Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Karty Postaci


Go down



We are dead! We survived but we are dead! [finished] Tumblr_inline_nczyp4uRb01rbgili


Godność: Cóż, jego przodkowie byli brytyjskimi emigrantami, których korzenie sięgały starożytnych szlacheckich rodów, żyjących gdzieś na północy Anglii. Fakt faktem, iż jego rodzice byli spadkobiercami tego dziedzictwa i wielopokoleniowej tradycji, a także, mówiąc szczerze, odrobinę zbyt wybujałego ego. Konsekwencją  i jednocześnie wypadkową tej prawdy jest imię opisywanego poniżej człowieka: Adalbrecht, będące wariantem Alberta lub Adalberta, oznaczające ni mniej ni więcej ‘pochodzącego ze szlachetnego rodu’. Jego pełna godność brzmi: Adalbrecht Samsiell.

Pseudonim: Nauczony doświadczeniem przestał przedstawiać się imieniem, którego i tak nikt nie jest w stanie wymówić. Z pewnym względów też czasem opłaca się trzymać język za zębami i nie wyjeżdżać komuś przed ryj ze swoją tożsamością, gdyż może się to skończyć raczej kiepsko.  Wszyscy więc znają go jako STEVE’a, chociaż osobiście wyznaje zasadę: ‘whatever, i tak pewnie zginę, zanim znów się spotkamy’.

Płeć: Mężczyzna. Widocznie jeszcze nie ucięli mu tego, co najcenniejsze.

Wiek: 34 na karku obawiał się, że doczeka znacznie krócej --> suprise madafaka

Orientacja: Heretyczny heteryk - zdarzały się wyjątki (kiedy, jak w wojsku, nic tylko chłopy na horyzoncie. Aż korniszonek usycha).

Zawód: najemnik/survivor

Miejsce zamieszkania: Zdecydowanie poza Miastem. Jako, że w Desperacji pobyt gdziekolwiek dłuższy niż 12 godzin (o ile nie jest to dobrze wyposażony bunkier z tytanowymi drzwiami) jest jawnym proszeniem się o śmierć,  mężczyzna nieustannie krąży po ruinach miasta w poszukiwaniu  schronienia. Czasem pozwoli sobie kimnąć w siedzibie organizacji, jednak za każdym razem ma to dziwne wrażenie, że po obudzeniu się czegoś mu ubędzie.

Organizacja: Popychadło Drug-onów. Idź po to, załatw tamto, nie umrzyj, bo cię wskrzesimy i ukatrupimy ponownie. Chciał swego czasu robić dla Dogsów, ale zobaczył jedną akcję Wilczura i mu przeszło.  

Rasa: A ludź. Takie to sobie chodzi i oddycha. Bezczelność jakaś.

Ranga/Stanowisko: Kontraktor. Tam gdzie klient nie daje rady, Steve zapierdziela i sporządza umowę (jak dotrze żywy, rzecz jasna).

Moce (/artefakty/technologia): Nope. Toż to puch marny, a nie Deadpool.

Umiejętności:

Kondycja – długoterminowy staż maratończyka w wyścigu o przetrwanie jednak robi swoje. Steve jest w stanie przebiec wiele setek metrów bez utraty tchu i dokuczliwej kolki, co powoduje, że jest cholernie dobrym  łącznikiem pomiędzy Drug-onami a resztą świata.

Medycyna – no, może nie w tak szerokim i profesjonalnym wymiarze. Kiedyś parał się pediatrią dziecięcą, który to zawód dał mu ogólne pojęcie o całym temacie oraz specjalistyczną wiedzę o jego wąskim zakresie. W konsekwencji jasnowłosy jest w stanie poradzić sobie z pomniejszymi obrażeniami fizycznymi oraz niektórymi chorobami. Nie zapraszałbym go jednak na salę operacyjną, gdyż w takim wypadku mężczyzna rozłoży ręce i, krótko mówiąc, będzie klops. Mimo wszystko jednak desperacka rzeczywistość nieustannie ubogaca go w kolejne doświadczenia, dzięki czemu Steve coraz lepiej odnajduje się w łataniu swoich współpracowników.

Uniwersalizm stosowany – jak powszechnie wiadomo, w Desperacji nie ma warunków na zakup gotowych produktów codziennego użytku, a i Dogsom zdarzy się czasem (zajebiście często) nie podzielić łapanymi w pośpiechu ochłapami z Miasta -3. Z tegoż względu Steve rozpracował cenną umiejętność robienia czegoś z niczego, począwszy od srajtaśmy z tekturowej rolki, na broni kończąc. W swoim otoczeniu potrafi zauważyć rzeczy, z któryś można zrobić użytek i umiejętnie nimi dysponuje. Jego plecak często zapełnia się najróżniejszymi gratami wszelakiej maści, aby potem, w jakiś przytulnym (ha, ha, ha) schronieniu podarować im drugie życie i, czy to zachować później do osobistego użytku, czy np.: sprzedać. Oczywiście takie przedmioty cechują się zazwyczaj trochę mniejszą trwałością i  efektywnością, niż gdyby nie stanowiły parodii swojego oryginalnego odpowiednika, ale i tak są o niebo lepsze, niż radzenie sobie gołymi rękami.

Obsługa broni strzeleckiej – posiada pistolet maszynowy PP2000 i umie się nim posługiwać. Cóż, poprzedni właściciel raczej nie będzie go już potrzebował, a skoro jeden najemników nauczył go, jak się odbezpiecza broń i pociąga za cyngiel, raczej nie trzeba się już obawiać o przypadkowy friendly fire z jego strony.

Czujny obserwator – z powodu nacisku ze strony rodziców próbował studiować 2 kierunki jednocześnie: pediatrię i  psychologię, z czego tego drugiego nie ukończył. Nie oznacza to jednak, iż nie zostało mu w głowie parę wykładów z tych lepszych, młodocianych lat, kiedy był tylko nieuświadomionym, przykładnym obywatelem Miasta-3. W konsekwencji jest wyczulony na takie rzeczy jak zmiana mimiki twarzy czy mowa ciała stojącego przed nim delikwenta, jest również dobry w rozczytywaniu ludzkich zachowań. Oczywiście żadna z niego wyrocznia i nie każdego będzie w stanie przejrzeć, jest jednak cholernie dobrym obserwatorem.


Słabości:

 Nie słyszy na prawe ucho - w wyniku wybuchu miny gdzieś na Czerwonej Pustyni błona bębenkowa pękła, uniemożliwiając tym samym wychwycenie dźwięków mających źródło w przestrzeni po prawej stronie Steve’a. Naturalną koleją rzeczy wyostrzył się natomiast słuch w lewym uchu mężczyzny, co częściowo rekompensuje jego połowiczne kalectwo.

Zwiększona łamliwość kości łokciowej prawej ręki - na przestrzeni całego życia Steve miał nieszczęście kilka razy złamać sobie rękę dokładnie w tym samym miejscu, co z każdym kolejnym razem zwiększało prawdopodobieństwo ponownego uszkodzenia kończyny.

Silna alergia na orzechy arachidowe – spożycie tych bakalii lub nawet otworzenie masła orzechowego w pobliżu Steve’a, spowoduje u niego wstrząs anafilaktyczny, którego objawy – obrzęk górnych dróg oddechowych oraz spadek ciśnienia tętniczego, mogą doprowadzić do śmierci blondyna.

Wygląd zewnętrzny: Całe 184 cm wzrostu oraz 76 kg wagi. Dość pociągła, raczej trójkątna twarz, nosząca znamiona dziecięcej pucułowatości, którą wraz z wiekiem uzupełniono właściwymi dorosłemu mężczyźnie kantami i wklęsłościami. W kącikach oczu można zauważyć cienie delikatnej siateczki zmarszczek, podobnie jak bruzdę pomiędzy łukami brwi - namacalne świadectwo przeżytego stresu oraz nieustającej konsternacji. Same źrenice mają niezbyt imponujący, stalowoniebieski kolor, zupełnie jak wznoszące się nad zrujnowaną Desperacją niebo. Niedługie, lekko zapuszczone włosy, z przodu ledwo sięgają linii szczęki mężczyzny, od tyłu natomiast zapuszczając się o wiele dalej, aż na kark. Wydają się być równie spłowiałe co wierzchnie odzienie Steve’a, a przy choćby najmniejszej mżawce przybierają postać poskręcanych macek jakiejś frywolnej kałamarnicy, skutecznie ograniczając pole widzenia blondyna. Można powiedzieć, iż na pierwszy rzut oka jego rysy twarzy wydają się być ponadprzeciętnie regularne, główne za przyczyną wyjątkowo kształtnego, garbatego nosa. Z bliska jednak doszukać się można wielu niedoskonałości, takich jak minimalne nierówne (często „rozczochrane”) brwi, niewielka blizna po lewej stronie szczęki czy też wyraźnie podkrążone, emanujące zmęczeniem oczy. W miejscu tuż pod lewym uchem znajdują się natomiast dwa charakterystyczne, ciemnobrązowe pieprzyki, których wyjątkowość polega na zmianie natężenia barwy, w zależności od ilości padającego na nie światła słonecznego. Tą samą cechą charakteryzuje się mnogość piegów na ramionach jasnowłosego, które zanikły już niemal całkowicie pod przykryciem nigdy nie zdejmowanego odzienia.
  Postura mężczyzny nie wydaje się być szczególnie godna podziwu, zwłaszcza biorąc pod uwagę jego wagę. Można jednak zauważyć, iż ciało niebieskookiego, nawet jeśli nie może się pochwalić wyjątkowo okazałą tężyzną fizyczną, jest wyraźnie rozwinięte pod względem szybkości oraz zwinności, dlatego też pod jasną, lekko brzoskwiniową skórą można się dopatrzeć twardych, konsekwentnie wypracowanych mięśni. Czy to oznacza, iż Steve jest niedocenionym atletą, który potrafi wdrapać się na piętrowy budynek i nawet się nie spocić? Wątpliwe. Bardziej prawdopodobne, że będzie w stanie spierdzielać przed Wymordowanym z prędkością Świadka Jechowego polującego na nową ofiarę, tudzież opierdolić kogoś z żarcia, zanim ten zda sobie sprawę z faktu, iż ktoś mógł być na tyle bezczelny.  
  Z powodu genetyki oraz panującego na desperackich równinach głodu, ciało Steve’a jest charakterystyczne również pod względem wyrazistości kośćca. W jego anatomii można wyodrębnić wyraźnie odcinającą się linię szczęki, a także kości nadgarstków i kostek, obojczyki, łopatki, jak również stawy łokciowe, kolanowe oraz palców. Jego kończyny są odrobinę dłuższe niż u przeciętnego człowieka, a cała ta jego figura tyczki, tudzież kija od miotły powoduje, iż znany jest pod terminem dryblasa.
Wszystkie te rzeczy jednak są niedostępne dla oka przypadkowego przechodnia, gdyż jasnowłosy wychodzi na ulicę jedynie pod osłoną szczelnie zakrywającego ciało odzienia oraz nieodłącznej maski gazowej, pozwalającej się jedynie domyślać prawdziwego wyglądu Steve’a. Tak właściwie, to większość ludzi kojarzy go właśnie jako gadającą maskę gazową, niż skrywającego się za nią człeka, co pozwala mężczyźnie na zachowanie błogosławionej anonimowości.
  Jeśli zaś chodzi o outfit, niebieskooki nie przedstawia sobą jakichś specjalnych wymagań (nie, żeby w Desperacji miał okazję je kiedykolwiek zaspokoić). Ot, zwykła wiatrówka barwy spłowiałego brązu (a może pomarańczu, nigdy nie był do końca pewien), stanowiąca, oprócz beżowo-nijakich traperów, jedyną niezmienną część jego garderoby. Dalej idą jakieś spodnie (zazwyczaj pocerowane), jakieś bluzy i podkoszulki i jakieś, jeśli niebiosa okażą się wyjątkowo łaskawe, majtki. Jego najcenniejszą zdobyczą w kontekście ubrań jest wyblakła czarna koszulka z grafiką przedstawiającą członków zespołu AC/DC.


Charakter: Jako młody zdolny, cieszący się udogodnieniami płynącymi mieszkania w Mieście-3, był wyjątkowo uporządkowanym i solidnym człowiekiem. Każdy dzień zdawał się mieć dokładnie zaplanowany, nie było w nim miejsca na szaleństwa czy nawet odstępstwa od wcześniej ustalonego schematu. Dom-szkoła-dom. Dom-wykład-wykład-dom. Dom-praca-dom. Nie miał szczególnych wymagań w stosunku do kobiet, ani w ogóle jakiejkolwiek dziedziny życia. Nie oznaczało to jednak, iż nie posiadał zawieszonej gdzieś u góry poprzeczki, jego egzystencja polegała właśnie na wypracowywaniu kolejnych norm, jakie sobie narzucał, a poniżej których nigdy nie schodził. Nie miał zbyt wielu przyjaciół, ale też nie trzymał się z boku. Zawierał wiele bliskich relacji, które jednak nigdy nie wiązały się z głębszymi uczuciami. Ponadprzeciętny student i pracownik, towarzyski i nawet przystojny, z reguły taktowny i nie wywołujący konfliktów. Szarak z dobrym pochodzeniem i sytuacją finansową. Przełom nastąpił w momencie, w którym Adalbrecht znalazł się poza murami swojej plastikowej utopii, z oczywistych powodów bez możliwości powrotu. Miał wtedy wrażenie, jakby grunt usunął mu się spod stóp i wszystko, co do tej pory osiągnął i co stanowiło o nim, runęło wraz ze zdradzieckim podłożem, zostawiając Brytyjczyka sam na sam ze sobą. Nieważne, czy nazwać to katharsis, czy tabula rasa. Fakt faktem, iż jego mentalność oczyściła się wtedy ze wszelkich niepotrzebnych zanieczyszczeń i naleciałości, pozostawiając jedynie niezmącone uczucie obcości, strachu i desperackiej chęci przetrwania. Jego charakter nareszcie miał szansę ukształtować się na nowo, zamieniając go odtąd w innego, tym razem realnego człowieka.
I tak oto poznajemy Steve’a.
Człowiek ten może być rozczytywany na tyle, na ile pozwala na to ton głosu oraz ledwo widoczne zza szkieł maski gazowej spojrzenie mężczyzny. Z pozoru wygląda na gościa, który wszystko robi na yolo i niczym specjalnie się nie przejmuje. Zagorzały zwolennik czarnego humoru - bo jaki jest sens płakać nad kolejną zdeptaną mrówką, jak można ją po prostu podźgać patykiem i pójść dalej? Nie zrozumcie mnie źle, Steve nie jest istotą, która na potrzeby nieciekawej codzienności wyzbyła się wszelkiej empatii i od tego momentu gra zimnego skurwysyna bez krztyny skrupułów. Jego przypadek można porównać do ukochanej platformówki z dzieciństwa, w której po milionie skujek przestają nas ruszać ukryte zapadnie czy latające bossy o wyglądzie przerośniętego Kromstaka. Nawet śmierć ulubionego bohatera spływa po nas jak po kaczce, a każdy kolejny level przechodzimy za pomocą znanej nam już na pamięć sekwencji klawiszy. Jednym słowem, jest to typ człowieka, który po osiągnięciu dna pokopał sobie jeszcze szpadelkiem, aby następnie uwić sobie przytulne gniazdko i przyczaić się niczym mrówkolew za zdobyczą. Jego sposobem na przezwyciężenie panującego wokół odoru śmierci i rozkładu jest postrzeganie go jako nieodłącznego elementu życia – ot, zamknięte koło łańcucha pokarmowego, którego podstawowym i najbardziej oczywistym założeniem jest, że kiedyś przyjdzie kolej na niego. Nie ma w tym nic zaskakującego. Nie ma w tym nic bluźnierczego. W ten sposób odda to, co kiedyś pożyczył od swoich rodziców i matki natury, a głupi i w gruncie rzeczy płytki strach przed śmiercią jedynie paraliżuje go i wzbrania przed podjęciem kolejnej czynności przedłużającej jego egzystencję. Czy to oznacza, iż absolutnie się go wyzbył? Jasne że nie. Nadal budzi się nocami drżący i  zlany zimnym potem, zastygły w niemym przerażeniu z przeświadczeniem, że tuż za rogiem czai się bestia, gotowa w jednej chwili zakończyć jego marny żywot. Mimo wszystko jednak jest w stanie funkcjonować na co dzień bez większych problemów, nie licząc spierdzielania przed Wymordowanymi i usiłowania, aby nie stać się jednym z nich. Jego charakterystycznymi cechami również są: upór i wyrachowanie w przypadku zlecenia czy zagrożenia, pozorna nieumiejętność dostosowania się do danej sytuacji, wyjątkowe opanowanie w przypadku sytuacji ekstremalnych oraz rechoczący żabi śmiech podczas wyjątkowo dającej się we znaki głupawki.


Historia: Młody Adalbrecht od początku swojego istnienia był silnie uzależniony od wpływu rodziców. Było to powodowane faktem, iż zarówno matka, jak i ojciec, byli szczęśliwymi posiadaczami bardzo silnych i wybuchowych osobowości. Pani Samsiell – arogancka, pewna siebie kobieta, która zawsze dostawała to, czego chciała. Pracowała jako inżynier w organizacji S.SPEC, specjalizując się w konstruowaniu nowoczesnej broni oraz wyposażenia dla wojska. Pan Samsiell – mrukliwy i egocentryczny choleryk, wiecznie przyklejony do panelu osobistego hologramu wyświetlającego najświeższe wyniki notowań na giełdzie. Biznesmen, wizjoner i inwestor, sponsorował budowę jednego ze szpitali i kilku szkół. Oboje małżonkowie dali swoim dwóm synom porządne wykształcenie i ogromne możliwości rozwoju. Ten starszy – genialny debiutant w dziedzinie informatyki i młodszy – trochę rozmarzony, ale mający zadatki na świetnego lekarza. Sam Albert (tak go czasem nazywali rówieśnicy, ot, dla sprostowania) długo poszukiwał sensu swojego istnienia i roli, jakiej miał się podjąć w społeczeństwie. Wiecznie pod presją rodziców i w cieniu wielkości genialnego brata. Nie, nie był wkurzony czy nieszczęśliwy, wiedział, iż jego najbliżsi troszczyli się o jego byt i samopoczucie i że prędzej daliby się posiekać na plasterki niż pozwolić, aby coś mu się stało. Mimo wszystko, brakowało mu poczucia własnej tożsamości i, bez przerwy trącany sprzecznymi aluzjami, w przerwach pomiędzy poklepywaniem po ramieniu i znaczącymi spojrzeniami, bezpowrotnie utracił możliwość ukształtowania własnej osobowości. Powoli i konsekwentnie, w jego umyśle zaczęła się formować apatia, coraz częściej kłócił się z rodzicami, zerwał kontakt ze swoim bratem, zamiast na patologię kryminalną poszedł na niezbyt wymagającą pediatrię z równolegle idącą psychologią. Ukończył studia (te pierwsze), tygodnie mijały i młody Albert niemal modlił się o coś, co wytrąciłoby go z osaczającej go rutyny i naprowadził jego godne pożałowania, zwyczajne życie na nowy tor. Skąd mógł przecież wiedzieć, iż przewrotna fortuna była akurat znudzona rozgrywaną z losem partyjką warcabów i postanowiła spełnić jego nędzne życzenie?
 To był jakiś dzieciak, przynajmniej wyglądał na takiego w tej swojej bluzie z króliczymi uszami i trampkami rozwiązanymi sznurówkami. Teraz wiedział, że to był Kundel, jeden z tych cholernych, żółtkowych bandanek, ale wtedy był to po prostu wkurwiający, mały gówniarz. Czaił się jakoś, rozglądał na obie strony, przestępował z nogi na nogę. Co dziwne, w tej okolicy nie było absolutnie niczego i nikogo, ot pola, łąki i parę budynków przemysłowych oraz spichlerzy. Kogokolwiek to dziecko się obawiało, zdawało się być strasznie przejęte i przestraszone. Idiota. Pediatra dziecięcy i od razu mu się zdaje, że dzieciakowi się coś dzieje. O naiwny.
- Hej, młody. Co ci, źle się czujesz?
W oczach chłopaka widać przestrach i jakąś taką wrogość, jakąś ciemność, której Albert nigdy wcześniej nie widział u żadnego ze znanych mu ludzi. Wyobcowanie. Dzikość. A potem… Coś jakby cień złośliwości, dziecinnej przekory.
Chłopak wydał z siebie dziwny dźwięk i zjawili się tamci. Czwórka, może piątka obszarpanych dziwolągów, jakich mężczyzna nigdy przedtem nie widział.
- Miało nie być nikogo… Co ten dureń sobie myśli, przypierdolę mu jak tylko go zobaczę.
- Widział. Trzeba uciszyć. Zabić.
- To zabijaj. Ja nie mam czasu, idę po towar. To tylko zwykły cywil.
Grupa powoli zbliżała się do jasnowłosego, a on miał dziwne wrażenie, że wystarczyłby najmniejszy ruch z ich strony, ledwo spojrzenie, aby natychmiast legł u ich stóp. Martwy.
Uciekać? Było ich pięciu, w dodatku wyglądali dziwnie, jakby trawiła ich choroba albo jakaś mutacja przebiegała w ich organizmie, nie mógł być pewien. Wystarczył jednak kontakt wzrokowy aby uświadczyć go w przekonaniu, iż nie zdąży się nawet odwrócić. Panika. Strach. Paraliż.
Nie miał gdzie uciec.
Usłyszał huk, a dziwoląg stojący po lego lewej zachwiał się i upadł, wrzeszcząc wniebogłosy. Za tym wystrzałem odezwały się inne, rażąc otaczające go potwory pociskami dużego kalibru, rozrywające na jego oczach tkankę i narządy wewnętrzne, widział też krew, tyle krwi.
Przez chwilę nawet myślał, że był uratowany. Potem jednak jeden z mundurów S.SPEC odwrócił się w jego stronę, a kula świsnęła tuż obok jego głowy, pozostawiając spopielały, emanujący bólem ślad na szczęce. Chyba tylko cudem tamten spudłował. Nie wiele myśląc rzucił się do ucieczki, dokładnie w tym samym kierunku, w którym pobiegły niedobitki żółtych. Były jakieś rury i podziemne korytarze, odgłosy strzałów w oddali i ten przemożny strach, że zmierza w kierunku, z którego nie będzie mógł potem wrócić. Wyodrębniły się nowe zapachy, brud, zgnilizna i rozkoszny rozkład, a także metaliczny swąd rdzewiejącego żelastwa. Były hałasy, była ciemność, były rezonujące odgłosy kroków i szaleńczego biegu. Aż tu nagle, ni stąd ni zowąd, zawirowała przed nim oślepiająca jasność.
Był na zewnątrz. Na. Zewnątrz. Nie w Mieście. Po drugiej stronie. Poza. Murem.
Chyba chciało mu się płakać.
Powoli osunął się na kolana  i próbował złapać oddech, walcząc z beznadzieją i wstrząsającymi całym ciałem drgawkami. Nie dane mu jednak było spokojne użalanie się nad sobą, gdyż kątem oka zauważył ruch w jego stronę. Pojawili się tamci. Żółci. Byli teraz zupełnie inni niż wcześniej, tak jakby oddychając innym powietrzem z powrotem odzyskali właściwą sobie formę i kształt. Przynależność, którą Albert właśnie utracił.
Zamknął oczy w oczekiwaniu na…
Na co? Na śmierć?
O nie. Nie chciał umierać. On nie chciał umierać. On…
- To co, zabijemy go teraz? Przez niego cały plan trafił szlag.
- Po co? Dla cholernej satysfakcji? I tak nie przeżyje.
- Może go po prostu zostawmy?
- Lepiej zabić. Zawsze to o jednego nieudacznika mniej.
- Ej, cisza tam.
Czyjeś kroki, cień padający na jego roztrzęsione ciało. Szuranie. Odgłos upadającego przedmiotu. I jeszcze kilku. Cisza.
- Hej, młody.
Ton głosu kazał mu podnieść oczy na osobę przed nim. Czekał.
- Masz. Może ci się kiedyś przydać.
Spojrzał w dół. Maska gazowa,  jakaś rzecz w folii aluminiowej. Butelka z wodą.
- Zwykle nie dzielę się swoimi zdobyczami, ale dla ciebie zrobię wyjątek. Pewnie i tak nie przeżyjesz najbliższych trzech dni, więc po prostu cię znajdę i wezmę te rzeczy z powrotem.
Nieznajomy pochylił się nad nim, jego oczy wwiercały się w źrenice Alberta, w jego czaszkę i mózg. W jego duszę. Wiedział, ze zapamięta ten wzrok do końca życia.
- Witaj w Desperacji.


Dodatkowe:

✕ Posiada papugę Kakadu o wdzięcznym imieniu Alphonse. Wredne to to takie i niepoczytalne, w dodatku przejawia niepokojące skłonności do pochłaniania wszelakiego rodzaju mięsa. Wygląd: klik

✕ Fragment palca serdecznego jego lewej ręki został odcięty, pozbawiając go jednego stawu, a tym samym ukrócając o jedną trzecią długości.

✕ Znajomość japońskiego i angielskiego – to drugie pod naciskiem rodziców. Oboma językami posługuje się płynnie i bez przeszkód.

✕ Zdarza mu się eksperymentować z substancjami halucynogennymi. Z rzadka nosi przy sobie woreczek czy dwa wypełnione podejrzanymi suszkami nieznanego pochodzenia. Podkreśla jednak, że nie jest uzależniony, a sporadyczne odjazdy argumentuje potrzebą nowych doświadczeń i poznawania niedostępnych dotąd sfer podświadomości.

✕ Ma cholernie specyficzne poczucie humoru, z tegoż powodu nie zawsze można ocenić, czy daną rzecz mówi na poważnie, czy żartuje. Nieraz z resztą dostał za to w mordę.

✕ Wykazuje hobbystyczne zainteresowanie horoskopem. Ni chuja w niego nie wierzy, jednak potrafi z nudów wyrecytować komuś jego zodiakową prognozę na najbliższy tydzień. Którą, rzecz jasna, wymyśla on sam.

✕ W przeszłości był nałogowym palaczem. Niespieszno mu jednak do odnowienia nałogu, gdyż przez większość czasu ma założoną an ryj maskę gazową.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

kiedy, jak w wojsku, nic tylko chłopy na horyzoncie. Aż korniszonek usycha

LEŻĘ xDDD

Rany, jaka świetna karta <3 Uwielbiam Twój styl pisania. Chcę tą postać. Chcę go. Chcę go tu i teraz. Oddam Ci wszystkie moje postacie, ale chcę go. Relacja, fabuła, wszystko. |:

Akcept, oczywiście i myśl już nad relacją! |:
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach