Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 5 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Go down

I już, po wszystkim.
Liam jeszcze przez moment od pewnej śmierci zwierzęcia, zaciskał mocno zębiska na szyi nieszczęśnika. A zaciskał tak mocno, że w końcu wszystkie tkanki oparły się masywnej sile krokodylich szczęk i ogromne ilości gorącej juchy bryzgnęły i na niego i na będących w pobliżu członków ganku. Teraz był już pewny, że jest martwy i żaden wirus ani inne cholerstwo nie pomoże mu wstać. A martwe zwierzę, nie mogąc się utrzymać na własnych nogach, pozbawione sił, padło oczywiście na biednego Liama, przysłaniając mu głowę i część karku swoim pyskiem, obgryzionym karkiem i odrobiną klatki piersiowej. Może nie ważyła ta część ciała bardzo dużo, ale i tak Liam musiał czekać, aż wszyscy zejdą z niedźwiedzia i dopiero się wygramolił.
Potrząsnął pyskiem, strzepując z siebie nadmiar krwi niedźwiedzia. A potem jeszcze się w tym śniegu obok wytarzał, przekręcając kilka razy. Czyściochem nie był, ale nie miał ochoty najmniejszej potem się wyskubywać z zakrzepów. A tak miał tutaj masę czystego śniegu, to przy okazji chociaż trochę się wyczyści. Chociaż o tym będzie mógł powiedzieć dopiero wtedy, kiedy już przybierze ludzką formę i wytrze chociaż twarz i kudły.
No i dobra, tyle z całej tej zabawy. Strasznie krótko to trwało i chociaż to był tylko symbol, to stwierdził, że mogliby mieć za ten symbol coś większego, przy czym można było się namęczyć, a nie czterech wymordowanych i koniec zabawy.
Ruszył powoli do ogniska. Znaczy powoli dla innych, a Liam szedł normalnym tempem. Krokodyl sunął się niczym wąż tą samą ścieżką którą tutaj przyszedł. Miał o wiele mniej zabawy z przedzieraniem się przez zaspy.

Był późno, ale szczęśliwie dotarł do swoich ubrań, a potem, na uboczu, przebrał się, zaraz po przybraniu ludzkiej formy. Nie to, że się wstydził czy coś, ale świecenie fujarą przy innych to nie było jego hobby. Może inni mają mniej oporów. W każdym razie, dopiero kiedy już był cały gotowy do powrotnej drogi zauważył, że prawie wszyscy przy ognisku są wstawieni. Liam musiał parę razy zamrugać powiekami żeby to do niego dotarło. No ładnie sobie popilnowali ogniska, nie ma co.
Wziął trochę śniegu w dłonie i zaczął się mniej lub bardziej myć z krwi, która zaczynała krzepnąć. Trochę mu się przy tym marzło, ale było to mniej denerwujące od lepiącej się, czerwonej mazi.
- A mogłem się trochę pouczyć medycyny. Jakbym wiedział, że z gardła tyle krwi leci, to bym się tam nie pchał.
Mruknął do siebie, stając przy ognisku. Trochę ciepła nie zaszkodzi.
                                         
Liam ♥
Chart     Poziom E
Liam ♥
Chart     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pluła w śnieg dopóki nie zabrakło jej śliny. Gorzki posmak malin utrzymywał się na języku, a ona miała wrażenie, że szybko się go nie pozbędzie. Skrzywiła się, pociągając nosem. Wróciła do wcześniejszej pozycji, przez pewną chwilę spoglądając bezradnie na trzymaną w ręku butelkę. Pić? Nie pić? Oczywiście, że...
Gdyby nie była w stanie podchmielonym, po niekoniecznie przyjemnym starciu z przyniesionymi przez Ev owocami, wcisnęłaby flaszkę z powrotem w dłonie Jekylla — zarzekając, że więcej tamtego wieczoru niczego już nie wypije.
Ale nie dało się ukryć, że trzeźwość zdążyła czarnowłosą opuścić. Pijane myśli coraz bardziej zaczynały górować nad zdrowym rozsądkiem.
Zatrzęsła się z zimna, szczelniej otulając ciało zarzuconym na barki płaszczem Skoczka.
Nie chciała wstawać, bo czuła, że nogi buntowałyby się z każdym zrobionym krokiem, zmuszając ją do stosunkowo pokracznej postawy. Mogła tak siedzieć całą noc — a przynajmniej wtedy, kiedy płynące w krwi procenty ogrzewały nie tylko skórę, ale i zmysły. Kolejny mały łyczek. Charakterystyczny zapach spirytusu ogarniał nawet nozdrza.
"Wracają."
Jak na zawołanie uniosła podbródek, wsłuchując się w dosłyszalne wycie, rozprzestrzeniające się po głębinach ciemnego lasu. Na ustach Shenae zamajaczył zadowolony grymas. Burczało jej w brzuchu.
Odwróciła głowę, z przymrużonymi oczyma spoglądając na przybywające Psy, ciągnące w stronę ognisk niczym spragnione światła ćmy. Rozglądała się. Kogoś szukała.
Na zdrowie — bąknęła, odzywając się po dłuższej ciszy; zawiesiła wzrok na Bernardynie, który znów kucnął obok niej.
Wyrywając własny umysł z zamyślenia, uniosła szkło do warg, z zaciśniętymi powiekami dopijając trunek do końca.
Głupiutka.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Był w stanie wyczuć stopniowe słabnięcie zwierzęcia, które jeszcze przed momentem zaciekle walczyło o życie. Mógł zwrócić mu wolność w ostatnich chwilach życia, ale zaciśnięte szczęki i pazury zatopione w ciele z niecierpliwością czekały na ostatni oddech ofiary. W chwili, gdy ten nastąpił, wymordowany wycofał się, wydając z siebie gardłowy ryk, który zaakompaniował wyciu przywódcy gangu. Dwa silnie brzmiące odgłosy z łatwością mogły zostać usłyszane z dużej odległości i obwieścić tym samym ich zwycięstwo.
Kilka kropel świeżej krwi skapnęło z czarnego pyska Rottweilera, plamiąc biel śniegu, zanim opętany oblizał pysk, wpatrując się w poranione ciało bestii. Koniec nadszedł szybciej niż mogli się tego spodziewać – dla Grimshawa zwiastował on także zakończenie święta. Oderwawszy wzrok od martwej ofiary, najpierw skierował go ku Jinxowi. Szybciej niż wymordowany zdążyłby zareagować, pochwycił zębami skórę na jego karku, przygryzając ją bezboleśnie w akcie zrozumiałego tylko jemu pożegnania. Nie mógł zapomnieć i o Wilczurze, który zanim zdążył ruszyć z powrotem w stronę ogniska, mógł poczuć jak ciemny pysk otarł się zaczepnie o bok jego szyi.
Nie zamierzał wracać z nimi.
Pochylił łeb, by podnieść z ziemi oderwany wcześniej płat mięsa, który okazał się wystarczającą porcją dla jednej osoby, by zaraz po tym niespiesznie udać się w swoją stronę.

___z/t.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zerknął kątem oka na prostytutkę.
  — Zdrowie — powtórzył za nią; chrypa okalająca barwę głosu Bernardyna powiększyła się, ale zignorował to.
  Napił się, by sfinalizować toast. Stróżka płynęła popłynęła po podbródku i zniknęła w połach ubrań. Przetarł ją leniwie wierzchem dłoni, namierzając zbliżającego się w ich kierunku Charta. Zmarszczył zgrany nos na widok czerwonych plam odznaczających się na jego skórze, które usiłował nieudolnie rozmyć śniegiem.
  — Nie, nie ma mowy. Dziś mam urlop — mruknął niemal pod nosem na widok zakrwawionego krokodyla, lecz zapewne w innych okolicznościach (gdyby w jego żyłach nie zagościły promile) siłą zaciągnąłby go do swojego gabinetu, chociażby po to, by pod pretekstem konsultacji medycznej pobrać materiał do badań.
  Wbił ślepia w sylwetkę, ale obraz przed jego oczami był rozmazany.
  — Powiedz, że to nie twoja krew. — Obnażył zęby w uśmiechu, machając do niego niemal od połowy opróżnioną butelką. Rozwarł usta i wlał sobie kolejnych parę kropel do gardła. Przełknął je na szybko, nie spuszczając wzroku z Wymordowanego. — Wtedy poduczę cię anatolo… budowy ciała — dorzucił w ramach zachęty; pomruk został zarejestrowany przez jego błędniki, a on był gotowy na każde z możliwych poświęcania, byle przedłużyć chwilę alkoholowego upojenia, która przedarła się do jego umysłu w postaci zamroczenia.
  Sięgnął mimowolnie palcem do barku, gdzie widniała całkiem świeża blizna. Od paru tygodni nie konsultował się z nałogiem; organizm odzwyczaił się od jego energooszczędnych właściwości.
  Głowa Jekylla opadła na ramię candy, jakby nagle jej ciężar stał się niemożliwy do utrzymania przez kark.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Łapy miękko zatapiały się w śniegu, kiedy wrócił z resztą. Przesunął jęzorem po długich zębach, na których znajdowały się resztki mięso i sierści. Posmak metalicznej krwi nadal mu towarzyszył, ale nie zamierzał się go pozbywać zbyt szybko. Lubił ten smak. Polowanie zakończyło się szybko, jak dla niego za szybko, ale nie było czemu się dziwić, skoro taką bandą zaatakowali. Będzie mu tego brakowało. Grupowych polowań, świstu wiatru w uszach, buzującej adrenaliny w żyłach.
Podszedł do miejsca, gdzie pozostawił swoje ubrania i dopiero tutaj zaczął się na przemieniać, na powrót przyjmując ludzką sylwetkę. Odgłos przesuwających się kości towarzyszył wraz z gardłowym warknięciem. Poruszył zesztywniałym karkiem, i podniósł się, zgarniając spodnie, które wsunął na chude dupsko. Nogi wsadził do rozwiązanych butów, nawet nie kwapiąc się aby je zasznurować a na koniec na nagie ramiona niedbale zarzucił bluzę.
Co prawda mógł wrócić do burdelu, ale zamierzał posiedzieć z Psami jeszcze przez chwilę. Ciężko było przewidzieć, kiedy nadarzyłaby się druga taka okazja. Podszedł do ogniska i usiadł ciężko obok Insomnii zarzucając rękę przez jej ramie, jednocześnie zabierając od pierwszej lepszej osoby butelkę z trunkiem, z której pociągnął parę mocniejszych łyków. To tak na rozgrzewkę.
                                         
Jinx
Mastiff     Poziom E
Jinx
Mastiff     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Servant of Evil


Powrót do góry Go down

Wszystko wskazywało na to, że polowanie nie zajęło zbyt wiele czasu. I w sumie dobrze, bo ileż ta niebiorąca w nim udziału część gangu mogła wysiadywać w śniegu i odmrażać pośladki, mimo buzującego w środku kręgu ognia. Gorąco biło od płomieni w twarz i w dłonie, jednak na plecy uparcie wdzierał się chłodny wiatr. Nawet porozmawiać powoli nie było z kim, jako że pozostałe towarzystwo nieszczególnie kwapiło się do snucia opowieści. Nic dziwnego, skoro wargi większości z nich były zajęte pociąganiem z butelek; nawet Nayami dostosowała się do tego trendu, raz po raz sięgając palcami do słoika i ładując sobie kolejne owoce prosto do ust. Nigdy nie gardziła słodkościami, które pachniały latem, choć wokół szalała zupełnie inna i mniej przyjemna pora roku.
Nie mając nic lepszego do roboty, wpatrzyła się w ogień. Płomyki tańczyły wesoło na zajętych przez siebie drwach, aż miło było patrzeć. Złote światło przyjemnie przecinało dominującą krajobraz biel śniegu; choć pojawiały się na niej też sylwetki Psów i składane tu i ówdzie przedmioty, jasna barwa zimowego puchu wydawała się przytłaczająco wszechobecna.
Spokojną samotność przerwało się pojawienie kolejnej postaci, na którą Leather nie zwróciła uwagi, póki obca ręka nie opadła na jej własne ramiona. Dopiero wtedy uniosła wzrok na nowo przybyłego, który okazał się być jej osobistym, rodzonym ojcem. Od razu posłała mu pytające spojrzenie, jakby zdecydowanie nie jego się tu spodziewała.
No, tego jeszcze nie grali.
                                         
Insomnia
Maltańczyk     Opętana
Insomnia
Maltańczyk     Opętana
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nayami Leather


Powrót do góry Go down

Zajebisty zespół, pomyślał ironicznie, tachając w samotności to wielkie truchło. Czuł na szyi wspomnienie ciepła po dotyku Ryana, ale nie odwrócił się w stronę, w którą ruszył zastępca — pozwolił Rottweilerowi odejść, tak było najlepiej. Sam odbił w przeciwnym kierunku, zostawiając za sobą jedynie odciski psich łap i śmiertelnie intensywną czerwień.  

Zostawił cielsko niedźwiedzia całkiem niedaleko paleniska, w które celował od samego początku. Spomiędzy zębów spływały mu gęste, wręcz tłuste krople krwi, ale zdawał się w ogóle tego nie dostrzegać. Potężne łapy uciskały biel puchu z charakterystycznymi chrupnięciami; umilkły dopiero, gdy dotarł do ognia.
Grzbietem pyska przylgnął do jasnowłosej dziewczynki, przesuwając mordą po jej ramieniu. Krótkiemu przywitaniu towarzyszył ledwo możliwy do wychwycenia pomruk, po którym Wilczur uniósł łeb i obrzucił spojrzeniem całą resztę. Na dłużej zatrzymał wzrok na Shebie; zajrzał mu w oczy, przeciągając ten kontakt o kilka sekund za długo, by móc to uznać za czynność bez drugiego dna.
Musieli porozmawiać, choć Grow miał wrażenie, że musiał porozmawiać z każdym.
Na przykład z Jekyllem i jego tępym łbem opartym o bark czarnowłosej. Gardło Wilczura zadrapał warkot, ale nie wyrwał się spomiędzy nagle zaciśniętym kłów. Ze szczękościskiem wykonał jeden krok ku She, wsuwając pysk z lodowatym, mokrym nosem na bok jej szyi.
Oddychał ciężko; bieg, walka, a potem taszczenie zwierzyny, skutecznie napędziły cyrkulację powietrza w organizmie herszta. Teraz jednak wdechy i wydechy zdawały się spowolnić; stały się bardziej kontrolowane.
Oblizując bok pyska różowym jęzorem ruszył dalej. Przemknął za She i Jekyllem, docierając do Insomnii, którą szturchnął porozumiewawczo.
W normalnych okolicznościach zapewne przemieniłby się i ubrał po prostu tutaj. Jednak towarzystwo Jericho i... nowej persony, która czaiła się blisko snajpera DOGS wybiła ten pomysł z głowy Growlithe'a.
Odetchnął głębiej prosto w kark młodej Leather, a potem skierował się ku drzewom.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie odpowiedział na spojrzenie dziewczyny. Nie czuł potrzeby tłumaczenia jej się ze swojego postępowania. Skoro miał ochotę usiąść obok i poczuć jej bliskość, tak robił. Ponadto była jego jedynym szczeniakiem należącym do DOGS. Dlatego też poniekąd ją faworyzował. I czuł nić odpowiedzialność.
Ostatni raz pociągnął łyk z butelki, kiedy przekazał ją kolejnej najbliżej niego siedzącej osobie, czując przyjemne, relaksujące uczucie rozchodzące się wzdłuż kręgosłupa. Na moment przymknął powieki, poddając się temu uczuciu, a gdy na powrót je uchylił, skonfrontował swoje spojrzenie z dwubarwnymi tęczówkami. Nie były potrzebne słowa, by zrozumiał jasny przekaz. Odczekał moment, aż Wilczur ruszył w stronę drzew pożeranych przez ciemność, i sam podniósł się. Dotknął lekko głowy Insomnii, kiedy sięgał po ubrania i buty Growa.
- Czas na romantyczną randkę. - parsknął ironicznie pod nosem prostując się i podążając w ślad Alfy Kundli.
Gdy wkroczył pomiędzy drzewa, Grow przybrał już swoją ludzką postać, kucając tyłem do niego. Złote spojrzenie przemknęło po jego ramionach i plecach, wyłapując nowe blizny, które przecinały bladą skórę. Zrobił parę kroków w jego stronę, puszczając ciężkie buty obok niego i samemu kucając przy nim, zarzucając swoje ramię na jego i przyciskając chłodny policzek do jego.
- Zawsze pociągałeś mnie bardziej jako brunet. - mruknął unosząc lewy kącik ust ku górze. Szybko jednak odskoczył chcąc uniknąć uderzenia w ryj, które niewątpliwie nastąpiłoby, znając Wilczura. Rzucił w jego stronę resztę ubrań, gdy ten w końcu się podniósł i odwrócił.
Na bezczelnego wpatrywał się w jego ciało, błądząc wzrokiem po każdym jego zakamarku, nie czując jakiejkolwiek nuty zażenowania. Nie w takich sytuacjach widzieli się wzajemnie. Odchylił się opierając plecami o jedno z drzew i wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów. Milczał, wsłuchując się w dźwięki, teraz trochę stłumione, krzyki i śmiechy pełne radości. Kiedy ostatni raz słuchał tego?
Zaciągnął się nikotyną, wsuwając zapalniczkę w paczkę, którą następnie rzucił w stronę Growa.
- Omijamy podchody typowe na randce i przechodzimy do szaleńszego romansu? - zapytał przechylając głowę w bok, chociaż oboje wiedzieli, że to jedynie aluzja. Grow bez potrzeby nie wyciągałby go na osobność.
                                         
Jinx
Mastiff     Poziom E
Jinx
Mastiff     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Servant of Evil


Powrót do góry Go down

Coś czuła, że jej nieme pytanie zostanie zignorowane. Brak odpowiedzi nie był niczym szczególnie zaskakującym, szczególnie ze strony tej konkretnej osoby. Nigdy nie odniosła wrażenia, żeby była faworyzowana, ani nawet dostrzegana, jednak to zapewne wynikało ze znacznej różnicy standardów pomiędzy jedną a drugą stroną.
No nic, trudno.
Spojrzała tępo w zawartość trzymanego przez siebie słoika, którą zdążyła opędzlować już do połowy. Tyle chyba wystarczyłoby na teraz, bo przecież jeśli zje wszystko na raz, nic nie zostanie jej na później. Miała ambitny plan zachowania tego skarbu dla siebie, a że chyba nikt z najbliżej obecnych nie wydawał się zainteresowany owocowym przetworem, strategia miała szansę się udać. Dobrze, że dorosłych bardziej ciągnęło do substancji płynnych. Uznawszy, że więcej i tak teraz już w siebie nie wmusi, nałożyła wieczko, zakręciła solidnie i odłożyła słoik z malinami na swoje wciąż skrzyżowane w siadzie nogi.
Prawie podskoczyła, czując nagłe szturchnięcie od tyłu. Co prawda dostrzegła wcześniej wracającego Wilczura, zarejestrowała nawet spojrzenie, które wymienił z jej ojcem, jednak kiedy tylko zniknął z pola widzenia, uznała, że musiał pójść gdzieś dalej. Jak mogła zapomnieć, że to właśnie ona ma wszystkie jego ubrania schowane gdzieś...
No właśnie.
Rozejrzała się nerwowo, równocześnie spinając nieznacznie ramiona, kiedy ciepły oddech czarnego psa owionął jej zmarzniętą skórę.
- Łaskoczesz - mruknęła, uśmiechając się nieznacznie. Szczęśliwie po ledwie kilku sekundach spostrzegła zestaw odzieży, który przyjęła na przechowanie jako ostatni. W końcu cały czas leżał jej na kolanach, poskładany schludnie i czekał na swoje lepsze dni. Chwyciła cały komplet w dłoń i już miała wstawać, kiedy ojciec przejął od niej ubrania i buty, wyręczając tym samym od spaceru w las. Skoro tak chciał - jego wolny wybór. Spojrzała tylko za nimi przez chwilę, nim obie postaci zniknęły za drzewami. W mgnieniu oka znalazła sobie inne zajęcie, bo wszystkie pozostałe szmatki, którymi się opiekowała, trzeba było rozdać ich prawowitym właścicielom. Oszczędzili jej wstawania, bo po swoje rzeczy podchodzili sami. Raz-dwa zgromadzone przez Leather skarby wróciły tam, gdzie wrócić powinny, a jej nie zostały już żadne obowiązki do wypełnienia. Idąc w ślady Bernardyna, przechyliła się na bok, opierając głowę gdzieś w okolicach lego ramienia. Szkoda, że nie było ich więcej - mogliby zrobić żywe psie domino.
                                         
Insomnia
Maltańczyk     Opętana
Insomnia
Maltańczyk     Opętana
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nayami Leather


Powrót do góry Go down

Stanięcie przy ognisku było super pomysłem. Śnieg topniał mu w dłoniach, a mokrymi rękoma łatwiej było to z siebie zmyć. Chociaż trochę. Swędziało go gdzieś pod prawą łopatką, gdzieś na policzku i pewnie trochę wody pośniegowej gdzieś mu ściekało między pośladami, ale specjalnie się tym nie przejmował. Wmówienie sobie, że wcale cię nie swędzi to trudna sztuka, ale możliwa do osiągnięcia. Szczególnie dla kogoś takiego jak Liam, który posiada nadzwyczajne zdolności kiedy siedzi w totalnym bezruchu. Jeśli nie chcesz się nagle ujawnić przed grupą wygłodniałych, zdziczałych wymordowanych, to trzeba się nauczyć cierpliwości. Bardzo dużo.
Może też dlatego nie przeszkadzało mu napite towarzystwo, w które jakoś nie mógł się wpasować. Sam się może napił ze dwa razy w życiu. W tym krótszym życiu oczywiście. Ale wciąż nie pojmował jak można z własnej woli sobie coś takiego robić. Ogłupianie się na siłę. A potem głowa boli, w gardle suszy i modlisz się, że to czego nie pamiętasz, nie było tak kluczowe.
Rozkojarzone spojrzenie padło na pijanego doktora, mierząc go od stóp do głów. Moment, to nie był przypadkiem ten, który tak chętnie wszystkich chlastał w pokoiku? Kolejny psychol. Chociaż nigdy nie zaglądał to wnętrza jego sfery prywatnej to już sobie wyobrażał uginające się półki od słoików wypełnionych ludzkimi oczami, mózgami i innymi organami.
- Nie moja. Tego niedźwiedzia.
Wzruszył ramionami. No, na twarzy już odczuwał ulgę, więc pewnie będzie mniej tarzania się w piachu i śniegu na przyszłość. No przecież nie będzie wiecznie z tą krwią chodził, niczym wabik. Z takim smrodem to z jego ukrywania się byłyby nici. Nie to żeby jego ubrania były w najlepszym porządku. Ach, wypadałoby kogoś okraść albo wyżebrać coś z Edenu. Może nawet teraz? W sumie bliżej jak dalej.
Ale dalej było ciekawiej. Nawet się skupił na tyle, że na wymsknięcie się dwóch osób w drzewa przymknął jedynie oko.
- Zakładam, że nie promujesz pierwszej, darmowej lekcji?
Nawalony w trzy dupy medyk proponuje mu lekcje anatomii. No propozycja jak znalazł, chętnie by się czegoś nauczył, tylko miał nadzieję, że te lekcje to nie będą na biednym krokodylku.
Pociągnął nosem. Oho, jeszcze tylko tego brakowało, żeby się kataru po drodze nabawił. Za bardzo wycierał się śniegiem, czy jak?
                                         
Liam ♥
Chart     Poziom E
Liam ♥
Chart     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

„Zawsze pociągałeś mnie bardziej jako brunet”.
Nie zareagował wedle oczekiwań — przemiana go wykańczała. Za każdym razem było to dłuższe i bardziej bolesne, a przynajmniej takie miał wrażenie. Ograniczył się więc do przewrócenia oczami, bo tylko na tyle było go teraz stać.
Bardziej mnie pociągałeś, gdy byłeś niemy.
Przejął ubrania jak zawodowcy futbolista przejmuje rzuconą przez boisko piłkę; a potem obrzucił Shebę krytycznym wzrokiem kogoś, kto naprawdę spodziewał się innej jednostki. Szybko jednak objęta zmęczeniem twarz Wilczura złagodniała; uśmiechnął się, pochylając ramiona i wciskając zziębniętą stopę w nogawkę spodni. Nie zdążył zapiąć przeciągniętego przez szlufki paska, a jedna z rąk podniosła się i złapała paczkę papierosów. Uderzył dnem opakowania o nadgarstek drugiej ręki, wybijając w górę pojedynczego papierosa. Chwilę później trzymał już filtr w ustach.
— … i przechodzimy do szaleńczego romansu?
Wilczur odrzucił mu paczkę i schylił się, by szarpnąć za sznurówki buta.
Na to wygląda — wymamrotał prostując się i łapiąc fajkę między palce. Szary popiół opadł na śnieg. Grow jeszcze chwilę stał niemal nieruchomo, patrząc jak rozmywa się dym, który wydmuchał przez usta.
Naprawdę uważam, że powinieneś wrócić, Sheba. — Obrócił głowę, wbijając wzrok między drzewa. W tle słychać było piski, wrzawę, śmiechy. Świst wiatru ledwo to zagłuszał. Wilczur przymrużył oczy. — To twoje miejsce, nie?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 5 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach