Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 15 z 18 Previous  1 ... 9 ... 14, 15, 16, 17, 18  Next

Go down

To nie był zły pomysł, problem pojawiał się jednak w momencie, kiedy chciałoby się wytyczyć odpowiedzialną za to osobę. Kategorycznie odmówiłby troskliwym zapędom kolegom po fachu, przełożonym zaś zależało bardziej na dobrze wykonanej pracy niż na samopoczuciu podwładnych. Choć to, oczywiście, kwestia jednostki. Rodziny został pozbawiony lata temu i właściwie właśnie od tego czasu powoli przestawał zwracać uwagę na swoje potrzeby. Może gdyby postanowił się z kimś związać i wpuścić do swojego życia, nabrałoby ono zupełnie innych barw? Ale czy miałby na to cierpliwość? Nie widział obecnie możliwości zmiany trybu dnia jedynie przez „widzimisię” drugiej osoby, ale trudno się gdybało na ten temat, kiedy nie miał jak tego porównać przez brak doświadczenia.
Dlaczego zawsze próbujesz…? – westchnął z cieniem niezrozumienia w krótkim przymknięciu powiek.
Dlaczego ten dobry humor był dla niej tak ważnym elementem? I co to w ogóle znaczyło „zachować dobry humor”? Chciała mieć powody do uśmiechu, a może broniła się przed dotykiem zakłopotania? Przelewał się przez nią optymizm czy taki miała właśnie sposób na radzenie sobie z problemami? Robienie dobrej miny do złej gry, tak?
Naprawdę nie pojmował niektórych zachowań – pozostawały dla niego w sferze, do której nie miał dostępu. Kiedyś pewnie podzielałby tę chęć, ale teraz… nie widział takiej potrzeby. W jakim celu utrzymywać sztuczny nastrój, silić się na sprawianie wrażenia przyjaznego? Oboje osaczeni zmęczeniem, mieli całkowite prawo do tych niemal ponurych wyrazów twarzy. I to było w porządku.
Nie za bardzo się tym przejmujesz? – W innych okolicznościach spodziewałby się radości po Łowcy obserwującego cierpienie swojego „naturalnego wroga”. Ale ich relacja zdążyła się pokręcić na tyle, że w ogóle nie trzymali się szablonu. – To dobrze świadczy o Twoich kompetencjach. – Zauważył i usiadł na wolnym miejscu kanapy, nie opierając się jednak o nią plecami, a pochylając się nieznacznie i układając łokcie na kolanach. Przypatrywał się z głową delikatnie skierowaną w jej stronę. – Co robiłaś dzisiaj w mieście?

                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przesunęła głowę bliżej oparcia, ułożyła ją na boku naciągając koc bliżej podbródka, zatopiła palce w miękkich fałdach materiału, szary kolor pomagał odpocząć oczom, a ciepło pod jego powierzchnią skutecznie odbierało jej resztki sił. Wreszcie mogła zamknąć oczy, oddać się w spokoju objęciom snów, a sny miewała często, były bardzo różne. Wbrew wszelkiej logice, miała wrażenie, że jest tutaj bezpieczniejsza niż byłaby gdziekolwiek indziej w tym momencie. Szczególnie pod tym kocem, z kolanami podciągniętymi bliżej klatki piersiowej, ramionami obejmującymi nogi.
Przez lekki umysł przepłynęły słowa niezrozumienia, ale teraz to ona odpowiedziała w taki sposób, jakby nie wiedziała, dlaczego Moriyama jej postawę uważał, za dziwną. Może nawet złą. Tego nie powiedział, ale się domyślała. Miał jej za złe, że się stara?
- Niektóre rzeczy są warte podejmowania wielu prób. Najcenniejszych rzeczy nie dostaje się łatwo. - wymamrotała, spoglądając na niego zmęczonym wzrokiem znad swojego ramienia. Takie było najłatwiejsze wyjaśnienie, ale dlaczego właśnie ona, dlaczego nie setka, tysiące innych ludzi? Każdy odnajdywał swój spokój w czymś zupełnie innym, grzechem byłoby stracić go z oczu, kiedy wreszcie się go odnalazło.
Nie, może to były zbyt daleko sięgające oświadczenia. Jeżeli naprawdę o to chodziło, to dlaczego nadal było tak ciężko? Nie chciała mieć całe życie pod górkę, nawet jeżeli właśnie taki los był jej przeznaczony, chciałaby móc z tym powalczyć. Przeświadczeniem, że zawsze ma być trudno, tylko dlatego, iż ma poczuć, że się stara. Niektóre rzeczy powinny przychodzić same z siebie. Może będzie taki dzień, gdzie faktycznie otrzyma coś miłego i niespodziewanego od losu.
Zaśmiała się cicho.
- Nie chce popełnić błędu. Nie teraz. - odparła bez dalszych wyjaśnień. Zamknęła oczy, wciągnęła powietrze przez nos, ogarnęła ją senność, kolejne słowa były odległe i puste. Nie miały znaczenia, gubiły się w odmętach pojmowania. Ogarnął ją jednoczesny żal. Tak silny i przejmujący, że kiedy rozchyliła usta by móc swobodnie oddychać, poczuła, że drżą jej wargi.
Tysiące, setki tysięcy oczu zapatrzone na nią, na jej postawę, jej tajemnicę i zdradę. Głos szepczący, że historia tworzy się tu i teraz. Że jest samolubną, małą kobietą która szuka ucieczki od swojego powołania, a historia nie wybaczy jej nawet jednego, złego kroku. Szkoda, że od dłuższej chwili stąpała już na drżących nogach po obcym gruncie. Może historię da się zmienić... pomyślała w jakimś nagłym olśnieniu.
Spojrzała na niego jeszcze jeden raz.
- Na pewno chcesz usłyszeć odpowiedź? Życie nie jest wystarczająco ciężkie i skomplikowane?
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Minęło kilka spokojnych mrugnięć powiekami, zanim do czujnego spojrzenia osadzonego na Łowczyni nie dołączyło pytanie, pytanie niemal tak ciche jak szept, bo zbyt głośne wypowiedzenie się mogło rozedrzeć tę niezmąconą atmosferę. Chciał w niej pozostać, osiąść na dnie jak popiół w kominku.
Co uważasz za najcenniejsze, co udało Ci się dostać?
Był ciekaw, czy w odpowiedzi otrzyma czyjeś imię, może przedmiot, a może konkretną sytuację, ulotny moment? Jak zareagowałby, otrzymując identyczne pytanie? Najpierw musiałby je zinterpretować na swój sposób, uznać, co dokładnie oznacza „dostać” i jak ma się ono do jego działań na przestrzeni wszystkich lat. Rozpatrywałby także życie przed dołączaniem do S.SPEC czy tylko wojskową karierę? Szukał odpowiedzi w głowie na wiele pytań, ale nie potrafił się niczego chwycić.
To go przerażało.
W obliczu zwykłych, ludzkich zmagań wcielał się w laika posłanego na poligon. Zagubiony, niepewny, bezbronny.
Śmiech przypomniał mu, z jakim trudem pojmuje emocje. Przychodził naturalnie, wpisany w kod genetyczny, odruch mający na celu nawiązanie empatii z drugim człowiekiem, przysposobienie do życia w stadzie. Czy los odebrał mu tę umiejętność? Skazał na samotność i niezrozumienie? Miał opaskę na oczach, którą sam dałby radę zdjąć czy stracił już wzrok i macał po ciemku w poszukiwaniu nieistniejącego wyjścia?
Błędy czynią nas lepszymi, jeśli zdołamy je naprawić. – Odparł mimochodem.
Popełnił błąd, będąc niegdyś słabym, ale teraz już nigdy nie zwątpił, patrząc na swoje ręce. Zrozumiał ignorancję, pułapkę wygody, w którą wpadł, poczucia wiecznego bezpieczeństwa. Nie musiał się wysilać po szczęście do czasu, aż nie przekroczył linii, wyciągnięta ręka dotknęła cienkiej ściany bańki, a ta pękła i odsłoniła go okrucieństwu współczesnego świata. Wielokrotnie doświadczał pomyłki, potykał się, ale nigdy wizja kolejnego zderzenia z twardym podłożem go nie zniechęcała. Dokonywał wyborów z pełną świadomością konsekwencji.
Ściągnął okulary, odłożył je przy krawędzi kanapy i potarł palcami nasadę nosa w przypływie kolejnego znużenia. Zacisnął powieki, chcąc odciąć się od tej bezsilności, ale ona głębiej wślizgnęła się w jego umysł, usypiając zmysły.
Nie. Faktycznie. Nie chcę wiedzieć.
Miał dość ograniczających go zasad, wiszących nad nim procedur, powinności i rozkazów z góry. Poczucie obowiązku paliło od środka, nakazywało wydobywać informacje, znajdować kolejne powody, dla których powinien pójść po rozum do głowy i aresztować rebeliantkę, ale już od pewnego czasu ten głos tracił na sile.
Możesz już zasnąć. Wszystko jest w porządku – powiedział w przekonaniu, że kobieta chce to usłyszeć, by móc się ostatecznie odprężyć i pogrążyć w nieświadomości. Jego samego dzieliły od tego jedynie minuty – schował twarz w dłoniach, równocześnie opierając na nich głowę i tłumiąc w sobie ziewnięcie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przechyliła głowę na bok, oparła się policzkiem o tył sofy, wzrok mętny i zmęczony krążył po twarzy eliminatora, ale nagle rozmysł się, stracił ostrość, kobieta odpłynęła myślami z echem powtarzającym w jej głowie pytanie.
Co uważasz za najcenniejsze, co udało Ci się dostać?
Mogło być pięknie, mogła powiedzieć kilka głębokich i wzruszających rzeczy, ale pierwsza osoba o której pomyślała już nie żyła. Jaki jest sens wspominać o wspomnieniu? Pokazać, że żyje się przeszłością i czymś, co już nigdy nie wróci. Ale jednak miało to tak głęboki wpływ na jej osobę, że nawet teraz musiała przymknąć powoli powieki pozbywając się potrzeby wygięcia ust w podkówkę. Niepoważne i dziecinne, chociaż cieszyła się gdzieś w głębi, że nadal posiada zdolność odczuwania czegoś tak mocno i wyraźnie.
- Dostać? Najcenniejsze? - usta poruszały się leniwie, myśli nadal trawiły znaczenie tych określeń, bo nie chciała powiedzieć czegoś głupiego. Nie było czegoś naj, ale było wiele cennych rzeczy w jej życiu, połowę wolała przemilczeć, reszta nie brzmiała tak interesująco. Słowa plątały się z wizją, rzeczywistość ze snem. - Nie wiem, czy to jest odpowiedni moment na takie pytania... i odpowiedzi na nie.
Nie chciała czuć na sobie konsekwencji słów wypowiedzianych pod pływem czegoś, co działało na nią w tej chwili. Nie tylko sen, tego była pewna, chociaż nazwy wszystkiego innego nie mogły skrystalizować się w głowie, albo świadomie nie chciała ujednolicać ich formy. Ciepło koca i spokój otoczenia były ważniejsze, można było cieszyć się nimi beztrosko, nawet jeśli nadal czuła się obcym elementem układanki. Jak wąż, który wpełznął do ptasiego gniazda i otacza swoim cielskiem śpiące pisklęta.
Westchnęła głośno, przeciągnęła ręce nad głową i przyłożyła głowę na boku.
- Doskonale, bo zaczyna plątać mi się język. - odparła luźno i spojrzała na niego spod półprzymkniętej powieki. - Wiem, że Ci to nie pasuje, ale możesz to potraktować jako zapłatę za pomoc. Biznes łatwiej jest przełknąć, niż dobrowolne bycie miłym, prawda?
Uniosła kąciki ust do góry i opuściła je natychmiast. Planowanie, przewidywania i to wszystko na co się teraz siliła nie miały sensu, rano i tak o wszystkim zapomni, w obcym miejscu i o dziwnym czasie dojdzie do zmysłów doskonale wiedząc, że musi zniknąć przed wschodem słońca. Jak cień, jak kot prześlizgnąć się ciemnymi uliczkami do kryjówki. Nie pozostawi po sobie nic, poza wspomnieniami, którą zawsze mogą być przecież fałszywe, zmanipulowane przez senny umysł.
- Dobranoc. - powiedziała i usnęła, zanim jakiekolwiek dalsze dźwięki dały radę do niej dotrzeć.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Rozumiem. – Nie wymagał niczego więcej, żadnych głębszych wyjaśnień, ciągnięcia tematu, nie decydował się na próby naciskania w celu otrzymania satysfakcjonującej odpowiedzi. Nie zawsze zdobywał to, co budziło jego ciekawość, nauczył się nie wiercić patykiem w mrowisku, czasami wystarczyło tylko z zewnątrz przyglądać się pracy drobnych owadów. „Ciekawość to pierwszy stopień do piekła”, podobno, a on stał na samym szczycie, rzucając ciemności w dole nonszalanckie spojrzenie. Bo jeśli chciał, potrafił być całkiem znośny – rzadko kiedy okazywał czemuś godną uwagę, zazwyczaj nie zawracał nikomu głowy, woląc osobiście uporać się z kłopotem. Nie angażował się w dyskusje, a przez swoje milczenie ograniczał słowa, które mogłyby zaboleć.
Jesteś zmęczona. – Odwzajemnił kątem oka jej spojrzenie, nie podnosząc głowy. Spostrzeżenie było raczej oczywiste, ale może potrzebował nazywać głośno uczucia, które zauważał? Może uświadamianie sobie ich charakterystycznych cech i okoliczności ułatwiałoby właściwą weryfikację? Błędne odczytywanie czyichś intencji wielokrotnie kończyło się niepotrzebnymi komplikacjami, nie przynależał już w stu procentach do rasy ludzkiej, ale w środku jego serce wciąż pompowało krew. Nie stracił zmysłów, świadomości, resztki zrozumienia.
Nie chciał głębiej popadać w obłęd.
Podobno uświadomienie sobie zaistniałego problemu było pierwszym krokiem do jego rozwiązania.  
„Biznes łatwiej jest przełknąć, niż dobrowolne bycie miłym, prawda?”
Obserwował jedynie, jak senność powoli odbiera jej siłę do pozostawania na powierzchni, aż w końcu zapada się w sobie, otulona nieświadomością. Myślał o tym, jak bezbronna musi być w tej chwili, odsłonięta i niezdolna do odpowiedniego kontrataku, gdyby tylko pojawiło się zagrożenie. To moment, kilka sekund, ciche kroki na podłodze, smukły przedmiot schowany w szufladzie, a później jego ciężar w dłoni. Krótkie kliknięcie, chłodny metal wycelowany w cel, wstrzymanie oddechu i…
Przesunął dłonią po twarzy i zamknął oczy.
Nie tracił opanowania, nie tym razem. Miał wszystko pod kontrolą, jak zawsze.
Jak zawsze.
A jednak gorzki smak w ustach pozostał.
Oparł się plecami o tył kanapy i odchylił głowę, zbyt zmęczony, by wstać i przemieścić się na łóżko w sypialni. Dziwił się braku skrępowania, jakiejś niewygody z obecności osoby obok, ale to w żadnym stopniu nie przeszkadzało mu w rozluźnieniu mięśni i pogrążeniu się w półśnie. Dryfowanie w sferze marzeń sennych nie trwało długo, zaledwie godzinę później coś wyrwało go z objęć wygody, zalało potem i ucisnęło żołądek. Nudności złapały go niespodziewanie – poruszył się niespokojnie, rzucił okiem na śpiącą wciąż Yuu, a później wstał i nie zwlekając zniknął w łazience. Puścił wodę w kranie, cichy szum wypełnił pomieszczenie i częściowo zamaskował odgłosy słabości, kiedy musiał pochylić się nad deską i zwrócić ostatni posiłek. Wszystko zajęło co najwyżej pięć minut.
Wrócił lżejszy na duszy, wciąż wyczerpany, ale z lepszym samopoczuciem, jakby dopiero teraz ostatecznie zmył z siebie ślady po wymordowanym odpowiedzialnym za problemy minionego dnia. Przesunął kciukiem po wargach i zatrzymał się przed kanapą. Czekało nań łóżko, a skoro stał już na nogach, nic nie trzymało go na miejscu przy kobiecie. Odwrócił się w stronę sąsiedniego pokoju i ruszył ku drzwiom.
„– […] Połóż się obok.
– Obok? N-na pewno?
– Broń mnie przed koszmarami, dobrze?
– …Nie pamiętam, kiedy ostatni raz spałem z kimś przy sobie.
– Pewnie z mamą?
– Tak. To było całkiem przyjemne. Ciepło drugiego ciała.”
 
Miękka powierzchnia mebla wygięła się, a skrawek koca przygarniętego przez Łowczynię okrył jego nogi. Sen nadszedł szybko i przyniósł mu długo wyczekiwany spokój.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ślizgała się na krawędzi świadomości, a wraz ze snem przyszły dreszcze. Chociaż mogła je czuć tylko wewnętrznie, miała wrażenie, że chłód napływa w przestrzeń pomiędzy kocem, a jej ciałem. Tej nocy nie miała żadnych snów, ciemność towarzysząca każdej minucie odpoczynku była pusta i głucha, ale to właśnie dzięki temu mogła odpocząć najlepiej.
Świt jeszcze nie nadszedł, ale wzrok kobiety przyzwyczajony był do ciemności, w jednej sekundzie spowita ciemnością plama zaczęła nabierać kształtów, budować się w otaczające ją pomieszczenie, przyjemnie zwyczajne. Przez ten krótki moment mogła nawet udawać, że czterdzieści lat jej życia było tylko złym snem. Może nie do końca złym, ale gdyby wtedy ktoś powiedział jej, że stanie na czele rebelii, zaśmiałaby się krótko, gorzko - coś niemożliwego.
A teraz spoglądała od strony mieszkańca jak przez szybę, na wystawę słodyczy, na które nigdy nie będzie jej stać, ba, nikt nie wpuści jej do środka. Może tylko chuchać na szybę, rysować palcem znaki na pokrytej parą powierzchni i odchodzić, zawsze z tym samym, obojętnym wyrazem twarzy. Jak gdyby przywykła, pogodziła się. I nagle znalazła się w środku, złodziej, włamywacz, obcy w obcym wnętrzu.
Przechyliła głowę na lewo, miarowy oddech na boku zbił ją z tropu. Wzrok prześlizgnął się po sylwetce eliminatora, która była jak czerwony wykrzyknik na środku długiego tekstu. Wzbudził jej czujność tak samo mocno, jak ciekawość. Usnął zanim zdołał odejść? Pozostał mimowolnie zbyt zdenerwowany, by pozwolić kobiecie w samotności urzędować w jego salonie? Zrobiła wszystko zgodnie z tym, co obiecała, usnęła i nie ruszyła się nawet o centymetr. Jak o tym teraz pomyśleć, to każdy członek jej ciała był nadal w półśnie, poruszał się leniwie, boleśnie. Umysł także dopiero do siebie dochodzi i chyba właśnie dlatego nie potrafiła jasno i szybko zadecydować, co skłoniło Moriyame do pogrążenia się w śnie zaraz obok.
Złapała za skraj koca, miękki materiał był taki sam jak wczoraj, przyjemnie ciepły. Zsunęła go powoli z ramion, przyciągnęła bliżej mężczyzny obserwując go jak obiekt badań. Z krótkiej odległości, ale jednak bezpiecznej. Bez tej pary ciemnych oczu wpatrujących się w nią z powagą i bez ust układających się w ciężkie, spokojne słowa wyglądał jak ktoś obcy, półmrok zaznaczał jego wyraźne rysy twarzy. A jednooka jak kot, delikatnym ruchem wstała i jak cień, stopiła się z otoczeniem bezszelestnie.
Nie mogła pozwolić sobie na tą przyjemność obserwowania długo, gdzieś wewnątrz wyczuwała, że świt zbliża się szybkim krokiem i niewiele wspólnego miał z tym wiszący niedaleko zegar, którego wskazówki rytmicznie odliczały każdą sekundę.
- Przepraszam, że Cię w to wplątałam. - powiedziała do ciemności, ale ta milczała oddychając jedynie oddechem kogoś innego. - Nie... to jest także twój wybór. Nie zrzucisz decyzji na innych, nie zamkniesz słów w obojętnej manierze. Nie tym razem.
Obróciła się na pięcie, odzyskała lekkość ruchów, a i słowa wypływały z niej dużo płynniej. Potrzebowała tego snu, nie tylko by odpocząć, ale żeby odpowiedzieć sobie na kilka pytań i jemu pozwolić na nie odpowiedzieć. Bezgłośnie też dało się rozmawiać, gestami i czynami.
- Śmiem twierdzić, że bez słów da się powiedzieć nawet nieco więcej... - zaczęła znowu do siebie, ale teraz zrobiła krok do tyłu, nachyliła się nad nim, delikatnie przesunęła samotny kosmyk włosów z jego twarzy i zatrzymała się, blisko, blisko bliżej... - Wiesz, mogłabym. Ale po co? Sam możesz to zrobić. Jeśli chcesz.
Uniosła kąciki ust do góry i odsunęła się na dobre. Zgarnęła leżący na stole telefon, dioda mrugała i upominała się wściekle o sprawdzenie czekających na odczytanie wiadomości. Wsunęła ją do kieszeni płaszcza, którego kołnierz podciągnęła ponad szyję. Chwyciła za klamkę i nacisnęła na nią powoli. Drzwi uległy, chociaż spodziewała się, że mogą być zamknięte. Zapomniał? Nie chciał? Przewidział że wymknie się zanim jemu uda się obudzić?

Puste ulice stały przed nią w swojej pełnej okazałości. Powietrze było chłodne, bardzo rześkie, doprowadzało do trzeźwości wszystkie ospałe jeszcze zakamarki ciała i umysłu, chociaż nie było po co wiele się zastanawiać. Miała przed sobą jedno zadanie i jeden cel, informacje same się nie zdobędą, a nie ma nic lepszego, niż plątanie się po mieście wśród szumowin i pijanych. Pasowała do tego towarzystwa, czuła się idealnie w roli tego złego dla miasta. Miasto musi mieć na kogo zrzucić winę za swoje koszmary.

________
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zniknęła jak przelotny deszcz o poranku.
Wtopiła się w świat za oknem i chociaż przeczesywał wzrokiem mrówki maszerujące po ulicach, z takiej odległości nie był w stanie rozpoznać nikogo, ani po rysach twarzy, ani po chodzie czy posturze. Chłód szyby wnikał w oparte o nie ramię, przynosząc ukojenie dla gojącej się rany, zaś ciepło wydobywające się z kubka trzymanego w palcach ogrzewało przyjemnie szorstką skórę dłoni. Nos drażniła woń świeżo zaparzonej kawy – przytknął wargi do krawędzi naczynia, popijając gorycz.
Walczył z odruchem w chwili, gdy wrócił do rzeczywistości, a powieki odsłoniły przed nim puste mieszkanie. Wytrzymał kilkanaście wypuszczonych oddechów, nim nie zerwał się z kanapy, osaczony przez poczucie podejrzliwości. Ręka świerzbiła, prosiła o wypełnienie pustki odpowiednim przedmiotem, ale skwitował to w myślach jako absurd, nie potrzebował broni, nie potrzebował także zaglądać do każdego pomieszczenia, jakby w jednym z nich czekała na niego pułapka, przykra niespodzianka. Nikt poza nim nie przekroczył progu sypialni, wszystko leżało w stanie nienaruszonym, niczego nie brakowało, dotrzymała obietnicy.
Dlaczego nie był w stanie otworzyć oczu?
Ciężar snu ciągnął się za nim jak przydługi płaszcz, zmysły go oszukiwały, mamiły świadomość, szepty podsuwały nierealne scenariusze. Stał na środku salonu, a jednak obok, obserwował, jak mota się w swoich myślach, szukał wyjścia zamknięty w pokoju bez klamek. Po raz kolejny sprawdzany, po raz kolejny oceniany.
Huk spod nóg przyciągnął zmęczone spojrzenie ku wypływającej z kubka kawy. Czarna maź rozprzestrzeniła się po podłodze, kontrastując z jej czystym kolorem. Cofnął się od okna i pochylił, by uratować resztki swojej porannej energii. Wyczuł pod kciukiem płytkie pęknięcie, przesunął po nim w górę i w dół, a później jednym łykiem opróżnił zawartość naczynia.
Koniec odpoczynku, czas wracać, wrzucić się w wir obowiązków, odzyskać jasność umysłu i udać, że nigdy nie obejrzał się za siebie. Nie poddawać się pokusom, nie zwalniać, brnąć do przodu z wysoko uniesioną głową.

DZIEWIĘĆ DNI PÓŹNIEJ

U-urlop? – Yuri posłał mu spojrzenie kipiące wręcz niezrozumieniem. Eliminator poczuł się przez to jak okaz szaleńca na wolności, dlatego odpowiedział nieprzychylnym wyrazem twarzy podczas segregowania dokumentów i chowania ich do teczki.
Tydzień i ani dzień dłużej. Pozostawienie was samych z tym burdelem nie skończy się dobrze dla rytmu pracy całej jednostki…
To przykre, że brakuje Ci w nas wiary. – Łysy mężczyzna uśmiechnął się łagodnie za swojego biurka. – Nie przypominam sobie, żebyś kiedykolwiek brał dzień wolnego. Wydarzyło się coś?
Nie. – Krótka odpowiedź. – Muszę powrócić do zdrowego cyklu snu, inaczej moja produktywność zacznie dawać się we znaki.
O-och, faktycznie… przecież Ty zazwyczaj mało śpisz… w takim razie należycie odpoczywaj. Wszystkiego dopilnuję! – Zasalutował z nadmiernym entuzjazmem.
Okularnik stłumił pobłażliwe westchnięcie i przyjrzał się wątpliwie twarzy współpracownika.
Będę w kontakcie w razie jakichkolwiek problemów.

* * *

Osobiście wpakował się w odwyk.
Pierwsze dwa dni wymęczyły go psychicznie pod niemal każdym względem – słyszał wezwania do nieistniejących zadań, głosy przełożonych debatujących na tematy związane z sojuszem, widział wszędzie raporty do poprawienia i ciąg cyfr do analiz, łapał się na zakładaniu munduru, chociaż plan nie obejmował powrotu do siedziby. Nogi pragnęły ponieść go na patrole, a ręce ku złoczyńcom, których mógłby przyskrzynić i zaciągnąć do celi. Papierosy w opakowaniu kończyły się w trybie ekspresowym, winą czego co rusz zjawiał się w sklepie pod apartamentowcem, finalnie kupując ostatnie dziesięć sztuk małego uzależnienia. Sen nie przychodził tak, jak to sobie wymarzył, wręcz przeciwnie, roznosiła go energia, której nie mógł dać upustu na misji. Zamiast tego biegał. Biegał rano, biegał koło południa, popołudniu, biegał wieczorem. Biegał, aż nie mięśnie nie odmawiały posłuszeństwa, a płuca ledwo łapały oddech. Potrzebował zajęcia dla umysłu, ale brak hobby udaremniał odciąganie myśli od pracy. Trzeciego dnia postanowił zabrać się za zalegające na półkach książki, niektóre przerwane już kilka lat temu. Bezsensem byłby powrót po takim okresie do konkretnego rozdziału, dlatego zaczynał wszystko od początku, poświęcając na to minimum pół godziny ciągłego czytania.
Miałem rację.
Spodziewał się takiego obrotu spraw, ale gdy odcisnął on swoje piętno na jego ciele, trudno było to po prostu zaakceptować.
Pierwszy krok za mną.
Kiedy światło dzienne zniknęło pod nocnym płaszczem, a wzrok zmęczył się przesuwaniem po kolejnej linijce tekstu, wsunął zakładkę między strony i zamknął książkę. Chociaż skupił uwagę na rozgrywanej na papierze historii, nie potrafił pozbyć się natrętnego niepokoju. Jak kamyk w bucie nie pozwalał o sobie zapomnieć, a Ryutarou nie miał sposobności, by się zatrzymać, skoro cały czas biegł.
Dłonie zadrżały, więc zacisnął je w pięść.
Pierwszy krok za mną… pora na drugi.

* * *

Jego obecność w pobliżu nagłego incydentu w centrum miasta była czystym przypadkiem, uśmiechem od losu, który obserwując zmagania, postanowił ulżyć mu w cierpieniu. Okularnik zrozumiał powagę sytuacji jeszcze zanim sięgnął po przepustkę w celu sprawdzenia najświeższych informacji – w kamienicy doszło do pożaru. Zamieszanie na ulicy zablokowało ruch, tak samo jak leżący w poprzek słup telegraficzny.
Tam został mój syn! – Rozpaczliwe wołanie kobiety przebijało się przez zasięg gwaru i nerwowych rozmów wśród ewakuowanych.
I moja siostra! – Dodała inna, młodsza kobieta, będąca na skraju wybuchnięcia szlochem.
Straż miejska nie zdołała jeszcze dostać się do tej części dzielnicy, wszyscy tylko patrzyli, jak płomienie liżą ściany budynku i powoli trawią jego wnętrzności. Był jedną z tych osób, dopóki nie zdał sobie sprawy, że to nie czas na czekanie. Nie było żadnego werbalnego rozkazu.  
Płynnym ruchem zsunął zbędny płaszcz z ramion, pozostając w samym szarawym swetrze i szalikowi oplecionemu wokół szyi, by po odrzuceniu ubrania na ziemię pobiec w stronę otwartego wejścia. Nie zastanawiał się nad konsekwencjami swoich czynów, zadziałała adrenalina i instynkt, nakazujący mu ruszyć do akcji i zapewnić bezpieczeństwo cywilom.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Oddech miasta parzył ją w przełyk.
Gorące powietrze i iskry tańczyły w górze. Niknęły powoli, tracąc na swej temperaturze, ogniki chwilę tylko wirowały po niebie, zanim całkowicie nie zniknęły na tle czarnego nieba. Kopuła była przedstawiała leniwy obraz nieba, gwiazdy mrugały do ludzi sztucznie, nawet uciekające od ognia płomyki miały więcej życia. Sztuczne światło latarni zlewało się z oranżem, na dobrą sprawę mogło się pomyśleć, że gdzieś w mieście odbywa się jakiś festyn. Krzyki ludzi, hipnotyczny taniec ognia. Uciekających od pożaru było tyle samo co ciekawskich, liczba prawie wcale się nie zmieniała.
- Spóźniliśmy się... wszystko szlag trafił. - jękną czarnowłosy chłopak. Wyglądał na nastolatka, był niski i tyczkowaty, z oczu toczyły się iskry. Kilkanaście kolczyków na każdym z uszu załamywało światło, wyglądało to tak, jakby wyposażył się w masę cekinów. Ciemne obwódki wokół powiek dodawały mu jednak lat.
- Może nie wszystko stracone, Setti. Spójrz na to z innej strony. Teraz nikt nie zbliży się do budynku. - lisi uśmiech wykwitł na twarzy blondyna. Nie był Japończykiem, ale władał tym językiem perfekcyjnie, słowa przelewały się przez jego usta ze spokojem i cierpliwością. Podsunął skórzany pasek wyżej ramienia, strzelba zachwiała się na drugim końcu uprzęży.
Delikatna poświata zaznaczała kontury ich twarzy. Dwóch mężczyzn i kobieta, wszyscy troje na swój sposób zapatrzeni w rozgrywające się na ich oczach przedstawienie. Ludzie uciekali z budynku, który nagle zajął się ogniem, straży nadal nie było w okolicy, a żywioł już pochłaniał kolejne piętra. Nienaturalnie i nielogicznie, pojawiając się raz na dale, a potem znowu na górze. Prawie jakby ogień żył i sam decydował, które kondygnacje ma zamiar spopielić.
- Nadal tam jest, prawda? - Kobieta przykucnęła. Opuszkami przesunęła po betonie, niskim murku wokół dachu na którym się zatrzymali. Dostatecznie blisko, by wszystko obserwować, na tyle daleko, by nie dać się wciągnąć w ogarniającą ludzi panikę.
- Niewątpliwie. Teraz nie ma gdzie uciec. Niedługo przybędzie straż, a wtedy najpewniej go schwytają. - Jasnowłosy poprawił czapkę leżącą krzywo na jego głowie.
Każde z nich wyciągało jakieś wnioski w swoim tempie. Wszyscy oczekiwali na rozwój sytuacji, ważyli sprzyjające warunki. Widok był paskudny, ale nie przybyli tutaj po to, by się nim napawać. Raczej, by zaradzić rozwojowi sytuacji w takim kierunku, ale jednak wszystko zadziało się, zanim zdołali dotrzeć na miejsce.
- Nie ma powodu jeszcze rezygnować. - jednooka zsunęła się po kilku schodkach na raz, stopu uderzały o metal głośno, ale huk dookoła zagłuszał nie tylko ich rozmowy, ale także to. - Nicola, w razie czego będziesz musiał go ściągnąć. Dasz radę?
- Oczywiście. - odpowiedział jej salut i lekki uśmiech. Ten ze strzelbą pozostał ukryty na swojej pozycji, a pozostała dwójka, kobieta i młodszy chłopak przemieścili się po cichu po zewnętrznej klatce schodowej, prosto w objęcia piekła.

Gorący metal oparzył ją w dłoń. Odsunęła rękę od obręczy z cichym syknięciem. Chłopak skoczył obok na obie nogi, złapał równowagę samodzielnie, chociaż jego palce także zachwiały się niebezpiecznie w okolicach okopconej barierki. Żar powoli przenosił się też na okoliczne budynki. Nie był to samotny wieżowiec, ale jedna z wielu podobnych do siebie kamienic stojących gdzieś nieco oddalona od centrum. Przedostanie się na jej dach nie sprawiało żadnego problemu, ale równie szybko co łowcy, wędrował po niej płomień i niebezpieczny dym. Pierwsze co zrobiła kobieta po wylądowaniu bezpiecznie na pustym balkonie było głośne odkaszlnięcie, przełyk załaskotał raptownie.
- Nie strzelaj, chyba że nie będzie innego wyjścia. - Rozkazała, kopiąc jednocześnie drzwi, które rozpadły się natychmiast. Liżący je od środka żar uszkodził konstrukcje wystarczająco mocno. Ze środka buchnęło gorące powietrze i w pierwszej chwili musiała pozwolić oparom ulotnić się na zewnątrz, dopiero potem zasłoniła usta chustką i wślizgnęła się do środka.
Pomieszczenie było puste, meblościanka pokryła się czarnym prochem, dywan nie przypominał już dywanu a biały popiół. Ktokolwiek tu mieszkał, niewiele stracił, bo niewiele trzymał w środku. Pogrom był jednak widoczny gołym okiem, centrum pożaru przeniosło się, ale pozostawiało za swoimi plecami dogasające, wypełnione gryzącym dymem pokoje.
- Trochę uśmiechu. - odezwał się chłopak za nią, a kiedy jednooka spojrzała ku niemu unosząc brew w niemym pytaniu, ten zaprezentował jej soczyście żółta chustkę z wymalowaną dolną częścią twarzy. Białe zęby wyglądały komicznie, ale Yū rzuciła mu raczej karcące spojrzenie. To był słaby żart, nawet jak na Settimo.
Niczym szabrownicy przeczesywali kolejne pomieszczenia, tyle że nie brali ze sobą łupów. Popiół unosił się w górę z każdym krokiem, odległe odgłosy płomieni były niczym puszczona w tle melodia. Ale to właśnie ku jej źródłu zmierzali. Najbezpieczniejszą drogą, po zgliszczach i szczątkach zniszczonych dobrodziejstw. Zdjęcia na ścianach spłonęły, pluszowe misie straciły twarze, książki na półkach zapomniały autorów, mieszkania stały się całkowicie anonimowe.
Zimno metalu ciążyło w jej dłoniach.
Mieli pomóc wydostać się rozwścieczonemu wymordowanemu z miasta, zanim narobi rabanu. Wykrycie go trwało jednak zbyt długo i kiedy w końcu ktoś był zdolny potwierdzić informację o jego położeniu, wiązała się ona z jej mroczniejszą częścią - bestia zaczęła rozrabiać. To kłopot nie tylko dla zdziczałego, ale także dla nich wszystkich tam w podziemiach. Żołnierze natychmiast uśmiercą stworzenie, może człowieka w tymczasowym przebraniu, ale to łowcy chcieli mu pomóc, a po wszystkim zatrzeć ślady. Zanim ktoś zorientuje się, że pożar został wywołany przez...
Otworzyła drzwi barkiem. Stal zalśniła wśród płomieni. Wielki potwór o rozmiarach sporego słonia i kształtach pancernika leżał na środku czegoś, co mogło być kiedyś salonem. Płomień wokół trawił wszystko, co było jeszcze zdolne podsycać jego życie. Czerwone ślepia otworzyły się leniwie, zęby zalśniły w kompletnym zestawie, basowy głos odezwał się tak, ze aż zahuczało w uszach.
- Spóźniłaś się, mała łowczyni. - rzekł wymordowany. Jego pysk nadziany na pręt zbrojeniowy leżał przyciśnięty do betonu. - Teraz zapłacą, zapłacą za wszystko...
Umierał, powoli ale skutecznie. Nie był przez to wcale mniej groźny. Jego ciało nadal iskrzyło, ale to wszechobecny żar i dym były największym zagrożeniem dla kobiety i jej towarzysza.
Być może potwór miał rację. Spóźnili się.
- Kto zapłaci? Wszyscy uciekli... tylko ty tutaj umrzesz. - odpowiedziała mu przez materiał przyciskanej do ust chustki. Powolnym krokiem zbliżyła się do okien. Widok z kilku pięter przedstawiał gromadzący się na dole tłum. Skryła się za ścianą łapiąc powietrze. Nie mogła się poddusić, chociaż pewne niedogodności były wliczone w ryzyko. Teraz jednak, skoro wymordowany przyciśnięty był do ziemi, nie widziała już możliwości wyciągnięcia go.
- Musimy Cię zastrz—
- Zamilcz. Nie wszyscy uciekli. Słyszę ich. Słyszę ich krzyki i płacze. Oni zapłacą.
Zamilkła. Lecz nie dlatego, że rozkazał jej to przejmujący głos potwora. Przestała się odzywać, żeby móc nasłuchiwać rzekomych krzyków. Trzask płomieni był wyraźny, ale wiatr wył wśród ścian nie tylko swoim własnym jękiem. Gdzieś w oddali nadal ktoś był. Ta myśl, szybka i przejmująca opanowała jej umysł.
- Nicola. Niższe piętra stoją w ogniu, tak?
Kiwnięcie głową i trzask odblokowywanej broni. Nie mogła liczyć na lepszą odpowiedź.
- Posłuchaj. I tak tutaj zginiesz. Nawet jeśli nie z naszych rąk. Popełniasz powolnej samobójstwo... - zaczęła, szukając słów, które dałoby się ułożyć w odpowiednie zdania. Może da się przekonać? Albo uśnie powoli na jej oczach pogrążony przez własny żywioł. Skoro nie panował już nad ogniem, to te powoli wrócą także tutaj. Pożar mknie ku górze, a podłoga pod nimi musiała być już porządnie naruszona.
Plany nigdy nie idą zgodnie z planem.
- Święta racja, mała łowczyni. Zginę ja... zginą oni. Ofiar za mało jak na zemstę. To chcesz powiedzieć? To chcesz mi przekazać? Że mam się poddać, bo lepie odejść z honorem niż pociągnąć za sobą żałosne liczby? Zabawne. Zabawne. Jesteś zabawna.
Gdzieś w oddali rozległ się huk. Jedna z kondygnacji zachwiała się niosąc pod drzwiami pył i kolejną porcję dymu. Ogień wracał, by pożreć wszystko, ale to nie tego obawiała się jednooka. Oddech miała płytki, palący.
- Settimo, wycofaj się... wycofaj się proszę. - rzuciła tonem udającym opanowanie. Czarnowłosy zdołał wykonać kilka kroków do tyłu, w stronę poprzedniego pomieszczenia i balkonu, zanim basowy głos, potężne uderzenie ogona i huk nie zagłuszyły dalszej dyskusji pomiędzy wymordowanym a kobietą.
- Zgadza się, mała łowczyni. Wy też pójdziecie na dno. Razem ze mną.
Ścian gwałtownie pękła. Najpierw ta za jej plecami, a potem kolejna, idealnie na przeciw. Łącząca je rysa rosła, rosła i rosła do momentu, aż szczelina nie spotkała się na środku z cichym tąpnięciem. Jednooka zdołała spojrzeć tylko pod nogi, zanim beton nie zaczął ześlizgiwać się w dół. Piętro załamało się pod ich nogami pochłaniając wszystko na swojej drodze.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Uderzyła w niego chmura dymu.
 Dostała się do płuc, zmusiła oczy do zmrużenia, pogładziła twarz i wślizgnęła się między kosmyki włosów. W próbie omamienia otoczyła go z każdej strony, zaburzając ostrość widzenia. Utknął w szarawej mgle jedynie na moment, a przyświecający mu cel pozwolił wydostać się na zewnątrz, przez pierwszą barierę.
 Uderzyła w niego fala gorąca.
 Wciągnął powietrze, czując, jak pali go ono od środka, szczypało skórę, ciało oblał pot, a ogień oślepiał i przerażał swoimi długimi językami. Wstąpił do piekła, ale widok ten wcale nie odwiódł go od idei dalszego przebrnięcia przez pułapkę wysokiej temperatury. Zniszczenie stało się scenerią, wbrew której musiał coś ocalić.
 Uderzyła w niego dawka adrenaliny.
 Nie miał bladego pojęcia, jak wygląda konstrukcja budynku, przywyknął do szczegółowego omawiania planu przed przystąpieniem do działania, teraz zaś rzucił się na głęboką wodę bez pewności o otrzymanie wsparcia. Nikt nie asekurował jego tyłów, nie miał przy sobie dającej poczucie bezpieczeństwa broni, nie widział w głowie kolejnych punktów do realizacji. Działał sam, podejmując się sporego ryzyka.
 Podciągnął materiał zbawczego szalika wyżej na ustach, aż do czubka nosa. Przeczesał otoczenie kontrolnym spojrzeniem zza szkieł odbijających migoczące światło trawionego tworzywa. Usłyszał o dwójce ofiar, ale co, jeśli w rzeczywistości więcej osób utknęło w tym samodestrukcyjnym potworze? Nie obejdzie się bez dokładnych oględzin, przynajmniej na tyle, na ile starczy mu czasu.
 Ruszył przez pogorzelisko, pilnując każdego kroku i ruchu. Od czasu do czasu nawoływał za kimś, kto mógłby znaleźć się w jego zasięgu, ale oprócz trzasku pękającego drewna nikt mu nie odpowiadał. Zaglądał do pomieszczeń, sprawdzał miejsca pod stołami oraz szafy, narzucając sobie sprawne tempo. Nie obyło się bez kilku bolesnych otarć o unoszący się gaz, w efekcie czego poczuł się jak stek na grillu.
 — …błagam!
 Uderzyło w niego jej wołanie o pomoc.
 Dość szybko udało się zlokalizować nieszczęśnika – awaria prądu sprawiła, że jedne z automatycznych drzwi przycięły się na trzy czwarte długości, udaremniając możliwość przejścia do drugiego pomieszczenia. Warner nie miał w sobie siły wymordowanego czy nawet Łowcy, ale z pewnością więcej od młodej kobiety (no chociaż tyle :I), dlatego po chwilowym mocowaniu się z drzwiami zdołał wyciągnąć ją z zadymionego pokoju. Zarzucił sobie chude ramię na barki, równocześnie dostrzegając, jak bardzo ta sytuacja wyczerpała blondynkę nie tylko fizycznie, ale także psychicznie. Wyraz twarzy budził niepokój, niemniej on skupiony był tylko na przedostaniu się z powrotem do holu i wyjścia.
 Ledwo oddał ją w ręce uradowanej do łez ich widokiem siostry, a już zniknął z powrotem w piekle. Sprawdził dopiero parter, pora na pierwsze piętro i całą resztę.
 Problem pojawił się jeszcze zanim dotarł do klatki schodowej.
 Coś w stęchłym powietrzu uległo zmianie. Nie potrafił od razu określić, co nakazało mu zwolnić kroku i skupić się na najbliższym terenie, ale oświecenie przyszło, gdy uniósł spojrzenie na sufit. Dostrzegł małe pęknięcia biegnące przy ścianach i poszerzające się z każdą sekundą, poprzedził to zaś stłumiony huk.
 Uderzyła w niego świadomość porażki.
 Cała scena potrzebowała zaledwie kilku sekund, które magicznie rozciągnęły się wraz z wizją tego, co miało nadejść. Koncentracja skumulowała się wokół powoli wypuszczanego oddechu wchłoniętego przez szalik, serce jakby zwolniło i tylko dwa razy obiło się o żebra, mięśnie zastygły, a myśli krzyczały.  
 Uderzyło w niego upadające niebo.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Idiotyczna była myśl, że to nie pierwszy raz.
Nie pierwszy, ale czy nie ostatni? Tego nigdy nie dało się przewidzieć, bo fach był niebezpieczny. O ile częściej działali jako siła napędzająca chaosu, tak ten uciekający z ram opanowania też należał do ich obowiązków. Niedobrze było dać szlajać się wymordowanym po mieście, bo łowcom nie zależało na wciąganiu do walki zwykłych mieszkańców, a mutanty zza murów miały to do siebie, że nie przejmowały się takimi drobnostkami. Z powodu prywatnej zemsty, jakiejś tajonej głęboko nienawiści, być może do jednostek nawet, a nie całej rasy, potrafiły poświęcić swoje siły, czasem nawet życie.
Jak ten tutaj, którego wizja uciekała jej sprzed oczu, gdy tracąc równowagę spadała bezwładnie do tyłu, wraz z betonem, który kruszył się w tumanach kurzu. Żelazne druty zbrojenia pękały z głośnym trzaskiem pod naporem siły ton ludzkiego tworu. Rysa zamieniła się w wyrwę, a wyrwa w dziurę do piekła. Płonący pod spodem pokój mignął jej w ostatkach pełnej świadomości, zanim została pochłonięta przez dym i kurz, przyciśnięta do ziemi przez odłamki i zasypana odpowiedzialnością.

Ciemno, ale przede wszystkim duszno. Nie musiała otwierać oczu by wiedzieć, że nie zobaczy nic więcej ponad to, co ma przed oczami, gdy nadal trzyma je zamknięte. A płuca, przełyk i nozdrza płonęły, chociaż nie leżała w ogniu. Dym wypełniał wnętrze, temperatura rozsadzała narządy, oskrzela wypełniały się i opróżniały chaotycznie drapiąc w gardle rozwścieczonym przez płomienie tlenem. Piekła ją cała powieka, chociaż zmusiła się, by nie otwierać oczu. Obie dłonie przycisnęła do ust, ale szybko zdała sobie sprawę, że potrzebuje jednej, by wymacać sytuację, w której się znalazła. Nie cieszyła się z powodu, że żyje. Upadek nie musiał być od razu śmiercionośny, a huk świadczył jedynie o załamaniu jednego piętra, wraz z którym spadła z góry niesiona przez betonowy płat.
Dłoń zanurzyła się w mokrej plamie, woda z przerwanej rury tryskała na boki pod ciśnieniem, zalewała podłogę tworząc mały azyl w jaskini ognistego smoka. Paćka pokryła jej palce, dlatego wszystko czego dotknęła zdawało się jej miękką, ciepłą masą. Pył i dym nie chciały odsłonić wizji, więc kiedy ostrożnie otworzyła oko, nadal znajdowała się w mieszance mlecznej i czarnej mgły, która chciała ją udusić.
Przez kurtynę beznadziejności przebijały się syreny strażackie, ale pewnie wojsko i karetki też zmierzały już na miejsce wypadku. Ani blask kogutów, ani światło latarni nie mogło wedrzeć się do środka, a jedynym źródłem światła był wszechobecny ogień, tańczące dookoła iskry i żar, który sprawiał, że dało się tu oddychać jedynie płomieniami.
Tak sytuacja wyglądała od środka. I chociaż to kobieta musiała jak zwykle znaleźć się w centrum wszelkiej nieprawidłowości, z zadowoleniem odkryła, że w budynku nie słychać głosów innych osób, krzyków, jęków, płaczu i wszystkiego innego, co wydają z siebie ludzie w przypadku zagrożenia. Ona mogła jedynie milczeć i spróbować zrzucić z siebie wielkie grudy betonu połączone ze sobą ciężkimi drutami zbrojenia. Może nawet da radę odczołgać się na balkon. Wszystko da się wyjaśnić, w chaosie może nie zauważą, że jest łowcą. W nocy, w zamieszaniu, w momencie gdzie każdy ma oczy czerwone przez odbicie ognia na tęczówkach.
Tak przynajmniej wyglądało to w teorii. W praktyce czuła krew spływającą po rozwalonej brwi nad pustym oczodołem, dusiła się powietrzem, każdy oddech parzył przełyk, a jedna z nóg nie chciała się ruszać. Do teraz nie zwracała uwagi na kończyny, które nie dawały o sobie znać, ale dopiero teraz spojrzała na zwalone meble, które przyciskały ją do ziemi.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Z ramion niewrażliwości wyrwał go pulsujący ból głowy.
 Powieki zadrżały, a usta poruszyły się w próbie przełknięcia śliny przez grudę w gardle. Ciepło skumulowane w każdej komórce zaburzało właściwą percepcję, przez moment nie był pewny czy leży, czy zwisa, czy może uderzenie wygięło go w jakiejś dziwnej, nienaturalnej pozie. Wziął głębszy wdech, co poskutkowało niewidzialnym ciosem w brzuch – zakaszlał, pozbywając się resztek zalęgłego w płucach dymu. Instynktownie skulił się, lecz nogi nie zareagowały. Zamarł. Dał sobie moment na kilka spokojniejszych uniesień klatki piersiowej, a później zmusił powieki do otwarcia.
 Okulary zniknęły gdzieś pod gruzami, z pewnością niezdatne do pełnienia swej roli. Panująca ciemność i unoszący się w powietrzu pył utrudnił mu widok, ale spoglądając przed siebie był pewien, co widzi. Kawał wspierającej konstrukcję belki, która teraz przyskrzyniła jego nogi do podłoża. Poruszył mięśniami jeszcze raz i odetchnął z ulgą, gdy stopy odpowiedziały. Nie odczuwał żadnego przeszywającego bólu, być może metalowe elementy ocaliły go przed poważniejszą od odrętwienia i otarć kontuzją.
 Dźwignął się do siadu, chwycił za krawędź drewna i zacisnął zęby, gdy zsuwał go z siebie powoli. Przeszkoda ustąpiła, ale wysiłek i nagła zmiana pozycji sprawiła, że zakręciło mu się w głowie, a przed oczami pojawiły się mroczki. Zamrugał kilkukrotnie, uniósł dłoń do twarzy, zaciskając palce na nasadzie nosa, a później przesunął palcami po skórze wyżej, aż do włosów. Poczuł coś lepkiego z boku głowy.
 Rozejrzał się, a wzrok stopniowo zaczął przyzwyczajać się do nikłego światła. Usłyszał chyba nawet stłumione wycie straży nad sobą.
Pożar.
 Budynek musiał się zawalić, ale zrobił to w jednej chwili, jakby ogień był wyłącznie ozdobnym dodatkiem do tragedii.
 Huk. Najpierw rozbrzmiał huk.
 Podniósł się, odruchowo otrzepując ubranie z kurzu, choć wiedział, że w takich okolicznościach to bezcelowe działanie. Jego strój nadawał się teraz wyłącznie do śmietnika – w kilku miejscach zauważył rozpruty materiał, szalik stracił blask i okrył się drobinami brudu. Ogień wciąż dusił go od środka.
Musisz wziąć się w garść.
 Zakaszlał raz jeszcze i wyprostował się, skupiając na działaniu.
 — Słyszy mnie ktoś!? — zawołał, nie zapominając o potencjalnych osobach, które nie zdążyły uciec ze śmiertelnej pułapki. Miał nadzieję, że nikt poza nim nie postanowił wkroczyć bohatersko do kamienicy.
 Echo pomknęło przez całą przestrzeń i zniknęło gdzieś między rozwalinami.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 15 z 18 Previous  1 ... 9 ... 14, 15, 16, 17, 18  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach