Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 10 z 19 Previous  1 ... 6 ... 9, 10, 11 ... 14 ... 19  Next

Go down

─ Dlaczego?
Ty mi powiedz. To ty trzymasz nóż.
KUSISZ LOS, JACE.
Wiedział o tym i wyglądało na to, że jednocześnie niezbyt przejmował. Gdyby nie znał Shiona, nie wciskałby w jego dłonie ostrych przedmiotów, bo wiedział, że z góry trafiłby na mniej przychylną pozycję. Ale znał, więc nie czuł żadnego zagrożenia. Mógł odbezpieczyć pistolet i włożyć go do jego ręki, ale za spust dzieciak musiał pociągnąć sam. Tyle tylko, że cyngiel pozostawał nietknięty, a broń została odrzucona jak niepotrzebny śmieć. Obaj nie zdążyli dobrze mrugnąć, a nóż huknął w szafkę.
─ Nie.
Bo co?
─ Nie, nie, nie, nie, nie.
Białowłosy powoli opuścił nadgarstek, przyjmując szarpanie za materiał ubrań z zaskakującym spokojem. Oczy nadal katalogowały wszystko, co tylko dało się zarejestrować – najlżejsze drgnięcie w tonie głosu, niepewny uścisk palców na koszuli, wystrzał kolejnych słów ze ściśniętego gardła. Tak jakby w ogóle był sens, żeby się tak roztrajkotać. Ale w końcu Shion odpuścił, odsunął się, spotulniał, gotów przyjąć naniesioną przez właściciela karę; reprymenda jednak nie padła. Wsunął dłonie na jego szyję, oparł opuszki kciuków tuż pod jego brodą i uniósł jego głowę, udostępniając sobie jego twarz – słabe światło pojedynczej świecy rozgoniło mrok z oblicza Shiona, nadając mu mdły, złoty odcień.
Gdybym chciał cię karać – zawiesił głos, zsuwając spojrzenie na lekko rozchylone usta podopiecznego. „To bym to zrobił” utonęło w milczeniu, gdy przesunął kciukami po jego policzkach, aż wreszcie zsunął ręce wzdłuż jego ramion, chwycił jego dłonie i przekręcił, by wysunąć poranione nadgarstki wnętrzem na górę.
Wtedy też to zrobiłeś – wymamrotał niemrawo, przypominając sobie ostrą woń krwi w stołówce. Praktycznie był w stanie odtworzyć sobie zapach świeżej, pysznej...
Haye, przeginasz.
Tygrysi pomruk pojawił się wraz z czarną sylwetką rosłej kocicy. Mara spojrzała na niego z wyrazem politowania, jakby fakt, że urwał jej monolog był najgorszą z możliwym zbrodni – równie haniebną, co wymordowanie pół sierocińca. Nie podejmowała jednak kolejnych prób; przysiadła gdzieś w rogu, oczami otchłani wpatrując się we właściciela, przypominając mu, że czegokolwiek by nie zrobił, zawsze będzie ktoś, kto to widzi, kto może to wykorzystać.
Puścił powoli dłonie Shiona.
Powiedziałeś, że się potknąłeś, a to tylko zadraśnięcie... Nic ważnego, każdy tu się gubił... Pogubiłeś się chyba nie tylko w labiryntach kryjówki, Shion. – Miał ochotę warknąć, strzelić mu w twarz, kazać czołgać się po nóż, zadać rany poprzedzone rozkazem. Złamał polecenie, robi ci na złość. Chce cię rozgniewać. Widać, że ma gadane w chwilach, w których jesteś na granicy.
Growlithe przełknął ślinę i chwycił za podwinięty rękaw, by opuścić go z powrotem do odpowiedniej wysokości.
Widzisz – zaczął bezlitośnie, obrzucając podopiecznego karcącym spojrzeniem. ─ Potrafisz psuć moje rzeczy, ale nie umiesz ustosunkować się do rozkazu. Nie zranisz ręki, która cię karmi, ale ranisz ciało, które jest karmione tą ręką. Sądzisz, że tego nie zrozumiem? – Zacisnął na moment szczęki, przegryzając bunt. ─ Poczekam na wytłumaczenia tyle, ile będzie trzeba, niech będzie, ale zabraniam ci się ciąć. Potrzebujesz bólu? Ja ci go zadam. Za każdym razem, gdy padniesz na kolana i wyskomlesz, żebym dostarczył ci tylu ran, ile ścierpi organizm. Tak. Teraz możesz się umyć.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Czemu tak naciskał? Czemu tak mu zależało na poznaniu prawdy? Prawdy, której sam Shion do końca nie rozumiał. Nie wiedział jak funkcjonuje jego własne ciało, nad którym władze sprawował niestabilny  umysł. Nawet nie wiedział od czego mógłby zacząć, jeśli oczywiście chciałby powiedzieć mu cokolwiek. Znieruchomiał, napinając mięśnie, kiedy poczuł dłonie na swojej szyi. Oddech, choć ledwo zauważalnie – przyspieszył. Nienawidził tego. Za każdym razem, gdy ktoś muskał skórę w tych okolicach, bolesne wspomnienia wracały jak uderzenie biczem.
- Nie łap mnie za szyję. – powiedział cicho, chociaż w jego tonie wyraźnie pobrzmiewała nuta prośby. - Nie lubię tego.
I wszyscy bogowie byli teraz świadkami, że w pierwszej chwili chłopak był pewien, że…. Grow go pocałuje. Tak jak wczoraj. Kiedy zorientował się, że to nie nastąpi, poczuł się jak ostatni kretyn. Twarz przybrała momentalnie bordowy kolor, a on sam jęknął cicho, co pewnie z perspektywy jasnowłosego wyglądało dość dziwnie.
- Głupol ze mnie. – parsknął cicho, przyciskając nadgarstek do swoich ust, zrywając kontakt wzrokowy z wymordowanym. Miał tylko nadzieję, że ten nie połapie się w tej całej plątaninie chaosu, która istniała w jego głowie.
Czujesz się rozczarowany, co?
Odetchnął cicho odganiając z głowy niepotrzebne w tej chwili myśli. Musiał mu to wszystko wyjaśnić. Ale jak? Zresztą, chciał podzielić się ze swoją mroczną tajemnicą z kimś. Z nim.
Przełknął cicho śliną i pokręcił ledwo zauważalnie głową. Wyciągnął swoje dłonie i ujął w nie poharataną przez życie dłoń jasnowłosego, przysuwając się nieco.
- To nie tak, że lubię to robić. Bo nie lubię. – fuknął cicho, przesuwając opuszkami po jednej z blizn.
- Po prostu…. Nie rozumiesz tego. – palce zsunęły się na jego nadgarstek, po którym przesunął lekko paznokciami, w końcu wracając palcami do jego. - To jest silniejsze ode mnie. Miewasz chwile, kiedy czujesz, że musisz coś zrobić? Że jak tego nie zrobisz, to zwariujesz? Twoje ciało oszaleje, tak samo jak umysł? Skręca cię od środka. Niszczy. – drobne palce chłopaka wsunęły się pomiędzy jasnowłosego, aż wreszcie złączył je jednym splotem. - Mam tak od kiedy stałem się tym czymś. Za każdym razem jak się zdenerwuje, jak dam upust swoim emocjom, to czuję, że oszaleję. Muszę to zrobić. A kiedy wreszcie zrobię, a krew w końcu spłynie, czuję się spokojny. – powoli uniósł jego dłoń i przytulił swój ciepły policzek do niej, muskając szorstkością swoją skórę.
- Kołatanie serca ustaje, oddech się normuje, nie czuję już, jakby coś chciało rozerwać mnie na kawałki od środka. Wiesz… – wstrzymał na krótki moment , przechylając głowę bardziej w stronę dłoni Growa. - Moja krew jest niebezpieczna. Żyje własnym życiem. Jakby nie należała do mnie. – W końcu puścił jego rękę i odsunął się nieco, czując dziwną ulgę, że w końcu mógł się z kimś tym wszystkim podzielić. Wygadać. Po prostu.
Raptownie spojrzał w bok, czując dziwne zawstydzenie tym, co zamierzał powiedzieć. A raczej o co zapytać. Spodziewał się wyśmiania, przeczącej odpowiedzi, odepchnięcia. Mógł też sobie darować, ale nim zorientował się i zapanował nad samym sobą, jego usta same się poruszyły, a drobna dłoń złapała za materiał koszulki, jakby bał się, że wymordowany ucieknie albo pryśnie jak mydlana bańka.
- Pomożesz mi? – zapytał cicho, na moment unosząc niepewnie spojrzenie, wprost w jego dwubarwne tęczówki, a potem zerknął pospiesznie na stojącą nieopodal misę. - Nie.. nie sięgnę wszędzie. – dodał pospiesznie, jakby to miało jakoś usprawiedliwić jego absurdalną prośbę.
Lubisz jego dotyk, co?
Zacisnął mocniej palce na materiale koszuli.
Lubię.
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

Materiał okrył z powrotem pokryte bliznami nadgarstki Growlithe'a, a głowa, wraz z ramionami, odchyliły się już na bok, dając całemu światu do zrozumienia, że miał zamiar się odsunąć, nie wykazując już przy tym żadnych oznak charakterystycznych dla słuchacza. I pewnie podszedłby do pierwszej sterty ciuchów, upchniętej w kompaktowe Mount Everest, wreszcie zmieniłby spodnie, ubrał buty i wyszedł z pomieszczenia, robiąc to, co robił najlepiej – czyli cokolwiek. Ale gdzieś w połowie kroku, między momentem, jak przeniósł ciężar ciała na jedną nogę, a piętę drugiej zdążył już odkleić od brudnego podłoża, coś go zatrzymało. Mięśnie napięły się, wzrok prześlizgnął wzdłuż ramion Shiona – zaczął od jego dłoni, poprzez poranione nadgarstki, potem wyżej, aż nie dotarł do ust, przyprószonego piegami nosa i wreszcie oczu, na których się już zatrzymał.
─ … nie zrozumiesz tego.
Powieki drgnęły, tak samo jak brwi. Powstrzymał się jednak przed tym, by wyrazić kolejną fazę niezadowolenia. Nie znosił, gdy próbowano mu udowodnić, jak mało miał w sobie empatii. Nawet jeśli na widok bezdomnego wciskał mu grosza w dupę, aż kasa nie wyszła mu gardłem, to posiadał wewnątrz namiastki człowieczego zrozumienia – gdyby wyłożono mu wszystko czarno na białym, nie było opcji, by tego nie przetrawił. Skoro był w stanie pojąć algebrę i fizykę kwantową, kilka argumentów z ludzkiego punktu widzenia też powinno zostać zatwierdzone przez jego umysł.
Nawet się nie zorientował, kiedy jego własna dłoń spoczęła na policzku Shiona. W oczach upchnięto mu natychmiast ostrzeżenie, ale poza tym ciało nie wykazywało wrogiego nastawienia. Pozwolił zrobić z sobą coś, co i tak nie było niczym wielkim. Pod palcami czuł delikatną skórę, ale nie zdobył się na żaden ruch. Pierwszy raz zdał sobie sprawę, że cera Shiona, w porównaniu z jego, jest jak lekki materiał w konfrontacji z papierem ściernym. Nie zdziwiłby się, gdyby od dłuższego dotykania go tymi rękoma, zaczął pozostawiać po sobie nieintensywne zaczerwienienia.
„Moja krew jest niebezpieczna. Żyje własnym życiem. Jakby nie należała do mnie.”
JAKBY NIE NALEŻAŁA DO NIEGO. BO I NIE NALEŻY! – syknęła jedna z mar, wsuwając dłonie o hakowatych pazurach prosto na ramiona Growlithe'a. Ręce wsunęły się powoli na jego tors, gdy oblepiona czernią sylwetka przylgnęła do jego pleców, zaczepnie bawiąc się brzegiem koszulki tuż przy jego szyi. Mimo nagłego chłodu nie pozwolił mięśniom na reakcje. Zacisnął tylko palce na dłoni podopiecznego.
NALEŻY DO CIEBIE, JACE! CZEMU NIE KORZYSTASZ? P O W I N I E N E Ś KORZYSTAĆ! MASZ NA WYCIAGNIĘCIE RĘKI SŁODKI EGZEMPLARZ, KTÓRY NIE DOŚĆ, ŻE JEST BEZBRONNYM JAGNIĘCIEM, TO W DODATKU S A M PRZYZNAŁ SIĘ, JAK BARDZO POTRZEBUJE ROZLEWU KRWI! WŁASNEJ KRWI, JACE, WŁASNEJ!
Białowłosy zsunął spojrzenie na poplamioną zakrzepami szyję Shiona; praktycznie był w stanie wyobrazić sobie smak posoki, odtworzyć jej świeży, wczorajszy zapach, mącący umysł największym kuszeniem. Przez pokój przetoczyło się uspokajające: „shhhh” i ciężko było uznać, czy uciszał Opętanego, czy Haye; którykolwiek by to jednak nie był z wariantów, mara umilkła, gdy dłoń wymordowanego samym wierzchem pogłaskała policzek Shiona.
Pomogę. – Obrócił dłoń, by tym razem opuszkami dotknąć jego twarzy; znów z wrażeniem, że mógłby go rozciąć samą szorstkością rąk. Mimo tego skóra Shiona pozostała nietknięta, gdy ujął jego podbródek i uniósł głowę. Nienaturalnie miękkie włosy zetknęły się lekko z gardłem Opętanego, a usta przylgnęły do zaschniętej krwi. Muskał tam, gdzie Shion najbardziej nie znosił być dotykany – po szyi. Skrawek po skrawku, jak na złość nie spiesząc się ani z pocałunkami, ani z językiem, który co jakiś czas zbierał świeższą, niezastałą jeszcze krew. ─ Bo rozumiem – ciepły oddech padł na jego obojczyk, za który zaczepnie zahaczyły dolne zęby wymordowanego.
„Głupol ze mnie”.
Właśnie. Prawdziwy kretyn.
A przecież wystarczyło tylko poprosić.
Z tą myślą puścił go, uniósł głowę z ramienia, wspinając się wraz z oddechem ku górze, aż wreszcie przylgnął ustami do jego ust, od razu zachęcająco je rozchylając. Rozległo się ciche cmoknięcie, nim nie wpił się agresywniej w jego wargi, na ułamki sekund zapominając, że oddech byłby im potrzebny. Pochylony nad niższym chłopakiem, objął go w talii przysuwając bliżej siebie z gardłowym warknięciem. Był jego – i to właśnie przekazywał, gdy z zadziornością w przymrużonych oczach przegryzł końcówkę języka Shiona. ─ Przychodź... do mnie – wychrypiał prosto w rozchylone usta, drażniąc się z młodym tylko krótkimi muśnięciami. Aż wreszcie uniósł głowę i pozostawił po sobie ostatnie wspomnienie na jego skroni, wsuwając przy okazji nos w rude pasma włosów.
Nie rób tego sam, skoro masz mnie. Ryzyko mi niestraszne.
Ostatni raz pogładził go po nagich plecach, nim nie rozplótł rąk i nie wypuścił chłopca z uścisku. Błyszczące w mroku oczy od razu odnalazły jego twarz, skrytą za rozczochrana grzywka do momentu, w którym chuchnął mu powietrzem w czoło, rozwiewając lekkie włosy na boki.
Opowiem ci o czymś, jak tylko będziesz czysty. – Usta wykrzywiły mu się w niesmaku. ─ Bo w tym stanie możesz nie dotrwać do puenty.
WCALE NIE CHODZI CI O STAN FIZYCZNY, JACE – mruknęła Shatarai, której sylwetka rozwiała się w kontakcie z nagle podniesioną miską. Gdyby nie jej forma, na pewno dostałaby przedmiotem w pysk, aż zadzwoniłby jej wszystkie zęby. Growlithe kazał jeszcze Shionowi wziąć ubrania i przyniesiony wcześniej przez Rindou ręcznik.
PRZYNAJMNIEJ NIE O ZDROWIE – dodała zaraz, przyglądając się, jak Wilczur kładzie naczynie bliżej skrzyni, a potem siada na niej, chwytając za jedną z nogawek. NADAL CIĘ SZCZUJE ZAPACHEM KRWI, HM? Podwinął materiał przed kolano i to samo zrobił z drugą stroną. Machnął ręką w stronę dużej miski z wodą, zerkając na Shiona i... w tym momencie brew zrobiła up!, a on sam zamarł z dłonią w trakcie podwijania rękawa.
Ale rozbierz się do reszty – mruknął ze zniecierpliwieniem. ─ Jest tak duża, że spokojnie w niej usiądziesz. I podaj jeszcze tamtą koszulkę. Zerknij też do szuflady, tej co leży obok ciebie. Powinno być tam jeszcze mydło.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie wiedział jak jasnowłosy to wszystko przyjmie. Równie dobrze mógł uznać go za wariata, wyśmiać, wgnieść butem w ziemię. Ale nic takiego nie zrobił. Przyjął jego wyjaśnienie i zaakceptował. A to zaczynało budować w chłopaku dziwną, niezrozumiałą więź. Pozwalał zarzucić sobie na szyję niewidzialną smycz. A najgorsze w tym wszystkim było to, że sam pchał łeb w węzeł, i taki stan rzeczy mu odpowiadał. Shion potrzebował kogoś przy sobie. Kogoś, przy kim poczuje stabilność i bezpieczeństwo, ze świadomością, że cokolwiek nie zrobi, jak bardzo nie popełni błędu, to i tak będzie miał do kogo wrócił. Przywiązywał się.
Wydał z siebie ciche mruknięcie, jak mały, zadowolony kociak, który otrzymał kolejną przyjemną pieszczotę od swojego właściciela, kiedy drapiąca skóra przemknęła po jego. To, mimo wszystkich sprzeczności, było naprawdę przyjemne doznanie. Tak bardzo różnił się od Ethana. Pod niemal każdym względem. Brązowe spojrzenie skupiło się na piegowatej twarzy, gdzie zatańczył cień rzucany przez niestabilny płomyk świecy. Obraz szybko się zamazał i pozostały jedynie jasne kosmyki włosów, gdy ciepły język musnął jego świeżą ranę. Instynktownie odchylił głowę nieco w bok, chcąc ułatwić dostęp do swojej szyi, wsuwając drobne palce obu dłoni najpierw na boki szczupłego wymordowanego, przesuwając je wyżej, na jego łopatki, aż w końcu objął go mocno przylegając do niego całym sobą.
- Nigdy… – przymknął powoli powieki, kiedy twarz jasnowłosego znalazła się niebezpiecznie blisko niego. - … cię nie zdradzę, Grow. – jego słowa połączyły się z jego wargami, kiedy został uciszony pocałunkiem.
No Shion, kogo wybrałbyś, gdyby przed tobą stanął Grow i Ethan, hm?
Czuł, jak kręci mu się w głowie. Jak nogi robią się z waty, a jego własne serce niemal wyrywa się z piersi. Przez ułamek sekundy bał się, że jasnowłosy usłyszy to. Był słaby, ale w takich chwilach jak te, czuł się jeszcze słabszy, a jednocześnie pełen dziwnej energii. Nawet się nie zorientował, kiedy jego usta musnęło chłodne powietrze, choć wciąż pulsowały pełne smaku Growa. Przesunął koniuszkiem języka zlizując resztki śliny wyższego wymordowanego i z trudnością w końcu go puścił, kiedy ten odsunął się od niego. Dotknął lekko opuszkami swojej skroni a na jego ustach pojawił się cień uśmiechu. Nie zmył go nawet moment dmuchnięcia, chociaż Shion zacisnął mocniej powieki pełne zaskoczenia. W końcu pokiwał lekko głową, zgadzając się na jego słowa.
- Wiesz… nie chcę ci zrobić krzywdy przez przypadek. – wymamrotał, chociaż gdzieś podświadomie wiedział, że w tym momencie Growlithe był jedyną osobą, która mogłaby mu pomóc. - Następnym razem przyjdę do ciebie.. .żebyś mi pomógł. – dodał i podniósł głowę, by spojrzeć mu prosto w oczy i… uśmiechnął się. Szeroko, szczerze. Chyba po raz pierwszy od… od bardzo dawna. Po raz pierwszy odkąd stał się tym czymś. - Obiecuję.
Jego oczy roziskrzyły się na wiadomość, że Grow coś mu powie. Wyglądał przez moment jak ktoś, kto wygrał na loterii. Jak dziecko, które otrzymało od losu wymarzony prezent pod choinkę. Odwrócił się na pięcie i pospiesznie zaczął przynosić wszystkie rzeczy, które jasnowłosy chciał.
”… rozbierz się”
Zamarł i spojrzał na niego zaskoczony. Poruszył niemo ustami w ostatnim geście buntu i spojrzał na swoją bieliznę, zaciskając mocniej uda. I tak obnażył się przed nim wystarczająco. Zarówno cieleśnie jak i mentalnie. Tak więc co może zmienić ten jeden, marny skrawek materiału?
Przycisnął mocniej klatki piersiowej trzymane ubrania oraz mydło, po czym wsunął jeden palec wolnej ręki za gumkę bielizny i szarpnął, pozwalając jej zsunąć się na ziemię. Nabrał więcej powietrza w płuca, po czym przedreptał te parę metrów i niemal wskoczył od razu do miski, siadając tyłem do Growa i podciągając nogi pod siebie. I tyle z biegania z gołym tyłkiem. W ostatniej chwili odłożył na bok przyniesione rzeczy, które na całe szczęście uniknęły zmoczenia.
Shion przez moment pokiwał się na boki, czując dziwną ulgę i radość, wsuwając dłonie do wody, by nabrać jej nieco.
- Wiesz… cieszę się, że cię spotkałem. – powiedział z nutą radości, obejmując mocniej swoje kolana I uśmiechając się do siebie jak ostatni kretyn. Coś przy jego szyi poruszyło się, powolnym ruchem zaczęło kiwać się na boki, niczym małe zwierzę łaszące się do swojego właściciela.
- A. Zapomniałem się.. – powiedział nagle, a jego twarz momentalnie została pozbawiona jakichkolwiek emocji, na powrót nacechowana chłodną obojętnością.
PLUSK
Wijące stworzonko chlusnęło do wody, zabarwiając ją na kolor brunatny. Shion odchylił głowę do tyłu tak mocno, żeby móc spojrzeć z dołu na Growa. - To co chciałeś mi opowiedzieć?
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

Złapał jeszcze koszulkę, nim ta nie władowałaby się do miski, a chwilę później chlapnęło, aż plecy wymordowanego wyprostowały się, unosząc głowę i dłonie poza zasięg małych kropelek. Przemknął spojrzeniem po rudych, skołtunionych włosach, brudnych ramionach, utytłanych ziemią plecach z zadrapaniami, po napiętej skórze, aż wreszcie powrócił wyżej, przyglądając się w skupieniu balansującej na granicy prawa krwawej marze. Obserwował to w milczeniu nawet wtedy, gdy zanurzył koszulkę w zimnej wodzie i powiódł materiałem wzdłuż kręgosłupa Shiona, zmywając grubą warstwę syfu.
─ A. Zapomniałem się.
Chlust.
Growlithe zmarszczył lekko brwi, ale nie przerwał czynności. Jedną z dłoni oparł o nagi bark chłopaka, drugą niespiesznie szorował miejsce między jego łopatkami, starając się pozbyć jednej z ciemniejszych plam. Pewnie byłoby łatwiej, gdyby woda była ciepła... i gdyby coś innego nie zaprzątało mu myśli.
W porządku. – Przemknął koszulką na wolne ramię Opętanego i dotknął nią ubrudzonej wczorajszą krwią szyi. Po nagim ciele spływały co rusz zaróżowione strużki wody, przypominając im obu o konsekwencjach rytuału. ─ Nie hamuj się z mocą. – Mokry, lodowaty materiał zaczął przemykać pod linią jego żuchwy, usuwając ze skóry niepotrzebne zanieczyszczenia. Wyraźnie chciał powiedzieć coś jeszcze, ale urwał natychmiast, wyczuwając większy ruch ze strony podopiecznego. Gdy tylko Shion się odchylił, brew jasnowłosego powędrowała pod biel roztrzepanych włosów, a on sam zerknął na niego z góry, lustrując...
Ale masz brudny pysk. – Chlusnęło, gdy szmata z impetem padła na jego twarz, prędko przemykając jednak na czoło, a potem czerep, przy okazji zaczesując przydługą grzywkę Opętanego do tyłu. Grow gwałtownym ruchem nadgarstków wykręcił materiał, obmywając kosmyki arktycznym strumieniem. Co prawda zdawał sobie sprawę, że po przeleżeniu całej nocy ciało Shiona i tak nieźle się wyziębiło, a dodatkowa niska temperatura cieczy mogła mu tylko przyprowadzić za rękę jakieś choróbsko, brutalnie ładując je do gardła, płuc i zatok -  nie wyglądało jednak na to, by miał z tego powodu zahaczać o konfesjonał.  
Inaczej nigdy się nie nauczysz jej używać – wznowił poprzedni wątek, trąc materiałem tył głowy młodszego wymordowanego. Dopiero gdy miał pewność, że większość pozostałości po ziemi, kurzu i innych, równie drobnych ustrojstwach zostało usunięte, przewiesił ciężki od wody materiał przez brzeg misy i sięgnął po zdezelowane mydło. ─ Wyhartuj się. Najlepiej do tego stopnia, byś nie musiał dławić się emocjami... i nie rozerwał mnie od środka. – Wsunął namydlone palce między posklejane wodą rude pasma i szybko zaczął naprowadzać prowizoryczny szampon, przyglądając się niechętnie ciemnoszarym bąbelkom. ─ Wygląda na to, że (zamknij oczy) – znów chlusnęła woda, wydrzemnięta z materiału ─ dziś pierwszy raz się uśmiechnąłeś. Było miło? – Nabrał raz jeszcze zimnej cieczy, by zmyć resztki środka czyszczącego z głowy Shiona, a potem wreszcie mógł zająć się partią, która go interesowała. Wsunął ciepłe dłonie na jego biodra, przemknął nimi na szczupły  brzuch i objął mocno, dotykając ustami jego szyi. Wargi lekko muskały ranną skórę, gdy wypowiadał kolejne słowa, choć raczej wymrukiwał, niż wypowiadał. ─ Bardzo? Chciałbyś to powtórzyć? – Zaśmiał się, trochę zbyt ochryple, by nazwać to w pełni zdrowym śmiechem, a potem odsunął się, pozostawiając po sobie ponowny, wgryzający się aż do kości chłód. „No już, wstawaj” wymamrotał tak cicho, że nawet wymordowany z wyjątkowo wyostrzonym słuchem mógł mieć problem z rozszyfrowaniem tej wiadomości. Bez względu na to, czy podopiecznemu udało się wychwycić nutę jego głosu czy nie; mdły blask świecy odgonił mrok z dłoni Growlithe'a, gdy sięgał po suchy ręcznik i jednym, niedbałym ruchem zarzucił go Shionowi na głowę. Zrobił to jednak dopiero wtedy, gdy Opętany dźwignął się nieco na nogi (nawet jeśli nie zrozumiał komendy, z pewnością wyczuł chwilę), bo materiał był na tyle duży, że sięgnąłby brązowawej wody.
Objął go prędko w talii i usadził sobie na kolanach, opierając bosą stopę o brzeg misy. Odsunął ją sprawnym ruchem do przodu, do reszty zrywając kontakt młodego z zimnem wody. Nie zdziwiłby się zresztą, gdyby usłyszał szczękanie zębami albo poczuł drżenie ciała, choć wyglądało na to, że jego wyblaknięty Kapturek był na tyle chuderlawy, na tyle drobny i dziecięcy, że zmieścił się cały pod przyniesionym przez Rindou ręcznikiem. Ręcznikiem, który już w pierwszej sekundzie zaczął działać jak gąbka – drobne kropelki wody, które przemykały po ciele wymordowanego, wsiąkały prędko w szorstki materiał.
Growlithe chuchnął mu prosto w ucho i uniósł brwi, przyglądając się schowanej w półmroku twarzy Shiona.
Potrzebujesz rozlewu krwi, by poczuć ulgę – przymrużył ślepia ─ ja również. W pewien sposób, jesteśmy do siebie podobni. – Zawiesił głos, smakując w myślach wypowiedzianych przez siebie słów. ─ Tak. Tylko w pewien. Bo widzisz, nie rozsadza mnie od środka, żyły nie pękają od nadmiaru cieczy, nie czuję ukojenia pozbywając się jej z organizmu. Ironicznie, bo jestem twoim kontrastem, mały. – Shion mógł poczuć, jak klatka piersiowa białowłosego unosi się wraz z nowym wdechem, a potem – w akompaniamencie syku – opada z wydechem. ─ Bo nie potrzebuję rozlewu mojej krwi. Potrzebuję rozlewu cudzej, bym poczuł ulgę. Najłatwiej chyba porównać to do pragnienia. Najpierw czujesz lekki dyskomfort; naprawdę niewielki. Na tyle słaby, że z łatwością da się to zignorować. Dopiero z czasem coś kładzie ci dłoń na gardle. Nie lubisz, gdy ktoś cię za nie chwyta, hm? – Uśmiechnął się z parsknięciem. ─ Ja tego nienawidzę. Ten moment, gdy siłą odcinają ci tlen, gdy zaczynasz mieć wrażenie bezradności, gdy kolana drżą, palce rąk kulą się w pięść, zęby zaciskają. Miałeś tak kiedyś?
Shatarai oblizała długim jęzorem bok pyska.
MIAŁ – syknęła z kąta, choć miała wrażenie, że Wilczur w ogóle jej nie słucha. OCZYWIŚCIE, ŻE MIAŁ. NIEJEDNOKROTNIE. I jej wrażenie było znakomite. Nie słuchał jej.
Wymordowani różnie radzą sobie ze światem. No, leć się ubrać. – Wyplatał go ze swojego uścisku i kiwnął brodą w stronę porzuconej na ziemi koszulki – z pewnością sięgającej Shionowi do połowy ud, jak nie niżej. Dłonie albinosa w tym czasie oparły się po bokach, a on sam zwilżył językiem przesuszoną wargę, próbując przełożyć myśli na mowę. ─ Cudzą krwią potrafię zasklepić rany zadane nożem, eliminuję choroby, tłamszę cierpienie. Regeneruję ciało jak po pstryknięciu palcami. Jest tylko jeden szkopuł. – Niechęć tknęła jego minę, gdy wykrzywiał usta w niemrawy grymas. ─ Nie produkuję wystarczającej ilości własnej krwi, bym mógł przeżyć. Po jakimś czasie organizm domaga się uzupełnienia płynów. Zaciska się wtedy sznur na szyi, gdzieś w oddali tykają sekundy. Co będzie, jeśli nie uda mi się znaleźć źródła? – Głowa przechyliła się na bok, jakby nagle się czymś zaciekawił. Przyglądał się nieustannie Shionowi, katalogując jego ruchy, mimikę, wszystkie emocje upchnięte w sarnich oczach. ─ Mówiłem, że jesteśmy podobni. Obaj dźwigamy brzemię bycia tym skurwysyństwem. ─ Białe zęby błysnęły w ciemnościach, gdy wychyliły się zza warg ułożonych w zadziorny uśmiech. ─ Głodny? Bo ja bardzo.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zimno.
Zacisnął mocniej ramiona dookoła kolan, kiedy poczuł pierwszą falę lodowatej wody. Jednakże skóra powoli przywykała do chłodu, jedynie od czasu do czasu mącąc spokój sporadycznymi dreszczami. Shion siedział spokojnie, nie oponował przed żadnym dotykiem, muśnięciem, pozwalając jasnowłosemu na pełne umycie go, chociaż początkowo zakładał tylko pomoc w oczyszczeniu pleców, czyli miejsca, gdzie nie sięgał aż tak swobodnie. Rana na szyi przestawała boleć, a przynajmniej chłopak nie zwracał już na nią uwagę, z każdą kolejną chwilą czując się coraz lepiej i rześko.
”Nie hamuj się z mocą”
Zacisnął mocniej szczęki, czując dziwne łaskotanie pod skórą. To nie tak, że chciał. On musiał
- Nie chcę nikogo zranić… – wzruszył ledwo zauważanie ramionami.
Kaszlnął cicho, kiedy dostał mokrą szmatą w twarz. Dosłownie. Jedna z dłoni wystrzeliła i przesunęła się po oczach, chcąc zetrzeć resztki wody. Twój nie lepszy, przemknęło zgryźliwie przez jego umysł, ale słowa jakoś wyjątkowo ugrzęzły w gardle, nie chcąc opuścić ciała chłopaka. Zamiast tego westchnął cicho i zmierzwił swoje mokre włosy, chcąc ukryć przed Growem pewnego rodzaju zakłopotanie. To, co mówił, miało w sobie wiele prawdy, ale… ale Shion się bał. Nie tylko używać, ale nawet myśleć o niej. Była dla niego czymś nieokrzesanym, czymś daleko poza jego horyzonty. A przynajmniej był takiego zdania. Przez całe te dwa lata słyszał, że musi poczekać, aż moc się ustabilizuje. Że musi trzymać emocje na wodzy, bo tylko tak nikogo nie skrzywdzi. Ethan mówił….
Otworzył szerzej oczy, kiedy poczuł ciepłe wargi na swojej szyi. „Było miło?
Wstrzymał powietrze.
Bardzo?”
Zacisnął powieki.
”Wyhartuj się.”
Ethana nie było. I już nigdy go nie będzie. Był przeszłością. Teraz liczyło się wszystko to, co jest tu i teraz.
- Tak… - wymamrotał cicho. Tylko on sam wiedział, na co to jedno słowo było odpowiedzią. Być może tylko na jedno pytanie, a może na cały ten jeden wielki burdel. A słysząc śmiech Growa, mimowolnie usta chłopaka poszerzyły się w uśmiechu. - Tak, chcę.
Jeszcze nie wiedział jak tego dokona, ba! On nawet nie wiedział od czego zacząć, ale chciał skupić się na swojej mocy, obierają sobie zupełnie nowy cel, niż miał do tej pory. A ten wydawał mu się wyjątkowo… miły.
- Ale ty też się uśmiechaj. – przekręcił się lekko w misce tak, by móc bez większych problemów spojrzeć na Wilczura. - Widziałem, że umiesz. Wtedy w salonie. Uśmiechałeś się. – woda zachlupotała, kiedy Shion uniósł rękę i palcami, ledwo wyczuwalnie, przesunął po szorstkich wargach. - Pasuje ci. – dodał cicho. Jednak jego twarz szybko zmieniła wyraz, kiedy zdał sobie sprawę, że mógł posunąć się o jeden raz za daleko. Z cichym „A”, szybko zabrał rękę i przycisnął ją do klatki piersiowej, jednocześnie odwracając się tyłem i podnosząc w tej samej chwili, kiedy świat przysłonił mu ręcznik. Instynktownie złapał za jego rogi i naciągnął go na siebie, szczelnie opatulając się nim, przez co wyglądał jak chodzący rogalik.
Nim jednak zdołał zrobić chociażby krok, znów znalazł się blisko wymordowanego. Ostatnio bardzo często znajdował się w takiej lub podobnej sytuacji. I zamiast odsunąć się, tak, jak podpowiadało mu coś głęboko wewnątrz niego, tak na przekór wszystkim, przylgnął mocniej do Growa, szukając w nim ciepła, które emanował. Przymknął na krótką chwilę swoje oczy, wsłuchując się w jego słowa podsycane cichym i miarowym biciem serca. Czyli on też miał problem. Może nie taki sam jak on, ale…
”Miałeś tak kiedyś?
Powoli wyprostował się do siadu i spojrzał gdzieś przed siebie. Wspomnienia jak młot uderzyły w niego. Pamiętał wszystko. Smród upału, potu, gorąco i ból, który rozrywał go od środka. Ale najgorszy w tym wszystkim był chyba strach. Strach, którego po dzień dzisiejszy nie potrafił się pozbyć. Nawet nie zorientował się, kiedy jego ciało zaczęło niekontrolowanie drżeć, a palce same dotknęły jego własnej szyi.
- Ja… umarłem w ten sposób. – odezwał się w końcu po długiej, wręcz namacalnej ciszy. Nie ruszył się z miejsca, nawet w momencie, kiedy wymordowany go popędził. Zamiast tego odwrócił  się w jego stronę, a w brązowych oczach pojawił się dziwny błysk pełen determinacji.  
- Nie jestem silny. Nigdy nie byłem. Jestem tchórzem, który do niczego się nie nadaje. Nawet ostatnio wylałem herbatę, kiedy Matylda poprosiła mnie, żebym zrobił jej jedną, bo bolała ją głowa. Jestem beznadziejny, ale… – zmarszczył lekko brwi i poprawił się tak, że ostatecznie usiadł na nim okrakiem, by móc lepiej spoglądać mu w oczy. - Ale jeśli kiedykolwiek będziesz potrzebował krwi – przyjdź do mnie. Sam mówisz, że mam jej za dużo. Mogę się nią z Toba dzielić. Wiesz, odkąd jestem wymordowanym, często byłem ranny. Ale nigdy nie było problemu z utratą krwi. Dlatego… bo jak mówisz ja mam do ciebie przychodzić i ty mi pomożesz.. to.. to… no. – złapał palcami skrawek jego koszuli i zaczął ją lekko miętosić, próbując ukryć swoje zdenerwowanie. - Też ci chcę pomóc! Jestem twoim sługą, prawda? Wykorzystaj mnie jak tego potrzebujesz. Zawsze przybędę. Gdziekolwiek nie będziesz to cię znajdę. Zawsze cię znajdę, Grow. – zamilkł na chwilę, żeby nabrać powietrza po słowotoku, który mówił jednym ciągiem.
- Dlatego zawsze mnie wołaj, dobrze? Bo.. bo jak się nie napijesz, to będzie z tobą źle, prawda? I nie przeżyjesz, prawda? A ja.. ja.. – w jego oczach zalśniły łzy, kiedy spuścił głowę, zaciskając mocniej palce na już i tak wygniecionej koszuli. - … nie chcę, żebyś umarł. – pociągnął lekko nosem i uniósł jedną z rąk, by przetrzeć oczy. - Dlatego kiedy chcesz, to możesz ze mnie pić tyle, ile potrzebujesz. Dobrze? Nawet bez pytania. No…. U-ubiorę się. – w końcu zeskoczył z jego kolan, jeszcze raz pociągając nosem i szybko podreptał do wskazanych ubrań. Niemalże w ekspresowym tempie naciągnął na siebie podarowaną koszulę, która sięgała przed jego kolana. Właściwie to było bardzo przyjemne uczucie móc wreszcie założyć coś czystego na siebie, a nie rozpadające się w dłoniach rzeczy. Odwrócił się w stronę Growa, przemykając spojrzeniem po jedzeniu i przełknął ślinę.
- Umieram z głodu. – skinął głową na potwierdzenie jego słów.
Chociaż… o jakim głodzie mówił?
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

Chcesz? ─ powtórzył za nim rozbawiony. Wtedy jeszcze trzymały się go resztki tego rozbawienia, bo obserwowanie, jak na najlżejszy dotyk policzki własnego ucznia – mimo mrozu – szkarłatnieją, dla większości byłby wystarczającym powodem, by podrażnić go dalej. Sęk w tym, że następne słowa Shiona odbezpieczyły blokady, za którymi czyhała zniecierpliwiona bestia. Wilczur skrzywił się jeszcze mocniej i przewrócił oczami, wyrażając tym najwyższe pokłady politowania, na jakie stać ledwo wybudzonego faceta.
Przecież często się uśmiecham.
NIE O TO MU CHODZI, ZROZUM.
To o co? Mam sobie wsadzić kij od szczoty w pysk?
Lars mruknął, kuląc do siebie lisie uszy, a jego zwykle przylizane futerko, teraz nastroszyło się dodając jego sylwetce dodatkowej warstwy. Nic już więcej nie powiedział. Po prostu czmychnął w bok i wsunął się za miskę, przylegając całym bokiem, pyskiem i ogonem do jej brzegu – nieświadom nawet, że przez ten nieprzemyślany zabieg, woda w środku okaże się jeszcze zimniejsza. W pewnym momencie uniósł nawet pyszczek, by zerknął nieśmiało w kierunku właściciela, ale Jace zajęty był wtedy Shionem. Szturchnął misę, odsłaniając Larsa i płosząc to niewielkie stworzonko w róg pomieszczenia, prosto do Shatarai i jej wyprostowanej, dumnej sylwetki, mówiącej wokół: „kark możesz mi ugiąć, ale honoru nie złamiesz”.
─ Ja... umarłem w ten sposób.
MÓWIŁAM.
Powiesiłeś się?
Dlaczego nie przyszło mu na myśl, że to ktoś go powiesił, niekoniecznie używając do tego liny? Że może skrępowano mu nadgarstki, a potem jednym, solidnym pchnięciem strącono ze stołka, by sznur zacieśnił się na szyi, którą Growlithe teraz lekko dotknął? Opuszki ledwie muskały skórę, jakby poruszały się milimetr nad nią – wystarczająco daleko, by go nie tknąć, zbyt blisko, by nie odczuwać dyskomfortu.
Nie. To nie to. Nawet jeśli chciał z sobą skończyć, nie powiesiłby się. Jest na to zbyt tchórzliwy, zbyt dziecinny. Nie mógł to też być ktoś przypadkowy – z jakiej racji w mieliby go wieszać? Chyba, że z roli przypadku. Może w coś się zaplątał, może ktoś przypadkiem naskoczył mu na krtań, może... Growlithe cofnął rękę, podnosząc wzrok z jego gardła, prosto w sarnie ślepia, w których odbił się błysk determinacji. Czegoś, co ze świecą szukać u tego chłopaka.
Zamordowano cię – syknął nienawistnie, wbijając paznokcie w grubą warstwę koca, wyostrzając tym samym wcześniej drobne fałdy. Chciał dodać coś jeszcze, ale powstrzymał się, gdy ujrzał ruch warg Opętanego. Wsłuchiwał się w jego słowa z dziwną apatią, ale nie pozostał w pełni martwy; poruszył się, gdy tylko Shion zmienił swoje położenie. Palce wymordowanego wsunęły się na odsłonięte udo dzieciaka, pięły się ku górze, aż nie natrafił na linię wytoczoną przez szorstki w dotyku ręcznik. To źle, że w takich chwilach myślał o czymś inny, niż o wampirzej klątwie?
„Wiesz, że nie możesz” - podpowiadała część trzeźwego umysłu, na co bezkrytycznie miał ochotę znów przewrócić oczami.
Nie w tym rzecz.
Właśnie mógł.
Ta myśl go prowokowała, szczuła, kusiła po swojemu, choć nie posunął się dalej, niż sporadyczne, niewystarczające pocałunki i sam nie był przekonany, co jest powodem tak upartej abstynencji. Chociażby w tej chwili było co najmniej kilka powodów, dla których mógłby nie uszanować jego ciała, wydusić z niego jęk, otrzeć się ustami o najbardziej chronione granice. Drzwi były otwarte, kłódki odblokowane, zero strażników i...
Wykorzystaj mnie.
I mówił to akurat w momencie, w którym Wilczur z marnością przyglądał się jego ciału, wyglądającemu niewinnie zza odchylających się połach ręcznika. Skrawek ramienia, część ruchliwej klatki piersiowej, niewielki element szczupłego brzucha... Z trudem odwrócił wzrok od nagiej skóry, jakby samo podniesienie go wymagało siły, której nie posiadał. Zerknął na niego w momencie, w którym w kącikach ślepi Shiona zabłysły łzy. Czyli wtedy, kiedy po prosty powinien patrzeć mu prosto w oczy. Będzie z tobą źle, prawda? Nie przeżyjesz tego? Urocze, jak bardzo można było przejmować się cudzym życiem; nawet jeśli osoba, do której ono należało, często stawiała je jako wygraną w nierównej grze. „Nie chcę tego...”
Dlaczego nie? – A już wydawało się, że zapomniał języka w gębie.  Suchość w jego głosie przywodziła na myśl wiatr, targający pustynnym piaskiem. Sypnął nim w oczy, cisnąc do nich łzy; w usta, sznurując je; a wszystko to przyprawione nutą nagłej złośliwości. No, mały? Czemu nie chcesz, by padł kat, który to przybliża, to oddala rękę od stryczka, bawiąc się twoim strachem, na nowo denerwując i uspokajając? Który robi dokładnie to, czego prosisz, by więcej nie powtarzał? Który chwyta za gardło, choć odczuwasz wtedy śmiertelny lęk, bo tak przecież zginąłeś? Growlithe podniósł się z miejsca. Nie patrzył na niego, tylko podszedł do jednej ze stert uklepanych w górkę ubrań, pozbył się tego, co miał na sobie,  założył t-shirt, wyciągnął spodnie i przebrał się w nie, jeszcze podczas zapinania paska, wsuwając bosą stopę we wnętrze startych od przodu wojskowych butów z twardą podeszwą. Na myśl od razu przyszedł mu dzień, w którym wbijał Shiona w ziemię i kazał mu zarzec się i zakląć na wszystkich bogów, matki i kochanków, że będzie mu wierny.
I JEST, sarknęła Shatarai, choć w jej głosie nie zabrzmiało nic z dumy względem tego faktu. TAK LOJALNY, ŻE ŚCIĄGA CIUCHY, GDY KIWNIESZ PALCEM, ROZCHYLA USTA, GRZECZNIE PRZYTAKUJE. TAK JAK POWIEDZIAŁ - JEST TCHÓRZEM. NIE DAJE CI NIC WARTOŚCIOWEGO. Wilczyca oblizała pysk i spuściła go, łypiąc od dołu na swojego pana. A JEDNAK CIĘ TO DENERWUJE. CZYM JEST „TO”, JACE?
Nie wkurwiaj mnie, skoro świetnie sama odpowiesz sobie na to pytanie.
Stuknął przodem buta o ścianę, by wbić piętę do jego środka. Nie zawiązał ich. Poprawił tylko w roztargnieniu bluzę, bez słowa wyglądając jak ktoś, kto lada moment ma ruszyć w trasę. I kiedy wydawało się, że za chwilę sięgnie po klamkę drzwi i wybędzie, palce sięgnęły po coś innego.
JACE! – warknęła Shatarai zrywając się na łapy. Obie dłonie Shiona stuknęły niemo o ścianę tuż nad jego głową, z nadgarstkami przytrzymanymi przez rękę Wilczura. TO ZDRAJCA!
Musnął usta Shiona, zadzierając za duży t-shirt, który miał na sobie, by znów wystawić go na zimno panujące wokół. Zadziorny pomruk wypełnił pomieszczenie, opuszki dotykały jego pleców, biodra, badały miękki brzuch, wystające żebra pod napiętą skórą, w końcu kciuk naparł na sutek, drażniąc się z czułym punktem. Nie chciał go wystraszyć. Powiedzmy. Chciał go poczuć, posmakować, usłyszeć. I było to coś, co targało nim od środka, aż wreszcie się złamał i poczuł ulgę. Pocałował go wpierw lekko, potem coraz zachłanniej, aż wreszcie żuchwa poruszyła się gwałtowniej, gdy z mokrym cmoknięciem oderwał się od jego ust. ─ Pieprz się, Shion. Tu. Teraz. Ze mną – wychrypiał, zjeżdżając i głową, i dłonią niżej. Usta otarły się o piegowaty policzek, o szczękę, gardło, wargi rozchyliły się, żeby kły mogły przegryźć szyję, naruszając świeżą ranę, ale niezbyt mocno. Czuł znajome mrowienie w skroniach; słyszał przyspieszone bicie serca, ciepły oddech, dźwięk cichych pocałunków, składanych na odsłoniętej szyi. Ręka płasko oparta na wygiętym w lekki łuk ciele dotarła niżej. Drażnij się ze mną. Paznokcie zahaczyły o gumkę bielizny, ale nie zdjęły jej, choć po drodze prowokacyjnie pociągnęły za materiał. Nie mógł się jednak powstrzymać, by nie zabrnąć dalej. Palce wślizgnęły się między uda Shiona, gdy powrócił do jego ust, świadom, że sekundę przed pocałunkiem może usłyszeć – zaskoczony? - odgłos, niewinne jęknięcie, może nawet własne imię. Shhh. Nie hamuj się. Reakcja na dotyk; na rękę, która przylgnęła płasko do młodzieńczego ciała, niespiesznie przyciskając do niego opuszki, powolnymi, drażniącymi ruchami zaczynając swoją zabawę.
Puk.Puk.Puk.
Może gdyby nie zignorował tego dźwięku, Kaneko nie musiałby wejść do środka. Może obyłoby się bez twarzy Kundla, na której zagościło wpierw zaskoczenie, potem zmieszanie i zawstydzenie. Wyglądał jak ktoś, kogo całe życie okłamywano i właśnie dowiedział się prawdy; a gdy wreszcie zmierzył się ze spojrzeniem Wilczura, który zerknął na niego ledwie kątem oka, przegryzając dolną wargę Opętanego, wszystkie mięśnie napięły się mu, sygnalizując gotowość do ucieczki. Kaneko odchrząknął zakłopotany, szczerze nie wiedząc, co powinien teraz zrobić. Palce zacisnęły się mocniej na klamce, gdy Growlithe urwał pocałunek, wyprostował plecy i wreszcie puścił przygwożdżonego do ściany chłopca. Materiał t-shirtu opadł z powrotem na płaski brzuch i uda, tak samo, jak opadł wzrok Wilczura, który zmierzył intruza nieprzychylnym spojrzeniem.
Kaneko odchrząknął raz jeszcze, odrywając wzrok od twarzy Shiona, by przenieść ją na nowo na białowłosego.
─ Evendell wróciła. ─ Mimo dziwnego uczucia wewnątrz, jego głos zabrzmiał normalnie. Nie zaschło mu w gardle, nie czuł obrzydzenia. Pozostało zaskoczenie i pytanie, którego nie zamierzał zadawać. ─ I raczej się wkurwisz.
Gorzej nie będzie.
─ No to wróciła. Ale nie sama.
Grow podniósł brew.
Jest w ciąży?
─ Nie, nie! ─ Kaneko poruszył rękoma, jakby zaczął tańczyć Aserejé w wersji dla ubogich. ─ Chociaż nie wiem, ale nie wyglądała.
Wilczur warknął.
Kurwa, nie mów, że...
─ No... jest z jakimś blondynem, który ją tu...
Huknęło, gdy Growlithe przepchnął się przez wejście, pozostawiając po sobie tylko suchy odgłos kroków. Kaneko rozmasował ramię, którym poleciał na drzwi i mruknął coś niewyraźnie. Coś w stylu: „nie ma sprawy”, a potem zerknął jeszcze na Shiona.

|| zt → duży salon
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

”Powiesiłeś się?”
Skulił się. Mimowolnie. Pokręcił głową ledwo zauważalnie, zaciskając mocno powieki przyprószone piegami.
”Zamordowano cię.”
Poczuł się, jakby kat właśnie zamachnął się toporem z zamiarem odcięcia jego głowy od reszty ciała. Właściwie nigdy nikomu o tym nie mówił. Nikt nie wiedział jak umarł, jak stał się wymordowanym. Na całym świecie istniały tylko dwie osoby, które posiadały tą wiedzę. On sam i jego morderca. Morderca, któremu przez szesnaście lat ufał. Za którym podążał wzrokiem, wykonywał wszelkie polecenie. Morderca, którego kochał. Został zdradzony. W ten najbardziej brutalny sposób. A w miejscu, w którym kiedyś biło ufne serce, pozostała dziura, którą ciężko było wypełnić. Ale było możliwe, czego był dowodem aktualny stan rudowłosego. Drobne palce przemknęły po jego szyi a wzrok zdawał się być nieobecny, balansujący gdzieś daleko pomiędzy światem rzeczywistym a koszarem przeszłości. Ledwo zauważalnie przysunął się jeszcze bliżej swojego właściciela, jakby chciał ukryć się w jego ramionach przed złem całego świata, jakby to właśnie tam mógł znaleźć wreszcie bezpieczną przystań. Koniec końców skinął głową potwierdzając słowa drugiego wymordowanego. Został zamordowany, chociaż po tym zdarzeniu jeszcze przez bardzo długi okres czasu próbował wytłumaczyć swojego oprawcę. Że chciał dobrze, że nie miał wyboru, że przede wszystkim musiał. Ale prawda była taka, że N I C nie usprawiedliwiało jego czynu.
To moja wina.
Powtarzał sobie wielokrotnie chcąc wrócić do domu. Ale czuł, że nie mógł. Że nie miał już domu. Że gdyby stanął przed drzwiami miejsca, gdzie się wychowywał, to z pewnością pogoniliby go widłami. Był mutantem. Potworem. Odszczepieńcem. Bolało.
- Kiedyś Ci opowiem. – powiedział tak chicho, że jego głos ledwo słyszalnie musnął słuch Wilczura. Przecież go to nawet nie interesuje. - Jak będziesz chciał. – dodał pospiesznie, jakby złośliwy głosik, który mącił mu umysł, skutecznie burzył jakąkolwiek nadzieję na wzbudzenie zainteresowania Wilczura. Zainteresowania, jakim obdarzał innych swoich sług. Mimowolnie wzdrygnął się na samą myśl, a jego własne palce dotknęły jego warg na samo wspomnienie pocałunków, jakimi obdarowywał go wczorajszego wieczoru i dzisiejszego dnia.
Pewnie robi to innym sługom. To normalne. Nie traktuje cię jakoś nad wyraz specjalnie.
Barki nieco opadły, jakby jakiś ciemny cień usiadł na nich, próbując wbić chłopaka w ziemię.
Nie.
Nie powinien nawet o tym myśleć. Nie było mu wolno.  Nie w ten sposób. Zaczynał za bardzo się angażować i przywiązywać. A silne reakcje i emocje były jednostronne. To, jak Wilczur zwracał się do niego było normalne. Robił tak z każdym, pamiętaj.
- Dlaczego? – powtórzył za nim jak echo, po czym wzruszył lekko ramionami. Bo cię lubię. - Bo… – zaczął, ale uciął już na samym początku, zrywając z nim kontakt wzrokowy. Dopiero teraz zszedł z niego, budując między nimi dystans fizyczny. Ślina powoli przemknęła po jego przełyku, wydając się w tym momencie dziwnie toksyczna.
- …. Bo jesteś dla mnie specjalny. – w końcu przełamał ciszę, sięgając właśnie po swoje znoszone spodnie. Głos wydawał się dziwny, jakby nie należał do niego a do kogoś zupełnie innego. Jakby wypowiedziane słowa usilnie chciały pozostać tam, gdzie ich miejsce, bojąc się konsekwencji, kiedy wreszcie opuściły umysł chłopaka. Nie patrzył na niego, wstydząc się, chociaż prawda była taka, że nie miał czego się wstydzić. Ale odczuł dziwną potrzebę opuszczenia pokoju i oddalenia się od tego miejsca jak najszybciej. Nie dostał jednak na to zgody.
Materiał wyślizgnął się spomiędzy palców upadając głucho na podłogę, kiedy drobne nadgarstki zniknęły pod ciepłą dłonią Growa. Zadarł niepewnie głowę, spoglądając na niego w pierwszej chwili myśląc, że jest zły. Ale nie był.
- Co…? – zdążył wykrztusić z siebie, nim poczuł szorstkie wargi na swoich.
Nim mógłby powiedzieć cokolwiek więcej, albo jakkolwiek zareagować, chłód przemknął po jego napiętej skórze, ale chwilę później został skutecznie stłamszony przez ciepły dotyk wymordowanego. Wydało mi się, że czuje go z każdej strony. Jak nasiąka nim, poddaje się temu uczuciu, jak jest nim otoczony, zamykany w gorącej klatce. Nawet nie zorientował się, kiedy wydał z siebie przeciągły jęk pełen rozkoszy, kiedy Wilczur dotarł do jednej z jego sfer erogennych. Jasnowłosy mógł wyczuć, jak pod dłonią ręce chłopaka napinając się i nieco szarpią, jak jego całe ciało reaguje na każde, nawet najdrobniejsze muśnięcie.
”… (…)pieprz się (…) ze mną”
Uchylił powoli powieki, a słowa Growa niespiesznie ocierały się o jego umysł, leniwie wchodząc głębiej i głębiej. Serce pędziło jak oszalałe, brakowało tchu, ciało drżało i osuwało się, bo nogi zaczęły być niepewne.
- Proszę. – wyszeptał, gdy wargi musnęły jego gorący policzek, by ostatecznie dotrzeć do szyi. - Nie chce. – wymamrotał upajany narastającym podnieceniem wymieszanym z zapachem Wilczura. W brązowych tęczówkach coś błysnęło, zamglone ale jednocześnie sprawiające, że wypowiadane słowa traciły na swojej sile.
- Nie drażnij się ze mną. Przestań żarto—GROW! – głos nabrał na sile, gdy poczuł ciepło pomiędzy swoimi udami. Małe ciało szarpnęło się i zacisnęło mocniej uda na „intruzie”, nie chcąc dopuścić jej jeszcze dalej i głębiej.
Pamiętaj, on to robi każdemu.
- Nie chcę! Zostaw! Proszę cię! Grow, naprawdę- zagryzł dolną wargę chcąc powstrzymać cisnące się na jego usta nieprzyzwoite dźwięki. Musiał je stłamsić, choć one i tak uciekały niczym woda przelatywała przez palce.
- Nie możesz… Nie niesprawiedliwe. Nie chcę, żebyś robił mi to samo, co innym. Nie chcę być innymi. Błagam… nie rób mi tego… – nawet nie zdawał sobie sprawy jak bardzo żałośnie teraz wygląda i brzmi.
Płytki i urywany oddech, błyszczące oczy, narastające mrowienie w podbrzuszu i żałosna próba wyrwania się z żelaznego uścisku. Nie chciał tego. Nie teraz, nie w taki sposób, nie w tutaj… Czuł, że jeśli to zrobią, Grow go odhaczy i odstawi pomiędzy inne zużyte książki. I chyba tego bał się najbardziej.
- Nie ty… – cicha, ostatnia prośba, kiedy ich usta na powrót się zetknęły ze sobą, a on w końcu odpowiedział na pocałunek z równą zachłannością co Wilczur.
Puk, puk, puk, puk.
Serce zamarło, a mięśnie sparaliżowały, kiedy do pokoju wdarł ktoś jeszcze. Kaneko. Że też ze wszystkich osób akurat O N musiał się pojawić. Shion nie ruszał się jeszcze przez chwilę, przylegając mocno plecami do, zdawać się mogło, bezpiecznej ściany, nawet w chwili, kiedy Growlithe wyswobodził go ze swojego uścisku. Mijały sekundy, a rudowłosy powoli osunął się na ziemię, gdzie podkulił nogi, wpatrując się to w Growa to w Kaneko. Niczym zaszczuta ofiara przez bestię. I tak poniekąd się czuł.
Żałujesz, że wam przerwano, prawda?
To było chyba najgorsze i najbardziej przerażające.
Uspokajał się nie ruszając z miejsca nawet wtedy, kiedy w końcu został sam. Wsunął drżące palce w rude włosy i zacisnął je na nich, lekko szarpiąc. Wciąż czuł mrowienie na swoim całym ciele, wszędzie tam, gdzie jeszcze parę chwil temu dotykał go jasnowłosy. Wciąż paliło go, wyżerało. Wiedział, że teraz nie spojrzy mu już w oczy. Będzie wiedział. Zacisnął w wąską linie drżące wargi. Nie rozumiał dlaczego to zrobił. A raczej dlaczego zamierzał to zrobić. Wiedział, że należy do niego, ale mimo wszystko coś ukuło go boleśnie w klatce piersiowej. Wżynało się z każdym oddechem coraz głębiej, wywołując zawroty głowy i ścisk w żołądku. Ostatecznie przetarł wierzchem dłoni oczy, zabierając resztki rozżalenia i podniósł się z ziemi. Musiał wyjść stąd. Jak najszybciej. I unikać go przez jakiś czas. Aż zapomną.
Nigdy nie zapomnisz.
Wsunął spodnie na tyłek, i spiął je paskiem, a potem założył dziurawe trampki. Nie mógł tu zostać. Wszędzie go czuł
Wybiegł z pokoju, kierując się przed siebie, w stronę wyjścia.
To zapach, jaki pozostawił na Tobie
Zagryzł wargę, przyciskając dłoń do szyi.
Już wiedział, że nie wróci prze najbliższy tydzień.
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

Na pozór nie minęło dużo czasu. To tylko kilka minut, w czasie których przemierzał korytarze DOGS, niespokojny, wściekły, rozdarty, gotów złapać za gardło każdego, kto wykorzysta je do mowy akurat w tym momencie. Ale jeśli spojrzeć na to inaczej, dogłębniej, to te „kilka” minut składało się z tysięcy sekund, a każda z sekund ciągnęła się niemal w nieskończoność, przedłużając agonię, której nikt nie chciał doświadczać.
Drzwi z hukiem uderzyły we framugę, odcinając ich obu od świata zewnętrznego.
Zabawne, że nikt na korytarzu nie słyszał krzyków po drugiej ich stronie. Tak jakby ściany były zbyt grube, by przepuścić dźwięk, jakby nie było żadnych luk w drewnie – a przecież dźwięki były przepuszczane, a luki pojawiały się notorycznie. Nikt jednak nie zareagował, gdy z pokoju Wilczura wydobyła się seria uderzeń, przeplecionych głuchymi, suchymi buchnięciami, trzaskami, sykiem. Nie patrzono w tamtym kierunku, zaciskano usta, próbowano ignorować. Jakby nic się nie stało, choć, istotnie, dla nich nie stało się nic. Nie mieli o niczym pojęcia, umiejąc dojść jedynie do wniosku, że stało się coś, co ich nie dotyczy, coś, co rozwścieczyło przywódcę gangu, ale to „coś” - jakkolwiek paskudne by nie było – ograniczało się do jego życia osobistego. Tak uważali, dlatego milczeli.
Aż nagle wszystko ucichło.
Palce drgnęły, ramiona uniosły się, gdy sylwetka postanowiła się zgarbić. Czuł na wargach mrowienie, jakby słowa zamieniły się w tysiące malutkich pajęczych odnóży, dźgających go po ustach, obrzydzających zdania jeszcze przed ich wypowiedzeniem. Powoli się wyprostował, przeciągając wzrokiem po zdemolowanej norze. Nie było śladu po Shionie, choć jego zapach był jeszcze dobrze wyczuwalny; zniknęły kartki pod ciężkimi meblami, szuflady zamieniły się w stosy połamanych desek, talerze z jedzeniem zdobiły podłoże w formie malutkich, ostrych kawałków, ubrudzonych szkarłatem wszędzie tam, gdzie przypadkiem Grow się zadrapał.
A pośród tego bałaganu, dokładnie naprzeciwko niego, dokładnie tuż przed nosem, siedziała ona.
Nieruchoma, milcząca, o dziecięcej twarzy, delikatnej skórze, której dotknął, wsuwając opuszki na zabliźniony policzek w niemalże słodkim, czułym geście. Była jak laleczka przy której trzeba uważać, by nie uszkodzić jakiegoś mechanizmu; jak najdroższa porcelana, możliwa do stłuczenia nawet wtedy, gdy przypadkiem odłoży się ją o ten minimalny procent siły zbyt mocno. Uśmiechnął się nagle, czując ściskający się żołądek.
Mój kotek – wychrypiał, głaszcząc ją kciukiem po policzku. Delikatnie, żeby jej nie wystraszyć. ─ Mój mały, kochany kociak. Pamiętasz dzień, gdy się spotkaliśmy? Pamiętasz, gdy wstąpiłaś do DOGS, gdy patrzono na ciebie dziesiątkami różnych oczu, za którymi kryły się niepowtarzalne myśli? – Wsunął drugą rękę na jej twarz, nadal się uśmiechając. Pochylał się nad nią lekko, uważnie, z dziką satysfakcją, z bezczelną wręcz siłą świdrując skryte pod jasnymi włoskami oblicze. Czuł ciepło jej policzków pod dłońmi, charakterystyczne drżenie ciała, widział zaciskające się wargi... Boi się. Ale kto by się nie bał na sam dźwięk własnych obietnic? ─ Pamiętasz przysięgi? – Spochmurniał, jakby ktoś włączył przycisk. Rysy stężały, usta ściągnęły się, a mięśnie napięły. Poczuła drżenie jego dłoni, gdy zaczynał cedzić kolejne słowa: ─ Obiecałaś mi. Obiecałaś lojalność moim zasadom! Obiecałaś, że nie skrzywdzisz żadnego Psa, że staniesz za nimi murem, że obronisz własnym ciałem. Pamiętasz te przyrzeczenia?
Zaśmiał się nagle, puszczając ją i wycofując się na dwa kroki. Dłoń machnęła w powietrzu niewielki łuk, nim obok Growlithe'a nie zamigotał czarny kształt. Wymordowany zdążył jeszcze nadepnąć podeszwą na odłamki szkła, a Shatarai była już gotowa. Wielka, czarna, wściekła. W jej sylwetce kryło się to samo, co w jego oczach. To, czego sama była personifikacją. Zniżyła łeb, gdy oparł o nią rękę, chwytając mocno za sierść na szyi.
Wychodzi na to, że złamałaś wszystkie. – A potem spojrzał na wilczycę i pchnął ją ku drzwiom. ─ Odnajdź Kaneko. – Głos miał mocny, choć w oczach pojawił się dziwny błysk bólu. Usta przez chwilę martwo trzymały się jednego ułożenia, nim nie wziął się w garść, nie odgonił od siebie natrętnych myśli, chcących postawić go przed obliczem wątpliwości. Nie mógł się wahać. Był przywódcą, alfą watahy. Czy byłby godzien swojego stanowiska, gdyby nie był pewien własnych decyzji? Wargi więc poruszyły się na nowo, układając w szorstkie słowa, w czasie których ton na moment tylko zachrypł; na moment, gdy przed oczami stanęła mu klatka ze wspomnień. Wszystko namacalne każdym zmysłem. Szczekliwy śmiech, brązowe ślepia, potargane włosy, następna odpowiedź, która potrafiła zgasić Ino w sekundę. Czyli równie prędko, jak zgasnąć miało życie Kundla, gdy wreszcie padło polecenie: ─ Zamorduj go.
Wilczyca wypruła na korytarz.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Siedziała w milczeniu I nieruchomo. Czekała, aż wróci Growlithe. Zaciskała nerwowo zdrową dłoń na materiale za długiej bluzy, starając się powstrzymać sporadyczne spazmy dreszczy strachu, które przebiegały wzdłuż jej kręgosłupa. Mieszkając na Desperacji poznała co to jest strach, ale dopiero dzisiaj dowiedziała się, że ma kilka odmian. Nie bała się, że Wilczur ją skrzywdzi. Była na to przygotowana, miał do tego prawo. Bała się jego złości i że już nigdy nie będzie tak samo, jak było do tej pory. Że utraciła coś ważnego, chociaż nie chciała źle. Nie była zdrajcą. Przecież nigdy nie zdradziłaby swoich bliskich. Udowodniła to wtedy, kiedy jej ciało służyło jako manekin do tortur, tak samo jak dzisiaj, kiedy ponownie postanowiła postawić się swojemu oprawcy, nie chcąc pisnąć nawet słowa. Szczerze powiedziawszy nie rozumiała dlaczego Growlithe był taki wściekły na to, że przyprowadziła Zero. On ich nie zdradzi. Kochał Growa i chociażby ze względu na niego był gotów do wszelakich poświęceń. Przecież nie było problemu kiedy Nathaniel tutaj przychodził. Tak więc dlaczego nie Zero…?
Skrzyp
Przestała na moment oddychać, a serce mocniej zabiło, kiedy do pomieszczenia powrócił chłopak. Nie spojrzała nawet na niego. Nie odnalazła w sobie na tyle odwagi. Czekała aż spadnie pierwszy cios, poprzedzający następne, chociaż nigdy do tej pory jej nie uderzył. Ale nic takiego nie nastąpiło a zamiast tego, poczuła ociekający fałszywością czuły dotyk na swoim policzku. Wzdrygnęła się niepohamowanie, zdając sobie sprawę, że chyba po raz pierwszy w swoim życiu nie chciała, żeby Grow jej dotykał. Nie w taki sposób.
Niespodziewanie wyciągnęła niesprawną dłoń i wsunęła ją pomiędzy swój policzek a rękę Growa, odcinając go od kontaktu fizycznego z nią, dając jasny sygnał, że nie chce jego dotyku. A potem zaczęły się słowa, pod których ciężarem dziewczynka zaczęła odczuwać, jak się łamie. Wypowiadane słowa bolały, przeszywały ją niczym wypuszczone strzały, niszcząc od środka i dewastując.
Czyli tak o niej myślał? Naprawdę? Czy nie była chodzącym dowodem swojej lojalności?
Ale potem stało się coś o wiele gorszego. Jak na zwolnionym filmie obserwowała przywołanie mary, jak Grow zwraca się do niej i rozkazuje odnalezienie Kaneko.
”Zamorduj go”
Zrobiło jej się niedobrze. To nie takiego Growa znała. Nie takiego pokochała. Nie takiego…
- NIE! – krzyknęła zrywając się ze skrzyni I chociaż noga niebezpiecznie ugięła się pod falą ostrego bólu, to zacisnęła zęby I dopadła do chłopaka, zaciskając jedną rękę na jego ubraniu a drugą jedynie oparła z racji niepełnosprawności.
- Nie możesz tego zrobić! – zadarła głowę, by móc spojrzeć mu w oczy a w jej niebieskim spojrzeniu gwałtownie zaczęły zbierać się łzy.
- Czemu chcesz ukarać kogoś niewinnego, skoro to ja zawiniłam? On nic nie zrobił! To mnie ukarz, nie jego! Zabij mnie, ale jego zostaw! Proszę cię… Nie możesz go zabić. To twoja rodzina. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego, prawda? Ufają ci. Dlaczego chcesz zabić jednego ze swoich? Mnie zabij, błagam, jego oszczędź. On nic nie zrobił. To ja i tylko ja. – z każdym kolejnym słowem jej głos coraz bardziej się łamał, aż wreszcie rozpłakała się tak mocno, że jej płacz przypominał raczej histerię. Padały różne słowa, momentami w ogóle niezrozumiałe, łykała swoje własne łzy i szarpała go za ubranie, jakby to mogło w jakikolwiek sposób pomóc.
- Wiesz, że nie zdradziłabym żadnego Psa, że stanę za każdego z nich swoim ciałem. I zrobiłam to. Nigdy już nie wzbiję się w powietrze, nigdy nie poruszę dłonią, nigdy nie będę normalnie chodzić, o bieganiu nie wspominając. Ale nie żałuję tego. Bo mogłam zrobić coś dla mojej rodziny. I dzisiaj też nic nie mówiłam, kiedy Dedal mnie złapał i wypytywał o ciebie. Milczałam, chociaż widmo tamtego zdarzenia stało się realnie namacalne. Gdyby nie Zero to on… on…. Zero nie jest nam wrogiem! Zrobi dla ciebie wszystko, wiem, że nie skrzywdzi nikogo z Psów. Chciałam cię zobaczyć, bałam się, ciebie nie było, i…i… a sama nie dałam rady iść i… poprosiłam go… – jej głos stawał się coraz słabszy i bardziej zachrypnięty, kiedy jej ciało nieco się osunęło.
- Błagam cię, Grow. Nie krzywdź go. Nie chciałam tego. Nie chciałam cię rozłościć i zdradzić. Przepraszam. Tak bardzo cię przepraszam. Ukarz mnie, nie Kaneko. To ja zawiniłam… błagam.
                                         
Eve
Kotek     Anioł
Eve
Kotek     Anioł
 
 
 

GODNOŚĆ :
Eve, ewentualnie Ewa, Matka Ludzkości, Pierwsza Kobieta na Świecie.


Powrót do góry Go down

─ NIE!
Warknął wściekle.
„Nie”? Jak śmiała podnieść na niego głos? Jakim prawem zaprzeczała jego słowom? Przecież była teraz tylko marnym ochłapem, który lada moment rzuci się zgłodniałym psom – tak czy nie? Growlithe poczuł jak narasta w nim gniew, wypala wszystkie dotychczasowe hamulce, podsyca myśli, które próbował zdusić pod butem. Nie tylko nie dało się ich zgasić. Sytuacja prezentowała się raczej jak oliwa chluśnięta w sam środek paleniska, bo płomienie buchnęły równie gwałtownie, co ciało Evendell, gdy podczas ostatniego, wyłkanego przez drżące usta słowa, noga wymordowanego instynktownie uderzyła o jej zdrową kostkę i posłała wątłą sylwetkę na ziemię.
Chciała śmierci w zamian za ocalenie Kaneko?
Growlithe uniósł stopę i wyprostował ją w kolanie. Zatrzymał się w ostatnim momencie, milimetr od jej brzucha, jakby natrafił spodem buta na nową, niewidzialną płaszczyznę, która ochraniała Evendell przed ciosem. Spojrzał wtedy na dziewczynę, doszukując się czegoś w jej twarzy, ale wiedział – podskórnie - , że było to bezcelowe. Nieważne jak dużo czasu by nie poświęcił, nie znajdzie choćby grama „tego”, a bez najmniejszej dawki pewna część muru była nie do przeskoczenia. Jak się czuła ze świadomością, że w jej dłoniach spoczywał kaganiec? Z nagłym szarpnięciem wycofał podeszwę, odrywając wzrok od jasnowłosej. Milczał, ale kosztowało go to o wiele więcej, niż początkowo zakładał – każda komórka jego ciała wrzeszczała. Czemu sam musiał siedzieć cicho?
Była zdrajcą. Tacy nie powinni umierać na odludziu.
Z tą myślą podniósł z ziemi brudny nóż. Ostrze ledwo odbiło płomień świecy, tłumiąc każdy możliwy blask rdzą i dawien dawno zaschniętą krwią wroga. Poręczna rękojeść wpasowała się w dłoń Wilczura bez problemu, jakby została stworzona specjalnie na jego zlecenie. Pewnie ją chwycił, stając nad powalonym ciałem.
Odsunęła się od ciebie, wiesz? To kwestia wstrętu.
Padł na kolana, uderzając nimi po obu stronach wychudzonej sylwetki, a gdy oparł dłoń tuż przy jej głowie, do reszty zamknął anielicę w niewygodnej klatce. Działał jednak szybko, zdecydowanie. Zawahanie? Nie było. Wsunął dwa palce za materiał bluzy, jaka przykrywała jej pierś i pociągnął brutalnie, otwierając zamek z głośnym zgrzytem, niepasującym zresztą do ciszy, jaka ciężkim kurzem położyła się w pomieszczeniu. Szarpnął jednak mocno, odsłaniając nagą skórę, po której przeciągnął niespokojnym spojrzeniem. Raz jeszcze poprawił chwyt, końcówką broni ledwie muskając wyznaczone przez siebie miejsce – tam biło serce, które lada moment zamilknie.
Nie szkodzi. Lepiej, że zginie z jego ręki, niż czyjejkolwiek innej. Jako jedyny miał pełne prawo ją dotykać, jako jedyny zarezerwował sobie każdą jej część. Choć może lepiej uznać, że „zabrał”, bo w tej jednej chwili zrozumiał, że nigdy nie miał jej na własność. Każdy gest, którym ją obdarzał, był przyjmowany wedle jej woli; każde słowa kodowane, bo lubiła go słuchać. Dziś był pierwszy raz, gdy zanegowała wszystko, zmuszając go – tak, był przekonany, że go do tego pchała na siłę – by postąpił tak, aby ziścić jej zachciankę.
„Zabij mnie”.
Zamachnął się ze świstem, czując, jak powietrze wylatuje mu spod ręki. Zgrabnym, wytrenowanym łukiem nóż poderwał się ku górze aż nad jego głowę, zabłysł raz jeszcze tą samą, ledwie widoczną gwiazdą, a potem opadł gwałtownie. Jeden płynny ruch i jeden urwany wrzask, nim nie wcelował w ziemię, zagłębiając ostrze po rękojeść w brudnej glebie. Głowa opadła na jej ramię, kładąc na nim cały ciężar bezsilności. Zadrżał wściekły, wsuwając palce na materiał bluzy, jaką na sobie nosiła, a potem zacisnął je tak silnie, że pojawiły się widoczne fałdy.
Oczywiście, że w tej jednej chwili był w stanie ją zabić, wbijając sztylet w odsłoniętą pierś. A jednak mimo tej oczywistości tor ruchu ześlizgnął się, a on sam dysząc bezgłośnie na jej skórę, wtulał się teraz w szyję anielicy, nieustannie, jak dziecko wręcz, przytrzymując się szorstkiej tkaniny. Trwał tak krótszą chwilę, rozdarty między wyrysowanymi w umyśle opcjami. Różne uczucia przelewały się teraz w jego wnętrzu, był zdruzgotany i zniechęcony samym jej widokiem, jakby wieki temu ruszyła ku horyzontowi, a gdy zniknęła za jego linią, nie pokazywała się aż do dzisiaj. Nawet jeśli była to tylko kwestia kilku dni, maksymalnie tygodnia lub dwóch, jej obecność, dziwnie namacalna, z zapachem i ciepłem, była dla niego równie niewygodna, co pożądana.
„Zabij mnie.”
Parsknął cicho, z ustami na jej obojczyku, bo sama myśl, że... Nagle się poruszył, przekręcając przy tym głowę na bok. Prześlizgnął się piegowatym nosem po jej szyi, kątem oka zerkając ku twarzy, choć z obecnej perspektywy, nieważne jak by się nie produkował, nie był w stanie jej zobaczyć.
Nie musiała na niego krzyczeć; w tej sytuacji nic nie musiała robić, a jednak bez problemu wytrąciła z jego rąk nahaj, którym podsycał wściekłość bestii. Oddech wciąż był burzliwy, jakby dopiero co stoczył męczącą walkę z dzikim zwierzem; mięśnie napinały się jak struny, wciąż gotowe na przyjęcie ataku z jej strony, co było tak absurdalną rzeczą, że momentalnie prawie wybuchnął śmiechem. Odgłos ten zatrzymał się jednak w ściśniętym gardle, formułując się w przeciągły syk, który prześlizgnął się przez zatrzaśnięte kły.
Mozolnie podniósł się na dłoni, przez dłużącą się chwilę wpatrując w obsunięty materiał bluzy. Lustrował nagie ramię anielicy, nim nie powiódł skrytym do połowy pod powiekami spojrzeniem na zabliźnioną twarz. Wcześniej nawet nie zwrócił na to uwagi, ale teraz był w stanie wyobrazić sobie szkarłatne zaczerwienienie na porysowanym przez blizny policzku. Podniósł rękę, by go dotknąć, ale gdy opuszki musnęły jej skórę, wycofał się gwałtownie, marszcząc przy tym jasne brwi.
Źle. Nie tym razem.
Racja. Już nie. Growlithe przeniósł ciężar ciała na kolana, a potem wsparłszy się ręką o udo, podniósł się z ziemi. Dopiero teraz, niespiesznie lecząc się ze ślepoty, zaczął przyglądać się jej obrażeniom, lecz mimo ich stanu, nie próbował jej pomóc. Wycofał się tylko na bezpieczną – dla niej – odległość, rozbieganym spojrzeniem analizując jej ruchy, co rusz przeskakując z jej twarzy na dłonie, potem nogi i znów do góry, i tak w kółko, aż wreszcie warknął, odwracając głowę na bok, przez moment przegryzając wewnętrzną stronę wargi tak uparcie, aż nie poczuł metalicznego posmaku na koniuszku języka. Otworzył usta, ale żaden dźwięk nie uformował się w słowo. Zamknął je więc na kolejne sekundy, czując ogrom nagłego prostracji.
Nie musiała na niego patrzeć, by poczuć, że zionie od niego jadem na kilometr. Sam wpuścił w żyły kwas i teraz patrzył z rozczarowaniem, jak wszystkie mięśnie padają po kolei, umysł zalewa się dziwnym psychicznym kalectwem, uniemożliwiając mu sklecenie najprostszych zdań. Zresztą, to nawet nie musiały być pełne zdania: wystarczyło kilka liter ułożonych w słowo, które pchało mu się na wargi, a którego nadal nie umiał wypowiedzieć na głos.
W końcu z tego zrezygnował, wiedziony za nos własnym charakterem.
Powinieneś się smażyć w piekle, Jace.
Spojrzał na Evendell.
Nie szkodzi. Lubił ciepło.
Nie będę cię karał – wychrypiał wreszcie, załamany, jak mocno chrzęścił mu głos. Od warczenia struny drżały, nie mogąc utrzymać się na odpowiednich nutach, a gdyby nie zszedł niemalże do szeptu, zabrzmiałby piskliwie. ─ Spłacę swój dług za twoją pomoc. ─ Nie musiał tego tłumaczyć. Przecież trofeum odznaczało się w formie jasnej, krzywej blizny przecinającej jego gardło. Był pewien, że i ona pamiętała ich pierwsze spotkanie; zapach mokrej, parującej ziemi, odgłos krakania i rzężenia wokół, dziwnie jasne, białe słońce, zmuszające oczy do mrużenia się, aż oczy nie zamieniały się w małe szparki, spomiędzy których łypały załzawione oczy. Gdyby wtedy jej dłoń nie spoczęła na jego gardle, ziemia w tamtym miejscu byłaby żyźniejsza.
Jednak nie powinnaś była go tu przyprowadzać... – Zapalczywe spojrzenie rozbłysło w półmroku. ─ Nie jest jednym z nas, czegokolwiek nie powiesz, jakkolwiek nie będziesz błagać i łkać. Wiedział na co się pisze. Wiedział, że jego noga nie może stanąć na moim terytorium, bo żadna relacja nie uratuje go przed panującymi tu zasadami. Nic go nie usprawiedliwia. Bo co? To, że mnie kocha? – żachnął się, pokręcenie rozbawiony. W okamgnieniu twarz spoważniała na powrót. ─ A co ty możesz o tym wiedzieć?
Nie chciał stawać przed wyborem. Jeśli była to kwestia tchórzostwa, w tej jednej sprawie był w stanie przyznać się do lęku. Nogi na samą myśl robiły się ciężkie, a palce zaciskały w pięści, otwierając malutkie ranki na zdartych knykciach. Są światy, których się nie miesza, do których nie można wchodzić bez pozwolenia. Jeśli świat składa się z drzwi, a każda ich para to inny wybór, nowe doświadczenie, myśl, to te miały pozostać dla Lesliego niedostępne. Przechodząc przez nie, wdarł się w niebezpieczną dżunglę, wypchaną jadowitymi wężami, jaguarami i drapieżnym ptactwem. Każda para oczu śledziła jego ruchy i aby uchronić go od ataku, trzeba było cofnąć go poza linię gąszczu.
Nawet jeśli trzeba użyć siły, Jace? Skłamać?
Przełknął ślinę.
To nie jego uniwersum, Ev. Kurwa, gdybym chciał go tutaj, już dawno byłby z nami! – Z gardła wydobył się ponowny warkot, nim nie powstrzymał bluźnierstwa. ─ Ale nie chcę ─ uciął szorstko, błyskawicznie tknięty niechęcią co do dalszej ciągnięcia tego tematu. Nie zrozumie, był tego pewien. Nie było więc sensu tłumaczyć się z uczuć. Od kiedy zresztą próbował je obrazować? Skąd to nagłe rozdrażnienie?
Uspokój się!
Ścisnął mocniej palce, aż przestały drżeć mu pięści.
Chcesz ocalić Kaneko – podjął wątek, sondując konsekwencję tego stwierdzenia. Poczuł się bezlitośnie pusty w środku; wypełniony jedynie ulotnymi echami, prędko znikającymi jak bańki, które natrafiły na cienką końcówkę wystawionych w ich kierunku igieł. ─ Niech będzie. Wezmę na siebie odpowiedzialność za intruza.
„Intruz” ma imię, Jace.
Powieki drgnęły i każdy jeden mógłby przysiąc, że tknęło go rozdrażnienie. Wiedział to doskonale, a jednak nadal wściekał się na myśl, że złamano jego rozkazy. Nieważne, czy był to podrzędny Kundel, czy najwierniejszy mu dotychczas towarzysz – to nadal zignorowanie poleceń, których nie wydawał na odwal. Miały swoje podłoże, niekoniecznie tłumaczone.
Białowłosy wypuścił głośno powietrze przez kły.
Możesz odejść. Bez konsekwencji. To nadal część spłaty, a zrozumiem twój uraz. Zakładam, że nie tego się po mnie spodziewałaś. Cóż. Ja po sobie również.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 10 z 19 Previous  1 ... 6 ... 9, 10, 11 ... 14 ... 19  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach