Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 16 z 23 Previous  1 ... 9 ... 15, 16, 17 ... 19 ... 23  Next

Go down

Pisanie 28.09.16 19:22  •  Obrzeża Desperacji - Page 16 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Poczuł pierwszą falę słabości i zmęczenia, która zalała jego ciało. Zmrużył swoje ślepia próbując mimo wszystko się skupić.
rany zaczęły się zasklepiać, zewnętrzne krwotoki ustawały, a gdyby wymordowana była wstanie odczuwać ból to w tym momencie byłby on wypierany przez przyjemnie mrowiące ciepło. Po drobnych otarciach i obiciach nie było już śladu.
- Moja moc jest w stanie jedynie leczyć obrażenia, a nie cofać ich skutki. Przez kolejne dni będziesz prawdopodobnie odczuwała słabość związaną z utraty krwi...Posiadasz gdzieś w okolicy schronienie w którym będziesz mogła przez ten czas wypocząć? - spytał się ze zwykłej troski nie przerywając działania swojej magii.

|użycie mocy lodu 2/3
|użycie leczenia 2/3
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.09.16 20:32  •  Obrzeża Desperacji - Page 16 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Hemofilia nie odczuwała ulgi w bólu tak jak inni, niemniej czułą znaczącą poprawę, kiedy potrafiła skupić się bardziej na jego ruchach niż na samym początku. Zdezorientowanie opuszczało ciało kobiety, tym samym wiedziała, że teraz może być tylko lepiej. Nie wiedział, jakich sztuczek anioł używa, z pewnością to zasługa którejś jego mocy. W teorii powinna być wdzięczna za pomoc, tymczasem nawet nie zamierzała posłać mu miły uśmiech. Po prostu nie potrafiła.
Jego moc.
Wiedziała.
- Owszem, mam schronienie. Nie musisz już się tak o mnie troszczyć i tak wiele zrobiłeś nie znając mnie. Skąd pewność, że tuż po wyleczeniu mnie, nie będę chciała poderżnąć Ci nadzwyczajnie w świecie gardła? - spytała, skupiając swoje spojrzenie w oczach anioła. Był zbyt naiwny i zbyt dobry. Bardzo łatwo mogła to wykorzystać, jeśli będzie chciała. Chociaż głupia nie jest i zapewne wie, że mężczyzna potrafiłby się obronić przed jej atakiem. Chociaż?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.09.16 1:17  •  Obrzeża Desperacji - Page 16 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Oddziaływał na nią swoją mocą dopóki nie dostrzegł, że te niebezpieczniejsze rany się zabliźniły. Gdy skończył podniósł się w sposób nieco ociężały. Miał wrażenie, że wszystkie siły z niego uszły. Wiedział, że to minie.
- Wielu ludzi spotkałem na swej drodze. Nie raz wyciągam pomocną dłoń ku prawdziwemu złu. Nauczyłem się więc, że ludzie nie chcą podejmować ryzyka, jeśli nie rozpościera się przed nimi wizja potencjalnie realnych korzyści. Moja śmierć nie przyniesie ci żadnych, a ryzyko niezaprzeczalnie jest zbyt duże by chcieć zaspokoić chociażby prymitywną potrzebę własnej satysfakcji. Oboje o tym wiemy. Mimo to, jak powiedziałaś - nie mam pewności, że tego nie zrobisz. Niezbadane są ścieżki Pana. - Bez wątpienia był pogodzony ze wszystkim co miałby spotkać na swej drodze. Włącznie z własną śmiercią. Trudno powiedzieć, czy za tym wszystkim przemawiał fanatyzm czy też głęboka wiara.

|użycie mocy lodu 2/3
|użycie leczenia 3/3
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.09.16 9:14  •  Obrzeża Desperacji - Page 16 Empty Re: Obrzeża Desperacji
W zaskakującym tempie jej rany zaczęły się zabliźniać, przez co praktycznie nie było śladu po ranach, które chwilę temu zdobyła. Zdecydowanie ktoś taki jak on, ktoś o takiej mocy, byłby im, DOGS'om potrzebny w organizacji. Niby medyków jakiś mieli, ale nie o takich zaskakujących zdolnościach. Zauważyła, że anioł zrobił się trochę obciążały. To z pewnością efekt uboczny jego mocy.
Uśmiechnęła się minimalnie do siebie, słysząc jego słowa.
- Zabawne jest, to co mówisz, choć w pełni prawdziwe. Jednak nie każdym zależy. Mogłabym Cię zabić tylko dlatego, abyś nikomu innemu nie udzielił pomocy - po tych słowach wstała, wnioskując, że to koniec z czarami mężczyzny. Nadal czuła się trochę słabo przez utratę krwi, ale kontaktowała do tego stopnia, że była wstanie poruszać się sama. Po prostu była już przyzwyczajona do tego typu sytuacji - w końcu żyje na tych terenach już ładny kawał czasu - Albo też prosić Cię, abyś dołączył do naszej organizacji, choć sądząc po Twoich słowach będziesz chciał kroczyć ścieżką dobra jak najdłużej tylko się da. Życzyłabym Ci powodzenia w dążeniu po niej, ale świat to sukinkot i wiele rzeczy po pewnym czasie po prostu się zmienia - po tych słowach nie oczekiwała odpowiedzi od nieznajomego. Nie chciała również znać jego imienia, jak i również nie było potrzeby żeby on znał jej. Gdy poczuła się lepiej, odeszła stąd, nie dziękując mu za uratowanie dupy, a także o nic nie prosząc. W tym właśnie miejscu ich drogi się rozchodzą.

z/t
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.09.16 0:30  •  Obrzeża Desperacji - Page 16 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Leżał na plecach oddychając głęboko jeszcze przez parę chwil. Drapało go w gardle, jakby ktoś wsypał mu do gardła worek piasku. Przygryzł delikatne język pobudzając ślinianki do wyprodukowania większej ilości śliny, by chociaż na te drobne sekundy oszukać pragnienie. Wreszcie podniósł się do pozycji siedzącej, pocierając wierzchem dłoni piegowaty policzek, zerkając ukradkiem na swojego rozmówcę.
- Zawsze podchodzisz tak poważnie do wszystkiego? – zapytał unoszą wyżej jedną z brwi w geście zapytania. Nieznajomy wydawał się dziwnie stonowany, jak ktoś, kto dostał do rąk kodeks i sztywnie żył według zasad w nim zawartych.
- Spokojnie, żartowałem z umieraniem. Wyciągnij kij z tyłka. – machnął i prychnął nieco rozbawiony. Choć jego słowa w pewien sposób mogły go urazić, dzieciak najwidoczniej niezbyt się tym przejmował. Zresztą, ostatnio mało co go obchodziło. Życie na Desperacji z każdym kolejnym dniem pozostawiało po sobie coraz głębszy odcisk. Wreszcie podniósł się z ziemi i odetchnął przez nos, powoli rozglądając się po okolicy, chcąc określić mniej więcej gdzie aktualnie się znajdują. Przez całe to zamieszanie i szaleńczy bieg, totalnie stracił orientację i nie miał pojęcia jak potem trafi na szlak powrotny, a następnie do Nory. Zagryzł wnętrze wargi, wsuwając jednocześnie obie dłonie głęboko do kieszeni spodni.
Nie wiedział gdzie jest. Niedobrze.
- Hę? Aniołem? – zapytał nieco zaskoczony i zbyt z tropu. Z drugiej zaś strony to by wiele wyjaśniało, dlaczego jest taki napalony na pomaganie nieznajomym złodziejom. - Nie wkręcasz mnie? – zmrużył ostrzegawczo brwi, ale po chwili odpuścił. - Nie boisz się mieszkać na Desperacji? Słyszałem, że anioły, które zbyt długo wdychają tutejsze powietrze mogą zachorować. Plus wielu Desperatów czyha na wasze życie i kosztowności. To nie moja sprawa, ale… – wzruszył lekko ramionami, przesuwając spojrzeniem po całej sylwetce mężczyzny. - Nie wyglądasz na kogoś, hm, silnego i potrafiącego samemu tutaj przeżyć. Ale może chowasz jakiegoś asa w rękawie. Kto wie. – kąciki ust uniosły się nieco wyżej, wyginając w lekkim uśmieszku. Powędrował za jego spojrzeniem do, już przybrudzonej w niektórych miejscach, żółtej chusty, która okrywała jego szyję.
- Tak. – krótka odpowiedź na krótkie pytanie. Nie czuł żadnej wewnętrznej potrzeby na tłumaczenie się. Zresztą, musiał uważać, by przypadkiem nie palnąć czegoś za dużo, czegoś, co mogłoby zostać zakwalifikowane jako rozpowszechnianie informacji o DOGS, a to prowadziło do zdrady. Ze wszystkich Psów musiał najbardziej uważać. Wciąż stąpał po cholernie cienkim lodzie.
- Możemy iść, ale właściwie masz jakiś plan? – zaczął dopytywać, kiedy wreszcie ruszyli w nieznanym, przynajmniej dla Shiona, kierunku. Miał wewnętrzną nadzieję, że Mic nie zamierza wyprowadzić go w jakieś przerażające miejsce a tam… zjeść. Lub coś w tym stylu. Na samą myśl wzdłuż jego kręgosłupa przebiegło mnóstwo nieprzyjemnych dreszczy.
Nie powinieneś mu ufać.
Wiedział to, ale mimo to kroczył tuż obok niego.
Pożałujesz
- Shion. – odezwał się wreszcie po dłuższym milczeniu, spoglądając w drugą stronę, jakby chciał uniknąć jego spojrzenia. - Tak się nazywam.
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.12.16 22:08  •  Obrzeża Desperacji - Page 16 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Widząc już oddali wielkie budowle niewiadomego mu pochodzenia na tle bezkresu — czuł swoistą ekscytację emanującą, jakby wprost z komórek jego ciała, której nierzadko z winy jego wybrednego usposobienia ukształtowanego tuż po mutacji z lilakiem, zapewne wywołał ten niebotyczny wzrost wymagań względem apokaliptycznych istot czy też świata. Lancelotte gwoli ścisłości czuł się lepszy, a wszystkie niewarte jego egocentrycznej uwagi — w pełnym znaczeniu plugawe — stworzenia zbywał z wyrazem zniesmaczenia wymalowanym na bladym licu, dodatkowym prychnięciem i lekceważącym machnięciem dłoni.
Wiszące wysoko na niebie słońce obejmowało swoimi ramionami wszystko dokoła. Lancelotte uniósł rękę, by dostrzec pożądany przez całą wędrówkę widok. Coś go tutaj stale ciągnęło. Uczucie, którego nie sposób było mu opisać. Kiedy jego ukształtowana wrażliwość na nietypowe piękno opuszczonych, rzucających ogromne cienie, ruin dawnego istnienia jak zwykle ożywiła w nim fascynację, a wiążąca się z tym ciekawość zadziałała na niego wręcz relaksująco, kącik ust mężczyzny uniósł się nieco. Ilekroć się tutaj zapuszczał jego wzrok zatrzymywał się na najwyższym budynku — pozbawione szyb wyrwy w miejscach okien świeciły pustkami, przez które promienie słoneczne przebijały się bez najmniejszego problemu, przedostając się gdzieś na drugą stronę, a i niekiedy ginąc gdzieś w jego wnętrzu, zatrzymane zapewne przez stojące nadal ściany.
Wędrówka do celu zdawała się ciągnąć w nieskończoność, a wymordowany łapał się co rusz na tym, że zaczynał się tym mimowolnie niecierpliwić. Jak na ironię Obrzeża Apogeum wcale nie kojarzyły mu się z czającym się niebezpieczeństwem, dlatego nie wydawał się tym zbyt zatroskany. W momencie, kiedy budowle symbolizujące zmierzch dawnego świata uzyskały właściwe sobie rozmiary, robiąc z samego Lancelotte’a względem siebie namiastkę miniaturki odzianej w czerń i fiolet. Zlekceważył pierwszy moment, w którym wraz z przesunięciem dłonią po z jednej z większych ścian pozostawionych gruzów zapomnianego budynku, gorące powietrze przecięło się z dziwnym chłodem. Szmer osuwającego się pod butami piachu i przyjemne ciepło słoneczne sprawiło, że na moment przymknął powieki, czerpiąc co nieco z tej chwili spokoju i ciszy. Zadarł głowę ku górze, obserwując z uwagą wielkie budynku lub ich pozostałości składające się ze zwałów prętów, resztek szyb i betonu. Raz znikał w cieniu rzucanym przez wysokie ruiny, które ostały się w niezbyt pewnym stanie i zapewne czekających jedynie na dodatkową zachętę do zawalenia się do swego wnętrza, grzebiąc każdego kto ośmielił się tam wejść w obliczu własnej głupoty.
Pozostałości mniej lub bardziej zachowanych budowli zdawało się układać w rodzaj nietypowej alejki, przez którą prowadził dywan uslany z piachu Desperacji, która na dobre przejęła władzę nad tym miejscem, zapewniając im trwałą konserwację, choć jednocześnie narażając zbyt naiwnych na groźbę zawalenia jakiejkolwiek z nich. Do pragnień i celów egzystencjalnych Lancelotte’a nie sposób było zaliczyć chęć zostania pogrzebanym żywcem pod ciężarem wielkich betonowych bloków. Zresztą… ich stabilność ciężko było ocenić gołym okiem, szczególnie z perkspetywy tego, iż nie posiadał żadnej wiedzy na ten temat. Lance był jednak pewny tylko jednego — egyzstencja połączona ze stałym podróżowaniem po humorzastej Desperacji nauczyła go tego, iż jest się zbyt pewnym czegoś, to ona dołoży wszelkich starań, by udowodnić, że zbytnia pewność oznacza jedynie śmierć. Gdzieniegdzie można było poprzez wyrwy w miejscach okien lub dziury w ścianach dostrzec schodzące płatami farby i wyblakłe tapety zwijające się w dziwaczny, acz nadal w opinii Lance’a interesujący sposób czy chociażby mniej lub bardziej rozpadające się meble. W tym oto miejscu stanowiły nową wersję skansenu i muzeum, które mogło stanowić, jakby nie spojrzeć dobre miejsce kryjówki. Wiedziony najzwyklejszą w świecie ciekawością wlazł do jednego z takowych budynków, lekceważąc ewentualne zagrożenie. Betonowe podłoże kiedyś mogło być pokryte czymś na wzór dywanu, równie pozbawionego kolorów, co i pogryzione przez coś, z czym styczności mieć nie chciał. Odsunął to ze swojej drogi czubkiem buta wyraźnie się krzywiąc z obrzydzeniem. Zdążył nawet prychnąć, krzyżując ramiona na swoim rozpiętym fioletowym płaszczu, który miał dwa charakterystyczne rozcięcia z tyłu zawijające się ku górze.
Powietrze, które dotychczas było niezmienne i przyjemnie rozgrzane, zdawało się zostać zupełnie nieoczekiwanie przecięte przez coś lodowatego, gdyż wymordowany wzdrygnął się niemal odruchowo, traktując to jednak jako jakąś dziwaczną anomalię. Lancelotte nieprzyzwyczajony do widoku tak obrzydliwego jak ten powykręcany i rozkładający się w swej własnej niedoli ex-dywan napawał go niesmakiem. Okazało się to wystarczającą motywacją do tego, aby wrócić do punktu wyjścia i opuścić martwy od wewnątrz budynek, lecz ku jego zaskoczeniu dotychczas pewny grunt stał się śliski, a szarowłosy zaliczył monumentalnego orła do tyłu, wpadając na swoje świeżo odkryte podłogowe nemezis. Bliskie spotkanie z podłożem zagwarantowało mu nie tylko poobijanie prawego boku i żeber po tej samej stronie o ukryte wakizashi przesunięte w pochwie pod połami płaszcza, a także łokcia, ale i dotknięcie tego paskudztwa, co mimo dotkliwego bólu zaskutkowało przejechaniem po zimnej tafli lodu w przeciwnym kierunku.
Niech to szlag — warknął z obrzydzeniem na wspomnienie o zasuszonej, parszywej strukturze ex-dywanu mającego lata świetności dawno za sobą. Odruchowe wzdrygnięcie się zostało wliczone w skutki tego dramatycznego przeżycia i otrzepanie prawej ręki stało się podstawą do tego, by zachował jakiekolwiek wrażenie bezpieczeństwa. Na całe szczęście powstrzymał się od odruchów wymiotnych. Dopiero po poradzeniu sobie z tym największym problemem poprzez głębokie oddechy – podjął się ostrożnej próby podniesienia się, lecz wrażliwa na poobijanie skóra odpowiedziała mu już na wstępie tępym bólem. Już wiedział, że dorobi się doskonale widocznych na bladej skórze fioletowych siniaków, które dadzą mu o sobie znać w trakcie podjętych działań. Kiedy ponownie znalazł się na nogach i zadbał o zachowanie należytej równowagi, a w jego głowie zaprzątały się myśli o tym, aby stąd wyjść. Następnie uniósł wzrok, który napotkał jakąś chudą postać, a wtedy jak na zawołanie przez głowę przeskoczyło mu parę nieskładnych i pozbawionych sensu klatek. Na jego twarzy pojawił się grymas niezadowolenia, a lewa dłoń powędrowała w stronę skroni w celu rozmasowania ich. — Coś ty za jeden? — dodał niezbyt sympatycznym tonem Lancelotte, mierząc go od góry do dołu. Jakiś głosik z tyłu głowy podpowiadał mu coś bardzo absurdalnego, na co przystać nie zamierzał, a mianowicie o ich zbyt widocznym podobieństwie. Cóż to za niedorzeczne bzdury.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.12.16 23:31  •  Obrzeża Desperacji - Page 16 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Lillica nie przywiązywał większej wagi do miejscu, ani też wartości materialnych. W zasadzie oprócz solidnie przetartej w paru miejscach torby, w której znajdowała się para ubrań na zmianę i kilka dodatków w charakterze bandaży, lekarstw, uzupełnianych regularnie zapasów jedzenia i wody, nie posiadał nic więcej. Zresztą jego postępująca ślepota przyczyniła się do tego głównej mierze. Lillica widział zaledwie zarysy sylwetek, ale dzięki obniżonej temperaturze ciała do zbędnego minimum, co było uwarunkowane władanym przez niego żywiołem lodu, wyczuwał ciepłotę ciał, po tym więc mógł wyczuć w swoim najbliższym otoczeniu istoty posiadające termoregulacje. Z pomocą przychodziła mu też rozwinięta w stopniu zaawansowanym telepatia - dzięki niej zaś był w stanie usłyszeć myśli znajdujących się obok niego osób. Zwierząt w zasadzie też to dotyczyło, choć ich mentalność i postrzeganie rzeczywistości nie było rozwinięte w takim stopniu jak ta ludzka. Kolejnym elementem, który czynił z Lila samotnika, to bezwątpienia aura chłodu, którą roztaczał gdziekolwiek, by się nie pojawił. Czuć było bowiem od niego wręcz niepohamowany chłód, udzielający się wszystkim dookoła. Samą swoją obecnością powodował automatyczny spadek temperatury i drgawki u osób mniej wrażliwych na takie szybkie zmiany. Jego ciało było wręcz lodowate, jakby nie był posiadaczem krwi w swoich żyłach, co było bzdurą. Lillica po prostu nie panował nad tym, co wynikało bezpośrednio z jego natury skrzydlatego. Nie miał w zasadzie pojęcia jak ujarzmić drzemiącą w nim moc. Szybko ewakuował się z Edenu, nie dając sobie nawet najmniejszej szansy na jej poskromienie, więc w tej materii był sam sobie winien. Czasem jednak dochodził do przykrego wniosku, głównie wtedy, kiedy Desperacja dawała mu w kość, że rajskie ziemie były lepszym wyborem i miały swój niepowtarzalny urok, charakter. Nie mógł w końcu narzekać – dostał nawet swoją prywatną kwaterę, która należała w całości do niego. Te zwątpienie jednak nawiedzało go raz na ruski rok, więc siłą rzeczy szybko upadało, jak mgła, sprawiająca, że Lillica był cokolwiek całkowicie ślepy i bezbronny, jak małe dziecko.
Zatrzymał się, by się rozeznać w terenie. Co prawda widział niewiele, lecz to wystarczało. Znał tą część Desperacji na pamięć i w zasadzie nic nie zmieniła się od ostatniego razu. Ruiny zawsze wzbudzały w nim coś na kształt niepokoju, którego nie umiał pojąć i uzasadnić żadnymi słowami. Ot, po prostu miał wrażenie, że były mocno powiązanie z jego dawnym, zapomnianym życiem, lecz nadal nie znalazł poszlak o tym świadczących. Przejechał dłonią po jednej ze ścian betonowej bryły. Wyczuł jej chropowatą, miejscami popękaną strukturę, która napawała go emocjami najróżniejszej maści i rodzaju. Mimo depresyjnego charakteru tego miejsca, odwiedzał je średnio raz na dwa miesiące. Wracał do nich, mając wrażenie, że jest dla niego czymś na wzór tlenu – niezbędnego do życia.
Zamknąwszy swoje intensywne oczy, zaciągnął się głęboko zimnym powietrzem, oddychając spokojnie, jakby z zamiarem scalenia się z naturą.  Wydawało mu się, że zęby czasu, które mocno odcisnęły na ruinach swoje piętno, cicho szepczą, chcąc przedstawić historię minionych zdarzeń,  co w jego prywatnej opinii było niesamowitym wręcz wrażeniem. Mimowolnie uchylił kąciki ust ku górze, czując jak wiatr – cieplejszy od temperatury ciała – przeczesuje mu pasa długich włosów. Czuł jak te, rozpuszczone, kołyszą się, uderzając go po twarzy i odsłoniętym karku.  Jednak była to cisza przed burzą.
Zadrżał, zaatakowany przez silny niepokój towarzyszący mu stosunkowo rzadko. Usłyszał niezrozumiały krzyk w swojej głowie – pełen niepokoju i zarazem szału. Nie był właścicielem barwy tego głosu. Huk. Stukot. Ciszę. Znów krzyk. Tym razem inny. Przeraźliwy, agonalny. Znów ciszę. I przytłumiony szloch, który wydał się aniołowi pod wieloma względami znajomy. W tej samej chwili poczuł ruch i wyczuł ciepło, które zwykło bić od mieszkańców Desperacji. W odruchu bezwarunkowym, zdjął z prawej dłoni rękawiczkę i pochylił się nad ziemią. Położył na niej rękę, zmieniając spory obszar w lodowisko. Ziemia była wilgotna, toteż lód pokrył dużą część podłoża.
Bracie. — Wieczne sine wargi wyrzuciły z siebie jedno słowo, a na policzkach Lillici pojawiły się łzy, które od paru chwili wzbierały się w kącikach jego oczu. Dostrzegając je z opóźnieniem, nijak mógł na niego zareagować.
Jedna myśl nie dawała mu spokoju. Myśl, która kształtowała się niechcianie i nieświadomie w umyśle poszkodowanego, by w końcu przybrać odpowiednią formę.
… byli do siebie podobni pod względem fizycznym. Jak dwie krople wody.
Przetarł policzki, niezdolny, by wykrzesać z siebie jakiekolwiek dźwięk. Struny głosowe związały się w supeł. W przełyku utworzyła się gulka wielkości orzecha. On sam znieruchomiał, nie rozumiejąc swoich uczuć.

1/2 Telepatia
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 31.12.16 6:08  •  Obrzeża Desperacji - Page 16 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Zarówno Lillica, jak i Lancellote podzielali ze sobą nieprzywiązywanie się do miejsc czy też rzeczy materialnych — prowadzili także całkiem zbliżony do siebie tryb życia, kiedy to obydwaj nie osiadali nigdzie na stałe, wciąż i niezmiennie podróżując, znajdując się w stałym ruchu. Jednakże ich charaktery i sposoby bycia znacząco od siebie odbiegały. Byli niczym ogień oraz woda, stanowiąc swe jawne przeciwieństwa niczym yin i yang. Fiolet tęczówek kontra intensywny niebieski. Ciepło kontra zimno. Byli uosobieniem kontrastów, choć jeszcze tego nie wiedzieli… Nie mogli.
Bracie. To jedno słowo odbiło się po opustoszałym, ograbionym pewnie przez co mądrzejszych, pomieszczeniu echem, ale Lancellote wiedział jedno — nie spodobało mu się to co usłyszał i jednocześnie go to rozgniewało. Wyprostował się zatem dumnie, unosząc podbródek, tym samym przybierając niespotykanie wyniosłą postawę. Wymordowany poprawił swoje czarne, japońskie szaty, wakizashi ukryte w pochwie oraz swój jakże czarowny i unikatowy, fioletowy płaszcz z dokładnie dwoma rozcięciami z tyłu wywijającymi się ku górze. Posiadacz nietypowych fioletowych tęczówek w efekcie mutacji z lilakiem i wymiany zwierzęcego pigmentu na roślinną cyjanidynę posłał ów pokrace pogardliwe i beznamiętne spojrzenie — jak można, by oczekiwać poczuł się urażony, traktując to chude stworzenie jako gorsze od siebie.
Jak niby jakiś wioskowy błazen śmiał go nazwać swoim bratem? Toż to zakrawało na największą pogardę z możliwych. Kpina. Owszem, dostrzegał pewne podobieństwo między nimi, nie zaprzeczał temu. Jego złośliwa pamięć obdarowała go nawet serią nic nieznaczących klatek przeskakujących jak w filmie, z czego oczywiście nic kompletnie nie rozumiał i w sumie było mu z tym dobrze. Najważniejszą i kluczową kwestią pozostawał fakt, iż nikt nie był warty takiego tytułu — nikt również nie posiadał nawet najmniejszego prawa, by dzierżyć miano jego brata. Nie istniała jednostka godna Lancellote’a — był wymordowanym, a ten dziwny koleś na. Ze względu na dotkliwe urażenie jego nadwrażliwego ego prychnął niczym rasowy kot. Być może ten chudy osobnik okazywał się zwyczajnie nawiedzony — łzy nie świadczyły w żaden sposób o tym, jakoby zaliczał się do osób stabilnych emocjonalnie.
Kiedy to jego tymczasowy kompan miał cholerny tupet, by wiązać ich jakimiś wyimaginowanymi więzami rodzinnymi, wzruszając się w przy tym niebywale — Lancellote ostrożnie, z naturalną dla siebie gracją pokonał błyszczącą taflę lodu reagującą na gorące, desperackie powietrze znajdujące się na zewnątrz, gdyż im bliżej wyrwy, w której miejscu niegdyś znajdowały się drzwi lód parował, ale nie wyglądało, aby zmieniał się swój stan skupienia, pokonując tym samym odległość między nim a tym imbecylem. Nie pożegnał się ze swoim dywanowym nemezis, nie obdarzając go nawet spojrzeniem, ale jedno nie pozostawało złudzeń — zły dotyk, którego doznał zostaje na całe życie.
Nie ośmielaj się nazywać mnie swoim bratem, pokrako — oświadczył z wyższością w głosie Lance, zatrzymując się nieopodal wzruszonego jegomościa. Nie zdecydował się na zmniejszenie odległości, gdyż nie przepadał za kontaktem fizycznym z czymkolwiek co kwalifikowało się na niewartego jego uwagi. — To, że jesteśmy do siebie wizualnie podobni i mamy nieco podobny głos o niczym nie świadczy. — oznajmił beznamiętnie, przeczesując ręką swe siwe włosy, które w blasku promieni słonecznych nabierały fioletowego połysku.  — Pozwolę ci jednak udzielić mi ewentualnych wyjaśnień i odszczekania tego co powiedziałeś. — dorzucił na dokończenie z ujawnioną dosadnie w głosie urazą swego majestatu.
Lancellote nie posiadał bowiem wiedzy kim ów osobnik jest, ale zachowywał się jak na jego wytworny i zarazem wybredny gust — dziwacznie, co skazywało go odgórnie na bycie jednostką stratną. Wymordowany nie mógł jednak wiedzieć, że ma do czynienia z bezczelnym telepatą, który pojął z urywków jego wspomnień o wiele więcej niż o sam byłby zdolny.


Będzie lepiej~
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 31.12.16 16:24  •  Obrzeża Desperacji - Page 16 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Przeczucie. Tym kierował się, nazywając stojącego przed nim mężczyznę bratem. Nie posiadał na to żadnych jednoznacznych dowodów, czy nawet argumentów potwierdzających słuszność tego określenia.
Stał jak spetryfikowany, całkowicie tracąc kontrolę nad swoim ciałem. Jego chłód natomiast przeszedł go na wskroś, sprawiając tym samym, że zalała go fala nieprzyjemnych, lodowatych dreszczy, które nawet jak na zbyt nisko temperaturę ciała były wręcz nie do zniesienia.
Głos ugrzązł mu w gardle. Przełknął ślinę, coby pozbyć się gulki w przełyku, lecz poczuł tylko uścisk w miejscu, gdzie znajdowało się serce. Przystawił do niego swoją drżącą dłoń, wyczuwając jego nienaturalnie szybkie bicie. Obijało się boleśnie o żebra. Oddech Lillici stał się płytki, nierówny, jakby właśnie przebiegł maraton. Zakręciło mu się w głowie, w której poczuł dotkliwy ból. Nogi się pod nim ugięły, toteż się zachwiał i, nie odzyskując władzy nad własnym ciałem, stracił oparcie w grawitacje. Rozpadł się na atomy. Milion niepasujących do siebie cząsteczek. Zrobiło mu się nie dobrze, złapał się za brzuch w desperackim akcie zatrzymania dzisiejszego śniadania w żołądku. Odruchy wymiotne były jednak nieuniknione i w ostatecznym rozrachunku niestrawione przez układ pokarmowy treści żołądkowe ujrzały światło dzienne w towarzystwie bulgotu. Poszukał desperacko i po omacku torby, która wcześniej wypadła z mu z ręki. Rozpiął zamek błyskawiczny trzęsącymi się palcami, łapiąc w palce ostatnią butelkę wody.
Nie wiem — wydusił. — Nie wiem — powtórzył wręcz histerycznym szeptem ze spojrzeniem wbitym w lód. Nie miał z jakiegoś powodu odwagi, by spojrzeć mężczyźnie w oczy, albo spróbować to zrobić. Z tej odległości nie był w stanie ich wypatrzyć swoimi upośledzonymi oczyma. — Mam przeczucie, że się dobrze znamy. Że nazywałeś mnie kiedyś swoim bratem, ale nie wiem…. Słyszę twój krzyk i szloch w mojej głowie. I nie rozumiem. Kim ty jesteś? Jak się nazywasz? Co cię tu sprowadza? Powiedz mi… Proszę. — Zerknął w miejsce, z którego biło ciepło. Tam najprawdopodobniej stał mężczyzna w swojej całej okazałości. Lillica nie miałby mu za złe, jeśli uznałby go za chorego psychicznego, wręcz obłąkanego. W istocie sam się tak teraz czuł. Jak ktoś niepoczytalny, jakby utracił wszystkie rozumy…  
Jesteś aniołem, Lillica. Nie masz rodziny. Twoim stwórcą jest Bóg, próbował sobie to wmówić, ostatecznie nie wierząc samu sobie. Kim był? Jak się tu znalazł? Nie posiadał akcentu, którym posługiwano się tu na większą skalę. Był obcy. I rozdarty… Zawieszony między tym co było i tym co jest, i tym co dopiero będzie, ale chwili obecnej miał wrażenie, że pochłonęło go czarna dziura.  
Przez emocjonalną chwiejność, lód pod nim i stopami nieznajomego pęknął, co świadczyło  tym, że anioł nie miał całkowitej kontroli nad podarowanym mu żywiołem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.01.17 23:29  •  Obrzeża Desperacji - Page 16 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Lacellote nie pojmował tego co się właśnie działo i gdyby nie fakt, że ten chudzielec ośmielił się nazwać go bratem, zapewne machnąłby na niego lekceważąco dłonią, tak, tą samą, którą uprzednio wytarł starannie o swoje własne ubranie po spotkaniu z rozpadającym się i mających lata świetności dawno za sobą dywanem. Sama reakcja mężczyzny utwierdzała jednak posiadacza fioletowych tęczówek w wyniku mutacji roślinnej, iż ma do czynienia z kimś chorym. Fizycznie i na umyśle, rzecz jasna. Siwowłosy dbał bowiem przez minione pięćdziesiąt lat i nie znalazł się nikt kogo obdarzyłby, choćby wzrokiem z ukrytym zalążkiem zainteresowania. Odsunął się ostrożnie stawiając kroki na śliskiej, błyszczącej powierzchni lodu, kiedy zauważył na niej zawartość żołądka nowo napotkanego człowieka, jak mniemał. 
Kiedy jego dłoń zatopiła się w szerokim materiale pod charakterystycznym, fioletowym płaszczem rozciętym dokładnie w dwóch miejscach, którego to końce wywinięte były ku górze, by wydobyć ukryte w nim wakizashi, by następnie ulżyć biedakowi w jego omamach i halucynacjach — zamarł w bezruchu na dźwięk wypowiedzianych przez niego słów. Oczy Lancellote'a przybrały wygląd młyńskich kół, a na jego twarzy pojawiło się niezamaskowane w porę, acz szczere w swej naturze zdumienie. Skąd do cholery wiedział co przebiegło mu przez umysł? Jakim cudem wyłapał strzępy tych niemających sensu scen, a tym bardziej przytoczył z taką dokładnością coś co było w jego głowie? Wyraźne zdystansowanie tkwiło w jego spojrzeniu, tuż po opanowaniu spontanicznej reakcji na tak nieoczekiwany obrót sprawy. Dlaczego stał zatem jak zaczarowany, wpatrując się niechętnie w cherlawy szkielet tego człowieka? W normalnych warunkach przecież, by się odwrócił ze wzgardliwym prychnięciem, uznając każdego za niewartego jego uwagi. Nigdy nie obchodziło go nic poza czubkiem własnego nosa i jego własnego komfortu, lecz nie potrafił po tych niemal błagalnych słowach odwrócić się z identyczną obojętnością. Nie wiedział jednak czy słowa ów mężczyzny wzbudziły w nim tylko irytację czy coś w rodzaju zawahania — zaistniałą mieszankę emocji trudno było rozbić na czynniki pierwsze, co jakby chwilę potem potwierdziło głośne nierówne pęknięcie na lodowej powierzchni, na której Lance zatrzymał wzrok.
Ty... Ty jesteś po prostu obłąkany, tobie nie da się już pomóc — odrzekł z niesmakiem Lancellote nieco wyniosłym tonem, tak jakby na początku się nie zaciął. Powoli wsunął ostrze wakizashi na powrót do pochwy skrywanej między materiałem. Westchnął ciężko, prostując się przy tym wyraźniej. — Nie jestem twoim bratem, włóczego. Pierwszy raz widzę cię na oczy, więc nie opowiadaj mi jakichś głupot. — Szarowłosy na moment zrobił pauzę, krzyżując ramiona, jakby chciał się w tej sposób odgrodzić. Nie mógł poddać się temu wirującemu szaleństwu, pokręcił głową, chcąc pozbyć się dodatkowo wszelkich wątpliwości i zbędnych myśli. — Nazywam się Lancellote, a ty, przybłędo? — mruknął, omiatając swojego tymczasowego towarzysza krytycznym spojrzeniem, zachowując stosowny dystans, by niczego przypadkiem nie złapać od niego. Przy zbyt gwałtownym ruchu odczuł efekty poobijania się, gdyż kwaśny wyraz twarzy wymalował się na niej w pełnej krasie. — Przychodzę tutaj oglądać ruiny minionego świata, które się ostały na środku bezkresu. — Wzruszył machinalnie ramionami. Lancellote nie zamierzał się bowiem zwierzać z tego, iż to miejsce na swój sposób go przyciągało, stanowiąc swoiste widmo na tle pozbawionej życia i żywej duszy pustyni.


Nie mam mózgu na sprawdzanie całości, musisz to jakoś przeżyć.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.02.17 16:53  •  Obrzeża Desperacji - Page 16 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Przetarł wierzchem dłoni wilgotne od wymiocin usta. Czuł w nich nieprzyjemny posmak, którego pozbył się tylko częściowo za sprawą wody.
Chwilę później odzyskał komfort psychiczny, mimo iż fizyczny nadal mu towarzyszył. Głównie w postaci sprzeciwiającego się wszelkim rewelacją żołądka, choć ten był już całkowicie opróżniony.
Wszystko się unormowało, wraz z oddechem i stabilnością psychiczną. Głosy w jego głowie również ustały, czuł jedynie jej pulsujący ból oraz towarzyszące temu zawroty i wtem dopiero uświadomił sobie, że za sprawą telepatii usłyszał bezpośrednio jego myśli.
Podniósł się, zdzierając na fragmentach lodu nadgarstki. Otrzepał swoje ubranie z brudu, a przynajmniej spróbował to zrobić. Nie był to zły ból. Raczej pełnił rolę otrzeźwienia i ulgi. Pomógł mu pozbierać myśli w jedną całość, lecz zdecydowanie nadal był pełen wątpliwości. Nadal wiele pytań zawisło w powietrzu bez odpowiedzi. Nadal miał wrażenie, że zna ten głos, sposób poruszania się. Ten człowiek nadal wydawał mu się dziwnie znajomy, nawet jeśli sam się zapierał i protestował.
Przychodzę tutaj oglądać ruiny minionego świata, które się ostały na środku bezkresu.
Lillica nie wiedział, dlaczego nogi mimowolnie prowadziły go w to miejsce. Może przyświecał mu ten sam cel? A może jego niesamowicie rozwinięte przeczucie chciało, by w końcu jego ścieżki skonfrontowały się z drogą swojego "sobowtóra"? O ile faktycznie byli do siebie aż tak uderzająco podobni. Musiał w tej kategorii zaufać mężczyźnie.
Rozchylił wargi w charakterze subtelnego uśmiechu. Grymas ten niewątpliwie nie mógł uchodzić za psychodeliczny, więc być może podejrzenia mężczyzny względem jego samego się nie sprawdzą. Czy Lillica naprawdę był obłąkany? Owszem słyszał rzeczy, które może nie powinien i które były wypierane z podświadomości ich właścicieli. Uznawane było to jednak za dar, nie przekleństwo, czy chorobę.
Czyżby Lancellot uciekał do swojej przeszłości, otulając się kokonem kłamstw? Może sam, podobnie jak anioł, nie jest zbyt pewny swoich uczuć i ucieka od wzięcia z nich odpowiedzialności?
Lillica pokręcił głowę, by się pozbyć tych niedomówień. Musiał niewątpliwie zaaplikować w swoim rozmówcy nutę wątpliwości, a przynajmniej takowe odniósł wrażenie, bo dokładnym wsłuchaniu się w jego ton głosu. Dzięki wyostrzonemu słuchowi przez utracony wzrok, mógł dosłyszeć ledwo wyczuwalne drżenie w głosie, z którego być może sam Lance nie zdawał sobie sprawę.
Moje imię to Lillica — przedstawił się, odpowiadając tym samym na pytanie, które chwilę wcześniej zostało do niego zaadresowane. — Miło cię poznać, Lancelocie. Czy mógłbyś wyświadczyć mi jeszcze jedną przysługę i odpowiedzieć coś o sobie? — zapytał.
W jego głosie pobrzmiewało żywe zainteresowanie, choć zrozumie, jeśli mężczyzna mu odmówi. Nie zwracał się do niego w sposób przychylny, nie wyglądał też na kogoś, kto chciał usilnie podtrzymać tę rozmowę. Może potraktuje to jak próbę narzucania się... Być może Lillica powinien odpuścić i pozwolić mu odejść, ale z drugiej zaś strony nie potrafił tego uczynić bez próby złapania z nim kontaktu. Nie poznawał sam siebie. Z reguły stronił od towarzystwa. W głównej mierze dlatego opuścił Eden, dlatego też skazał się na samotną podróż po pustynni.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 16 z 23 Previous  1 ... 9 ... 15, 16, 17 ... 19 ... 23  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach