Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down

Dramatis personae: Warner - jako młody Warner-rekrut; Ivo - jako młody Ivo-rekrut.
Miejsce akcji: kwatera Warnera
Czas akcji: wieczór, jednego z mniej fortunnych dni, AD 2997

"To wszystko przez tego jebanego szczeniaka" - klął w myślach czarnowłosy rekrut, wspinając się powoli po schodach, prowadzących na piętro. Mocno opierał się o ścianę, dysząc lekko, z trudem stawiając kroki. Przeciążone mięśnie pulsowały bólem, kiedy zmuszał ciało do ruchu wbrew wszelkim chęciom, by po prostu położyć się na podłodze. Nie mógł sobie pozwolić na odpoczynek, póki nie dotrze do celu. - "i tego jävla sierżanta, który oczywiście musiał przypałętać się nie wtedy, kiedy trzeba." - aż zazgrzytał zębami ze złości, na wspomnienie całego zajścia.
Nim dotarł na szczyt zdołał już trzy razy przerobić scenariusz co by było gdyby i przy tym wściec się kolejne trzy. Kiedy jednak już się tam znalazł, zaczął się uspokajać powoli. Plany obejmowały zabawę, a nie wybuchy złości. Te jedynie mogły ją zepsuć. Ruszył wzdłuż korytarza czując się o niebo lepiej nie musząc unosić obolałych stóp ponad ziemię wyżej niż to było naprawdę niezbędne. Mimo zmęczenia, jego kroki były ciche, wiedział bowiem, że jeśli go przyłapią poza kwaterą o tej porze, mógłby mieć przechlapane. - "407... 406... 405... 403... 402..." - odliczał numery kwater, skradając się przez opustoszałe skrzydło. - "gdzie to 404? Chwila, coś tu jest nie tak..." - zastanawiał się, szukając odpowiednich drzwi. Zatrzymał się gwałtownie, zrobił tak piękny zwrot w tył, że nawet na defiladzie takich nie wykonują i wrócił do miejsca, znajdującego się między 403 a 405. Powinny tu być drzwi.
I były, opatrzone plakietką 404. Nie rozumiał, dlaczego ich nie znalazł na początku, ale nie miało to teraz znaczenia. Zbliżył się doń i delikatnie zapukał. Nie czekając na odpowiedź, nacisnął klamkę, po czym wszedł do środka. - Hej, Ryū, żyjesz? - rzucił na powitanie, przekraczając próg pokoju Warnera, nim jeszcze ujrzał kumpla siedzącego na łóżku. Lekki uśmiech, który zdobił twarz Szweda na myśl o tym, co planował na dzisiejszy wieczór, znikł tak prędko, jak się pojawił. Ręka sięgająca po wybrzuszenie, kryjące się pod materiałem bluzy zatrzymała się w miejscu. Zamknął cicho drzwi za sobą, nie odwracając wzroku od drugiego rekruta. Niebieskie oczy, z których jedno było ozdobione świeżym fioletowym limem, wpatrywały się w Moriyamę z niepokojem i pewną dozą troski.
Bo Warner go ubiegł i rozpoczął zabawę bez niego. A to oznaczało, że żadnej zabawy tutaj nie będzie...
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

I cannot stop this sickness taking over
It takes control and drags me into nowhere.

"Dwa minusy dają plus" - [Warner x Ivo] BqBdm5b

 Tykanie zegara go uspokajało.
 W rytm do przesuwającej się po tarczy wskazówki kiwał głową na boki ze wzrokiem tępo wpatrzonym w ścianę naprzeciwko. Ten pojedynczy dźwięk rozbrzmiewający co sekundę w pokoju trzymał świadomość rekruta na powierzchni, chociaż coś ewidentnie próbowało zaciągnąć go na same dno. Nie opierał się temu specjalnie; przez ostatnie kilka miesięcy to jedyne, co robił.
U p a d a ł. W świetle dnia wszystko straciło sens, dotychczasowe treningi napełniające go zapałem i chęcią wyciśnięcia z siebie siódmych potów teraz były jedynie punktem do odhaczenia. Obce twarze to rozmyte plamy, a słowa zlepki niezidentyfikowanego brzmienia.  
 Konfrontacja ze śmiercią odcisnęła na nim piętno, ale skoro tamtego dnia nie zdołała go złapać w ramiona, wróciła po kogoś innego. Skutek tego okazał się jeszcze poważniejszy niż zakładał początkowy plan — Moriyama męczył się życiem i nie potrafił tego zakończyć. Myśl o własnoręcznej egzekucji pojawiła się w jego głowie już kilka razy, jednak nigdy nie przekonała do realizacji tej wizji.
 Mętne spojrzenie oderwało się od ściany i przesunęło wzdłuż mebli. Uświadomił sobie, że w pokoju znajduje się jedynie elektryczny zegar. Słyszał tykanie dobiegające z salonu w rodzinnym domu, kiedy po powrocie ze szkoły czekał na ojca.
 Zacisnął mocniej palce szyjce butelki, a chłód szkła koił jego zmysły. Nie praktykował nigdy wlewania w siebie procentów, nie licząc okazjonalnych degustacji za pozwoleniem rodzica, ale dzisiaj nadszedł dzień i okazja, kiedy postanowił podwędzić wódkę jednemu z oficerów, by spróbować nowego sposobu na ucieczkę od ponurych myśli. Problem w tym, że po pierwszym śmiałym łyku niemal go wypluł; ciecz paliła gardło.
 Pukanie do drzwi wyrwało okularnika ze stanu letargu.
 Twarz mimowolnie wykrzywiła się na dźwięk swojego imienia. Już dawno przestał być tamtą wersją siebie, chciał się odgrodzić od przeszłości na każdy możliwy sposób, dlatego też w jego kwaterze na próżno szukać jakichkolwiek pamiątek z domu. Właściwie pokój 404 był urządzony w sposób minimalistyczny, oferując jedynie niezbędne wyposażenie, teraz pogrążony w półmroku.
 Od niechcenia skupił uwagę na gościu, ignorując pytanie.
 — Ktoś odrzucił Twoje zaloty? — zadrwił na widok sinej skóry pod okiem. Wyrzucił z głowy obraz płaszczącej się pod nim żony wojskowego, której w zeszłym tygodniu złamał rękę. Po tym incydencie urwał kontakt i raz na dobre przekreślił seks jako tymczasowe rozwiązanie problemów.
 Przymknął oczy i wolną ręką zgarnął przydługie kosmyki oklapłych włosów na bok. Wciąż ich nie ściął, chociaż końcówki opadały już na jego ramiona.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Co? - w pierwszej chwili nie zrozumiał, tak bardzo był zaskoczony widokiem Ryū, trzymającego butelkę w ręce. Po sekundzie jednak zdał sobie sprawę o czym mówi jego kumpel i odpowiedział, dotykając palcami sińca - To? Nie-e, przecież wiesz, że moim zalotom nikt się nie oprze. To robota zazdrosnego konkurenta. - wyszczerzył zęby w uśmiechu, który miał w sobie jednak trochę fałszu. Nie chciał dokładać przybitemu okularnikowi kolejnych powodów do zmartwień, nie powiedział mu więc, że próbował skopać współrekruta za to, że szydził z Warnera za jego plecami.
Uśmiech spełzł z jego twarzy, kiedy podszedł bliżej i usiadł obok niego na łóżku, wyjmując swoją butelkę, ukrytą pod bluzą. Odłożył ją na ziemię. Przyda się na później.
Ivo wiedział, czy raczej spodziewał się, że coś gryzie okularnika. Zauważył jego zniechęcenie w trakcie treningów i mimo, że Moriyama nigdy nie uchodził w jego oczach za specjalnie radosną osobę, to przez cały dzień przejawiał jeszcze mniej energii niż zwykle. Właśnie z tego powodu przyszedł do niego, zwinąwszy uprzednio butelkę wódki z pokoju kaprala, aby podnieść go na duchu. Może nawet udałoby mu się go rozbawić. Jednak to co zastał w jego pokoju zbiło go z tropu - nie oczekiwał, że spokojny kolega postanowi utopić swoje smutki w spirytusie czy innym alkoholu dostępnym dla przedsiębiorczych rekrutów. Grymas rozdrażnienia przemknął przez jego twarz, kiedy pluł sobie w brodę i wyrzucał fakt spóźnienia. "Gdyby nie jebany Keisuke albo ten pierdolony sierżant, może udałoby mi się zdążyć." Chociaż wątpił, by udało mu się powstrzymać Ryū od ucieczki w świat procentów, to może nie byłoby to aż tak depresyjne, jak picie samemu.
Patrząc na oblicze Warnera, na wpół zasłonięte długimi włosami, wyciągnął rękę i odnalazł szkło butelki, tkwiącej w jego uścisku. Lekkim ruchem wyjął ją z uchwytu okularnika i zbliżył szyjkę do ust. Zapiekło, więc ciche westchnięcie uleciało z jego ust, ale się nie skrzywił. Milcząc, szukał odpowiednich słów, ale te właściwie wymykały mu się, gdy już miał je na końcu języka. Cisza stawała się coraz cięższa, coraz bardziej materialna. I to do niego należało przełamanie jej, bo kumpel widocznie nie był w nastroju.
- Co się stało, Ryū? - zapytał wprost, nie potrafiąc ująć tego bardziej subtelnie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 — Co?
Jajco.
 Pokręcił w duchu głową. To nie odzywki na poziomie rekruta, wkraczającego w dorosłe życie Japończyka, jednak jego aktualny humor nie pozwalał na zbyt wiele. Nie miał ochoty na słowne potyczki, wysilanie i tak zmęczonego już umysłu, który najchętniej zamknąłby się na otaczający świat w bezbolesnym śnie. Siedział w tej pozycji już od dobrej godziny, ale kontemplacja ścian pomieszczenia wcale mu się nie znudziła. Wcześniej nie dostrzegł plamy po kawie za boczną krawędzią biurka ani wgłębienia w suficie przy oknie. Te szczegóły mało go interesowały; chodziło o jakiekolwiek zajęcie, bo chociaż wtulenie się w ramiona Morfeusza kusiło ciało, nie mógł cały czas spać.
 Nie odwzajemnił uśmiechu znajomego, zresztą nie rozumiał jego ukontentowania nową ozdobą na twarzy, ale nie wnikał w źródło, pozwalając mu bez zbędnego marudzenia wkroczyć do pokoju, chociaż to równocześnie zakłócało względny spokój. Wyraźnie dawał do zrozumienia, że nie nadaje się dzisiaj (ani kiedykolwiek) na kompana od rozmów, ale od biedy mógł wysłuchać jednym uchem, co ma mu do powiedzenia Bergsson. O ile uwaga nie skupiałaby się głównie na jego osobie — nie potrzebował atencji.  
 Materac wygiął się pod ciężarem kolejnego ciała, na co Ryūtarō rzucił mu nieufne spojrzenie. Szklane naczynie z łatwością wyślizgnęło się spomiędzy palców, a te, nie napotkawszy żadnego oporu, zacisnęły się lekko w pięść. Czekał, spodziewając się, że chłopak w końcu poruszy ten temat. I miał problem, bo nie potrafił zadowalająco odpowiedzieć na to pytanie.
 Oblizał spierzchnięte wargi i przeniósł spojrzenie na zasłonięte okno.
 — Słońce wstało, przesunęło się po nieboskłonie, a teraz zachodzi. Czyli nic nowego — mruknął od niechcenia. — Nic mi nie jest, możesz wracać do siebie — skłamał, nie tylko jego, ale także własną osobę.  
 Nie sądził, że szczerość mu się opłaci; jak dotąd nikt nie był w stanie go zrozumieć, nie potrzebował kolejnych terapeutów.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Westchnął cicho, kiedy Warner skłamał mu w żywe oczy. Wysilił się chociaż, opatrzył swoje słowa prawie-że poetyckim wstępem, a i tak wychodziło z nich jedno: "Spadaj. Nie chcę o tym mówić. Idź sobie." Powinien był odczytać te znaki tak jak należało, oddać butelkę właścicielowi i wyjść. Przecież by sobie poradził. Cóż, nie do końca. Ivo nie ruszył się z miejsca, widział przecież, w jakim stanie był Ryū. Butelka oznaczała, że wstąpił na szlak prowadzący w dół jednostajną równią pochyłą. Nie mógł mu na to pozwolić. Uniósł ponownie szyjkę naczynia do ust i przełknął palącą ciecz. Potem jednak opuścił rękę i wyciągnął ją w bok, zawieszając w powietrzu, nienachalnie dając znać okularnikowi, że teraz jego kolej.
- "Nic mi nie jest, przecież co wieczór siadam w butelką dobrej wódki i piję z szyjki, oglądając jak schnie farba na ścianie." - rzucił niebieskooki zmieniając nieco głos, by ten wiedział, że go przedrzeźnia. Co prawda robił to łagodnie i w przyjaznym tonie, ale podejrzewał, że kiedy współrekrut wpadł w tak ponury nastrój, z odbiorem takich tekstów może być różnie.
- Muszę cię zmartwić. Jesteś kiepskim kłamcą. - westchnął Ivo odchylając się w tył i podpierając się rękoma. - Nie ruszam się stąd. - Wzrok miał wbity w potylicę towarzysza, który postanowił w tym momencie kontemplować widok za oknami, jakby to była obecnie najważniejsza rzecz dla niego. Bergsson zamilkł, pozwalając mu na oswojenie się z jego obecnością w tym pokoju. Z tym, że nie wybiera się stąd, dopóki nie dowie się w czym rzecz. Minęła minuta, dwie, aż Ivo w końcu postanowił przerwać ten impas. Pochylił się w przód, opierając łokcie na kolanach, a podbródek na splecionych dłoniach. Wiedział tyle, że nawet nie próbował poklepać Moriyamy po plecach, dla dodania otuchy. Nie był samobójcą.
- Wyrzuć to z siebie. Może poczujesz się lepiej, może nie, ale przynajmniej razem stawimy temu czoła. - tu zrobił lekką przerwę, dając mu szansę odpowiedzieć. Kontynuował - Co się stało? Któryś z chłopaków próbował sprawiać ci problemy? Sierżant? Coś stało się u ciebie w domu? Kłopoty rodzinne? - wyrzucał z siebie pytania jak z karabinu. W jego głosie faktycznie dało się usłyszeć troskę, zamiast zwykłej ciekawości.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Nie czuł oporów przed takim, a nie innym traktowaniem kogoś, kogo mógł uznać za znajomego. Być może kolegę. Wolał nie zastanawiać się głębiej nad ich relacją, bo doszedłby wówczas do niesatysfakcjonujących wniosków, łatwiej było stawiać czoła problemom samemu, niż liczyć się z czyimś zdaniem — rzadko kiedy szczerze podzielał poglądy osób trzecich, prędzej by to nazwał mentalnością tłumu. Nie szukał problemów ani zwad, ale one i tak go odnajdywały.
 Powinien dać mu spokój i się wycofać, faktycznie, ale Moriyama coś przeczuwał, że łatwo nie odpuści. Rzucił okiem, jak kosztuje wódki z jego butelki, a potem zgarnął ją z powrotem, własne usta przyciskając do szyjki butelki w odruchowym popiciu. Twarz nieznacznie wykrzywiła się pod wpływem smaku, ale tym razem zdołał odgonić ochotę wyplucia alkoholu.
 — Tak, bo codziennie przemalowuję pokój. Nie zauważyłeś? — odparł, nie tuszując w głosie sarkazmu.
 Słowa Bergssona odbierał z przymrużeniem oka, bo gdyby na jego miejscu siedział ktoś inny, o wiele bardziej obojętny dla rekruta, nie szczędziłby na okazywaniu swojej dezaprobaty w związku z próbą zażartowania tudzież rozluźnienia atmosfery (co i tak wychodziło kiepsko).
 — Nie ruszam się stąd.
 Ciężkie westchnienie opuściło jego usta. Skoro on nie zamierzał ruszyć swoich czterech liter, może on powinien opuścić pokój? Tylko dokąd miałby się udać? Na zewnątrz już ciemniało, a on nie był typową kobietą, by spędzać czas w toalecie w celu innym od załatwiania potrzeb fizjologicznych.
 Mięśnie spięły się odruchowo, gdy padło słowo wyrywające wspomnienia z odmętów pamięci. Ivo otrzymał w odpowiedzi cichy warkot, ale ten prędko ucichł, gdy okularnik odchrząknął, tuszując to rozdrażnienie.
 — Dali mi wątróbkę na stołówce, chociaż mówiłem im, że jestem wege — wymamrotał w kolejnym przekazie „nie interesuj się”. Oparł prosto butelkę na poduszce obok i poprawił się, podciągając nogi bliżej. — Z tym nikt nie może mi pomóc, Bergsson. Chcę… — zawahał się — sam jakoś się z tym uporać. — Wątpił jedynie, czy podoła. — Inaczej to nie będzie miało sensu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Usłyszawszy warknięcie, zrozumiał, że wszedł na grząski i niebezpieczny teren. I nie miało to związek z niczym, co wydarzyło się w murach koszar - okularnik zareagował dopiero, kiedy Ivo wspomniał o jego rodzinie. To sprowokowało rekruta do zastanowienia się, ile tak naprawdę wiedział o Moriyamie. Niewiele. Warner był bardzo skryty i zamknięty w sobie, wydzielając informacje o swojej przeszłości bardzo skąpo, niemalże wcale. Prawdą było też to, że Bergsson nie starał się ich z niego wydobyć zbyt inwazyjnie, dając mu prawo do prywatności.
Tylko w takim wypadku, czy miał prawo złamać swoją zasadę i wejść z butami w życie osobiste Warnera? Luźna, koleżeńska relacja mogła i prawdopodobnie była niewystarczająca by przygnębiony rekrut się otworzył. Czy nie lepiej byłoby przeprosić, wstać i wyjść, zostawiając mu to, co cenił najbardziej - samotność?
Po namyśle stwierdził, że nie ma takiego prawa. Miał jednak obowiązek powstrzymać Ryū przed degeneracją i zatraceniem się, jako jedyny człowiek w promieniu kilometra, któremu na nim zależało w pewnym stopniu. Nie byli najlepszymi przyjaciółmi, to prawda, ale Ivo i tak nie potrafił go zostawić w spokoju.
- I uważasz, że upicie się w samotności będzie najlepszym sposobem?- żachnął się Szwed, tradycyjnie dla siebie nie wchodząc w zbędne subtelności, których nikt go nie nauczył - Daj spokój, Warner... To, że się na kimś oprzesz, wstając, nie znaczy, że nagle to straciło sens, prawda? W końcu to ty odwalasz całą robotę z podnoszeniem się, ta druga osoba po prostu jest.
Odchylił się do tyłu, zakładając opuchnięte ze zmęczenia ręce za głowę, splatając palce na karku. Czuł pod potylicą zimną i gładką fakturę ściany. Przymknął lekko oczy i oddychał spokojnie. Czekał na reakcję Warnera. Po chwili jednak dorzucił - Dlatego się stąd nie ruszam. Możemy pić całą noc. Możemy gadać całą noc. Wybór jest twój, Ryū...
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Zganił się w duchu za tak łatwe uleganie emocjom; chociaż wkładał wiele wysiłku w utrzymywanie maski obojętności, ta i tak zsuwała się, odsłaniając przed światem jego wrażliwość. Nie potrafił udawać, że wszystko gra, mięśnie twarzy odmawiały posłuszeństwa w próbie uśmiechu, a gardło ściskało się w zdradzie przez drżący głos. Z tego powodu o wiele bezpieczniej czuł się z dala od wszystkich oczu i uszu, zamknięty w swoim pokoju, wsłuchując się w ciszę i własne oddechy.
 Spokój musiał jednak zakłócić głos drugiego rekruta. Obdarzył go spojrzeniem jasno mówiącym o dezaprobacie wobec tej wizyty, ale Bergsson nie nadwyrężył jeszcze cierpliwości okularnika do tego stopnia, by ten zdecydował się siłą wyrzucić go za drzwi. Wszystko jednak przed nimi.
 — Czy ja wiem, czy upicie? Ledwo znoszę ten smak. — Zerknął na butelkę, ale chociaż wódka drażniła gardło, czuł podświadomą potrzebę dalszego popijania, bo w sumie… dlaczego nie, w tej chwili mało go obchodziły powinności i zasady moralne. — Jest i patrzy z góry. Może tylko czeka, by znów popchnąć.
 Niedbałym ruchem ściągnął okulary z nosa, odrzucił je obok, na kołdrę, i zacisnął palce na nasadzie nosa, zaciskając powieki. Skoro za każdym razem wszystko tracił, nie powinien dysponować niczym, co los mógłby mu odebrać. Chociaż kłębiło się w nim mnóstwo uczuć, równocześnie czuł się z nich wyprany i pozbawiony w pewnym stopniu człowieczeństwa. Patrzył na innych ludzi i nie rozumiał, oddzielony od nich szybą w śnieżnej kuli, gdzie wiecznie panowała zima.
 — Skąd ta śliwa? — zmienił temat, bowiem mimo otrzymania odpowiedzi już kilka minut temu, nie był do końca przekonany do przedstawionej wersji.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Tak się zaczyna. - mruknął Ivo, z lekko gorzką nutą w głosie - Na początku to robisz, nawet jeśli cię to obrzydza, bo pozwala zapomnieć... Potem się przyzwyczajasz... Potem wchodzi ci w krew... A na końcu nie możesz przestać, mimo że magia przestała działać i pamiętasz wszystko... - kolejne zdania wychodziły spomiędzy ust Szweda z coraz większym trudem, tracąc przy tym na głośności, aż ostatnie wypowiedział szeptem i zamilkł po prostu. Sam może nie znał problemu z własnego doświadczenia tak dogłębnie, miał jednak wiele relacji z pierwszej ręki. Wiedział jak może się to skończyć i nie chciał, by to właśnie spotkało Warnera...
- Nie każdy, kto patrzy z góry, jest twoim wrogiem, helvete. - odparł z pewnym niezadowoleniem. Właśnie silił się na ładne metafory pomocnej dłoni, którą wyciągał w jego stronę, dlaczego więc Moriyama musiał to wszystko przekręcać? Ivan wiedział, że okularnik jest twardym orzechem do zgryzienia i często rzuca kłody pod nogi wszystkim, którzy próbują nawiązać z nim jakąkolwiek relację, ale wciąż nie znał motywów takiego postępowania? Bo gdyby był mizantropem, to przecież nie pakowałby się do wojska tylko zamknął w mieszkaniu i zajął się pisaniem powieści czy co tam jeszcze mógł robić.
Słysząc pytanie, nabrał powietrza głęboko do płuc, a potem wypuścił powoli. Parsknął cicho i otworzył oczy.
- No dobra, nie mogę cię prosić o szczerość, jeśli sam ci jej nie dam. To ślad po ciosie Kazuyi, wiesz, tego wielkiego blondyna z paskudną gębą. Przez cały dzień rzucał głupie teksty pod twoim adresem. Kiedy wszyscy się rozeszli, wytłumaczyłem mu dobitnie, dlaczego jest skończonym kretynem. No wiesz, jego twarzy już nic nie mogło zaszkodzić. - zakończył z lekkim śmiechem i przekręcił głowę na bok, spoglądając na Ryū błękitnymi oczyma. - Nienawidzę takich jävlarna, którym się wydaje, że jeśli są wielcy i silni, to mogą robić co im się żywnie podoba.
Mówiąc to, cofnął się myślami do czasów sierocińca, gdzie dominacja takich osiłków była niepodważalna. To zdarzenie mgliście przypomniało mu kilka już przebytych historii, które nieodmiennie kończyły się gorzej niż jedną śliwą. Cóż, musiał się nauczyć z nimi radzić w ten czy inny sposób. A uczył się walczyć między innymi po to właśnie, by bronić nie tylko siebie, ale i swoich kumpli.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Słowa Szweda przetaczały się przez umysł okularnika, ale przyjmowane bierne, bez uwagi, która obecnie rozproszyła się i zawędrowała gdzieś daleko, do odpychanych od siebie myśli. Chciał wyrzucić z głowy niektóre twarze, ogłuchnąć na pewne wypowiedzi, znaleźć odpowiedź na to, co stawiało go przed problemem, więc dlaczego wciąż chodził po ciemku, zamknięty w błędnym kole? Nie był w stanie wyrwać się z tego depresyjnego stanu, chociaż  wykazywał minimalne chęci do poprawy — trzymał się świadomości, że polegnie, jeśli nic z tym nie zrobi. Nie mógł sobie na to pozwolić, nie mógł zapomnieć. Podobno czas leczy rany, ale ile w tym prawdy?
 — Mhm. Bo „wróg” to za mocne słowo. Wróg jest zbyt oczywisty — wymamrotał, nie wykazując się choćby garstką zrozumienia dla prób Bergssona. Widział jego zaangażowanie w sprawę, ale wcale się o to nie prosił. Odczuwał dyskomfort w takich sytuacjach przez brak wiedzy na temat właściwej reakcji. Nie miał nawet co próbować udawać; kiepski z niego aktor, a uśmiech pojawiłby się na jego twarzy jedynie jako karykatura.
 Podniósł się niemrawo z materaca, zsuwając nogi na konfrontację z chłodną podłogą, po czym wstał i podszedł do komody. Szarpnął za uchwyt szuflady i wyciągnął z jej wnętrza prostokątne opakowanie, zanim jednak pozwolił sobie na przywołanie kolejnych wspomnień, zastygł w bezruchu, bo następna wypowiedź z ust towarzysza właśnie doń dotarła.
 Obrócił powoli głowę w stronę rekruta, rzucając podejrzliwe spojrzenie.
 — Sam jesteś skończonym kretynem. Po co pakujesz się w kłopoty? — zabrzmiał surowo, ale mimo tego na jego twarzy pojawiło się coś w rodzaju konsternacji, a może pewnego zmartwienia?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ivo obserwował plecy poruszającego się rekruta, w bezruchu pozwalając znaleźć ukojenie swoim mięśniom. Milczenie Ryū spowodowało, że Szwed zaczął czuć niepokój, innego rodzaju niż ten, który towarzyszył mu od początku wizyty. Wówczas martwił się o stan Moriyamy, wierzył jednak, że zdoła go z tego dołka wyciągnąć, choć na krótką chwilę. W tym momencie nie był już taki pewien. Wszelkie próby wyciągnięcia do okularnika przyjaznej i pomocnej dłoni kończyły się fiaskiem, kumpel pozostawał tak samo niewzruszony jak zawsze.
Przełknął ślinę, próbując pozbyć się smaku porażki z ust. Nie była ona jeszcze przesądzona, ale wszystko ku temu zmierzało. Wtem Warner odwrócił się, a jego oczy pozbawione były poprzedniej obojętności. Słowa brzmiały ostro i kryła się w nich nagana, jednak coś mówiło Bergssonowi, że przemawiała przez niego nie tylko złość.
Odwzajemnił podejrzliwe spojrzenie swoim własnym, butnym i bezczelnym.
- Bo nie będę pozwalał, żeby jakiś skurwiel obrażał mojego kumpla, za jego plecami. - rekrut skrzywił się i byłby splunął, ale powstrzymał się, pamiętając, że znajdują się w pokoju, a nie na zewnątrz. - To chyba normalne, nie? Wiem, że zareagowałbyś ponownie.
Zdjął ręce zza głowy i splótł je na piersi. - W końcu tak robią przyjaciele, Ryū... - pomagają sobie, kiedy ten drugi nie jest w stanie bronić się przed ciosami... Tych słów jednak nie wypowiedział na głos. Zamiast tego wyciągnął nieznacznie dłoń w kierunku rekruta, w uniwersalnym geście, oznaczającym "daj szluga".
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 1 z 2 1, 2  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach