Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 9 z 17 Previous  1 ... 6 ... 8, 9, 10 ... 13 ... 17  Next

Go down

Pisanie 26.03.14 12:43  •  Personal hell {dom Ryana}. - Page 9 Empty Re: Personal hell {dom Ryana}.
Byłby znacznie bardziej użyteczny, gdyby jednak zdecydował się na dostarczenie mu ciekawszej rozrywki, która nie ograniczałaby się tylko do – czasem komicznego – stawiania się, prychania, warczenia i odmawiania posłuszeństwa. Gdyby Ryan otwarcie o tym napomknął, nie byłby sobą, więc w tej sytuacji po prostu wolał zachować milczenie. Ponadto żaden mięsień na jego twarzy nie drgnął, co było równoznaczne z tym, że nie wykazywał nawet krztyny przejęcia tym mało znaczącym faktem. Ailen nie był jedynym i najprawdopodobniej nigdy nie miał się nim stać. Nie był też kimś, na kogo szarooki miał tak wielką ochotę, że na sam widok nie mógł pozbyć się przyjemnego mrowienia w podbrzuszu. Istniała gdzieś niewidzialna granica, która trzymała pożądliwe odruchy na krótkiej i stabilnej smyczy, ale zawsze mógł ją przekroczyć, bo to do niego należała decyzja odpięcia jej; jeżeli nie chciał tego robić, po prostu tego nie robił. Utrata człowieczeństwa wiązała się z utratą niezależnych od woli odruchów, które zadziwiająco łatwo było mu okiełznać, ale – co ważniejsze – był najzwyczajniej w świecie dość wymagający, a zabawa bez zaangażowania to żadna zabawa.
Jak uważasz. ― Jego wypowiedzi zaakompaniowało przeciągłe ziewnięcie, którego brzmienie częściowo zostało stłumione przez rękę, której wierzchem zasłonił usta. Nie tylko Kurt był zmęczony tym dniem, choć bez wątpienia miał więcej okazji ku temu, by w spokoju się wyspać, w przeciwieństwie do Grimshaw'a. To miała być tylko kolejna noc z serii tych bezsennych, podczas których czas ciągnął się leniwie, gdy próbowało się na chwilę odpłynąć. I jak w tych warunkach miał jeszcze zawracać sobie głowę tym, że Sullivan'owi nie pasowała rola chłopca do towarzystwa? Nic z tego.
„Chyba jestem trochę tym masochistą, skoro Ci służę.”
Zabawne.
Byłoby w tym trochę prawdy, gdyby nie to, że robił to, bo nie miał wyjścia. Właśnie to ratowało go przed opinią słabeusza, ale tylko pod tym jednym względem. Wystarczyło spojrzeć na niego w tym zmarniałym wydaniu, by stwierdzić, że uosobieniem siły na pewno nie był. Gdyby nie ingerencja szatyna na pewno długo nie pożyłby na tym świecie. Nie został hojnie obdarzony u progu swojej nowej egzystencji, ale zmarnowanie drugiej szansy tak łatwo zdawało się być po prostu niedopuszczalne. Powinien choć trochę pokazać, że w ogóle na nią zasłużył, by świat nie składał się wyłącznie z jęczących ofiar losu, tchórzliwych ludzi, którzy całe swoje życie zamierzali spędzić w klatce – oczywiście, nie do końca szczelnych – murów oraz zwierząt i zezwierzęconych dawniej-ludzi, z niewielką szczyptą jednostek, które zachowały zdrowy rozsądek, ale ich ilość nie imała się całej reszty, więc ich wpływ na resztę świata był znikomy. Nikt nie był pozbawiony słabości, a ich słabością była mniejszość liczebna i niezbyt ambitne otoczenie. Tak już musiało być.
Postanowił przemilczeć uwagę czarnowłosego. Wbrew pozorom był całkiem niezły w zachowywaniu komentarzy dla siebie, chociaż zdolności oratorskich też nie mógł się powstydzić, jednak nie każdy zasługiwał na to, by się o nich dowiedzieć. Im szczuplejszy był cudzy zakres wiedzy na jego temat, tym wygodniej funkcjonowało mu się w społeczeństwie, z którym niestety musiał stykać się na co dzień.
Po prostu nikt jeszcze do tego nie doszedł ― mruknął. To było jak zielone światło dla podejmowania prób zwyciężenia z nim i jego kurewsko trudnym usposobieniem, ale prawda była taka, że „nikt” w tym wypadku było kolosalnie szerokim pojęciem, o czym służący przekonał się za chwilę, gdy Jay już bardziej znużonym tonem dodał: ― Nawet ja. ― To tak, jakby jakakolwiek cząstka samego siebie mogła być nieznana. Właściwie, gdy nie doświadczyło się czegoś, trudno było określić, jak zachowałoby się w danej sytuacji. On nie trafił jeszcze na osobę, która zgniotłaby go psychicznie i pozbawiła języka w gębie; zwróciłaby jego poglądy na zupełnie inny tor, choć po swoim własnym stąpał twardo. Po prostu nie. I nie wyobrażał sobie siebie w roli kogoś, kto przytakuje posłusznie jakiejś teorii, której przed momentem był przeciwny.
„Miałbyś mniej problemów, gdybym umarł.”
To był błąd.
Mężczyzna otworzył oczy i spojrzał na chłopaka, wcale nie kryjąc się z tym, że ma go za kompletnego idiotę. Jego usta ściągnęły się na chwilę w wąską linię, zdradzając zdegustowanie, o który przyprawiły go słowa Ailena. Jakby tego było mało – w jego tęczówka zalśniło lekkie zniecierpliwienie i poirytowanie. Chłopak był tak banalny w swoim toku rozumowania, że aż robiło mu się niedobrze. Zbyt często słyszało się podobne słowa.
Ty za to nie miałbyś ich już wcale, a teraz masz ich znacznie więcej. Przez kilka tygodni nie będziesz mógł ruszać ręką, przez kilka następnych dni będziesz obolały, a teraz jest ci zimno, jesteś głodny, ale nie możesz nic zjeść. Dlaczego miałbym ci tego oszczędzić? ― powaga, w którą ubrał swoją wypowiedź, nadała jej szczerego wydźwięku. Jakby naprawdę chciał, żeby Kot cierpiał jeszcze bardziej, niż wtedy, gdy obrywał jakimś tępym przedmiotem za cenę zdobytego jedzenia i ubrań. Może właśnie tak było? Nie powstrzymał zrezygnowanego westchnienia, chociaż nie wydawał się być przygnębiony idiotyzmem młodszego wymordowanego, choć była to jedna z tych sytuacji, w których nie wiadomo było, czy śmiać się czy płakać. Gdy nie potrafiło się nic z tych rzeczy, bezpieczniej było przyjąć neutralne nastawienie. ― Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, jak żałośnie to brzmiało. Już jesteś martwy, Ai. I to właśnie ty, marudny i niewdzięczny sługa, chcesz mi wszystko ułatwiać, chociaż zapewne marzysz o tym, żeby poderżnąć mi gardło. A może liczysz na to, że powiem coś, co w takich chwilach chciałoby się usłyszeć? Że jednak byłoby mi szkoda, gdybyś zniknął? Nie. Po prostu lubię robić ci na przekór, żebyś przekonał się, jak wiele rzeczy może jeszcze skopać ci to miękkie dupsko. ― Wzruszył barkami i zamilkł, gdy rozległo się głuche trzaskanie na dachu. Mimowolnie zadarł głowę i spojrzał na sufit, po którym tańczyły liche cienie płomienia lampy naftowej. Deszcz? Zmarszczył nos, bynajmniej nie spodziewając się aż tak nagłej zmiany pogody, aczkolwiek oznaczało to, że wkrótce miało zrobić się nieco cieplej.
Chyba.

Pierdolę. Nie mam weny.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.03.14 19:42  •  Personal hell {dom Ryana}. - Page 9 Empty Re: Personal hell {dom Ryana}.
Naprawdę, trzeba mieć zajebiste szczęście, żeby złapała cię ulewa na środku jebanego pustkowia. Akurat wtedy, gdy chciałeś sobie zrobić spacerek. Właściwie po co mu spacerki? W takie rzeczy bawią się dzieci i przeromantyzowane panny. Dobra, to nie był spacerek. Właśnie wracał do siedziby organizacji. Skądś, nieważne skąd. To nie powinno nikogo obchodzić. A w DOGS miał sprawy do załatwienia, bo jednak jeszcze zaliczał się do świeżego mięsa i słabo orientował. Kto wie, może podpytałby kogoś o co w ogóle chodzi i jak przedstawia się sytuacja? Oczywiście, licząc na to, że nie dostanie od razu w pysk albo nie zostanie najzwyczajniej w świecie zlany. Nie chciał się z nikim kłócić na starcie, ale przecież nic nie poradzi na to, że zazwyczaj otacza go banda idiotów. Zastanawiało go też coś innego. Miał wrażenie, że minął się tam ze swoim rodzonym bratem. Właściwie to był tego prawie pewien. Tej niezmiennej mordy nie da się zapomnieć. Nawet wtedy zawołał do niego, ale został olany. Nic nadzwyczajnego, to bardzo w stylu jego braciszka. Rozmyślenia na ten temat męczyły go przez jakiś czas, ale ostatecznie zapomniał. Może mu się przewidziało... Albo Ryan miał diabelskiego klona, który wykonywał za niego brudną robotę, gdy jego oryginał rżnął dziewice. Różnie to bywa.
Gdzieś w połowie drogi dopadł go ten cholerny deszcz, o którym była mowa na początku. Najpierw wydał mu się normalny, ale szybko dostrzegł różnicę. Okolicę spowiła ciemność, a zaraz po niej czerwień. Niebo krwawiło. Przystanął na moment i spojrzał na swoje dłonie. W garściach zbierała się ciecz, przypominająca posokę. Zdecydowanie nie spodobało mu się to. Ruszył dalej, a jego priorytety się zmieniły. Teraz nie chciał trafić do siedziby, a znaleźć jakiekolwiek schronienie przed tym upiornym deszczem.
Blond kosmyki zdążyły przesiąknąć szkarłatem zanim dojrzał majaczącą w oddali budowlę. Wyglądało na jakąś ruderę. Okna zabite, ściany obdarte. Na pewno nikt tu nie mieszka, a szkoda, bo to przecież doskonałe schronienie. Podszedł bliżej i przyjrzał się otoczeniu. Ani żywej duszy, a w środku nie dostrzegł żadnego światła. Raczej nikt się nie obrazi, jeśli wejdzie bez pytania. A nawet jeśli, to miał to głęboko w dupie. Przemoczony dopadł do drzwi, które otworzył zamaszystym ruchem. Jego fioletowe ślepia najpierw wychwyciły jakiś blask, a chwilę później dwie postacie nim oświetlone. Zatrzymał się w progu, studiując sytuację. Mniejszego nie poznał, ale tego większego już tak. Niby powinien się ucieszyć, ale zamiast tego na jego twarzy wymalowało się coś na kształt zadowolenia. Z siebie, rzecz jasna. Triumfalnie uniósł głowę i z trzaskiem zamknął za sobą drzwi.
- Wiedziałem, że to byłeś ty, cholera jasna! - wykrzyknął, idąc dalej w głąb pomieszczenia, które przypominało salon. No, bogato to tu nie mieli. - Cóż za niespodziewane spotkanie, bracie. Myślałem, że już dawno wyzionąłeś ducha w jakimś ciemnym kącie i totalnej samotności.
Samozachwyt tym, że jego przekonanie jednak było trafne szybko minął. Na lico chłopaka wkradł się grymas - dla odmiany - niezadowolenia. Zlustrował karła, siedzącego obok jego brata. Karła, bo w porównaniu do rodzeństwa był dość mały, a Evan nie patyczkuje się z innymi, aby ich nie urazić. Nie czekając na jakąkolwiek reakcję, podszedł bliżej nich, choć zachował rozsądny dystans. Powiedzmy sobie szczerze, może i mieszkał ileś tam lat razem z bratem, ale nie wiedział o nim nic. Jedynie tyle, że miał swoje powody, aby zachowywać się tak, a nie inaczej. Tymczasem podczas tego wzruszającego spotkania rodzinnego do głowy nie przyszło mu nic, o co mógłby go spytać. Jakie filmy lubi? Czy może polecić jakąś książkę? Bitch please, w tych czasach już dawno zapomniano czym są książki. No, przynajmniej w tej części świata.
- Wieki cię nie widziałem! - dodał, jak zwykle, dość sarkastycznie. I nie widzieli się dokładnie dziesięć wieków. Tak mniej więcej. - Jestem pewien, że masz mi dużo do opowiedzenia. Also... - zwrócił się do osobnika z limem pod okiem. - Dude, jesteś cholernie niski.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.03.14 22:07  •  Personal hell {dom Ryana}. - Page 9 Empty Re: Personal hell {dom Ryana}.
Personal hell {dom Ryana}. - Page 9 GbylG Przeniósł nieco znudzone spojrzenie na Ryana, widząc jak ten przy nim ziewa, kulturalnie zasłaniając usta wierzchem dłoni. To przypomniało mu, jak bardzo on sam jest w tej chwili zmęczony, a miał zdecydowanie większe prawo do tego uczucia, niż jego pan. Został dzisiaj nieźle poturbowany, trochę upokorzony i mocno zdezorientowany. W końcu nie każdy dzień wygląda tak, jak ten dzisiejszy. Nie na co dzień zostaje poobijany, okradziony, uratowany, pocałowany i rozkosznie pogryziony po szyi. Taka mieszanka wybuchowa z łatwością potrafiła wykończyć kogoś takiego jak Ailen. Nie był typem zbyt wytrzymałym, co zresztą widać na pierwszy rzut oka – a już wybitnie w chwili obecnej – więc oczywiście, że taki ciąg wydarzeń znacznie go osłabił. Sam niemal natychmiast zaraził się od Ryana i zaraz po nim rozdziawił buzię, przez krótką chwilę eksponując rząd całkiem pokaźnych, kocich ząbków, zanim uniemożliwił wpatrywanie się w nie, równie kulturalnie co pan, zasłaniając się ręką. I byłby poszedł już spać, gdyby nie to, że sam nie pozwalał, aby rozmowa z Grimshaw’em dobiegła końca. Jego błąd? Być może, ale w chwili obecnej nie wygląda na jakoś szczególnie przejętego każdym słowem Jay’a.
Personal hell {dom Ryana}. - Page 9 GbylGWięc kiedyś Cię orżnę. Choćby to miała być gra w kamień, papier i nożyce. – burknął pod nosem, wyobrażając sobie chwilę, w której byłoby mu dane być choć na chwilę ponad panem. Niby już dawno pogodził się z faktem, że sam w sobie raczej nie jest typem, który budzi powszechną grozę i podporządkowuje sobie innych, ale taka perspektywa jest całkiem kusząca. – Dla samej satysfakcji. – dopełnił swoją wypowiedź, jasno informując pana, że takie lekkie zdanie było głupie, bo miało takie być. Oczywiście jego każdy dzień nie był napędzany myślą „Ha! Dzisiaj na pewno uda mi się wygrać z tym dupkiem Ryanem!”. Kot w ogóle zabrał teraz głos, by jakoś podtrzymać to bezsensowne gawędzenie. Prawda była taka, że robiło mu się cieplej gdy się wypowiadał, a takie nic nieznaczące tematy można przecież wałkować w nieskończoność. Patrz, znowu wykorzystuje szarookiego jako źródło ciepła, choć teraz w bardziej pośredni sposób.
Personal hell {dom Ryana}. - Page 9 GbylG Z lekkim znudzeniem wysłuchiwał wywodów Dobermana, nie wiedząc czy to po prostu senność tak na niego działa czy to, że w gruncie rzeczy spodziewał się po Ryanie czegoś w mniej więcej takim stylu. Przecież nie potarmosiłby go po głowie, mówiąc, że dobrze jest znowu go widzieć. Owszem, może i rozumowanie Ailena było trochę głupie w tym momencie, bo na dobrą sprawę w ogóle nie powinien wyskakiwać z czymś takim, ale… trudno. Przynajmniej właściciel trochę się nagada, a Kurt zacznie na nowo przyzwyczajać się do jego skurwielowatej natury.
Personal hell {dom Ryana}. - Page 9 GbylGWidzę, że w pakiecie dawanych przez Ciebie rozrywek nie ma tylko całusów i pieszczot, ale też podkładanie kłód pod nogi i robienie na przekór. – westchnął zadzierając delikatnie łeb do tyłu, tak, aby oprzeć tył głowy o ścianę. Zimno powoli ustępowało senności, ale choć pomalutku uczył się wypowiadać zdania bez zająknięć to i tak zdarzało się kilka przerw w zdaniu. Pukanie krwawego deszczu o szybę zostało przez niego po prostu zignorowane. Po co mu teraz interesować się czymś takim jak pogoda? Nie zwracał szczególnej uwagi na to, co się dookoła dzieje i było mu z tym całkiem dobrze. Zamknął na chwilę oczy, poprawiając zdrową ręką koc, którym był przysłonięty i zaczął czekać na pociąg, który miał go zawieźć prosto do Krainy Snów. Szkoda tylko, że pojawił się terrorysta, który postanowił wyjebać pojazd z torów, skutecznie zmuszając Kota do nieprzyjemnego powrotu do rzeczywistości.
Personal hell {dom Ryana}. - Page 9 GbylG Zlustrował przybyłego pięknisia zaskoczonym, ale też niebezpiecznym spojrzeniem, jasno sygnalizując mu, że jego obecność w ogóle nie jest akceptowalna przez Ailena. Gdyby tylko nie był tak zesztywniały, na pewno sięgnąłby po nożyk sprężynowy, który trzyma w kieszeni i stanął w pozycji gotowości do walki.. lub ucieczki. Nawet teraz spróbował jakoś się wyprostować i odruchowo powędrował lewą ręką pod koc, szukając drżącą łapą swojej nędznej broni. Zaraz jednak zdał sobie sprawę, że jest to bezcelowe, więc oddał się obserwacji sytuacji, bo niestety tylko to mu w danej chwili pozostało. Przybysz był całkiem przystojny. Ładna buzia, cudne, blond kłaki, które szpeciły tylko krwiście czerwone smugi, szczupłe ciało, całkiem zadbane ubranie i całkiem rzadki kolor oczu, który choć nie był niczym nadzwyczajnym dla Wymordowanych, to i tak wprowadzał w jako taki zachwyt. Chłopak był po porostu śliczny, a takiej ładnej buziuchny nie można powitać w sposób inny, niż…
Personal hell {dom Ryana}. - Page 9 GbylG Co to za pedał? – rzucił do Ryana ani na chwilę nie spuszczając wzroku z chłopaka. – Kolejny podnóżek? - może i powinien kojarzyć go z organizacji, ale na ogół nie zawraca sobie dupy nowymi nabytkami, także nie każdy Kundel był mu znany. Mimo wszystko z wypowiedzi Evana wywnioskował, że musi on kojarzyć Opętańca. Nikt inny nie zwracałby się w taki sposób do osoby, której nie zna, prawda? No, chyba, że kompletny szaleniec, co jest w sumie całkiem możliwe, gdy tak się patrzy na mordę blondaska. Całe włosy miał upaćkane w czerwonej posoce, czym generalnie niekoniecznie wzbudzi w Kurcie zaufanie. A co sprawiło, że opinia Ailena na temat tego dupka jeszcze bardziej się zgorszyła? Och.. doprawdy? Jestem niski? No coś ty.. nie zauważyłam! Dzięki Tobie moje życie stało się kurwa lepsze.
Personal hell {dom Ryana}. - Page 9 GbylG - Dude, wypierdalaj. – rzucił mierząc go lodowatym spojrzeniem. Nie sądził, aby Ryan puścił temu typkowi płazem, że tak bezkarnie wlazł mu do domu, a nawet jeśli, to niewyparzony język nie pozwalał Kurtowi zostawić jego obecności bez komentarza. Nie chciał go tu. Przerwał mu w drzemce, a zachowanie ma wybitnie irytujące.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.03.14 0:25  •  Personal hell {dom Ryana}. - Page 9 Empty Re: Personal hell {dom Ryana}.
Spróbować zawsze można, mruknął i obarczył służącego sceptycznym spojrzeniem. W swoich wygórowanych planach zupełnie zapomniał o tym, że nie ma żadnej satysfakcji, gdy druga strona bagatelizuje wartość wygranej. Raczej nic nie zyskałby poprzez zupełnie przypadkowe pokonanie go w durnej konkurencji, pomijając już to, że Ryan najpewniej nie zniżyłby się do poziomu dzieciaków z podstawówki, którzy grą na gesty próbowali rozstrzygnąć – ważne wyłącznie dla nich – problemy. Świat byłby zbyt kolorowy, gdyby każdy potrafił cieszyć się z tak niewielkich rzeczy.
Oczywiście. Nie zmęcz się. ― W jego wypowiedzi zabrakło troskliwego wydźwięku, ale w wykonaniu Ryana nie było to niczym dziwnym. Nie obchodziło go, czy Kurt nie wyrządzi sobie przypadkiem krzywdy, podejmując zawzięte próby pokazania właścicielowi, że jednak stać go na więcej. W oczach ciemnowłosego był po prostu kolejnym słabeuszem, za którego mocną stronę uchodziło jedynie to, że jeszcze w ogóle próbował cokolwiek zdziałać. Rzeczywistość była mniej kolorowa – gdyby komuś przyszło zetrzeć go na nędzny proch, nie musiałby się zbytnio wysilać. Także teraz odnosiło się nieodparte wrażenie, że nawet najdrobniejszy gest sprawi, że jego kości po prostu ugną się pod naporem niewielkiej siły i pękną. Nie przeszkodziło to Grimshaw'owi w pobłażliwym poklepaniu go po głowie, co miało ująć czarnowłosemu przynajmniej część pewności siebie. Za cokolwiek by się nie zabrał, wcale nie miało pójść jak z płatka, ale srebrnooki zaczynał postrzegać perspektywę przyglądania się trudom podejmowanym przez Sullivan'a jako ciekawą. Bo oto on, dzieciak, który wystraszył się próbki złych czynów, rzucał mu wyzwanie. Teraz wystarczyło tylko czekać na przebieg wydarzeń przyszłości, wróżąc Kotu rozczarowanie. Czy to aby nie była nadmierna pewność siebie? Może trochę.
Rozłożył bezradnie ramiona, bo i idealną odpowiedzią było nieme stwierdzenie tego, że nic nie poradzi na to, iż nie każdemu mógł dogodzić. Na pierwszym miejscu stawiał samego siebie, a zaraz po tym... Nie. Właściwie nie było miejsca dla innych w jego hierarchii wartości. Jeżeli przypadkiem wydawało się, że zrobił coś dla drugiej osoby, po prostu musiał kierować się egoistycznymi pobudkami. W dodatku już rozchylił usta, by podzielić się ze sługą kolejnymi spostrzeżeniami, gdy...
... ― zamilkł, bo skrzypienie drzwi rozdarło chwilową ciszę, która zawisła między nimi. Kocie źrenice zwęziły się, formując w kształt pionowych kresek, dzięki czemu wzrok, który padł na nieproszonego gościa, dobitniej oddał niechęć, z jaką odebrał tę nagłą wizytę. Dla jasności – nie, nie znał chłopaka, który naruszył jego teren. Prawdę mówiąc, nie obchodziło go, kim był i dlaczego się tu zjawił. Nie zamierzał też doszukiwać się powodów, dla których nieznajomy był ujebany krwią po uszy, chociaż to dostrzegł dopiero wtedy, gdy zaczął się zbliżać, a słaby blask bijący od płomienia lampy oświetlił jego ubrudzoną twarz i lepiące się od juchy włosy, których kolor ciężko było aktualnie sprecyzować.
„Wiedziałem, że to byłeś ty, cholera jasna!”
Z jakiegoś powodu zerknął z ukosa na Ailena, chcąc dopatrzeć się choćby najmniejszej oznaki tego, że chociaż on kojarzył tego pierdolonego popaprańca. Reasumując: pojawił się znikąd, a teraz odstawiał scenę, od której można było uznać, że jest na haju. Lepszego zdania nie mógł sobie o nim wyrobić. Problem w tym, że wszystko wskazywało na to, że zwracał się właśnie do niego. Nic dziwnego, że postanowił zignorować pytania ciemnookiego, skoro jedyną odpowiedzią, na jaką byłoby go teraz stać to: „A skąd mam to, kurwa, wiedzieć?”.
Bracie?
Nie radziłbym. ― Cokolwiek kryło się za tymi słowami, już samo w sobie brzmiało, jak groźba. Górna warga uniosła się na chwilę, ukazując rząd ostrych zębów, zanim to Opętany podniósł się z materaca. Kolejne ostrzeżenie. Wszystko wskazywało na to, że pomimo ciepłego powitania, nie zamierzał odwdzięczać się tym samym. Taka już pieprzona gościnność skurwieli, chociaż – fakt faktem – nikt o zdrowych zmysłach nie przyjąłby świra pod swój dach, a w tym wypadku powiedzenie, że swój do swego ciągnie wcale nie musiało się sprawdzać. A on nadal się zbliżał. ― Cofnij się.
Jeszcze jeden krok...
„Jestem pewien, że masz mi dużo do opowiedzenia.”
Właściwie to tylko jedno.
W tym momencie „Ostrzegałem” aż samo cisnęło się na język. Rzecz w tym, że nie powiedział nic, bo w tych warunkach trudno było mu cokolwiek powiedzieć. Wszystko było na tyle oczywiste, że blondyn sam powinien połapać się w tym, że nie był tu mile widziany i powinien przyhamować z pochopnymi wnioskami. Skoro rozkazy do niego nie docierały, przyszedł czas na radykalne metody. Jasnowłosy mógł poczuć jak coś silnie oplata się wokół jego ramion, a później brutalnym szarpnięciem sprowadza go do parteru. Oczywiście mógł to zrobić delikatniej, ale tylko towarzyszący temu huk uderzającego o podłogę ciała, mógł upewnić go w fakcie, że szczeniak, który przypałętał się do jego domu, cokolwiek zrozumie.
A może tak po kolei? Bo widzisz, przychodzisz tu, pierdolisz od rzeczy i prawdopodobnie nawet sam nie wiesz, o co ci chodzi. Nie sądzę, żebym był kimś, kogo szukasz albo wydaje ci się, że szukasz ― mruknął i podszedł bliżej, choć przy okazji sięgnął po rewolwer, który niezmiennie spoczywał w kaburze, której w całym tym dzisiejszym rozgardiaszu nie zdążył się pozbyć. Ciche kliknięcie dało znać o tym, że broń została odbezpieczona, a szatyn najwyraźniej doskonale wiedział, jak powinien zrobić z niej użytek, gdy zatrzymał się nad fioletowookim i wycelował lufą prosto w jego głowę. Jakby tego było mało, nastąpił stopą na rękę blondyna, a nieruchome spojrzenie spoczęło na jego zakrwawionej twarzy. ― Jesteś chory, hm? ― Przykucnął obok, a chłodne tworzywo przesunęło się po skroni chłopaka, przy okazji odgarniając na bok część lepiących mu się do skóry kosmyków. ― W ramach bonusu masz jebane dziesięć sekund, żeby skierować się do wyjścia. Sam przyznasz, że byłoby szkoda, gdyby ktoś ze złamaną ręką musiał zbierać twój mózg z podłogi. Raz...
Nie żartował.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.03.14 13:32  •  Personal hell {dom Ryana}. - Page 9 Empty Re: Personal hell {dom Ryana}.
"Co to za pedał?"
Jeśli ktoś czytał kartę, to raczej wie co chłopakowi z miejsca się nie spodobało. Oczywiście, poza negatywnym podejściem ich dwójki do jego jakże niezapowiedzianej wizyty. Hej, trochę kultury dla gościa. To, że on jej nie posiadał nie oznaczało, że oni nie mogą się nią wykazać. Chociaż po bracie nie spodziewałby się jakiegokolwiek miłego słówka. Wiadomo dlaczego. W każdym razie jego, póki co, w miarę spokojny wyraz twarzy w jednej chwili zmienił grymas. Blondyn zgrzytnął zębami, wychylając się w ich stronę, gdy złość powoli zaczęła w nim wzbierać.
- Coś ty powiedział!? - warknął w stronę mniejszego. - Jesteś tak mały, że mógłbym pomylić cię z pchłą, pieprzony kar-
Tu jego wypowiedź została urwana, bo coś oplotło się wokół jego ramion. Silne pociągnięcie w jednej chwili zapewniło mu bliskie spotkanie z podłogą, na które zareagował tylko głośnym syknięciem. Spojrzeniem wybadał zbliżającą się sylwetkę swojego brata i w jednej chwili zrozumiał co tu się tak naprawdę wyprawia. Nie został rozpoznany. Złość tylko się nasiliła, kiedy przez głowę przelatywały mu różne obrazy z dzieciństwa, w większości obrazujące obojętne spojrzenie ciemnowłosego chłopca. Zacisnął zęby, spoglądając jak lufa zostaje wycelowana wprost w niego. I jeszcze jego słowa. Rozbrzmiały mu echem w głowie. A więc tak się wita brata po tylu latach? No właśnie... W sumie teraz dotarło do niego jak dziwne jest spotkanie rodzeństwa po pierdolonym tysiącu lat. Właściwie dla niego nie było w tym nic dziwnego, ale dla innych zapewne tak.
"Jesteś chory, hm?"
Evan teatralnie przewrócił oczami. Szarpnął ręką, którą właśnie przygniatała noga członka jego rodziny, ale nic z tego. Tak, kurwa, jest chory. Odchylił głowę, chcąc uciec od zimnego dotyku broni na jego skroni. Nie dlatego, że się bał. Po prostu irytowało go to. O, a teraz grozi. No...
- ... kurwa mać jebana. - mruknął do siebie, zaraz wbijając spojrzenie prosto w srebrzyste oczy. - Twoją mordę można rozpoznać po tylu latach, ale mojej już nie!? Huh!?
Cały się szarpnął, a jakaś niewidzialna siła z brutalnością wytrąciła chłopakowi broń z dłoni. Ta zaś z impetem odleciała na bok i ślizgnęła się po podłodze. I to by było na tyle, jeśli chodzi o - i tak nieskuteczne - zastraszanie. Prawa dłoń zacisnęła się w pięść, a srebrny pierścień zabłysł w panującym tutaj półmroku. Gdyby chciał, mógłby odepchnąć pana-wielce-groźnego, ale nie chciał. Nie było ku temu potrzeby. Zamiast tego uparcie wpatrywał się w jego oczy, szukając jakiejkolwiek ścieżki porozumienia, niemalże niemożliwej do odnalezienia przez nikogo.
- Jesteś jebanym kutasem, Ryan. Zawsze byłeś. - zerknął w stronę mniejszego i warknął, sygnalizując mu, że zapamiętał sobie wzmiankę o pedale. Cóż, może to nie najlepsze okoliczności na wzruszające spotkanie rodzinne, ale bywa. Jak się jest dupkiem z powołania to trudno uniknąć takich sytuacji. Wolną ręką sięgnął ku swojej twarzy i odgarnął ubrudzone czerwienią włosy do tyłu. Nie dość, że podłoże twarde i zimne, to jeszcze jest cały przemoczony czymś, co dla nich w stu procentach wygląda na krew, a którą nie jest. Jakby mógł chorować to już mógłby zacząć kichać. Ruszył ręką, która wciąż była przygwożdżona do ziemi.
- Zejdź ze mnie, kurwa. - mruknął, z wyraźnym znudzeniem czekając aż przejdzie im ochota na wypędzanie go z tego domu. Jemu się nigdzie nie spieszyło i raczej zdążyli to zauważyć. Zresztą, kazano mu stąd wyjść, a jak miałby to zrobić, skoro jest przyszpilony do jebanej gleby? I jeszcze jest kwestia tego, że nie słucha rozkazów, ale to już swoją drogą. I jak już mowa o "swoich drogach" to jeszcze wspomnę, że z ich trójki jest chyba najbardziej wygadany. Jasne, to nic dziwnego. Takie tam spostrzeżenie. Właściwie to trudno uwierzyć, że ten typek na podłodze i ten ze spluwą wytrąconą mu z łapy to rodzeństwo. Nikt normalny by tego nie przyznał. Tylko, że Evan tego nie rozumiał. Przecież są z jednego domu, z jednego nasienia... No dobra, nie z jednego nasienia, ale z jednej... Nieważne. Są tacy podobni!
Nope.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.03.14 16:35  •  Personal hell {dom Ryana}. - Page 9 Empty Re: Personal hell {dom Ryana}.
Przybyły gnojek był wyjątkowo głośny, co tylko potęgowało uczucie rozdrażnienia u ciemnowłosego. Dzisiejszy dzień przyniósł mu już wystarczająco dużo atrakcji, ale los stwierdził, że rzuci mu jeszcze jedną kłodę pod nogi. Bo czemu nie? Przecież zaczynało być nudno, a w Desperacji takie nagłe odwiedziny to nic nadzwyczajnego. Gdyby nie zniszczone zębem czasu zamki w drzwiach, na pewno nie dopuściłby do wizyt bez zaproszenia w swoim domu. Po coś go sobie urządził; nie za bogato, ale każda rzecz tutaj należała do niego. Łącznie z powietrzem, którym teraz – czy tego chciał czy nie (a nie chciał tego bardzo) – musiał się podzielić. To, że młodzieniec stale kłapał ryjem, oznaczało, że korzystał z tego dobra w nadmiarze. Dlaczego miałby zostać potraktowany inaczej niż z buta? Swoją drogą, jasnowłosy miał sporo szczęścia, że Ryan już wcześniej pozbył się obuwia. Przyszpilanie dłoni chłopaka do ziemi mogło być jeszcze bardziej bolesne, a w odpowiedzi na szarpnięcie tylko wzmocnił nacisk. Nie ma co się oszukiwać – równie dobrze mógłby teraz połamać mu wszystkie kości śródręcza. Niechętnie powiódł spojrzeniem po szkarłatnych śladach pozostawionych na podłodze. Nie dość, że wpraszał się jak do siebie, to musiał zostawiać ślady swojej obecności. Grimshaw miał nadzieję, że nieznajomy lubi wylizywanie podłogi.
Broń z hukiem zaryła o zniszczone panele, ale gdy tylko wypadła mu z ręki, natychmiast zacisnął palce na jego bluzie, tuż pod szyją. Nieprzyjemne uczucie wilgoci na skórze zachęcało do natychmiastowego cofnięcia ręki, ale zamiast tego podciągnął go wyżej, burząc granice stosownej odległości. Choć żaden mięsień na jego twarzy nie drgnął, by nie zaburzyć irytująco opanowanego wyrazu, który niezmiennie trzymał się jego oblicza, srebrzyste ślepia błysnęły w niemym ostrzeżeniu. Zastanawiało go czy dalsze rzucanie się jest warte utraty głowy, bo brak broni palnej w ręku nie oznaczał, że stracił swój złoty środek na pozbycie się problemu.
Nic nie poradzę, że jest bardziej godna zapamiętania ― rzucił zgryźliwie, oddech musnął ubrodzone krwią wargi i policzki. Oderwał wzrok od fioletowych oczu blondyna na rzecz dokładniejszego zbadania jego rysów. Nie pamiętał go, ani nie kojarzył, choć – być może – właśnie zaczynał się domyślać, choć nowa perspektywa nie podobała mu się o tyle, że wolał odsunąć ją na bok. To niemożliwe. Za to jego własna sława zdecydowanie zaczynała go prześcigać, ale o wiele lepiej czuł się bez atrakcji w postaci napadających go fanów. Ale – co najważniejsze – czy srebrnooki w ogóle wyglądał, jakby interesowało go, z kim miał do czynienia? Ani trochę. Szkodnik pozostanie szkodnikiem.
„Jesteś jebanym kutasem, Ryan. Zawsze byłeś.”
Mów mi jeszcze.
Jego usta na ułamek sekundy ściągnęły się w wąską linię. Nie dlatego, że wstrząsnęło nim oburzenie wyzwiskiem, ale dlatego, że wystarczyło głupie imię, by poświadczyć o tym, że to jego szukał. Chociaż nie – na świecie było mnóstwo Ryanów, ale Ryanów-od-zawsze-jebanych-kutasów już nie. Naprawdę wolałby się teraz mylić, ale świadomość jak na złość postanowiła zacząć odświeżać mu pamięć, przypominając o dziecięcej, wystraszonej buźce, na której widok i tak zawsze skręcało go w środku. Nie z żalu, a z najczystszego gniewu. Dla niego krew płynąca w ich żyłach różniła się wystarczająco, by odepchnąć od siebie fakt, że w jakikolwiek sposób można byłoby ich nazwać rodziną. Po prostu nie. I w kolejnej chwili nie zamierzał dać po sobie poznać, że imię wymordowanego miał już na końcu języka. Miał wrażenie, że awersja, z jaką traktował rzekomego brata, pozostawiłaby po sobie niesmak w jego ustach.
Skoro już tyle szczekasz, mógłbyś się bardziej postarać. ― Pokręcił głową z politowaniem. Rzecz w tym, że nie odczuwał konieczności poprawienia się i traktowania innych lepiej. Tym bardziej nie jego. Uwolnił jego rękę, ale wciąż trzymał go za fraki, traktując nie lepiej od szmacianej lalki. Obrócił głowę w bok i zerkną za siebie przez ramię, jakby liczył na to, że w tym czasi Kurt zdążył zniknąć. Ale oczywiście tak się nie stało. Przysunął wargi bliżej ucha brata, bo to, co zamierzał powiedzieć, miało pozostać tajemnicą dla obecnego tu także Ailena. Czarnowłosy nie musiał o niczym wiedzieć, a słowa, które opuściły usta mężczyzny w jego uszach pozostały tylko nic nie znaczącymi pomrukami: ― Nie zastanawiało cię nigdy po co to wszystko? Nigdy nie chciałeś, żeby ktokolwiek się od ciebie odpierdolił? Dziwi mnie, że selekcja naturalna jeszcze cię nie wyjebała. ― Zakładał, że jako ktoś głupi – Evan miał dużo szczęścia. Za dużo. ― Jestem taki okropny, a ty nadal cieszysz gębę na mój widok i bawisz się w rodzinne bzdety. I co? Mam ci się, kurwa, rzucić na szyję i powiedzieć, że się stęskniłem? ― prychnął. I choć uważał to za wybitny żart, w jego głosie nie zawitało rozbawienie. ― Słodkie. Ale zawsze byłeś bezużyteczny, więc dlaczego teraz miałbym twierdzić, że jest inaczej?
Gwałtownie odepchnął go od siebie, ponownie doprowadzając do nieprzyjemnego zderzenia się jego pleców z podłogą. Rozluźnił palce i otarł brudną rękę o spodnie, chcąc pozbyć się czerwonego śladu z ręki, co nie do końca zakończyło się powodzeniem. Podniósł się z kucek i spojrzał na niego z góry z wyczekującym błyskiem w kocich ślepiach.
Wstawaj.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.03.14 20:24  •  Personal hell {dom Ryana}. - Page 9 Empty Re: Personal hell {dom Ryana}.
Najwyraźniej nie przypadł do gustu nikomu z tutaj obecnych. Cóż, bywa. Nie każdy potrafi docenić ideał, który we własnej osobie stąpa po Ziemi i raczył nawiedzić ich swoją obecnością. No dobra, do ideału mu daleko i dobrze to wie, ale przecież może myśleć co chce. Chociaż według jego braciszka poprzednie zdanie zapewne nie jest poprawne, ale nikogo to nie obchodzi. No, na pewno nie Evana. Jego brat mógł być chłodny i zgrywać badassa ile wlezie. W ten sposób na pewno nie zrazi do siebie blondyna. Wiedział czego mógłby spodziewać się po tym typie i nie liczył na nic miłego. Toteż w momencie szarpnięcia za bluzę skrzywił się lekko, choć nadal uparcie wpatrywał się w jego oczy. Właściwie to trochę irytowała go ta sytuacja. Już jebać ciepło z jakim powitał go braciszek i knypka, który nazwał go pedałem. Był przemoczony i wyziębiony, dodatkowo nie wiedział czym jest ciecz, którą właśnie spływało jego czoło. Te ubrania pójdą do wyrzucenia, na pewno. A szkoda, bo znalezienie nowych to wcale nie jest proste zadanie. Chciał coś odwarknąć na słowa ciemnowłosego, ale wstrzymał się. Zamiast tego poczekał na to, co zrobi dalej. A on postanowił gadać. Chyba chciał ukryć wszystko przed niziołkiem, ale Evan mu na to nie pozwoli. Na razie jednak milczał. Wyjątkowo. Odezwie się, kiedy uzna, że nadeszła odpowiednia na to okazja.
Po uwolnieniu ręki nie poruszył się. Ani sobą, ani ręką, ani nawet nie mrugnął. Tak jakoś załapał zawiechę, bo uznał, że nawet nie chce mu się jakoś bardziej reagować. Ale słuchał. Słuchał, bo braciszek uraczył go słowami, które miałby być przeznaczone tylko dla blondyna. Wyróżnienie, kuźwa. W czasie, gdy Ryan mówił na twarzy młodszego z nich pojawił się uśmieszek. Na początku łagodny, lecz z każdą chwilą przeistaczał się w coraz bardziej irytujący wyraz mordy.
"Dziwi mnie, że selekcja naturalna jeszcze cię nie wyjebała."
Mnie też.
Chłopak miał ochotę wyśmiać go prosto w twarz, ale ostatkiem sił wstrzymał się od tego czynu, który mógłby być dla niego zgubny. Może i wygląda, ale idiotą nie jest. A przynajmniej nie aż takim. Zagryzł wargę, wyraźnie rozbawiony tym, co właśnie usłyszał. Kochany braciszek nic nie wiedział. Nic, a nic. Zgoda, za życia blondasek nie był w niczym wybitny, często zawadzał innym i właściwie naprawdę był bezużyteczny, ale owe życie przeminęło już dawno temu. Teraz, jako dwójka trupów, wiedzieli o sobie jeszcze mniej niż wtedy. Dlaczego miałby twierdzić, że jest inaczej? To dobre pytanie. Może się przekonamy? Jego plecy mocno uderzyły o podłoże, ale nawet to nie zdjęło z jego twarzyczki tego krzywego uśmiechu. Nadal milcząc, podniósł się do siadu i potarł rękę, która wcześniej była przyszpilona do ziemi. Spojrzał z dołu w jasne oczy.
- Możesz myśleć co chcesz, ale nic nie zaradzisz na to, że niczego o mnie nie wiesz. - odpowiedział już ze spokojem, powoli podnosząc się z gleby. - Nie znasz mnie, Ryan.
Zaraz po wstaniu odsunął się parę kroków i rozciągnął leniwie. Szerokim łukiem ominął chłopaka, aby zbliżyć się do tego niższego. Przykucnął metr, może dwa metry obok niego i wskazał na niego palcem. Drugą ręką odgarnął polepione czerwienią włosy, bo uparcie trzymały się jego twarzy. No pieprzona ulewa. A szum deszczu wciąż nie ustawał.
- Chcesz utrzymać naszą gorrrącą relację w tajemnicy przed nim? - podniósł się, a jego stawy postanowiły dość głośno strzelić. - Dlaczego? Wstydzisz się mnie czy chodzi o coś innego? - tym razem zwrócił się do czarnowłosego i skinął głową na Ryana. - On cię tak urządził?
Po tych słowach przeszedł parę kroków w tył, następnie skierował się na bok, aby powoli okrążać ich obu. Splótł ręce za swoimi plecami i przechylił nieco głowę, a uśmiech w końcu trochę mu zbladł. I dobrze, bo przez niego wyglądał jeszcze bardziej podejrzanie niż ogółem. W końcu zatrzymał się i wskazał na swoje przemoczone posoką ubranie.
- Chciałbym powiedzieć, że to krew dziewic, które zarżnąłem po drodze, ale nie będę kłamał na pierwszym spotkaniu. Przecież jest tak miło. Zgaduję, że nie wiecie co dzieje się na zewnątrz. - pokręcił głową. - Cóż, właśnie to.
I w tym momencie dotarło do niego, że ta rudera musi być domem któregoś z ich dwójki. Osobliwy wystrój, trzeba to przyznać. Taki... klimatyczny. Do tego coś mu podpowiadało, że to właśnie jego braciszek tak się słodko urządził. To miejsce do niego pasuje. Jest tak samo zepsute.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 31.03.14 21:42  •  Personal hell {dom Ryana}. - Page 9 Empty Re: Personal hell {dom Ryana}.
Personal hell {dom Ryana}. - Page 9 GbylG A wieczór zapowiadał się tak cudownie. Choć, czekaj… nie.. jednak nie. W sumie nawet i bez niezapraszanego gościa byłoby chujowo, ale przynajmniej oszczędziłby sobie trochę stresu w dniu dzisiejszym. Nie musiałby oglądać prześlicznej twarzyczki rozgadanego imbecyla, który bezkarnie władował się do domu jego pana, psując mu idealną okazję do tego, aby w końcu zamknąć oczy i pokazując rzeczywistości środkowy palec, odlecieć radośnie w objęciach Morfeusza. Zabierając mu taką możliwość, bynajmniej nie zapunktował w oczach Kota, a nawet wręcz przeciwnie. Jego osoba zaczynała go coraz bardziej wkurwiać. Jedynym plusem obecności Evana był fakt, że przynajmniej żaden wielkolud już nie klepał go po głowie, bo akurat ten drobny gest, choć był zupełnie nieszkodliwy i może nawet całkiem uroczy, Kot odebrał jako najwyższą obrazę. Co on? Dzieciak? Nope. Zjeżdżaj z tą łapą.
Personal hell {dom Ryana}. - Page 9 GbylG Co robi standardowy kot, gdy wokół niego szaleje wir niezrozumiałych rozmów, mogących mieć całkiem istotne powiązanie z jego właścicielem? Nic. Co robi Ai gdy tuż przed nim Ryan właśnie przymierza się do sprania buźki szaleńca, wyrzucającego z siebie jakieś bezsensowne zdanie, dotyczące osoby szarookiego? Też nic. Co odróżnia Kurta od typowego mruczka? Kurdupel choćby nawet i bardzo chciał, to i tak na nic większego niż tylko patrzenie nie było go stać. Zresztą patrzenie jednym okiem, duh.. i to przymrużonym, ale za to gniewnie przyozdobionym wściekle żółtą barwą, dodatkowo zaakcentowaną pionową, wąską źrenicą. W sumie to nawet to jego zirytowane spojrzenie nie robiło zbyt wielkiego wrażenia, bo niestety nie ono jako pierwsze rzucało się w oczy. Ailen był strasznie poobijany. Złamana ręka, poharatana twarzyczka i ta krucha aparycja. Nie wyglądał na kogoś, kto rżnie każdą dziewicę w mieście i podrzyna kundlom gardła, więc trudno było się go teraz przestraszyć. Gdyby tylko Evan chciał mógłby z łatwością go dobić. Osłabienie nie pozwalało Kotu nawet na podniesienie ręki, bez niechcianego drżenia, więc o czym tu właściwie mówić? Jeden porządny cios i Ai już bujałby się razem z aniołami – choć tu, w świecie żywych też w sumie z kilkoma się zaznajomił.
Personal hell {dom Ryana}. - Page 9 GbylG Przyglądał się wszystkiemu z pozycji siedzącej, wygodnie oparty o ścianę z dupskiem wbitym w materac. Gdyby nie to, że akcja działa się naprawdę, Ailen byłby w stanie poczuć się jak w jakimś cholernym kinie akcji. Obserwował ruchy każdego z dwójki mężczyzn i choć przez cały czas grzecznie siedział cicho, to i tak nie wykazywał zbyt wielkiej bezstronności, bo w duchu kibicował Ryanowi, aby w końcu nacisnął za spust i pożegnał tego śmiecia z radosnym BANG w tle. Mimo wszystko zaraz jego zdanie miało ulec lekkiej poprawce, co niemo wygłosił, przenosząc pełen urazy wzrok w stronę swojego pana. „(…)gdyby ktoś ze złamaną ręką musiał zbierać twój mózg z podłogi.” Super. Oczywiście, że chce aby Evan w końcu się stąd wyniósł, ale bynajmniej nie miał ochoty zbierać jego zwłok z ziemi, paprząc sobie palce w jego czerwonej posoce. Dzisiaj widział już wystarczająco dużo tego koloru i choć nie pogardziłby widokiem martwego pedała, nie miał ochoty bawić się w sprzątaczkę. W tym momencie zaczął błagać los, żeby blondyn się przestraszył i czym prędzej zakończył swoje szaleństwa, szybko ewakuując się z domu tego szarookiego diabła. Ale wiecie co? Los to pieprznięta nimfomanka i lubi czuć Ailena w swojej dupie.
Personal hell {dom Ryana}. - Page 9 GbylG Gnojek z niewyparzoną gębą nie wykonał żadnego kroku w stronę drzwi, a to oznaczało, że Kot będzie musiał jeszcze chwilę poznosić jego obecność. Korzystając z faktu, że mężczyźni zajęli się sobą nawzajem i przestali zwracać na niego szczególną uwagę, podjął się próbom wyciągnięcia jakichkolwiek wniosków. No, powodzenia przy takim stanie, ale zawsze warto spróbować. Po pierwsze, znają się, a przynajmniej to ten krzykliwy dupek musi kojarzyć Ryana, bo chyba bez celu by się tutaj nie przypałętał, no nie? A nawet jeśli byłby takim szaleńcem, to nie znałby prawdziwego imienia szarookiego, co jest całkiem dobrym dowodem potwierdzającym ich znajomość. Po drugie, Jay chyba za nim nie przepada. Choć nie, wróć. On nikogo nie lubi, ale nie każdemu przykłada broń do skroni, grożąc śmiercią… nie no. Dobra. Ten wniosek nie ma sensu, bo w sumie Ryan mógłby to zrobić kurwa każdemu, włączając w to samego Boga. Tak czy siak wyraźnie nie chciał mieć z tym typkiem nic wspólnego, ale zachował się trochę podejrzanie zbliżając usta do ucha Dickhead’a i zaczynając mu coś tam pomrukiwać.
Personal hell {dom Ryana}. - Page 9 GbylG „Chcesz utrzymać naszą gorrrącą relację w tajemnicy przed nim?” Podniósł delikatnie jedną brew do góry, uważając, aby przypadkiem na nowo nie otworzyć rany na czole.
Personal hell {dom Ryana}. - Page 9 GbylGOboje zachowujecie się jak para starych kochanków. – burknął, bez zastanowienia wyrzucając z siebie myśli. – Z tym, że ty skamlesz, jakbyś był co najmniej porzuconą dziwką. – dodał obrzucając go chłodnym, nieprzyjaznym spojrzeniem, dobitnie informując go, że wypowiedź odnosiła się do jego osoby, poprzez bezczelne wskazanie na niego palcem zdrowej ręki. Oczywiście nie wyciągnął ją całkowicie przed siebie, bo mimo wszystko wolałby nie łamać sobie dodatkowych kości. Raczej trzymał się blisko swojego ciała i był w gotowości, aby w razie jakby co szybko zabrać dłoń. Na kolejne pytanie skierowane do niego, po prostu nie odpowiedział, uznając, że jest ono tak tragicznie głupie, że nie ma po co strzępić sobie języka, ale nienawistnego, prześmiewczego spojrzenia już sobie nie darował.
Personal hell {dom Ryana}. - Page 9 GbylG Za to zainteresował się wywodem młodzieńca o fioletowych oczach, odnośnie warunków jakie panują w tym momencie na zewnątrz. Niemal natychmiastowo skierował wzrok w stronę okna, acz nie wyłapał nic szczególnie dziwnego. Może był zbyt rozkojarzony, żeby szybko połączyć niektóre fakty? Albo po prostu wizja krwawego deszczu była tak śmieszna, że aż niemożliwa i dlatego nie przyszło mu to na myśl. No bo co? Ma od tak uwierzyć, że nagle pogoda dostała okresu?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.04.14 11:49  •  Personal hell {dom Ryana}. - Page 9 Empty Re: Personal hell {dom Ryana}.
Co odróżniało jego młodszego brata od karalucha? Właściwie nic. W metaforycznym sensie nie dawał złamać się tak łatwo, myślało się, że wykorzystano już wszystkie środki, a ten cholerny szkodnik nadal przebierał swoimi nóżkami i irytował samym swoim istnieniem. Zarówno Evana, jak i karalucha łączyły wspólne cele, czyli, dokładniej mówiąc, ich brak. Bo jakie inne wrażenie miał odnieść Ryan? Spotykał kogoś, z kim już lata temu nie chciał mieć nic do czynienia i przez następne wieki wydawało się, że nie będzie musiał. Bo zniknął, bo postanowił zaszyć się jak najdalej i nie sądził, że komukolwiek będzie chciało się pamiętać. Tak byłoby wygodniej dla obu stron. A teraz co? Pech musiał chcieć, żeby jakaś cząstka przeszłości wróciła do niego i to z głośnym hukiem, bo „dyskrecja” to pojęcie, z którym blondyn nie był zaznajomiony. Zachowywał się tak, jakby to spotkanie miało być przepełnione słodyczą i wyrazem ulgi po wielu latach tęsknoty. Cóż... nie było. Mógł siedzieć cicho albo nieudolnie prosić o schron przed deszczem, a nie próbować dokonywać cudów. Pewnie nawet sam nie wiedział, co chciał zdziałać. Nie wyglądał na kogoś, kto miał jakikolwiek plan poza rzuceniem się na głęboką wodę. Wystarczyło mieć tylko nadzieję na to, że głowy Paige'a nie zaprzątały jakieś durne wizje i nie myślał o tym, że zaraz usiądą przy stole, a Grimshaw – jak przystało starszemu bratu – zacznie udzielać mu rad. „Chodź, opowiem ci jak wyrywać laski na dzielnicy. Później przedstawię ci moje koleżanki. Albo kolegów. Wyglądasz na pedała, więc pewnie lubisz w dupę” – no kurwa, że też wcześniej na to nie wpadł! Na koniec poklepałby go po ramieniu na znak, że w pełni to akceptuje, a – wiadomo, żeby nie dawać dzieciakowi złego przykładu – sam nie przyznałby się, w jakiej płci gustuje. Mama nie byłaby zadowolona, gdyby nie to, że... już nie żyła. Nikt nie przejmuje się zdaniem już dawno obróconych w proch zwłok. No, ciemnowłosy właściwe nigdy nie robił sobie nic z tego, co rodzicielka miała mu do zakomunikowania. Czy ten gnojek naprawdę nie widział, w czym tkwił problem? Po tych dziesięciu wiekach więzy rodzinne już nie obowiązywały. Oboje widzieli za dużo, wiedzieli za dużo i nikt z nich nie wymagał tego, by podcierać mu dupę. Skoro przez ten cały czas David radził sobie samodzielnie, teraz także mógł ruszyć w świat dalej, nie ingerując w to, co robi jakiś tam Jay.
No dalej, bądź grzeczną księżniczką. Zacznij stroić fochy i wypierdalaj.
„Nie znasz mnie, Ryan.”
Rozdajesz bonusowe punkty za przejęcie się? ― mruknął, unosząc brwi. Póki co kiepsko wychodziło mu udawanie, że zabolał go ten fakt, choć to nic dziwnego, skoro nawet się nie postarał. Uznał to na nieudany wjazd na jego ambicje. ― Nie znam, ale chyba nie sądzisz, że chcę poznać? Można być jeszcze bardziej naiwnym? ― odparł i przesunął ręką po policzku z jawnym zrezygnowaniem. Spojrzenie srebrzystych tęczówek, zawieszone na twarzy wymordowanego tylko poświadczało o tym, że ma go za kompletnego kretyna. Jeżeli proste przekazy niewerbalne do niego nie docierały, coś musiało być nie tak. Nie rozumiał, że użycie siły w czyimkolwiek wykonaniu, nie jest zachętą do dalszej rozmowy? Chyba nie.
Drgnął niespokojnie i zacisnął palce w pięść, by po chwili znów je rozluźnić. Choć trwało to chwilę, krótkie paznokcie zostawiły ledwo widoczne ślady na jego skórze. Nie widział powodów do zadowolenia, gdy jasnowłosy paradował po tym domu, jakby był u siebie. Może kiedyś mieszkali razem, ale szatyn nie chciał do tego wracać. Niezadowolony wzrok skupił się na plecach fioletowookiego. Nie udzielił odpowiedzi na jego pytanie, co stanowiło twierdzącą odpowiedź. Oczywiście, że chciał. Świat nie musiał dowiadywać się o ich relacji, która z perspektywy czasu nie miała już znaczenia. I, owszem, wstydził się go. Do tego stopnia, że sam nie chciał wierzyć w to, że dzielili ze sobą jakiekolwiek geny. Jak sam stwierdził – byli dla siebie obcymi ludźmi. Aż ciężko było to przyznać, ale wolał go w wydaniu płaczliwego gnojka, bo tego łatwiej było uciszyć.
Kochanków? ― powtórzył z sarkastyczną nutą w głosie. ― Aż tak mnie nie popierdoliło ― rzucił, dobitnie obnosząc się z tym, że nie tknąłby go nawet kijem.
Wyglądał na kompletnie niezainteresowanego tym, co mieli do powiedzenia. Jego wzrok zaczął błądzić po słabo oświetlonej przez lampę podłodze. Czegoś szukał i nie trwało to długo. Wcześniej wytrącony z jego ręki przedmiot nie zmienił swojego położenia. Mężczyzna pokonał te kilka kroków i nastąpił na rewolwer nogą. W zasadzie zachowywał się o tyle spokojnie, że nic nie wskazywało na to, że wciąż zamierzał skorzystać z broni. Sięgnąwszy po nią, wsunął ją do kabury i obdarował pozostałą dwójkę znużeniem, które przejęło władzę nad jego oczami. Później już tylko wiódł spojrzeniem za młodzieńcem, który przeparadował przez jego pokój. Założył ręce na klatce piersiowej i zacisnął palce na ramionach. Nawet nie spojrzał w stronę drzwi czy okna, gdy ten oznajmił im, że mają do czynienia z nietypowym zjawiskiem pogodowym. W ciszy uparcie przyglądał się blondynowi, najpierw z dziwnym zacięciem wpatrywał się prosto w jego oczy, a później negując jakiekolwiek zasady dobrego smaku, zaczął wolno mierzyć go wzrokiem od głowy do stóp, jakby dokonywał oceny, która znana była tylko jemu. Znacie to uczucie, gdy ktoś próbuje rozebrać was wzrokiem? Tak właśnie w tej chwili mógł czuć się Evan i choć Ryana w tej chwili niekoniecznie interesowało to, co kryje się pod brudnymi ubraniami, przecież zawsze mógł udać, że było inaczej. Może po prostu potrzebował tej chwili spokoju, by zmienić zdanie?
Ręce mu opadły. Dosłownie.
Chciałbym powiedzieć, że mnie to obchodzi, ale nie będę kłamał na pierwszym spotkaniu ― odparł, symulując przy tym podobny ton i, niczym lustrzane odbicie z opóźnionym zapłonem, pokręcił głową. Przynajmniej do tej pory było spokojnie. Wciąż nie spoglądał na jego twarz i wydawało się, że jest bardziej zainteresowany ścianą, na którą zerkał znad jego ramienia. Zmrużył oczy i w ułamku sekundy ciemność wyciągnęła po jasnowłosego jeden ze swoich szponów. Nawet nie miał okazji poczuć pojedynczego ukłucia na ramieniu. Szpikulec niczym ostrze z dużą siłą przedarł się przez skórę i mięśnie, omijając kości, byleby tylko znaleźć sobie drogę wylotu, a wreszcie rozpłynął się w powietrzu, jakby był wyłącznie efektem ubocznym bujnej wyobraźni chłopaka. Z tym, że pozostawił po sobie jeszcze pulsującą bólem i krwawiącą ranę. Szatyn ułożył rękę na prawym barku i zsunął palce ku łopatce, przez którą przebiegło nieprzyjemne mrowienie. ― Już? Następnym razem zaboli bardziej, Ev. Na co ty, do kurwy, w ogóle liczysz? ― mimo przekleństwa, które wdarło się w jego wypowiedź, nie wyglądał ani nie brzmiał, jakby wytrącono go z równowagi. Wszystko jeszcze przed nimi, co?
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.04.14 16:33  •  Personal hell {dom Ryana}. - Page 9 Empty Re: Personal hell {dom Ryana}.
Nie, nie, nie, nie.
To nie tak miało być. Który debil podmienił scenariusz? Evan miał wpaść do starej zniszczonej chaty i nie spotkać nikogo. Odpocząć sobie, może wyschnąć i ruszyć dalej tam, gdzie chciał dotrzeć. End of story. Tymczasem musiał trafić na aż dwójkę osób. I do tego jeden z nich był jego bratem, którego nie powinno być dane mu spotkać. Nigdy. Wszyscy widzą co z tego wynika. Cała ta szopka nie podobała się blondynowi, choć nie było tego po nim widać. Do tego obaj z obecnych tu mężczyzn zachowywali się jakby chłopaczyna wpadł tu specjalnie, aby uprzykrzyć im życie. Tak, kurwa, bo na tym polega jego egzystencja, aby śledzić innych, wpadać do nich w najmniej odpowiednim momencie, robić zamieszanie i znikać. Właściwie to ten opis niedalece różni się od prawdy, ale jednak różni. Na domiar złego zachowywali się jakby obaj mieli kij w dupie. No ten mniejszy może nie aż tak, ale drugi z pewnością. Dobra, trzeba to wszystko odplątać, ale najpierw...
- Porzucone dziwki nie skomlą. - zasyczał spokojnie, acz nieprzyjemnie. - Podciągają majtki i szukają nowego sponsora. Ja bym poszedł zabić tego, który mnie porzucił. W tym różnica.
Tak, to bardzo cenna informacja i na pewno ktoś by ucierpiał, gdyby blondasek nie wypowiedział tych słów. Ale chłopcy już chyba zdążyli zauważyć, że z pewnością mówił więcej niż myślał, więc powinni skomentować to jedynie milczeniem. A jeśli nie, to może wcale nie są aż tak inteligentni jakby mogło się zdawać? W końcu głupszemu się ustępuje. Z tym, że Evan wcale nie był głupi, a jedynie sprawiał takie wrażenie. To bywa irytujące, ale czasem się przydaje. Ludzie go nie doceniają, więc zawsze ma ten element zaskoczenia. Tak jak w tej chwili.
A raczej w następnej, bo jeszcze napomknę coś, o tym jak zachowywał się Ryan. W istocie, blondyn poczuł się rozbierany wzrokiem, ale znał brata ma tyle, aby wiedzieć, że nie o to chodziło. Zaraz, znał? Może nie to, że go znał, ale po prostu odniósł wrażenie, że ktoś, kto przed chwilą próbował go zaatakować na pewno nie myślałby teraz o takich sprawach. Szczególnie, że chwilę temu wyraźnie zaznaczył, iż nie chce mieć bliższych kontaktów z rodzeństwem. Gdyby tylko młodszy postanowił się przejąć, to mógłby uznać, że ciemnowłosy coś kombinuje, ale się nie przejął. Zamiast tego rozłożył ręce i... i nic. Przez chwilę przyglądał się i jemu, przy czym obaj przypominali wilki, które lada chwila mogłyby rzucić się sobie do gardeł. Jednakże tak nie miało się stać, bo Dave wcale nie miał ochoty na bójki. Co innego można powiedzieć o srebrnookim. Może i nie było okazji, aby poczuł ukłucie na swojej skórze, ale jednak poczuł. Drgnął, lecz coś nie pozwoliło mu się ruszyć. Podświadomość? W jednej chwili zauważył przed sobą coś ciemnego, ale zaraz rozpłynęło się, zupełnie jakby było zwyczajną iluzją. Na chwilę zamarł, nie bardzo ogarniając co się właściwie stało. Dopiero po paru sekundach skrzywił się i ugiął lekko. I zapadła cisza, gdy chwytał się za miejsce wylotowe. Spojrzał na swoją dłoń, która teraz ubrudzona była jego własną krwią. No i jeszcze mu ubranie popsuli, teraz to już na pewno pójdzie do śmieci. Cholera jasna. Chłopak odchylił głowę i leniwie uniósł wzrok na Grimshaw'a. W nieprzyjemnym spojrzeniu fioletowych oczu coś się zmieniło, choć na usta wkradł się krzywy uśmiech.
- Na to, że usiądziemy razem przy świecach, złapiemy się za ręce i opowiemy o tym jak to bardzo się kochamy i za życia było lepiej. A niziołek posłuży nam za miły dodatek, żeby czasem zamienić z nim słowo i wymienić słodkimi uśmiechami. Na końcu wszyscy razem wyjdziemy stąd i trzymając się za ręce ruszymy w świat ku wspólnej przygodzie. - gdyby jego słowa nie brzmiały tak niedorzecznie, to można by było uznać, że naprawdę miał to na myśli. Mówił z przejęciem w głosie, a ironia była niemal niewyczuwalna. Ktoś naiwny mógłby się nabrać, ale oni przecież nie są naiwni. Bo nie są, prawda? Uśmiech zniknął z warg Evana, a on westchnął ciężko, poważniejąc. - Naprawdę, Ryan? Nie spodziewałem się, że na was wpadnę. Każdy debil by to zauważył. Niby na co mam liczyć? Na ciepłe powitanie i kubek herbaty? Nie rozśmieszaj mnie.
Machnął ręką i syknął cicho, bo ta rana to jednak bolała w chuj, a nic nie mógł na to zaradzić. Na dachu coś zahuczało, znacznie głośniej niż dotychczas. Przez pomieszczenie przedarł się delikatny podmuch, ledwo wyczuwalny. W pewnym momencie drzwi otworzyły się zamaszyście i trzasnęły o ścianę. Porywisty wiatr wdarł się do środka i zrobił niemałe zamieszanie. Wszelkie możliwe śmieci i kurz wzbiły się w powietrze i zawirowały wokół ich trójki. Nagłe wtargnięcie wiatru zaprosiło do środka trochę deszczu, który rozlał się zaraz na progu, co teraz sprawiło wrażenie jakby ktoś umarł w tamtym miejscu. Kilka czerwonych kropel rozbiło się o twarze ich wszystkich, ale ciągłe dmuchanie nie ustawało. Okrycie, pod którym siedział czarnowłosy w jednej chwili wyrwało się w górę i przeleciało przez pomieszczenie, a przenikliwy chłód wstąpił do środka domu. I nagle cisza. Wszystko uspokoiło się jak za odjęciem różdżki, wszelkie latające przedmioty opadły cicho na podłogę, a rozwalone drzwi miernie stukały o ścianę. Evan przekrzywił głowę. Przez cały ten czas męczył ranę, grzebiąc w niej palcami, choć tym razem nie miał zamiaru nic rozdrapywać. W końcu podniósł wzrok i wbił go w braciszka, wyraźnie znudzony, choć widać było, że rana nie daje mu spokoju.
- Nie ma sensu się szarpać, wiesz? Myślę, że żaden z nas nie ma na to ochoty. - rzucił nieco ciszej, strącając z palców własną krew. Przez pokój znowu przemknął silny podmuch, wszystko ponownie zawirowało, ale tym razem drzwi zatrzasnęły się z głośnym hukiem, odcinając od nich zimno i nieprzyjazną pogodę. Najwyraźniej wcześniej za bardzo podirytowany blondas wyżył się, robiąc małe zamieszanie, a gdy mu przeszło postanowił wszystko naprawić. No, nie wszystko, bo niski pewnie teraz jeszcze bardziej dygotał. No, niech będzie... Wymordowany spojrzał na odrzucony koc, który zaraz jakby sam z siebie zbliżył się do bruneta. Na tyle, aby mógł sobie po niego sięgnąć. Nie zależało mu, aby wszczynać bójki i się z nimi droczyć. Właściwie to w tej chwili chciał świętego spokoju, ale nie zamierzał wychodzić na zewnątrz, na spotkanie z zawieją, deszczem i tumanami śniegu. Będą musieli się jeszcze trochę pomęczyć.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.04.14 23:34  •  Personal hell {dom Ryana}. - Page 9 Empty Re: Personal hell {dom Ryana}.
Już od jakiegoś czasu ciężkie krople uderzały o drewniany dach jego żałosnej lepianki. Co prawda przez wygryzione dziury w dachu przedzierała się czerwona ciecz, mocząc legowisko z siana, na którym ostatnimi czasy przebywał Nathair, lecz ten jakby nic sobie z tego nie robił. Przykucnął, wpatrując się w niebo nieco otępiałym wzrokiem, jedząc kawałek sera. Żuł niespiesznie, jakby każdy kęs był czymś drogocennym. I poniekąd było to prawdą. O ile nie miał problemu pozyskiwania dla siebie jedzenia, które często podrzucał Ryanowi tak, że ten nawet go nie widział, bo zakładał z góry jego reakcję na swoje czyny, to zdążył poznać warunki w Desperacji. Mieszkańcy żyli z dnia na dzień, walcząc o kolejny tydzień przetrwania. Nathair nauczony, że w Edenie miał wszystkiego pod dostatkiem, przybywając tutaj zetknął się z brutalną rzeczywistością. Ale nie mógł uratować całego świata. Zresztą, to nawet nie było w jego interesie. Miał i przede wszystkim chciał pilnować tyłka tylko jednej osoby tutaj. I na to przeznaczyć całą swoją anielską moc i energię.
Odrzucił za siebie niedojedzony ser i podniósł się, przeciągając i pozwalając rozruszać się zasiedziałym mięśniom. Właściwie już pora na niego. Dawno nie zaglądał do swojego podopiecznego. A co w jego przypadku było wręcz karygodne. Jako samozwańczy anioł stróż miał obowiązek stróżować go na każdym jego kroku. A ostatnimi dniami jakoś nie do końca udawało mu się dotrzymać kroku Ryanowi. Czuł jednak, że ten wrócił do swojej chatki, tak więc przyszedł czas i na Nathaira. Sięgnął do swojej broni i przymocował ją do pleców. Powinien ją kiedyś jakoś nazwać. Zorientował się, że wiele osobników tutaj nazywa jakoś swoje miecze czy inne bronie. Co prawda nie rozumiał tego fenomenu, ale trzeba dostosować się do tych, z którymi się przebywa. Jak to tutaj na ziemi mawiają? Jeśli chcesz krakać jak wrony, to musisz wejść między nie? A nie. Jeśli wejdziesz między wrony to musisz krakać tak jak one. Tak właśnie to szło. Chociaż z drugiej strony otoczeniem Nathaira był jedynie Ryan, a on chyba nie przywiązywał uwagi do takich bzdetów.
Przeczesał palcami włosy, które i tak ułożyły się po swojemu. Syknął cicho i złapał za łodygę sporego i szerokiego liścia, który robił mu za parasolkę. Nie miał zbytniej ochoty wybiegać na deszcz. Zwłaszcza, że ten nie wyglądał na jakiś normalny. W sumie ciekawe skąd on się brał. Może maczali w tym palce Ci z góry? Nathair nie zdziwiłby się, aczkolwiek nie widział w tym żadnego większego sensu. Chyba, że to była jakaś afera szyta grubymi nićmi.
Biegł szybko, zapadając się stopami w mokrym podłożu, na którym gdzie nie gdzie można było dostrzec ostatki śniegu, teraz pokrytego czerwoną cieczą. Nathair przesunął po nich spojrzeniem, aczkolwiek nie zatrzymywał się. Chciał znaleźć się jak najszybciej przy domu Ryana. Co prawda nie mieszkał daleko, specjalnie wybudował lepiankę w dość bliskiej odległości od miejsca zamieszkania podopiecznego, jednakże dla niego to i tak było za daleko. Dla osób z zewnątrz mogło się wydawać, że anioł ma jakąś chorą obsesję na punkcie Ryana. Nic bardziej mylnego. On po prostu chciał dobrze spisać się w zadaniu, jakie mu wyznaczono. I chronić Ryana, chociaż ten nie raz dał do zrozumienia Nathairowi, że go nie potrzebuje. Ale cóż poradzić.
Przyspieszył, kiedy ujrzał charakterystyczny dom. Momentalnie gęba mu się uśmiechnęła. Ściskając kurczowo łodygę dopadł do najbliższego okna, by zajrzeć do środka i rozeznać się w sytuacji. Pierwsze, co napotkało jego spojrzenie to Ailen. Nathair wydał z siebie ciche prychnięcie pełne rozbawienia, widząc go w stanie, w jakim się znalazł. Mały Mikrus dał się tak komuś podejść i doprowadzić do takiego stanu? Oj nie będzie mu szczędził zgryźliwych i nieprzyjemnych komentarzy. Po chwili jednak zmarszczył brwi. Miał nadzieję, że te dupki, które podniosły rękę na Ailena dostały porządny łomot. Bo chociaż Nathair z ciemnowłosym nie raz darli koty, przedmioty latały a oni sami tarzali się po ziemi w dzikiej walce, to jednak nie zamierzał pozwolić, by ktokolwiek go tknął. Najwyżej później zweryfikuje. Teraz ważniejsze było co z Ryanem. Bardzo szybko odnalazł jego sylwetkę, co właściwie nie było trudne. Momentalnie jego mina zrzedła, kiedy poczuł wręcz namacalnie niechęć bruneta. I lekkie poruszenie.
To nie tak, że Nathair potrafił wyczuwać emocje i uczucia, które akurat paliły się w szatynie. Ale jako jego anioł stróż był w stanie odróżnić czy Ryan ma wyjebane, wesołe wyjebanie czy wkurwienio-wyjebanie. I w tym momencie zdecydowanie odczuwał to ostatnie. Tylko co wywołało... Wzrok zatrzymał się na nieznajomej sylwetce mężczyzny. Aniołowi nie trzeba było więcej. To wystarczyło, by ręka opuściła ściskany do tej pory umowny parasol i nie zważając na krople deszcze, które momentalnie zaczęły padać na niego, ruszyć do domu Ryana.
Niemal z buta otworzył drzwi i błyskawicznie znalazł się między szatynem i a nieznajomym. Jedną ręką sięgnął po broń, którą wyciągnął i odsunął nieco do tyłu, przyjmując pozycję defensywo-ofensywną. Wbił swoje spojrzenie w sylwetkę blondyna, marszcząc przy tym brwi. Wystarczyła chwila bez liścia parasola, a jego włosy lepiły się do skroni i czoła anioła. Wolną ręką odgarnął je do tyłu, by nie zachodziły mu na oczy i ograniczały pola manewru.
- Nie zbliżaj się do niego Ty tleniony gnoju. Najpierw to musisz mnie pokonać. - wycedził przez zaciśnięte zęby, gotowy zarówno do ataku ale też i do obrony. W końcu będzie mógł się sprawdzić w roli stróża a nie jedynie tego, który zagląda i sprawdza czy z Ryanem wszystko dobrze, podrzuca mu jedzenie czy też inne rzeczy niezbędne do życia. Ubrania nasiąkły krwawą posoką, która uraczyła ich tego zacnego dnia i przykleiły się do ciała chłopaka, przy okazji mocząc wszystko dookoła niego i brudząc podłogę. To jednak nie było ważne w tym momencie. Nathair nie spuszczał wzroku z potencjalnego wroga. Czuły na każdy jego ruch, nawet najmniejszy, który mógłby sugerować o ewentualnym zagrożeniu, był gotowy do ataku.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 9 z 17 Previous  1 ... 6 ... 8, 9, 10 ... 13 ... 17  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach