Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 6 z 19 Previous  1 ... 5, 6, 7 ... 12 ... 19  Next

Go down

- Wiem, że czasem robię z siebie kompletnego durnia, Wilczurze.
Mimo słów cisnących mu się na usta, przełknął je wraz z cichym śmiechem, chcąc zachować marne pozory dobrego wychowania, o jakich zwykle uczono już w podstawówce. Ale czytając tę otwartą księgę pełną negatywów, o jakie wcześniej nawet by go nie podejrzewał, Growlithe coraz bardziej zdawał sobie sprawę, że jego zainteresowanie zamiast maleć, skutecznie wzrasta, a to nie pozwoli mu zbyt długo siedzieć cicho. Wesołość dosięgnęła już zresztą dwukolorowych oczu, gdy wysłuchiwał słów podopiecznego. Znając powagę sytuacji „wszystko” postarał się zdławić już w zalążku. Przynajmniej na tyle, na ile pozwalał mu na to rozwydrzony charakter, a – nie oszukujmy się – widać było po nim, że ledwo stoi w bezruchu i raz po raz połyka kolejne odpowiedzi. W końcu wątłe ramiona przywódcy uniosły się i opadły zaraz w obojętnym geście. Czekał na to zielone światło.
- Gdybyś zdurniał do reszty, nie ograniczyłbym się do paru lekkich trzaśnięć batem, Chris. – Zwiększył nacisk przy użyciu skrawka jego imienia, nadal jednak na niego nie patrząc. Błyszczące w rozbawieniu ślepia skupiły się głównie na zdrętwiałym nadgarstku. Czuł się tak, jakby ktoś wsunął mu pod skórę gruby kij. Poruszanie ramieniem było możliwe, ale to wydawało się być obcym elementem, a nie częścią całego ciała. Trochę drażniło. - Sądzisz, że gdybyś nie miał potencjału, wpuściłbym cię do szeregu grupy? Nie potrzebujemy kolejnych mord do wykarmienia. Jeśli byłbyś doszczętnym kretynem, jedynym użytkiem byłoby rzucenie cię wygłodniałym Dobermanom. – Prawie się powtórzył. W ostatnim momencie zdał sobie sprawę, że słowa „załóżmy, że się o ciebie martwię” same podchodziły mu do gardła, ale – ku chwale niebiosom - uznał, że skoro za pierwszym razem Skoczek ich nie zrozumiał, za drugim zdanie odniesie taki sam skutek – czyli żaden. - Jak widzisz, jeszcze tego nie zrobiłem.
Kciuk przesunął się po wewnętrznej stronie nadgarstka, co jakiś czas mocniej uciskając dane miejsca. Brwi Wilczura ściągnęły się nagle ku sobie, aż pomiędzy nimi powstała niewielka zmarszczka. Jeszcze nie. Choć brzmiało to paradoksalnie – to było nieme zapewnienie, że Skoczek posiadał w stadzie swoje własne miejsce, wygrzany kąt, do którego przychodzono, by prosić o pomoc. Growlithe tylko niektórych aspektów jeszcze nie rozumiał. Puścił nadgarstek, jakby był czymś niepotrzebnym i niechcianym. Znów w tęczówkach pojawiła się iskra, na której przybycie większość wstrzymywała oddech, wiedząc, co oznaczała. Choć impulsywność sama w sobie wiązała się z nieprzewidywalnością, po osobach o słabych nerwach, zwykle widać było, kiedy są już na skraju wytrzymałości i było to coś, co było bardzo schematyczne. Każdy wiedział, że nadejdzie wybuch. Nikt nie potrafił tylko sprecyzować, kiedy dokładnie i to było w tym wszystkim najgorsze. Wystarczył jeden nieostrożny ruch, aby stopa obsunęła się, ciągnąc ciało w otchłań porywczości. Nabrał powietrza przez zaciśnięte zęby, a nim klatka piersiowa na powrót opadła, po ogniu nie było śladu. Nie oderwał jednak spojrzenia od sylwetki Pudla.
- Ciekawi mnie tylko, dlaczego siedzisz cicho, gdy masz coś do powiedzenia. Boisz się? – Kpiarski ton nieco przycichł, gdy Growlithe z cieniem krzywego uśmiechu wzniósł dłoń i wskazał nią drzwi pomieszczenia. - Proszę bardzo. Nikt cię tu nie trzymał. – Opuścił zdrową rękę, nawet odsuwając się o kolejne dwa kroki. Teraz odległość między nimi wynosiła więcej, niż długość ramienia Growlithe'a. Skoczek mógł się czuć o ton bezpieczniej. - Widzieć niezłomny zapał w twoich oczach to dla mnie czysta porażka. Wygląda na to, że straciłem czas na wymierzenie kary, która niczego cię nie nauczyła. Nie chcesz mojej pomocy, to zrozumiałe, choć nie chciałem ci zrobić żadnej krzywdy. - Czyli innymi słowy powiedział to, co mówi każda osoba, która jednak chce to zrobić. - Człowiek powinien uczyć się na cudzych błędach, bo sam wszystkich popełnić nie da rady. – Brew lekko mu drgnęła w prowokacyjnym geście. - Następnym razem bardziej się postaram.

| jeśli wyjdziesz z tematu, to ja też zt

+ zdrętwienie lewej ręki (2/10) |
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

......Potrząsnął krótko głową, nie wierząc, że wpakował się jeszcze w taką rozmowę. Możliwe, że jak ją w samotności przeanalizuje, to zapewne dojdzie do nieco innych wniosków, ale na razie... był zbyt rozkojarzony. Jego myśli podążały w setkach kierunków na raz, niezdolne do skupienia się na jednym, konkretnym wątku. Koniec końców jedynie uniósł rękę, wykonując nią specyficzny gest, ni to stop, ni to mów dalej. Przykucnął, chcąc podnieść swoją koszulę, choć kosztowało go to jeszcze więcej wysiłku niźli przed chwilą. Zacisnął usta w wąską kreskę, niemalże przegryzając sobie język zębami, gdy napięcie mięśni pleców wywołało kolejną eksplozję bólu. Wstawanie było jeszcze gorsze, ale grunt, że mu się to udało. Nawet ów górną część odzieży założył, wiedząc doskonale, iż zdjęcie jej przysporzy mu potem jeszcze więcej problemów. Zakołysał się subtelnie, niezdolny do utrzymania pełnej równowagi i w milczeniu skierował się w kierunku drzwi.
- Growlithe... - odwrócił się - appearances sometimes can be confused*.
Cóż, historia zatacza koło. W jego wypadku, paręnaście razy, bo niejednokrotnie używał tego zwrotu, zresztą, regularnie w języku angielskim, nie wiedząc czemu... w sumie licząc, że zostanie z czasem zrozumiany. Bardzo bardzo późno.
Tak czy owak, wyszedł, wlekąc się powoli do pokoju.
zt


// *Mam nadzieję, że dobrze to zapisałam po ingliszu. Meh, zakończenie też marne, ale rozpisywanie się długo by zajęło.
Tya... mógłbyś określić, ile Christopher będzie męczył się z plecami? Znając mnie albo rzucę za dużo albo za mało fabuł, meh...
                                         
Skoczek
Pudel     Opętany
Skoczek
Pudel     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Christopher Alexander Black (godność przybrana z powodu amnezji!)


Powrót do góry Go down

Nie pamiętał, kiedy dokładnie przywlókł swoje cztery litery i szanowne okolice do pokoju, tak samo, jak nie pamiętał, kiedy zaszedł do magazynu i zwinął parę butelek cennego alkoholu. Dopóty, dopóki nie wpadł na Matyldę, która za tę drobną kradzież nawet przywódcę gangu zdzieliłaby patelnią przez łeb, było dobrze. Teraz wystarczyło tylko odpocząć, odcinając się od całego świata. Nie było teraz nic bardziej atrakcyjnego od solidnego wyspania się. Czuł zresztą ciepło wypitej wcześniej wódki, krążące mu teraz po żyłach. Mieszanie alkoholi zwykle źle się kończyło, ale w tym momencie było mu wszystko jedno. Chciał usnąć, zapomnieć, odpocząć, zwyczajnie się r o z l u ź n i ć. Zacisnął palce na lodowatej szyjce i naparł nagle ramieniem na drewniane drzwi, które skrzypnęły żałośnie, ale uchyliły się pod jego ciężarem.
Zapach starych książek, ziemi i suchoty niemalże buchnął mu w twarz, gdy tylko pokój stanął otworem. Growlithe machnął uzbrojoną w wino ręką, jakby chciał odgonić natrętnego intruza, warknął coś zniekształconego pod nosem i wszedł głębiej, nogą zamykając za sobą drzwi.
W środku jak zawsze panował rozgardiasz. Pokój zresztą nie był pusty, choć Evendell jakiś czas temu musiała się uwolnić, bo jej woń była zaskakująco słaba. Gdzie jesteś, do cholery? ─ przeszło mu marudnie przez myśl, gdy przykładał brzeg naczynia do spierzchniętych warg. Dwie pozostałe butelki postawił na stoliku obok „łóżka”, a sam opadł na skrzynię, wlewając do gardła zimne wino. Pociągnął parę łyków, jednocześnie próbując rozwiązać buta. Palce wczepiły się w splątane sznurówki, a sam Growlithe warknął, praktycznie w połowie przełykania, omal nie się nie krztusząc.
Z rozmachem odstawił zaczętą butelkę na ziemi. Rozległo się ciche stuknięcie, a zaraz po tym dwa trzaski, gdy kolejno oba buty lądowały gdzieś na podłożu, zupełnie już niepotrzebne. Nie była jednak jedyną częścią odzieży, której postanowił się pozbyć. Nakrapiana zaschłą krwią koszulka również zniknęła z ciała wymordowanego i została ciśnięta na podłogę, wprost na stertę pozostałych, zdezelowanych ubrań. Dosłownie chwilę później rozległo się szuranie. Bose stopy wymordowanego przemknęły po porozrzucanych niedbale kartkach, gniotąc je i rozdzierając na przemian, aż w końcu dotarł do niewielkiej, prowizorycznej lampy zawieszonej tuż przy jednej ze ścian. Dotknął knot palcem, zapalając świecę i wpuszczając do pomieszczenia odrobinę światła. Lichy blask oświetlił jego twarz, ale całego pokoju nie dał rady objąć. Trochę tylko odgonił mrok, który teraz przyczaił się we wszystkich możliwych zakamarkach, nadając niektórym przedmiotom praktycznie żywych kształtów.
CIĘŻKI DZIEŃ, PRAWDA? ─ zapytał głos Growlithe'a.
Chłopak z palcami wplecionymi w białe kosmyki ziewnął, nie kwapiąc się, by zasłonić usta ręką. Ciężki?Był cholernie męczący, a najgorsze w tym wszystkim było to, że mieli szpiega. Teraz tylko pytanie, czy Ethel i Zombie poradzą sobie z zakopaniem wyszczekanego intruza.
Jak to było?
„Ilu swoich zabiłeś?”
Mary zamruczały, przebijając się jedna przez drugą. Cały czas kłębiły się w kątach, falując i drżąc z emocji, praktycznie czekając na okazję, by wyrwać się z uwięzi.
NAJPIERW TA LASKA ZARAZIŁA CIĘ JAKIŚ SYFEM... - zaczęła któraś ze zmor bardzo cicho, jakby niepewnie. Wręcz ostrożnie. Czyli nie tak, jak powinna. Zrobiła się podejrzana przez własną, nienaturalną dla Growlithe'a łagodność.
Zaraz. Czy on przypadkiem nie powinien łyknąć lekarstwa?
Dłoń automatycznie padła na niewielki woreczek, przymocowany do paska spodni. Wsunął do niego palce i wyciągnął niewielką fiolkę.
PÓŹNIEJ OKAZAŁO SIĘ, ŻE JAKIEŚ PCHLARZE SIEDZĄ CI NA OGONIE...
Zdjął zawleczkę...
RATUJE CIĘ KUMPEL I JESZCZE DOCHODZI DO D Z I W N E J SYTUACJI.
...i przykładając naczynie do ust przechylił je drastycznie i wypił dwa łyki.
A TERAZ JESZCZE MIESZASZ ALKOHOL Z LEKAMI.
Fiolka wróciła na swoje miejsce, tak samo, jak na miejsce wrócił Wilczur. Zabrał po drodze ciemnozieloną butelkę i opadł ciężko na skrzynię, opierając się plecami o zimną ścianę.
ŻYCIE CI NIEMIŁE ─ odezwała się Shiva z wyraźnym przekąsem.
Zmarszczył lekko brwi, gdy zawtórowały jej inne mary.
NIEMIŁE.
NIEMIŁE!
NIEMIŁE!
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

......Skoczek, tuż po spotkani z łowcą wstąpił do kryjówki, by ogarnąć trochę papierkową robotę. A taki przynajmniej był plan. Skończyło się na naprawieni paru łóżek polowych (a mówił, że po nich się nie skacze), przytarganiem rannej, upartej (wystające żebra to wcale nie powód to płaczu, Christopher, jazgotała Rainbow) dobermanki do medyka, spisaniu potrzebnych rzeczy "do kuchni" dla Matyldy (bo jej nikt nie odmawia) i dokonaniem kolejnego spisu członków organizacji (ilość kundli czasem wystawiała na olbrzymią próbę jego pamięć). Gdy w końcu ponownie wylądował w swoich pokoju, zabrał się za uzupełnianie listy umiejętności poszczególnych Psów. Uczniowie i nauczyciele. Po skończeniu została mu już tylko jedno... dostarczenie tych papierów do Wilczura.
Pudel z trochę nietęgą miną skierował się do nory Wilczura. Miał dobrą pamięć (i wyobraźnię), więc bez większego trudu niejednokrotnie dokonywał analizy swojej ostatniej wizyty w norze Growlitha. Nie napawało go to optymizmem.
W końcu Christopher stanął przed drzwiami "legowiska" Wilczura. Zapukał. Trzy mocne, pewne puknięcia. Co innego, że ręka, w której trzymał papiery, lekko drżała. To nie był strach. Cóż, jeszcze nie. Nerwy. Pudel był spięty, co w jego wypadku objawiało się sztywnie wyprostowaną sylwetką i nieco dygoczącą prawą nogą. Przez to też czasem drżała mu dłoń. Uciążliwe, ale do przeżycia.
Tuż po zapukaniu odczekał parę sekund, zanim wszedł ostrożnie do środka (zakładając, że były otwarte, a nie zabarykadowane; w innym wypadku po prostu cierpliwie czekał). Uważnym spojrzeniem obiegł pomieszczenie, dopiero po chwili wychwytując sylwetkę przywódcy. Mimowolnie wziął parę głębszych wdechów, z niejakim niepokojem analizując zapachy. Nie miał tak dobrego węchu jak wymordowani, których zwierzęcą formą były wszelkiego rodzaju psowate, czy też kotowate, ale i tak miał ten zmysł znacznie wyostrzony. W porównaniu do zwykłego człowieka, rzecz jasna. Z racji zmieniania się w harpię, znacznie lepiej widział, chociaż i tak dopiero po przemianie przypominał sobie pełnię tych możliwości.
Wracając jednak do meritum; Pudel dopiero po chwili zorientował się, że gapi się w klatkę piersiową Wilczura. Również dopiero po paru sekundach uświadomił sobie, że ów tors nie jest zakryty koszulką. Chociaż nie był skrajnie pruderyjny, czy też nieobeznany z nagością, to i tak od razu, jak na komendę, podniósł wzrok na twarz Growlitha.
- Przyniosłem spis umiejętności Psów. Plus raport z ostatniego tygodnia dotyczący zapasów w kryjówce - zaczął ostrożnie, przenosząc naprzemiennie swój ciężar z jednej nogi na drugą.
Skoczek, dla własnego dobra, nawet nie poruszył tematu alkoholu, chociaż potrafił rozpocząć chemiczną gadaninę na ten temat. O wzorach etanolu. Zagrożeniach. Procentach, kiedy coś zaczyna się dziać. Jakby się postarał, to obliczyłby, ile w przybliżeniu procentów ma we krwi Wilczur. Jednak wolał na ten temat milczeć. Chociaż diabli wiedzą, jak długo to potrwa.
- Rainbow zaczęła chyba sama polować na CATS - rzucił jedynie, aczkolwiek nie był do końca przekonany, czy w tym momencie wymordowany jest w stanie jakkolwiek na to zareagować.
Cóż, wzrok Pudla powędrował na rysunki porozwalane na podłodze. Ostatnio nie przyglądał się im zbyt dokładnie. Jakoś nie miał ku temu okazji.
                                         
Skoczek
Pudel     Opętany
Skoczek
Pudel     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Christopher Alexander Black (godność przybrana z powodu amnezji!)


Powrót do góry Go down

Wiesz, ile minęło czasu, Jace?
Dwie butelki.
Minęły dokładnie dwie butelki.
Białowłosy przesunął wierzchem dłoni po ustach, przyglądając się pokojowi.
Kartki były wszędzie, tworząc w zasadzie nową, osobną warstwę podłogi. Kredki, węgiel, długopisy ─ używał wszystkiego, bazgrząc najrozmaitsze postacie, w najróżniejszych sytuacjach. Grzeczne dziewczęta opierające się o barierkę, przed wejściem do elitarnej szkoły zaraz obok szkicu gwałtu na zdecydowanie zbyt młodym chłopcu. Zwierzęta, rośliny, budynki, kubki, lampy, ledwie zaczęty rys i wycieniowane co ostatniego elementu papieru. I o ile żadna z przedstawionych akcji nie była do siebie choćby w drobnym stopniu podobna, to bohaterzy, jacy się tam pojawiali już owszem. W zasadzie każdy miał skrzydła, a znacząca ich część ─ jeśli Growlithe chwycił za kredkę ─ owładnięte szkarłatem oczy.
Skoro o oczach mowa, w dwukolorowych tęczówkach Wilczura pojawił się właśnie jakiś kurwik zdenerwowanie. No masz. Akurat wtedy, gdy otworzyły się drzwi, a w wejściu stanął Skoczek. Czy raczej ktoś, kto początkowo był wielką plamą na czerni, a kształtów nabrał dopiero, gdy Growlithe podniósł się bardziej do siadu i wytężył wzrok. Zmrużył ślepia, wywalając nieco szczękę do przodu i z mordą jaskiniowca przyglądał się osobie, która oczywiście nie dała mu świętego spokoju.
Tak, mhm ─ bąknął pod nosem, bardziej do siebie, niż do niego i zerknął na trzymaną w ręce butelkę. Na jej dnie z każdym ruchem kołysała się odrobina wina, ale nie tknął już tego. Nie czuł się jeszcze przesycony trunkiem, co prawda, ale towarzystwo skutecznie wybiło mu z głowy pijackie zabawy. Ha, żeby było zabawnie, uważał, że jest w pełni trzeźwy. Położył naczynie na brzegu skrzyni, nawet nie zauważając, że ustawił je na krawędzi, aż butelka zachwiała się i...
Growlithe wstał.
… spadła z trzaskiem.
W zasadzie ledwo go słuchając, Wilczur poczłapał do „Przynieś-Podaj-Pozamiataj” i jakby nigdy nic zarzucił mu ramię na kark. Ciężka łapa opadła na bark Skoczka, od razu przygarniając do siebie i praktycznie przytulając policzek do jego skroni. Palec wolnej, zabandażowanej dłoni, postukał w plik kartek z trzy razy, nim jasnowłosy zmarszczył brwi i zadarł do góry jeden z papierów, lustrując wzrokiem pismo Pudla. Wyglądało dokładnie tak, jakby czytał. Albo jakby bardzo próbował to zrobić, ale coś poszło nie tak.
Też tu jesteś? ─ wymamrotał niewyraźnie, przeciągając ostatnie słowo, jak durny dzieciak z podstawówki. „Jeeeeeesteś..?” Chris mógł nagle poczuć, jak ciężar ciała na jego ramieniu skutecznie się zwiększa, gdy Growlithe oparł się o niego praktycznie całym sobą, jednocześnie próbując chwycić w palce drugą kartkę, żeby odszukać najwidoczniej szczególnie interesującą go osobę. Na marne. Kartki wydawały mu się wręcz sklejone. Cholerstwo. Po co je sklejał? Żeby mu zrobić na złość? Ostra woń alkoholu natychmiast musnęła czoło niższego wymordowanego, gdy Wilczur westchnął. Zrobił to jednak tak nerwowo, że powietrze musiało prześlizgiwać się przez zaciśnięte zęby, wydając przy tym cichy syk.
„Rainbow zaczęła chyba sama polować na CATS”.
Growlithe zmarszczył brwi, jakby bardzo się nad czymś zastanawiał.
No niiee wieeeeem, Chriiaass... ─ Zaśmiał się, uderzając ręką o zwichniętym nadgarstku prosto w pierś Pudla. Najwidoczniej już zapomniał o nieudanej misji znalezienia obiektu-zainteresowania w spisie. ─ Ja jąą wolałem w blondzie.
Ha?
Przekręcił głowę, opierając na moment brodę o głowę Skoczka i rozejrzał się zaspanym spojrzeniem dookoła.
Ha!
Są. Wysunął stopę, jeszcze bardziej naciskając na drobniejsze ciało, żeby nie stracić równowagi i pchnął nogą drzwi, które posłusznie ponownie opadły na ścianę.
Wiidzisz? ─ Miękkie kosmyki przesunęły się po policzku sekretarza DOGS, a głowa opadła ponownie, znów opierając się o głowę Skoczka. Chwycił plik kartek w palce. ─ Zamknęły się. Teraz już nie możesz wyjść. ─ Dosłownie wyszarpał spis i rzucił go na podłogę, jak wszystko, co wpadało mu w ręce. W tym syfie tylko on mógł się odnaleźć, choć ciężko uznać, czy w tym momencie znalazłby własną rękę, co dopiero jakikolwiek szmyrgnięty byle gdzie przedmiot. ─ Chodź... no... ─ Zmarszczył czoło, odsuwając się wreszcie od wymordowanego. Barkiem od razu natrafił na drewniane drzwi, opierając się o nie i krzyżując ręce na piersi. ─ No Chris.
W tym samym momencie cały pokój dosłownie mu podskoczył, ale ─ o dziwo ─ Growlithe trzymał się dzielnie na nogach. Nie chwiał się, nawet się nie kołysał. Tylko oczy miał zamglone, z czarnymi cieniami tuż pod matowymi tęczówkami. Jeśli ktokolwiek by go teraz posądził, o odcinanie Skoczkowi drogi „ucieczki”, pewnie miałby rację, choć niekoniecznie można mu było zarzucić robienie tego świadomie. Wyglądał raczej, jakby za wszelką cenę próbował skupić się na myślach, ale te ─ za każdym razem ─ wymykały mu się, pozostawiając na opuszkach palców drobny podmuch wiatru.
Okrutna lekkość bytu, ale spokojnie. ─ Szczupłe barki uniosły mu się i opadły w obojętnym geście. ─ Nie ma obawy, nie mam pojęcia co robię. ─ I jak na zawołanie wskazał ruchem głowy na skrzynię, u której podnóża walały się teraz kawałki szkła. Natomiast usta Wilczura  uniosły się w zachęcającym uśmiechu, któremu daleko jednak było do życzliwego. ─ Ostatnio nie udało nam się porozmawiać, hm? Hmm... Strasznie szybko... uciekaaasz. Najpierw każesz się ratować, rzucasz się po stołach... a potem jeszcze łamiesz mi rękę... i tyle cię widziano... Jesteś jakimś mordercą? Napijesz się czegoś? Mam... ─ Piegowaty nos zmarszczył się, gdy głowa przekręciła się na bok, a spojrzenie odszukało jedyne płynne substancje w tym pomieszczeniu. Otwarta już co prawda butelka, do połowy wyżłopana, stała na nocnej szafce, z drobnymi przebłyskami płomieni świecy przemykającymi po bordowej powierzchni. ─ No... coś tam. Wypij sobie. Od razu będziesz chciał ze mną gaa-dać. Bo chyba nie powiesz mi, że przyszedłeś tylko po to, żeby... ─ ściął się lekko, z nieco uchylonymi ustami. Zaraz przesunął po dolnej wardze czubkiem języka i kiwnął głową, aż niesforna grzywka opadła mu bardziej na oczy. ─ Po co ty tu w ogóle przylazłeś, do diabła? ─ warknął, rozplątując ramiona i stając o własnych siłach.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pudel wzdrygnął się krótko, słysząc dźwięk upadającej butelki. Poruszył się niespokojnie, czujnie obserwując poszczególne ruchy Wilczura. Mimowolnie poczuł, jak tętno gwałtownie mu przyśpieszyło, chociaż teoretycznie jeszcze nic się nie stało. Jednak miał już szósty zmysł do kłopotów... chociaż niewątpliwie odzywał się on zdecydowanie zbyt późno, alarmując go rozleniwionym szczekiem w mało dogodnych momentach. Dlatego też widząc, że Growlithe podchodzi coraz bliżej, Skoczek miał specyficzną chęć dania kroku w tył, ale ponoć przy drapieżnikach nie można było pokazywać słabości. Tak więc stał, sztywno wyprostowany, nerwowo zaciskając dłoń na plikach papieru.
A czując nagły ciężar na ramieniu zamrugał gwałtownie oczami, przełykając nerwowo ślinę. Ostatnim razem taka bliskość poskutkowała wcieleniem się w rolę posiłku, a dzisiejszego dnia nie miał ochoty na powtórkę z rozgrywki. Być może jednak bardziej martwiła go nadzwyczajna bliskość broni palnej. Chociaż powątpiewał, że Wilczur ma w planach jej użycie, to jednak nie miał bladego pojęcia, jak może się zachować będąc pod wpływem alkoholu.
- Tak, Growlithe, też tu jestem zapisany - powiedział, kładąc nacisk na imię przywódcy gangu, jakby to miało wystarczyć, by ten z lekka się ocknął.
Mimowolnie subtelnie szerzej stanął na nogach, próbując utrzymać równowagę, gdy wymordowany stopniowo coraz bardziej się na nim opierał. Czując wyraźny zapach alkoholu nie mógł powstrzymać lekko zdegustowanej miny, chociaż raczej było to spowodowane jego ogólną niechęcią do jakichkolwiek trunków. Cenił sobie zachowywanie trzeźwości umysłu. Wystarczało, że ilekroć zaczynał się bać, tracił panowanie nad własnym językiem. Pijacka gadanina tym bardziej nie była mu do szczęścia potrzebna.
- Blondzie? - mruknął, odwracając głowę by łypnąć na Wilczura bez jakiegokolwiek zrozumienia.
W sumie powoli zaczął się rozluźniać, bo póki co nic niezwykłego (naruszanie przestrzeni osobistej nie było tutaj niczym dziwnym) nie miało miejsca, więc Christopher powoli zaczynał mieć nadzieję, że poradzi sobie z podchmielonym wymordowanym.
Cóż, po chwili ów nadzieja zgasła, a Skoczek z niejakim zaskoczeniem, pomieszanym z podejrzliwością, obserwował poczynania przywódcy gangu. Gdy plik papierów wylądował na ziemi syknął z niezadowoleniem, posyłając mężczyźnie oburzone spojrzenie, chociaż najpewniej przeszło one bez jakiegokolwiek echa. Zmarszczył brwi, próbując zrozumieć przekaz Growlitha, w dalszym ciągu co rusz obdarzając go nieufnym spojrzeniem. To zablokowanie drzwi ewidentnie mu się nie spodobało. Koniec końców westchnął bardzo cicho, mając coraz gorsze przeczucia, ponownie nieprzyjemnie się usztywniając. Prawa noga subtelnie zaczęła drgać, zdradzając, że nerwy zaczynały zżerać Pudla.
Niemniej słowa Wilczura przyciągnęły jego uwagę. Przekrzywił głowę, skupiając wzrok intensywnie niebieskich oczu na twarzy wymordowanego, studiując poszczególne zadrapania.
a potem jeszcze łamiesz mi rękę...
Co? Blondyn mimowolnie parsknął cicho, posyłając po raz pierwszy od dawna kpiące spojrzenie w kierunku drugiego mężczyzny.
- Nie złamałem ci ręki. Tylko odpowiednio trafiłem w nerw promieniowy - wykorzystał szansę, by coś powiedzieć, gdy Growlithe rozglądał się po pomieszczeniu.
Niemniej kolejna zmiana tonu sprawiła, że Christopher drgnął subtelnie, nieco nerwowo poruszając ramionami i odruchowo uciekając spojrzeniem od przywódcy gangu. Jedną nogę skierował do tyłu, po chwili przenosząc ciężar swojego ciała na ów nogę zakroczną.
- Widzisz... jedni to urodzeni mordercy, więc są dobermanami, inni są nadzwyczajnie zwinni, bądź też szybcy, więc bez problemu radzą sobie na stanowisku charta. A ja jestem dobry w obliczeniach i papierkowej robocie, więc układam raporty i później przynoszą je tobie - powiedział, poprawiając obsuwającą się chustkę gangu.
Łypnął ponownie na sylwetkę wymordowanego, niepewnie podchodząc krok bliżej. Grunt, to nie okazywać strachu. Odwaga. Odwaga. Odwaga. To, że serce ponownie zaczęło niebezpiecznie szybko bić to zupełnie inna sprawa.
- Etanol, czyli alkohol etylowy to związek organiczny z grupy alkoholi. Szybko wchłania się z przewodu pokarmowego; już po 10 minutach można go wykryć we krwi. Po pewnym czasie stabilizacji stężenia alkoholu etylowego w tkankach, rozpoczyna się proces jego eliminacji. Jednak gdy organizm nie nadąża z eliminowaniem substancji, alkohol zatruwa organizm, co skutkuje kacem - obronną reakcją organizmu na zatrucie - nie przyglądał się temu, co pije mężczyzna, jednak gdy zaczął mówić, to nie mógł przerwać.
Nawet nie wiedział, czemu ma to służyć... aczkolwiek lepsze to, niż gdyby nagle Wilczur miał się z jakiegoś powodu zirytować.
- Pokaleczysz się o szkło - kolejne genialne stwierdzenie - jesteś boso.
Brawo, Sherlocku.
                                         
Skoczek
Pudel     Opętany
Skoczek
Pudel     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Christopher Alexander Black (godność przybrana z powodu amnezji!)


Powrót do góry Go down

Pod pewnym względem nie cierpiał alkoholu. Przytępiał mu umysł i urywał film szczególnie wtedy, gdy tego nie chciał. Cały świat był później wielce zdziwiony, czemu Growlithe budzi się w podejrzanym miejscu (np. w schowku na miotły albo pod cudzym prysznicem), w dodatku nie pamiętając, czemu tam się znalazł, jak dotarł i czy ma przy sobie portfel. Gdyby jednak bazował jedynie na tym, jak wódka jest zła, a piwo niegrzeczne, prawdopodobnie nigdy nie dowiedziałby się, ile są w stanie mu „pomóc”. Jak dzisiaj, gdy zamiast wściekać się i burczeć na  kpiarski ton Skoczka, wziął to raczej za próbę zaczepki i nic więcej. Może to i lepiej. Zimna lufa pistoletu, włożona niedbale do kabury, wydawała się szczególnie lekka i poręczna, gdy całe ciało magicznym sposobem traciło na wadze.
Odpowiednio trafiłeś w nerw ─ powtórzył za nim, wyszczególniając swoje niedowierzanie, by zaraz podnieść prawą dłoń. Od połowy palców, aż po nadgarstek biegły pasy zabrudzonego już bandażu, zawiązanego na tyle starannie, że z pewnością nie było to dzieło Wilczura. ─ To jak wytłumaczysz mi... to tutaj? ─ Usta wykrzywiły się lekko w grymasie, ale prędko powróciły do bardziej neutralnego wyrazu, gdy ręka opadła na głowę Growlithe'a. Syknął, przesuwając opuszkami palców po skroni, ale obraz nadal nie przestał mu się kołysać. Może nie było to coś jak rejs przez wzburzone morze, ale i tak chwiało go na tyle, by czuł wzbierające się gdzieś głęboko w ciele mdłości.
„Widzisz...”
Zrzygam się...
„Jedni to urodzeni przywódcy...”
Podniósł na niego spojrzenie, krążąc nim gdzieś w okolicy jego twarzy. A przynajmniej zakładał, że tam właśnie była, bo w tym samym momencie obraz rozmył mu się, tworząc abstrakcyjny obraz beznadziejnego malarza. Słuchanie Skoczka było dla niego nie lada wyzwaniem, któremu i tak podołał tylko w niewielkim stopniu. Finalnie pokiwał jednak głową. Z uznaniem. Z powagą. Z absolutnym „zgadzam się z tobą, Obamo”.
Growlithe otworzył usta.
I je zamknął.
Powieki opadły do połowy, a mina przybrała neutralny wyraz.
Rozpaplał się... znowu...
Wilczur podrapał się po karku, zerkając na bok, jakby drzwi były teraz bardziej interesujące niż sam Skoczek.
JESZCZE DWA TRZY LATA... ─ zaczęła Shiva. A NA PEWNO CIĘ PRZEGADA.
Chris, słuchaj...
„Jednak, gdy organizm nie nadąża...”
Wypuścił powietrze przez zęby.
Nie tylko on nie nadążał.
Grow nie potrafił nawet sprecyzować, o czym był ten wywód, nie wspominając już w ogóle o tym, po co był. I czy w ogóle był. Nie, żeby szczególnie go to teraz obchodziło. Skupił się raczej na oglądaniu postaci samego Skoczka, niż tym, co do niego mówiono. Niemalże dało się dostrzec wykreślone w powietrzu litery, które wpływały jednym uchem, a wylatywały drugim. W końcu Wilczur odchrząknął, wznosząc wzrok prosto na twarz towarzysza.
„Pokaleczysz się o szkło”.
To to posprzątaj. ─ Zabrzmiało jak oczywistość, tak jakby Christopher był tu tylko po to, aby ogarniać jego zasyfiony, pełen grzyba, szczurów i innych ustrojstw. ─ Poza tym... ─ Kwaśna mina sześciolatka, który dostał o parę rutinoscorbin za dużo. ─ jestem u siebie. Będę chodził jak mi się podoba. Nawet bym się nie pogniewał, jakbyś i ty zrzucił te...
Tu poruszył ręką w powietrzu, kreśląc nią krzywe owale. Ewidentnie nie chodziło mu tylko o buty.
Trochę to przykre, Chris ─ rzucił nagle, odklejając się od drzwi. Ciało było lekkie, a nóg ─ paradoksalnie do ich drobnego drżenie ─ w ogóle nie czuł. W dodatku język mu się plątał i przeciągał niektóre wyrazy, omal nie tracąc głównego wątku. Co on w ogóle chciał..?
Shiva westchnęła. Gdy jego umysł był przyćmiony, sama czuła się podchmielona, ale z pewnością nie było to uczucie, jakie przeżywał przywódca. Widziała zresztą, jak mruży oczy, starając się skupić bardziej na rozmowie, jaką przecież sam zaczął. A potem nagle mięśnie jego twarzy się rozluźniły, spomiędzy ust wymsknęło się bezradne westchnięcie, a palce wyplątały się z rozwichrzonych włosów i wylądowały na policzku Skoczka. Wilczyca przekręciła łeb na bok w całkowitym niezrozumieniu.
Znów się ode mnie odsuwasz. ─ To już nawet nie było pytanie. Ostrzejszy ton wtargnął do jego głosu, gdy opuścił odrobinę głowę, przesuwając kciukiem po policzku wymordowanego. Ledwo muskając jego skórę dotarł do ust, ale ręka zadziwiająco mocno mu drżała, choć z pewnością wina leżała po stronie promili. ─ Patrz mi w oczy. ─ Postąpił niezbędny krok do przodu i złapał go za szczękę, nakierowując ją frontem do swojej twarzy, bezczelną parą dwukolorowych ślepi zaglądając mu prosto w źrenice. Najwidoczniej teraz największym problem był fakt, że przy każdej możliwej okazji Growlithe nie czuł się w jego towarzystwie swojsko. Ciężko, żeby tak było, skoro gdy robił krok w jego stronę, Skoczek odpowiadał mu trzema kolejnymi w tył.  ─ Boisz się czegoś? Brzydzisz? Ktoś ci coś zrobił, że tak reagujesz?
Puścił go, prostując plecy i na nowo górując nad Skoczkiem. Nie odsunął się jednak. Ba. Był nawet gotów (mimo wciąż pływającego mu przed nosem ekranu), postąpić kolejny krok do przodu. I następny. Dodatkowy. I jeszcze jeden, znów podstawiając ciało Opętanego pod mur, spod którego nie było ucieczki. Widocznie nawet alkohol nie niwelował jego nachalstwa.
Póki należysz do mnie ─ zyskał na wyimaginowanej powadze, ale w jego wzrok nadal był mętny. Brakowało tylko tego, żeby się teraz zachwiał albo czknął. ─ Będę cię chronić. ─ Położył rozcapierzoną łapę na swoim torsie, jakby składał przysięgę. ─  Wskaż namiary na tego skurwysyna, a rozsmaruję go na pierwszej powierzchni płaskiej.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

......Christopher nie pamiętał, kiedy ostatnio pił. Za bardzo bał się takiej utraty kontroli, a może tego, jakie wspomnienia mógłby jej brak przywołać. Poza tym, jak już, wolał to robić w jakimś towarzystwie. Byleby wiedzieć, że nie będzie sam. Gdyż wbrew całemu swojemu zachowaniu był osobą lgnącą do towarzystwa, tyle że czasem nie potrafił się po prostu w nim odnaleźć. Poza tym mało kto miał na tyle dużo cierpliwości, by przedrzeć się przez tą zasłonę chaotycznego gadulstwa. W sumie Pudel nawet nie wiedział, kiedy stało się to swoistego rodzaju samoobroną. Specyficzną, ale jednak. Podejrzewał jednak, że tą cechę posiadł już dawno temu, a nie na wskutek życiu w Desperacji. Tu raczej powinien nauczyć się milczeć.
- Owszem, odpowiednio trafiłem w nerw. Powinno już dawno ci przejść - mruknął, sceptycznie przyglądając się jego ramieniu.
A następnie sceptycyzm ponownie zmienił się w swoistego rodzaju niepokój, gdy wpatrywał się w Wilczura. Chociaż chyba po raz nie chodziło o to, co przywódca może zrobić jemu, a raczej co ten może zrobić samemu sobie.
To to posprzątaj.
Skoczek westchnął cicho, jakby z frustracją, posyłając Wilczurowi pełne rezygnacji spojrzenie. Może jeszcze powinien własnymi rękoma szkło zgarnąć? Niestety, znając jego szczęście, przy okazji cały by siebie pociął. Przegryzł dolną wargę w chwili namysłu, po chwili wyrzucając tak durny pomysł z głowy. Jeszcze tego brakowało, by rzeczywiście skończył jako "wynieś, podaj, pozamiataj".
jakbyś i ty zrzucił te..
"Ostatnim razem, gdy zrzuciłem z siebie koszulę otrzymałem tak zwaną lekcję dumy DOGS, więc podziękuję"... kusiło go, by powiedzieć to na głos, ale w porę ugryzł się w język. Cholera wie, jak w tym stanie zareaguje na to Growlithe. Bo na trzeźwo pewnie jedynie by go wykpił. A teraz Pudel nie był w stanie nawet w przybliżeniu przewidzieć jego reakcji.

Drgnął.
A raczej krótko wzdrygnął się, czując, jak palce Wilczura dotykają jego policzka. Instynktownie pochylił głowę, pozwalając, by parę niesfornych kosmyków opadło mu na czoło. Prawa noga ponownie zaczęła powoli drgać, a serce przyśpieszyło swój bieg. Złapany za szczękę buńczucznie szarpnął głową i wbił spojrzenie niebieskich tęczówek w różnokolorowe ślepia Wilczura. Czuł się trochę jak sarna, która wpatruje się prosto w światła nadjeżdżającego samochodu. Coś telepało go wewnętrznie, w oczach jak zawsze było widać lęk, ale również tą iskierkę wskazującą na to, że w razie czego blondyn drogo sprzeda swoje życie.
Cofnął się. Jeden krok, drugi, następny. Nie lubił, gdy ktoś bez pozwolenia naruszał jego przestrzeń osobistą. Był "dotykalski", ale sam musiał zainicjować kontakt. Przyparty w końcu do ściany poczuł się jak w pułapce. A im ciaśniejsza ta pułapka była, tym bardziej kręciło mu się w głowie.
Skoczek miał bardzo konkretną fobię zwaną klaustrofobią, czyli lęk przed ciasnymi pomieszczeniami. Pomieszczenia w kryjówce DOGS nie były duże, ale tak długo, jak miał możliwość swobodnego poruszania się, wychodzenia i wchodzenia, dawał sobie radę.
Teraz za sobą miał ścianę, a przed sobą Wilczura. Dla niego aktualnie sylwetka przywódcy była drugą ścianą, położoną niebezpiecznie blisko niego. To był już drugi raz, gdy drugi mężczyzna tak bardzo ingerował w jego przestrzeń osobistą. Za pierwszym razem również był to delikatny dotyk. Tyle że potem było szarpnięcie i na tym delikatność się kończyła. Logicznym więc było, że umysł Christophera był bardzo blisko paniki.
Zadygotał krótko, jeszcze mocniej napierając plecami na ścianę, jakby zawzięcie chciał ją przesunąć. Ledwo rejestrował słowa wypowiadane przez wymordowanego. Poniekąd tylko one w miarę pozwoliły mu odzyskać jakąś namiastkę kontroli.
Czas start.
- Zacznijmy od sprawy pierwszej, ja nie jestem rzeczą. Sprawa druga, niczego się nie brzydzę. Sprawa trzecia, mógłbyś łaskawie zrobić parę kroków w tył? Ostatnim razem bawiłeś się w wampira. Wątpię, by mieszanie alkoholu z krwią było dobrym pomysłem, Growlithe - rzucił, nerwowo stukając opuszkami palców o ścianę - nikogo nie musisz rozsmarowywać. Na razie skup się na tym, by wytrzeźwieć i nie mieć jutro kaca.
Chociaż na to już pewnie za późno. Odruchowo Christopher jedną chłodną dłoń położył na klatce piersiowej Wilczura, a drugą na jego czole, delikatnie pchając go w ten sposób do tyłu. Chciał, by się przesunął. Inaczej nie będzie umiał zebrać myśli i zacznie zachowywać się w mało rozsądny sposób.
Przy czym zapomniał, że Growlithe zawsze miał wysoką temperaturę ciała, a on z kolei lodowate dłonie. Odczuł to trochę jako drobny szok, co ewidentnie nie poprawiło mu nastroju.

// Wybacz jakość, ale w dni szkolne to jednak za późna godzina jak na mnie. I matma. To wszystko mówi. I laptop się zacina. Obiecuję poprawę.
                                         
Skoczek
Pudel     Opętany
Skoczek
Pudel     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Christopher Alexander Black (godność przybrana z powodu amnezji!)


Powrót do góry Go down

Pierdolenie ─ syknął pod nosem, święcie przekonany, że nadgarstek, który wciąż go pobolewał, był całkowitą winą Christophera. I był. Co z tego, że tylko przez to, że akurat ten znalazł się pod ręką? Zrzucanie ciężaru odpowiedzialności nawet na tych najbardziej niewinnych dla wielu wydawało się zbyt ryzykownym zagraniem. Growlithe praktykował to od lat, więc na pewnym etapie stało się to dla niego codziennością. Czego nie można powiedzieć o tym, co stało się chwilę później. Rzadko kiedy ktoś mu się stawiał, nie chcąc skończyć z nożem w gardle, ale tym razem lodowate dłonie młodszego wymordowanego nie mogły być fikcją.
Wilczur syknął, czując drażniącą różnicę temperatur, ale się nie odsunął. Jasne, że nie. Mięśnie napięły się, ciało stawiło mechaniczny opór. Chciał go od siebie odsunąć? Zdecydowanie będzie musiał do tego użyć solidniejszego argumentu.
W dodatku te słowa...
Białowłosy przykrył ręką dłoń Skoczka i wsunął swoje palce między jego, splatając je ze sobą i przyciskając mocniej do własnej piersi. Serce waliło mocno, ale spokojne i równomiernie. Zero zdenerwowania. Najmniejszej niepewności. Przecież doskonale wiedział, czego chciał, a skoro było to na wyciągnięcie ręki ─ czemu miałby z tego zrezygnować?
Zacznijmy od sprawy pierwszej ─ ściął się na moment, marszcząc brwi. Dopiero zauważył, że podkradł cudzą kwestię, ale w tym wypadku nie czuł żadnej skruchy (nie, żeby w innych czuł). Przecież ogień zwalcza się ogniem, a ktoś tu widocznie nie potrafił zrozumieć nawet najprostszych kwestii. Pod pewnym kątem dla Growlithe'a  było to niezrozumiałe ─ jak można brać wszystkie słowa tak mocno do siebie? Powątpiewał powoli, że dobitność naprowadzi Chrisa na „odpowiednie” tory albo chociaż takie, które uzmysłowiłyby mu, że ─ nie jesteś rzeczą. Brawo. Punkt dla ciebie. ─ Ścisnął mocniej jego rękę, niemalże ją gniotąc. Lekka irytacja wkradła się w kąciki matowych oczu. ─ Nigdy nie twierdziłem inaczej. Mylę się? ─ Nie umiał zdusić parsknięcia, które wyrwało się spomiędzy jego ust. Gdyby alkohol nie mieszał mu w głowie, pewnie by się nawet roześmiał, a zamiast tego śmiech ugrzązł w gardle, skutecznie obniżając ton jego głosu i obsypując go „poranną” chrypą. ─ Jesteś mój, jako osoba, nie przedmiot. I o co ten cały bulwers? Burzysz się, bo brzmi ci to, jakbym zabierał ci wolność? Indywidualizm? Wolną wolę? Nie jestem tyranem, przecież wiesz. Nie okradam swoich. Jak na moje możesz dalej potykać się o własne nogi i dawać dupy każdemu oblechowi, który uzna, że ma na ciebie ochotę. ─ Poczuł, jak coś zatyka mu gardło, dlatego odczekał moment, przełykając nieprzyjemne uczucie wraz ze śliną. Cholerna wódka. Cholerne piwo. Cholerne lekarstwo zmieszane z alkoholem. ─ Wkurzający jesteś. Jęczałeś potulnie przed dziadami z baru, a mnie odpychasz? ─ Teraz Christopher mógł mieć już pewność, że Wilczur, mimo odebrania sygnałów, nie miał zamiaru się od niego oddalać, całkowicie łamiąc wypowiedziane przed momentem słowa. Nawet jeśli dopiero co zapewniał go o całkowitej możliwości robienia tego, co mu się podoba, finalnie i tak puścił jego rękę i oparł dłoń o chropowatą powierzchnię ściany, tuż przy twarzy jasnowłosego. Tym samym zamknął go w niewielkiej, wytworzonej na siłę, klatce, zmuszając młodszego wymordowanego do skoncentrowania się wyłącznie na nim.
Nie, nie mógłbym ─ sprostował, brzmiąc z lekka beznamiętnie. Nie widział żadnego powodu, dla którego miałby się od niego odsuwać, skoro wolał zostać w obecnej pozycji. ─ Hm? Chcę być blisko. Bliżej. ─ Przysunął się odrobinę, wyłapując jego intensywnie niebieskie spojrzenie. ─ Już jestem trzeźwy. ─ Ciężko w to uwierzyć, skoro zabrzmiało jak „jsz jst... śwy...”. Pochylił się nad nim, wsuwając nos pod jego brodę. Usta miękko przemknęły po skórze jego szyi, głaszcząc ją ciepłym, wręcz parzącym powietrzem. Nadal czuć było od niego ostrą woń alkoholu, która roznosiła się za każdym razem, gdy tylko postanowił wypowiedzieć kolejne bezmyślne słowa. „Nie jestem głodny” ─ wychrypiał, zaczepnie przesuwając zębami po wcześniej zranionym miejscu. Doskonale pamiętał ten intensywny, nieco metaliczny posmak, nadający sił i witalności. Mimo tego, z ust wytoczyły się kolejne ciche słowa. „Nie ugryzę”. Oczywiście, że nie. Wcale nie musiał.
Jak plecy? ─ Płytszy, bardziej narwany oddech przemknął po policzku, gdy muskał ustami brzeg jego ucha. Sam ledwo zauważył, że palce wsunęły się pod materiały okrywające zimne ciało. Nienachalnie dotknął dłonią jego biodra, próbując przesunąć ją w stronę pleców. Powoli. Ostrożnie.Zagoiło się?
TAK JAKBY W OGÓLE CIĘ TO INTERESOWAŁO.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

......Skrzywił się subtelnie, słysząc dość dobitne słowo z ust Wilczura. Nie przewidział, że uderzenie mogło tak długo go trzymać. Chyba że mężczyzna po prostu ponownie sobie z niego kpił. Koniec końców nie byłoby to niczym nowym, więc w sumie Christopher całkowicie zdążył się zamotać. Nie wiedział, kiedy może ufać słowom przywódcy, ponieważ ten albo reagował sprzecznie z nimi albo po prostu go podpuszczał.
Aczkolwiek jak na razie miał znacznie większy problem. Czując opór ze strony Growlitha jeszcze bardziej zaniepokoił się i drgnął jak oparzony, gdy ten postanowił spleść razem ich dłonie. Serce drugiego wymordowanego biło spokojnie, zupełnie jakby ten właśnie spokojnie przechadzał się po polance podczas słonecznej pogody. To wbrew wszystkiemu wcale go nie pocieszało, a napawało znacznie większym zmartwieniem.
Zresztą, w wypadku Wilczura wszystko napawało go niepokojem. Nawet prychnięcia.
Pudel, gdyby mógł, po prostu scaliłby się w jedność ze ścianą za sobą. Słuchał tego, co mówił Growlithe, gryząc się w język, by przypadkiem nie chlapnąć o jedno słowo za dużo. Czy też raczej po to, by w ogóle się nie odezwać. W sumie już wolał ustne reprymendy, niż nadmierne naruszanie jego przestrzeni osobistej, ale oczywiście to również drugi mężczyzna musiał w końcu zmienić.
- W porządku, faktycznie, może zbyt szybko się bulwersuję - oddał pole w tej kłótni, całkowicie ignorując fragment o "potulnym jęczeniu", chociaż błysk poirytowania w jego oczach niewątpliwie nie uszedł uwadze wyższemu wymordowanemu.
Nie był pewien, ile Wilczur ma lat i czy również pamiętał stare czasy na ziemi, ale w tym konkretnym momencie nawet nie przyszło mu do głowy, by go o to spytać. Na razie miał ochotę zwiększyć dystans między nimi, co Growlithe skrupulatnie mu uniemożliwiał. Poniekąd uwięziony teraz w potrzasku Skoczek powoli przestawał racjonalnie myśleć. Wiele osób wyśmiałoby taki sposób reagowania na bliskość przywódcy organizacji, ale Chistopherowi już niekoniecznie chodziło o to, kim była osoba przed nim, a to, co robiła. Ograniczając własnym ciałem miejsce i swobodę Pudla, Wilczur poniekąd stworzył klaustrofobiczną klatkę, która jeszcze bardziej zakłócała psychiczną równowagę blondyna.
Dygotał lekko, trzęsąc się niczym skopany kundel, chociaż teoretycznie drugi mężczyzna jeszcze nic złego nie zrobił w dzisiejszym spotkaniu.
Hm? Chcę być blisko. Bliżej.
Tyle że Skoczek nie chce. A przynajmniej nie w taki sposób, który znacznie ogranicza jego ruchy.
Już jestem trzeźwy.
Uważaj, bo uwierzę, przeleciało ponuro przez głowę Chrisa. Gdyby miał więcej zaufania do Growlitha, być może przestałby się telepać jak osika. Problem jednak leżał w tym, że tego zaufania nie było.
Cóż, niewątpliwie Pudel respektował zasady Wilczura, poniekąd szanował go i wierzył w jego lojalność, a także sam w razie czego na pewno wykazałby się lojalnością wobec niego i organizacji, ale daleko mu było do pełni zaufania mężczyźnie. Tym bardziej, że w porównaniu do wielu członków gangu był tu nadzwyczaj krótko, parę miesięcy, niecały rok. A pewne sprawy potrzebują czasu.
Zapach alkoholu nieprzyjemnie podrażnił nozdrza blondyna, gdy wyższy wymordowany coraz bardziej naruszał jego osobistą przestrzeń. Gdy Growlithe dotknął wargami szyi Pudla, ten zesztywniał jeszcze bardziej. Jego serce biło tak, jakby miało zaraz wyrwać się z piersi, puls trzepotał niespokojnie pod skórą, będąc całkowitym przeciwieństwem całkowitego spokoju Wilczura. Klatka piersiowa unosiła się w szybkich, płytkich oddechach. Poniekąd lęk przed przywódcę sprawił, że całkowicie zapomniał o swoich plecach. Dopiero jego pytanie uświadomiło mu, iż od jakiegoś czasu tak mocno wbija się w ścianę, że względnie zagojone rany ponownie zaczęły pulsować tępym bólem. Wąskie, "zgrabnie" układające się na niektórych pręgach strupy były oznaką tego, że organizm zaczął się już goić. Najgorszy moment przeminął; noce, kiedy spanie było wręcz niemożliwe. Teraz został etap związany z bólem przy schylaniu się, rozciąganiu, ewentualnie połączony z pękaniem niektórych ran i niewielką ilością krwi. Było to uciążliwe, ale to przeżycia. Fikołków nie zrobi, ale przy jego fajtłapowatym charakterze to pewnie i tak skręciłby sobie przy nich kark.
Niewątpliwie Christopher jak nic przyklasnąłby słowom mary, gdyby tylko ją usłyszał.
- Nie do końca. Jednak jest na dobrej drodze - wycedził przez zaciśnięte z zębów nerwy - czy możesz przestać naruszać moją przestrzeń osobistą, Growlithe? Albo chociaż przestać stawiać mnie pod ścianą.
Zacisnął lewą dłoń w pięść, wbijając paznokcie w skórę, by nieco się otrzeźwić i skoncentrować na sytuacji, zamiast na własnej panice.
Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. Nic się nie dzieje.
Położył jedną dłoń na ręce Wilczura, ewidentnie chcąc przerwać jej wędrówkę. Wbił spojrzenie w twarz drugiego mężczyzny, powoli się uspokajając.
Chociaż "uspokojenie" to zła nazwa. Pudel raczej odzyskiwał pewien procent swojej samokontroli. Jeszcze chwila paniki i zacznie zbyt gwałtownie oddychać, w końcu doprowadzając do hiperwentylacji. A tego zdecydowanie wolał uniknąć.
Masz kontrolę nad sytuacją. Zawsze możesz spróbować ponownie go odsunąć od siebie siłą.
Problem w tym, że paradoksalnie blondyn wcale nie chciał używać siły. Umiał walczyć, jednak to coś w jego psychice zacinało się, gdy miał kogoś zranić. Poniekąd ewidentnie było to problematyczne.
- Trzy duże kroki w tył, co ty na to? - mruknął cicho.
Stał sztywno wyprostowany, generalnie naprawdę nie przepadając za widokiem Wilczura (a raczej czuciem jego) tak blisko witalnych stref.
                                         
Skoczek
Pudel     Opętany
Skoczek
Pudel     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Christopher Alexander Black (godność przybrana z powodu amnezji!)


Powrót do góry Go down

Powiedziałem, że nie. Nie mam zamiaru.
Dygotał. Growlithe czuł pod palcami drobne drżenie jego ciała, początkowo zwalając to na inne czynniki, niż strach czy niepewność. W końcu czego miał się bać? Bywał w tym pokoju nieczęsto, ale wystarczająco, aby przywyknąć do panujących tu ciemności i dyskomfortu, jaki odczuwałby niejeden klaustrofobik. Wilczur nawet nie obstawiał, że problem mógł się wiązać bezpośrednio z nim i z tym, co robił. Dotykał szorstkie, chropowate strupy na jego plecach, przemykając dłonią wzdłuż jego kręgosłupa. Usta muskały lekko jego szyję, pozostawiając po sobie uczucie porównywalne do smagnięć motylich skrzydeł. Dawno cudze ciało nie było tak blisko, jednocześnie pozostając równie nieosiągalne. Choroba założyła mu niewidzialny kaganiec, nakazując pozostać w miejscu.
Cholerne psisko. Zostaw.
Warknął, uszczypnąwszy zębami szyję Skoczka, ale faktycznie się odsunął. Nie wyciągnął jednak ręki spod jego koszulki, pozostawiając na chłodnej skórze kojące ciepło. Palce przesunęły się tylko na jego tors, unosząc tym samym materiały ubrań. Zamglone spojrzenie zsunęło się w międzyczasie w dół, zatrzymując dopiero na odkrytym brzuchu drugiego wymordowanego. Przez chwilę milczał, ślepo przyglądając się kościstym biodrom i linii spodni, a potem zęby wychyliły się zza warg, gdy marszczył nos.
„Trzy duże kroki w tył, co ty na to?”
Przestań mi tak mówić, co mam robić ─ syknął i nawet jeśli zrobił to cicho i tak brzmiało jak rozkaz, któremu trzeba się dostosować, jeśli pragnie się go ugłaskać. Zabrał rękę, pozwalając fałdom ubrań się rozprostować, w zamian jednak chwytając Christophera za przedramię. Bez cienia litości w oczach czy w duszy. Szarpnął go, robiąc chwiejny krok do tyłu. Widać było, że gdyby go nie trzymał, sam pewnie straciłby równowagę i grzmotnął się na ziemię. Splatane nogi prędko jednak powróciły do łask, a Wilczur zmusił mężczyznę, by przeszedł aż pod ścianę, o którą oparta była sterta złączonych ze sobą desek. Starych, pachnących spróchniałym drewnem, o jasnym, prawie białym odcieniu. Paznokcie wbiły się mocniej w skórę Pudla, gdy przystawiał go bliżej ozdobionego paroma rysunkami i wycinkami z gazet elementu pokoju, pełniącego funkcję jakiejś prymitywnej tablicy. Stanął od razu za nim, wsuwając swoje przedramię na jego bark, tylko po to, by palcem wskazującym nakierować niebieskie spojrzenie na narysowaną znudzoną twarz, za którą rozpościerały się puszyste skrzydła. Szybko okazało się jednak, że wcale nie chodziło o papier z nakreślonym szkicem.
Widzisz ten gwóźdź, Chris? ─ Leniwy ton znów zdominował jego głos, gdy opierał brodę o czubek głowy Opętanego. ─ Usłyszałem to ostatnio od... ─ Chris nie mógł tego zobaczyć, ale Growlithe skrzywił się drastycznie, nie mogąc sobie przypomnieć. ─ ... zresztą, niewaażne. Pewnie od kolejnego wykolejeńca, ale patrz. Co widzisz? Pomyśl sobie, że to drewno... ─ Postukał palcem w chropowatą powierzchnię. ─ To ty. Powierzchnia jest gładka na tyle, na ile może być. I teraz... załóżmy, że los macza swoje obślizgłe łapska w twoim życiu. Sam nie wiem. Los chyba powinien być rodzaju żeńskiego, skoro jest taką dziwką. Mówiłem to już? Taa. ─ W tym momencie pstryknął w gwoźdź. ─ W życiu podejmujesz różne decyzje, racja? Raz dobre, raz złe... a raz się wahasz. Rozkładasz każdą propozycję na czynniki pierwsze. Co zrobić? Jak zrobić? A może opcja „a” jest jednak lepsza? I teraz pomyśl sobie, że za każdym razem, jak przestajesz być stanowczy, musisz wbić w to drewno gwóźdź.
Growlithe zmrużył oczy, rozluźniając nieco chwyt na jego przedramieniu. Naprawdę nieco, bo musiał się go przytrzymać, żeby za moment nie roztrzaskać sobie głowy o pierwszą lepszą powierzchnię płaską.
A teraz... ─ wznowił opowieść, wsuwając paznokieć za główkę gwoździa. Jednym szarpnięciem oderwał metal od drewna, posyłając z szelestem notkę z gazety na ziemię, która upadła u ich stóp. Syknął cicho pod nosem, czując nagły ból w skręconym nadgarstku, ale nie interesował się długo tym niespodziewanym impulsem. Objął Skoczka ramieniem, wydając z siebie cichy pomruk dzikiego wilka. ─ Postanowiłeś to przemyśleć. Ta dziura, to twoja porażka. Nie możesz jej zakleić, a nawet jeśli, to tylko pobieżne. Przecież to drewno się już tu nie zrośnie. Nie samo. Pieprzona plama na honorze zostanie, bo zamiast działać, próbujesz zdać się na łut szczęścia. Dalej zaczynasz patrzeć na to samo zdarzenie z perspektywy czasu. „Cholera, mogłem to jednak zrobić”. Nigdy nie miałeś czegoś takiego, że żałowałeś własnej obojętności? Bezradność to najgorsze skurwysyństwo świata, ale lepiej zrobić cokolwiek, niż nic. Lepiej nawet zrobić coś durnego, niż poddać się oprawcom. Lepiej czasami zrobić coś mocniej, skoro masz siłę, a nie cackać się z jakimiś durniami. Trzęsiesz się. Ze strachu, że kogoś zranisz? Ból jest w porządku. A ty umiesz walczyć. ─ Ściszył głos, odsuwając się nieco od niego. Na sekundę. Szybko objął go drugim ramieniem, przygarniając lekko do siebie. ─ Pokazałeś mi to. ─ Kładąc rękę na jego szczęce, obrócił jego twarz bardziej na bok, bliżej swojej. Usta wymordowanego znalazły się tuż przy policzku Black'a. Tak blisko, że ten czuł ciepły oddech, w którym nadal czuć było nadmiar alkoholu. Przywódca DOGS uśmiechnął się zadziornie, ukazując przy tym białe, zwierzęce zęby.
A mimo to mówisz „co ty na to?”, brzmiąc, jakby nie mogło ci to przejść przez gardło ─ prychnął. ─ Nie mam zamiaru zgadzać się na warunki. To żałosne błagania. Więc? Co ty na to, żebym teraz ja podyktował resztę? Chcę cię. Nie. Chcę twoje ciało. To rozkaz. ─ Zadarł jego głowę do góry, samemu wyciągając szyję i pochylając się nad nim bardziej, by sięgnąć jego ust.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 6 z 19 Previous  1 ... 5, 6, 7 ... 12 ... 19  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach