Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 17 z 23 Previous  1 ... 10 ... 16, 17, 18 ... 23  Next

Go down

Pisanie 17.06.17 17:14  •  Obrzeża Desperacji - Page 17 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Czuł się dokładnie tak, jakby upolował wyjątkowo dużego, wyjątkowo ruchliwego piskorza, raz po raz rzucającego się na wszystkie strony. Albo jak podłączonego do prądu Kocura, którego z jakichś nieprzemyślanych powodów postanowił dodatkowo wbić w glebę, ułatwiając im dotarcie do piekła.
Trzymał tę bestię w ryzach tylko dlatego, że mięśnie miał przepełnione tysiącem wspomnień o treningach, a Bóg nie poskąpił mu ani wzrostu, ani wagi. Szarpała się jednak zaciekle i każde szarpnięcie wywoływało ból – zapewne ku jej serdecznej radości. Im dłużej postanawiał ją pacyfikować według nałożonych przez „dżentelmeństwo” standardów, tym bardziej docierała do niego świadomość, że nie przyniesie to zamierzonych, kurwa mać, efektów.
Warknął ostatni raz, mocniej przywierając przedramieniem do jej ciała. Naprawdę sądziła, że sprowokuje go tymi tanimi tekstami? Że był na tyle prostolinijny, by tępe odzywki traktować z taką powagą?
„Pewnie chętnie ją rżniesz”.
Cóż.
Nie myliła się.
I jakby na potwierdzenie tych słów kark Growlithe'a się ugiął, a usta lekko rozchyliły. Gorące powietrze opadło od razu na szyję dziewczyny, rozwiewając na boki płynną czerń jej włosów. Oddech parzył jak płomienie zżerające ostatnie deski przybytku Marceliny, jednak nie pozostawił po sobie tak niszczycielskich śladów.
Brwi zmarszczyły się, gdy dostrzegł to, co od kilku ostatnich minut zawzięcie starał się ignorować. Z tej odległości doskonale czuł jej zapach; teraz o wiele intensywniejszy niż ciężka, nieprzyjemna woń jego własnej krwi, która już dawno przejęła zmysły powonienia.
Bodziec, który pchnął go do działania, był w gruncie rzeczy niewielki. Nie przywykł do ścisku przez wektory, bo do tego nie da się przywyknąć, ale nie mógł też sobie zarzucić braku wytrwałości – trzymał ją silnie. Jednak w chwili, w której kilka strzał z podwójną mocą werżnęło się w jego brzuch, wymordowany nie wytrzymał. Szczęki otwarły się demonstrując uzębienie. Twarde, białe, pełne. Kły, teraz zakończone ostro jak szpikulce, prezentowały się morderczo, gdy wychyliły się zza warg. Chwilę potem zęby się zwarły jak pułapka na niedźwiedzie, z równą mocą ściskając bark czarnowłosej. Nie szczędził siły. Wgryzł się mocno, po kości, warcząc i pomrukując; do czasu, aż pierwsza z kropel nie wychynęła z zadanej rany.
Jeszcze nie pił.
Czuł jedynie gorąco krwi szukającej ujścia i metaliczny smak muskający język. Czekał. Wiedział, że to potrwa chwilę. Może nawet wieczność. Hemofilia będzie się nadal rzucać, tak samo, jak piach pod jej ciałem nie przestanie szurać ocierając się o jej ubranie. Zmysły zaczęły się tępić, więc mocniej zwarł szczęki i szarpnął nieco żuchwą ku sobie, rozszerzając te cztery niewielkie dziury w cztery nierówne rany.
Wektory powoli traciły na potędze uścisku.
Słabła. Musiała. Ile byłaby w stanie tak walczyć? Przeciwstawiać się światu? Przeciwstawiać się jemu?
Wilki karały szczenięta, zaciskając zęby na ich karkach i przyciskając je do ziemi. Zdecydowany ruch poprzedzony jednym, ostatecznym warknięciem. Jednym, ostatecznym sygnałem mówiącym o tym, że jeszcze jest droga ucieczki i wszystko można rozwiązać inaczej. Lepiej.
Ale Hemofilia nie traciła energii, a Wilczur coraz bardziej dochodził do wniosku, że żadne słowa nie podziałają, dlatego teraz przytwierdzał jej zmęczone ciało do brudnej, suchej jak popiół gleby i wżynał się boleśnie w skórę tak blisko rdzenia kręgowego, że gdyby nie uważał, gdyby raz jeszcze zaatakował na oślep, być może przerwałby niechcący zabawę zbyt szybko.
Grdyka poruszyła się przy pierwszym przełknięciu.
Krew Hemofilii była trująca, tak samo jak cała jej osobowość. Na języku czuł cierpki posmak, gardło zaczęło palić od ciepła, ale zdawał się nie zwracać na to uwagi. Wyczerpane walką w kasynie, a potem szamotaniną z Hem komórki dostały nowy zastrzyk. Z każdym następnym odgłosem połykania zabierał cząstkę jej niespożytej energii.

- Myślicie, że co ją ugryzło? Puma? Rana się strasznie paskudzi.
- Człowiek. Nie ma brudniejszego pyska.

W końcu przestał warczeć i szarpać. Jeszcze tylko raz odchylił głowę do tyłu. Powiększył ranę. Dał upust krwi.
Potem po prostu pił, spokojniejąc.
Rozbiegane oczy wreszcie natrafiły na jeden punkt – patrzył na jej dłoń, którą wciąż ściskał w swojej ręce – a mięśnie nabrały utraconego potencjału. Wciąż je napinał, nie był głupi, nie mógł sobie więc pozwolić na opuszczenie gardy. Osłabiał tak samo, jak osłabić powinno ją mordobicie w kasynie, ale nie pierwszy raz dziewczyna go zaskakiwała. Nie pierwszy też raz był zmuszony do użycia czegoś ponad siłą perswazji, dlatego nawet jeśli był pewien, że upływ płynów, bez względu na jej możliwości, powinien ostudzić cały zapał, to wolał nie ryzykować na tyle, aby kompletnie się odsłonić.
Ale puścił ją.
Przeniósł ciężar ciała na kolana, przestał więc naciskać przedramieniem na jej łopatki. Rękę zsunął na lewo i podparł się nią tuż przy jej boku, przy okazji unosząc nieco brodę. Wzrokiem od razu powrócił do jej twarzy, bezczelnie sunąc językiem po dolnej wardze; tłuste krople krwi wciąż skapywały z kącików i gdyby nie pokusił się o zlizanie ich, na pewno ubrudziłby jej śliczną twarzyczkę.
Jeszcze raz – zarządził łaskawie, zniżając ton do chrypliwego szeptu. Palce, które jeszcze przed sekundą spoczywały ciężko na ziemi, teraz delikatnie musnęły jej biodro. Dotyk był tak niewyraźny, jakby wymordowany do ostatniej sekundy nie był pewien, czy powinien to robić. Intensywność jego spojrzenia podpowiadała jednak, że pewien jest wszystkiego. — Za każde głupie szczeknięcie będę ci łamał jedną kość. Nie czujesz bólu, więc zacznę od żeber, by ciężej ci się było poruszać. Zajmę się twoją ręką i barkami. – Dłoń przylgnęła ciaśniej do boku czarnowłosej, gdy zsunął ją niżej, na jej udo. — Potem nogi. Wyłamię kolana i kostki, aż będziesz zmuszona, by się czołgać, żeby mnie dopaść. Na końcu złamię szczękę, byś czuła gniew zawsze, gdy będziesz chciała znów mnie przekląć, a nie będzie ci to dane. Hemofilio, masz bardzo mało czasu, ale ja cierpliwość mam mniej. Nie żądam od ciebie cudów. Żądam tej, którą mi odebrałaś, a pewnie doskonale wiesz, że nie lubię, gdy ktoś kradnie to, co moje.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 07.07.17 11:54  •  Obrzeża Desperacji - Page 17 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Na pewno Hemofilia go nie oszczędzała, co dało się jawnie zauważyć. Ciągle nie chciała współpracować, szamotała się jak opętana - hah, wcale taka nie była, wcale - a w dodatku robiła wszystko, aby Growlithe wyzionął właśnie ducha. I kiedy Hemofilia była do tego zdolna, tak Amelia nie byłaby wstanie sobie tego wybaczyć, bo co jak co, ale przez nią przejawiały jakieś oznaki człowieczeństwa. W końcu bez jego pomocy nie będzie mogła się zemścić na organizacji, która odebrała jej siostrę.
Hah.
Żeby w ogóle się na coś takiego zgodził.
Nigdy się nie zgodzi.
Po prostu się zamknij.
Nieszczególnie się przejęła jego reakcją, zupełnie jak on nie przejmował się jej bezsensowną paplaniną. Im dłużej gadała tak bez składu i ładu, tym bardziej miała wrażenie, ze, cóż, to nie miało sensu. I nie myliła się. Hemofilia, jak łatwo było można się domyśleć, nie należała do tej inteligentniejszej i bystrej strony Amelii. Raczej była tą złą i wściekłą, gdzie słowo instynkt był jej zupełnie obcy. Przynajmniej tak to wyglądało. Rozumu to ona na pewno nie miała, ale przynajmniej nie znała pohamowań, dzięki czemu potrafiła zabić wszystko co stanie jej na drodze. W końcu nie kierowała się emocjami tak jak czasem naiwnie robiła to  Amelia.
I nie miała zielonego pojęcia, że teraz jej Przywódca był spragniony. Zapewne gdyby to wiedziała, zrobiłaby wszystko, aby wystawić go na pokuszenie. W końcu prowokowanie kogoś najlepiej jej wychodziło. Nie zależało jej również na tym ciele, więc jeśli zechce Amelie rozszarpać na strzępy - proszę bardzo, zrobi tylko Hemofilii małą przysługę. W końcu już nie raz chciała zabić Amelię, jednak ta nigdy na to nie pozwoliła. Dlaczego więc teraz nie potrafi sobie pomóc?
Zaśmiała się. Zaśmiała się w momencie, kiedy Growlithe zacisnął zęby na jej szczęce, wgryzając się dość głęboko i mocno. Nie czuła tego bólu, chociaż bardzo chciałaby go czasem posmakować. Nigdy nie wiedziała, czy to własnie był ten jeden krok od tego, aby zbliżyć się do śmierci. Domyślała się jednak, że jeśli się szarpnie, to z Amelią może być źle. I oto jej chodziło, nie? W końcu pragnęła niszczyć to ciało. A Wilczur skutecznie jej to ułatwiał. Jednak nie dało się ukryć, że przez utratę krwi, większą bądź mniejszą, dziewczyna w końcu się uspokoiła. Nie potrafiła przyznać się, że właśnie słabła. A jeśli słabła, była większa szansa na to, aby Amelia mogła wrócić.  Tego dopuścić nie mogła. Za wcześnie. Za szybko. Kiedy znowu będzie mogła wyjść? Będzie w ogóle mogła?
Jej moc już zupełnie puściła, dając tym samym swobodę ruchu Wilczurowi. Z pewnością teraz mógł mieć dużo większe pole manewru, kiedy nic nie ściska mu mięśni, przecinając tym samym skórę. W końcu mógł mieć pełną kontrolę nad Hemofilią. Mógł? Chyba tak, skoro zaczęła słabnąć. I nawet jeśli wiedziała, że była już bezbronna, ten jeden ostatni raz musiała się szarpnąć. to był znak, że będzie walczyć do samego końca.
- Śmiało. To nie moje ciało, więc jeśli ona wróci, o ile w ogóle wróci, nie będziesz miał z niej żadnego pożytku - zauważyła, patrząc kątem oka na niego z obojętnością w oczach. Było jej wszystko jedno. Nie miała siły już się bronić, a skoro zależało jej na uszkodzeniu tego ciała, Growlithe wyznaczał jej tylko przysługę. Co prawda nie planowała tego zrobić aż tak szybko, ale skoro teraz była ku temu odpowiednia okazja...
To już koniec. Nie masz szans. Poddaj się.
Zamknij się.
To nie Twoja zemsta. Tylko moja.
Zamknij się!
Jestem mu potrzebna. Ja muszę...
Cisza była długa, a Hemofilia przez ten czas wyglądała jak sparaliżowana. Ciężko było powiedzieć, co właśnie się w niej działo, ale Wilczur mógł się tego domyśleć. Kiedy udało mu się nieco ją osłabić, Amelia miała szanse. Szansę wrócić. Nie zamierzała tego zmarnować, więc zrobiła wszystko co mogła, aby wrócić. Nie wiedziała jednak na jak długo jej się to uda.
- Kurwa. Na torturach to Ty w ogóle się nie znasz - rzuciła z cichą chrypą, posyłając mu lekki uśmiech. Wróciła czy to był jawny podstęp? Wilczur mógł być równie zmęczony, aby moc to teraz tak bezproblemowo stwierdzić. Chociaż? W końcu znał ją dość długo. Raczej będzie potrafił poznać niewinną Amelię.

|| Post jest chujowy, bez składu i ładu, ale jest. Tylko nie bij, że tak długo. |:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.07.17 1:01  •  Obrzeża Desperacji - Page 17 Empty Re: Obrzeża Desperacji
„Kurwa”.
Ostatni raz przełknął ślinę – nadal czując mieszankę jej i krwi Amelii, ale słysząc to jedno słowo kąciki ust mimowolnie uniosły się w rozbawionym uśmieszku. Wargi smagnięte czerwienią wydawały się o wiele intensywniejsze niżby sobie tego życzył, jednak w tym momencie nie brał tego pod uwagę. Jeżeli Amelia łapała się kurczowo dominacji nad ciałem, to teraz miała największą szansę na powodzenie – i chociażby to było dobrym argumentem, by przestać się krzywić, jakby kolejny raz cytryna okazała się zbyt kwaśna.
— Na torturach to ty się w ogóle nie znasz.
Słodki Jezu, bywała irytująca w obu wersjach.
Wciąż możesz ją zabić.
ZABIĆ.
Z A M O R D O W A Ć
Przewrócił oczami, wciąż nie zmywając rozswawolonej miny.
Przecież to nie tortury. Nie zauważyłaś? – Rękę, którą trzymał na jej udzie, przekierował wyżej. Opuszkami smagnął przylegające do ciała – słabego, słabego, SŁABEGO CIAŁA – ubrania i wreszcie zaczepił palce o jej ramię. Tym razem nie szarpał, choć nowe pokłady siły wreszcie by mu to umożliwiły. Nie czuł się może zdrowy – raczej jak ktoś, kto wybudził się po zbyt długiej drzemce i kości ma jakieś dziwnie zastałe, w głowie huczy, mięśnie są nierozciągnięte. Rana na brzuchu nie krwawiła, przynajmniej nie tak obficie, ale mimo tego pulsowanie jeszcze nie ustało – miał więc pewność, że nie może hulać. W związku z tym tylko naparł na jej bark, aby sama mogła się przekręcić na plecy.
Był pewien, że jedynie patrząc jej prosto w twarz dostrzeże faktyczną różnicę między Hemofilią
TĄ SUKĄ SUKĄ SUKĄ
a Amelią.
To tylko gra na czas. – Uniósł wzrok i ich spojrzenia się spotkały. Szukał w jej oczach czegoś, co mogłoby zdradzić fałsz. Hemofilia mogła być przebiegła. Wróć. Była przebiegła. Gotowa przełknąć dumę i świergotać tak długo, aż wreszcie się jej uwierzy. Aż przestanie się sprawdzać każdy jej ruch, odwróci się spojrzenie, rozluźni ramiona. Grow nie miał zamiaru pozwolić sobie na takie luksusy – taksował ją spojrzeniem nieustannie. W jego własnych ślepiach pojawił się blady błysk, który dostrzec mogła co najwyżej przypadkiem – pojawił się, rozbłysnął i zniknął w pół sekundy.
Ciekawe.
Jak długo jej nie widział? Miesiąc? Dwa? Pół roku? Uśmiech zszedł mu z warg. I nie była to kwestia anielskich porywaczy. Nie miało to nawiązań do Sądu Bożego, do tej cholernej hałastry naszpikowanej pseudo-przykazaniami.
Czas, którego miałaś dużo, by wymyślić dobre wytłumaczenie.
„Możesz już z niej zejść”.
Nie miał pewności, czy to kolejna z mar szeptała mu do ucha tę oczywistość, czy jednak zdrowy rozsądek postanowił uaktywnić się w odpowiedniej chwili, ale czymkolwiek by to nie było, raz jeszcze to zignorował. Oczywiście, mógł zwrócić jej wolność – tu i teraz – ale jaka byłaby w tym zabawa? Tym bardziej, że czuł zapach, choć niewątpliwie przykryty kurzem i wonią świeżej krwi, jednak znajomy na tyle, by nie pomylić z żadnym innym. Czuł też na nadgarstku ręki, którą opierał się o ziemię tak blisko jej ciała, że niemal „boleśnie” wbijał się w jej bok, ciepło. W tej chwili była żywa, bliska. Była jego.
Musiała zrobić coś więcej niż szczeknięcie, żeby pozwolił jej wstać. Jakby na samą myśl kark ponownie się pochylił, a twarz niebezpiecznie przybliżyła do twarzy czarnowłosej; dzielił ich już tylko milimetr lub dwa – w każdym razie odległość mała na tyle, by oddechy przemieszały się ze sobą mimowolnie.
Masz jedną szansę, Ame.
Nie spierdol tego.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.07.17 23:59  •  Obrzeża Desperacji - Page 17 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Odzyskanie świadomości było jak nagłe orzeźwienie. Ciężko jest z własnej woli powrócić do bycia takim jak kiedyś, choć różnice w zachowaniach były niewielkie, to jednak Amelię kierowały bardziej ludzkie odruchy. Przynajmniej nie miała głupich myśli o zniszczeniu swojego boskiego ciała. Czuła niesamowitą ulgę wracając powoli do rzeczywistości, niemniej na jej twarzy ciągle dało się zauważyć cień obawy. A jeśli ona zaraz wróci? Jeśli nie uda jej się i tym razem nad nią zapanować? Aż w desperacji zagryzła dolną wargę, do czarnej posoki, aby móc na spokojnie odgonić od siebie te myśli. Bólu może nie czuła, ale smak krwi już owszem. Jak zwykle cierpki i gorzkawy. Uśmiechnęła się nieznacznie, coraz bardziej przekonując swoim zachowaniem Wilczura, że Hemofilia póki co opuściła ciało Amelii. Dało się to nawet poznać po rozluźnionych mięśniach. Już się nie broniła, nie wyrywała. Czekała tylko na moment aż Growlithe zechce jej zaufać.
Zaufa jej?
Musi.
- Ależ jasne. Tylko Cię sprawdzałam - jej ciało delikatnie drgnęło pod wpływem delikatnego dotyku Wilczura, dawno nie czując takiej dozy przyjemności. Nie wiedziała, czy aż z wrażenia miała zamruczeć pod nosem z zadowolenia, a może nie dać po sobie poznać, że jej się to podobało. Czując, że Grow pozwolił jej przekręcić się na plecy, bez większego zastanowienia właśnie to zrobiła. Złote ślepia wlepiła w obraz nędzy i rozpaczy, wcale nie gorszy od jej obecnego stanu. Kątem oka zerknęła na ranę na brzuchu, by po chwili powrócić spojrzeniem na twarz Przywódcy. Mimowolnie się uśmiechnęła, chcąc się podnieść, aby móc subtelnie pogładzić go po poliku. Jednak było to daremne, w momencie, kiedy ich odległość nieznacznie się zmniejszyła i tym razem nie był to inicjatywa ze strony Amelii.
- Biedaku. Któż Cię tak urządził?
Ty.
Przynajmniej w 1/4 brała w tym wszystkim udział. Co prawda zdarzenia w Kasynie widziała jak przez mgłę, ale dobrze wiedziała, że mogła brać udział w tym, że był właśnie w takim stanie. Patrząc na to, że jeszcze oddychał, a nawet się ruszał, nie było aż tak źle. Ale mimo wszystko poczuła się w obowiązku wykazać odrobinę troski po tym, co jej "drugie ja" wyrządziło. Na pewno nie było lekko mieć sojusznika za chwilowego wroga. Ale czy na pewno chodziło jej tylko o to? W zasadzie to zniknęła z kryjówki na naprawdę długi czas. Dodatkowo nigdzie nie miała swojej chusty. Przynajmniej nie było tego widać, że ją w ogóle ma. Równie dobrze mogła być teraz zdrajcą i grać na czas. Pytanie tylko na czyj czas?
- Och Growlithe... Czy naprawdę chcesz teraz tego słuchać? - jeśli miała tą możliwość, aby być twarzą blisko jego twarzy, pozwoliła sobie musnąć wargami te jego, przypatrując się uważnie jego niezmiennej mimice. Ich oddechy się mieszały, wzajemnie wymieniając się zmęczonymi spojrzeniami. Na pewno nie był zadowolony. Z pewnością był wręcz wkurwiony. A ona jak zwykle zachowywała się jakby nigdy nic się nie stało. Czy to nie powinno utwierdzić go w przekonaniu, że była właśnie tą jedyną Amelia? Niepowtarzalną i niezastąpioną? Mistrzyni odwracania kota ogonem... Typowa kobieca figlarność, którą lubiła nadużywać, kiedy za bardzo sobie przeskrobała. Cała ona. Nawet na najlepszym bazarze nie da się takiej podrobić. Powinien to wiedzieć. Ale czy to wystarczy, aby udobruchać jego zranione serce?
Uśmiechnęła się do niego po raz kolejny, pozwalając sobie raz jeszcze musnąć zimnymi wargami tym razem jego kącik ust.
- Na pewno nie chcesz o tym teraz mówić - szepnęła mu do ucha miękkim, acz zmęczonym już głosem, przejeżdżając ostrymi paznokciami po jego szczęce. Kusiło, aby zacisnęła tam swoje palce, jednak w ostatniej chwili się powstrzymała. Różnie mógł to teraz zinterpretować, a przecież nie miała już złych zamiarów.

                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.08.17 0:13  •  Obrzeża Desperacji - Page 17 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Patrzył jej prosto w oczy, gdy ignorując wszystkie prawa dobrego wychowania zagarnęła to, co było nieosiągalne dla znacznej większości kobiet. Tym jednak razem jego usta nie odsunęły się z obrzydzeniem sięgającym także oczu i każdej innej części jego ciała, które spięłoby się, jakby przyjął na siebie atak z wymachu, a nie delikatny pocałunek.
Musnęła go lekko, jakby nawet tym drobnym gestem była w stanie wywołać kolejne obrażenia, co w obecnej sytuacji wydawało mu się nie tyle śmieszne, co prawdopodobne. Choć bezkarnie ukradł to, co napędzało jej organizm do życia, jego własny wciąż potrzebował nowych zasobów, dzięki którym wreszcie zakwalifikowałby się jako „w miarę” zdrowy. W miarę na tyle, aby ręce nie drżały od wysiłku. W miarę do tego stopnia, by oczy nie lśniły od gorączki, a zęby nie zaciskały się przy każdym kroku. Wiedział jednak, że tutaj nie będzie mógł pozwolić sobie na takie luksusy; cierpka krew moczyła mu usta, drażniła podniebienie i gardło z każdym przełykiem. Kiedy Hemofilia zadarła brodę i delikatnie go pocałowała, wzrok wymordowanego opadł na jej wargi, na których pozostała reszta świeżej czerwieni.
Wpatrywał się w nią, gdy wypowiadała słowa, choć teraz milczała w oczekiwaniu na odpowiedź.
— Czy naprawdę chcesz teraz tego słuchać?
Echo tych słów rozbrzmiewało gdzieś w tyle jego głowy; dudniło za oczami, próbowało dobić się do racjonalnej części umysłu. Palce Wilczura werżnęły się mocniej w suchą glebę, gdy z dziwnym wysiłkiem unosił wzrok na jej oczy, starając się na niej w pełni skoncentrować.
Był pewien, że chciał poznać jej wymówki — tu i teraz. Ale czy nie sam Galileusz wyparł się swoich przekonań, gdy zdał sobie sprawę, że te umrą wraz z nim? Z tego samego powodu Grow wypuścił tylko powietrze przez nos; niech będzie. Ciekawość nie malała, ale jedno musiał przyznać — było coraz mniej czasu. Na karku czuł gorący oddech, który prawdopodobnie był zwyczajnym podmuchem wiatru, ale jemu zdawało się, że sama śmierć zawisła tuż nad nim. Że jej koścista sylwetka z obłażącymi od kości płatami skóry stoi tak blisko, że czuł jej rzężące wdechy i wydechy.
Jesteś już prawie mój. Prawie mój. Jeszcze jeden krok, tylko jeden krok, a poznasz los, jaki zgotował ci twój Bóg. Zobaczysz wtedy, że Jego siła nie sięga tak daleko, jak mówi Pismo. Dostrzeżesz wszystkie Jego wady, gdy tylko staniesz się moją własnością. Moją prywatną, ulubioną, najszczególniejszą własnością, Jace. Kto zajmie się tobą lepiej niż ja?
Wilczur wydał z siebie coś na wzór pomruku; zimne wargi Hemofilii dotknęły kącika jego ust, mimowolnie sprowadzając go na ziemię. Dostrzegł jej rozrzucone na piasku włosy i oczy tak żółte, że zdawały się jarzyć.
Nie odpowiedział wcześniej na jej pytanie, ale teraz był pewien odpowiedzi, jak nigdy przedtem. Dostrzegał w jej postaci coś, co byłoby w stanie go zgubić, gdyby tylko znała wartość swojej broni. Coś, co sprawiało, że jego człowiecze zmysły niknęły, ścierane przez zwierzęcy instynkt, jakby wszystkie ludzkie odruchy były tylko nieznaczącym napisem na tablicy, który można zetrzeć niedbałym ruchem dłoni.
Wracasz do domu. — Głos miał starty i charczący, ale mimo nieprzyjemnej dla ucha nuty dało się w nim wyczuć coś na pograniczu — na bardzo dużym pograniczu — ulgi. Jej nieobecność nie mogła być spowodowana zwykłym kaprysem, choć nie ukrywał, jak bardzo nie znosił faktu wykluczenia. Czy kiedykolwiek zawiódł jej zaufanie na tyle, by nie chciała się mu zwierzyć ze swoich tajemnic?
A bo to raz?
Wzrok mu się wyostrzył, twarz pociemniała. Uniósł się jednak bardziej na łokciach — wreszcie niszcząc intymność kontaktu — i podniósł się na nogi. Nie było źle. Do ostatniej sekundy nie opuszczała go nachalna jak bzycząca nad uchem mucha myśl, że kiedy tylko postanowi wyprostować kolana, te ugną się pod ciężarem mięśni, a podłoże znów zamieni się miejscami z niebem i słychać będzie tylko przytłumiony gruchot ciała uderzającego o ziemię.
Kręciło mu się może trochę w głowie i może zmęczenie było zbyt duże, ale trzymał się w pionie i chociażby to było powodem, dla którego wystawił sobie dobrą ocenę.
Zabierajmy się stąd. — Wyciągnął rękę do dziewczyny, by pomóc jej wstać. — Mamy całą stertę gówna do wysprzątania.

Zt.
Następny temat
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.01.18 14:00  •  Obrzeża Desperacji - Page 17 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Nałożywszy szeroki kaptur na głowę, przyłożył ułożone w łódeczkę dłonie do ust i chuchnął, chcąc ogrzać skostniałe od zimna palce. Wyposażenie pieskiej garderoby było godne uronienia łzy smutku, aczkolwiek w tym wypadku winę za nieodpowiedni strój ponosił tylko i wyłącznie Bernardyn. Widząc, że zostały zaledwie dwie pary całych, ciepłych rękawic, nie miał serca zagarniać jednej dla siebie, mając gdzieś z tyłu głowy, że przecież w ten sam dzień Charty lub inne Dobermany mogły wpaść na podobny pomysł – wyjście z siedziby. Nie chciał skazywać nikogo na przetrzymywanie rąk w kieszeniach (najpewniej i tak rozbebeszonych od spodu), toteż sam wybrał rękawiczki, których materiał na wszystkich palcach za wyjątkiem kciuka został równiusieńko przecięty. Wolał sobie nie wyobrażać w jakich okolicznościach dokonano tego cięcia, acz będąc realistą, nie mógł zakładać, że operacja odbywała się bez obecności ręki w środku.
Szedł po utwardzonej przez zimno ziemi, znacznie oddając się od siedziby. Szczerze mówiąc, czuł się dość dziwnie z perspektywą spaceru bez żadnego konkretnego powodu. Zazwyczaj wybywał z kryjówki tylko po asortyment lub w ramach dobicia interesów, a wszelkie przyjemności załatwiał tylko przy okazji. Dzisiejszy dzień był inny. Naprawdę chciał… po prostu odpocząć. Zebrać myśli w innym otoczeniu, opatulony świeżym, orzeźwiającym powietrzem, a nie stęchłym smrodem lecznicy. Co prawda nie byłby sobą, gdyby nie podpisał tego pod idealną okazję do sklecenia notatek odnośnie medykamentów, korzystając z dobrego światła, co tym samym sytuuje ten spacer jako mimo wszystko odbyty na plus dla Psów, ale hej. To wciąż nie szaleńcza bieganina z igłą i środkiem dezynfekującym w ręce w atmosferze stresu, niewyspania i bycia wewnętrznie martwym.
Usadowił się pod mocarną konstrukcją, która – jak przypuszczał – w latach swojej świetności uchodziła za niczego sobie most. Uważał, by wybrać bezpieczne lokum, co by przypadkowo nie zginąć
od spadającej cegły czy innego żelastwa. Położył dość duży, workowaty plecak na ziemi i wyjąwszy z niego koc, rozłożył go na suchej powierzchni, zaraz sadzając tam tyłek. Wyciągnął dwa zeszyty z czego jeden miał trzy razy większą objętość od drugiego, choć zdecydowanie nie przez większą ilość kartek, a fakt, że każda ze stron była pomięta i wybrzuszona, tym samym zajmując miejsce. Otworzył oba zeszyty. Grubszy, zapisany od deski do deski był tak stary, że treść na nim widoczna ledwie nadawała się do odczytania. Widocznie te zapiski przeszły wiele… próbę czasu, wody, ognia, zębów, kapiącej na strony krwi…
Bez zbędnego ociągania zaczął dokładnie i starannie przepisywać zawartość swoich notatek, starając się nie skupiać za nadto na mrozie, który kąsał go po policzkach i dłoniach. Mimo tej niewygody… czuł się całkiem zrelaksowany, mogąc skupiać się na tak spokojnym zajęciu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.02.18 21:17  •  Obrzeża Desperacji - Page 17 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Pierwszym, co rzuciło się w oczy anioła, był lew. Potężny, majestatyczny drapieżnik o jasnej sierści i bujnej grzywie. Szedł wolno przez pustkowie, co jakiś czas zatrzymując się i spoglądając gdzieś w bok, aby za chwilę ruszyć na nowo. Niezaprzeczalnie z każdym krokiem zbliżając się coraz bardziej. Zbyt mocno, aby to było bezpieczne. Bestia nie wyglądała na głodną ani agresywną. Jedynie szedł łapa za łapą prosto na anioła, kulejąc lekko na tylną kończynę.
Skąd jednak się tu wziął? Sprawa jest dość prosta.
Zapach anioła przy kryjówce był dość znikomy. Niemniej wyczuwalny. Wąska ścieżka znajomej woni prowadziła w głąb Desperacji, ku najdalszym jej zakątkom. Węszenie w ludzkiej postaci było jednak zgoła niewygodne. Wymordowany szybko zmienił formę, opadając na wszystkie sześć łap i krążąc z nosem przy ziemi. Zatem siłą rzeczy nie mógł nieść nieprzytomnego Skyu. W tym momencie wkroczył lew, pełniąc rolę tragarza. Z bliska Ourell mógł dojrzeć materiałowego naleśnika przerzuconego przez grzbiet samca - do tej pory przysłoniętego przez okazałą grzywę - a także ruchliwego, zmutowanego lisa, jaki za moment płynnie zmienił się w czterorękiego mężczyznę.
Kesil chciał pobiec nago w stronę ojca, szybko jednak przekonał się, że pogoda nie pozwala na podobne występy. Zwierzęce poduszki łap są mniej wrażliwe na zimno powietrza i ostrość podłoża, ale ludzkie stopy zaraz zaczęły marznąć. Podobnie jak ramiona i pierś. Bieganie w stroju Adama w rzucającym się przymrozku jesieni nie stanowiło zbyt mądrego pomysłu, jeśli nie było się porośniętym futrem. A owo lis dobrowolnie zrzucił.
Potarł ręce, biorąc zaraz jeden z koców, którymi nakrył złomiarza. Skyu był ciasno zawinięty w dwa koce, a kolejnymi dwoma okryty i uczepiony lwa, aby nie spadać. Teraz wymordowany odwiązał jeden z nich i okręcił się ciasno materiałem. Chwilę po tym ruszył pod mostek. Biegiem. Ekscytując się jak zawsze i nieświadomie merdając ogonem. Lew ziewnął i ruszył za swoim kompanem, niosąc dalej rudzielca.
- Tato! Tu jesteś! - Dopadł do anioła, padając zaraz na kolana obok niego i chwytając Bernardyna w objęcia. Zaczął wydawać z siebie przeróżne, lisie dźwięki zachwytu i zadowolenia, przytulając nieszczęsnego anioła. Jedną parą rąk trzymał koc, drugą ojca, szczebiocząc jakiś czas. Raz bardziej oburzonym tonem, raz mocniej rozbawionym.
- Ale masz zimne policzki! Czemu siedzisz na mrozie? Nie powinieneś. Zmarzniesz i nabawisz się chorób. A kto wyleczy chorego lekarza? Ja jeszcze nie umiem tak dobrze leczyć, więc dbaj o siebie. Co nie znaczy, że jak już będę umiał sam leczyć, to masz się przestać pilnować! Jadłeś coś ostatnio? Przynieść ci jedzenie? Jak na razie przyniosłem ci chorego, ale mogę zaraz też jakieś mięso zdobyć.  Rozpalimy ognisko? Co robisz? Tak dawno cię nie widziałem, to już prawie pół roku! - Zabrakło mu tchu, więc przerwał, aby odetchnąć i się uspokoić.
- Cieszę się, że cię widzę. - Dodał spokojnie. Jakby jeszcze Ourell się nie domyślił po tym nagłym objęciu, słowotoku, wyprzytulaniu i merdającym ogonie, który bił nieustannie o ziemię.
Lew dotarł pod mostek i uniósł łeb, wąchając wpierw samą konstrukcję, a potem opuścił go, by zbliżyć nos do anioła.
- A to mój nowy przyjaciel! - Wymordowany wyciągnął rękę i bez strachu podrapał bestię po masywnej szczęce.
- Na grzbiecie ma mojego drugiego przyjaciela. Który trochę rozchorzał... Spojrzysz na niego? - Kesil raczej powinien dać aniołowi czas na przetrawienie tych wszystkich informacji, a dopiero potem o cokolwiek prosić.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 09.03.18 4:16  •  Obrzeża Desperacji - Page 17 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Droga była długa i nieprzyjemna. Początkowo nic nie czuł, będąc nieprzytomnym. Powiedziałby nawet, że to koniec. Tym razem nie udało mu się uciec przed przeznaczeniem, które prędzej czy później dopadnie każdego. Coś jednak w drodze na tamten świat mu nie pasowało. Trzęsło i kołysało jak na jakiejś łodzi, a przecież do morza z jego złomiarni jest naprawdę spory kawał. Wszak większą część desperacji stanowiła pustynia. Skąd zatem te kołysania? Byłby je na pewno zignorował gdyby nie fakt, że nieco unieruchomiony zwisał głową w dół. Taka pozycja raczej nie wydaje się adekwatna do mogilnego snu. Prędzej puści tęczowego pawia, aniżeli uda się na wieczny spoczynek. Cała ta niewygoda sprawiła, iż zaczął się wiercić próbując wydostać się z zatęchłego i zakurzonego kokonu ukleconego ze starych kocy i dywanu. Kończyny mu zdrętwiały. Co się tak właściwie stało? Przysłuchiwał się strzępkom rozmowy między jednym nieznajomym, a drugim. Zimno panujące na zewnątrz, musiało nieco przytępić jego zdolność myślenia, bo dopiero po dłuższej chwili zaczął rozpoznawać głos należący do czterorękiego wymordowanego. Wspomnienie łamanych przezeń szczurzych kości, niczym bat wstrząsnęło jego trybikami, zmuszając rudzielca do działania. Spiął swoje mięśnie ile mógł i szarpnął się gwałtownie, spadając z grzbietu transportującego go zwierzęcia. Uczucie mało przyjemne. Uderzył w piach, jednak jakiś zbłąkany kamień i tak wbił mu się w bok, obijając wystającą kość biodrową. - Tssssk..! - Syknął niezadowolony, automatycznie odturlając się z tego miejsca.
Rolada z koców w końcu się rozluźniła, uwalniając skołowanego i zdezorientowanego złomiarza z pułapki. Uniósł się na kolanach, poprawiając potargane i roztrzepane rude kłaki, by za moment zastygnąć w kompletnym bezruchu. Z deszczu pod rynnę. Słyszał wymordowanego lisa, a oto stał przed nim ogromny lew. Otworzył szeroko usta, ale żaden dźwięk nie padał z nich przez dłuższą chwilę. Prawdopodobnie żałował, że tak nagle się wybudził, narzekając na niskie standardy podróży przez desperację.
- N...nie mo-sze by-s - Wymamrotał niezbyt zrozumiale, tracąc resztki kolorów nabyte podczas zwisania głową w dół. Nawet mimo delikatnej opalenizny, można było zaobserwować bladość, jaka wystąpiła na jego twarzy wraz z zimnymi potami.
LEW NEMEJSKI?! Powinien uciec zanim go zauważy? Chyba już za późno na to. Rozejrzał się ostrożnie, mając nadzieję że to co widzi to zwykłe majaki. Lis chce nakarmić nim lwa? A może jeszcze swojego rzekomego ojca? Z zawahaniem spojrzał w tamtą stronę, będąc pewien że zobaczy tam kolejnego wymordowanego. Człowiek? Na pewno nie. Brak dodatkowych kończyn wcale go nie ucieszył. Co więcej wystająca spod ubrania żółta chusta oraz przyfajczona połowa gęby, nie sprawiały że poczuł się lepiej w zaistniałej sytuacji. Do tej pory nie miał styczności z żadną mafią, a jeśli już to niezbyt trwały. Także ciężko było mu określić jak bardzo jest w dołku... zero pieniędzy, nic na wymianę. Nawet gdyby chciał im coś dać, to jedyne co może zaoferować to swoje chuchrate ciało rozwleczone na cienkich gnatach i jakieś śmieci w kieszeniach. Będą go torturować? Może jeszcze go nie zauważyli? Naciągnął na głowę dopiero co zrzucony z siebie koc i trzymając się teorii - skoro ja ich nie widzę, to oni mnie też. Postanowił przeczekać sytuację, udając zwykły kamień. Przynajmniej pod tą cienką szmatą, dyskomfort związany ze znalezieniem się w towarzystwie trzech potencjalnych morderców, zmniejszał się minimalnie. Jeśli nogi nie będą odmawiać mu posłuszeństwa, może nawet da radę odpełznąć od nich ten metr czy dwa... znaleźć dziurę w ziemi i zapaść się pod nią? Takie były nadzieje, jednak szanse że znajdzie odpowiednio głęboki dół, nie będący wcale jego przyszłą mogiłą stanowiły zaledwie jedną tysięczną szansy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 21.03.18 11:09  •  Obrzeża Desperacji - Page 17 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Podniósł wzrok znak notatnika i… wybałuszył ślepia na majaczący w oddali widok, który na jego doświadczone życiem oko, w pierwszej linii był daleki od słowa „bezpieczeństwo”. Zacisnął palce na przedpotopowym długopisie, szykując się na starcie z ewentualnym zagrożeniem. Trwał w bezruchu, przypatrując się sylwetce ogromnej bestii, najprędzej skłaniając się ku wykorzystaniu mocy niewidzialności, a następnie zrobieniu użytku ze skrzydeł, gdy… czy on widzi lisa?
Z mocniej bijącym sercem podniósł się z ziemi, nie tracąc żelaznego opanowania na twarzy, acz trwożna postawa świadczyła o zdecydowanie większym przejęciu, niż kiedy nie dopatrywał się w tej sytuacji udziału rodziny. Zeszyty opadły bezwiednie u jego stóp, ciesząc się mniejszych stopniem ważności w ocenie anioła. To monstrum go goni? Nie.. idzie zbyt wolno. Nie znajduje się w niebezpieczeństwie..? Bestia ma coś na grzbiecie…. czy to na pewno Kesil? Zacisnął zęby, dostrzegając przemieniającą się postać mężczyzny, która odpowiedziała mu twierdzącą przynajmniej na ostatnie z kłębiących się w jego głowie pytań.
- Kesil… - wydusił z siebie szeptem, na wydechu i choć bardzo chciał zawiesić ucieszone spojrzenie na twarzy swojego syna, wzrok bezwiednie uciekał mu na ogromny lwi pysk. Im dłużej blondyn trajkotał, tym anioł mocniej zaciskał ramiona na jego sylwetce, zdając się schować go we własnych objęciach przed każdym złem tego świata; wliczając w to nowego pupila. Dlaczego nie mogli odbyć tego niezaplanowanego spotkania w normalnym tonie? Dlaczego nigdy nie mogło być normalnie? – Nie martw się o mnie. Czuję się dobrze… - odparł, zdecydowanie nie brzmiąc jak osoba, która czuła się dobrze. Zatopił palce we włosach syna, tuląc go do siebie mocno, ciepło… a przy tym nie odrywał spojrzenia od bestii. – Kesil, co ma znaczyć ten…
„Na grzbiecie ma mojego drugiego przyjaciela.”
Ściągnął brwi, wychylając się w końcu na tyle, by dojrzeć ruchliwy kokonik z zawartością rozchorowanego mężczyzny sztuk raz. Zamrugał zaskoczony z lekko rozchylonymi ustami. Żył tak długo, a jednak wciąż potrafił go zaskoczyć byle sześcionogi lisek ze swoją zwierzęcą i mniej-zwierzęcą kompanią. Wydarł z siebie ciężkie westchnienie i przybrał wyjątkowo łagodny wyraz twarzy, próbując nie zmącić go najszczerszą w świecie nieufnością do lwa.
- Proszę, nie panikuj. – odparł spokojnie w kierunku rudowłosego, wnioskując po dotychczasowym zachowaniu bestii, że nie miała wobec nich złych zamiarów. Widząc strach w oczach mężczyzny chciał go w pierwszej linii po prostu uspokoić… a co uspokajało bardziej, niż informacje? – Nazywam się Ourell i jestem medykiem. – czuł się idiotycznie, próbując uchodzić za wzór opanowania, gdy ogarniał go taki stres i rozkojarzenie, ale trzeba mu przyznać, że zachował profesjonalizm. – Ponoć jesteś przyjacielem Kesila, bardzo miło mi się poznać. Proszę, nie bój się… mówiąc szczerze, jestem równie zaskoczony obecnością tego lwa, co ty, jednak sądząc po jego zachowaniu, mogę przypuszczać, że nie ma wobec nas złych zamiarów. – tutaj spojrzał lekko pytająco w stronę wymordowanego. – Musisz mi powiedzieć, Kesilu, co to wszystko ma znaczyć…? – zapytał go dyskretniej, ściszając nieco głos, nim ponownie nie zainteresował się rudowłosym. Postąpił ku niemu kilka kroków, wciąż bacznie obserwując kątem oka lwa. Był gotów ściąć go mocnym strumieniem wody, gdyby zaistniała podobna potrzeba. Nie podszedł bliżej chorego mężczyzny, niż kilka kroków, chyba, że ten wyraźnie by mu na to pozwolił. – Czy mógłbym cię obejrzeć? Wydaję mi się, że męczy cię choroba…
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 25.03.18 11:07  •  Obrzeża Desperacji - Page 17 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Przyciągnięty do piersi i przytulony, chowany czule w ramionach nie przestawał się boczyć.
- Oczywiście, że się martwię i będę martwić! Jesteś okropny, powinieneś czasem pomyśleć o sobie. - Objął anioła ciepło parskając mu zwierzęco w czubek głowy i za chwilę bucząc niby obrażone dziecko, któremu rodzic nie chce kupić zabawki.
W pewien dziwny, pokręcony sposób to jest normalnie. Normalnie na standardy czterorękiego lisa, żyjącego w zniszczonym świecie, którego ojcem jest niebiańska istota, jaka zstąpiła z niebios, uprzednio uspokajając apokalipsę. Nie można za wiele oczekiwać od tego stanu. To jest największe i najnormalniejsze normalnie, na jakie ten chory, pokręcony świat może sobie pozwolić.
- Hej, mówiłem, że to mój przyjaciel - zaczął w pewien sposób dziecinnie oburzonym tonem, nadymając lekko policzki. - Znalazłem go, jak był ranny, zrobiło mi się go szkoda, więc opatrzyłem mu łapę, a on za mną poszedł. Polubił mnie! Widzisz, ile już umiem? Znalazłem nawet czerejkę i posmarowałem mu rany. Nadal trochę kuleje, ale czuje się już dużo lepiej. Na pysku już nie widać tak mocno blizn - trajkotał dalej w tonie stricte informacyjnym, nie mogąc pohamować radości ze spotkania, kiedy Ourell go przytulał. A potem anioł się odsunął, skupiając mocniej na rudzielcu. Wobec tego Kesil pogłaskał lwa po pysku, na co bestia cicho parsknęła, przymykając oczy. Po skończonych pieszczotach lew wkroczył pod mostek i leniwie ułożył się w wygodniejszym miejscu, zupełnie nie przejmując rozmawiającymi mężczyznami. Zaczął za to wylizywać sobie wziąć bolącą kończynę, aby nieco złagodzić cierpienie po dłuższej podróży.
Wymordowany tymczasem mocniej skupiał się na ojcu i "nowym przyjacielu".
- Jego też znalazłem. Dziwnie się zachowywał. Skakał po drzewach, potem spadł i się dusił... A potem zamknął mnie w baraku i poszedł ze mną do łóżka - poinformował, nie zdając sobie sprawy, jak to brzmi. Ot, lis zakopał się w pościeli, a do niego nieświadomy obecności wymordowanego dołączył Skyu.
- Ale bardzo szybko dostał gorączki, zaczął bredzić i niewyraźnie mamrotać. Jakby miał kamień w ustach, trudno go było zrozumieć. A potem zemdlał - dokończył opowieść, podchodząc za chwilę ostrożnie do drżącej kupki nieszczęść będącej złomiarzem.
Kucnął przy nim, unosząc lekko krawędź koca i zaglądając do środka tego wełnianego fortu.
- Wiesz, ciężko cię tak zbadać, jak się chowasz. Tata nic ci nie zrobi, naprawdę. Zimno ci? Rozpalimy zaraz ognisko. Pójdę, pozbieram patyki. I może jakieś jedzenie znajdę! - Uśmiechnął się ciepło do rudzielca.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.04.18 12:48  •  Obrzeża Desperacji - Page 17 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Starał się nie oddychać zbyt głośno, póki lew nie znalazł się z powrotem w spoczynku. Ten lis jest jakiś nienormalny! Oswajać takiego potwora? Całe szczęście, wciąż utrzymuje że są przyjaciółmi. Może rudzielec nie pożegna się ze swym życiem jeszcze przez najbliższe dziesięć minut? Wbił swój wzrok w rzekomego medyka, który przedstawił się jako Ourell. Różni ludzie do niego już przychodzili... właśnie! Przychodzili! A więc byli na jego terenie, w miejscu gdzie to on ustalał zasady i trzymał wszystkich w potrzasku. Zaś tutaj? Powinien traktować to jak porwanie? Skupił swój wzrok na twarzy żółtochustego gangstera. Pierwszy raz miał tak bliski kontakt z przedstawicielem tegoż niebezpiecznego ugrupowania. Przesunął wzrokiem po jego ubraniu, aby na dłużej zatrzymać owy na poparzonej twarzy, a później poddać wnikliwej analizie jego dłonie. Zrobiło mu się duszno ze strachu pod tą szmatą. Jaki paskudny... Gdyby nie ta blizna oraz łachmany i warstwa brudu, powiedziałby że jego miejsce znajduje się gdzieś w mieście. Spuścił wzrok na jego buty. Nie powinien tak się gapić. Co jeśli ten doktorek miał jakieś kompleksy? Cóż za recydywa znajdywała się za tym względnie spokojnym obliczem? Nie zauważył przy nim broni, zaś czarne plamy atramentu, wżerające się w jego dłonie niczym jakiś trąd, niebezpośrednio potwierdzały jego wyższą edukację. Na Desperacji, na takim odludziu niewielu wymordowanych potrafiło pisać. Odruchem zacisnął dłoń na niewielkiej muldzie piasku, kiedy wymordowany lis podszedł bliżej, czyniąc całą tę sytuację jeszcze bardziej kłopotliwą. Niewiele brakuje aby cykl - zaczął bredzić i zemdlał - zaczął się od początku.
- HA?! - Wydał z siebie, nie dokończywszy swej błyskotliwej uwagi. Otóż wraz z tym niezbyt inteligentnym dźwiękiem, przypomniał sobie, że ma język w gębie i do tej pory go nie użył, będąc nie tylko totalnie sparaliżowanym ze strachu, ale też prawdopodobnie dlatego, że owy dziwnie napuchł odkąd zemdlał i niezbyt ułatwiał mu poprawne artykułowanie zdań. - ...ak?
Jasne, nie zrobi... Po usłyszeniu takiej bajki, Ourell litościwy będzie jeśli sprawnie poderżnie mu gardło. W tedy na pewno żadna więcej choroba nie będzie dlań problemem. Obłęd na moment zamajaczył w jego oczach. - ...ylko -esli nie -estes wy-ordowanym. - Zwrócił się do medyka, za chwilę przenosząc swój wzrok na Kesila i łapiąc go za jedną z rąk. Może i nie był zbyt inteligentny, ale zdaje się mieć dość spory wpływ na to co się działo dookoła. Przynajmniej dzięki pupilkowi w postaci lwa nemejskiego. Dobrze będzie go mieć po swojej stronie. Tymczasowo.
- NIE! - Pokręcił głową nerwowo - Nie ic- ni-dzie.
Skrzywił się. Fantastycznie. Sam dla siebie zaczynał brzmieć jak upośledzony trzylatek. Wolał jednak aby Kesil nie oddalał się w tym momencie. Rudzielec właśnie uznał go za najsilniejszą jednostkę stada i chciał go mieć blisko, póki nie nadarzy się jakaś lepsza okazja do ucieczki.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 17 z 23 Previous  1 ... 10 ... 16, 17, 18 ... 23  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach