Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 3 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

Go down

Być może Len powinien się nią zająć i trochę jej pomóc po fakcie że została rzucona przez trzy metrowe monstrum na solidny dystans.
Niestety, maszyna skupiła się na opracowywaniu odpowiedniego planu wyjścia z tej sytuacji. Za drzwiami znajduje się horda i ślepy gigant jaki z nią walczy. Tutaj jest w miarę pusto, nie licząc gostka w sali operacyjnej. Nie powinien być problemem gdyby była potrzeba jego szybkiej eliminacji, choć mógłby faktycznie poinformować istoty znajdujące się na zewnątrz.
- Ten szyb powinien nas wyprowadzić na korytarz sąsiadujący z pokojem w jakim znajduje się generator. Będziemy w stanie się tam dostać i wykonać procedurę auto-destrukcji.
- Autodestrukcji?! Pogięło cię?!
- I tak niedługo umrzesz, więc dlaczego przywiązujesz do tego uwagę? Wolisz by to, co się stało tobie i Carrie rozprzestrzeniło się na całą Desperację?
Rudowłosy nerwowo wymierzył swojego gnata z powrotem w kierunku maszyny. - Nie. Mów. O. Carrie... Ale masz rację. A co z wami? Chcecie bohatersko się poświęcić za Desperacje? - Opuścił broń i spluną na bok z krzywym uśmiechem, acz nawet był zainteresowany ewentualnym planem androida.
- Nie. Istnieje wyjście awaryjne, znajdujące się w pobliżu pokoju z generatorem. Uruchomimy sekwencje autodestrukcji i użyjemy go do ucieczki.
- Heh. Szkoda że postawiłem na Grega. O co chodzi, Ko... - Urwał, widząc co kobieta ma na myśli. "Ciało" wyszło sobie z pomieszczenia, co też dość prędko zauważył android. Maszyna jednak puściła się sprintem w stronę Marceliny i zatrzymała się tuż przy niej, gotowa do wyjęcia broni i obronienia jedynej w tej chwili, żywej i niezarażonej osoby w jego pobliżu.
Jak się jednak okazało, nie było takiej potrzeby. Mężczyzna był najwidoczniej nie zarażony, i jego wygląd zgadzał się z "truchłem" wewnątrz sali operacyjnej. Maszyna "rozluźniła" się (a raczej przeszła z bojowej postawy do domyślnej) i zbliżyła się do członka ekipy badawczej.
- Naszym zadaniem było uruchomić generator, lecz biorąc pod uwagę sytuacje w jakiej zastaliśmy to miejsce i po znalezieniu kombinacji uznałem, że logiczniejszym wyjściem z sytuacji jest wysadzenie tego miejsca w powietrze poprzez przeciążenie generatora. Czy się na to zgadzasz? - Malcolm ujrzał w tym człowieku jednak coś innego. Szansę.
Stąd też, wymijając androida podszedł prędkim krokiem do mężczyzny i wydarł go z fotela, łapiąc go za fraki i dociskając do ściany.
- Jedna z tych brudnych świnii mnie ugryzła. Masz, może, doktorku, coś by na to poradzić? Czy może mam i ciebie dziabnąć? - Posłał facetowi wyjątkowo paskudny uśmiech, pokazując przy tym swoje zęby, gotowe do gryzienia.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

W milczeniu obserwowała przebieg rozmowy między łysym mężczyzną, a Lentarosem, zwracając uwagę na dokładne opisanie przez androida plan. Pokiwała nieznacznie głową, w duchu zgadzając się z tym, o czym wspomniała maszyna. Zdecydowanie desperacja nie potrzebowała większej ilości wirusów. Jeden wystarczył - ten przynajmniej pozwalał ponownie się odrodzić. Niekoniecznie w dobrej formie, ale chyba lepsze to niż nic... Tia. Marcelina, ty durna babo, doskonale wiesz, jakim gównem był ten świat, ten wirus i ta zasrana desperacja. Gdyby nie przysięga, którą złożyłaś, już dawno sama rzuciłabyś się w paszcze jakiejś zapchlonej, desperackiej bestii żerującej w najdalszych bagnach apogeum.
Sięgnęła do kabury w chwili, gdy Malcolm rzucił się na przerażonego mężczyznę. Wycelowała w jego stronę Billie Jean, mrużąc oczy w rosnącej złości. - Malcolm, kurwa! - by dodatkowo zwrócić na siebie uwagę, w momencie nastającej ciszy odbezpieczyła naładowany pistolet. - Mam dość Twoich wybryków i napadów obronnej agresji niczym u zaszczutego kundla. Odsuń się od niego, w przeciwnym razie odstrzelę Ci ten rudy łeb.
Malcolm z niezadowoleniem rodzącym się w oczach odsunął się posłusznie od trzęsącego się ze strachu mężczyzny w białym fartuchu. Marcelina schowała norweski rewolwer i wyciągnęła chude papierosy smakowe, odpalając je swoją ulubioną zapalniczką żarową. Łypała na rudzielca, który również nie darzył dziewczyny przyjemnym wzrokiem. Splunął tylko w jej stronę, odchodząc kilka kroków od mężczyzny i rzucając pod nosem nieprzychylne obelgi pod adres jej osoby. - Mimo wszystko, doktorku, odpowiedz na pytania tego panikującego kretyna. - Nawet nie uraczyła Malcolma spojrzeniem. - Um... wiecie... - łysy naukowiec podrapał się po głowie i patrzył na każdego z osobna, długo nie odpowiadając. - Ja nie jestem zarażonym. Udało mi się tego uniknąć... straciłem przytomność zaraz po tym, gdy zobaczyłem to... to ogromne coś. Jestem dość wrażliwy na te widoki... - jego głos lekko łamał się, acz mężczyzna postanowił mówić dalej. - Niestety, na wirusa ACOMA - tak go nazwaliśmy - nie ma lekarstwa... a przynajmniej nam nie udało się znaleźć żadnego antidotum. Jedno jest pewne - póki żyjesz, Malcolmie, nic Ci nie grozi. Wirus aktywuje się dopiero po Twojej śmierci.
Czyli to gówno działało na podobnych zasadach, co wirus X. To najpewniej jakaś rodzina, z tym, że wirus ACOMA był gorszym skurwysynem. - Jak w ogóle doszło do jego powstania i rozprzestrzenienia? - No cóż... to my go stworzyliśmy. A jak się rozprzestrzenił? Wypadek w pracy, niedopilnowanie... albo celowe działanie. Niestety, to ostatnie wydaje się najbardziej prawdopodobne.
Naukowiec wyciągnął ze swojej kieszeni grube cygaro, gestem prosząc Marcelinę o użyczenie zapalniczki. Dziewczyna spełniła jego prośbę, dopalając swojego papierosa o jagodowym smaku. - Mówcie mi Luka.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

To najlogiczniejsze rozwiązanie tej sprawy. Wysadzenie całego tego kompleksu i wyplenienie wirusa jaki tu powstał to jedyna, logiczna alternatywa działań dla nich. Oczywistym jest iż uruchomienie generatora i możliwe otwarcie tym mutantom drogi wyjścia to kompletnie negatywny plan, nie trzeba do tego było wielkiej mocy obliczeniowej czy nazbyt tęgiego umysłu. Myślenie maszyny było zwyczajnie słuszne.
Wybryki rudowłosej osoby powodowały u maszyny narastające zalety widoku rozwiązania jego żywota tu i teraz. Póki co jego zachowania nie przydają się do zupełnie niczego. Mężczyzna jest nieprzewidywalny, agresywny i napastliwy. Gdyby nie fakt że w tej chwili każda osoba więcej się liczy, osobiście pozbawiłby go życia. Już teraz, właśnie w chwili tego ataku. Na szczęście, Marcelina rozwiązała to w jakimś stopniu pokojowo (groźba ataku to wciąż pokojowe rozwiązanie wedle jego logiki), stąd też uniknęli niepotrzebnego rozlewu krwi i utraty życia.
- Dobrze więc, powinniśmy wyjść z tego pomieszczenia i kontynuować zgodnie z planem. Skorzystamy z szybu jaki zaproponowała Marcelina. Ruszę przodem i wyeliminuje ewentualne istoty jakie odnajdę po drugiej stronie szybu. Idźcie za mną. Luka, zanim zaczniesz zadawać pytania - jestem niewrażliwy na przypadłość jaka dotknęła te istoty, gdyż nie posiadam tkanek organicznych zdolnych do bycia objętymi chorobą. Po krótce ujmując - jestem androidem. Ruszajmy, zostanie tutaj tylko zwiększy szanse na to, że horda się rozejdzie i wpadniemy na jej odłamy. Korzystajmy, póki większość jest skupiona w jednej lokalizacji. - Po tej, nieco przydługiej przemowie Len od razu przeszedł do dzieła. Ruszył w stronę wskazanego przez Marcelinę szybu i wszedł do niego pierwszy, wpierw ostrożnie stawiając kroki w celu upewnienia się, że konstrukcja wytrzyma jego ciężar. To też dobry plan z tego powodu że jeśli by nie wytrzymała i Len wypadłby na korytarz w jakim znajdują się monstra, będzie zdolny się przed nimi obronić i nie zostać dotkniętym przez ich choroby, podczas gdy inna osoba mogłaby zostać powalona i, cóż... Zjedzona? Rozszarpana? Stałoby się z nią to, co robią z innymi, żywymi istotami te zmutowane istoty.
Z tą też myślą, ostrożnie stąpając przez szyb ruszył, co rusz oglądając się za sobą czy reszta grupy podąża za nim i nie dzieją się żadne, nieprzewidziane przez los wypadki.
Jak kolejny napad paniki rudzielca, gdyby wystąpił. Tym razem już by nie powstrzymał komendy zabicia go.
A nawet by na nią zezwolił.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Celowe działanie? Interesujące. - To brzmi jak jakaś intryga - zauważyła Marcelina, wyrzucając peta i depcząc go pilnując, by nie podpalił sterty papierów i nie ściągnął na trójkę kolejnego kataklizmu w postaci pożaru pomieszczenia służącego im za chwilową fortecę. Wysłuchała przemowy Lentarosa do samego końca, nie przerywając mu i dając znać kiwnięciem łba, że zrozumiała i akceptuje jego plan. Pozwoliła iść Luce zaraz za androidem - ich nowy towarzysz wydawał się strasznie słaby i przestraszony, co trochę ją niepokoiło. Lepiej, żeby nie zostawał w tyle.
Gdy Marcelina zamierzała wejść do szybu zaraz po Luce, dziewczyna poczuła nagłe szarpnięcie za kaptur bluzy. Z impetem cofnęła się, przewracając na podłogę z nieukrywanym zdziwieniem. Przecież drzwi były nadal zamknięte, żaden stwór nie dostał się do środka! Nie rozumiała. - Co ty robisz?! - warknęła na Malcolma, który z dziwnym wyrazem twarzy spoglądał na nią z góry. - Chcesz iść pierwszy, gnido? To idź, na co czekasz, parszywcu? Zanim spróbowała podnieść się, rudzielec wymierzył jej potężny cios grubym butem, od którego Marcelinie zakręciło się konkretnie w głowie. Mężczyzna szarpnął ją i pociągnął w stronę regałów, w pewnym momencie zatrzymując się i  szybko przyciskając drobną dziewczynę własnym ciałem, siadając na niej w rozkroku i uniemożliwiając jakąkolwiek drogę ucieczki. Teraz zrozumiała. - Skoro i tak mamy zdechnąć, to dlaczego mam odmówić sobie tej przyjemności? - próbował niespokojnymi i szarpiącymi ruchami ściągnąć jej bluzę, szybko rezygnując z tego pomysłu i wciskając ręce pod materiał. Jego dłonie błądziły po jej ciele, właściwie nie wiedząc, co ze sobą począć. Marcelina szybko odzyskała jasność i trzeźwość umysłu - nie zastanawiając się długo ugryzła Malcolma w dłoń, znajdującą się w najbliższym zasięgu jej szczęk. W akompaniamencie jego krótkiego wrzasku wbiła w jego klatkę piersiową pazury, próbując z całej siły go odepchnąć. - No, no, kotku, nie tak ostro - wyszczerzył się paskudnie, łapiąc ją nagle za dłonie i przyszpilając do podłogi - Ale takie właśnie kobiety lubię - dodał ciszej, próbując pocałować, a raczej polizać ją w okolicach prawego policzka. Marcelina skrzywiła się, czując cebulowy odór z jego ust; wyrywała się nadal, gorączkowo zastanawiając, co począć w tej sytuacji. Nie chciała liczyć na pomoc z zewnątrz - dwójka mogła nie zauważyć ciągnącej się nieobecności wymordowanej i rudzielca, lub po prostu postanowiła się nimi nie przejmować. Marcelina skupiła się w końcu; Malcolm dopiero po chwili dostrzegł ruch gdzieś w ciemnym kącie pomieszczenia. Z jękiem przerażenia odskoczył od leżącej dziewczyny. Budzące się z mroku mary ze wściekłym jazgotem okrążyły go, będąc gotowe do ataku.
Czekały tylko na rozkaz.
ZABIĆ.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Szybko dostrzegł, że coś jest nie tak. Zaczynając od faktu że pozostała dwójka żywych nie szła na nim, po niepokojące hałasy i rozmowę docierającą z zewnątrz. - Zostań tutaj. Wycofaj się jeśli będzie niebezpiecznie. - Polecił Luce, samemu wracając do pomieszczenia z jakiego przed chwilą się wydostali. Przywitała go typowo "ludzka" sytuacja, w której mężczyzna próbował wymusić na kobiecie bliższy kontakt fizyczny, któremu takowa się opierała. Maszyna zbliżała się już by wejść do akcji i tym razem pozbawić przedtermininowo pozbawić rudowłosą osobę życia, lecz Marcelina najwidoczniej była w stanie się obronić przed atakiem za pomocą kolejnej z mocy nadprzyrodzonych. Przerażony facet zaczął strzelać ze swojej broni do otaczających go mar, lecz jego roztrzęsienie sprawiało że nie mógł trafić żadnej.
Niemniej, to Len chciał być katem. Przez ten czas jak Malcolm zajmował się ostrzeliwaniem mar, maszyna zbliżyła się do Marceliny i wysunęła w jej stronę dłoń, chcąc zaproponować pomóc w podniesieniu się do pionu. Czy z tego skorzystała czy nie, następnie android zasłonił ją przed Malcolmem i ruszył w jego stronę.
Nie chciał pozwolić by żadna, zabłąkana kula dosięgnęła kobiety. Zaś jego?
Rudy nawet podłapał, kto chce być jego katem, i uniósł broń w stronę androida. - Nic do ciebie nie mam koleś, ale jeśli podejdziesz bliżej to rozstrzelam cię jak tą sukę która za tobą stoi. - Zawołał do maszyny, uznając że być może to ją zatrzyma.
Tak się nie stało. Len dalej kroczył w jego stronę ciężkim, miarowym krokiem, każdy z nich świadczący o zbliżającej się "karze" dla mężczyzny za jego występki. Rudy więc wrócił do strzelania, tym razem sypiąc niezdecydowanym ogniem w Lena.
Lecz każda z kul z tego niezbyt popisowego kalibru odbijała się od jego skóry, gdy uruchomił system Aegis. Nawet osłona rozłożona na całe ciało potrafiła bez problemu poradzić sobie z tym kalibrem. Widząc jak bezużyteczne są jego zapędy...
Rudy rzucił broń w bok i padł na kolana. - Nie chcę umierać, zlituj się! - Zawołał żałośnie, chcąc ostatnią, możliwą deską ratunku zagrać na strunach emocji jego oprawców.
Był jeden problem.
Len nie miał emocji. Nie było strun na jakich można było zagrać.
Maszyna przestąpiła pomiędzy marami praktycznie nie przywiązując do nich większej wagi, by następnie stanąć przed Malcolmem, górując nad nim jak kat nad osobą która została przeznaczona na egzekucje. Jeszcze bardziej to pasowało przez fakt że system aegis powodował nałożenie na jego skórę czarnego nalotu, co mogło wyglądać w tym oświetleniu jak maska kata. Zdjął to jednak gdy zaczął mówić.
- Obiecałem ci szybką śmierć. - Wyciągnął ostrze z pochwy, przystawiając stal do szyi hiperwentylującego się mężczyzny. - Ale nie dopełniłeś warunków umowy. - Zauważył, szybkim ruchem chowając ostrze z powrotem do pochwy. - Na podstawie tego, i dla samego faktu że chciałem się pozbyć twojej osoby już dużo wcześniej, lecz pomiędzy żywymi eliminacja słabych ogniw jest... Nie widziana zbyt pozytywnie, cóż. - Złapał gardło osobnika w miażdżącym, hydraulicznym uścisku swojej dłoni i wywlekł go z okręgu mar na mniejwięcej środek sali, po czym puścił na podłogę, zostawiając mu szansę na złapanie oddechu.
- Nie zabije cię. Bo nie zasłużyłeś. Twój los będzie leżeć w rękach Marceliny. Acz nim go dostanie... Spacyfikuje cię. - Co przez pacyfikacje miał na myśli? Cóż, upewnienie się że mężczyzna stracił jakąkolwiek opcję do bycia agresywnym i ataku.
Stąd też, nim gość zdążył wstać, docisnął go prawą stopą do ziemi, stawiając ją na jego plecach. Następnie przeszedł do pacyfikacji ofiary.
Zdjął but z jego pleców i położył go na lewym ramieniu mężczyzny, by następnie złapać dłońmi za jego przedramię i pociągnąć.
Nieprzyjemny, wyraźny gruchot łamanych kości rozległ się po praktycznie całej, pustej sali, zawtórowany przez niebotyczny krzyk bólu z ust rudowłosego. Jego ręka doznała złamania otwartego przez zupełne wyszarpanie całej kości przedramienia z nadgarstka i praktycznie złożenie jego ręki tak, że wierzch ramienia stykał się z wierzchem przedramienia.
Lecz to nie koniec. Powtórzył ten sam zabieg na jego prawej ręce, a także na jego nogach. Ze złamań otwartych sączyła się krew, która już przy pierwszym ramieniu zaczynała przesiąkiwać przez jego strój, podobnie jak...
Cóż...
Pewnego sortu plama na kroczu. Gdy więc skończył z wijącym się w agonii Malcolmem, zbliżył się do Marceliny, splatając dłonie za plecami gdy staną przed nią.. Nawet Luka wrócił, być może znudzony czekaniem i obserwował "spektakl" z jakąś formą zadowolenia na los jaki spotkał tego osobnika.
- Osobnik został spacyfikowany, Marcelino. Jaka jest twoja decyzja co do jego losu? Jeśli mogę zaproponować - jestem w stanie ustawić otwarcie drzwi z opóźnieniem, powiedzmy, 3 minutowym. To wystarczy byśmy odeszli, a jemu być może by doczołgać się do jego karabinu tam i popełnić samobójstwo. Być może. Daje mu 15% szans by zdążyć.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Marcelina w końcu otrząsnęła się, chwyciwszy mocno dłoń Lentarosa i podnosząc się do pionu z jego pomocą. Widziała w nim sojusznika; pomimo, iż był tylko androidem, zwykłą, bezuczuciową ponoć maszyną to pomógł jej. Dlaczego? Komputery miały inną logikę. Różniącą się od tej jej, dlatego postanowiła nie zaprzątać sobie tą sprawą głowy. Ze skrzywieniem obserwowała, jak Lentaros katuje Malcolma. Rudy skurwysyn zrobił jednak coś, co przysłoniło nawet jej stronę moralną; był gwałcicielem, dlatego nie znalazła się w niej nawet kropla współczucia dla tego faceta.
ZABIĆ! ROZSZARPAĆ! WYWLEC NA POLIGON!
Marcelina nie odpowiedziała, a jedynie patrzyła na wijącego się w agonii Malcolma. Kiwnęła przecząco głową i gestem dała znak Lentarosowi, by ten nie przejmował się niepotrzebnym opóźnieniem. To nie było konieczne. Malcolm marzył o śmierci, a karę za swój wyczyn poniósł już z rąk maszyny. Mary pod postacią czarnych, wielkich kotów rzuciły się na leżącego mężczyznę i zaczęły chwytać go mocnymi szczękami, doskakując do jego ciała niczym wygłodniałe wilki do ofiary, która właśnie upadła. Rudy mężczyzna próbował krzyczeć, jednak w pewnym momencie Anhedonia chwyciła go mocno za gardziel i w dwie sekundy zmiażdżyła jego szyję. Krzyki ucichły, a z ciała pozostał jedynie zakrwawiony, rozszarpany skrawek. Mary odwróciły się i zniknęły w mroku, a w pomieszczeniu jeszcze przez dłuższą chwilę panował nienaturalny chłód i atmosfera nieprzemijającego strachu. - Chodźmy. - Marcelina dwukrotnie klepnęła androida w ramię, mając nadzieję, że ten przyjmie ten gest jako przyjacielski. - Dzięki, Lentarosie.
Po tych słowach cała trójka poczuła, jak grunt pod nogami zaczyna się trząść. Tynk ze ścian i sufitu zaczął miejscami kruszyć się i opadać, biurka i krzesła przesuwały się a ze stołów spadały komputery i inne przedmioty. Marcelina przełknęła ślinę. - Co to mogło być? - Doktorek chrząknął, poprawiając ciasny kołnierzyk. - Znajdujemy się w miejscu położonym niedaleko czynnego wulkanu. Takie trzęsienia zdarzają się kilkakrotnie w ciągu każdego miesiąca, a ostatnio częściej - doliczyliśmy się nawet trzech w przeciągu jednego tygodnia. - Nie, no, pięknie. - Nie przeciągajmy, chodźmy! - Luka pozwolił Lentarosowi wejść do szybu jako pierwszemu. Potem puścił Marcelinę. Dziewczyna kiwnęła w podzięce głową, wchodząc do szybu za maszyną.
Szyb ciągnął się niesamowicie długo. Było tu wilgotno, chłodno i dość nieprzyjemnie, w dodatku śmierdziało niemiłosiernie. Marcelina kilkakrotnie upewniała się, czy Luka podąża za nią - za każdym razem napotykała na jego uśmiechniętą twarz, chcącą zapewnić, że wszystko w porządku. W pewnym jednak momencie, a było to bodajże po czwartym odwróceniu się za siebie wymordowana zauważyła, że łysy naukowiec... zniknął. - Luka? - Zatrzymała się i przyświeciła swoją latarką w ciemność. Po mężczyźnie nie było ani śladu. - Lentarosie - szepnęła, odwracając się w jego stronę. Nic z tego nie rozumiała.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kiwnął głową, rozumiejąc że kobieta nie chce zwlekać z dalszym torturowaniem tego osobnika. Len, osobiście nie uważał tego za tortury, lecz za karę za dopuszczenie się tego typu działań wobec jego sojuszników. Osób, które nie musiały mu pomóc i mogły od razu się go pozbyć, biorąc pod uwagę jego agresywną naturę.
Odsłonił więc obraz wijącego się w agonii Malcolma Marcelinie i spoglądał, zapisując cały obraz rozszarpywania człowieka na strzępy przez te istoty. Ta wiedza może się okazać użyteczna jeśli kiedyś byłby zmuszony stawić czoła podobnym istotom. O ile rozumiał że były one wzorowane na drapieżnych kotach, tak nie były to typowe istoty. Stąd też, wiedza o tego typu zdolnościach to zawsze warta uwagi rzecz.
- Nie kłamałem mówiąc, że chciałem się go pozbyć wcześniej. Po rozpoznaniu jego agresywnej natury spodziewałem się problemów, i faktycznie nastały. Nie chciałem jednak by moja logika przeważyła nad moimi próbami bycia ludzkim. Nie ma potrzeby dziękować... Acz to miłe. - Skłonił lekko głowę, być może pierwszy raz pokazując Marcelinie na swojej twarzy próbę uśmiechu. Był on niestety dość sztywny, sztuczny, nieznaczny i w ogóle nie dotykający jego czarnych oczu, acz uśmiech. Nie był jednak zbyt długo, gdyż na jego twarzy znowu został przywołany neutralny wyraz, a ciało weszło w gotowość czując te nagłe wstrząsy. Wyjaśnienie doktora wcale nie sprawiło że jego system wszedł w stan spoczynku. Statystyka sytuacji nie była nawet w najmniejszym stopniu korzystna. Nieznana ilość mutantów o nieokreślonych zdolnościach, podziemny kompleks z jakiego nie ma wiele dróg ewakuacji, a także i aktywny wulkan w pobliżu ich lokacji. Ciężko odnaleźć pozytywy. No, może poza jednym, jakim jest fakt że pozostała przy życiu dwójka "ludzi" trzyma się w miarę dobrze i nie jest zarażona. Ponaglony przez Lukę zdecydowanie uważał że to dobra opcja, stąd też ruszył przodem, wedle poprzedniego planu mając czyścić ewentualne zagrożenia na jakie wpadną. Marcelina tuż za nim, i na końcu kordon zamykający Luka. Wygląda to dobrze...
Do momentu aż usłyszał szeptane swoje imię i odwrócił się, by nie ujrzeć Luki. Jego infrawizja, choć wyczerpująca dla baterii, wciąż była aktywna. Problemem jednak było że nie mógł wykryć jego sygnatury cieplnej, co znaczy że nie jest dobrze. Naukowiec znikną.
Musi powziąć dodatkowe środki ostrożności. Przyklęknął na prawym kolanie i ściągnął płaszcz oraz pas po uprzednim mieczu, po czym zaczął rozdzierać materiał i wiązać go w miarę mocny sznur, jaki obwiązał wokół swojego brzucha i dał drugi koniec Marcelinie.
- Wracamy. Obwiąż się tym, w ten sposób nie stracimy siebie nawzajem. Wyjmij broń i bądź gotowa się bronić, nie chcę byś i ty zniknęła. - Pewnego sortu troska ze strony maszyny? Być może. A może zwyczajnie chciał chociaż jedną osobę utrzymać przy sobie i przy życiu. Gdy Marcelina przewiązała się pasem, przecisną się obok niej i znowu ruszył z przodu. - Wybacz za to, ale wolę przyjąć na siebie ewentualny atak. - Przeprosił za swoje zachowanie, w jakimś stopniu uważając że jednak to nie było aż tak nader miłe gdzie metalowy koleś się obok niej przeciska.
Cóż zrobić. Na plus, Marcelina widziała Lena w koszulce - choć w sumie wiele się nie zmieniło, blada skóra, nieco łatwiej było odgadnąć jego budowę ciała. Na minus - Len nie ma fajnego płaszczyka.
Och, cóż.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Chwyciła posłusznie i z szacunkiem kawałek płaszcza, rozumiejąc stratę. Nie była pewna, czy sama poświęciłaby swój. Dobrze, że postanowiła ubrać jakąś starą bluzę, żeby jej ulubiony płaszcz zbytnio się nie pobrudził. Jak na polecenie dotknęła otwartą dłonią niezawodną Billie Jean, upewniając się, że spoczywa grzecznie w kaburze. Warm Heart, Bueatiful soul. Zaskoczyły ją słowa maszyny. Czy to była troska, czy skutek skomplikowanej logiki androida?
Nie zwróciła większej uwagi na klatę Lentarosa, która teraz formowała się pod ciasną koszulką. Nigdy nie należała do osób, które podniecają się na widok nawet idealnego ciała obcej osoby. Odwróciła wzrok, formując z ust ciasną, prostą linię. Taka była Marcelina... - Myślę, że on sam się od nas odłączył - powiedziała, podążając do przodu. - Jeśli coś miałoby go porwać, usłyszelibyśmy chociaż szum nagłego wstrząsu ciała. Jęk. Szuranie ciałem po podłożu. Oddech. Cokolwiek.
Lecące minuty chyba spowolniły, za to szyb, którym się posłużyli do ucieczki ciągnął w nieskończoność. Marcelinę objęła w końcu rutyna, uśpiła czujność gdzieś w głębi wierząc, że ma przy sobie wiecznie gotową do działania maszynę. Najprawdopodobniej w tym sztuczna inteligencja góruje nad żywymi organizmami i dlatego też to ona niegdyś przejmie władzę na świecie... pierwszy huk poczuła gdzieś nieopodal siebie, pod stopami. Tak, jakby coś wiedziało, gdzie znajduje się dwójka i jakby pragnęło się do niej dostać. Przełknęła głośno ślinę, idąc szybciej. Serce zaczęło bić szybciej; Marcelina modliła się, by nic nie rozpieprzyło ich jedynej drogi ucieczki. Żałowała, że zgodziła się na tą wyprawę; mogła teraz leżeć we własnym, miękkim łóżku w mieszkaniu w m-3 bądź zbijać bąki na skórzanym fotelu w kasynowym gabinecie. Mogła liczyć hajs, albo hajs właśnie kraść. Mogła pić, jeść, bawić się... a nie modlić się do nieznanego Boga, by pomógł jej wyjść z tego cało i bez tajemniczego wirusa na karku.
I wtedy to się stało.
Drugi huk był znacznie potężniejszy. Marcelina poczuła, jak szyb za nią osuwa się; była o krok od przepaści, na szczęście zdołała chwycić się kawałku materiału i podciągnąć się w stronę Lentarosa, którego jej ciężar nawet nie poruszył. Z przerażenia rozpędziła się tak, że wpadła mu na plecy i złapała się go kurczowo za klatkę piersiową, oddychając szybciej i płyciej. - Cholera, wiejmy! - krzyknęła, oglądając się za siebie. Jakieś wielkie łapska zakończone ostrymi pazurami próbowały sięgnąć po dwójkę; jeżeli Lentaros nie odskoczy do przodu, z pewnością drapieżnik zdoła ich chwycić. Marcelina specjalnie oplotła maszynę długim, lamparcim ogonem, by bestia nie zdołała jej za niego złapać.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

- To ciekawe. Dlaczego chciałby się od nas odłączyć? - Spytał, nie odwracając się jednak do Marceliny, chcąc na ten moment skupić uwagę na tym, co przed nim. Nie obawiał się utraty stroju, głównie z powodu faktu że temperatury nie są dla niego ogromnym problemem. Jedynie ogromne różnice takowych, jak płomienie czy mróz mógłby być w jakimś stopniu alarmujacy.
A czy to była faktycznie troska? Hmmm. Kto wie? Kto wie. Może jeśli go spyta to się dowie.
Ale chyba czas na pytania będzie później. Pierwsze uderzenie było alarmujące, lecz jeszcze nie wystarczająco szkodliwe by zmusić ich do zmiany kierunku. Luki nie było w zasięgu wzroku wciąż, nawet nie pozostawił po sobie najmniejszego śladu.
Lecz znalazło ich coś innego. Gdy tylko szyb zaczął się osuwać za nimi, maszyna zareagowała od razu, łapiąc mocniej za materiał i szarpiąc kobietę w swoją stronę. Może i mało delikatnie, ale skutecznie - nie spadła w... W łapy tego czegoś. Nie był w stanie dostrzec co to, lecz było tuż za nimi, z ogromną łapą jaka chciała coś złapać.
- Trzymaj się mocno. Mów jak będzie zakręt! - Rzucił do kobiety, przekierowywując energię z infrawizji do ramion i nóg, po czym porwał się do czegoś, co praktycznie wyglądało jak żabie skoki. Z pomocą zarówno ramion jak i stóp odpychał się z miejsca, i pokonywał sporsze dystansy w każdym z takowych ruchów, praktycznie w tej chwili idąc "na czworaka", ze względu na to że szyb był za niski na sprint. Poruszał się w ten sposób tak długo, aż dostrzegł źródło światła pod ich nogami. Wyjście, to lepsze niż bycie ciągle gonionym.
- Zejdę w dół! Przygotuj się! - Zawołał dość krótko, nie dając wiele czasu na reakcje, biorąc pod uwagę że byli już praktycznie przy wyjściu z szybu. Maszyna jednym, potężnym ciosem prawej pięści zrzuciła kratę, jaka służyła do utrzymywania ludzi przechodzących na niej, po czym zeskoczyła z Marceliną na plecach, lądując raczej sztywno na nogach. Z pewnością dla człowieka to by bolało... Ale jemu to nie przeszkodziło. Wzmacniane, metalowe kończyny jednak w czymś pomagały, heh.
Lecz mieli inny problem. Gdy tylko się można było rozejrzeć w sytuacji w jakiej byli, to z jednej strony mieli małą, acz z pewnością groźną grupę "tutejszych", jaka jeszcze ich nie spostrzegła... No i szyb jakim uciekali ciągnął się wzdłuż korytarza, więc ze strony z której uciekali była ta bestia, która zapewne albo zaraz wypadnie z szybu dokładnie gdzie siedzą, albo zwyczajnie z niego wypadnie, rozwalając go.
- Walczymy czy uciekamy? I jeśli, która strona ci się bardziej widzi? Osobiście preferowałbym tą grupkę ponad tą nieznaną bestią z szybu. - Spytał i zasugerował, analizując sytuacje w jakiej byli. Była raczej... Kiepska. Lecz większe szanse statystyczne mieli przeciw grupie pomniejszych mutantów niż przeciwko nieznanemu zagrożeniu z wnętrza szybu. - Jeśli dasz radę się utrzymać, to nie będziesz problemem dla mnie zostając na plecach. - Dopowiedział, tak by znała swoje ewentualne opcje.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Syknęła zaciekle, gdy łapsko zbliżyła się do dwójki zbyt blisko. Zamachnęła się swoimi pazurami jednej ręki, drugą wciąż trzymając kurczowo ramię Lentarosa; wyglądała teraz zabawnie, trochę jak odważny kociak, który mężnie stawia czoła niedźwiedziowi grizzly. Chwyciła się mocniej androida, gdy ten zaczął susami pędzić do przodu, zostawiając ogromne stworzenie daleko za sobą. Marcelina słyszała jednak, że bestia wtargnęła do szybu za nimi.
Nie zdołała nawet chrząknąć na znak, że zrozumiala i jest gotowa na skok; nie, nie była gotowa a akcja toczyła się zbyt szybko. Nie zdążyła mrugnąć, a już leżała wraz z Lentarosem na glebie; szyb zatrząsł się. Kreatura podążała za nimi, nie mogąc się najwyraźniej przecisnąć przez wąski korytarz i wyła zaciekle. Marcelina nie odpowiedziała na pytanie Lentarosa, a jedynie zdołała zakląć pod nosem. Wlepiła spojrzenie w coś przed siebie, dlatego android siłą woli sam skierował wzrok w tamtą stronę. - Proszę, proszę... doprawdy zaiste rzadka sytuacja - ofiara sama wpada w gniazdo drapieżnika.
To był Luka. Stał pośród hordy, która nie zwracała na niego uwagi, a jedynie gapiła się pusto na androida i wymordowaną. Marcelina syknęła, unosząc wargi. - Wiedziałam. - I tym razem instynkt jej nie zawiódł, a przeczucie nie wywiodło w pole. Z tym łysolem od początku było coś nie tak.
Luka zbliżył się do nich; tym razem w pozycji wyprostowanej i z wyrazem twarzy dumnym, zimnym i wręcz przeszywającym. Był doskonałym aktorem. - Nie wysadzicie tego miejsca. - jego głos był... lodowaty. Bez uczuć. Bez emocji. Marcelina zmrużyła ślepia złowrogo, stojąc dzielnie obok Lentarosa. Wyglądało na to, że doktorek w jakiś sposób kierował hordą. Łysy mężczyzna westchnął i zaniósł się hienim chichotem, robiąc parę kroków do przodu. Horda nie ruszyła się z miejsca; żaden z potworów jeden nie odważył się złamać szeregu. - Widzicie... to wszystko należy do mnie. - rozwarł ramiona i zakręcił się wokół własnej osi, z szaleńczym uśmiechem przyglądając się kompleksowi. - Wirus ACOMA to dzieło, które wcale nie wymknęło się spod kontroli. WSZYSTKO tu jest pod moją kontrolą! - wtedy, jak na zawołanie cała horda zaczęła ryczeć, wyć i skrzeczeć. W końcu jednak mężczyzna uniósł dłoń na znak, żeby cała grupa ucichła. Wszyscy, co do jednego, zamilkli posłusznie. - To wszystko jest moją pracą. MOJĄ CIĘŻKĄ, ZASRANĄ PRACĄ! - z wrzaskiem uderzył w biurko, które stało nieopodal. Gdy Marcelina pobieżnie rozglądnęła się po otoczeniu określiła, że znajdują się w dość sporej recepcji. Zniszczone krzesła, lada, ogromne korytarze na cztery strony świata... i drzwi. Cholerne drzwi wyjściowe, które prowadziły do windy.
A winda z pewnością jechała w górę. Do bunkru, z którego można było wydostać się na zewnątrz. - Spędziłem tu prawie całe życie... - jęknął z nieukrywaną złością, rozwalając walące się wszędzie papiery. - POŚWIĘCIŁEM SIEBIE!- wrzask, który mógł poruszyć samego dyktatora. - A oni... nie zauważali tego... nie dostrzegali... kopali, patrzyli jak na głupiego jajogłowca, który miał wykonywać jebane rozkazy... lecz teraz mam ich. - Horda nagle ruszyła, idąc równym krokiem w ich stronę. - Wirus ACOMA to moje dzieło. A te stworzenia to moje dzieci. Są mi posłuszne i wdzięczne, że dałem im drugie życie. - Horda staneła w jednej lini, za doktorkiem, wpatrując się w Marcelinę i Lentarosa. Z ich ust ciekła gęsta ślina, spomiędzy warg wystawały kły gotowe do ataku. - Teraz kolej na Was. - szepnął, dając subtelny znak dłonią. Horda ruszyła jak szalona, wystawiając przed siebie pazury.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

W zasadzie nie leżeli na ziemi, ale cóż, trafili gdzie mieli. Jego uwaga od razu została zwrócona, gdy znajomy głos zaczął mówić. Android nie należał do osób jakie lubią wysłuchiwać monologów, stąd też zwrócił spojrzenie ku Marcelinie, posyłając jej subtelny uśmiech.
- Pilnuj by nikt się do ciebie nie zbliżył. - Poprosił kobietę tonem, jaki nie był neutralny i metaliczny. Wciąż zdradzał on, że Len nie był człowiekiem, lecz robil to znacznie... Mniej. Nawet zabrzmiała w nim troska o kobietę? Być może. Maszyna jednakowoż ruszyła do przodu, nie zwracając uwagi na monolog mężczyzny.
- Overdrive, poziom pierwszy. - Wypowiedział komendę na głos, być może dla samego przestraszenia osoby przed nim? Kobieta, widząc dość solidnie w ciemności, mogła dostrzec pewne zmiany w bladej skórze Lena. Zmieniała kolor, stawała się bardziej rumiana po tych słowach. Nie, to nie to co u ludzi.
Jego kości się rogrzewały, co odbijało się to na wyglądzie jego skóry. Jego kości i systemy podnosiły się do wartości wyższej niż normalnie, dając mu podniesione możliwości. Maszyna odwiązała pochwę katany od pasa i gdzieś tak w połowie monologu, gdy stwory zaczęły jako jedna, wspólna armia ruszać w ich stronę zaczęła atak. Jego oczy, dotąd czarne i matowe, teraz rozświetliły się krwistym blaskiem, wskazującym na to, że wszystkie jego systemy weszły w tryb bojowy. Nim jeszcze rozkaz został wydany przez łysego naukowca, maszyna zaczęła walkę z jego "armią". Oczywiście, bestie nie obrywały biernie do momentu wydania rozkazu, atakowały od razu gdy był w zasięgu ich łapsk.
Pierwszy z nich, istota zgarbiona i z długimi, paskudnie zgrzybiałymi pazurami próbowała sięgnąć ciała maszyny swoimi ramionami. W jednym cięciu, na tyle szybkim że oko jakie nie przypatrywało się solidnie mogło przegapić takowe stwór został pozbawiony najpierw tych łap, a potem kolejnym cięciem głowy, opadając na podłoże jak kukła której odcięto struny. Kolejne dwa, podgniłe monstra jakie próbowały ataku zostały z równą łatwością spacyfikowane poprzez dwa, sprawne cięcia, jedno na każdą szyję. Głowy się potoczyły, a po rozkazie doktorka, cała horda rzuciła się na Lena.
Lecz maszyna radziła sobie z każdym z nich i każdym na raz, sama.
To jednak była jedna rzecz. Stwór jaki obijał się po szybie w końcu z niego wypadł, przy okazji zawalając jego małą kondygnację i wzbudzając spory tuman kurzu. Zza chmury pyłu wyłoniła się szponiasta łapa, która już sięgała w stronę Marceliny...
Lecz nagły dźwięk donośnego strzału i opadnięcie tej ręki w połowie lotu sygnalizowało, że ktoś już zajął się tym problemem za Marcelinę. Wyraźny odgłos kaszlu wydobywał się zza zasłony pylnej, lecz ten głos wydawał się znajomy.
A po wyjściu z chmury osobnika jaki go tworzył tym bardziej. To był ich wspólny znajomy, Greg. Cały we krwi (choć nie swojej), ze strzelbą w garści, paroma granatami i uzi przy pasie, jak na prawdziwego komandosa przystało wydobył się z martwych. Z nijakim uśmiechem spojrzał najpierw na kobietę przed nim, potem na maszynę jaka sama wykrajała się w hordę potworów.
- Widzę że blady chłopaczek w końcu coś robi. Tęskniłaś, futrzaku? Mam nadzieję, bo za mną biegnie spory tłum tego tałatajstwa. Gotowa postrzelać? - Spytał, najwidoczniej dziwnie zadowolony z całej tej sytuacji w jakiej się znaleźli. Być może odnalazł miejsce by rozładować cały swój gniew, agresję i pomordować trochę całkowicie legalnie?
Zapewne. Niemniej, wymierzył w chmurę pyłu, zza jakiej podobne wycia i okrzyki były słyszalne co z kierunki gdzie walczy maszyna. To tu się wszystko rozwiąże. Tu i teraz.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 3 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach