Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 5 z 19 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6 ... 12 ... 19  Next

Go down

…...Pech. Ewidentnie całe życie Christophera to była czysta kpina i ironia losu. Odwiecznie ścigało go fatum z tragedii greckiej. Pytanie, za jakie, do jasnej cholery, grzechy? W porządku, może i nieco uprzykrzał życie swoją gadaniną tej czy tamtej osobie, jednak generalnie starał się nie wadzić nikomu, tak? Może niekoniecznie był aniołem, ale na pewno nie zaliczał się do tych przesiąkniętych złem. No, ale nikt nie powiedział, że życie jest sprawiedliwe. Tym bardziej w Desperacji, gdzie rządziło prawo dżungli. Czy też prawo silniejszego, za wiele to się od siebie nie różniło.
A w tym momencie najdobitniej odczuwało to jego ramię. Skoczek naprawdę rozumiał wiele spraw, jednak za diabła nie potrafił ogarnąć, dlaczego zawsze targano nim jak nieposłusznym kundlem. Okej, był trochę niesforny, ale bez przesady.
Jednak koniec końców osobiście wolał nie pogarszać swojego i tak dość marnego losu, więc po prostu szedł obok (ewentualnie za) Wilczurem nie odzywając się, nie krzywiąc, generalnie będąc cicho jak mysz pod miotłą.
Widząc kryjówkę zacisnął wargi w wąską kreskę, mając coraz większe przeczucie, że jak nic czeka go osobista reprymenda. A to nie była zbyt pozytywna myśl, ale cóż, postanowił być chociaż przez marną chwilę optymistą.
Chociaż i tak nie na wiele mu się to zdało, gdyż gwałtowne pchnięcie skutecznie pozbawiło go złudzeń, a przy okazji również równowagi. Sprawy bynajmniej nie polepszyły drzwi, gdyż zamiast go zatrzymać, przesunęły się, przez co Pudel o mało co nie wylądował na podłodze. Znowu. Mimo wszystko, tym razem jakimś wybitnym cudem (Boże, a jednak nad nim czuwasz) nie zarył twarzą, a odzyskał władzę nad swoimi kończynami, czego efektem było wyprostowanie się i zatrzymanie w miejscu. Posłał Wilczurowi spojrzenie spode łba, po chwili dochodząc do wniosku, że to zły pomysł i w związku z tym przeniósł wzrok gdzieś w przestrzeń.
Odprowadził podopieczną Growlitha tęsknym wzrokiem, jakby liczył na pomoc z jej strony. To co, krótka modlitwa przed śmiercią? Nie? A szkoda.
„Rozbieraj się”.
Skoczek zamrugał oczami, wpatrując się w świece niczym ciele w malowane wrota. Nie, jego pierwszą myślą nie było „matko, zgwałci mnie”, czy też „Chryste, chce mi ukraść poszarpane ubrania”, a raczej „damn, wypalanie stosowało się szmat czasu temu na bydle, a nie ludziach”. Bardzo, ale to bardzo mało optymistyczna wizja.
Niebieskie ślepia podążyły wpierw kierunku drzwi, potem Wilczura, następnie świecy. Nie przedstawiało się to zbyt wesoło. I choć ubrań teoretycznie żal mu nie było, bo po bójce nadawały się na śmietnik, to jednak materiał zawsze mógł się do czegoś przydać. Ewentualnie zawsze lepiej mieć poszarpane ubrania, niźli żadne.
Problem w tym, że słowa wypowiedziane przez drugiego mężczyznę nie były prośbą, a rozkazem. A zignorowanie rozkazu z reguły kończyło się bardzo, ale to bardzo źle. Sytuacja dosłownie bez wyjścia.
Więc, suma summarum, z nietęgą miną blondyn zrzucił z siebie górę, zostawiając, rzecz jasna nieśmiertelnik. Sentymenty. Jednak oczy wyłupi, jeśli ktoś tknie. Obojętnie kto. No, może niekoniecznie od razu zacznie od tak krwawego rozwiązania, ale ostrzegać zawsze warto.
- Mało optymistyczną wizję mojego życia rysujesz mi przed oczami, bo naprawdę wbrew wszystkiemu je sobie cenię, nawet jeśli czasem na skutek fatalnych zbiegów okoliczności wygląda to inaczej – rzucił w końcu, bądź co bądź to w końcu Christopher, prędzej czy później musiał sobie przypomnieć o swoim gadulstwie, chociaż lewa dłoń nerwowo bębniła palcami o udo – a wzroku pewnie też nie nacieszysz...
No tak... a jak tytułować tego pana przed sobą? Wyraźna konsternacja pojawiła się na twarzy Skoczka i piękne przemówienie zostało po prostu urwane. Nici z planu z zagadania i czmychnięcia bokiem.
Chociaż, może, jeśli wybitnie mu się poszczęści, to ubranie posłuży za opatrunek.
...
Dobry żart. Wspaniały.
                                         
Skoczek
Pudel     Opętany
Skoczek
Pudel     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Christopher Alexander Black (godność przybrana z powodu amnezji!)


Powrót do góry Go down

Żółtawe, płynne światło osadziło się na skrawku jego ramienia, nieśmiało sięgając do poranionej szyi, aureolą otaczając brzeg zwykle śnieżnobiałych włosów. Dziś kosmyki były poprzeplatane brudem, skradzionym z podłóg Przyszłości, z pięści wrogich ciał, nawet z niskich sufitów korytarzy ich niewielkiego azylu. Growlithe nie drgnął, gdy usłyszał głos, podświadomie chwaląc Pudla za podobny element odwagi, jaki rzadko się przed nim odkrywało. Nawet jeśli ta współpracowała z głupotą, momentami szczekanie było lepsze, niż zachowanie całkowitego posłuszeństwa. To nadawało postaci charakteru, którego próżno się doszukać u psów, które najchętniej podkuliłyby pod siebie ogon przy każdej możliwej okazji i okazały uległość, rezygnując ze swoich poglądów. Poranione palce wsunęły się we włosy i przeczesały je, odgarniając postrzępioną grzywkę gdzieś na bok, by odsłonić błyszczące w mroku oczy, wyglądające na świat spod półprzymkniętych powiek.
Cały czas stał odwrócony do niego plecami, więc Skoczek nie mógł ujrzeć cienia uśmiechu, jaki przemknął przez wargi Wymordowanego, świadcząc o jednosekundowym rozbawieniu, któego nie mógł sobie odmówić.  Mimo zapewnień ze strony Pudla, powolnym ruchem odwrócił się i oparł plecami o lodowatą ścianę, obrzucając ledwo widoczne w ciemności ciało Opętanego wyczekującym spojrzeniem. Bez wątpienia właśnie go oceniał, krążąc wzrokiem po każdym odsłoniętym skrawku skóry, wręcz wywiercając w torsie niewidzialne dziury. To nie było zwykłe wpatrywanie się. On się w niego bezczelnie wgapiał. W dodatku z taką siłą, jakby samym spojrzeniem chciał zedrzeć z niego skórę do samych mięśni. Dopiero po chwili, z brutalnym rozczarowaniem podniósł oczy i wlepił je w lazur tęczówek naprzeciwko.
Powiedzmy... 7/10. Podbiję do 8, jak zdejmiesz spodnie.
Z ust Growlithe'a wyrwało się autentyczne westchnienie zrezygnowania. W zasadzie ledwo słyszalne.
Masz bardzo kobiecą urodę, Chris. Nie jesteś jednak kompletną łamagą. Potrafiłbyś przecież im się przeciwstawić, przynajmniej na tyle, by nie wzięto cię, a w efekcie również nas, za całkowite ofiary losu. Czekałem na to – wyznał beznamiętnie, niezbyt brzmiąc jak osoba, która mówi pełną prawdę. Albo której jakkolwiek zależy na ewentualnych zmianach. Z drugiej strony można się było domyślić, że mnogość sytuacji, w których musiał prawić morały członkom gangu była coraz mniej przyzwoita. Najwidoczniej samym tonem głosu potrafił pokazać, jak cholernie męczy go niesubordynacja Kundli. „Jesteście krwią z mojej krwi...
I się nie doczekałem.
Odbił się od ściany, postępując pierwszy krok ku Christopherowi, a każdemu krokowi towarzyszył charakterystyczny, niebezpieczny szelest kartek. Na ich bieli czarnym rysikiem ołówka wymalowane były skrzydła i poranione blizną twarze, głównie jasnowłosych mężczyzn, po których bezceremonialnie deptał teraz Growlithe. Nie baczył też na to, że podłoga jest pobrudzona zaschłą krwią, niedawno płynącą jeszcze w jego własnych żyłach. To, co było dla niego istotne, niestety nie było sztuką. Każdy rysunek niszczył pod podeszwą, aż w końcu schylił się nieznacznie, by sięgnąć palcami po upragniony przedmiot. Zakrzywione, przyprószone rdzawym śniegiem ostrze, do połowy zbrudzone grzeszną posoką. Jego chropowata powierzchnia przesunęła się niewdzięcznie po wierzchu dłoni Wymordowanego, gdy zaczął sprawdzać jego ostrość.
Tępy równie mocno, co banda, która napadła na Skoczka.
Growlithe w końcu zniszczył dzielące ich metry, przemierzając ostatni, niewielki już odcinek. Znalazł się tak niebezpiecznie blisko, że Christopher spokojnie mógł poczuć ciepłe powietrze głaszczące skórę na jego policzku, które miarowo wyrywało się spomiędzy poranionych ust Wilczura. Czuł narastające mrowienie, zaczynające się w opuszkach palców, powoli ogarniające całe dłonie. Narastające zniecierpliwienie malowało się również w jego oczach, na których dnie płonął żywy ogień.
Daj rękę. – Mimo słów, które świadczyłyby o tym, że poczeka na jego ruch, sam sięgnął po dłoń Wymordowanego. Palce zahaczyły się o jego nadgarstek, by zaraz zmusić Chrostophera do muśnięcia ręką policzka swojego przywódcy. Pod opuszkami mógł wyczuć zaschłą ciecz. ― Uznam, że byłeś po prostu zestresowany i stać cię było na więcej. – Bzdury, chciał go sprowokować. Nie liczył jednak na to, że uda mu się wyłudzić choć minimalne zaangażowanie ze strony ofiary. Ofiary, która od dłuższego czasu miewała dość chaotyczne relacje z innymi.
Prawdę mówiąc; nie interesował go charakter Christophera. To, czy potrafi sobie poradzić w życiu i na ile umiejętnie włada obusiecznym mieczem. Równie dobrze mógł być niedorajdą, która wyrżnie się twarzą w ziemię na prostym asfalcie, a winę zwali na wyimaginowane nierówności. Niewinna owca, albo narwana karykatura. Nie wymagał od niego nic, prócz posłuszeństwa... i dumy. A ta roztrzaskała się wraz z jego tyłkiem, gdy pierwszy raz grzmotnął nim o podłogę, wrzucony przez agresywnych awanturników.
Skoczek mógł poczuć, jak wokół zamkniętego przez palce Growlithe'a nadgarstka pojawia się obręcz coraz intensywniejszego ciepła, które po niespełna trzech uderzeniach serca zaczęło wręcz parzyć. Zaś na ustach Wilczura wyrył się bezczelnie miły uśmiech. Bez dwóch zdań nieszczery. Nie rozluźnił uścisku. Od początku nie miał takiego zamiaru.
Ktoś mógł tam stracić głowę. Albo rękę, może serce, zęby... dla ciebie, Chris. Nie sądzisz, że to samolubne? – Opuścił nieco ściskany nadgarstek,  odrywając wreszcie palce Wymordowanego od zgoła niewielkiej rany na własnym policzku. W zamian uniósł dłoń uzbrojoną w zepsute przez czas ostrze, które oparło się lekko o nagie ramię Pudla. Lodowate zimno natychmiast wgryzło się aż pod jego skórę. Stuk. Stuk. Stuk. Zaczął stukać sztyletem o odsłonięty bark, wybijając niespieszny rytm serca.
Chciałbym ci dać szansę, bo fajny szczeniak z ciebie. Dlatego pozwolę ci wybrać. – Puścił go, zdzierając z ust ironiczny uśmiech. Nawet nie spojrzał na zaczerwieniony przegub. ― Chłosta? Złamanie ręki? Podpalenie? Podtopienie? Nie chcę cię zabić, ale zrozum, że psy uczą się tylko poprzez ciężką rękę właściciela. – Stuk, stuk... ― Ten jeden raz masz działać, nie pieprzyć od rzeczy. Jaki rodzaj kary, jaką formę rekompensaty wybierzesz? Jak mnie zadowolisz, głupia owco?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

......Możliwe, że Christopher ucieszyłby się z drobnego rozbawienia Wilczura. Jednak nie czytał mu w myślach, a ponadto uważał, iż od zadowolenia do poirytowania droga niedaleka. A od poirytowania do wściekłości jeszcze krótsza. Chociaż, gdyby miał już tą przyjemność samodzielnego podejmowania decyzji, zdecydowanie bardziej wolałby mierzyć się z kimś, kto jest pod wpływem wściekłości, niźli zimnej furii.
Zresztą Skoczek generalnie miał swoje własne zdanie w wielu sprawach i chociaż był marnym materiałem na buntownika (brakowało mu tego pazurrra, seks wyglądu, aroganckiego uśmieszku, nadmiernej pewności siebie, charyzmy i wielu wielu innych cech charakteru), ale swój rozum i swoje przekonania miał. A nie dołączył do DOGS w celu ciągłego pochylania głowy. Jego grzbiet również był na to za mało elastyczny, parę zgięć mógł przeżyć, ale co za dużo to niezdrowo. Czyli już wszyscy wiemy, że do polityki również się nie nadawał.
Cóż, przynajmniej Desperacja nauczyła go nie rumienić się na każdym kroku. Nagość przestała być dla niego tematem tabu już szmat czasu temu... tym bardziej, że z „grobu” wykopał się praktycznie bez niczego na sobie. Nie, nie było do przyjemne uczucie, ale do pewnych rzeczy trzeba było się przyzwyczaić. Łezki z oczka nikt tutaj nie obetrze, a więc co poradzić. Żyć i z pewnymi faktami się pogodzić.
No dobra, fakt, bez echa to nie przeszło. Widoczne było usztywnienie ramion, a sama postawa blondyna wyglądała, jakby zaraz miał zamiar stać na baczność. Nie jego wina, że spojrzenie Wilczura wywoływało jakieś specyficzne zaniepokojenie. To tak, jak wpatrywanie się w wilka, który albo cię zignoruje albo dojdzie do wniosku, że jest głodny, a ty słaby. Niezbyt przyjemna wizja. No, a teoretycznie Christopher nie miał się czego wstydzić. Może i ciężko byłoby go nazwać najgorętszym towarem roku, ale oko można było zawiesić na ileś tam chwil. Tym bardziej, że jako jeden z nielicznych społeczności Desperacji nie wyglądał na skrajnie zagłodzonego. A nawet jakieś mięśnie się rysowały pod skórą. Szkoda tej cholernej, nieco kobiecej urody...
Masz bardzo kobiecą urodę, Chris
No nie gadaj. W życiu nikt by nie zauważył.
Powstrzymał chęć zripostowania, przeczuwając, że to nie koniec wypowiedzi. I żeby było zabawniej, miał rację. Chociaż akurat jemu do śmiechu nie było, a wręcz miał ochotę zacząć się cofać. Ot, czysty odruch. No ale odruchy są po to, by je powstrzymywać, czyż nie? Jednak minimalne drgnięcie na kolejne słowa Growlitha pojawiło się.
Czyli wracając do meritum, Christopher obserwował czujnie Wilczura, ledwo powstrzymując się od subtelnych wzdrygnięć ilekroć pod stopami tegoż mężczyzny szeleściły kartki. Niespokojnie pobiegł wzrokiem za ruchem dłoni wymordowanego, zaciskając wargi w wąską kreskę, by nie pokazać, jak bardzo martwi go widok noża. Czuł i słyszał, jak własne serce, uwięzione w klatce piersiowej, bije nierównomierne, ogarnięte ptasim niepokojem. Odetchnął płasko, wiedząc, że wszystkie emocje są wręcz wypisane na jego twarzy. Był niczym otwarta księga i niejednokrotnie wybitnie go do drażniło. Bardziej, niż wybitnie.
Jednak to, czego nie lubił, nigdy się nie liczyło, więc zdążył się do tego przyzwyczaić. Jego życie naprawdę było czasem jedną, wielką, nieprzerwaną kpiną, ale mimo to blondyn wybitnie je sobie cenił. I nie zamierzał kończyć jako pożywka dla zdziczałych stworzeń w jakimś zapomnianym przez wszystkich miejscu. A obecna sytuacja w jego oczach wyglądała bardzo niekorzystnie i napawało go to coraz większych lękiem, bo tak, nie należał do najodważniejszych osób na całym świecie, które w każdym momencie potrafią zachować stalowe nerwy. To nie jego bajka i nie jego specjalność, nawet, jeśli swego czasu służył w wojsku. To było zbyt dawno, cha, więcej niż parę stuleci temu, więc nie należało tego w żaden sposób roztrząsać.
Dlatego usztywnił się, gdy Growlithe zmusił go do podniesienia ręki. Kolejne słowa przywódcy organizacji sprawiły, że w niebieskich ślepiach pojawiła się jakaś iskierka buntu, która dość szybko została zepchnięta przez Pudla głęboko w odmęty własnego umysłu. Nie był durny i wiedział, że to wszystko to preludium, wstęp do czegoś, co ewidentnie nie przypadnie mu do gustu. Szczerze wątpił również w to, że Wilczur oczekuje jakiejkolwiek odpowiedzi. Nieważne, czy prawdziwej, czy przepełnionej kłamstwem.
Ha i zgadnijcie! Znów miał rację, mogło być jednak gorzej i na zwykłej reprymendzie to się nie skończy. Na słowa w stylu „nie martw się, zawsze mogło być gorzej” bez żadnej przeszkody mógł reagować łypnięciem spod łba. No, ale wracając już do aktualnych wydarzeń, Christopher spiął się jeszcze bardziej gdy dotyk zaczął parzyć. Daleko było mu do masochisty, więc skrzywił się subtelnie, jakby dając znak, że nie bardzo mu się to nie podoba. Jednak nie zamierzał jojczeć na głos, chociaż teoretycznie nie mógł już bardziej pogorszyć swojej sytuacji. W końcu doskonale wiedział, że bez problemu mógł.
Przyjął słowa Wilczura jak kolejny cios, jednak nie odezwał się. Właściwie nie zdążył, bo w chwili, gdy ostrze dotknęło jego ramienia znieruchomiał niczym posąg, niemalże przegryzając sobie język. Nieważne, jak bardzo chciałoby się naginać prawdę, Christopher był w pewnym stopniu tchórzem. Jednak cała zabawa z tchórzami polegała na tym, że zagonieniu do rogu, skąd nie ma drogi ucieczki stawali się najniebezpieczniejszymi przeciwnikami. Wszystko dlatego, że posuną się do wszystkiego, byleby przeżyć. Niczym szczur wykorzystywany podczas tortur na ludziach, mający z jednej strony ludzką nagą skórę i coraz cieplejsze, blaszane wiadro, przedrze się przez wnętrzności, byleby uratować swoje marne życie. Być może właśnie to odróżniało Pudla od tchórza. Nie potrafiłby poświęcić przyjaciół, cholera, nieznajomego pewnie również. Jednak to nie przeszkadzało mu w odczuwaniu strachu i instynktownemu poszukiwaniu ucieczki. Był ptakiem drapieżnym i to w niebie królował. Na ziemi pierwszym odruchem było „wiej, póki możesz”. Nie odważy się zaatakować Wilczura, najpewniej nie miał przeciwko niemu żadnych szans, poza tym, co by o nim nie mówić, był lojalny. Wiedział, jakie są warunki przyjęcia do DOGS i zaakceptował je, więc poniekąd musiał liczyć się z konsekwencjami.
Puszczona dłoń luźno powędrował do boku, palce mimowolnie parokrotnie ścisnęły dłoń w pięść, by ocenić stopień obrażenia. Po raz kolejny dzisiejszego dnia drgnął, gdy usłyszał ofertę Growlitha i wlepił w niego ciężkie do określenia spojrzenie. Zaczniesz się śmiać i powiesz, że to żart? Nie? A szkoda. Generalnie, na tym wszystko by się skończyło i najpewniej blondyn podjąłby jakąś decyzję, dopóki nie ostatnie słowa. Tym razem zesztywniał bynajmniej nie ze strachu, a raczej z poirytowania. Po raz pierwszy od dłuższego czasu zerknął na wymordowanego i oprócz czystego niepokoju błyszczało tam oburzenie i jakaś buńczuczna iskra. Syknął coś cicho pod nosem i uniósł poparzoną dłoń by stuknąć jednym palcem w klatkę piersiową mężczyzny, nawet jeśli wymagało to od niego przybliżenia się i tym samym narażenia na przekłucie skóry ostrzem.
- Ty...ty... ty włochata flądro... cholera, raczej włochaty bydlaku – zaczął od razu, nie zważając na ryzyko swojej jakże błyskawicznej śmierci – możesz mi skręcić kark, możesz nazywać mnie fajtłapą, niezdarną, tchórzem, skompromitowanym, poniżonym stworzeniem, cholerną owcą, kundlem, czy też jakimkolwiek innym obraźliwym określeniem, ale nie głupcem. Mogę być uległy, może mi to i owo nie wychodzić, mogę i wyglądać kobieco, ale do tępego półgłówka mi daleko... jasne, robota Wilczura nie jest łatwa i połowa person pewnie już dawno by zdechła na starcie, ale nie mam zamiaru zostać podnóżkiem z powodu jednorazowej ujmie na d u m i e. I jeśli nie planujesz od razu lub po wielu torturach mnie zabić łaskawie nie łam mi żadnej kończyny, bo to mi przypada robota naprawiania waszych łóżek polowych, tego, co nazywamy meblami, bo nikt inny się do tego nie kwapi, pomijając fakt o utrzymywaniu ładu w papierkowej robocie, którą kompletnie NIKT się nie zajmuje, bo po co wiedzieć co mamy na stanie, po co wiedzieć, który członek ostatnio zdechł gdzieś w drodze. Nikt nie spisuje głównych, najbardziej przydatnych umiejętności każdego członka stada, by potencjalny strateg to wykorzystał i mało kto tą specjalną umiejętnością przy okazji oberwał... mniejsza z tym, że odwdzięczam się doniczką.
Przerwał, bo szczerze mówiąc zdecydowanie potrzebował przerwy na wzięcie większego wdechu. Klatka piersiowa unosiła mu się w nierównym oddechu, jakby ta przemowa wymagała od niego więcej wysiłku niż cokolwiek innego. No, fakt... wymagała. Dopiero teraz dotarł do niego sens słów i przez chwilę jego serce trzepotało niepewnie w klatce piersiowej, jakby blondyn miał zamiar zaraz zejść na zawał ze strachu. Uniósł powoli wzrok, by spojrzeć się niepewnie na Wilczura i zastanawiał się, czy jego życie zakończy się teraz, czy dopiero za parę minut. A userka nawet rozważa pozwolenie na to coby urzeczywistnić sytuację i nie wykorzystywać faktu, że postaci nie można zabić bez pozwolenia... pozwolenie, a nie prośbę „tak zabij go od razu, tego właśnie chcę”. Odchrząknął cicho i cofnął się o krok, próbując wykrzesać z siebie dość odwagi na chociażby marny, przepraszający uśmiech.
- Ucchh... to może podtopienie albo chłosta? - mruknął niepewnie, jakby sam do siebie, mentalnie sprzedając sobie parę stuknięć w czoło.
Brawo, Christopher. Właśnie zaprzeczyłeś swojej domniemanej mądrości, czy też inteligencji. Nie ma to jak instynkt samozachowawczy, który spóźnia się o parę minut. Cudownie, po prostu cudownie. Jeszcze jakieś niespodzianki w zanadrzu? A może pozwolenie na ostatnie słowo, huh? Krótka modlitwa zdecydowanie na miejscu w tej jakże tragicznej (dla Skoczka) sytuacji.
                                         
Skoczek
Pudel     Opętany
Skoczek
Pudel     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Christopher Alexander Black (godność przybrana z powodu amnezji!)


Powrót do góry Go down

Powietrze w pomieszczeniu zdawało się być coraz cięższe i... chłodniejsze. Jak początkowo temperatura balansowała pomiędzy normalnymi, przyjemnymi własnościami, tak teraz obniżyła się nienaturalnie, co dawało okropny kontrast przy Wilczurze: wiecznie ciepłym, ognistym, wręcz wrogim. Wewnętrzny żar był wyczuwalny z niewielkiej odległości, jaka dzieliła go od Skoczka i choć Pudel nie mógł mieć pojęcia, co powodowało lodowatą atmosferę, dla Growlithe'a sprawa była więcej niż jasna. Z mroku zaczęły wychylać się mary. Powyginane, trupie twarze bez oczu, pełzające, powykręcane ciała, sylwetki, które na czworaka wspinały się po ścianach, by przylec płasko na suficie, zwieszając jedynie swoje otwarte w przeraźliwym krzyku usta. Level E czuł skapującą z góry, czarną ślinę monster, rejestrował ich zimny dotyk na policzku, karku, ramionach albo nogach. Sięgały pod jego ubranie, wsuwały łapka na tors, badały brzuch, plecy, gardło... i widział, że to samo robiły ze Skoczkiem, nawet jeśli ten odczuwał to zdecydowanie mniej intensywnie, nieświadom ich rzeczywistej obecności.
Stał w oczekiwaniu.
„Ty... ty...”
On. Właśnie on.
„Ty włochata flądro... cholera, raczej włochaty bydlaku”.
Brew Wymordowanego drgnęła jak na zawołanie, by zaraz unieść się i zatonąć pod falą rozczochranej, brudnej grzywki. „Włochaty bydlaku”? Uuu, teraz to mu dowalił. Pojazd roku. Bez terapeuty nie ma opcji, żeby się po tym jakoś pozbierał. Już teraz ramiona opadły mu nieco, na sam dźwięk wyzwiska. Zaczynał się niechętnie zastanawiać, co nim kierowało, gdy przyjmował Chrisa do gangu i coraz bardziej upewniał się w przekonaniu, że wszystko było zasługą ładnej buźki i... błysku w oczach.
Uśmiechnął się do niego miło. Na Ziemi istniały tylko dwa rodzaje ludzi; ci, którzy uśmiechają się, jak „sympatyczny chłopak z sąsiedztwa” w każdym położeniu i ci, którzy robią to w momentach zgoła nieodpowiednich, jakby próbując pokazać ironię całej sytuacji. Starał się być miły? Jak pierun. Z własnej, prostej perspektywy zachował się ponad poziomem. Wilczur nie rozumiał więc jego odpowiedzi. Tego, jak nagle wybuchł, dodatkowo dźgając go w pierś, przy okazji próbując zagłuszyć nie tylko ciszę, ale i myśli rozstrojonego przywódcy. Białowłosy chłopak wpatrywał się w niższego towarzysza, nawet nie próbując wtrącić mu się trzema groszami w monolog, choć parę słów cisnęło mu się już na nieruchome usta. Chyba nawet nie było sensu. Niech się wyszczeka, wypapla, nawychwala. W końcu... tylko on działał w gangu. Tylko on zachowywał się tu jak cywilizowana łajza – papierkowe pierdoły, spisy, duperele od święta. Umiejętności, przydatność, opisy historii. „To wszystko może się przydać”. Oczywiście. Bezpretensjonalnie Growlithe byłby nawet skłonny przyznać mu rację, na moment oddając pałeczkę w prowadzeniu rozmowy. Szybko jednak wycofał się z planu, wiedząc, że katarynka tylko by się rozkręciła.
Odys otarł się bokiem połamanego pyska o udo właściciela, plącząc się ogonem gdzieś wokół jego kostki.
Skoczek naprawdę nie widział, że nie robił na Wilczurze żadnego wrażenia? Szczek. Szczek. Szczek. Stuk. Stuk. Stuk. Słodkie. Urocze. „Mniejsza z tym, że odwdzięczam się doniczką”. Jak na zawołanie nóż wylądował czubkiem ostrza na dolnej wardze Pudla, który z pewnością wyczuł chropowatą powierzchnię na ustach. Rdza przypominała przyklejone na amen ziarnka piasku, po kontakcie ze skórą dające nieprzyjemne uczucie niewygody. Christopher miał swoje pięć minut. I właśnie je spieprzył.
Nie pluj jak mówisz – zaczął, wcale nie rozkazującym tonem. Raczej jak ktoś, kto dawał kumplowi dobrą radę, na jednym z wieczornych wyskoków do knajpy. Znów rzuciła cię dziewczyna? Cóż. Powód jest banalny. Bała się. W końcu... ― Dziewictwo jest zaraźliwe.
Nagle ostrym pchnięciem władował ostrze prosto do buzi Wymordowanego, przytępioną, zakrzywioną końcówką dotykając ścianki gardła. Druga ręka automatycznie chwyciła go za wierzch ubrania, przyciągając blondyna bliżej do ciała przywódcy. Rozległo się ostrzegawcze warknięcie, przypominające trzask łamanego, grubego badyla. Lewa ręka nawet nie drgnęła podczas tego szarpnięcia. Trzymał ją odpowiednio wysoko i odpowiednio blisko, aby rude ostrze wciąż stykało się z odpowiednim miejscem, które z pewnością podpowiadało organizmowi Skoczka, że czas wyrzygać wszystkie grzechy. Jeden nieodpowiedni ruch, a pchnie rękojeść głębiej, przebijając go na wylot.
Widzisz – kącik ust skierował się w dół, zwiastując koniec przyjemności ― chyba jednak jesteś głupcem. Jak inaczej chcesz nazwać to kurewstwo, które tobą teraz kierowało? Odwagą? Nie rozśmieszaj mnie.
Był pewien swego. W swoim świecie, w ciasnych ścianach, świadom swojej siły i hardości ducha, nie obawiał się przegranej, której nawet nie potrafił wziąć pod uwagę. Mógł tylko   niezastąpionym, płonącym spojrzeniem wpatrywać się prosto w czysty lazur, wychylający się spod powiek oczu naprzeciwko. Cięższe powietrze osiadło na ich ramionach, wsiąkało nawet w ubraniach, jak lodowata woda, wyimaginowanie ciągnąc wszystko w dół.
TO ZMĘCZENIE, JACE!
Prychnął, odpychając od siebie psa, przy okazji sprawnym ruchem pozbawiając go noża między zębami. Ostrze przecięło ze świstem powietrze i runęło w morze kartek, rozsypując je dookoła. Growlithe niedbale odrzucił broń na bok, robiąc dwa czy trzy niewielkie kroki do tyłu. Lodowata sylwetka Odysa cały czas ocierała się o jego udo w przymilnym geście, pragnąc pieszczot ze strony Growlithe'a. Wilk doczekał się jego dotyku. Palce trafiły na jego łeb, przesunęły się między sterczącymi, kruczoczarnymi uszami, aż trafiły na kark. Bezlitośnie zgniótł szyję chowańca, który miast pisnąć jak na zniszczone zwierzę przystało, rozmył się tylko, oplatając materializującą się mgiełką wokół nadgarstka Wilczura. Skoczek mógł wreszcie zobaczyć, jak dotychczas niewidzialna mara przemienia się w obłok, aż w końcu porwana przez nieistniejący wiatr formułuje się w długi, gruby bat, idealnie w dłoni białowłosego.
Odwróć się – polecił, znów zrywając z głosu emocje. ― Jeśli będzie ci łatwiej, możesz oprzeć się rękoma o ścianę lub uklęknąć.
Łaskawco...
Jak na zawołanie uniósł dłoń i szarpnął nią, wyginając ciężki bat. Broń strzeliła, rozrywając powietrze na pół z głośnym trzaskiem.
Działa.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

......Problem za problemem. Jego język najwyraźniej był przyczyną siedemdziesięciu procent jego kłopotów. Może wypadałoby poprosić Growlitha by go odciął? Cholera wie, czy to przypadkiem nie kwalifikowało się jako przysługa. Jednak po dłuższym namyśle niewątpliwe ten pomysł tracił na wartości; Skoczek chciał jak najdłużej przeżyć ze wszystkimi sprawnymi członkami swego ciała. Może i było to marzenie ściętej głowy, ale jakiś cel trzeba mieć, nieprawdaż?
Chyba nie trzeb opisywać każdego stopnia niepokoju, które targało po kolei Pudlem, w miarę tego, jak sytuacja była coraz to gorsza. Coraz to i coraz to gorsza. Częściowo przez niego samego, cóż. Może jednak wystarczy zaznaczyć, że całkowicie zamilkł. A dodatkowo zamarł, łypiąc jedynie nieodgadnionym spojrzeniem na Wilczura. Przesadził. Ba, sam to wiedział. Zabrzmiało to jak użalanie się nad sobą, a sam wybitnie tego nie znosił. Teraz mógł tylko przyjąć cęgi i cóż, właśnie to zamierzał zrobić.
Bum. Bum. Bum. I nagle serce ponownie gwałtownie przyśpieszyło swój bieg, jakby chciało wyskoczyć mu z piersi. Lodowata obręcz ścisnęła go za gardło i chyba tylko to uratowało go przed kompromitacją w stylu zwymiotowania na buty Wilczura. Mieliście kiedyś nóż w gardle? Nie? To lepiej nigdy dla zabawy tego nie próbujcie. Christopher zbladł jeszcze bardziej niż wcześniej, chociaż trzeba mu przyznać, nie zaczął się trząść. Diabli wiedzą, czy teraz w ogóle by się ruszył, choćby na polecenie przywódcy. Jego słowa ledwo do niego docierały i w sumie bardziej koncentrował się na próbie ich zrozumienia, niźli czymkolwiek innym. Nie zamknął oczu, chociaż miał na to ochotę. Poniekąd jego życie wisiało teraz na włosku, a właściwie leżało na ostrzu noża. Nie wątpił, że jedna nieprawidłowa reakcja i Growlithe nie będzie miał problemu z zabiciem go. Subtelne pchnięcie do przodu i Pudel jak nic będzie trupem. A nie był odważny. Co najwyżej za często plótł co ślina na język przyniesie, zamiast najpierw się zastanowić i powoli przecedzić w umyśle słowa. Aktualna sytuacja to zdecydowanie jego wina, więc nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Odetchnął bardzo płytko, wbijając nieustępliwe spojrzenie w Wilczura. Jasne, że było widać w nich strach. Nie potrafił ukrywać swoich emocji, a szczególnie takich jak lęk, czy ból (poza tym szybkość bicia jego serca pewnie słyszeli wszyscy w okolicy). Jednak było również widać swoistego rodzaju pokorę, niekoniecznie pogodzenie z sytuacją, ale... coś. Coś, co ciężko w ogóle wychwycić.
Odepchnięty tak naprawdę cudem powstrzymał się od jakoś bardziej entuzjastycznej reakcji. Krótko zadygotały mu ramiona i na tym się skończyło. W tym momencie niewątpliwie czuł presję, która naciskała na niego, sprawiała, że nie miał czasu analizowania poszczególnych ruchów. Nie dopatrywał się nawet w tej lodowatej atmosferze czegoś podejrzanego. Cholera, aktualnie nawet nie był pewny, czy odczuwa cokolwiek oprócz intensywności spojrzenia Wilczura.
Przegapił chyba nawet część nagłej materializacji nowego narzędzia tortur. Łypnął jedynie na przedmiot, odczuwając kolejny napływ nieprzyjemnych wrażeń, ale naprawdę odpuścił sobie jakiekolwiek analizowanie tego. Być może później, jeśli przeżyje, będzie wolno przywoływać wszystko z odmętów pamięci, swoistego rodzaju podświadomości. Ewentualnie przyśni mu się to w koszmarze, w sumie jest to bardzo prawdopodobne. Słysząc polecenie zamrugał, cofając się dwa kroki, by oprzeć się o ścianę. Nie, nie próbował uciekać. Po prostu chciał ją wyczuć. Otworzył usta chcąc o coś zapytać, po czym zamknął je gwałtownie, najwyraźniej intensywnie nad czymś myśląc. Zrobił krok do przodu, chcąc się obrócić w kierunku ściany, jednak najpierw odetchnął nieco głębiej.
- Mam liczyć? - proste, konkretne pytanie.
Brawo, robisz postępy, Christopherze. Szkoda tylko, że tak późno.
Obrócił się na pięcie, czując, jak z nerwów spina mięśnie pleców. Co bardziej specyficzne; od tyłu ciężko było pomylić go z kobietą. Dopiero z przodu pojawiał się ów problem, ale to akurat nie jest ważne.
Wracając do meritum, mężczyzna położył ręce na chropowatej ścianie i rozluźnił mięśnie, wiedząc, że za chwilę to i tak się zmieni. Podjął swoje postanowienie, że nie krzyknie. Wystarczająco już siebie skompromitował, więc może chociaż to zrobić. Nie ważne, że nie miał wysokiego progu bólu, a raczej bardzo przeciętny. Zawziętości koniec końców mu nie brakowało. Przymknął ślepia, mentalnie przygotowując się do pierwszego ciosu. Strzelenie bata sprawiło, że zgrzytnął krótko zębami, błądząc wzrokiem gdzieś po ścianie.
                                         
Skoczek
Pudel     Opętany
Skoczek
Pudel     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Christopher Alexander Black (godność przybrana z powodu amnezji!)


Powrót do góry Go down

Gdyby okoliczności okazały się inne, ulga Skoczka wydawałaby mu się nawet zabawna. W innym położenie pewnie zmuszony byłby do wybuchnięcia gromkim śmiechem, klepnięcia się w udo i rzucenia w przestrzeń „żartowałem!” przeciągając przy tym wszystkie samogłoski. Pod wieloma względami nie potrafił odmówić sobie zgoła nieodpowiednich reakcji. Nawet teraz przełknął ironiczny chichot razem z niewielką dawką śliny, która niosła ze sobą również nieprzychylne uwagi. Bano się go. Z jednej strony powinien być dumny, wiedząc, że trzymanie tylu bestii na krótkich smyczach nie należy do łatwych zadań. Codzienne lekcje, wpajanie im idei, by byli jak bezlitosne maszyny – lojalne, zapatrzone tylko w jeden punkt. W niego. W oczach pojawiły się nagle małe, srebrne kurwiki, gdy ześlizgnął się spojrzeniem z ładnych ust Skoczka, zaczynając przyglądać się, jak półnagie ciało odwraca się do niego tyłem.
Delikatnie oparł brzeg wężowego bata na wierzchu drugiej dłoni, błądząc wzrokiem, kryjącym w sobie nienazwaną emocję. Podświadomie planował, gdzie zada pierwsze rany. Plecy były bardzo dużą powierzchnią. Nie powinien zaniedbać ani jednego kawałka...
Z drugiej strony żałował, że się nie rwali, jak stado niewytresowanych wilków. Mógł mieć tylko nadzieję (kretyński twór), że wobec innych – szczególnie wobec wrogów – nie są tak potulni. Jeśli od razu padają na plecy i odsłaniają brzuch, skomląc o pieszczoty... Zmarszczył brwi. Nie potrzebował w gangu owiec. Chciał drapieżników, nad którymi będzie musiał spędzić wiele miesięcy, by widziały w nich godnego przywódcę. Teraz stał w lekkim rozkroku, wyprostowany, z uniesioną głową i nijakim wyrazem twarzy. To na niej beznamiętność pokryła się grubą maską, gdy po raz pierwszy uniósł dłoń.
Zły wybór... – Ton jego głosu był przede wszystkim zmęczony. To naprawdę głupi wybór. Chłosta jest jak chwilowa śmierć. Agonalna sekunda i wracasz do rzeczywistości, czując, jak ból rozpromienia się po ciele, jak pulsuje i doprowadza do niemego szaleństwa, wprawia nogi w drżenie, ręce w dygotanie, mięśnie napinają się do tego stopnia, że stają się jedną wielką, żelazną pokrywą ciała. Ile razy? W Singapurze redukowało się to zwykle do trzech, góra czterech dla młodszych, słabszych osobników. Mimowolnie raz jeszcze przebiegł wzdłuż linii kręgosłupa Skoczka. Jakaś mara w tym czasie sunęła po tym samym miejscu swym długim, lodowatym, wijącym się jęzorem. ― Do dziesięciu, Chris.
Jaki jest cel biczowania?
CHLAST.
Upokorzenie. Zadanie maksymalnego bólu, trwającego zaledwie chwilę. Bez wyrządzania większych szkód. Tak się zawsze mówiło. Tak się przyjęło wśród katów. „Chłosta to głównie upokorzenie”. Niewiele więcej.
CHLAST!
Nie było przecież nigdy dużo krwi. Michael Fay twierdzi, że to jak krew cieknąca z nosa... a kilka kropel, to nie krwawienie. Polityczna obojętność ze strony oprawcy. Zaparcie ofiary. Tylko nie krzycz. Nie mógł krzyczeć. Jeśli krzyknie, podniesie liczbę do piętnastu. Potem do dwudziestu. Aż w końcu zacznie uderzać na oślep, wiele, wiele razy w to samo miejsce, drążąc dziury do samych kości, do organów, by potem zagłębić w jednej z nich palce. Tej pod lewą łopatką. Chwyci za słabe, mokre serce. I wyrwie. Zgniecie. Przydepcze butem. Serce tchórza nie byłoby nikomu potrzebne. Tym wyświadczyłby mu tylko przysługę, której wyświadczać nie musiał. Po prostu niech nie krzyczy.
CHLAST! CHLAST!
Jeszcze jeden, kolejny, następny, dodatkowy. Powietrze świszczało za każdym razem, potem osiadało niewidzialnym kocem na całym pomieszczeniu, wprawiając wszystko w silny niepokój. Kiedy pojawi się następny raz? Kiedy trzeba będzie przyjąć ból? Nie szczędził siły. Nie miał takiego zamiaru, choć wiedział, że dziesięciokrotne uderzenie w plecy, wielu skazańców doprowadzało do szału. Każde uderzenie było przecież piekielne. Przebiegł prędko językiem po dolnej, rozciętej przez uderzenie napastnika wardze.
Zaschło mu w ustach.
Osiem za nimi.
Mięśnie ramion znów mu się napięły. Podniósł rękę. Huknął bat. Twardy, ciężki sznur jak torpeda runął na jasną skórę, która w okolicach lędźwi zaczerwieniła się nienaturalnie. Rzadko stosował ten rodzaj kary. Wiedział, do czego prowadzi. Cierpienie było oczywiste. Schody pojawiały się później. Tkanki stękały, skóra piekła, jak żywy ogień, którego języki przebiegały po brzegach otwartych, karmazynowych ran. Wielu przez długi czas nie mogło pozbyć się ostrego bólu. Nie spano na plecach. Nie dało się. Ciało drętwiało. Growlithe się skrzywił na samą myśl o tych nocach, w których siadał z książką i czytał o relacjach więźniów. Ponoć najgorsze są rysy na psychice.
Szarpnął dłonią.
Ponoć.
Cisza. Odrzucił bat, który nie upadł na ziemię. Zniknął tuż nad nią, jak malutki, czarny fajerwerk, pozostawiając po sobie równie kruczy śnieg, który prędko stopniał. Growlithe z nieopisaną bezuczuciowością objął jedną ze swoich dłoni w palce drugiej i zaczął delikatnie rozmasowywać jej wierzch. Nie spuszczał jednak wzroku ze Skoczka. To nie koniec. Za bardzo drapało go w gardle. Pragnienie paliło gorzej, niż rany zadane batem. Było jak rozżarzone pręty przytknięte do wewnętrznej strony ścianek gardła.
Jeszcze „tylko chwila”. Tak sobie wmawiał. Najwidoczniej na coś czekał. Coś, co miało paść ze strony drugiego Wymordowanego.

| Nigdy się tyle nie naczytałem o relacjach singapurskich ofiar chłosty... |
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

......P O T U L N O Ś Ć. Zabawne słowo, od razu kojarzące się z uległością. Łagodnością, zgodnością, niesprzeciwianiem się innym. Czy to było dobrym określeniem zachowania Christophera? Może. Na pewno wobec persony Wilczura. Możliwe, że to nawet nie brak odwagi był problemem, ale trzeba by było zagłębić się w psychikę Skoczka. A to z kolejności wymagałoby znania jego historii. Zbyt dużo roboty, a przecież i tak nikogo to w żaden sposób nie obchodzi. Póki co.
C H Ł O S T A. Mogłoby się wydawać, że wymordowany naprawdę naiwnie wierzył, że mu się upiecze, że nie ma bladego pojęcia, na co się pisze. Wbrew wszystkiemu, on wiedział. Nawet jeśli to czyniło go jeszcze większym głupcem, on naprawdę wiedział, co go czeka. Po co więc taka, a nie inna decyzja? Swoistego rodzaju szopka, bo przecież mógł wybrać coś, co będzie mniej kłopotliwie? Może mniej bolesne albo po prostu krócej będzie boleć?
N I E W A Ż N E. To gra. I żeby wygrać tę grę, trzeba zrozumieć pewne zasady. Jedną z nich jest to, by nigdy nie odsłaniać swoich kart zbyt wcześnie. W końcu całe życie jest grą, tylko trzeba zdać sobie z tego sprawę i wybrać odpowiednie pionki. Brzmi to bezdusznie, dlatego też Christopher tak słabo czasem grał, oscylując na granicy przegranej. A jednak stawki były coraz wyższe, wszystko robiło się coraz bardziej zaplątane.
K P I N A. I ironia losu. Zabawne, na swój specyficzny sposób. Może i Pudel sam do siebie cynicznie uśmiechnął, jednak jemu w tym momencie do śmiechu w ogóle nie było. Usłyszał liczbę. Nie skomentował. Nie miał po co. Wolał sobie zostawić nieco sił na później, by wyjść z pokoju na dwóch nogach, a nie czterech kończynach. Bardzo pozytywne założenie, nic tylko mu pogratulować najnowszego celu.
RAZ. Powiedział na głos. Naprawdę. Co prawda ten dźwięk brzmiał na nieco zduszony. Pierwszy cios to jeszcze szok. Organizm przepełniony adrenaliną, wywołaną strachem, nagle doświadcza tego, czego się obawiało. Bólu. Pierwszy cios czuć. Jednak wszystko przychodzi dopiero po chwili. Mięśnie ściągnęły się nieopatrznie ku sobie, co było chyba jeszcze gorszym rozwiązaniem. Nie miał jednak czasu, by myśleć.
DWA. Bardziej warknął, niż powiedział. To uczucie, jakby liznął cię ogień. Sięgający głęboko, przenikający warstwy mięśni i wczepiający się w kości, jakby chciał je spopielić. Nie może żałować decyzji. Nie ma do tego prawa, sam zdecydował. Zaciśnięcie zębów, paznokcie szorujące po chropowatej ścianie. Jeszcze osiem. Każdy kolejny cios to jeszcze większa tortura.
TRZY. Nie krzyknie. Nawet, cholera, nie jęknie. Nie pozwoli Wilczurowi, by usłyszał ten dźwięk. Mógł być przywódcą, ale nie mógł go do tego zmusić. Bzdura? Teoretycznie mógł. Wystarczyłby odpowiedni kąt i parokrotne powtórzenie uderzenia. To jednak nie oznacza, że da się tak łatwo. Ból da się znieść. Ponoć. Ponoć da się znieść wszystko.
CZTERY. Chęć dopowiedzenia „przestań” była olbrzymia. Jego głos nie był normalny, za bardzo zachrypnięty, jakby już krzyczał godzinami. A przecież oprócz tego konkretnego słowa wydawał z siebie tylko bardzo krótkie, od razu urywane dźwięki. Może krzyczał. Głęboko wewnątrz siebie, tam, gdzie Growlithe nie mógł go usłyszeć. Przecież do tego miał prawo.
PIĘĆ, SZEŚĆ, SIEDEM. Nie zemdlał. Nie upadł na ręce. Wszystkie mięśnie miał skrajnie napięte, włosy zwilgotniałe od potu, ale był ciągle w tej samej pozycji. Teraz czuł ból. Wiedział, że jak się poruszy, to ten ból będzie jeszcze gorszy. Wiedział, że strupy będą doprowadzać go do szału, kusząc ich zdarciem wraz ze skórą. Wzrok był nieco zamglony, jakby otępiały. Nie kontaktował już w poprawny sposób, ale wytrzymał. Jeszcze tylko trzy. Tylko, czy aż?
OSIEM. Nie da się. Nieważne, jak bardzo Wilczur by tego pragnął, Christopher nie miał zamiaru się załamać. Nie miał zamiaru prosić o śmierć. Nie i koniec kropka. Mięśnie na plecach pulsowały, jakby chciały się wyrwać z bolącego ciała, wciąż i wciąż przypominając o bólu. Trwał krótko, ale pozostawiał po sobie wręcz psychosomatyczne echo, dręczące organizm raz po raz. Psychosomatyczne, dopóki blondyn się nie poruszy. Gdy to zrobi, ból ewidentnie będzie fizyczny.
DZIEWIĘĆ. Ostatek. Już prawie widać metę. Ścięgna nóg napięte niczym postronki, podobnie mięśnie kończyn górnych, byleby utrzymać go w tej samej pozycji. Nie da się. A może po prostu nie może się dać. Wytrwa do końca. Tylko co potem? Nie było planu. Czysty ból mu na to nie pozwalał. Agonia? Jeszcze nie. Nie zamierzał umierać. I nie umrze. Cholerne postanowienie.
DZIESIĘĆ. Ulga? Czy raczej coś na kształt ulgi? Christopher wydał z siebie dziwny dźwięk. Jeszcze nie jęk, bardziej odgłos zaszczutego zwierzęcia. Skopanego kundla. Wyprostował się i właśnie teraz poczuł prawdziwą eksplozję bólu. Czyste, prawdziwe cierpienie. Nie krzyknie.
NIE!
Odwrócił się. Powoli. Wręcz bardzo powoli. Niby nic, prawda? Dziesięć, zwyczajna cyfra. Dziesięć uderzeń, od których nie można uciec. Dziesięć uderzeń, które napawają niepewnością; „kiedy” i „jak mocno”. Dziesięć smagnięć żywym ogniem. Dziesięć przypomnień, za co to wszystko. Skoczek nie był bohaterem z romansu, nie miał wytrwałości byka. Dla kogoś ta dziesiątka to nic, dla niego ~ prawdziwa tortura.
Czego jeszcze chcesz, Wilczurze? Co ci jeszcze siedzi w głowie?
Niebieskie ślepia wbiły się w oczy przywódcy.
- Czegoś jeszcze sobie życzysz? - spytał się.
A właściwie wychrypiał, niskim, beznamiętnym tonem. Był otępiały, był zmęczony... był... nie był złamany. Odebrał swoją lekcję, chociaż pewnie nie mogło to zmienić jego charakteru. Jednak nie zamierzał z całą pewnością teraz jakkolwiek kłócić się o swe racje... nie miał nawet siły mówić. Ledwo stał na nogach, ale stał. Przynajmniej na razie.
Nie wiadomo, jak długo to potrwa. Zacisnął jednak wargi; nie mógł pokazywać słabości, nawet jeśli wszystko było po nim widać. Niech chociaż zachowają jakiekolwiek pozory. Chociaż jakiś wewnętrzny czujnik mówił mu, że na tym jego wizyta się nie skończy. To wbrew wszystkiemu za mało, prawda?
                                         
Skoczek
Pudel     Opętany
Skoczek
Pudel     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Christopher Alexander Black (godność przybrana z powodu amnezji!)


Powrót do góry Go down

Był pod wrażeniem. Jako osoba, która pod wrażeniem jest średnio raz na pół wieku, z przerwami na kawę, był to całkiem spory wyczyn, warty wszelakich medali. To prawda, że dotychczas inaczej postrzegał Skoczka. Bardziej pobieżnie, oceniając jego możliwości raczej po ślicznej buźce, niż po umiejętnościach, przez co wszystkie fakty na jego temat, były przykrywane grubą warstwą kiepskich plotek, wynikających z aparycji. Ale nawet jeśli był zadowolony, nie dał tego po sobie poznać. Jego twarz zastygła w wyrazie twarzy niezmiennym od zadania pierwszego uderzenia. Tym bardziej, że Growlithe nie szczędził siły. Nawet na moment jego ręka nie zawahała się, gdy uzbrojona w bat roztrzaskiwała powietrze, jak szkło. Nie przeszło mu przez myśl, aby neutralizować kolejne ruchy. No proszę. Nie krzyczał. Nawet, cholera, nie pisnął.
Martwa cisza.
Spojrzenia skrzyżowały się, jak miecze. Co poniektórzy mogliby nawet dostrzec narastające między nimi napięcie. Choć kat nie trzymał już w dłoni żadnej broni, prędko okazało się, że wcale jej nie potrzebował. Wystarczyło tylko, by uniósł kącik ust, a zza warg wychyliła się biel zwierzęcych kłów. Czego sobie życzył? To było oczywiste. Wysunął przed siebie ręce, ujmując twarz podopiecznego, wsuwając palce między postrzępione kosmyki, delikatnie zahaczając kciukiem o jego dolną wargę. Chciał tego, co było mu potrzebne do przeżycia. Co ewentualnie mogło posłużyć, jako rekompensata za stracone kawałki dumy gangu, które z agresją zostały rozdeptane przez buty napastników. Przyszpilił Christophera do ściany, jakby zupełnie zapomniał o tym, że ból, pochodzący z ran na wychłostanych plecach, po kontakcie z suchą, sypką ścianą nie zostaną uśmierzony.
Cmoknięcie.
Szorstkie usta Wilczura dotknęły szczęki Skoczka, gdy jedna z dłoni zsunęła się, prześlizgnęła opuszkami po smukłej szyi i trafiła na jego ramię, wsuwając w nie mocne paznokcie, by za wszelką cenę je unieruchomić. Opętany mógł poczuć, jak palce drugiej ręki Wilczura przemknęły po jego włosach, wkradając się między nie w zabawnie delikatnym geście. Growlithe prędko jednak znieruchomiał, z ustami tuż pod linią żuchwy Wymordowanego. Ciepły oddech głaskał starannie skórę, falą przemykając się aż na bark, cudem docierając do obojczyka. To z całą pewnością był piorunujący kontrast w porównaniu do powietrza, jakie wypełniło całe pomieszczenie. Mary chichotały nad uchem Jace'a, prześlizgiwały się tuż pod gardłem Skoczka, między ich nogami, ocierały się o biodra, nadgarstki, policzki. Wilczur widział, jak niektóre z jaszczurów wysuwają wijące się jęzory z zębatych paszcz, próbując posmakować krwistej cieczy, spływającej niewielkimi porcjami po plecach ofiary dzisiejszego spotkania.
W końcu się poruszył. Palce lewej dłoni zacisnęły się, zamykając w uścisku kolorowe kosmyki. Szarpnął ręką, odchylając brutalnie głowę Skoczka na bok, by udostępnić sobie wyznaczone miejsce. Usta raz jeszcze dotknęły szyi, nim rozchyliły się, a o nieskazitelną skórę po raz pierwszy zahaczył jeden z ostrych kłów. To, czego sobie życzył, było tuż pod ręką, na tyle blisko, że grzechem byłoby tego nie posiąść. Jak łatwo się można było domyślić; Growlithe nie należał do grona, które traciło szanse.
Bez ostrzeżeń słownych czy fizycznych, wgryzł się grubymi igłami prosto w gardło Skoczka. Kły wsunęły się miękko, z odrażającą łatwością, niebezpiecznie blisko jabłka Adama, dokopując się wreszcie do krwi. Pierwsze czerwone krople wypłynęły z ranek ciągnąc za sobą wstęgi przez szyję, a potem tylko niżej i niżej, odznaczając się na jasnej karnacji Christophera. Pięść wolnej dłoni trafiła na ścianę, by Growluthe mógł się jeszcze do niego przybliżyć, choć podobne pogwałcenie przestrzeni niejedna osoba dawno zgłosiłaby na komisariat. Jeśli się ruszysz – rozszarpię ci krtań. Tyle powiedział jego cichy, charczący pomruk, nim przeistoczył się w charakterystyczny dźwięk przełykania.
Jeden łyk. Drugi. Trzeci. Piąty. Ósmy. Od razu poczuł, jak drobne rany, dotychczas irytująco swędzące, zasklepiają się, pochłaniając nawet świeże, chropowate strupy. Powoli niknęły wszystkie niedoskonałości, zdrapywane niewidzialną, leczniczą mocą. Tak, jak ręką jednym, gniewnym ruchem można zmieść wszystkie przedmioty z blatu stołu, tak znikały skazy. Bezczelnie okradał go z energii. To, co jeszcze przed momentem należało do Skoczka, teraz napełniało jego żyły, rozpychało je żywym, palącym wręcz ogniem. To nie był zwykły kontakt. Growlithe opisałby to inaczej. Jakby siłą wysysał esencję życiową z cudzego ciała i przekierowywał do własnego. Pił wielkimi haustami, łapczywie i do czasu, aż nie poczuł, jak ostatnie zadrapanie kończy na jego ciele swoje istnienie. Dopiero wtedy, z wyraźną niechęcią wysunął kły z ugryzionego gardła, przez moment trzymając jeszcze ciepłe usta tuż przy niewielkich dziurkach, jakie sam mu sprezentował. Ale puścił jego włosy, wyplątując z nich palce, naznaczane grubymi szramami. Powoli wyprostował ramiona i wreszcie podniósł głowę, przekierowując zadziorne spojrzenie na twarz Skoczka.
Tego – sprostował dawno pod fakcie, nie odsuwając się jednak od osaczonego chłopaka. Odkleił pięść od ściany, kierując dłoń na podrażnioną przez zęby skórę. Opuszkami zbadał wgłębienia, nie odrywając spojrzenia od oczu podopiecznego. Pogładził ostrożnie to miejsce, wysuwając język i przebiegając nim po dolnej wardze. Jego koniuszek zgarnął resztki czerwonej, gorącej cieczy, czyszcząc usta, układające się w drapieżny uśmiech. ― Nosisz chustę gangu, więc noś ją dumnie. Jesteś moją krwią, Chris. – Ściszył głos, niemalże do szeptu. ― To jak widzą ciebie, świadczy również o tym, jak postrzegają mnie. Chcesz, żeby uważali mnie za tchórzliwego łamagę? Po co nadstawiasz karku dla naszej grupy, jeśli od razu byle kto jest w stanie go złamać? Nie wymagam od ciebie cudów. Wymagam radzenia sobie w chorym świecie. Era bezpieczeństwa już się skończyła. Uznajmy, że się o ciebie martwię i naprawdę nie chcę, żeby byle przygłup rozkwasił cię na pierwszej, lepszej powierzchni płaskiej. Dalej. Zmuś mnie, żebym się odsunął. - Skoczek poczuł na gardle zaciskające się palce. Jego nowa obroża.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

......No cóż, nie bez powodu Christopher nie przepadał za swoim wyglądem. Gdyby miał identyczny charakter, ale za to dwa metry wzrostu i bardziej męską twarz wystarczałby warkot, by i tak od niego wiali. Cholerna niesprawiedliwość losu.
Cóż, Growlithe nie szczędził siły? Nie do wiary, no w życiu Christopher by się nie zorientował. Sarkazm, gdyby ktoś się nie domyślił. To jego skóra przywierała do bata, jakby nie mogła się z nim rozstać, ciągnąć ze sobą wszystkie mięśnie, grożąc ich oderwaniem. To on był stroną, która musiała przyjąć ból i nie okazać słabości, bo inaczej jego szanse na przeżycie drastycznie by zmalały. Nieważne, jak delikatne mogłyby się wydawać osobie pobocznej smagnięcia bata, jak bardzo precyzyjne i dokładne; blondyn i tak wiedział swoje, mając jednak przekonanie, że Wilczur raczej nie uderzał z całej swojej możliwej siły. Wtedy nie tylko skóra byłaby przecięta, która od razu ukrywała kryjące się wewnątrz mięśnie krwią, ale też tłuszcz, żyły... nieprzyjemne wyobrażenie dla Skoczka, hyh.
Wracając już do teraźniejszości; nie zwiodła go pozorna delikatność dłoni mężczyzny, bo przecież nie był głupi. Wbrew wszystkiemu. Mentalnie przygotowywał się na kolejny ruch, jednak i tak nie udało mu się powstrzymać jęku, który choć mocno zduszony przez zaciśnięte zęby, wydobył się siłą z jego gardła, bezsprzecznie informując o nagłej eksplozji bólu w plecach. Teraz stróżki krwi leniwym ruchem wtopiły się w materiał jego spodni, zostawiając kolejną pamiątkę. Gdyż tu, w aktualnych warunkach spranie tej substancji to istna tortura, syzyfowa praca.
Christopher zadygotał krótko, gdy jego głowa została brutalnie odchylona do tyłu. Grdyka poruszyła się nerwowo, przełykając ślinę, klatka piersiowa unosiła się w coraz krótszych, bardziej urywanych oddechach. Spojrzeniem nerwowo błądził po otoczeniu, by w końcu ponownie wbić je w twarz Wilczura, jednocześnie paznokciami szorując w nieprzyjemny sposób po chropowatej powierzchni ściany. Drgnął krótko, czując pierwszy dotyk kła mężczyzny, niby badawczy, pierwsza zapowiedź tego, co będzie... i ostatnia.
Skoczek odruchowo poruszył dłońmi, chcąc naprzeć nimi na klatkę piersiową aktualnego przeciwnika, zrobić coś; cokolwiek. Serce ponownie gwałtownie przyśpieszyło, stając do samobójczego wyścigu jakby chciało się wyrwać z klatki piersiowej, przez co krew krążyła szybciej i szybciej, pędząc w kierunku ust Wilczura. Pieprzony pech. Gdyby nie te cholerne słowa, Christopher najpewniej wpadłby w czystą panikę i sam się zabił, a tak zdrowy rozsądek powrócił... w jakiejś części, przez co dłonie zawisły bezwładnie wzdłuż boków. On sam ledwo powstrzymywał się od krótkiego, nerwowego dygotania, zamiast tego regularnie zaciskając ręce, raniąc samego siebie paznokciami. Jakby miał za dużo tej cholernej krwi. Dopiero, gdy mężczyzna odsunął się rozczapierzył dłonie, ponownie kładąc je na ścianie. Wzdrygnął się, czując kolejny dotyk i wydał z siebie dziwny, ni to ostrzegawczy, ni to wrogi pomruk zaszczutego, skopanego kundla.
Zamrugał powoli, czując jak świat przed nim nieprzyjemnie się rozmywa co jakiś czas, a on sam traci zdolność koncentrowania się. Osłabł, może i była to oznaka słabości, ale nie potrafił oszukać własnego organizmu. Może i przykre, ale prawdziwe.
A jednak na moment jego spojrzenie wyostrzyło się, skoncentrowało na personie Growlitha. Co prawda niebieskie ślepia Christophera miały w sobie więcej uczuć niż kolorów na świecie, ale przynajmniej skupiały się na tym, na kim miały. A po chwili wzięły pod uwagę również wargi Wilczura. Coś tam mówił... jednak dopiero po chwili otępiały umysł jakoś względnie się ogarnął i zaczął przetwarzać dźwięki na słowa.
Skoczek charknął coś cicho, czując palce na gardle, wbijając w mężczyznę pełne pretensji spojrzenie. Jeszcze ci mało?
Nerwy w organizmie człowieka to ciekawa rzecz, a sploty tym bardziej. Uszkodzenia, jakie może spowodować drobne ich uciśnięcie czasem jest wprost niewyobrażalne. Wystarczy spojrzeć, co się dzieje, gdy uderzy się o coś nerwem łokciowym; gwarantowany bardzo krótki, sekundowy paraliż, a następnie mrowienie, jakby przez tą część naszego ciała przeszedł prąd. Co by się stało, gdyby podobnie potraktowano tętnice pachową? Jednak nie na tym zależało teraz Christopherowi. Przez moment wyglądał, jakby chciał dać się zabić. Przez moment poruszały mu się usta, zupełnie, jakby chciał mową namówić do czegoś Wilczura. Prawda była jednak taka, że po prostu skupiał na nich uwagę.
Nerw promieniowy jest głównym nerwem unerwiającym mięśnie prostowniki , które prostują rękę w stawie łokciowym, nadgarstek i palce. Jest największą gałęzią spotu ramiennego utworzonego przez szyje nerwowo rdzeniowe. Biegnie do dołu i na zewnątrz za kością ramienną, gdzie położony jest w bruździe nerwu promieniowego. Przez to jest bardzo podatny na urazy. Do jego uszkodzenia może dojść w wypadku złamania trzonu kości ramiennej albo przez zgniecenie o kość w razie bezpośredniego uderzenia w ramię od tyłu. Przyczyną może być równie dobrze porażenie sobotniej nocy. Jednak, idąc do meritum, ów uszkodzenia mogą powodować porażenie wszystkich mięśni prostowników nadgarstka i palców, do daje obraz kliniczny „ręki opadającej”. Tyle medycyny
Było wspominane, że Christopher walczy tylko w kontakcie bliskim, a nawet bardzo bliskim, negatywnie sprawując się w dalekich, a nawet średnich odległościach. Jego walka wręcz była bardzo mocno ograniczona, ale dawała w takich możliwościach wspaniałe rezultaty. Ruch jego wolnej dłoni był cholernie szybki jak na fakt, że zdychał ze zmęczenia.  Całą siłę palców skierował na konkretne miejsce w przytrzymującej go dłoni, a raczej w konkretne miejsce jej ramienia. Jak można się domyślić ~ w nerw promieniowy. Odpowiednia siła, prędkość i celność gwarantowały sukces. Jasne, te porażenie nie będzie trwało długo, tak długo jak w wypadku złamania, czy „porażenia sobotniej nocy”. Jednak nie na tym zależało Christopherowi. Błyskawicznie, nie chcąc dać Wilczurowi czasu na reakcję uderzył po raz drugi, w nadgarstek, chcąc zdjąć tą cholerną rękę, a następnie po prostu starał się go odepchnąć. Przecież nie będzie w krtań uderzał, pomijając, że w jego aktualnym stanie było to skazane na porażkę. Zresztą, jeśli jakikolwiek z jego ruchów się udał, to gwarantowane jest wybitne zadowolenie, bo po drodze coś jak zawsze mogło się spieprzyć (tak, tak, czas niedokonany o tej godzinie mi nie wychodzi). Natomiast, jeśli udało mu się pozbawić tego ciężaru drugiego mężczyzny, to na pewno pojawił się (znowu) problem z równowagę.

//Wybacz za beznadziejną jakość, uhh
                                         
Skoczek
Pudel     Opętany
Skoczek
Pudel     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Christopher Alexander Black (godność przybrana z powodu amnezji!)


Powrót do góry Go down

Był gotów go udusić.
Do czasu.
Opuszki palców ostatni raz musnęły szyję Wymordowanego, nim ciężki impuls rozniósł się wzdłuż ramienia. Coś porównywalnego do wylania lodowatej wody górskiej na rozżarzone, spalone w słońcu ciało, absolutnie na to nieprzygotowane. Dreszcze morderczym biegiem przebiegły wzdłuż kręgosłupa, a nim Growlithe się obejrzał – jego lewa dłoń w sztywnym paraliżu opadła wzdłuż ciała. Chciał nawet coś powiedzieć – usta już rozchylały się, żeby wykrztusić kolejne słowa – ale w tym samym czasie poczuł na klatce piersiowej dłonie i wszystkie wyrazy przeinaczyły się w przeciągłe, gardłowe warczenie, które ustało dopiero po chwili. Jak wściekły władca lasu, z najeżoną sierścią, ale uniesionym łbem – tak aktualnie się prezentował, gdy odepchnięty na odległość dwóch kroków, wpatrywał się beznamiętnie w twarz Skoczka. Czytanie z samej mimiki było proste, ale oczy Opętanego praktycznie krzyczały o jego uczuciach. Wpatrywał się w ich głęboko natężoną barwę, co jakiś czas lekko mrużąc powieki.
Najwidoczniej nie przeszkadzała mu cisza, która niejednemu mogłaby wydać się krępująca albo niepewna. Jemu najwidoczniej milczenie nie przeszkadzało. Koniec końców sam musiał się powstrzymać przed automatycznymi odruchami ciała. Kącik ust drgnął, w ostatnim momencie przywrócony do obojętnego wyrazu, jakby Wilczur za wszelką cenę starał się nie pokazywać po sobie zgubnych emocji. Palce zdrętwiałej ręki zaczęły mrowić.
Broń swoich wersji, zamiast przytakiwać innym.
To prawda, że odrobinę go dziś wykorzystał. Odsunął się zaraz od niego, nie kwapiąc się już o to, że przez ich zabawy, Skoczek może nie mieć siły, aby skutecznie pokazywać swoje niezadowolenie, co dopiero ustać na nogach. Nawet jeśli wszystkie myśli były wymalowane na jego twarzy, teraz Growlithe głównie widział na niej ból i wykończenie, skutecznie zasłaniające wszystkie pozostałe opcje. Uśmiechnął się wreszcie. Najwyraźniej mrowienie w ręce nie było tylko konsekwencją przypuszczonego na niej ataku, ale również wewnętrzną chęcią, by dobić Pudla. Jedynym wytłumaczeniem, jakie sprzedawał sobie Growlithe było to, że wycofał się, dzięki krwi Christophera. Życie, w zamian za cudze cierpienie powinno warunkowo zwolnić Wilczura z musu dopieczenia swojemu podopiecznemu.
Milczenie w takich sytuacjach sprawia, że ludzie stają się ofiarami. Jesteś konsekwentny w swoich wyborach, ale musisz zacząć używać tego. – Postukał się palcem w skroń. ― W Desperacji twoje zdanie obchodzi innych równie mocno, co przeciętnego odbiorcę życie płazińców. Zobaczą, że jesteś w stanie się im podłożyć i wykorzystają to. Jeśli będziesz zbyt mocny w gębie, po prostu ci ją obiją. I to do tego stopnia, że żuchwa będzie ci latać na boki z każdym ruchem. Rozumiesz, co mam na myśli? – Westchnął, chwytając zdrętwiałą dłoń, w drugą rękę. Zaczął kciukiem pocierać nadgarstek, dokładnie w miejscu, w które oberwał. ― Słowa się nie liczą. Cokolwiek im powiesz, uznają cię za świra. Pierwsza, niepisana zasada Desperacji to „zabij albo od razu popełnij samobójstwo”. Umiesz sobie poradzić – jak na zawołanie spojrzał na wciąż sztywną dłoń ― ale na polu walki zaczynasz się wycofywać. Jesteś pacyfistą?
Cofnął się jeszcze o dwa kroki i wskazał brodą skrzynie, na których leżało parę starych koców. Nawet nie spojrzał w tamtym kierunku. Całkowicie skupił się na zaatakowanym przez Skoczka punkcie.
Odpocznij.
CO Z JEGO RANAMI, JACE? – odezwała się dotychczas siedząca cicho Shiva. Jej lodowaty nos prześlizgnął się delikatnie po rozmasowywanym nadgarstku. TE NA PLECACH MUSZĄ DOPROWADZAĆ GO DO SZALEŃSTWA. NIE JESTEM PEWNA, CZY DOJDZIE DO ŁÓŻKA. SAM WIDZISZ, ŻE LEDWO TRZYMA SIĘ W PIONIE.
Nie słyszę, żeby narzekał.

Wilczyca prychnęła.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

......Trzeba było być ślepym, by nie umieć odczytywać z jego twarzy i gestów aktualnych emocji; powiedzenie „można w nim czytać jak w otwartej księdze” jest wręcz sporym niedopowiedzeniem. Christopher skutecznie może służyć jako sprawdzian dla początkujących, gwarantowane same oceny celujące.
Widząc jego aktualną postawę, większość określiłaby, że jest padniętym, wyczerpanym, osłabionym, rannym stworzeniem... nieliczni zauważyliby, iż na jego twarzy zagościło w pewnym momencie swoistego rodzaju poirytowanie. Które narastało, wraz z kolejnymi słowami przywódcy gangu.
Wyglądam na głupiego? Okej, załóżmy, że to pytanie retoryczne... albo w ogóle je cofnijmy, tak. Przyjdzie czas, że udowodni swoją bystrość ów „przewodnikowi stada”. Jak nie teraz, to za rok, jak nie za rok, to za dwa lata. Przynajmniej była pewna motywacja, by przeżyć. No i zabrać się w końcu za tworzenie jakiś przydatnych maszyn z niczego. Jednak może by tak zacząć od tworzenia wygodnych hamaków, by mogli się odprężyć? Zabawna myśl, ale cholera wie, może by przeszło. Zdobyć liny, rozpocząć polowania, zbierać futro, pióra... nieco kombinowania i voila.
Tak, to jednak chyba zły pomysł. Lepiej wykombinować, jak załatwić i ulepszyć co poniektórym łóżka. Załatwienie prądu tutaj raczej jest niemożliwe, chociaż... no, na razie jednak odstawmy te genialne pomysły, w najbliższym czasie Christopher będzie miał problem ze schylaniem się, a sama myśl o leżeniu na plecach będzie go przyprawiać o dreszcze. Niewątpliwe najgorszy ból minie po jakiś dwóch tygodniach, ale fakt, rysa w charakterze pozostanie. Niemniej, sam się poniekąd o to prosił. Teraz trzeba było unieść głowę i przyjąć na klatę ów konsekwencje. Nikt jednak nie powiedział, że będzie to przyjemnością. Christopher nie miał twardego charakteru i nic już nie mógł na to poradzić.
- Wiem, że czasem robię z siebie kompletnego durnia, Wilczurze – przerwał, by odkaszlnąć krótko, co wywołało kolejną falę promieniującego bólu, szlag by to – ale to jeszcze nie znaczy, że zgłupiałem do reszty. Całkowitego zera. Przeżyłem już trochę i nawet jeśli pamiętam tylko kilka ostatnich lat i sam początek własnego życia, to jednak żyję. Jakoś. Nie jestem pacyfistą... nie do końca, huh. Nie lubię zabijać. Jednak w ostateczności to zrobię. Tylko i wyłącznie w ostateczności. Może to i słabość, ale... mniejsza.
Urwał, krzywiąc się z niesmakiem. Jasne, przyznawaj się do słabości przed przywódcą DOGS, na pewno poklepie ciebie po główce i pokiwa głową ze zrozumieniem. Jaaasne. Już pędzi, patrz, nawet łezka w oku mu się zakręciła. Jakoś mimowolnie Skoczek parsknął  z niejakim rozbawieniem na ów myśl, może nieco z kpiną dla samego siebie.
- Rozmasowywanie samego nadgarstka nic nie da – mruknął, wbijając wzrok w drzwi, najwyraźniej znów mając problem z zamknięciem swoich ust.
Poniekąd nie chciał tu zostawać. Za dużo okazji do doznania upokorzeń, w cholerę za dużo. Wyjście półnago również z tego samego powodu odpadało. Schylenie się po koszulę i założenie jej samemu również odpadało, bo najpewniej po prostu by nie wstał. A proszenie o pomoc... teraz duma ma się liczyć, tak? Skończy się na tym, że po prostu będzie stał jak durny i myślał, co teraz zrobić.
- Raczej powinienem sobie pójść – a jednak udało mu się to wykrztusić.
Generalnie, to nie była ani głupota, ani mądrość. Prędzej swoistego rodzaju obrona przed możliwym dalszym atakiem, bo fakt faktem, Christopher nie ufał w aktualnym momencie drugiemu mężczyźnie. Jak każde ranne zwierzę, czy też ranny człowiek (w kocu granica mocno się zaciera) wolał w tym momencie mieć spokój i zapewniony względny brak poczucia zagrożenia. A aktualnie czynnikiem wywołującym niepokój był Growlithe.
Zapewne niewątpliwie mógłby pójść do medyka, by chociaż przemyć czymś pręgi, ale najpewniej tego nie zrobi. Chyba że będzie miał pecha i rany się zaognią, no ale cóż... ryzyko zawodowe.
Wbił spojrzenie zmęczonych ślepi w wymordowanego, oddychając nieco zbyt ciężko, zbyt nierówno... ale oddychając.

// Znowu marna jakość, wypadłam z rytmu -.-
                                         
Skoczek
Pudel     Opętany
Skoczek
Pudel     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Christopher Alexander Black (godność przybrana z powodu amnezji!)


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 5 z 19 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6 ... 12 ... 19  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach