Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 15 z 17 Previous  1 ... 9 ... 14, 15, 16, 17  Next

Go down

Pisanie 10.04.15 17:10  •  Personal hell {dom Ryana}. - Page 15 Empty Re: Personal hell {dom Ryana}.
Co było z nim nie tak?
Pewnie sam nie potrafiłby udzielić odpowiedzi na to pytanie albo po prostu poczęstowałby go okrutnym milczeniem, pozwalając na zadręczanie się niewiedzą. W rzeczywistości chodziło tu o stawianie innych w tej uciążliwie niejasnej sytuacji, podczas której przez ich głowy przewijała się masa pytań. Nie miał tu konkretnego celu. Możliwe, że chodziło wyłącznie o robienie innym papki z mózgu, gdy uparcie chcieli pozostać przy swoich zdrowych zmysłach.
„Nie poszedłbym do kogoś innego.”
Jak na zawołanie przyjrzał się z ukosa dwóm pozostałym butelkom. Może teraz był w stanie przyznać, że wie, w którą stronę się udać, ale gdyby tylko wypił te parę szklanek czy kufli więcej, w końcu mógł doprowadzić do ustawienia samego siebie w podbramkowej sytuacji.
Skoro tak mówisz. ― To nie było przyznanie mu racji. Mimo wypowiedzianych słów, zdawał się zupełnie negować przekonania Nathaira, jakby tylko sam ton miał uświadomić mu, jak bardzo się mylił, a wszystkiemu winny mógł być brak doświadczenia. Różowowłosy nie wyglądał na amatora wizyt w sklepach monopolowych, więc nic dziwnego, że Grimshaw z góry założył, że to pierwszy taki raz, gdy musiał zmagać się ze spoglądaniem na świat z perspektywy wyimaginowanej karuzeli. Mógłby drążyć ten temat długo, pouczać go, ale w ostateczności pozostawił Heathera z niczym, jakby sam miał domyślać się, co stałoby się, gdyby nie przestał. Co byłoby, gdyby obudził się obok kogoś innego, kto wykorzystałby jego stan, uznając go za łatwą okazję. Chociaż chłopakowi nie chciało się wierzyć w taką możliwość, zawsze mógł sobie ją wyobrazić, pozwalając na to, by najgorsze możliwe obrazy wyryły się w jego głowie. Może powinien mu w tym pomóc? ― Pamiętasz, co działo się, gdy cię naćpali?
„Jeszcze pomyślę, że robisz się zazdrosny...”
Może się robię ― odparł bez zastanowienia, wbijając niewidzialne szpilki w uszy skrzydlatego i na moment krzyżując ręce na klatce piersiowej. Trudno było sprecyzować, co w tym momencie sobie myślał, gdy ani jeden mięsień na jego twarzy nie drgnął, chcąc wyrazić choćby najmniejszą emocję związaną z tym krótkim i bezpośrednim stwierdzeniem. I co z tym zrobisz, aniele? – do pokoju wtargnęła ciężka aura niewypowiedzianego pytania, choć jego obecność zdawała się być wręcz namacalna.
Kłamiesz.
Czyżby?
Ruszasz ustami.
Nie potrafił walczyć z tym argumentem.
Wiedział, że mógł bez problemu podnieść na niego rękę. Wiedział też, że siła, którą dysponował, znacznie bardziej przewyższała siłę anioła. Mógłby przetrącić mu szczękę, wybić zęby, rozgnieść czaszkę w zamian za zniewagę, ale zamiast tego posłużył się bardziej dotkliwą bronią. Zamiast ciosem posłać go dalej od siebie, wolał przytrzymać go na tyle blisko, by nie miał możliwości ucieczki od podstawowego źródła swojego zagrożenia. Nawet Hunter, który właśnie stanął w drzwiach kuchni, przywiedziony głośnym trzaskiem butelki, opuścił swój drobny zadek do siadu. Krzyki jasnowłosego spotkały się z jego szczenięcym niezrozumieniem, które oznajmił lekkim przechyleniem łba na bok. Wedle jego mniemania Jay nie wyrządzał chłopakowi żadnej krzywdy. Nawet jeśli by tak było, czworonóg nie mógłby sprzeciwić się swojemu panu.
Seks zabawką? ― wymruczał, chuchając chłodnawym powietrzem prosto w jego ucho, przez co cień niezrozumienia w jego głosie był stosunkowo łatwy do wychwycenia. Parsknął krótko, mimo że – jak można się było spodziewać – nie pałał rozbawieniem. ― Nie mam prawa? O ile dobrze pamiętam, sam mi je dałeś. Moja pamięć jest jedną z tych niewielu rzeczy, którym jestem w stanie zaufać. Co stało się z tym aniołem, który ostatnio zarzekał się, że tylko ja mogę go dotykać? ― Podrażnił paznokciem skórę szyi chłopaka, kreśląc nim niewidzialną linię wzdłuż jego gardła. Druga ręka, jak na specjalne życzenie, zaprzestała wodzenia po jego najwrażliwszych partiach ciała, choć mężczyzna miał ochotę uprzykrzenia chłopakowi życia jeszcze bardziej. Kiedy wmawiał sobie, że nie daje mu już nic więcej, w gruncie rzeczy podawał na tacy wszystko, co miał. ― To ja powinienem zadawać ci te wszystkie pytania. Najpierw chcesz, potem nie chcesz. Wściekasz się na samą myśl, co mogłem z nim robić i dobijasz samego siebie, twierdząc, że pozwalam mu na coś więcej. Skoro uważasz, że się nad tobą znęcałem, dlaczego przyszedłeś tu jeszcze raz? I dlaczego wiesz, że przyszedłbyś kolejny raz, gdybym pozwolił ci... ― Bezpardonowo złapał go za nadgarstek ręki, którą uparcie próbował odsunąć od siebie jego rękę. Zmusił go do wyprostowania palców, które chwilę później przysunął do swojego policzka, pozwalając opuszkom na wyczucie zgrubienia blizny, potem dosięgnięcie chłodnych warg, przy których nastąpiła chwila przerwy, zanim ciemnowłosy rozchylił usta, by przesunąć zębami po jego ciele. Jakby była to tylko niewinna zabawa. ― Sam przyznałeś, że jestem tylko chorym gnojkiem. Musisz też przyznać, że nie obiecywałem ci niczego. Poza tym pierwszym razem dałem ci wolny wybór. Nie musiałeś tu przychodzić. Nie musiałeś wybierać mnie spośród tysięcy innych. Nie musiałeś mówić, że tylko mnie wolno robić to, co w przypadku innych napawałoby cię odrazą. ― Rozluźnił palce i wreszcie wypuścił jego drobną rękę z pułapki.
„Uderzyłem. I uderzę jeszcze jeden raz.”
Uścisk na jego barkach wcale nie zmalał, a wręcz stał się silniejszy. Czyżby zamiast uciekać prosił się o to? Chciał sprawdzić na ile groźby jego opiekuna były prawdziwe?
„Zasłużyłeś sobie, nie uważasz?”
Czym? ― O ile dobrze pamiętał, tym razem to stróż zaczął naruszać jego przestrzeń osobistą. On postanowił to zakończyć. Pod wpływem dotyku jego dłoń lekko drgnęła, ale na próżno było doszukiwać się w tym drobnym geście niepewności. Nie zamierzał się odsuwać, a rozszalała bestia nadal plątała się gdzieś w jego drapieżnych oczach. Dziś i tak nie oczekiwała niczego więcej. Chciała tylko droczyć się ze swoją małą, osłabioną ofiarą.
Może nawet zbyt słabą.
„Brzydzę się twojego dotyku w tym momencie.”
Może jednak powinien mu odpuścić?
Uścisk zelżał. Do tego stopnia, że wystarczyło szarpnięcie, by młodzieniec mógł wyrwać się z jego objęć. Problem tkwił w tym, na ile gwałtowny ruch pozwoliłby mu przy zachowaniu równowagi. Kątem oka przyjrzał się stróżowi, dokładniej rejestrując zapłakaną twarz, która być może rozkruszyłaby niejedno serce, ale nie jego. Nie czuł się winny z powodu doprowadzenia go do łez. Już od samego początku powinien uzbroić swoje nerwy w cierpliwość, wiedząc, że towarzystwo opętanego nie było łatwe.
No nie wiem ― powtórzył, nie siląc się na podobną intonację, choć niewątpliwie z premedytacją powtórzył słowa Nathaira. ― Może. Nie wiem, czy chciałbym tam zaglądać. ― Uniósł rękę i pstryknął palcem w anielską skroń, bez wyczucia delikatności. ― Skoro taka jest twoja decyzja, pamiętaj, że nie zmieniam zdania. ― Nie musiał wyjaśniać sensu swojej wypowiedzi. Wrzynała się w uszy bardziej niż odgłos paznokciu szurających po tablicy. Jeżeli teraz wyjdzie, już nigdy nie powinien wracać i prosić o brzydzący go dotyk. ― Lecz się ― dodał jeszcze, zanim zupełnie zwrócił mu wolność. Teraz mógł swobodnie skierować się do drzwi. Jakaś cienka nić właśnie pękła i może lepiej się stało. Niech zmyka, bo dzieci nie powinny bawić się ostrymi przedmiotami. On z kolei był nożem w jego ręce, wepchniętym mu w palce w chwilach słabości.
Chrup, chrup, chrup.
Rozbite szkło brzęczało pod bosymi stopami mężczyzny, który niewiele robił sobie z ledwo wyczuwalnych ukłuć. Wiedział, że jeden z odłamków wbił się głębiej w jego ciało i został tam aż do momentu, w którym opadł na krzesło. Uniósłszy nogę wyżej i oparłszy ją o kant krzesła, wydłubał z siebie ostry odłamek i rzucił go na podłogę, nie przejmując się wszechobecnym bałaganem. Pozbawione wyrazu spojrzenie prędko powróciło do sylwetki Heathera, jakby koniecznie chciał przypatrywać się jego chwiejnemu marszowi w stronę wyjścia.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 11.04.15 18:09  •  Personal hell {dom Ryana}. - Page 15 Empty Re: Personal hell {dom Ryana}.
Los musiał być w naprawdę kurewskim nastroju, kiedy ustawił ich na tej samej drodze tamtego dnia. Gdyby Nathair posłuchał wtedy Ourella i zamiast do Desperacji udał się do niego do domu. Gdyby obrał inną ścieżkę. Albo gdyby chociaż przeleciał parę metrów dalej nim postanowił iść na piechotę… Wszystko byłoby inaczej. Być może trafiłby na spokojniejszego i milszego podopiecznego, kogoś, kto nie traktowałby Nathaira jak śmiecia czy niepotrzebny mebel, nie molestowałby go, nie doprowadzał do skraju wytrzymałości, kogoś, kto potrzebowałby jego opieki i obecności.
Ale trafił na Ryana.
Tylko, że Ryan, jakkolwiek starał się udowadniać na każdym kroku, że jest samowystarczalny, w tej całej swej potędze był słaby. I tak naprawdę zdaniem anioła potrzebował czyjejś opieki, nawet jeśli ta nie była doceniania i działała z ukrycia. Był taki sam jak każdy inny podopieczny, któremu stróże niosły pomoc, jednocześnie będąc jedynym i niepowtarzalnym wyzwaniem, otoczony dookoła praktycznie niezniszczalnym murem.
Dlatego Nathair przestał się  szarpać i wyrywać, stojąc w miarę spokojnie, choć równowaga w tym stanie nie działała na jego korzyść.
” Pamiętasz, co działo się, gdy cię naćpali?”
Wzdrygnął się mimowolnie, wciągając powietrze nosem.
Oczywiście, że pamiętał. Jakby mógł zapomnieć. Ilekroć poczuł zapach mięty, wspomnienia wracały z dwukrotną siłą, wwiercając się i wgryzając w jego umysł, jak jakieś cholerne, plugawe robactwo. Ilekroć ujrzał w lustrze bliznę na plecach bądź karku, czuł, jak nieznajomy pochyla się nad jego twarzą sapiąc i wypowiadając dziwne słowa, a on ponownie staje się małym, naćpanym i nie mogącym nic zrobić chłopcem.
Kto cię tak skrzywdził Ryan, że stałeś się tak bezuczuciowym i okrutnym człowiekiem?
- Naprawdę zaczynasz brzmieć, jak ktoś, kto się martwi. Przestań, brzmisz jak nie ty. - R o z u m i e m przekaz.
Nathairowi zajęło naprawdę sporo czasu, by wreszcie zrozumiał, z kim ma do czynienia. Ryan był cholernie niebezpieczną osobą. Nie tylko pod względem fizycznym, ale i intelektualnym. Anioł domyślał się, że Wymordowany żyje na tym świecie już porządny szmat czasu, kto wie, być może więcej niż sam jego anioł stróż, widział wiele i przeżył jeszcze więcej. Mógł bez najmniejszego problemu przetrącić jego kark, zmiażdżyć gardło czy jedną ręką wyszarpnąć anielskie trzewia, jednocześnie karmiąc go fałszywymi mrzonkami na temat jego przynależności do Opętanego.
To cholerna bestia, Nathair. Bestialskie stworzenie i na dodatek inteligentne. Musisz uciekać.
Mętny wzrok wbił się w tęsknocie do drzwi naprzeciwko chcąc jak najszybciej opuścić to miejsce i towarzystwo ciemnowłosego.
Ten mur jest za wysoki dla ciebie. Zbyt trwały i nieosiągalny. Po co Ci to?
- Po co mi to? – powtórzył swoje myśli na głos, brzmiąc przy tym z pewnością jak jakiś oszołom gadający rzeczy od czapy.
No właśnie. Po co mu to. Ryan go nie potrzebował, przynajmniej tak twierdził, więc po co to wszystko? Nie lepiej odpuścić i złapać coś, co nie będzie raniło od samego patrzenia na to? Coś, co nie będzie cholernym manipulantem wygryzając kawałek po kawałku, by przemielić i wreszcie wypluć spoglądając z pogardą na papkę?
Naprawdę był zmęczony.
A potem zaczęły się słowa, które przygniatały drobne barki chłopaka. Jakby każde z nich ważyło z przynajmniej kilka kilogramów sprawiając wrażenie, że lada moment Nathair nie udźwignie więcej.
Prawda boli, prawda Aniele?
- Twój dotyk boli, Ryan. – mruknął cicho, odwracając głowę w bok, chcąc zerwać z mężczyzną wszelaki kontakt wzrokowy. - Racja, nic mi nie obiecywałeś. Ale też… ja nic od ciebie nie wymagałem, prawda? Chciałem tylko móc cię dotknąć, to wszystko. Ale dla ciebie było to zbyt wiele. Ty tak, ale inni nie, prawda? – syknął przez zaciśnięte zęby. - I o ile pamiętam, powiedziałem, że tak, masz prawo mnie dotykać w przeciwieństwie do innych, ale nie mówiłem, że możesz robić to wtedy, kiedy masz na to ochotę. Jeżeli chcesz mieć pełne prawo do mnie, to cholera jasna, ja też chcę mieć takie do ciebie. – szarpnął się, czując, jak ucisk mężczyzny staje się lżejszy.
Gdy wreszcie się uwolnił, zrobił dwa kroki do przodu, jakby w obawie, że silne dłonie mężczyzny ponownie go pochwycą w pułapce.
- Nawet nie wiesz jak bardzo cię nienawidzę za to, co zrobiłeś mi wtedy, w pokoju hotelowy. Jak wpuściłeś do mojej krwi truciznę, pozwalając, by ta rozprowadzała się po całym moim ciele. Czemu, Ryan? Czemu wtedy miałeś w ogóle czelność położyć na mnie swe łapska? Łapska, które pewnie parę chwil wcześniej obmacywały kogoś innego, prawda? Tak jak dzisiaj. – odwrócił się spoglądając na mężczyznę - To, że przychodzę do ciebie nie oznacza, że chcę od razu rozkładać przed tobą nogi. Czy nigdy nie przyszło ci do głowy, że ktoś może dostrzegać w tobie coś więcej, niż tylko osobę do zaspokajania potrzeb seksualnych? – nie zamierzał dłużej tutaj pozostać. Już dość.
”Lecz się”
Zamierzał.
Odwrócił się gwałtownie i nieco chwiejąc wyszedł z kuchni, kierując w stronę drzwi wyjściowych. Nie zostanie tutaj ani chwili dłużej. W końcu uwolni się od niego, zrywając te chore, niewidzialne kajdany oraz sznur na gardle.
On cię nie potrzebuje. Zawsze był sam i woli samotność.
Zatrzymał się w chwili, kiedy palce zacisnęły się na klamce, czując, jak serce wali mu coraz bardziej.
Właśnie.
Ryan jest sam. Wybrał takie życie. Był, jaki był, zapewne wszyscy dookoła go opuszczali, a on sam ułatwiał im podjęcie decyzji swoim charakterem i bezuczuciowością. Samotność potrafi wyniszczyć człowieka.
Palce zadrżały w niepewności.  
- No dalej… – jęknął do siebie cicho, błagając w duchu swoje własne ciało, by się ruszyło. Żeby nie popełni ZNOWU błędu. KOLEJNEGO, zresztą.
- On cię nie potrzebuje, wyjdź. – przycisnął czoło do drewnianych drzwi, przeklinając samego siebie.
Ryan go nie potrzebował. Ale Nathair Ryana tak.
’Zawsze wracają’ co nie?
Kiedy stanął w drzwiach kuchni, wiedział, że będzie tego żałował.
Niczym zbity pies podszedł do Ryana i zatrzymał się naprzeciwko niego, zaciskając mocno zęby i przesuwając skruszonym wzrokiem po ziemi.
Po chwili Niezgrabnie wgramolił się na uda Wymordowango, siadając okrakiem przodem do niego. Ujął palcami kawałek materiału koszuli Ryana i spojrzał gdzieś po jego klatce piersiowej, unikając spojrzenia szarych tęczówek.
W końcu nachylił się i przesunął koniuszkiem języka po żuchwie, gdzie jeszcze parę chwil temu uderzył go, w przepraszającym geście. Następnie bardzo szybko przylgnął do siebie, chowając zawstydzoną twarz w zagłębieniu szyi mężczyzny. Wiedział, że w każdej chwili może polecieć na ziemię, że Ryan bez jakiejkolwiek krępacji zepchnie go z siebie, jednakże.... jednakże nawet ta myśl nie była w stanie zmienić jego decyzji w tym momencie.
- Nigdy Cię nie zostawię. Jestem w końcu twoim stróżem. – niczym wierny pies. Napluje na niego – ten i tak pozostanie przy nim, lojalny, aż do samego końca. - I jakbym mógł cię nienawidzić, Jay. –dodał po chwili, przesuwając nieco głowę w bok, przylegając do niego jeszcze bardziej, niepewnie wędrując dłonią na jego bok.
- Chyba jednak jestem masochistą. – parsknął cicho, przymykając nieco oczy.
Senność coraz bardziej go ogarniała. Czuł, jak powieki robią się coraz cięższe i cięższe, a w głowie panował istna kolejka górska. Wydał z siebie ciche westchnięcie, przesuwając zabandażowanym palcem po skraju jego koszuli, usilnie walcząc z uciążliwymi powiekami.
- Twoja stopa… Bardzo boli? – zapytał cicho, niemal jakimś odległym pomrukiem, nie mając nawet siły, by spojrzeć na mężczyznę.
Oczywiście, że go nie bolało.
- Nie jesteś maszyną, też czujesz ból, prawda? – kolejny pomruk, który z pewnością podrażniał chłodną skórę mężczyzny.
Powieki w końcu opadły, a oddech stawał się wolniejszy i stabilniejszy.
- Wiesz.. – zaczął, ale urwał w połowie zdania, jakby zapomniał, co chciał powiedzieć.
- Kiedy po raz pierwszy cię zobaczyłem, pomyślałem sobie, że nie chcę mieć nic z tobą do czynienia. A potem był impuls, który sprawił, że chciałem sprawować nad tobą opiekę. Niezbyt mi to idzie, co nie? - westchnął cicho. - Ale dam z siebie wszystko. Będę cię chronił. - odwrócił głowę, przysuwając twarz do szyi Ryana. - Twój zapach. Lubię go. - coraz cichsze burknięcie. - Jest przyjemny.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.04.15 16:53  •  Personal hell {dom Ryana}. - Page 15 Empty Re: Personal hell {dom Ryana}.
Wiedział, że jego dotyk bolał i nadal katował nim Nathaira z jawną premedytacją. Czasami delikatność i dawanie złudnych nadziei były gorsze od brutalności i odbierania wszelkiej wiary na to, że w końcu będzie lepiej. Różowookiemu byłoby lepiej, gdyby nigdy nie trafił na szatyna. Ich znajomość była zwiastunem pasma nieszczęść, choć na początku nie rzucało się to w oczy. Potrzeba było kilku lat, by doprowadzić wszystko do ruiny. Oczywiście wiedział, że mógł to zrobić wcześniej, ale gdyby wtedy anioł sam się o to nie prosił, może właśnie dalej popijałby miód ze swoimi znajomymi, zamiast psuć sobie nastrój skurwysyńskim towarzystwem.
Tak – po co mu to było?
„Nawet nie wiesz jak bardzo cię nienawidzę...”
Więc jednak ― wtrącił od razu. Odpowiedź na wcześniejsze pytanie odnalazła się sama, choć zaraz pokryła ją fala kolejnych sprzeczności. Nie zamierzał mu się jednak tłumaczyć, a czegokolwiek by nie powiedział nie zadowoliłoby różowowłosego. Najpewniej cisza też okazała się mało satysfakcjonująca, bo zawierała w sobie wszystkie oczywiste odpowiedzi. „Położyłem łapska, bo mogłem i chciałem”, „Tak, obmacywałem kogoś innego i to moja sprawa”, „Taki kaprys”. Czegokolwiek by nie powiedział, jasnowłosy nie mógł zaprzeczyć, że trucizna, której zasmakował, wcale nie była taka zła. Gdyby tak było, już nigdy więcej by tu nie wracał i już nigdy więcej nie nazwałby się jego stróżem.
„Czy nigdy nie przyszło ci do głowy, że ktoś może dostrzegać w tobie coś więcej, niż tylko osobę do zaspokajania potrzeb seksualnych?”
Przyszło mu. Każdy widział w nim to, co chciał zobaczyć. Czasami więcej, czasami dużo mniej, ale niezależnie od kąta oceny, punkt widzenia Nathaira był w tym momencie nielogiczny. Gdyby tylko wiedział...
A tobie? Nie przyszło ci do głowy, jak idiotycznie brzmi to pytanie po tym, gdy sam się na mnie rzuciłeś? ― wymruczał, oddzielając od siebie starannie ostatnie słowa. Oczekiwał, że dzięki temu anioł dokładniej je przeanalizuje i nie będzie w stanie zaprzeczyć, że – owszem – tak właśnie było. Nie był ani trochę urażony tym faktem, abstrahując od wcześniejszego odepchnięcia od siebie pijanego chłopaka. Może i przez większość czasu różowowłosy dostrzegał „coś więcej”, o czym najwidoczniej zapominał w chwilach porównywalnych do niewyjaśnionej zazdrości. Znał sposób życia Grimshawa, a mimo tego nagle zaczął mu przeszkadzać, bo też „chciał mieć do niego pełne prawo”. Nie dało się zaprzeczyć, że Heather niesłusznie starał się odnaleźć w nim cechy, których już od dawna tam nie było. Zastąpiła je cuchnąca, gnijąca masa, której nie tykały się już nawet robaki, ale niektórym wystarczała całkiem przyjemna dla oka okładka, która doskonale tuszowała całą resztę albo po prostu zsuwała ją na dalszy plan.
Nie zamierzał go zatrzymywać.
Był też przekonany, że chętnie opuści jego dom. Choć skrzydlaty zdążył zniknąć mu już z oczu za ścianą, ciemnowłosy jeszcze przez chwilę wpatrywał się w pozbawione wyjście z kuchni, obserwując przy tym przeciwległą ścianę salonu. Oparł łokieć o blat stołu, a policzek wylądował na zaciśniętej pięści, gdy z sąsiedniego pomieszczenia dobiegł cichy jęk. Różowowłosy zdecydowanie powinien unikać mówienia do siebie, skoro tym razem to właśnie to zdradziło jego niepewność. Gdyby trzymał gębę na kłódkę, Jay mógłby pomyśleć, że dłuższe bytowanie pod drzwiami było kwestią walki z natrafieniem na klamkę.
Hunter, zostaw ― rzucił nieco ostrzejszym tonem, gdy psiak zaczął przechadzać się po kałuży miodu i już przymierzał się do wysprzątania podłogi. Szczeniak szczeknął, chcąc zaprotestować, ale wycofał się od razu, gdy właściciel spojrzał na niego kątem oka. Wybiegł do salonu, niemalże wpadając wracającemu do kuchni młodzieńcowi pod nogi.
Ciemnowłosy uniósł wzrok, celując nim prosto w twarz Natha, który zmienił zdanie. Za szybko. Bez najmniejszych wątpliwości lepszą decyzją było opuszczenie tej rudery. Nie poruszył się, jakby nie chciał spłoszyć swojej prywatnej ćmy, która lgnęła do niego jak do światła. Wracali często, ale nie zawsze, a już na pewno nie w tak krótkim czasie. Nawet on sam nie potrafił pojąć chłopięcego niezdecydowania. Wyzywał go od najgorszych, zarzucał, że został przez niego zniszczony, ale gdy przychodziło co do czego, a smycz została zerwana, stwierdzał, że jednak chce, żeby za nią trzymał. I kto wprowadzał większy zamęt? Kiedy Ryan jasno się określał, wytyczał granice i brał to, co w danym momencie mu się spodobało, stróż zmieniał zdanie częściej niż zmienia się skarpetki. Opętany już nie usiłował tego zrozumieć. Nawet jeśli teraz opiekun ładował mu się na kolana, nawet jeśli okazywał skruchę względem swojego wcześniejszego zachowania, szarooki nie miał żadnej gwarancji na to, że chłopak pozostanie tu na długo. Coś znowu mogło mu się nie spodobać, czerwona lampka mogła zapalić się na nowo. Możliwe, że wystarczyło, by wymordowany znów otworzył usta.
Przesunął spojrzeniem w bok, czując jak język przesuwa się po jego żuchwie, zostawiając na niej wilgotny ślad. Z tej perspektywy zdołał dostrzec zaledwie burzę różowych kosmyków. Nie poruszył się, mimo że nadal odczuwał swojego rodzaju wstręt do nietrzeźwości. Stłumił w sobie pomruk niezadowolenia jeszcze zanim ciepły policzek zetknął się z jego skórą w okolicy szyi. Wydawałoby się, że Nathair równie dobrze mógłby wylewać swoje uczucia do ściany, a reakcja byłaby dokładnie taka sama – żadna. Z dwojga złego, jeżeli już miałby mieć ochotę zrzucić go z nóg prosto na szczerzące swoje zęby odłamki szkła – lepiej, aby tkwił nieruchomo. Aż dziwne, że nie zrobił tego zaraz po wgramoleniu mu się na uda przez jasnowłosego, choć byłaby to pierwsza na liście rzecz, której można było się po nim spodziewać. Cenił sobie swoją przestrzeń życiową w chwilach, gdy nie pozwalał innym na dotyk, a młodzieniec właśnie naruszał wytyczoną granicę.
„Nigdy Cię nie zostawię.”
Wiem ― mruknął, jakby było to coś oczywistego, tak bardzo różniąc się w tej chwili swoim podejściem od podejścia swojego opiekuna. Już nieraz dał mu do zrozumienia, że jest kimś, kogo zwyczajnie się nie pozbędzie, dopóki nie zdecyduje się strzelić mu w głowę. Narzekał, wracał, narzekał, wracał – tkwił w swoim małym błędnym kole, w którym brakowało monotonii, mimo że stale toczyło się w tę samą stronę. W końcu do środka musiał wpaść kamyk, który zburzył cały mechanizm.
„I jakbym mógł cię nienawidzić, Jay.”
Uniósł rękę i wsunął palce w jego włosy. Miał go podanego, jak na tacy, ale zamiast szarpnąć go za włosy, przesunął paznokciami po skórze jego głowy, jakby faktycznie miał go czynienia ze zwierzakiem, któremu brakowało pieszczot. Raz jeszcze przemówiła przez niego delikatność, która mimo wszystko nie pozwalała zapomnieć, że poza tym był zdolny to mniej delikatnych rzeczy. Dotyk zsunął się niżej, a opuszka palca musnęła bliznę na karku, drażniąc ją nienaturalnym chłodem ciała Grimshawa.
„Chyba” tu nie pasuje. Po prostu nim jesteś. ― Stuknął lekko palcem o zgrubienie na skórze. Nic dziwnego, że nie mógł go nienawidzić, skoro zaspokajał jego wszystkie masochistyczne potrzeby.
Przestał przerywać już senny bełkot Nathaira, który koniec końców został skwitowany mrukliwym i wręcz usypiającym „mhm”. Najwidoczniej był maszyną, do której ból nie przemawiał, a to wyjaśniałoby także jego braki w wylewności. Normalna osoba już szukałaby w swoim słowniku miłych słów do powiedzenia, ale Rottweiler nawet nie postarał się ich znaleźć. Heather bredził. Był pijany, ospały, a na dodatek niewiele by do niego dotarło.
Przekręcił głowę na bok i owionął chłodnym powietrzem policzek i ucho chłopaka, jakby tym ledwo wyczuwalnym muśnięciem powietrza miał posłać go prosto w objęcia Morfeusza, który już rozkładał dla niego swoje ramiona.
Mniej pierdolenia, aniele.
Odczekał jeszcze chwilę, wsłuchując się w coraz płytszy i bardziej miarowy oddech. Wsunął jedną rękę pod kościste cztery litery chłopaka, podczas gdy drugą ręką objął go w pasie, by wziąć go na ręce tak, jak zgarnia się małe dziecko, które zasnęło na kanapie przed telewizorem. Nie był dla niego wielkim ciężarem. Bez najmniejszego kłopotu podniósł się z miejsca i wyszedł z kuchni, rozchlapując rozlany na podłodze miód. Tym razem starał się ominąć ostre odłamki.
Nie odpuścisz mu, co?
Nie.
Droga do sypialni była wyjątkowo krótka. Ciemnowłosy przykucnął obok materaca i ostrożnie posadził na nim skrzydlatego, przez chwilę zamierzając porobić za jego podporę. Suwak kurtki zgrzytnął cicho. Wcześniejsza prośba pomocy została wykonana dopiero, gdy jasnowłosemu urwał się film. Przez chwilę siłował się z pierwszym elementem ubrania, zanim ten wylądował na podłodze, z której kurz poprzylepiał się do wilgotnego materiału. Chociaż wyciąganie rannej ręki z rękawa było uciążliwe, pozbył się koszuli chłopaka, a zaraz za nią koszulki.
Złośliwa szuja.
Buty łupnęły o drewniane deski.
Skoro już przywlókł go do swojego łóżka, wszystko musiało działać na jego warunkach. Tym też sposobem różowowłosy mógł spokojnie wylegiwać się na materacu dopiero, gdy opętany nie pozostawił na nim ani jednego skrawka materiału. Srebrne tęczówki przemknęły bez wyrazu po nagim ciele, zanim mężczyzna niedbale okrył je kocem. Niska temperatura w domu nie stanowiła problemu jedynie dla niego, ale Nath nie czułby się zachwycony. I nie będzie czuł. Wystarczyło już tylko poczekać do rana.
W przeciwieństwie do chłopaka, nie potrafił spać spokojnie. Nic dziwnego, że siedząc obok, podparty o ścianę, poświęcił swój czas na wertowanie kolejnych stron jakiejś podniszczonej książki.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.04.15 2:47  •  Personal hell {dom Ryana}. - Page 15 Empty Re: Personal hell {dom Ryana}.
To całe jego niezdecydowanie względem Wymordowanego, zmienianie decyzji w ciągu kilku najbliższych sekund wynikało raczej z niewiedzy, aniżeli robienia czegoś w pełni świadomym. Nathair był stosunkowo młody, a już na pewno niedoświadczony, zarówno w kwestiach cielesnych, jak i tych uczuciowo-mentalnych. Prawda była taka, że jego chęć powracania do Ryana i przebywania w jego obecności wynikała z czystej sympatii do ciemnowłosego, z czegoś, co nigdy nie miało prawa się pojawić, ale stało się. I tak naprawdę mężczyzna stawał się powoli słabością anioła jeszcze długo przed tym, jak ten położył swoje łapska na jasnowłosym. Ale dla Nathaira przywiązanie do Grimshawa było czymś normalnym, zwykłym, naturalnym. Więzią, którą posiadają wszyscy stróże ze swoimi podopiecznymi. Jego oczami nie robił nic ponad zwykłe obowiązki innych skrzydlatych. Szkoda, że nie wiedział jak bardzo był w błędzie.
Ale jednego nie można było mu odmówić. Szczerości i bezinteresowności w uczuciach, jakimi kierował się w towarzystwie Ryana. Nie było w tym ani krzty udawania, fałszywości czy nieszczerości. Był sobą, kierowany jedynie naturalnym instynktem.
Tak jak teraz, Kieda beztrosko sobie spał owinięty na naleśnik starym, przesiąkniętym zapachem Ryana, kocem.
Pomimo twardego, wręcz kamiennego snu przerywanego karuzelami w głowie, chłopak raz po raz wydawał z siebie ciche pomruki, prawie jak mruczący kot, który komunikuje, że jest mu dobrze. I, niestety, ale chłopak spał w bezruchu tylko pół nocy. Potem zaczął się kręcić, jakby jakaś niewidzialna siła nakręciła mały kluczyk w jego ciele. Przekręcał się z jednej strony na drugą, na przemian odkrywając się kocem, by po chwili znowu się zawinąć w kokonik, rozpychając się na praktycznie całym materacu, aby w ostateczności zarzucić nogę i rękę na ciało Ryana, przylegając do boku jego nóg. I tak już przespał praktycznie do samego rana, bo tuż nad wstaniem słońca ponownie zmienił swoją pozycję. Swoją drogą całe szczęście dla Ryana, że całą noc siedział, bo gdyby leżał z pewnością oberwałby jakimś łokciem, kolanem czy inną częścią Nathaira w twarz bądź inne miejsce w jego ciele. Albo skończyłoby się na wsadzeniu w oko/nos/usta/ucho Ryana palca/kolana/głowy Nathaira.
A skrzydlaty pewnie wylądowałby w śniegu.
Miarowy oddech powoli cichł, kiedy świadomość zaczęła wgryzać się w umysł chłopaka, powoli wybudzając go i wyrywając z ramion Morfeusza. Cichy pomruk zwiastował, że chłopak zaczyna się dobudzać. Choć powieki wciąż leniwie nie chciały się unieść, Nathair przeturlał się na plecy i wyciągnął gdzieś za głowę zdrową rękę, przeciągając się w najlepsze, pozwalając wszystkim kościom strzelić. Niczym na filmie ze zwolnionym tempie, poniósł się do siadu i dopiero teraz uchylił powieki. Oczy momentalnie zapłakały od ostrego świata, które podrażnił przekrwione i wciąż nieprzytomne spojrzenie anioła. Prawą ręką zaczął przecierać oczy, choć to nie pomogło mu zbytnio w dobudzaniu się. Zamiast tego wydał z siebie głośny syk, kiedy w końcu kara za wczorajsze pijaństwo uderzał w niego okrutnie karząc.
Objął się dłonią za głowę, pochylając ją nieco do przodu, chcąc stłumić huczenie w niej. Jakby tysiące małych igiełek jednocześnie wbijało się w jego czaszkę, powoli przesuwając się do przodu, by wreszcie z całej siły przywalić w jego mózg. Albo jakby stado miniaturowych słoni wesoło biegało po jego głowie, trąbić i waląc ile się da.
- Cholera…. – syknął zachrypniętym głosem momentalnie pragnąć ponownie się położyć i oddać w ramiona Morfeusza. Jednakże zamiast zacisnąć powieki, wciąż nieco niepomnym spojrzeniem przesunął w bok i…. zamarł.
Co.
Ryan.
Co.
Ale…. Co.
Bożeprzenajświętszygdziejajestemcosięstało.
Rozszerzył oczy zapominając jak oddychać na moment. A potem gwałtownie wycofał się, odpychając od materaca nogami na tyle mocno, że upadł nagim tyłkiem o zimne deski podłogi, zostawiając koc.
Nagim tyłkiem.
Zerknął w dół orientując się, że nie ma swoim ciele żadnej części swojej garderoby. Momentalnie jego policzki pokryły się czerwonym rumieńcem, ale apogeum jego zawstydzenia i spalonego buraka był moment, kiedy zerknął niżej, a tam….
W ekspresowym tempie powrócił na materac, gdzie porwał koc i zarzucił go sobie na głowę, by następnie otulić się materiałem szczelnie, chcąc zasłonić przed światem swoje krępujące mankamenty. Zagryzł dolną wargę starając sobie za wszelką cenę przypomnieć to, co działo się poprzedniej nocy.
Cholera jasna, dlaczego nie potrafił sobie nic przypomnieć?
Idąc do Ryana spotkał Rhyleih i jej brata gdzieś w lesie. A potem poszli do baru, a potem… a potem nie pamiętał. Jakby ktoś wyciął nożyczkami skrawek jego życia. Totalne wymazanie. I do tego ten cholerny ból głowy…. Jakby ktoś wiertarką się bawił w jego głowie….
Zerknął niepewnie w stronę śpiącego mężczyzny, podkulając pod siebie nogi, próbując uspokoić rozszalałe serce. Że też nic nie pamięta…. Wychodzi na to, że przyszedł do Ryana a potem… potem….
Miał ochotę ukryć gdzieś twarz z powodu wstydu, który go ogarnął. Niech to szlag. Jego cholerne chwile słabości. I Ryana. Głównie Ryana. To pewnie w głównej mierze jego wina. Tak. Tak było. Pewnie go zmusił siłą do współżycia. Jak zawsze. No bo przecież Nathair sam z siebie nie wskoczyłby mu do łóżka! Tak z pewnością było.
Dobra, póki Ryan śpi, Nathair ma czas na szybkie zebranie się, ubranie i ucieczkę w trybie natychmiastowym, nim ciemnowłosy uchyli jedną z powiek.
Plan wydawał się genialny i jakże łatwy do zrealizowania.
Chłopak rozejrzał się za swoimi ubraniami, by wyciągnąć rękę po pierwszą część ubrania. Porwał ją szybko wciągając po ciężki koc i po chwili zaczął siłować się z wsunięciem bielizny na tyłek. Brak obu sprawnych rąk dość mocno utrudniało mu poruszanie się, przez co z raz lub dwa razy szturchnął Ryana, ale koniec końców udało mu się wsunąć bokserki na chudy tyłek.
Przynajmniej już nie będzie nim świecił.
Następna miała być koszulka, tylko zamiast złapania za ubranie, Nathair zrobił kolejny błąd w swoim życiu.
Zawiesił spojrzenie na nieruchomym Ryanie. W sumie taki widok był rzadkością. Brak pogardliwego i mrożącego wzroku. Brak zdegustowania na twarzy czy jakiejś innej, negatywnej emocji. Nic. Niezmącony spokój. W sumie Ryan wyglądał trochę jak marmurowy posąg. Piękny sam w sobie, chłodny i niedostępny. Wbrew własnej woli ciało anioła przysunęło się nieznacznie w stronę Wymordowanego, wciąż przytrzymując jedną ręką koc, który przyciskał do siebie.
Oparł brodę o jego ramię i przyglądał się przez chwilę spokojnemu profilowi Ryana, by w końcu przesunąć zabandażowanymi palcami, gdzie już szary i w niektórych miejscach poplamiony zastygłą krwią materiał rozwiązywał się, przesunął delikatnie po zarysie jego szczęki, aż dotarł do dłuższych kosmyków włosów. Lubił je. Choć zapewne nigdy nie powiedziałby tego na głos. Mimo wszystko jego usta uśmiechnęły się delikatnie. Wzrok zsunął się niżej i utkwił na pół przymkniętej książce, którą zapewne czytał przed snem. Odlepił policzek od ramienia wymordowanego, by móc przyjrzeć się tytułowi książki. Chociaż pewnie i tak jej nie znał.
Musisz iść, nim się obudzi.
Właśnie. Nim Ryan się obudzi.
Uniósł się nieco i ucałował lekko chłodne ramię mężczyzny na pożegnanie. Odwrócił się w stronę ubrań, lecz… w ostatniej chwili ponownie przysunął się do Ryana, tym razem o wiele bliżej. Ciepły oddech omiótł chłodną skórę policzka Ryana, kiedy delikatne wargi anioła przesunęły się wzdłuż zgrubienia pod okiem mężczyzny, aż wreszcie dotarły do jego skroni. Przywarł swoimi wargami do niej, wyczuwając spokojny puls, by koniec końców i tam złożyć krótki i nieśmiały pocałunek.
Dopiero teraz odwrócił się do niego tyłem i sięgnął po podkoszulek, z którym zaczął pospiesznie walczyć, wciąż owinięty zbawiennym kocem.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.04.15 13:32  •  Personal hell {dom Ryana}. - Page 15 Empty Re: Personal hell {dom Ryana}.
Nie spał. Bezsenność męczyła go już od dawna, a przy świadomości często pozostawiał go fakt, że ktoś spał obok. Nathair dobitnie dawał mu znać o swojej obecności w jego łóżku, jednak było pewnym, że nawet gdyby spał w jednym miejscu i nie ośmielił się ruszyć, efekt pozostałby taki sam. Niejednemu niełatwo było przymusić się do najprawdziwszego udawania, ale po wiekach eksperymentów, Jay potrafił pozostać w bezruchu. Doskonale wyczuł moment, w którym młodzieniec się wybudził. Nie musiał otwierać oczu, bo za sprawą własnego słuchu był zdolny wyobrazić sobie, co działo się dookoła. Wiedział, w którym momencie spadł z łóżka, wiedział, kiedy mu się przyglądał, wiedział, kiedy się przysunął. Mógł odepchnąć go od siebie w trybie natychmiastowym, ale dzielnie znosił każdy dotyk, którym raczył go Nath. Gdyby nie zaplanowane przedstawienie, nigdy nie pozwoliłby Heatherowi na taką swawolę. Zadziwiające, na jaką odwagę był w stanie się zdobyć, gdy wydawało mu się, że ciemnowłosy nie patrzy ani nie czuje.
Miał też tupet, skoro myślał, że po tym wszystkim od tak stąd wyjdzie.
Powieki lekko uniosły się, odsłaniając błyszczące ślepia, które wyróżniały się na tle półmroku pokoju. Odwrócony plecami Nathair nie miał jednak okazji ich dostrzec. Zwężone źrenice skierowały się ku kącikom oczu, tak że przez moment obserwował różowołosego kątem oka, nadal tkwiąc w martwym bezruchu. W pierwszym odruchu nie chciał zwrócić uwagi anioła nawet najmniejszym szelestem, jakby do ostatniej chwili dawał mu możliwość życia w tym naiwnym przekonaniu, że kiedy Ryan się obudzi, nawet nie zarejestruje, że jego przestrzeń osobista została poważnie naruszona. Skrzydlaty znał go od wielu lat, a w tak niekorzystnym dla siebie momencie zapominał, że wystarczył najdrobniejszy dźwięk, a Grimshaw już zachowywał się jak ktoś, kto tylko leżał z zamkniętymi oczami. Owszem, istniała szansa na to, że miał gorszy dzień, ale była zbyt niewielka – może nawet, jak jeden do miliarda – by Heather tego dnia miał szczęście wymknąć się z domu niezauważony. Dotychczas kręcił się w pobliżu pułapki, jak niczego nie świadome zwierzę, ale w końcu musiał nastąpić na nią i doprowadzić do rozjuszenia żelaznej bestii, której kły zatopiły się w jego nodze.
Może nie byli w lesie, a w pobliżu nie dało się natrafić na pułapkę na niedźwiedzie, ale silny uścisk palców, który nagle dosięgnął ramienia chłopaka, wydawał się zapędzać stróża w identyczny potrzask bez wyjścia. Materac ugiął się pod ciężarem mężczyzny, gdy ten przysunął się bliżej i wręcz przyległ torsem do pleców jasnowłosego, przewieszając wolne ramię przez jego bark. Opuszki przesunęły się po o wiele drobniejszej od jego dłoni, zanim palce wsunęły się w nią, chcąc zmusić anioła do wypuszczenia podkoszulka. Nienaturalnie zimny oddech połaskotał ucho młodzieńca, rozdmuchując na bok różowe kosmyki.
Spieszysz się gdzieś? ― wymruczał, śląc kolejne podmuchy powietrza na ciepłą skórę chłopaka. Oparłszy podbródek o swoją rękę, ułożona na jego ramieniu, ulokował spojrzenie na ręce chłopaka, którą ścisnął mocniej, zanim stwierdził, że koc był o wiele przyjemniejszy w dotyku. Przez chwilę bawił się skrawkiem materiału, pod którym anioł starał się ukryć, aż wreszcie pozbawił go tej możliwości. Bezwstydny wzrok zabrnął niżej, a cień rozczarowania niemal natychmiast przeciął jego oblicze, gdy natrafił na trzymającą się na biodrach bieliznę, pod którą rysowało się charakterystyczne wybrzuszenie. Nie miał skrupułów, skoro bez zastanowienia przysunął palec wskazujący do zakazanego miejsca i podrażnił je paznokciem przez cienki materiał. ― Nadal boli? ― spytał takim tonem, że nietrudno było o dwojakie odebranie tych dwóch słów. Nathair bez trudu mógł uroić sobie, że do czegoś doszło, skoro wszystkie znaki na to wskazywały – szczególnie ubrania rozrzucone na podłodze.
Niczego nie pamiętasz, prawda?
Musiał się upewnić, choć zamiast wypalić z bezpośrednim pytaniem, tym razem obrał sobie okrężną drogę. Umyślnie chciał zmusić anioła do zmuszenia własnego umysłu do odtworzenia wcześniejszych zdarzeń, nawet jeśli miał natrafić tylko na ścianę bezdennej czerni. Zazwyczaj takie chwile wiązały się z zalewającą falą frustracji i bezsilności.
Może powinieneś częściej się upijać? ― Uniósł brwi, chociaż wciąż pogardzał wlewaniem w siebie procentów. Kącik jego ust prędko drgnął w pogardliwym grymasie. ― Pewnie nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo twój własny język jest w stanie cię zdradzić. Jak to szło? „Ani razu mnie nie...” ― cytat urwał się wraz z chwilą, w której chłodny wierzch dłoni musnął policzek Nathaira we wręcz perfidnie delikatnym geście. Ślad po nim szybko został zatarty, kiedy brutalnie ścisnął jego podbródek, by przekręcić jego głowę na bok i zadrzeć ją odrobinę wyżej.
Zapadła cisza, kiedy szare tęczówki wwiercały się w twarz skrzydlatego z tej niekomfortowej wręcz odległości. Jak zwykle nie wiadomo było, czego w tej sytuacji od niego chciał, czego oczekiwał, każąc tkwić w sieci ciągnących się i męczących sekund. Gdyby jeszcze jakikolwiek mięsień na jego twarzy dał znać o tym, czego potrzebuje, sprawy wydawałyby się o wiele prostsze. Niestety pośród licznego skupiska otwartych ksiąg, on był tą zamkniętą i zabezpieczoną kłódką, do której klucz zniknął już wieki temu. Pewnie zardzewiał i rozpadł się na małe kawałki.
Wreszcie jeden z palców wolnej ręki bezczelnie wsunął się za bieliznę chłopaka. Mógłby skupić się wyłącznie na uczuciu zimna na wrażliwej skórze, gdyby nie paznokieć przesuwający się po jego dolnej wardze, na tyle mocno, by wywołać nieprzyjemne pieczenie. Trwało to zaledwie chwilę, zanim kły opętanego uczepiły się dolnej wargi w przedsmaku tego, co wczoraj określił jako nigdy. Wreszcie ukradł mu ostatnią rzecz, jaką miał do zaoferowania, wymuszając równie niedelikatny pocałunek.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 04.05.15 20:27  •  Personal hell {dom Ryana}. - Page 15 Empty Re: Personal hell {dom Ryana}.
Spoiler:

Plan był prosty. Ubrać się najszybciej jak to było tylko możliwe i uciec z domu Wymordowanego, nim ten łaskawie raczy otworzyć oczy. Prawda, że proste? Tylko jak zwykle coś musiało pójść nie tak. Przez zamroczenie alkoholowe i kaca, Nathairowi nawet przez krótką chwilę nie przeszło przez głowę, że przecież jego Wymordowany cierpi na bezsenność. I że najprawdopodobniej albo nie będzie spał, albo jakikolwiek dotyk momentalnie go zbudzi. Może gdyby anioł zamiast przymilać się podchodami do ciemnowłosego obdarowując go nikłymi pieszczotami skupił się na swojej ucieczce, może wtedy udałoby mu się uciec i unikać odwiedzin Ryana przez najbliższe tygodnie. Ale on, jak to on. Musiał postawić na swoimi. Zrobić, nim zdążył pomyśleć.
Skrzyp materacu momentalnie go sparaliżował. Bo doskonale wiedział, co się dzieje za nim. Bestia została zbudzona. Czy znacie to niepokojące uczucie, że coś obserwuje was z ciemności, a wy nie jesteście w stanie się ruszyć, ba, nie chcecie się ruszyć w obawie, że sprowokujecie to „coś” do zaatakowania was? To właśnie odczuwał anioł w tym momencie.
Ciche syknięcie zza zaciśniętych zębów wydobywało się na zewnątrz, kiedy cięższy mężczyzna oparł się o jego plecy, automatycznie przechylając ciało jasnowłosego o kilka centymetrów do przodu. Nawet przez materiał jego koszuli biło od niego wręcz namacalne zimno. Z malującą się w oczach bezradnością obserwował, jak Ryan z łatwością zabiera mu jego podkoszulek, który parę chwil później miał znaleźć się na jego ciele. Nathair warknął ledwo słyszalnie, odwracając głowę w drugą stronę, by odsunąć się od chłodnego podmuchu, który muskał jego skórę, wywołując gęsią skórę przez kontrast temperatur.
- Oczywiście. – mruknął niezadowolonym tonem i nieco ochrypniętym głosem. Przełknął ślinę, nawilżając gardło czując, jak wewnątrz niemiłosiernie go suszy. - Nie chcę nadużywać twojej gościnności, Ryan. – pełne sarkazmu słowa boleśnie wbijały się w wymordowanego. -
Było miło, ale powinienem udać się już do domu. A przez już mam na myśli [b] j u ż[/b –
– dodał podkreślając ostatnie słowo. I jak na ich potwierdzenie, szarpnął się na tyle mocno, by wyswobodzić z chłodnego uścisku Wymordowanego. Tylko, że kiedy tylko uniósł się na parę centymetrów, jego tyłek ponownie wylądował na materacu, ściągnięty przewyższającego go siłą mężczyznę. No tak. Czemu w pierwszej kolejności sądził, że tak łatwo mu pójdzie? Z drugiej strony co też takiego musiał zrobić, że Ryan zachowywał się tak, jak się zachowywał. Gdyby nic złego się nie wydarzyło, to szatyn z pewnością zignorowałby wychodzącego Nathaira. Jeszcze pewnie pomógłby mu w opuszczeniu domu. A tak nic nie wskazywało na to, żeby anioł mógł wrócić do siebie w najbliższym czasie. Kara? Próba udowodnienia czegoś?
Serce mimowolnie przyspieszyło.
Co ja wczoraj zrobiłem…, przemknęło przez jego umysł, kiedy próbował usilnie przywołać w swojej głowie obrazy z wczorajszej nocy. Zamiast tego zaatakowała go kolejna dawka bólu. Mimo wszystko nie może pokazać przed Ryanem, że nic nie pamięta. Nie pokaże mu tej słabości.
- Ryan! – warknął ostrzegawczo, gdy jego biodra zostały odkryte i zaatakowane chłodnym powietrzem.
- Zos—Cholera. – dłoń przecięła powietrze, gdy trzasnęła w rękę Ryana, jednocześnie odsuwając ją od siebie i podciągnął wyżej kolana, zaciskając mocno uda.
”Nadal boli?”
Cholera. Cholera jasna, Ryan. Niech cię szlag.
- Nie mogłeś się powstrzymać, prawda? Musiałeś nawet wykorzystać nieświadomego człowieka, co nie? – wrzucił z siebie czując, jak gorąco bucha w jego twarz. - Jesteś niemożliwy. Nie mam pojęcia o czym mówisz. Zostawmy to na inny raz, teraz naprawdę chcę wracać do siebie. – kolejne szarpnięcie, które skończyło się tak samo, jak poprzednia próba. Jednakże tym razem został zmuszony do spojrzenia w srebrne tęczówki. Co prawda nie uciekł spojrzeniem, choć bardzo tego chciał. Może… może jeśli pokaże mu, że się go nie boi i jest pewny siebie, to Grimshaw straci nim zainteresowanie i zostawi w spokoju. W sumie było to całkiem prawdopodobne, jednakże chłodny palce wsuwając się pod materiał bielizny skutecznie złamał jego fałszywą obronę. Wzrok powędrował w bok, a prawa dłoń pochwyciła nadgarstek Wymordowanego, szarpiąc nią, by nie zapuszczał się tam, gdzie nie powinien.
- Powiedziałem, że masz mn— – ostatnie słowo zginęło, gdy usta Wymordowanego zetknęły się z wargami jasnowłosego.
Czas dookoła niego się zatrzymał. Serce zabiło tak mocno i szybko, że miał wrażenie iż Ryan zaraz je usłyszy, jednocześnie zapominając jak się oddycha. Nigdy przedtem nie całował się. Nie wiedział co robić, i jak się zachować. Nieświadomie rozchylił usta, co Wymordowany wykorzystał, by pogłębić pocałunek.
Czyli to jest pocałunek., przymknął nieco powieki.
A Ryan tak właśnie smakuje…
Raptownie odsunął się gwałtownie od mężczyzny, zrywając połączenie między nimi i przycisnął wierzch zabandażowanej dłoni do swoich ust, czując, że nie może opanować niekontrolowanego drżenia swojego ciała. Niemalże łapczywie łapał powietrze, bo przecież zapomniał o oddychaniu, usilnie uciekając spojrzeniem gdzieś w bok.
- Dlaczego… Właśnie teraz… – wyjęczał cicho, zaciskając mocniej palce jedynej sprawnej dłoni. Wciąż czuł posmak Ryana, który o dziwo okazał się wyjątkowo słodki, oraz chłód jego warg.
To był ten moment, w którym powinien odwrócić się i uciec, póki jeszcze miał szansę.
Trzaskp
Odgłos wyimaginowanej pułapki rozległ się, kiedy ta zatrzasnęła się dookoła anioła. W chwili, gdy dłoń odsunęła się od ust i drżące palce zacisnęły na materiale koszuli Ryana, przyciągając go do siebie.
- Jeszcze… – poprosił cicho, ledwo słyszalnie, przysuwając się do mężczyzny, łaknąc jeszcze więcej tego, co wreszcie po tak długim czasie otrzymał i czego tak bardzo pragnął.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.05.15 23:27  •  Personal hell {dom Ryana}. - Page 15 Empty Re: Personal hell {dom Ryana}.
Skrzydlaty powinien pamiętać nie tylko o bezsenności swojego podopiecznego, ale także o tym, że niektóre plany snuło się właśnie po to, by ktoś inny mógł doprowadzić je do ruiny. Aktualnie przebywał w sypialni z kimś, kto miał do tego smykałkę. Musiał liczyć się z tym, że nie potrzeba było wiele, by coś poszło nie tak. Mogło skończyć się na głupim, wybudzającym szmerze, ale różowowłosy sam postanowił posunąć się o krok dalej i jedynie jakiś chwilowy przebłysk dobrej woli pohamował natychmiastową reakcję opętanego. „Baw się, dzieciaku, dopóki możesz”, co? Wpędzenie go w pułapkę było całkiem proste. Wystarczyło, że dał mu jeden palec, a chłopak wziął całą rękę.
Warknięcie.
Aż chciało mu się wypomnieć, że wieczorem śpiewał inaczej. Miał szczęście, że Jay często obierał milczenie za swoją osobistą drogę wyjścia.
Ty nie chcesz nadużywać? ― wymruczał, kładąc nacisk na pierwszym słowie, jakby chciał pokreślić irracjonalizm jego wypowiedzi. Zdawało się, że cały sarkazm został zmiażdżony dobrze znanym już chłodnym opanowaniem. Ciemna brew przesunęła się wyżej, niknąc pod grzywką. Przywodziło to na myśl te wszystkie lata, podczas których nic nie robił sobie z widoku zamkniętych drzwi. Wystarczyło nacisnąć klamkę, a granica zacierała się sama. Według Grimshawa Nathair nie zaliczał się do grupy ceniącej jego przestrzeń. W tym domu często unosił się ten słaby zapach truskawek, dający Ryanowi do zrozumienia, że rozpadający się koszyk z owocami był prezentem od skrzydlatego, mimo że niejednokrotnie w swoim życiu powinien się przekonać, że jego podopieczny potrafił radzić sobie sam. To, aby teraz o tym myślał, nie było konieczne, ale jeżeli taka kolej rzeczy miała sprawić, by Heather poczuł się jeszcze odrobinę gorzej, dlaczego miałby nie zaatakować go wyimaginowanym ostrzem? ― Już? Kiedy tu przyszedłeś, nie wyglądałeś na zbytnio zabieganego.
Skąd wiesz? Może ćwiczył slalom.
Nawet się nie zmęczył, kiedy młodzieniec podjął próbę wyrwania się i kiedy przyszło mu sprowadzić go z powrotem na materac.
Może chcę, żebyś został? ― w pytający ton wkradła się niewielka nuta rozkazu i olbrzymia dawka kłamstwa. Dlaczego miałby chcieć, żeby został na dłużej, gdy za każdym razem całym sobą oznajmiał, że o wiele lepiej byłoby, gdyby jasnowłosy zniknął mu z oczu? Dlaczego miałby go tu trzymać, skoro poza krzywdzącymi lub irytującymi odzywkami miał mu do zaoferowania jedynie milczenie? Towarzystwo szatyna przynosiło ze sobą multum niekorzyści, a pośród tej masy dopatrzenie się profitów zakrawało o cud. Nie słuchał, znęcał się, nie reagował na protesty, pchał łapy tam, gdzie ich obecność nie była wskazana, wiecznie robił na przekór.
„Ryan!”
Trzask.
Naprawdę myślał, że to go powstrzyma? Mężczyzna ledwo poczuł wymierzony mu cios. Skóra mrowiła zaledwie przez chwilę, zanim całkowicie zdążył zapomnieć o tym, że jego anioł stróż właśnie podniósł na niego rękę. Szarooki przewrócił oczami z jakimś ledwo wyczuwalnym przebłyskiem młodzieńczego malkontenctwa. Być może nadszedł ten moment, w którym już sam nie był w stanie pojąć potrzeb swojego opiekuna. Chciał, nie chciał, chciał, potem znowu nie chciał. Może to izolacja od podopiecznego miała stać się jego złotym środkiem dla poważnych przemyśleń? Póki co mógł próbować uciekać, szarpać się i dać się powalić zmęczeniu tym żmudnym wysiłkiem.
„Nie mogłeś się powstrzymać, prawda?”
Nie tknąłem cię. ― Nie, żeby to wyjaśniało jego brak ubrań. I to, że kolejnym gestem zaprzeczył sam sobie, drażniąc paznokciem delikatną skórę pod bielizną anioła. Wkrótce niewinny dotyk jednego palca przerodził się w wyraźniejszy ścisk, kiedy ich usta złączyły się w wymuszonym pocałunku. Przekaz był oczywisty – nie mogli zostawić tego na inny raz. Ciągłe przekładanie mogło skutkować tym, że Heather nie doczekałby się tego już nigdy. Dla Grimshawa nie byłaby to żadna strata. Nie trzymał go już, gdy koniec końców postanowił się odsunąć, chociaż ręka wymordowanego jak na złość pozostała w krępującym dla jasnowłosego miejscu, wciąż wyczuwając skutki poranka.
„Dlaczego… Właśnie teraz…”
Ciekawe, ile jeszcze pytań miał w zanadrzu.
Rottweiler opuścił wzrok, gdy zabandażowana dłoń nagle zacisnęła się na kołnierzu jego koszuli. Jay nie starał się choćby udać, że uległ niewielkiej sile różowookiego, jakby na wcześniejszym chwilowym złączeniu ich ust zakres jego dzisiejszych możliwości zwyczajnie się zakończył.
„Jeszcze…”
Ktoś tu robił się zachłanny.
Wolna ręka spoczęła na ręce Nath'a. Na początku przez materiał mógł wyczuć delikatne muśnięcie, które od razu przerodziło się w pewniejszy uścisk. Mężczyzna przysunął twarz bliżej z niemym zamiarem spełnienia jego niecodziennej prośby. Niecodziennej, bo trudno traktować poważnie kogoś, kto warczy na wieść o dotyku, koniec końców samemu się go domagając. Przekrzywił głowę na bok, chcąc ułatwić sobie dostęp do jego ust. Dzieliły ich zaledwie milimetry, pozwalające na to, by chłopak wystarczająco wyraźnie poczuł chłodniejsze powiewy powietrza na spragnionych kontaktu wargach.
To nie koncert życzeń.
Słyszał?
Tak właśnie brzmiały tłukące się nadzieje.
Szatyn silnym ściskiem wyprostował palce różowowłosego, uwalniając od nich skrawek materiału. Ostatnie muśnięcie opuszek na jego członku było już tylko niemym pożegnaniem i koniecznością do obycia się smakiem. Szarooki jak gdyby nigdy nic runął z powrotem na materac, układając głowę na poduszce.
Taki właśnie jesteś ― rzucił mrukliwie, spoglądając na niego z ukosa spod przymrużonych powiek. To spojrzenie – choć znużone – już tysięczny raz przewiercało go na wylot, tworząc ujście dla duszy, aby mógł przyjrzeć jej się dokładniej.
Niezdecydowany. Nie myśl, że z tego powodu za każdym razem będę robił wszystko to, co wiem, że ci się spodoba. Mówisz „to się więcej nie powtórzy”, a potem wracasz – już nawet nieważne, że kompletnie schlany – i zapominasz o swoich tchórzliwych postanowieniach. Skoro już wytrzeźwiałeś, może wreszcie się zdecydujesz.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 06.05.15 1:55  •  Personal hell {dom Ryana}. - Page 15 Empty Re: Personal hell {dom Ryana}.
To było cholernie ciężkie i krępujące. Bo czuł się przy nim obnażony nie tylko fizycznie, ale i mentalnie. I momentami taka sytuacja zaczynała być męcząca. Tak wiele chciał powiedzieć, wręcz wykrzyczeć, a na tak mało odnajdował w sobie odwagi. Właściwie sam nie wiedział, czego tak do końca się bał. Pogardy i zniesmaczenia w spojrzeniu Ryana? Taki zestaw otrzymywał od niego praktycznie za każdym razem, gdy się widzieli. Chłód? Obojętność? Odrzucenia? Normalne. Właściwie nie miał nic do stracenia, a mimo to… a mimo to, coś wewnętrznie powstrzymywało go przed wyrzuceniem z siebie tego, co leżało mu na wątrobie.
Najgorsze jednak było to, że Ryan już od samego początku wiedział jak podchodzić i postępować z aniołem. Wiedział jak go zmanipulować i pokierować, by wyszło na jego. Na dodatek, to wymordowany wcześniej wiedział to, czego chłopak chciał, a o czym sam zainteresowany jeszcze nie wiedział. Albo nie dopuszczał do siebie. I choć tak usilnie próbował wyplątać się z zarzuconej na niego sieci, to im bardziej się starał, tym bardziej więzy zacieśniały się na jego ciele, podcinając skrzydła i nie powalając uciec przed mężczyzną.
A ten wciąż karmił go kłamstwami, które można było niemalże dotknąć. „Może chcę, żebyś został?” Oczywiście, że wiedział o kłamstwie przelewającym się przez te słowa. Ale jednak, gdzieś bardzo głęboko, żywił malutka nadzieję, że jest w tym choć ziarno prawdy. Chciał, żeby tam się znajdowało. Mógł kręcić głową, warczeć, kopać i gryźć – a i tak wiedział, że Ryan miał go w garści. Wystarczyło parę odpowiednich słów, a złudna iluzja tego, czego chłopak głęboko chciał robiła swoje.
Poczuł dziwne ukłucie rozczarowania, kiedy Ryan odsunął się i położył na materacu, odmawiając chłopakowi tej krótkiej chwili przyjemności. Naprawdę sądził, że tym razem, wyjątkowo, mężczyzna nie zabawi się jego kosztem. Jak bardzo się mylił. Powinien wreszcie się nauczyć, że od niego nie powinien oczekiwać tego, czego chciał w danej chwili.
Spoglądał na niego przez chwilę wzrokiem pełnym goryczy, by wreszcie prychnąć cicho pod nosem.
- Typowe. I do przewidzenia. – syknął odwracając się tyłem do mężczyzny I podkulając nogi pod siebie, gdzie oparł brodę na chude kolana. Dotknąć, pobudzić, dać nadzieję i zlać ciepłym moczem. Cały Ryan. I jeszcze miał czelność to jemu zarzucać „niezdecydowanie”. Kpina jakaś.
- Sam nie jesteś lepszy. – burknął pod nosem, wciskając kolana w swoją klatkę piersiową nieco mocniej. - Nic nie pamiętam z wczoraj. Nie wiem co Ci mówiłem i co robiłem. – i chyba to było najgorsze. Ta ciążąca niewiedza co się wczoraj wydarzyło. A wymordowany w ogóle tego nie ułatwiał, wręcz przeciwnie – rzucał jeszcze większe kłody pod anielskie stopy.
- Mówisz, że mnie nie tknąłeś. Czemu mam ci wierzyć, skoro obudziłem się na twoim materacu nagi? Może powiesz mi, że rozebrałeś mnie dla zabawy? Albo, że sam rozebrałem się i siłą wpakowałem do łóżka z miną „Bierz mnie tygrysie?” Nie ściemniaj. – kolejne prychnięcie pełnie niedowierzenia. Wiedział, no po prostu wiedział, że była to sprawka Ryana. Innego wytłumaczenia na to nie widział.
- Zdecydowałem się ostatnio. A ty potraktowałeś mnie jak ostatnią szmatę. To akurat pamiętam. – dodał nieco zgryźliwie doskonale pamiętając, jak Ryn odepchnął jego dotyk tuż po tym, jak go zerżnął. Takich rzeczy po prostu się nie zapomina.
- I jak mam być zdecydowany, kiedy ty cały czas to robisz. Powiedz mi Ryan, no jak. Dotykasz mnie, kiedy tego nie chcę, ale nie chcesz tego robić, kiedy chcę. Kiedy wreszcie decyduję co chcę, to ty momentalnie odwracasz się do mnie plecami. A kiedy ja się nimi do ciebie odwracam, ty siłą kierujesz mnie przodem do siebie. Ileż można. – mruknął odwracając głowę, by spojrzeć przez ramię na Wymordowanego.
- Ty nawet nie wiesz jak długo czekałem, aż wreszcie mnie pocałujesz. – czerwony rumieniec oblał jego twarz w chwili, gdy gwałtownie odwrócił głowę, chcąc ukryć swoje zawstydzenie. Tak było lepiej mówić. Kiedy go nie widział i tej pary, cholernych, przeszywających na wylot kocich oczu.
- Niby nic, głupota. Ale jednak. Bo chciałem, żebyś to ty pierwszy mnie pocałował, a nie ktoś inny. Skoro zabrałeś mi coś znacznie cenniejszego… – westchnął cicho, czując, jak znowu zaczyna drżeć na ciele.
- Wielu rzeczy nie wiem, jeśli chodzi o zbliżenia. Nie wiem nawet jak się całować. A mimo to, chciałem ciebie. – drżący głos zdradził jego zdenerwowanie, kiedy mówił o TYCH rzeczach z NIM.
- Bo chciałem zadecydować. Ale za każdym razem, Ryan, za każdym, kiedy jestem pewien, czego chcę, ty mi to odbierasz, pozostawiając ze skałą, w którą przypieprzam za każdym razem. – odwrócił się bokiem i w pewnym momencie opadł na klatkę piersiową mężczyzny, chowając rozgrzaną twarz w chłodnej skórze Ryana, wyraźnie słysząc jego miarowe bicie serca.
- Może i masz rację. Może robię sobie jakieś tchórzliwe postanowienia, bo jestem tchórzem. Może rzeczywiście się po prostu boję. Że któregoś razu rzucisz mnie w kąt jak zużytą zabawkę, bo nagle stwierdzisz, że się mną znudziłeś. To jest przykre, ale przeraża mnie ta perspektywa. Ale mimo to lgnę do ciebie, tylko kiedy to robię, ty dobitnie udowadniasz mi, że robię błąd i powinienem spieprzać. A kiedy chcę się wycofać… Chwytasz mnie i mówisz, żebym się określił. – drgnął, sprawiając wrażenie, że zaraz odwróci głowę, by spojrzeć na mężczyznę, jednakże w ostateczności pozostał w swojej pozycji.
- Skoro tak dobrze wiesz, co mi się podoba, to czemu pytasz mnie o takie rzeczy, Jay?
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.05.15 9:56  •  Personal hell {dom Ryana}. - Page 15 Empty Re: Personal hell {dom Ryana}.
Ciemnowłosy odnosił wrażenie, że anioł starał się grać kogoś, kto wiedział więcej niż powinien. Twierdził, że był w stanie przewidzieć, co się stanie, ale mimo tego nie potrafił wykorzystać tej cennej wiedzy. Zupełnie tak jak teraz, kiedy prosił go o coś, wiedząc, że najbardziej prawdopodobnym scenariuszem było spotkanie się z odmową. Owszem – zeszłego wieczoru chłopak przyznał się do bycia masochistą, a teraz tylko uświadamiał Ryanowi, że jego uwielbienie do własnej krzywdy obejmowało też przyjmowanie na siebie słownych sztyletów.
W srebrzystych tęczówkach Grimshawa pojawiło się coś, co skutecznie chciało uprzykrzyć Nathairowi życie jeszcze bardziej. Dokładnie tak patrzyło się na kogoś, kto nie zasłużył sobie na jakąś wygodę lub na kogoś, komu właśnie sprzątnęło się okazję sprzed nosa. Krótkie i niezbyt głośne parsknięcie – co z tego, że nie było w nim ani odrobiny rozbawienia – wypełniło sypialnię. Mimo że wystarczyło niewiele, aby zagłuszyć ten lichy dźwięk, w idealnej ciszy potrafił dać o sobie znać dotkliwym wbijaniem się w uszy. Nikt nie lubił, gdy z niego kpiono, prawda? Heather miał tę niemiłą okazję poczuć się, jak obiekt drwiny. Co prawda zabrakło tu okrutnego uśmiechu, który tylko spotęgowałby to przykre wrażenie, ale Jay jakoś musiał dać mu do zrozumienia, że tylko się z nim droczył.
Nie powiesz mi, aniele, że traktujesz to poważnie, hm?
Ale mężczyzna doskonale wiedział, że traktował. To wpędziło go do pułapki.
„Nie ściemniaj.”
To zabawne, bo właśnie zamierzał.
A skąd wiesz? ― Uniósł brwi, już teraz aluzyjnie zakorzeniając w nim myśl, że może i każda z tych opcji była możliwa, ale jemu trafiła się najgorsza. ― Sam przyznałeś, że niczego nie pamiętasz. Rozebrałeś się przede mną ― zapewnił bez zająknięcia. ― Nie tknąłem cię, bo ruszałeś się beznadziejnie. Powinieneś porzucić swoje niespełnione marzenia o tańcu. Nawet mi nie stanął. Co więcej, powinieneś być wdzięczny, że nie musisz odmrażać sobie dupy na zewnątrz. Nie wiem, ile wypiłeś, ale musisz mieć wyjątkowo słabą głowę, skoro urwał ci się film. Może to będzie dla ciebie nauczką, Heather. ― Scenariusz niemalże doskonały. Wiedział, że bez trudu mógł wypełnić lukę w pamięci chłopaka dosłownie czymkolwiek. Wiedział też, że potrafił brzmieć na tyle poważnie, żeby wszelkie przekonanie o tym, że tak być nie mogło, zostało wybite z jego różowego czerepu. Mogło. Było. Słowo się rzekło. Wcale nie wylewał mu na głowę zimnej wody. Grimshaw od razu przypierdalał wiadrem.
Zabrnął spojrzeniem ku popękanemu sufitowi, ze znużeniem taksując znajome już niedoskonałości. Znów tworzył dookoła siebie ten niewidzialny mur. Mimo że znajdował się tuż obok, bariera umożliwiała mu wygłuszenie reszty świata. Szarooki bez wątpienia wyglądał teraz, jak ktoś, komu odechciało się słuchać dalszych wywodów. Nie miał też ochoty na grę w ping-ponga, choć Colin wręcz nachalnie przekazywał mu piłeczkę.
Przynajmniej teraz mówisz to na trzeźwo ― wymruczał pod nosem, jednak na tyle głośno, by chłopak zrozumiał, że się powtarza. ― Właśnie dlatego. Na zmianę chcesz i nie chcesz. To jest niezdecydowanie. Skoro wcześniej czegoś nie chciałeś, dlaczego mam dawać ci prawo do zbliżania się, gdy nagle zaczynasz mieć ochotę? ― Wzruszył ramionami, szeleszcząc pościelą. Stróż miał sporo szczęścia, że szatyn stłumił w sobie chęć rzucania komentarzy na temat jego ckliwych zachcianek. Żadne z nich nie było już dzieckiem ani nastolatkiem z buzującymi hormonami – choć słuchając Nathaira miał wrażenie, że właśnie trafił do gimnazjum – by zwracać uwagę na tak błahe rzeczy, jak pierwszy pocałunek z odpowiednią osobą. Aczkolwiek Rottweiler nie znajdował się na liście „odpowiednich osób”.
Opuścił wzrok na chłopaka dokładnie w momencie, w którym odważył się zrobić sobie z niego ludzką poduszkę. Zamiast powiedzieć cokolwiek, rozwiać jego wątpliwości, przysunął rękę do jego twarzy, znów racząc go chłodnym i nic nie znaczącym dotykiem. Znowu robił to, przed czym młodzieniec tak uparcie chciał się obronić. Dłoń musnęła jego policzek, zahaczając o bliznę na żuchwie, przesunęła się ku wargom, potem palce dosięgnęły czoła, odgarniając z niego roztrzepane włosy. Wreszcie przesunąwszy palcami po jego skroni, wsunął je w różowe kosmyki. Zacisnął rękę na tyle mocno, by dać mu do zrozumienia, że nie miał co się szarpać. Heather od wczoraj był nazbyt gadatliwy. Nie było zatem nic dziwnego w poczuciu przez wymordowanego konieczności wprowadzenia zmian. Dość drastycznych zmian, jeśli chodziło o tak rozgadane usta, z których – być może – mógł zrobić większy pożytek. Wykorzystać energię na coś zupełnie innego niż ciągłe jęczenie, że czegoś nie wie, nie zna się.
Więc się naucz.
Rozsuwany zamek zgrzytnął cicho, gdy zdecydował się wyręczyć młodzieńca w tak banalnej czynności rozprawiania się z cudzym rozporkiem. Kto wie, ile czasu musiałby się namęczyć, by wreszcie zrobić to, co chciał zrobić. Kto wie, ile dylematów zdążyłoby zebrać się w jego mentalnie dziewiczej główce, gdyby nie ciężka ręka spoczywająca na jego głowie. Odsunąwszy rękę od spodni, na ułamek sekundy wsunął kciuk między wargi chłopaka, zanim wsunął przedramię pod głowę, unosząc ją wyżej. Już wtedy było jasne, że nie spuści z niego oka. Dłoń, która ulokowała się we włosach skrzydlatego, teraz naparła na niego, niezbyt mocno – chciał tylko, żeby jego niedoświadczony kochanek zdał sobie sprawę z tego, że musi przesunąć się niżej. Tym samym wymusił na nim spojrzenie w odpowiednią stronę, jakby jeszcze nie zrozumiał, do czego zmierza.
Szczerze mówiąc, czekał na kolejny przejaw buntu. Właśnie dlatego nieustannie świdrował spojrzeniem twarz jasnowłosego, chcąc dostrzec na niej choćby najmniejsze skrzywienie. Przyglądał mu się na tyle intensywnie, by uczucie bycia obserwowanym nie opuściło go ani na sekundę. Przecież nie zamierzał się wycofywać, skoro tak bardzo wiedział, czego chciał, co?
Psujesz go.
Może psuł. Może naprawiał. Wcale nie czuł się z tym źle.
Chyba nie będziesz wiecznie się mazać?
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 14.05.15 20:04  •  Personal hell {dom Ryana}. - Page 15 Empty Re: Personal hell {dom Ryana}.
Spoiler:

Oczywiście, że w oczach anioła wymordowany kłamał. Zawsze kłamał i manipulował, więc dlaczego i teraz nie mógłby naginać rzeczywistość dla swoich korzyści? Nathair wciąż podchodził nieufnie do jego słów i jego zdaniem został wykorzystany przez mężczyznę. Szkoda, że gdyby jasnowłosy zastanowił się nad tym głębiej i trzeźwiej, to już po chwili zorientowałby się, że żadna część w tamtych okolicach go nie boli, tak, jak to miało miejsce po tych pamiętnych dwóch spotkaniach z Ryanem.
- Kłamiesz. – zarzucił mu cicho prychając pod nosem, skutecznie pokazując mu, co o tym wszystkim sądzi. To przecież było o c z y w i s t e, że sam nie pchałby się Ryanowi do łóżka. W życiu. Ryan w ogóle go nie pociągał. Był jego podopiecznym i nic ponadto. A to, że ostatnio sam chciał rozłożyć przed nim nogi było jedynie wypadkiem przy pracy. I nic ponadto. Naprawdę. Nawet miał wytłumaczenie na ten poranny wzwód, gęsią skórkę, dreszcze przyjemności i przyspieszony oddech….
”Nawet mi nie stanął”
Brew drgnęła w irytacji. Posłał sfrustrowane spojrzenie w stronę Ryana, a usta wygięły się w lekkim zniesmaczeniu.
- Nie tańczę. – mruknął oburzony, podświadomie wiedząc, że nie ma zbyt wielkich szans w tym „starciu”. Gdyby pamiętał cokolwiek, jakiś mały urywek, wtedy może i znalazłby jakieś argumenty, a tak… a tak był zdany na słowa mężczyzny.
- I kto by pomyślał. Ryan Wspaniałomyślny, postanowił zlitować się nad swoim stróżem i pozwolić mu na przespanie się w jego domu. Kto by pomyślał. Jeszcze trochę, a zacznę myśleć, że zaczynasz mnie lubić. – powiedział bezczelnie z nutą sarkazmu uśmiechając się krzywo do swojego podopiecznego. W głowie coraz bardziej huczało i bolało, jakby w czaszce zamieszkał jakiś pieprzony robak i napieprzał młotkiem za każdym razem, kiedy anioł wytężał swój umysł, by przypomnieć sobie cokolwiek. Powinien iść, teraz. Miał dość rozmów z Ryanem jak na jeden poranek.
Już się poruszył, kiedy długie i chłodne palce mężczyzny dotknęły jego skóry. I znowu to samo uczucie. Zniewalające, skutecznie dające mu do zrozumienia, że cokolwiek anioł nie zrobi, to Ryan i tak miał go w swoich łapach. Nawet, jakby chciał mu się wyrwać, to nie będzie w stanie. Prawa dłoń mimowolnie zacisnęła się w pięść, gdy palce sunęły coraz dalej. Przestań, przemknęło mu przez umysł, by chwilę później poprzednią myśl wyparła kolejna. Nie przestawaj.
Ryan miał rację. Nathair był niezdecydowany. Bo sam nie wiedział, czego tak naprawdę chciał. Z jednej strony chciał być blisko mężczyzny, być przez niego dotykany, móc samemu go dotykać, z drugiej strony bał się rzucenia w kąt przez niego. Porzucenia.
- Oddaj mi siebie. Chociaż kawałek. – wymruczał ledwo słyszalnie, chowając twarz w koszuli Ryana, w tym samym momencie, gdy palce mężczyzny zacisnęły się mocniej na jego włosach, a do uszu anioła dotarł odgłos rozsuwanego rozporka.
Zmuszony spojrzał w tamtą stronę, od razu rozumiejąc o co chodzi wymordowanemu. Twarz jasnowłosego momentalnie zrobiła się czerwona, kiedy poczuł zmieszanie i delikatne zażenowanie.
No chyba ktoś tutaj się zagalopował.
Nie. Ma. Takiej. Opcji.
Wyprostował się zrywając kontakt fizyczny z dłonią Ryana i nie patrząc na wymordowanego, warknął coś pod nosem.
- Zapom— – „ Chyba nie będziesz wiecznie się mazać?
Drgnął lekko. Mazać. On i mazanie. Przecież się nie mazał.
”Nawet mi nie stanął.]
Na skroni zapulsowała żyłka irytacji, a duma anioła została ostro wystawiona na próbę. Ach tak? Nie stanął, powiadasz?
Spojrzał z góry w szare tęczówki wymordowanego z dziwnym błyskiem w oku, niemo rzucając mu wyzwanie.
Ja ci pokażę mazanie. I czy po tym będziesz mówił, że „nawet mi nie stanął”
- Zrobię to po mojemu. A ty masz JAKIKOLWIEK sposób?. Podniósł się, by już po chwili znaleźć się na udach mężczyzny. Co prawda było mu o wiele trudniej poruszać się z racji braku jednej sprawnej ręki, aczkolwiek radził sobie całkiem nieźle jak na kalekę. Usta wygięły się w lekkim uśmiechu, który dość abstrakcyjnie kontrastował z czerwonymi rumieńcami na jego policzkach. Nachylił się i z początku dość niepewnie – w końcu na krótką chwilę, trwającą zaledwie parę sekund przywarł swoimi wargami do chłodnego boku szyi, gdzie wyczuwając puls Ryana, złożył krótkim pocałunek.
Nie marnując zbyt wiele czasu, wargi przesunęły się niżej, aż zahaczyły o jeden z wystających obojczyków, po którym przesunął językiem, pozostawiając po sobie mokry ślad. Dłoń zakradła się pod koszulę i zaczęła drażnić chropowatym bandażem delikatne podbrzusze ciemnowłosego, kiedy Nathair wędrował ustami coraz niżej, zatrzymując się przy jego mostku. Nie wiedział co robić. Nigdy tego nie robił, działał instynktownie, robiąc to, na co on sam miał ochotę. Dopóki Ryan nie odepchnie go, będzie kontynuował swoje, chcąc czerpać z tego obustronną przyjemność.
Zabandażowane opuszki przesunęły się leniwie wyżej, dosięgając pierwszego guzika koszuli. Trochę walcząc z nim, w końcu odpiął go, a potem zrobił to z kolejnym i jeszcze następnym. Aż wreszcie ostatni guzik puścił, dając aniołowie pełny dostęp do nagiego ciała mężczyzny pod nim.
Schodził coraz niżej, jednocześnie przesuwając się na nogach Ryana, nie chcąc też ciągnąć tego w nieskończoność. Z drugiej zaś strony musiał go jakoś pobudzić do tego, co chciał zrobić. Chociaż zamiast pobudzić Ryana, pobudzał przez to samego siebie. Z każdym kolejnym pocałunkiem czy też liźnięciem jego ciało ogarniała kolejna fala gorąca kontrastująca z nienaturalnym chłodem, jaki wydzielało ciało Wymordowanego. Wolna dłoń zakradła się pod spodnie i materiał bielizny szatyna, niepewnie przesuwając palcami po jego najwrażliwszych partiach ciała.
Zatrzymał się na chwilę na jego podbrzuszu, który łaskotał nieco za długimi kosmykami włosów, kiedy przesunął językiem po całej jego długości. To było zaskakująco ciekawe doświadczenie, pobudzając od w sumie zera Ryana. Czuł to wszystko. Jak podniecenie wypełnia jego ciało, tym samym sprawiając, że ciało samego Nathaira zaczynało reagować.
W końcu zajął się tym, czym powinien od samego początku. Nie potrafił opanować drżenia ciała, co było wyjątkowo odczuwalne, gdy pochwycił w swoje palce męskość mężczyzny, delikatnie muskając delikatną skórę koniuszkiem języka. Początkowe ruchy były pełne jakiejś nieopisanej obawy, która z pewnością wynikała z niewiedzy i braku doświadczenia, który, mimo wszystko, wychodził z niego.
W tym momencie kompletnie zapomniał, że jest bacznie obserwowany przez drapieżnika. Kompletnie dał się ponieść chwili, gdzie chciał w pełni zadowolić swojego kochanka. Ruch języka z każdą kolejną chwilą stawały się o wiele pewniejsze siebie, a palce delikatnie zaciskały się na jego męskości, od czasu do czasu wędrując po całej jego długości. Właściwie to był jego pierwszy raz, kiedy robił coś tak obrzydliwego, nie licząc tego krótkiego incydentu w hotelu.
Jednakże zrobił jeden błąd, który totalnie rzucił go w wir zawstydzenia. Uniósł swoje spojrzenie, które napotkało srebrne tęczówki. Jego serce zabiło o wiele szybciej, powodując nieprzyjemny ucisk w klatce piersiowej.
- Nie patrz na mnie w takiej chwili… – wymamrotał prosząc, chociaż i tak wiedział, że jego prośba zostanie zignorowana. Jak zawsze. Był zawstydzony i obnażony przed nim, jednocześnie świadomość, że jest obserwowany w dziwny sposób działała na niego pobudzająco, wywołując to cholernie przyjemne mrowienie w okolicach podbrzusza.
Mimo sprzecznych uczuć, nie przestał. Zamknął oczy, pochylając głowę nieznacznie, pozwalając włosom na opadnięcie na twarz i ciało mężczyzny pod nim, chociaż trochę chowając się za ich kurtyną. Chciał po prostu, by Ryan poczuł się dobrze. Z nim, przez niego. Jakkolwiek to nazwać. I żeby już nigdy nie powiedział, że mu nie stanął przez niego. Chciał mu udowodnić, że nie tylko się maże, ale jest o wiele więcej wart. I że mu zależy, w końcu podejmując jedną decyzję.
Może i jego logika była błędna, ale skoro on dawał Ryanowi siebie, to może w końcu i Ryan odpłaci mu się tym samym.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.05.15 0:47  •  Personal hell {dom Ryana}. - Page 15 Empty Re: Personal hell {dom Ryana}.
Kłamiesz.
― Skąd ten pomysł?
― Ruszasz ustami.

Fakt – nie był najbardziej wiarygodną osobą. Właściwie w ogóle nie zaliczał się do grona wiarygodnych. Manipulował innymi za pośrednictwem kłamliwych słów, kłamliwych gestów, nigdy jednak nie wypuszczając ze swoich ust fałszywych obietnic. Tym razem jednak nie o obietnice chodziło, a żaden mięsień na twarzy ciemnowłosego nawet nie drgnął, zaś wzrok nie uciekł gdzieś w bok, czyniąc z niego kogoś, kto właśnie został przyłapany na gorącym uczynku. Wcale nie czuł się źle, próbując wpoić Nathairowi nieprawdziwe zdarzenia, które miały miejsce poprzedniego wieczoru. To żadna różnica, skoro i tak niczego nie pamiętał. Powinien za to wiedzieć, że tym razem Ryan miał nad nim nie tylko fizyczną przewagę.
„Nie tańczę.”
To wyjaśnia, dlaczego tak kiepsko ci szło ― rzucił, nie musząc nawet zastanawiać się nad doborem odpowiedniej riposty. Pojawiła się na jego języku w tak naturalny sposób, jakby rzeczywiście opisywał zdarzenie z poprzedniego wieczoru. ― Nie wiń mnie za to, że przeceniłeś swoje możliwości. ― Jak na zawołanie przemknął spojrzeniem po opatrzonej ręce. Trudno było jej nie zauważyć, a mimo tego ani razu nie spytał, co się stało. Wolał oszczędzić sobie wysłuchiwania historii pokroju: „Wiesz, to długa historia. Ale skoro tak cię to ciekawi, opowiem. No więc... spadłem ze schodów”. Tak właśnie kończyło się zaznaczanie w zdaniu tego, że historia jest długa. Tak długa, że aż wcale.
„Jeszcze trochę, a zacznę myśleć, że zaczynasz mnie lubić.”
Jeszcze trochę, a zacznę myśleć, że chcesz, żebym cię lubił.
Wbrew wszystkiemu, zamilkł w odpowiedzi na sarkazm. Na jego barkach spoczywał balast dziesięciu wieków, od którego w uszach słyszał kości trzeszczące jak zgniatane, plastikowe butelki. Jeżeli Heather uważał, że szarooki po tym wszystkim choćby w najmniejszym stopniu przejmie się szczenięcym ujadaniem, był w błędzie. Jego cierpliwość do podobnych wybryków nie znała granic, chociaż anioł nie umknął ostrzałowi karcącego spojrzenia. Gdyby miał do czynienia z kimś bardziej wybuchowym, w tym momencie nastawiałby swoją przetrąconą szczękę. Żaden szanujący swoje życie chihuahua nie rzucał się na lwa.
Wymordowany traktował go pobłażliwie.
Zbyt pobłażliwie.
Z jakimś ledwo wyczuwalnym – naprawdę ledwo – zainteresowaniem obserwował, jak chłopak daje pociągać za swoje niewidzialne sznurki, które wyrastały w miejscach dosięgniętych jego dotykiem. Zawsze do ostatniego momentu był przekonany, że z jego ust padnie kolejne „nie”, kiedy w rzeczywistości myślał odwrotnie. Lubił zaprzeczać samemu sobie, ale tym razem nie cofnął się jak poparzony, choć Jay bez zaskoczenia przyjął do siebie tę nagłą potrzebę bliskości odczuwaną przez skrzydlatego. Opętany nie owijał go sobie wokół palca, on sam się wokół niego okręcał.
„Oddaj mi siebie. Chociaż kawałek.”
Brak odpowiedzi nie zawsze oznaczał zgodę. Rottweiler uważał, że i tak dał mu już za dużo. Oddał ten wymagany kawałek, ale akurat nie zawierał tego, czego młodzieniec od niego oczekiwał. Chłodne palce przesunęły się po miejscu za uchem stróża i zjechały w stronę szyi, muskając jej niewielki kawałek. Spojrzenie srebrzystych tęczówek także pomknęło za tym delikatnym ruchem, jakby zupełnie ignorował prośby swojego anielskiego opiekuna. Do czasu aż – prawdopodobnie – opacznie zrozumiał ten przekaz, gdy już ściskał w palcach jasne kosmyki jego włosów. Jak zawsze subtelny niczym cegła.
Ciemna brew mimowolnie uniosła się wyżej, gdy Nath wyrwał się z uścisku i po raz kolejny zamierzał się wzbraniać. Ilość szans u Grimshawa była dość mocno uszczuplona, a chłopak kolejno przekreślał następną, powoli doprowadzając swoje konto do absolutnego zera. Ile można znosić babskie humory?
„Zrobię to po mojemu.”
Co za nagła zmiana.
Mhm ― pojedynczy pomruk przetoczył się przez jego gardło, pociągając za sobą wyrazy powątpiewania. Czy istniał bardziej dobitny sposób o przypomnieniu chłopakowi o jego braku doświadczenia? Podchodził sceptycznie do inicjatywy Nathaira, bo o wiele bardziej wolał, by wszystko odbyło się po jego myśli – szybko i konkretnie. Mimo tego, wsunął wcześniej wyciągniętą rękę z powrotem za głowę, zawieszając na chłopaku wręcz natrętne spojrzenie, pod którego ostrzał wpakował się sam w momencie, w którym usiadł na jego udach. Nie zamierzał go płoszyć. Nie zamierzał też ingerować w jego działania ani w żaden sposób ich komentować. Jego zadaniem było teraz przyglądanie się i niewypowiedziana ocena odważnych poczynań młodzieńca. Mógł na wstępie powiedzieć mu, że to niepotrzebne. Prawdopodobnie to Colin potrzebował tego bardziej od niego samego.
Nie dotyk go pobudzał.
Po tych wszystkich latach był tylko dodatkiem do całości. O wiele większą przyjemność sprawiał mu stopniowy upadek Heathera na jego oczach. Zepsucie, przed którym ciągle się wzbraniał. Ze znaną sobie beznamiętnością przyglądał się, jak palce rozprawiają się z kolejnymi guzikami, potem jak usta anioła suną coraz niżej. Dopiero gdy jego wargi otarły się o podbrzusze, źrenice mężczyzny zwęziły się do pionowych kresek, a same ślepia błysnęły, choć nie kryła się w nich ekscytacja. Mrowienie w podbrzuszu towarzyszyło mu już od jakiegoś czasu, ale dopiero teraz przybrało na intensywności. Machinalnie przymrużył oczy w chwili, gdy język jasnowłosego po raz pierwszy przesunął się po jego członku. Przynajmniej ten jeden raz nie musiał go na nic naprowadzać i wydawało się, że powoli nabierał tej charakterystycznej pewności siebie.
Wydawało się.
Nie gadaj tyle.
Powinien przestać się łudzić, że Ryan kiedykolwiek posłucha go w tej kwestii. Mimo że nawet się nie skrzywił, raz jeszcze wsunął palce we włosy kochanka, drugą ręką już wspierając się na łokciu, jakby ten punkt obserwacji miał na celu przytłoczenie go jeszcze bardziej. Nie narzucał mu żadnych ruchów ani tempa. Gest miał powstrzymać go przed pomysłem ponownego odsunięcia się i przypominał, że niepotrzebnie strzępił sobie gardło. Skoro chciał go zadowolić, musiał przestać stawiać ograniczenia i zająć się stawianiem... Właśnie. Teraz, nawet pomimo tego, że Nathair miał mnóstwo swobody, Grimshaw z łatwością mógł ją odebrać, ale na szczęście nie poczuł takiej konieczności do momentu, w którym ruchy ust i języka chłopaka nie wywołały silniejszej potrzeby rozładowania napięcia. Ciepły dotyk tak znacząco różnił się od chłodu ciała mężczyzny, przez co każdy gest odczuwał jeszcze wyraźniej. Wiedział, kiedy zacisnąć palce mocniej na różowych włosach, powstrzymując kolejne ruchy. Przez jego kręgosłup przebiegł znajomy dreszcz, który przedarł się aż do jego uszu, sprawiając, że przez chwilę huczała mu w nich krew. Ani na chwilę nie przestał przypatrywać się skrzydlatemu. Mimo że było już po wszystkim, nie od razu pozwolił mu na odsunięcie się, jakby kolejny etap był na tyle oczywisty, by różowowłosy nie musiał męczyć się za długo. Były to długie sekundy, zanim szarooki podciągnął się do siadu, przy okazji nasuwając bieliznę na swoje miejsce. Z jakiegoś powodu ta czynność odbierała złudne nadzieje na to, że szatyn odpłaci mu się tym samym. Dopóki...
Chodź ― mruknął i sugestywnie wskazał podbródkiem na swoje uda. Skoro wcześniej tak chętnie się na nie pakował, czemu teraz miałoby być inaczej?
No tak. To chodzące niezdecydowanie.
Zostaw go w spokoju.
Przysunął rękę do zarumienionej twarzy anioła i paznokciem raz jeszcze zahaczył o jego dolną wargę, jakby chciał naprowadzić go na czekającą go nagrodę. Tylko tyle?
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 15 z 17 Previous  1 ... 9 ... 14, 15, 16, 17  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach