Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 10 z 23 Previous  1 ... 6 ... 9, 10, 11 ... 16 ... 23  Next

Go down

Pisanie 20.07.15 3:32  •  Obrzeża Desperacji - Page 10 Empty Re: Obrzeża Desperacji
W odpowiedzi na witającego go pijaczka, Spades podniósł rękę i zafalował paluszkami w powietrzu, jakby chciał je co najmniej połaskotać. Ogon jego się zakołysał. Warto zaznaczyć że nijak nie zrażał go styl bycia napotkanych. Rudzielec był już w wyższym stanie pojmowania rzeczywistości i ciężko na chwilę obecną było go jakkolwiek zniechęcić do kontaktów, pomijając fakt, że był aktorem! Nie jedno w życiu już widział. Młody nie był. Więc czy chętnie by się napił z owymi Panami? Oczywiście!
- W takim towarzystwie to ja zaw...- Już ochoczo miał podejść i zasiąść przy ognisku, lecz reakcja agresywnego jegomościa przerwała jego plany. Spad więc zatrzymał się w pół kroku i zdezorientowany wpatrywał się to w Pytającego, to w swoje lewo, prawo oraz tył by ostatecznie ponownie wzrokiem omieść Pytającego.
- Szukacie? Ale ja jestem sam...- Wyseplenił, zdając sobie jednocześnie sprawę, że Bemo go przecież zostawił samego niczym palec. Porzucił go dla strzelania i bez słowa wyjaśnienia zniknął w ciemności...Świadomość tego uderzyła teraz w Wilczura z tak absurdalną siłą, że uszy jego oklapły momentalnie, oczy zaszkliły się nową mocą wydzieraną z głębi serca, a umysł zapomniał bądź przeinaczył ostatnie spotkanie z przemytnikiem. Ważne było teraz to, że przy Hayato go nie było.
- Sam...- Podkreślił z trwogą. - Zostawił mnie...Drań...Ja myślałem, że to początek czegoś nowego, że czeka nas wspólna przygoda przez życie, a ten mnie zostawił...Chociaż czego ja się spodziewałem po facecie z taką spluwą...? Ja nie mam chociażby namiastki tego co on, a do tego jestem rudy...- Lament i żałość począł wylewać się z każdym słowem wymordowanego, a sama wypowiedź skończyła się wymownym, histeryczny, cichym śmiechem skierowany bardziej do samego rudzielca niźli do jego małej widowni. Gdyby miał chusteczkę to by ją teraz wykorzystał, jednak jako że bytował w Desperacji to przeciągnął rękawem pod nosem odrzucając po chwili jedno z rudych pasm włosów za siebie. Ach, rudości!
- Ochm, panowie wybaczą...Przychodzę i rujnuję świętowanie wyniosłych przeżyć Jeremiego. Przepraszam was...- Pociągnął nosem. Oczy zaś jego niczym dwa talerze wglądały niemal w duszę, każdego z biesiadników błagając o wybaczenie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.07.15 23:29  •  Obrzeża Desperacji - Page 10 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Wędrówka była trudna, grawitacja płatała figle, jego zazwyczaj doskonała orientacja w terenie coraz podpowiadała by mu skręcić ponownie w lewo, lecz on dobrze wiedział że tak nie zajdzie obozowiska tylko będzie kręcił się w kółko.
- Jebana patologia, geograficzne glizdy w dupę mi w chodzą i przez to tracę właśnie zmysły... - Przystając na chwilę Bemo sprawdził czy na pewno ma załadowany magazynek i z powrotem go wsadził w swój karabin. Pijany czy nie, strzelać to i nawet niemowlę potrafi. Czując że już zaszedł dość daleko postanowił wrócić się szerokim łukiem i wspiąć się na pagórek który mógłby przysiądź że wcześniej tam nie był, strome było to gówno i dość chujowo położone, ale nada się na to co miał w swym przemyślanym i dość doskonałym planie Bemo dla jaszczuroludzi. Stojąc tak więc na podwyższeniu, Bemo wydarł się na pełne płuca, czując we włosach wiatr, w dłoni swą broń zaś w dwunastnicy ciśnienie.
- JEBAĆ JASZCZUROLUDZI! - I tak też Bemo, stojąc na samochodzie który to mieli ukraść, zaczął strzelać do wszystkiego co się rusza, swym podrasowanym kałachem. Innymi słowy full auto, 5 sekund lejącej się, gorącej stali.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.07.15 15:26  •  Obrzeża Desperacji - Page 10 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Dwaj mężczyźni spojrzeli po sobie. Paplanina rudego zbiła ich z pantałyku tak bardzo, że nie wiedzieli co powiedzieć aż do momentu gdy całkiem skończył mówić. Ten pocieszny uśmiechał się głupkowato, patrząc na przelatujące nad nimi ptaki, agresywny za to drapał się po łysiejącej głowie, wydając z siebie tylko długie "eee".
- Przestańcie mówić na raz, łeb mi rozsadza! - zarządził w końcu, odzyskując butę. - Nie wiem kim jest ten trzeci o którym mówicie, ale was jest dwóch. Jebane bliźniaki, rude i ślepe w dodatku.
Wskazał palcem w powietrze obok Spada, gdzie najwyraźniej miał stać jego brat bliźniak, a potem zamachnął się na owe miejsce, przecinając je wielką i twardą jak kamień pięścią. "Osz ty kurwa" było kolejnym słowem, które padło z jego ust, ale zagłuszył je wystrzał z karabinu.
W sumie seria zagłuszyła wszystko, w tym krzyki i trzaskające butelki. Oraz chmarę ptaków, które z pierwszym wystrzałem poderwały się do lotu. W sumie były jedynymi poruszającymi się tam stworzeniami, bo czterej mężczyźni zamarli w nienaturalnych pozach, jakby byli posągami. Chyba się przestraszyli tego, co na pierwszy rzut oka przypominało im niedźwiedzia z karabinem skaczącego po ich wozie.
Dopiero gdy strzały ucichły, wesołek, z którym wcześniej rozmawiał Spad, zrobił te kilka kroków w stronę żuka i stojącego na nim zabijaki i pociągnął go za nogawkę u spodni. Lekko, jak małe dziecko.
- Panie, chyba się panu rozporek rozpiął.
Na co pozostali odpowiedzieli wybuchem śmiechu. Nawet agresywny osobnik padł na siedzenie, chichocząc jak mała dziewczynka.
- Jaszczuroludzie. Rozporek. He he he, dobre. He.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 01.08.15 0:37  •  Obrzeża Desperacji - Page 10 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Spad gadał trzy po trzy, by zaraz samemu zatracić się we własnej misji. Miał bowiem rozmawiać i to też czynił, lecz stracił lekko nad wszystkim kontrolę i nie wiedzieć czemu wypełnił go smutek. To jest...teoretycznie Spad wiedział skąd ta żałość i smutek - czuł się porzucony przez Bemo, który to niczym rącza gazela pomknął w krzaki i tyle go było widać. Praktycznie zaś było to bardzo głupie, gdyż owy towarzysz wcale go nie opuścił tylko napierdalał w jego kierunku serią z karabinu. Tak.
Gdy tylko padły pierwsze strzały Rudzielec rzucił się na ziemię na której zamarł nakrywać dłońmi głowę i mając nadzieję, że krzywda mu się żadna nie stanie i tak tez zresztą było. Strzały ucichły. Hayato przeniósł wzrok na ich źródło dostrzegając kontur niedźwiedziej bestii. Prezentowała się majestatycznie na żuku, a przynajmniej dopóki, ktoś go nie ściągnął za nogawkę.
- Bemo...? - Zmrużył oczy, podnosząc się nieporadnie z ziemi i kiedy to wszyscy zaczęli sobie heheszkować. Poczuł ulgę rozpoznając przyjaciela. Zaczął więc podchodzić chwiejnie do zgromadzenia, poprawiając sobie przy tym przyodziewek. Miał jakieś dziwne przeczucie, że będą problemy tym bardziej, że właśnie sobie przypomniał, że chciałby tego żuka...
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 11.08.15 18:06  •  Obrzeża Desperacji - Page 10 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Jego plan nie zadziałał. Pierwsza zasada dyplomacji, czyli zastraszanie nie wyszło mu. Z dwojga złego rozweselił załogę więc może uda mu się uratować sytuację, przeto jaszczurzoludy są dość miłosierną nacja, ne? Ciąganie za nogawkę przywróciło go na chwilę do świata realnego.
- No dobrze, może zaczęliśmy naszą znajomość ze złej strony. - Tak, trzeba pozwolić im dalej gadać, by Spad mógł dalej kontynuować swój plan gadania. W głowie mu dudniało jak cholera, ciśnienie najwidoczniej podskoczyło mu ekstremalnie, w akcie pełnym rozwagi, bez nawet krzty desperacji, Bemo zaczął rozglądać się za Spadem i gdy go też zlokalizował, wyciągnął do niego kciuk w górę lewą ręką. Następnie też przemytnik zastanawiał się nad fantem rzucenia się na najbliższego hihoszka z zamiarem ubicia karabinem niczym kotleta, czy też pozwolenie Spadowi na wygadanie się z tej sytuacji. Oczywiście mógłby też on sam spróbować zmotywować towarzyszy do oddania żuka bez walki. Dalsze przemyślenia przerwało mu poślizgnięcie się i spierdolenie z samochodu twarzą wpierw o ziemie, tracąc tym samym przytomność na posta.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 11.08.15 20:49  •  Obrzeża Desperacji - Page 10 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Czwórka zaś szybko odzyskała rezon. Wesołek wyprostował się i zaczął imitować Spada, wygładzając swoją rozchełstaną koszulę.
- Dobra, chłopaki, spadamy, bo się z nimi pogadać nie ma! Znaczy da. No - zarządził, a jego koledzy jak na komendę zaczęli się gramolić na nogi i zbierać porozrzucane butelki. Dziwny był to widok, szczególnie, że w Desperacji nikt tak naprawdę nie dbał o ekologię.
To, co stało się później było jeszcze dziwniejsze, bo wrzucili śmiecie do żuka i każdy z mężczyzn stanął przy jednych z drzwi, otworzył je i złapał za ramę. Zgodnie, jak jeden mąż, zaczęli pchać samochód, z czego agresywny jeszcze wolną ręką kręcił kierownicą, co by nie wpadli na żadne drzewo.
Zaraz uciekną! Gdzie ta fantastyczna pogoń za wymarzonym autem?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.08.15 21:25  •  Obrzeża Desperacji - Page 10 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Spadowi ciągle szumiała krew w uszach, a oczy niczym spodki wpatrywały się niedowierzająco w Bma. Nie trudno było się domyślić, że był spłoszony, lecz odreagował nerwowym otrzepywaniem odzienia z kurzu i równie kłopotliwym uśmiechem. Nie ma co, sytuacja ocuciła jego myśli błyskawicznie. Jego ciało jednak wciąż było pod reżimem promili toteż gdy tylko chwiejnie dotoczył się do zgromadzenia upewnił się, że jego towarzysz bytujący na ciężarówce ma się cało. Odetchnął z ulgą, podparł się o pojazd i równiez pokazał mu kciuka by zaraz potem spróbować zebrać jakoś myśli, bo nagle jakoś w głowie zawirowało mu bardziej niż powinno, a chciał coś powiedzieć tu zebranym. Nie zdążył. Gdy tylko mdłości zaczęły go odpuszczać, pojazd posunął się do przodu, a podpierający się o niego wilk stracił lekko równowagę, by zaraz ze zdziwieniem wpatrywać się w 'moc napędową pojazdu". I stał tak z rozdziawioną miną, i patrzył na tych mężczyzn, i na tego Bema co mu machał pociesznie siedząc na przyczepie [i]pojazdu[i]...I chyba stał tak dość długo bo jegomościowie znikli mu z oczu wraz z Bemem, a samego rudzielca zaczął ogarniać chłód. Rozwiązanie na to stało się dość oczywiste. Wygrzebał butelkę ze swych zapasów i przysiadł do dogorywającego paleniska. Sączył tak wywar i dumał do świtu po czym poszedł w swoją stronę.

z/t

(Uciekam bo watek taaaaak długo się ciągnie, że nie potrafi się w klimat wgryźć za każdym razem gdy mi przychodzi pisać posta : | Bemo, pozostawiam cię z Taihen, niech twa przygoda trwa dalej! Albo coś, zmówcie się jakoś i bawcie dobrze. Z Bogiem u_u)
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.09.15 15:55  •  Obrzeża Desperacji - Page 10 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Oto rozpoczął się kolejny, wspaniały dzień! Słońce leniwie wspinało się po niebie, rzucając słabe promienie na gruzy budynku, który kiedyś prawdopodobnie stanowił siedzibę policji, a mimo to nadal panował półmrok. Była to martwa godzina, czas, kiedy większość istot jeszcze spała, a niektóre dopiero chodziła spać. Wokół było zupełnie cicho, jak gdyby wszystko się tutaj zatrzymało. W dodatku w okolicy nie było nic ciekawego i naprawdę nie było czego tu szukać. Nie było sensu przychodzić teraz w takie pustkowie...
Jednakże nie warto szukać sensu w czynach Donovana. Wśród wyżej wymienionych elementów była jedna rzecz, która nie pasowała do reszty. Zza jednej z niewielu stojących jeszcze ścian dochodził dość nietypowy stukot. Nie był ani rytmiczny, ani szybki, ani równomierny, po prostu pojedyncze stuknięcia, jakby ktoś stawiał powoli kroki i zatrzymywał się co chwilę. I tak właśnie było. Za ścianą znajdował się Wymordowany, który najwyraźniej czegoś szukał. Stąpał powoli przed siebie, rozglądając się na boki i zatrzymując co jakiś czas, aby skupić spojrzenie w jednym miejscu. Strasznie swędział go nos, ale nie mógł nic na to poradzić, gdyż długie pazury skutecznie uniemożliwiały mu podrapanie bez ewentualności przeorania sobie pyska. Łuski na policzkach odbijały wątłe światło, a po sierści na nogach spływały krople rosy, ściągnięte przez niego z pobliskich traw. Dla zwykłego człowieka widok ten mógłby być - delikatnie mówiąc - przerażający, ale w tych okolicach nie był wyzwaniem.
W pewnym momencie wysoka sylwetka zamarła, skupiając spojrzenie na małej kępce trawy. Przez parę sekund wszystko ucichło, a on zastygł niczym kamień, wpatrując się w nieszczęsną roślinę. Nie o nią mu jednak chodziło, a o to, co się w niej ukrywało. W jednej sekundzie wystrzelił do przodu, wbijając pazury w gąszcz trawy. Wyszczerzył krzywe zębiska, kiedy pod dłonią poczuł ciepło małego stworzenia. Udało się. Wyprostował się i spojrzał na zdobycz przebitą jego szponem. Była to jaszczurka średniej wielkości, o w miarę miękkiej skórze i drobnych łapkach. Jeszcze przez chwilę wiła się w agonii, po czym zwyczajnie w świecie zdechła. Chłopak uniósł ją do swoich ust i... zjadł.
Kanibalizm, kurna.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.09.15 3:04  •  Obrzeża Desperacji - Page 10 Empty Re: Obrzeża Desperacji
- I jest taaaaaaaaki wielki! – dziewczynka zatoczyła swoimi małymi rączkami wielki okrąg chcąc nadać swoim słowom dokładniejszej wizualizacji.
- No, no. A oczy jarzą mu się czerwienią! – zawtórował jej chłopczyk a piątka pozostałych dzieci pokiwała głową wydając z siebie grobowy pomruk. Nathair westchnął ciężko i spojrzał w niebo pokryje jesiennymi chmurami. Że też dał się w to wszystko wrobić. Potwór, demon, szatan. Różne określenia padły, kiedy dzieci ujrzawszy go, od razu skierowały się do niego z prośbą o pomoc.
Bo w Desperacji nie ma potworów. Akurat.
Parsknął cicho pod nosem, domyślając się, że owym przerażającym zjawiskiem okaże się zwykły wymordowany. Nic ponadto.
W końcu zatrzymali się w jednym miejscu, na co anioł odwrócił się do dzieciaków i omiótł ich wątłe sylwetki swoim spojrzeniem. Nie lubił dzieci, generalnie nie przepadał też za innymi żywymi istotami, co było przecież tak bardzo sprzeczne z jego anielską naturą. Ale ta tutaj gromadka przyciągnęła jego uwagę na tyle, że niejednokrotnie przemycał z Edenu słodycze czy pyszne owoce dla nich. Nie wspominając o innych dobrach materialnych jak zabawki czy ubrania. I tym razem zamierzał im pomóc. Przesunął palcami po rękojeści katany, po czym zręcznie ją uchwycił i wysunął z pochwy. Tak na wszelki wypadek. Nie potrafił powstrzymać uśmiechu pełnego satysfakcji widząc pełne entuzjazmu spojrzenia tych cholernych karłów na widok broni.
Dobra. Warujcie tutaj. Wrócę niebawem. – mruknął leniwie pod nosem, po czym odwrócił się i pospiesznie skierował w stronę zawalonego budynku, gdzie znajdował się rzekomo ten potwór.
Ruiny i kamienie nieprzyjemnie ocierały się o siebie, kiedy Nathair po nich stąpał, jakby krzyczały we wściekłym bólu chcąc ostrzec skrzydlatego przed zbliżeniem się do niebezpiecznego miejsca. A z każdym kolejnym krokiem jasnowłosy zaczynał odczuwać dziwny niepokój. Może jednak popełniał błąd przychodząc tutaj? Przecież na terenie Desperacji funkcjonowały bardziej lub mniej zorganizowane grupy wymorowanych. Gdyby tylko dowiedziały się, że Nathair to anioł, z pewnością nie pozostałyby po nim nawet pióra. To, że był aniołem i posiadał moce, nie oznaczało zaraz, że sobie poradzi z hordą wrogów. A mimo to brnął dalej.
Przeszedł przez kolejne zawalone ściany, aż wyszedł po drugiej stronie, gdzie w jego oczy od razu rzuciła się wysoka i postawna sylwetka. No i masz. A jednak dzieciaki nie kłamały i nie przesadzały. Pozostawało teraz dowiedzieć się jakie zamiary miała bestia, by ewentualnie przepędzić ją z tego miejsca. Koniuszkiem języka przesunął zgrabnie pod dolnej wardze, jednocześnie odwracając broń ostrzem w dół, by przypadkiem nie zabić tego stworzenia przy ataku. Kolejny krok…
SZUR
Zaklął w myślach na swoją nieuwagę, kiedy stopa napotkała jedną część gruzowisk, która rozpadła się pod jego ciężarem, choć niewielkim. I tyle z ataku z zaskoczenia. Stwór odwrócił się a Nathair zaatakował.
To były sekundy.
Pierwsze, drugie i trzecie bicie serca a Nathair w ostatniej chwili zatrzymał się tuż przed stworem, niemalże nie uderzając go rękojeścią w okolice splotu słonecznego. Znał go. Poznawał go. Te oczy…
DonDon! – rzucił zaskoczony, przyglądając się jego twarzy jeszcze przez chwilę jakby chciał ocenić czy to nie jest przypadkiem żadna ułuda.
Nie była.
Jego twarz momentalnie rozpromieniła się a w jasnych oczach pojawił błysk zaciekawienia.
Weź nie strasz. Myślałem, że jesteś jakimś pieprzonym stworem spod łóżka. A to tylko ty. – odetchnął z ulga przez nos i oparł się o miecz, którego ostrze wbił nieco w ziemię. Przechylił głowę nieco w bok i przesunął spojrzeniem po całej sylwetce swojego znajomego.
Źle wyglądasz. Odżywiasz się dobrze? – brwi uniosły się nieco wyżej, znikając pod nierówną grzywką. – Nie jesteś nigdzie ranny? – wyciągnął swoją dłoń przed siebie i przesunął lekko opuszkami po jego boku. – Mnie możesz powiedzieć, DonDon.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 01.10.15 7:24  •  Obrzeża Desperacji - Page 10 Empty Re: Obrzeża Desperacji
To polowanie mógł uznać za udane, choć trochę żałował, że nie trafiają mu się większe sztuki. Cóż jednak zrobić, aktualnie tylko to miejsce wydawało mu się być dogodnym miejscem na polowanie. W międzyczasie słyszał jakieś szury i inne trzaski, ale uznał po prostu, że to jakieś inne stworzenia. Te, które go nie interesują. W pewnym sensie tak było, ale nigdy nie spodziewałby się tu bandy dzieciaków. Nie o tej godzinie i nie tutaj. Nawet, gdy dźwięki ustały zignorował je. No, bo... czemu miałby się przejmować? Przy obecnej formie fizycznej mógł spokojnie stawić czoła dwóm, a może i trzem przeciwnikom, więc nie było o co się martwić. Tu kopyto, sam pazurki i po sprawie. Może i nie przepadał za niepotrzebnymi walkami, którzy nawiązywali degeneraci, ale co zrobić, kiedy żyje się w tak zdziczałym środowisku. Tylko czekać. A na co? Na gości, bo słyszał, że ktoś się zbliża. Żółte ślepia mignęły w półmroku, kiedy skupiał się na obserwacji gleby w poszukiwaniu kolejnej ofiary. Oho, jest.
Raaz, dwaa, trzyy... łaps! No i trafiona. Biorąc pod uwagę jak wolną reakcję mają gady tutaj, przeszło mu przez myśl, że gdyby trafił na inną w dniach mutacji, to też by taki był. Ugh... Jednak dobrze, że był to jakiś większy i zdecydowanie bardziej ogarnięty okaz. Tylko ta koza... No, nie, po prostu nie. Westchnął na myśl o tym. Chociaż nogi to ma seksowne.
I kiedy tak tonął w przemyśleniach i skupiał się na swoim małym polowaniu, nie zauważył nawet, że ten ktoś z wcześniej zdążył się do niego niebezpiecznie zbliżyć. Ocknęło go dopiero trzaśnięcie usłyszane zza pleców. Spora sylwetka momentalnie się wyprostowała i zaczęła odwracać, a zębiska już uszykowane były do ataku. Wpół tego ruchu zatrzymał się, gdyż zauważył ostrze skierowane w jego stronę. Nie wiedział którą stroną jest do niego obrócone, nie skupiał się na tym. Wystarczył sam fakt, że broń znalazła się tak blisko niego. Wszystko działo się zbyt szybko, aby skupić się na przeciwniku, ten jednak w ostatniej chwili powstrzymał atak. Donovan zmrużył oczy, chcąc przyjrzeć się twarzy napastnika, a kiedy już udało mu się odczytać znajome rysy, delikatnie się skrzywił.
- D-DonDon...? - mruknął do siebie, wyraźnie zniesmaczony tym dziwacznym określeniem. Poczuł się jak jakiś niemiecki cukierek w opakowaniu z kłaków i łusek. Nieprzyjemne. I wtedy zauważył, że w dłoni dalej wił się jego posiłek. W jednej chwili drobny gad zniknął w czeluściach jego przełyku, a Nathair mógł tylko zauważyć jak wąski ogon znika pomiędzy wargami bruneta.
- Tylko ja, Donovan spod łóżka. - zachrypiał, obserwując jak mięśnie aniołka się rozluźniają. - Jestem  jebanym monstrum, jak mam niby wyglądać?
Powagę swojej wypowiedzi podkreślił głośnym stukotem kopyt. Skoro o tym mowa... niedługo pewnie straci siły. Trochę czasu już tak łaził, a tak masywna forma jednak wymaga nieco skupienia. Czując dotyk na swoim boku nieco się odsunął. Aż go ciarki przeszły. Za rzadko go ktoś dotyka, żeby tak po prostu to znosić. Brr.
- Cóż ty taki zmartwiony? W każdym razie właśnie w tej chwili się odżywiałem, ale już spłoszyłeś wszystkie potencjalne obiady, więc zgaduję, że dla mnie to by było na tyle. - zawarczał, zerkając na ostatniego gada z najbliższej okolicy, który właśnie czmychnął pomiędzy nogami anioła. - Skąd ty się tutaj w ogóle wziąłeś?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.10.15 14:46  •  Obrzeża Desperacji - Page 10 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Szarpnął za rękojeść katany i wsunął ostrze do pochwy, po czym skrzyżował ręce na piersi i zadarł jeszcze bardziej głowę, by móc spojrzeć z dołu na wymordowanego. Jak zawsze ciężki w obyciu, ale na swój porąbany sposób był uroczy. Zignorował jego zdziwienie na temat nicku, jakim go obdarzył. Nie potrafił mimo wszystko zapamiętać jego imienia. Nathair generalnie miał trudności w pamiętaniu cudzych imion, nicków, nazwisk, dlatego też żeby nie przekręcać często nadawał im swoje własne nazwy. Tak było łatwiej.
Dobrze wiesz o co mi chodzi. – westchnął ciężko i wsunął palce w przydługawe kosmyki, po czym podrapał się po tyle głowy, przez co już po chwili wyglądał tak, jakby dopiero podniósł się z łóżka.
I jak to skąd? Przyleciałem na magicznym dywanie specjalnie po to, by cię zobaczyć. Stęskniłem się. – powiedział to tak poważnym tonem i z pokerowym wyrazem twarzy, że osoba nie znająca Nathaira mogłaby nabrać się na ten kiepski żart. Oblicze anioła szybko przybrało rozbawiony wyraz kiedy parsknął pod nosem.
Przecież bywam tutaj dość często. Nie zapominaj, że mój podopieczny jest z Desperacji I jednak muszę go odwiedzać, żeby sprawdzić co u niego. – przechylił głowę lekko bok, a jasne kosmyki musnęły jego szczupłe ramię skryte pod ciepłą bluzą. – Po drodze wpadła na mnie zgraja dzieciaków twierdząc, że grasuje tutaj przerażająca bestia. A tu niespodzianka. Bestią okazał się puchaty baranek. – uśmiechnął się złośliwie i ostentacyjnie przesunął spojrzeniem od stóp do głów po wymordowanym. W końcu wzruszył ramionami i wsunął obie dłonie w kieszenie wąskich spodni, zaczynając kolebać się na stopa w przód i tył.
Serio odżywiasz się… tym czymś? – uniósł brwi tak wysoko, że zniknęły pod gęstą grzywką. – Nie masz ochoty na coś o wiele bardziej… mięsistego? Chodź na polowanie. Pomogę ci. – mruknął i wyminął go ruszając jako pierwszy w stronę krzaków. A o z dziećmi? No cóż. Zapomniał o nich. W końcu znudzą się czekaniem i wrócą do swoich codziennych zajęć. Albo pomyślą, że wielki i rogaty stwór pożarł biednego anioła. Nieważne.
Ej, DonDon, co porabiałeś do tej pory? Jak biodro? – zapytał spoglądając na niego przez ramię, kiedy pokonywał kolejne pękające pod jego ciężarem z wysuszenie patyczki. Pamiętał doskonale kiedy ostatnio go widział i ranę wymordowanego. Jednakże widząc jak się lekko poruszać z łatwością można było założyć, że już po wszystkim. Wymordowani to jednak niesamowite stworzenia. Potrafiące tak szybko się regenerować. Heh. Prawie jak anioły. Prawie.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 10 z 23 Previous  1 ... 6 ... 9, 10, 11 ... 16 ... 23  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach