Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 16 z 17 Previous  1 ... 9 ... 15, 16, 17  Next

Go down

Pisanie 26.05.15 2:42  •  Personal hell {dom Ryana}. - Page 16 Empty Re: Personal hell {dom Ryana}.
„Jeszcze trochę, a zacznę myśleć, że zaczynasz mnie lubić.”
”Jeszcze trochę, a zacznę myśleć, że chcesz, żebym cię lubił.”
Jeszcze trochę, a zacznę myśleć, że się w tobie zakochuję.
Początki zawsze są trudne. Bez znaczenia w jakiej dziedzinie. A zwłaszcza w zakazanej, w którą anioł był wprowadzany. Krok po kroku, coraz bardziej był wciągany w to, do czego nie powinien mieć dostępu, ulegając jednej z najbardziej grzesznych pokus tego świata. Jednakże w tym momencie postępujące demoralizowanie Nathaira nie było najgorsze. A to, że on sam tego chciał. I nie zastanawiał się oraz nie martwił się jak bardzo grzeszy, jak mocno daje się wciągnąć… nie, sam się pcha, w „n i e b e z p i e c z n ą” zabawę wymordowanego, tylko czy sprosta wymaganiom mężczyzny i czy uda mu się go zadowolić na tyle, że ten nie rzuci go w kąt znudzony monotonią zaserwowaną przez jasnowłosego.
To była patologia.
Pożądanie i uczucia skrzydlatego były patologią, którą sam sobie gotował. Bo dostał wybór i go podjął, niestety, nawet nie wiedział jak bardzo bolesny i okrutny, a jednocześnie zbawienny dla niego.
Nie miał jakichkolwiek złudzeń, że Ryan go posłucha. Nigdy nie słuchał. Chociaż nie, słuchał, ale robił mu na przekór i na złość. Kiedy anioł chciał herbatę – dostawał kawę. A kiedy z kolei miał ochotę na kawę, dostawał wodę. Wszystko, byleby nie było tak  jak on chce. Poniekąd powoli zaczynał akceptować te jego przeklęte nieugięcie, nawet momentami odnajdując w tym szczyptę zabawy i chęć do dalszego droczenia się. Ale zdecydowanie w większości przypadków ulegał. Tak jak teraz.
Grimshaw miał rację.
To on wiedział najlepiej, co tak naprawdę Nathair chce i czego potrzebuje. Tylko on.
Czując palące jego skórę spojrzenie Grimshawa, poczuł wewnętrzną potrzebę postarania się i dania z siebie wszystkiego. Jakby ten go oceniał, czy sobie poradzi. Niczym piesek na wystawie, który powinien prezentować się jak najlepiej, bo od tego zależało czy przyszły właściciel zabierze go do nowego domu.
I chociaż czuł otępiające zażenowanie oraz pulsującą krew w głowie, która otumaniała go podnieceniem, to wydawało mu się, że jego umysł balansuje gdzieś daleko, jedynie przyglądając się swojemu upodleniu stojąc gdzieś z boku. Dopiero dotyk chłodnych opuszków wkradających się pomiędzy jego jasne kosmyki nieco go otrzeźwił. Uchylił powieki, spoglądając w srebrne tęczówki, próbując wyczytać z nich jakikolwiek cień emocji, która zdradziłaby aktualny stan wymordowanego. Ale znalazł tam tylko chłód.
Są niesamowite…, ostatnia myśl liznęła jego umysł, kiedy poczuł ciepło wypełniające jego usta oraz gardło. Momentalnie zacisnął powieki, zrywając kontakt wzrokowy chcąc jednocześnie się podnieść, ale napotkał opór. Ulegle czekał, aż zaciśnięcie na włosach zelżeje, pozwalając mu na zerwanie bliskości cielesnej między nimi.
Kiedy tylko wyprostował się do pionu, przycisnął mocno wierzch dłoni do ust. Rozejrzał się dookoła spłoszony, nie wiedząc co zrobić. Wypluć? Uciec do łazienki i dopiero tam wypluć? Tylko, że jego ciało w tym momencie odmawiało mu posłuszeństwa, a zamiast tego przypominało bardziej roztrzęsioną galaretkę. Nawet nie wiedział, kiedy przełknął wszystko, bo jak kocha to połyka czując, jak gorąco pali go od środka. Serce waliło młotem, wywołując kolejne uczucie mrowienia i bezsilności. To była najbardziej obrzydliwa rzecz, jaką przyszło mu zrobić w jego całym życiu.
Wciąż czuję jego smak., przesunął koniuszkiem języka po dolnej wardze, zgarniając resztki nasienia.
A jednocześnie czymś zupełnie nowym i ekscytującym.
Błądził wzrokiem przed sobą, zahaczając nim o obojczyki wymordowanego, ramiona, koszule. Wszędzie, byleby nie spojrzeć mu w oczy. Czuł się dziwnie zażenowany i zawstydzony tym, co zrobił. Jakby nie miał teraz prawa spojrzeć w twarz ciemnowłosemu.
”Chodź.”
Serce zabiło szybciej, a niewidzialne pazury owinęły się dookoła jego szyi, z każdą kolejną chwilą zaciskając się jeszcze mocniej. Uniósł spojrzenie dopiero w chwili, gdy poczuł owiewający jego gorący policzek chłód mężczyzny. Instynktownie przechylił nieco głowę w bok, chcąc wtulić swój policzek w dłoń Ryana, niczym łaszący się zwierzak szukający drobnych pieszczot swojego pana.
Uniósł się na kolanach i zaczął wchodzić na uda mężczyzny, bez jakiejkolwiek zbędnej próby ucieczki. Nawet nie chciał. Szorstki materiał spodni otarł się o wrażliwą teraz wewnętrzną stronę ud, wywołując przyjemnie zakleszczające się na skórze dreszcze. Jednakże w chwili, gdy nieświadomie poczuł, jak w swoim aktualnym stanie przylega do ciała mężczyzny, gwałtownie podniósł się nieco na kolanach, unosząc wyżej biodra, nie chcąc go dotykać. Jakby to było coś złego.
- Przepraszam. – wydukał cicho, odwracając nieco zażenowany swoim stanem wzrok.
Zacisnął mocniej usta chcąc zapaść się pod ziemią. Właściwie to było dziwne, że czuł z powodu takiej błahostki wstyd przed Ryanem. Przecież to nie był jego pierwszy raz, kiedy został obnażony przed mężczyzną praktycznie ze wszystkiego. A mimo to… podświadomie czuł, że robi coś źle. Dlatego też musiał odwrócić swoje myśli czymś innym. Bo inaczej oszaleje. Chociaż prawda była taka, że nieświadomie bał się, że w tej chwili wystarczył minimalny kontakt z ciałem Ryana, aby anielskie ciało zakończyło swoje katusze.
I choć aktualna pozycja była wymagająca i ciężka, byle tylko przypadkiem nie otrzeć się o niego, oparł się dłonią o tors Ryana i przesunął drżącymi palcami po jego podłużnej bliźnie.
- Skąd… - … ją masz? Głupi. I tak ci nie powie. Na co ty liczysz?
No właśnie. Na co liczył?
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.06.15 15:41  •  Personal hell {dom Ryana}. - Page 16 Empty Re: Personal hell {dom Ryana}.
Mały, zagubiony szczeniak – widząc Nathaira w takim stanie, wrażenie nasuwało się samo. Ciemnowłosy bez skrępowania zahaczył spojrzeniem o przytkniętą do ust chłopaka rękę, zanim spróbował skrzyżować swój wzrok z jego. We własnym odczuciu wcale nie zmuszał Heathera do czegoś obrzydliwego czy niemożliwego, co tylko podkreślił wyczekujący wyraz na jego twarzy. Takie momenty nie kończyły się ucieczką, a właściwa droga była już tylko jedna. Grimshaw jakby mimowolnie ugiął lekko jedną nogę w kolanie, chcąc uświadomić mu, że nie powinien ruszać się z miejsca. Skoro już się za to zabrał, wypadało odpowiednio to zakończyć. „Przecież nie będziesz wiecznie się mazać” – niemy przekaz wciąż wisiał gdzieś w powietrzu. Przemykał po ścianach, odbijał się od nich, a potem wwiercał w podświadomość, bez trudu przenikając do chłopięcej głowy. I tak był dla niego zbyt pobłażliwy i nie wymagał wiele, jak na kogoś, kto sypał z rękawa bolesnymi i niebezpiecznymi atrakcjami.
Nie było tak źle, co? ― wymruczał, unosząc brew. Brakowało tu jedynie bezczelnego uśmiechu, ale jego brak wcale nie ujmował mu arogancji. Ten pierwszy raz nie należał do najprzyjemniejszych, dopiero kolejne pozwalały na stopniowe przyzwyczajenie. Mężczyzna wyprostował nogę w kolanie, zwalniając tę niewielką blokadę, którą chłopak i tak mógłby bez trudu ominąć. W każdej chwili mógł się rozmyślić, wstać i uciec, dając Ryanowi jednoznaczną odpowiedź. Nie zatrzymywałby go. Może właśnie ta myśl trzymała go tu nadal?
Pojedynczo musnął kciukiem jego policzek w oczekiwaniu na podjęcie jakiejś decyzji. Bez zaskoczenia spoglądał, jak różowowłosy przysuwa się bliżej, obciążając jego uda swoim znikomym ciężarem. Opuszki palców Jay'a zsunęły się z zarumienionej twarzy, zaczepiły o żuchwę, a z niej przeniosły się na skórę szyi, drażniąc ją nienaturalnym chłodem.
„Przepraszam.”
Największą zgubą skrzydlatego okazało się to, że wymordowany po prostu wiedział, za co przepraszał. Tradycją było już to, że nie zamierzał ułatwiać mu sprawy. Wystarczyło ciche wypowiedzenie tego słowa, a dłoń szarookiego zsunęła się jeszcze niżej, znacząc niewidzialny ślad na nagim torsie stróża. Niebezpiecznie zatrzymała się tuż nad linią jego bielizny, a krótkie paznokcie ledwo otarły się o jego podbrzusze, nie chcąc pozwolić na danie upustu jego podnieceniu. Czuł jak ciepły dotyk ociera się o grubą szramę na jego klatce piersiowej, ale nic nie wskazywało na to, by robił sobie coś z tej nagłej zachcianki jasnowłosego, mimo że dość prawdopodobnym scenariuszem było tu ponowne odepchnięcie go. Nie dotykaj. Nie możesz. Czekaj na zgodę.
Bez różnicy ― odpowiedział wręcz automatycznie, nie musząc nawet zastanawiać się, o co chciał go zapytać. Jak zawsze ucinał temat, odbierając młodzieńcowi różnicę rozeznania się w jakimkolwiek temacie. Zadawał za dużo pytań. Rzecz w tym, że były źle dobrane i, gdyby spojrzeć na to z szerszej perspektywy, przestawały mieć jakiekolwiek głębsze znaczenie. W tym wypadku blizna była tylko blizną. Miał ich wiele i w którymś momencie przestał przywiązywać wagę do ich ilości, o przeszłości nie wspominając. Colin mógł myśleć, co chciał – łącznie z tym, że jego podopieczny poświęcił swoje serce i oddał je diabłu za możliwość przyciągania do siebie niewinnych chłopców.
Odsunąwszy rękę od podbrzusza różowookiego, wsparł ją na jego biodrze. Wystarczyła chwila, by z dużą siłą naparł na jego ciało i kolejna, by plecy stróża znów zderzyły się z materacem. Najwidoczniej Rotttweiler miał wobec niego inne plany, a liche światło poranka, które wdzierało się przez szpary w zabitych oknach, zostało przyćmione dla Nathaira przez pochylającą się nad nim sylwetkę. Kolejne czyny, niczym niewidzialny zegar, zaczęły odmierzać dłużące się sekundy.
Jeden. Muśnięcie zimnego powietrza na wargach.
Dwa. Krótki pocałunek na szyi.
Trzy. Cztery. Pięć. Wargi sunęły po odsłoniętym torsie.
Sześć. Zęby lekko zaczepiły o brzeg bielizny.
Siedem. Podobno siódemka to doskonałość. Podrażnił kłami najwrażliwszy punk na jego ciele, pozwalając na to, by materiał spotęgował odczuwane doznanie. Wsunął palce między uda Natha i przesunął po jednym z nich paznokciami, zostawiając tam wyraźne, czerwone pręgi. Piekąca pamiątka.
Osiem. Co dalej?
To kara, aniele ― wymruczał, a z każdym słowem jego wargi ocierały się o skrawek ciała ukryty pod bielizną. Ostatnie złośliwe gesty zakończone nagłym wyprostowaniem ramienia w łokciu i odsunięciem się od kochanka. Spojrzenie szarych tęczówek zatrzymało się na wysokości warg chłopaka. ― Sądziłeś, że naprawdę to zrobię? ― Uniósł brew i wysunąwszy dłoń spomiędzy jego nóg, poklepał go pobłażliwie po udzie.
Nie tym razem.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.06.15 16:06  •  Personal hell {dom Ryana}. - Page 16 Empty Re: Personal hell {dom Ryana}.
To już powinno być rutyną. Cokolwiek nie zrobi, zawsze kończy się tak samo. Upokorzeniem i kpiną. Bez znaczenia czy będzie posłuszny i uległy czy będzie buntował się i pyskował. Scenariusz w każdej sytuacji był taki sam, tylko czasami wypowiedzi aktorów ulegały zmianie. Tym razem znowu się zapomniał, przez tę ułudną, krótką chwilę myśląc, że nie zakpi z niego i potraktuje poważnie. I znowu się pomylił. Dreszcze przyjemności, które jeszcze parę chwil temu wywoływały chłodne usta wymordowanego – zniknęły. Nawet nie był zły, zirytowany czy też rozczarowany. Raptownie, jakby ktoś wyłączył przycisk odpowiedzialny za jego emocje.
Przyglądał się jego twarzy przez chwilę, aż w końcu westchnął.
Był zmęczony. Tak bardzo zmęczony.
- Odsuń się. – rzucił krótko podnosząc się do siadu. W milczeniu zaczął zbierać swoje ubrania i naciągać na obolałe i wrażliwe ciało. Ale nie zwracał na to większej uwagi. Zacisnął zęby, starając się skupić na czymś zupełnie innym. W końcu pewnie mu przejdzie, musiał jedynie być cierpliwy.
Wsunął pierwszego buta, potem następnego i wreszcie wstał z materacu, narzucając na swój grzbiet kurtkę. Nie kwapił się z jej zapięciem.
- Nigdy więcej nie kpij ze mnie, Grimshaw. – powiedział cicho, nawet nie racząc na niego spojrzeć.
Zawiązał katanę do paska spodni, obwiązał szyję szalikiem i bez zbędnych słów opuścił dom mężczyzny.


zt x 2
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.09.15 1:03  •  Personal hell {dom Ryana}. - Page 16 Empty Re: Personal hell {dom Ryana}.
Droga wydawała się ciągnąć w nieskończoność, a przecież dom, do którego zmierzał nie znajdował się znowuż tak daleko. Każdy ruch, każde otarcie wywoływało piekielne pieczenie, jakby ktoś powoli i skrupulatnie zabawiał się w obdzieracza skóry. Co jakiś czas spoglądał za siebie czy Taihen idzie za nim, mając nadzieję, że kobieta nigdzie po drodze nie zasłabnie. Koniec końców dotarli pod ledwo trzymający się dom, który znajdował się bardziej na uboczu Apogeum. Skrzydlaty podszedł do drzwi i z duszą na ramieniu ostrożnie położył dłoń na klamce, prosząc w duchu, żeby właściciela nie było w domu. Jakoś nie uśmiechało mu się spotkać nim twarzą w twarz, kiedy był w tak opłakanym stanie. Znowu musiałby skonfrontować się z chłodną barwą srebrnych tęczówek. Nacisnął, ale drzwi nie puściły. Mimo wszystko odetchnął cicho przez nos, czując poniekąd ulgę. Stał tak przez moment, aż wreszcie sięgnął do kieszeni spodni i wyciągnął trzy klucze spięte czarnym rzemykiem. Wsunął jeden do zamka i przekręcił, by po chwili pchnąć drzwi i wejść do środka bez większego problemu. Odczekał chwilę, aż kobieta wejdzie za nim i zamknął drzwi. Od razu z pokoju obok wybiegło coś ciemnego dopadając do nóg anioła. Mały wilk, który już sięgał niemal kolan Nathaira zaczął powarkiwać i skakać na chłopaka szukając chęci do zabawy. Ale jasnowłosy nie miał ochoty na zajmowanie się zwierzakiem, dlatego też delikatnie odsunął go nogą na bok, wchodząc głębiej do środka.
Hunter, spokój. – rzucił do psiaka, który usiadł na drewnianej podłodze i przechylił łeb lekko na bok. Mimo wszystko nie zamierzał odpuścić Nathairowi i pałętał się przy jego nogach, od czasu do czasu próbując złapać zębami za jego nogawkę.
Dasz radę usiąść sama na kanapie? – zapytał kobietę, ale nawet nie posłał jej wyjaśniającego spojrzenia, tylko od razu udał się do sypialni właściciela domu. Uchylił drzwi, nieco niepewnie wchodząc do środka i przystanął przy jednej z komód, z której bezczelnie wyciągnął bluzę i jakieś spodnie. Lepiej, żeby Ryan nie wrócił przed ranem, kiedy jeszcze będą u niego w domu. Nie chciał, żeby wymordowany dowiedział się o grzebaniu w jego rzeczach, choć z drugiej strony nie sądził, by Grimshaw w ogóle się tym przejął. Zgarnąwszy ubrania wyszedł z sypialni, udając się przez pokój do pomieszczenia, które służyło jako łazienka, w ostatniej chwili zamykając drzwi tuż przy mokrym nosie Huntera.
Z cichym jękiem zaczął ściągać z siebie spodnie, czując jak materiał powoli odkleja się z jego poranionych ud. Do tej pory nie miał pojęcia co właściwie się wydarzyło, ale zrozumiał, że nastąpiło to w momencie kiedy dotknął Taihen. Na jego twarzy pojawiła się rysa skrzywienia. To wszystko, to była jej wina. Dlaczego w ogóle jej pomagał? Najpierw zrobiła mu coś złego, a teraz on, jakże dobry osobnik, zabierał ją do domu swojego podopiecznego pomimo niebezpieczeństwa, które wisiało w powietrzu. Pochwycił szmatę i zanurzył ją w lodowatej wodzie, która znajdowała się w misce, a następnie zaczął obmywać swoje pulsujące bólem uda. Syczał i zaciskał zęby przy każdym gwałtowniejszym ruchu, zwłaszcza w momentach, kiedy się pochylał. Druga dłoń wsunęła się pod koszulkę i przesunęła po delikatnej skórze, wyraźnie czując pod nią pęknięcia na żebrach. Miał ochotę zakląć w myślach. Ale nie mógł rozczulać się nad sobą, tylko zacisnąć zęby i działać dalej. Zakrwawione spodnie zmiętolił w małą papkę i rzucił gdzieś w kąt łazienki, po czym wciągnął na swój chudy tyłek spodnie należące do Ryana. Jak można było się spodziewać, były na niego zarówno za duże w pasie jak i w nogawkach. Zabezpieczył je przed zgubieniem swoim paskiem, a nogawki podciągnął na tyle, na ile mógł się pochylić. Na koniec narzucił na grzbiet bluzę wymordowanego, z racji, że jego posiadała Taihen. Mimowolnie zaciągnął się zapachem Grimshawa czując ciepło rozpływające się w okolicach jego klatki piersiowej.
Zgarnął jeszcze jedną szmatkę, którą wrzucił do miski, po czym napierając biodrami na drzwi, w końcu wyszedł z łazienki. Postawił miskę tuż przy kanapie i przycisnął do nabrzmiałego oka szmatę, którą wcześniej się obmywał, chcąc schłodzić obolałe miejsce.
Obmyj się. Chyba, że potrzebujesz pomocy? – zapytał spoglądając na nią przez chwilę jednym okiem, po czym jeszcze na moment ją opuścił z Hunterem u boku, wracając do sypialni Ryana. Zabrał jeden z koców i dopiero teraz zamknął za sobą drzwi, uniemożliwiając komukolwiek wejście do środka. Wracając zahaczył o kuchnię, skąd zgarnął jedną butelkę wody i zaczętą puszkę z jakimś jedzeniem oraz jeden widelec. Wreszcie wrócił do kobiety i jeżeli się obmywała – odwrócił wzrok, nie chcąc, by ta czuła się niepotrzebnie skrępowana jego obecnością. Podał jej koc, kiedy siadał obok i przysunął butelkę wody oraz puszkę, chociaż po chwili sam już nabrał nieco mięsa na widelec i wpakował sobie do ust.
Chcesz o tym porozmawiać? – zapytał jak zawsze pełen subtelności walca drogowego. – Kto ci to zrobił? – spojrzenie jasnej tęczówki spoczęło na kobiecie w niemym wyczekiwaniu.
I co zrobisz z tą wiedzą?
Nie wiedział. Ale czuł, że sprawcy tego czynu powinni zostać ukarani. Nawet, jeśli sam miałby wymierzyć im karę.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.09.15 17:11  •  Personal hell {dom Ryana}. - Page 16 Empty Re: Personal hell {dom Ryana}.
Była wyjątkowo apatyczna przez całą drogę. Nadal nie rozumiała co takiego się wydarzyło i dlaczego zmierzała właśnie w miejsce, do którego wcale nie miała zamiaru dotrzeć. Powinna wrócić do świątyni, ale była za daleko. Mogli wejść zwyczajnie do baru, lecz tam nikt by im nie pomógł. Oni nigdy nie pomagają, co najwyżej patrzą.
Teraz jednak skupiała się na tym by dotrzeć tam, dokąd prowadził ją anioł. Kroczek za kroczkiem, byle dalej, byle do przodu. Nie mogła się już doczekać aż będzie mogła usiąść, może nawet się rozpłakać, trochę poużalać się nad własnym życiem. Zamiast tego jednak powoli uświadamiała sobie, że jej ciało porusza się z dziwną lekkością, jakby przed chwilą nie została zaatakowana przez dziki tłum, a co najwyżej jedną, może dwie osoby. Żebro nie bolało już tak bardzo, oko... widziała. Oka nie przysłaniała opuchlizna, jedynie echo bólu gdzieś obijało się o jej skołataną czaszkę.
Zerknęła na Nathaira. Ciężko było zdecydować kto kogo podtrzymywał. Byli jak jednokołowy rower przykręcony do ręcznej kosiarki. Albo tak jej się tylko zdawało, gdy tak naprawdę wlekli się gęsiego do tylko jemu znanego miejsca. Ciężko było jej pozbierać myśli, jeszcze ciężej zrozumieć rzeczywistość.
A potem były drzwi. Oparła się o ścianę obok i patrzyła jak skomplikowanym procedurom poddawany był kawałek spróchniałego drewna. Czyżby to nie był jego dom? Nie, nie mógł być jego, Eden znajdował się dalej. Potarła zmęczoną twarz, starając się przywołać myśli do porządku. Rozsypały się po raz kolejny, jak puzzle rzucone na stół. Spojrzała po raz kolejny na anioła, potem na popiskującego wilka u jego stóp. Gdzieś go już kiedyś widziała, tylko mniejszego. Kto miał wilka za pupila? Pewnie pół Desperacji, skoro ona mogła mieć lwa.
Dasz radę usiąść sama na kanapie?
Spojrzała na miękkie siedzenie i skinęła głową. Do tej pory to było jej jedyne marzenie. Nie czekała zbyt długo. Wodząc dłonią po ścianach i meblach, z trudem utrzymując pion, dotarła do celu i padła. Sprężyny zaskrzypiały pod jej nikłym ciężarem, zawtórowała im cichym jękiem. Odstająca sprężyna wbiła się w stłuczoną kość ogonową. Przynajmniej krew między nogami kobiety już dawno zaschła, nie musiała się więc obawiać, że poplami cudzy mebel. Przewaliła się na bok, podkuliła nogi i objęła je ramionami. Zapłakała, lecz nie poleciała żadna łza, jedynie szloch co chwilę wstrząsał jej ciałem. Bluza Nathaira zsunęła się gdzieś na bok, ale nie przejęła się tym. Przyjemnie było czuć lekkie zawroty głowy w miejscu, gdzie nie mogła jej się stać krzywda. Gdzie już nie mogła upaść na twardy, zimny bruk.
Znów zgubiła się w czasie, licząc oddechy. Gdzieś w okolicach trzydziestego usłyszała otwierane drzwi i kroki obok siebie. Otworzyła jedno ślepie i spróbowała uśmiechnąć się do anioła. Raczej nie wyglądało to zbyt pięknie. W ustach też miała krew.
- Nie chcę ci sprawiać więcej kłopotów, zaraz się umyję. - Musiała odkaszlnąć by pozbyć się jeszcze większej chrypy niż zazwyczaj. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego jak bardzo zaschło jej w ustach. Odprowadziła chłopaka wzrokiem i spróbowała się podnieść.
To nie było tak proste jak leżenie, ale spróbowała ponownie. Skuteczniej. Zsunęła z ramion coś, co jeszcze niedawno było sukienką. Stopy włożyła do miski, w prawą dłoń wzięła szmatkę i lekko ją wycisnęła. Ostrożnie, centymetr po centymetrze zmywała z ciała zaschniętą krew, sprawdzając w tym samym czasie jak poważne były jej obrażenia. Spodziewała się znaleźć wielkiego krwiaka na wysokości żeber, ale go tam nie było. Dotknęła twarzy, poza opuchniętymi wargami nie czuła żadnego bólu. Jej kobiece części były obolałe, ale nie wydawały się poszarpane, nie będzie trzeba ich zszywać. Znalazła jeszcze ślady zębów na piersiach, które powoli z czerwonych stawały się sine.
Gdy Nathair wrócił do salonu, była już niemal czysta. Kończyła myć stopy wodą, która już dawno zmieniła swoją barwę na rdzawobrązową. Spojrzała na niego bez cienia skrępowania. Już się widzieli nago, kiedyś. A z resztą, wszyscy wyglądali przecież podobnie pod względem anatomicznym. W końcu odsunęła miskę nogą, starając się by woda nie wylała się na podłogę i oparła wygodniej na kanapie.
- To chyba masoneria. Nie znam ich, grupa mężczyzn, wymordowanych i jedna kobieta. - Wzruszyła lekko ramionami, nasuwając na nie drapiący koc. W końcu przestała drżeć, z zimna też nie zdawała sobie sprawy, nadal w jej krwi krążyła adrenalina. - Powiedziała, że bóg jeszcze żyje. To nie był zwykły napad.
Czyli jednak zaczynała myśleć. No i czuła się o wiele lepiej, starając się wyprzeć z pamięci moment gwałtu. Wszystko, tylko nie on. Szybko złapała za butelkę, żeby ukryć grymas strachu. Wypiła połowę i otarła usta ramieniem.
Teraz mogę mu spojrzeć w oczy.
Tak też zrobiła, szukając w nich gniewu, niepokoju, czegokolwiek. Zamiast tego spotkała się z opuchniętym ślepiem, tym samym, które jej podbili. Straciła rezon. Zaniemówiła. Wręcz zamarła. Przypomniała sobie, że po drodze pytał co takiego mu zrobiła. Nie rozumiała, ale teraz...
Wyciągnęła rękę i dotknęła opuchlizny, delikatnie, jeśli tylko jej pozwolił.
- Zabrałeś je ode mnie. Moje rany. - Spojrzała na jego klatkę piersiową, skrytą pod bluzą. Nieco speszona zerknęła na krocze chłopaka. - Tamto... tamto też? Nie, oczywiście, że nie, głupia.
Zrobiło jej się niedobrze na samą myśl, że anioł mógł być tam poraniony. Przecież to całkiem inne narządy, nie mógł przejąć tych ran, bo nie miał gdzie ich przejąć. Pokręciła głową z niedowierzaniem. Bez sensu. Powinna zażądać, żeby je oddał, to ona naraziła się tamtej grupie i powinna cierpieć, a nie anioł, który nie zawsze za nią przepadał. Przygryzła opuchniętą wargę, zabolała, tak samo jak zęby. Odpuściła. Zagryzła ją ponownie. Ból przywracał jasność umysłu, a ona do tej pory była tylko bezmyślną kukłą. Jak na znieczuleniu.
Powinnaś go teraz pocałować.
W ramach podziękowań, co? Och, jakie to by było groteskowe. Masakra przeradzająca się w tani romans jednego wieczoru.
- Dziękuję, choć nie powinieneś. - Słabo, ale może jeszcze się rozkręci. - Nawet nie wiem... nie wiem jak się odwdzięczyć. Zrobię wszystko, tylko powiedz.
Przez moment nawet wyglądała jak typowa loli. Notice me, senpai! Już lepiej chyba było całować.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.09.15 0:23  •  Personal hell {dom Ryana}. - Page 16 Empty Re: Personal hell {dom Ryana}.
Szczerze powiedziawszy, to nie spodziewał się takiego widoku, jaki zaserwowała mu kobieta. Mimowolnie jego usta wykrzywiły się lekko w chwili, kiedy odwrócił głowę zażenowany. To nie tak, że kobieta wywoływała w nim jakieś dziwne pokłady obrzydzenia, w końcu była atrakcyjna, po prostu czuł dziwne speszenie i przytłoczenie takim swawolnym zachowaniem. Odetchnął cicho pod nosem i zbliżył się bardziej do niej, zgarniając swoją bluzę, którą wcześniej podarował rudowłosej i przysunął ją bliżej Taihen.
Ubierz się. – polecił krótko. Usiadł niedaleko jej dopiero w chwili, kiedy zakryła swoje ciało, które zapewne niejednego skusiło swoimi kobiecymi krągłościami. Odchrząknął cicho, czując drapanie w gardle i dopiero teraz mógł pozwolić sobie na spojrzenie w jej stronę. Wyglądała źle. Ale prawdę powiedziawszy, on sam nie czuł się za dobrze. Najchętniej poszedłby do pokoju obok, zwinął się w kłębek i oddał w ramiona Morfeusza, nie przejmując czymkolwiek, czekając, aż i jego rany zaczną się goić.
Masoneria, co?
Nie wiedział czemu, ale ciężko było mu w to uwierzyć. To wszystko nie trzymało się kupy. Ale nic nie mówił ani też nie skomentował. Wolał dzisiaj wszystkie kąśliwe teksty zachować dla siebie…
Głupia jesteś czy co?
A jednak. Nie byłbyś sobą, gdybyś chociaż raz zamknął jadaczkę, prawda?
Spojrzał na nią z uniesioną brwią a na jego twarzy namalowało się niezrozumienie.
Jesteś prorokinią, prawda? Czemu chodzisz sama po Desperacji? Jasne, może i jesteś silna jak na kobietę, ale wciąż jesteś słabsza od zgrai wymordowanych. – prychnął cicho ze swoją subtelnością walca drogowego. – Sama kusisz los. – dodał, opierając się do tyłu i mrucząc coś pod nosem, kiedy silny, przeszywający ból ogarnął jego ciało. Przesunął dłoń na swoją klatkę piersiową i zacisnął na boku palce, jakby ten gest miał mu w jakikolwiek sposób ulżyć.
Nikt w samotności nie jest tutaj bezpieczny. Nawet ja. Tylko różnica między nami jest taka, że w razie kłopotów mogę użyć mocy. A ty ich nie masz.
Martwisz się o nią?
Trochę.
Odwrócił głowę na bok i przymknął na moment powieki.
Chyba, że jest się Ryanem. Desperacja przed nim drży. A nie on przed nią. – wymruczał pod nosem. Chociaż doskonale wiedział, że i jego podopieczny nie jest niezniszczalny. Pomiędzy nimi zapanowała cisza i anioł przez moment pomyślał, że to najlepszy czas na ucięcie sobie krótkie drzemki, żeby chociaż w drobnym stopniu zregenerować utracone siły. Ale poczuł jej delikatny dotyk na swoim ciele. Poruszył się gwałtownie. Zbyt gwałtownie. Wydał z siebie głośny syk, kiedy pieczenie w klatce piersiowej nasiliło się a on sam zgiął się w pół. Ale i to nie zatrzymało go przed uderzeniem w dłoń Taihen, jasno dając jej do zrozumienia, że nie chce, by do dotykała.
Nie. – warknął twardo i spojrzał na nią spod postrzępionej, jasnej grzywki. – Mówiłem, że nie wiem co się stało. Jednakże… nie dotykaj mnie. Nie do momentu, aż tego nie rozgryzę o co w tym chodzi. – dodał cedząc przez zęby, które zaciskał z bólu. Jednakże mimo jego agresywnego i negatywnego nastawienia, w różowych tęczówkach błądził niepokój a nawet strach zaistniałą sytuacją podsycaną niewiedzą.
Wybacz. – bąknął po krótkiej chwili, niepewnie prostując się, uważając na gwałtowność swoich ruchów. – Nie mów o tym nikomu, dobrze? Po prostu uznajmy, że i mnie ktoś zaatakował. Taki głupi zbieg okoliczności. – mruknął w tej samej chwili, w której obok jego nogi usiadł Hunter i szorując gwałtownie ogonem po ziemi zaczął domagać się uwagi oraz pieszczot ze strony anioła. Nathair nieco niechętnie wyciągnął rękę i przesunął nią po miękkiej sierści szczeniaka, który już niebawem z pewnością będzie straszył swoją wielkością i kłami.
Powinnaś odpocząć. Ja też. Wnet zapadnie noc i… – momentalnie zamilkł i odwrócił głowę nieco przez ramię, spoglądając na drzwi.
Błagam, niech dzisiaj nie wraca.
…. I raczej nic ani nikt nie powinien nam przeszkodzić. Raczej. – dodał cicho, wsuwając rękę do kieszeni, z której wyciągnął telefon.
Upewnię się. – mruknął poruszając szybko kciukiem i po chwili wysłał wiadomość.
Bzz. Bzzz.
Wibracje.
Dochodziły gdzieś z….
Szafka. Czemu wcześniej nie dostrzegł telefonu? Podniósł się ciężko i leniwie podszedł w tamtą stronę, bezczelnie zgarniając do ręki coś, co nie należało do niego. Prychnął cicho pod nosem, kiedy wszedł w listę kontaktu i…. jego ekspresja momentalnie się zmieniła. Na najbardziej złośliwą a jednocześnie usatysfakcjonowaną, jaką mógł kiedykolwiek przybrać, kiedy coś pisał na telefonie gospodarza.
No. – mruknął wyraźnie zadowolony i powrócił na miejsce z bijącą aurą samozadowolenia.
”Zrobię wszystko, tylko powiedz.”
Warknął. Nieprzyjemnie.
Uważaj do kogo kierujesz te słowa, Shi. Bo możesz trafić na kogoś nieodpowiedniego, który chętnie cię wykorzysta. Szanuj się. – rzucił nieprzyjemnie i pokręcił lekko głową. – Uznajmy to za spłatę długu. Ty mi też pomogłaś jak byłem ranny. I leż. Zrobię coś do jedzenia. – rzucił ponownie wstając i nie spoglądając już na nią, ruszył do kuchni. Hunter widząc ruch anioła, momentalnie zerwał się z ziemi i ruszył biegiem za chłopakiem, podszczekując wesoło.
Dopiero w kuchni, z dala od spojrzenia kobiety, oparł się o blat i zaczął ciężko oddychać. Nie chciał pokazywać przy niej swojej słabości, ale wszystko cholernie go bolało. Z ledwością mógł oddychać. Zacisnął mocno zęby, żeby nie jęknąć z bólu, od którego zaczynało robić mu się niedobrze. Musiał wytrzymać. Jeszcze trochę, aż kobieta nie pójdzie spać. Wtedy będzie mógł odsapnąć. Przesunął nieco przytłumionym wzrokiem po szafkach i sięgnął po dwie konserwy. Dobrym obiadem tego nie nazwie, ale nie miał sił ustać na nogach bez zginania się w pół, a co dopiero gotować. Będzie musiała się tym zadowolić. Oby Ryan nie zorientował się, że ubyło mu trochę jedzenia. Zgarnął jeszcze dwa widelce i przyklejając sobie na twarz maskę zobojętnienia pozbawionego bólu, powrócił do salonu. Szkoda, że nie był w stanie zmazać bladości oraz kropelek potu, które pojawiły się na jego skroniach.
Proszę. Wytrawny posiłek. – podał kobiecie konserwę oraz widelec, samemu siadając obok i otwierając puszkę. Problem w tym, że… nie miał w ogóle apetytu. I zamiast jeść, zaczął dziabać widelcem w dziwnie wyglądającym mięsie.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.09.15 15:04  •  Personal hell {dom Ryana}. - Page 16 Empty Re: Personal hell {dom Ryana}.
Masoneria wydawała jej się jedynym logicznym wyjaśnieniem. Kto jeszcze w dzisiejszych czasach poszukiwał Starego Boga? Nie wyglądali na zgraję zbuntowanych aniołów, już na pierwszy rzut oka widać było, że to wymordowani. Ale skoro nie Masoni, to kto? Zacisnęła dłonie na bluzie anioła. Już przykryła się kocem, więc wolała nie odkrywać się ponownie, zauważyła jego zgorszone spojrzenie cyklopa. Ułożyła sobie bluzę na kolanach, pozwalając by dodatkowo ogrzewała jej posiniaczone nogi. Z dnia na dzień robiło się coraz chłodniej, niedługo znów będą musieli wydawać wiernym płaszcze z samodziału by nie zamarzli podczas okrutnej zimy.
Głupia jesteś?
Poruszyła się niespokojnie. Kopienie leżącego zawsze było ulubionym zajęciem skrzydlatych, czyż nie? Zachowanie godne świętego. Wykrzywiła twarz w grymasie, czekając co z tego wyzwiska wyniknie. Nie zawiodła się.
- Może mam moce. - Blef paskudnie smakował w jej wargach. - Nie wiesz tego. A jeśli ktoś ma zamiar atakować mnie, to niech mnie atakuje, a nie moich wiernych. To głupie, wiem, ale jeśli ktoś znajdzie powód by mnie zabić, nie wybaczę sobie jeśli w mojej obronie zginie ktoś inny. Albo zostanie ranny.
To wyznanie ją zmęczyło. Znów sięgnęła po butelkę wody, opróżniając ją do końca. Odetchnęła, powoli licząc w myślach do trzech. Oddech się wyrównał, bicie serca musiało powrócić do normy.
Na moment, bo po chwili znów ją odtrącił.
Wtedy, w jej celi też bał się dotyku. Uciekł, choć był ranny. Teraz też wstanie i pójdzie, jeśli będzie nalegać. Cofnęła się, ponownie chowając pod kocem. Wyczuwała w nim znajomy zapach, lecz nie mogła go do końca skojarzyć. Ukryła nos w drapiącej wełnie i zaciągnęła się, nie zwracając uwagi ani na wilka, ani dochodzącego do siebie anioła.
Musiał dojść do siebie, oczywiście. Wymówki. Wiedziała, że czekał jedynie na dotyk Ryana, w każdej możliwej sytuacji.
Zaraz...
Zaskoczyło.
Pewnie dlatego z kamiennym wyrazem twarzy przyjęła burę, taką samą jak ta, którą niczym mantrę powtarzał jej wymordowany. Szanuj się. Jesteś kurwą Kościoła. Szanuj się. Gdyby obaj wiedzieli. Ale nie miała w ogóle ochoty dyskutować na ten temat, a tym bardziej przekrzykiwać się ze ścianami odgradzającymi ich od kuchni.
Nie czekając aż Nathair wróci do niej, wstała i nadal lekko chwiejąc się na nogach powędrowała do łazienki. Zniszczona muszla klozetowa nie zachęcała, ale była lepsza od okolicznych krzaczków, przynajmniej się nie przeziębi. Zebrała koc dookoła siebie i ułożyła sobie na kolanach, pozwalając odetchnąć pęcherzowi. Nawet nie zauważyła gdy westchnęła z ulgi, choć nieprzyjemne pieczenie nie ustawało. Nie ustanie jeszcze długo, dopóki wszystko na dole się nie zagoi. Niepewnie spuściła wodę, z nadzieją, że właściciel wyposażony jest w sprawną kanalizację. Był. Bingo. Obmyła ręce i wróciła do salonu, znów opatulona w koc.
Spojrzała na siedzącego tam anioła i uśmiechnęła się lekko.
- Często przyprowadzasz obcych do domu Ryana? - Przekrzywiła głowę prawie niczym mały wilczek nie odstępujący Nathaira na krok. Teraz i to wpasowało się w układankę. Przysiadła na kanapie obok, teraz o wiele bardziej skrępowana. Nigdy jeszcze jej tutaj nie było, rozejrzała się z ciekawością. - A więc to tak się urządził...
W końcu spojrzała na pluszową maszynę do zabijania, radosnego szczeniaka. A więc tak teraz wyglądał Hunter. Wtedy chyba jeszcze nie miał imienia, ale pamiętała, jak kulił się pod zimnym spojrzeniem swojego pana. Wyciągnęła ostrożnie ku niemu dłoń, ale nie spieszyła się z głaskaniem, poczekała aż ją dokładnie obwąchał. Dopiero wtedy postanowiła sięgnąć po puszkę. Zaburczało jej w brzuchu.
- Chyba powinnam w końcu zwerbować jakąś przyboczną straż. I rzeczywiście zabierać przynajmniej jedną czy dwie osoby na wszelkie wyprawy. Nie pierwszy raz ktoś mi ratował tyłek przechodząc przypadkiem - i nie ostatni, dodała w myślach. Za bardzo ceniła sobie wolność żeby pozwolić sobie na dodatkowy ogon. Chyba że zwierzę. Nieznajoma powinna była sobie poradzić przynajmniej z trzema napastnikami. - Oby się nie wściekł.
Bo było trudno o mięso. Ale za to czuła się niesamowicie głodna. Wbiła widelec w brązową breję w galarecie i pochłonęła szybko pierwsze trzy kęsy, potem kolejne. Nie nadążała z przeżuwaniem, do czasu aż całkiem zapchała sobie buzię i w końcu zrezygnowała z pakowania do niej mięsa na rzecz żucia. Przez cały ten czas nawet nie spojrzała na anioła. Desperacja wpłynęła nawet na nią, choć żyła w dość humanitarnych warunkach.
W końcu odstawiła pusty kawał blachy i otarła usta dłonią.
- Dziękuję. Znowu. Dawno nie jadłam mięsa.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.10.15 3:03  •  Personal hell {dom Ryana}. - Page 16 Empty Re: Personal hell {dom Ryana}.
Nie możesz potraktować jej łagodnie, prawda?
Mruknął coś pod nosem i odchylił się bardziej do tyłu, wpatrując w popękany sufit, jakby to on w tej jednej chwili wydawał się o wiele ciekawszy, niż obecność prorokini i jej słowa. Prześlizgiwały się przez jego umysł jak woda przez palce, sprawiając wrażenie, że odgrodził się od kobiety. Zabarykadował i odciął, uciekając myślami gdzieś daleko od tego miejsca. Ale słuchał. Słuchał uważnie, ważąc każde wypowiedziane przez nią słowo. Aż wreszcie zareagował. Nie mógł powstrzymać nieprzyjemnego prychnięcia na jej słowa. Odwrócił nieco głowę i roziskrzonym spojrzeniem przysnął po jej profilu, oceniając czy się zgrywa czy naprawdę tak myśli.
A jednak.
I do tego naiwna. – rzucił chłodno, prostując się nagle, aż skrzywił się z promieniującego bólu. – Chcesz zostać wielką męczennicą? – w jego głosie rozbrzmiało coś kwaśnego i nieprzyjemnego dla ucha.
Odpuść jej.
Nie mógł.
Posłuchaj, Shi. Jestem przekonany, że w oczach swoich… wiernych, jesteś kimś niezwykłym. Zapewne szanują cię i kochają. I niejeden z chęcią oddałby za ciebie swoje życie. Oczywiście ty tego nie chcesz bla bla bla bo jak tak można bla bla bla. – ostre spojrzenie przecięło umęczoną twarz rudowłosej kobiety, jakby chciał przeniknąć do jej umysłu i brudnymi palcami rozgrzebywać go, aż wreszcie dotarłby do swojego upragnionego celu, obnażając Taihen ze wszystkich jej słabości. – Ale powiedz mi… – przechylił nieco głowę na bok, a przydługawa grzywka opadła na jego twarz rzucając cień na nią. – Jak chcesz im pomagać, będąc martwą? Jak chcesz ich wspierać, dawać otuchy, hm? Zza grobu na wiele im się nie przydasz. No, chyba, że zostaniesz wymordowaną. To też jakieś rozwiązanie. – odetchnął cicho wypuszczając powietrze przez nos.
Nie możesz powiedzieć jej wprost, że się martwisz, prawda?
Kochasz ich, a oni kochają ciebie. Miłość jest obusieczną bronią. Ty chcesz ich chronić, ale pozwól im chronić również ciebie. Wierz mi, żywa przydasz się im o wiele bardziej. – ponownie przymknął powieki, tym samym ucinając ten temat i nie zamierzając już do niego powracać. Powiedział swoje a to, co kobieta z tym zrobi to była tylko i wyłącznie jej sprawa. Mimo wszystko ucieszył się wewnętrznie, kiedy Taihen zakomunikowała, że przy następnej wycieczce na tereny Desperacji nie będzie sama. To dobrze. Nawet małe grupy odstraszały potencjalnych agresorów. Tak było o wiele bezpieczniej.
Hunter ziewnął szeroko i ułożył się na stopach Nathaira. Anioł spojrzał na niego a jego zmęczone wargi drgnęły niespiesznie w nikłym uśmiechu, kiedy poczuł przyjemne ciepło rozpływające się na bosych stopach.
”Ryana”
Momentalnie zadrżał a jego serce niemal nie wyskoczyło z jego piersi, zatrzymując się w gardle. Przełknął lekko ślinę, czując nagły podmuch chłodu wzdłuż swojego kręgosłupa. Chociaż nic nie dawał po sobie poznać, to wewnątrz szalał, błagając, żeby jego podopieczny nie wrócił dzisiejszej nocy do domu.
Nie. Nigdy. – odparł sucho, pakując sobie trochę zimnego mięsa do ust. – Nie wścieknie się. On się nie wścieka. – mruknął jeszcze ciszej, mrużąc przy tym nieznacznie spojrzenie, wpatrując się w konserwę. Przez te wszystkie lata u jego boku nauczył się go obserwować. I odczytywać całą paletę emocji malujących się w lodowatym spojrzeniu. Od zdenerwowania, poprzez irytację kończąc na niezadowoleniu i zniesmaczeniu. Wszystkie barwy szarości i błękitu, bez jakichkolwiek oznak cieplejszego koloru. Chociaż czasami zdarzało mu się ujrzeć nikły wyraz zadowolenia, jednakże było to tak rzadkie, że zdawało się być jedynie ułudą i marą.
I nie dowie się. Wyruszył na polowanie. – dodał po chwili nabierając na widelec trochę mięsa. – I najczęściej wraca z niego nad ranem. A nas nie powinno już wtedy tutaj być. Prześpimy się i wyjdziemy. Po cichu.
Jednakże pomimo tych słów, nie mógł się wyzbyć dziwnego wrażenia i złego przeczucia, które zżerało go od środka. A co, jeśli wróci wcześniej? Co, jak lada moment stanie w drzwiach? Co zrobisz? Nic.
A nawet jeśli… to co? Nic nam nie zrobi. – prychnął pod nosem. – Nie boję się go. Ryan może i jest straszny, ale bez powodu nas nie skrzywdzi. przekonujesz samego siebie, prawda?Nie jest zły. On… on na swój sposób dba o to, co należy do niego. Wiesz, raz mnie uratował jak porwano. Nie musiał. Mógł mnie zostawić żebym sczezł. A mimo to wytropił mnie i uratował. – powiedział, a w jego oczach pojawił się nagły błysk a na bladych policzkach zawitał delikatny kolor i ożywienie, kiedy mówił o swoim podopiecznym. Dłoń zakradła się na jego kark, gdzie pod opuszkami wyczuł wyraźne zgrubienie blizny. – Albo poprosiłem go o pozbycie się pewnej rzeczy. I co? I zrobił to. Jasne, nie od razu, jak to on. Ale koniec końców zrobił to. Ryan mimo wszystko na swój chory i spaczony sposób troszczy się. – zakończył słowa z dziwnym uśmiechem pełnym ciepła, który omiótł jego drobną twarz. Ale to wszystko prysło w jednej sekundzie, a wzrok zrobił się nieco matowy, kiedy spojrzał na kobietę.
Kochasz go? – słowa wyrwały się same na wolność, przedzierając się przez jego gardło I pozostawiając po sobie gorzki posmak. Nie powinien pytać. Nie powinno go to interesować. Ale chciał wiedzieć. Nie. Musiał wiedzieć.
Po co? Po co Ci ta wiedza?
Nie wiedział.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 04.10.15 15:05  •  Personal hell {dom Ryana}. - Page 16 Empty Re: Personal hell {dom Ryana}.
- Obosieczną. - Słowa były ciche. Skąd mógł wiedzieć, że rozmowa z nią na temat broni wcale nie jest tak bezpieczna jak by się zdawało? To jednak nie był moment. Zamknęła oczy, przysłoniła je dłonią i skupiła na oddechu. To nadal nie była medytacja, nie potrafiła medytować, ale zawsze marzyła o tym, żeby znaleźć się gdzieś obok. Kochać, ale nie przywiązywać się do tej miłości. Bo w końcu jej zabraknie, bo znów zostanie sama.
Chyba że zostanie wymordowaną. Ta myśl ją brzydziła i kusiła jednocześnie. Zostać dziką bestią, zmieniać się w zwierzę i galopem przemierzać pustynie Desperacji. Chciałaby, ale wtedy wiele drzwi się przed nią zamknie.
A jeszcze więcej otworzy.
Ta, jasne.
Nadal czuła w ustach smak mięsa i galaretki. Mlasnęła zadowolona, pozwalając by ciepło rozniosło się po brzuchu i reszcie ciała. Czuła się niemal dobrze i najchętniej by poległa na tej kanapie i przespała resztę wieczora, może nawet kolejny dzień. Ale nie, przecież nie powinno ich tam być nad ranem. Nie powinno.
- A jak nadal będziemy? Kogo rozszarpie pierwszego? - Zielone ślepie spojrzało na anioła z ciekawością, może nawet odrobiną rozbawienia. Znajdź się obok całej tej sytuacji, Tai, nie przejmuj się nią.
"... bez powodu nas nie skrzywdzi".
Wpakowaliśmy się do jego domu, uszczupliliśmy zapasy i przywłaszczyliśmy sobie jego ubrania i koce. To przecież nic. Dzikie zwierzęta wcale nie są tak terytorialne jak się mówi. Samce nie są, to samice gryzą najmocniej. Wilczyce.
Znów zamknęła oczy.
- A nie pomyślałeś, że byłeś mu do czegoś potrzebny? Nie znam go tak dobrze jak ty, nie łażę za nim krok w krok. - Choć kiedyś chciała. Jeszcze była zagubionym szczenięciem, które pamiętało chłód bliskich jej dłoni. On miał podobne, czemu miała się do niego nie przywiązać na dłużej? Bo była dziwką Kościoła. Ani Kościół ani on nie lubili się dzielić swoją własnością. Odpuściła. - Co dostał w zamian? Ach. - Blady uśmiech rozkwitł na jej wargach. - Nieistotne czego chciał, i tak mu to dałeś jako jego stróż.
Marzący o zostaniu kochankiem wymordowanego.
Sama nie wiedziała czemu te wszystkie słowa brzmiały tak gorzko. Odchrząknęła, starając się pozbyć przykrego posmaku i zbierającej się w gardle krwi. Chrypka nieco ustąpiła. To dobrze.
"Kochasz go?"
Wróciła. Chyba nawet zakrztusiła się własną śliną, bo chwilę jej zajęło nim doszła do ładu ze swoimi płucami. Całe szczęście, że żebra nie były już popękane. Skuliła się i wyprostowała, by spojrzeń na Nathaira dopiero gdy całkiem odzyskała rezon.
Nie miała pojęcia co mu powiedzieć. Znów nie był jej zbyt przychylny, ale czy to się zmieni jak skłamie? Nie, pewnie nie, a w dodatku skrzydlaci mają swoje dobre moce. Może potrafi wykryć kłamstwo? Może. Ale najpierw sama musiała się zastanowić co tak naprawdę czuje do Ryana.
- Mam dwadzieścia trzy lata. - Chyba zapowiadało się na dłuższą opowieść. - I już poznałam smak miłości.
Wizja Mentora od razu pojawiła się w jej głowie. Ciemne włosy związane w kucyk, miecz na umięśnionych plecach. Odchodził by odszukać anioły. Znalazł wiarę i wciągnął w nią Taihen bez uprzedniego pytania. Tylko bezgraniczna miłość sprawiła, że nie poddała wątpliwościom żadnego z jej słów. Mimowolnie się uśmiechnęła.
- To co czuję do Ryana nie przypomina tamtego smaku, choć próbowałam go odtworzyć. Na darmo. - Zrobiła przerwę, starając się znaleźć jakieś zajęcie dla rąk. Memłanie koca nie było najgorszym pomysłem, więc zaczęła go miętosić między palcami. - Wierzę jednak w oswajanie. Wiesz, powoli zbliżasz się do drugiej istoty, sprawiając, że z czasem stajesz się dla niej kimś wartościowym. Szczeniaki łatwiej oswoić.
Wystarczyło spojrzeć na Huntera. Spał jak najgrzeczniejsze wilcze dziecię na świecie, choć na wolności pewnie właśnie uczyłby się zabijać.
- Ja nadal jestem takim szczeniakiem, więc mu się udało. Mnie jeszcze czeka wiele pracy. I może mi się nie powieść. Nie wiem czy to jakoś odpowie na twoje pytanie.
Już wiedziała, że nie mogła dotknąć Nathaira, ale robiła się taka senna, taka zmęczona całym tym dniem, że nawet nie zauważyła gdy osunęła się na bok, opierając głowę o podłokietnik. Zamknęła ślepia i odetchnęła z jakąś ulgą. Może właśnie tak działały chrześcijańskie spowiedzi o których tyle słyszała?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.10.15 1:13  •  Personal hell {dom Ryana}. - Page 16 Empty Re: Personal hell {dom Ryana}.
Czasami bywa tak, że po ciężkiej walce o zdobycie choćby krzty cieplejszego spojrzenia i szczypty zaufania, bardzo łatwo można to spierdolić. Wystarczy jedno, nieodpowiednie słowo, a wszystko to, co było mozolnie budowane w jednej chwili rozsypuje się niczym zdmuchnięty domek z kart. W pomieszczeniu niemalże namacalnie można było odczuć gęstość atmosfery, która stała się wręcz toksyczna. Kąciki ust chłopaka uniosły się wyżej, wykrzywiając jego twarz w kwaśnym uśmiechu pobawionym wszelakiej sympatyczności. Odwrócił głowę na bok i spojrzał na nią niemalże błyszczącymi ślepiami w zapadającym mroku.
Zazdrosna jesteś, co? – zapytał a jego głos ociekającym niepodobnym do niego chłodem niemalże wżynał się w skórę towarzyszki dzisiejszego dnia. Parsknął cicho pod nosem i odchylił o wiele bardziej głowę. Rozproszone kosmyki opadły na jego twarz, rzucając na nią lekki cień, przykrywając w tej chwili dostęp dla oczu kobiety do swojego wyrazu twarzy. Ale i tak Taihen bez problemu mogła wyczuć, że przekroczyła niebezpieczną granicę, powiedziała coś, czego nigdy nie powinna, jeśli chciała pozostać z aniołem w dość przyjaznych stosunkach. Ale coś trzasnęło.
Jestem jego stróżem, Shi. To mój obowiązek być blisko niego w razie niebezpieczeństwa. Ale to nie oznacza, że latam za nim i przyczepiam się na każdym kroku jak rzep do psiego ogona. – chłód niemal osiągał apogeum, jednakże cichy szelest towarzyszący Nathairowi podnoszeniu się z kanapy skutecznie go stłumił i zatuszował. Ale czaił się w ciemnościach jak bestia, która tylko czekała na swoją ofiarę.
Naiwna jesteś, jeśli uważasz, że w tamtej chwili byłem mu do czegoś potrzebny I dlatego fatygował się specjalnie do burdelu. Bo miał chwilową zachciankę. Nie rozśmieszaj mnie, kobieto. – ciche warknięcie prześlizgnęło się gładko przez jego gardło.  – Wszyscy jesteśmy zabawkami w jego rękach. – dodał już o wiele ciszej. Dalsze słowa kobiety przetaczały się przez niego powoli i topornie, niczym żrący kwas. Ale słuchał, choć z każdym kolejnym słowem krzywił się coraz bardziej, nawet jak dziewczyna ni była w stanie dostrzec jego wyrazu.
Nie chciał już więcej jej słuchać. Miał dość wrażeń jak na jeden dzień. To wszystko powoli go przerastało. Raptownie poczuł uczucie mdłości, jakby jego własny żołądek postanowił w tej jednej chwili wykręcić się i przypomnieć mu o marnym posiłku tego dnia, którego nie był w stanie przyswoić. Przełknął cicho ślinę, próbując zahamować odruch wymiotny, powoli uspokajając i wyciszając swój ciężki oddech.
Poznał odpowiedź a nurtujące go pytanie. O nic więcej nie zamierzał już pytać. Nie dziś, a być może już nigdy. Czy czuł się usatysfakcjonowany? Być może. Ale wypełniało go gorzkie poczucie obrzydzenia. Nie odezwał się już więcej tego wieczoru, pozostawiając Taihen samej sobie. Sam za to również udał się na spoczynek. Potrzebował tego. Ciszy i spokoju, wypełnionego snem, podczas którego pozwoli nadszarpniętemu organizmowi na chwilę wytchnienia. Ledwo idąc, niemal słaniając się na nogach, przeszedł przez salon i wszedł do sypialni Grimshawa. Nie zamierzał spać dzisiejszej nocy na zimnej podłodze. Nie w takim stanie.
Kiedy znalazł się przy materacu, z zaskakującym wysiłkiem wsunął swoje obolałe ciało pod jeden ze starych koców i przymknął oczy, powoli oddychając przez nos. Każde nabieranie powietrza sprawiało mu ból, ale przynajmniej nie musiał już więcej się wysilać. Cały pokój pachniał n i m. Otulony jego zapachem nawet nie wiedział, kiedy pozwolił sobie na porwanie przez szpony Morfeusza. A niespokojny sen w końcu złożył swój pocałunek na jego powiekach, pozwalając mu przespać do niemalże samego rana.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 01.11.15 18:07  •  Personal hell {dom Ryana}. - Page 16 Empty Re: Personal hell {dom Ryana}.
Gdy się obudziła nie czuła ręki.
Od barku w dół przechodziły ją fale zimna, jakby ktoś pozbawił ją kończyny. Jakby nigdy jej nie miała. Spróbowała się poruszyć, ale ciało było wyjątkowo ociężałe. Nie chciało jej słuchać. Pragnęła unieść nogi i rozbujać się trochę, osiągając pozycję siedzącą, ale skończyło się dziwnym spazmem. Jak ryba wyrzucona na brzeg. To było paskudne uczucie, gorsze niż kac czy zjazd narkotykowy. Gorsze od moralnych rozterek po nocy z obcym mężczyzną. Wczoraj wieczorem ją pobito. Przyszła tutaj z Nathairem.
Twarz anioła wróciła do jej wspomnień z takim impetem, że pewnie padłaby znów na wytartą kanapę gdyby tylko nie leżała. Nie widziała jego zniesmaczonej miny, ale owszem napięte mięśnie pleców. Zaciśnięte dłonie. Pamiętała Słowa, które padły. Zmiany. Zmieniał się jak kwietniowa pogoda.
Przygryzła wargę.
"Wszyscy jesteśmy zabawkami w jego rękach."
Nie chciała. Już w tym momencie była skłonna zapomnieć na zawsze o Ryanie żeby tylko pokazać, że wcale nie jest od niego zależna. Że przecież nie liczy się z jego zdaniem. Ale przecież się liczyła.
Jesteś dziwką Kościoła.
I przestała nią być. Teraz Nathair zaatakował ją kolejnym zarzutem i znów chciała się podporządkować. Za bardzo zależało jej na sympatii tej istoty. Za bardzo jej zależało na sympatii wszystkich.
Mrowienie w fantomowej ręce wskazało, że powoli budziło się krążenie. Dotknęła jej, czując skórę, niemal obcą, która uginała się pod szczupłymi palcami. Po chwili już ruszała barkiem. Później łokciem. Na końcu dłonią. Była gotowa do dalszego funkcjonowania.
Dźwignięcie się z sofy kosztowało ją sporo bólu w okolicach podbrzusza, ale w końcu osiągnęła zamierzony efekt. Stała, obleczona kocem jak mało gustownym ponczem (ponczo?).
- Nathair? - Znów zaschło jej w gardle, zarejestrowała to i rozejrzała za drzwiami do łazienki.
Wiedziała gdzie znajdowała się kuchnia. Starała się sobie przypomnieć skąd anioł wynosił wszystkie potrzebne im przedmioty zeszłego wieczoru.
Pierwsze drzwi. Tam były ubrania. I telefon, więc pewnie sypialnia. Postanowiła ominąć je szerokim łukiem, nie przekraczając ostatecznej terytorialnej bariery jaką mógł wyznaczyć w swoim domu wymordowany. Sama przecież unikała nieproszonych gości w swojej alkowie.
Drugie drzwi. Miska z wodą. Skoro była woda, to zapewne tam znajdowała się łazienka. No brawo. Ruszyła w tamtą stronę powłócząc nogami i zastanawiając jak szybko się stąd wydostać i wrócić do świątyni. Zanim anioł się obudzi. Odkręciła pordzewiały kran i przytknęła dłoń do skąpej strużki wody, pozwalając by przez chwilę sobie tak płynęła. Była przyjemnie chłodna. Podstawiła pod kran usta i zaczęła pić, aż pozbyła się drapania w gardle. Otarła twarz rąbkiem koca.
Zdecydowanie powinna zdobyć jakieś ubrania nim wyjdzie. Równało się to z przekroczeniem wcześniej określonej granicy. Zajrzała do sypialni, gdzie zapewne nadal spał Nathair. Widziała jedynie skotłowaną pościel, układającą się w kształt zbliżony do ludzkiej sylwetki. Przystanęła, patrząc na niego przez dłuższy czas. W jej spojrzeniu czaiły się wyrzuty sumienia.
- Czasem chciałabym żeby wszystko mniej mnie obchodziło - szeptała, zbliżając się do komody. Najciszej jak potrafiła uchyliła jedną z szuflad, szukając czegoś co by jej posłużyło za prowizoryczne odzienie. - Nawet byłabym skłonna zdziczeć żebyś mógł mieć Ryana tylko dla siebie.
Sprana koszula w kratę była na nią o wiele za duża. Mogła posłużyć za sukienkę, w której szybko przemknęłaby przez Desperację. Może nawet nie zmarznie jakoś wyjątkowo. Przerzuciła ją sobie przez ramię i westchnęła.
- Bycie pozorantką zdecydowanie mi nie wychodzi. Odgrywanie pewności siebie... - Wzruszyła ramionami. Miała nadzieję jeszcze na jakiś pasek, ale szuflady nie chciały jej żadnego wydać. - ... wielkiej wiedzy. Mam dwadzieścia trzy lata.
I nigdy nie zrozumiałam danej mi miłości.
- Mam dwadzieścia trzy lata, ktoś wyrozumiały by zrozumiał, że nadal jestem dzieckiem. - Choćby Mentor. - No cóż.
Nie znalazła jednak tego czego szukała. Spojrzała jeszcze raz na niewyraźny kształt na łóżku i wróciła do salonu żeby się przebrać.
Zrzuciła drapiący koc z nagich ramion i szybko wsunęła się w długą koszulę. Zamach Ryana nie zrobił na niej większego wrażenia, nigdy nie przywiązywała się do zapachów. Ale za to zimne dłonie... Cóż.
Nawet nie zauważyła gdy znów usiadła na sofie. Koszula dopięta była na ostatni guzik, aż pod brodę. Dłonie złożyła na kolanach i zagapiła się w przestrzeń, rozmyślając.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 16 z 17 Previous  1 ... 9 ... 15, 16, 17  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach