Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 17 z 18 Previous  1 ... 10 ... 16, 17, 18  Next

Go down

 Zbyt wiele bodźców docierało do jego mózgu, uwaga rozproszyła się na wszystkie strony, by pojąć cały zagrażający im obszar przeznaczony do strawienia przez ogień i przemiany w popiół. Rana na głowie dawno zniknęła, przytłoczona duszącym go dymem, suchością w gardle i otępiającym ciepłem osadzającym się na całym ciele. Przez kilka chwil kusiła go wizja zatrzymania się; może gdyby zamknął oczy, odciąłby się od rzeczywistości i zaznał chociaż trochę spokoju? Nie pozwolił sobie jednak ulec jakiejkolwiek potrzebie na przerwę, skupiając się na kolejnych krokach zbliżających ich być może do upragnionego wyjścia.
 Zrozumiał podejście Łowczyni, gdy głębiej zastanowił się nad każdą z możliwości. Dała mu więc wybór — zaryzykować problemami z władzą lub bezpośrednio własnym życiem. Od klatki schodowej dzieliło ich jeszcze kilka metrów, które wykorzystał na przemyślenie każdego „za” i „przeciw”, ale ostatecznie nie zmienił zdania. Nie zamierzał przypadkowo zginąć przez coś tak beznadziejnego jak żywioł, nawet jeśli tym samym uchroniłby chociaż kobietę przed konfrontacją z niechcianym zainteresowaniem. Nie był gotów na takie poświęcenie wobec cywila, chociaż… dobrze wiedział, że nie do końca tak ją teraz postrzegał.
 Siłą rzeczy pochylił się, posyłając jej rozdrażnione dymem spojrzenie, co chwila mrugając i odganiając szczypanie.
 — Rozumiem. — Reszta słów była zbędna.
 Pociągnął kobietę w dalszym parciu naprzód, a gdy dostali się na klatkę schodową, nie zwlekał z podjęciem się drogi na dół. Jedną dłonią chwycił balustrady, drugą wciąż trzymając wokół jej pasa. Piętro niżej i można było zauważyć drobną różnicę — powietrze było czystsze, nadal zmącone dymem, ale ułatwiało branie pełnych wdechów. Manewrowali między spalonymi szczątkami a płonącymi ścianami, popędzani przez coraz szybszą utratę sił. Rzucił okiem na jeden rząd drzwi, dostrzegając po prawej stronie nieparzyste liczby, jednak gdy szarpnął za klamkę, okazały się zamknięte. Uniósł wzrok na pozostałe, a gdzieś w oddali zobaczył uchylone wejście.
 — Już niedaleko… — wydusił z siebie, kierując kolejne chwiejne kroki wzdłuż korytarza.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Chcąc nie chcąc, musiała poddać się jego woli. Nie pasowało jej to w żadnym wypadku, ale zapieranie się należałoby nazwać w tym wypadku nie dumą, a głupotą. Chciała przeżyć i na tym należało się skupić, opanować myśli, odrzucić na bok dyskomfort psychiczny, który pojawił się mimo zmęczenia ciała i umysłu. Wtłoczona niemal jak instynkt instrukcja postępowania w każdej sytuacji gryzła się z jej czynnościami, ale kiedy oczy zamykały się samodzielnie, a płuca przestawały pracować mogła jedynie opierać się na sile mężczyzny i pilnować, by stawiać kolejne kroki.
Dym i gorąco przestały jej nagle dokuczać. Oddychała spokojnie, wciągała do ust śmiertelne dawki trucizny nawet pomimo trzymanego przy ustach materiału. Zaczęła śnić na jawie, widziała światła i ludzi krążących po budynku. Poruszali się dookoła niczym sylwetki rozmyte na kiepskim zdjęciu. Ich twarze scalały się ze ścianami korytarza, odgłosy ognia zaczynały układać się w sensowne wyrażenia. Zastanawiała się błogo, czy aby przypadkiem już nie umarła.
Nie mogła na głos wyrazić swoich wątpliwości, słowa utykały w przełyku, jak ciężka gruda rzeczywistości. Od czasu do czasu coś zdejmowało sprzed jej oczu trupie okulary i orientowała się, że wcale nie wybrnęli jeszcze z piekła.
W tych krótkich chwilach łapała wszystkie możliwe obrazy. Schody, barierki, przypalone drzwi i gruz walający się na zmianę w osobistymi przedmiotami ewakuowanych właścicieli. Nacisk powietrza zelżał, ale beton wiszący nad głową nie pomagał jej się w żadnym wypadku skupić. Szła tępo, jak owca z rozrywającym skronie bólem. Przez jakiś czas prowadziło ją chyba przyzwyczajenie, a nie własne siły. Tak wiele potrafiło się zmienić przez sam brak tlenu. Popiół i pył unosiły się dookoła, osiadał na jej wilgotnych policzkach i dłoniach. Mrugała od czasu do czasu, ale nie próbowała już pozbyć się brudu z twarzy. Może pozostanie tam do końca moich dni. Stwierdziła sucho, ale ta myśl ją rozbawiła. Paradoksalnie miała ochotę odsunąć materiał z twarzy i wziąć głęboki, zabójczy oddech.
Spojrzała na bok, na drugą osobę, którą czuła całym ciałem od kiedy tylko ją odnalazł. Ciepło, zapach, szorstkość ocierania się w chaotycznym marszu o przetrwanie. Widziała determinację na jego twarzy i ból równy jej własnemu. Ratuje ofiarę, jest żołnierzem.
Dobry człowiek. Na świecie jest wielu dobrych ludzi, chociaż ich dobro objawia się rzadko.
Od kiedy dobro przestało być w cenie?
Kiedy fałsz stał się główną walutą, za którą można było kupić sobie życie?

Szła i myślała. Pomagało jej to nie widzieć duchów budynku, samej maszerować do przodu wkładając w to całej swoje siły. Zapomniała o nogach. Ból ustał, albo przejął całe jej ciało. Przestała rozróżniać oczywiste sygnały. Poparzone płuca spalały ją od środka, tak samo jak poczucie winy. Wieczne poczucie winy.


Ostatnio zmieniony przez Yū dnia 11.03.18 21:59, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Nie musiał brać na siebie dodatkowego balastu. Przypuszczał, że pozostawiona sama sobie z trudem wydostanie się z płonącej pułapki, o ile w ogóle odnalazłaby do tego resztki sił. Przynależność do Łowców z miejsca skreślała szansę na otrzymanie pomocy — mógłby ją zostawić, a ratownikom powiedzieć, że nikogo pod walącymi się gruzami już nie ma. Nie porzucałby obywatela, któremu przysługuje najwyżej jakości opieka, tylko osobę, która została wymazana przez system. Dla miasta, w pewnym sensie, nie istniała. Ale chociaż znacznie ułatwiłoby mu to pracę i walkę o własne życie, nie potrafił w sytuacji zagrożenia skazać „niewinnego” na śmierć. Przez ten czas postrzegał ją jako potrzebującą, ofiarę.
 Sporadycznie obserwował twarz kobiety w drodze ku wyjściu, z rosnącym niepokojem zauważając, że trzyma się coraz gorzej. Obawiał się, że w każdej sekundzie może stracić przytomność, a wówczas znacząco utrudni im wydostanie się z budynku. Jeśli nie będzie współpracować na miarę swoich możliwości, do mety będzie ich dzieliła większa odległość. Sam jednak tracił siły — drapanie w gardle prowokowało kaszel, który dusił jego płuca, powieki wciąż musiały mrugać, by przynosić krótkie ukojenie zaczerwienionym oczom, a zawroty głowy próbowały zmusić go do utraty równowagi.
 — Yuu, gdzie się poznaliśmy? — Nie wzięło go wcale na wspominki, ale chciał utrzymać jej świadomość na wierzchu. — W jakich okolicznościach? — dopytywał głośno, mijając kolejne drzwi.
 Udało im się dostać do jedynego otwartego na korytarzu pokoju, do którego zaraz wciągnął kobietę. Ogień buchał, przylgnąwszy do ścian, ale środek pomieszczenia pozostawał względnie bezpieczny do pokonania w kilku długich krokach. Zbliżyli się do wejścia na balkon, ale kiedy naparł ramieniem na szklane drzwi, zablokowały się przez gruz z wyższego piętra po drugiej stronie. Szpara była zbyt mała na przeciśnięcie się.
Cholera.
 W dodatku napływ świeżego powietrza podjudził szalejący wewnątrz żywioł.
 Rozejrzał się szybko, a jego wzrok zatrzymał się na pękniętej częściowo szybie.
 — Odsuń się… uważaj. — Uwolnił się ze słabnącego uścisku, zostawiając ją na boku, po czym podszedł do okna. — Pochyl głowę! — dodał, po czym zacisnął mechaniczną dłoń w pięść i wziął zamach, by w następnej chwili skonfrontować z przeźroczystą powierzchnią. Szyba uległa pod silnym ciosem, rozpadając się na tysiące małych kawałków, które spadły najpierw na parapet, a później na podłogę, zaś część z nich utknęła w syntetycznej skórze. Dym pod sufitem znalazł nową drogę i począł ulatywać przez okno, więc naciągnął krawędź swetra na usta, powstrzymując się przed braniem głębokich wdechów. Przesunął szybko dłonią po reszcie ostrych odłamków we framudze, a gdy miał pewność, że nie zahaczą się o nic podczas wychodzenia, pozbył się okruszków z przedramienia.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Jaki był sens uciekać? Nie lepiej byłoby poczekać, aż pochłonie ich ogień?
Jeżeli uciekną, jakaś inna tragedia dorwie ich innym razem. Może nie akurat jego, w mieście było względnie bezpiecznie, wojsko poruszało się po ulicach pewne swojego bezpieczeństwa, za murami z przerażająca siłą rozprawiali się z tym co uznawali za złe, a rebeliant miał niemalże odwrotnie. Uciekał jak królik ciemnymi tunelami miasta, za ciężką osłoną betonu był tym, którego zabijano z łatwością. Mimo to zdecydowali się gdzieś, kiedyś trwać przy swoim życiu gotowi na to, co szykowało im marne, ale jednak życie. Kiedy miała okazję, by zakończyć je na wyciągnięcie ręki, żal byłoby nie skorzystać. Niezależnie od tego kim była, niedługo znajdzie się kolejny... i kolejny...
- Nie wiem, Warner... próbowaliśmy się zabić... gdzieś daleko, dawno. - odpowiadała mu całkowicie szczerze, chociaż błędnie. O tym drugim nie wiedziała, nie pamiętała nic, wspomnienia były niedostępne dla przyćmionego umysłu. Podstawowe prawdy były jedynym, co mogła przywołać w myślach. - Właśnie. Jesteś żołnierzem. Zostaw mnie. Nie dotykaj mnie.
Nie miała siły walczyć i wyrywać się, ale kiedy dotarło do niej, że działają wbrew zasadom, postanowiła także mu nie pomagać. Skoro zdecydowała, że woli spłonąć, niż dać się uratować wrogowi, musiała ustać pewnie przy swoim postanowieniu, nawet teraz, gdy fizyczne ustanie gdziekolwiek było skrajnie niemożliwe.
Bardziej ją ciągnął, niż pomagał iść. Nie wierzyła, że jest aż tak głupi, by widząc jej postawę nadal próbować. Nie było powodu, by się poświęcał, ani ona nawet nie wierzyła, że byłby zdolny do czegoś tak wielkiego. Jeżeli szkoła odpowiednio go przygotowała, to powinien pamiętać, że łowca w oczach rządu zawsze łowcą pozostanie. Nawet jeśli teraz ją uratuje, to niedługo potem sam może celować do niej z broni na jawnym polu walki.
Nie będzie mogła mu się przecież odpłacić, dlatego wolała w ogóle nie zaciągać długu. Była zmęczona i miała dość tej szarpaniny. Oczy płonące od popiołu zbierającego się na twarzy iskrzyły się równie mocno co otoczenie, tyle że w jej przypadku był to irracjonalny gniew. Dawno już straciła kontakt z rzeczywistością i zagłębiała się w stan połowicznej świadomości, w miejscu gdzie istniały tylko proste zasady. On jest bohaterem ona złoczyńcą. Jak w każdej bajce ten pierwszy zaryzykuje by uratować wszystkich, nawet tych złych, ale ona nie potrzebowała takiej litości, takiej łaski z którą mógłby to zrobić.
- Idź. Nie ma już nikogo do ratowania. - nie przejmuj się, nie myśl o tym. Nie jestem nawet człowiekiem.
Nie odsunęła się, nie uważała. Nie zrobiła nic więcej, poza osunięciem się na ziemię.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

 — Źle — zabrzmiał niemal jak te komputerowe programy, kiedy zaznaczyło się nieprawidłową opcję. — To był bar. Zaczepiłaś mnie, bo uznałaś mnie za… samotnego. — Powód ten nadal wydawał mu się absurdalny, ale może przez to dobrze zapamiętał tamtą chwilę. Albo przez to, że spokojną rozmowę przerwały im pewne nieprzyjemne dolegliwości wojskowego. Pomyliła się, ale próbowała skojarzyć fakty i układała logiczne zdania, więc uznał, że nie jest jeszcze tak źle. — A teraz zaczynasz bredzić — wytknął, zupełnie bagatelizując jej słowa. Ani myślał spełniać kaprysy Łowcy, zwłaszcza, kiedy sufit nad ich głowami groził odcięciem od świata i życia.
 Ratunek znajdował się niemal na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło wydostać się przez okno, a później zejść z balkonu i powitać z otwartymi ramionami kawał suchej ziemi. Po tym mogą zacząć się martwić obecnością służb miejskich i zbiegowiskiem gapowiczów, chociaż jeśli dobrze się orientował, znajdowali się gdzieś na tyłach budynku, a więc po przeciwnej stronie ruchliwej ulicy.
 — Pora na nas. — Popędził ją, wyciągając rękę, ale ona nigdy nie została złapana. Patrzył, jak kobieta powoli osuwa się na podłogę, a jej ostatnie słowa echem odbiły się od ścian umysłu, zbyt trudne do zinterpretowania przez mózg. Zresztą uzgodnili już wcześniej, że mówiła od rzeczy.
 — Yuu? — zawołał z nadzieją, że w odpowiedzi otrzyma jakąkolwiek reakcję. W kolejnej sekundzie klęczał już przy niej, zarzucając sobie jej ramiona na barki i wsuwając dłonie pod plecy i kolana, by następnie dźwignąć i wyprostować się na nogach. — Nie odpływaj, kto później będzie terroryzował miasto? — rzucił w próbie żartu, choć daleko mu było do potrzeby wykazania się poczuciem humoru. Dym prawdopodobnie zaczął mu coraz poważniej szkodzić.
 Wrócił do okna, przysiadł na parapecie, a później przerzucił nogi na zewnątrz, uważając, by równocześnie nie obić Yuu o framugę. Zsunął się, stając na powierzchni balkonu, i zlustrował przelotnie wzrokiem okolicę. Widział w oddali kręcących się ludzi, ale nikt nie zwrócił na nich uwagi. Podszedł do barierki, a później i przez nią przełożył nogi. Ziemia znajdowała się jakiś metr, najwyżej dwa metry niżej, więc postanowił zeskoczyć, ale w chwili zetknięcia stóp z miękkim podłożem stracił równowagę i upadł, upuszczając kobietę tuż nad trawą. Zmroczyło go na kilka długich sekund, a ból głowy przypomniał o sobie, dlatego z roztargnieniem podniósł górną część ciała, kiedy zdał sobie sprawę, że leży praktycznie na Łowczyni.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nieważne.
Skoro nie mogła postrzegać rzeczywistości w normalny sposób, to weryfikacja prawdziwości wspomnień była bezcelowa. To nie tak, że zapomniała jak się spotkali, w tym momencie zwyczajnie nie była w stanie skupić się na tyle, by o tym pomyśleć. Doceniała jednak, że próbował podtrzymać ją bliżej świadomości, znała tą technikę, więc starała się współpracować. Do czasu.
Gdyby nie przejmujące poczucie bezsilności, nadal by próbowała, ale płuca stały w ogniu. Zaciskała palce na materiale nad sercem, próbowała siłą wmusić w siebie spokojny, powolny wdech. Nie mogła przestać oddychać, chociaż chciała. Każda zaczerpnięcie powietrza pozostawało po sobie niesmak i lawę płynącą przełykiem. Powietrze falowało przed jej wzrokiem, a uginająca się wraz z temperaturą wizja nie pomagała nawet stawiać zwykłych korków. Przez obrażenia nóg czuła się jak maszerując po rozżarzonych węglach. Rany przypalały się żywcem tamując krwawienie, ale pozostawiając znacznie rozleglejsze pamiątki.
- Nie. Ja chce wyjść... - tłumaczyła sama sobie. Ocenił, że bredziła i nie było powodu, by nie wierzyć. Sama ze sobą walczyła ze sprzecznościami, które sprawiały, że ciało wolałoby zapaść w sen odrętwienia i płonąć, płonąć, płonąć.
Opadła i zamknęła oczy. Chłonęła całym ciałem nieprzyjemność sytuacji, ręce odmówiły posłuszeństwa, nie mogła zmusić ich do podniesienia ciała, chociażby do siadu, chociaż cały czas odczuwała bodźce nabiegające z otoczenia. Uśmiechnęłaby się nawet, gdyby nie to, że nawet na tak abstrakcyjny i malutki gest nie miała już siły. Mięśnie pozbawione tlenu przestawały funkcjonować, mózg czerpał z ostatnich zapasów powietrza i w jednej chwili stała się szmacianą lalką niezdolną do uratowania samej siebie.
A ja głupia...
Zawahała się przed własną myślą. To nie tak ma wyglądać, nigdy nie chodzi przecież o to, by samemu przetrwać kosztem innych. Nie w jej sytuacji, kiedy w najgorszym możliwym momencie przypominała sobie o innych. Co z Nico, co z Settimo którzy muszą być gdzieś na górze budynku? Jeśli nie mieli aż tyle szczęścia w swoim pechu, to mogą być w jeszcze gorszym stanie. Jeżeli mogła cokolwiek zrobić w tej chwili, to przynajmniej nie myśleć o tym, że chciałaby umrzeć w tak głupi sposób.
- Uroboros. - odpowiedziała mu cicho rozchylając powieki na tyle, by zobaczyć, jak przymierza się do skoku.
Fragmenty rzeczywistości umykały z jej głowy, odpływała na kilka sekund i znowu wracała. Ocknęła się na nowo dopiero wtedy, gdy uderzenie o ziemię zmusiło ją do zbadania sytuacji. Zimne, czyste powietrze wlewało się powoli do jej ust, czuła nienaturalny chłód spowodowany zmianą temperatury, a przecież nadal byli jeszcze w sąsiedztwie budynku. Ogień szedł jednak ku górze, a oni znaleźli się na dole. Z dala od trującego dymu, lecz nadal dalecy od bezpieczeństwa.
Wyciągnęła ręce do przodu i chwyciła go za podbródek.
- Oddychaj, Moriyama. Oddychaj głęboko. - rozkazała, samej przechylając się na bok i zrzucając ciężar jego osoby z siebie. Całe wnętrze bolało, ale wypluwała z siebie truciznę z każdym kolejnym napełnieniem płuc. Wisiała blisko nad trawą z łzawiącymi oczami.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Świat na kilka długich uderzeń serca zniknął mu sprzed oczu, pogrążył w chwilowej ciemności, a to co poza nią rozmazywało się i uciekało z zasięgu, zanim mógłby wyciągnąć ręce po oparcie. Wydostał się ze śmiercionośnej pułapki, ale jej oddech wciąż czuł na karku — ślina z trudem pokonywała odcinek suchego gardła, powietrze pozostawało po sobie ostre, chłodne ślady w drodze do wyczerpanych płuc, a serce wybijało nieznaną melodię w klatce piersiowej. Stracił pojęcie swojego położenia; leżał, stał, a może latał? Niebo mieszało się z ziemią, kiedy szukał równowagi. Tępy ból zaatakował bok głowy, utrudniając skupienie myśli, ale zdołał odsunąć od siebie wszystkie atakujące go bodźce, by skupić się na jednym szczególe. Na palcach wokół jego podbródka i rozmytych słowach.
Oddychaj.
 Ciało odmawiało posłuszeństwa, ale wmusił w siebie głębsze hausty czystego tlenu w próbie pozbycia się toksyn. Po kolejnej chwili umysł znów łapał ostrość rzeczywistości, a głosy instynktu przebiły się przez rozrzedzający się dym pożaru w środku. Przetarł wierzchem dłoni jedno oko, mrużąc powieki.
 — Musisz uciekać — przypomniał zachrypłym od wysiłku głosem.
 Oparł się na łokciach i podniósł do siadu, przenosząc spojrzenie nad jej głowę. Jeśli się nie pośpieszą, ktoś z pewnością zaraz ich zauważy. Problem w tym, że zrobił, co mógł, do granicy, jaką początkowo sobie wyznaczył, a teraz nie chciał jej przekraczać. Pomógł Łowczyni w obliczu bezpośredniego zagrożenia, ale nie zamierzał przyczyniać się do ucieczki przed służbami. W pewien sposób to było niesprawiedliwe. I tak zachował się już irracjonalnie, źródło tego zrzucał na adrenalinę i sytuację, jednak teraz wyrwał się ze szponów gorączkowej atmosfery i musiał znów myśleć logicznie.  
 Z powrotem skupił uwagę na kobiecie, a jego spojrzenie jasno mówiło, że już spełnił swój obowiązek.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kiedy chłód zastąpił żar, zachciało jej się spać. Potrzeba ta, normalna i całkiem ludzka pojawiła się przy tak mocnej zmianie temperatury i przy nagłym opadzie adrenaliny wręcz naturalnie. Szarpała i naciągała możliwości własnego ciała jak struny przy gitarze, ale życie chciało jej pokazać, że nie może za szybko się rozluźniać. Toksyny w płucach wywoływały mdłości i omdlenie całego ciała, więc gdyby nie nagły upadek, prawdopodobnie nadal trwałaby w tym stanie odrętwienia.
Teraz jednak pojawiły się całkiem nowe możliwości i nowe problemy, łącznie z tym, że Kami przypomniała sobie nagle o obecności drugiej osoby. Jak długo tutaj był i jej pomagał? Kiedy spoglądała na bok gdy maszerowali przez płonące piętro widziała tylko żołnierza, człowieka, z którym nie łączyło ją nic specjalnego. Wyszarpnął na wierzch jej tajemnicę o przynależności do rebeliantów i postanowił nic nie robić z tym faktem, ale nie mogła go nigdy w życiu prosić o cokolwiek więcej. Swoją postawą łamał wpojone w wojsku zasady. Dlaczego?
Oparła się na łokciach i uniosła głowę znad trawy. Popiół walał się wszędzie dookoła, była cała nim pokryta, czuła się paskudnie, a wyglądała tylko gorzej. Przechyliła głowę na bok sprawdzając jego reakcje na swoje słowa, ale zamiast wzroku pochłoniętego strachem zobaczyła lód. Ścianę lodu, która gdyby nie pożar, ukłułaby ją równie boleśnie. Nie odwróciła wzroku od razu, starała się zrozumieć, pomimo chaosu w głowie wiedziała, że jej myśli są poprawne.
- No shit, Sherlock. - zacisnęła usta starając się oddychać przez nos. Musiałą natychmiast uspokoić oddech i ból całego ciała. Bez tego nie było szans nawet się czołgać. Bo niby dokąd?
Z niepokojem kiełkującym wewnątrz uzmysławiała sobie, że nie wstanie. Nie da rady o własnych siłach oddalić się wystarczająco szybko i daleko, żeby zniknąć niezauważona. Już teraz odgłosy syren i krzyki organizacji pomocy docierały do jej uszu z niezwykle bliska. Chociaż pożar pochłaniał przede wszystkim przeciwną stronę budynku, to była kwestia minut, zanim ktoś z wojska zainteresuje się ciemną uliczką z tyłu. Będą musieli zabezpieczyć cały budynek.
Przekręciła się na plecy i oddychała łapczywie. Niebo zasłonięte było przez czarne kłęby dymy. Czerwone i złote iskry tryskały na boki, ognista łuna malowała ostre cienie na ścianach wszędzie dookoła. Pochłaniała ten katastroficzny widok z rosnącą satysfakcją.
Tyle, że kolejny wymordowany zginął pochłonięty żądzą zemsty, a oni nie dali rady go powstrzymać.
Jeszcze kilka oddechów. Kilka chwil na odpoczynek, mamo. Obiecuję, że zaraz wstanę i pójdę do szkoły, ale daj mi jeszcze odrobinę pospać. Musze nabrać ochoty do życia, muszę sobie przypomnieć, że cały ten trud nie może pójść na marne. Poświęcenie, pomoc. Zacisnęła pewnie dłoń na przedramieniu mężczyzny. Nie mówiła nic, co mogłoby wyjaśnić ten gest, ale w jej spojrzeniu kryła się niemożliwa do opisania słowami wdzięczność. Nie wylewna i dziecinna, raczej krótka, silna i trwała.
Zanim jednak zdołała na dobre wypuścić go ze swojego silnego uścisku, uniosła wzrok nieco wyżej, nad głowę Warnera. Blask ognia odbił się na powierzchni okularów mężczyzny, który stojąc za plecami eliminatora celował w jego kark z broni.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Spokojny urlop trwał zbyt długo, więc los postanowił wynagrodzić mu nudę rzuceniem w sam środek szalejącego ognia. Gdyby ktoś zadał pytanie, czy żałuje znalezienia się w tej sytuacji, prawdopodobnie by nie zaprzeczył. Ryzykował życiem, doświadczał nieprzyjemnych właściwości otumaniającego dymu, podwyższonej adrenaliny i instynktów nakazujących zrobić wszystko, by pozostać przy życiu, ale na swój sposób to wszystko go satysfakcjonowało. Mógłby tam wrócić, otworzyć ramiona na kolejne niebezpieczeństwa, bo tego właśnie brakowało mu przez ten długi czas. Ruchu, akcji, podwyższonego ciśnienia krwi, poczucia, że faktycznie żyje i jest przez to życie sprawdzany. Głupie, może odważne, nie potrafił funkcjonować inaczej. Dlatego kiedy tak siedzieli przed zrujnowanym budynkiem, walcząc o spokój ducha, musiał zasłonić dłonią usta, bo wygięły się w krótkim uśmiechu.
 Równie prędko doprowadził się do porządku, opuszczając rękę i zaczerpując kolejnego, głębszego wdechu. Nie był nierozsądny; chociaż nie obawiał się ryzyka, pamiętał o tym, że przetrwanie do pewnego momentu jest dla niego koniecznością. Jeśli już osiągnie cel, nic nie będzie powstrzymywać go przed powitaniem ze szkaradną śmiercią. Można powiedzieć, że właśnie to sprawowało swą rolę jako napęd wojskowego w samodoskonaleniu i potrzebę wstania po każdym upadku.
 Dłoń zacisnęła się na jego ramieniu, co uznał za zastępstwo słów wdzięczności, ale nie zdążył zareagować na to w żaden sposób, kiedy poczuł na karku chłód przytkniętej lufy. W ułamku sekundy porzucił rozważania na temat pobliskiego pożaru i swojego stanu, by całą uwagę skupić na wycelowanej w niego broni. Aktualna pozycja odrzucała możliwości uniknięcia potencjalnego strzału, a szczerze wątpił, by miał właśnie do czynienia z kimś ze służb. Nie odrywał surowego spojrzenia od oblicza kobiety, ale kiedy przemówił, zdawał się kierować słowa do ich obu:
 — To nieodpowiednia chwila na szopkę. — Siedział w bezruchu, a jego głos był spokojny, zmęczony od wdychanego wcześniej dymu. — Wiesz, co masz robić. — Zerknął w bok, w kierunku stojącej za nim osoby. I bynajmniej nie sugerował pociągnięcia za spust — widział, że Yuu samodzielnie nie da rady się stąd wydostać, a czas uciekał.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Gwieździsta noc.
Pomyślała, spoglądając na płaty sklepienia przebijające się między kłębami dymu. Tańczące po niebie iskry mieszały się z gwiazdami, wyglądało to ta, jakby niebo spadało im na głowy. Oddychała ciężko z rękami leżącymi luźno na podłożu i wiedziała, że muszą uciekać. Jeszcze daleko do finiszu, nic nie zostało przesądzone, nie mogą zachłysnąć się chwilowym sukcesem, który mógłby przyćmić prawdziwy cel. Zagrożenie stało się tylko odrobinę odleglejsze, a przy tym wezbrało na swojej sile. Jeżeli nie płomień, to kłębiąca się w powietrzu trucizna, jeżeli nie ona, to rany paraliżujące powoli dolne kończyny, a na to wszystko była jeszcze militarna twarz miasta, wykrzywiona paskudnie w grymasie potrzeby znalezienia sprawców.
Była tylko jedną z ofiar, lecz w taki sposób nie spojrzy na nią nikt inny.
- Igrasz z czymś gorszym... niż płomienie, żołnierzu. - odpowiedziała głosem pełnym wyczerpania, przedzierającym się ledwo co przez wyschnięte, oparzone gardło.
Na pewno zrozumiesz, ale przepraszam. Przepraszam Moriyama, że tylko w taki sposób mogę Ci się odpłacić.
Jej spojrzenie prześlizgnęło się po Warnerze i zatrzymało na łowcy. Spod ciemnego kaptura i maski okalającej większość twarzy wyraźnie odznaczał się jedynie blask ognia odbity w szkłach okularów. Mimo to, od razu wiedziała z kim przyszło jej toczyć bój na pozory. Z inteligencją tego człowieka nie było sensu się ścierać, więc odrzuciła fałsz, by nie marnować czasu. Na pewno nie pozwoli mu zginąć. W tym wypadku nie powinno być żadnych ofiar, na złość martwemu wymordowanemu, którego przedśmiertnym życzeniem było pociągnąć za sobą jak największą liczbę dusz.
To nie jest właściwa ścieżka, mój drogi. Przykro mi, że spotkał Cię taki los. Chętnie powitałabym Cię w swoich szeregach i nauczyła ból zamieniać w siłę. Przepraszam, że nie zdążyłam wskazać Ci właściwego kierunku. Podążyłeś własnym. Spotkamy się pewnego dnia po drugiej stronie.
Przesunęła drżącą dłoń bliżej ust i zamknęła na moment oczy. Odmówiła cichą modlitwę i jeszcze raz utkwiła wzrok w Warnerze.
Kiwnęła głową ledwo zauważalnie i zobaczyła, jak światło odbija się od metalicznej powierzchni broni, która wędruje ku górze i spada gwałtownie ku dołowi. Twardy bok pistoletu uderzył w głowę żołnierza odsyłając go prawdopodobnie w objęcia sennych bożków.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Płuca wypełniały się rytmicznie świeżym powietrzem, w którym wyczuwał posmak szalejącego niedaleko żywiołu. Jego klatka piersiowa unosiła się w spokojnej wymianie gazowej, ale musiał włożyć w to trochę wysiłku — z trudem siedział w bezruchu, kiedy ktoś celował do niego z broni. W pierwszym odruchu zamierzał zadziałać gwałtownie, poddać się instynktowi, jednak wygrał zdrowy rozsądek i poniekąd zaufanie do Łowczyni. Zamordowanie go w tej chwili przysporzyłoby im tylko więcej kłopotów, dlatego skupił się wyłącznie na przetrzymywaniu wzroku kobiety.
 Nie od razu zrozumiał gest, który wykonała. Nie widział powodu do modlitwy, skoro udało im się uciec przed bezpośrednią śmiercią, a teraz czekała ją, oby prosta, droga do domu, tym razem nie przed płomieniami, lecz wścibskimi oczami mieszkańców utopii. Właściwy wniosek miał pojawić się dopiero po odzyskaniu świadomości.
 Chłód metalu zniknął z karku, mimo to pozwolił sobie jedynie na nieznacznie drgnięcie głowy, jakby w weryfikacji udzielonej mu swobody. Otwierał usta, by dodać coś do poprzedniej wypowiedzi, ale w następnej chwili nagły ból zbombardował jego już pulsującą od rany głowę, sprawiając, że świadomość wymknęła się spod kontroli i pogrążyła go w ciemności przy bezwładnym upadku ciała na twardą ziemię.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 17 z 18 Previous  1 ... 10 ... 16, 17, 18  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach