Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 17 z 23 Previous  1 ... 10 ... 16, 17, 18 ... 23  Next

Go down

Pisanie 24.03.17 2:25  •  Obrzeża Desperacji - Page 17 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Lancellote przyglądał się temu zjawisku z wyraźnym niesmakiem wymalowanym na jego dumnej twarzy. Nie mógł bowiem oczekiwać spotkania z włóczegą, który ma problemy natury psychicznej, a to było dodatkowym powodem, aby ten czuł się lepszy od długowłosego chudzielca. Jedna rzecz nadal nie dawała mu spokoju, a do której przyznanie się przez Wymordowanego otoczonego zewsząd zapachem lilaku, który gościł zaszczytne miejsce w części jego genotypu, należało jakoby do rzeczy niemożliwych. Lance nie uwidaczniał żadnego zdumienia na własnej twarzy, choć dziwak władający lodem, którego śliska właściwość pozbawiła go równowagi i posłała wprost na spotkanie z pozostałością po dywanie, zdecydowanie tym co powiedział poruszył odpowiednie struny. Sceny, które bez najmniejszego ładu i składu przebiegały w szaleńczym tańcu przez jego umysł, zostały w niezrozumiały sposób zobaczone, a może przejęte przez tę dziwną jednostkę? Siwowłosy nie rozumiał i nie potrafił jednoznacznie ocenić czy zależało mu na poznaniu prawdy. 
W rzeczy samej — fizycznego podobieństwa nie można było zatrzeć. Ono istniało i okazywało się niezwykle wyraziste, lecz nie istniały nawet najmniejsze szanse na to, by dumny i zapatrzony w czubek własnego nosa Lancellote przyjął to do wiadomości. Jedynym zaprzeczeniem tego jawnego oporu był niewątpliwie fakt, iż właściciel fioletowych tęczówek stał w tym samym miejscu i nie odwrócił się do niego tyłem, pozostawiając go samemu sobie i zapominając o całym zajściu — w normatywnych warunkach już, by tak postąpił. Jedyne co go powstrzymało, a tym samym wzbudziło w nim jawny niepokój było zachowanie nieznajomego włóczęgi, choć poprawniej wypadało określić ten niepokój — sceną wprost z jego umysłu. Sceną, która pewnie nigdy się nie wydarzyła, jak ten zwykle to sobie wmawiał.
Sam Lancellote nie posiadał pamięci sprzed etapu stania się Wymordowanym, a poszczególne kadry, jakby wyrwane z filmu, nie składały się w żadną odpowiedź, która odkrywanie przeszłości miałoby ułatwiać. Nieposkładane elementy tej opowieści stanowiły dla niego samego zagadkę, która pozbawiona była wszelkich tropów, a jego umysł nie wynajdował tam niczego, co można, by określić mianem bliskości. Wszystkie wyrwane obrazy, niekiedy przerażające wydawały się całkowicie obce. 
Lillica. Pojedyncze słowo brzmiące tak obco, które na dodatek słyszał pierwszy raz w życiu — niczego mu nie mówiło. Podobieństwo musiało być przecież zwykłym przypadkiem, zbiegiem okoliczności, a ten włóczęga nie powinien ośmielać się nazywać Lance'a swoim bratem, bo dla samego Wymordowanego brzmiało to niczym obelga. Nikt nie był godny takiego miana.
Lancellote przekrzywił głowę w bok, patrząc nieprzychylnie na Lillicę, który zadał mu dość ciekawskie pytanie, nie wiadomo w jakim właściwie celu. Wymordowanemu nie spieszno było do odpowiedzi, dlatego w międzyczasie poprawił swój charakterystyczny, nietypowy płaszcz w taki sposób, jakby szykował się do wyjścia z ruin budynku. Następnie skrzyżował ostrożnie ramiona na torsie, bo obolałość przypomniała mu o skutkach upadku w trakcie wykonywania poprzedniej czynności.
Moje imię już znasz. Jestem Wymordowanym, który już dawno temu stracił poczucie czasu. Nie znam niczego ze swojej przeszłości, więc taka odpowiedź powinna cię zadowolić. Poza wyrwanymi z kontekstu scenami, które są pozbawione najmniejszego sensu i nie składają się w żadną spójną całość. — odpowiedział spokojnie, choć nie wykazywał w tym żadnej aprobaty dla nieznanego sobie włóczęgi. Nieznajomość była przez Lancellote'a umyślnie wykorzystywana, żeby uciąć wrażenie jakiejkolwiek nawiązanej znajomości czy kontaktu. Na dłuższą metę okazywało się to nad wyraz wygodne. Lance był wybredną jednostką oceniającą innych według własnego widzimisię i rzadko kto, mógł przykuć jego uwagę na dłużej, a wbrew wszelkim pozorom tak właśnie stało się w przypadku Lillici czy ten chciał się z tym pogodzić i przyjąć to do własnej wiadomości czy nie. Nie wiadomo jednak kiedy dokładnie zapach lilaku stawał się coraz to intensywniejszy. — Czym więc były te dziwne historyjki, które przytoczyłeś? — rzucił tonem umyślnie pozbawionym dodatkowych emocji. Tak, udawanie głupola szło mu wręcz idealnie!
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.05.17 2:38  •  Obrzeża Desperacji - Page 17 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Nie oddalili się szczególnie od kasyna Marceliny, głównie z powodu obrażeń Growa i jego rosnącej irytacji. I tak był już stosunkowo rozdrażniony tym, że jakiś śmigający jak bączek palant dźgnął go aż po śledzionę, która od tego czasu nie zamilkła ani na moment – Wilczur miał nieodparte wrażenie, że ten cholerny organ po prostu wstał i zaczął wrzeszczeć, nie pozwalając o sobie zapomnieć – ale stale wyrywająca się i złorzecząca Hemofilia tylko dolewała oliwy do ognia.
Jeszcze przed momentem czuł znużenie – coś, co nie odstępowało go na krok, gdy tylko pojawiała się walka, a on obrywał. Schemat powielany tak często, że wreszcie przestał mieć dla niego szczególne znaczenie. W końcu koniec końców Psy były górą. Psy wychodziły zwycięsko, z wysoko uniesionymi brodami, z piersiami wypchanymi dumą. Ale teraz walczył z dylematem.
Wkurwia mnie bardziej śledziona czy Hemofilia? Czy może jednak wżynające się w mięśnie pasy jej psychicznie nienormalnej mocy? Może jednak słońce? Piekło niemiłosiernie. Albo suchy piach pod podeszwami? Ciężko się po nim chodziło. Słowa Lokistara? Opadająca adrenalina? Coraz silniejsze dudnienie w skroniach, suchość w gardle, drętwiejące przedramię?
Wszystko, Jace.
Wszystko jest złe. Fatalne.
Wyjątkowo się z tym zgadzał. Szczególnie teraz, gdy – jakimś ironicznym trafem – tuż przed czubkiem jego buta wyrósł kamień wielkości zaciśniętej pięści, który w każdej innej okoliczności po prostu by przeszedł, a tym razem, jak na złość, musiał się o niego zahaczyć. Grawitacja zadziałała brawurowo – wystarczyło, że stracił stabilne oparcie na nogach, a runął na Hemofilię z tragicznym hukiem, zwalając się na nią całym cielskiem.
Może gdyby się tak nie szarpała.
Albo gdyby obrażenia nie były tak dotkliwe...
Wymordowany, instynktownie, zacisnął mocniej rękę na nadgarstku czarnowłosej – nie puścił go nawet wtedy, gdy cały plener wyrżnął orła i obrócił się o dziewięćdziesiąt stopni. Hemofilia musiała polecieć na brzuch, a on na jej plecy – niefortunnie.
Jeżeli nie połamie jej przy tym żeber – punkt dla niej. Cicho jednak liczył na to, że przynajmniej jego urocza panna z zębami jak wystawa noży straci dech w piersi i na kilka cennych sekund przestanie się tak szamotać.
Hem – warknął w przestrzeń tuż nad jej uchem – drugą ręką stabilniej podpierając się na ziemi.
Nie leżał już na niej; zresztą, pozbierał się w trymiga, wskakując na kolana. Nie pozwolił sobie jednak na to, by się od niej odsunąć, dlatego tors miał opuszczony wystarczająco nisko, by w miarę potrzeby przyblokować dziewczynę i nie pozwolić jej na przewrócenie się na plecy. Leżąc tak jak teraz – na brzuchu – przynajmniej nie mogła go kopnąć w krocze, z rozmachu uderzyć głową w brodę, ani spokojnie manewrować wolną ręką. Lewe przedramię oparł na wysokości jej łopatek, podczas gdy prawą ręką wciąż przytwierdzał jej nadgarstek do gleby.
Hem, nie mamy czasu.Ja nie mam czasu. Na lędźwie czarnowłosej spadła kolejna kropla gorącej krwi, jak ziarno przesypujące się w klepsydrze. Rana na brzuchu parzyła bardziej niż słońce, bardziej nawet niż ogień, który zżerał kasyno. Grow czuł, że jeszcze trochę, a mięśnie ramion zaczną mu drżeć – dodatkowo atakowane i osłabiane stale dźgającymi go wektorami – a jeśli to nastąpi, był skory do radykalnych środków.
Już teraz wzrok zjechał mu na odsłonięty kark Hemofilii; widział skórę niedraśniętą żadną raną. Był nawet pewien, że słyszy dudnienie krwi w jej żyłach; szaleńczy rytm wystukiwany przez serce.
Do diabła, Hem i serce? Czy ty siebie słyszysz, Jace? Od tej walki trybiki przestały łączyć? Zacząłeś rdzewieć, zacinać się, nie kontaktować? Zacząłeś...
Wilczur nagle sarknął pod nosem jakieś przekleństwo, a potem pochylił się nad Hemofilią, znów ściągając jej rękę za plecami. Jego usta znajdowały się tylko kawałek dalej od jej ucha. Nie chciał krzyczeć. Nie chciał też wyrządzić jej krzywdy większej niż było to konieczne.
Hem... – zaciął się nagle. Popękane usta go szczypały. Źle. Nie chciał rozmawiać z Hemofilią. — Amelio, uspokój się. To ja. – Zwilżył językiem dolną wargę. — Twój, kurwa, rozsądek. Dawno się nie widzieliśmy, hm?

Użycie artefaktów:
- Pirokineza: 3/3. Odpoczynek: 2/4.
- Umbrakineza: 2/3. Odpoczynek: 2/3.

Obrażenia:
Wpisane w profil.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 01.06.17 22:45  •  Obrzeża Desperacji - Page 17 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Hello its me.

Z powodu szarpaniny otworzyła się rana na brzuchu, która zaczęła obficie krwawić osłabiając już i tak zmęczonego walką Wilczura. Jeżeli zaraz Grow nie uspokoi Hemofilii, to może się to skończyć tragicznie dla dowódcy DOGSów. Być może ta walka okaże się jego ostatnią.

Za trzy posty Grow straci przytomność.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 09.06.17 0:10  •  Obrzeża Desperacji - Page 17 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Sytuacja w Kasynie działa się na tyle szybko, że nawet nie zauważyła w jak bardzo szybkim tempie znalazła się z Growlithem na zewnątrz. Dopiero chłodniejszy podmuch wiatru dał dziewczynie znać, że nie jest już w palącym pomieszczeniu. Nawet nie pamiętała, w jakim miejscu przed sekundą była. Ale co zrobiła w środku zapadnie jej na długi czas w pamięci.
Gorzej było z tym, co robiła teraz. Bez większej świadomości tego, że Wilczur narażał obecnie swoje życie dla niej (i zapewne też dla innych i to nie pierwszy raz), szamotała się jak wściekła, zapewne nieraz silniejszym szarpnięciem, a nawet ciosem powodowała nową falę bólu w miejscu, w którym był ranny. Wtedy wiedział, że jego rana mogła boleć jeszcze bardziej niż dotychczas.
Do usług, Wilczurze.  
Widać zmęczenie wyraźnie dawało o sobie znać, przynajmniej w przypadku Przywódcy. Sam fakt, że złość narastała z każdą sekundą, a cierpliwość do całego otoczenia powoli osiągała swoje limity, to jeszcze po złości kamień nagle wyrósł spod ziemi, co spowodował, że chcąc nie chcąc oboje się wywrócili - Growlithe nie miał siły utrzymać już równowagi, zaś Hemofilia nie dość, że nie potrafiła się skupić na niczym, to w dodatku nie miała szansy jakoś zelżeć upadku, bo cały czas była trzymana. W jednej chwili z jej gardła wydobył się dość głośny śmiech, który wyraźnie drwił sobie z poczynań mężczyzny. Dziwnym trafem również i emocje dziewczyny opadły. Już się nie szarpała. Przynajmniej nie aż tak mocno.
- Zawsze jesteś taki delikatny, czy tylko dzisiaj? A może martwisz się o swoją Drogą Amelię? Blisko jesteście ze sobą? Ciekawe jak bardzo. Pewnie chętnie ją rżniesz, kiedy tylko masz okazję - rzuciła, patrząc się na Wilczura zza ramienia, uśmiechając się do niego w sposób w jaki jeszcze nie miał szansy widzieć. Trudno powiedzieć, czy to była czysta prowokacja. Na pewno wiedział jedno: nie była to Amelia, którą znał.
Rząd białych zębów ciągle gościł usta kobiety, a słysząc rozpaczliwe wołanie całej Amelii, której istnienia prędko świat nie zobaczy, po raz kolejny wybuchła drwiącym śmiechem.
- To nie moje już zmartwienie, że, jak to ująłeś, nie macie na to czasu. Jeśli chcesz swoją dzieweczkę z powrotem, będziesz musiał bardziej się posta-- - mruknęła, ale nie skończyła, czując jak kolejna z kropel krwi spada na jej lędźwie. Aż w odruchu oblizała usta. Szarpnęła się jeszcze raz, czując wyraźny opór. Skubany dobry był, nieważne jak bardzo ranny jest. Nie powie, że jej to trochę krzyżowało niewielkie plany, które miała. Wsparła czoło o ziemię i na krótką chwilę między nimi zastała przerażająca cisza.
Nie dam się tak łatwo. Nie tym razem...
Wektorowe strzały jak tylko dotąd uciskały mięśnie, zaczęły wędrować w kierunku rany, którą posiadał mężczyzna. Jej moc w szale nie znała żadnych granic. Mogła z nią zrobić doprawdy wiele, a jedynie co ja ograniczało to tylko wyobraźnia.
- Powiesz mi kotku co masz w środku~? -
Amelio, uspokój się.
W jednej chwili, kiedy Hemofilia usłyszała imię właścicielki ciała, jej strzały mocniej zacisnęły się na ciele Wilczura, nie wiedząc, czy z jednych miejsc jest rzekoma rana mężczyzny. Przez ten niewinny atak dało się zauważyć złość Hemo.
- Nie ma żadnej Amelii sukinkocie! Nie rozumiesz?! Nie ma jej. I NIE BĘDZIE - wykrzyczała w jego kierunku, czując w jednej chwili, że jej moc zaczyna powoli słabnąć. Po raz kolejny spróbowała się szarpnąć i tak jeszcze raz i jeszcze. Całkiem możliwe, że przez to wszystko wybiła sobie bark, ale nawet nie była wstanie tego poczuć. Nigdy nie potrafiła poczuć bólu.
Nigdy...
Nie...
Pomagaj.
ODEJDŹ.

Amelio, i tak Ciebie nie słyszy.
Nikt Ciebie nie usłyszy.
Nikt.


Spoiler:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.06.17 17:14  •  Obrzeża Desperacji - Page 17 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Czuł się dokładnie tak, jakby upolował wyjątkowo dużego, wyjątkowo ruchliwego piskorza, raz po raz rzucającego się na wszystkie strony. Albo jak podłączonego do prądu Kocura, którego z jakichś nieprzemyślanych powodów postanowił dodatkowo wbić w glebę, ułatwiając im dotarcie do piekła.
Trzymał tę bestię w ryzach tylko dlatego, że mięśnie miał przepełnione tysiącem wspomnień o treningach, a Bóg nie poskąpił mu ani wzrostu, ani wagi. Szarpała się jednak zaciekle i każde szarpnięcie wywoływało ból – zapewne ku jej serdecznej radości. Im dłużej postanawiał ją pacyfikować według nałożonych przez „dżentelmeństwo” standardów, tym bardziej docierała do niego świadomość, że nie przyniesie to zamierzonych, kurwa mać, efektów.
Warknął ostatni raz, mocniej przywierając przedramieniem do jej ciała. Naprawdę sądziła, że sprowokuje go tymi tanimi tekstami? Że był na tyle prostolinijny, by tępe odzywki traktować z taką powagą?
„Pewnie chętnie ją rżniesz”.
Cóż.
Nie myliła się.
I jakby na potwierdzenie tych słów kark Growlithe'a się ugiął, a usta lekko rozchyliły. Gorące powietrze opadło od razu na szyję dziewczyny, rozwiewając na boki płynną czerń jej włosów. Oddech parzył jak płomienie zżerające ostatnie deski przybytku Marceliny, jednak nie pozostawił po sobie tak niszczycielskich śladów.
Brwi zmarszczyły się, gdy dostrzegł to, co od kilku ostatnich minut zawzięcie starał się ignorować. Z tej odległości doskonale czuł jej zapach; teraz o wiele intensywniejszy niż ciężka, nieprzyjemna woń jego własnej krwi, która już dawno przejęła zmysły powonienia.
Bodziec, który pchnął go do działania, był w gruncie rzeczy niewielki. Nie przywykł do ścisku przez wektory, bo do tego nie da się przywyknąć, ale nie mógł też sobie zarzucić braku wytrwałości – trzymał ją silnie. Jednak w chwili, w której kilka strzał z podwójną mocą werżnęło się w jego brzuch, wymordowany nie wytrzymał. Szczęki otwarły się demonstrując uzębienie. Twarde, białe, pełne. Kły, teraz zakończone ostro jak szpikulce, prezentowały się morderczo, gdy wychyliły się zza warg. Chwilę potem zęby się zwarły jak pułapka na niedźwiedzie, z równą mocą ściskając bark czarnowłosej. Nie szczędził siły. Wgryzł się mocno, po kości, warcząc i pomrukując; do czasu, aż pierwsza z kropel nie wychynęła z zadanej rany.
Jeszcze nie pił.
Czuł jedynie gorąco krwi szukającej ujścia i metaliczny smak muskający język. Czekał. Wiedział, że to potrwa chwilę. Może nawet wieczność. Hemofilia będzie się nadal rzucać, tak samo, jak piach pod jej ciałem nie przestanie szurać ocierając się o jej ubranie. Zmysły zaczęły się tępić, więc mocniej zwarł szczęki i szarpnął nieco żuchwą ku sobie, rozszerzając te cztery niewielkie dziury w cztery nierówne rany.
Wektory powoli traciły na potędze uścisku.
Słabła. Musiała. Ile byłaby w stanie tak walczyć? Przeciwstawiać się światu? Przeciwstawiać się jemu?
Wilki karały szczenięta, zaciskając zęby na ich karkach i przyciskając je do ziemi. Zdecydowany ruch poprzedzony jednym, ostatecznym warknięciem. Jednym, ostatecznym sygnałem mówiącym o tym, że jeszcze jest droga ucieczki i wszystko można rozwiązać inaczej. Lepiej.
Ale Hemofilia nie traciła energii, a Wilczur coraz bardziej dochodził do wniosku, że żadne słowa nie podziałają, dlatego teraz przytwierdzał jej zmęczone ciało do brudnej, suchej jak popiół gleby i wżynał się boleśnie w skórę tak blisko rdzenia kręgowego, że gdyby nie uważał, gdyby raz jeszcze zaatakował na oślep, być może przerwałby niechcący zabawę zbyt szybko.
Grdyka poruszyła się przy pierwszym przełknięciu.
Krew Hemofilii była trująca, tak samo jak cała jej osobowość. Na języku czuł cierpki posmak, gardło zaczęło palić od ciepła, ale zdawał się nie zwracać na to uwagi. Wyczerpane walką w kasynie, a potem szamotaniną z Hem komórki dostały nowy zastrzyk. Z każdym następnym odgłosem połykania zabierał cząstkę jej niespożytej energii.

- Myślicie, że co ją ugryzło? Puma? Rana się strasznie paskudzi.
- Człowiek. Nie ma brudniejszego pyska.

W końcu przestał warczeć i szarpać. Jeszcze tylko raz odchylił głowę do tyłu. Powiększył ranę. Dał upust krwi.
Potem po prostu pił, spokojniejąc.
Rozbiegane oczy wreszcie natrafiły na jeden punkt – patrzył na jej dłoń, którą wciąż ściskał w swojej ręce – a mięśnie nabrały utraconego potencjału. Wciąż je napinał, nie był głupi, nie mógł sobie więc pozwolić na opuszczenie gardy. Osłabiał tak samo, jak osłabić powinno ją mordobicie w kasynie, ale nie pierwszy raz dziewczyna go zaskakiwała. Nie pierwszy też raz był zmuszony do użycia czegoś ponad siłą perswazji, dlatego nawet jeśli był pewien, że upływ płynów, bez względu na jej możliwości, powinien ostudzić cały zapał, to wolał nie ryzykować na tyle, aby kompletnie się odsłonić.
Ale puścił ją.
Przeniósł ciężar ciała na kolana, przestał więc naciskać przedramieniem na jej łopatki. Rękę zsunął na lewo i podparł się nią tuż przy jej boku, przy okazji unosząc nieco brodę. Wzrokiem od razu powrócił do jej twarzy, bezczelnie sunąc językiem po dolnej wardze; tłuste krople krwi wciąż skapywały z kącików i gdyby nie pokusił się o zlizanie ich, na pewno ubrudziłby jej śliczną twarzyczkę.
Jeszcze raz – zarządził łaskawie, zniżając ton do chrypliwego szeptu. Palce, które jeszcze przed sekundą spoczywały ciężko na ziemi, teraz delikatnie musnęły jej biodro. Dotyk był tak niewyraźny, jakby wymordowany do ostatniej sekundy nie był pewien, czy powinien to robić. Intensywność jego spojrzenia podpowiadała jednak, że pewien jest wszystkiego. — Za każde głupie szczeknięcie będę ci łamał jedną kość. Nie czujesz bólu, więc zacznę od żeber, by ciężej ci się było poruszać. Zajmę się twoją ręką i barkami. – Dłoń przylgnęła ciaśniej do boku czarnowłosej, gdy zsunął ją niżej, na jej udo. — Potem nogi. Wyłamię kolana i kostki, aż będziesz zmuszona, by się czołgać, żeby mnie dopaść. Na końcu złamię szczękę, byś czuła gniew zawsze, gdy będziesz chciała znów mnie przekląć, a nie będzie ci to dane. Hemofilio, masz bardzo mało czasu, ale ja cierpliwość mam mniej. Nie żądam od ciebie cudów. Żądam tej, którą mi odebrałaś, a pewnie doskonale wiesz, że nie lubię, gdy ktoś kradnie to, co moje.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 07.07.17 11:54  •  Obrzeża Desperacji - Page 17 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Na pewno Hemofilia go nie oszczędzała, co dało się jawnie zauważyć. Ciągle nie chciała współpracować, szamotała się jak opętana - hah, wcale taka nie była, wcale - a w dodatku robiła wszystko, aby Growlithe wyzionął właśnie ducha. I kiedy Hemofilia była do tego zdolna, tak Amelia nie byłaby wstanie sobie tego wybaczyć, bo co jak co, ale przez nią przejawiały jakieś oznaki człowieczeństwa. W końcu bez jego pomocy nie będzie mogła się zemścić na organizacji, która odebrała jej siostrę.
Hah.
Żeby w ogóle się na coś takiego zgodził.
Nigdy się nie zgodzi.
Po prostu się zamknij.
Nieszczególnie się przejęła jego reakcją, zupełnie jak on nie przejmował się jej bezsensowną paplaniną. Im dłużej gadała tak bez składu i ładu, tym bardziej miała wrażenie, ze, cóż, to nie miało sensu. I nie myliła się. Hemofilia, jak łatwo było można się domyśleć, nie należała do tej inteligentniejszej i bystrej strony Amelii. Raczej była tą złą i wściekłą, gdzie słowo instynkt był jej zupełnie obcy. Przynajmniej tak to wyglądało. Rozumu to ona na pewno nie miała, ale przynajmniej nie znała pohamowań, dzięki czemu potrafiła zabić wszystko co stanie jej na drodze. W końcu nie kierowała się emocjami tak jak czasem naiwnie robiła to  Amelia.
I nie miała zielonego pojęcia, że teraz jej Przywódca był spragniony. Zapewne gdyby to wiedziała, zrobiłaby wszystko, aby wystawić go na pokuszenie. W końcu prowokowanie kogoś najlepiej jej wychodziło. Nie zależało jej również na tym ciele, więc jeśli zechce Amelie rozszarpać na strzępy - proszę bardzo, zrobi tylko Hemofilii małą przysługę. W końcu już nie raz chciała zabić Amelię, jednak ta nigdy na to nie pozwoliła. Dlaczego więc teraz nie potrafi sobie pomóc?
Zaśmiała się. Zaśmiała się w momencie, kiedy Growlithe zacisnął zęby na jej szczęce, wgryzając się dość głęboko i mocno. Nie czuła tego bólu, chociaż bardzo chciałaby go czasem posmakować. Nigdy nie wiedziała, czy to własnie był ten jeden krok od tego, aby zbliżyć się do śmierci. Domyślała się jednak, że jeśli się szarpnie, to z Amelią może być źle. I oto jej chodziło, nie? W końcu pragnęła niszczyć to ciało. A Wilczur skutecznie jej to ułatwiał. Jednak nie dało się ukryć, że przez utratę krwi, większą bądź mniejszą, dziewczyna w końcu się uspokoiła. Nie potrafiła przyznać się, że właśnie słabła. A jeśli słabła, była większa szansa na to, aby Amelia mogła wrócić.  Tego dopuścić nie mogła. Za wcześnie. Za szybko. Kiedy znowu będzie mogła wyjść? Będzie w ogóle mogła?
Jej moc już zupełnie puściła, dając tym samym swobodę ruchu Wilczurowi. Z pewnością teraz mógł mieć dużo większe pole manewru, kiedy nic nie ściska mu mięśni, przecinając tym samym skórę. W końcu mógł mieć pełną kontrolę nad Hemofilią. Mógł? Chyba tak, skoro zaczęła słabnąć. I nawet jeśli wiedziała, że była już bezbronna, ten jeden ostatni raz musiała się szarpnąć. to był znak, że będzie walczyć do samego końca.
- Śmiało. To nie moje ciało, więc jeśli ona wróci, o ile w ogóle wróci, nie będziesz miał z niej żadnego pożytku - zauważyła, patrząc kątem oka na niego z obojętnością w oczach. Było jej wszystko jedno. Nie miała siły już się bronić, a skoro zależało jej na uszkodzeniu tego ciała, Growlithe wyznaczał jej tylko przysługę. Co prawda nie planowała tego zrobić aż tak szybko, ale skoro teraz była ku temu odpowiednia okazja...
To już koniec. Nie masz szans. Poddaj się.
Zamknij się.
To nie Twoja zemsta. Tylko moja.
Zamknij się!
Jestem mu potrzebna. Ja muszę...
Cisza była długa, a Hemofilia przez ten czas wyglądała jak sparaliżowana. Ciężko było powiedzieć, co właśnie się w niej działo, ale Wilczur mógł się tego domyśleć. Kiedy udało mu się nieco ją osłabić, Amelia miała szanse. Szansę wrócić. Nie zamierzała tego zmarnować, więc zrobiła wszystko co mogła, aby wrócić. Nie wiedziała jednak na jak długo jej się to uda.
- Kurwa. Na torturach to Ty w ogóle się nie znasz - rzuciła z cichą chrypą, posyłając mu lekki uśmiech. Wróciła czy to był jawny podstęp? Wilczur mógł być równie zmęczony, aby moc to teraz tak bezproblemowo stwierdzić. Chociaż? W końcu znał ją dość długo. Raczej będzie potrafił poznać niewinną Amelię.

|| Post jest chujowy, bez składu i ładu, ale jest. Tylko nie bij, że tak długo. |:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.07.17 1:01  •  Obrzeża Desperacji - Page 17 Empty Re: Obrzeża Desperacji
„Kurwa”.
Ostatni raz przełknął ślinę – nadal czując mieszankę jej i krwi Amelii, ale słysząc to jedno słowo kąciki ust mimowolnie uniosły się w rozbawionym uśmieszku. Wargi smagnięte czerwienią wydawały się o wiele intensywniejsze niżby sobie tego życzył, jednak w tym momencie nie brał tego pod uwagę. Jeżeli Amelia łapała się kurczowo dominacji nad ciałem, to teraz miała największą szansę na powodzenie – i chociażby to było dobrym argumentem, by przestać się krzywić, jakby kolejny raz cytryna okazała się zbyt kwaśna.
— Na torturach to ty się w ogóle nie znasz.
Słodki Jezu, bywała irytująca w obu wersjach.
Wciąż możesz ją zabić.
ZABIĆ.
Z A M O R D O W A Ć
Przewrócił oczami, wciąż nie zmywając rozswawolonej miny.
Przecież to nie tortury. Nie zauważyłaś? – Rękę, którą trzymał na jej udzie, przekierował wyżej. Opuszkami smagnął przylegające do ciała – słabego, słabego, SŁABEGO CIAŁA – ubrania i wreszcie zaczepił palce o jej ramię. Tym razem nie szarpał, choć nowe pokłady siły wreszcie by mu to umożliwiły. Nie czuł się może zdrowy – raczej jak ktoś, kto wybudził się po zbyt długiej drzemce i kości ma jakieś dziwnie zastałe, w głowie huczy, mięśnie są nierozciągnięte. Rana na brzuchu nie krwawiła, przynajmniej nie tak obficie, ale mimo tego pulsowanie jeszcze nie ustało – miał więc pewność, że nie może hulać. W związku z tym tylko naparł na jej bark, aby sama mogła się przekręcić na plecy.
Był pewien, że jedynie patrząc jej prosto w twarz dostrzeże faktyczną różnicę między Hemofilią
TĄ SUKĄ SUKĄ SUKĄ
a Amelią.
To tylko gra na czas. – Uniósł wzrok i ich spojrzenia się spotkały. Szukał w jej oczach czegoś, co mogłoby zdradzić fałsz. Hemofilia mogła być przebiegła. Wróć. Była przebiegła. Gotowa przełknąć dumę i świergotać tak długo, aż wreszcie się jej uwierzy. Aż przestanie się sprawdzać każdy jej ruch, odwróci się spojrzenie, rozluźni ramiona. Grow nie miał zamiaru pozwolić sobie na takie luksusy – taksował ją spojrzeniem nieustannie. W jego własnych ślepiach pojawił się blady błysk, który dostrzec mogła co najwyżej przypadkiem – pojawił się, rozbłysnął i zniknął w pół sekundy.
Ciekawe.
Jak długo jej nie widział? Miesiąc? Dwa? Pół roku? Uśmiech zszedł mu z warg. I nie była to kwestia anielskich porywaczy. Nie miało to nawiązań do Sądu Bożego, do tej cholernej hałastry naszpikowanej pseudo-przykazaniami.
Czas, którego miałaś dużo, by wymyślić dobre wytłumaczenie.
„Możesz już z niej zejść”.
Nie miał pewności, czy to kolejna z mar szeptała mu do ucha tę oczywistość, czy jednak zdrowy rozsądek postanowił uaktywnić się w odpowiedniej chwili, ale czymkolwiek by to nie było, raz jeszcze to zignorował. Oczywiście, mógł zwrócić jej wolność – tu i teraz – ale jaka byłaby w tym zabawa? Tym bardziej, że czuł zapach, choć niewątpliwie przykryty kurzem i wonią świeżej krwi, jednak znajomy na tyle, by nie pomylić z żadnym innym. Czuł też na nadgarstku ręki, którą opierał się o ziemię tak blisko jej ciała, że niemal „boleśnie” wbijał się w jej bok, ciepło. W tej chwili była żywa, bliska. Była jego.
Musiała zrobić coś więcej niż szczeknięcie, żeby pozwolił jej wstać. Jakby na samą myśl kark ponownie się pochylił, a twarz niebezpiecznie przybliżyła do twarzy czarnowłosej; dzielił ich już tylko milimetr lub dwa – w każdym razie odległość mała na tyle, by oddechy przemieszały się ze sobą mimowolnie.
Masz jedną szansę, Ame.
Nie spierdol tego.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.07.17 23:59  •  Obrzeża Desperacji - Page 17 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Odzyskanie świadomości było jak nagłe orzeźwienie. Ciężko jest z własnej woli powrócić do bycia takim jak kiedyś, choć różnice w zachowaniach były niewielkie, to jednak Amelię kierowały bardziej ludzkie odruchy. Przynajmniej nie miała głupich myśli o zniszczeniu swojego boskiego ciała. Czuła niesamowitą ulgę wracając powoli do rzeczywistości, niemniej na jej twarzy ciągle dało się zauważyć cień obawy. A jeśli ona zaraz wróci? Jeśli nie uda jej się i tym razem nad nią zapanować? Aż w desperacji zagryzła dolną wargę, do czarnej posoki, aby móc na spokojnie odgonić od siebie te myśli. Bólu może nie czuła, ale smak krwi już owszem. Jak zwykle cierpki i gorzkawy. Uśmiechnęła się nieznacznie, coraz bardziej przekonując swoim zachowaniem Wilczura, że Hemofilia póki co opuściła ciało Amelii. Dało się to nawet poznać po rozluźnionych mięśniach. Już się nie broniła, nie wyrywała. Czekała tylko na moment aż Growlithe zechce jej zaufać.
Zaufa jej?
Musi.
- Ależ jasne. Tylko Cię sprawdzałam - jej ciało delikatnie drgnęło pod wpływem delikatnego dotyku Wilczura, dawno nie czując takiej dozy przyjemności. Nie wiedziała, czy aż z wrażenia miała zamruczeć pod nosem z zadowolenia, a może nie dać po sobie poznać, że jej się to podobało. Czując, że Grow pozwolił jej przekręcić się na plecy, bez większego zastanowienia właśnie to zrobiła. Złote ślepia wlepiła w obraz nędzy i rozpaczy, wcale nie gorszy od jej obecnego stanu. Kątem oka zerknęła na ranę na brzuchu, by po chwili powrócić spojrzeniem na twarz Przywódcy. Mimowolnie się uśmiechnęła, chcąc się podnieść, aby móc subtelnie pogładzić go po poliku. Jednak było to daremne, w momencie, kiedy ich odległość nieznacznie się zmniejszyła i tym razem nie był to inicjatywa ze strony Amelii.
- Biedaku. Któż Cię tak urządził?
Ty.
Przynajmniej w 1/4 brała w tym wszystkim udział. Co prawda zdarzenia w Kasynie widziała jak przez mgłę, ale dobrze wiedziała, że mogła brać udział w tym, że był właśnie w takim stanie. Patrząc na to, że jeszcze oddychał, a nawet się ruszał, nie było aż tak źle. Ale mimo wszystko poczuła się w obowiązku wykazać odrobinę troski po tym, co jej "drugie ja" wyrządziło. Na pewno nie było lekko mieć sojusznika za chwilowego wroga. Ale czy na pewno chodziło jej tylko o to? W zasadzie to zniknęła z kryjówki na naprawdę długi czas. Dodatkowo nigdzie nie miała swojej chusty. Przynajmniej nie było tego widać, że ją w ogóle ma. Równie dobrze mogła być teraz zdrajcą i grać na czas. Pytanie tylko na czyj czas?
- Och Growlithe... Czy naprawdę chcesz teraz tego słuchać? - jeśli miała tą możliwość, aby być twarzą blisko jego twarzy, pozwoliła sobie musnąć wargami te jego, przypatrując się uważnie jego niezmiennej mimice. Ich oddechy się mieszały, wzajemnie wymieniając się zmęczonymi spojrzeniami. Na pewno nie był zadowolony. Z pewnością był wręcz wkurwiony. A ona jak zwykle zachowywała się jakby nigdy nic się nie stało. Czy to nie powinno utwierdzić go w przekonaniu, że była właśnie tą jedyną Amelia? Niepowtarzalną i niezastąpioną? Mistrzyni odwracania kota ogonem... Typowa kobieca figlarność, którą lubiła nadużywać, kiedy za bardzo sobie przeskrobała. Cała ona. Nawet na najlepszym bazarze nie da się takiej podrobić. Powinien to wiedzieć. Ale czy to wystarczy, aby udobruchać jego zranione serce?
Uśmiechnęła się do niego po raz kolejny, pozwalając sobie raz jeszcze musnąć zimnymi wargami tym razem jego kącik ust.
- Na pewno nie chcesz o tym teraz mówić - szepnęła mu do ucha miękkim, acz zmęczonym już głosem, przejeżdżając ostrymi paznokciami po jego szczęce. Kusiło, aby zacisnęła tam swoje palce, jednak w ostatniej chwili się powstrzymała. Różnie mógł to teraz zinterpretować, a przecież nie miała już złych zamiarów.

                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.08.17 0:13  •  Obrzeża Desperacji - Page 17 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Patrzył jej prosto w oczy, gdy ignorując wszystkie prawa dobrego wychowania zagarnęła to, co było nieosiągalne dla znacznej większości kobiet. Tym jednak razem jego usta nie odsunęły się z obrzydzeniem sięgającym także oczu i każdej innej części jego ciała, które spięłoby się, jakby przyjął na siebie atak z wymachu, a nie delikatny pocałunek.
Musnęła go lekko, jakby nawet tym drobnym gestem była w stanie wywołać kolejne obrażenia, co w obecnej sytuacji wydawało mu się nie tyle śmieszne, co prawdopodobne. Choć bezkarnie ukradł to, co napędzało jej organizm do życia, jego własny wciąż potrzebował nowych zasobów, dzięki którym wreszcie zakwalifikowałby się jako „w miarę” zdrowy. W miarę na tyle, aby ręce nie drżały od wysiłku. W miarę do tego stopnia, by oczy nie lśniły od gorączki, a zęby nie zaciskały się przy każdym kroku. Wiedział jednak, że tutaj nie będzie mógł pozwolić sobie na takie luksusy; cierpka krew moczyła mu usta, drażniła podniebienie i gardło z każdym przełykiem. Kiedy Hemofilia zadarła brodę i delikatnie go pocałowała, wzrok wymordowanego opadł na jej wargi, na których pozostała reszta świeżej czerwieni.
Wpatrywał się w nią, gdy wypowiadała słowa, choć teraz milczała w oczekiwaniu na odpowiedź.
— Czy naprawdę chcesz teraz tego słuchać?
Echo tych słów rozbrzmiewało gdzieś w tyle jego głowy; dudniło za oczami, próbowało dobić się do racjonalnej części umysłu. Palce Wilczura werżnęły się mocniej w suchą glebę, gdy z dziwnym wysiłkiem unosił wzrok na jej oczy, starając się na niej w pełni skoncentrować.
Był pewien, że chciał poznać jej wymówki — tu i teraz. Ale czy nie sam Galileusz wyparł się swoich przekonań, gdy zdał sobie sprawę, że te umrą wraz z nim? Z tego samego powodu Grow wypuścił tylko powietrze przez nos; niech będzie. Ciekawość nie malała, ale jedno musiał przyznać — było coraz mniej czasu. Na karku czuł gorący oddech, który prawdopodobnie był zwyczajnym podmuchem wiatru, ale jemu zdawało się, że sama śmierć zawisła tuż nad nim. Że jej koścista sylwetka z obłażącymi od kości płatami skóry stoi tak blisko, że czuł jej rzężące wdechy i wydechy.
Jesteś już prawie mój. Prawie mój. Jeszcze jeden krok, tylko jeden krok, a poznasz los, jaki zgotował ci twój Bóg. Zobaczysz wtedy, że Jego siła nie sięga tak daleko, jak mówi Pismo. Dostrzeżesz wszystkie Jego wady, gdy tylko staniesz się moją własnością. Moją prywatną, ulubioną, najszczególniejszą własnością, Jace. Kto zajmie się tobą lepiej niż ja?
Wilczur wydał z siebie coś na wzór pomruku; zimne wargi Hemofilii dotknęły kącika jego ust, mimowolnie sprowadzając go na ziemię. Dostrzegł jej rozrzucone na piasku włosy i oczy tak żółte, że zdawały się jarzyć.
Nie odpowiedział wcześniej na jej pytanie, ale teraz był pewien odpowiedzi, jak nigdy przedtem. Dostrzegał w jej postaci coś, co byłoby w stanie go zgubić, gdyby tylko znała wartość swojej broni. Coś, co sprawiało, że jego człowiecze zmysły niknęły, ścierane przez zwierzęcy instynkt, jakby wszystkie ludzkie odruchy były tylko nieznaczącym napisem na tablicy, który można zetrzeć niedbałym ruchem dłoni.
Wracasz do domu. — Głos miał starty i charczący, ale mimo nieprzyjemnej dla ucha nuty dało się w nim wyczuć coś na pograniczu — na bardzo dużym pograniczu — ulgi. Jej nieobecność nie mogła być spowodowana zwykłym kaprysem, choć nie ukrywał, jak bardzo nie znosił faktu wykluczenia. Czy kiedykolwiek zawiódł jej zaufanie na tyle, by nie chciała się mu zwierzyć ze swoich tajemnic?
A bo to raz?
Wzrok mu się wyostrzył, twarz pociemniała. Uniósł się jednak bardziej na łokciach — wreszcie niszcząc intymność kontaktu — i podniósł się na nogi. Nie było źle. Do ostatniej sekundy nie opuszczała go nachalna jak bzycząca nad uchem mucha myśl, że kiedy tylko postanowi wyprostować kolana, te ugną się pod ciężarem mięśni, a podłoże znów zamieni się miejscami z niebem i słychać będzie tylko przytłumiony gruchot ciała uderzającego o ziemię.
Kręciło mu się może trochę w głowie i może zmęczenie było zbyt duże, ale trzymał się w pionie i chociażby to było powodem, dla którego wystawił sobie dobrą ocenę.
Zabierajmy się stąd. — Wyciągnął rękę do dziewczyny, by pomóc jej wstać. — Mamy całą stertę gówna do wysprzątania.

Zt.
Następny temat
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.01.18 14:00  •  Obrzeża Desperacji - Page 17 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Nałożywszy szeroki kaptur na głowę, przyłożył ułożone w łódeczkę dłonie do ust i chuchnął, chcąc ogrzać skostniałe od zimna palce. Wyposażenie pieskiej garderoby było godne uronienia łzy smutku, aczkolwiek w tym wypadku winę za nieodpowiedni strój ponosił tylko i wyłącznie Bernardyn. Widząc, że zostały zaledwie dwie pary całych, ciepłych rękawic, nie miał serca zagarniać jednej dla siebie, mając gdzieś z tyłu głowy, że przecież w ten sam dzień Charty lub inne Dobermany mogły wpaść na podobny pomysł – wyjście z siedziby. Nie chciał skazywać nikogo na przetrzymywanie rąk w kieszeniach (najpewniej i tak rozbebeszonych od spodu), toteż sam wybrał rękawiczki, których materiał na wszystkich palcach za wyjątkiem kciuka został równiusieńko przecięty. Wolał sobie nie wyobrażać w jakich okolicznościach dokonano tego cięcia, acz będąc realistą, nie mógł zakładać, że operacja odbywała się bez obecności ręki w środku.
Szedł po utwardzonej przez zimno ziemi, znacznie oddając się od siedziby. Szczerze mówiąc, czuł się dość dziwnie z perspektywą spaceru bez żadnego konkretnego powodu. Zazwyczaj wybywał z kryjówki tylko po asortyment lub w ramach dobicia interesów, a wszelkie przyjemności załatwiał tylko przy okazji. Dzisiejszy dzień był inny. Naprawdę chciał… po prostu odpocząć. Zebrać myśli w innym otoczeniu, opatulony świeżym, orzeźwiającym powietrzem, a nie stęchłym smrodem lecznicy. Co prawda nie byłby sobą, gdyby nie podpisał tego pod idealną okazję do sklecenia notatek odnośnie medykamentów, korzystając z dobrego światła, co tym samym sytuuje ten spacer jako mimo wszystko odbyty na plus dla Psów, ale hej. To wciąż nie szaleńcza bieganina z igłą i środkiem dezynfekującym w ręce w atmosferze stresu, niewyspania i bycia wewnętrznie martwym.
Usadowił się pod mocarną konstrukcją, która – jak przypuszczał – w latach swojej świetności uchodziła za niczego sobie most. Uważał, by wybrać bezpieczne lokum, co by przypadkowo nie zginąć
od spadającej cegły czy innego żelastwa. Położył dość duży, workowaty plecak na ziemi i wyjąwszy z niego koc, rozłożył go na suchej powierzchni, zaraz sadzając tam tyłek. Wyciągnął dwa zeszyty z czego jeden miał trzy razy większą objętość od drugiego, choć zdecydowanie nie przez większą ilość kartek, a fakt, że każda ze stron była pomięta i wybrzuszona, tym samym zajmując miejsce. Otworzył oba zeszyty. Grubszy, zapisany od deski do deski był tak stary, że treść na nim widoczna ledwie nadawała się do odczytania. Widocznie te zapiski przeszły wiele… próbę czasu, wody, ognia, zębów, kapiącej na strony krwi…
Bez zbędnego ociągania zaczął dokładnie i starannie przepisywać zawartość swoich notatek, starając się nie skupiać za nadto na mrozie, który kąsał go po policzkach i dłoniach. Mimo tej niewygody… czuł się całkiem zrelaksowany, mogąc skupiać się na tak spokojnym zajęciu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.02.18 21:17  •  Obrzeża Desperacji - Page 17 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Pierwszym, co rzuciło się w oczy anioła, był lew. Potężny, majestatyczny drapieżnik o jasnej sierści i bujnej grzywie. Szedł wolno przez pustkowie, co jakiś czas zatrzymując się i spoglądając gdzieś w bok, aby za chwilę ruszyć na nowo. Niezaprzeczalnie z każdym krokiem zbliżając się coraz bardziej. Zbyt mocno, aby to było bezpieczne. Bestia nie wyglądała na głodną ani agresywną. Jedynie szedł łapa za łapą prosto na anioła, kulejąc lekko na tylną kończynę.
Skąd jednak się tu wziął? Sprawa jest dość prosta.
Zapach anioła przy kryjówce był dość znikomy. Niemniej wyczuwalny. Wąska ścieżka znajomej woni prowadziła w głąb Desperacji, ku najdalszym jej zakątkom. Węszenie w ludzkiej postaci było jednak zgoła niewygodne. Wymordowany szybko zmienił formę, opadając na wszystkie sześć łap i krążąc z nosem przy ziemi. Zatem siłą rzeczy nie mógł nieść nieprzytomnego Skyu. W tym momencie wkroczył lew, pełniąc rolę tragarza. Z bliska Ourell mógł dojrzeć materiałowego naleśnika przerzuconego przez grzbiet samca - do tej pory przysłoniętego przez okazałą grzywę - a także ruchliwego, zmutowanego lisa, jaki za moment płynnie zmienił się w czterorękiego mężczyznę.
Kesil chciał pobiec nago w stronę ojca, szybko jednak przekonał się, że pogoda nie pozwala na podobne występy. Zwierzęce poduszki łap są mniej wrażliwe na zimno powietrza i ostrość podłoża, ale ludzkie stopy zaraz zaczęły marznąć. Podobnie jak ramiona i pierś. Bieganie w stroju Adama w rzucającym się przymrozku jesieni nie stanowiło zbyt mądrego pomysłu, jeśli nie było się porośniętym futrem. A owo lis dobrowolnie zrzucił.
Potarł ręce, biorąc zaraz jeden z koców, którymi nakrył złomiarza. Skyu był ciasno zawinięty w dwa koce, a kolejnymi dwoma okryty i uczepiony lwa, aby nie spadać. Teraz wymordowany odwiązał jeden z nich i okręcił się ciasno materiałem. Chwilę po tym ruszył pod mostek. Biegiem. Ekscytując się jak zawsze i nieświadomie merdając ogonem. Lew ziewnął i ruszył za swoim kompanem, niosąc dalej rudzielca.
- Tato! Tu jesteś! - Dopadł do anioła, padając zaraz na kolana obok niego i chwytając Bernardyna w objęcia. Zaczął wydawać z siebie przeróżne, lisie dźwięki zachwytu i zadowolenia, przytulając nieszczęsnego anioła. Jedną parą rąk trzymał koc, drugą ojca, szczebiocząc jakiś czas. Raz bardziej oburzonym tonem, raz mocniej rozbawionym.
- Ale masz zimne policzki! Czemu siedzisz na mrozie? Nie powinieneś. Zmarzniesz i nabawisz się chorób. A kto wyleczy chorego lekarza? Ja jeszcze nie umiem tak dobrze leczyć, więc dbaj o siebie. Co nie znaczy, że jak już będę umiał sam leczyć, to masz się przestać pilnować! Jadłeś coś ostatnio? Przynieść ci jedzenie? Jak na razie przyniosłem ci chorego, ale mogę zaraz też jakieś mięso zdobyć.  Rozpalimy ognisko? Co robisz? Tak dawno cię nie widziałem, to już prawie pół roku! - Zabrakło mu tchu, więc przerwał, aby odetchnąć i się uspokoić.
- Cieszę się, że cię widzę. - Dodał spokojnie. Jakby jeszcze Ourell się nie domyślił po tym nagłym objęciu, słowotoku, wyprzytulaniu i merdającym ogonie, który bił nieustannie o ziemię.
Lew dotarł pod mostek i uniósł łeb, wąchając wpierw samą konstrukcję, a potem opuścił go, by zbliżyć nos do anioła.
- A to mój nowy przyjaciel! - Wymordowany wyciągnął rękę i bez strachu podrapał bestię po masywnej szczęce.
- Na grzbiecie ma mojego drugiego przyjaciela. Który trochę rozchorzał... Spojrzysz na niego? - Kesil raczej powinien dać aniołowi czas na przetrawienie tych wszystkich informacji, a dopiero potem o cokolwiek prosić.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 17 z 23 Previous  1 ... 10 ... 16, 17, 18 ... 23  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach