Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 7 z 18 Previous  1 ... 6, 7, 8 ... 12 ... 18  Next

Go down

Trudno było odwrócić się i odejść w tak niejasnych okolicznościach. Ciągnęłyby się za nimi wątpliwości i domysły, niepotwierdzone aż do kolejnego spotkania, ono zaś równie dobrze mogło już nie nastąpić. Unikanie swojego towarzystwa, zgrywanie nieznajomych sobie głupców, a może przywołanie się do porządku oraz ostra konfrontacja na poziomie psa i kota, na którą z tych opcji by się zdecydowali? Nie zamierzał za prędko pozwolić jej udać się w swoją stronę, wisiało nad nim przeczucie, że to jedyna, najlepsza szansa na stawienie czoła tym komplikacjom, sam niewiele mógł zrobić, jego pole widzenia było ograniczone, potrzebował drugiej perspektywy, by niczego nie przeoczyć.
Zastanawiał się, czy pozostałości po alkoholu wpłynęły na jego decyzje, słowa, próbę zrozumienia sytuacji w inny niż zazwyczaj sposób. Pewnie tak. Ale czy to znaczy, że jego tok myślenia wjechał na niewłaściwe tory? Nie, wciąż mocno trzymał się logiki i chłodnego rozsądku, rozważał każdą możliwość, przewidywał i ze spokojem analizował informacje, jedyna różnica tkwiła w podejściu. Stał metr przed uosobieniem twardego orzecha do zgryzienia i błądził badawczym spojrzeniem po twarzy kobiety, jakby miał znaleźć na niej jakąś podpowiedź. Jeszcze chwilę temu śmiała się do utraty tchu, a teraz odwzajemniała skupienie z neutralnym wyrazem, tak samo jak on wyczuwając powagę atmosfery.
Zdawało się, że każde następne słowo mogło przesądzić o całym tym spotkaniu, dlatego z ostrożnością ciągnęli temat, by lód pod ich stopami nagle nie pęknął.
W pierwszej chwili potraktował jej wypowiedź jako atak. Wahał się? Nie, on tylko potrzebował czasu. Czasu, potwierdzenia, dowodu. Nie powinien przyjmować niczego za pewnik bez dogłębnego zbadania sprawy.
To jednak nie był atak i potrafił to stwierdzić po uzmysłowieniu sobie, z kim tak właściwie ma do czynienia. Słowa nie brzmiały wrogo, nie mógł zapominać, że nie stoi przed nim wyłącznie łowczyni, ale także ktoś, kogo zna nie od wczoraj i vice versa. Zdążyli poznać się całkiem dobrze, odkryć swoje nawyki, schematy zachowań, przynajmniej w konkretnym środowisku, przez cały czas bowiem każde z nich w mniejszym lub większym stopniu udawało, trzymało się narzuconych przez świat pozorów dla własnego bezpieczeństwa.
I z tego tytułu potrzebował jeszcze czegoś…
Powoli, acz zdecydowanie, wsunął dłoń do kieszeni i wyciągnął z niej telefon. Oderwał wzrok od Kami tylko na moment, by odblokować urządzenie, a później coś w nim wystukać i przyłożyć słuchawkę do ucha. Nikłe światło dobiegające z ekranu nadało połysk czarnym włosom, oświetlając część twarzy.
Centrala? Chciałbym zgłosić nielegalny pobyt Łowcy na terenie miasta – wypowiadał każde słowo ze spokojem, jakby już od dawna planował posunąć się do takiego czynu. Beznamiętność, jaka wróciła do jego spojrzenia, mogła budzić pewien niepokój, choć z drugiej strony kryła się za tym nietypowa uwaga. Obserwował ją niemal bez mrugnięcia okiem, ze spokojem kontynuując. – Yuu Kami, rysopis do sporządzenia.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie zatrzymało ją ukłucie żalu, ani nawet ciekawość, nie chęć doprowadzenia wszystkiego do końca. Nie chciała, by wszystko definitywnie znalazło swój kres w tym punkcie ich znajomości, ale ścieżki wiodące ku innym rozwiązaniom zatarły się w przeciągu kilkunastu minut. Stała niczym ślepiec w mroku, szukając wszystkimi innymi zmysłami drogi, niedostrzegalnej dla niej teraz. Nie potrafiła się nawet cofnąć, wyczuwając instynktownie, że nie da się już wrócić do poprzedniego punktu, spaliła most którym mogła bezpiecznie odejść. Decyzja pomiędzy dobrym i złym wyjściem z sytuacji nie istniała, bo nie było dobrego wyjścia, było tylko szukanie najkrótszego ostrza, które należało wbić sobie potem w ciało, w umysł, w serce. Rana najpewniej i tak była śmiertelna.
- Nic nie mówisz... - szepnęła pod nosem, wbijając rozmyty wzrok w brukowaną przestrzeń pomiędzy nimi.
Może jednak się pomyliła? Była niemal pewna, że wahanie widoczne na jego twarzy wynika z trudu pogodzenia się własnymi myślami. Mrok, który dostrzegła w jego spojrzeniu powoli i w nią wsiąkał, poczuła wątpliwości, wahanie. Gdyby miała powiedzieć jeszcze raz, te same słowa co przed chwilą, nie uwierzyła by w nie. W głowie pojawiała się czarna, pusta przestrzeń, ale przecież nie zawodziła się po raz pierwszy. Przywykła, chociaż przez to wcale nie czuła się lepiej.
Jeżeli milczenie było jego odpowiedzią, to doskonale ją zrozumiała. Chociaż cały czas miała nadzieję, że potok słów w którymś momencie się wyleje, że pojawi się coś, co pozwoli jej zrozumieć swój błąd, tylko tyle miała nadzieję osiągnąć zmierzając ku kresowi tej znajomości. Najwyraźniej nie miała prawa nawet do tego, a może odpowiedź po prostu brzmiała tak jak zawsze: mutant.
Zamyślenie nie odeszło od razu, lecz słowa i tak przebiły się do jej głowy, wkradły się między myśli. Uniosła głowę bardzo powoli, czując jak mięśnie twarzy tężeją w wyrazie niedowierzanie. Nie chciała, by tak wyglądało jej oblicze, kiedy wreszcie nadejdzie jakaś reakcja, kiedy uniesie głowę na tyle, by ich spojrzenia znowu się zetknęły. Widziała w jego oczach chłód, dystans który powiększał z każdym kolejnym słowem, czy tego chciał czy nie. To ona zaczęła się teraz oddalać, chociaż nadal tkwiła w tym samym miejscu fizycznie. Słuchała, czując jak wypalające się w powietrzu wyrazy pomagają płomieniowi gniewu wzrastać w jej wnętrzu.
Zacisnęła mimowolnie pięści, zacisnęła usta, wzrok był pełen żaru, którego żadne głębiny, żaden chłód nie był w stanie zgasić.
Która była godzina?
Muzyka ucichła, skrzypienie drzwi za jej plecami i nieprzyzwoite słowa zaczęły padać na zmianę, psując piękno ciszy. Impreza dobiegła końca, a ludzie zaczęli rozchodzić się na różne strony, mijając stojąca, zapatrzoną w swoje twarze dwójkę. Donośne śmiechy mieszały się z niewybrednymi komentarzami i pijackimi śpiewami. Parada cieni tańczących na bruku nie chciała dobiec końca, ale kobieta stała niewzruszona na otoczenie, niczym zaślepiona przez blask latarni. Nie spodziewała się tego, kiedy otrzymała nagle cios łokciem w tył pleców od jakiejś droczącej się ze sobą pary, która wiła się po chodniku, krokami przesiąkniętymi wpływem alkoholu. Uderzenie nie było bolesne, ale ona odwróciła się mechanicznie, szukając źródła, rzucając spojrzenie szkarłatu na twarze nieznajomych.
- Łowca, łowca! - wrzasnęła kobieta.
I popchnęła klocek domina, które zapoczątkowało lawinę. Idący obok krzyczącej mężczyzna pociągnął ją do siebie, oboje odskoczyli na bok, szukając ucieczki, ale dziesiątki par oczu zaalarmowane ich słowami odwróciły się ku łowczyni, jedno za drugim kładąc kres niedowierzaniu, dostrzegając anomalię czerwonych tęczówek. Zaczęły się szepty, przyśpieszone kroki, ktoś nawet podbiegł do niej i chciał wymierzyć cios, ale uchyliła się w ostatniej chwili, od razu wykonując kilka kroków do tyłu.
- Psik, wynoś się stąd! - ryknął napastnik, tupiąc nogą, jakby miał do czynienia z jakimś nachalnym psem.
Ale to wystarczyło. Główny aktor dokładnie wiedział już w co i dlaczego pokładać swój gniew. Kami spojrzała z chłodnym dystansem na mężczyznę, który padł na jedno kolano przez nadmiar alkoholu. Poznała w nim szybko osobę, której pomogła wstać w barze, ale to nie miało większego znaczenia. Zsunęła z ramion kurtkę należącą do Warnera i cisnęła mu ją na głowę, złapała go za przedramię i szarpnęła za sobą.
Niech sobie dzwoni, na prawdę, niech sobie robi co chce. Nie miała zamiaru go tak zostawiać, nie po tym co zobaczyła, nie po tym czego dowiedziała się przez te wszystkie lata. Miała nadzieję, że mrok nocy zdołał ukryć jego twarz, kiedy to ona stała się centrum uwagi. Nie chciała mu sprawiać dodatkowych problemów, z powodu pałętania się z łowcą.
Puściła się biegiem, kierując się do ciemnych uliczek M-3, tych, którymi poruszały się tylko bezdomne kundle, szczury i łowcy. Nie mógł widzieć jej twarzy, bo to ona była na przedzie, ale gdyby mógł, niewiele by się dowiedział. Pusty wzrok, bez wyrazu, bez emocji.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Podobno gesty mówiły więcej, niż słowa, Warner nie wiedział, ile w tym prawdy, bo ani tego nie praktykował, ani nie doświadczał na własnej skórze… a przynajmniej nie świadomie. Analiza ludzkiego zachowania była dla niego sztuką trudną, często niezrozumiałą i męczącą na dłuższą metę, chociaż trzymał się dewizy „najpierw pomyśl, później rób”, samo to myślenie ograniczały pewne schematy, dlatego reakcje, w zależności od okoliczności, przychodziły naturalnie. Co miał teraz powiedzieć? Co chciała usłyszeć? Nie potrafił się wysłowić, przekształcić tę papkę dziwnych uczuć w konkretnie brzmiące dźwięki, porzucił więc tę formę i zamiast tego zdecydował się coś jej zademonstrować.
Twarz eliminatora pozostawała niewzruszona przez cały ten czas, począwszy od rozpoczęcia rozmowy, przez zarejestrowanie zdziwienia odbijającego się na sąsiednim obliczu, aż po zmianę na wściekłość. Trudno ocenić, jakiej reakcji oczekiwał, była to jedna z tych, które z pewnością przewidywał, sam nie pałałby radością na widok kogoś ściągającego kłopoty na głowę. Wypowiadał każde słowo ze spokojem, jakby nigdzie mu się nie śpieszyło, wyraźnie i pewnie, bo wybrał już kartę i właśnie rzucił ją na środek, nieodwracalnie zmieniając przebieg gry.
Chciał, by ta sprawa zamknęła się wyłącznie między ich dwójką, przynajmniej na tym etapie, jednak pojawienie się nieznajomej dwójki osób pokrzyżowało te plany. Chociaż nie odrywał bezpośredniego spojrzenia od Kami, zauważył niewyraźny ruch ze strony kobiety, która przypadkowo się o nią otarła. Względny spokój runął jak domek z kart.
Wzrok okularnika przeniósł się z cieniem dezaprobaty na wstawioną parę, a jeśli bliżej mu się przyjrzeć, można by dostrzec na twarzy drgnięcie brwi w oznace irytacji.
Bycie w centrum uwagi nie wiązało się z żadnym speszeniem czy szczególną ostrożnością na swoje czyny i słowa – on odbierał to jako zawężenie wolnej przestrzeni, zbędne zamieszanie i męczący kontakt z osobami, z którymi nawet nie chciał mieć nic wspólnego. Zainteresowanie hasłem „łowca” szybko przejęło najbliższy teren, skupiając oczy wszystkich w kierunku przestępczyni. Znaleźli się głupcy, próbujący podejść do niej jak do nic nierozumiejącego zwierzęcia, gdyby dać im pochodnie, z całą pewnością zaczęliby szczuć drugiego człowieka.
W czasie narastania hałasu, odsunął telefon od twarzy i przyciskiem na boku zablokował ekran, by bezpiecznie móc wsunąć urządzenie z powrotem do kieszeni. To nie był odpowiedni moment na konwersacje.
Nim zdążył podjąć się jakiegokolwiek kroku, to Yuu zbliżyła się do niego w mgnieniu oka, rzucając kurtkę i chwytając za przedramię. Instynkt zadziałał, a jego ciało w jednej sekundzie spięło się i poddało naturalnemu mechanizmowi obronnemu. Na wierzchnie odzienie nie zwrócił uwagi, pozwalając zsunąć się na bruk, zaś zaciśnięte na materiale koszuli palce musiały ześlizgnąć się nieznacznie pod wpływem oporu mężczyzny i jego kopniaka wymierzonego prosto w zgięcie kolana Łowczyni. Jeśli myślała, że ucieknie razem z nią, mocno się myliła. Nie wahał się w ułamku sekundy powalić na ziemię i wbić boleśnie kolano w plecy celem jej unieruchomienia. Chwycił za nadgarstki i wykręcił do tyłu, przytrzymując jedną ręką do momentu sięgnięcia po doczepione przy pasie kajdanki – mogła poczuć chłodny metal na skórze i dźwięk zatrzaskiwanego mechanizmu.
Bez obaw, sytuacja jest pod kontrolą. – Poinformował głośno gapiów, prostując plecy, ale nie schodząc z niej jeszcze jakby dla ostrożności, kiedy ponownie okazywał odznakę mającą uspokoić świadków całej tej sceny. – A teraz proszę się rozejść. – Dodał tonem nieakceptującym sprzeciwu, rzucając w ich stronę chłodne spojrzenie. To w zupełności wystarczyło, by cywile z ociąganiem odeszli kilka kroków, ostatecznie odwracając także głowy i rozpoczynając gorączkowe plotki na temat pojawienia się buntownika w murach. Kilkoro z nich nie omieszkało się rzucić jeszcze ciekawskim spojrzeniem znad ramienia.
Mężczyzna przeniósł ciężar ciała z pleców kobiety na własne nogi, uprzednio zgarniając leżącą obok kurtkę, i, przez uchwyt na łańcuchu jej kajdanek, zmusił silnym pociągnięciem do wstania.
Dla własnego dobra, nie szarp się… – mruknął, wlepiając w nią oczy pełne surowej powagi.  
Nie powiedział nic więcej, popchnął jedynie Kami przed siebie w sugestii marszu, sam zaś szedł tuż za nią, niczym przyczepiony, strażniczy cień.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie umiałaby lepiej opisać tego słowami, tego wszystkiego, co czuła, gdy na jaw wychodziła prawda. Ludzie zrobili to za nią, ale nie miała ochoty im dziękować. Wcale nie chciała czuć się jak pies ze wścieklizną, robić za aktora przedstawienia pod tytułem: co się dzieje, gdy łowca postawi nogę w M-3.
I cholera, nieważne, że nic nie zrobił.
Ważne, że miał ryj pokryty bliznami i z oczu też mu jakoś średnio patrzyło. Z tych czerwonych oczu, w których odbijała się nienawiść, nawet zanim zyskały obecną barwę. Nie było jednak czystego strachu w reakcjach ludzi, była pycha i wyższość. Nawet jeśli mogłaby zaszlachtować ich bez problemu, czuli się pewnie, w grupie pijanych złamasów, pod okiem Speca.
Prawie że o nim zapomniała do chwili, kiedy momentalnie w głowie pojawił się blask strachu. Ostry, gryzący po oczach. I zadziałała machinalnie, tak jak zrobiłaby to w przypadku swojego towarzysza broni, czy kogoś bliskiego, musiała go bronić, schować, zabrać stąd. Czyn ten był tak naturalny w jej wypadku, że nie zwróciła uwagi na to, co ma do powiedzenia Moriyama. Cios w plecy zaskoczył ją tak samo mocno, jak szturchnięcie wcześniej.
Straciła dech, uderzyła głową w beton i poczuła jak usta momentalnie napełniają się krwią. Przed oczami widziała tylko nocne życie robaczków w zbliżeniu, ale skroń pulsowała, więc wcale nie martwiła się tym, że rozwaliła im domki. Momentalnie zakrztusiła się, wypluła tyle ile mogła, ale żelazisty posmak przyprawiał ją o mdłości. Nie, właściwie to czuła się paskudnie z powodu całej tej sytuacji. Dała się wrobić jak jakaś małolata, jak łowca na swojej pierwszej misji, który uśmiecha się, bo jakiś miastowy do niej mrugnął. Myślała nawet, że go rozumie, że wie dlaczego się waha i jak mu pomóc, ale pomyliła się tak mocno, że chciało jej się płakać.
Nie było jednak czasu na łzy. Te lata, gdy mogła zrzucić winę na coś innego minęły bardzo dawno, a jeżeli miała winić tylko i wyłącznie siebie, to nie chciała tracić sił na żal i smutek. Złość osiągała zdecydowanie lepsze wyniki jeżeli chodzi o ratowaniem się przed, powiedzmy, nieuniknionym. A czuła, że to co następuje jest nieuniknione, że nic więcej nie może zrobić, poza cichym poddaniem się.
Nie patrzyła na niego, wzrok miała wbity w grunt, czasami dlatego, że musiała, czasami dlatego, że nie chciała go widzieć. Dobrze wiedziała, co za emocje zobaczyłaby w jego spojrzeniu, bo chociaż mógł sobie mówić i udawać, że ich nie ma, ona potrafiła spoglądać głęboko. Dostrzec to z perspektywy osoby obok, jako osoba, która mogła go poznać nie przez pryzmat pracy, ale dokładnie z zewnątrz. Jako całkowita odwrotność, osoba z innych stref, z innymi poglądami, z inną parą okularów, przez które patrzyła na świat.
- Uważaj, bo ucieknę. - warknęła, plując znowu krwią.
Nie lubiła mieć rąk w tej pozycji, przywoływały wspomnienia pewnego sądu, a poza tym miała blizny na nadgarstkach, ciągnięcie było bolesne, ale nie skrzywiła się nawet na moment. Nie miała zamiaru dać mu tej satysfakcji. W jednej chwili wszystko wróciło do pozycji łowcy i żołnierza, nie widziała już w nim tego człowieka, którego poznawała powoli przez tak długi czas. Kim był też mężczyzna, zmuszający ją do marszu?
Zwykłym psem rządu.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kotłowała się w nim nieuzasadniona złość, swego rodzaju nienawiść, jaką żywił do wszystkiego, co postawiło go w obecnym punkcie i tak samo jak ofiara uzależnienia szukał upustu tych emocji w najbliższej osobie. Przez pierwszą minutę nie miało dla niego znaczenia, że do ziemi przyciska znajomą, kogoś, kto w jakiejś części zyskał jego sympatię, nawet jeśli rzadko okazywaną. W głowie dudniło mu pojęcie łowcy, widział pod sobą buntownika, szkodnika, był świadom ciśnienia ogarniającego jego żyły i ostrzejszego oddechu, mimo płynnych i krótkich ruchów jakie wykonał, by powalić kobietę. Miał wrażenie, że S.SPEC cały czas patrzy, nigdy nie odrywa czujnego spojrzenia od jego rąk, potrafił ignorować to zawadzające uczucie, ale zdarzało się i tak, że musiał lepiej postarać się w swojej grze.
Opamiętał się w porę.
Żałosne.
Nic z zewnątrz nie uległo zmianie, jednak w środku woda przestała wrzeć, powoli traciła ciepło i znów tworzyła spokojną, płaską taflę. Dłoń pewnie przytrzymywała skrępowane ręce Kami, druga zajęta była przez kurtkę, a obojętny wzrok przeczesywał ulicę przed nimi, nie ważąc się zerknąć znów na jej twarz jednak nie z powodu wstydu, żalu czy strachu. Milczał, kierując się w nieokreślone miejsce, przy czym obserwował każdą zaistniałą w pobliżu aktywność – późna pora spłoszyła spokojniejszych mieszkańców, drugą grupę posyłając do lokali, dlatego teraz mało kto wędrował pod osłoną nocy.
Rozumiał skoncentrowaną na nim złość i wcale jej się nie opierał. Na dobrą sprawę zignorował warknięcie, jak i całą pojmaną osobę, by w pewnej chwili, zamiast iść wciąż główną ulicą, skręcić w boczną uliczkę. Nie fatygował się na żadne wyjaśnienia, przynajmniej dopóki nie zniknęli między wysokimi, ciasno przylegającymi do siebie budynkami. Wyglądały na stare, a ciemność czająca się za oknami zdradzała, że w środku brakowało ciepła w postaci mieszkających tam ludzi.
Nie musiał otwierać drzwi – jakby w geście zaproszenia były już uchylone, odkrywając obszerne, lecz puste, pomieszczenie z kwadratowymi dziurami w ścianach zamiast okien, przez które teraz dobiegało jedyne źródło półświatła. Zaciągnął Yuu na środek, a później puścił i stanął dokładnie naprzeciwko. Analityczne spojrzenie eliminatora prześlizgnęło się krótko po niższej posturze.
Nie łap mnie więcej w ten sposób. – Ostrzegł cicho, narzucając na siebie wierzchnie odzienie i wyciągając z tylnej kieszeni spodni pojedynczą sztukę chusteczki, którą zaraz przytknął do jej ust i wytarł z nich zaschniętą krew. – A przede wszystkim… albo ufasz komuś całkowicie, albo wcale. Dzisiaj się nie popisałaś. – Wyraził dezaprobatę niemal jak zawiedziony postępowaniem córki ojciec, ale w jego głosie dominował przede wszystkim spokój. – Nie jestem przyzwyczajony do gwałtownych ucieczek, zresztą... to nie załatwiłoby sprawy. – Uważał swój wybór za najrozsądniejszy, może zareagował trochę brutalnie i bez ostrzeżenia, jednak dzięki temu zachował pozory porządku i prędko zakończył całą szopkę.
Brudny materiał zmiął w dłoni i schował, następnie zaś wydobył drobny, srebrny klucz. Uniósł go na wysokość oczu łowczyni.
–  Od kajdanek. – Wyjaśnił, a później przesunął się za nią i wepchnął przedmiot w jedną z jej dłoni. – Możesz sama się uwolnić. Ja poczekam. – Zapewnił spokojnie i, jak gdyby nigdy nic, podszedł do jednego z „okien”, usiadł na betonie, skrzyżował luźno ręce na piersi, po czym wpatrzył się w nią w oczekiwaniu na dalsze działanie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

W przyrodzie był balans, więc jeżeli z niego schodziło powietrze, Kami czuła, jak narasta w niej uczucie gniewu. Piękne, nocne ulice miasta znowu stały się tymi ulicami miasta, których nienawidziła. Które patrzyły na nią wilkiem, chciały jej śmierci, setki intencji zaklętych w murach, które pragnęły by nie istniała. Czy miasto w którym się urodziła wiedziało od początku, że na świat przychodzi zbrodniarz? Nienawidziła tego miasta, jego nazwy, jego układu, tego jak bardzo było sztuczne, jak mocno pod jego kopułą kotłowała się iluzja i fałsz. Ile gniewu i zła rodziło się pod przykrywką utopii.
I nagle znalazła się pośrodku jakiegoś pomieszczenia, otworzyła oczy w innym świecie, ale ten świat był tak samo zatruty. Co z tego, że znaleźli się nie tam, gdzie podejrzewała? Tym bardziej czuła się źle, nieswojo, jak ktoś, kto został podwójnie oszukany w ten sam sposób i nie wiedział, czym sobie na to zasłużył. Czerpał z tego satysfakcje? Dobrze się bawił? Miała nadzieję, że zarysuje mu tą śliczną twarzyczkę, kiedy w końcu się uśmiechnie.
Milczała, nie da mu nawet cienia satysfakcji, kawałka informacji, niczego, co by chciał. Przebaczenia? Spokoju ducha? Prychnęła, odwracając głowę od niego. Nie powinien nawet próbować dotykać wściekłego psa, istniało ryzyko, ze ugryzie. Niech nie dotyka jej tymi łapami, nawet z dobrymi intencjami, z tą wyższością, prawie jakby się litował. Nie potrzebowała jego litości, nie potrzebowała niczego, od tego rządkowego kundla.
Właściwie zdała sobie sprawę, że nie ma racji, że potrzebowała jednego przedmiotu, kiedy ten wsunął kluczyk w jej dłonie. Nie oponowała, nie zastanawiała się przez sekundę. Wsunęła postrzępiony we wzór koniec do otworu i przekręciła zamek, pozwalając kajdankom rozszerzyć się, uwalniając jej nadgarstki. Nie czekała na nic więcej, nie obchodziło ją co mówił, jak się tłumaczył. Ciężka dłoń była szybsza niż myśli i chociaż z całego serca chciała przywalić mu z pięści, skończyło się na uderzeniu otwartą dłonią. Pełną złości i rozczarowania, dłonią wkurwionego łowcy.
Wycofała się w cień, pod ścianę, opierając się plecami i zsuwając do pozycji siedzącej z głośnym oddechem zmęczenia.
- Myślałeś, że Ci podziękuję? - rzuciła zdenerwowana.
Rozgarnęła włosy z twarzy, zaczesując je palcami do tyłu. Krew nadal leciała, musiała ugryźć się w język i uszkodzić nos, bo czuła ciepłą ciesz spływającą jej koło ust i po podbródku. Sięgnęła do swojego boku, ku niewielkich rozmiarów. niepozornej torebce, która o dziwo, przez cały dzień nie zgubiła. Może to przez to, iż była na prawdę mała, wisząca cały czas na wąskim pasku przerzuconym przez ramię, zamocowana dodatkowo przy pasku, nie zsuwała się, ani nie poruszała zanadto. Przechyliła głowę do przodu, trzymając palce zaciśnięte na ściankach nosa, drugą ręką grzebała za gazą. Wyciągnęła wpierw jednak jakieś tabletki i szybko połknęła dwie na raz.
- Zaufanie? Nie. To nie zaufanie. - przyłożyła opatrunek do nosa. - To naiwność.
Uniosła głowę, spoglądając z ukosa w jego stronę. Spojrzenia miała nieprzeniknione, światło padało na pół jej twarzy, pojedyncze oko błyskało czerwienią w cieniu. Usta poruszały się w blasku, ale nic co z nich nie padało nie było świetliste, nie było jasne, piękne ani lekkie.
- Chcesz ode mnie zaufania? Myślałeś, że rzucę Ci się w ramiona widząc jak tłuczesz na drobne kawałki wszystko co budowałam przez długie lata wkładając w to całe serce? Zaufania Ci się zachciało? Ciekawe jak Ty byś zareagował, gdybym wyciągnęła telefon i oznajmiła na głos, że mam przed sobą samotnego Speca, wzywając swoich towarzyszy. Zaufanie, czy obowiązek, Moriyama? Co? Już widzę, jak czekałbyś grzecznie, aż powiem na końcu, że to żart, że testowałam twoje zaufanie, że wszyscy moi towarzysze są wyimaginowani i nie zagrażają twojemu pieprzonemu miastu, że nikomu z obecnych osób nic się nie stanie. - złapała się za głowię, czuła że obraz przed oczami staje się niewyraźny. Jej słowa pełne były fizycznego bólu, powstrzymywała się przed kaszlem, a krew nadal płynęła. - Nie, nie patrzyłbyś, nie czekałbyś. Zrobiłbyś dokładnie to samo, co zrobiłeś, chociaż co ja Ci zrobiłam? Czym Ci zagroziłam? Gdzie zobaczyłeś we mnie zagrożenie? Może ty we wszystkim, co podsuwa Ci pod nos rząd widzisz zło?
Chciała się przewrócić, przechylić na bok, zasnąć, otwierała usta jak ryba, szukając ujścia na bólu. Dlaczego bolało tak bardzo?
- Ty nie wiesz czym jest zaufanie. - krzyknęła z oskarżeniem, sunąć paznokciami po betonie. Nie chciało przestać, nie chciało przestać mieszać jej w głowie, rozmywać wizji, bawić się jej wytrzymałością. - To nie ty, to twoja duma i arogancja przekonanego o swojej wartości zawodowca decyduje o tym, co robisz. Jesteś psem na smyczy dyktatora, któremu wpojono, że kodeks jego profesji i zimna rutyna jest słuszniejsza niż emocja, że strzeże przed popełnieniem błędu, który można popełnić, gdy się zaplączesz w dylematach.
Dobrze, że dzieliła ich odległość, nie musiała zastanawiać się, czy zdoła go dosięgnąć swoją pięścią, poza tym w bezdence miała także broń, paskudne rodzaje broni. Jeżeli zaufanie miało jakąś formę, to w jej przypadku objawiało się, jako sięgniecie do wnętrza torby tylko po kolejną gazę.
- Czasem żałuje, że mam ludzkie odruchy. Wcale nie próbowałabym Ci pomóc bez nich, szkoda, że emocje wzięły górę, łatwiej jest wierzyć w narzucone zasady. W to, że tylko to, co mówi Ci rząd jest właściwie, że pomysły innych o ile nie zgadzają się z narzuconym słowem nie załatwią sprawy. Ale ty nie robisz ani jednego, ani drugiego, ty w ogóle w cokolwiek wierzysz?
Splunęła na bok krwią, podkładając sobie kawałek materiału miedzy wargi.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Szarpało nim na wszystkie strony, więc jak miał utrzymać równowagę, balansując na krawędzi opanowania? Daleko mu było do uczucia choćby namiastki satysfakcji, ta sytuacja różniła się od każdego razu, kiedy przyszło mu obezwładnić Łowcę i w zwycięstwie zaciągnąć do aresztu. Łańcuch na szyi zaciskał się coraz bardziej, ale on brnął w uparte i kupował sobie więcej czasu. Od kiedy podejmowanie jakichkolwiek decyzji wymagało od niego takich podkładów energii? Czuł się jak na poligonie, z tym że to nie mięśnie cierpiały podczas ćwiczeń, a mózg. Wybrał prawdopodobnie największą głupotę, postawił na sobie krzyżyk z chwilą zawahania, ale to coś, czego już w żaden sposób nie cofnie, nawet gdyby miał możliwość odpłacenia grzechów. Nie był tego jeszcze w pełni świadomy, to wisiało nad nim jak sęp. Uderzy go w odpowiedniej chwili i odbierze grunt pod nogami.
Z drugiej strony wykonał pół kroku. Pół kroku, zanim jednak się nie cofnął. Mało brakowało, by poddać się nieznanemu prądowi, mimowolnie pragnął wyłamać się ze schematu i spojrzeć na całość z innej perspektywy, ale to oznaczałoby wyjście poza granice, do których już nigdy nie mógłby wrócić. Zwyciężył rozsądny odruch, sprawny chwyt i powalenie na ziemię. Paradoksalnie odczuwał w tamtym momencie zarówno spokój, jak i złość, jednak myśli podsyciły tę drugą emocję, rozbiegały się na tyle stron, że w końcu zahaczyły o drażliwy temat, odkryły przed nim coś, czego wcześniej nie dostrzegał, a może po prostu udawał, że nie widzi?
Jakiegokolwiek tematu nie chciałby teraz poruszyć, nie dano mu na to szansy. Nie spodziewał się tak prędkiego oswobodzenia z kajdanek, nie doceniał jej bądź nie wyparła jeszcze obrazu zwyczajnej, z pozoru niewinnej kobiety z jego głowy. Mimo wszystko przez długi okres uważał Yuu za personę słabą – słabą, bo tak właśnie postrzegał cywili tego, do obrzydzenia idealnego, miasta. Plaśnięcie odbiło się echem od nagich ścian pomieszczenia, a po nim zalęgła się cisza. Odwrócona w bok twarz zastygła w bezruchu, a wargi zacisnęły się w próbie zatrzymania nadal żrącej od środka złości. Oczami wyobraźni widział, jak chwyta ją za rękę i, trzymając się powiedzenia „oko za oko, ząb za ząb”, oddaje, tylko że to nie ma końca, krótki gest wyzwala cały łańcuch gniewu.  
Jej słowa uderzały jak pałka w gong, sęk w tym, że znajdował się poza dotkliwymi wibracjami. Zupełnie, jakby obserwował sytuację z boku, z dala od ciała, duszy, panującej tam ciężkiej atmosfery. Nie pojmował reakcji kobiety, słów pełnych oskarżenia, próbował to jakoś wyjaśnić, znaleźć logiczne wytłumaczenie tej gwałtowności, ale możliwości wyślizgiwały mu się przez palce niczym piasek.  
Wpatrywał się sceptycznie w skuloną postać, tkwiąc w bezruchu, zaś policzek wciąż mrowił na dowód realności całej tej sytuacji.
Nie rozumiem. – Wypowiedź zabrzmiała lekko, lecz absurdalnie na swój sposób. Teoretycznie wiedział, o czym mówi, domyślał się, jednak w praktyce nijak nie potrafił tego przetrawić, postawić się na jej miejscu. Czy on kiedykolwiek wkładał serce w jakąś relację? Czy stchórzyłby w starciu z większą liczbą Łowców?
Jasne, że nie. Właściwie to było odpowiedzią na wszystkie pytania rzucone w jego stronę.
Westchnął ciężko, wypuszczając z siebie równocześnie motywację na wyprostowanie kilku kwestii, w myślach ułożył już kilka zdań, wytknął swój punkt widzenia, ale w konfrontacji z takim stanem kobiety wątpił, by jego produkowanie się miało jakikolwiek sens.
Przepraszam. – Zastąpił wyrażenie „przykro mi” bardziej neutralnym odpowiednikiem, nieodnoszącym się bezpośrednio do uczuć, które zmieniłyby jego słowa w kłamstwo. – Ale nie jestem odpowiednią osobą do tego rodzaju relacji. Oto dowód. – Nuta zniechęcenia wkradła się w ostatniej części, odrywając także spojrzenie eliminatora od Kami. – Z dwojga złego lepiej zakończyć to na tym, niż… – Urwał, nie będąc pewnym, co chce powiedzieć.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Podobały jej się te krótkie chwile, kiedy jedynym słyszalnym odgłosem był jej powolny oddech. Leki zaczynały powoli działać, krew krzepła, cisza przynosiła ukojenie, można było udawać, że nic się nie stało. Otworzy zaraz oczy i będzie znowu po jakiejś akcji, pokryta ranami, ale z poczuciem spełnienia, nie będzie już tego gniazda os, które trzymała teraz w sobie. Chciała bronić i żądlić jednocześnie, a przede wszystkim pozbyć się tej grudy, która tkwiła jej w gardle. Kiedy nie mówiła, było lepiej. Może nie powinna w ogóle się odzywać? Może za każdym razem, gdy otwierała usta, było tylko gorzej? Ale wtedy gdzie zniknie prawda i gdzie podzieją się słowa? Nie potrafiła milczeć, udawać coś wygląda inaczej, niż jest na prawdę.
Spojrzała na niego, nie ruszając głową. Nadal starała się uspokoić oddech, a był taki tylko dlatego, że czuła rozdrażnienie, nie chodziło wcale o rozwalony nos i krew z ust. Konfrontacji z Moriyamą nie potrafiła już sobie opuścić, teraz to sprawa osobista. Ten pieprzony dupek cisnął nią o ziemię.
- Masz rację, nie rozumiesz. - potwierdziła skinieniem głowy i wróciła wzrokiem na przeciwległą ścianę. Wsłuchiwała się chwilę w nocne życie miasta, w spokój panujący na ulicy za pustymi oknami i przypominały jej się wszystkie inne wypady do miasta. Gdzie by go pociągnęła? Chciała go zabrać na dach, ten jeden z wielu dachów, dzięki którym panorama miasta stała otworem, które wywierały tak ogromne wrażenie na jej łowcach, gdy zabierała ich tam po raz pierwszy. Kochała ten widok, szczególnie w nocy. Był tak kiczowaty, że aż przejmujący. Milczące miasto pod gigantyczną kopułą, które mogła zniszczyć, albo ochronić. Chodziła tam także po to, by sobie przypomnieć, dlaczego tak właściwie walczy.
Podpadła się o podłogę i wstała powoli, otrzepała kurz z pośladków i wolnymi krokami pokonała odległość dzielącą ją od innego pustego kwadratu w ścianie. Przysiadła bokiem, spoglądając na rozciągający się z otworu obraz. Uniosła nieco brwi, słysząc jego przeprosiny. Sztuczne i rzucone zapewne tylko dlatego, że 'kodeks tak mówił'. Nie zareagowała od razu, trawiąc ze stoickim spokojem jego słowa. Wyglądała na bardziej przejętą tym, co malowało się przed jej oczami, niż rozmową z obecnym tu żołnierzem. Myślała jednak dużo, o wielu sprawach, dotykała licznych tematów. Nie szukała słowa, które on zgubił w swoich ostatnich słowach, sama nie wiedziała, co chciałaby, że by padło. Nie, to należało do niego, ta wypowiedź, ta decyzja co powiedzieć, jak to nazwać.
- Uciekasz? - Zapytała nagle, ale jej wzrok nadal wędrował po ulicach. Nie musiała też mówić głośno, spokój dookoła był przerywany wyłącznie wtedy, gdy któreś z nich się odzywało. Poza tym, kiedy mówiła powoli i w sposób opanowany, atmosfera była jak gdyby... inna. Nadal jednak nie była całkowicie opanowana, w jej słowach pojawiała się delikatna nuta rozczarowania - Lepiej dla kogo? Dla mnie? Dla Ciebie?
Powinien wytłumaczyć, ale najwyraźniej uznał, że nie ma sensu strzępić języka na kogoś jej pokroju. Trochę przykre, całkiem zrozumiałe.
A gdyby wiedział, że jednym strzałem może zadać rebelii poważny cios? Nie zamierzała mu tego uświadamiać, tak ogromnego ryzyka chyba nigdy względem nikogo nie podejmie. Zbyt wiele do stracenia, jeżeli trzeba, to poświeci wszystko na utrzymanie tej wiedzy w sekrecie.
- Jeżeli nie chcesz mnie znać, bo jestem łowcą, mógłbyś nieco delikatniej, co? - przechyliła głowę na bok, bolało.
Ahah. Zabawne. Zabawne jak cholera. Nawet nie próbowała być zabawna. Prośba była jak najbardziej prawdziwa i sensowna w tym momencie. Jeżeli chciał jeszcze coś jej przekazać, to może lepiej, by zrobił to słownie, a nie chociażby rzucając ją znowu na beton. Zagoi się, nawet nie do wesela, może być i szybciej. Kiedyś wszystkie rany się zabliźnią, nie będzie po nich wyraźnego śladu, jedynie wspomnienia owiane smutną historią.
- Tak... - mruknęła powoli. - Chcesz to zakończyć. A więc idź, uciekaj, znikaj mi z oczu, kończ to szybciej, bo jeszcze pomyślę, że nie chcesz. Bo chcesz, prawda? Nie... myślę, że ty nie uciekasz od problemów tak łatwo. Więc co, strzelisz mi w łeb?
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie rozumiał naprawdę wielu aspektów ludzkiego życia, zazwyczaj więc ignorował ewentualnie płynące z tego problemy na rzecz zajęcia się ważniejszymi – w jego mniemaniu – sprawami, które wchodziły w zakres umiejętności i wiedzy. Nie był dumny z obranej taktyki, ale od przeszkód zbyt wysokich po prostu się odwracał i odchodził, nigdy do tego ponownie nie powracając. Tak było łatwiej, nie musiał się niepotrzebnie wysilać, konfrontować z irytacją, a ostatecznie i tak nawet nie ruszyć muru.  
On nie uciekał. On nie walczył z przekonaniem, że danej bitwy nie wygra. I, o dziwo, dotyczyło to wszystkiego spoza prawdziwego poligonu, na którym zawsze znajdował nowe pokłady siły do osiągnięcia celu.
Znów wymagała od niego wyjaśnień, przecież nie zadowoliłaby się krótkim „nie”. Warner był prostą istotą, prawie jak klucz na maturze z biologii – poprawność ściśle określona. Brakowało mu słów do zobrazowania swojego stanowiska, argumenty tliły się jako niewyraźne kształty w głowie i jedynie on mógł je zidentyfikować.
Wciąż tu jestem. – Odparł bez drgnięcia powieką, podkreślając oczywisty fakt. Stał w miejscu, ze stopami wrośniętymi w podłogę i tylko wzrok wędrował od jednego do drugiego punktu, by zupełnie nie zatracić się w bierności.
Co zrobiłby Ryutarou? Z pewnością nie powaliłby na ziemię kogoś, z kim łączyłyby go pozytywne stosunki. Odwróciłby się od „naturalnego wroga”, kiedy los próbowałby ich złączyć w przyjaźni? Sęk w tym, że między Ryu a Warnerem istniała głęboka przepaść. Jedyny zachowany most chwiał się na wpół rozerwanych linach, zaś szereg drewnianych stopni zatonął już w otchłani.
Miała rację w swoim przekonaniu. Nie chciał tak łatwo poddawać się w obliczu nowego problemu, jednak w dalszym ciągu nie potrafił znaleźć odpowiednich słów. Atmosfera nie sprzyjała jakimkolwiek dyskusjom, chociaż powietrze z Kami spuściło się, on wyczuwał wyraźne napięcie i… coś jeszcze.
Ruszył wolnym krokiem w jej stronę i zatrzymał się tuż przed. Trudno było odczytać intencje po postawie eliminatora, ale kolejny gest powinien rozwiać wątpliwości – wyciągnął ku niej rękę.
Zatańcz ze mną.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

A Yuu była jego przeciwnością. Im trudniejszy i bardziej zawiły był problem, tym mocniej inwestowała w jego rozwiązanie. Potrafiła, ale nie chciała odwracać się plecami, szukała wyrwy w murze, drabiny, po której mogłaby wyjść, albo uderzała w betonowe ściany tak długo, aż zburzyła jej podstawy. Kiedy on odchodził od problemu, musieli mijać się często, bo ona dopiero do niego podchodziła. I nie dawała się pokonać ogromowi, jaki widniał przed jej oczami. Nie pozwoli nawet największej przeszkodzie blokować drogi, być może tej jedynej, najważniejszej, poprawnej drogi. Jej wzrok był wbity wysoko, w nieosiągalne na pierwszy rzut oka cele, ale zawsze była marzycielką, goniła za ideami, nawet jeżeli nikt inny w nie nie wierzył. I nie czuła się przy tym samotna, nigdy nie było pustki, chociaż układanka była niekompletna, obraz który przedstawiała malował się wyraźnie, więc dawała sobie radę nawet bez wszystkich elementów. Mijali się więc na rozdrożach dylematów, jedno przekonane, że nie da się z nimi mierzyć, drugie zapatrzone zbyt wysoko, by dostrzec na swej drodze innych. Póki przypadkiem na siebie nie wpadli.
- Zgadza się, jesteś tu. - kiwnęła głową, dostrzegając powoli jakiś schemat w swoich działaniach i wypowiedziach.
Ty i ja wiemy, że nie odszedłeś. Nie odwróciłeś się plecami udając, że ten dzień nie istniał. Ale skoro istnieje, to co o nim sądzisz, co o nim myślisz? Czy to źle, że tak się stało? Gdybyś mógł, zmieniłbyś bieg wydarzeń? Gdybyś mógł cofnąć czas, ile rzeczy w swoim życiu byś zmienił...?
W jej spojrzeniu był ogień, ale ten konkretny nie kąsał już tak dotkliwie. Błyszczał majestatycznie, przypominając, że Kami nie jest przestraszoną dziewczynką i na niewiele zdadzą się zdawkowe odpowiedzi, rzucane od niechcenia słowa. Nawet jeżeli nie szukała już tak otwarcie jego argumentów, nie wyglądało na to, by tak łatwo odpuściła wyciągnięcie z jego wnętrza prawda, a może nawet czegoś więcej, o czego sam Moriyama mógł nie mieć pojęcia. Nie odzywała się, obserwowała go tylko w skupieniu, nie dając spojrzeniu wędrować na boki. Jej wzrok był silny, ale nie nachalny, nie szukała słabości okularnika, ani nie próbowała zmusić go do popełnienia błędu. W pustym pomieszczeniu i tak nie było lepszego punktu, na który można by patrzeć.
Nawet gdy nie mówili, podobało jej się to. Nie narzekałaby, gdyby mogła po prostu siedzieć i spoglądać na niego. Był... ciekawym człowiekiem. Szukała słów długo, zanim w jakiś konkretny sposób określiła jego osobę. Nie był nikim specjalnym, bo spotkała już setki tysięcy istnień chodzących po tym świecie, ale zawsze pewne osobowości przyciągały ją do siebie bardziej, niż inne. Kiedyś była ta możliwość spojrzenia na świat oczami mieszkańca, któregoś razu okazana życzliwość, innym razem całkiem przypadkowe spotkanie pełne absurdów, a co było dzisiaj? Czy ona też widziała w nim kogoś innego, bo nagle przywdział mundur i dzierżył w dłoniach broń?
Nie zmienił się. Nadal był sobą, w tym wszystkim co robił, jak żył, jak się zachowywał, jak traktował innych. Ale to ona była łowca i musiała pamiętać, że nie może wymagać wiele.
Spojrzała na wyciągniętą dłoń, ale potem bardziej zaciekawiły ją słowa, które padły.
Były absurdalne i niespodziewane. Jak cały dzisiejszy dzień, jak wszystko co miało miejsce, wcześniej i teraz, w tym niewielkim pomieszczeniu, gdzie wśród betonowych ścian byli tylko oni i światło wpadające przez kwadratowe otwory. Księżyc, który je dawał był sztuczny. A może to była latarnia?
Cholera, księżyc jest dużo bardziej romantyczny, pomyśl, że to księżyc, Yuu.
Wolno wyciągnęła przed siebie rękę, umieszczając swoją dłoń w dłoni Warnera. Wyglądała na trochę niepewną, ale nie cofnęła ręki, nie pozwoliła jej drgnąć chociaż raz. Odprowadziła wzrokiem własne palce, patrząc, jak zaciskają się powoli, ale zdecydowanie na placach mężczyzny. Ciepło wyczuwalne pod opuszkami, jego szorstka skóra, zapewne stała się taka z powodu pracy, od noszenia broni, od walki, ale nie przeszkadzało jej to.
- Mimo wszystko ufam Ci, Ryutarou.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Tylko Ty i ja. Ten wieczór pełen zrozumienia i sprzeczności pozostanie wyłącznie między naszą dwójką.
Gruba krecha, która wyraźnie oddzielała świat wojskowego od rebelianta zatarła się w wyniku nawiązanego przez nich spojrzenia. Nie było to jak przelotne odwrócenie głowy w tłumie przechodniów – oni stali po obu stronach ruchliwej ulicy, wpatrzeni w siebie, przy wiecznym świetle zakazu przejścia. Ciekawi osoby naprzeciw do tego stopnia, że w końcu postawili krok przed siebie. Warner stąpał ostrożniej i wolniej, zupełnie jakby przewidywał scenariusz, w którym dochodzi do środka jezdni i nie spotyka na niej nikogo. W takim wypadku wysiłek i ryzyko nie byłyby opłacalne.
Ale on widział rękę wystawioną ku górze znad dachów pojazdów.  
To dzień całkowicie odbiegający od normy. Dziwny, absurdalny, szaleńczy w swoim spokoju i na odwrót. Skoro doszło do takich, a nie innych wydarzeń, czy powinien w ogóle oceniać je pod względem plusów i minusów? Może tak miało być. Może to miało nastąpić prędzej czy później. Już kiedyś odpowiedział sobie na to pytanie – ile by zmienił w swoim życiu?
Nic, bo wówczas nie dotarłby nigdy tak daleko jak teraz.
Oswajali się ze sobą niemal jak w powieści Antoinego. Wypełnianie przestrzeni między nimi bezmyślnymi słowami nie musiało wcale mocniej zacieśniać więzi, czasami cisza, zwykłe chłonięcie obecności drugiej osoby, pozwalało zaakceptować ją w życiu jako stały element krajobrazu. Tak było przez cały ten czas, kilka pogawędek, wspólne milczenie, przypadkowe, wzajemne przecinanie dróg.    
Pieprzyć powinności.
Nie był pewien, czy wstrzymał oddech czy przez moment zabrakło powietrza wokół niego.
Miał uprzedzić, że nie umie tańczyć, nawet nie lubi, ale tym razem trzymał się zupełnie innego podejścia. Zamierzał potraktować to jak osobistą walkę pozbawioną bolesnych ciosów, przynajmniej tak wyobrażał to sobie w głowie, kiedy pewniej chwycił ją za dłoń i pociągnął ku środkowi pomieszczenia. I bynajmniej nie kryło się za tym żadne negatywne podłoże – dzięki takiemu myśleniu łatwiej przyszło mu wprawienie ich dwójki w ruch. Znał na pamięć tylko jeden taniec, mimo dawnych starań matki w rozwinięcie umiejętności tanecznych swojego „małego kawalera”. Wyprostował ich splecione ręce w bok, a drugą ułożył luźno na odpowiedniej wysokości na pasie, dbając zarazem, by zachować wygodną odległość między ich ciałami.
Z pozostawionego wcześniej telefonu na płaskiej powierzchni okna zaczęły uciekać dźwięki subtelnej melodii.
Brakowało z jego strony pewnej płynności, mięśnie pozostawały wyczuwalnie sztywne, w czym nie było nic dziwnego, taka jego natura. Rzadko pozwalał sobie na odprężenie, a teraz starał się nie pomylić kroków, cierpliwie podchodził do ich współpracy, powoli synchronizując się tempem z kobietą. Spojrzenie pozostawało ciche, policzek przestał boleć, a wargi nie zaciskały się już pod wpływem emocji.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 7 z 18 Previous  1 ... 6, 7, 8 ... 12 ... 18  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach