Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 1 z 4 1, 2, 3, 4  Next

Go down

- Weź ze sobą coś cięższego, mały.
- Nie potrzebuje niczego więcej.
- To twój pogrzeb, gówniarzu.
Wzruszył bezwiednie barkami w odpowiedzi na słowa kogoś, kto najwidoczniej był "kwatermistrzem" tego oddziału, splatając ramiona na klatce piersiowej i oczekując na polecenie. Kilka podarć jego czarnego płaszcza jak i ogólnie w pełni czarnego stroju łącznie z rękawiczkami nie ukazywały by był mocno zraniony, acz wciąż posiadał uszkodzenia ze szrapnelu jakiego wyjął z prawego ramienia. Jego systemowi nie odpowiadała sytuacja w jakiej się znalazł. Był otoczony przez żołnierzy nieznanych sił w ciężkich, wspomaganych zbrojach z bronią jaka bez problemu była w stanie sobie poradzić z jego metalicznym ciałem. Nawet jego systemy defensywne by nie wystarczyły by uchronić się przed tą siłą ognia. Niepotrzebnie dołączał do walki w korycie wyschniętej rzeki, mógł ich zostawić losowi i może dzięki temu te "czerwie", jak określili pustynne robale, zabiłyby ich a on byłby w stanie zebrać informacje z ich martwych ciał. W ramach "wdzięczności" jednak pod groźbą rozstrzelania zmusili go do skierowania się do tego miejsca.
Budynek przed którym stał wyglądał jak typowa, Desperacyjna ruina. Na wpół zrujnowana i zasypana piachem budowla jaka wyglądała jak mała chatka raczej niż cały budynek. Nic specjalnego, więc dlaczego tej nieznanej, dobrze uzbrojonej armii tak zależało na tym, by nie tylko Len, ale też grupa "zarażonych" weszła do środka?
Z miejsca gdzie stał był widoczny właz. Dość duży, zdolny do pomieszczenia kilku ludzi na raz lub zrzucenia dużej ilości ekwipunku, jaki najwidoczniej posiadał również windę. Nie była w dobrym stanie i prawdopodobnie została zrobiona "na prędce" przez ten oddział wojskowy wokół by transportować innych na dół, acz jak widać, postanowili zrobić coś innego.
O co chodziło w sumie w tej rozmowie? Nakazano mu się dozbroić i być gotowym by zejść na dół. Dwie skrzynie pełne zróżnicowanej broni palnej jaka zapewne miałaby być zastępstwem dla uzbrojenia jakie w tej chwili posiadają okoliczni żołnierze. Dlaczego dawali broń obcym? Pewnie mieli nadwyżkę. To jedyny powód dla którego Len mógłby zrozumieć to, żaden inny. Desperaci nigdy nie oddają broni, nawet jeśli byliby nią przeciążeni. Jest zbyt cenna.
A skoro o żołnierzach była mowa, kręciło się ich w pobliżu dość sporo. Dwóch ciągle przyglądało się androidowi, gotowi do ostrzelania go gdyby dokonał podejrzanego ruchu. Około czterech-pięciu znajdowało się w namiocie kilka metrów dalej, a cztero-osobowy oddział patrolował okolice. Każdy z nich był uzbrojony po zęby i w ciężkich, wspomaganych pancerzach o metalicznym poblasku i symbolu białej gwiazdy, mniej lub bardziej zdobionym, zapewne w zależności od rangi.
Czemu więc Len nic nie wziął? I tak nie umiałby tego używać. Jedyne co zabrał, to latarkę. Wciąż posiadał swoją zaufaną katanę a także szerokie, obusieczne ostrze jakie określano "półtoraręcznym" mieczem, przewieszone na pasie przez bark. Nazwa angielska, "bastard" brzmiała jednak trochę lepiej.
Zbliżała się noc. Co raz ciężej było dostrzec świat wokół ludzkim oczom, acz zarówno dla ozbrojonych żołnierzy i ich wizjerów, jak i receptorów wzrokowych Lena to nie był wielki problem.
- Są, nareszcie.
Wyraźna ulga pobrzmiała u jednego z żołnierzy, wychodzącego z namiotu na fakt nadjeżdżającego, opancerzonego transportera. Len dopiero teraz zwrócił na takowy uwagę, obracając się ku niemu i opuszczając ramiona. Czyli to na ten "transport" czekał?
- Będziesz osobą z jaką będziemy się kontaktować. Bez numerów, nie wyjdziecie z tej dziury bez nas.
- Już o tym mówiliście. Jeden z was.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Odsuń się, dziwko.
Z oceanu myśli, w którym Marcelina utonęła już kilka godzin wcześniej brutalnie wyrwał ją zachrypnięty i spijaczony głos. Uniosła leniwie swój zimny i bezlitosny wzrok; irytujący ton należał do brudnej, doskonale zbudowanej i brzydkiej kobiety z wygoloną niemalże do zera głową, ubranej w obcisłą bokserkę, skórzaną, podartą kurtkę, szerokie spodnie i niemalże pancerne, sięgające kolan buty. Jej niemalże czarny oczy patrzyły z pogardą na wymordowaną. Marcelina zwróciła się ku swojej drugiej stronie, upewniając się, że na dodatkową osobę nie ma już miejsca w tym rzędzie. Babochłop bez ostrzeżenia złapał dziewczynę za przód bluzy i brutalnie wytargał ją z zajmowanego miejsca, odrzucając mocno na podłożę.
W transporterze siedziało sześć osób. Prócz Marceliny znalazły się tu dwie inne kobiety oraz troje mężczyzn. Wszyscy przypominali desperatów, których wyciągnięto na przygodę ich życia. Obiecano jedzenie, pieniądze, broń bądź po prostu życie. Każdy z nich był inny. I chyba każdy był zły. - Szybko poszło, Carrie - zaśmiał się jeden z mężczyzn, na około dwudziestokilkuletni rekrut, odziany w śmieszną zbroję. Jego włosy były ognisto-rude, jaśniejsze na końcach niesfornych kosmyków. - Morda - warknęła kobieta, która wcześniej zaatakowała Marcelinę bez powodu. Jej celem wcale nie było zajęcia miejsca wymordowanej, a zwykłe wyżycie się, pokazanie, kto jest silniejszy i kto tu rządzi. Marcelina warknęła cicho. Była zmęczona, dlatego nie zamierzała wdawać się w zbędne dyskusje czy walki o dominacje - nie łączyło ją z tymi ludźmi nic, prócz wspólnego celu. Chciała wstać i odsunąć się na drugi koniec dość ciasnego transportera, Carrie postanowiła się jednak trochę zabawić. Jednym, zamaszystym ruchem kopnęła Marcelinę w brzuch, na co ta zareagowała głośnym stęknięciem. Trafiła ją prosto w żołądek; dziewczyna odsunęła się na czworakach do przeciwległej ściany pojazdu, jeszcze przez chwilę próbując złapać oddech. - Widzicie to? Padła od jednego ciosu! - zawyła łysa, rechocząc niczym żaba. - Co ty tu robisz, kurwa?! - podeszła wolnym krokiem i, nadal śmiejąc się okropnie, złapała Marcelinę za i tak krótkie włosy. Uniosła jej głowę, przysuwając usta do jej ucha. Jej zęby były żółte, pokryte czarnymi dziurami. Marcelina skrzywiła się, czując odór z jej pyska. - Desperacja zeżre Cię i wysra, dziewczyno - mlasnęła, robiąc krótką pauzę, w której nadal chichotała irytująco - lepiej pozwól się dobić tutaj! W dodatku... - zaśmiała się znów drwiąco, odrzucając głowę wymordowanej, przez to na prawie uderzyła podbródkiem o chłodną blachę, na której dane im było wszystkim siedzeć - ...mamy tu aż troję chętnych mężczyzn - parsknęła, spoglądając znacząco na siedzących nieznajomych. Jeden opuścił wzrok, drugi żuł coś, patrząc na pancerne, szklane okno na tylnich drzwiach. Tylko trzeci patrzył na Marcelinę bez słowa. Dziewczyna zacisnęła pięści i czuła rosnącą złość - o ile była osobą opanowaną i spokojną, tak sprowadzanie jej osoby do obiektu seksualnego doprowadzało ją do szału.
A bardzo niewiele tematów powodowało u niej jakąkolwiek złość. Marcelina wstała szybko, ocierając nadgarstkiem niewielkie rozcięcie na prawej żuchwie. Jej lewe oko, teraz zakryte przez grzywkę zapłonęło wściekle. No chodź, kurwo. - Jeśli mieliby do wyboru seks z Tobą i robienie laski gwardziście, ty nadal byłabyś dziewicą. - powiedziała spokojnie, krzyżując ręce na piersi i unosząc pogardliwie lewą wargę. Na odpowiedź nie czekała długo. Kobieta rzuciła się na nią, rycząc niczym jeleń na rykowisku. W jej oczach tliło się szaleństwo. Marcelina była teraz przygotowana na atak; może i jej ciało było trzy razy mniejsze od cielska tego babska, które zapewne najadło się zbyt wiele testosteronu; jednakże dawało to jej inną przewagę. Była szybsza, zwinniejsza a przede wszystkim - opanowana, jej organizm podlegał jej władzy, a nie złości, w której bezkres popadła jej przeciwniczka. W momencie, gdy Carrie rzuciła się na Marcelinę, ta złapała ją za szerokie ramię i zgrabnie odskoczyła, doczepiając się do jej pleców. Przed oczami stanęły jej te wszystkie walki w podziemnym ringu; poczuła tą adrenalinę i natłok silnych wrażeń, które towarzyszyły jej przy każdej walce. Furiatka z impetem wjechała w ścianę transportu z taką siłą, że samochód zachwiał się niepokojąco. Marcelina odskoczyła, sycząc i ukazując białe zęby. Carrie podbiegła do niej, jednak miast oczekiwanego ciosu sama otrzymała uderzenie pazurami w twarz; na jej policzku pojawiły się trzy lekko krwawiące rany. Kobieta zawyła znowu; nim jednak rzuciła się do ponownego ataku, tylne drzwi samochodu otworzyły się. Wszyscy spojrzeli w tamtą stronę - ujrzeli sylwetki uzbrojonych od stóp do głów żołnierzy, którzy trzymali w rękach odbezpieczone, długie bronie wycelowane wprost w szóstkę zdezorientowanych desperatów. - Wyskakiwać! - zawołał jeden. Inny dostrzegł wcześniej targającą się Carrie, dlatego chwycił ją specjalnym, zakończonym pętlą podłączoną do paralizatora kijem. Babochłop rzucał się w mocnych impulsach, w końcu jednak padając na kolana, dysząc głośno i ciężko. Jej twarz była czerwona niczym burak; Marcelina ledwo powstrzymała się od parsknięcia.
Dwie kobiety i troje mężczyzn stanęli w równym szeregu przez grupą kilkunastu żołnierzy. Oni - wychudzeni, głodni, brudni i zmęczeni, w zwykłych ciuchach; żołnierze zaś - wypoczęci, najedzeni, zadbani i uzbrojeni. Niesamowity kontrast. Marcelina spojrzała na stojącą obok siebie murzynkę, z którą przegadała pół podróży, Franceskę. Była prostytutką pracującą niegdyś w burdelu niejakiego Jinxa; uciekła, chcąc rozpocząć nowe życie - gdy zaproponowano jej ochotnictwo w tej wyprawie, nie zastanawiała się długo. - Marcelino - wyższa od wymordowanej mulatka uśmiechnęła się do niej. - Wyjdziemy z tego. Wszystko będzie dobrze. Uda nam się. - po tych słowach zamknęła oczy i zaczęła szeptać słowa modlitwy do swojego Boga, w którego wierzyła mocno przez całe życie. Dziewczyna rozglądnęła się po okolicy, dostrzegając jeszcze większą ilość żołnierzy, zgromadzonych w towarzyskie grona bądź szeregi, palące się ognisko, na którym przygotowywano posiłek i kilka namiotów. Kotowata poczuła nieprzyjemny bulgot w żołądku. Nie jadła od początku podróży transporterem, która trwała około ośmiu godzin. Czuła ból w okolicach kości ogonowej, a kręgosłup opanowało tępe uczucie od trwania w jednej pozycji. W pojeździe była głównie słuchaczką - z cierpliwością i ciekawością słuchała opowieści Franceski o jej perypetiach życiowych, epizodzie w burdelu i trudnych relacjach z ojcem. Marcelina również zdradziła mulatce kilka ciekawszych szczegółów ze swojego życia, rozpoczynając opowieść na wielkim pożarze Starej Desperacji, a kończąc na założeniu kasyna. Obiecała też swojej nowej znajomej posadę w swoim lokalu - Franceska chwaliła się swoimi umiejętnościami w zakresie podawania alkoholi.
Marcelina spojrzała na żołnierzy, z którymi przybyła - Ci czekali, aż jeden z nich postawi na nogi chwiejącą się jeszcze Carrie. Źle zaczęła się ta wyprawa. Szóstka miała stanowić w końcu grupę. Jeżeli się nie dogadają, zginą.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Do szeregu, rusz dupe.
Próba pchnięcia Lena kolbą w kierunku szeregu z początku nie poszła zbyt dobrze, bo dla odmiany zrobił to ktoś bez wspomaganego pancerza, więc jego szturchnięcie mogło raczej przypomnieć szturchnięcie ściany. Nie zmieniło to faktu że Len zareagował na polecenie i skierował się do grupy, przystając obok zezwierzęconej kobiety. W miarę chodzenia, miał okazje szybko przeanalizować z kim zejdzie na dół.
I jego szanse wyglądały na lepsze samemu niż z całą tą szóstką. Zbierany z ziemi przerośnięty osobnik płci... Ciężko w sumei określić na pierwszy rzut oka, ale chyba kobieta. Większość z atrybutów kobiecych jednak nie mógł dojrzeć, być może miała problemy z hormonami.
Wyżej wspomniana, zezwierzęcona kobieta jaka nie wydawała się być zbyt odporna fizycznie. Standardowego sortu kobieta o ciemniejszej karnacji skóry. Mężczyzna jaki nosił się w zrobionej na prędce zbroi i rudych włosach. Kogoś, kogo ludzie określiliby "drabem" o krótko ściętych, blond włosach w zielonym, ciasno zaciśniętym płaszczu o wzroście androida i jeden, niższy mężczyzna wątłej budowy, jaki dawał oznaki jakoby "nie chciał" tu być. Jego uważnym receptorom nie unikły szczegóły zachowania ostatniego mężczyzny, drżał i nerwowo rozglądał się na boki. Być może paranoik.
Po krótkiej chwili osobnik w widocznie ciężkiej zbroi od jakiej praktycznie było słychać jak przy każdym kroku jest napędzana elektrycznością i mechanicznymi trybami. Jego głos przez zamknięty hełm był zniekształcony i harczący, acz wystarczająco wyraźny gdy jego głośnik przekazywał informacje.
- Dobra, słuchać mnie, grupo specjalnej troski. Wasza grupa ma zejść za pomocą włazu w tamtej budowli... - Wskazał machnięciem głowy na ruinę przed jaką chwilę temu stał Len. - Właz ten zaprowadzi was do kompleksu, jaki ciągnie się kilka pięter w dół. Na trzecim piętrze doszło do awarii zasilania i straciliśmy kontakt z osobami jakie tam stacjonują, a także z oddziałem zwiadowczym jaki wysłaliśmy. Macie tam zejść, uruchomić generator i wrócić na górę. Tam są dwie skrzynie z różną bronią jaką możecie wziąć ze sobą, oraz latarkami. Bez zasilania zapewne cała elektronika siadła. Jeśli wyjdziecie stamtąd, możecie zatrzymać broń, a także dostaniecie żarcie i wodę. Brzmi dobrze? Ja myślę, bo nie ma już odwrotu. A t-... - Uciął, widząc jak niski mężczyzna, który w transporterze tylko przyglądał się Marcelinie gdy wszyscy ją obijali, i postanowił sprintować do wspomnianych skrzyń z bronią. Reakcja pobliskich żołnierzy pilnujących grupy była natychmiastowa. Ogień z automatycznej broni palnej trwał tylko krótką chwilę, ale seria około 10 naboi z 5 różnych broni wystarczyła by mężczyzna padł w pół-kroku, umierając praktycznie natychmiast. "Drab" z krótkimi włosami nie mógł się powstrzymać i wybuchł rubasznym, chamskim rechotem.
- Biedny skurwiel, załamał się psychicznie. - Rzucił z pogardą przez śmiech.
- Morda albo skończysz gorzej niż on. Goguś w czarnym płaszczu będzie osobą z jaką będziemy się kontaktować co pół godziny przez radio. Powtórzę jeszcze raz. Schodzicie na dół, do trzeciego piętra. Odpalacie generator. Wychodzicie. Broń, żarcie i woda jest wasza. Wszystko jasne? Nie będę powtarzał tępym. A teraz ruchy, bierzcie broń i zbierzcie się przed włazem. - Pozostawiając grupę, Len skierował się od razu ku włazowi. Radio, jakiej miał w płaszczu nie było duże, ale wystarczające by słuchać transmisji z góry. Jak wcześniej mówił - nie trzeba mu więcej, niż te dwa ostrza.
- To mi nie pasuje. Dają nam za darmo broń? Pewnie na dole skończymy jako żarcie dla jakichś pieprzonych bestii, heh. Teraz jednak nie ma odwrotu. Ruszcie dupy, panienki i zgarnijcie co najcięższe. - Z tą myślą "drab" sam zgarnął solidną strzelbę i masę naboi do niej, z myślą że jeśli bestie, to zapewne będą z bliska. A nie ma nic lepszego na coś z bliska niż solidna dawka śrutu w ryj.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Obok Marceliny stanął kolejny jegomość, który również w jakiś sposób dał się wciągnąć w tą zabawną maskaradę. Marcelina wsunęła dłonie do kieszeni i rozejrzała się po całej kompanii - była najniższa i najdrobniejsza z nich wszystkich. Westchnęła cicho, sprawdzając, czy w kaburze grzecznie spoczywa Billie Jean. W plecaku trzymała swoje ulubione, dwa sztylety o pięknie zdobionych rękojeściach, które wyniosła z rezydencji mieszczącej się w m-3 pewnego znanego gwardzisty; przeszły one wystarczająco wiele, by i tym razem nie zawieść. Marcelina spoglądała na Carrie, która w końcu stanęła na trzęsących się nogach, opluwając buty żołnierza siarczystym, zielonkawym glutem. Mężczyzna skrzywił się tylko i popchnął kobietę, uraczając ją pogardliwym spojrzeniem.
Nagłe wyrwanie się jednego z mężczyzn z szeregu zaskoczyło kotowatą. Wielkimi oczami śledziła każdy jego ruch; z niemą odrazą patrzyła na kończące jego żywot widowisko. Skrzywiła się. Aż tylu naboi potrzeba na zabicie jednego, słabego, zupełnie niegroźnego człowieka? Człowieka, który był po prostu przytłoczony i przerażony? Prychnęła cicho. Żałosne. Dziewczyna spojrzała na Franceskę, która patrzyła na żołnierza wydającego rozkazy i informującego o przebiegu misji, jej usta poruszały się jednak. Marcelina uśmiechnęła się nieznacznie. Nadzieja matką głupich, mówią. Jednak to ona umiera ostatnia... Kotowata miała już swojego boga. Demona, którego widziała na własne oczy, i który naznaczył ją. Teraz to ona należała do niego. Nie czuła potrzeby, by składać dla niego modły w jakiejkolwiek formie.
Zabawę czas zacząć! - nie protestując w żaden sposób ruszyła za Lentarosem i Carrie, która szturchnęła ją i wyprzedziła, nie zapominając o pogardliwym, krótkim spojrzeniu. Marcelina nie odpowiedziała w żaden sposób; wiedziała, że jeżeli między dwójką doszłoby do chociażby małej sprzeczki wszystkie bronie skierowałyby się w ich stronę, a do gry dołączyłyby jeszcze pętle z paralizatorami - kotowata wolała tego uniknąć. Spojrzała na stoisko z bronią. Kompletnie nic nie przykuło uwagi Marceliny; schowała jeden sztylet w specjalnie przygotowanym do tego miejscu w kaburze, po drugiej stronie od Billie Jean, drugi zaś wepchnęła pod pistolet, mogąc szybko i bezproblemowo wyciągnąć je w razie niebezpieczeństwa.
Dziewczyna poczekała, aż dwójka przed nią zniknie w ciemnym tunelu, po czym sama chwyciła się drabiny i zaczęła schodzić w dół. Liczyła w myślach piętra, zeskakując na platformie, która należała do piętra trzeciego. Stanęła przy gotowej do działania dwójce, czekając na resztę. Zaraz po Marcelinie zeszła Franceska; następnie Malcolm, czyli grupowy rudzielec, szereg zamykał zaś Greg, słynący z ironicznych i chamskich komentarzy. Marcelina czuła, że obiecane żarcie, woda i broń to tylko taka podpucha, zachęta. Jeżeli faktycznie przeżyją i powrócą, grupa albo ich zabije, albo puści wolno, zasadzając solidnego kopa w tyłek.
Nim dziewczyna zdążyła zrobić jakikolwiek ruch, przed sobą dostrzegła Carrie. - Zdechniesz, suko. - wycedziła przez zęby, chwytając Marcelinę za skrawek koszuli. - Jeżeli nie zabije Cię to gówno pałętające się po tych kompleksach, zgniotę Twój łeb na najbliższej ścianie i wrzucę do szamba. - Marcelina uniosła wargi, ukazując dwa, wystające kły. Nie wyglądała jak kot na dwóch łapach - tylko kilka małych szczegółów zdradzało jej rasę. Ogon, małe uszy, nos, kły i czarne pazury. Mimo wszystko w pozycji bojowej robiła wrażenie. - Daj jej spokój, Carrie - warknął rudzielec, łapiąc babochłopa stanowczo za ramię. Marcelina odepchnęła się od kobiety. Nie miała zamiaru pozwolić na to, by ktokolwiek pomiatał nią bądź poniżał w grupie.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Widać żołnierze nie chcieli im ułatwić zadania, i zamiast pozwolić im zjechać windą, zostawili ich z drabiną. Jako że Len dotarł do włazu pierwszy, poczekał moment aż reszta się zbierze i zszedł pierwszy. Greg ze strzelbą w garści zaczął schodzić, łapiąc zarówno broń jak i szczebelki drabiny jedną z dłoni, podczas gdy drugą schodził normalnie. Najwidoczniej nie chciał jej puszczać ani na moment, miał w tym jakiś sens.
Rudzielec, Malcolm, postanowił zgarnąć coś bardziej zdolnego razić z większego dystansu, czym był karabin szturmowy na standardową amunicje 5.56mm, wraz z paroma, zapasowymi magazynkami. Nie obładowywał się nimi, najwidoczniej zbroja miała mało kieszeni. Z takową bronią przewieszoną przez bark dzięki paskowi do niej domontowanym zszedł w kolejności jaka została już nakierowana, bo wywleczenie paska tej broni zajęło mu moment.
Koniec końców, wszyscy znaleźli się na dole, a Len już od momentu postawienia nóg na podłożu uruchomił latarkę, wspomagając swoje receptory jej światłem. Kompleks nie wyglądał zbyt popisowo. Zapuszczony, zakurzony, acz nie brudny. Najwidoczniej nie miał żadnych szczelin ani przerw, co powodowało że albo był niedawno używany, albo zwyczajnie nie zabrudzi się sam z siebie.
Stan tego otoczenia był jednak podejrzany dla androida. Było zbyt czysto, jak na historyjkę osoby jaka ich informowała co mają robić. Gdy wszyscy zeszli z platformy windy, takowa pognała dość sprawnie w górę, odcinając ludziom drogę ucieczki. Greg podmontował swoją latarkę do strzelby, zaś Malcolm zabrał tą wersje jaką przyczepia się do ciuchów, najwidoczniej nie chcąc sobie przeszkadzać z obchodzeniem się nią. Światła kręciły się w różnych kierunkach, będąc jedynym sposobem by na ten moment radzić sobie z ciemnością.
W momencie gdy kobiety popadły w kłótnie, Len usłyszał działanie radia, a raczej, nawoływanie o kontakt.
- Grupa D, zgłoście się. Grupa D, zgłoście się.
Logicznym tokiem myślenia uznawał że byli sami na tym kanale, stąd też wyjął komunikator z kieszeni i uruchomił go, odzywając się.
- Grupa D, odbiór.
- Dobrze, już myślałem że znowu komunikacja nawala.
- Jak to znowu?
Komunikator był na głośno mówiącym, stąd też wszyscy mogli to usłyszeć, nie licząc Malcolma, Carrie i Marceliny, jacy byli najwidoczniej zajęci sobą.
- Generator uruchamia się za pomocą sekwencji czterech przycisków, oznaczonych odpowiednio cyframi od 1 do 4. Muszą być naciśnięte jeden po drugim w celu uruchomienia wszystkich podzespołów. Z miejsca w jakim się znajdujecie powinniście się dostać do pokoju z generatorem jeśli podążycie tymi kierunkami. Lewo, prawo, prosto, lewo, lewo, prosto, prawo, prosto, lewo. Zrozumiano?
- Lewo, prawo, prosto, prawo, l... Już mi się pojebało. Nie mogliście nam dać jakiejś pieprzonej mapy?
- Lewo, prawo, prosto, lewo, lewo, prosto, prawo, prosto, lewo. Przyjęto.
- Dobrze. Następny kontakt za pół godziny.
Komunikator ucichł, a android schował go do kieszeni. Znowu go szturchnięto, tym razem jednak to był Greg, najwidoczniej zaciekawiony czarnowłosym bardziej niż kłótnią za nimi, jaka się kończyła.
- Nie było cię z nami w transporterze. Tu, na dole, żaden z twoich pancernych koleżków ci nie pomoże. Kim jesteś? Czemu nie zgarnąłeś żadnej broni palnej? Uważasz że te wykałaczki wystarczą? Chcesz nas wszystkich zabić? Futrzak chociaż ma jakiegoś gnata, nawet jeśli na pestki.
Android obrócił się ku Gregowi, wzruszając nieznacznie barkami.
- Wolę użyć czegoś, co potrafię używać. Jestem Lentaros, i tak samo jak wy nie jestem zainteresowany zostaniem tu zbyt długo. Stąd też, pospieszmy się zanim zapomnę kierunków. Lub zostańmy tu i dyskutujmy, jeśli wolisz się gubić w korytarzach.
Krótkie "hmpf" ze strony Grega to jedyna odpowiedź jaką uzyskała maszyna.
- Załatwimy to szybko Carrie, wyjdziemy stąd, a potem już nigdy jej nie zobaczymy. Chodź, daj jej spokój. - Mając nadzieje że go posłucha, ruszył za Gregiem i Lenem, jaki prowadził tą całą wycieczkę, będąc w tej chwili chyba jedynym jaki pamięta kordynaty. Oczywiście, napomknięcie o "zapomnieniu" ich w wypadku maszyny było kiepskiego sortu blefem, ale wystarczającym w tej sytuacji.
Skanowanie w poszukiwaniu zagrożeń. Brak śladów poprzednich grup. Brak śladów bytowania. Brak śladów aktywności. Skanowanie w toku.
Gdyby był człowiekiem, miałby zapewne złe przeczucia. Tia.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Łypnęła złowrogo na Malcolma. Oprócz oczywistego faktu, że gość trzymał się z Carrie Marcelinie nie podobał się jego wzrok. Właściwie nie spuszczał właścicielki kasyna z czujnych oczu; często palił stare, ciężkie i śmierdzące papierosy, zadymiając niemalże grupę w transporterze. Trzymał bezładnie ręce w kieszeni, zniekształcając tym samym swoją górną część odzieży; jej twarz pokryta była kilkudniowym zarostem, która nadawała mu iście menelowskiego wyglądu. Kąpieli nie brał z pewnością od kilku długich dni, przez co cierpiał niezaprzeczalnie marcelinowy nos. Dziewczyna westchnęła cicho, odchodząc kilka kroków od agresywnej Carrie i ruszyła za Lentarosem oraz Gregiem, którzy wcześniej zawzięcie o czymś rozmawali. Franceska szła równo z Marceliną, spoglądając z pogardą na Malcolma i jego rynsztokową kumpelę. - Plugawcy. - Jej głos był kojący i nawet w takiej formie brzmiał przyjemnie dla ucha. Tym bardziej, że bluzgi skierowane były do osób, których Marcelina nie darzyła sympatią od samego początku podróży. - Skurwysyny. - poprawiła ją kotowata, unosząc kąciki warg.
Rozejrzała się po kompleksie, w którym się znaleźli. Wydawał się on zaskakująco czysty, jakby nadal ktoś je odwiedzał od czasu do czasu. Interesujące. - Patrzcie! - do uszu wymordowanej doleciał znajomy, znienawidzony już, spijaczony głos. Carrie trzymała w ręku notes, w połowie przemoczony. Otworzyła go, wystawiając język i próbując rozszyfrować zawarte w nim informacje. Jej mina wskazywała na rozpoczęcie intensywnego dla niej procesu o nazwie myślenie. Malcolm wyrwał jej notes, z charczącym śmiechem nabijając się z łysej kobiety. - Daj to, i tak nie umiesz czytać! - rudowłosy zasłonił się barkiem, przyjmując mocnego szturchańca od Carrie. Przejrzał notes, który okazał się pusty. Mężczyzna odrzucił go z powrotem na ziemię; a że przeglądał go bez większego zainteresowania i dość powierzchownie, Marcelina chwyciła go po chwili i sama przewertowała. Jak się okazało, słusznie - na jednej ze stron znalazła trzy, dziwne, siedmiocyfrowe ciągi przypadkowych liczb. Może się przydać, pomyślała, chowając znalezisko do skórzanego, czarnego plecaka.
Dla wymordowanej interesującym faktem było zabranie drabiny przez grupę zleceniodawców. Teraz była już w stu procentach pewna, że w tych tunelach znajduje się coś... złego. Niebezpiecznego. Coś, co najpewniej pozabijało grupę, z którą tamci na górze stracili kontakt. Przełknęła ślinę, mimo, że miała z takimi sytuacjami i zleceniami do czynienia już kilka razy. Chociażby próba uratowania zaginionej w zapomnianym kompleksie wnuczki starszej kobiety, która płakała nad szybem; czy zupełnie inna przygoda, która niemalże doprowadziła do śmierci Marceliny. Wymordowana otrzymała wtedy mapę z domniemanym skarbem; wywieziono ją na zapomnianą pustynię gdzieś na tereny nieznane, mapa prowadziła do sekretnego tunelu pod suchym drzewem, a tam czekała na nią niespodzianka. Tak, to była pułapka. Czy i tym razem była to z założenia droga bez powrotu?
Ruszyła dalej, przed siebie, mając Franceską wciąż obok siebie. Jej ucieczka wgłąb własnych myśli przerwana została brutalnie przez podejrzany, głośny dźwięk przypominający donośny warkot. Gdzieś w ciemnościach czaiło się coś. I z pewnością nie był to dobry gospodarz domu, który przyjmie z nakrytym stołem i z rozłożonymi ramionami w geście pokoju. - Marcelina? - Franceska opuściła głowę, patrząc w dół. Zawsze tak robiła w momencie rozpoczynania trudniejszych tematów. - Myślisz, że to Bóg stworzył takie miejsca? - Nie wiem, Franc.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pierwsze skrzyżowanie dróg. Prowadząc cała tą, małą wycieczkę Len wybrał kierunek, lewo. Nie umknęły jego uwadze podejrzane odgłosy wydawane przez otaczającą ciemność. Nie mógł ich dokładnie zlokalizować, lecz jego systemy były gotowe na każdą ewentualność. Greg również niezbyt interesował się grupką z tyłu, zajmując się raczej pilnowaniem bezpieczeństwa własnego dupska. A takowe w tej chwili było najbezpieczniejsze z kimś kto w miarę pojmował tutejsze kierunki.
Kolejne skrzyżowanie dróg, tym razem w kształcie litery T, gdy patrząc od strony z jakiej przyszli mieli tylko drogę prawo i lewo.
I popękaną ścianę na wprost. Ciężko powiedzieć co mogło się wydarzyć by w tak czystym otoczeniu ta jedna ściana wyglądała na tak zniszczoną. Ponowił się jednak dźwięk wyraźnego, głośnego warkotu, ponownie nie mógł jednak określić skąd nadciąga.
Acz potencjalna odległość musiała być niewielka.
Greg spojrzał do tyłu na resztę grupy specjalnej troski i cmoknął ustami, chcąc zwrócić na siebie uwagę wszystkich panienek. Malcolma też. - Morda. To coś może być nawet za tą ścianą. Po cichu przejdziemy obok, jasne? Jeden numer i zostawiam was tutaj. - Rzucił nieco wyraźniejszym szeptem, mając nadzieje że pojmą jego myślenie. Najwidoczniej Greg nie był za nadto zainteresowany robotą grupową, albo chciał "zmotywować" ludzi do tego, by jednak się ogarnęli. A Len? Nie przejmował się ani ostrzeżeniami, ani dźwiękami, a przynajmniej takie mógł zdawać wrażenie na pierwszy rzut oka. On jednak miał okazje do sprawdzenia czegoś, co zainteresowało go. Takowym były pierwsze drzwi, jakie faktycznie napotkali na swojej drodze. Ciężkie, metalowe drzwi otwierane za pomocą kołowrotku z małą szybą na wysokości metra i sześćdziesięciu centymetrów. Android poświecił nieco swoją latarką w stronę okna, ciekawym co tam się znajduje.
- Kretynie! Jeśli coś tam jest to zaraz będzie wiedzieć o nas! - Próbował ponownie szturchnąć maszynę, ale tak samo jak w wypadku żołnierza z góry, spotkał się z faktem że praktycznie nie mógł ruszyć go z miejsca, co również go nieco zdziwiło.
Gdy światło padło do wnętrza szyby, ściana wokół szczeliny zadrżała, jakby coś w nią uderzyło. Był tylko jeden problem, jaki maszyna zauważyła.
To było zbyt natychmiastowe. Reakcja była niemal zaprogramowana na moment światła padniętego wewnątrz okna. Żadna istota nie mogła by tak szybko przeanalizować faktu i próbować się przebić.
Acz to wystarczyło, wraz z potężnym rykiem zza takowej by grupa zatrzęsła się w obawach. Zapewne.
- Jebany skurwielu, przez ciebie wiedzą że tu jesteśmy! - Kolejne uderzenie, pęknięcia robiły się liczniejsze, jakby faktycznie coś miało się zaraz przebić.
- Pieprzyć to. - Mężczyzna zwrócił się na pięcie i ruszył szybkim krokiem ku Marcelinie. Bez ostrzeżenia, bez chwili przemyślenia, wyprowadził solidne kopnięcie prosto w jej tors, mając na celu powalić ją. - Zostawiamy futrzaka jako pożywkę! Spierdalać! - Mierząc strzelbą w stronę Marceliny, zaczął się szybkim krokiem cofać w stronę wyjścia jakim mieli się kierować. - Ej, goguś, rusz się!
- Nie. - Dźwięk zgrzytu zębów zaciśniętych w irytacji był wyraźny chyba na pół korytarza, gdy strzelba skierowała się w stronę maszyny. - Albo się ruszysz, albo cię odstrzelę na miejscu. Malcolm, trzymaj na muszce kudłatą dziwkę.
- Jaka szkoda.
Rudy, cofając się razem z Gregiem, mierzył ze swojego karabinu szturmowego do Marceliny, podczas gdy Len obrócił się przodem do osoby mierzącej do niego. Niewzruszony w żadnym stopniu.
- Strzelaj, zmarnuj naboje.
Kolejne uderzenie spowodowało, że tynk zaczął odpadać od ściany i małe szczeliny zaczęły się pojawiać w niej, do akompaniamentu nasilonych ryków "czegoś" zza ściany. Drab niemal czerwony ze wściekłości obrócił się i ruszył biegiem w kierunku korytarza jakim mieli iść do generatorów.
- Argh! Jebać to, będą mieli więcej żarcia! Spieprzam stąd!
Rudy, najwidoczniej chętniejszy w towarzyszeniu Gregowi, ruszył za nim, zostawiając Lena tu, jaki staną przed pęknięciami, gotów do walki z...
Czymkolwiek co tam jest. Pewnie wydawał się nienormalny dla nich.
Ale on obiektywnie ocenił swoje szanse na dość wysokie, nawet przeciwko silnej bestii.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Marcelina wsunęła palce do przednich kieszeni spodni, wlokąc się do przodu i nasłuchując. Bacznie rozglądała się, nie wykonując jednak zbędnych ruchów głową. Jej oczy co jakiś czas pobłyskiwały drapieżnie, jej wyraz pyska zaś wskazywał na głębokie zadumanie. Najchętniej zapaliłaby teraz swojego ulubionego, chudego papierosa... Rzuciła szybkim okiem na Grega, który najwyraźniej postanowił zagrać przywódcę stada. Starał się doprowadzić grupę niesfornych zwiadowców do ładu, jak na prawdziwego alfę przystało. Ja pierdole. Marcelina nauczyła się już nie reagować na pewne sytuacje, wiedząc, że charakteru i głupiego usposobienia innych po prostu nie jest w stanie zmienić. Może i było to wykonalne, acz żmudne i raczej bezcelowe, w jej mniemaniu również i zbyt czasochłonne. Lepiej zająć się rozwojem samego siebie niż tracić siły na kogoś innego - kogoś, kto mógłby potem wykorzystać to i sprzątnąć Ciebie samego. Wśród ludzi honor i wdzięczność to przecież mit. - Zgaś latarkę, matole! - wrzasnęła Carrie, zaciskając pięści i z niepokojem spoglądając na trzęsące się ściany. Marcelina poczuła, jak jej serce nabiera tempa, a ona sama zaczyna się pocić. Najgorszym przeciwnikiem był zawsze przeciwnik niewidoczny, dlatego kotowata cofnęła się kilka kroków, gotowa do ucieczki. Raczej nie pchała się w tamtym momencie do walki.  
Nie spodziewała się kolejnego biegu wydarzeń, dlatego ze stęknięciem upadła na chłodną glebę. Jej źrenice rozszerzyły się; patrzyła ze zdziwieniem stopniowo zamieniającym się w złość na Malcolma, który posłusznie wycelował broń w stronę kotowatej. Uniosła wargi i zaprezentowała rudej szui śnieżnobiałe kiełki. W międzyczasie usłyszała kolejne uderzenia, od których zatrzęsły się tynki na ścianach. Spotkanie z tajemniczym władcą tych z pozoru opuszczonych korytarzy okazało się przyjść znacznie szybciej, niż oczekiwała; spodziewała się żmudnych, ciągnących się godzin, w trakcie których prędzej pożarliby się wszyscy nawzajem niż zostali zaatakowani przez jakiegokolwiek potwora zamieszkującego kompleks. Marcelina wykorzystała moment zawahania się rudzielca i odskoczyła, raniąc go przy okazji pazurami w kolano; w mgnieniu oka przybierając swoją drugą, chlubną postać - piękna, czarna pantera, z której jeszcze spływały smugi ciemnego dymu stanęła dumnie nieopodal Malcolma i warknęła na niego. Spojrzała na grupę, która postanowiła uciekać; jej wzrok przeniósł się na Lentarosa, który stanął dumnie przed spotkaniem. Ona również najchętniej uciekłaby stąd, jednakże postawa tego mężczyzny zdziwiła ją, a ona sama poczuła pewną dozę podziwu dla androida. Nie miała pojęcia, że ten dzielny jegomość był maszyną i nie odczuwał emocji czy instynktów, które innym nakazywały ratować dupy i wiać. Dlatego również i Marcelina postanowiła pozostać tu i, jeżąc sierść, przygotowana była na wszystko.
Franceska również nie pobiegła za resztą. Jej dotąd ciemne, orzechowe oczy teraz były białe i przerażające; ze skóry wystawały kolce, jej głowę pokryło coś na kształt kort. - Ertirika getre! - powiedziała głośno, dzielnie pozostając na swojej pozycji i sztywnie zajmując wybrany fragment podłogi. Wszyscy uparcie trwali, z pogardą myśląc teraz o tchórzliwych uciekinierach, którzy do tej pory najbardziej rwali się do walki - szczególnie ze, jak im się wydawało, słabszymi od siebie.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

I tak więc trójka ciekawych istot została sama na przeciw powiększającej się szczeliny. Czy dadzą radę temu, co jest z drugiej strony? Czy może powinni uciekać wraz z bandytami i ratować swoją skórę? Może zaraz tu um...
A mniejsza o dyrdymały. Len zaczekał aż cała ta wystraszona zgraja zniknie za zakrętem jednych z korytarzy i poświecił na powiększającą się dziurę. Była już rozmiarów pięści, i rosła z każdym kolejnym uderzeniem. Maszyna postanowiła pomóc w tej kwestii. Android zbliżył się i wyprowadził jedno, solidne kopnięcie w rozpadającą się dziurę, powodując że ledwie trzymający się mur uległ, wytwarzając ogromny tuman kurzu. Takowy nie wzruszył maszyny, jedynym problemem będzie później tylko wyczyszczenie się z niego.
Ale to na później. Zaczekał aż pył osiądzie, i z czymś, co można ująć za satysfakcje w jego mniemaniu ujrzał to, czego się spodziewał.
To nie było prawdziwe. To była iluzja, a raczej, skrzętnie przygotowane, acz na prędce wykonane urządzenie imitujące uderzenia w ścianę, wykonywane za pomocą końca młota burzącego ściany. Maszyna nie przerywała miarowych uderzeń teraz w powietrze.
- Tak jak oceniłem. Reakcja na mój wpływ była zbyt natychmiastowa, zaprogramowana. To było zaplanowane zdarzenie, mające na celu podburzenie i wprowadzenie nas w stan paniki. - Wypowiedział swoją analizę na głos, ostrożnie obchodząc wykonującą kolejne zamachy maszynę, wchodząc do środka pomieszczenia. Wygląd odpowiadał wystrojowi korytarzy, było to pomieszczenie laboratoryjne, które wcześniej najwidoczniej było wykorzystywane do sekcji zwłok.
- Jest bezpiecznie, możecie wejść. A skoro o bezpieczeństwie mowa - czy chcecie podążać za tamtą grupą, czy pozwolimy im utorować nam drogę ze wszystkich, ewentualnych pułapek i niespodzianek? - Spytał, obracając się w stronę kobiet które być może zanim weszły, lub nie. Jego głos był raczej na tyle wyraźny by usłyszały go także i spoza dziury. Maszyna postanowiła rozejrzeć się po pomieszczeniu w poszukiwaniu dokumentacji na temat doświadczeń jakie tutaj prowadzili. To przygotowane urządzenie różniło się od wystroju laboratorii, co znaczyło że osoby modyfikujące je nie były natywnymi twórcami tej lokacji. Analizując zdobyte dotąd informacje, Len uważał że cała sytuacja jakiej doświadczali to było doświadczenie.
Ale co było treścią doświadczenia? Analiza reakcji na obce otoczenie? Czy być może jest tu coś więcej, czego jeszcze nie ujrzeli?
- Czy mógłbym poznać wasze imiona? Nie mieliśmy okazji się poznać, a najwidoczniej będziemy spędzali ze sobą odrobinę czasu. - Spytał, odrywając się na jakiś czas od poszukiwań i oczekując odpowiedzi. Być może nie będą chciały kontaktu, będzie musiał to przetrwać.
Nie żeby go to mocno ruszyło.

Skrob do mnie jak napiszesz, bo przegapiam posty : C Dragon Age to zło.
Ale dobre zło : D
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przywarła łapami mocniej do ziemi, w niesamowitym napięciu czekając na rozwój wydarzeń. Oczami wyobraźni widziała wyłażące z ciemnej, wystarczająco dużej dziury w ścianie monstra, który rozszarpują całą tą, odważną acz głupią trójkę. Kątem oka dostrzegła imponującą przemianę Franceski - zamiotła ogonem ziemię, błyszczącymi, jasnymi ślepiami analizując wzrokiem ciemnoskórą. Kim była? Wymordowanym? - Marcelina. - o ile Franceska usłyszała telepatyczny głos czarnej jaguarzycy, która w inny sposób nie potrafiła porozumiewać się w tej formie, impuls wysłany do Lentarosa nie odnalazł odbiorcy. Wymordowana, zaskoczona przybrała z powrotem postać ludzką z akcentami kocimi. Próbowała niepostrzeżenie wybadać emocje, które właśnie odczuwał mężczyzna - niestety i to nie dało skutków i informacji na temat jegomościa. Marcelina wiedziała już, że jest on androidem, a maszyny nie odczuwają emocji i nie posiadają także myśli. - Myślę, że skitrali się gdzieś, tchórze. Być może pokłócili się już i pozabijali nawzajem; a może faktycznie zdołali przebrnąć przez te pułapki. - przyjrzała się maszynie, która teraz powtarzała zaprogramowane ruchy w powietrzu. Zdziwiona podrapała się po głowie - po co to wszystko? - Jestem Marcelina. - Zbyt często trafiała w takie miejsca i podobne okoliczności - to zawsze było ustawione w jakimś celu, a oni wchodzili w skórę dających rozgrywkę graczy. - Możliwe, że gdzieś tu są jakieś kamery. - bezceremonialnie dźgnęła Franceskę w ramię. Jej chitynowa skóra była twarda niczym głaz; w dotyku była chropowata, niczym kora jakiegoś drzewa. Imponujące kolce też nie były gładkie, a ich długość oszacowała na jakieś pięć, dorodnych, ludzkich kciuków. - Jesteś entem? - zapytała, celowo ubarwiając swoje pytanie dowcipnym akcentem. Franceska jednak nie uśmiechnęła się, a jedynie schowała kolce, które z impetem wsunęły się w jej skórę. Mina mulatki nie zmieniła się szczególnie, po zmianach w okolicach oczu Marcelina domyśliła się jednak, że proces ten nie należał do najprzyjemniejszych. Zupełnie jak u Hadriana i Lokstara - ponieważ byli upadłymi mieszańcami, proces wyciągania skrzydeł był bolesny i na nowo otwierał on rany na plecach. U drugiego bliźniaka wyglądało to znacznie gorzej. - To moje brzemię, Marcelino. - rany na skórze, w których miejscach wcześniej wystawały jej imponujące kolce teraz wyglądały jak dziury po przypaleniu papierosem. - To kara za moje grzechy. Kotowata zrozumiała, że Franceska znosi jakąś karę bądź klątwę - albo jest pewna, że to robi. W pewnym sensie były więc do siebie podobne - w końcu moc, którą Marcelina otrzymała od Aragota jest jej błogosławieństwem i przekleństwem zarazem. Dają jej niesamowitą potęgę i przewagę na desperacji, jednakże zabijają powoli i boleśnie, odbierając wszystko. Nawet nadzieję. - Moje i Was wszystkich.
Trójka ruszyła dalej. Nie zrobili jednak nawet kilku śmiałych kroków, gdy usłyszeli ryk, krzyk i odgłosy strzałów. Coś podpowiadało Marcelinie, że to ich zagubieni towarzysze natknęli się na kolejną pułapkę nie wiedząc, z czym mając do czynienia, albo... - Są gdzieś niedaleko - Franceska spojrzała na krzyżujące się korytarze. Jeden skręcał w lewo - jak się chwilę później okazało, łączył się on z drogą, którą poszła zagubiona trójka specjalnej troski. Czarnoskóra pierwsza dostrzegła ciało leżące na samym końcu długiego korytarza - Marcelina poznała ogromne bary, ogromne trapery - a raczej jeden, bo zwłoki zostały pozbawione jednej nogi - i łysą głowę.
Carrie leżała martwa w kałuży własnej krwi. Ściana nad nią była umazana czerwoną... no właśnie. Farbą? Krwią? Wyglądało to tak, jakby coś uderzyła krwawiącą już kobietą o ścianę; ta zsunęłaby się, w międzyczasie umierając. Franceska schyliła się do ciała babochłopa, zamykając jej nadal otwarte powieki. Wzrok jej wystygnął w przerażeniu. Ofiara leżała na brzuchu, ręce miała rozłożone - na jej nieokrytej ubraniem skórze dostrzegła liczne, głębokie zadrapania. A więc mamy pierwszą ofiarę.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ej, ej, to niemiłe tak mówić, nie odczuwają emocji i nie myślą. Len odczuwa emocje i myśli. Acz androidy nie potrafią takowych odczuć generować sami, a ich myśli są rozłożone na pojedyncze cząsteczki kodu jakie dopiero później składają się w całość, nei jak u ludzi, cały pakiet w jednym impulsie. Oczywiscie, te cząsteczki są łączone w łańcuchy, a łańcuchy też można ująć za takie impulsy, ale hej.
Nie jest tak daleko maszynie do człowieka i vice versa. Zwłaszcza gdy maszyna jest tworzona na ludzki kształt i podobieństwo.
- Każde z tych to możliwa opcja. - Skwitował odpowiedź Marceliny i pokiwał głową w geście przyjęcia do wiadomości jej imienia. Nie dopytywał o identyfikacje ciemnoskórej kobiety, podejrzewając że nie chciała mu jej udzielić nie bez powodu. Postanowił więc się w to, raczej słusznie, nie zagłębiać. Odpowiedział niemal od razu na słowa o kamerach. - Niewykluczone. Biorąc pod uwagę wygląd tego miejsca, jestem w stanie zasugerować że jesteśmy grupą doświadczalną. Nie jestem jednak w stanie określić czego. - Tudzież kogo. Najprawdopodobniej zostali tutaj zrzuceni jako kolejny z testów, biorąc pod uwagę że wedle puszczonego mimochodem były już problemy z komunikacją. Jeśli były problemy z komunikacją, to znaczy że próbowali ją już nawiązać. Oczywiście, możliwą opcją było napominanie o grupie zwiadowczej jaka tu zaginęła.
Ale bardziej prawdopodobne wydawało się puszczenie informacji o tym, że nie byli pierwsi.
- Ściąganie na siebie ciężaru świata jest nielogiczną czynnością. Jedna istota nie jest w stanie odpracować wszystkich, złych uczynków. Jedna istota nie jest w stanie zmienić tego, co się stało. Dręczenie się problemami innych lub własną przeszłością jest marnowaniem energii. - I jak jedna z wielu nielogicznych czynności, tą też robi Len. Bo to właśnie nielogiczność sprawiała, że pomimo bycia maszyną, posiadał skrawki człowieczeństwa.
Obserwacje zakończone, ruszyli dalej. A raczej, taki był zamiar, nim zdołali usłyszeć odgłosy prawdopodobnej walki. Najwidoczniej ich "towarzysze" faktycznie napotkali albo opór ze strony zamieszkujących to miejsce istot, albo natrafili na kolejną pułapkę i pod względem wzburzenia emocjonalnego zareagowali gwałtownie. Maszyna skanowała korytarz w poszukiwaniu zagrożenia, zwracając uwagę na martwe ciało dopiero gdy kobiety je zauważyły. A więc to była ta agresywna, silna kobieta? Carrie, tak? Wygląda na to że eliminacja została przeprowadzona od osoby najsilniejszej fizycznie. Android przykucnął obok ciała, przyglądając się ranom z bliska. Poszarpania, zadrapania, krew.
- Przyczyna śmierci - utrata krwi. - No shit Sherlock. - Sprawca - nieznany. Sposoby zadania ran wskazują na istotę posiadającą szpony lub pazury. - Najwidoczniej przeprowadzał analizę na głos. Z latarką w prawej dłoni złapał za bok kobiety lewą dłonią, chcąc ją przewrócić na brzuch i dowiedzieć się więcej.
Lecz został zaatakowany. Przez martwą osobę leżącą u jego stóp. Carrie, lub to co z niej zostało rzuciła się na niego, wypychając się rękoma i nogą, kłapiąc zębami jakby chciała go zagryźć. Zdołał jednak pochwycić ją za gardło. Czuł jak się szarpie i wije, niczym dzikie zwierzę, kłapiąc zębami. Chyba nie wiedziała co robić z rękoma, albowiem rzucała nimi na boki, bez większej kontroli czy powodu.
- Interesujące. Powróciła do życia. Czy była wymordowaną? - Spytał kobiety obok niego, lecz nim usłyszał odpowiedź, Carrie... Coś zaczęła wydawać głuche, dudniące wrzaski, jak dzikie zwierzę wołające o pomoc.
I ten zew dostał odpowiedź. Z wielu zakątków korytarzy można było usłyszeć podobne ryki.
Więc Len musiał ją uciszyć. Wypuścił latarkę z dłoni, i wbił takową dłoń w bok kobiety jednym, szybkim ruchem. W trakcie lotu swojej dłoni pokrył czubki palców swoim systemem defensywnym, zaostrzając je, przez co spenetrował muskularne, choć podniszczone ciało i jakkolwiek krwawo nie było, skutecznie uciszył Carrie, wyrywając jej serce. Zabrakło jej tchu w głosie, a ciało tym razem umarło. Na 100%. Puścił truchło, przyglądając się jeszcze chwilę bijącemu sercu. Nieco makabrycznie, acz skutecznie.
I miał wgląd na organ, jaki został tak szybko zreanimowany. Krótki, ale wystarczający. Zmiażdżył je i strząsnął resztki mięsa i krwi z dłoni (z płaszczem niestety będzie problem) i podniósł latarkę.
- Musimy się ukryć. Teraz. - Nie ma to jak szybkie myślenie, prawda? Prawda.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 1 z 4 1, 2, 3, 4  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach