Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 14 z 19 Previous  1 ... 8 ... 13, 14, 15 ... 19  Next

Go down

Zaskakujące.
Wystarczyły dwa słowa wypowiedziane miększym tonem, prześlizgujące się przez jego skórę i wsiąkające w każdą komórkę drobnego ciała, a umysł chłopaka zaczął powoli rozumieć, o co chodziło Wilczurowi. Strach związany z wizją porzucenia rozmył się, pękł jakby był jedynie mydlaną bańką, niczym więcej.
- Wyciszyć się… – powtórzył bezgłośnie za nim, spuszczając otwarte szerzej spojrzenie. Wyciszyć się. Nie zamierzał go oddać na zawsze, pozbyć się bo się nim znudził czy po prostu już go nie chciał. To było tymczasowe. Dzieciak zadarł głowę wpatrując się w dwubarwne tęczówki, chyba tak naprawdę po raz pierwszy dostrzegając w wymordowanym nie tylko niebezpiecznego drapieżnika, który może zaatakować w każdym momencie, a przywódcę gangu DOGS. Prawdziwego, wzbudzającego respekt, który na swój sposób dba o każdego Psa w grupie. Nawet o takiego szczeniaka, jakim był Shion.
Poczuł coś dziwnego.
Coś, co chyba nigdy wcześniej mu się nie zdarzyło. Drżenie serca przyspieszyło, wywołując uczucie duszności i gorąca, które wgryzało się w jego żyły oraz wnętrzności. Uniósł dłoń i złapał nią nieśmiertelnik skryty pod materiałem bluzy. Chłód metalu przyjemnie podziałał na jego rozgrzaną skórę, nieco go otrzeźwiając.
Co to? Co to za uczucie?
Nie znał tego. Z jednej strony wystraszył się czegoś, czego nie znał, z drugiej zaś… nie było takie złe. A nawet przyjemne. Gdyby tylko potrafił to skonkretyzować. I uspokoić szybkie bicie serca, bo inaczej czuły słuch Wymordowanego wyłapie je. A z tego rudowłosy raczej się nie wytłumaczy. Przełknął cicho ślinę, biorąc kila głębszych wdechów i wydechów. Usta zadrżały, by po chwili pozwolić kącikom ust unieść się w delikatnym uśmiechu.
- Czyli to nie jest na zawsze… – uniósł wierzch drugiej dłoni i przycisnął ją do ust, kiedy roześmiał się cicho. - Czyli będę mógł wrócić do ciebie? – zapytał, choć jego pytanie było retoryczne, i nie oczekiwał jakiejkolwiek odpowiedzi na nie. Tak, wiedział. Wiedział i zdawał sobie sprawę, że jego zachowanie było dyktowane nieświadomym pragnieniem jego atencji. Ale tym razem nie zawiedzie go. Wyciszy się. Nie będzie protestował. Zrobi wszystko, by spoglądał na niego jak na równego, pełnoprawnego Psa. I wtedy będzie mógł zwrócić mu nieśmiertelnik.
- Rozumiem. Teraz rozumiem. – powiedział bardziej do siebie, niż do niego, przekręcając się i na powrót siadając przy szafce, łapiąc za kawałek węgla.
- Co jest po S? – zapytał zerkając na niego przez ramię.
Tylko że wtedy pojawił się na scenie jeszcze jeden aktor.
Z początku Shion nie do końca ogarniał, co tak naprawdę się dzieje i o co chodzi. Chusta. Itarawa. Spojrzenia kierowane w jego stronę. A potem poczuł się, jakby dostał w twarz i zaczynał mieć cholerne deja vu.
- To nie tak! – jęknął wciągając powietrze, spoglądając to na Growa, to na Itarawę.
- Jeden z Kundli przyniósł mi list i chustę od Skoczka. Ale z powodu pewnych moich… ułomności, stwierdziłem, że przyniosę to tobie, Grow. Zwłaszcza, że to chusta Psa. Ale nie wpuszczali wtedy do ciebie nikogo oprócz Sany, więc Itarawa zaoferował się, że ci to przyniesie. Myślałem, że już to zrobił. Mówię prawdę, Grow. Nie kłamię. Przysięgam. – spojrzał w dwukolorowe tęczówki mając wrażenie, że stąpa po cholernie cienkim lodzie. Ale tym razem mówił prawdę. Nie kłamał.
Nie zdradził.
Nie tym razem.
- Itarawa. – zwrócił się w stronę drugiego mężczyzny. - Masz ten list?
-A tak, już. – sięgnął do kieszeni i wyciągnął nieco pognieciony skrawek papieru. Podszedł do Growa i wręczył go mu, a chustę położył na blacie szafki.


Spoiler:
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

Tłumaczył się.
Znów.
Wystarczył jeden krok w złym kierunku, by kłódka puściła.
Usta Wilczura poruszyły się. „Miałeś się wyciszyć.” Ale nie powiedział tego na głos. Bo on, w porównaniu do Shiona, umiał się do tej zasady dostosować. Nie powinien być tym, który mówi o ciszy, gdy w głowie szalał chaos, jednocześnie jednak był pierwszą osoba, która tę ciszę doceniała i znała wszystkie możliwe jej walory.
Gdyby mary zamilkły... choć na chwilę... na moment... byłoby po prostu...
„Mówię prawdę, Grow”.
Wilczur odwrócił twarz, spojrzał wtedy na Itarawę. Mężczyzna stał przed nimi z luźno zwieszonymi rękoma – w jednej trzymał chustę, drugą wkładał już do kieszeni. Jeszcze nim Shion zapytał go o list, pognieciona kartka zawisła przed podniesioną ręką przywódcy. Grow poczuł pod startymi do krwi opuszkami szorstki materiał, gdy chwytał za papier.
Wszystkie listy od Skoczka były równie szorstkie, jak jego usposobienie.
W milczeniu przebiegł wzrokiem po – znanym już – piśmie Pudla, co kilka zdań bardziej marszcząc brwi. W pewnym momencie płomień w kształcie zaostrzonej na górze gruszki buchnął, przybierając większy, chwiejny kształt. Światło wciąż było słabe, ale teraz wystarczające, by doczytać postscriptum ulubionego sekretarza.
Jedynego sekretarza.
Itarawa.
Plecy Itarawy nagle się wyprostowały, ramiona uniosły, dłonie przylgnęły do boków.
Baczność, żołnierzu.
─ Tak?!
Znajdź Ailena. ─ Przy imieniu się zawahał. Nie mów „Kurta”, Jace. Nie jest nim. Nigdy, do cholery, NIGDY nim nie będzie.Niech stawi się u mnie.
Itarawa przytaknął.
─ Tak jest.
A Grow uśmiechnął się, podnosząc z łóżka.
Z trudem.
Odmaszerować.
Kundel kiwnął głową, z ulgą odwracając się na pięcie i ruszając do drzwi.
Wilczur tymczasem przeszedł się po pomieszczeniu, stopą odsuwając na bok posklejane kartki i kilka brudnych ubrań. Spod sterty pogniecionych ciuchów dostrzegł spodnie w stanie krytycznym – dla Desperata wydawały się jednak zszarpane ze sklepowego manekina. Podniósł je, jednocześnie drugą dłonią ciągnąc za sznurek ściskający biodra. Materiał, dotychczas przylegający mocniej do skóry, teraz nieco się obluzował.
Co do ciebie, wrzeszcząca królewno ─ wsunął kciuki za linię paska w spodniach i zsunął je, by zmienić na drugą, wygodniejszą parę. W tej łatwiej mu będzie się poruszać po Desperacji.
Po ziemiach, które zapomniał gnijąc w norze.
To, czy wrócisz, zależy od twoich starań. I możliwości. Będąc nieprzydatnym poznasz gorszą opcję.
Materiał ściągnął się, gdy Grow zacisnął pasek, w poranionych palcach starając się wsunąć jego końcówkę w metalową, zarysowaną przez pazury sprzączkę.
Jeżeli chcesz się na coś przydać, znajdź koszulkę. W międzyczasie...
Avery szczeknęła, kradnąc zainteresowanie Growa tylko dla siebie. Suka znalazła się w niedomkniętych drzwiach, wysoko unosząc przy tym pysk. Na jej szyi znajdowała się obroża – za nią wetknięto kartkę. Po samym zapachu Wilczur wyczuł Arthura. Wyjął papier i klepnął sukę w bok, tym samym nakazując jej wyjście. Treść listu przeczytał, choć pobieżnie, a potem rzucił go gdzieś na ziemię. Wokół i tak panował syf, więc nawet przez myśl mu nie przeszło, by pokwapić się o jakikolwiek „szacunek” dla autora i położyć kartkę na jedynym w pomieszczeniu meblu – nie, żeby na szafce nocnej znajdowało się teraz multum innych rzeczy.
Powiedz mi, jak to jest, że za każdym razem jedyną osobą zamieszaną we wszystkie niepowodzenia i przypadki DOGS, jesteś ty, Shion?
Shion nie kłamał? Głos Growa jawnie demonstrował, że nie wierzy w takie bajki.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wyszedł z tego zaskaująco… gładko.
Z jednej strony powinien czuć się bezpiecznie, bo przecież naprawdę nie miał z tym nic wspólnego. Z drugiej zaś strony… był na celowniku, więc cała wina mogła równie dobrze spaść na niego. Mimo to nie oberwał. Grow go nie zrugał, właściwie nic nie zrobił. Nie uwierzył.
To chyba było jednak najgorsze. Nie uwierzył mu, mimo zapewnień i obietnic, że przecież nigdy więcej g nie okłamie. I do tej pory bardzo dobrze się tego trzymał. Nie kłamał Growa. Był z nim w pełni szczery. Nie do końca.
Zsunął się ze skrzyni, marszcząc delikatnie brwi, będąc totalnie nieobecnym i skierował swoje kroki do prowizorycznej szafy. A raczej czegoś, co chyba miało spełniać taką rolę. Stara, ledwo trzymająca się szafka pozbawiona szuflad z ubraniami siłą powpychanymi. Usta rudowłosego mimowolnie drgnęły, kiedy wyobraził sobie zirytowanego Wilczura siłą wciskającego kolejną skradzioną bluzkę do ciasnej przestrzeni. Jednak bardzo szybko się ogarnął, odchrząkując, kiedy złapał za pierwszą lepszą koszulkę, jak się okazało – czarną z białym napisem w jakimś wulgarnym języku.
Westchnął ciężko  i odwrócił się podchodząc powoli do Growa, jednakże nadal odbiegając gdzieś daleko swoimi myślami. Aż wreszcie na jego twarzy pojawiło się zdeterminowanie, które popchnęło go do przodu, gdy przyspieszył. Złapał za srebrny łańcuszek i wyciągnął go spod ubrania, gdy stanął naprzeciwko swojego właściciela, pokazując mu jego własny nieśmiertelnik.
- Jestem Psem. Nie jestem Kotem, tylko Psem. Nie mogę ci tego jeszcze oddać, ale… ale już niebawem. Wnet ci go oddam. Może i często jestem zaplątany w jakieś mało przyjemne dla DOGS sprawy, ale jestem Psem. Czuję się nim i chcę,  byś i ty wreszcie ujrzał go we mnie. – zamilkł wpatrując się w niego. Nie tłumaczył się. Nie skomlał prosząc i błagając, by mu uwierzył. To, co mówił to była prawda i wierzył, głęboko, że Grow w końcu również mu uwierzy. Kiedyś
Wreszcie przerwał kontakt wzrokowy i wcisnął mu w dłonie koszulkę, po czym wyminął go i ruszył w stronę prowizorycznego łóżka, ale…
… jego ciało samo się poruszyło i przylgnęło mocno do pleców drugiego wymordowanego, oplatając go dłońmi nim ten zdążył nałożyć na siebie górną część garderoby. Słyszał swoje własne bicie serca przemieszane z nienaturalnie wysoką temperaturą ciała jasnowłosego. Jego zapach, unoszący się brzuch, kiedy oddychał, jego obecność. Nie chciał pozwolić, by ten wychodził. Był w opłakanym stanie. Ale wiedział, że nie ma na tyle siły i perswazji, by go powstrzymać. Grow był Wilczurem. I właśnie zagrażało coś niedobrego jednemu z jego Psów. Ciekawe…  czy za mną też by wyruszył
- Uważaj na siebie. – wyszeptał ledwo słyszalnym tonem, kiedy palce zahaczając paznokciami przesunęły się po ciepłej skórze, zgrubieniach blizn, tuż nad paskiem jego spodni. Stanął na palcach i złożył delikatny pocałunek na jego karku.
A potem gwałtownie odskoczył od niego i spuścił głowę, ukrywając czerwoną twarz aż po same uszy pod przydługimi włosami.
- To.. to ja już pójdę. Robić… rzeczy. Mam pewnie dużo rzeczy do robienia. – zabulgotał do siebie i zaczął się kręcić nieco chaotycznie, jakby nie wiedział w którą stronę ma iść.
- Tam jest wyjście… – wskazał ręką w stronę drzwi. - Naucz mnie potem kolejnej litery. Chcę się nauczyć pisać i czytać. N-no to… cześć. – i śmignął jak poparzony znikając w ciemnościach korytarza.
Choć jego czerwone uszy pewnie i mrokach były idealnie widoczne.

| zt x 2 |
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

Stuk.
Stuk.

Leżał bezmyślnie ułożony na łóżku już drugą godzinę, odbijając od ściany małą gumową piłeczkę, lub coś, co przynajmniej przypominało jej kształt i dawało się z powodzeniem rzucać o chropowatą powierzchnię, zamykającą go we własnym pokoju.
Stuk.
Cieszył się jak głupi, że udało mu się wyrwać tego dnia z klatki i spotkać na swojej drodze drugiego zwiadowcę oraz ich jedynego sekretarza. Do teraz czuł mrowienie w okolicach dolnej szczęki, gdzie usytuował się paskudny, bladofioletowy siniec. Uśmiechał się przy tej cholerze zbyt często, żeby teraz nie zebrać za to kary. Czyżby to był subtelny sygnał, żeby powściągać się w emocjach i nie rozkwiecać okolicy swoją uszczęśliwioną mordą, Ai? Obecnie nie była najpiękniejsza i na pewno piękniejszą się nie stanie, jeżeli wykrzywi ją trochę inaczej, niż zawsze.
Stuk.
Stuk. Stuk. Stukstukstuk-k-k…

Nierówno odbita od ściany piłka, przeszła niezgrabnie obok wyciągniętej ręki wymordowanego i potoczyła po pokoju z cichnącym dudnieniem, zatrzymując się gdzieś w okolicach szafy. Rozbrzmiało ciężkie westchnięcie. Nie zamierzał się ruszać, a już tym bardziej wyciągać ręki po zgubę, więc leżał na plecach bóg wie jak wiele czasu, wgapiony w słabo oświetlony sufit. Brzydki, chropowaty i wilgotny sufit, którego ledwie muskało światło stojącej nieopodal świecy. Im dłużej wpatrywał się w tę prawie niczym niezmąconą ciemność, tym chętniej przychodziły mu do głowy wspomnienia. Znużone spojrzenie zwiadowcy nagle stwardniało. Chropowata powierzchnia. Wiedział, że jego sufit jest niedbale wydrążony, niekształtny i na pewno nieprzyjemnie zawilgły. Wiedział to, a jednak teraz wydawał mu się płaski. Płaski i szary, jakkolwiek czarny by nie był. Jego pokój miał szary sufit. Ten pierwszy, jeszcze w centrum M3. Równy, miły dla oka.
Zamknął ślepia.
Stuk.. stuk..
Nie odbijał już piłki. Słyszał kroki. Nie te, które powodowały u niego natychmiastowe wyciągnięcie szyi i zniżenie łba, byleby wyczuć nosem, który z pobratymców przechodził akurat przy jego drzwiach. Te były inne. Wzbudzały w nim to uczucie. „To”, co wszyscy znamy, a przynajmniej to, co Sullivan zdążył poznać bardzo dobrze. Sufit rozpięty nad jego łbem, wciąż był dla niego płaski i szary, chociaż nie ośmielił się otwierać oczu, by móc to sprawdzić. Mało tego. Zaczęło mu się wydawać, że pod zamkniętymi powiekami widzi padający mu na twarz blask. Czasami migał żółtym światłem elektronicznego zegara, innym razem był zimny i zdecydowanie bardziej natężony. W końcu już nie migotał. Nie zniknął, a pozostał. Czuł, że miał mokre palce. Cały jego materac stał się obrzydliwie mokry, a lewa ręka płonęła tak samo świeżym bólem, jak wtedy. Szczęka wciąż go drażniła, ale teraz nie wzbudzało to w nim żadnych przyjemnych skojarzeń z zaprzyjaźnionym sekretarzem. Teraz czuł, że była to pieczęć zimnych, białych ścian na które znowu poczuł jak pada, tchnięty przez niewyobrażalną siłę. Zesztywniał. Do nosa dotarł swąd stęchlizny, fekaliów i krwi, w której od dłuższego czasu tkwił bezradnie rozpięty. Nasiąkały nią ubrania, włosy… może i skóra. Wiedział, że ten pieprzony sufit wciąż był płaski, ale nie przekonał się o tym nawet, gdy zdecydował się otworzyć oczy.
Martwa, pozbawiona gałek gęba zwisała mu tuż przy nosie, zionąc w jego kierunku smrodem zabijającym zdolności oddechowe. Przez jakiś czas nie potrafił wziąć tchu, a jedyne co był w stanie robić, to bezradnie patrzeć, jak cienkie, kostropate włosy trupiej czachy powoli zbliżają się do jego twarzy, w końcu dotknąwszy brody. To nie były zwłoki. Zwłoki nie zaczynają się uśmiechać.
- Ailen?
Niemal podskoczył na łóżku, ze stłumionym, niemo wydanym krzykiem podnosząc się do siadu. Dyszał ciężko, aczkolwiek nim zdążył to zauważyć, ręka z automatu przesunęła się z zajadłością po brodzie, niedelikatnie trafiając w siniec. Salwa bólu wykrzywiła mu twarz i trochę otrzeźwiła. Szybko zwrócił głowę w stronę drzwi.
Itarawa patrzył na niego szczerze zdumiony, wpuszczając do małego pokoiku biedne, bo biedne, ale na pewno żywsze światło pobliskiej pochodni. Zamrugał kilka razy, nie do końca wiedząc czy odnosić się do sceny, której przed chwilą był świadkiem.
- Growlithe chce Cię widzieć u siebie. – odparł krótko i popatrzywszy na młodego z cieniem jakiejś specyficznej troski czy zainteresowania, wyszedł. Oddech Sullivana zaczął powoli zwalniać, choć brunet wciąż nie potrafił przejść z jednej rzeczywistości w drugą. Pierwszym co zrobił, po usłyszeniu zamykających się drzwi, było natychmiastowe spojrzenie w górę. Sufit, wyraźniej oświetlony przez niespokojny płomień świecy, który zaczął dziwnie rosnąć w miarę kolejnych zwidów, był chropowaty, nierówny i ciemny, jak ziemia. Pokój wyglądał normalnie. Spojrzał na własną dłoń.
- Kurwa mać. – syknął pod nosem, wciąż nie potrafiąc do końca uspokoić oddechu. Do zapoconych palców przykleił mu się mały pająk, który pod wpływem zderzenia z ręką wymordowanego, potracił po kolei niemal każdą ze swoich nóg. W kwestii potu… plecy Ailena były całe mokre.
Jesteś cholernie żałosny.
Przestał się bać, a zaczął wściekać. Uderzył prawą dłonią o materac z impetem pozbywając się niechcianych zwłok, jak i zwalając z niej prowizoryczne poduszki, aż jedna z nich nie odbiła się od przeciwległej ściany, z miłym tąpnięciem opadając na ziemię. Gdyby był w stanie sprawnie chodzić. Gdyby był w stanie ruszyć lewą ręką. Gdyby mógł rozpierdolić cały ten pokój w drobny mak…
Co go tak denerwowało?
Bezsilność.


Nie dał upustu swojej frustracji, ale zdążył się uspokoić. Tak wiele rzeczy było źle. Na tyle z nich nie miał wpływu… że aż zaczął się wściekać ilekroć tylko pomyślał o tym, jaki był słaby. Użalanie się nad sobą w niczym mu nie pomoże. Może z tej okazji stopniowo przestawał bać się tego, co każdej nocy widywał na suficie, słyszał we własnym pokoju lub czuł na swoim ciele. Strach go paraliżował, ale złość motywowała. Szkoda, że było to tak niezdrowe i po części wyniszczające. Mógł narzekać na samotność i nudę… ale na to, że się bał…? To było uwłaczające. Być silniejszym. Być bardziej pożytecznym.
Powoli otrzepał się z sennych mar i zaczął rozważać słowa, które powiedział mu posłaniec. Siedząc ze zgiętymi kolanami na materacu, wyrównał nareszcie oddech. Automatycznie w pokoju zrobiło się ciemniej, a wosk świecy przestał się tak panicznie wypalać.
Growlithe.
Cholera.
Delikatnie i niepodobnie do tego z jakim impetem rzucał pościelą o ściany, wstał i spróbował pozbyć się przepoconej bluzy. Zajęło mu to parę dobrych chwil, ale w końcu zarzucił na grzbiet w miarę czystą koszulkę. Rękawy kończyły mu się na łokciach, a ona sama sięgała za tyłek, ale innej nie chciało mu się szukać. Upewnił się czy przypadkiem nie pozostało mu nic nieżywego na twarzy i wyszedł z pokoju, uprzednio zdmuchując ogień świecy.

Od momentu wkroczenia na korytarz, jego myśli zaczęły biec w innym kierunku. Najpewniej w tym samym, do którego teraz zmierzał. Znajdował się na tym samym piętrze, co Wilczur, więc dystans, który miał do pokonania nie wydawał się już tak katorżniczy jak zaliczony dziś (wczoraj? w zasadzie nie wiedział ile spał) spacer. Co nie zmienia faktu, że stopy i tak trochę go bolały, a tempo poruszania Charta było równie zawrotne, co ślimaka na chodniku.
Przystanął tuż przed drzwiami albo raczej tym, co miało funkcję tych drzwi pełnić. Czuł opory, ale nim zdążył je do końca zrozumieć, ostrożnie pchnął drewnianą dechę, nie pukając.
- Hm. – zachrypiał trochę sennym, trochę umęczonym głosem, wpatrując się w sylwetkę Wilczura. Chciał zasygnalizować swoją obecność, ale w zasadzie mógł to zrobić na tyle nieprzekonująco, że ktoś nieobdarzony czulszym węchem, w ogóle nie zauważyłby jego obecności. Nie mówił nic, tylko patrzył. Spod przymrużonych, czekoladowych oczu wysuwało się spokojne, badawcze spojrzenie. Biegło wzdłuż kręgosłupa wymordowanego, lub torsu, w zależności od tego, w jakiej pozycji stał. Wędrowało po piegowatych ramionach, bliznach, także tych nowych, o których nie pamiętał. Zwróciło uwagę na trzymaną w dłoni koszulkę, przetarte spodnie. Dopiero na samym finiszu, zwrócił uwagę na twarz.
Minęło zbyt dużo czasu od momentu pojawienia się w siedzibie do tej chwili, by wiedział jak powinien zareagować na ten widok. Pustka…?
Oparł się o framugę, podpierając o nią nieznacznie przekrzywiony łeb. Nie spuszczał z niego spojrzenia, znacznie zwlekając z wykrztuszeniem słów. W końcu jednak parsknął i uniósł jeden kącik ust w zuchwałym uśmiechu.
- Nie wyładniałeś. – spuścił łeb, wciąż się uśmiechając.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przez całe przedstawienie milczał, co było do niego niepodobne, ale w tym momencie nawet w głowie miał pustkę. Co się, u diabła ciężkiego z rogami zakręconymi jak świńskie ogony, tutaj wyrobiło? Rzecz jasna, Grow był doświadczony – tysiąc lat na karku każdego by wyhartowało. Jednak w walce z czymś tak chaotycznym i nieukształtowanym najwidoczniej nie miał szans, bo nawet w chwili, w której kroki Shiona były tylko oddalonym wspomnieniem wybijanym raz po raz przez stopy mar, ciało nie chciało się poruszyć, kompletnie pozbawione pomysłu na dalsze działanie.
Musiało minąć sporo czasu, aż mięśnie wreszcie się rozluźniły, a on sam warknął pod nosem, kładąc rękę na wcześniej muśniętym karku. Wytarł ślad, nie szczędząc przy tym przekleństw, by finalnie oprzeć dłoń o spodnie i to w nie wetrzeć gest podarowany przez „byłego” członka CATS.
Niedoczekanie.
Jeśli ten mały gnojek sądził, że kilkoma mdłymi słówkami jest w stanie go zauroczyć, jeszcze wiele rozczarowań na niego czekało, ale w tym momencie coś innego zwróciło uwagę Wilczura i zamiast obrzucać Shiona kolejną warstwą Kurew i Pedałów, nos poruszył się, a palce mocniej złapały za wyszukany t-shirt.
Czas się ubrać, Jace.
Słusznie – skwitował białowłosy, z przekąsem uśmiechając się do ściany. Gorzko. Uniósł jednak ramiona, by przeciągnąć tkaninę przez głowę.
„Nie wyładniałeś”.
Na chwilę znieruchomiał i miało się wrażenie, że zastygnie w pozie na kolejne sekundy, ale blokada prędko puściła, ruszając jego rękoma, które chwyciły mocniej materiał koszulki i naciągnęły ją na tors. Choć wcześniej wyczuł znajomy zapach, postanowił się z tym specjalnie nie obnosić. Może dlatego, że ciężko było przewrzeszczeć mary skandujące mu jego imię, a może po prostu chciał mu dać swoje pięć minut w spektaklu, skoro postanowił się wreszcie pofatygować i przykopać to leniwe dupsko. Tak jakby nie mógł tu zawitać od razu.
Pierś Wilczura nagle opadła, a usta wysyczały powietrze w przeciągłym westchnięciu, któremu na pewno daleko było do ulgi. Zirytowanie dało się wyczuć nawet w jego gestach, gdy wreszcie uniósł wyżej głowę i obrócił się przodem do skalanej bliznami mordy młodszego wymordowanego, na kilka dłużących się sekund skanując jego twarz.
Uśmiechał się.
Ten posiniaczony pysk się uśmiechał.
Ile byś dał, by zedrzeć ten durny uśmieszek?
Kącik ust Growa drgnął.
Nie zmądrzałeś – odparował, robiąc bosą stopą krok na gołej ziemi. Było wiele możliwości, szczególnie dla szefa gangu. Mógł wyłożyć glebę ciężkim, wyszlifowanym kamieniem, mahoniowymi deskami, nawet dywanem pod którym czuć by było twardość betonu. Ale on lubił szorstkość piasku, zapach wilgoci i pleśni, zimno matki natury. To mu dawało złudne wrażenie wolności.
Jesteś wolny, Jace? Wolni ludzie robią co chcą.
Przeciągnął drugą nogę po podłożu, bez zawahania zmniejszając odległość dzielącą go od Charta.
Z kim chcą. Jak chcą. Kiedy chcą.
Oparł rękę tuż przy głowie Kurta, pod wyżartymi do mięsa palcami czując nierówność framugi wmontowanej w dziurę – zresztą, dość nieporadnie, jak na Psy i ich inżynierskie umiejętności przystało – a potem opuścił nieco głowę, jednak zamiast spojrzeć prosto w brązowe oczy dzieciaka, przymknął powieki, poddając się w pełni instynktom. Nos wsunął się pod ucho Sullivana, gdy niespiesznie nabierał wdechu, tym samym zapoznając się z wonią jego ciała.
Poprawiając jej zapis w myślach.
Była wciąż znajoma, ale umysł dawno zatarł jej intensywność, sprawiając, że prezentowała się jak rozmyty przez wody napis, niż coś, co faktycznie dało się przywołać ze wszystkimi ostrościami niemal na pstryknięcie palcami. Pod cięższym, kwaśniejszym zapachem doszukał się jednak tego, czego oczekiwał.
„Nie mów na niego >>Kurt<<. Nie jest nim. NIGDY nie będzie”.
Gorący oddech położył się na szyi opętanego, gdy Wilczur w ostatnim momencie stłamsił warkot.
Trenowałeś? – To jedno pytanie sporo go kosztowało, jednak zapach potu był na tyle intensywny, by wręcz drażnić. Jak miał o to nie zapytać? Co prawda wizja trenującego Kurta wydawała mu się irracjonalna, szczególnie po tym, co przeczytał w liście od Christophera, ale co innego mogło się kryć pod takim zmęczeniem?
Co innego mógłby robić za twoimi plecami, Jonathanie?
Szorstki polik Growa nagle otarł się o skroń Charta, gdy ten ściągnął łopatki i uniósł głowę, wreszcie unosząc oczy i krzyżując ich spojrzenia. Dopiero wtedy zastygnięte w rozdrażnieniu usta zmieniły formę; kącik ust uniósł się, drapieżną linią wyrysowując uśmiech.
Może trochę przestrzeni osobistej?
Za diabła.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Widział irytację na twarzy przywódcy, ale nie potrafił porwać się na inne działanie, niż rzucenie jej w głębokie poważanie. Połowiczny uśmiech trwale wpisał się w blady, posiniaczony pysk bruneta i nie opuszczał go nawet, gdy Wilczur odezwał się do niego pierwszy raz. Cholernie dziwne uczucie; stać przed nim i krzywić się w pozytywnych grymasach, usłuchawszy w końcu zachrypiałego głosu, który wedle przewidywań, tchnął pamięć Charta, malując ją o coraz to nowsze szczegóły wspomnień. Piegowata twarz sprzed kilkunastu lat, widziana przed momentem w głowie Sullivana, nabrała w końcu wyraźniejszego rysu i upstrzyła się nowym detalem, którym był wirujący wokół niej dźwięk znajomej chrypy. Ściągnął brwi, choć pochylona głowa i opadająca w dół grzywka, skutecznie zasłoniły ten subtelny gest. Odświeżył sobie każdy szczegół tego obrazu, a mimo to wciąż czuł się obco, wchodząc do pokoju, który przecież niezmiennie kojarzył właśnie z osobą Wilczura. Poczucie odrealnienia wiło się wokół jego myśli, szepcząc mu do ucha, że wizyta wypada w bledszym odcieniu, niż to sobie wszystko wyobrażał, choćby czując pod bosymi stopami zimne korytarze ośrodka. Miało być inaczej i może by było, gdyby z ujrzeniem twarzy, na których mu zależało, nie czekał kilku tygodni.
Po tylu nocach we własnym pokoju udało mu się zgasić te najżarliwsze uczucia. Uspokoić się i wreszcie zrozumieć, że „wrócił”. Stąd nie czuł na policzkach łez. Nie męczyły go drżące dłonie. Język ani myślał się plątać, a ramiona panicznie oplatać wokół szyi brata.
Co nie zmienia faktu, że chciał stanąć w tym miejscu od bardzo dawna.
„Trenowałeś”?
Głupie pytanie.
Spiął mięśnie, czując jak wzbiera się w nim pewien subtelny zalążek rozdrażnienia. Zręcznie ukrył nieznaczne wyprostowanie, z wolna unosząc głowę ku górze. Nie bał się napierającego na niego Wilczura. W zasadzie im dłużej przebywał bliżej niego, tym większą zuchwałością emanował. Nie dawał się przytłoczyć, wpatrując się w różnobarwne tęczówki z pewnością.
- Nie. – krótko. Nie czuł się dostatecznie przekonanym do rozwinięcia tematu. Zawzięcie płonęło w jego oczach, podbite tym samym uśmiechem, które z wolna traciło na delikatności. Od pieprzonych dwóch tygodni nie pragnął niczego innego, jak biegać. Biegać, skakać, wspinać się, bić, uderzać, krzyczeć i wyć. Zamknięto go w ciele piętnastolatka, które na domiar naturalnych ograniczeń, jak nieduża tkanka mięśniowa czy niski wzrost, wydawało się o stokroć bardziej beznadziejne z przemieloną ręką wiodącą oraz poharatanymi stopami, które nawet teraz żałośnie upominały się o odpoczynek. Nieprzerwanie walczył z bólem ściągniętej skóry na szczęce, która promieniowała bólem, ilekroć Ai kusił się na śmielsze okazanie tego, że się cieszył. Frustrowało go to o tyle bardziej, że ani śnił się komukolwiek żalić. Dość, że większość wyceniała go na słabego po samym wyglądzie. Nie musiał nikogo dodatkowo przekonywać narzekaniami.
- Ten drań Hitoshi robił dokładnie to samo, co ty teraz, Grow. – podjął nagle, chowając na moment uśmiech do kieszeni. Zdrowa dłoń pobiegła do sińca na szczęce, jasno sugerując, że wyczerpał na obecną chwilę limit pociesznych grymasów. Potrzebował przerwy. – Kradł mi powietrze do oddychania. Pokój jest mały, ale jeśli cofniesz się o dwa kroki, to może przestaniesz wywierać na mnie wrażenie, jakbyś chciał dostać buzi na przywitanie. – zachrypiał, patrząc się na niego wyzywająco, ale nie potrafiąc ukryć pewnego stęsknienia. Było mu ciężko pod każdym względem, choć możliwość poszczekania Wilczurowi prosto w twarz – tak, jak dawniej – pomagała mu oswoić się z sytuacją, w której nie znalazł się od zbyt długiego czasu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

„Nie”.
To nie.
Jakby trzeba tu było błagań. Grow zresztą nie sprawiał wrażenia kogoś, kto za wszelką cenę postanowi wyszarpywać wszystkie brudy z głowy Kurta, targając je na sam środek dywanu i ostentacyjnie wykrzykując publiczności, by klaskała przy tym syfie. Jak nikt inny zdawał sobie sprawę, że są tematy, które powinny być przerwane już po pierwszej kropce i tym razem nawet jego mina wskazywała na niechęć do ciągnięcia chłopaka za język.
Rozgoryczenie szybko potrafił jednak zakamuflować, już na kolejne słowa Sullivana reagując cmoknięciem.
Jak możesz mówić o innym mężczyźnie, gdy jesteś tu ze mną, księżniczko?
W powietrzu dało się wyczuć „tę” suchość. Ciężką, przytłaczającą i duszącą, jak w trakcie długiej wędrówki przez sam środek nagrzanej Desperacji. Krojenie nożem atmosfery pewnie nie byłoby tu takie niemożliwe, już chociażby ze względu na fakt, że obaj naelektryzowani byli przesadną chęcią pokazania, który wyżej zadrze brodę.
„Kradł mi powietrze do oddychania”.
Grow gwizdnął z uznaniem, unosząc przy tym jedną z jasnych brwi, jakby podobny tekst faktycznie wywołał na nim niesamowite wrażenie.
A to spryciarz – skomentował, na potwierdzenie swoich słów przytakując powoli głową w wyznaczonej na tę okazję powadze, choć nie ulegało żadnym wątpliwościom, że oczy Wilczura aż lśniły od ironii.
Wsadź ten sarkazm w dupę, Jace.
Shat się zjeżyła.
Cała wyglądała jak naszpikowana igłami; dumnie stała w kącie pomieszczenia, przykryta jeszcze gęstszą czernią, jakby sama w sobie nie była wystarczająco mroczna, i patrzyła się prosto na nich. Od góry do dołu skanowała pochylonego nad Ailenem Jace'a, by zaraz nieznacznie przekręcić gałki oczne i przyjrzeć się poobijanej twarzy Kurta Sullivana. To, co jednak prędko wywołało jej uśmiech – jak zawsze ludzki, więc jeszcze bardziej drażniący – to „ta” myśl.
Na pozór byli kompletnie od siebie różni. A jednak widząc siną plamę na żuchwie Growlithe'a, nie potrafiła stłamsić przeświadczenia, że łączyło ich o wiele więcej, niż sami by tego chcieli. To ta przereklamowana nić przeznaczenia. Tyle tylko, że w ich przypadku „nić” okazywała się grubym sznurem zaciskającym na gardle. Im dalej od siebie odchodzili, tym mocniej zacieśniała się pętla.
Nie tak?
Zarechotała pod nosem, przyglądając się temu, jak białowłosy, mimo subtelnej prośby podopiecznego, nawet nie drgnął, przygotowany na tę ewentualność od kiedy tylko wyłapał pierwszy skrawek zapachu młodszego wymordowanego, bo przecież ciało doskonale pamiętało, jak powinno się zachować, nawet jeśli w umyśle już dawno zatarł się obraz twarzy tego małego gnojka i większość wspomnień, jaka ich łączyła. Zresztą, po tylu długich miesiącach miał się tak po prostu odsunąć i „przestać sprawiać wrażenie, jakby chciał buzi na przywitanie”? Niedoczekanie, Sullivan. Twoje pieprzone niedoczekanie.
Jak na złość przysunął twarz bliżej jego twarzy, niemal stykając ze sobą ich nosy, jednocześnie nie odrywając wzroku od jego oczu – w tych prawie kompletnych ciemnościach zdawały się czarne, jak lufy pistoletów.
Grow by się zresztą nie zdziwił, gdyby nagle coś go strzeliło.
Na przykład szlag.
Do diabła, Kurt. – Usta wykrzywiły się, gdy zabrakło słów. Wargi mrowiły od przekleństw, Shatarai podniosła się z siadu i zrobiła krok w ich stronę, ale cofnęła się, gdy Wilczur warknął. Trzask łamanego drewna. ─ Gdzieś ty się szlajał?
Nie napierał na niego. Nie w swoim własnym, pokrętnym rozumowaniu. Jeżeli położył drugą rękę na jego barku, kciukiem wbijając się aż do przesady w odstającą kość obojczyka Sullivana, a resztą palców gniotąc skórę nad łopatką, nie było to obrazem wściekłości, ani – tym bardziej – chęci przyparcia go do muru.
Odwrotnie.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zmrużył z przekąsem oczy.
- Może jeszcze zaczniesz uważać się za mojego księcia? – rzucił twardszym tonem, wymywając z niego jawne rozbawienie. Zadzierał łeb z niezmienną pewnością, ani na chwilę nie spuszczając Wilczura z czujnych oczu. – Z tego co słyszałem, ciebie też zamknęli w wieży, jak księżniczkę.
Słyszał.
Gówno słyszał.
Może nigdy nie wiedział wszystkiego o wszystkim, ale zawsze obijały mu się o uszy przynajmniej te ważniejsze informacje. W obecnej chwili miał mętlik. Sekretarz był przy nim obecny już od pierwszych minut po jego powrocie i zapoznawał go z ważniejszymi faktami. Parę dni później przez mózg przewijało mu się jeszcze więcej informacji i w zasadzie nie powinien narzekać na stan niedoinformowania. Jednak trudno jest operować wiadomościami, które wpierw zostały ci wtłoczone do łba, gdy ścierałeś sobie zęby, żeby nie zawyć z bólu. Alkohol wkrapiany do gardła miał wedle zaleceń lekarskich pomóc. Czy pomógł? Chyba tylko doktorowi, bo od tamtego momentu był tak skołowany, że o ile pamiętał, nawet nie chciało mu się tak głośno szczekać. To, co zasłyszał przed upojeniem się trunkiem, zatarło się jak świeży ślad na śniegu, przyprószony nowymi płatkami spadającymi z nieba. Nierealne informacje w dalszym ciągu wydawały się Ailenowi zwykłą bujdą. Lub inaczej… czymś zbyt obcym, żeby móc się od razu oswoić.
Znowu ta niemoc, co, Ai?
Frustrujące.
Po prostu, kurwa, frustrujące.
Ich nosy wcale nie były niedalekie od zetknięcia. One się po prostu zetknęły, gdy Kurt z premedytacją wychylił łeb do przodu. Porwała go ta kocia słabość, która zamiast się dystansować, chciała poczuć skórę dawno niewidzianej osoby. Zawsze lgnął do ciepła, a o ile nie zawodziła go pamięć, dzierżąca te starsze wspomnienia, niż dwa tygodnie wstecz, Growlithe miał najcieplejszą skórę ze wszystkich znanych mu indywiduum. Szybko doszedł do wniosku, że wcale nie musiał być taki łapczywy, bo Wilczur okazał się hojniejszy w dzieleniu się dotykiem.
Drewno trzasnęło mu tuż przy uchu. Głowa opętanego drgnęła i zwróciła się ku drugiej stronie, próbując uciec od źródła dźwięku. Na ten jeden, krótki moment ich spojrzenie się przerwało, by za moment znowu przeciąć się z nową mieszaniną emocji, przyprawioną delikatną pretensją, ale nawet ona była niezbyt przekonująca. Nie rób hałasu.
Sam chciałeś robić hałas, Ai. Tak krótką masz pamięć?
„Gdzieś ty się szlajał?”
- Na pustyni jest pewien budynek. – zaczął beznamiętnie – Nie znam jego dokładnej lokalizacji. Nie wiem również jak wygląda z zewnątrz. Za to jestem pewny, że tam. Przez cały czas. – dystansował się od tego, co mówił. Uciekał od wszelkich obrazów, które mogłyby zaświecić mu się przed oczami, gdy wypowiadał podobne słowa. Specjalnie darował sobie kwiecistych opisów. Stylizował wypowiedź na dawany raport, a jego raporty zwykle były krótkie i konkretne. Nie, żeby nie miał złudzeń, że wyśpiewanie wszystkiego jak skazaniec go nie czeka. Doczekało już raz, doczekało drugi… kto go zawoła o ten trzeci?
Zmrużył oczy, czując ból napierającej na niego szorstkiej dłoni.
- Żałuję, że minęło tyle czasu. – brakowało mi ciebie. Tęskniłem. Myślałem o was wszystkich przez cały czas. Wasze twarze były głównym motywatorem, dla których w ogóle tutaj stoję. Chcę cię objąć. Chcę cię słuchać, o czymkolwiek będziesz mówił.
To jedno zdanie miało znaczyć więcej, ale czuł, że przez gardło nie przejdą mu podobne ckliwości, jakkolwiek prawdziwe by nie były. Nie chciał unosić się emocjami i chyba pierwszy raz od długiego czasu powstrzymywał się od wyszczekania wszystkiego, co chodziło mu po głowie. Łatwo było powiedzieć komuś, że był brzydki. Że był idiotą, śmierdział i nie szczycił się szacunkiem w jego oczach. Łatwo było mówić, że było się znudzonym, głodnym, zmarzniętym od siekającego deszczu. Ale mówienie o czymś tak osobistym? Obnażenie się z własnej słabości i tęsknoty? Ten świat miał w nosie jego uczucia, więc bez sensu było o nich mówić. Za to nikt nie bronił mu nadziei, że Wilczur odczyta te wszystkie zdania bez żadnych słów. Kto ich w końcu potrzebował, gdy miał jego oczy? Twarde spojrzenie nie było jednolicie pozbawione przekazu.
- Chcę posłuchać od Ciebie co się działo. Głównie z Tobą. – odkleił rękę od posiniaczonej szczęki i delikatnie nawinął sobie na palec długi kosmyk jego włosów, na chwilę skupiając uwagę wyłącznie na nim. Uśmiechnął się kwaśno. Jeszcze przed paroma godzinami mógł to samo robić ze swoimi. – Więcej nie nazywaj mnie księżniczką. Szczególnie, kiedy bardziej ją przypominasz. – wrócił do niego spojrzeniem i obrzucił zaczepnym spojrzeniem. Poczuł się rozbawiony. – Nie chcesz usiąść?
On chciał usiąść.
Bose, zmarznięte stopy nieubłaganie piekły go na całej długości. Przewędrował dziś spory kawał drogi. W ciemnościach nie był w stanie tego stwierdzić – lub też mało go to obchodziło – ale czuł, że chyba znowu pootwierały mu się rany na piętach i palcach.

                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Od kiedy jesteś taki...
Górna warga Growa drgnęła, ale nie warknął. Pokazał tylko zęby i skrawek różowych dziąseł, nim nie zmusił twarzy do przybrania mniej agresywnej postawy, jakby za wszelką cenę próbował pokazać, że nie jest zły.
A był wściekły.
I żadne żarty nie były w stanie ugasić płomienia, jaki powoli zaczynał palić go od środka, wykręcając żołądek, zaciskając gardło, wykrzywiając usta w niesmaku. Jeżeli takim księciem miał być, Kurt z pewnością uciekłby z balu jeszcze zanim zegar wybiłby północ, choć niewątpliwie korona niedługo utrzymałaby się na głowie tak narwanego szlachcica – nawet teraz tylko ostatkiem sił trzymał się tej części siebie, która nakazywała mu zachowywać się spokojnie.
Jak na pierdolonego władcę przystało.
Wpatrywał się w niego, licząc w duchu na to, że nie pojawi się żaden zapalnik, mający spowodować wybuch. Głos Kurta, nawet jeśli zachrypnięty i rzężący, sprawiał mu irracjonalną satysfakcję. Grow co prawda nie tak wyobrażał sobie ich ponowne spotkanie, ale Sullivan przynajmniej był żywy, a to też mieściło się w większość perspektyw, jakie brał pod uwagę – w większości pozytywnych perspektyw. Mógłby być tylko trochę bardziej energiczny, mniej szary, mniej...
„Żałuję, że minęło tyle czasu”.
Tama pękła. Twarz, dotychczas rozdrażniona i pełna gromadzącej się furii, wreszcie zmieniła swoje oblicze. Usta rozchyliły się, ukazując przy tym podłużne kły, a ramiona drgnęły w pierwszym spazmie. Chwilę potem naprawdę się zaśmiał.
Dlaczego? – Z rozbawieniem pokręcił głową, odchylając wolną rękę na bok jak ktoś, kto nie ma już nic do stracenia i odsłania zapraszająco pierś. — Bo ominęła cię cała zabawa? – Ale zaraz wesołość go opuściła; oklapł jak balon, z którego spuszczono powietrze. Dłoń opadła ponownie na ścianę i choć utrzymał uśmiech, to mina katalogowała się co najmniej do wymuszonych. — Czy dlatego, że te dwa lata zabiły w tobie więcej, niż twoje ręce przez całe życie?
„Kurt, widzę to spierdolenie”.
A jednak nie tylko Sullivan trzymał język za zębami, choć szczęki Growa były o wiele bardziej zaciśnięte. Mięśnie aż bolały.
Potrafił się jednak dostosować na tyle, by nie ciągnąć tematów, od których obaj zaczęliby się jeżyć. Starczy, że już teraz ledwo panowali nad całą rozmową, która z kroku na krok zmierzała ku katastrofie. Poluzował, dla lepszego efektu, uchwyt, wpierw przestając ściskać drobne ramię Ailena, a potem ściągając rękę z jego barku, choć zrobił to niechętnie i z widocznym ociągnięciem. Palce zahaczyły o klamkę rozchwierutanych drzwi.
Nie za spore wymagania? – A jednak, mimo postawy, która mogła świadczyć o awersji do mówienia, głowa Wilczura nieco się pochyliła; w przytaknięciu, choć równie dobrze można uznać, że zrobił to po to, by Kurt nie musiał podnosić swojej dłoni zbyt wysoko. Białe włosy pokrywał kurz i zakrzepła krew. — Wpierw daj mi więcej od siebie, młody. – Nos dotknął nadgarstka Ailena w lekkim szturchnięciu. Przemilczał kwestię księżniczki. Daleko mu było do żądnej luksusów panienki, choć nie ulegało wątpliwościom, że w tym momencie tłamsił pewne żądze. Z trudem wypuścił powietrze przez zaciśnięte zęby.
Chcę odpocząć – mruknął, niemal wchodząc mu w słowo.
Ale nie tutaj. Tutaj nie masz szans.
I jak na pstryknięcie palcami, głowa Wilczura wypełniła się obowiązkami, wykrzykiwanymi, wyszeptywanymi i wystękanymi przez mary. Odchylił ją i syknął stłamszenie, przytykając zaczerwienioną rękę do twarzy, pocierając dudniące skronie i kujące kąciki oczu, choć zdawał sobie sprawę, że żaden zabieg nie odciągnie go od tego, co nieuniknione. Jeżeli nie wykończą go myśli, to wykończy go Christopher.
Mam pewnie bardzo – urwał na moment, jak ktoś, kto stracił wątek, ale zaraz pociągnął dalej, przecząc tej teorii: — mało czasu, zanim ktoś mnie dorwie. – Zachrypnięty głos zszedł do szeptu, jakby za sprawą cichszych dźwięków był mniej widoczny dla otaczającego go świata, co w tym momencie było aż zbyt wielką ironią, skoro niedaleko coś zaszurało, jeszcze bardziej wzmagając czujność.
Kroki.
Wchodź.
To nie była prośba, ale – ze względu na wciąż ciche tony – nie dało się tego do końca nazwać rozkazem. Grow był jednak w stanie wepchnąć ciemnowłosego choćby siłą, gdyby miał zamiar się gramolić, bo odległe kroki zaczęły być coraz wyraźniejsze. Gdyby hol wyłożono kamieniem, na pewno odbijałyby się przerażającym echem.
I siadaj. – Wraz z tymi słowami domknął drzwi, przez chwilę po prostu nasłuchując.
Korytarz nagle wydawał się zbyt cichy.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Żałował, że minęło tyle czasu.
Żałował, że powiedział to zdanie.
Z niejasnym wyrazem twarzy obserwował stopniowo narastające rozbawienie Wilczura, nie do końca wiedząc, co sobie o nim pomyśleć. Idąc za przeczuciami, powinien się zirytować. Poprzestał jednak na zdystansowaniu, zdecydowanie chłodząc swoje i tak nieprzekonujące spojrzenie. Growlithe nie był jedyną osobą, która inaczej wyobrażała sobie to spotkanie. Sullivan widział tę scenę tysiące razy we własnej głowie, ale jakby pisaną pod inny scenariusz. Jeżeli ten przebieg miał zależeć wyłącznie od niego, powinien zacząć uważać się za marnego reżysera. Nie porywał się jednak na kolejne wypomnienia, że znowu coś mu nie wyszło. Tych reżyserów było więcej. Więcej, niż ich dwójka w pokoju.
Czy ominęła go cała zabawa? Miał sporo własnej, o czym chciał ponownie zakomunikować w wymijającym słowie Wilczurowi, gdy z jego spierzchniętych ust wylała się kolejna prawda. Twarz bruneta drgnęła, na ułamek sekundy unosząc jeden z kącików ust, tym razem odsłaniając kieł. To nie był uśmiech. To była irytacja. To było podobne skrzywienie, które przybierał na twarzy ranny człowiek, którego dźgnie się palcem w brużdżącą krwią ranę. Growlithe zdecydowanie trafił w dziesiątkę; w sam środek zalanej posoką prawdy. Nawet jeśli cudem stłumił w sobie ostrzegawcze, kocie rzężenie, a wyraz twarzy uspokoił szybko, nie pozostawiając po grymasie ani śladu, spojrzenie chłopaka, jakkolwiek chłodne i nabrzmiałe dystansem… mimowolnie rozjaśniało. Zdziczało, przywdziewając pojedyncze nitki żółtych smug, powoli przytłaczając ciepły, czekoladowy odcień. W pokoju było zbyt ciemno, by mogło zrobić to kuriozalne wrażenie. Niemniej, było widoczne.
Kotłował się od środka.
Czuł, że pieką go dłonie. Natychmiast zabrał rękę od kosmyków Wilczura, nie chcąc, by pokój wypełnił się zapachem palonej keratyny czy swądem rozgrzanej krwi, która oblegała jasne włosy. Tłumienie emocji nie leżało w jego naturze, więc poczuł kolejną dawkę tej cholernej frustracji. Nie, nie będziesz mu krzyczał o wszystkim, co czujesz, Kurt. Masz być silny, a silni nie mówią, co ich boli.
Jak pieprzony pies na łańcuchu, który nie potrafił się zerwać.
- Te dwa lata już minęły. – ton był lodowaty – Ręce dalej mam.
Każdą szalę dało się przechylić.
Oboje ucięli temat.
Kurt wydarł z siebie cięższe westchnięcie, postanawiając z równym impetem wywalić całą złość z głowy, z jakim postanowiła do niego przyjść. Myśl o pozytywach, Ai. Jakby nie patrzeć, mimo wszystko jednak tu jesteś. Stoisz przed piegowatą twarzą. Dzisiaj nawet poruszałeś się trochę żwawiej, niż przez ostatnie tygodnie. Ryj bolał cię od śmiechu… cholera, zjadłeś coś, co nareszcie wyglądało, jak mięso!
„Wpierw daj mi więcej od siebie, młody.”
- A co chcesz, żebym ci dał? – zagadnął, przekrzywiając nieznacznie łeb. – Sekretarz był już u ciebie i wszystko ci powiedział czy nie słyszałeś jeszcze niczego? – zapytał mniej żywo, stopniowo gasząc w spojrzeniu jadowitą żółć. Przymierzał się do zdania kolejnego raportu. Fakty, fakty, fakty… spowiadał się już Hitoshiemu, wyżalił Skoczkowi... nie było dla niego problemem, by opowiedzieć w szczegółach co go spotkało. Problemem było, co to po sobie pozostawiło. Jakie miało dla niego znaczenie.
„Chcę odpocząć.”
„Mało czasu.”
- Mogłeś mnie do siebie nie wzywać, a po prostu do mnie przyjść. – zaczął, wedle słów Wilczura, wchodząc w głąb maleńkiego pokoiku przywódcy. Nie ociągał się, choć przestąpienie z jednego miejsca w drugie zajęło mu zdecydowanie więcej czasu, niż powinno. Rwały go mięśnie. – Do mnie zagląda zdecydowanie mniej osób. – sekretarz już mu powiedział, że domysły Charta z kompletnym olaniem jego osoby były zwykłą bujdą, choć i tak cierpiał na brak gości we własnych progach. Co jakiś czas zaglądały do niego te same osoby. Chris i Matylda. Co prawda mógł to sobie tłumaczyć tym, że lekarz zalecił mu odpoczynek, a jak tu odpoczywać, gdy ktoś co chwila zawraca ci głowę…? No właśnie… - No, i myślisz, że moja wizyta będzie wpisywała się w twoją definicję odpoczynku? Schlebiasz mi.
Pokracznie, bo pokracznie, ale jakoś usadowił tyłek na skrzyni. Ulga dla rozciętych stóp.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Myślę, że jeśli spuścisz z tonu i przestaniesz się zachowywać, jakby ktoś ci włożył ciężki pręt w dupę aż po samo gardło, to będziemy mogli rozluźnić się obaj, mój ty uroczy szaszłyku.
Nie odchodził od drzwi, aż nie nabrał pewności, że korytarz milczy. Zero kroków. Zero szurnięć. Zero oddechów. Nawet zapachu nie dało się wyczuć. Wydawało mi się? Ta myśl bywała frustrująca – tyle nagłych reakcji, tyle gwałtownych środków, a to wszystko po to, by nagle się zaśmiać i machnąć lekceważąco nadgarstkiem?
Majaczysz, Jace?
Shatarai zachichotała.
Biedactwo.
Białe włosy Wilczura uległy pod naporem jego palców. Przeczesał je niedbale, zaciągając większość kosmyków do tyłu, dzięki czemu rejestr terenu nie wydawał się już taki trudny. Nawet mimo lichej świecy, będącej na pograniczu życia i śmierci.
Czego chcę? – podjął nagle przerwany wcześniej temat, dopiero zauważając, że przemilczał w zasadzie wszystko, co powiedział Ailen, a na co mógłby odpowiedzieć. Jeszcze raz, ostatni, wziął głębszy, spokojniejszy wdech, by załagodzić prędkość przewijanych przed oczami obrazów, a potem odwrócił się – tyłem do drzwi, przodem do siadającego ciemnowłosego. Uchylił powieki. Uważniej mu się przyjrzał. Już nie tylko samej twarzy z siną plamą na szczęce, ale całej sylwetce.
Capił krwią.
W tym momencie wzrok wymordowanego trafił z powrotem na twarz rozmówcy.
Informacji. Trochę więcej świata zewnętrznego. – Usta drgnęły, ale nie wypowiedział słów, które przyszły mu na myśl. Odsunął je na bok machnięciem ręki. Shat również cofnęła się na ten gest, a wraz z nią oddaliły się przeklęte szepty. — Nikogo jeszcze nie było, Kurt. – Zaznaczenie tego było dla niego niemal kwestią honoru, jakby uświadomienie dzieciaka leżało w jego obowiązkach, choć w rzeczywistości chciał po prostu postawić sprawę jasno. — Nikogo istotnego – uściślił zaraz, przypominając sobie dotyk ust tego cholernego – CHOLERNEGO, MAŁEGO, SŁABEGO GNOJA – na swoim karku.
Nie będę liczył marudzącej gęby Ourella. Nie wiem, czy po tych wszystkich tygodniach wciąż mogę nazwać go „kimś”. To maszyna.
Nastąpiła pauza, po której miało się wrażenie, że już, zaraz, za moment jego ramiona drgną w kolejnym parsknięciu, ale barki trzymały się sztywno, a szczęka Wilczura mocno się zaciskała, nie dopuszczając śmiechu do racji bytu.
Ale – oparł się o drzwi, aż deski skrzypnęły pod naporem tego nagłego, zbyt dużego jak na ich wytrzymałość ciężaru — jeżeli chcesz, możemy po prostu wymienić się służbowymi bzdetami. Zdasz mi resztę raportów, ja ci zlecę kolejne zadanie i pójdziesz być beznamiętny gdzie indziej. Może tam, gdzie się tak niesamowicie... – Kącik ust ponownie prawie się uniósł, jednak Grow powstrzymał skrzywienie w ostatniej sekundzie. — Wymęczyłeś.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 14 z 19 Previous  1 ... 8 ... 13, 14, 15 ... 19  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach