Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 11 z 19 Previous  1 ... 7 ... 10, 11, 12 ... 15 ... 19  Next

Go down

Zimno.
Zacisnął mocniej ramiona dookoła kolan, kiedy poczuł pierwszą falę lodowatej wody. Jednakże skóra powoli przywykała do chłodu, jedynie od czasu do czasu mącąc spokój sporadycznymi dreszczami. Shion siedział spokojnie, nie oponował przed żadnym dotykiem, muśnięciem, pozwalając jasnowłosemu na pełne umycie go, chociaż początkowo zakładał tylko pomoc w oczyszczeniu pleców, czyli miejsca, gdzie nie sięgał aż tak swobodnie. Rana na szyi przestawała boleć, a przynajmniej chłopak nie zwracał już na nią uwagę, z każdą kolejną chwilą czując się coraz lepiej i rześko.
”Nie hamuj się z mocą”
Zacisnął mocniej szczęki, czując dziwne łaskotanie pod skórą. To nie tak, że chciał. On musiał
- Nie chcę nikogo zranić… – wzruszył ledwo zauważanie ramionami.
Kaszlnął cicho, kiedy dostał mokrą szmatą w twarz. Dosłownie. Jedna z dłoni wystrzeliła i przesunęła się po oczach, chcąc zetrzeć resztki wody. Twój nie lepszy, przemknęło zgryźliwie przez jego umysł, ale słowa jakoś wyjątkowo ugrzęzły w gardle, nie chcąc opuścić ciała chłopaka. Zamiast tego westchnął cicho i zmierzwił swoje mokre włosy, chcąc ukryć przed Growem pewnego rodzaju zakłopotanie. To, co mówił, miało w sobie wiele prawdy, ale… ale Shion się bał. Nie tylko używać, ale nawet myśleć o niej. Była dla niego czymś nieokrzesanym, czymś daleko poza jego horyzonty. A przynajmniej był takiego zdania. Przez całe te dwa lata słyszał, że musi poczekać, aż moc się ustabilizuje. Że musi trzymać emocje na wodzy, bo tylko tak nikogo nie skrzywdzi. Ethan mówił….
Otworzył szerzej oczy, kiedy poczuł ciepłe wargi na swojej szyi. „Było miło?
Wstrzymał powietrze.
Bardzo?”
Zacisnął powieki.
”Wyhartuj się.”
Ethana nie było. I już nigdy go nie będzie. Był przeszłością. Teraz liczyło się wszystko to, co jest tu i teraz.
- Tak… - wymamrotał cicho. Tylko on sam wiedział, na co to jedno słowo było odpowiedzią. Być może tylko na jedno pytanie, a może na cały ten jeden wielki burdel. A słysząc śmiech Growa, mimowolnie usta chłopaka poszerzyły się w uśmiechu. - Tak, chcę.
Jeszcze nie wiedział jak tego dokona, ba! On nawet nie wiedział od czego zacząć, ale chciał skupić się na swojej mocy, obierają sobie zupełnie nowy cel, niż miał do tej pory. A ten wydawał mu się wyjątkowo… miły.
- Ale ty też się uśmiechaj. – przekręcił się lekko w misce tak, by móc bez większych problemów spojrzeć na Wilczura. - Widziałem, że umiesz. Wtedy w salonie. Uśmiechałeś się. – woda zachlupotała, kiedy Shion uniósł rękę i palcami, ledwo wyczuwalnie, przesunął po szorstkich wargach. - Pasuje ci. – dodał cicho. Jednak jego twarz szybko zmieniła wyraz, kiedy zdał sobie sprawę, że mógł posunąć się o jeden raz za daleko. Z cichym „A”, szybko zabrał rękę i przycisnął ją do klatki piersiowej, jednocześnie odwracając się tyłem i podnosząc w tej samej chwili, kiedy świat przysłonił mu ręcznik. Instynktownie złapał za jego rogi i naciągnął go na siebie, szczelnie opatulając się nim, przez co wyglądał jak chodzący rogalik.
Nim jednak zdołał zrobić chociażby krok, znów znalazł się blisko wymordowanego. Ostatnio bardzo często znajdował się w takiej lub podobnej sytuacji. I zamiast odsunąć się, tak, jak podpowiadało mu coś głęboko wewnątrz niego, tak na przekór wszystkim, przylgnął mocniej do Growa, szukając w nim ciepła, które emanował. Przymknął na krótką chwilę swoje oczy, wsłuchując się w jego słowa podsycane cichym i miarowym biciem serca. Czyli on też miał problem. Może nie taki sam jak on, ale…
”Miałeś tak kiedyś?
Powoli wyprostował się do siadu i spojrzał gdzieś przed siebie. Wspomnienia jak młot uderzyły w niego. Pamiętał wszystko. Smród upału, potu, gorąco i ból, który rozrywał go od środka. Ale najgorszy w tym wszystkim był chyba strach. Strach, którego po dzień dzisiejszy nie potrafił się pozbyć. Nawet nie zorientował się, kiedy jego ciało zaczęło niekontrolowanie drżeć, a palce same dotknęły jego własnej szyi.
- Ja… umarłem w ten sposób. – odezwał się w końcu po długiej, wręcz namacalnej ciszy. Nie ruszył się z miejsca, nawet w momencie, kiedy wymordowany go popędził. Zamiast tego odwrócił  się w jego stronę, a w brązowych oczach pojawił się dziwny błysk pełen determinacji.  
- Nie jestem silny. Nigdy nie byłem. Jestem tchórzem, który do niczego się nie nadaje. Nawet ostatnio wylałem herbatę, kiedy Matylda poprosiła mnie, żebym zrobił jej jedną, bo bolała ją głowa. Jestem beznadziejny, ale… – zmarszczył lekko brwi i poprawił się tak, że ostatecznie usiadł na nim okrakiem, by móc lepiej spoglądać mu w oczy. - Ale jeśli kiedykolwiek będziesz potrzebował krwi – przyjdź do mnie. Sam mówisz, że mam jej za dużo. Mogę się nią z Toba dzielić. Wiesz, odkąd jestem wymordowanym, często byłem ranny. Ale nigdy nie było problemu z utratą krwi. Dlatego… bo jak mówisz ja mam do ciebie przychodzić i ty mi pomożesz.. to.. to… no. – złapał palcami skrawek jego koszuli i zaczął ją lekko miętosić, próbując ukryć swoje zdenerwowanie. - Też ci chcę pomóc! Jestem twoim sługą, prawda? Wykorzystaj mnie jak tego potrzebujesz. Zawsze przybędę. Gdziekolwiek nie będziesz to cię znajdę. Zawsze cię znajdę, Grow. – zamilkł na chwilę, żeby nabrać powietrza po słowotoku, który mówił jednym ciągiem.
- Dlatego zawsze mnie wołaj, dobrze? Bo.. bo jak się nie napijesz, to będzie z tobą źle, prawda? I nie przeżyjesz, prawda? A ja.. ja.. – w jego oczach zalśniły łzy, kiedy spuścił głowę, zaciskając mocniej palce na już i tak wygniecionej koszuli. - … nie chcę, żebyś umarł. – pociągnął lekko nosem i uniósł jedną z rąk, by przetrzeć oczy. - Dlatego kiedy chcesz, to możesz ze mnie pić tyle, ile potrzebujesz. Dobrze? Nawet bez pytania. No…. U-ubiorę się. – w końcu zeskoczył z jego kolan, jeszcze raz pociągając nosem i szybko podreptał do wskazanych ubrań. Niemalże w ekspresowym tempie naciągnął na siebie podarowaną koszulę, która sięgała przed jego kolana. Właściwie to było bardzo przyjemne uczucie móc wreszcie założyć coś czystego na siebie, a nie rozpadające się w dłoniach rzeczy. Odwrócił się w stronę Growa, przemykając spojrzeniem po jedzeniu i przełknął ślinę.
- Umieram z głodu. – skinął głową na potwierdzenie jego słów.
Chociaż… o jakim głodzie mówił?
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

Chcesz? ─ powtórzył za nim rozbawiony. Wtedy jeszcze trzymały się go resztki tego rozbawienia, bo obserwowanie, jak na najlżejszy dotyk policzki własnego ucznia – mimo mrozu – szkarłatnieją, dla większości byłby wystarczającym powodem, by podrażnić go dalej. Sęk w tym, że następne słowa Shiona odbezpieczyły blokady, za którymi czyhała zniecierpliwiona bestia. Wilczur skrzywił się jeszcze mocniej i przewrócił oczami, wyrażając tym najwyższe pokłady politowania, na jakie stać ledwo wybudzonego faceta.
Przecież często się uśmiecham.
NIE O TO MU CHODZI, ZROZUM.
To o co? Mam sobie wsadzić kij od szczoty w pysk?
Lars mruknął, kuląc do siebie lisie uszy, a jego zwykle przylizane futerko, teraz nastroszyło się dodając jego sylwetce dodatkowej warstwy. Nic już więcej nie powiedział. Po prostu czmychnął w bok i wsunął się za miskę, przylegając całym bokiem, pyskiem i ogonem do jej brzegu – nieświadom nawet, że przez ten nieprzemyślany zabieg, woda w środku okaże się jeszcze zimniejsza. W pewnym momencie uniósł nawet pyszczek, by zerknął nieśmiało w kierunku właściciela, ale Jace zajęty był wtedy Shionem. Szturchnął misę, odsłaniając Larsa i płosząc to niewielkie stworzonko w róg pomieszczenia, prosto do Shatarai i jej wyprostowanej, dumnej sylwetki, mówiącej wokół: „kark możesz mi ugiąć, ale honoru nie złamiesz”.
─ Ja... umarłem w ten sposób.
MÓWIŁAM.
Powiesiłeś się?
Dlaczego nie przyszło mu na myśl, że to ktoś go powiesił, niekoniecznie używając do tego liny? Że może skrępowano mu nadgarstki, a potem jednym, solidnym pchnięciem strącono ze stołka, by sznur zacieśnił się na szyi, którą Growlithe teraz lekko dotknął? Opuszki ledwie muskały skórę, jakby poruszały się milimetr nad nią – wystarczająco daleko, by go nie tknąć, zbyt blisko, by nie odczuwać dyskomfortu.
Nie. To nie to. Nawet jeśli chciał z sobą skończyć, nie powiesiłby się. Jest na to zbyt tchórzliwy, zbyt dziecinny. Nie mógł to też być ktoś przypadkowy – z jakiej racji w mieliby go wieszać? Chyba, że z roli przypadku. Może w coś się zaplątał, może ktoś przypadkiem naskoczył mu na krtań, może... Growlithe cofnął rękę, podnosząc wzrok z jego gardła, prosto w sarnie ślepia, w których odbił się błysk determinacji. Czegoś, co ze świecą szukać u tego chłopaka.
Zamordowano cię – syknął nienawistnie, wbijając paznokcie w grubą warstwę koca, wyostrzając tym samym wcześniej drobne fałdy. Chciał dodać coś jeszcze, ale powstrzymał się, gdy ujrzał ruch warg Opętanego. Wsłuchiwał się w jego słowa z dziwną apatią, ale nie pozostał w pełni martwy; poruszył się, gdy tylko Shion zmienił swoje położenie. Palce wymordowanego wsunęły się na odsłonięte udo dzieciaka, pięły się ku górze, aż nie natrafił na linię wytoczoną przez szorstki w dotyku ręcznik. To źle, że w takich chwilach myślał o czymś inny, niż o wampirzej klątwie?
„Wiesz, że nie możesz” - podpowiadała część trzeźwego umysłu, na co bezkrytycznie miał ochotę znów przewrócić oczami.
Nie w tym rzecz.
Właśnie mógł.
Ta myśl go prowokowała, szczuła, kusiła po swojemu, choć nie posunął się dalej, niż sporadyczne, niewystarczające pocałunki i sam nie był przekonany, co jest powodem tak upartej abstynencji. Chociażby w tej chwili było co najmniej kilka powodów, dla których mógłby nie uszanować jego ciała, wydusić z niego jęk, otrzeć się ustami o najbardziej chronione granice. Drzwi były otwarte, kłódki odblokowane, zero strażników i...
Wykorzystaj mnie.
I mówił to akurat w momencie, w którym Wilczur z marnością przyglądał się jego ciału, wyglądającemu niewinnie zza odchylających się połach ręcznika. Skrawek ramienia, część ruchliwej klatki piersiowej, niewielki element szczupłego brzucha... Z trudem odwrócił wzrok od nagiej skóry, jakby samo podniesienie go wymagało siły, której nie posiadał. Zerknął na niego w momencie, w którym w kącikach ślepi Shiona zabłysły łzy. Czyli wtedy, kiedy po prosty powinien patrzeć mu prosto w oczy. Będzie z tobą źle, prawda? Nie przeżyjesz tego? Urocze, jak bardzo można było przejmować się cudzym życiem; nawet jeśli osoba, do której ono należało, często stawiała je jako wygraną w nierównej grze. „Nie chcę tego...”
Dlaczego nie? – A już wydawało się, że zapomniał języka w gębie.  Suchość w jego głosie przywodziła na myśl wiatr, targający pustynnym piaskiem. Sypnął nim w oczy, cisnąc do nich łzy; w usta, sznurując je; a wszystko to przyprawione nutą nagłej złośliwości. No, mały? Czemu nie chcesz, by padł kat, który to przybliża, to oddala rękę od stryczka, bawiąc się twoim strachem, na nowo denerwując i uspokajając? Który robi dokładnie to, czego prosisz, by więcej nie powtarzał? Który chwyta za gardło, choć odczuwasz wtedy śmiertelny lęk, bo tak przecież zginąłeś? Growlithe podniósł się z miejsca. Nie patrzył na niego, tylko podszedł do jednej ze stert uklepanych w górkę ubrań, pozbył się tego, co miał na sobie,  założył t-shirt, wyciągnął spodnie i przebrał się w nie, jeszcze podczas zapinania paska, wsuwając bosą stopę we wnętrze startych od przodu wojskowych butów z twardą podeszwą. Na myśl od razu przyszedł mu dzień, w którym wbijał Shiona w ziemię i kazał mu zarzec się i zakląć na wszystkich bogów, matki i kochanków, że będzie mu wierny.
I JEST, sarknęła Shatarai, choć w jej głosie nie zabrzmiało nic z dumy względem tego faktu. TAK LOJALNY, ŻE ŚCIĄGA CIUCHY, GDY KIWNIESZ PALCEM, ROZCHYLA USTA, GRZECZNIE PRZYTAKUJE. TAK JAK POWIEDZIAŁ - JEST TCHÓRZEM. NIE DAJE CI NIC WARTOŚCIOWEGO. Wilczyca oblizała pysk i spuściła go, łypiąc od dołu na swojego pana. A JEDNAK CIĘ TO DENERWUJE. CZYM JEST „TO”, JACE?
Nie wkurwiaj mnie, skoro świetnie sama odpowiesz sobie na to pytanie.
Stuknął przodem buta o ścianę, by wbić piętę do jego środka. Nie zawiązał ich. Poprawił tylko w roztargnieniu bluzę, bez słowa wyglądając jak ktoś, kto lada moment ma ruszyć w trasę. I kiedy wydawało się, że za chwilę sięgnie po klamkę drzwi i wybędzie, palce sięgnęły po coś innego.
JACE! – warknęła Shatarai zrywając się na łapy. Obie dłonie Shiona stuknęły niemo o ścianę tuż nad jego głową, z nadgarstkami przytrzymanymi przez rękę Wilczura. TO ZDRAJCA!
Musnął usta Shiona, zadzierając za duży t-shirt, który miał na sobie, by znów wystawić go na zimno panujące wokół. Zadziorny pomruk wypełnił pomieszczenie, opuszki dotykały jego pleców, biodra, badały miękki brzuch, wystające żebra pod napiętą skórą, w końcu kciuk naparł na sutek, drażniąc się z czułym punktem. Nie chciał go wystraszyć. Powiedzmy. Chciał go poczuć, posmakować, usłyszeć. I było to coś, co targało nim od środka, aż wreszcie się złamał i poczuł ulgę. Pocałował go wpierw lekko, potem coraz zachłanniej, aż wreszcie żuchwa poruszyła się gwałtowniej, gdy z mokrym cmoknięciem oderwał się od jego ust. ─ Pieprz się, Shion. Tu. Teraz. Ze mną – wychrypiał, zjeżdżając i głową, i dłonią niżej. Usta otarły się o piegowaty policzek, o szczękę, gardło, wargi rozchyliły się, żeby kły mogły przegryźć szyję, naruszając świeżą ranę, ale niezbyt mocno. Czuł znajome mrowienie w skroniach; słyszał przyspieszone bicie serca, ciepły oddech, dźwięk cichych pocałunków, składanych na odsłoniętej szyi. Ręka płasko oparta na wygiętym w lekki łuk ciele dotarła niżej. Drażnij się ze mną. Paznokcie zahaczyły o gumkę bielizny, ale nie zdjęły jej, choć po drodze prowokacyjnie pociągnęły za materiał. Nie mógł się jednak powstrzymać, by nie zabrnąć dalej. Palce wślizgnęły się między uda Shiona, gdy powrócił do jego ust, świadom, że sekundę przed pocałunkiem może usłyszeć – zaskoczony? - odgłos, niewinne jęknięcie, może nawet własne imię. Shhh. Nie hamuj się. Reakcja na dotyk; na rękę, która przylgnęła płasko do młodzieńczego ciała, niespiesznie przyciskając do niego opuszki, powolnymi, drażniącymi ruchami zaczynając swoją zabawę.
Puk.Puk.Puk.
Może gdyby nie zignorował tego dźwięku, Kaneko nie musiałby wejść do środka. Może obyłoby się bez twarzy Kundla, na której zagościło wpierw zaskoczenie, potem zmieszanie i zawstydzenie. Wyglądał jak ktoś, kogo całe życie okłamywano i właśnie dowiedział się prawdy; a gdy wreszcie zmierzył się ze spojrzeniem Wilczura, który zerknął na niego ledwie kątem oka, przegryzając dolną wargę Opętanego, wszystkie mięśnie napięły się mu, sygnalizując gotowość do ucieczki. Kaneko odchrząknął zakłopotany, szczerze nie wiedząc, co powinien teraz zrobić. Palce zacisnęły się mocniej na klamce, gdy Growlithe urwał pocałunek, wyprostował plecy i wreszcie puścił przygwożdżonego do ściany chłopca. Materiał t-shirtu opadł z powrotem na płaski brzuch i uda, tak samo, jak opadł wzrok Wilczura, który zmierzył intruza nieprzychylnym spojrzeniem.
Kaneko odchrząknął raz jeszcze, odrywając wzrok od twarzy Shiona, by przenieść ją na nowo na białowłosego.
─ Evendell wróciła. ─ Mimo dziwnego uczucia wewnątrz, jego głos zabrzmiał normalnie. Nie zaschło mu w gardle, nie czuł obrzydzenia. Pozostało zaskoczenie i pytanie, którego nie zamierzał zadawać. ─ I raczej się wkurwisz.
Gorzej nie będzie.
─ No to wróciła. Ale nie sama.
Grow podniósł brew.
Jest w ciąży?
─ Nie, nie! ─ Kaneko poruszył rękoma, jakby zaczął tańczyć Aserejé w wersji dla ubogich. ─ Chociaż nie wiem, ale nie wyglądała.
Wilczur warknął.
Kurwa, nie mów, że...
─ No... jest z jakimś blondynem, który ją tu...
Huknęło, gdy Growlithe przepchnął się przez wejście, pozostawiając po sobie tylko suchy odgłos kroków. Kaneko rozmasował ramię, którym poleciał na drzwi i mruknął coś niewyraźnie. Coś w stylu: „nie ma sprawy”, a potem zerknął jeszcze na Shiona.

|| zt → duży salon
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

”Powiesiłeś się?”
Skulił się. Mimowolnie. Pokręcił głową ledwo zauważalnie, zaciskając mocno powieki przyprószone piegami.
”Zamordowano cię.”
Poczuł się, jakby kat właśnie zamachnął się toporem z zamiarem odcięcia jego głowy od reszty ciała. Właściwie nigdy nikomu o tym nie mówił. Nikt nie wiedział jak umarł, jak stał się wymordowanym. Na całym świecie istniały tylko dwie osoby, które posiadały tą wiedzę. On sam i jego morderca. Morderca, któremu przez szesnaście lat ufał. Za którym podążał wzrokiem, wykonywał wszelkie polecenie. Morderca, którego kochał. Został zdradzony. W ten najbardziej brutalny sposób. A w miejscu, w którym kiedyś biło ufne serce, pozostała dziura, którą ciężko było wypełnić. Ale było możliwe, czego był dowodem aktualny stan rudowłosego. Drobne palce przemknęły po jego szyi a wzrok zdawał się być nieobecny, balansujący gdzieś daleko pomiędzy światem rzeczywistym a koszarem przeszłości. Ledwo zauważalnie przysunął się jeszcze bliżej swojego właściciela, jakby chciał ukryć się w jego ramionach przed złem całego świata, jakby to właśnie tam mógł znaleźć wreszcie bezpieczną przystań. Koniec końców skinął głową potwierdzając słowa drugiego wymordowanego. Został zamordowany, chociaż po tym zdarzeniu jeszcze przez bardzo długi okres czasu próbował wytłumaczyć swojego oprawcę. Że chciał dobrze, że nie miał wyboru, że przede wszystkim musiał. Ale prawda była taka, że N I C nie usprawiedliwiało jego czynu.
To moja wina.
Powtarzał sobie wielokrotnie chcąc wrócić do domu. Ale czuł, że nie mógł. Że nie miał już domu. Że gdyby stanął przed drzwiami miejsca, gdzie się wychowywał, to z pewnością pogoniliby go widłami. Był mutantem. Potworem. Odszczepieńcem. Bolało.
- Kiedyś Ci opowiem. – powiedział tak chicho, że jego głos ledwo słyszalnie musnął słuch Wilczura. Przecież go to nawet nie interesuje. - Jak będziesz chciał. – dodał pospiesznie, jakby złośliwy głosik, który mącił mu umysł, skutecznie burzył jakąkolwiek nadzieję na wzbudzenie zainteresowania Wilczura. Zainteresowania, jakim obdarzał innych swoich sług. Mimowolnie wzdrygnął się na samą myśl, a jego własne palce dotknęły jego warg na samo wspomnienie pocałunków, jakimi obdarowywał go wczorajszego wieczoru i dzisiejszego dnia.
Pewnie robi to innym sługom. To normalne. Nie traktuje cię jakoś nad wyraz specjalnie.
Barki nieco opadły, jakby jakiś ciemny cień usiadł na nich, próbując wbić chłopaka w ziemię.
Nie.
Nie powinien nawet o tym myśleć. Nie było mu wolno.  Nie w ten sposób. Zaczynał za bardzo się angażować i przywiązywać. A silne reakcje i emocje były jednostronne. To, jak Wilczur zwracał się do niego było normalne. Robił tak z każdym, pamiętaj.
- Dlaczego? – powtórzył za nim jak echo, po czym wzruszył lekko ramionami. Bo cię lubię. - Bo… – zaczął, ale uciął już na samym początku, zrywając z nim kontakt wzrokowy. Dopiero teraz zszedł z niego, budując między nimi dystans fizyczny. Ślina powoli przemknęła po jego przełyku, wydając się w tym momencie dziwnie toksyczna.
- …. Bo jesteś dla mnie specjalny. – w końcu przełamał ciszę, sięgając właśnie po swoje znoszone spodnie. Głos wydawał się dziwny, jakby nie należał do niego a do kogoś zupełnie innego. Jakby wypowiedziane słowa usilnie chciały pozostać tam, gdzie ich miejsce, bojąc się konsekwencji, kiedy wreszcie opuściły umysł chłopaka. Nie patrzył na niego, wstydząc się, chociaż prawda była taka, że nie miał czego się wstydzić. Ale odczuł dziwną potrzebę opuszczenia pokoju i oddalenia się od tego miejsca jak najszybciej. Nie dostał jednak na to zgody.
Materiał wyślizgnął się spomiędzy palców upadając głucho na podłogę, kiedy drobne nadgarstki zniknęły pod ciepłą dłonią Growa. Zadarł niepewnie głowę, spoglądając na niego w pierwszej chwili myśląc, że jest zły. Ale nie był.
- Co…? – zdążył wykrztusić z siebie, nim poczuł szorstkie wargi na swoich.
Nim mógłby powiedzieć cokolwiek więcej, albo jakkolwiek zareagować, chłód przemknął po jego napiętej skórze, ale chwilę później został skutecznie stłamszony przez ciepły dotyk wymordowanego. Wydało mi się, że czuje go z każdej strony. Jak nasiąka nim, poddaje się temu uczuciu, jak jest nim otoczony, zamykany w gorącej klatce. Nawet nie zorientował się, kiedy wydał z siebie przeciągły jęk pełen rozkoszy, kiedy Wilczur dotarł do jednej z jego sfer erogennych. Jasnowłosy mógł wyczuć, jak pod dłonią ręce chłopaka napinając się i nieco szarpią, jak jego całe ciało reaguje na każde, nawet najdrobniejsze muśnięcie.
”… (…)pieprz się (…) ze mną”
Uchylił powoli powieki, a słowa Growa niespiesznie ocierały się o jego umysł, leniwie wchodząc głębiej i głębiej. Serce pędziło jak oszalałe, brakowało tchu, ciało drżało i osuwało się, bo nogi zaczęły być niepewne.
- Proszę. – wyszeptał, gdy wargi musnęły jego gorący policzek, by ostatecznie dotrzeć do szyi. - Nie chce. – wymamrotał upajany narastającym podnieceniem wymieszanym z zapachem Wilczura. W brązowych tęczówkach coś błysnęło, zamglone ale jednocześnie sprawiające, że wypowiadane słowa traciły na swojej sile.
- Nie drażnij się ze mną. Przestań żarto—GROW! – głos nabrał na sile, gdy poczuł ciepło pomiędzy swoimi udami. Małe ciało szarpnęło się i zacisnęło mocniej uda na „intruzie”, nie chcąc dopuścić jej jeszcze dalej i głębiej.
Pamiętaj, on to robi każdemu.
- Nie chcę! Zostaw! Proszę cię! Grow, naprawdę- zagryzł dolną wargę chcąc powstrzymać cisnące się na jego usta nieprzyzwoite dźwięki. Musiał je stłamsić, choć one i tak uciekały niczym woda przelatywała przez palce.
- Nie możesz… Nie niesprawiedliwe. Nie chcę, żebyś robił mi to samo, co innym. Nie chcę być innymi. Błagam… nie rób mi tego… – nawet nie zdawał sobie sprawy jak bardzo żałośnie teraz wygląda i brzmi.
Płytki i urywany oddech, błyszczące oczy, narastające mrowienie w podbrzuszu i żałosna próba wyrwania się z żelaznego uścisku. Nie chciał tego. Nie teraz, nie w taki sposób, nie w tutaj… Czuł, że jeśli to zrobią, Grow go odhaczy i odstawi pomiędzy inne zużyte książki. I chyba tego bał się najbardziej.
- Nie ty… – cicha, ostatnia prośba, kiedy ich usta na powrót się zetknęły ze sobą, a on w końcu odpowiedział na pocałunek z równą zachłannością co Wilczur.
Puk, puk, puk, puk.
Serce zamarło, a mięśnie sparaliżowały, kiedy do pokoju wdarł ktoś jeszcze. Kaneko. Że też ze wszystkich osób akurat O N musiał się pojawić. Shion nie ruszał się jeszcze przez chwilę, przylegając mocno plecami do, zdawać się mogło, bezpiecznej ściany, nawet w chwili, kiedy Growlithe wyswobodził go ze swojego uścisku. Mijały sekundy, a rudowłosy powoli osunął się na ziemię, gdzie podkulił nogi, wpatrując się to w Growa to w Kaneko. Niczym zaszczuta ofiara przez bestię. I tak poniekąd się czuł.
Żałujesz, że wam przerwano, prawda?
To było chyba najgorsze i najbardziej przerażające.
Uspokajał się nie ruszając z miejsca nawet wtedy, kiedy w końcu został sam. Wsunął drżące palce w rude włosy i zacisnął je na nich, lekko szarpiąc. Wciąż czuł mrowienie na swoim całym ciele, wszędzie tam, gdzie jeszcze parę chwil temu dotykał go jasnowłosy. Wciąż paliło go, wyżerało. Wiedział, że teraz nie spojrzy mu już w oczy. Będzie wiedział. Zacisnął w wąską linie drżące wargi. Nie rozumiał dlaczego to zrobił. A raczej dlaczego zamierzał to zrobić. Wiedział, że należy do niego, ale mimo wszystko coś ukuło go boleśnie w klatce piersiowej. Wżynało się z każdym oddechem coraz głębiej, wywołując zawroty głowy i ścisk w żołądku. Ostatecznie przetarł wierzchem dłoni oczy, zabierając resztki rozżalenia i podniósł się z ziemi. Musiał wyjść stąd. Jak najszybciej. I unikać go przez jakiś czas. Aż zapomną.
Nigdy nie zapomnisz.
Wsunął spodnie na tyłek, i spiął je paskiem, a potem założył dziurawe trampki. Nie mógł tu zostać. Wszędzie go czuł
Wybiegł z pokoju, kierując się przed siebie, w stronę wyjścia.
To zapach, jaki pozostawił na Tobie
Zagryzł wargę, przyciskając dłoń do szyi.
Już wiedział, że nie wróci prze najbliższy tydzień.
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

Na pozór nie minęło dużo czasu. To tylko kilka minut, w czasie których przemierzał korytarze DOGS, niespokojny, wściekły, rozdarty, gotów złapać za gardło każdego, kto wykorzysta je do mowy akurat w tym momencie. Ale jeśli spojrzeć na to inaczej, dogłębniej, to te „kilka” minut składało się z tysięcy sekund, a każda z sekund ciągnęła się niemal w nieskończoność, przedłużając agonię, której nikt nie chciał doświadczać.
Drzwi z hukiem uderzyły we framugę, odcinając ich obu od świata zewnętrznego.
Zabawne, że nikt na korytarzu nie słyszał krzyków po drugiej ich stronie. Tak jakby ściany były zbyt grube, by przepuścić dźwięk, jakby nie było żadnych luk w drewnie – a przecież dźwięki były przepuszczane, a luki pojawiały się notorycznie. Nikt jednak nie zareagował, gdy z pokoju Wilczura wydobyła się seria uderzeń, przeplecionych głuchymi, suchymi buchnięciami, trzaskami, sykiem. Nie patrzono w tamtym kierunku, zaciskano usta, próbowano ignorować. Jakby nic się nie stało, choć, istotnie, dla nich nie stało się nic. Nie mieli o niczym pojęcia, umiejąc dojść jedynie do wniosku, że stało się coś, co ich nie dotyczy, coś, co rozwścieczyło przywódcę gangu, ale to „coś” - jakkolwiek paskudne by nie było – ograniczało się do jego życia osobistego. Tak uważali, dlatego milczeli.
Aż nagle wszystko ucichło.
Palce drgnęły, ramiona uniosły się, gdy sylwetka postanowiła się zgarbić. Czuł na wargach mrowienie, jakby słowa zamieniły się w tysiące malutkich pajęczych odnóży, dźgających go po ustach, obrzydzających zdania jeszcze przed ich wypowiedzeniem. Powoli się wyprostował, przeciągając wzrokiem po zdemolowanej norze. Nie było śladu po Shionie, choć jego zapach był jeszcze dobrze wyczuwalny; zniknęły kartki pod ciężkimi meblami, szuflady zamieniły się w stosy połamanych desek, talerze z jedzeniem zdobiły podłoże w formie malutkich, ostrych kawałków, ubrudzonych szkarłatem wszędzie tam, gdzie przypadkiem Grow się zadrapał.
A pośród tego bałaganu, dokładnie naprzeciwko niego, dokładnie tuż przed nosem, siedziała ona.
Nieruchoma, milcząca, o dziecięcej twarzy, delikatnej skórze, której dotknął, wsuwając opuszki na zabliźniony policzek w niemalże słodkim, czułym geście. Była jak laleczka przy której trzeba uważać, by nie uszkodzić jakiegoś mechanizmu; jak najdroższa porcelana, możliwa do stłuczenia nawet wtedy, gdy przypadkiem odłoży się ją o ten minimalny procent siły zbyt mocno. Uśmiechnął się nagle, czując ściskający się żołądek.
Mój kotek – wychrypiał, głaszcząc ją kciukiem po policzku. Delikatnie, żeby jej nie wystraszyć. ─ Mój mały, kochany kociak. Pamiętasz dzień, gdy się spotkaliśmy? Pamiętasz, gdy wstąpiłaś do DOGS, gdy patrzono na ciebie dziesiątkami różnych oczu, za którymi kryły się niepowtarzalne myśli? – Wsunął drugą rękę na jej twarz, nadal się uśmiechając. Pochylał się nad nią lekko, uważnie, z dziką satysfakcją, z bezczelną wręcz siłą świdrując skryte pod jasnymi włoskami oblicze. Czuł ciepło jej policzków pod dłońmi, charakterystyczne drżenie ciała, widział zaciskające się wargi... Boi się. Ale kto by się nie bał na sam dźwięk własnych obietnic? ─ Pamiętasz przysięgi? – Spochmurniał, jakby ktoś włączył przycisk. Rysy stężały, usta ściągnęły się, a mięśnie napięły. Poczuła drżenie jego dłoni, gdy zaczynał cedzić kolejne słowa: ─ Obiecałaś mi. Obiecałaś lojalność moim zasadom! Obiecałaś, że nie skrzywdzisz żadnego Psa, że staniesz za nimi murem, że obronisz własnym ciałem. Pamiętasz te przyrzeczenia?
Zaśmiał się nagle, puszczając ją i wycofując się na dwa kroki. Dłoń machnęła w powietrzu niewielki łuk, nim obok Growlithe'a nie zamigotał czarny kształt. Wymordowany zdążył jeszcze nadepnąć podeszwą na odłamki szkła, a Shatarai była już gotowa. Wielka, czarna, wściekła. W jej sylwetce kryło się to samo, co w jego oczach. To, czego sama była personifikacją. Zniżyła łeb, gdy oparł o nią rękę, chwytając mocno za sierść na szyi.
Wychodzi na to, że złamałaś wszystkie. – A potem spojrzał na wilczycę i pchnął ją ku drzwiom. ─ Odnajdź Kaneko. – Głos miał mocny, choć w oczach pojawił się dziwny błysk bólu. Usta przez chwilę martwo trzymały się jednego ułożenia, nim nie wziął się w garść, nie odgonił od siebie natrętnych myśli, chcących postawić go przed obliczem wątpliwości. Nie mógł się wahać. Był przywódcą, alfą watahy. Czy byłby godzien swojego stanowiska, gdyby nie był pewien własnych decyzji? Wargi więc poruszyły się na nowo, układając w szorstkie słowa, w czasie których ton na moment tylko zachrypł; na moment, gdy przed oczami stanęła mu klatka ze wspomnień. Wszystko namacalne każdym zmysłem. Szczekliwy śmiech, brązowe ślepia, potargane włosy, następna odpowiedź, która potrafiła zgasić Ino w sekundę. Czyli równie prędko, jak zgasnąć miało życie Kundla, gdy wreszcie padło polecenie: ─ Zamorduj go.
Wilczyca wypruła na korytarz.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Siedziała w milczeniu I nieruchomo. Czekała, aż wróci Growlithe. Zaciskała nerwowo zdrową dłoń na materiale za długiej bluzy, starając się powstrzymać sporadyczne spazmy dreszczy strachu, które przebiegały wzdłuż jej kręgosłupa. Mieszkając na Desperacji poznała co to jest strach, ale dopiero dzisiaj dowiedziała się, że ma kilka odmian. Nie bała się, że Wilczur ją skrzywdzi. Była na to przygotowana, miał do tego prawo. Bała się jego złości i że już nigdy nie będzie tak samo, jak było do tej pory. Że utraciła coś ważnego, chociaż nie chciała źle. Nie była zdrajcą. Przecież nigdy nie zdradziłaby swoich bliskich. Udowodniła to wtedy, kiedy jej ciało służyło jako manekin do tortur, tak samo jak dzisiaj, kiedy ponownie postanowiła postawić się swojemu oprawcy, nie chcąc pisnąć nawet słowa. Szczerze powiedziawszy nie rozumiała dlaczego Growlithe był taki wściekły na to, że przyprowadziła Zero. On ich nie zdradzi. Kochał Growa i chociażby ze względu na niego był gotów do wszelakich poświęceń. Przecież nie było problemu kiedy Nathaniel tutaj przychodził. Tak więc dlaczego nie Zero…?
Skrzyp
Przestała na moment oddychać, a serce mocniej zabiło, kiedy do pomieszczenia powrócił chłopak. Nie spojrzała nawet na niego. Nie odnalazła w sobie na tyle odwagi. Czekała aż spadnie pierwszy cios, poprzedzający następne, chociaż nigdy do tej pory jej nie uderzył. Ale nic takiego nie nastąpiło a zamiast tego, poczuła ociekający fałszywością czuły dotyk na swoim policzku. Wzdrygnęła się niepohamowanie, zdając sobie sprawę, że chyba po raz pierwszy w swoim życiu nie chciała, żeby Grow jej dotykał. Nie w taki sposób.
Niespodziewanie wyciągnęła niesprawną dłoń i wsunęła ją pomiędzy swój policzek a rękę Growa, odcinając go od kontaktu fizycznego z nią, dając jasny sygnał, że nie chce jego dotyku. A potem zaczęły się słowa, pod których ciężarem dziewczynka zaczęła odczuwać, jak się łamie. Wypowiadane słowa bolały, przeszywały ją niczym wypuszczone strzały, niszcząc od środka i dewastując.
Czyli tak o niej myślał? Naprawdę? Czy nie była chodzącym dowodem swojej lojalności?
Ale potem stało się coś o wiele gorszego. Jak na zwolnionym filmie obserwowała przywołanie mary, jak Grow zwraca się do niej i rozkazuje odnalezienie Kaneko.
”Zamorduj go”
Zrobiło jej się niedobrze. To nie takiego Growa znała. Nie takiego pokochała. Nie takiego…
- NIE! – krzyknęła zrywając się ze skrzyni I chociaż noga niebezpiecznie ugięła się pod falą ostrego bólu, to zacisnęła zęby I dopadła do chłopaka, zaciskając jedną rękę na jego ubraniu a drugą jedynie oparła z racji niepełnosprawności.
- Nie możesz tego zrobić! – zadarła głowę, by móc spojrzeć mu w oczy a w jej niebieskim spojrzeniu gwałtownie zaczęły zbierać się łzy.
- Czemu chcesz ukarać kogoś niewinnego, skoro to ja zawiniłam? On nic nie zrobił! To mnie ukarz, nie jego! Zabij mnie, ale jego zostaw! Proszę cię… Nie możesz go zabić. To twoja rodzina. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego, prawda? Ufają ci. Dlaczego chcesz zabić jednego ze swoich? Mnie zabij, błagam, jego oszczędź. On nic nie zrobił. To ja i tylko ja. – z każdym kolejnym słowem jej głos coraz bardziej się łamał, aż wreszcie rozpłakała się tak mocno, że jej płacz przypominał raczej histerię. Padały różne słowa, momentami w ogóle niezrozumiałe, łykała swoje własne łzy i szarpała go za ubranie, jakby to mogło w jakikolwiek sposób pomóc.
- Wiesz, że nie zdradziłabym żadnego Psa, że stanę za każdego z nich swoim ciałem. I zrobiłam to. Nigdy już nie wzbiję się w powietrze, nigdy nie poruszę dłonią, nigdy nie będę normalnie chodzić, o bieganiu nie wspominając. Ale nie żałuję tego. Bo mogłam zrobić coś dla mojej rodziny. I dzisiaj też nic nie mówiłam, kiedy Dedal mnie złapał i wypytywał o ciebie. Milczałam, chociaż widmo tamtego zdarzenia stało się realnie namacalne. Gdyby nie Zero to on… on…. Zero nie jest nam wrogiem! Zrobi dla ciebie wszystko, wiem, że nie skrzywdzi nikogo z Psów. Chciałam cię zobaczyć, bałam się, ciebie nie było, i…i… a sama nie dałam rady iść i… poprosiłam go… – jej głos stawał się coraz słabszy i bardziej zachrypnięty, kiedy jej ciało nieco się osunęło.
- Błagam cię, Grow. Nie krzywdź go. Nie chciałam tego. Nie chciałam cię rozłościć i zdradzić. Przepraszam. Tak bardzo cię przepraszam. Ukarz mnie, nie Kaneko. To ja zawiniłam… błagam.
                                         
Eve
Kotek     Anioł
Eve
Kotek     Anioł
 
 
 

GODNOŚĆ :
Eve, ewentualnie Ewa, Matka Ludzkości, Pierwsza Kobieta na Świecie.


Powrót do góry Go down

─ NIE!
Warknął wściekle.
„Nie”? Jak śmiała podnieść na niego głos? Jakim prawem zaprzeczała jego słowom? Przecież była teraz tylko marnym ochłapem, który lada moment rzuci się zgłodniałym psom – tak czy nie? Growlithe poczuł jak narasta w nim gniew, wypala wszystkie dotychczasowe hamulce, podsyca myśli, które próbował zdusić pod butem. Nie tylko nie dało się ich zgasić. Sytuacja prezentowała się raczej jak oliwa chluśnięta w sam środek paleniska, bo płomienie buchnęły równie gwałtownie, co ciało Evendell, gdy podczas ostatniego, wyłkanego przez drżące usta słowa, noga wymordowanego instynktownie uderzyła o jej zdrową kostkę i posłała wątłą sylwetkę na ziemię.
Chciała śmierci w zamian za ocalenie Kaneko?
Growlithe uniósł stopę i wyprostował ją w kolanie. Zatrzymał się w ostatnim momencie, milimetr od jej brzucha, jakby natrafił spodem buta na nową, niewidzialną płaszczyznę, która ochraniała Evendell przed ciosem. Spojrzał wtedy na dziewczynę, doszukując się czegoś w jej twarzy, ale wiedział – podskórnie - , że było to bezcelowe. Nieważne jak dużo czasu by nie poświęcił, nie znajdzie choćby grama „tego”, a bez najmniejszej dawki pewna część muru była nie do przeskoczenia. Jak się czuła ze świadomością, że w jej dłoniach spoczywał kaganiec? Z nagłym szarpnięciem wycofał podeszwę, odrywając wzrok od jasnowłosej. Milczał, ale kosztowało go to o wiele więcej, niż początkowo zakładał – każda komórka jego ciała wrzeszczała. Czemu sam musiał siedzieć cicho?
Była zdrajcą. Tacy nie powinni umierać na odludziu.
Z tą myślą podniósł z ziemi brudny nóż. Ostrze ledwo odbiło płomień świecy, tłumiąc każdy możliwy blask rdzą i dawien dawno zaschniętą krwią wroga. Poręczna rękojeść wpasowała się w dłoń Wilczura bez problemu, jakby została stworzona specjalnie na jego zlecenie. Pewnie ją chwycił, stając nad powalonym ciałem.
Odsunęła się od ciebie, wiesz? To kwestia wstrętu.
Padł na kolana, uderzając nimi po obu stronach wychudzonej sylwetki, a gdy oparł dłoń tuż przy jej głowie, do reszty zamknął anielicę w niewygodnej klatce. Działał jednak szybko, zdecydowanie. Zawahanie? Nie było. Wsunął dwa palce za materiał bluzy, jaka przykrywała jej pierś i pociągnął brutalnie, otwierając zamek z głośnym zgrzytem, niepasującym zresztą do ciszy, jaka ciężkim kurzem położyła się w pomieszczeniu. Szarpnął jednak mocno, odsłaniając nagą skórę, po której przeciągnął niespokojnym spojrzeniem. Raz jeszcze poprawił chwyt, końcówką broni ledwie muskając wyznaczone przez siebie miejsce – tam biło serce, które lada moment zamilknie.
Nie szkodzi. Lepiej, że zginie z jego ręki, niż czyjejkolwiek innej. Jako jedyny miał pełne prawo ją dotykać, jako jedyny zarezerwował sobie każdą jej część. Choć może lepiej uznać, że „zabrał”, bo w tej jednej chwili zrozumiał, że nigdy nie miał jej na własność. Każdy gest, którym ją obdarzał, był przyjmowany wedle jej woli; każde słowa kodowane, bo lubiła go słuchać. Dziś był pierwszy raz, gdy zanegowała wszystko, zmuszając go – tak, był przekonany, że go do tego pchała na siłę – by postąpił tak, aby ziścić jej zachciankę.
„Zabij mnie”.
Zamachnął się ze świstem, czując, jak powietrze wylatuje mu spod ręki. Zgrabnym, wytrenowanym łukiem nóż poderwał się ku górze aż nad jego głowę, zabłysł raz jeszcze tą samą, ledwie widoczną gwiazdą, a potem opadł gwałtownie. Jeden płynny ruch i jeden urwany wrzask, nim nie wcelował w ziemię, zagłębiając ostrze po rękojeść w brudnej glebie. Głowa opadła na jej ramię, kładąc na nim cały ciężar bezsilności. Zadrżał wściekły, wsuwając palce na materiał bluzy, jaką na sobie nosiła, a potem zacisnął je tak silnie, że pojawiły się widoczne fałdy.
Oczywiście, że w tej jednej chwili był w stanie ją zabić, wbijając sztylet w odsłoniętą pierś. A jednak mimo tej oczywistości tor ruchu ześlizgnął się, a on sam dysząc bezgłośnie na jej skórę, wtulał się teraz w szyję anielicy, nieustannie, jak dziecko wręcz, przytrzymując się szorstkiej tkaniny. Trwał tak krótszą chwilę, rozdarty między wyrysowanymi w umyśle opcjami. Różne uczucia przelewały się teraz w jego wnętrzu, był zdruzgotany i zniechęcony samym jej widokiem, jakby wieki temu ruszyła ku horyzontowi, a gdy zniknęła za jego linią, nie pokazywała się aż do dzisiaj. Nawet jeśli była to tylko kwestia kilku dni, maksymalnie tygodnia lub dwóch, jej obecność, dziwnie namacalna, z zapachem i ciepłem, była dla niego równie niewygodna, co pożądana.
„Zabij mnie.”
Parsknął cicho, z ustami na jej obojczyku, bo sama myśl, że... Nagle się poruszył, przekręcając przy tym głowę na bok. Prześlizgnął się piegowatym nosem po jej szyi, kątem oka zerkając ku twarzy, choć z obecnej perspektywy, nieważne jak by się nie produkował, nie był w stanie jej zobaczyć.
Nie musiała na niego krzyczeć; w tej sytuacji nic nie musiała robić, a jednak bez problemu wytrąciła z jego rąk nahaj, którym podsycał wściekłość bestii. Oddech wciąż był burzliwy, jakby dopiero co stoczył męczącą walkę z dzikim zwierzem; mięśnie napinały się jak struny, wciąż gotowe na przyjęcie ataku z jej strony, co było tak absurdalną rzeczą, że momentalnie prawie wybuchnął śmiechem. Odgłos ten zatrzymał się jednak w ściśniętym gardle, formułując się w przeciągły syk, który prześlizgnął się przez zatrzaśnięte kły.
Mozolnie podniósł się na dłoni, przez dłużącą się chwilę wpatrując w obsunięty materiał bluzy. Lustrował nagie ramię anielicy, nim nie powiódł skrytym do połowy pod powiekami spojrzeniem na zabliźnioną twarz. Wcześniej nawet nie zwrócił na to uwagi, ale teraz był w stanie wyobrazić sobie szkarłatne zaczerwienienie na porysowanym przez blizny policzku. Podniósł rękę, by go dotknąć, ale gdy opuszki musnęły jej skórę, wycofał się gwałtownie, marszcząc przy tym jasne brwi.
Źle. Nie tym razem.
Racja. Już nie. Growlithe przeniósł ciężar ciała na kolana, a potem wsparłszy się ręką o udo, podniósł się z ziemi. Dopiero teraz, niespiesznie lecząc się ze ślepoty, zaczął przyglądać się jej obrażeniom, lecz mimo ich stanu, nie próbował jej pomóc. Wycofał się tylko na bezpieczną – dla niej – odległość, rozbieganym spojrzeniem analizując jej ruchy, co rusz przeskakując z jej twarzy na dłonie, potem nogi i znów do góry, i tak w kółko, aż wreszcie warknął, odwracając głowę na bok, przez moment przegryzając wewnętrzną stronę wargi tak uparcie, aż nie poczuł metalicznego posmaku na koniuszku języka. Otworzył usta, ale żaden dźwięk nie uformował się w słowo. Zamknął je więc na kolejne sekundy, czując ogrom nagłego prostracji.
Nie musiała na niego patrzeć, by poczuć, że zionie od niego jadem na kilometr. Sam wpuścił w żyły kwas i teraz patrzył z rozczarowaniem, jak wszystkie mięśnie padają po kolei, umysł zalewa się dziwnym psychicznym kalectwem, uniemożliwiając mu sklecenie najprostszych zdań. Zresztą, to nawet nie musiały być pełne zdania: wystarczyło kilka liter ułożonych w słowo, które pchało mu się na wargi, a którego nadal nie umiał wypowiedzieć na głos.
W końcu z tego zrezygnował, wiedziony za nos własnym charakterem.
Powinieneś się smażyć w piekle, Jace.
Spojrzał na Evendell.
Nie szkodzi. Lubił ciepło.
Nie będę cię karał – wychrypiał wreszcie, załamany, jak mocno chrzęścił mu głos. Od warczenia struny drżały, nie mogąc utrzymać się na odpowiednich nutach, a gdyby nie zszedł niemalże do szeptu, zabrzmiałby piskliwie. ─ Spłacę swój dług za twoją pomoc. ─ Nie musiał tego tłumaczyć. Przecież trofeum odznaczało się w formie jasnej, krzywej blizny przecinającej jego gardło. Był pewien, że i ona pamiętała ich pierwsze spotkanie; zapach mokrej, parującej ziemi, odgłos krakania i rzężenia wokół, dziwnie jasne, białe słońce, zmuszające oczy do mrużenia się, aż oczy nie zamieniały się w małe szparki, spomiędzy których łypały załzawione oczy. Gdyby wtedy jej dłoń nie spoczęła na jego gardle, ziemia w tamtym miejscu byłaby żyźniejsza.
Jednak nie powinnaś była go tu przyprowadzać... – Zapalczywe spojrzenie rozbłysło w półmroku. ─ Nie jest jednym z nas, czegokolwiek nie powiesz, jakkolwiek nie będziesz błagać i łkać. Wiedział na co się pisze. Wiedział, że jego noga nie może stanąć na moim terytorium, bo żadna relacja nie uratuje go przed panującymi tu zasadami. Nic go nie usprawiedliwia. Bo co? To, że mnie kocha? – żachnął się, pokręcenie rozbawiony. W okamgnieniu twarz spoważniała na powrót. ─ A co ty możesz o tym wiedzieć?
Nie chciał stawać przed wyborem. Jeśli była to kwestia tchórzostwa, w tej jednej sprawie był w stanie przyznać się do lęku. Nogi na samą myśl robiły się ciężkie, a palce zaciskały w pięści, otwierając malutkie ranki na zdartych knykciach. Są światy, których się nie miesza, do których nie można wchodzić bez pozwolenia. Jeśli świat składa się z drzwi, a każda ich para to inny wybór, nowe doświadczenie, myśl, to te miały pozostać dla Lesliego niedostępne. Przechodząc przez nie, wdarł się w niebezpieczną dżunglę, wypchaną jadowitymi wężami, jaguarami i drapieżnym ptactwem. Każda para oczu śledziła jego ruchy i aby uchronić go od ataku, trzeba było cofnąć go poza linię gąszczu.
Nawet jeśli trzeba użyć siły, Jace? Skłamać?
Przełknął ślinę.
To nie jego uniwersum, Ev. Kurwa, gdybym chciał go tutaj, już dawno byłby z nami! – Z gardła wydobył się ponowny warkot, nim nie powstrzymał bluźnierstwa. ─ Ale nie chcę ─ uciął szorstko, błyskawicznie tknięty niechęcią co do dalszej ciągnięcia tego tematu. Nie zrozumie, był tego pewien. Nie było więc sensu tłumaczyć się z uczuć. Od kiedy zresztą próbował je obrazować? Skąd to nagłe rozdrażnienie?
Uspokój się!
Ścisnął mocniej palce, aż przestały drżeć mu pięści.
Chcesz ocalić Kaneko – podjął wątek, sondując konsekwencję tego stwierdzenia. Poczuł się bezlitośnie pusty w środku; wypełniony jedynie ulotnymi echami, prędko znikającymi jak bańki, które natrafiły na cienką końcówkę wystawionych w ich kierunku igieł. ─ Niech będzie. Wezmę na siebie odpowiedzialność za intruza.
„Intruz” ma imię, Jace.
Powieki drgnęły i każdy jeden mógłby przysiąc, że tknęło go rozdrażnienie. Wiedział to doskonale, a jednak nadal wściekał się na myśl, że złamano jego rozkazy. Nieważne, czy był to podrzędny Kundel, czy najwierniejszy mu dotychczas towarzysz – to nadal zignorowanie poleceń, których nie wydawał na odwal. Miały swoje podłoże, niekoniecznie tłumaczone.
Białowłosy wypuścił głośno powietrze przez kły.
Możesz odejść. Bez konsekwencji. To nadal część spłaty, a zrozumiem twój uraz. Zakładam, że nie tego się po mnie spodziewałaś. Cóż. Ja po sobie również.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Świat niebezpiecznie zadrżał, kiedy uderzyła plecami o nierówną powierzchnię ziemi, wydając z siebie cichy I stłamszony jęk. Została zamknięta w klatce, którą stworzył z samego siebie, tworząc poczucie przytłoczenia i klaustrofobii. Uchyliła powieki, spoglądając czerwonymi od płaczu oczami najpierw na twarz wymordowanego a potem na dzierżoną przez niego broń. Najzabawniejsze, że w tej jednej chwili przestała odczuwać jakikolwiek strach. Jakby jakaś niewidzialna siła wyłączyła wszelakie emocje w niej, pozostawiając pustą skorupę, która była gotowa i czekała, aż się ją rozłupie pozwalając ulotnić się duszy. Chciała uśmiechnąć się i coś powiedzieć, dotknąć go, ale nie była w stanie. Mięśnie odmówiły posłuszeństwa, a drobne ciało, które do tej pory było targane przez całą paletę wszelakich emocji i drżeń – było nieruchome. W końcu zamknęła oczy czekając na ostateczny cios.
Nie było biegnącego życia przed oczami, o czym mówi się w takich chwilach. Żadnego żalu, strachu, błagania. Jedyne, czego tak naprawdę żałowała w tej chwili to nie swojego życia, a tego, że rozgniewała najbliższą osobę. Zawiodła go i zraniła. Zamieniła się z nim miejscem i to ona trzymała sztylet, który wbiła mocno i boleśnie w samo serce wilczura. Wiedziała, że nigdy nie zdoła zalepić tej rany, tego, co uczyniła.
Cios powinien paść. Powinien rozłupać jej klatkę piersiowa, roztrzaskać serce i pozwolić czerwonej posoce zabarwić jej ciało, ubrania i podłogę. Ale ona wciąż żyła. Jej serce wciąż biło w szaleńczym tempie, oddech wciąż był urywany a bodźce ze świata zewnętrznego wciąż do niej docierały. Nabrała więcej powietrza w płuca, kiedy jasne końcówki załaskotały ją w policzek a ramię przyjęło na siebie ciężar. Spojrzała błyszczącymi od łez oczami w jątrzący ciemnością sufit, czując, jak niewidzialna gula rośnie w jej gardle, a po ciepłych od temperatury histerii policzkach zaczynają spływać kolejne słone łzy.
Chciała objąć go mocno i przytulić do siebie, przeprosić jeszcze raz, że nie chciała, zapewnić, że już nigdy więcej tego nie zrobi. Drżące usta uchyliły się, ale zamiast składnego zdania wypuściły z siebie szereg skomleń i łkań. Sekundy trwały nieskończoność, dłużyły się ciągnęły, a mimo to nie odsuwała go od siebie, na powrót odczuwając ciepło, które biło od jego ciała. Słyszała, wręcz namacalnie jego serce i czuła na sobie urywany gwałtownie oddech. Wtedy zrozumiała.
Wypuściła powoli powietrze przez nos i kiedy Grow zaczął się podnosić, również i ona powoli, jak na zwolnionym filmie zaczęła poruszać się, by w ostateczności zaleźć w pozycji siedzącej, podciągnąć bliżej siebie i przenieść ciężar na wsunięte pod tyłek pięty.
Czuła się przez niego obserwowana, wręcz przeszywana spojrzeniem dwukolorowych tęczówek na wylot, ale nie przeszkadzało jej to. Właściwie poniekąd przywykła do tego, bo często na nią spoglądał. I chociaż teraz było nieco inaczej, powinna czuć się przytłoczona tym wszystkim, to jednak jakaś jej wewnętrzna część cieszyła się, że nie jest to wzrok przepełniony obrzydzeniem, a przecież po tym wszystkim mogła się też tego spodziewać. Na słowa odnośnie Kaneko na jej twarzy pojawiła się dziwna, nieopisana ulga, której nie była w stanie ukryć. Nawet nie chciała. Pociągnęła ponownie pełnym przez płacz nosem i pokiwała lekko głową, ledwo zauważalnie, a nierówne, odrastające kosmyki opadły na jej zabliźnione od poparzeń szyje i ramiona.
W końcu zapadła cisza.
Dziewczynka przełknęła lekko ślinę, chcąc chociaż trochę pozbyć się tej tłamszącej guli a potem zaczęła przysuwać się do niego. Niepewnie, jak wystraszone zwierzę, które zbiło ulubiony kubek swojego właściciela i nie było do końca pewne, czy może już się przysunąć. Kiedy znalazła się bardzo blisko niego, uniosła głowę i spojrzała na niego błyszczącymi oczami.
- Wiem, że zrobiłam źle. Przepraszam. Naprawdę. Złamałam twoją zasadę, ale nie chciałam zrobić tego specjalnie. Nie chciałam, żebyś przeze mnie był zły i smutny. Nie chciałam ci się sprzeciwić. Już nigdy tego nie zrobię. – jej głos był słaby i zachrypnięty, ale wciąż można było zrozumieć to, co mówiła. Uniosła sprawną dłoń i po krótkiej chwili wahania, dotknęła opuszkami blizny na jego szyi.
- Przygarnąłeś mnie, dałeś mi dach nad głową, jedzenie, ubranie… ciepło. A ja nie uszanowałam twoich zasad. Po prostu chciałam dobrze, nic więcej. Już nigdy tego nie zrobię. Nie zawiodę cię. Nie przyprowadzę tutaj nikogo bez twojej wiedzy i zgody. I nigdy nie złamię jakichkolwiek zasad. Naprawę. – nie kłamała. Nie potrafiła kłamać. Nikogo, zwłaszcza Growa.
- Wiem, że dbasz o nas wszystkich, o swoja rodzinę. Po to są te zasady. Zrobiłam okropny błąd. Proszę, wybacz mi. – drobna dłoń przesunęła się na jego policzek, a ona sama podniosła na kolana.
- I masz rację. Nic nie wiem o miłości. Nie o takiej, ale… – przycisnęła swoje czoło do jego i uśmiechnęła się lekko, pociągając kolejny raz nosem.
- Kocham DOGS. Kocham tutaj wszystkich. To moja rodzina i nigdy bym ich nie skrzywdziła. Zwłaszcza ciebie. Bo kocham cię najbardziej na świecie. I nie chcę nigdzie iść. To tutaj jest moje miejsce. Tutaj jest mój dom. I jeżeli pozwolisz mi zostać, to chcę dalej być przy twoim boku, bo nie wyobrażam sobie być gdzieś z dala od ciebie. – przesunęła mokrym policzkiem od łez po jego czole, kiedy pocałowała go w skroń, a następnie objęła za szyję, mocno przytulając. Na tyle mocno, na ile pozwalały jej drobne dłonie.
- Kocham cię za wszystko! Za zalety, wady, za to, że się o nas troszczysz, że martwisz się, że wpadasz w złość, że jest silny, że czasami jak każdy masz swoje słabości, że chrapiesz w nocy, że łatwo się irytujesz, że zrobisz wszystko, by uratować innego Psa, za twoje ciepło, za szorstkie dłonie, że można na tobie polegać. Kocham, kocham, kocham i nie chcę odchodzić!
                                         
Eve
Kotek     Anioł
Eve
Kotek     Anioł
 
 
 

GODNOŚĆ :
Eve, ewentualnie Ewa, Matka Ludzkości, Pierwsza Kobieta na Świecie.


Powrót do góry Go down

Śledził jej ruchy. Nie da się ukryć, że ta sesja była ciężka. Łatwiej byłoby utrzymać jedną emocję, ale te, zamiast się skonkretyzować, przeskakiwały z opcji na opcję, wykrzywiając jego oblicze od zdenerwowania, po zaciekawienie, na kompletnej rezygnacji kończąc paletę. Rzadko się męczył samymi myślami, ale dzisiejszego popołudnia były wyjątkowo zaciekłe – atakowały z taką siłą, że wystarczyło zdemolowanie nory i kilka ciosów, by kompletnie wypompować z niego energię. Nic więc dziwnego, że gdy Evendell zaczęła niespiesznie przemieszczać się w jego kierunku, nawet nie zareagował. Początkowo faktycznie tknęła go chęć, żeby się wycofać, dziwnie przerażony jej bliskością, jakby nigdy wcześniej nie odważyli się na podjęcie takich kroków. Za sobą miał już jednak ścianę, która i tak zablokowałaby dalsze ruchy. Poza tym – w którym momencie przegrupował się, obierając rolę tchórza?
Zacisnął więc drżące z wyładowania dłonie i zmarszczył czoło, przyjmując pierwsze słowa dziewczyny. Słuchał jej uważnie, choć z sekundy na sekundę zaczynała się w nim rodzić myśl, o którą wcześniej się nie podejrzewał. Mimo niej nie czuł się winny – ani zdarzeniu z Zero, ani z Evendell. Zasłużyła, warknął do siebie, kierując spojrzenie na wyciągniętą ku niemu dłoń. Przez moment wpatrywał się w nią niespokojnie, jak podjudzane zwierzę, ale w końcu ukląkł na jedno kolano, pozwalając się dotknąć w sposób, któremu daleko było do przelotnego muśnięcia, a dotychczas tylko takie mieli zapisane na swoim koncie. Łokieć oparł się o udo, a spojrzenie uniosło na jej twarz, wysyłając nieme pytanie.
Wstrzymał nagle dech, gdy musnęła opuszkami bliznę na jego gardle, nieprzyzwyczajony do traktowania jej w sposób inny, niż przypadkowe oszpecenie ciała. Fakt faktem sam zdawał sobie sprawę z historii, jaka się za nią kryła, ale poza nim i Evendell, niewielu ją znało. Przetrzymane powietrze wypuścił dopiero, gdy jej dłoń wsunęła się na rozgrzany policzek przyprószony żenującymi piegami. Oczy rozbłysły zaintrygowane. Zwykle piszcząca, ciapowata i niepoważna, teraz zamieniła się w praktycznie obcą osobę. Choć może nie tyle „obcą”, co inną – taką, która odsłoniła nieznaną dotąd cząstkę charakteru, ukrytą wcześniej za maską beztroskiej wesołości.
─ Nie o takiej, ale...
Przymrużył ślepia. Początkowo chciał się wtrącić, jak zwykle dorzucając swoje trzy jeny do rozmowy, ale im dalej brnęła w monologu, tym mniej czuł się do tego upoważniony. W sytuacjach, w których powietrze wokół tężeje, pewien procent szczeniactwa powinien zostać stłamszony – nawet jeśli musiał do tego zaciskać zęby. Na zewnątrz zachował jednak pozorny spokój, pozostając nieruchomym aż do chwili, w której drobne, poranione dłonie objęły go za szyję. Dotykała go często i pod pewnym kątem był przyzwyczajony do tego, że niespodziewanie zawieszała się na jego ramieniu lub chwytała go za rękę. Teraz traktował to natomiast jak coś rzetelniejszego, może przez wzgląd, że wszystko, co dzisiaj padło - cios, zdrada, słowa - było świeże. Uniósł obie dłonie i dotknął jej talii, czując przez materiał bluzy wystające kości miednicy. Przygarnął do siebie szybko to wygłodzone stworzenie, opierając polik o bok jej głowy.
Mógłbyś coś powiedzieć.
Parsknął cicho prosto w jej szyję, obejmując ją mocniej niż powinien. Nie zapomniał o ranach, ale już prawie wymsknęła mu się z rąk i ta świadomość napięła mięśnie, przyciągając Evendell jeszcze bliżej, aż nie poczuła, jak przylega do piersi wymordowanego.
Rozchylał już nawet usta, żeby coś powiedzieć, ale finalnie z tego zrezygnował. Kto jak kto, ale on nie powinien niszczyć dobrej chwili własnym zdaniem. Nie teraz, gdy wypuścił ją wreszcie i spojrzał w oczy, przetrzymując wzrok na tyle długo, by zrozumiała odwzajemnienie. Może nawet pewną formę ulgi, której niedaleko było do wdzięczności. Jednosekundowej co prawda i na tyle ulotnej, że nie miał zamiaru się do niej przyznawać, ale co się zobaczyło - się nie odzobaczy.
Podniósł się zaraz z klęczek i wsunąwszy palce pod przedramię anielicy, przeprowadził ją po zdemolowanym podłożu prosto do skrzyni.
Przyślę medyczkę. ─ Ciężki koc opadł na ramiona jasnowłosej. ─ I Teriera, żeby tu ogarnął. ─ Palce wymordowanego wsunęły się tuż pod jej żuchwę, by kantem kciuków unieść lekko jej twarz ku sobie. Spojrzał na nią z góry, opierając swoje czoło o jej, przez chwile prowokowany myślą, że powinien z nią zostać – przynajmniej do momentu, aż nie uśnie. Prędko zbył to jednak za jednym zamachem. ─ Wykuruj się. ─ Ostatni raz pogładził jej policzek, czując pod opuszką wilgotne miejsce, po którym przed momentem spływały łzy, a potem odsunął się od niej i wydostał się z pomieszczenia, tuż za drzwiami napotykając drżącą Shatarai.

|| zt
Kajam się za ten beznadziejny post.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

WYJAŚNIENIE FABULARNE
Growlithe'a nie było w siedzibie przeszło osiem miesięcy. Początkowo Psy zdawały sobie sprawę z jego położenia ─ znajdował się w Edenie, jako więzień czekający na Sąd Ostateczny prowadzony przez archanioła Metatrona. Szturm na górę Babel i odbicie szefa zakończyło się powodzeniem ─ on sam, mimo odłączenia od grupy (nagły atak z racji bycia poziomem E), był patrolowany przez Shiona. Dopiero po spotkaniu na swojej drodze Zero, Shion zakończył śledzenie i cofnął się do siedziby, pozostawiając Wilczura w towarzystwie przyjaciela.
Po opuszczeniu Vessare'a Grow trafił pod chwilowy patronat Bella ─ anioła Edenu, dzięki któremu zyskał śladowe ilości sił (za pomocą wampiryzmu).
Po tym, jak Bell wyprowadził Wilczura z rekonstrukcji Raju, Growa złapano i na okres x tygodni przetrzymywano w budynku postawionym na bezkresnej pustyni  Desperacji. Wykonywano na nim eksperymenty i analizy.

Połączyłem wszystkie obrażenia w jedną całość zakładając, że Grow z eventu o aniołach trafił niemal od razu pod łapska szalonych naukowców. Nie minęło jednak tyle czasu, aby poprzednie rany się zasklepiły i unormowały, stąd ich nawał.

Obrażenia:
- rany po cierniach na nadgarstkach i przedramionach
- rany po cierniach u prawej ręki ─ na wylot
- otarcia i siniaki, szczególnie na plecach, szyi i po lewej stronie żuchwy
- ślady cięć po nożach, mieczach, paznokciach
- przebite prawe ramię ─ ma trudności z poruszaniem nim
- ranny prawy bok i dziura o średnicy jednego centymetra po szpikulcu, który przeszedł na wylot
- na czas 10 postów Grow jest bardziej podatny na skażone powietrze Desperacji ─ między innymi przez nie odczuwa ból rosnących kości (skutek uboczny postępującego wirusa X)
- silny ból głowy
- rozcięta głowa z tyłu głowy (grzmotnął czaszką o schody...)
- szczypiące otarcia na plecach
- rana na lewym barku, powiększona przez szarpnięcia (po pazurach bestii)
- płytkie rozcięcie na policzku (wśród tych wszystkich obrażeń to jest najważniejsze!)
- ślady po pnączach (nadgarstki, brzuch bodajże?)
- ból łydki
- niegroźne, ale piekące otarcie na klatce piersiowej
- przestrzelone lewe ramię

Dodatkowo ma zapalenie płuc. Czuje się słabo, ciało przeszywają dreszcze, a gorączka zaczęła przejmować umysł. Zaczęły występować też bóle w klatce piersiowej oraz duszności. Choroba będzie trwała przez 4 sesje. Jeżeli do tej pory nie znajdzie antybiotyku ─ możliwość zgonu. Po zażyciu antybiotyku postać będzie osłabiona przez jedną sesję (potem nastąpi wyzdrowienie).
To już druga z czterech serii.

Jeżeli zapytasz jakim cudem przeżył ─ nie wiem. Choć żeby to było jasne: fabularnie Grow został opatrzony, ale bardzo prowizorycznie.


- - - -
poprzedni temat

Kiedy był mały, o wiele za mały, żeby dosięgać głową stołu, jego ojciec ─ byczy facet o aparycji stojącego na dwóch łapach lwa ─ ściągnął go na swoje kolana i pokazał cały świat rozciągający się za oknem. Było lato, mieszkali wtedy na wsi, choć lepiej uznać, że "mieszkali w malowniczych krainach, gdzie stała ich rezydencja". Zieleń pastwisk była tam zawsze tak intensywna, jakby obraz został narysowany przez kredki świecowe dziecka. Niebo to samo. Czyste, bez ani jednej skazy bieli.
Ale tego popołudnia las płonął, a ciemnoszare chmury przykryły sklepienie, sącząc z siebie miliardy tnących kropel. Jace zaciskał palce na kolanach i wpatrywał się niepewnie w płomienie pożerające wszystko. Dosłownie wszystko. Drzewa. Chatki. Płoty. Zwierzęta. Być może ludzi? Na samą myśl miał dreszcze. Ojciec użył wtedy tego swojego charakterystycznego, niskiego tonu, który miał zaciekawić i jak na złość właśnie to robił za każdym razem.
Powiedział wtedy, między innymi, że każdy, bez wyjątku, składa się z czterech żywiołów tworzących świat.
Wtedy, będąc tym małym dzieciakiem, wbijającym paznokcie w spodnie, nie zrozumiał.


- - - - -

Dłoń uniosła się nad twarzą. Choć cały obraz był zamazany, dostrzegał dziwne detale. Poobgryzane paznokcie, a pod nimi ziarenka piasku; brud ziemi na palcach w postaci brązowych smug i przyklejoną do wierzchu ręki glinę, niemal zrównaną z linią skóry. Przyglądał się temu z niedowierzaniem i niezrozumieniem, jakby przed oczami stanął mu półnagi, uśmiechnięty Steve Buscemi, nonszalancko przywołujący go palcem wskazującym, a nie to, co od niepamiętnych czasów było częścią jego ciała, by po kilku minutach zmuszania się do utrzymania ramienia wyżej, niż poziom skrzyni, wreszcie zrozumieć, że tymi rękoma przytrzymywał archanioła Edenu nim zęby... Zmarszczył brwi. Nim zęby? Syknął gwałtownie, wciągając powietrze jak ktoś, komu uderzono w pierś z młota. Choć próbował nabrać tlenu do płuc, te pozostały niemal puste, wymuszając na organizmie serię charczących kaszlnięć.
Coś opadło mu na ramię, gdy próbował się podnieść. Wściekle sarknął pod nosem jakieś przekleństwo, opadając płasko na twarde podłoże i przytykając rękę do twarzy, jakby tak błahy zabieg mógł przerwać atak "warknięć" wyrywających się z jego gardła po każdym płytszym wdechu.
Jak walenie do drzwi pięścią.
Jak wystrzały z pistoletu.
Jak...
Grow przekręcił głowę na bok. Umysł nie rozumiał, ale ciało przyjęło nagły podmuch wiatru z ulgą, gdy tlen nareszcie rozepchał płuca, pozwalając mu na zaczerpnięcie głębszego haustu. Jeszcze chwilę ciężej oddychał, ale niedługo po tym, instynkt nakazał mu przejść do natychmiastowej defensywy, kiedy poczuł, jak coś zimnego wsuwa się pod jego kark i podnosi głowę. Usta wykrzywiły się na zimno dotykające warg, ale nagłe... muśnięcie... mógł to nazwać "muśnięciem"? W tym momencie tym było ─ coś lodowatego obmyło mu twarz. Nie miał siły nakierować wzroku przed siebie, więc przekręcone na bok gałki oczne wpatrywały się tylko jak na podłoże spływa różowa ciecz. Krew wymieszana z wodą.
Zaraz po tym chciał spróbować raz jeszcze się podnieść, ale tym razem to nie ciężar przyszpilił go do ziemi. To ciało odmówiło posłuszeństwa, pozwalając robić z sobą co chce. Tylko spojrzenie udało mu się ulokować w czymś, co migotało niedaleko. Kiedy zmarszczył brwi i wytężył wzrok, dostrzegł płomień świecy, tlący się w rogu pomieszczenia.

Ziemia jest ciałem, woda krwią, powietrze to tchnienie, ogień ─ duch.

Chore, że przypomniał sobie o tym dopiero...

- - - - -

Haruse był tym, czego nienawidzono ─ usposobieniem dobroci i siły, cierpliwości i stanowczości. Nieskazitelny w ten najbardziej znienawidzony, niewinny sposób. W każdej innej okoliczności, być może w każdym innym uniwersum, jego postać prezentowałaby się delikatnie i nienachalnie, ale rzeczywistość, w której przyszło mu żyć, okazała się szczególnie brutalna. Czarne włosy przypominały skołtunioną sierść psa, który nigdy nie widział grzebienia, za to niejednokrotnie wytarzał się w brudzie ulicy i leśnej ściółki; oczy były puste i czarne, jak dwie otchłanie umiejscowione na wiecznie neutralnym, wręcz bezczelnie obojętnym i tępym obliczu ─ twarz nosiła tę samą maskę od dziesiątek lat sprawiając, że niewielu dostrzegało w mężczyźnie cień chłopca, którym w rzeczywistości był. Gdyby miał słabszą siłę woli i mniej stalowego ducha, jego stopy nie ubijałyby pustynnych ziem Desperacji z taką dobitnością.
Wracał akurat z martwą już zwierzyną przewieszoną przez barki, kiedy na horyzoncie zamajaczył punkt. Zbliżał się powoli i chwiejnie, dlatego mimo alarmu, Haruse się nie cofnął. Szybko się zresztą okazało, że nogi przybysza są za słabe. Zarwały się, posyłając ciało z hukiem na ziemię, aż tumany kurzu wzbiły się ponad linię gleby wytwarzając chmurę brązu, żółci i bieli, przysłaniającą całą sylwetkę. Dopiero wtedy Haruse odrzucił upolowaną sarnę i rzucił się biegiem. Nos wychwycił już znajomy zapach, oczy rozpoznawały szczegóły im więcej pyłu osiadało z powrotem na podłożu. Upadł na kolana tuż przy nieprzytomnym mężczyźnie i włożył rękę na jego czoło ─ miał wrażenie, jakby dotykał włączonego żelazka.
Niecały kwadrans później Grow leżał już na skrzyni skonstruowanej jako łóżko. Haruse odczekał dłuższą chwilę, upewniając się, że nic się nie stanie, kiedy pobiegnie po medyka DOGS; musiał  w końcu przeczekać motywy, w których przywódca próbował się podnosić, warczał i złorzeczył niezrozumiale pod nosem do czasu, aż resztki sił nie wyparowały. Opadł z powrotem na koce, z piersią poruszającą się w chaotycznym tempie i to był znak, który pozwolił Haruse odkleić rękę od ramienia Wilczura, którego przez cały ten czas zmuszał do leżenia ─ miał niebotyczne wrażenie, że Grow powinien leżeć ("odpoczywać"), dlatego zrobił wszystko, co w swojej mocy, by do tego doprowadzić ─ i wyjść na korytarz, w kierunku lecznicy. Niektóre z ran były już zasklepione, z tego co zauważył, ale reszta wydawała się świeża, dlatego przyspieszył kroku, mocniej zaciskając usta.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

| Za pozwoleniem.

......To, że Growlithe ponownie pojawił się w kryjówce nie uszło uwadze Psom. W mig poszła w obieg plotka na temat stanu Wilczura, niektóre Kundle z zaciekawieniem próbowały dowiedzieć się czegoś więcej, ale w gruncie rzeczy tylko jedno było pewne. Przywódca gangu nie zamierzał tak łatwo pójść do piachu, co w gruncie rzeczy tylko utrwaliło jego pozycję pośród burzliwych członków organizacji. Wiadomo już, że na pewno trzeba będzie trochę wspomnieć o osobie lidera na Desperacji, puścić w ruch jakąś ciekawą plotkę, ale jak na razie Christopher nie zamierzał podejmować nadmiernie ambitnych działań bez wiedzy Growlithe'a. Chociaż pewnie i tak na razie Wilczur nie był w stanie się wszystkim zajmować, ale już Pudla w tym głowa, by mu odpowiednie raporty dostarczyć, by ten mógł sobie je później przejrzeć. Problemem było to, że dzięki Itarawie i Zane'owi Skoczek wiedział, że znowu pojawił się pewien czynnik zewnętrzny mogący zaszkodzić gangowi.
Tak więc pomimo faktu, iż Pudel nie był do końca pewien samopoczucia przywódcy, to i tak zdecydował się na dostarczenie mu paczki, którą już dawno temu powinien przekazać. Niestety, jakimś dziwnym trafem ostatnio rozmijał się z Wilczurem (nie, żeby miały z tym związek jakieś anioły, Sąd Ostateczny, lub coś w tym stylu), ale pewne informacje nie mogły już czekać. Dlatego też zdecydował się na naskrobanie pewnego listu oraz dołączenie do niego raportów wraz z paczką, z mentalnym postanowieniem, że najwyżej zostawi to po prostu w pokoju lidera.
Po przygotowaniu wszystkiego i ogarnięciu tego w jedną, konkretną całość, ruszył energicznym krokiem w stronę pokoju należącego do Growa, po drodze obserwując z niejakim niepokojem niektóre belki, które podtrzymywały wydrążone tunele. Cierpki zapach dymu drażnił go w nozdrza, więc najpewniej nadszedł czas na odświeżenie systemu wentylacji... tudzież jego skontrolowanie. Zresztą, najwyraźniej wszystko należało sprawdzić, bo ostatnie o czym marzył ktokolwiek z gangu, to kamienie walące się na łby.
W krótkim czasie Christopher znalazł się tuż pod drzwiami pomieszczenia, które zajmował Wilczur. Zawahał się z już uniesioną dłonią i na moment zamarł w miejscu, zastanawiając się, co teraz. Nie wiedział, jak wygląda sytuacja, a to napełniało go niepewnością.
Fakt, Skoczek nie lubił Wilczura. Naprawdę darzył go swego rodzaju niechęcią, unikał lidera jak tylko mógł, zawsze czując się poirytowanym, ilekroć zbyt długo miał go na widoku. Niemniej był lojalny. Szczerze. Nie dlatego, że darzył Growa sympatią, ale dlatego, że wiedział, jak bardzo jest on potrzebny, ponieważ widział, ile ten robi dla DOGS. Z tego powodu, nawet jeśli Christopher nie ze wszystkim się zgadzał z przywódcą gangu, nawet jeśli jego metody dowodzenia Psami nie zawsze go satysfakcjonowały, nawet jeśli było multum czynników, przez które często miał ochotę odszczęknąć  mężczyźnie, to w ostatecznym rozrachunku zawsze stał za nim murem. W końcu choć Wilczur był agresywny, to jednak dbał o członków organizacji. Nawet jeśli karał, to trzymał swoich podopiecznych pod kontrolą. Tu niewiele było ludzkich stworzeń, person, które nie kierowały się instynktem. Bycie człowiekiem ostatecznie oznaczało wadę i utrudnione przetrwanie. Desperacja to nie zabawka, a bycie liderem w takich warunkach to przepis na samobójstwo. Chyba że posiada się pewne cechy, które umożliwią ogarnięcie tak zróżnicowanej, butnej grupy pod kontrolą. Pudel nie musiał lubić Growlitha, by go doceniać. By  r o  z u m i e ć  pewne sprawy. A przez to, że "rozumiał", dedukował i wyciągał wnioski - był lojalny. O ile to cokolwiek jeszcze znaczyło.
Może dlatego się wahał. Do pokoju Wilczura wszedł praktycznie na palcach, nerwowo obiegając wzrokiem pokój. Nie podobał mu się zapach. Nic mu się nie podobało, a tym bardziej widok lidera. W normalnych okolicznościach pewnie rzuciłby jakąś kąśliwą uwagę na temat rozjechania przez walca, czy też złości, która zaszkodziła urodzie. Tak tylko zostawił z boku paczkę wraz z listem i raportami
Spoiler:
, po czym wyszedł, zaciskając z niezadowoleniem wargi, czując jak nerwowo kołacze mu serce.
Co, jeśli...?
Parsknął pod nosem, po czym udał się energicznie przed siebie. Był święcie przekonany, że mignął mu ktoś pod pokojem lekarskim... Christopher chciał się tylko upewnić, czy Wilczurem ktoś się zajmie. Bo bez niego organizacja będzie miała problem. Cholerny problem.
zt
                                         
Skoczek
Pudel     Opętany
Skoczek
Pudel     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Christopher Alexander Black (godność przybrana z powodu amnezji!)


Powrót do góry Go down

Dni mijały.
Od rozmowy ze Skoczkiem upłynęło żałośnie dużo czasu, a z każdą kolejną minutą zagłębiał się w coraz bardziej posępnych wyobrażeniach o sytuacji. O ile ambitnie wybiegł na zewnątrz po rozmowie z Pudlem, o tyle nie dało mu to niczego poza przewietrzeniem głowy. Warto wspomnieć, że przewietrzał ją sobie nienaturalnie często od czasu zdobycia pliku informacji o wydarzeniach na Sądzie Ostatecznym. Może w końcu pozbył się zatęchłego zapachu ziół z włosów?
Biegał po Desperacji, biegał po Edenie, biegałby może i po M3, gdyby obwiniał się jeszcze miesiąc czy dwa dłużej. Uczestnictwo na Zgromadzeniu potwierdziło jego obawy co do Metatrona i choć upewnił się, że zdecydowana większość skrzydlatych była przeciwna jego rządom, zamartwiał się co do ich przyszłości. Stróżował DOGS najdłużej w swojej karierze i mógłby ze szczerością odpowiedzieć, że trochę już się na nich poznał – miał nieodparte wrażenie, że jego anielska rodzina drastycznie się zmniejszy. I jak tutaj spać spokojnie po nocach, kiedy w głowie huczała ci tylko jedna myśl? Giń nawet za tych, których nie znasz! Równie nielogiczna, co cała jego ideologia bycia „świętym”, w tym brudnym, parszywym świecie. A jak tu w ogóle nawet rozważyć opcję snu, gdy druga strona konfliktu była ci równie bliska, co pierwsza? Wciąż nie zobaczył wielu z tych, którzy uczestniczyli w tym okropnym żarcie byłego archanioła.

Wrócił niedawno z kolejnej przebieżki po Desperacji. Nawet nie zauważył kiedy na zewnątrz zrobiła się jesienna pogoda. Dla niego wciąż było to tragiczne lato, które dopiero dzisiaj udało mu się oficjalnie zażegnać, gdy jeden z wyjątkowo natrętnych podmuchów wiatru, wślizgnął mu się przez dziurę w spodniach i owiał całą nogę. Psiamać. Trzeba będzie posprawdzać Psom ubraniach, bo co jeśli i oni mają je podarte, a mają na pewno? Przecież zmarzną!
Runął na krzesło, odkładając niewielką paczuszkę na obdrapany, okupiony przez tabun naczyń i szmat stół. W pokoju był sam, nie licząc jednej osoby, która wczoraj wieczorem rozkwasiła sobie nos o chropowatą ścianę korytarza. To był chrzest każdego nowego członka, który miał już prawo poruszania się swobodnie po zanurzonych w ciemnościach tunelach, ale nie do końca kojarzył, w którą stronę skręcały. W tym momencie spał, najwyraźniej owładnięty nudą… lub poczuciem bezpieczeństwa i usprawiedliwionego lenistwa; a wszystko dzięki Ourell’owi, który zagroził Kundlom, że jak zegnają pacjenta z łóżka, to posprawdza im temperatury najdłuższym i najbardziej zaostrzonym termometrem, jaki tylko posiadał na stanie… nie posiadał żadnego, ale groźba najwyraźniej się przyjęła.
Nie chciało mu się ściągać płaszcza, a już tym bardziej wstawać, żeby rozpakować paczkę i odłożyć medykamenty na miejsce, więc w akcie krótkiej bezsilności, przejechał rękami po twarzy, niby to próbując wykrzesać w sobie energię. Starczyło mu jej na tyle, by zdjąć z łysego łba czapkę – piekielne wszy. Musiały go zamęczać akurat tuż przed mrozami, pozostawiając z rzadką szczeciną tak jasną, że właściwie mógłby uchodzić za wygolonego do zera. Nie skupiał się na swoim wyglądzie, jednak i tak było mu zdecydowanie inaczej bez burzy rozwichrzonych blond włosów przy twarzy.
Ale wtem usłyszał kroki.
- Dzień dobry, Haruse. – powitał go swoim zwykłym, zachrypniętym głosem, którego nie używał od kilkunastu godzin. Wysilił się na uprzejmy uśmiech, jednak nim zdążył zapytać, co sprowadza go w progi lecznicy, chłopak odezwał się sam.
- Wilczur. – wciął mu się w słowo, najwyraźniej wiedząc, jak grzeczną formułką zamierzał za chwilę go uraczyć. Kajdany zmęczenia natychmiast z niego opadły, stawiając Zachariela w pozycji pionowej z wyjątkowo poważną miną. Haruse, nie rozproszony tą szybką reakcją, mówił dalej. – Znalazłem go niedaleko siedziby, gdy wracałem z polowania. Jest w koszmarnym stanie i nie kontaktuje. – mówił szybko, ale Ourell zdawał się rozumieć, choć interpretował to na swój własny, skrócony sposób: Żyje. Cierpi. Już krzątał się po pomieszczeniu, na powrót trzymając w jednej łapie paczuszkę, w drugiej przepakowaną w ciągu dziesięciu sekund torbę.
- Gdzie jest? – zapytał konkretnie, nie przerywając pakowania nici, bandaży i igieł.
- W swoim pokoju. Naprawdę nie wygląda dobrze. Wciąż krwawi… myślę, że mógł-…
- Haruse. – przerwał mu stanowczo, choć w dość uprzejmych tonach, na które tylko on mógł się porwać w czasie takiego napięcia. – Czy mógłbyś coś dla mnie zrobić?
- Oczywiście, jak tylko mi pow-…
- Sprowadź proszę Sanę. Powiedz jej to samo co mi. Proszę ją o natychmiastowe przyjście. – już zapinał torbę, już szedł do wyjścia…
- Gdzie jest?
Zatrzymał się. Faktycznie…
- Psiamać. Poszła nazbierać morfeuszy… mówisz, że gdzie go znalazłeś?
- Niedaleko siedziby, ale nikogo tam nie widziałem. Piętnaście, dwadzieścia minut stąd. Jak go zobaczyłem, natychmiast odrzuciłem zwierzynę i go tu przywlokłem… Ourell, może ja mógłbym Ci jakoś pomóc?
- Tak. – rzucił, wyraźnie kalkulując sobie w głowie wszystkie możliwości, które dawała im sytuacja. Po posępnej minie Bernardyna, chłopak mógłby odnieść wrażenie, że nie malowały się w zbyt jasnych barwach, więc wyczekiwał z napięciem decyzji medyka… - Idź po to zwierzę i daj je Matyldzie do przygotowania. Nie będziemy marnować twoich wysiłków. – powiedział z powagą, wprawiając chłopaka w osłupienie. Najwyraźniej zdążył już cały napalić się do pomocy medycznej, o której jak przypuszczał Ourell, nie miał zielonego pojęcia. – Jeśli spotkasz jakiegokolwiek medyka, powiedz, że proszę go o pomoc w pokoju. Każdego innego zbywaj. – ostatnie czego chciał to niepotrzebne zbiorowisko wokół pacjenta.
Widząc wyraz twarzy Haruse, uśmiechnął się do niego na tyle uprzejmie, na ile potrafił, tym samym pieczętując swoje słowa i wyszedł.

- Growlithe? – zapytał, wchodząc do pokoju bardzo delikatnie i ostrożnie, choć po korytarzach nosił się, jakby uciekał przed samym diabłem; o mało nie staranował Pudla, którego minął, mrucząc w pośpiechu przeprosiny za swoją nieostrożność.
Omiótł go analitycznym spojrzeniem, a im dłużej na niego patrzył, tym bardziej się zasępiał. Chyba pierwszy raz w życiu zdarzyło mu się przez upiorne, ciągnące się w nieskończoność dziesięć sekund nie wiedzieć od czego ma zacząć. Wkrótce jednak nakreślił sobie jakiś plan, dobijając do skrzyni, która, swoją drogą, też mu się nie podobała – przecież jak można kłaść pacjenta na czymś tak twardym?! Nie mógł zanieść go od razu do lecznicy?
- Rozpoznajesz mnie? Albo przynajmniej słyszysz? – zapytał i choć od momentu wejścia cały czas ściskało go w żołądku, a w głowie płonęły najgorsze przeczucia i salwy obwinień, na jakie tylko mógłby się porwać, jego głos brzmiał nadzwyczaj troskliwie i łagodnie. Był tuż przy jego głowie, decydując się zająć nią w pierwszej kolejności. – Zawsze wiedziałem, że jesteś problematyczny, jednak teraz pobiłeś samego siebie… – dodał nieco ciszej, jednak bez żadnej pretensji w głosie. Jakby mówił wyłącznie po to, by mówić; żeby Growlithe łatwiej mógł go rozpoznać. Żeby dał znać, że rozumie chociaż jedno słowo. Żeby przynajmniej się na niego wściekł i splunął mu w twarz za celową nietaktowność, której teraz się dopuścił.
Wyciągnął rękę i łagodnie przykrył Wilczura płaszczem z czystej, letniej wody, która przed momentem wylała się spomiędzy palców anioła. Ciecz posłusznie przyległa do ciała mężczyzny, otulając go od szyi w dół jak kołdrę, której zadaniem było zebranie powierzchownego brudu i krwi, dając Ourellowi łatwiejszy start w opatrywaniu reszty obrażeń.
Głową zajmował się bez użycia mocy. Ręcznie zabierają się do jej odkażania i zszywania, gdy wodny płaszcz powoli odrywał się od skóry poszkodowanego.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 11 z 19 Previous  1 ... 7 ... 10, 11, 12 ... 15 ... 19  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach