Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 2 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

Go down

- Może jesteśmy grupą aktorów, którzy na scenę weszli metodą podstępu. - widziała już podobne programy. O ile obywatele m-3, oglądając podobne transmisje są przekonani, że to wszystko jest tylko grą, a reakcje na ekranie są od początku do końca świetnie odegrane. W rzeczywistości jednak survivalowe show, eksperymenty w zamkniętych pomieszczeniach i wszelka przemoc nagrywana przez porozmieszczane wszędzie kamery nie było udawane - i być może dlatego wywierały na widzów szczególny wpływ. Naturalne reakcje robiły wrażenie. Raczej żaden aktor nie był w stanie tego zrekonstruować, choćby był najlepszy w swym fachu - emocjonalny komfort, który znikał w przypadku realności wydarzeń skutecznie to uniemożliwiał.
- Masz skaner w oczach, komisarzu? - zaśmiała się, obserwując oględziny z bezpiecznej odległości. Czuła się bezpieczniej, oczami wyobraźni widziała, jak Carrie wstaje i znowu rzuca się na Marcelinę. Jakie było jej zdziwienie, gdy tym razem bujna wyobraźnia nie zawiodła... - O kurwa! - cofnęła się kilka kroków, czując w końcu opór pleców. Trafiła na niedostrzeżone wcześniej, niezamknięte na klucz drzwi. Wymordowana podskoczyła, gdy z pozostałych części budynku dobiegły ich ryki podobne do tego, co wydałą Carrie... a raczej to, co z niej powstało. Może stawała się wymordowanym?
Marcelina skrzywiła się, patrząc na szczątki rozrywanego pod wpływem nacisku nadal bijącego serca babochłopa. Ciepło bijące od organu uderzyło nawet kotowatą, choć ta stała kilka metrów od Lentarosa. - Tutaj! - syknęła, otwierając bez zastanowienia wspomniane wcześniej, tajemnicze drzwi. Weszła do środka, wprost w objęcia drapieżnej ciemności, zamykając je w momencie, gdy w środku znalazła się zarówno Franceska, jak i Lentaros. Zatrzasnęła za sobą wrota, znajdując po ciemku dwa zamki, które pośpiesznie zamknęła prostymi ruchami. Drzwi i ściany były na tyle grube, że zniwelowały jakiekolwiek dźwięki dochodzące z zewnątrz. Marcelina odetchnęła z ulgą.
Nagle pomieszczenie rozświetliło się - widocznie pokój posiadał światło uruchamiające się po przekroczeniu progu i zamknięciu drzwi. Na pierwszy rzut oka było to biuro - panował tu bałagan, wszędzie papiery, regały zakurzone, wszelkie przedmioty na nich raczej porozwalane w nieładzie; znajdowało się tu dość spore biurko, uruchomiony komputer i kolejna, jeszcze większa sterta dokumentów przed monitorem. Franceska podeszła wolnym krokiem do jednego z regałów, na którym znalazła apteczkę, kilka batoników energetycznych i bandaż. - Masz - podała go Marcelinie, sama chowając jedną sztukę do kieszeni. Lentarosowi z początku nie proponowała; zapewne wiedziała już, kim on jest. W końcu jednak zwróciła się ku niemu. - Androidy chyba nie jedzą takich rzeczy.
Marcelina zaczęła za to szperać w dokumentach na biurku. Było tu sporo rzeczy, większość kartek zapisana była jednak trudnym, naukowym językiem. Westchnęła, przecierając oczy. Nie pozwolili się im nawet wyspać przed zejściem w dół - była wykończona, adrenalina opadała powoli - tak, jak jej coraz cięższe powieki. Ziewnęła, otwierając podarowany przez Franceskę batonik i pożarła go szybko. Dawka energii z pewnością się przyda.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Nie można tego wykluczyć, acz ta lokalizacja wydaje się zbyt oddalona i niedostępna dla M-3 kontaktem radiowym. - Nie widział tej opcji, ale nie mógł jej wykluczyć. Być może nagrania są dostarczane do M-3? Z drugiej strony jednak, co by robiła ta prywatna, nieoznaczona w inny sposób niż ten tajemniczy symbol białej gwiazdy armia u góry? S.Spec nie kryłoby się ze swoją przynależnością, zwłaszcza posiadając komfort tak dużej siły ognia.
- Można to tak ująć. - Odpowiedział na pytanie nim doszło do całej szamotaniny z nie-do-końca-zmarłą Carrie, o której śmierci tym razem Len się upewnił. Wszak bez jednego z krytycznych organów wewnętrznych jak serce czy mózg, ciało nie jest w stanie utrzymać żadnej funkcji życiowej. To najbardziej logiczne. Bez płuc mogą wytrzymać na bezdechu, bez jelit i żołądka wciąż mają jeszcze krew pompowaną w żyły, i sygnały nerwowe. Ale bez mózgu i bez sygnałów by dane narządy działały - ded. Bez serca jakie pompuje krew napędzającą wszystkie elementy ciała - ded. Brak jednego lub drugiego to natychmiastowa śmierć.
Zareagował szybko na zawołanie, wchodząc do środka tuż za kobietami, jeszcze skrzętnie łapiąc swoją latarkę z podłogi. Zdołał jeszcze złapać krótkie spojrzenie na "czymś" co znajdowało się na końcu jednego z korytarzy gdy wszedł do środka. Na podstawie stop-klatki z nagrania wykonanego przez receptor wzrokowy mógł określić, że kontury ciała tej istoty były... Humanoidalne. W jakimś stopniu.
Gdy znaleźli się wewnątrz pomieszczenia, Len od razu przeanalizował sytuacje. Plus, są tu dwa wyjścia, jedno które właśnie zablokowali za sobą i drugie w drugiej części pomieszczenia. Kolejny plus, była tu najwidoczniej działająca elektryczność i elektroniczne urządzenia, w tym komputer jaki może zawierać ważne informacje. Minus. Nie mają pojęcia wciąż z czym mają do czynienia i gdzie może to być. Nie są też w stanie określić co znajduje się za drzwiami, bo żadne z nich nie ma wizjerów. Być może jego termowizja będzie w stanie przejrzeć przez gruby materiał ścian, więc może dojrzy zagrożenie. Póki co jednak, trzeba skorzystać z jako takiej, bezpiecznej przestrzeni.
W miarę jego rozglądania i badania okolicy, został zaczepiony przez kobietę jaka wciąż nie podała mu swojego imienia. Pokiwał głową na jej słowa, potwierdzając jej myśl.
- Mogę udać że jem, jeśli to poprawi wasze samopoczucie. Kiedy zaorientowaliście się, że nie jestem człowiekiem? Co mnie zdradziło? To przydatna informacja, jaka lepiej pomoże mi ukryć moją rasę. - Len zawsze był chętny skorzystać z informacji jakie pozwolą mu lepiej się "uczłowieczyć". Być może powiedzą co go zdradziło?
Tak czy tak jednak, skierował się do uruchomionej maszyny. Wyglądała na pozostawioną w stanie używalności, być może ostatnia osoba z niej korzystająca musiała uciekać w pośpiechu. Posiadał jako takie pojęcie o używaniu komputerów, głównie z faktu że sam był jednym, wielkim i chodzącym takowym. Być może odnajdą jakieś przydatne dane tutaj?
Stojąc przed biurkiem, zaczął zatem operować przyrządami maszyny, poszukując informacji. Wolał nie ryzykować bezpośredniego połączenia.
- Podejrzewam że żołnierze na zewnątrz rzeczywiście nie mają pojęcia, co się tu dzieje i faktycznie jesteśmy tylko "kolejną" grupą zwiadowczą. W trakcie waszej kłótni z tą muskularną kobietą, skontaktowano się z nami i nasz rozmówca wspomniał o obawie, że "znowu" stracili z nami kontakt. Być może dlatego nie było jeszcze kontaktu, mieli go wykonywać co pół godziny. Minęła już godzina i ani słowa odzewu. - Mówił to bez obracania się w ich stronę, skupiony na odszukiwaniu danych. Zdołał znaleźć trochę dokumentacji i fotografii "tematycznych". Sekcje zwłok, opisy zachowań. - Wygląda na to, że już po tym jak wirus X się rozprzestrzenił, osoby tu będące prowadziły badania nad antidotum. Zamiast jednak osiągnąć efekt odwrotny do tego co się dzieje, nasilili go i zarażeni wirusem X w kontakcie z "materiałem testowym" zostali całkowicie opanowywani przez podstawowe żądze, głównie głód mięsa. Nie zmieniali się jednak w bestie, pozostając w ludzkich formach. Nazywali ich różnie, zombi, ghule. Najwidoczniej każda, martwa lub żywa osoba jaka dokonała kontaktu z obiektem testowym by zetknąć się z nim krwią ulegała zakażeniu i w ciągu kilku godzin powtarzała te symptomy. Ich nienaturalny popęd do zabijania można jedynie powstrzymać uśmiercając jeden z ich głównych organów. Serce lub mózg. Osoby zakażone stawały się kolejnymi "obiektami testowymi". Możemy więc przyjąć że żadne z was nie może sobie pozwolić na nawet najmniejszy kontakt własnej krwi z takowym, inaczej wasze umysły i zachowania zostaną zdegradowane do stopnia dzikiej bestii. - Dość długi opis, z jakim android postanowił zostawić obie kobiety, poszukując teraz innej rzeczy.
Opcji ewakuacji. Wyjście drogą z żołnierzami odpada. Muszą znaleźć coś innego.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kiwnęła głową. Być może android miał rację.
Coś poruszyło się miedzy regałami; Marcelina zwróciła odruchowo wzrok w tamtą stronę, Franceska zaś machnęła groźnie, jakby oczekując ataku ze strony tajemniczego przeciwnika. Szczur przebiegł po podłodze niemalże bezszelestnie, zatrzymując się bezczelnie na środku i bez strachu stając na dwóch, tylnich łapkach. Przyjrzał się uważnie trójce, po czym pisnął kilkakrotnie i zniknął nagle w cieniu regałów. Gryzoń jedynie przypominał zwykłego, ziemskiego rattusa norvecigusa,  aczkolwiek był osobnikiem większym, z dłuższą sierścią i dziwnym spojrzeniem szkarłatnych, świdrujących ślepi. Marcelina nie spuszczała z oczu zwierzęcia, Franceska zaś przyłożyła złożone dłonie do czoła i zaczęła szeptać coś, mając zamknięte oczy. - To demon. - szepnęła, przerywając modły i spoglądając na krótką chwilę w stronę Lentarosa. Kontynuowała przeszukiwanie pomieszczenia, w którym dane im było się schronić i nie patrząc już na androida odpowiedziała beznamiętnie. - Nie czuję energii życiowej płynącej z Twojej aury, której zresztą też nie posiadasz. - Wzięła do dłoni dość starą, zakurzoną księgę. Jej okładka była naderwana zębem czasu, zakurzona i brudna; pożółkłe stronice, często pożarte przez pole w większych częściach; dużo trudnych słów, które zrozumie jedynie naukowiec. Nie było tu nic nadzwyczajnego. - Nie słyszę też Twoich myśli. A myśli posiada każde ziemskie, żywe stworzenie. - odłożyła księgę na miejsce, pozbywając się lepkiego, irytującego kurzu z dłoni - I nie masz też duszy.
Marcelina domyślała się, kim ta czarnoskóra istota mogła być. Fakt, iż była telepatyczką wyczuła bardzo szybko; nie sądziła jednak, że rasa reprezentowana przez Franceskę jeszcze istnieje. - To driada. - Franceska spojrzała na Marcelinę bacznym wzrokiem, przez chwilę nie odpowiadając. Wiedza Marceliny z pewnością zaskoczyła dziewczynę - wymordowana jednak często słuchała o ziemskich i mniej ziemskich stworzeniach, jej prababka, Felicja bowiem uwielbiała baśnie. O driadach opowiadała szczególnie często - za jej życia było ich pełno i, jak widać, nadal można było spotkać je na swojej drodze. - Jestem jedną z ostatnich. - odezwała się nagle Franceska, nie przerywając powolnego wertowania każdej półki, pudła, regału.  - Dlaczego? - kotowata poczuła przypływ smutku i przygnębienia. Doprawdy, wiele cudownych gatunków wyginęło, a przed sobą miała jeden z ostatnich stworzeń chylącej się ku upadkowi rasy. - My, driady żyjemy pośród drzew - odpowiedziała czarnoskóra, wstając i obchodząc biurko. - Potrzebujemy ich do życia. Moja skóra złożona jest z tego samego budulca, co kora drzew. Moje żyły są jak korzenie, by przeżyć, niezbędny jest kontakt z korzeniem wybranego drzewa. Stanowiliśmy całość, piękną syntezę, kiedyś było nas sporo, teraz... teraz nie ma już drzew, a te, co zostały, są chore i zatrute.
Przerwała, w ciszy wysłuchując długich słów Lentarosa. Marcelina również słuchała go, jednak patrzyła wciąż na Franceskę, ze smutkiem kiełkującym w sercu myśląc o losie jej gatunku. - Nie zostało mi wiele życia. Dlatego postanowiłam wybrać się na tę misję. Powiedziano mi, że ludzie potrzebują pomocy. Nieważne nawet, że to ludzie, rasa, która z driadami od zawsze miewała ostre spory. - Bach! Silne uderzenie w stalowe drzwi niemalże wyrwało Marcelinę z głębokiej zadumy. Walenie we wrota, które stanowiły ich jedyny mur obronny stawało się coraz mocniejsze, a pod wpływem ciosów z zewnątrz drzwi zaczęły wgniatać się do środka. Marcelina gorączkowo rozejrzała się w poszukiwaniu wyjścia ewakuacyjnego. Ze skóry Franceski ponownie wysuneły się ogromne kolce, a ona sama przybrała twardą powłokę. - To wszystko jest karą za grzechy mojej rasy. Idźcie pierwsi... - w tym właśnie momencie drzwi otworzyły się z hukiem, a do środka wpadła pierwsza kreatura. Przypominała ona człowieka, miała jednak większe zęby, pazury i dziwnie skrzywiony pysk; w jej pustych oczach czaiły się szalejące iskierki obłędu, a wszystkie działania były nastawione na jeden cel: ZABIJAĆ. - Bóg zapomniał o nas, bo my zapomnieliśmy o nim - Czarnoskóra wojowniczka jednym ciosem pozbawiła potwora ręki, po czym nabiła go na kolce wyrastające jej z przedramienia. Marcelinę przebiegł dreszcz; nie chciała znaleźć się w pobliżu jej broni. Franceska dotknęła podłoża i w tym samym momencie w miejscu rozerwanych drzwi pnącza i korzenie szybko zwinęły się w taki sposób, że zakryły cały otwór grubą, biologiczną warstwą Czarnoskóra odwróciła się w stronę dwójki. - O Was też już zapomniał.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie zwracał uwagi w większości wypadków na to, co działo się wokół, głównie z powodu faktu bycia skupionym na odnalezieniu drogi ewakuacyjnej. Słuchał jednak, acz nie wtrącał się do rozmowy o nadnaturalnej rasie zamieszkującą niegdyś ziemię. Pomimo iż nie miał wielu danych na ich temat, brał jako zapewnienie tego faktu słowa że "jest jedną z ostatnich". Jeśli spotkanie tego sortu się powtórzy, w być może bardziej korzystnych okolicznościach, skorzysta chętnie z opcji pogłębienia swojej wiedzy na ich temat. O demonach słyszał jednak dość z różnych źródeł, stąd też nie drążył tematu.
- Na to niestety nie mam wpływu. - Stwierdził w odpowiedzi na jej słowa w swoim, typowym głosie oznajmującym, niezbyt naznaczonym emocjami. Tej kwestii nie mógł zmienić. Nie uzyska duszy, ani "aury życia" w żaden sposób. Logika raczej słusznie mówiła też że próba wetknięcia sobie organów wewnętrznych żywych stworzeń do swojego ciała w tej sytuacji wiele nie zmieni. Tak, w jakimś momencie taka opcja dotarła do jego systemu, lecz szybko została odegnana. To nie da wymiernych rezultatów, a jedynie może skutkować w odstraszeniu istot z jakąkolwiek formą wyczuwania zapachów.
Rozkładające się zwłoki nie pachną wszak najlepiej.
Czas się kończył, lecz android miał już wszystkie dane jakie były im potrzebne, i sposób na rozwiązanie tej sytuacji. Nim zdążył jednak wejść pierwszym w przejście i pozwolić kobietom na ucieczkę, mulatka sama zajęła to miejsce, szerząc coś na styl czarnowidzenia. Nie, to nie był pun, ani żart na tle rasy.
- Zarazisz się. - Zauważył z imitacją czegoś, co miało być tonem ostrzegawczym. Wyszło przeciętnie z naciskiem na średnio, zapewne dlatego właśnie kobieta nie zareagowała na nie wystarczająco.
- Te narośla są bezpośrednio połączone z twoim układem krwionośnym, o ile go posiadasz. Jesteś już zarażona... - Gdyby ktoś nie wiedzący czym jest Len patrzył na to, stwierdziłby że jest on nieczułym, zimnym draniem, ale to nie jest prawda.
Jego emocje nie są prawdziwe, a to co okazuje, to próba sztucznej imitacji takowych. Stąd jego "smutek" czy rozżalenie w tej chwili było tylko, dość słabym w dodatku mirażem, jaki z pewnością mogły obie przejrzeć.
Zwrócił się do Marceliny, wskazując drugie wyjście z pomieszczenia. - Musimy iść. Pozwól mi iść przodem, nie podnoś broni palnej aż do ostateczności. Jeden strzał zaalarmuje całą hordę. - Założeniem androida było to, że bestie próbują forsować drogę jaką zatorowała im "driada". Stąd też, otwierając drugie wyjście i machnięciem ręki w swoją stronę wołając Marcelinę, chciał zyskać opcje ucieczki od głównej hordy. W ten sposób, przemierzając korytarze będą mogli eliminować pojedynczych osobników jacy nie kierowali się z resztą, i dostać się tam gdzie powinni.
- Jest tu wyjście ewakuacyjne, ale do niego daleka droga. Znam również kombinacje na przeciążenie generatora, co pozwoli nam zupełnie zawalić te podziemie i zabić wszystkie "obiekty testowe". Jeśli znajdziesz coś użytecznego, weź to ze sobą. Chociaż w taki sposób nasze przebywanie tutaj okaże się pożyteczne. Posiadam infrawizję, więc ostrzegę nas przed obiektami w ciemnościach. - Szeptał, starając się iść mniej frywolnie niż w porównaniu do chwili temu, wyciszając swoje kroki na ile to możliwe. Nie mógł, oczywiście, całkowicie ich wytłumić, więc robił co mógł. Uruchomił też infrawizję o jakiej wspominał, ułatwiając sobie przechodzenie przez korytarze na ile to było wykonalne.
Pierwszy, osamotniony osobnik pojawił się gdy tylko przechodzili przez zakręt korytarza. Ściany były niestety za grube by mógł je penetrować takową, ale bez problemu mógł ujrzeć sygnaturę cieplną dość blisko. Gestem dłoni nakazał zatrzymanie się, po czym ostrożnie podszedł bliżej.
A potem doskoczył szybkim sprintem do takowej osoby, złapał obiema dłońmi za jego głowę i skręcił kark nim zdążył zareagować. Podniszczona, blada skóra, wychudzenie, paznokcie na tyle długie że służyły za brudne, połamane szpony, brak owłosienia jakie wypadło. Wygląda na jednego z pacjentów.
Odłożył martwe ciało ostrożnie na ziemię, i jeśli Marc go obserwowała, kolejnym gestem zaprosił ją do dalszego, cichego marszu. Uroki działania z androidem.
Nie są najrozmowniejsze.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Idź, Marcelino. Z nim będziesz bezpieczna.
Utworzona przez kobietę biologiczna brama zaczęła ponownie otwierać się, rozrywana przez pazury stworzeń chcących dostać się do środka. Franceska nie zamierzała uciekać; zwróciła smutną twarz w stronę wymordowanej i androida. Machnęła ręką gwałtownie, szybko i bez zapowiedzi; podłoże popękało bez większego oporu w zaskakująco szybkim tempie, zmuszając dwójkę do cofnięcia się o kilka kroków. Czarnoskóra driada patrzyła prosto w marcelinowe oczy, a jej własne zrodziły kilka gęstych, szczerych łez. Mimo, że znamy się tak krótko chcę, byś przywoływała mnie w swojej pamięci jako przyjaciółkę. Driada nie poruszała ustami, a jej słowa słyszała tylko krótkowłosa. Z jej skóry wyrósł rząd pokaźnych, imponujących kolcy, a skóra zaś zmieniła się w korę charakterystyczną dla wiekowych drzew liściastych. Szmaragdowe oczy ostatniej przedstawicielki prastarej rasy rozbłysły, wiedziała jednak, że już niedługo zgasną... Marcelina w ostatniej chwili złapała mały przedmiot, który Franceska rzuciła w jej stronę. Nigdy Cię nie zapomnę.
Przed Marceliną stanęła gruba, ciemna ściana pnączy, gałęzi i kolców. Wymordowana wiedziała, że mur długo nie wytrzyma, czarnoskóra zaś nie będzie w stanie zbyt długo zatrzymać falę nadciągających drapieżników. Spojrzała tylko na swoją dłoń, w której trzymała piękny talizman. Ścisnęła go i włożyła głęboko w przednią kieszeń spodni, czując już w tamtym momencie, że nie rozstanie się z nim już do końca swoich dni.
Kiwnęła głową, pozwalając Lentarosowi objąć prowadzenie - nie tylko z powodu własnej tendencji do wciskania innym odpowiedzialności za przywódctwo i podejmowanie decyzji, na wglądzie miała przede wszystkim fakt iż mężczyzna był androidem - maszyną, która w tak trudnej sytuacji przeanalizuje absolutnie wszystkie aspekty w zastraszająco wręcz szybkim tempie. - Doskonale widzę w ciemnościach. - powiedziała tylko, odczuwając potrzebę pokazania umiejętności troszczenia się o siebie nawet w tak trudnych warunkach. Jej kroki były absolutnie bezszelestne - w przeciwnym wypadku nie mogłaby nazywać siebie stworzeniem kotowatym. Usłyszała wroga wcześniej, acz zatrzymała się, gdy Lentaros gestem dłoni nakazał się jej zatrzymać. Akcja androida była szybka - bez zbędnych odgłosów uśmiercił stworzenie, nie zapominając o równie cichym położeniu martwego ciała na podłoże. Próbowała usłyszeć bądź wyczuć inne osobniki; nastała jednak przeszywająca duszę cisza. Marcelina, trzymając się lewej ściany ruszyła do przodu - nie zrobiła nawet dziesięciu małych kroków, gdy przed sobą ujrzała postać. Odskoczyła z najeżoną sierścią, będąc przygotowaną na atak; jak się szybko okazało, wspomnianą osobą był... - Malcolm? - Marcelina nie ukrywała zaskoczenia na widok rudowłosego. Była przekonana, że dyszący przed nią, przerażony człowiek już dawno martwy pałętał się z innymi, przeklętymi kreaturami. - Gdzie Greg?
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Dał czas, acz nie za wiele, na pożegnanie się między kobietami. Nie było w nim słów, stąd też rozumiał że zostało ono dokonane przez gesty, lub komunikacją jemu niedostępną. Nie dopytywał jednak, skupiając swoją moc obliczeniową na sytuacji przed nim. Miał całą mapę lokacji zapisaną wewnątrz umysłu, i droga do pokoju z generatorem energii, jaki był też reaktorem elektrycznym nie była aż tak daleka, acz wymagała wielu zakrętów. Nie dane było jednak znaleźć się tam dość szybko, albowiem na ich drodze staną jeden z ich byłych "towarzyszy". Wystraszony, zlany potem i najwidoczniej ranny osobnik, Malcolm, z drżącymi dłońmi celował zarówno do Marceliny jak i Lena. Bez latarek nie mogli dostrzec wszystkiego, ale Marcelina mogła dostrzec że był blady i drżał, zaś Len mógł dostrzec podwyższoną temperaturę ciała w porównaniu do innych, ludzkich istot. Gorączka.
- Nie zbliżajcie się! To wszystko TWOJA wina, skurwysynie! Gdybyś nie wetknął tej swojej jebanej latareczki w te drzwi, wszystko byłoby świetnie! - Zaciskał dłonie na karabinie do tego stopnia, że aż bielały mu knykcie, stopniowo mierząc co raz bardziej do Lena, a mniej skupiając się na Marcelinie. - To gówno spotkało przed nami jakąś bestię, i zamiast nam pomóc, zostawiło nas na pożarcie mu! To coś wyglądało jakby wyszło z najgłębszych czeluści jebanej desperacji! Jednym, pieprzonym ruchem rozpieprzyło Carrie w pół! W PÓŁ! Moją słodką Carrie... - Zbliżył do maszyny, jaka wciąż jednak nie reagowała na jego groźby w inny sposób, niż chłodną obserwacją jego zachowań.
- Jeśli wystrzelisz z tej broni, cała horda się tu przyjdzie, zwabiona dź- - Przerwał, z lufą gnatu przystawioną praktycznie do twarzy i wciskaną w skórę. - Mam to w dupie! To coś mnie ugryzło zanim zrobiłem z niego sito! Ale czuję że coś jest nie tak. Oj, tak! Coś jest nie tak! Pewnie to jakaś choroba, nie?! Jakiś wirus?! Czuję że zdycham, więc jeśli przy okazji zabiorę was oboje ze sobą do diabła, to z ogromną przyjemnością dam się rozerwać na strzępy nawet piętnastu takim jak wy!
- Więc czemu jeszcze nie pociągnąłeś za spust? Boisz się?
Rudzielec praktycznie wepchnął lufę karabinu w policzek maszyny. Z takiej odległości bez problemu można było ujrzeć jak cały drży, i resztkami sił łapie się tych wszystkich działań, lecz wciąż nie może się zdecydować na pociągnięcie spustu. Strach? Zapewne.
- Nie chcę umierać... Nie chcę, kurwa, umierać! Nie tak, nie w takiej czarnej dziurze, nie z tymi pieprzonymi mutantami wszędzie! Nie z waszą dwójką tu i teraz!
Te krzyki z pewnością nie były zbyt alarmujące dla wyżej wymienionej hordy. Nie, oczywiście że były, i Len dobrze o tym wiedział. Nie chciał jednak reagować z... Ciężko powiedzieć. Może ciekawości? Może wiedział, że facet i tak nie pociągnie za spust? Może po jego kondycji rozpoznał, ze to i tak już koniec drogi dla rudzielca i nie zacznie strzelać?
Ludzie są ciekawi. Dlatego też obserwował. Bo był zaintrygowany.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Była zaskoczona tak gwałtowną reakcją Malcolma. Przytuliła się plecami do ściany, wbijając wzrok w wycelowaną najpierw w nią, potem w androida broń. Rudzielec zawsze wydawał się być opanowany i trzymający swoją słodką Carrie w kojcu perswazji. Widok rozrywanej ukochanej musiał być dla niego zbyt przytłaczający, a psychika - choć silna - okazała się zbyt słaba, by ciężar takiego widoku unieść. Dziewczyna już po kilku chaotycznych zdaniach Malcolma zrozumiała, że jest on zarażony. Zaintrygowało ją w tamtym momencie podejście rudzielca - sposób, w jaki reagował na samą myśl o nieuchronnie zbliżającej się śmierci wprawiał ją w ukrywane, acz spore zdziwienie. Ona sama nie posiadała podobnych rozterek - wiedziała, co stanie się z jej zepsutą duszą po śmierci i jaki los ją czeka. I wcale się tego nie bała. Życia w tym świecie zaś momentami miewała naprawdę dość - trzymała ją wizja zemsty i przeznaczenia, które jeszcze nie ukazywało się nawet na widnokręgu horyzontu.
Dlatego żyła. - Jeśli nie chcesz umierać... - zaczęła, skupiając się na podejrzanych odgłosach dochodzących gdzieś z ich tyłów - To radzę Ci się zamknąć. Swoimi krzykami zwabisz tu zaraz całą hordę tych... - pierwsze uderzenie zaskoczyło całą trójke. Było głośne, donośne, a jego źródło można było zlokalizować niebezpiecznie blisko ich miejsca przebywania. - Rradzę się ruszyć! - Marcelina ruszyła przed siebie pierwsza. Nie miała zamiaru oglądać spektakl złamanego przez rzeczywistość gostka, który bez silnej ręki swojej kobiety nie potrafił nawet myśleć o własnym przetrwaniu. Żałosne. - Większość tych drzwi jest zamknięta - cmoknęła z niezadowoleniem Marcelina, próbując otworzyć któreś z mijanych wrot. Rozglądała się, słysząc, jak fala nieznanego niebezpieczeństwa zbliża się w ich kierunku i czai gdzieś w ciemnościach. Wymordowana dostrzegła stalowe, zamknięte drzwi, które wyróżniały się na tle innych zamkiem - nie był on bowiem w podstawowej formie zamykany na klucz. Przy klamce wymordowana dostrzegła cyfrową klawiaturę, która teraz świeciła czerwoną poświatą.
Marcelinę nagle olśniło. Zanurkowała ręką w swoją głęboką kieszeń spodni i z nieukrywaną ulgą wyciągnęła z niej mały dzienniczek. Pośród pomiętych kartek znalazła w końcu wypełnioną kilkoma kodami różnej długości. Aż cztery z nich zgadzały się długością z ilością miejsc na ekranie kluczu stalowej bramy. Cholera. Nie miała czasu, dlatego liczyła na łud szczęścia i zaczęła wpisywać pierwszą kombinację znaków. Klawiatura pisnęła cicho melodią niską i smutną wręcz, zawiedzioną, nadal świecąc się na czerwono. Wymordowana przełknęła ślinę. Horda było blisko... zbyt blisko. - Kurwa! - zawołał Malcolm, celując w ciemność. Marcelina wpisała kolejny kod i z niedowierzaniem przyjęła komunikat OPEN! Po krótkim, melodyjnym i wesołym dźwięku pancerne drzwi uchyliły się.
Wydawać by się mogło, że pomieszczenie strzeżone tak grubymi drzwiami będzie stanowiło dla nich doskonałe schronienie. Jakież było zdziwienie Marceliny, gdy po szerszym otworzeniu wrót z ciemności wyłoniła się ogromna, obleśna kreatura, która z wyciągniętymi szponami rzuciła się w stronę wymordowanej. Dziewczyna odskoczyła z nieukrywanym przerażeniem, przewracając się po kilku niezdarnych krokach do tyłu. Monstrum liczyło sobie co najmniej trzy metry; był gruby, szeroki i bezkształtny, jego skóra pokryta była dziwną, śliską substancją, pysk niesamowicie zdeformowany przez tajemniczą narośl, z dolną szczęką opadającą bezwładnie na klatkę piersiową. Jego grube łapska zakończone były ostrymi pazurami. Śmierdział okropnie. Był cholernie przerażający.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Skoro i tak umrzesz, przydaj cię na coś. Chodź. Osobiście zabiję cię na tyle szybko, byś nie poczuł bólu ani nie stał się jedną z tych istot, acz nie w tej chwili. Jesteśmy zagrożeni.
Mężczyzna był już milimetry od naciśnięcia spustu, ale ostatecznie odsuną broń od oblicza Lena, zarówno z powodu jego słów jak i Marceliny. Z furią w spojrzeniu był już bliski rzuceniem swoim gnatem o ziemię, ale dźwięk dosc silnego uderzenia w ich pobliżu ocucił go. Nie chciał tu umierać. Nie w taki sposób, więc chociaż spróbuje pod koniec swojego życia na coś się przydać.
Milcząc rzucił się biegem za Marceliną, a android podążył tuż za nimi, gotowy do odpierania ewentualnych ataków z jednych z mijanych korytarzy. Starał się ułożyć mapę by móc wrócić na trasę w kierunku generatora, gdyż główny plan nie powinien się zmienić. Wysadzenie tego miejsca, ewakuacja. Brzmi jak solidny plan. Niemniej teraz, musieli się ukryć przed główną hordą, motłochem tych bestii. Nawet jeśli ich ciosy i ugryzienia nie stanowiły dla niego zagrożenia, przewaga liczebna mogłaby się okazać przytłaczająca dla maszyny.
Koniec końców zatrzymał się przy Marcelinie, gdy zaczęła otwierać drzwi do najwidoczniej silnie strzeżonego pokoju. Było to dla maszyny niepokojące, gdyż na planach tego pokoju nawet nie było.
Musiał się jednak skupić na czymś innym, znajdowali się w kącie jednego z korytarzy, na jego zakręcie, przez co były dwie, zupełnie nie oświetlone drogi jakimi można było się do nich dostać, nie licząc dróg jakie w tej chwili nie widać.
- Zajmij lewą stronę, nie pozwól się niczemu zbliżyć. Ja wezmę ten korytarz.
- A kto ci dał prawo do rozkazywania mi?
- To nie jest chwila na kłótnie.
Malcolm miał rzucić kolejnym, podburzonym komentarzem, ale stworzenia zaczęły się już zbliżać. Z ciemności za Lentarosem, z przeszywającym powietrze i uszy rykiem wyskoczył w kierunku Lena jeden z członków hordy. Skakał z solidnych kilku metrów, szponami do przodu, chcąc przyszpilić maszynę do ziemi i rozszarpać. Wyglądał na kogoś nie pochodzącego stąd - miał na sobie zakapturzony strój i spodnie, a jego oczy jarzyły się krwisto-czerwonym kolorem.
Android jednak pozostał trzeźwy na sytuacji. Złapał stworzenie w powietrzu, ujmując go jedną dłonią za ramię, a drugą za tors i przerzucając przez siebie, z impetem uderzając jego ciałem o ziemię. Na pierwszy rzut oka był wyraźnie niższy od maszyny i pokurczony.
Ale drugiego rzutu oka nie było, bo maszyna nie dała stworzeniu szans na reakcję. Tuż po uderzeniu o ziemię uniosła stopę i nastąpiła na głowę zbestionego człowieka, miażdżąc ją pod swoim ciężarem i impetem jak zgniły arbuz.
Dźwięk pękającej czaszki był zdecydowanie najmniej przyjemną z tych rzeczy, słyszalną dla obojga.
Malcolm, obserwując całą tą sytuację, odwrócił się z obrzydzeniem na widok głowy zmienionej w krwistą papkę i najzwyczajniej w świecie puścił pawia, być może też spowodowanego narastającym rozwijaniem się zarażenia.
- K-kurwa, blueh... Już cię słucham... Blh...
Jeszcze odbijało mu się, gdy zaczął mierzyć w ciemność, puszczając kolejną "kurwę" słysząc jak drzwi nie mogąc się otworzyć.
Na szczęście, nim się otworzyły, nie zdążyło nic tu dotrzeć. Już prawie było fajnie!
Nie.
Jakaś szkaradna paskuda wydobyła się z pomieszczenia, która raczej dość szybko przykuła uwagę wszystkich.
- CO TO KURWA JEST?!
Nawet nie czekał na żadną odpowiedź od nikogo, rudzielec od razu zaczął strzelać do bestii, przykuwając tym samym jej uwagę do siebie. Android podbiegł do przerażonego mężczyzny i najzwyczajniej w świecie złapał go za kołnierz ubrania, po czym szarpnął za niego i praktycznie rzucił nim po podłodze w stronę Marceliny.
- Do środka! Zacznijcie zamykać bramę, ja go odciągnę i dostanę się przed zamknięciem! - Zawołał do obojga, i chcąc skupić na sobie uwagę maszkary która już kierowała się w stronę bardziej "żywych" przedstawicieli wycieczki, maszyna ruszyła biegiem w jej stronę, ściągając z pleców półtoraręczne ostrze i potężnym cięciem wżynając się nim głęboko w lewą kostkę monstra, podcinając je i przewracając.
Stwór szybko zwrócił swoją uwagę w kierunku irytującego insekta.
Dobrze.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Marcelina z wrażenia położyła uszy gładko do tyłu, szeroko otwartymi oczami wpatrując się w sylwetkę przerażającego monstra. Przełknęła ślinę i otrząsnęła się z pierwszego szoku, wstając na równe nogi i będąc przygotowana do szybkiej ucieczki. Pomysł maszyny spodobał jej się jednak bardziej - przysunęła się do ściany, stojąc nieruchomo i czekając, aż skupiony na przerażonym rudzielcu stwór zainteresuje się Lentarosem. Gdy przerośnięta, oślizgła kreatura w końcu ruszyła za androidem, Marcelina zamierzała wsunąć się do pomieszczenia. Malcolm jednak był zbyt przestraszony i roztrzęsiony, by iść prosto, gładko i nie trącając przy okazji wszystkich wokół - popchnął wymordowaną do tyłu, samemu wciskając się do ciemnego pokoju. Dziewczyna spojrzała na androida oraz bestię, która zamierzała zgnieść go niczym puszkę po napoju gazowanym. Jedna chwila, jeden moment i chociaż wcale nie była pewna tego, co teraz zrobi, tak jednak wyciągnęła z kabury swoje dwa, hebanowe sztylety. Doskonale potrafiła posługiwać się nimi oburącz - doskoczyła w jednym momencie do krwiożerczego olbrzyma i wskoczyła mu na kark, sztyletem tnąc go w okolicach oczu. Teraz z pewnością będzie mu się trudniej poruszać i lokalizować ofiary. Gdy Marcelina zamierzała już zeskakiwać z jego grzbietu, jego wielka łapa chwyciła kotowatą za nogę i wyszarpał ją ze swoich pleców. Stwór zrobił spory zapach i odrzucił Marcelinę, która uderzyła z impetem w  otwarte przez Malcolma drzwi - rudzielec chwycił leżącą i niemogącą złapać tchu wymordowaną za fraki i wciągnął do środka, przywołując do siebie Lentarosa. - Chodź! Szybko! To gówno jest ślepe!
Marcelina leżała na podłodze, stękając cicho. Próbowała podnieść się, unosząc na kolanach i przednich rękach; kręciło jej się lekko w głowie, a całe ciało tonęło w tępym bólu. Jej decyzja była brzemienne w skutkach - stwór oślepł, dzięki czemu nie mógł określić ofiar od swoich również zarażonych sprzymierzeńców. Atak Marceliny nie poszedł więc na marne.
Malcolm uruchomił światło, które rozświetliło pomieszczenie, do którego się dostali. Widok bałaganu w pokoju, który przypominał biuro nie zaskoczył dziewczyny; znajdowały się tu długie, drewniane biurka z najnowocześniejszymi komputerami ułożonymi w równym rzędzie. Dalej, na środku sali dostrzegli stół operacyjny, zagrodzony od komputerowego pomieszczenia ścianą i ogromnym oknem - takim, jaki zobaczyć można w szpitalach.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

W swoim ataku na łydkę maszyna nie wzięła pod uwagę gęstości ciała przeciwnika, przez co ostrze utkwiło głęboko wewnątrz nogi bestii. Próbowała je wyszarpać, ale niestety musiało tam zostać, zwłaszcza że bestia już wyprowadzała atak w jego stronę. Uniknął pierwszego ciosu odskokiem, podobnie i drugiego, lecz ciężko było unikać ataków obu dłoni na raz. Bestia najwidoczniej była rozjuszona przez jego dokonania i atakowała w dzikim szale, posyłając ciosy rozbijające podłogi raz za razem, jeden po drugim. Jeden z nich maszyna nie mogła już uniknąć. Uruchomił praktycznie natychmiastowo system aegis, pokrywając ochronną osłoną swoje ramiona, jakie przyjęły główną siłę uderzenia. Zdołał powstrzymać efekty ataku, ale od zaparcia się o podłogę i siły jaką na siebie przyjął powstała mała wyrwa w podłodze pod jego stopami. Niestety, tu odezwało się uszkodzenie jakiego nabawił się wcześniej. Szrapnel jaki wbił mu się w ramię nie spowodował dużych uszkodzeń, ale w spotkaniu z tak dużym naporem wagi i energii, systemy zaczęły alarmować i poważniejszych uszkodzeniach. Jeśli jednak by próbował siłować się z bestią jedną ręką, przegrałby.
Nim jednak zdążył nabawić się poważniejszych uszkodzeń, uzyskał pomoc ze strony wymordowanej, która w akcie odwagi (lub głupoty, w zależności od tego jak na to patrzeć), rzuciła się na grzbiet potwora i oślepiła go cięciem sztyletów. To pozwoliło maszynie uzyskać odrobinę luzu i wydostać się spod bestii, jaka zajęła się zrzuceniem kolejnego insekta, tym razem z pleców. Nie mógł nic zaradzić na to, co się stało Marcelinie niestety, zdołał jednak zajść bestię od tyłu i podciąć jej drugą łydkę, tym razem nie wykonując tak głębokiego cięcia i dokonując je kataną. Bestia nie mogła się utrzymać na poranionych nogach i musiała się czołgać by sięgnąć celu. Oślepiona jednak, zaczęła się kierować w stronę nadciągającej hordy, jaka była już niemal widoczna jako tuman kurzu nadchodzący z ciemności jednego korytarzy.
Maszyna wbiegła do pomieszczenia i z pomocą Malcolma zamknęła drzwi, zostawiając okaleczonego potwora i hordę "zombi" by się sobą zajęły nawzajem, a im dało trochę czasu na opracowanie jakiegoś planu.
- I co teraz, mądralo? Za drzwiami znajduje się cały tłum tych... Tych potworów. Mamy stąd inne wyjścia?
Maszyna milczała, starając się opracować najbardziej optymalny plan ewakuacji. Mieli kilka opcji i sposobów, miał też kilka pomysłów które wiązały się z rzuceniem Malcolma na pożarcie potworom...
Ale wolał ich na razie nie podnosić, spodziewając się obiekcji wyżej wymienionego. Stąd też, na ten moment szukał odpowiedniego rozwiązania, być może dając też czas na pomysły i sugestie od Marceliny lub rudowłosego. Kto wie, może oni też na coś wpadli.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Dziewczyna zdołała w końcu podnieść się i usiąść, podpierając się ciężko o jedno kolano. Próbowała uspokoić oddech, ocierając rozciętą wargę. Spojrzała na smugę krwi na nadgarstku, spluwając gdzieś na bok. Czuła ohudny, metaliczny smak własnej krwi w ustach, którego chciała się jak najszybciej pozbyć. Na szczęście w plecaku trzymała jabłkowe gumy do żucia - wyciągnęła trzy, ostatnie sztuki i szybko wsunęła w usta, niemalże od razu czując ulgę. Lubiła mieć świeży oddech, nawet w tak dramatycznych sytuacjach, jak ta.
W końcu wstała, dziarsko idąc przed siebie i rozglądając się. Podeszła do okna, spoglądając na dobrze oświetloną salę operacyjną - stojący na środku fotel chirurgiczny był pokryty podartym, niebieskim prześcieradłem, miejscami pokryte plamkami wyblakłej już krwi. Na podłodze rozrzucone były narzędzia chirurgiczne. Dopiero po kilku sekundach dziewczyna dostrzegła ciało leżące w kącie. - Cholera. - westchnęła cicho, odwracając się i podchodząc do dwójki mężczyzn. -  Po drugiej strony sali operacyjnej są kolejne drzwi. Nie mam pojęcia, czy są otwarte, czy zamknięte - nie jest to istotne, bo w kącie sali leży ciało mężczyzny. Nie możemy tam wejść - myślę, że w momencie otwarcia drzwi zwłoki wstaną i nie dość, że zaalarmują zajętą sobą na korytarzu hordę i wielkoluda, to w dodatku będziemy zmuszeni spacyfikować tego gostka. To tylko dodatkowe zmartwienie.. - Wiadomo, że wirus szalał również i w tej sali - to właśnie stąd wyskoczyło monstrum. - Po naszej prawej stronie jest jednak dość sporej szerokości szyb - myślę, że wszyscy pomieścimy się w nim. Wygląda na solidny - nie powinien załamać się pod żadnym z nas, nawet pod Tobą - spojrzała na Lentarosa, wkładając ręce do tylnych kieszeni spodni. - Rozglądnijmy się tu. Pomieszczenie jest spore, może znajdziemy coś interesującego. Stalowe drzwi z pewnością wytrzymają ewentualne zainteresowanie hordy - choć myślę, że już dawno o nas zapomnieli. - Po tych słowach ruszyła na oględziny okolic. Poszła w głąb regałów i stoisk komputerowych, przeglądając każdą półkę przy każdym biurku. Przez dłuższy czas nie znalazła kompletnie nic, co mogłoby się im przydać. Zauważyła za to dziwny wzrok rudowłosego, który śledził niemalże każdy jej ruch. Stał po przeciwnej stronie sali, udając, że również czegoś szuka. Wymordowana skrzywiła się tylko i odwróciła się, ignorując Malcolma.
W końcu znalazła się blisko szyby i drzwi prowadzących do sali operacyjnej. Marcelina w pierwszym momencie nie zorientowała się, że coś było nie tak - dopiero po drugim rzuceniu okiem w tamtą strone dostrzegła coś bardzo niepokojącego. - Chłopaki... - wskazała palcem wskazującym na drzwi. Były uchylone.
A w sali nie było leżących zwłok mężczyzny.
Rozglądnęła się gorączkowo, odnajdując wzrokiem Malcolma, Lentarosa i... - Stójcie! - to był... człowiek? - Kim jesteście? - roztrzęsiony, niski mężczyzna o łysej głowie trząsł się w kącie jednego z regałów. Trzymał mały, czarny pistolet, który odrzucił od siebie. - Jest rozładowany. Chciałem nim popełnić samobójstwo. - Marcelina stała w miejscu, nie robiąc niepotrzebnych ruchów. Człowiek, odziany w biały fartuch, z pewnością był przerażony i zdezorientowany. Być może wiedział jednak, co działo się w tej placówce. - Jesteśmy ekipą ratunkową. Została nas, jak widać, trójka. Co tu się stało?
Mężczyzna ze zrezygnowaniem usiadł na skórzanym fotelu przy jednym z komputerów. Otarł pot z czoła, wbijając tępy, zrezygnowany wzrok w ścianę. - Cały plan szlak trafił. Wirus wymknął się spod kontroli. Wybił całą placówkę...
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 2 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach