Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 14 z 17 Previous  1 ... 8 ... 13, 14, 15, 16, 17  Next

Go down

Pisanie 20.03.15 22:07  •  Personal hell {dom Ryana}. - Page 14 Empty Re: Personal hell {dom Ryana}.
„To Twoja wina.”
Mhm, skwitował w myślach, w milczeniu przyjmując na siebie winę. Aż ciężko było zaprzeczyć, ale nikt nie powiedział, że polecenie, które wydał, było niewykonalne. Owszem – utrudnił mu zadanie, pozwolił na to, by powoli o nim zapominał, jednak reszta należała już tylko do Nathaira. Złapał haczyk. Oddał się własnym pragnieniom i rozkoszy, która jeszcze jakiś czas temu przyprawiała go o wstyd i obrzydzenie; naginała kręgosłup moralny cnotliwego anioła, który już nie wzbraniał się przed niczym, a wręcz prosił się, by za sprawą jego ciała spełniać swoje najbardziej obsceniczne życzenia. Mógł dotykać go, gdzie chciał; pieprzyć w to, co chciał; całować każdy zakątek jego ciała, pieszcząc go nie tylko wargami, ale i językiem; uczyć wszystkich nowych doznań. Mogliby obwiniać się nawzajem przez resztę wieczoru, ale efekt byłby taki sam, a Ryan chciał skończyć to co zaczął bez zbędnych przeszkód. Niezależnie od tego, co powiedziałby czy zrobił różowowłosy, chłopak już wcześniej dał Grimshawowi do zrozumienia, że należy do niego. Być może nie był tego do końca świadom lub nie chciał przyjąć tego do wiadomości, ale słowa miały niewielkie znaczenie, gdy czyny wysyłały sprzeczne informacje.
Nie zamierzał zwalniać.
Nigdy nie słuchał rozkazów, a lubił, gdy w ich tonie kryła się błagalna nuta. Może nawet każdy z nich zdawał sobie sprawę, że nie zareaguje. Może nawet to było w tym wszystkim największą atrakcją, która sprawiała, że mieli ochotę wracać, by jeszcze raz dostać zastrzyk bezsilności, do której zmuszał ich względem samego siebie. Gdy nad nimi górował, przeważnie nie mogli zrobić nic, oprócz rozkładania szerzej swoich nóg. Heather też na próżno próbował go powstrzymać. Mężczyzna przesunął zębami po jego ramieniu w odpowiedzi na szarpnięcie za włosy, nie dając odciągnąć się od rozpalonego ciała – już samo to, że skrzydlaty całym sobą angażował się w zabawę, pobudzało wymordowanego jeszcze bardziej. Kiedy instynkty powoli przejmowały nad nim władzę, nie zwracał uwagi na to, że oprócz samej przyjemności, może znów wyrządzić krzywdę młodzieńcowi, który mimo wszystko był o wiele bardziej kruchy. A nawet gdyby był tego świadom, nie przejmowałby się jego dobrem. W przeciwnym razie nie byłby sobą. Wszystkim jękom stróża, wtórował tylko oddech nad uchem, którego ciepło Nath odczuwał na swojej skórze. Ciepło, które tak bardzo kontrastowało się z chłodem ciała Opętanego.
Przynajmniej uciszył go na jakiś czas.
Jego opiekun był całkiem pojętny, mimo że był to ich drugi raz. Czując język, który pozostawiał wilgoć na jego palcach, Jay był skłonny stwierdzić, że aniołowi szło o wiele lepiej niż ostatnio. Nie pochwalał tego ze względu na jedną myśl tłoczącą się w jego głowie, choć nie chciał przyjąć do wiadomości, że zasługę można było przypisać jego pobytowi w burdelu. Nie zapanował nad mocniejszym pchnięciem, którym bez wątpienia przyprawił kochanka o silniejszy ból, ale to nic – to, co się działo nie miało być nagrodą, ale karą. Jego dotyk miał nieść nie tylko przyjemność, ale i cierpienie. Podrażnił paznokciem jego dolną wargę, pozostawiając na niej mrowiące uczucie, zanim chłopak znowu postanowił się odezwać.
To moje zasady, aniele ― wymruczał szorstko, walcząc z przyspieszonym i ciężkim oddechem. Wsunął mokre palce pod podbródek swojej zabawki, na chwilę odchylając jego głowę do tyłu. Swoim policzkiem zetknął się z jego, również nie przedłużając tego gestu na rzecz przesunięcia wargami wzdłuż żuchwy chłopaka, przez szyję, aż do samego karku. Opuszki palców sunęły leniwie po jego policzku, docierając aż do włosów. Uścisk na nich stał się wystarczająco mocny, by jednym ruchem przygwoździć głowę różowookiego do materaca, odmawiając mu wcześniejszej subtelności i jednocześnie ułatwiając sobie dostęp do paskudnego znamienia na jego ciele.
Prosił, żeby się go pozbył.
Chciał, żeby go wyciął.
Miał lepszy pomysł.
W przeciwieństwie do młodego Levittouxa, potrzebował jeszcze chwili, by całe napięcie zniknęło w mgnieniu oka, pozostawiając po sobie jedynie tępe pulsowanie w głowie i krew huczącą w uszach. Jego ciało przeszedł przyjemny dreszcz, a brutalny ruch bioder ustał wraz z chwilą, w której ciepło zaczęło wypełniać Nathaira, ale Ryan nie dał mu szansy, by skupić się tylko na tym doznaniu. W momencie, w którym przyjemność osiągnęła swoje apogeum, otworzył usta, a mruknięcie, które bez wątpienia usatysfakcjonowałoby kochanka, zostało stłumione przez zęby zaciskające się gwałtownie na jego ciele. Bez skrupułów przedarł się przez jego skórę, chcąc zedrzeć jej splugawiony fragment. Słodki zapach truskawek wypełniał jego nos, jednak w smaku anioł bynajmniej ich nie przypominał. Żelazisty posmak intensywnie dał osobie znać w jego ustach, ale ciepło krwi czuł też na swoich wargach, a kiedy szarpnął mocniej, pozbywając się śladów po jego występku, zaczęła spływać niżej.
Powoli odsunął się od kochanka, przerywając ostatnią łączącą ich nić. Jabłko Adama poruszyło się, zwiastując pozbycie się nadmiaru posoki z ust, ale równocześnie i płatu jego ciała. Był zwierzęciem, choć jego ludzki wygląd pozostawiał wiele do życzenia. Usiadłszy na brzegu materaca, wierzchem ręki starł krew z warg i podbródka. Rdzawa smuga rozciągnęła się, rozmazując na policzku, sprawiając, że oblicze ciemnowłosego przypominało teraz parszywą mordę potwora, który przed momentem wyszedł spod naszego łóżka lub szafy, przyglądając się nam wygłodniałym spojrzeniem jasnych oczu, odznaczających się na tle ciemności.
To ostatnia szansa.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.03.15 22:07  •  Personal hell {dom Ryana}. - Page 14 Empty Re: Personal hell {dom Ryana}.
Cichy pomruk pełen zadowolenia wydobył się z jego gardła, na krótką chwilę wywołując ostatnie przyjemne dreszcze na ciele, choć nie można było ukryć, że dość wymęczonym ciele. Dwa spełnienia w krótkim odstępie ciała były wystarczająco wysysające ostatnie krzty energii z kruchego ciała anioła, a przecież wymordowany jeszcze nie skończył. Chociaż cichy szept gdzieś w głębi czaszki Nathaira podpowiadał mu, że mężczyzna również jest na skraju. Przyspieszony i ciężki oddech, głaskający rozgrzaną skórę anioła; mocniejsze pchnięcia przywodząc na myśl brak samokontroli; gasnąca intensywność pieszczot. Niczym marionetka pozwalał sobą kierować wedle uznania Wymordowanego. W tym momencie nic go nie obchodziło, co Ryan z nim zrobi. Z własnej woli był na jego łasce, podporządkowany i uległy, choć już spełniony. I chyba po raz pierwszy w jego, stosunkowo długim życiu, czuł się naprawdę zadowolony z popełnionego grzechu. Absurdalnie czuł się upokorzony, ale pełny i zdobyty.
Otumaniony gorzkim zapachem czekolady i ich wspólnego podniecenia, uchylił półprzymknięte powieki, czując chłodne palce w swoich włosach. Nienawidził, kiedy ktoś ich dotykał. Przez pryzmat nieprzyjemnych, szczenięcych lat zdążył znienawidzić same włosy, jak i wszystko, co się ich tyczyło. W tym dotyk innych osób. Ale Grimshaw mógł. Może nie zawsze, ale w tym momencie mógł.
Bo przynosił przyjemność.
Czasem cierpienie.
Ale w głównej mierze zapomnienie.
Ciche warknięcie zadowolenia wyrwało się z jego gardła, kiedy poczuł w sobie ciepło mężczyzny, wywołujące przyspieszenie bicia serca. Niemy przekaz, że było mu dobrze. Mimo wszystko i Ryan poczuł błogą ulgę, co dodatkowo wywołało delikatny uśmiech na twarzy anioła. Niestety, jak można było się tego spodziewać, nie trwał zbyt długo. Oczywiście.
Zabolało. Kurewsko zabolało.
Nathair niemal się skulił, kiedy ostre kły zaorały jego i tak delikatna skórę, bez najmniejszego oporu rozrywając ją i zatapiając w niej. Chłopak wydawszy z siebie stłumiony przez koce jęk ból, instynktownie uniósł jeden łokieć i dość boleśnie pchnął do tyłu, wbijając go w klatkę piersiową mężczyzny, by spróbować odepchnąć większe i silniejsze ciało od jego. Zapewne jego próby spełzły na niczym, jednakże Ryan tak czy siak już po chwili odsunął się, zrywając między nimi jakikolwiek kontakt fizyczny. Drżące ciało wydawało się teraz mniejsze niż normalnie, od razu wyczuwając niewerbalną tęsknotę za chłodem mężczyzny. Po przyjemności spełnienia pozostał jedynie posmak, doprawiony przenikliwym i pulsującym bólem na karku. Metaliczny zapach krwi uderzył w kubki zapachowe chłopaka, kiedy czerwona posoka spływała powoli po skórze ramion, żuchwy, aż wreszcie krople łączyły się na brodzie i skapywały na materiał kocu oraz pościeli.
Pierwszy szok minął, a Nathair ocknął się, gdy jedna ręka wystrzeliła do tyłu i przycisnęła krwawiącą ranę. Oddech powoli się uspokajał pozwalając, by zdenerwowanie i irytacja odnalazły swoje miejsce.
Odwrócił głowę wpatrując się w ciało mężczyzny, marszcząc przy tym niezbyt przychylnie brwi.
- Niech Cię szlag, Ryan. – warknął, podnosząc się na łokciu drugiej ręki. Już otwierał usta, żeby dodać coś jeszcze, w tej samej, nieprzyjemnej tonacji dla ucha, na którą tak bardzo miał wyjebane wymordowany, zapewne, jednakże momentalnie znieruchomiał.
Kark. Znamię. Prośba.
Wszystko to uderzyło w niego ze zdwojoną siłą, powodując uczucie ciepła pełnego zażenowania na twarzy. Jak mógł zapomnieć o tym, po co tutaj właściwie przyszedł. Pragnienie poczucia Ryana w sobie i zdarcia z niego wstydu chyba już całkiem wyżarło jego rozum, wyprawszy inne priorytety. Palce zacisnęły się mocniej, a koniuszek języka przesunął lekko po dolnej, suchej wardze, na której wciąż czuł pieczenie po pazurze mężczyzny.
- Nie mam zamiaru podziękować. – odburknął cicho, przenosząc powoli ciężar na kolana, by podnieść się do pozycji siedzącej.
- I ostatnia szansa? Kolejnego razu nie będzie. To była moja chwila słabości, nic więcej, Jay. Nie interesują mnie mężczyźni. – rzucił pewnym siebie głosem. Oczywiście, że go nie interesują mężczyźni. To, że tutaj przyszedł to był przypadek. Tak samo to, że ostatnio myślał o nim zbyt często. I, że chciał, by Ryan pomógł mu „zlizać” posmak tamtego mężczyzny. To też czysty przypadek. A jego dwa orgazmy? Oczywiście, że… przypadek. Zdecydowanie tak było. A teraz zamierzał wynieść się w szybkim tempie, nim brunet zdoła mu odpowiedzieć. Najlepszym rozwiązaniem w przypadku Ryana jest ucieczka. Szkoda, że Nathairowi ostatnio coś nie wychodziła…
Siadł na piętach, jednakże raptownie poczuł dyskomfort w okolicach bioder, przez co przechylił się na bok i legł z powrotem na materac niczym jakiś paralityk.
Daleko zaszedłeś Nathair, oj daleko.
- Ale to zaraz… Chwilę sobie tutaj poleżę ;-; – powiedział cicho, czując jak drżą jego mięśnie pozbawione wszelakiej energii. Zerknął sceptycznie w stronę mężczyzny zastanawiając się, jakim cudem nie odczuwa zmęczenia. Albo odczuwał, ale skrzętnie je krył. A niech go piekło pochłonie, cholerny chodzący dupek. Cholernie przystojny, i dobrze zbudowany dupek. Ktoś musiał mieć albo nieźle nasrane we łbie, albo naprawdę spaczone poczucie humoru, że stworzył Ryana z takim wyglądem, o takim niedostępnym charakterze. Niech jego też szlag trafi.
Wzrok przesunął się w bok i powędrował po plecach mężczyzny, wzdłuż kręgosłupa, zawieszając się na nim dłużej. Odkleił rękę od rany i przesunął palcami po tatuażu Ryana, pozostawiając na nim krwawe ślady.
-Co oznaczają? – zapytał zaciekawiony, chyba po raz pierwszy mogąc przyjrzeć się z bliska tatuażowi mężczyzny. Co prawda w pomieszczeniu panował półmrok rozpraszany jedynie przez migoczące światło świecy, które z każdą kolejną chwilą malało, aż czekała je niechybna śmierć, jednakże Nathair mógł teraz w miarę wyraźnie ujrzeć znaki. Szkoda, że nie miał pojęcia co oznaczają. Chociaż Ryan pewnie i tak nic nie powie, w końcu Nathair nie był ani Kurtem, ani Jacem. Dlatego też zabrał dłoń, ponownie przyciskając ją do swojego karku, z którego nadal skapywała krew.
Raptownie zdał sobie sprawę, że wciąż leży na Adama przed Ryanem, prezentując swój blady tyłek, no, teraz nieco zaczerwieniony i obdarty z powodu ocierania skóry o skórę. Wymruczał coś niezrozumiałego pod nosem i złapał za pierwszy, lepszy koc, naciągając go na swoje pośladki, by je ukryć przed ewentualnym spojrzeniem srebrnych tęczówek. I co z tego, że jeszcze parę chwil temu rozłożył przed nim nogi, wypinał się i znajdował w dość wstydliwych pozycjach? Tamto się nie liczyło. A teraz to teraz i nie ma patrzenia.
-Rozumiem, że nawet jak ładnie poproszę, to nie ma nawet cienia szansy, że wyczarowałbyś jakiś mokry materiał, żebym mógł się obmyć? Oraz, że miałbyś coś, czym mógłbym zatamować dziurę w karku? – bo wiara w cuda to piękna rzecz, nawet w tak popieprzonym życiu, gdzie każdy każdego wykorzystuje jak mu się podoba.
-Swoją drogą co zrobiłeś z tym kaw-- ….. Chyba nie chcesz powiedzieć mi, że to zjadłeś? Zjadłeś to, prawda? Nie, nie mów, że zjadłeś. No zjadłeś. Czemu zjadłeś kawałek mnie? To… - - … chore. Ale zamilkł.
Czasem lepiej pozostawić niektóre rzeczy niewypowiedziane. Zdecydowanie.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.03.15 22:09  •  Personal hell {dom Ryana}. - Page 14 Empty Re: Personal hell {dom Ryana}.
Gdy Nathair tracił energię na warczenie Ryan pozostawał niewzruszony. O wiele łatwiej było mu uspokoić oddech, który powoli wracał do przyjętej normy, aż wreszcie na nowo stał się niesłyszalny dla kogoś o mniej wyczulonym zmyśle słuchu. Srebrzyste tęczówki bez wyrazu przypatrywały się czerwonym strużkom, które zaczęły przeciskać się między palcami różowowłosego. Choć rana nie była głęboka, na pewno miała sprawić mu wiele problemów i pozostawić po sobie bolesną i szpetną pamiątkę. Nie mógł zrobić nic więcej, by całkiem zbyć z niego brud. Nie chciał zrobić nic więcej.
„Nie mam zamiaru podziękować.”
Krótki ruch barków oznajmił skrzydlatemu, jaki Grimshaw miał stosunek do jego podziękowań. Bagatelizował słowa, a swoją nagrodę już dostał. Ciemnowłosy nie krępował się, by kolejnym gestem przypomnieć mu o tym, co zaszło. Paznokciem palca wskazującego przesunął po wewnętrznej stronie jego uda, omijając zalegające na jego skórze nasienie.
Jak uważasz. ― Nie musiał udawać, że dla niego to żadna strata. Był kimś, kto zawsze miał co robić, a Heather nie był jedyną osobą którą odważył się zaciągnąć do łóżka. Zdawałoby się, że Jay nawet nie potrzebował do tego odwagi, będąc typem, który sięga po to, na co ma ochotę. Równie dobrze wystarczył mu jeden taki raz. ― Musisz bardziej uważać. Następnym razem nie dziel się tym, że wyobrażałeś sobie mnie, gdy pieprzył cię ktoś inny, nie mów, że chcesz mnie i nie rozkładaj przede mną nóg. Bo widzisz... ― zamilkł na chwilę. Tym razem zamierzał wykorzystać sytuację, a widząc, jak jego stróż nieudolnie próbuje się podnieść i wreszcie opada z powrotem na prowizoryczne łoże, oparł jedną rękę o materac, tuż przed jego twarzą i pochylił się nad nim do tego stopnia, że ciepłe powietrze podrażniło jego ucho, gdy wdarło się do środka. ― Mogę pomyśleć co innego ― dokończył mrukliwie, jak na złość przysuwając końcówkę języka do jego policzka. Przesunął nią po rozpalonej rumieńcem skórze chłopaka, pozostawiając na niej wilgotny ślad, zanim ponownie zwrócił chłopakowi przestrzeń. Szkoda tylko, że dopiero po tym, gdy podjął próbę podburzenia jego – niby to niezmąconej – pewności siebie. Niezależnie jaki ruch zamierzał wykonać w tej grze, „szach mat” już się rzekło.
Nikły dotyk na plecach sprawił, że mięśnie mimowolnie spięły się, zanim szarooki przesunął się kawałek do przodu, przerywając niechciany kontakt. Wbrew wszystkiemu, co przed chwilą się wydarzyło, teraz przestał wyrażać zgodę na jakiekolwiek akty poufałości, o czym mógł świadczyć choćby sam fakt, że nie zdecydował się na położenie obok kochanka. Kochanka, który już powinien zbierać się z łóżka i zasuwać zamek spodni, jakby za chwilę miała tu wpaść zazdrosna żona, która niestety nie spełniała już łóżkowych wymogów.
Mieli się o tyle dobrze, że nie było żadnej zazdrosnej żony.
„Podziwiaj, nie dotykaj” ― odpowiedział szorstko, ale i znacząco. Żelazna kurtyna runęła, odcinając ciekawskiego anioła od prawdy, ale także odbierając mu jakąkolwiek możliwość poznania jej. Rottweiler nie był mistrzem subtelności, toteż ciężka kotara musiała dodatkowo przytrzasnąć palce zainteresowanego. Musiał wiedzieć, że bliskość fizyczna, wcale nie przybliżała ich do bardziej zażyłej relacji.
Uniósł brwi, nawet nie kryjąc się z tym, że ma go za idiotę; z lekkim zaskoczeniem, ale i powątpiewaniem spojrzał na młodzieńca. Wymagał od niego za wiele, choć z perspektywy osoby podanie opiekunowi bandaża i czegoś do przemycia rany nie wymagało od szatyna specjalnego poświęcenia. Nie mniej jednak to nie on wpadł na pomysł pozbycia się haniebnego znamienia w brutalny sposób. Co prawda, nie zrobił tego tak, jak skrzydlaty sobie tego życzył, ale efekt był taki sam – niezależnie od metody nie obyłoby się bez krwi.
Nie. ― Nawet nie musiał zastanawiać się nad odpowiedzią. ― Nie ujebałem ci nóg. Możesz wstać i sam to załatwić ― stwierdził ze znanym sobie opanowaniem, jakby nie uważał, aby ta czynność stanowiła jakiś wielki problem. Nie wspominając już o tym, że po tym wszystkim to Nath powinien usługiwać jemu, nie na odwrót.
Wypuścił powietrze ustami z wyczuwalną rezygnacją. Oderwał wzrok od anioła, podnosząc się z materaca. Zsunął z siebie spodnie do końca i zostawił je zmięte na podłodze. W przeciwieństwie do Heathera nie czuł wstydu przed eksponowaniem swojej nagości.
Masz rację. Jadałem lepsze rzeczy ― odparł bez ogródek, a przekaz był na tyle oczywisty, by chłopak zorientował się, że kanibalizm w jego życiu nie był niczym nadzwyczajnym. Czasami robił to z ciekawości, a innym razem tego wymagały warunki. Tym razem... wybrał po prostu szybszy sposób. Przesunął językiem po dolnej wardze, jakby jeszcze doszukiwał się na niej smaku stróża.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.03.15 22:09  •  Personal hell {dom Ryana}. - Page 14 Empty Re: Personal hell {dom Ryana}.
Zacisnął na drobną chwilę powieki, uspokajając rozdygotane ciało. Teraz najchętniej albo położyłby się w wannie wypełnionej gorącą wodą i delektował się chwilą, albo odwrócił na bok i poszedł spać. Jednakże wiedział, że ani jednego, ani też drugiego nie mógł znaleźć w tym miejscu. I może nawet i lepiej. Nie zamierzał szukać tutaj czegoś, czego nigdy nie otrzyma i gdzie nie był zbyt mile widzianą osobą. Powieki rozchyliły się, a ciało drgnęło niespokojnie, gdy ostry paznokieć, który z łatwością mógłby rozerwać skórę przesunął się po jego udzie. Spojrzenie chłopaka wyrażało tylko jedno, krótkie słowo. Zostaw.
Usta wykrzywiły się lekko, gdy ciało mężczyzny pochyliło się nieco nad nim, znów rzucając cień władzy nad nim, jakby w ten sposób ulotnie przypominało aniołowi, gdzie jest jego miejsce. Prychnął cicho, słysząc słowa Ryana, mimowolnie nieco odchylając dalej głowę, jakby chciał uniknąć koniuszka języka wymordowanego.
- Nie będzie następnego razu, Jay. Jak już wspominałem, miałem chwilę słabości. A ty po prostu byłeś pod ręką. – odpowiedział na jego słowa, przecierając wierzchem dłoni policzek, ścierając mokry ślad ze skóry, gdy mężczyzna ponownie się wyprostował, zwracając wolność chłopakowi. W ostatniej chwili przełknął słowa, które cisnęły się na jego ustach, że poniekąd tym razem to Nathair wykorzystał go do starcia nieprzyjemnego posmaku po mężczyźnie z burdelu. Jednakże niektóre słowa nie powinny zostać wypowiedziane.
- Nie należę do ciebie. – dodał po chwili, zaciskając nieco mocniej palce na swoim karku. Bez znaczenia co mężczyzna sobie myślał w tej chwili, w jakich kategoriach szufladkował anioła, to jedno było pewne. Nathair nie zamierzał już nigdy więcej mu ulec, a tym samym pozwalając sobie na przyklejenie łatki kolejnej zabawki dla dużego kotka, który po dłuższej bądź krótszej zabawie wreszcie rzuci nią w kąt, by zainteresować się czymś nowszym i ciekawszym. I może dla niektórych było to zaskakujące, ale chłopak wciąż posiadał swoją dumę.
Doskonale wyczuł moment, kiedy napięte ciało odsuwa się od palców Nathaira, nie chcąc pozwolić nawet na tak nic nie znaczący dotyk. Skroń anioła zapulsowała niebezpiecznie z irytacji, przynosząc ze sobą tępy ból głowy.
- Co, nagle zacząłeś się mnie brzydzić, Panie Nietykalny? – rzucił ironicznie nie czekając na jego odpowiedź. Oczywiście, że mu nie zdradzi co to oznacza. Aż cud, że w ogóle raczył mu odpowiedzieć. Ale zrozumiał aluzję Ryana. Doskonale ją zrozumiał. Kiedy ciemnowłosy podniósł się z materaca, w jego ślad ruszył Nathair. Wciąż nie mógł wyjść z podziwu, jakim cudem Ryan tak sprawnie się poruszał po stosunku. Dla anioła zrobienie czegokolwiek naprawdę w tym momencie było sporym wyzwaniem. Ale nie zamierzał jęczeć i płakać z tego powodu. Wnet mu przejdzie. Ostatnio też przeszło, a przecież wtedy czuł się gorzej.
Zabrał dłoń z karku i wytarł krew w i tak już ubrudzony koc. Następnie przetarł materiałem swój brzuch oraz okolice ud, ścierając pozostawione nasienie. Sięgnął po swoje ubrania i zaczął pospiesznie, no tak przynajmniej mu się wydawało, ubierać, chociaż każdy ruch przynosił dyskomfort w poruszaniu oraz nieprzyjemne uczucie w okolicach bioder oraz ud. Jednakże zacisnął zęby, myśląc tylko o tym, by jak najszybciej się stąd wynieść. Przez cały ten czas nawet nie próbując spojrzeć na mężczyznę. Nie, żeby odczuwał jakieś speszenie jego nagością… No, może trochę. Może bardzo trochę. W sumie to nawet dobrze, że w pomieszczeniu panował pół mrok, choć blada skóra wymordowanego i tak odznaczała się w ciemności.
Zarzucił bluzę na ramiona i zaciągnął suwak, zupełnie nie przejmując się powiększającymi, nad z , czerwonymi plamami na materiale w okolicach karku. Umyje się w domu. Ogarnie się w domu. Nie będzie o nic prosił i błagał. Nie jego. Jednakże nieprzyjemne ukłucie zazdrości w okolicach mostku w irytujący sposób go drażniło i nie chciało dać spokoju. Doskonale pamiętał rozmowę z Growem. Pamiętał też widok Ailena, kiedy przybył do domu Ryana. Pamiętał. I ułudna prawda, którą ułożył w swojej głowie była o wiele bardziej brutalna dla niego, niż powinna. A może wcale nie taka ułudna?
- Nie byłoby problemu, gdyby to Jace albo Kurt… – zamilkł w połowie urywając zdanie. Nie było sensu mówić nic więcej. Już nie.
- Cokolwiek. – mruknął pod nosem i wyminąwszy Ryana bez jakiegokolwiek słowa pożegnania, zostawił go tak jak chciał, samemu udając się pospiesznie w stronę Edenu.

zt x 2
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.03.15 22:14  •  Personal hell {dom Ryana}. - Page 14 Empty Re: Personal hell {dom Ryana}.
Droga do domu Ryana, z pozoru jakże łatwa, w ostateczności okazała się niezwykle trudna do pokonania dla Nathaira. Walcząc z silnym i mroźnym wiatrem, który szastał upitym ciałem chłopaka na boki, przemierzał kolejne wały śniegu, brnąc dalej w zaparte. Oczywiście nie obyło się bez paru upadków, kiedy to pijane nogi odmówiły posłuszeństwa. Jednakże szybko się podnosił, można tak powiedzieć, sprawdził stan butelek i ruszał dalej. Nawet dwa razy wpadł na jakiś dwóch wymordowanych, którzy szczekając na chłopaka, żeby patrzył gdzie lezie odgrażali się mu w najlepsze. Ale nawet oni nie byli w stanie powstrzymać chłopaka. W tym momencie jego głowę wypełniała tylko i wyłącznie jedna myśl -> Znaleźć się jak najszybciej u Ryana.
Po zgubieniu drogi, wreszcie trafił przed upatrzony dom. Ledwo stojący i walczący z przeciwnościami losu, aż dziw, że trzymał się kupy. Nathair czknął cicho, przez moment stojąc w miejscu i czując, jak w każdej chwili może runąć na ziemię. Z boku wyglądał jak niepewne jagnię, które zastanawia się czy udać się w głąb jaskini, skuszone świeżym owocem, ale świadome, że to właśnie tam czai się zły wilk, by je pożreć. W końcu ruszył, szurając nogami i zostawiając po sobie głębokie ślady. Te i tak wnet zostaną przysypane przez nowe ilości śniegu. Zapowiadała się śnieżyca i lepiej, żeby Nathair wtedy nie pozostał bez dachu nad głową.
Z zadziwiającą łatwością jak na niego pokonał schodki prowadzące do drzwi wejściowych, choć nie obyło się bez głośnego szurania i skrzypienia desek pod jego marnym ciężarem, a które w nocy niosąc się wyjątkowym echem zakomunikowały, że oto nadchodzi. Oparł się ramieniem o drzwi i odsapnął cicho pod nosem. Wszakże dotarcie tutaj wymagało od chłopaka naprawdę sporo energii. Nie wspominając o tym, że już i tak sporo jej tracił na potyczce w barze. W końcu uniósł prawą rękę i trzymając pod pachą butelkę zapukał cztery razy. Ale nie czekał na gościnne ”proszę”, bo znając Ryana nie doczekałby się tego. Sam nacisnął na klamkę i otwierając do drzwi – zaprosił siebie do domu wymordowanego. Bo mógł. Teoretycznie. W pomieszczeniu w jego twarz uderzył zaduch i ciepło. Co prawda nie można było powiedzieć, że w domu Ryana panowało gorąco, ale w porównaniu z zewnątrz zdecydowanie było cieplej. Chłopak postąpił parę kroków głębiej, pewny siebie, choć nieco zbaczając z toru obranej przez siebie drogi, pozostawiając po sobie mokre ze śniegu ślady. Mętnym wzrokiem rozejrzał się po pomieszczeniu odszukując mężczyznę. Jednakże nim udało mu się zobaczyć Ryana, do jego uszu dobiegło donośne szczekanie.
Spojrzał na walecznego szczeniaka, który postanowił bronić włości i zmarszczył brwi w nierozumieniu, tworząc pomiędzy nimi małą zmarszczkę. Wpatrywał się w zwierzaka miną typową dla myśliciela, który całe życie spędza na rozmyślaniach nad egzystencją i sensem życia.  
- Ryan? – w końcu zapytał, zapewne na pewną chwilę myląc psiaka z jego… właścicielem. Dopiero szuranie gdzieś głębiej pomieszczenia przykuło uwagę anioła. Oderwał wzrok od psa i widząc w ciemnościach siedzącego przy stole wymordowanego, jego twarz momentalnie rozjaśniła się.
- Ryan! Przyniosłem Ci coś! – rzucił głośno i nie zważając na szczekającego psa, ruszył niepewnym krokiem w stronę mężczyzny walcząc, by zachować równy tor, choć nieco miotało nim na prawo i lewo. Zatrzymał się dopiero przy meblu i postawił dumnie prezentującą się butelkę praktycznie tuż przed talerzem mężczyzny.
Podciągnął nieco kurtkę wyżej i wsunął rękę pod nią, skąd wyciągnął kolejną butelkę i ustawił ją obok koleżanki.
- Pies, cicho bądź! – odwrócił się raptownie w stronę zwierzaka i spojrzał na niego karcącym wzrokiem. - Nie widzisz, że rozmawiamy? –dodał po chwili, ponownie spoglądając na ciemnowłosego. Nim ten jednak zdążyłby cokolwiek powiedzieć, usta anioła rozchyliły się na powrót, kiedy zaczął się rozbierać.
- Nie zaglądałem do ciebie, bo nie mogłem. – - … jakby kogokolwiek to obchodziło - I byłbym wcześniej, ale spotkałem Ryhlej i  tego, no, Waffera. – – kolejna jakże potrzebna do życia informacja.  Rzucił czapkę na skraj blatu stołu, odsłaniając różowe kosmyki w nieładzie, sterczące niemal w każdą możliwą stronę i za pomocą zębów ściągnął rękawiczkę z prawej ręki.
- Ale już tu jestem. – – dodał, jakby ktoś na niego czekał.
Czknął cicho, walcząc z zamkiem kurtki, w który zaplątał się materiał szalika. Szarpnął jeden, drugi, a nawet trzeci raz, ale cholerne ustrojstwo nie chciało puścić. Nathair przyglądał się temu dziwnym, pijackim wzrokiem i w końcu postanowił pozbyć się w inny sposób niepotrzebnego odzienia. Sprawną ręką chwycił za kaptur i zaczął ciągnąć do góry, samemu nachylając się nieco do przodu, co wyglądało dość… dziwacznie. Ale łatwo było wywnioskować, co próbuje zrobić. Zdjąć kurtkę przez głowę. Niestety, mając do dyspozycji tylko i wyłącznie jedną ręką plus będąc pijanym, łatwo można było oszacować wynik tego starcia. Nathair zatoczył się niebezpiecznie, jakby miał runąć na ziemię, lecz przed niechybnym upadkiem uratował go stół, w którego kant przywalił bokiem, jednocześnie opierając się o niego.
- Ryan… Ryan! Pomusz. – żałosny jęk wydobył się z wnętrza ubrania, jednakże nim wymordowany mógłby coś zrobić, różowowłosa głowa na powrót wysunęła się z materiału. Chłopak odepchnął się od mebla i podszedł do Grimshawa, siadając obok niego ciężko na krześle. Przynajmniej ryzyko upadku zmniejszyło się o połowę.
Spojrzał wyczekująco na Ryana, zapewne licząc na to, że jednak pomoże mu uwolnić się z więzienia kurtki, jednak jego uwaga bardzo szybko została rozproszona przez zupełnie coś innego. Wzrok skupił się na talerzu przed wymordowanym, a dokładniej rzecz biorąc na tym, co znajdowało się w środku. Jak na zawołanie w brzuchu anioła dało się słyszeć burczenie wywołane skurczem głodu. Gdyby był trzeźwy – z pewnością speszyłby się tak żenującą sytuacją, rumieniąc i uciekając wzrokiem. Ale w tym momencie było mu wszystko jedno. Był głodny, po prostu.
- Co jesz? – bez znaczenia, w takim stanie i tak wszystko wciągnie - Nakarm mnie. – dodał po chwili, milknąc na pewien moment. Jednakże zamiast poczekać na jakąkolwiek odpowiedź, sięgnął zabandażowaną dłonią po widelec czy tam łyżkę pozostawioną w misce/na talerzu i najzwyczajniej w świecie zaczął wyżerać Ryanowi zawartość jego talerza.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.03.15 0:11  •  Personal hell {dom Ryana}. - Page 14 Empty Re: Personal hell {dom Ryana}.
Tup. Skrzyp. Łup.
Ciemnowłosy zaszurał widelcem o dno puszki, z której wyjadał jakąś niezbyt smaczną, ale wciąż zjadliwą konserwę, która nie drażniła aż tak swoim zapachem. Nawet nie drgnął, gdy ostrzegawcze sygnały zaczęły dobiegać zza drzwi wejściowych. Mieszkając w leśnej chacie, przywykł do takiej sytuacji. W pobliżu kręciło się mnóstwo dzikich bestii, które przeważnie uznawały to miejsce za mało interesujące. Nie posiadały też umiejętności posługiwania się klamką, a Grimshaw sam zadbał o wzmocnienie drewnianych drzwi, które nie sposób było po prostu pchnąć i otworzyć. Nabrał kolejnej porcji zmielonego mięsa na widelec, już rozchylił usta, by wsunąć do nich kęs, ale metalowe ząbki zdążyły ledwie przylec do jego dolnej wargi.
Zawiasy skrzypnęły, oznajmiając swój protest przeciwko wizycie nowego gościa.
Hunter już od momentu zasłyszenia trzasków znalazł się w salonie, strzygąc uszami i zawieszając łeb na wysokości karku. Ryan mógł bez problemu obserwować z kuchni, jak szarawy szczeniak w skupieniu spogląda na drzwi, a kiedy wreszcie nieproszony gość znalazł się w środku, nieco piskliwe jeszcze ujadanie wyrwało się z wilczego pyska. Może nawet wypadłby groźnie, gdyby nie zaczął wymachiwać przy tym ogonem, jakby właśnie robił coś dobrego i pożytecznego. Zaczął kręcić się po pokoju, zbliżając się, to oddalając od anioła, którego widział na oczy dopiero po raz pierwszy w swoim i tak krótkim życiu. Czworonóg zupełnie nie pasował do tego wiecznie cichego domu, który nagle wypełnił się irytującą, zwierzęcą energią. Jeżeli istniał jakiś powód, dla którego idiotyzmem było pomylić tego kundla z Jay'em, to właśnie fakt, że futrzak zachowywał się jak jego kompletne przeciwieństwo. Kiedy on ledwo zaczepił ząbkami o nogawkę skrzydlatego, Rottweiler bez wątpienia już dawno ujebałby mu nogę, a i nie cieszyłby się na widok swojego stróża.
Po ostatnim nie spodziewał się akurat wizyty Heathera. Był przekonany, że opiekun będzie go unikał, by łatwiej było mu się trzymać swoich zakłamanych założeń. Skoro nie chciał należeć do niego, musiał zerwać się ze smyczy i uciec gdzieś daleko, by ta nie znalazła się w zasięgu ręki ciemnowłosego. Zamiast ruszyć się z miejsca i przywitać go, jak gospodarzowi domu przystało, wreszcie wsunął widelec do ust, czując na języku lekko metaliczny posmak podrdzewiałego sztućca. Anioł był ostatnią osobą, przed którą musiał bronić swoich włości i jedną z pierwszych osób, przy których lepiej było udawać, że jest się gdzieś indziej. Może dlatego siedział cicho, licząc na to, że słabe światło wdzierające się do kuchni, nie zdoła zdradzić jego obecności, a kiedy już zda sobie sprawę, że go nie ma – wróci do swojego ciepłego mieszkanka w Edenie.
„Ryan! Przyniosłem Ci coś!”
I cały plan szlag trafił.
Szare tęczówki z coraz większym zniechęceniem przyglądały się młodzieńcowi. Musiał skierować swoje kroki w jego stronę, by szarooki spostrzegł się, że jego pierwsze wrażenie nie było mylne, aczkolwiek dopiero przy dokładniejszej obserwacji doszedł do wniosku, że uosobienie anielskich cnót było nie tylko pijane, ale nawalone w trzy dupy. Przez zakurzone powietrze nie przedarł się ostry zapach alkoholu, a miodu, jednak to wcale nie stawiało młodzieńca w lepszym świetle. Jego widok w tym beznadziejnym stanie sprawił, że kącik ust mężczyzny ściągnął się w pogardliwym wyrazie, mimo że spojrzenie pozostało nieruchome i zimne, jak lodowa skała, z którą tak czy siak musiał się zderzyć, gdy zdecydował się narazić na obecność szatyna.
Nie chcę ― starał się zabrzmieć cierpliwie, ale w jego tonie kryła się ta ostra nuta, jakby oznajmił mu coś, co było niepodważalne. Zero wyjaśnień. Nie chciał, bo nie chciał niczego od Natha? Nie chciał, bo nie lubił? Nie chciał, bo akurat teraz nie miał ochoty? Nie czuł się zobowiązany, by wyjaśniać chłopakowi, dlaczego nie przyjmie tego prezentu. Było też pewne, że ta chodząca cegła nawet nie poczuje się źle z powodu sprawienia zawodu swojemu samozwańczemu opiekunowi, który notabene powinien się cieszyć, że jego podopieczny odmawia spożywania alkoholu. Każdy musiał posiadać jakąś dobrą stronę, a że Ryan nie posiadał ich wiele, abstynencja była już ogromną odskocznią od jego paskudnego usposobienia.
Stuk.
Wilk, który wparował do kuchni razem ze stróżem, nie zamierzał posłuchać, a przynajmniej nie obcego. Grimshaw spojrzał na zwierzaka z ukosa, przez chwilę obserwując jego próby zwrócenia na siebie uwagi. Umyślnie nie uciszył go od razu, stwierdzając, że dla niego żadna rozmowa nie miała miejsca, ale na dłuższą metę psi głos nieprzyjemnie zaczynał wdzierać się do uszu, a z tej niewielkiej odległości odnosiło się wrażenie, że łupie w czaszce.
Hunter, morda ― warknął, a psiak momentalnie skulił się, jakby za moment miał oberwać batem. Jeżeli ktoś twierdził, że bezstresowe wychowanie było najlepsze, grubo się pomylił. Szczeniak wsunął się pod krzesło właściciela i ułożył na ziemi, wlepiając błyszczący już wzrok w nogawki Nathaira, na których zdążył już zostawić trochę śliny.
Cisza przez pierwsze kilka sekund była wręcz nienaturalna, ale Jay nawet nie miał okazji się do niej przyzwyczaić. W końcu drugi szczeniak nie zamierzał rezygnować z kłapania pyskiem.
„Nie zaglądałem do ciebie, bo nie mogłem.”
Mhm.
Ileż przejęcia kryło się w tym krótkim bąknięciu pod nosem!
Rozgrzebał widelcem konserwę, nabrał kolejną porcję, wyglądając jak ktoś, dla kogo sama czynność jedzenia jest ważniejsza od rozgadanego towarzystwa obok. A na pewno ciekawsza niż poruszające historie z życia Heathera. Srebrnooki nie wykazał się nawet odrobiną zainteresowania wobec nieznajomych mu osób. Jeżeli to z nimi pił, mógł tam zostać i oddać się wspólnemu walaniu po podłodze i pijackim śpiewom. Nie wspominając już o tym, że kompletnie zapomniał o czymś śmiertelnie ważnym.
Jesteś schlany, aniele ― mruknął sucho, przełknąwszy kolejny kawałek mięsa. Z jego ust zabrzmiało to jak najgorsza obelga, w której zawarł wszystko, co w tym momencie nie podobało mu się w młodzieńcu. ― Może powinienem ci przypomnieć, dlaczego to kretyńskie posunię--
Zamilkł, unosząc na niego zrezygnowany wzrok. Upuścił widelec do puszki, by odruchowo złapać za brzeg stołu i przytrzymać go, gdy niebezpiecznie zachwiał się pod ciężarem jasnowłosego, który nie potrafił poradzić sobie z tak prostą czynnością. Oczywiście wina nie spadła na złamaną rękę (o którą nawet nie spytał, bo po co). Gdyby nie był nietrzeźwy, bez trudu poradziłby sobie z zamkiem. Nic dziwnego, że szatyn nie zareagował na prośbę i tylko przyglądał się temu idiotycznemu przedstawieniu z niezmiennym wyrazem twarzy. Niepotrzebnie się trudził, a jego oczekiwanie tylko niepotrzebnie przeciągało to niezbyt miłe spotkanie. Jeśli myślał, że zostanie tu na dłużej...
„Co jesz?”
Brak odpowiedzi. Oparł przedramię na stole i stuknął wyczekująco palcem o blat.
Dziesięć sekund.
Z wnętrza domu dobiegło jakieś ciche szurnięcie, ale nie zwrócił na nie uwagi. Tu wszystko równie dobrze mogło się posypać.
„Nakarm mnie.”
Aha.
Nie.
Ściągnął brwi, ale widocznie nie przejął się zbytnio podebraniem jego jedzenia. Wręcz odruchowo odsunął od siebie puszkę i przy okazji butelki z miodem, jakby sam fakt, że anioł ich dotknął, odebrał mu wszelki apetyt. Pod górną wargą dało się dostrzec krótki ruch języka, którym sprawdzał, czy przypadkiem nic nie zostało mu na zębach.
Skrzyp.
Tup.
Dźwięk kroków na chwilę odwrócił uwagę Jay'a. Nie dało się nie zauważyć, że mężczyzna bez wyraźnego zaskoczenia przeniósł wzrok na drzwi, jakby z góry spodziewał się, kogo w nich zobaczy. Od początku wiedział, że nie był sam w domu.
Zza pleców Nathaira dobiegł cichy zgrzyt zasuwanego zamka błyskawicznego, który poprzedził głośne ziewnięcie. Blondyn ledwo zdążył przysunąć dłoń do ust, by kulturalnie stłumić ten odruch. Zamiast tego, jego dłoń od razu zawędrowała w stronę głowy, by zmierzwić palcami rozwichrzone już włosy. Szeroka koszula dosłownie wisiała na jego chudym ciele i w ostatniej chwili zdążył chwycić za skrawek materiału, by całkowicie ubranie nie zsunęło mu się z jednego ramienia.
Przez ciebie nie mogłem znaleźć spodni ― oznajmił ochrypłym ze zmęczenia – i pewnie nie tylko – głosem. Mętny jeszcze wzrok spoczął na różowowłosym, a jasna brew uniosła się wyżej, poprzedzając pytanie, które padło z jego ust, przyozdobione zawadiackim uśmiechem: ― Nie próżnujesz, co?
Jak zawsze. ― Wzruszył mimowolnie barkami, nie zrażając się obecnością kochanka. ― Zaraz wychodzi.
Jakaś nowość ― rzucił, przez chwilę siłując się z guzikami koszuli. ― Też muszę się zbierać, mam coś do załatwienia. ― Bez zastanowienia przekroczył próg kuchni, paradoksalnie do konieczności opuszczenia chaty. Czerwone tęczówki błysnęły zahaczając o twarz ciemnowłosego. Stół raz jeszcze poruszył się niebezpiecznie – tym razem, gdy jasnowłosy oparł się o niego obiema rękami i nachylił nad blatem. Przysuwając twarz ku wymordowanemu, kierowany oczywistym zamiarem, zerknął z ukosa na młodzieńca obok.
To go zgubiło.
Kiedy ponownie spojrzał na Ryana, ten już zdążył odchylić się na krześle. Ciemne źrenice zwęziły się do pionowych kresek, obrzucając prywatną dziwkę wyzywającym spojrzeniem.
No wiesz ― prychnął, ściągając brwi, ale nie zamierzał się fatygować. Był przyzwyczajony, że w większości sytuacji to Grimshaw decydował o pozwoleniu na dotyk – trudno byłoby znieść jego towarzystwo, gdyby nie ta zawyżona tolerancja. ― Może kiedyś się doczekam. A ty nie zgarnij wszystkiego dla siebie, mały. Na razie. ― Obrzucił go złośliwym uśmiechem, zanim odwrócił się w stronę drzwi. Hunter natychmiast zerwał się z miejsca, jakby w tym domu to on był odpowiedzialny za odprowadzanie gości albo cicho liczył na to, że uda mu się wydostać na zewnątrz.
Szarooki nie powiedział już ani słowa. Przez chwilę przysłuchiwał się tylko odgłosom ubieranej kurtki i butów, którym zawtórował odsuwając się od stołu z głośnym zgrzytem. Podniósł się z miejsca i podszedł do niepełnego blatu kuchennego, chwytając za butelkę wody. Upił łyk dokładnie w momencie, w którym pożegnał ich huk zamykanych drzwi.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 25.03.15 0:21  •  Personal hell {dom Ryana}. - Page 14 Empty Re: Personal hell {dom Ryana}.
Spoiler:

To w sumie było przykre, ale Nathair naprawdę lubił towarzystwo Ryana. A przecież chyba większość o zdrowych zmysłach wolałaby trzymać się z daleka od tak niewzruszonej skały z sadystycznymi napadami i podejściem „mam na ciebie wyjebane, a jak nie mam to cię zajebię”. Być może chłopak miał jakieś ukryte masochistyczne zapędy, jednakże prawda była taka, że nie musieli nawet rozmawiać ze sobą. Wystarczyło, że Wymordowany znajdował się gdzieś w pobliżu, krzątał się po domu zajmując swoimi własnymi sprawami, a anioł mimo to odczuwał pewnego rodzaju odprężenie. Przecież niejednokrotnie odwiedzając swojego podopiecznego dostawał jedno, wielkie zignorowanie ze strony Grimshawa, ale to właśnie tutaj paradoksalnie czuł się najbezpieczniej i najlepiej. Oczywiście, bardzo często szukał nawet odrobiny uwagi szatyna, aczkolwiek nawet otrzymując milczenie, Nathair odczuwał zadowolenie.
Ryan był jego narkotykiem, a Nathair jak każdy uzależniony osobnik próbując wyjść z nałogu (oczywiście uprzednio zapierając się wszystkimi możliwymi sposobami, że przecież nie jest uzależniony), podświadomie łaknął być w pobliżu źródła swojego uzależnienia, by wreszcie za wszelką cenę zaspokoić swój głód. A Grimshaw był kurewsko niebezpieczną odmianą uzależnienia, która bardzo szybko wysysało z innych wszystkie chęci do życia, ściągając je na samo dno pełne mułu, wycierając o nie swoimi butami, by wreszcie splunąć z pogardą.
Ale mimo to przyciągał wielu do siebie. Pieprzeni samobójcy.
Nieco przymglonym wzrokiem omiótł profil wymordowanego, kiedy w jego dłonie została „sprezentowana” konserwa. Może gdyby jego umysł funkcjonował na pełnych obrotach, a nie byłby przyciemniony przez nadmiar procentów, to zastanowiłby się czemu mężczyzna tak łatwo i dobrowolnie oddaje swój posiłek. Nathair nigdy nie uświadczył z jego strony choćby odrobiny sympatii i dobrego gestu, tak więc każdy jego fałszywy przejaw powinien budzić zaniepokojenie.  
Nie czuł zbytnio smaku tego, co jadł. Ważne, że miał coś w ustach. Żołądek mimo wszystko domagał się czegokolwiek, choć alkohol skutecznie zagłuszył wszelkie potrzeby organizmu. Różowe tęczówki przesunęły się po Ryanie w dół, aż w końcu natrafiły na nowego towarzysza mężczyzny.
- Fofkof fo faf? – wydobył z siebie niezrozumiały bełkot, gdyż w chwili, kiedy chciał przemówić, widelec z niezidentyfikowanym jedzeniem znajdował się w jego ustach. Zmarszczył nieznacznie brwi, kiedy dotarło do niego, że właśnie stał się twórcą dziwnego języka. Z ociąganiem wysunął sztuciec spomiędzy warg i przesunął językiem po dolnej wardze zgarniając resztki mięsa.
- Skąd go masz? – powtórzył o wiele zrozumialej, kiedy w końcu przełknął zawartość jedzenia.
”Jesteś schlany, aniele”
W jasnych oczach błysnął niezadowolony ognik, a brwi ponownie się ściągnęły w geście zastanowienia i pewnej rezygnacji.
- Co? Nieeee. Ja nie jestem… – zamilkł, próbując poukładać słowa w sensowne zdanie, wypowiadając każde z nich powoli, jakby zastanawiał się nad ich sensem. - … schlany. – jak na potwierdzenie ciałem wstrząsnęło krótkie czknięcie, na co chłopak przycisnął zabandażowaną dłoń do ust, wciąż marszcząc brwi, sprawiając wrażenie osoby myślącej.
- Nie piłem alkhol… alhoh…. al…. no. Nie piłem. – dodał pewnym siebie głosem wyrażając przy tym pełne niezadowolenie tak poważnym zarzutem.
Nie kłamał. Świadomie, oczywiście. Bo w jego oczach wcale nie był pijany, bo przecież nie pił żadnego alkoholu. Tylko jakiś dobry, ciepły napój, który zaserwowano mu w barze. Nic ponadto. Nathair wolał trzymać się z daleka od używek, tak więc nie było szans, żeby był pijany. No co ten Ryan wymyślił.
Mając nadzieję, że ciemnowłosy nie będzie już więcej rzucał takich oskarżających oszczerstw, postanowił najpierw skupić się na swoim jedzeniu, a potem dopiero rozmawiać.
Tylko, że wtedy usłyszał odgłos kroków. Drgnął nieco i już chciał odwrócić się, by zorientować się co jest…
Wzrok wbił się w wychudzonego mężczyznę, który zdawał się czuć wyjątkowo swobodnie w domu Ryana. Przez jego głowę przebiegło tysiące chaotycznych myśli, które boleśnie wżynały się w jego czaszkę niczym malutkie, rozgrzane gwoździki łupiąc z każdej strony.
„Pewnie to jego jakiś znajomy….”
Z tym, że Ryan nie ma znajomych.
„Z pewnością zgubił się w Desperacji i szukał schronienia przed zbliżającą się śnieżycą…”
Bo Ryan to taki miły gospodarz, co przyjmie pod swój dach każdą znajdę.
„Albo kuzyn z dalekich stron…”
Wierzysz w to?
„Nie, no, z pewnoś—„
” Przez ciebie nie mogłem znaleźć spodni”
Ciało anioła chcąc czy nie – zesztywniało, a wzdłuż kręgosłupa przebiegł nieprzyjemny, mrożący dreszcz. Pod gardło podeszła gula, a żołądek wykręcił się wywołując w Nathairze uczucie obrzydzenia.
- Zaraz nie znajdziesz czegoś innego, o wiele cenniejszego. – ciche warknięcie pełne groźby wyrwało się z jego ust, lecz było na tyle ciche, że nieznajomy z pewnością tego nie dosłyszał.
Pozbawione paznokci palce, a ukryte za już przybrudzonym i poszarpanym bandażem, zacisnęły się mocniej na zdobycznej puszce, gdy mężczyzna podszedł do stołu i nachylił się w stronę Ryana. Nathair czuł, jak jego serce przyspiesza, wręcz boleśnie, wywołując mdłości. Przez ułamek sekundy miał ochotę wepchać puszkę nieznajomemu wprost w jego gardło, lecz myśli przeszły tak szybko, jak się pojawiły. Żaden mięsień na jego twarzy nawet nie drgnął, gdy ich spojrzenia skrzyżowały się. I choć o dziwo Nathair na tę chwilę założył kamienną fasadę, to w środku czuł, jak się gotuje. Jak coś w nim pęka i rozlewa, trując wszystko dookoła.
Dla anioła czas stanął w miejscu i ruszył dopiero w momencie, gdy do jego uszu doszedł odgłos zamykanych drzwi, gdy blondyn wreszcie ulotnił się z domu. Powinien w tym momencie poczuć uczucie satysfakcji, że facet został poniekąd spławiony przez Ryana i nie otrzymał jakże uroczo romantycznego całuska na pożegnanie. Ale zamiast tego, czuł… Sam nie wiedział co. Powinno być mu przykro? Źle? Powinien być zły? Chyba wszystko na raz. Co prawda tak naprawdę nie powinno go obchodzić co i z kim robi Ryan. Bo co mu do tego? Lecz mimo to, czuł, jak się gotuje. Ze wściekłości, rozżalenia i czegoś jeszcze.
Och. To chyba nazywa się zazdrość.
Wciąż siedział nieruchomo, nawet w chwili, gdy Ryan odszedł od stołu. Nathair spojrzał na puszkę i odsunął ją na bok dłonią, momentalnie tracąc jakikolwiek apetyt. Wpatrywał się w odrapany przez czas stół, a jego kąciki ust uniosły się ku górze, wykrzywiając w pustym uśmiechu.
- Tak bardzo chciałem Cię zobaczyć. – nawet do cholery jasnej nie wiesz jak bardzo - I zwijałem się w domu, odchodząc od zmysłów, bo nie wiedziałem czy wszystko z Tobą dobrze. Bo nie odpisałeś na żadną wiadomość. I nie raczyłeś odebrać telefonu. Nigdy nie odbierasz ode mnie. Nawet jednego, pieprzonego telefonu. Nie odbierasz tylko ode mnie czy może od Kurta i innych też? A może zawsze, kiedy dzwonię, jesteś zajęty? - odwrócił głowę i spojrzał przez ramię na Ryana rozgoryczonym wzrokiem pełnym rozczarowania. Uśmiech goryczy poszerzył się, choć twarz wyrażała zupełnie coś innego, odwrotnego.
- Kiedy mnie I twojego kochanego Jace’a torturowali, bo wzięli mnie za jednego z was, Kundli, to ty posuwałeś tego blondynka, prawda? – warknął, czując, jak drży na całym ciele. Prychnął cicho pod nosem, odwracając się na stołku i siedząc naprzeciwko Ryana, przechylił nieznacznie głowę w bok, pozwalając by jasne kosmyki przysłoniły jego twarz.
- Oczywiście, że tak. – dodał po chwili i podniósł się, kierując w stronę mężczyzny.
- Czemu jak mam należeć do ciebie, nie mam prawa dotykać innych, ale ty możesz zabawiać się z jakimiś obcymi osobami? Co? Wszyscy zawsze muszą się ciebie słuchać i grać tak, jak ty im zagrasz? Robić co chcesz i być na twoje zawołanie? Bierzesz co chcesz i kiedy chcesz, ale jak ktoś inny chce… A może tak zamienimy się rolami? – ciche warknięcie zapoczątkowało ostrzejsze pchnięcie Ryana w stronę blatu, o który zapewne i tak się opierał, wsuwając nieco jedną nogę pomiędzy nogi wymordowanego (choć to był raczej wynik przypadku, a nie świadomości).
- Teraz będzie inaczej. Teraz to ja wezmę to, co chcę, Jay. – rzucił butnie i zacisnąwszy prawą dłoń na skrawku koszuli mężczyzny i szarpnął go mocniej w swoją stronę, by schylił się, przysuwając swoje usta do jego…
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.03.15 11:29  •  Personal hell {dom Ryana}. - Page 14 Empty Re: Personal hell {dom Ryana}.
Niezrozumiały bełkot sprawił, że ciemnowłosy wymruczał coś równie niezrozumiałego pod nosem, jednak w jego przypadku nietrudno było się domyślić, że miało się do czynienia z obelgą. Powtórzone już wyraźniej pytanie nie doczekało się swojej odpowiedzi, ale Hunter wydał z siebie krótki, piskliwy dźwięk i wyciągnął się na podłodze, szurając pazurami o podłogę. Na koniec uderzył kilkakrotnie o brudne deski, wzniecając przy tym kurz, jakby od razu dotarło do niego, że różowowłosy mówił właśnie o nim. Zbyt bystre jak na szczeniaka ślepia uniosły swoje spojrzenie w górę. Futrzak do ostatniej chwili miał nadzieję, że jego właściciel opowie o ich porywającej historii, ale im dłuższe było milczenie, tym i entuzjazm słabł, a kiedy temat uległ drastycznej zmianie, psi łebek opadł smętnie na wyciągnięte łapy, czemu towarzyszyło krótkie warknięcie. Tylko Ryan mógł wyobrazić sobie, jak ten mały znów nazywa go „ciulem”, ale wystarczyło mu, że to Heather chciał zwrócić na siebie jego uwagę.
„Nieeee. Ja nie jestem…”
Jasne, skwitował w myślach, a sceptycyzm na jego twarzy komunikował mu dobitnie, że każdy pijany powiedziałby dokładnie to samo. Trudno, żeby zdawał sobie z tego sprawę. Możliwe, że ktoś upił go nieświadomie i Grimshaw wcale nie zdziwiłby się, gdyby to tego doszło. Po sytuacji w burdelu nie zdziwiłby się także, gdyby ktoś go przeleciał, ale skrzydlaty tym razem miał szczęście. Nie dało się wyczuć na nim tego charakterystycznego zapachu innej osoby. Co prawda, trudno ukryć, że im dłużej go takim widział, tym bardziej było mu wszystko jedno.
Mhm. Tylko miód ― mruknął, przebiegając wzrokiem po butelkach na stole. Właśnie dlatego stronił od tego sposobu na zabijanie czasu. Nie wyobrażał sobie, by miał iść zataczając się i nie wyobrażał sobie, by nie potrafił ułożyć sensownego zdania albo – jak widać na obecnym przykładzie – skleić zwykłego słowa. Pamięć była jego atutem zatem nie chciał zaburzać swojego cyklu życia procentami. Nie potrzebował zapomnienia.
Kto by pomyślał, że obecność drugiego kochanka tak skutecznie zamknie usta jego stróżowi, chociaż w pierwszej chwili zdołał wychwycić cichą groźbę padającą pod jego adresem. Szkoda tylko, że miód pitny nie dał mu takiego zastrzyku odwagi, by wypowiedzieć to na tyle głośno, aby blondyn miał szansę riposty. Potem możliwości przepadły, a anioł już pewnie nigdy nie uświadczy obecności kochanka. Nie dlatego, że już nie przyjdzie – po prostu dotychczas i tak częściej mijał się z innymi, przychodząc dopiero, gdy było już po wszystkim.
Reakcja chłopaka wcale go nie zaskoczyła. Dzięki niej miał wrażenie, że kiedy szok minie i wreszcie będzie zdolny poruszyć się z miejsca, nie będzie miał już ochoty na dłuższe przebywanie w obecności Jay'a. Wydawało mu się też, że Nath nie powie już ani słowa, od początku będąc świadomym trybu życia swojego podopiecznego. Akurat w tej kwestii się przeliczył.
„Tak bardzo chciałem Cię zobaczyć.”
Zaczyna się.
Zastygł w bezruchu z gwintem przysuniętym do dolnej wargi. Jedynie tęczówki poruszyły się i obrzuciły swoim znużonym spojrzeniem uśmiechniętą twarz anioła. Choć mężczyzna nie był mistrzem w dziedzinie uśmiechów, wiedział, że ten grymas do pozytywnych nie należał. Powinien go uciszyć, ale z jakiegoś powodu pozwolił mu na wyrzucenie swoich durnowatych żali. Ciemna brew przesuwała się coraz wyżej, wtórując kolejnym słowom Nathaira.
Zabawne.
Odsunął butelkę od ust i obrócił ją w dłoni. Może każdy na jego miejscu poczułby się skruszony, że tak bezczelnie ignorował kogoś, kto starał się tylko pomóc, ale nie Ryan. Ryan skupiał się na czymś zupełnie innym. Na czymś, co w ogóle mu się nie podobało, ponieważ zakładanie mu obroży zawsze kończyło się fiaskiem.
Może jestem zajęty, a może nie. Może odbieram telefony innych, a może też stale je ignoruję. Nie przypominam sobie, żebym ci się oświadczył, chyba że seks z tobą aż tak zobowiązuje ― rzucił z chłodnym spokojem w głowie, jakby starał mu się wyjaśnić coś, czego po prostu nie da się zmienić. Równie dobrze mógł oznajmić mu, by nie zmuszał go, aby żałował tego, co zrobił. Nie był kimś, kto żałował czegokolwiek. ― Widocznie źle wybrałeś ― dodał zaraz, nie wiadomo, czy odnosząc się do stróżowania, czy do tego, że obiekt jego zazdrości, która z perspektywy wszystkiego, co młodzieniec stale powtarzał nie powinna mieć w ogóle miejsca, był nieuchwytny. Stałe wypominanie mu, że Kurt na pewno miał lepiej i wspominanie o jakimś (kochanym) Jace'u powili robiło się nudne.
Opętany przekrzywił lekko głowę na bok, już samym gestem oznajmiając, że nie ma pojęcia o co mu chodzi. W ciągu ostatnich tygodni obiło mu się o uszy, że Growlithe znów trafił na tę cholerną bandę, ale wśród Psów nikt nie wspominał o innych torturowanych. Za wyjątkiem Share'a, który bohatersko poległ w walce. Nie zdradził DOGS aż do momentu wydania przez kark ostatniego chrzęstu.
Możliwe. Ale akurat wtedy równie dobrze mógł to być brunet. ― Wcale nie poprawiał sytuacji. Nie, żeby zależało mu na tym, by ją poprawić, ale droczenie się z zazdrosnym szczeniakiem przy otoczce powagi i wysokiego prawdopodobieństwa, że mógł wtedy spać z kimś innym, było w jakimś stopniu rozrywkowe. ― Posłuchaj ― zaczął, ale różowooki już zdążył podnieść się z miejsca i podążyć w jego stronę chwiejnym krokiem. Bez poruszenia przyjął do siebie zmniejszającą się odległość, choć dziś o wiele bardziej wolał stosowną odległość miedzy nimi. Nie obchodziło go, że jego zabawka byłaby dziś wyjątkowo łatwa. Szybko by się znudził.
Zamiast tego sam musiał słuchać kolejnego monologu i w międzyczasie aż trudno było mu się powstrzymać od wzniesienia zrezygnowanego spojrzenia w stronę popękanego sufitu. Nie był wierzący, ale gdyby tak było, do pełni szczęścia brakowałoby już tylko słów „Widzisz i nie grzmisz”. Wszystko to, o co pytał Heather, posiadało swoje oczywiste odpowiedzi, które musiały wylecieć mu z głowy po tym, gdy się upił. Pomiędzy nimi istniała zasadnicza różnica, dzięki której panujące w ich świecie prawa nakreślały się same.
Chrup.
Plastikowa butelka wydała z siebie charakterystyczny dźwięk, gdy wymordowany zacisnął na niej palce. Wbił badawczy wzrok w młodzieńca, czując jego kolano wsuwające się między swoje nogi.
Szarpnięcie.
Niezależnie od tego, ile siły chłopak włożyłby w tę próbę, wystarczyło tylko tyle, by szatyn wyprostował się, odbierając mu szansę na pocałunek. Jakby tego było mało – mimowolnie zadarł podbródek wyżej, przez co okazało się, ze patrzenie na Nath'a z góry mogło być jeszcze bardziej miażdżące. Nie zawsze dostaje się to, czego się chce, co? I na tym wszystko mogło się zakończyć, gdyby z kompletnie niewzruszoną miną nie – „No masz, aż mi się ręka omsknęła z wrażenia” – przechylił butelki z wodą, nakierowując strumień zimnego napoju prosto na twarz chłopaka, licząc na to, że to go otrzeźwi. Nie zmarnował dużo wody pitnej. W gruncie rzeczy było to krótkie chluśnięcie, poprzedzające odłożenie plastikowego pojemnika na blat.
Nathair. ― Budzi wspomnienia? Nazywał go tak tylko wtedy, gdy robił coś nie tak. Ostatnia sytuacja, w której to zrobił była bardzo nie tak, ale nawet wtedy nie przysunął ręki do jego szyi i nie chwycił go za gardło, jak teraz. Nie był to mocny uścisk, ale mógł poczuć siłę, sugerującą konieczność odsunięcia się. ― A teraz, moja ty księżniczko czekająca na księcia na białym koniu, zastanów się nad tym, co mówisz. Na co liczysz? Że za każdym razem przybiegnę ci na ratunek? Że to ja mam wiedzieć, co się z tobą dzieje? O ile dobrze pamiętam, przez kilka lat to ty trułeś, że jesteś moim stróżem. Czy to nie godzi trochę w twoją anielską dumę? ― wymruczał, mrużąc przy tym oczy. ― Zrobiłem to raz. Nie będę uganiał się za tobą po całej Desperacji, bo jesteś już dużym chłopcem. W kryzysowych sytuacjach zastanawiasz się, czy znowu przyjdę, ale teraz nie myślisz, kto uratowałby cię przede mną. ― Ostre pazury wysunęły się i przesunęły po gładkiej skórze szyi chłopaka. Wreszcie ręka zawędrowała na podbródek, palce zacisnęły się na policzkach, a Rottweiler zadarł głowę stróża wyżej. ― To pierwsza sprawa ― podsumował, na wszelki wypadek, gdyby skrzydlaty znów zamierzał wtrącić mu się w słowo, choć jeszcze nie skończył. ― Druga. Sam sobie odpowiedziałeś. To ty należysz do mnie, a nie ja do ciebie. Nie. Wróć. Przecież miałeś tu już nigdy więcej nie przychodzić. To był ostatni raz, prawda? Dlaczego tak bardzo prosisz się o to, by ktoś tak okropny, ograniczający cię, zdradliwy znowu cię zerżnął? ― Zacisnął palce mocniej, wbijając dwa pazury w policzki chłopaka. Zapewne te bez trudu zdołały przebić się przez cienki naskórek, choć na razie potraktował do tylko uczuciem igieł wbijających się w ciało.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 31.03.15 15:18  •  Personal hell {dom Ryana}. - Page 14 Empty Re: Personal hell {dom Ryana}.
Niemalże nieprzytomne spojrzenie chłopaka na krótka chwilę spoczęło na psie, nowej własności ciemnowłosego. Normalnie Nathair nie miał większych problemów ze zwierzętami. Ba, można powiedzieć, że miał nawet do nich rękę. Wolał towarzystwo tych stworzeń od ludzi. Jednakże w tym stanie prędzej wywróciłby się o własne stopy przygniatając do brudnych desek psiaka, aniżeli zdążyłby go dotknąć, dlatego też temat czworonożnego towarzysza Grimshawa jak szybko się zaczął, tak szybko został ucięty.
W przekonaniu młodego naprawdę nie zrobił niczego złego. Owszem, czuł się jakoś dziwniej, język mu się plątał a i jakoś łatwiej było mu mówić o rzeczach, o których normalnie nie miałby odwagi powiedzieć głośno. Ale nie był pijany. Tego był pewien. Szczerze powiedziawszy miał ochotę na dalsze kosztowanie tajemniczego i magicznego trunku, ale w tym momencie wolał skupić się na konwersacji jaką prowadził z Ryanem. Przynajmniej z jego strony wyglądało to jak konwersacja. Przynajmniej nie zaczął rozwodzić się na filozoficzne i polityczne tematy, jak to zapite ryje miały w zwyczaju.
Dobry humor chłopaka, który zaczął się jeszcze w barze, podsycił widokiem Ryana, bardzo szybko został ugaszony. Tak samo jak entuzjazm i próba „wzięcia go sobie”. Oczywiście pod pijacką powłoką, gdzieś tam głęboko, cichy głosik podpowiadał mu, że z Ryanem nie będzie tak łatwo, że nie pozwoli Nathairowi na zbliżenie się, dotyk a tym bardziej pocałunek. Ale chciał tego, tak bardzo chciał go posmakować.
Zimna woda na jego twarzy sprawiła, że ciało anioła znieruchomiało. Już w chwili, gdy poczuł jak mięśnie wymordowanego napinają się, nie pozwalając na przysunięcie jego ust do swoich, Nathair powoli rezygnował. Woda była niepotrzebna.
Spuścił głowę, a mokre kosmyki włosów, w niektórych miejscach poprzylepiane do jego czerwonej z zawstydzenia twarzy, skutecznie utrudniały dojrzenie mimiki, jaka wymalowała się na jego twarzy. Czując, jak krople powoli spływają z jego skroni i policzków, łącząc się na żuchwie i skapując na drewnianą podłogę, zabandażowane palce na materiale koszuli mężczyzny zacisnęły się jeszcze mocniej.
- Aż tak się mnie brzydzisz? – zapytał cicho, lecz nie dane było mu usłyszeć odpowiedzi, kiedy Ryan zaczął mówić. Nie chciał na niego patrzeć, nie w tym momencie. Poczuł się dziwnie. Jakby lewitował gdzieś z boku i obserwował tę marną scenę stojąc obok własnego ciała. W tym momencie najchętniej zapadłby się pod ziemią na kilkanaście metrów, uciekając przed chłodnym spojrzeniem srebrnych tęczówek.
”Nathair”
Mimowolnie zadrżał. Ryan praktycznie nigdy nie zwracał się do niego po imieniu, chyba tylko raz, podczas sytuacji w burdelu. Nathair nie wiedział tak naprawdę, czy to było celowo, aczkolwiek jeśli celem Grimshowa było poruszenie bolesnych wspomnień – mógł sobie pogratulować. Udało się.
Nie wracaj do tamtego, przemknęło przez umysł chłopaka, który wciąż zmagał się z bolesnymi wspomnieniami o swoich zniewoleniu. Chłód na szyi skutecznie wyrwał go z letargu, ponownie ściągając na ziemię. Chciał się wycofać, zwiększyć dystans pomiędzy nimi paradoksalnie do tego, czego chciał tych parę chwile temu. Ale nie potrafił się ruszyć, zamiast tego stał w miejscu, słuchając, co ma do powiedzenia jego podopieczny. A każde kolejne słowo było niczym bicz, który łoił jego skórę wyrywając kawałek skóry po kawałku.
- Puść… – wymamrotał chcąc wyswobodzić się i przerwać słowa, które padały z ust mężczyzny, ale wiedział, że to jak uderzanie grochem o ścianę. Poczuł zimne ściśnięcie w okolicach żołądku, które podeszły gulą do jego gardła, wywołując drżenie i pieczenie w kącikach oczu. Nie chciał tego słyszeć. I patrzeć na niego.
Szarpnął się, gdy głowa została nakierowana na twarz mężczyzny. I chyba to właśnie było zapalnikiem to pęknięcia czegoś, co skutecznie tamowało do tej pory uczucia kłębiące się w drobnym ciele anioła. Nie zważając na ból ani też na czerwone szramy przyprószone gdzieniegdzie kroplami krwi od mocnego zarysowania pazurami na jego policzkach z racji wyrwania się, odepchnął mocno rękę Ryana od siebie robiąc pół kroku w tył. A potem przestał się kontrolować.
Trzask.
Dłoń uderzyła z impetem w twarz wymordowanego. I chociaż bandaż z pewnością zniwelował siłę, to i tak pewnie przez parę chwil Ryan będzie odczuwał upierdliwe pieczenie na policzku. Nathair jakby reflektując się co zrobił, momentalnie zrobił kilka kroków do tyłu, przyciskając dłoń do siebie. I choć nie spuścił wzroku niczym wystraszony szczeniak, to jednak wciąż nie chciał spojrzeć w oczy mężczyzny, skupiając się na czymś w okolicach klatki piersiowej ciemnowłosego.
- Przestań. Brzmisz jak ktoś, od którego chcę niewiadomych rzeczy! Kiedy niby powiedziałem, że chcę czegoś od ciebie i czegoś oczekuję? Nigdy nie prosiłem cię, żebyś mnie ratował. Wtedy też nie. Nie musiałeś tego robić. Po co w ogóle tam przyłaziłeś skoro nic dla ciebie nie znaczę? Nigdy nie chciałeś stróża, więc po jaką cholerę tam przyszedłeś po mnie? Jakoś nie chce mi się wierzyć, że byłeś tam przypadkiem w poszukiwaniu nowych kochanków. – chłodny ścisk w żołądku nasilił się, a głos zaczął niekontrolowanie drżeć - Nie oczekuję, że będziesz przyłaził mi na ratunek, bo potrafię sam o siebie zadbać, ale czemu nie możesz chociaż raz na jakiś czas odebrać tego pieprzonego telefonu? Albo odpisać na wiadomość? Aż tyle energii cię to nie kosztuje, a ja… a ja po prostu.. – w końcu uniósł głowę spoglądając na Ryana wzrokiem, w którym czaiło się wkurwienie ale też i rozgoryczenie.
- Martwię się o ciebie, dupku! – warknął, czując jak łzy gromadzą się pod powiekami. - Tylko mi nie mów, żebym przestał, bo nie jest to takie proste. Tak, wiem, jesteś duży i silny, ale nie jesteś niezniszczalny. Tak samo jak inni czujesz, kiedy ktoś cię zrani i cię boli, odczuwasz głód czy inne dolegliwości! Tak, masz rację, źle trafiłem. Cholernie źle trafiłem, ale stało się i nic na to nie poradzę. Staram się jak mogę, by ci pomóc i ułatwić życie, niczego takiego nie oczekując w zamian, bo wszystko to, co robię, robię bezinteresownie. Jedynie co wymagam to cholerny kontakt z tobą od czasu do czasu, czy to tak wiele, Jay? Ale ty… – przycisnął dłoń do swoich ust, nie mogą już kontrolować swojego ciała. - Cały czas traktujesz mnie jak najgorsze gówno.  Upokarzasz mnie, zawstydzasz, nie traktujesz poważnie. Co ja ci takiego złego zrobiłem? Przestań. Przestań robić mi wodę z mózgu i manipulować mną jak chcesz, dobrze wiedząc, że tobie ulegnę. Jeżeli chcesz mnie dotykać kiedy masz ochotę, to pozwól mi na to samo. – wyrzucił z siebie potok słów, jednocześnie łykając słone łzy. Alkohol skutecznie rozwiązał mu język, umożliwiając wypowiedzenie na głos tego, co powinien zachować dla siebie.
- Nawet głupie całowanie. Spałeś ze mną dwa razy, ale do tej pory ani razu nie pocałowałeś. Dlaczego? Tak cię obrzydzam? Nigdy przedtem z nikim się nie całowałem, tak wiem, to głupie, ale chciałem, żebyś był mój pierwszy. Chciałem pozwolić Ci na obdarcie mnie z kolejnej rzeczy, ale skoro nie chcesz pozwolić mi na tę chwilkę przyjemności, to nie rób mi więcej fałszywej nadziei i nie zbliżaj się do mnie. Naprawdę, Jay, proszę cię, byś więcej nie dotykał mnie i nie robił tego, co chcesz. Nie chcę tego. Nie chcę twojego dotyku i bliskości. Nie pozwolę Ci, byś obdarł mnie z resztek tego, co pozostało. Nie uważasz, że zabrałeś dla siebie wystarczająco wiele? – zamilkł na chwilę, wycierając w rękaw kurtki mokre policzki i oczy, czując jak słone łzy podrażniają czerwone i krwawe kreski po zadrapaniach, pociągając nieco nosem. Powinien wyjść stąd. Jak najszybciej, nim jeszcze bardziej pogorszy sytuację. Ciało drgnęło, odwracając się nieco bokiem do wymordowanego.
- Nie boję się ciebie i tego, co mogą zrobić twoje pazury albo kły. To nie one ranią, a twoje słowa. Masz rację, w kryzysowych sytuacjach myślę o tobie. – odwrócił głowę spoglądając na mężczyznę spod przydługawej grzywki.
- Ale nie dlatego, że zastanawiam się czy przyjdziesz, ale dlatego, że zastanawiam się czy tobie nic nie grozi i jak sobie radzisz. I nie muszę się zastanawiać kto uratuje mnie przed tobą, bo znam tylko jedną osobę. Ty sam. Dlatego proszę cię, byś to zrobił i uratował mnie przed samym sobą, nie zbliżając się do mnie i dotykając przestał traktować jak swoją własność, jak jakiś przedmiot, rzecz, którą zmielisz i wyrzucisz do śmieci w wolnej chwili jak ujrzysz ciekawszy kąsek. Mam dość. – odwrócił się kierując wciąż chwiejnym krokiem w stronę wyjścia, po drodze zgarniając obie butelki ze stołu, których Ryan nie chciał. Cóż, co dwie ręce to nie jedna, przez co butelka, która znajdowała się bliżej wyślizgnęła się z palców Nathaira i spadła na podłogę. Nie rozbiła się, na szczęście, a odturlała kawałek dalej, bardziej na środek kuchni. Niemalże pod nogi wymordowanego. Nathair w pierwszym odruchu ruszył za nią, lecz w połowie drogi zatrzymał się. Nie zamierzał przekraczać tej granicy, już nie.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.04.15 17:36  •  Personal hell {dom Ryana}. - Page 14 Empty Re: Personal hell {dom Ryana}.
„Aż tak się mnie brzydzisz?”
Czasami o wiele lepiej było siedzieć cicho i o nic nie pytać, jeżeli szansa na otrzymanie krzywdzącej odpowiedzi górowała nad szansą usłyszenia czegoś miłego. Ryan był kimś, kto nie miał w zwyczaju łamać sobie języka na czułych słówkach i dbaniu o to, by przypadkiem nie sprawić drugiej stronie nieopisanej przykrości. Nie musiał zastanawiać się nad doborem słów, nie musiał milczeć, gdy nie wiedział, co powiedzieć, a cisza okazywała się jedynym rozwiązaniem. Nie musiał udawać i zakładać na siebie tej obrzydliwej maski współczucia. Tak na dobrą sprawę, dzięki temu jego życie stawało się o wiele prostsze.
Otwierał usta. Mówił wszystko to, co chciał powiedzieć.
Ale czego inni nie chcieli usłyszeć.
Najwidoczniej ― rzucił, manipulując tym jednym słowem w sposób, w który nabrało ono na oczywistości. Odpowiednia pauza, która nastąpiła zaraz po tym, na pewno mogła chlusnąć kolejną falą frustracji prosto w rozmówcę. Oziębłe spojrzenie nieruchomo spoczęło na wątłej sylwetce, jakby swoim wyimaginowanym ciężarem miało zrównać ją z ziemią. ― Brzydzi mnie, że przychodzisz do mojego domu, słaniając się na nogach. Brzydzi mnie twoja wynędzniała odwaga. Co jest? Potrzebowałeś odrobiny procentów, żeby w końcu dotarło do ciebie, jak bardzo tego potrzebujesz? ― Tu nie było miejsca na „mnie”, jakby wszystkie uczucia tego świata zakwalifikowały się do listy wymarłych już gatunków. Dookoła roiło się od zwierząt, dla których liczyło się wyłącznie zaspokojenie swoich instynktów, a kiedy już wleciało się pomiędzy te wszystkie wrony – wreszcie zaczynało się krakać jak one. ― Co byłoby, jeśli przypadkiem poszedłbyś do kogoś innego? ― wymruczał, nachylając się lekko nad chłopakiem. Ostentacyjnie odetchnął głębiej przed nos, przypominając aniołowi, że wyczułby dosłownie wszystko, a już na pewno charakterystyczną woń pożądania, z którą miał styczność niemalże codziennie. ― Może dziś miałeś szczęście ― dodał i wyprostował się. Srebrne tęczówki rozjaśnił kolejny drapieżny błysk i choć więcej słów nie padło z ust ciemnowłosego, tak samo spojrzenie dawało skrzydlatemu poprawną odpowiedź na pytanie. Znał reguły.
Już na początku powinien zaprzestać jakiejkolwiek próby dotarcia do Heathera. Raczej nie wierzył w to, że różowowłosy pojmie jakąkolwiek lekcję dzisiejszego wieczoru, jednak kiedy jedna strona opowiadała się za tym, że prawienie młodzieńcowi morałów było bezcelowe, tak druga musiała przyznać, że jego opiekun trzymał się na tyle dobrze, by zamienić się w słuch. A wszystko wskazywało na to, że słuchał – szczególnie wtedy, gdy Grimshaw za sprawą samego głosu bezczelnie dotykał jego najczulszych punktów.
„Puść...”
To jasne, że uścisk wcale nie zelżał. Możliwe, że gdyby Ryan miał w planach podziurawienie stróżowi twarzy, zdobyłby się na wzmocnienie chwytu. Nie przywiązywał wagi do tego, że jakaś cząstka podświadomości wręcz krzyczała, że nie powinien drażnić chłopaka, a przynajmniej nie w chwili, gdy był zdolny do wszystkiego. Jeżeli ośmielił się zdeptać swoje wcześniejsze przekonania i wreszcie zdobyć się na odważniejszy krok, mógł równie dobrze zrobić coś bardziej tragicznego w skutkach. Rzecz w tym, że Jay nadal nie dostrzegał w nim zagrożenia, ale musiał przyznać, że alkohol obudził w młodzieńcu pokłady szczerości, po które teraz mógł sięgać bez wysiłku.
Trzask.
Nawet nie mrugnął, gdy został zmuszony przyjąć cios na policzek, zaledwie pod przymrużonymi powiekami Nath mógł zaobserwować źrenice zwężające się do pionowych kresek. To już samo w sobie było zwiastunem przyszłych nieprzyjemności, od których o wiele lepiej było spierdolić jak najdalej, jeśli jeszcze miało się na to czas. Rottweiler dawał czas różowowłosemu. Zahaczywszy spojrzeniem o krople krwi kwitnące na jego twarzy, przysunął wierzch dłoni do obitego policzka w bardziej teatralnym geście niż za sprawą wyższej konieczności. To, co dla jednych byłoby nieznośnym pieczeniem, dla niego przypominało raczej mrowienie, komunikujące mu, że – owszem – właśnie oberwał i – tak – potrzeba było dużo więcej, żeby sobie z nim poradzić, bo to wciąż nic takiego.
„Przestań.”
I tak pierwsza powłoka została zerwana.
Za nią ruszyły następne.
Opętany tylko przyglądał się, jak anioł obnaża się przed nim kawałek po kawałku. Kiedy chłopak zużywał powietrze w pomieszczeniu, by dociągnąć swój monolog do końca, Grimshaw oszczędzał je, nie udzielając ani jednej odpowiedzi, jakby nawet go nie słuchał, a jedynie przyglądał się wszystkim zmianom na młodzieńczej twarzy. Istniały prawdy, których za nic nie chciało się poznać. Całkiem prawdopodobne, że była to jedna z tych prawd, których nie powinien usłyszeć właśnie Ryan. Już od dawna wiedział, że ma przewagę nad jasnowłosym, ale słowna deklaracja tylko potęgowała tę wyższość i sprawiała, że w każdej chwili mógł zmiażdżyć wszystko tylko jedną ręką. Zepsuł go. Ale gdyby nie zrobił tego sam, ktoś inny w końcu zrobiłby to za niego. Tylko przez chwilę zastanawiał się, czy nie popełnił błędu. Ograniczenia, które starał się nałożyć na niego Nathair, bynajmniej mu nie odpowiadały. Nie był przyzwyczajony do stawiania warunków. Odbieranie telefonów, pozwalanie na to, na co dotychczas pozwalał sobie tylko on, w dodatku wszystko upstrzone uczuciami, które trudno był zrozumieć, gdy kierowało się wyłącznie zaspokojeniem potrzeb. Jeszcze chwila, a będzie się musiał oświadczyć. Szarooki jednak dał mu wybór. Skoro był tak okropny, dlaczego za każdym razem wracał właśnie do niego? Dookoła było mnóstwo osób, które pozwoliłyby mu na to wszystko, czego tu nie mógł mieć. Pchał się na Antarktydę, gdy tak naprawdę zaślepiała go potrzeba ciepła.
Co za idiota.
Idiota, który myślał, że jego prośby coś znaczą.
„Mam dość.”
Czyżby? Ja dopiero się rozkręcam, mruknął w myślach, unosząc brew. Nie ukrywał, że przekaz w ogóle do niego nie dotarł. Na korzyść Heathera działało jednak to, że do tej pory nie ruszył się z miejsca. Kiedy butelka zaczęła toczyć się po ziemi, leniwie powiódł za nią wzrokiem. Wyglądał jak ktoś, kto za sprawą bezsensownego odwrócenia wzroku, daje sobie czas na zastanowienie.
Odbił się od blatu. Zdawało się, że pierwszy ruch w jakiś sposób zaburzył panującą w pomieszczeniu harmonię. Kuchnia nie była duża. Wystarczyło, że pokonał dwa kroki i bezczelnie odtrącił butelkę z miodem na bok, by jeszcze bardziej utrudnić różowowłosemu sięgnięcie po nią. Kolejne kroki pozwoliły na zbliżenie się do chłopaka na tyle, by chwycić go za nadgarstek, jeszcze zanim zdążyłby się odsunąć. Wolną ręką wyszarpnął drugą butelkę z jego uścisku.
HUK.
Nie minęła chwila, a naczynie roztrzaskało się o ścianę z takim impetem, że w pierwszym momencie naprawdę można było odnieść wrażenie, że ciemnowłosy był wściekły, chociaż wyraz jego twarzy – jak można było się spodziewać – w ogóle na to nie wskazywał. Odłamki szkła upadające na podłogę, zaakompaniowały głośnemu hukowi. Pokój od razu wypełnił się zapachem miodu, ale nawet wymordowany był w stanie to zignorować. Miał inne rzeczy do roboty, bo dokładnie w tym samym czasie szarpnął chłopakiem, odwracając go tyłem do siebie. Ramię oplotło jego barki, ściskając je na tyle mocno, by Nathair miał świadomość tego, że jego siła była aktualnie niewystarczająca.
Prosisz? ― Chłodny oddech owionął poraniony i wilgotny policzek oraz ucho, na którym Heather mógł poczuć lekkie muśnięcie. ― Powinieneś zdawać sobie sprawę, że to nielogiczne bronić kogoś przed samym sobą. Chcesz wiedzieć, dlaczego to robię? ― wymruczał, przerywając na chwilę. Widocznie chciał dać mu chwilę na udzielenie odpowiedzi, ale i tak niezależnie od niej zamierzał kontynuować: ― Bo mogę. ― To przecież takie oczywiste. ― Myślisz, że za każdym razem będę tracił czas, by wyczuć kiedy masz na to ochotę? Nie. Jeżeli będę chciał, będę dotykał cię tutaj ― musnął palcami policzek chłopaka ― tutaj ― chłód wtargnął pod materiał kurtki i koszulki, podwijając obie warstwy wyżej i narażając nagrzaną skórę na zimno, panujące w domu ciemnowłosego ― i tutaj ― ton głosu Jay'a stał się dobitniejszy, a dotyk ześlizgnął się niżej, sięgając najwrażliwszej sfery ciała chłopaka. Palce wyraźnie prześlizgnęły się po wybrzuszeniu pod spodniami, różniąc się od wcześniejszych i niegroźnych muśnięć. ― Będę zabierał ci wszystko, co masz, a nawet więcej, bo sam mi na to pozwoliłeś. Chyba byłem zbyt delikatny, hm? Możliwe, że to jedyna rzecz, której żałuję, aniele ― Przygryzł jego ucho, na którym zaraz złożył mokry pocałunek. ― Uderzyłeś mnie ― podsumował, choć nie było w tym ani cienia wyrzutu. ― Proszenie mnie o cokolwiek po tym wszystkim jest, jak przepraszanie kogoś, komu z premedytacją złamało się rękę ― odparł, a przedramię zsunęło się z barków stróża, prosto na jego niesprawną kończynę. ― Aż tak mnie nienawidzisz?
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 06.04.15 15:41  •  Personal hell {dom Ryana}. - Page 14 Empty Re: Personal hell {dom Ryana}.
Alkohol ma to do siebie, że nie tylko pomaga zapomnieć, ale też wzbogaca o dodatkowe pokłady odwagi, której na co dzień się nie miało oraz rozwiązuje język. Trzeba jednak uważać, żeby nie przeholować w żadną ze stron, bo można obnażyć się ze swych słabości przed najbardziej nieodpowiednią osobą, robiąc przy tym głupstwa, które zaważą na dalszym życiu. A Nathair zrobił aż dwa błędy. Przestał się hamować, podkładając Wymordowanemu niemal jak na srebrnej tacy i jeszcze sam wsadzał mu w dłonie grubą liną, którą powinien obwiązać szyję anioła i zawiesić pod sufitem.
Rano z pewnością będzie miał potężnego kaca. Moralnego. Jak oczywiście dożyje poranka.
Czy w tym momencie żałował, że podniósł rękę na swojego podopiecznego? Oczywiście, że nie. Ryan zasługiwał na to. Na to i jeszcze więcej. Szczerze powiedziawszy to najchętniej powtórzyłby to, co uczynił, choć pewnie w tym momencie uderzenie podyktowane byłoby raczej chęcią wyżycia się i udowodnienia czegoś Wymordowanemu, a nie żałosną próbą obrony czy też pozwoleniu na wyrzuceniu z siebie pokładów wściekłości, które z każdą kolejną wizytą u Ryana gromadziły się w zaskakującej ilości. Dlatego też chciał opuścić to miejsce jak najszybciej.
Ale oczywiście mężczyzna nie zamierzał mu pozwolić.
Jeszcze parę chwil temu sam sugerował, by Nathair wyniósł się z jego domu jak najszybciej, a teraz… a teraz nie zamierzał go wypuścić ot tak. Co z tobą jest nie tak, Ryan?
- Nie poszedłbym do kogoś innego. – warknął pod nosem rozjuszony takim założeniem. - Chciałem przyjść do ciebie. Znam drogę. – chyba nie do końca pojął, o co chodziło mężczyźnie - Zresztą, nawet jeśli, to przecież nie dałbym się znowu… – zamilkł momentalnie, nie chcąc poruszać ZNOWU tego tematu. Niestety, najwidoczniej ten jak uparty grzyb zamierzał ciągnąć się za nim aż do usranej śmierci, brudząc w jego dalszym życiu. To jedna kwestia. Druga, to Apolyon. Gdyby nie fakt, że przypomniał sobie o matce Nathaira, kto wie, czy anioł nie zostałby przez niego zerżnięty. I choć nie doszło do tego, to chłopak w pełni zdawał sobie sprawę z faktu, że znowu był bezsilny. Znowu, znowu, znowu… - Nie daję sie dotykać każdemu jak popadnie. Nie chcę być dotykany. – powiedział ciszej, świadomie przemilczając kwestię zarówno Apolyona jak i Taihen, której przecież… dał się dotknąć. Ale przekaz był bardzo prosty. Nie każdy może mnie mieć. Zrozum to wreszcie..
- Jeszcze pomyślę, że robisz się zazdrosny i się martwisz, czy wpadnę w czyjeś łapska. – parsknął bez cienia rozbawienia. Nawet dla niego te słowa wydały się mało zabawne.
Spojrzenie zatrzymało się na butelce, którą mężczyzna odrzucił na bok. Nathair jednak nie zamierzał biegać za nią jak kot za zabawką albo pies za patykiem. Trudno. Nie zależy mu na niej. Już się odwracał, by bez słowa pożegnania opuścić to miejsce, gdy Ryan znalazł się przy nim. Nogi momentalnie drgnęły robiąc większe kroki w tył, ale i na to było za późno, gdy szczupły nadgarstek zginął przygnieciony ciężkimi palcami wymordowanego. Nathair przesunął nieco wystraszony po twarzy mężczyzny chcąc ocenić jak bardzo jest zły. Oczywiście, że zdawał sobie sprawę z faktu, że po Ryanie nic nigdy nie widać. Nieważne, czy jest wkurwiony, zadowolony, coś go boli albo czy właśnie będzie miał orgazm. Ale była jedna rzecz, która go zdradzała, a nad którą nawet on sam nie mógł zapanować. Jego źrenice. Owszem, dalej było Nathairowi do bezbłędnego odczytywania nastroju wymordowanego, ale nauczył się wyłapywać, że te zwężają się podczas silnych bodźców, jakie odczuwał Ryan. Anioł nie miał pojęcia na jakie dokładnie bodźce reaguje, ale wiedział, że coś było na rzeczy. Tak samo jak w chwili, gdy jego dłoń trzasnęła chłodny policzek wyłapał zmianę w oczach, domyślając się, że tym samym zdenerwował mężczyznę. Dlatego teraz próbował wychwycić cokolwiek z jego oczu, nawet najdrobniejszą rzecz. Niestety, niczego nie odnalazł, gdyż momentalnie sam zacisnął mocno powieki, gdy Ryan wyrwał mu drugą butelkę posyłając ją wprost w ścianę.
Był pewien, że po butelce nastąpi jego kolej i ciężka ręka bruneta spocznie na jego twarzy, posyłając go kilka metrów dalej. Ale zamiast tego poczuł szarpnięcie, które zakleszczając go pozbawiło wszelakich złudnych nadziei na ucieczkę. Otworzył momentalnie oczy, wyczuwając jak serce zaczyna mu walić a oddech staje się o wiele płytszy.
Muśnięcie.
Głowa gwałtownie odchyliła się w bok, chcąc w ten sposób zbudować choćby minimalną przepaść pomiędzy nimi.
Nie, nie, nie. Proszę, nie. W głowie zaczęło mu huczeć, powoli domyślając się do czego zmierza Ryan, i co chce mu udowodnić. I choć czuł ciężkie ramię na sobie i siłę, jaka z niego emanowała, nie mógł powstrzymać się przed mocniejszym szarpnięciem, jakby chciał sprawdzić na ile jest wytrzymała ta cholerna bariera, którą postawił mężczyzna.
Ani drgnięcie.
- Dlaczego to robisz? To nie jest odpowiedzieć na to. Co możesz? Gówno możesz. Nie jestem twoją cholerną seks zabawką! – krzyknął, czując jak do oczu zaczynają napływać kolejne łzy. Nie rozumiał czemu nie potrafił odpuścić i sobie darować. - Co jest z tobą nie tak? Czego ty właściwie chcesz ode mnie? Nie masz najmniejszego p r a w a mnie dotykać. – wycedził przez zaciśnięte zęby łykając swoje łzy. Wciągnął brzuch, gdy fala chłodu ogarnęła jego skórę wywołując bolesne drżenie na ciele a następnie odchylił mocno biodra w tył, wbijając się w ciało mężczyzny za sobą, chcąc złudnie uniknąć dotyku Ryana między swymi udami.  
Tak bardzo wszystko utrudniał. Jasne, z nim nigdy nie było łatwo, ale jakaś naiwna część Nathaira naprawdę wierzyła, że tym razem odpuści.
- Jakim trzeba być pozbawionym skrupułów chorym gnojkiem, by się tak znęcać nad innymi. Co ci to daje? Satysfakcję? Zabawę, co? Możesz mieć każdego, kogo chcesz. Skup się na nich. Co się tak przywaliłeś do mnie? – warknął, a sprawną dłoń położył na tej, którą oplatała jego barki.
” Będę zabierał ci wszystko, co masz, a nawet więcej, bo sam mi na to pozwoliłeś.”
Wciągnął nosem powietrze, czując, jak coś w jego klatce piersiowej rośnie i staje się cięższe, i cięższe, coraz bardziej przygniatając go.
- Nic więcej ci nie dam i nie pozwolę, byś... – zamilkł zaciskając mocniej powieki - Odpuść w końcu. – to było na nic. Czuł się zmęczony, jakby sama obecność wymordowanego wysysała z niego wszystkie życiodajne soki i energię, pozostawiając po sobie pustkę i zniszczenie. Zwykłą, pustą skorupę.
Dłoń zacisnęła się mocniej na dłoni wymordowanego, nieprzyjemnie podrażniając bandażem.
- Uderzyłem. I uderzę jeszcze jeden raz I następny, a nawet użyję mocy, jeżeli będzie wymagała tego sytuacja! Zasłużyłeś sobie, nie uważasz? Muszę się wyleczyć, Ryan. – palce wsunęły się pomiędzy jego palce, a kciukiem zaczął delikatnie głaskać wierzch jego dłoni. Jakby chciał w ten sposób uspokoić rozszalałe zwierzę. Zakręciło mu się w głowie, kiedy poczuł delikatne uczucie znużenia i wyczerpania. Kąciki ust uniosły się ku górze, wykrzywiając w bolesnym uśmiechu, szybko jednak opadły. Nie chciał, żeby go w tym momencie dotykał. I nie tylko dlatego, że potrzebował czasu, by przejść swój odwyk z dala od rąk mężczyzny, ale też dlatego, że zapewne jeszcze godzinę temu dotykał nimi kogoś innego. Tamtego cholernego blondyna, którego uśmiechnięty ryj Nathair wciąż miał przed oczami.
- Brzydzę się twojego dotyku w tym momencie. – ciche słowa prześlizgnęły się niemal niezauważalnie, ale anioł wiedział, że czułe ucho wymordowanego bez problemu je wychwyci. Westchnął cicho, zaciskając mocniej swoją dłoń na jego, coraz mocniej napierając na nią, dając tym samym niewerbalny znak, żeby go puścił.
Aż tak mnie nienawidzisz?”
Miał ochotę roześmiać się i rozpłakać jeszcze bardziej jednocześnie.
Co za cholerny manipulant z niego. Jak tak można. Przecież dobrze wiedział… doskonale znał odpowiedź.
- No nie wiem… – odwrócił powoli głowę wpatrując się zaczerwienionymi I zapłakanymi oczami w szare, kocie tęczówki. - Jak myślisz, Jay. Nienawidzę cię?
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 14 z 17 Previous  1 ... 8 ... 13, 14, 15, 16, 17  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach