Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 10 z 23 Previous  1 ... 6 ... 9, 10, 11 ... 16 ... 23  Next

Go down

Pisanie 20.08.15 21:25  •  Obrzeża Desperacji - Page 11 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Spadowi ciągle szumiała krew w uszach, a oczy niczym spodki wpatrywały się niedowierzająco w Bma. Nie trudno było się domyślić, że był spłoszony, lecz odreagował nerwowym otrzepywaniem odzienia z kurzu i równie kłopotliwym uśmiechem. Nie ma co, sytuacja ocuciła jego myśli błyskawicznie. Jego ciało jednak wciąż było pod reżimem promili toteż gdy tylko chwiejnie dotoczył się do zgromadzenia upewnił się, że jego towarzysz bytujący na ciężarówce ma się cało. Odetchnął z ulgą, podparł się o pojazd i równiez pokazał mu kciuka by zaraz potem spróbować zebrać jakoś myśli, bo nagle jakoś w głowie zawirowało mu bardziej niż powinno, a chciał coś powiedzieć tu zebranym. Nie zdążył. Gdy tylko mdłości zaczęły go odpuszczać, pojazd posunął się do przodu, a podpierający się o niego wilk stracił lekko równowagę, by zaraz ze zdziwieniem wpatrywać się w 'moc napędową pojazdu". I stał tak z rozdziawioną miną, i patrzył na tych mężczyzn, i na tego Bema co mu machał pociesznie siedząc na przyczepie [i]pojazdu[i]...I chyba stał tak dość długo bo jegomościowie znikli mu z oczu wraz z Bemem, a samego rudzielca zaczął ogarniać chłód. Rozwiązanie na to stało się dość oczywiste. Wygrzebał butelkę ze swych zapasów i przysiadł do dogorywającego paleniska. Sączył tak wywar i dumał do świtu po czym poszedł w swoją stronę.

z/t

(Uciekam bo watek taaaaak długo się ciągnie, że nie potrafi się w klimat wgryźć za każdym razem gdy mi przychodzi pisać posta : | Bemo, pozostawiam cię z Taihen, niech twa przygoda trwa dalej! Albo coś, zmówcie się jakoś i bawcie dobrze. Z Bogiem u_u)
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.09.15 15:55  •  Obrzeża Desperacji - Page 11 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Oto rozpoczął się kolejny, wspaniały dzień! Słońce leniwie wspinało się po niebie, rzucając słabe promienie na gruzy budynku, który kiedyś prawdopodobnie stanowił siedzibę policji, a mimo to nadal panował półmrok. Była to martwa godzina, czas, kiedy większość istot jeszcze spała, a niektóre dopiero chodziła spać. Wokół było zupełnie cicho, jak gdyby wszystko się tutaj zatrzymało. W dodatku w okolicy nie było nic ciekawego i naprawdę nie było czego tu szukać. Nie było sensu przychodzić teraz w takie pustkowie...
Jednakże nie warto szukać sensu w czynach Donovana. Wśród wyżej wymienionych elementów była jedna rzecz, która nie pasowała do reszty. Zza jednej z niewielu stojących jeszcze ścian dochodził dość nietypowy stukot. Nie był ani rytmiczny, ani szybki, ani równomierny, po prostu pojedyncze stuknięcia, jakby ktoś stawiał powoli kroki i zatrzymywał się co chwilę. I tak właśnie było. Za ścianą znajdował się Wymordowany, który najwyraźniej czegoś szukał. Stąpał powoli przed siebie, rozglądając się na boki i zatrzymując co jakiś czas, aby skupić spojrzenie w jednym miejscu. Strasznie swędział go nos, ale nie mógł nic na to poradzić, gdyż długie pazury skutecznie uniemożliwiały mu podrapanie bez ewentualności przeorania sobie pyska. Łuski na policzkach odbijały wątłe światło, a po sierści na nogach spływały krople rosy, ściągnięte przez niego z pobliskich traw. Dla zwykłego człowieka widok ten mógłby być - delikatnie mówiąc - przerażający, ale w tych okolicach nie był wyzwaniem.
W pewnym momencie wysoka sylwetka zamarła, skupiając spojrzenie na małej kępce trawy. Przez parę sekund wszystko ucichło, a on zastygł niczym kamień, wpatrując się w nieszczęsną roślinę. Nie o nią mu jednak chodziło, a o to, co się w niej ukrywało. W jednej sekundzie wystrzelił do przodu, wbijając pazury w gąszcz trawy. Wyszczerzył krzywe zębiska, kiedy pod dłonią poczuł ciepło małego stworzenia. Udało się. Wyprostował się i spojrzał na zdobycz przebitą jego szponem. Była to jaszczurka średniej wielkości, o w miarę miękkiej skórze i drobnych łapkach. Jeszcze przez chwilę wiła się w agonii, po czym zwyczajnie w świecie zdechła. Chłopak uniósł ją do swoich ust i... zjadł.
Kanibalizm, kurna.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.09.15 3:04  •  Obrzeża Desperacji - Page 11 Empty Re: Obrzeża Desperacji
- I jest taaaaaaaaki wielki! – dziewczynka zatoczyła swoimi małymi rączkami wielki okrąg chcąc nadać swoim słowom dokładniejszej wizualizacji.
- No, no. A oczy jarzą mu się czerwienią! – zawtórował jej chłopczyk a piątka pozostałych dzieci pokiwała głową wydając z siebie grobowy pomruk. Nathair westchnął ciężko i spojrzał w niebo pokryje jesiennymi chmurami. Że też dał się w to wszystko wrobić. Potwór, demon, szatan. Różne określenia padły, kiedy dzieci ujrzawszy go, od razu skierowały się do niego z prośbą o pomoc.
Bo w Desperacji nie ma potworów. Akurat.
Parsknął cicho pod nosem, domyślając się, że owym przerażającym zjawiskiem okaże się zwykły wymordowany. Nic ponadto.
W końcu zatrzymali się w jednym miejscu, na co anioł odwrócił się do dzieciaków i omiótł ich wątłe sylwetki swoim spojrzeniem. Nie lubił dzieci, generalnie nie przepadał też za innymi żywymi istotami, co było przecież tak bardzo sprzeczne z jego anielską naturą. Ale ta tutaj gromadka przyciągnęła jego uwagę na tyle, że niejednokrotnie przemycał z Edenu słodycze czy pyszne owoce dla nich. Nie wspominając o innych dobrach materialnych jak zabawki czy ubrania. I tym razem zamierzał im pomóc. Przesunął palcami po rękojeści katany, po czym zręcznie ją uchwycił i wysunął z pochwy. Tak na wszelki wypadek. Nie potrafił powstrzymać uśmiechu pełnego satysfakcji widząc pełne entuzjazmu spojrzenia tych cholernych karłów na widok broni.
Dobra. Warujcie tutaj. Wrócę niebawem. – mruknął leniwie pod nosem, po czym odwrócił się i pospiesznie skierował w stronę zawalonego budynku, gdzie znajdował się rzekomo ten potwór.
Ruiny i kamienie nieprzyjemnie ocierały się o siebie, kiedy Nathair po nich stąpał, jakby krzyczały we wściekłym bólu chcąc ostrzec skrzydlatego przed zbliżeniem się do niebezpiecznego miejsca. A z każdym kolejnym krokiem jasnowłosy zaczynał odczuwać dziwny niepokój. Może jednak popełniał błąd przychodząc tutaj? Przecież na terenie Desperacji funkcjonowały bardziej lub mniej zorganizowane grupy wymorowanych. Gdyby tylko dowiedziały się, że Nathair to anioł, z pewnością nie pozostałyby po nim nawet pióra. To, że był aniołem i posiadał moce, nie oznaczało zaraz, że sobie poradzi z hordą wrogów. A mimo to brnął dalej.
Przeszedł przez kolejne zawalone ściany, aż wyszedł po drugiej stronie, gdzie w jego oczy od razu rzuciła się wysoka i postawna sylwetka. No i masz. A jednak dzieciaki nie kłamały i nie przesadzały. Pozostawało teraz dowiedzieć się jakie zamiary miała bestia, by ewentualnie przepędzić ją z tego miejsca. Koniuszkiem języka przesunął zgrabnie pod dolnej wardze, jednocześnie odwracając broń ostrzem w dół, by przypadkiem nie zabić tego stworzenia przy ataku. Kolejny krok…
SZUR
Zaklął w myślach na swoją nieuwagę, kiedy stopa napotkała jedną część gruzowisk, która rozpadła się pod jego ciężarem, choć niewielkim. I tyle z ataku z zaskoczenia. Stwór odwrócił się a Nathair zaatakował.
To były sekundy.
Pierwsze, drugie i trzecie bicie serca a Nathair w ostatniej chwili zatrzymał się tuż przed stworem, niemalże nie uderzając go rękojeścią w okolice splotu słonecznego. Znał go. Poznawał go. Te oczy…
DonDon! – rzucił zaskoczony, przyglądając się jego twarzy jeszcze przez chwilę jakby chciał ocenić czy to nie jest przypadkiem żadna ułuda.
Nie była.
Jego twarz momentalnie rozpromieniła się a w jasnych oczach pojawił błysk zaciekawienia.
Weź nie strasz. Myślałem, że jesteś jakimś pieprzonym stworem spod łóżka. A to tylko ty. – odetchnął z ulga przez nos i oparł się o miecz, którego ostrze wbił nieco w ziemię. Przechylił głowę nieco w bok i przesunął spojrzeniem po całej sylwetce swojego znajomego.
Źle wyglądasz. Odżywiasz się dobrze? – brwi uniosły się nieco wyżej, znikając pod nierówną grzywką. – Nie jesteś nigdzie ranny? – wyciągnął swoją dłoń przed siebie i przesunął lekko opuszkami po jego boku. – Mnie możesz powiedzieć, DonDon.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 01.10.15 7:24  •  Obrzeża Desperacji - Page 11 Empty Re: Obrzeża Desperacji
To polowanie mógł uznać za udane, choć trochę żałował, że nie trafiają mu się większe sztuki. Cóż jednak zrobić, aktualnie tylko to miejsce wydawało mu się być dogodnym miejscem na polowanie. W międzyczasie słyszał jakieś szury i inne trzaski, ale uznał po prostu, że to jakieś inne stworzenia. Te, które go nie interesują. W pewnym sensie tak było, ale nigdy nie spodziewałby się tu bandy dzieciaków. Nie o tej godzinie i nie tutaj. Nawet, gdy dźwięki ustały zignorował je. No, bo... czemu miałby się przejmować? Przy obecnej formie fizycznej mógł spokojnie stawić czoła dwóm, a może i trzem przeciwnikom, więc nie było o co się martwić. Tu kopyto, sam pazurki i po sprawie. Może i nie przepadał za niepotrzebnymi walkami, którzy nawiązywali degeneraci, ale co zrobić, kiedy żyje się w tak zdziczałym środowisku. Tylko czekać. A na co? Na gości, bo słyszał, że ktoś się zbliża. Żółte ślepia mignęły w półmroku, kiedy skupiał się na obserwacji gleby w poszukiwaniu kolejnej ofiary. Oho, jest.
Raaz, dwaa, trzyy... łaps! No i trafiona. Biorąc pod uwagę jak wolną reakcję mają gady tutaj, przeszło mu przez myśl, że gdyby trafił na inną w dniach mutacji, to też by taki był. Ugh... Jednak dobrze, że był to jakiś większy i zdecydowanie bardziej ogarnięty okaz. Tylko ta koza... No, nie, po prostu nie. Westchnął na myśl o tym. Chociaż nogi to ma seksowne.
I kiedy tak tonął w przemyśleniach i skupiał się na swoim małym polowaniu, nie zauważył nawet, że ten ktoś z wcześniej zdążył się do niego niebezpiecznie zbliżyć. Ocknęło go dopiero trzaśnięcie usłyszane zza pleców. Spora sylwetka momentalnie się wyprostowała i zaczęła odwracać, a zębiska już uszykowane były do ataku. Wpół tego ruchu zatrzymał się, gdyż zauważył ostrze skierowane w jego stronę. Nie wiedział którą stroną jest do niego obrócone, nie skupiał się na tym. Wystarczył sam fakt, że broń znalazła się tak blisko niego. Wszystko działo się zbyt szybko, aby skupić się na przeciwniku, ten jednak w ostatniej chwili powstrzymał atak. Donovan zmrużył oczy, chcąc przyjrzeć się twarzy napastnika, a kiedy już udało mu się odczytać znajome rysy, delikatnie się skrzywił.
- D-DonDon...? - mruknął do siebie, wyraźnie zniesmaczony tym dziwacznym określeniem. Poczuł się jak jakiś niemiecki cukierek w opakowaniu z kłaków i łusek. Nieprzyjemne. I wtedy zauważył, że w dłoni dalej wił się jego posiłek. W jednej chwili drobny gad zniknął w czeluściach jego przełyku, a Nathair mógł tylko zauważyć jak wąski ogon znika pomiędzy wargami bruneta.
- Tylko ja, Donovan spod łóżka. - zachrypiał, obserwując jak mięśnie aniołka się rozluźniają. - Jestem  jebanym monstrum, jak mam niby wyglądać?
Powagę swojej wypowiedzi podkreślił głośnym stukotem kopyt. Skoro o tym mowa... niedługo pewnie straci siły. Trochę czasu już tak łaził, a tak masywna forma jednak wymaga nieco skupienia. Czując dotyk na swoim boku nieco się odsunął. Aż go ciarki przeszły. Za rzadko go ktoś dotyka, żeby tak po prostu to znosić. Brr.
- Cóż ty taki zmartwiony? W każdym razie właśnie w tej chwili się odżywiałem, ale już spłoszyłeś wszystkie potencjalne obiady, więc zgaduję, że dla mnie to by było na tyle. - zawarczał, zerkając na ostatniego gada z najbliższej okolicy, który właśnie czmychnął pomiędzy nogami anioła. - Skąd ty się tutaj w ogóle wziąłeś?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.10.15 14:46  •  Obrzeża Desperacji - Page 11 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Szarpnął za rękojeść katany i wsunął ostrze do pochwy, po czym skrzyżował ręce na piersi i zadarł jeszcze bardziej głowę, by móc spojrzeć z dołu na wymordowanego. Jak zawsze ciężki w obyciu, ale na swój porąbany sposób był uroczy. Zignorował jego zdziwienie na temat nicku, jakim go obdarzył. Nie potrafił mimo wszystko zapamiętać jego imienia. Nathair generalnie miał trudności w pamiętaniu cudzych imion, nicków, nazwisk, dlatego też żeby nie przekręcać często nadawał im swoje własne nazwy. Tak było łatwiej.
Dobrze wiesz o co mi chodzi. – westchnął ciężko i wsunął palce w przydługawe kosmyki, po czym podrapał się po tyle głowy, przez co już po chwili wyglądał tak, jakby dopiero podniósł się z łóżka.
I jak to skąd? Przyleciałem na magicznym dywanie specjalnie po to, by cię zobaczyć. Stęskniłem się. – powiedział to tak poważnym tonem i z pokerowym wyrazem twarzy, że osoba nie znająca Nathaira mogłaby nabrać się na ten kiepski żart. Oblicze anioła szybko przybrało rozbawiony wyraz kiedy parsknął pod nosem.
Przecież bywam tutaj dość często. Nie zapominaj, że mój podopieczny jest z Desperacji I jednak muszę go odwiedzać, żeby sprawdzić co u niego. – przechylił głowę lekko bok, a jasne kosmyki musnęły jego szczupłe ramię skryte pod ciepłą bluzą. – Po drodze wpadła na mnie zgraja dzieciaków twierdząc, że grasuje tutaj przerażająca bestia. A tu niespodzianka. Bestią okazał się puchaty baranek. – uśmiechnął się złośliwie i ostentacyjnie przesunął spojrzeniem od stóp do głów po wymordowanym. W końcu wzruszył ramionami i wsunął obie dłonie w kieszenie wąskich spodni, zaczynając kolebać się na stopa w przód i tył.
Serio odżywiasz się… tym czymś? – uniósł brwi tak wysoko, że zniknęły pod gęstą grzywką. – Nie masz ochoty na coś o wiele bardziej… mięsistego? Chodź na polowanie. Pomogę ci. – mruknął i wyminął go ruszając jako pierwszy w stronę krzaków. A o z dziećmi? No cóż. Zapomniał o nich. W końcu znudzą się czekaniem i wrócą do swoich codziennych zajęć. Albo pomyślą, że wielki i rogaty stwór pożarł biednego anioła. Nieważne.
Ej, DonDon, co porabiałeś do tej pory? Jak biodro? – zapytał spoglądając na niego przez ramię, kiedy pokonywał kolejne pękające pod jego ciężarem z wysuszenie patyczki. Pamiętał doskonale kiedy ostatnio go widział i ranę wymordowanego. Jednakże widząc jak się lekko poruszać z łatwością można było założyć, że już po wszystkim. Wymordowani to jednak niesamowite stworzenia. Potrafiące tak szybko się regenerować. Heh. Prawie jak anioły. Prawie.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.10.15 7:41  •  Obrzeża Desperacji - Page 11 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Przydałaby mu się broń. Jakaś prawdziwa, a nie nóż do okulizacji skryty w pomiętej kieszeni koszulki. I tak jest już stary i stępiony, pewnie nawet żył by nie przeciął. Bezużyteczny. Przydałby mu się łuk, ooo tak. Taki astrachański byłby świetny, chociaż dość trudny do transportu. W takim razie może refleksyjny? Chociaż najlepiej szło mu strzelanie z angielskich... Aż go pochłonęły myśli przez co umknął mu gest aniołka, co stworzyło ciekawe wrażenie. W jednej chwili miał po prostu roztrzepane włosy, a w drugiej jakby go potargało. Donovan zamrugał parę razy, po czym przetarł dłonią twarz, uważając, aby nie przejechać po niej pazurami. Już mu się to zdarzało i wcale nie było przyjemne. Te cholerstwa są całkiem ostre, a długie jak cholera. Tymczasem Nathair znów gadał głupoty z tą swoją pokerową twarzą. Właściwie nawet jakby go nie znał to albo uznałby, że koleś jest nienormalny, albo po prostu nie uwierzył w jego słowa. Spojrzał na niego z góry, przechylając nieco łeb. Już myślał, że będzie kontynuował swój przezabawny żart, ale tak się nie stało. Na szczęście. Natomiast uśmiech różowowłosego wywoływał u wymordowanego uczucie dyskomfortu, spowodowane czymś bliżej nieokreślonym. Czyżby uważał, że jest uroczy? Możliwe. Możliwe było też, że wydawał mu się obrzydliwy. W sumie sam nie wiedział.
Nie znał Ryana, ale przez myśl przeszło mu, że ten gość radzi sobie dość dobrze. A na pewno lepiej niż jego anioł stróż. Chociaż i temu najwyraźniej nie szło najgorzej, choć nie wyglądał dobrze. Zdawał się chory, ale brunet nie zamierzał o to pytać. Sam by powiedział, gdyby chciał. A może i nie? Nie jego problem.
- Ani "puchaty", ani "baranek" nie pasują. - rzucił niedbale dość słuszną uwagę. - Chociaż dzieci się tutaj nie spodziewałem o tej porze. Nawet ich nie zauważyłem.
Już czuł jak coś go skręca w żołądku. Powoli słabł, tak jak i jego przemiana. Powoli zbliżał się moment, którego nie cierpiał najbardziej. A najgorsze jest to, że nie rozebrał się przed zamianą w bestyjkę, więc jego spodnie zostały zamordowane przez masywne kozie nogi.
- Na pewno byłoby lepsze, gdyby nie było surowe. Jadłeś kiedyś pieczonego węża? Próbowałem za życia, całkiem niezłe. Jaszczurki się nie umywają, ale daje radę. - w jego głosie już była wyczuwalna minimalna zmiana, bo oddychał płycej. Powoli zaczynał się męczyć samym staniem w miejscu. Bez dłuższej dyskusji ruszył w krok anioła, ale już wiedział, że z polowania prawdopodobnie nic nie będzie. Na pytanie mu nie odpowiedział, a przynajmniej nie od razu. Wolał skupić się na utrzymaniu większej formy, choć z każdą chwilą wychodziło mu to coraz gorzej. Ostatecznie przestało wychodzić w ogóle. Bez słowa padł na kolana, tuż za plecami Nathaira. Jedynym sygnałem, że umarlak się zatrzymał był stukot kopyt, który nagle ucichł. Sapnął ciężko, kiedy łydki powoli zaczęły przybierać bardziej ludzką formę, a stawy w kolanach stawały się coraz mniej wygięte. Włosie wypadło, a ogon w jednej chwili się schował. Po rogach zostały tylko dwie krwawiące rany, a długie i ostre pazury odpadły, pozostawiając po sobie krzywe, nieco zaostrzone i pociemniałe paznokcie. Groźne kły cofnęły się, a końce uszu nieco zaokrągliły. Jedyne co pozostało bez zmian to twarde łuski na jego kolanach, policzkach, karku i ramionach. Wszystko działo się w przeciągu paru minut, a przez cały ten czas młody wymordowany starał się utrzymać w miarę równy oddech.
Westchnął ciężko, gdy z pochyloną głową spoglądał na swoje nagie uda. Czuł jak jego skroń drażni pojedyncza kropla krwi, a koniuszki palców próbują przyzwyczaić się do nowych płytek. Po chwili bezruchu uniósł jedną z dłoni i odgarnął czarne włosy w tył, po czym łypnął złotymi ślepiami na postać przed sobą.
- Żyłem. I wszystko w porządku. - zachrypiał, powoli zbierając z powrotem swoje siły. - Masz może jakieś ubrania?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 04.10.15 19:10  •  Obrzeża Desperacji - Page 11 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Nie potrafił powstrzymać wykrzywienia na samą myśl o jedzeniu węża. Nathair miał to szczęście, że jako anioł miał pożywienia pod dostatkiem. I nigdy nie musiał uciekać się do tak drastycznych środków jak pożywianie się jakimiś gadami czy innymi dziwnymi rzeczami, chociaż kiedy bywał u Ryana to miał okazję „zasmakować” wieloletnich konserw. Niemniej wolał pozostać przy swoim anielskim jadłospisie.
Przystanął w chwili, kiedy wyczuł, że  i jego towarzyszy nie porusza się dalej. Spojrzał przez ramię tylko raz z wyraźnym zapytaniem malującym się na anielskim obliczu. To wystarczyło, by zwrócił wzrok gdzieś przed siebie, kierując go gdzieś w las, skupiając się na wyschniętym drzewku, jakby to właśnie ono było najciekawszą rzeczą, jaką przyszło mu ostatnio oglądać. Prawda jednak była taka, że traktował przemiany wymordowanych jako coś prywatnego, wręcz intymnego.
Czekał cierpliwie, w pewnym momencie zaczynając się kołysać na stopach, nie chcąc sprowadzać na wymordowanego jakiegokolwiek dyskomfortu swoją obecnością. Czas powoli upływał, powoli, niespiesznie, przywodząc na myśl sielankowe życie na wiosce, a nie niebezpieczne miejsce jakim była Desperacja. Jak na potwierdzenie gdzieś w okolicy zawyło jakieś dzikie stworzenie dźwiękiem mrożącym krew w żyłach. Nathair mimowolnie przekręcił lekko głowę w tamtą stronę, nasłuchując i kładąc dłoń na rękojeści katany. Był gotowy do obrony swojego towarzysza, chociaż po cichu liczył, że i będzie zmuszony do wyciągania broni. Los musiał mieć dzisiejszego dnia naprawdę dobry humor, bo już po chwili kilku uderzeń serca, dookoła zapanowała niemal namacalna cisza, przerywana od czasu do czasu wrzaskami ptaków.
Aż w końcu padł zachrypnięty głos, który brutalnie rozerwał panujący spokój. Anioł odwrócił się powoli i spojrzał na podnoszącego się mężczyznę, momentalnie żałując swojego czynu. Czując, jak ciepło uderza w jego twarz swoim smagnięciem, uciekł spojrzeniem gdzieś w bok, jednocześnie odwracając głowę tak gwałtownie, że kilka niesfornych kosmyków rzuciło cień na jego twarz.
Jasne. – sarknął cicho. – Bo zawsze noszę ze sobą pięć par spodni i osiem koszul.
Nie możesz sobie darować tego sarkazmu, co nie?
Oczywiście, że nie.
Zaraz jednak sięgnął do swojej szyi i odwiązał arafatkę i rzucił materiał w stronę mężczyzny.
Masz, póki co musi ci starczyć do zakrycia bioder. Może potem coś się znajdzie. – mruknął przełykając zawstydzenie i speszenie zaistniałą sytuacją. Co prawda anioł nie miał pojęcia gdzie i jak zdobędą ubrania, ale miał nadzieję, że ktoś napatoczy się im po drodze. Fakt, że Nathair był skrzydlatym nie oznaczało, że będzie wystrzegał się kradzieży. Traktował to jako mniejsze zło. Jeżeli nikogo nie krzywdził, to czemu nie miałby sam sobie pomóc poprzez bezterminową pożyczkę? Zwłaszcza, że to nie miało być dla niego. Trzeba innym pomagać, co nie?
Ruszyli dalej, chociaż anioł co chwilę zerkał na stopy wymordowanego. Bez konkretnego celu, posuwali się do przodu, pomiędzy ruinami bloków i sklepów, które dawniej pnąc się do góry niemalże muskały chmury, teraz przypominały cmentarzysko.
Jak będziesz chciał odpocząć to mów. – anioł mruknął pod nosem, jednakże w jednej chwili gwałtownie przystanął wyrzucając rękę w bok, dając tym samym znać wymordowanemu, żeby się zatrzymał.
Shh… tam. – wskazał głową w stronę małego kamienia, za którym poruszał się wychudzony pies. Z nosem przy ziemi intensywnie wąchał, szukając pożywienia, którego przez ostatnie dni nie było mu posmakować. Szkoda, że nie był świadomy faktu, że lada moment sam miał się nim stać. Nathair pstryknął palcami. To wystarczyło, żeby raz huknęło, kiedy z nieba uderzył jeden język elektryczności, od razu smażąc zwierzaka. Nie zdążył nawet poruszyć uszami czy też wydać z siebie jakikolwiek dźwięk.
Smacznego. Prawie usmażony. – parsknął, ale nim ruszył do upolowanej zdobyczy, przymknął na moment oczy i odmówił krótką modlitwę za zabite stworzenie.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 07.10.15 13:45  •  Obrzeża Desperacji - Page 11 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Jakoś nigdy nie miał problemu w związku z tym, że ktoś mógłby widzieć jego przemianę. Przejściem z tej ludzkiej formy na bardziej zwierzęcą wręcz się chełpił. Była pokazem siły, była efektowna i co słabszych jednostkach z pewnością budziła strach. Sam fakt, że ktoś tak mizerny potrafi nagle zamienić się w zwykłego potwora był niepokojący. W drugą stronę zaś uchodziła z niego jakakolwiek troska. Zupełnie nie obchodziło go czy ktoś to obserwuje, bo był w stanie przyznać się przed sobą do swoich słabości, a jedną z nich był właśnie ten moment, w którym znajduje się teraz, ta chwila całkowitego braku siły zaraz po skończonej transformacji. Nie miał jednak zamiaru nikomu kazać na niego patrzeć. Jeśli wyborem Nathaira było odwracanie wzroku, to w porządku. Tylko czasami takie zachowanie budzi uczucie zmieszania też w drugiej osobie.
Donovan podrapał się po nagim kolanie jeszcze zanim podjął próbę wstania z ziemi. Gdy siedział, koszulka była na tyle długa, że skutecznie zasłaniała jego genitalia, jednak już przy lekkim uniesieniu się zaczynała co nieco odkrywać. Zerknął na anioła i widząc jego speszenie udzieliło się i jemu. Pochylił głowę, ukrywając pod czarnymi kosmykami swój wyraz twarzy. Powoli wstał i ściskając ze sobą uda starał się naciągnąć bluzkę jak najniżej mógł. Od razu była widoczna zmiana w jego zachowaniu. Całe zawadiactwo i ta dziwna pewność siebie zniknęły w jednej chwili. Pozostał jedynie ten mały (bo na pewno nie duży) chłopaczyna, który wśród szarości tego świata wyróżniał się tylko swoimi atrybutami. Ależ oto ratunek! Chwycił lecący w jego stronę kawałek materiału, starając się nie podrzeć go z miejsca swoimi paznokciami, a drugą ręką wciąż naciągał ubranie. Przez chwilę spoglądał na arafatkę, a w głowie układał sobie plan zrobienia z niej pseudo bokserek. Zrezygnował jednak z tego planu, bo przyszło mu na myśl, że różowowłosego mogłoby to zgorszyć. Odwrócił się do niego bokiem i puścił koszulkę. Przewiązał materiał wokół bioder i poprawił nieco. Czuł się dziwnie i nie wiadomo czy nie lepiej byłoby mu, gdyby poruszał się w ogóle nago, ale ciuchy na drzewach nie rosną*, więc wolał zachować chociaż to, co miał na sobie. Może znajdą po drodze jakiegoś trupa albo prawie-trupa, któremu będzie mógł zakosić gacie. Rozmiar nie miał znaczenia. W najmniejsze się mieścił, a te większe zawsze można poprawić. W końcu w tych okolicach nie liczy się wygląd, a warunki. Zresztą, kto by tam na niego patrzył? Brzydkie to to.
*To wcale nie tak, że sam zniszczył poprzednie spodnie poprzez swoją nieuwagę.
Lazł za nim bez słowa, bo w sumie i tak nie miał nic lepszego do roboty. Gdyby był sam, ruszyłby na poszukiwanie nowych ubrań, ale w takiej sytuacji nie wypadało mu tak po prostu sobie pójść. Nathair zaoferował pomoc, choć wcale nie oczekiwaną i nie mógł go teraz olać. Nie wypada. To nie w jego stylu. I tak sobie rozmyślał o różnych sprawach, kiedy tamten się nagle zatrzymał. W ostatniej chwili złapał równowagę, o mało nie wpadając wprost na plecy postaci, która była tego samego wzrostu co on. Od razu powędrował wzrokiem w miejsce, które wskazał mu towarzysz. Pies. Zwykły - o dziwo - pies. Przełknął ślinę, kiedy przypomniało mu się, że jeszcze za życia podobny kundel go zaatakował. Aż wbił paznokcie w swoje udo, akurat w miejscu, w które został ugryziony. Nie żywił urazy do tych zwierząt. Po prostu się ich bał. Spojrzał na różowe kosmyki, chcąc spytać się co mają teraz zrobić, ale nie zdążył. W jednej chwili coś błysnęło i trzasnęło, a zwierzę owite dymem padło na glebę. Yuno przeszły ciarki. Anioły są straszne. Przez chwilę spoglądał na przypieczone mięso, które ledwo okalało kości. To, co czuł nie było obrzydzeniem, ale na pewno nie było pozytywne. Gdzieś z tyłu jego głowy tkwiła myśl, że to te stworzenia często nazywane są "najlepszym przyjacielem człowieka", a teraz miał jednego z nich zjeść. Z drugiej strony był to prawdopodobnie dziki pies, a te dość mocno różnią się od tych domowych, do których przywykł jeszcze za życia. Podszedł bliżej, jakby prowadzony zapachem spalenizny. To wcale nie był ładny zapach i przywodził mu na myśl ofiary pożarów, ale jednak całość jako posiłek prezentowała się lepiej niż surowa jaszczurka. Przejechał jedną końcówką języka po górnej wardze, a drugą po dolnej i zerknął porozumiewawczo w stronę aniołka. No cóż, chyba nie musi pytać o pozwolenie.
Przykucnął nad spalonym ciałem i schylił łeb, sięgając po jedną z jego kończyn. Łapa sprawnie odeszła od reszty ciała, co tylko potwierdzało jak dobrze przypiekła go ta błyskawica. Uniósł mięso do ust po czym szarpnął kawałek swoimi kłami. Było trudne do przeżucia i dziwne w smaku, ale dawało radę. Aż zatęsknił za ludzkimi przyprawami. Wraz z mięsem przełykał obraz martwego psa i myśl o całym tym bestialstwie, którego musi się dopuścić jako Wymordowany. W tym momencie nie wiedział już czy lepiej byłoby być martwym. Jedno jest pewne - choroba dość mocno pokrzyżowała mu plany. Akurat on musiał paść ofiarą tego cholernego wirusa... Niefortunne.
Pochłonięty całą tą sytuacją i swoimi myślami przestał właściwie zwracać uwagę na to, co robi Nathair. A gdyby zachciało mu się teraz usmażyć Donovana? Cóż, łuski są niestrawne, ale powodzenia.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.10.15 1:24  •  Obrzeża Desperacji - Page 11 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Trzeba przyznać, że było to dość niesamowite. Jeszcze parę chwil temu spoglądał na zmutowanego osobnika, który przewyższał go dwukrotnie, a teraz… a teraz patrzył a drobnego chłopaczka, który był praktycznie jego wzrostu. Wymordowani to jednak zadziwiające istoty. Wzrok jasnych tęczówek przesunął się po jego całej sylwetce, gdy wreszcie obwiązał się jego arafatką i….
Wahahahahahah, wyglądasz jak ostatni Mohikanin! O rany, nie mogę, boli mnie brzuchjnajwahahahahahah - …. zero jakiejkolwiek empatii, prawda?
Nie mógł się powstrzymać przed tym widokiem. Wiedział, zdawał sobie sprawę, że może w jakikolwiek sposób urazić swojego towarzysza, ale nie był w stanie tego powstrzymać. To było silniejsze od niego. Śmiał się do rozpuku jeszcze przez krótki czas, łapiąc łapczywie powietrze, nie potrafiąc powstrzymać napadu śmiechu i zginając się w połowie. Ale w końcu udało mu się. Zaczerpnął więcej powietrza i starł z kącików oczu nagromadzone łzy. Mimo wszystko jego usta wciąż pokrywał lekki uśmiech, kiedy ruszył za chłopakiem, starając się w pełni opanować.
No. Już. Spokój. Opanuj się.
Znalazł jakiś kamień, na którym przysiadł i w milczeniu przyglądał się jak chłopak zaczyna spożywać usmażonego psa. Skłamałby, gdyby powiedział, że taki widok w ogóle go nie rusza. Co rusz odwracał wzrok, chcąc powstrzymać nudności. Robiło mu się na przemian gorąco jak i zimno. A zapach spalonego mięsa w ogóle nie pomagał.
Następnym razem serio przyniosę ci coś bardziej zjadliwego. – rzucił cicho i zadarł głowę do góry, spoglądając w ciemne, gromadzące się chmury. Powinni niebawem się zbierać, jeśli nie chcieli zostać zmoczeni przez nadchodzący deszcz.
Pospiesz się. – powiedział cicho podnosząc się z kamienia I sięgnął ręką o tyłu, gdzie zaczął otrzepywać sobie tyłek.
Lada momen-- …. – prawie udławił się swoimi własnymi słowami, kiedy lunął soczysty deszcz. W jednej chwili chłopak poczuł, jak wszystkie jego ubrania przesiąkają wodą, a on sam zaczyna drżeć z zimna. Objął swoje wątłe ramiona i zaczął dygotać jak osika na wietrze, szczekając przy tym szczęką.
Chodźmy się g-gdzieś scho-ować. – jęknął ocierając twarz o mokre ramie, chcąc wytrzeć oczy, by cokolwiek dostrzec ale nic nie pomogło, gdyż już po paru chwilach jego wzrok ponownie został zamazany.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.10.15 2:38  •  Obrzeża Desperacji - Page 11 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Śmiech aniołka zignorował. Dobrze wiedział, że w obecnym "odzieniu" wygląda durnie i nic nie można było na to poradzić. Przełykał własne zmieszanie i po prostu nie odzywał się przez dłuższy czas, to była jego jedyna reakcja. Zresztą, oburzanie się pewnie pogorszyłoby tylko sprawę. Jego morda wygląda zabawnie, w połączeniu z brakiem gaci śmiesznie, a jakby się miał jeszcze dąsać to już w ogóle komedia. Poza tym był osobą zbyt bierną, aby wymyślić jakąkolwiek odzywkę. Nie miał w sobie tyle zażartości, żeby się stawiać. Już wolał zostać wyśmiany.
Spalone mięso nie było jakimś rarytasem. Dodatkowo wpół gryzu dotarła do niego myśl, że pies mógł przenosić najróżniejsze choroby, które teraz z kolei mogą się na niego przenieść. Przeżuł tą myśl wraz z kęsem mięsa i wraz z nim zniknęła w jego żołądku. Najwyżej będzie miał syfa, trudno. Nie warto się martwić na zapas.
Nie miał zamiaru kończyć posiłku. Kość udową, którą obgryzał na początku zdążył już odrzucić na bok i zabrać się za następną. Czuł jak smak spalenizny i stwardniałych ścięgien powoli mu się przejada. Byłoby znacznie lepiej, gdyby chociaż miał sól. Albo wodę.
Moment, wodę?
Jak na zawołanie niebo rozdarło się i lunęło na ich dwójkę zimnym strumieniem. Drgnął, momentalnie zostawiając martwe zwierzę w spokoju. Przesunął końcówkami języka po kłach i spojrzał w górę. Chmury były zupełnie ciemne, niemalże czarne. Nic dziwnego, że padało tak mocno. Donovan podniósł się z kucek i wyciągnął dłonie złożone w nieckę. Próbował nałapać trochę deszczówki, a gdy już mu się udało o mało się nią nie zachłysnął. Tymczasem Nathair był bliski zamarznięcia. Żółte ślepia błysnęły, kiedy przełączył się na termowizję, aby ocenić stan towarzysza. Krańcowe punkty jego ciała nie miały w sobie żadnej barwy, więc nic dziwnego, że się tak trząsł. Chociaż z tak wątłym ciałem to nic dziwnego. Natomiast brunet swojej jaszczurowatości zawdzięczał zmienną temperaturę ciała, więc byle deszczyk nie robił mu różnicy. Ale nic to, mimo wszystko wypadałoby znaleźć jakieś schronienie. Podszedł do anioła i objął go ramieniem, chcąc go tym chociaż trochę ogrzać i osłonić od chłostającego zimnymi kroplami deszczu.
- Nie bardzo wiem gdzie moglibyśmy się skryć. - chrypnął w końcu, zdając sobie sprawę z tego jak długo wcale się nie odzywał. Mówiąc to miał małą nadzieję, że Nathair będzie wiedział dokąd iść, choć z drugiej strony wcale na to nie liczył. Ewentualnie mogliby schować się wśród drzew, lecz zapewne niewiele by to dało ze względu na siłę opadów. Westchnął ciężko, rozglądając się. Jednym ramieniem obejmował towarzysza, a dłonią wolnej ręki gładził go po barku. Starał się jakkolwiek mu pomóc. Należało mu się. Woda rozmyła krew z ran na jego czole, posyłając w dół twarzy czarnowłosego krople zabarwione czerwienią. W zestawieniu ze swoimi oczami i przemoknięciem mógłby robić za potwora z horroru i nawet nie potrzebowałby charakteryzacji. Sylwetka też by pasowała. Ot, drobne to, chude i nieco krzywe.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.10.15 18:49  •  Obrzeża Desperacji - Page 11 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Drgnął niespokojnie, kiedy poczuł dotyk na swoim ciele. W pierwszym odruchu wyglądało to tak, jakby chciał odskoczyć i zerwać jakikolwiek kontakt fizyczny. Trwało to jednak zaledwie parę sekund, kiedy anioł sam przylgnął mocniej do drugiego ciała, szukając chociaż trochę ciepła. Skinął głową na jego słowa, chociaż do końca nie wiedział gdzie mogą się schować. Wszelkie znane Nahairowi miejsca były spory kawałek drogi stąd. Nawet na skrzydłach w taką pogodę chłopak raczej szybko nie dotarłby do celu. Nie było nawet takiej opcji. Ponownie uniósł przedramię i wytarł w nie twarz, odzyskując na parę zbawiennych sekund większe pole widzenia. Krople deszczu były ciężkie, momentami bolesne, ciosając ich odkryte ciało niczym smagające bicze.
C..chodźmy do tamtego zrujnowanego budynku. – mruknął obijając o siebie zębami I wskazał brodą przed siebie, gdzie z ledwością na tle drzew majaczył się zapadnięty budynek, który dawniej z pewnością służył jako jedna z zacniejszych posiadłości. Nie czekając na odpowiedź, powoli ruszył w tamtą stronę. Z każdym krokiem czuł, jak jego stopy zagłębiają się w powstałym błocie a w trampkach chlupocze od nadmiaru wody. To sprawiło, że w drobne ciało anioła wpłynęła nowa doza energii i siły, napędzana chęcią schowania się przed niefortunną pogodą. W ostateczności już w połowie drogi przyspieszył na tyle, że niemalże biegł, pozostawiając po sobie ślady zapadnięć.
Naparł ciałem na drzwi wyżarte przez czas. Zawiasy zaskrzypiały niebezpiecznie, ale w ostateczności puściły a anioł wszedł do środka jako pierwszy. W powietrzu unosił się zapach kurzu i wilgoci, ale w tym momencie wszystko było lepsze niż gnicie na deszczu.
Pewnie nie posiadasz magicznych zdolności rozpalania ognia, co nie? – zapytał nawet nie odwracając się, doskonale wiedząc, że wymordowany podążył za nim. Zrobił kilka kroków w głąb i zahaczywszy stopą o jedno z krzeseł przy stole, z głośnym szurnięciem odsunął je. Odwiązał pasek, który utrzymywał pochwę z kataną i ostrożnie odstawił ją na bok, opierając o blat stołu, po czym zaczął się rozbierać. Najpierw bluzę, którą rzucił niedbale na oparcie krzesła, potem podkoszulkę, którą zaczął wyrzynać pozwalając wodzie zamoczyć starą, drewnianą podłogę. Na końcu ściągnął buty wraz z skarpetkami. Zamarła z dłońmi przy pasku spodni. Spojrzał na wymordowanego z dziwnym wzrokiem a jego policzki spowił lekki rumieniec.
Nie patrz się. – polecił krótko, kiedy metalowa sprzączka puściła. Chwilę później stał już prawie w pełni roznegliżowany. Od nagości dzielił go jedynie cienki materiał bielizny. Nathair obejmując się ramionami i wciąż drżąc jak pieprzona osika, rozejrzał się po pomieszczeniu, robiąc kilka kroków do przodu. Podłoga zaskrzypiała niebezpiecznie, kiedy skierował swoje kroki do sąsiedniego pokoju.
Bingo. – mruknął pod nosem, kiedy zerwał z kanapy stary koc I się nim owinął. Nie obchodziło go w tym momencie, że jest brudny i zakurzony. Najważniejsze, że lada moment nie będzie srał zimnem. Chyba.
Nie jest ci zimno? – zapytał lekko zachrypniętym głosem, któremu zawtórowało ciche kichnięcie. Otulił się jeszcze bardziej kocem, kiedy oparł się biodrem o framugę.
Tam jest kanapa. Chodź. I tak musimy przeczekać.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 10 z 23 Previous  1 ... 6 ... 9, 10, 11 ... 16 ... 23  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach