkach i kostkach. Pamiętał arenę pełną oczu i wybuchy w jaskiniach. Ogień pożerający budynek, brak oddechu, mus wyboru. Zimno dłoni na piersi, gdy ciemnowłosa łowczyni odepchnęła go od siebie kompletnie nieprzejęta. Temu wszystkiemu towarzyszyły gorzkie słowa, ironiczne uśmiechy, gorąco gniewu. Siedząc pod drzewem, otoczony spokojem i ciszą, czuł się nie na miejscu.
Jak ktoś, kto lada moment zostanie wybudzony ze snu.
Nie.
Jak ktoś, kogo się ocuci twardym, bezlitosnym policzkiem. Któremu wciśnie się karabin w rękę i którego pchnie się w sam środek wojny.
A jednak reakcje Kurta były zaskakująco realne.
„Masz jedzenie przy sobie?”.
Grow potarł twarz ręką. Dość. Ożyw się.
- Tak. Przyjechałem ciężarówką zaopatrzoną w dziesięcioletni zapas pożywienia dla naszej dwójki, specjalnie na tę okazję. Prawdę mówiąc, możemy się dokopać do samego piekła i zrobić bankiet dla diabłów, a zostanie nam jeszcze sporo na kolację i nawet moje psy się załapią na parę ochłapów. – Ironiczne spojrzenie padło wreszcie na Ailena. - Po prostu chodźmy do domu. Spróbujemy wszystkiego po trochu, co wpadnie nam w kuchni, prześpimy się w jakiejś ciemnej komorze, a w nocy opowiem ci o tym, co było u mnie słychać. Chociaż to dość przestarzała wersja wydarzeń, ale tego nikt inni ci nie opowie.
Bo nikt inny o tym nie wie, pomyślał z rozbawieniem, zdejmując z niego rękę, dziwnie zesztywniały, jakby dotychczas napinał mięśnie, żeby panować nad każdym ruchem.

--
Musisz wybaczyć tego posta. *kaszl*
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wątek przenoszę do archiwum z braku aktywności prowadzenia lub zakończenia.
W razie czego pisać do mnie na PW, jeśli będziecie chcieli go wznowić.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach