Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 1 z 19 1, 2, 3 ... 10 ... 19  Next

Go down



Pobieżne informacje:
— Brak podłogi; ziemia jest naga, choć mocno ubita.
— Zapach mokrej gleby, podgniłego drewna.
— Pomieszczenie jest klaustrofobiczne.
— Jedynym źródłem światła są świece, rzadziej latarki lub lampki na baterie.
— Stara skrzynia przyjęła rolę łóżka. Na niej jest kilka koców.
— Drzwi nigdy nie są zamykane na klucz.


Ostatnio zmieniony przez Growlithe dnia 10.06.14 16:03, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wiatr wzmógł się, temperatura z każdym krokiem zdawała się być coraz bardziej kapryśna, skazując każdy odsłonięty skrawek ciała Jonathana na chłostę. Zarumienione policzki i nos, starał się schować za materiałem szala, ale nawet ten nie zawsze spełniał swoją funkcję. Najwidoczniej pogoda postanowiła utożsamić się z nastrojem młodzieńca, któremu tylko jedno w głowie. Choć przez całą drogę nie odezwał się choćby słówkiem, w gardle stanęło mu mnóstwo pytań, które najchętniej wyrzuciłby z siebie jednym tchem. Jednocześnie wiedział jednak, że nie może. Nadwyrężanie strun głosowych nigdy mu nie przeszkadzało. Zwykle jednak jego potencjalny rozmówca był na tyle łaskawy, aby mu odpowiadać.
Dlaczego on się jeszcze nie przyzwyczaił?
Brak jakichkolwiek odzewów ze strony Nathaniela to przecież nic nowego pod słońcem. Rozmowa z nim była równie interesująca co z nogą od stołu, a mimo to Jace nie potrafiłby przyznać się, że nie lubi jego towarzystwa. Jego masochistyczne podejście najwyraźniej wreszcie zdołało wyjść na światło dzienne.
- Jesteś pewien? – rzucił w pewnym momencie, wcale nie licząc na odpowiedź. - Chciałbym, żebyś kiedyś się zdecydował i powiedział „tak, chcę ci powiedzieć, że...”
Postanowił się odezwać dopiero wtedy, gdy znaleźli się przed olbrzymich rozmiarów skałą, usadzoną na całkowitych pustkowiach. Growlithe nie potrzebował instrukcji obsługi do tej piekielnej jaskini – robił to już niemalże automatycznie; jakby jakiś czas temu policzył wszystkie kroki i teraz odliczał aż znajdzie cienką, zygzakowatą wyrwę, przez którą trzeba było się przedostać. Jemu samemu nie sprawiło to żadnych, choćby minimalnych problemów. Nigdy nie zastanawiał się też nad tym, czy ktokolwiek mógłby mieć trudność, aby przejść do siedziby. A co jeśli pewnego razu dołączy do nas wielki klops? Skoro o jedzeniu mowa...
- Jesteś głodny? Chciałbyś coś do picia? Mam nawet źródlaną wodę z terenów Edenu – zaproponował, gdy tylko wydostał się z wyrwy. Jeszcze moment zajęło mu, aby przejść się ciemną salą, kucnąć i wymacać dłońmi dwie podłużne dziury, które w istocie pełniły funkcję „rączek”. Włożył tam palce i podniósł żelazną pokrywę. Rozległ się cichy, charakterystyczny dźwięk, przypominający nieco czknięcie.
Growlithe odwrócił się, żeby wyczuć stopą jeden z pierwszych szczebli drabiny. Poszło mu to całkiem zgrabnie, zważywszy na fakt, że właził po niej co najmniej siedemset razy dziennie. A jak się skończył po chleb i kolejny raz wypadło na niego – nawet więcej. Tym razem prędko ześlizgnął się w dół, by dobre pół metra puścić metalowy łańcuch drabinki i zeskoczyć na wydeptaną glebę. - Tylko zamknij – zaznaczył, a w jego głosie wykryć można było tę niewątpliwą nutkę monotonii. Oczywiście. Niemalże każdemu, kto z nim przychodził mówił to samo. „Nie zapomnij zamknąć”, „zasuń pokrywę”, „nie bądź idiotą, nie chcemy by ktoś nas znalazł”. Dokładnie. Nie bądź idiotą, Growlithe, Nathaniel nie jest głupi – skarciły go myśli, gdy tylko ruszył żwawym krokiem w całkowitą ciemność. Dopiero po paru metrach gdzieś tam, hen hen, na przodzie zamajaczył się malutki świetlik. Im dłużej się szło, tym minimalna kropeczka rozchodziła się na boki, przemieniała w płomień, aż w końcu w duży okrąg światła – w tych warunkach niemalże oślepiającego. Nic dziwnego, że czuły wzrok przywódcy tego nie zdzierżył. Chłopak mimowolnie zmrużył ślepia z kwaśną miną, choć gdzieś w głębi cieszył się, że jeszcze moment, a dotrze do miejsca, które na chwilę obecną było mu najbliższe.
Wręcz najprzytulniejsze, co? Jak w domciu, Johnny?
Wo`olfe przeczesał palcami roztrzepane włosy, wiedząc przecież, że jakiekolwiek starania z jego strony, aby zapanować nad wichurą na głowie, zawsze spełzną na niczym. Walka przypominała jego próby rozruszania Nathaniela. Czy porozmawiałbyś ze mną dziś o...? Czy pobawisz się ze mną w szukanego? Czy popatrzymy razem w rozgwieżdżone niebo? Czy..?
Nagle warknął, uderzając pięścią w spróchniałe drzwi. Drewno zaprotestowało żałośnie, wyrażając swój bunt głośnym skrzypnięciem. Nie zostało jednak wysłuchane. Szczupła sylwetka na sekundę nie wstrzymała marszu, bijąc się z myślami, które teraz wydawały mu się jego największym wrogiem.
Kto wie, ile jeszcze drzwi by rozpieprzył, gdyby korytarz nie postanowił nagle się skończyć?
Usta Jonathana wykrzywiły się w jeszcze większym niezadowoleniu, gdy sięgnął po wąski, srebrny kluczyk obsypany miedzianą rdzą. Włożył go do kłódki, która puściła posłusznie, pozwalając otworzyć łukowate drzwi. Growlithe spojrzał – pierwszy raz – w stronę anioła. Jego wzrok był bystry, zirytowany i czytelny. „Właź” - tylko tyle powiedziały oczy, nim zatonęły za grzywką, wraz z tym, jak wilczur odwrócił spojrzenie od przyjaciela towarzysza i wszedł do środka.
Ocenił wnętrze.
Było dokładnie tak, jak to zostawił. Na drewnianej, niewykończonej podłodze porozrzucane było mnóstwo białych kartek. Niektóre z nich były zapisane (prawdopodobnie śmiertelnie ważne dokumenty, po których Growlithe teraz deptał), inne przedstawiały zaczęte szkice. I to właśnie parę najbliższych rysunków chłopak zgarnął nogą i odrzucił na bok. Szelest zagłuszył nieco mruknięcie niezadowolenia. Szczególnie, gdy spomiędzy nich wysunęły się twarze roześmianych, uroczych dzieciaków. Na jednym z artów umorusany błotem chłopiec, właśnie chwytał za obrożę olbrzymiego w stosunku do niego nowofundlanda. Na innym jedna z dziewczynek wytykała język, przyglądając się krytycznie koleżance, ubranej w za dużą sukienkę. Całe mnóstwo figur geometrycznych, które – prawdopodobnie – w przyszłości miały uformować się w kolejne osoby, przedmioty, zwierzęta...
„Sh...STH” - buchnął ogień z zapalniczki. Dzięki lampie naftowej, uwieszonej gdzieś blisko wejścia, wnętrze przybrało pomarańczowych odcieni, odpędzając miotłą czarny mrok.
„Shah” - ziewnął Growlithe, kierując się ku prowizorycznemu posłaniu. Długa, drewniana skrzynia przykryta była jasnoszarym, futerkowym kocem. Pokój był naprawdę niewielki. Skrzynia zaczynała się po prawej stronie pomieszczenia, a kończyła ledwie pół metra przed lewą „ścianą”. W dodatku zapach mokrej ziemi, duszący i intensywny. Brak światła, bezpieczeństwa, luksusów. Jak tutaj nie nabawić się klaustrofobii? Jak można mieszkać w warunkach, w których nawet szczury czują się niewolniczo?
Usiadł na skrzyni.
Ciche skrzypnięcie.
Para dwukolorowych kryształów skierowała się ku Nathanielowi.
- Chciałbym – zaczął wreszcie. Nie czuć już było wyjątkowego dla tego osobnika gówniarstwa. - Żebyś wyjaśnił mi jedną kwestię. – Odczekał jeszcze chwilę, choć każda kolejna sekunda wydawała mu się rozciągać w wieki. Ale czekał, cholera. I poczekałby jeszcze dłużej, gdyby jego nachalność nie wypchnęła cierpliwości z kolejki. - Jak ty to sobie w ogóle wyobrażasz?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Jak minęła panu droga?
Ano, pizgało.

Tak w dwóch słowach można by opisać bogate przeżycia wewnętrzne anioła towarzyszące mu podczas drogi. Wedle oczekiwań Nathaniela, Jace nie próbował już z nim nawiązać żadnej interakcji, tylko uparcie parł naprzód. Aniołkowi pozostawało więc; a) kontemplować krajobrazy, b) kontemplować niebo, c) kontemplować tył głowy albinosa dumnie kroczącego przed nim. Jako że był człowiekiem osobnikiem niezwykle utalentowanym, podczas trasy zdążył zrobić wszystkie te rzeczy i nawet się przy tym nie zabić ani nie zgubić. Niemniej jednak odpowiadała mu taka cisza, przerywana jedynie odgłosami natury… emm, wróć, odgłosami miasta. Oczywiście, im dalej w las, tym otaczające ich dźwięki stawały się mniej miastowe, ale kto by tam na to zwracał uwagę? Mógłby przysiąc, że raz usłyszał nawet okrzyk godowy tatrii małej. To musiał być niezwykły okaz… chociaż równie dobrze mógł być to jakiś Suzuki zamieszkujący okoliczną dziuplę i wyjący do księżyca. Kto tam wie, co się teraz po okolicy szwenda.
Spojrzenie Natha wylądowało na plecach Wo`olfe’a, jako że ten znów coś od niego chciał. Zmarszczył brwi, wsłuchując się w wypowiadane przez niego słowa.
„Tak, chcę ci powiedzieć, że… kłamałem, nic nie chcę”
Czy oni naprawdę musieli wałkować ten temat po raz kolejny tego dnia? To robiło się po prostu… nudne. Nawet, jak dla takiego nudziarza, jakim był Levittoux.
Bez większych trudności przedostał się przez wyrwę. Dzięki Bogu, że jeszcze nie przytył, bo wtedy ta cała banda miałaby niezłe widowisko! Ale jedz tyle słodyczy dalej, a na pewno utrzymasz formę. Na pewno. O, właśnie, o wilku mowa.
- Jedynym pożytkiem z tego balu było to, że teraz nie muszę wyżerać wam zapasów… – odpowiedział na tyle głośno, by było go słychać na drugim końcu sali.
On sam nie był aż tak obeznany z tym wnętrzem, więc posuwał się naprzód dość ostrożnie, żeby nie rozwalić po drodze żadnych efektów wielomiesięcznej pracy, które mogły zostać gdzieś tu porzucone – co zdecydowanie musiał brać pod uwagę, przebywając w siedzibie DOGSów. Poza tym nie miał ochoty na zaliczenie bliskiego spotkania z podłożem…
Phie, oczywiście, że za sobą zamknie! Przecież aż taki głupi nie jest… O, patrzcie, zamknął! Jeszcze tylko parę kroków w całkowitej ciemności, potem ognisko, jakiś korytarz i jesteśmy w… no właśnie, gdzie? W domu? Parsknął niemal niedosłyszalnie pod nosem w tym samym momencie, w którym jakimś spróchniałym drzwiom oberwało się od Jace’a. Chyba ktoś tu był nie w humorze. Nathaniel nie miał czasu jednak na głębszą analizę jego zachowania, bo nareszcie udało im się dotrzeć do celu. Prawie.
Niema komenda nie musiała być mu powtarzana dwa razy. Wsunął się do pomieszczenia zaraz za białowłosym chłopakiem i cicho zamknął za sobą drzwi. Rozejrzał się dookoła, lecz nic nie udało mu się zobaczyć. Taki już urok bycia istotą nieobdarzoną wyostrzonymi zmysłami, która w dodatku przed chwilą gapiła się w ogień. Na szczęście jego towarzysz pomyślał i o nim – albo tak po prostu było mu wygodniej – i zapalił lampę. To kochane. Teraz Nathaniel mógł swobodnie {i dość bezczelnie} zacząć zachowywać się, jakby był u siebie; niezwłocznie zdjął płaszcz, porzucając go w jakimś kącie, rozpiął mankiety koszuli i podciągnął nieco jej rękawy. Gdyby mógł, pewnie uwaliłby się teraz na jakimś łóżku albo kanapie, ale że w okolicy panowała bieda… Zamiast tego jego dłonie wylądowały w tylnych kieszeniach spodni, a on sam przeszedł parę kroków, gapiąc się przy tym na wyposażenie wnętrza. Ot, żeby nie stać w miejscu. Pewnie prędzej niż później zacząłby się kręcić w kółko – jako że pomieszczenie, w którym się teraz znajdowali było wyjątkowo małe – w pewnym momencie jednak coś zwróciło na siebie jego uwagę, szeleszcząc mu pod stopami. Pochylił się, aby to podnieść. „Coś” okazało się być jakimiś kartkami. Trochę mu to zajęło, ale ostatecznie doszedł do wniosku, że papiery pokryte są – uwaga! – rysunkami. Całkiem niezłymi, musiał przyznać.
Nie zdążył jednak w żaden sposób skomentować swego wiekopomnego odkrycia, gdyż do jego uszu doleciały słowa wypowiadane przez Jonathana.
Chociaż mistrzem w zgadywankach nie był, nawet on domyślił się o co chodzi. Jednak, żeby być pewnym…
- Jak wyobrażam sobie co? – zapytał, zerkając przelotnie na gospodarza.
Nadal trzymał w łapach rysunki, kompletnie nie zwracając uwagi na to, że być może wcale nie były przeznaczone dla czyichś wścibskich oczu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Jak na kogoś, kto właściwie niewiele rusza dupę, aby zadowolić innych, strasznie dużo wymagał. Miał jednak to do siebie, że ilekroć coś mu nie pasowało, od razu mówił to na głos, nie bacząc na ewentualne protesty. To samo tyczyło się innych kwestii. W młodości gdy czegoś chciał, zwyczajnie to dostawał. Mimo upływu setek lat nic się nie zmieniło. Wymagał i żądał, czekając tylko, aż rzecz sama do niego przyjdzie. To urocze, że Nathaniel właśnie kierował się ku niemu. Gorzej, że w pewnym momencie przestał być głównym obiektem zainteresowania anioła. Najwidoczniej ryzy pobazgrolonych kartek była znacznie bardziej ciekawa niż on sam.
No jasne.
Jak tu nie zwrócić uwagi na bandy roześmianych mord należących do ludzi typu chłopiec, czasami nawet typu dziewczynka? Wiek też był przejmujący. Skoro Growlithe nie znosił dzieci...
„Jak wyobrażam sobie co?”
- Kolejne lata, Nath. Nadal będziesz się za mną szlajać, a ja nadal będę upierdliwy. Bo nie przestanę. Wiesz przecież.
Wzruszył barkami, jakby potwierdzał swoje odkrywcze spostrzeżenie. Odchylił się nagle do tyłu, napierając plecami na ścianę, której zapach tak uwielbiał i nienawidził zarazem. Przechylił zaraz czerep na bok, nie mogąc zrozumieć, dlaczego białowłosy wciąż stał. Brzydził się go? Jonathan spojrzał na bok, w stronę puszystego koca. Może brzydził się koca? Faktycznie miło byłoby go czasami wyprać, wyszorować, wywiesić na świeże powietrze...
- Siadaj – rzucił, uderzając otwartą dłonią miejsce obok siebie, które z całą pewnością nie prezentowało się szczególnie wygodnie. Uznał jednak, że Nathaniel przywykł do gorszych warunków. Z tego co dziś usłyszał był pewien, że jego stróż wielokrotnie uczepiał się osobistości znacznie od Growlithe'a gorszych. Nie było zresztą na co szczególnie narzekać. Miał co do pyska włożyć. - Posiedzimy sobie. - No shit. - Pogramy w pytania, co?
Nie odpuścisz, prawda?
Chłopak zmarszczył brwi, ale mimo chwilowo ostrego wyrazu twarzy, kąciki jego ust uniosły się po chwili w przyjemnym dla oka uśmiechu, jakby chciał przekonać towarzysza, że nie ma złych zamiarów. - Ja zadaje pytania, ty możesz mnie. Maksymalnie trzy naraz, dobra? Jeżeli nie będziesz chciał – nie będziesz musiał odpowiadać. To taka ulga, żebyś nie poczuł się przytłoczony.
TRZASK.
Ciężkie glany uderzyły o wydeptaną ziemię, a on sam podciągnął nogi, by usiąść skrzyżnie na prowizorycznym łóżku, jednocześnie odsuwając się nieco w bok, by dać białowłosemu jeszcze więcej (!!!) miejsca na skrzyni. Przyglądał się jeszcze moment aniołowi, oceniając każdy możliwy detal jego twarzy. Dopiero po chwili – dłuższej, bo dłuższej, ale... - skierował wzrok ku jego rękom.
- Odłóż kartki. Nie mają znaczenia – warknął, odchylając czarne uszyska ku tyłowi, aż te przyległy ściśle do czaszki, odbijając się kontrastem na śnieżnych włosach.
„Miałeś być spokojny”.
Miał też kiedyś posprzątać ten syf...
- Wiem co powiesz – zaznaczył nagle, w tym momencie zawieszając jednak głos i budując ciężkie napięcie. - Że w sumie nawet bez zabawy zadaję ci pytania, a ty i tak nie chcesz na nie odpowiadać. Ale zauważ, że sam też nigdy niczego nie proponujesz. Najlepiej byś usiadł i nic nie robił. Nudno jakoś.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przestąpił z nogi na nogę – niby ze zniecierpliwieniem, ale tak naprawdę, dlatego że stanie stawało się coraz bardziej uciążliwe. Zerknął na skrzynię, rozważając, czy nie wygodniej byłoby usiąść na niej… Och, z pewnością. Tyle tylko, że wtedy po raz kolejny tego dnia naruszyłby przestrzeń osobistą Jonathana, za czym ten – jak wynikało z paruletniego doświadczenia anioła – nieszczególnie przepadał.
- Nie? – rzucił z wyraźnie wyczuwalną, co w jego przypadku było dość niespotykane, nadzieją w głosie. Westchnął zrezygnowany. – Tak, wiem.
Z utęsknieniem wspominał pierwsze lata swojej służby tutaj, kiedy to jeszcze chłopak podchodził do niego z rezerwą i dużą dozą nieufności. Wtedy nie był aż tak skory do rozmów, a już na pewno dało się go łatwiej zbyć. To były całkiem niezłe czasy…
Reakcja na ofertę zajęcia miejsca siedzącego była niemal natychmiastowa – opadł na skrzynię w akompaniamencie głośnego skrzypnięcia, z trudem powstrzymując się przed okazaniem zadowolenia. Twarde, nie twarde, ale zawsze swój leniwy tyłek można usadzić. Kiedy Grow przesunął się, robiąc mu więcej miejsca, rozsiadł się wygodniej; oparł plecy o ścianę, zgiął jedną nogę w kolanie, podciągając ją i bezpardonowo opierając na skrzyni, do pełni szczęścia, spełnienia i euforii brakowało tylko zgiętej ręki, która to wylądowałaby na wspomnianym wcześniej kolanie – i oto jest! Proszę, niezwłocznie znalazła się na miejscu swego tymczasowego przeznaczenia. Anioł przysłuchiwał się słowom towarzysza, gapiąc się na przeciwległą ścianę.
Może ma rację? Może Nathaniel powinien wreszcie zaspokoić jego ciekawość? Czyż ostatecznie nie byłoby to wygodniejszym rozwiązaniem od ciągłego zbywania pytań wymordowanego?
Cholera, chyba naprawdę rozważał pójście mu na rękę…
Odłóż kartki. Nie mają znaczenia
Kartki..? Ach, te kartki! Nawet już o nich zapomniał. Odłożył je powoli na bok, żeby zbytnio nie denerwować psowatego. W każdym razie wiedział już jakie będzie JEGO pierwsze pytanie, bo to, że te świstki jednak jakieś znaczenie mają, wydwało się w tym momencie dość oczywiste. Zdecydowanie był mendą, ale cóż poradzić.
- To prawda. Zapomniałeś jeszcze o jedzeniu, ale w sumie racja – rzucił obojętnym głosem, jakby mimochodem. Wzruszył ramionami, nie mógł przedłużać tego w nieskończoność… – Więc pytaj.
Dopiero teraz zerknął na Jace’a z umiarkowanym zainteresowaniem. Prawdę powiedziawszy, wcale nie miał ochoty na zabawę w wyznania ani tym bardziej pojęcia, czemu chłopakowi tak strasznie zależy na tym, by cokolwiek o nim wiedzieć. Słowo się jednak rzekło, więc kobyłka powinna niedługo zawitać u płotu. Brakowało im tylko świec i romantycznej muzyczki w tle. To z pewnością nastroiłoby ich o wiele bardziej do wynurzeń.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pewne czynności powinny być nam zabronione. Jak, chociażby, przeklinanie każdego boga na łebek z każdą chwilą, gdy Nathaniel postanowił zrobić kolejny krok. I jeszcze jeden. I następny. Kolejny... Aż w końcu znalazł się blisko. Zdecydowanie zbyt blisko, zdaniem Growlithe'a. Oby cię, Zeusie, piorun strzelił... I tobie, Hero, chuj w dupę...
Jonathan Wo`olfe wiedzie bardzo pasywny styl życia – unika (jakichkolwiek) kontaktów międzyludzkich, by w efekcie narzekać na nudę i brak prowizorycznych osób, przy których łaskawie mógłby otworzyć swoją szanowną gębę. Posiadał jednak coś, co było ponad tą samotnością. Nikła świadomość, że był ktoś, kto przed ludzkim towarzystwem ucieka bardziej. Chwila, w której zrozumiał, że łamie pewne kanony u kogoś takiego, była wręcz przyjemna. Nathaniel nie znosił rozmawiać, ale to przy nim zmuszał się do tego i nadwyrężał święte struny głosowe. Czasami tylko po to, aby opieprzyć, zaprzeczyć, fuknąć – cokolwiek, chcąc uciszyć rozentuzjazmowaną bestię o dwukolorowych ślepiach, wpatrującą się przez cały czas w szczupłe ciało skrzydlatej niemowy. Ale zawsze, tak? Podobna myśl pojawiła się w głowie Growlitha, gdy tylko dostał zgodę.
Złamał go. W niewielkim stopniu, ale sam fakt, że nie wszystkie pytania zostaną bez odpowiedzi – to już samo w sobie było pokrzepiające. „Pytaj”.
- No dobra – rzucił, wznosząc spojrzenie ku górze, jakby sufit miał nagle się do niego uśmiechnąć i wyrecytować wszystkie pytania, które rzeczywiście mogłyby zaraz zaatakować nieszczęsnego Nathaniela. Zamiast tego cisza przedłużała się, a z każdą kolejną chwilą mina młodzieńca robiła się coraz bardziej szara. W końcu nawet usta zacisnęły się w wąską linijkę, powieka drgnęła, a z jego gardła wydobył się cichy zalążek warknięcia.
„Pytaj”.
Pewnie. Przecież tak najłatwiej. Gdyby tylko wcześniej przygotował sobie kwestionariusz pytań, nie wyglądałby teraz jak osoba, która jest wściekła na zaistniałą sytuację. Dopiero później, w momencie, gdy spuścił wzrok i utkwił go w twarzy swojego rozmówcy, usta przestały się zaciskać, a brwi marszczyć. Growlithe uniósł nagle dłoń i... zawahał się. Zrezygnował zaraz z pierwszego pomysłu i ostatecznie palec wskazujący dotknął ust wymordowanego. Przesunął nim po wolnej wardze, wskazując dokładne miejsce, które go interesuje. - Jaka historia kryje się za tą blizną?
Dało się słyszeć nagłe szurnięcie pazurów o drewno drzwi. Growlithe nawet nie drgnął, jakby od dawien dawna spodziewał się jakiegoś gościa. Wpatrywał się wciąż uparcie w bliznę znaczącą usta przyjaciela tego milczącego skurwiela.
- A po drugie... – zaczął po krótkiej przerwie – chciałbyś może coś dla mnie zrobić? Mam dwie ważne sprawy, w których muszę wybierać. Właściwie mógłbym drugą połączyć z pierwszą, ale nie mam takiego zaufania do jednego z kundli, żeby to jednak zrobić. Nie robiłbyś nic, czego dotychczas nie robiłeś. Zmieniłaby się tylko osoba. Na krótką chwilę. Póki nie wrócę.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Jonathan najwyraźniej nie był przygotowany na taki obrót sprawy – zresztą, kto by się spodziewał, że Nath stanie się nagle taki rozmowny? - bo po otrzymaniu zgody milczał całkiem długo. Przynajmniej jak na niego… W związku z tym Nathaniel również wpatrzył się w sufit. Nie szukał tam jednak natchnienia, lecz próbował zapełnić czymś czas oczekiwania. W tym wypadku swoistym „zapychaczem” było kontemplowanie sklepienia. Też można. Już miał sprawdzać czy nikt nie porwał biednego wymordowanego, kiedy ten w końcu zadał nurtujące miliony pytanie…
Jaka historia kryje się za tą blizną?
Levittoux przeniósł spojrzenie na twarz rozmówcy.
Serio, Jace? Możesz zapytać o cokolwiek, a najbardziej interesuje cię akurat taka drobnostka?
Już miał przyznać przed samym sobą, że ta cała „zabawa” wcale nie musi być taka zła – w końcu nie został zarzucony lawiną pytań tak, jak się tego spodziewał – gdy przez myśl przeszło mu, że to może być dopiero taka niewinna rozgrzewka. Pewnie zaraz zostanie zaserwowana mu dawka pytań, po których pożałuje, że przystał na ten cały układ. Tymczasem jednak miał historyjkę do opowiedzenia.
- Były ładne dziewczyny. Był alkohol. Byli pijani faceci… – wiedział, że to nie zaspokoi ciekawości towarzysza. Przerwał jednak na chwilę dla nadania swej opowieści dramatyzmu. No i też trochę, żeby powkurzać Jace’a. Normalnie geniusz zła. – Jeden z pierwszych Oktoberfestów był bardzo udaną imprezą. Lecący kufel na szczęście trafił w ścianę, a nie tam, gdzie miał. Jego pozostałości nie były na tyle życzliwe.
Na twarzy albinosa przez chwilę zagościł krzywy uśmiech. A może to tylko gra nikłego światła? Faktem było natomiast wszystko, co przed chwilą powiedział. Może i przedstawionym w dużym skrócie i dość… śmiesznym, ale jednak faktem.
Puścił mimo uszu drażniący odgłos pazurów ocierających się o drewno, skupiając się na tym, co jeszcze Wo`olfe chciał mu przekazać.
Dwie ważne sprawy. Brak zaufania do kundla. Zmieniłaby się osoba. Póki nie wróci.
Jakie sprawy? Jakiego kundla? Na jaką osobę? Czyli do kiedy?
Jako że nie potrafił wychwycić żadnej, konkretnej informacji z tej tyrady, ograniczył się do wzniesienia oczu do nieba. Jakby ktoś tam miał zamiar go wysłuchać… Szybko zreflektował się i wrócił spojrzeniem do pewnej zakazanej mordy.
- Powiedz po prostu, czego ode mnie oczekujesz.
Chwila… czy ten kudłaty palant właśnie zakomunikował mu, że wybiera się gdzieś na jakiś czas i nie życzy sobie przy tym jego obecności? Czyżby potrzebował wakacji..? Ał, taki cios.
Zmarszczył brwi.
- Co to za sprawy?
Skoro Nath przystał na zaproponowane warunki, oczekiwał od towarzysza tego samego. Miał więc prawo wiedzieć, o co chodzi. Tak byłoby sprawiedliwie. Przecież o to właśnie wszystko dziś się rozchodziło – o sprawiedliwość.
W tym momencie coś ponownie postanowiło dać o sobie znać, drapiąc w drewno, jakby chciało tędy przekopać się na drugą stronę globu.
- Chyba ktoś coś od ciebie chce... - zawyrokował niezwykle błyskotliwie. - Albo nie wyłapaliście jeszcze wszystkich szczurów - dodał śmiertelnie poważnym tonem.
Nie, żeby żywił do tych gryzoni jakieś szczególnie negatywne uczucia, lecz nocami bywały wyjątkowo irytujące. Jego nagła troska o przebieg deratyzacji mogła też wynikać z uprzedzenia do szczurów, które to anioł przejawiał od kiedy na jego oczach te stworzenia postanowiły przegryźć się przez czyjś brzuch. No, niedosłownie na jego oczach, bo znajdowały się pod wiadrem, ale jęki torturowanego były całkiem przekonujące i dające do myślenia.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Mimo goniącego go czasu (skurwiel był strasznie szybki), w milczeniu wsłuchiwał się w opowieść, która miała zmienić jego życie. Już tylko czekał na tę szaloną miłość, krające serce walki, na gwałty i wyścigi w tle. Co prawda jakaś wzmianka o dziewczynach była – i o alkoholu – ale poza tym nie wychwycił niczego, co rzeczywiście miało wgryźć się w pamięć. I pewnie dlatego jego mina prędko zrzedła.
- I tyle? A gdzie wielki potwór, przed którym broniłeś Angelinę? – jęknął marudnie, w chwili ukończenia dramatycznej historyjki. Coż. Jace to Jace. Zwykle jak trafił już łaskawie na jakiegoś skrzydlatego bęcwała, to był to naprawdę piękny skrzydlaty bęcwał. Rysy na ciele traktowali jak tragedię – przynajmniej tak było zdaniem Syona. W rzeczywistości okazało się, że niektóre anioły rzeczywiście posiadają blizny, które zyskały nie od Boga i jego szeroko pojętych wcieleń. Zyskały je od zwykłych, podrzędnych w rasie ludzi. Gdyby był na miejscu Nathaniela, pewnie traktowałby to jako błąd życiowy, wieczne piętno zniewagi i hańby.
Na szczęście był sobą (choć z tym szczęściem można polemizować), więc żaden szpecący element, który zdobił cudzą (a zwłaszcza „jego”) skórę mu nie przeszkadzał. Tak samo jak nie przeszkadzał mu ten lichy grymas, który wstąpił na usta albinosa, dokładnie w chwili, w której Wo`olfe utkwił w nich wzrok. Czarne ucho mimowolnie drgnęło, gdy tylko zorientował się o nachalności własnego spojrzenia. Powrócił jednak do oczu Natha dopiero w chwili, gdy ten wypowiedział kolejne, łamliwe słowa.
„Powiedz po prostu, czego ode mnie oczekujesz”.
Szlag. A robił wszystko, żeby zgodził się przed wyjaśnieniami!
„Co to za sprawy?”
- Uciekło ci właśnie jedno pytanie z naszej gry... – wtrącił mimowolnie, z krzywym wyrazem, jakby robił dokładnie wszystko, aby jednak nie przedstawić mu warunków przyszłej umowy, z której – bądź co bądź – Nathaniel i tak nie miał możliwości zrezygnowania. Nie chodziło przecież o to, że Jonathan nie chce jego obecności i jest załamany nadwyżką procentową we frekwencji stróża. Problem pojawiał się tam, gdzie rozgadana paszcza Wilka usuwała mu przyjaciół z konta, jednocześnie żadnych nie dodając. Tym sposobem liczba zaufanych osób drastycznie się wyszczupliła, niebezpiecznie zbliżając się do soczystego zera. Westchnął.
Więc? Co to za sprawy?
- Nie cierpiące zwłoki. Mam zebranie. Zbiorę parę Psów i przeprowadzę atak na siedzibę S.SPEC. Jeden z członków uzyskał potwierdzone informacje o konkretnym przywódcy ludzi. To może być doskonała szansa na schwytanie jednego z dyktatorów, zrozum. Być może ostatnia tak prosta w swym przebiegu. Znasz mnie, wrócę. Tylko... – W tym momencie zawiesił głos. Osoby trzecie mogłyby pomyśleć, że zrobił to specjalnie. W rzeczywistości próbował dobrać odpowiednie słowa. Jak inaczej powiedzieć: „zostań niańką jednego narwańca”? - W sumie nie wiem jak to rozegrać – parsknął, przeczesując palcami włosy z tyłu głowy. - To może od początku. – Dobry pomysł. - Mam nowego rekruta. Dość rozwydrzonego, trzeba przyznać. Właściwie nie brałbym tej opcji pod uwagę, bo taki szczeniak w pierwszej kolejności może tylko spartaczyć plan, ale z drugiej strony to może być odpowiedni trening. Jeśli się potknie, w najlepszym wypadku go dobijemy. – Wątłe ramiona uniosły się i upadły prędko w obojętnym geście. - I to jest pierwsza opcja - bym wziął go ze sobą. Albo by zaszkodził - sobie i nam, albo pomógł. Będę jednak zajęty dyktatorem, więc to ty miałbyś na niego oko. Druga natomiast, byście oboje zostali w organizacji. Zająłbyś się nim przez jakiś czas, podszywając się pod jednego z członków DOGS, na wyższym stanowisku. Przeprowadziłbyś mu parę testów, zresztą, baw się jak chcesz. Nie ukrywam, że wolę, byś zgodził się na to drugie.
Drap... drap...
Jace znów przybrał niezadowolony wyraz twarzy.
- Chce bym nie spóźnił się na spotkanie, więc po mnie przyszedł. To Abstract. Ten nowy pewnie już jest w salonie. Jakiś czas temu wysłałem po niego psa. To jak?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Niemalże z rozbawieniem obserwował zawód malujący się na twarzy wymordowanego. Biedny dzieciak wyglądał, jakby nie mógł uwierzyć w to, że życie anioła wcale nie musi być szczególnie interesujące. No, dobra, podczas 1500 lat może zdarzyć się od cholery ciekawych rzeczy. Tyle że, jakby nie patrzeć, to strasznie długi okres. A że Jonathanowi nie poszczęściło się z zadanym pytaniem...
- To tyle... Mogłeś lepiej wybrać - rzucił od niechcenia, wracając przy tym do kontemplacji sufitu.
No sufit jak to sufit - nic nadzwyczajnego. Ani nie da głosu, ani nie zacznie nagle tańczyć... Hańba ci, suficie, żeś taki mało rozrywkowy! Po chwili namysłu Nathaniel przystąpił więc do penetrowania wzrokiem reszty pomieszczenia. Niby znał je całkiem nieźle, ostatecznie jednak za każdym razem panował tu chlew innego rodzaju, więc w sumie czemu by nie poprzyglądać się temu niezwykłemu zjawisku migracji stosów papieru i innego chujstwa, które pewnie dawno dostało już nóżek..?
Kątem oka wyłapał dość nachalne spojrzenie utkwione w jego ustach. Jace pewnie zastanawiał się, jak to w ogóle możliwe, żeby omójborzeanioł łaził tak oszpecony – przynajmniej tyle Nathaniel był zdolny się domyśleć. Że co, anioł z blizną na twarzy? Niemożliwe! Przecież mógł w taki czy inny sposób się tego pozbyć. Ale właściwie po co? Na początku bynajmniej nie traktował tego jako jakiejś porażki, lecz jako miłą pamiątkę z wyjazdu – będąc smarkaczem, był taki strasznie dziwny – a potem przestał już zwracać na to swoją uwagę.
Wyglądało na to, że nie przejął się zbytnio utratą jednego z puli pytań – swoją drogą nie przypominał sobie, żeby został nałożony na niego jakikolwiek limit w, ale cóż– bo nawet nie raczył przerwać wykonywania porywającej czynności, jaką bez dwóch zdań było przyglądanie się fantazyjnemu odbarwieniu na podłodze. Nadstawił jednak uszu, gdy Wo`olfe postanowił wtajemniczyć go w swoje plany. Ba! Zwrócił nawet łaskawie ku niemu swe blade lico.
Podczas tego całego, prywatnego przemówienia, wygłaszanego dla niego przez nie kogo innego, a samego przywódcę DOGSów, ograniczał się jedynie do powolnego kiwania głową {od czasu do czasu pozwolił też sobie na pojedyncze mrugnięcie} bądź po prostu do świdrowania podopiecznego spojrzeniem. Nie muszę mówić, iż w najmniejszym stopniu nie podobał mu się ten cały pomysł?
Wziął głęboki oddech.
- Nie - zaczął głosem nieznoszącym sprzeciwu. - Nie ma mowy, żebym siedział tu na tyłku, bawiąc się w skrzydlatą niańkę... - a nie to przypadkiem robisz na co dzień? - ... twoich szczeniaków.
Wzruszył ramionami.
- Idę.
Może i nadawałby się do przeprowadzenia temu nowemu jakiegoś szybkiego szkolenia, lecz bynajmniej nie należało to do zakresu jego obowiązków. Po co więc się wysilać? W tym momencie był skłonny do przychylenia się do teorii, że „najsłabsi muszą zginąć”. Świeża sprawdzi się i tyle. Oczywiście, podczas tej całej misji Nath podejmie próbę przypilnowania go… więc właściwie co za różnica – pilnować go tutaj czy tam? Ano, zasadnicza – tam przynajmniej będzie mógł mieć oko na dwa potencjalne trup. Ach, ten jego pracoholizm…
Posłał drzwiom wyjątkowo nieprzyjemne spojrzenie, słysząc, co znajduje się za nimi.
- To chodź – rzucił tylko, otwierając zaraz potem drzwi, co Jonathan mógł odebrać wyłącznie w jeden sposób.
Że niby się wprosił? Co, on? Uznał tylko za naturalne, że musi poznać gościa, któremu będzie ochraniał tyłek, a on z kolei powinien poznać swojego przyszłego stróża.
Przepuścił Jace’a, racząc go ponaglającym wzrokiem, po czym sam wylazł z pomieszczenia, starając się ignorować futrzaste monstrum czyhające za progiem. Dla przyzwoitości zamknął jeszcze za sobą pokój, nie dając jednak Wo`olfe’owi zabezpieczać ich przy pomocy klucza.
Nie było czasu. Mieli przecież umówione spotkanie.
| zt + Grow (?) |
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Do pomieszczenia weszła… dobra, może lepszym określeniem byłoby „wtoczyła się” dwójka albinosów, którzy wyglądali, jakby właśnie wrócili z jakiejś wojny. No, przynajmniej ten mniejszy z pasemkiem, bo ten drugi trzymał się całkiem nieźle, a krew, którą był umazany, najprawdopodobniej nie należała do niego. Anioł omiótł pokoik szybkim spojrzeniem, po czym bez słowa podszedł ze swoim towarzyszem do skrzyni zastępującej łóżko. Pomógł mu się na niej w miarę wygodnie usadowić – no, aż tak troskliwy nie był, żeby przykryć go kocykiem, ale przynajmniej nie rzucił nim o ziemię, a to się liczy, nie?
Wyszedł na chwilę. Wrócił z bandażami i wodą, które swego czasu przyniósł z Edenu. Wiedział, że przydadzą się prędzej niż później… Miał ze sobą także nożyczki oraz nóż. Położył to wszystko koło Wo`olfe’a i już miał zabrać się za opatrywanie jego ran {Nath pielęgniareczka tak bardzo < /3}, gdy nagle o czymś sobie przypomniał. W jednej z kieszeni znalazł to, czego szukał: naładowany pistolet, gotowy do wystrzału. Beznamiętnie rzucił go gdzieś w kąt i wrócił do zabawy w szpital; sprawnie pozbawił Jonathana munduru wojskowego, po czym równie zręcznie rozciął jego koszulkę, żeby obejrzeć zakrywane przez nią rany. Trzeba przyznać, iż nie przedstawiało się to najlepiej. Ranę na boku postanowił zostawić na koniec i zabrał się do opatrywania reszty obrażeń. Jeżeli chodzi o tę na policzku, ograniczył się wyłącznie do jej przemycia – z nią Grow jakoś sobie poradzi. Fachowym okiem ocenił, że przez ramię wymordowanego pocisk przeszedł na wylot – przynajmniej Nath nie będzie musiał babrać się z jego wyjmowaniem. Przemył ją [ranę] wodą i opatrzył, nie zważając na syknięcia czy jakiekolwiek protesty, które mogły pojawić się ze strony rannego. Z tą na boku natomiast… cóż, z pewnością będzie dużo bardziej nieprzyjemnie. Odkaził – ta, polał wodą, ale „odkaził” brzmi bardziej profesjonalnie – nożyk i… no, wziąłby się za wygrzebywanie kuli, gdyby nie to, że Jonathan chwycił go za rękę. Nathaniel w milczeniu przyglądał się, jak białowłosy wgryza się w jego dłoń i łapczywie wypija z niej krew. Można powiedzieć, że nie zrobiło to na aniołku większego wrażenia – był przyzwyczajony do różnych dziwactw podopiecznego.
Gdy ten raczył już uznać oderwanie się od nathanielowej kończyny za stosowne, posiadacz wspomnianego odnóża bez ostrzeżenia włożył mu ostry przedmiot do rany, drugą ręką uciskając miejsce koło postrzału. Wyłuskanie naboju zajęło mu dłuższą chwilę, ale i to udało się w końcu bez zbędnych komplikacji. Ostatnia rana została opatrzona, a Levittoux wstał.
Zajebista robota, pacjent będzie żył.
- Nie szalej – rzucił oczywistością w Growlithe’a, przekładając sprzęt opatrunkowy gdzieś, gdzie nie będzie podatny na zrzucenie, a w konsekwencji bycie tarzanym po brudnej podłodze.
Chciał teraz dać mu czas na odpoczynek – między innymi od swojego towarzystwa. Sam czuł się jak gówno, toteż nic dziwnego, że postanowił wrócić do swojego „domku” {którego jeszcze mu nie założyłam, ale ói} i już dzisiaj nie wyściubiać z niego chociażby nosa. Wychodząc, skinął od niechcenia Jace’owi – czego ten pewnie i tak nie zauważył - po czym zamknął za sobą drzwi. Patrzcie go, jaki grzeczny…
| zt |
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Na ten dzień wystarczyło mu atrakcji. Rzadko zdarzało się, by chęć odpoczynku brała nad nim górę, ale tym razem jej pojawienie się było całkiem zrozumiałe. Nie codziennie rzucała się na niego zgraja idiotów, którzy sądzili, że przewaga liczebna zagwarantuje im pewne zwycięstwo. Ciemnowłosy był już niestety nieco za stary, by nabierać się na banalne sztuczki i podejścia, a przez oczywisty i rażący brak zaufania do innych nie uchylał się od twierdzenia, że potencjalnym wrogiem mógł okazać się każdy. Bądźmy szczerzy – na świecie nie istniał nikt, kto nie miałby w sobie choćby najdrobniejszej cząstki egoizmu, a heroiczne poświęcanie się już dawno wyszło z mody. Bynajmniej nie oznaczało to, że wszystkich z góry obarczał podejrzliwymi spojrzeniami i zadawał im skomplikowane pytania, żeby wyczytać bardziej interesujące go informacje spomiędzy wierszy. Nie miał na tej punkcie manii, choćby dlatego, że mało kogo uważał za faktyczne zagrożenie. „Złego diabli nie biorą” – to powiedzenie wręcz doskonale odzwierciedlało jego sytuację, a pomimo tego, że wiele osób siedziało mu na karku, wcale nie tak łatwo było go ubić. Przyzwyczaił się do tego, że nie każdy na tym świecie znał swoje miejsce. Tego dnia nie ucierpiał jednak z powodu własnych przewinień i przede wszystkim właśnie to mu nie odpowiadało. Nie sądził, że „integrowanie się” z grupą pewnego razu rzeczywiście stanie się zobowiązujące, a przynajmniej nie w taki sposób. Co prawda, z wyrazem twarzy równie niezmiennym, co skała nie wyglądał na kogoś, czyj majestat niedawno obrażono.
Teraz tylko jedno było pewne – nie przyszedł tu bez powodu. Nigdy nie przychodził bez powodu, aczkolwiek można było uznać, że cisza panująca w siedzibie okazała się być idealną zachętą. Zero zbędnego towarzystwa – zero problemów. I przede wszystkim brak zbędnych pytań, na które odpowiedź „Skaleczyłem się”, nie byłaby na miejscu, biorąc pod uwagę to, że jego rzekome skaleczenia wcale nie wyglądały na niegroźne zadrapania. W każdym razie nie trafił na nikogo, kto uznałby za problem wybieranie wody z zapasów organizacji. Nie przejąłby się podobnymi reprymendami, ale im mniej gderania mu nad uchem, tym lepiej. Prawda była taka, że aktualnie nie marzył o niczym innym, jak tylko o chwili odpoczynku, od którego dzieliła go już niecała minuta, a ponieważ nie osiedlił się tutaj na stałe, było pewnym, że zacznie przebierać w cudzych pokojach, choć już na wstępie upatrzył sobie konkretny. Przemykając ciemnym korytarzem siedziby, splunął bok, pozbywając się z ust metalicznego posmaku i oblizał dolną wargę, na której krew zdążyła już częściowo zakrzepnąć. Spływająca po jego ręce krew kończyła swoją wędrówkę na ziemi i znaczyła na niej ciemniejszy ślad, jakby była to dziecinna wskazówka podczas gry w podchody, prowadząca do wyznaczonego celu, jednak w dzisiejszej grze nie było miejsca na dobrą zabawę. Nikt nie miał ochoty się śmiać i nigdzie nie było powiedziane, że znaleziony przegrywa. Grimshaw zresztą nawet nie zamierzał się ukrywać.
Pchnął bokiem drewniane drzwi, które otworzyły się przed nim, skrzypiąc nieprzyjemnie. Gdy wsunął się do środka, nawet nie raczył zamknąć ich za sobą, jakby miała być to kolejna wskazówka, już bardziej wymowna. „Tu jestem”. Zatrzymał się i ogarnął wzrokiem norę wyglądającą tak, jakby tornado miała już za sobą, aczkolwiek niczego innego nie spodziewał się po białowłosym. Nie było sensu krzywić się na widok ogólnego rozgardiaszu, gdy miało się świadomość tego, że nie zniknie za sprawą magicznego drgnięcia mięśni mimicznych. Sam też nie palił się zbytnio do porządkowania, skoro w swoim domu miał od tego ludzi. Kontemplacja znajomego otoczenia nie trwała długo, bo jednak nic nie przyciągało uwagi tak, jak skrzynia usłana kocami. Nie był to szczyt wygody, ale lepsze to niż wylegiwanie się na chłodnej i wilgotnej ziemi. Postawił kolejny krok przed siebie, a jeden z walających się po ziemi ołówków pękł pod naciskiem jego podeszwy, co zignorował, uznając to za niewielką stratę. No i to nie jego wina, że ze wszystkich miejsc dostępnych na przetrzymywanie rzeczy, Jonathan wybrał sobie właśnie podłogę. Pokryte rysunkami karki i skrawki gazet szeleściły pod jego butami, które znaczyły je brudnymi śladami, a dodatkowo papiery zyskały sobie też wyrazistszą barwę szkarłatu gdzieniegdzie, chociaż do artysty Ryanowi było daleko. Bardzo daleko.
Usiadł na skrzyni, a właściwie runął na nią niczym umęczony człowiek, wywołując tym głuchy huk. Postawił butelkę z wodą obok siebie, by zdjąć z siebie kurtkę, którą odrzucił na bok. Jej zniszczony rękaw sprawiał, że w gruncie rzeczy była już do niczego. Podwinął częściowo poplamiony krwią rękaw koszuli jeszcze wyżej i przyjrzał się zranionej ręce. U wielu osób ten widok wywołałby nawet odruch wymiotny, ale Jay nie widział przeszkód w zbadaniu uszkodzonej powierzchni opuszkami palców wolnej dłoni. Część prawego przedramienia i ręki pozbawiona była skóry i mięśni, a kościana biel dostrzegalna była gdzieniegdzie, choć większą jej część pokrywał sączący się szkarłat. I tak rana prezentowała się lepiej niż wcześniej, bo nawet w tym momencie przechodziła przez proces regenerowania się. Mały palec i palec obrączkowy oraz kości śródręcza w gruncie rzeczy były wyłącznie odsłoniętym szkieletem, na którym zwisały jeszcze resztki mięsa. Wyglądał co najmniej, jakby stoczył batalię z rozwścieczoną bestią, która nie chciała dać za wygraną, ale i tak większość okaleczeń zdążyła już się zasklepić. Na przykład to na prawym boku, po którego istnieniu pozostała już tylko mdła plama na szarej koszuli srebrnookiego. Sięgnął po butelkę, a odkręciwszy zakrętkę odrzucił ją na bok, po czym wyciągnął ranną rękę przed siebie i oczyścił ją wodą, starając się, by spływająca woda trafiła prosto na ziemię. Przełożył wodę do drugiej ręki, bo trzy sprawne palce w zupełności wystarczyły, by ją utrzymać i oblał nią zdrową dłoń, a opukawszy ją z brudu, przemył jeszcze twarz, szyję i kark. Ciemne kosmyki włosów przylepiły mu się do czoła, a on dopiwszy resztkę przezroczystej cieczy, postawił plastikowy pojemnik na ziemi, aż wreszcie podciągnął się wyżej, a jego plecy i głowa przeżyły miłe spotkanie ze stertą koców rozłożonych na legowisku, które należało do winowajcy tego zajścia, choć ów jeszcze nie był tego świadomy. Powieki opadły na szare tęczówki, zaś Opętany zdawał się nie robić sobie nic z tego, że właściciel nory może nie być zadowolony z jego swawoli. Po tylu latach i tak miał prawo czuć się niemalże jak u siebie.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 1 z 19 1, 2, 3 ... 10 ... 19  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach