Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 3 z 19 Previous  1, 2, 3, 4 ... 11 ... 19  Next

Go down

W tych ciemnych, nieoświetlonych niczym korytarzach nawet sam GPS złapałby pewne wątpliwości i zaczął się miotać. Zwracając szczególną uwagę na – równie oryginalny – dizajn tych długich, niskich i niezwykle wąskich holów, niejeden superbohater zaczął trząść kolanami w tych swoich supergaciach. Było tu tak ciemno, tak ciasno, tak niesamowicie nierówno, że niejeden nabawiłby się klaustrofobii już po pierwszych paru minutach.
Ale nie Psy. Nie ci, którzy od wieków przechodzili tymi tunelami. Którzy znali każde wybrzuszenie i każdy zwisający z góry wysuszony korzeń drzewa, którzy balansowali pomiędzy kolejnymi zbyt ciasnymi przejściami, pochylali głowy, gdy sufit zaczął drastycznie się obniżać lub skręcali, choć nie widzieli zakrętu. Growlithe mógłby teraz zamknąć oczy i ruszyć przed siebie, a i tak trafiłby do swojego pokoju. Czuł się tak, jakby znał najmniej oczywisty zakamarek nory. Pewnie dlatego szedł z taką swobodą ruchu, trzymając Evendell na rękach i prędko pokonując kolejne metry, które dzieliły ich od celu.
Szczerze? Za chuj nie mógł sobie przypomnieć, jakim cudem zamieszkali razem, choć – bez dwóch zdań – nie on to zaproponował. Gdy kopnięciem otworzył drzwi – notabene, niezbyt dobrze trzymające się nawiasów – intensywny zapach od razu wkradł się do jego nosa, a on wciągnął głęboko powietrze, nawet nieco unosząc ramiona. Czuł wszystko. Od mokrej gleby, po woń swoich ubrań, na drewnie kończąc. Wciąż po ciemku przeniósł się na drugi koniec pokoju i usadził anielicę na skrzyni, na której od wieków spoczywał stary, dawniej bardzo puszysty i miękki koc, dziś zdecydowanie mniej przydatny w swojej przyjemnej funkcji. Zaraz Growlithe wyciągnął rękę, przesunął opuszkami palców po niewielkim, niskim stoliczku, wymacał zapałki i odpalił jedną sprawnym ruchem. Sekundę później władował ją do lampy naftowej, dzięki której w pomieszczenie nabrało choć odrobiny kolorów.
Niemalże natychmiastowo zmrużył ślepia, przyzwyczajając się do światła.
Mam dla ciebie jeszcze jedno zadanie – mruknął, zniżając głos. Skierował wtedy parę dwubarwnych, świecących oczu ku dziewczynie, jakby oczekiwał, że zerwie się na równe nogi, klaśnie w dłonie i krzyknie radośnie coś tam. ― Poczekamy trochę, aż zregenerujesz siły. Myślę, że drugi przypadek nie będę kosztował cię tyle, żebyś później lądowała na podłodze. – Machinalnie poruszył dłonią, ogarniając ją skrawek ziemi, po której walały się teraz do połowy zarysowane kartki i pomięte ubrania. Zaraz jednak ręka spoczęła na zaczerwienionym wciąż policzku. Growlithe prychnął.
Frajer. Najpierw ładuje się w gówno, z którego trzeba go wyciągać, a potem tak się odwdzięcza. Potrzebujesz czegoś, żeby szybciej wrócić do formy?
Naprawdę mu się spieszyło.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

To nie tak, że Ev po użyciu swojej mocy osunęła się na ziemię i słaniała się ze zmęczenia. Po prostu sobie klapnęła, by odsapnąć. To tak, jakby przebiegła kawałek w bardzo szybki tempie bez uprzedniej rozgrzewki. Dlatego też nie omieszkała zaprotestować, kiedy poczuła jak Grow bierze ją na ręce, bo przecież mogła sama iść. Momentalnie zamachała swoimi małymi, kaczymi nóżkami pełna przejęcia, że ktoś chce jej pomóc. A przecież tak nie powinno być! To ona była od pomagania, nie na odwrót. Nie nauczona do czegoś takiego zaczęła wydawać z siebie słowa w takim tempie, że można było ją podejrzewać o znajomość jakiegoś egzotycznego języka. W rzeczywistości dukała, że przecież nic jej nie jest i żeby Grow postawił ją na nogach. No ale jej upór na nic się zdał i westchnęła zrezygnowana. Jeszcze za nim opuścili pokój, odwróciła się zza ramienia Growa i pomachała pozostałej dwójce. Trochę smutek, że była taka bierna inaczej z pewnością uraczyłaby obu panów słowami w stylu „Sayonara and Asta la Vista amigos frajeros. Mam darmową podwózkę”. No cóż, może w jakimś alternatywnym świecie.
Jak nigdy zszokowane dziewczę milczało, wpatrując się przed siebie. Niestety jej spokój nie mógł trwać zbyt długo. Już po chwili wkroczenia w ciemny korytarz Ev zaczęła się nieco wiercić jakby coś zalegało jej w dupsku. A to się wygięła patrząc na świat do góry nogami, wyglądając przy tym jakby Grow niósł jakieś zwłoki, a to uniosła się nieco wyciągając ręce ku górze by dotykać palcami wystających korzeni, znajdując w tym swego rodzaju rozrywkę. Bo niestety pomimo mieszkania tutaj to nie znała tak dobrze drogi a i z jej wzrokiem w ciemności nie było najlepiej.
Swoją drogą to trochę przykre, że była tak beznadziejnym przypadkiem aseksa. Wiele innych osób na jej miejscu pewnie w tym momencie rwałoby z siebie majtki a w tle widniałby wielki neon „Jesteś niesiona przez Growa. Nie spierdol tego”. Ich twarz muśnięta przez rumieniec wpatrywałaby się z niedowierzeniem w profil Wilka, czując jak temperatura ich ciała wzrasta o kilka dobrych stopni. No ale to była Ev. Zamiast poczuć moc tego momentu wolała z nudów wyginać swoje ciało w różne strony ciała. Cud, że Grow w pewnym momencie nie wściekł się i rzucił nią o ziemię.
Dotarli do pokoju, gdzie Ev po dołączeniu do gangu na bezczelnego wcisnęła się oznajmiając wesoło, że od tego dnia zamieszkuje z Growem. Ach te ich pamiętne wspólnie spędzone romantyczne wieczory, kiedy to Grow chciał spać a dziewczyna z boku chrupała przemycone jedzenie. Coś pięknego.
W końcu chłopak posadził ją na skrzyni a ta od razu pochyliła się do tyłu, kładąc się na plecach i wpatrując w sklepienie, na którym migotał lekko cień poruszany przez płomyk z lampy. Jej pozycja nie trwała zbyt długo.
Mam dla ciebie jeszcze jedno zadanie. Niczym na zawołanie Ev podniosła się do pozycji siedzącej i spojrzała z prawdziwym przejęciem w stronę swego pana. Niemalże w jej oczach pojawiły się błyski, zwiastujące, że ona jest gotowa iść teraz. Zaraz. W tym momencie.
- Nic mi nie jest! Idziemy! – powiedziała i zeskoczyła ze skrzyni. Naprawdę nic jej nie było, tylko była trochę senna. Ale to normalny skutek uboczny. Każdy na swój sposób reagował na użycie mocy. Jedni pluli krwią, inni padali na ziemię bez ruchu a ona robiła się senna. I tyle w tym logiki.
Zerknąwszy na jego dłoń, a potem na zaczerwieniony policzek od razu podeszła do niego. Wyciągnęła rękę i stanęła nieco na palcach, by móc sięgnąć. Wsunęła swoje palce między jego a miękką część policzka i przesunęła delikatnie opuszkami po jego skórze, jednocześnie działając swoją mocą. Parę sekund a ślad po uderzeniu Fabiana było zwykłym spojrzeniem.
- Możemy iść! Chociaż… nie masz nic do jedzenia, prawda? Jakiegoś mięsa… Cokolwiek. – mruknęła pod nosem spuszczając nieco wzrok z zawstydzenia, błąkając nim po ziemi. A raczej bałaganie jaki się tutaj walał. Uniosła nieznacznie brwi. Kiedy…? Przecież ostatnio tutaj latała z miotłą. Człowiek huragan. Wpadał, pokręcił się i już wszystko leżało na ziemi. No cóż, miała już zajęcie na wieczór.
                                         
Eve
Kotek     Anioł
Eve
Kotek     Anioł
 
 
 

GODNOŚĆ :
Eve, ewentualnie Ewa, Matka Ludzkości, Pierwsza Kobieta na Świecie.


Powrót do góry Go down

Jesteś pewna?
Wraz z pytaniem brew uniosła się w górę, w nazbyt wymownym geście. To, że przewalił się z nią przez wszystkie tunele, by wrzucić ją do swojego pokoju, absolutnie nie oznaczało, że miał również zamiar tachać ją przez całą drogę do zwijającego się z bólu Nathaniela. To nie dwadzieścia minut podróży, żeby nadwyrężać wszystkie mięśnie, nawet jeśli Evendell ważyła tyle co nic. Zawsze lepiej mieć wolne ręce. Co z tego, że czuła się tylko senna? Growlithe tego nie rozumiał. Każdy gest, w którym ktoś upadał na ziemię był jednoznaczny – nie mógł utrzymać się na nogach. Nic dziwnego, że nawet nie zapytał ją o zdanie, zamiast tego wsuwając łapska nie tam gdzie trzeba i zwyczajnie wynosząc, w pewnym momencie po prostu zaciskając zęby i powarkując tylko sporadycznie, gdy po raz setny wygięła mu się jak gumowy ołówek. Ja pierdolę...
Zmrużył oczy.
Co ty robisz, do cholery? Skrzywił się lekko, gdy podeszła, ale nie protestował, podczas leczenia. Nie wrzeszczał padając na podłogę z powodu rozprzestrzeniającego się cierpienia. Ot, zadraśnięcie go irytowało, nic więcej. Szczególnie dlatego, że Fabian momentalnie pozwalał sobie na zbyt wiele, wiedząc, że ze względu na ich relacje, Growlithe niespecjalnie będzie się rzucać. Mógł, ale nie chciał. Tak z nimi było i tyle. Nie zrobiliby sobie jednak większej krzywdy. No, przynajmniej Fabian by nie zrobił. Nic dziwnego, że Growlithe nie potrzebował leczenia, ale gdy zaczerwienienie zniknęło położył rękę na głowie dziewczęcia i poczochrał ją, psując majestatyczną fryzurę. Brakowało tylko: „dobra, Eviee... a teraz siad”.
Była bardzo żywiołowa, jak na kogoś, kto niedawno okupował podłogę, a to było Growowi niesłychanie na rękę. Im szybciej dotrze do Nathaniela... wróć. Im szybciej dotrze do jego zabitej dechami chaty i im prędzej wrzuci do środka anielicę, tym prędzej będzie mieć z głowy jego chorobę. Może nawet Levittoux był na tyle zamroczony i zbity gorączką, by nie pamiętać nietaktu swojego podopiecznego? Chłopak zamrugał nagle, rozmywając obraz ust Nathaniela i w pełni skupił się na Skrzydlatej. Nie posiadał tu żadnych zapasów. Zbyt prędko by się zepsuły, zważywszy na fakt, że wcale tak często tu nie przebywał. O wiele bardziej podobały mu się bezkresne prerie Desperacji, leśne, ciemne zakamarki Edenu czy chociażby zaułki bez wyjścia w Mieście-3. Gdyby przechowywał tu jakikolwiek prowiant, smród byłby nie do wytrzymania.
Nie zniósłby tego.
Wraz z finałem pytania, w którym Growlithe wyczuł pewną dawkę niepewności – może nawet skrępowania? - jego śnieżne włosy zajęły się czarnym ogniem, który zsunął się w dół, pożerając każdy, najmniej istotny fragment bieli. Przyprószyły się węglem, aż w końcu ogarnęły wszystkie kosmyki, spływając jak woda na policzki, brodę, szyję, pod ubrania, niespodziewanie wydostając się spod rękawów na ramiona, oplatając nadgarstki i dłonie. Rozłożył ręce, a sylwetka pochyliła się nieco do przodu, gdy ciszę przeszył trzask przestawianych stawów. Robił to już tyle razy, że praktycznie nie czuł związanego z tym niesmaku. Na ziemię lekko opadła gigantyczna bestia o świdrującym spojrzeniu. Jace przesunął się, ocierając się ogromnym pyskiem o bok Evendell, marszcząc materiał jej sukienki i z cichym warkotem wyłonił się pod jej drugim ramieniem, pod który natychmiast władował łeb. Uniósł głowę, by dłoń dziewczęcia ześlizgnęła się po karku i wylądowała na grzbiecie, a on sam spojrzał na nią wyzywająco.
Nic nie miał, ale upolowanie czegokolwiek nie będzie żadnym problemem.

| Eh, pardon... |
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Na całe szczęście dziewczyna nie była psem i na komendę „siad” raczej zostałaby w miejscu. Chociaż z nią nigdy nie wiadomo… Aczkolwiek lepiej tego nie próbować. Kiedy po raz kolejny chłopak zapytał ją czy jest pewna, że nic jej nie jest, miała ochotę przewrócić oczami. Już chyba z dwa albo trzy razy to mówiła. Miała sobie nad głową zawiesić neonowy transparent głoszący, że może chodzić, że tylko klapnęła sobie na tyłku a nie mdlała? Może i była mała, potykała się o różne przedmioty czy wpadała na ludzi, ale nie była z porcelany. Nawet nie pamiętała kiedy użyła tyle swojej mocy, że stracić przytomność. Nawet w dniu, kiedy jej drogi skrzyżowały się z przywódcą gangu, całkiem nieźle się trzymała. Mało kontaktowała, to fakt, ale dawała radę.
- Tak Jace, nic mi nie jest. – oparła podpierając się pod boki naburmuszając przy okazji swoje policzki niczym jakiś chomik. Oho, zrobiło się poważnie, skoro dziewczyna użyła imienia Wilczura. Rzadko to robiła, chociaż była w gronie tych szczęśliwców, którym było dane poznać prawdziwe dane chłopaka. Wszakże uratowała mu życie, coś jej się z tego należało. Jej mina szybko złagodniała, kiedy poczuła jego rękę na swojej głowie, gdy ją poczochrał. Uśmiechnęła się lekko, niczym zadowolony zwierzak a na jej bladych policzkach wykwitł rumieniec wynikający z czystego zadowolenia.
Przemiana Growa robiła wrażenie, to trzeba przyznać. Zwłaszcza, że dziewczyna nie widywała tego każdego dnia. Ba, niemal w ogóle, dlatego też patrzyła na niego z nieco uchylonymi ustami i oczami pełnymi zachwytu, które wręcz błyszczały. Jeszcze trochę a rozświetliłaby pomieszczenie i wszelakie lampy naftowe okazałyby się zupełnie zbędne. W zasadzie to zastanawiała się, czy Grow nie odczuwa żadnego bólu związanego z przemianą, aczkolwiek nie miała jakiejkolwiek odwagi, żeby go zapytać. Zawsze odkładała to na później, ale to „później” nigdy nie następowało.
Jej palce dotknęły miękkiej i przyjemnej sierści, która to uginała się pod jej dotykiem. Poruszyła nimi lekko, dając złudzenie głaskania go albo nawet drapania. Lubiła czuć go pod swoimi palcami. Czy to pod postacią wilka czy w swojej ludzkiej postaci. Bez żadnej większej przyczyny i wbrew wszelkim prawom oraz rozumom, uspokajało ją to i koiło. Dlatego też kiedy przychodziło im dzielenie pokoju podczas snu, a raczej tej małej nory, to zazwyczaj zlatywała na dół i turlała do niego, zatrzymując w odległości na wyciągnięcie ręki. A kiedy już spał wyciągała dłoń i dotykała palcami ramienia, pleców czy też nawet końcówek włosów i tak spała, czując jego bliskość. Po prostu. (Ev i jej dziwne fetysze, lulz.)
Zrozumiała niemy przekaz. Czyli wybierają się na polowanie. Co prawda nie do końca odpowiadało jej bycie świadkiem zabijania na jej oczach biednego stworzenia, no ale cóż. Swoją drogą to trochę abstrakcyjne. Miłośniczka życia, największa przeciwniczka mordowania, a tak bardzo lubowała się w jedzeniu, zwłaszcza w mięsie. A przecież nie rosło ono ot tak sobie na drzewie. No cóż, bywa. Ev zabrała rękę i ruszyła pierwsza, niemalże wybiegając z pomieszczenia. Chwila ciszy, którą przerwał głośny huk, któremu zawtórowało żałosne jęknięcie. Znowu cisza i powrót dziewczyny, która masowała czerwone czoło. Stanęła obok wilka i posłusznie położyła swoją dłoń na jego grzbiecie. I tyle z samotnych wojaży bo siedzibie moja droga.
- Prowadź. – mruknęła pod nosem, zdając się w tej kwestii na towarzysza, że wyprowadzi ją z siedziby bez większego uszczerbku na jej zdrowiu.


                                         
Eve
Kotek     Anioł
Eve
Kotek     Anioł
 
 
 

GODNOŚĆ :
Eve, ewentualnie Ewa, Matka Ludzkości, Pierwsza Kobieta na Świecie.


Powrót do góry Go down

Mieszkanie w ciemnej norze było o tyle przyjemne, że żadne promienie ultrafioletowe nie były w stanie cię zbudzić. To wyjaśniało, dlaczego trupy chowano pod ziemią - mogły spać do woli, bez obawy, że słońce postanowi zapukać do ich niewielkich, wyściełanych jedwabiem łóżek i drastycznie wyrwie ze snu. Większość zapewne uznałaby całodniowe leniuchowanie za minus, ale Growlithe do pewnych luksusów zwyczajnie zdążył przywyknąć. Jedyne, co mogło okazać się defektem tego bytowania w próżni, był fakt, że trudno mu było określić porę dnia, o godzinie nawet nie wspominając, więc nic dziwnego, że niektóre pobudki z góry skazane były na marudny ton głosu białowłosego. Jak tym razem. Powieki zadrżały, zacisnęły się mocno pod ściągniętymi brwiami i dopiero wtedy uchyliły na minimalną szerokość. Zza nich wyjrzały na świat dwukolorowe tęczówki, będące prawdopodobnie jedynym elementem w tym stęchłym pomieszczeniu, który przypominał dzień. Prawe o barwie bezchmurnego nieba i lewe - płynne złoto, jak wschodzące słońce. Zdawać by się mogło, że w egipskich ciemnościach, oczy Wilczura są jedynym błyszczącym fragmentem. Nawet teraz w ich kącikach pojawił się zadziorny błysk.
Growlithe powolnym ruchem ręki zbadał najbliższe otoczenie. Ładny, naturalny zapach lekko drażnił jego nos, a pod palcami czuł coś miękkiego. Sporo czasu zajęło mu, nim zorientował się, że w jego tors wtulona jest Narumi. Jej czarne, krótkie, kręcone włosy łaskotały w podbródek, miękkie dłonie obejmowały kurczowo, a ciepły oddech owiewał nagi tors.
Przez chwilę próbował sobie przypomnieć, co działo się wczorajszego dnia, ale im bardziej chciał się tego dowiedzieć, tym mniej miał ku temu sposobność. Ciężki, tępy ból odezwał się nie tylko w głowie, ale w każdej partii ciała, przypominając Wilkowi o komórkach, o których istnieniu nawet nie wiedział. Wystarczyło, by lekko się poruszył, chcąc rozprostować zdrętwiałe mięśnie, a dziewczyna zadarła głowę i wlepiła w niego parę orzechowych ślepi.
- Coś się stało? - zapytała zaczepnie, przyglądając się jego nieobecnej twarzy. Gdy nie odpowiedział, podciągnęła się nieco do góry i cmoknęła go słabo w brodę. Miękkie, delikatne usta otarły się o naciętą skórę, pozostawiając po sobie tkliwe wspomnienie. Jedyną reakcją na ten gest było mocniejsze zmarszczenie brwi. Narumi uśmiechnęła się łobuzersko.
- Coś cię trapi, Grow? Grow! - burknęła głośniej. Dopiero wtedy na nią spojrzał. - No wreszcie! Łaskawcze!
Ten... głos. Zwykle mu się podobał, łaknął go, napajał się nim. Ale teraz każde jej słowo cięło jak ostrze, a im silniej starała się zwrócić na siebie uwagę, tym grymas na jego wargach zaczął się powiększać.
- Słuchasz mnie? - zapytała raz jeszcze, błądząc roziskrzonym spojrzeniem po jego twarzy. Wsparła się na łokciu i przyglądała mu się z góry, delikatnie przechylając głowę na bok. Jak psiak. Zaciekawiony szczeniak, który nie mógł doczekać się polecenia pana. Powinien mówić. Dyktować. Rozkazywać. Milczenie ją raniło w pewien szczególny, prywatny sposób. Ale doczekała się. Wreszcie. Nagłe jęknięcie zaskoczenia wyrwało się spomiędzy jej warg, gdy poczuła, jak leci do tyłu.  Silne obręcze na nadgarstkach unieruchomiły kobietę, a po jej twarzy natychmiast przemknął drobny cień zdziwienia, pomieszanego z sekundowym bólem. W pierwszej chwili faktycznie nie wiedziała co się dzieje i jak zareagować, ale gdy tylko jej punkt widzenia ograniczył się do twarzy mężczyzny, który znalazł się nad nią, uspokoiła się i rozluźniła, rezygnując ze spięcia, które dotychczas ogarnęło jej ciało. Odchyliła nawet głowę z błogim uśmiechem, czując na szyi zachłanny pocałunek.
- Jeszcze raz? - zamruczała, wyciągając usta w ciut większym grymasie.
Jak głupi dzieciak nie rozpoznawał cienkiej granicy pomiędzy samolubstwem a chęcią pozostania „samemu”. Frustrację wyładowywał na ślicznych kobietach, złość przenosił na zadziornych chłopców. Moment pocałunku okazywał się gorzki, cudzy dotyk okropny, lodowaty, wręcz obślizgły. Ciało za każdym razem reagowało wrzaskiem, gdy kolejny raz ktoś sunął palcami po nagiej skórze, zaczepiał zębami o płatek ucha, chuchał powietrzem prosto w kark. Dni mijały, wlokąc się, jak zraniony żołnierz: nieprzerwanie do przodu, z ciągłym, irytującym bólem na ramieniu i świadomością, że cel  jest zbyt daleko. Nic dziwnego, że w końcu zrezygnował. Nie wychylał z pokoju głowy od dobrych paru dni, odcinając się od świata żelazną barierą. Ograniczył się do własnego towarzystwa, nie pozwalając przekroczyć progu żadnej zaciekawionej duszy. Wpierw rysował, kreśląc na kartce krzywe linie, łączył je zaraz z kolejnymi kreskami, okręgami i karykaturami figur, ale wkrótce i to przestało go interesować. Coraz rzadziej chwytał za gitarę, kładł się wcześnie, wstawał późno. W pewnym momencie zrezygnował z podnoszenia się w celu zapalenia następnej świeczki. Wściekle warczał, starając się wyplenić z umysłu wszystkie negatywne słowa i twarze. Zrezygnował z obowiązków, nieprzerwanie kuląc się pod ciemnobrązowym kocem, zakrywając nim porozcinane ramiona i naciągając go na głowę. Spod materiału wystawały jedynie śnieżne kosmyki, rozsypane po twardym, drewnianym materacu. Gdy znów się budził, przerywany oddech ciął płuca. Nie mógł tego wytrzymać, szczególnie, gdy w grę wchodziło uczucie ściskania od środka. Gdzieś pod żebrami zarzynał go ostry ból.

„Wściekłeś się, bo… bo co? Bo Nathaniel obdarzył ją takimi uczuciami, o jakich nawet w połowie Ty nigdy nie będziesz mógł pomarzyć?”

Siadał wtedy za każdym razem, trąc dłońmi piegowatą twarz. Siłą dusił narastający w gardle krzyk. Uspokajał się, odrzucając myśli, próbując zapomnieć o drażniącym głosie Nathaira. Czegokolwiek by jednak nie zrobił - jak mógłby mu nie wierzyć? Nie z faktu, że jest aniołem, niebiańską, miłosierną istotą. Nie dlatego, że z samej definicji powinien mówić prawdę, licząc się z dobrem rozmówcy. Nathair mówił to pod wpływem gniewu, ale szczerze. To jedyne, co mógł wydedukować Growlithe.
Aż wreszcie sam nie wiedział, czy powinien zasypiać. Chore. Idiotyczne. Skretyniałe. Siedząc, nie mógł odpędzić się od poczucia winy. Od jakiegoś wewnętrznego zdenerwowania, wściekłości, że ta kurewska cholera powiedziała mu prawdę. Przedstawiła rzeczywistość o której przecież zdawał sobie sprawę, ale nigdy nie traktował jej poważnie. Do czasu. Może tego właśnie trzeba było? Aby ktoś powiedział na głos to, co myśleli wszyscy, ale dotychczas nie odważył się wyznać nikt.
- Kpina - śmiał się pod nosem, przyglądając bosym stopom, rozrzuconym niedbale na podłodze. Opierał się o skrzynię, przylegając do niej byle jak plecami, czując nierówność desek wgryzającą się w skórę przez cienki materiał koszulki. Siedział na zimnym podłożu niewielkiego, ciemnego pomieszczenia, otoczony przez pogniecione kartki z wypaczonymi, ludzkimi postaciami. Krzywy grymas od dawna trzymał się na jego ustach, prędzej z przyzwyczajenia, niż konieczności. Zrezygnował ze snu. Musiał. Nareszcie dotarło do niego, że nie ma szans położyć głowy na poduszce i obudzić się wiele godzin później, otoczony aurą spokoju. Zawsze zrywał się do siadu, głośno dysząc i zaciskając palce na kocu. Bo w nocy, gdy nie pracuje nic prócz mózgu i serca...
Parsknął podirytowany. Stracił rachubę. Chyba nawet nie chciał się jej trzymać. Ile dni nie spał? Pod oczami wyrysowały się czarne półksiężyce. Ile dni nie jadł? Ścisk w żołądku zmuszał do zgięcia się w pół. Ile dni nie pił? Pustynia w gardle. Czegokolwiek by jednak nie czuł, nieznośny wstręt by wyjść na zewnątrz nie pozwalał mu się ruszyć z miejsca.
Cóż.
Trudno.
Przychodź, pieprzony losie.
Kap... kap... kap...
Kościsty Żniwiarzu.
Kap... kap kap... kap...
Czy kto to tam siedzi na górze i pociąga za sznurki.
Kap... kap kap... kapkap... kapkapkapkapkap... kap...
Rozległ się tępy huk w akompaniamencie szelestu kartek, kiedy lśniący przedmiot upadł tuż obok. Końcówka ostrza zostawiła na białym papierze czerwoną smugę, zamazując anielskie skrzydło rysowane lekką ręką. Chwilę później za nożem pospadało parę kropel. Tępy wzrok przez dłuższy moment wpatrywał się w otwarte rany. Niegroźne na tyle, aby siedział cicho. Niebezpieczne do tego stopnia, by czuł pulsujący ból, falą napływający od nadgarstków po przedramię. Zacisnął wargi, gdy kartkę skropliło parę nowych kropel.
- Graviora manent - zachichotał pod nosem, przykładając wierzch rozciętej dłoni do twarzy. Nawet nie zauważył, kiedy krople krwi, zaczęły mieszać się ze łzami.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie kierował się przeczuciami. Nie wierzył w złe omeny. Gdy ktoś twierdził, że wydarzy się coś złego, traktował go spojrzeniem insynuującym, że jest kretynem. Wszelkie wewnętrzne ukłucia równie dobrze można było zrzucić na pogodę albo wytwór przesądnej wyobraźni, gdy ujrzało się czarnego kota przebiegającego przez drogę. Dziś nikt nie truł mu nad uchem, nie miał żadnych przeczuć, nie było czarnych kotów ani dziwnych znaków na niebie. Nieważne, że ten jeden jedyny raz przydałyby się takie sygnały z zewnątrz. Zignorowałby je, ale po raz pierwszy wujek Los wylałby mu na głowę wiadro zimnej wody, na koniec pozwalając jego twarzy ocenić twardość metalu, z którego było zrobione. Pomimo tego, że siedział z założonymi rękami, na pewno cieszył się teraz przedstawieniem, w którym nieświadomy niczego wymordowany miał wreszcie ujrzeć to, czego nie powinien. Nie wiadomo, czy liczył na (jeszcze bardziej) krwawą rzeź czy zsyłał potrzebującemu – o ironio – anioła stróża. Tylko jedno było pewne – to spotkanie nie będzie przyjemne.
A to był dzień, jak każdy inny, choć wielu odnotowałoby go w swoich kalendarzach. Ryan, nawet po tym, gdy został zastępcą, nie przebywał często w siedzibie DOGS. Nadal nie czuł potrzeby integrowania się z grupą, a obowiązki wypełniał na odległość. Nie czuł się zależny od gangu, rzadko kiedy korzystał z jego dobrodziejstw i zapasów, a przede wszystkim nie prosił nikogo o pomoc. W chwilach, gdy znudzenie dopadało nawet jego, a przez kilka dni nie otrzymywał żadnych wieści, wreszcie postanawiał zajrzeć do tej zatęchłej nory, w której tego dnia było dziwnie cicho. Właśnie przysunął do ust odkręconą butelkę wody, którą zgarnął ze składziku i przechylił ją, pociągając duży łyk i nie odrywając wzroku od porozwieszanych ogłoszeń i zleceń. Niektóre z nich nadawały się już do wyrzucenia, ogłoszenia nie nawiązywały do niczego nowego i wszystko wyglądało tak, jakby komuś zupełnie wyleciało z głowy, by zająć się uaktualnieniem wszystkiego. Komuś, zawirowało w jego głowie, owiane nieco ironiczną nutą. W gruncie rzeczy nie przypominał sobie, by kiedykolwiek spotkał się tu z brakiem zorganizowania, nie licząc spontanicznych akcji, często spotykających się ze sceptycyzmem ze strony Grimshawa, ale nie to teraz było istotne.
Bez wahania zerwał kilka kartek ze ścian, uznając je za niepotrzebne. Charakterystyczny dźwięk rozdarł ciszę tego miejsca, gdy ciemnowłosy zmiął papier w pięści, formując go w coś, co tylko w teorii miało przypominać kulkę i odrzucił go w kąt. Kątem oka dostrzegł ruch i od razu zwrócił twarz w tamtą stronę. Dziewczyna, która najpierw niepewnie wychyliła głowę zza rogu, wreszcie wystąpiła zza niego całkiem. Prawdę mówiąc, nie znał jej imienia i nie za bardzo go interesowało, ale z jakiegoś powodu przyjęła jego obecność z ulgą wymalowaną na twarzy. Nie na co dzień ktoś, kto ledwo cię zna, patrzy na ciebie, jakbyś ratował mu życie, nawet nie kiwnąwszy palcem.
Ryaaan ― przeciągnęła krótko, ale bez entuzjazmu. Musiała wybadać pewniejszy grunt i sprawdzić, czy może kontynuować. Szybko doszła do wniosku, że milczenie z jego strony było równoznaczne z wyczekiwaniem na to, co miała mu do powiedzenia. ― Wiesz może co z Growem?
W odpowiedzi doczekała się niemego zaprzeczenia. Aktualnie szarooki sam chciałby to wiedzieć. Aktualnie wyglądało to tak, jakby rozpłynął się w powietrzu, a jedyna osoba, która mogła udzielić mu jakichś informacji, sama zasypywała go pytaniami, na które nie mógł znać odpowiedzi, bo najzwyczajniej go tu nie było.
Od kilku dni nie wychodzi od siebie. Próbowałam zapukać kilka razy, ale codziennie słyszałam to samo. Podobno nikogo nie wpuszcza do środka ― zeznała, wnioskując, że Opętany jeszcze nie miał okazji przekonać się o dziwnym zachowaniu Wilczura. Całkiem słusznie.
Rottweiler zmarszczył brwi. Pukanie. Co za abstrakcja – zabawne, że w pierwszej kolejności pomyślał właśnie o tym. Nie o tym, że mogło stać się coś złego i cała ta sprawa cuchnęła na kilometr, ale o tym, że wszyscy dookoła mieli zwyczaj pukać. I to do jebanych drzwi bez zamka. Zakręcił butelkę i w milczeniu ruszył się z miejsca. Ominął brunetkę, nie spoglądając w jej stronę. Ona za to odwróciła się, podążając za nim wzrokiem.
Licz się z tym, że cię nie wpuści.
Sam się wpuszczę.
Woda się kończy. Zajmijcie się tym.
I tyle go widziała.

Podeszwy desantów uderzały o ubitą ziemię, wystukując miarowy, ale powolny rytm. Im bliżej drzwi był, tym stukanie stawało się coraz wyraźniejsze dla białowłosego ukrywającego się w norze za drzwiami. Nadchodzący gość nie krył się ze swoją obecnością i wydawał się być pewny swojego celu, pomimo wiszącej w powietrzu przestrogi. „Nie idź tam, Ryu”.
Szedł.
Niedopita woda w butelce uderzała o plastykowe ściany, chlupocząc cicho. Dookoła unosił się zapach ziemi, wilgoci, a wreszcie do wonnego towarzystwa dołączył dobrze mu znany swąd krwi. Nie uderzyłby go tak bardzo, gdyby prędko nie zorientował się, do kogo należał. Nogi jakby same z siebie przybrały szybsze tempo. Nie biegł, ale jego wizyta stała się jeszcze bardziej nieunikniona. Pukanie. Ubrał to słowo w prześmiewczą nutę. Czuł się w pełni uprzywilejowany do tego, by obyć się bez tego. Nie powinien wskazywać palcem tego, kto pierwszy zerwał z tym zwyczajem i lata temu postanowił stać się samozwańczym współlokatorem. Można rzec, że teraz miał za swoje.
Kroki ucichły tuż przy drewnianych drzwiach.
Minęła ciągnąca się w nieskończoność sekunda.
Ciemne pomieszczenie stanęło przed nim otworem w akompaniamencie szurnięcia drewna, przesuwającego się po brudnej ziemi. Mężczyzna bez skrupułów przekroczył próg, którzy wszyscy dotychczas uważali za świętą granicę. Jakby był u siebie. Do siebie nie trzeba... pukać. Lśniące oczy bez trudu odszukały kundla, który zaszywał się w swojej budzie, przedzierając się przez ciemność, jak bliźniacze księżyce. Noc kiedyś musiała dołączyć do dnia. „Kiedyś” było dzisiaj.
„Wiem, co o tym myślisz, ale...”
Zatrzasnął za sobą drzwi z tak głośnym hukiem, by uciszyć swoje własne myśli, a i uświadomić Growlithe'owi, że nie jest już sam, gdyby ta informacja jeszcze nie dotarła do jego – z tego, co widział – zamglonego łba. Pierdolę wasze „ale”. Zgorzkniały grymas wykrzywił jego usta, sprawiając, że całość skomponowała się w nieprzyjemny wyraz, choć nadal dało się w nim wyczuć znaną szarookiemu powściągliwość, do której przywykły mięśnie jego twarzy, nie zdradzając przy tym za wielu emocji. Po latach przebywania w jego towarzystwie przyzwyczajało się do tego, że takie drobne skazy na jego obliczu nie zwiastowały niczego dobrego. Miażdżący wzrok przesuwał się po otwartych ranach na jego nadgarstkach i przedramionach. Każde kolejne cięcie było następną kroplą oliwy dolewanej do ognia. Jego zęby otarły się o siebie, ale tylko on był w stanie usłyszeć ich cichy zgrzyt. Powinien złapać go za włosy i tłuc jego łbem o ścianę tak długo, aż zdrowy rozsądek wyszedłby ze swojej kryjówki. A schował się bardzo dobrze. Na tyle, by zupełnie zapomnieć o nim podczas zabawy w chowanego.
Tak dużo krwi.
Porozrzucane karki zaszeleściły pod butami. Zatrzymawszy się idealnie naprzeciwko albinosa, przykucnął. Odstawiwszy butelkę na bok, wyciągnął obie ręce w jego stronę, bez wyczucia chwytając go za przedramiona ponad ranami. Palce zakleszczyły się na jego ciele, jak dwie silne obręcze. Czerwone ślady na pewno zaczęły już kwitnąć na bladej skórze wymordowanego. O ile Rottweiler wcześniej nie spojrzał na jego twarz, teraz uniósł wzrok, mierząc się z obrazem prawdziwego rozbicia. Nie odznaczał się współczuciem. Ten widok też nie wykrzesał z niego ani odrobiny empatii, choć może to sprawiłoby, że jego znajomy poczułby się bardziej żałośnie. Może właśnie tego było mu trzeba?
Koira ― pod osłoną spokojnego tonu, czekały na niego ostrza, sprawiające, że znajomy głos Ryana brzmiał dziś wyjątkowo nieprzyjemnie. Co więcej – domagał się tego, o czym chłopak nie chciał mówić. Nie, gdy ktoś uczynił jego dzień niewłaściwym na umieranie.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie był pewien, czy stracił czujność, czy po prostu udawał, że nie słyszy kroków, zamykając się i redukując do jednego rozwiązania: że tutaj jest bezpieczny. Zagrożenie ograniczające się do obcych spojrzeń, zapachów, wyrazów ich twarzy i słów, nie istniało w pewnych sferach. Niestety. Nie miał szczęścia, jeśli chodzi o prywatność. Ktoś zawsze musiał ją połamać.
„Koira”.
Drgnął na dźwięk jego głosu. Dłonie trzęsły mu się tak mocno, że drżały również po silnym zaciśnięciu ich w pięści. Knykcie pobielały, w odróżnieniu od piegowatych policzków, na których pojawiły się zaczerwienienia. Nie chciał na niego patrzeć. Nie chciał go nawet w tym pomieszczeniu. Warknięcia i siła rozkazu dławiły mu się w gardle, podrażniając je coraz bardziej. Z jednej strony chęć wywalenia go za drzwi przeważała. Z jakiej racji tu wszedł? Nie pozwolił mu na to. Wynocha! Oglądanie tej wrednej mordy mi nie pomoże, prychnął w myślach, przymrużając zwierzęce ślepia, jakby szczerze się nad czymś zastanawiał. Z drugiej...
- I co? - wychrypiał, cały czas z tępym uśmiechem na ustach. Nadal nie potrafił spojrzeć mu w oczy, błądząc wzrokiem gdzieś po boku. Piekła skóra, a i drętwym bólem przypominały o sobie rany, których dotykał Ryan, ale Growlithe zdawał się nie zwracać na to uwagi. Tylko brew co jakiś czas drgnęła nad błyszczącymi od łez oczami. Jak zwykle zachowywał się cicho w takich sytuacjach, jakby tylko jego ciało chciało poczuć ulgę, ale dusza i charakter wzbraniały się przed podobnymi krępacjami. - Co ci do tego, do cholery? Puść mnie, Ryan. Niewygodnie mi.
Głos mu się nie łamał. Nuta brzmiała czysto. Jakby nic się nie stało. Jakby za moment miał wstać, parsknąć śmiechem i powiedzieć, że to tylko farba, że znów żartował. Martwiłeś się, mój mroczny książę? Uśmiech powiększył się o milimetr. Oczywiście, że nie. Dlaczego miałby robić to kolejny raz? Do teraz nic przecież nie zostało wyjaśnione. Narażanie życia, podstawianie gardła pod tnące ostrza i milczenie. Z tego składał się Grimshaw w oczach Jonathana. Zawsze milczał, gdy potrzeba było odpowiedzi. Growlithe to wiedział i nic innego nie wściekało go bardziej. Potrzebował wieków, by dowiedzieć się o nim tak niewiele. Ale nawet drugie tyle nie wytłumaczyłoby białowłosemu, dlaczego los w kiepskich sytuacjach zawsze podstawia mu akurat jego.
Jak teraz.
Brakowało tylko, aby nim potrząsnął.
Może to na moment zmusiłoby go do zerwania rozmowy z marami? Pozbył się najgroźniejszej, ale pozostały inne, nieustannie mamroczące pod nosami scenariusze tragedii, wprowadzając je w życie z zaskakująco zadowalającym skutkiem. Nawet teraz jakiś syczący pysk wisiał nad karkiem Jace'a, chuchają lodem prosto w skórę. Zimno kuło go podskórnie. Może dlatego tak się trząsł?
- Ryū - powiedział powoli, z przechyloną na bok i opuszczoną głową. Drgnął i wyprostował się, wreszcie kierując na niego wzrok. Jeśli można powiedzieć, że życie zabija, to nieżycie robiło coś znacznie gorszego, nie tylko z ciałem samym w sobie. Mordowało hardość, jaka malowała się w oczach, teraz mętnych i szarych. Coś, co zawsze kłębiło się w ich kącikach, teraz wyparowało, co mocno koligowało z jego dotychczasową postawą. Opuszki palców przylgnęły delikatnie do policzków Ryana, gdy Growlithe niepewnie odwracał się w jego kierunku, zmywając z własnej twarzy jakiekolwiek ślady uśmiechu. Wiedział, że może pozwolić sobie na wiele, niejednokrotnie naginając zasady dla własnych korzyści. Dlaczego teraz miałby rezygnować z czegoś, co było tak łatwe? Po policzkach spłynęło łukiem parę kolejnych łez, gdy usta Growlithe'a powróciły do obojętnego wyrazu. Wsunął palce w ciemne kosmyki Opętanego i pochylił się ku niemu, zamykając oczy.
Zatrzymał się jednak ledwie milimetr od niego, czując, jak wokół gardła zaciska się ciężki, tnący sznur. Wbrew pozorom nie zamierzał wykańczać go na samym początku. Wypuści go. W końcu. Oczywiście, nie przeznaczając tego czasu na wspólne dyskusje, mające na celu ustalić wszystkie odpowiedzi na pozornie proste pytanie: dlaczego. Jace był złamany, ale nie zamierzał tłumaczyć swojego postępowania. Chociażby dlatego, że nie musiał.
- Proszę, Ryū - wykrztusił nagle, wreszcie przenikając przez dzielący ich mur. Musnął niepewnie jego usta, zaraz zaciskając swoje w wąską linię. Zagryzł mocno wargę, powstrzymując jej drżenie. Znajomy smak pobudzał myśli, których Wilczy wcale nie chciał teraz usypiać. Gest z jego strony mógł wydawać się niezręczny. Włożył w niego niepodobnie dużą dla siebie dawkę delikatności, ledwie przecież dotykając Ryana. Niektórzy mogliby pomyśleć, że wyczuwał grunt, po jakim stąpał. Z góry zakładał, że był kruchy, ale chciał się dowiedzieć, na ile potężne kroki może stawiać, bez obawy, że cienki lód pod nim się załamie. Więc? Objął go za szyję, przysuwając się tak niebezpiecznie blisko, że przylgnął do niego bezpośrednio. Ryan mógł poczuć drżenie jego ciała, gdy zsuwał się ustami na jego szyję. - Proszę, zajmij się mną - dodał szeptem, przenosząc jedną z rąk na jego rękę, ściskającą poranione przedramiona. Ucałował raz jeszcze miejsce tuż pod jego uchem, cały czas silnie się w niego wtulając, kiedy ściągał z siebie dłoń Grimshawa. Zrobił to możliwie jak najszybciej, zacisnął na niej poranione, zakrwawione palce i wsunął ją pod materiał swojej koszulki. Ubranie zmarszczyło się, odsłaniając skrawek brzucha, którego ostrze noża również nie oszczędziło. Odczuł chłód na rozgrzanej skórze w miejscu, gdzie Ryan dotknął jego skóry. - Zrobię co tylko zechcesz. Naprawdę. Tylko się ze mną kochaj...
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Białowłosy miał pecha – to on wyjaśniał, dlaczego w jego złe dni stawały się gorsze. Los kopał go po dupie tak mocno, by za każdym razem tracił równowagę, upadał na ziemię i boleśnie zdzierał sobie kolana. Ryan gdzieś tam zdawał sobie sprawę, że jego obecność nie była w tej chwili pożądana, że powinien być ostatnią osobą zastającą go w takim stanie. A jednak to musiał być akurat on. Ktoś, kto równie dobrze mógł teraz usiąść naprzeciwko i przyglądać się krwi spływającej po jego ciele, raz jeszcze obserwować, jak wraz z nią ulatnia się kolejne wątłe życie. Widzieć przed sobą kogoś, kto, pomimo hardych przekonań i niezachwianej pewności siebie, pozwolił jakiegoś płazowi ściągnąć siebie na dno, choć wcześniej doskonale wiedział, jak rozplątywać liny zaplecione na szyi. Ironia losu.
Nie zrobił tego.
Istniały niewypowiedziane powody, dla których nadal zawzięcie zaciskał ręce na drżącym ciele wymordowanego. Na skórze czuł wilgotną, ciepłą posokę, która prześlizgiwała mu się pomiędzy palcami, jak wyjątkowo paskudne robale. Stało się oczywistym, że usiłował częściowo zatamować krwotok, choćby, kurwa, miały mu odpaść od tego ręce. Zmarszczył brwi, zawieszając spojrzenie na wykrzywionych w uśmiechu ustach. Myślał, że to zabawne czy tylko nakładał na siebie złą maskę? Łzy i uśmiech nie komponowały się ze sobą, gdy dobitnie rzucało się w oczy, że połyskujące na jego policzkach pręgi nie miały nic wspólnego ze szczęściem.
I co?
To on powinien o to zapytać.
Ty mi powiedz. Naczytałeś się jakiegoś gówna i nagle zachciało ci się zostać Werterem? ― podniesiony ton nie był jego domeną, ale teraz nie potrafił go stłumić. Nie robił tego od dawna, a z pewnością ostatni raz, kiedy Koira miał okazję go uświadczyć, miał miejsce lata temu. Te wydarzenia zdążyły już wyblaknąć, ale to nawet lepiej. Aktualnie należało skupić się na problemie, z którym jeszcze nie zdołali się uporać, ale Opętany z każdą chwilą tracił chęci na usłyszenie o tym, co się wydarzyło. Co za różnica? W jego oczach nie istniała żadna dobra wymówka; każdej przypisywał tchórzostwo.
„Ryū.”
Nic już nie rozumiał, ale nie odezwał się ani słowem, pozwalając mu kontynuować. Liczył na to, że powie coś więcej. Cokolwiek. Nie spodziewał się nieporadnego dotyku. Przez cały czas przyglądał mu się uważnie, jakby samo to miało powstrzymać go przed swobodą, na jaką sobie pozwalał. Nawet nie drgnął, gdy odległość między nimi drastycznie zmalała, choć patrzenie na niego z bliska nie było wygodne. Nie, żeby miał mu cokolwiek do zarzucenia. To, że pozwolił mu posunąć się dalej, zrzucił tylko i wyłącznie na ciekawość. Dotyk jasnowłosego nigdy mu nie przeszkadzał, ale dzisiaj wydawał się obcy. Dokładnie tak, jakby nie miał do czynienia z Growlithe'em, a kimś (może czymś?), kto zakorzenił się w jego głowie i teraz sterował ciałem, nie do końca nad nim panując – drżenie tylko upewniało go w tym fakcie. Ale pozwalał mu na to, wlepiając wzrok w skrzynię za nim. Wychwytywał ciche słowa i mimowolnie mrużył oczy w niezadowoleniu, którego jego towarzysz nie miał okazji dostrzec. Gdyby nie okoliczności, zareagowałby inaczej. Raz jeszcze pozwoliłby sobie na to, by przycisnąć go do ziemi, gdy posłusznie rozkładał przed nim nogi. Ale nie dziś. Ciepły dotyk pozostawiał po sobie palące uczucie, które wcale nie pobudzało. Raczej sprawiało, że walka z odsunięciem się była jeszcze trudniejsza. Szczególnie, gdy jego dłoń wylądowała na rozgrzanym brzuchu. Lekki ruch opuszek wystarczył, by wyczuć głębokość rany, a szatyn zwalczył w sobie chęć skrzywienia.
No chyba cię pojebało.
Na nieszczęście Wilczego wiedział, co powinien zrobić. Skoro kundel tego właśnie chciał, szarooki musiał zagrać w jego grę, niezależnie od tego, jak bardzo w tej sytuacji mu się to nie podobało. Odsunąwszy go kawałek od siebie, musnął palcami wilgotny od łez policzek. Powoli odgarnął część białych kosmyków za ucho, dając sobie trochę czasu. Gdy kłamliwe uświadamiał Wilczura, że – owszem – zrobi to, czego chciał, mocno przygryzł swój język, dotkliwie go kalecząc. Świeża rana pulsowała nieprzyjemnym bólem, ale teraz liczyła się tylko krew gromadząca się w jego zaciśniętych ustach. Wyraźnie czuł jej smak. Tym razem to Grimshaw wsunął palce w jego włosy, zaborczym gestem zmuszając go do ułożenia głowy tak, jak sobie zażyczył. Chłodne usta przysunęły się do spękanych, suchych warg chłopaka, czekając na dogodny moment, w którym pozwoliłby mu na bardziej zachłanny pocałunek. Wiedział, że nastąpi. Wbił się w jego usta, czując jak szkarłat ścieka mu po podbródku i ciągnie się cienką nitką aż do szyi, próbuje wpełznąć pod materiał podkoszulka, ale wsiąka w niego, przybierając formę ciemnej plamy na szarym materiale. Nie zwracał na to uwagi, całując kochanka i przytrzymując jego głowę tak, by zapomniał o możliwości wyrwania się. Jay zadbał o to, by nie przestać, dopóki posoka nie przyniesie ulgi zdartemu gardłu. Wiedział, że to za mało, ale wystarczająco, by przynajmniej na chwilę przypomnieć mu o tym, że bez tego nie da sobie rady. I co z tego, że przed chwilą próbował odebrać sobie życie? Ciemnowłosy nadal utrzymywał, że nie miał do czynienia z kimś, kogo znał od dobrych kilku wieków.
Tortura – inaczej nie można było nazwać tego, przez co właśnie musiał przechodzić albinos – trwała jeszcze chwilę, zanim całkiem głośne cmoknięcie oznajmiło jej koniec. Lekko przyspieszony oddech świadczył o tym, że nawet on musiał na trochę zrezygnować z powietrza. Wypuścił jego włosy z uścisku i przez kilka dłużących się sekund tkwił przed nim z zawieszoną głową. Ciemne kosmyki skryły jego twarz. Pulsowanie na skaleczonym języku powoli ustępowało – tkanki jak na zawołanie stworzyły nowe, równie stabilne połączenia. Przesunął nim po podniebieniu, oceniając swój stan na zadowalająco dobry. Gdyby teraz otworzył szeroko usta, już nikt nie posądziłby go o bycie rannym. Przełknął ślinę, chcąc pozbyć się z ust metalicznego posmaku. Srebrne oczy błysnęły spod grzywki, smętnie mierząc się z pustymi ślepiami Wilka, za to pięść wymierzyła mu zdecydowany cios w policzek; na tyle słaby, by nie przetrącić mu szczęki, za to na tyle mocny, by pozostawić po sobie pamiątkę w postaci opuchlizny i wreszcie wyrwać go z koszmaru, w którym utkwił.
Zanim wysunął rękę spod koszulki Growa, naparł mocniej palcami na otwartą ranę na jego brzuchu.
Wstawaj, dupku.
Zapomniałeś obciągnąć mi na zachętę ― rzucił, ocierając usta i podbródek wierzchem dłoni. Słowa przesycone były taką ilością sarkazmu, że Growlithe musiałby być głuchy albo tępy, żeby go nie wyczuć. Oboje doskonale wiedzieli, że nie odznaczał się żadną z tych cech. ― Zgłoś się, gdy znudzi ci się bycie jebanym desperatem. Myślałem, że znasz mnie na tyle, by przestać łudzić się, że zrobisz ze mnie idiotę ― negatywny ton zdążył już opaść, pozostawiając po sobie chłodny spokój. Odebrał mu wszelką nadzieję na to, że cokolwiek związane z nim było łatwe. ― Spójrz na siebie ― prychnął, łapiąc go za nadgarstek i tuż przed jego oczami potrząsnął poranioną ręką, by po tym wypuścić ją gwałtownie.
Wstał, przezornie podnosząc z ziemi nóż.
Zdejmij koszulkę i siedź na dupie. I tak daleko nie zwiejesz ― wymruczał, kierując się do wyjścia. Wychodząc, zamknął za sobą drzwi i pozostawił albinosa ze swoim złudzeniem prywatności. Z korytarza dobiegł głuchy trzask jakiegoś przedmiotu uderzającego o ścianę, a potem kolejny – oznajmiający jego upadek na ziemię.

Gdy wrócił, obejmował całkiem sporą ilość bandaży, który towarzyszyła pełna butelka wody. Milczenie znów powróciło do łask, a on spoglądał na kundla z wyczekiwaniem.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Gówna? Za jebanym Werterem ponad sześćdziesiąt - w niektórych plotkach nawet osiemdziesiąt - procent młodocianych Niemców rzuciło się pod pociąg, zawisło na linach lub podcięło sobie żyły. Przeżywali śmierć miłości razem z samym bohaterem, ale nie o tym chciał rozmawiać Growlithe. O ile „rozmawiać” jest tu dobrym słowem.
Coś szwankowała mu umiejętność komunikacji.
W połowie jęknął, w drugiej warknął, czując na języku posmak krwi. W pewien indywidualny sposób poczuł się teraz urażony, choć - jakby na to nie spojrzeć - sam go prowokował.
PRZYSŁAĆ CI POSIŁKI?
Growlithe próbował się wyrwać. Szarpnął głową, na moment odrywając się od ust Ryana. Poczuł jednosekundową ulgę, ale...
CHOCIAŻ CHYBA NIE MAMY JEDNOSTKI, KTÓRA MOGŁABY CIĘ URATOWAĆ, westchnął Heine, mrużąc oczy i przyglądając się z dołu, jak gorzki pocałunek trwa nadal. Zdecydowanie. Dla Growlithe'a nie było to niczym innym, jak torturą. W dodatku bez odrobiny rozkoszy, która przecież ni musiała być wykluczona. Nie czuł przyjemności z tego gestu i to go drażniło.
Kurwa!
KUREW TEŻ NIE MAMY.
Początkowo Growlithe ani myślał o wyrwaniu się, ale gdy zrozumiał, że jego plan został skatowany, połamany i obrócony przeciwko niemu, chwila złudnej radości została zarżnięta razem z zadowoleniem.
Zakaszlał, gdy wreszcie go puszczono. Od razu odsunął się od Grimshawa, przykładając wierzch ręki do popękanych, zakrwawionych warg. Czuł nie tylko posokę, ale też ślinę, która zdążyła zgromadzić się w kącikach ust. Pierdolony psychopata. Jak mogłem się znów nabrać? Przetarł buzię, urywając wszystkie myśli na temat ciemnowłosego. Przewrócił oczami. Ryan go nie rozumiał. Przede wszystkim żyli na nieco innych płaszczyznach, przez co aktualne „poziomy” doświadczeń okazywały się różne. Nie niższe lub wyższe u którejś ze stron. Zwyczajnie zbyt odstępujące od siebie, aby można je w ogóle porównywać, dlatego Growlithe nawet nie skomentował opieprzu, który otrzymał wraz z tym siarczystym sierpowym prosto w twarz. Nie wzbraniał się też, bo... tak miało być. Święcie o tym przekonany byłby w stanie samowolnie nadstawić policzek, gdyby wszystko nie działo się zbyt szybko. Nie zdążył dobrze zacisnąć szczęki, a jego głowa mimowolnie poleciała na bok, w akompaniamencie dźwięku uderzających o siebie zębów. Zrobił ruch ustami, jakby bezgłośnie zamlaskał, wychwytując nadal silny posmak krwi w buzi. Nie podobało mu się to, co zrobił Ryan, ale to, czego musiał wysłuchiwać nie przypadło mu do gustu jeszcze bardziej. Zjeżył się nieco, unosząc ledwo widocznie ramiona i zerknął na niego spode łba. Posklejane krwią kosmyki opadały luźno na czoło i rzucały cień na niemal pół jego twarzy, podkreślając niezadowolony, wrogi wyraz. Obciągnąć?
Za te kiepskie słowa co najwyżej ci go odgryzę - usłyszał własny głos skierowany w gruncie rzeczy do Ryana, odbijający się w głowie, jak pojedynczy dźwięk gitary puszczony w pustym, akustycznym pomieszczeniu.
- Nie muszę się łudzić - warknął. To były pierwsze słowa, jakie wypowiedział głosem łudząco podobnym do tego, jakim posługiwał się na co dzień. W ogólnym rozrachunku było mu jednak wciąż daleko do „normalności”. - Radzisz sobie świetnie i bez mojej pomocy.
Dłonie nadal się trzęsły, tak samo, jak całe ciało. Pod wpływem różnych czynników (emocji, uczuć, myśli) nie mogło przestać, absolutnie nie słuchając poleceń właściciela, przyglądającego się z dołu Ryanowi.
„Spójrz na siebie”.
Zaczyna się.
Growlithe machinalnie odwrócił głowę na bok. (Mamo, przestań. Jestem już dużym chłopcem. Mam całe seść lat i tsy miesiące. Zaraz idę do szkoły!) Nie przyjrzał się nawet temu, co tak usilnie próbował mu pokazać Grimshaw. Nie był dumny z żadnej rany, jaką sobie sprezentował. Ani z tych na nadgarstkach, ani żadnych innych, przyprawiających go o równie mocne ataki histerycznego śmiechu. Ów chichot nadal był siłą zduszany i wyrwał się tylko raz, w dodatku na ułamek sekundy. Ręka ponownie uderzyła o ziemię, puszczona z żelaznego uścisku „kajdan” i właśnie wtedy Jace się opamiętał. Urwał króciutki występ śmiechu, zaciskając usta w wąską linię. Wyprostował się zaraz jak struna, odchylając ramiona do tyłu i przekręcił głowę, by móc spojrzeć na ciemnowłosego.
Zdawał się nie zrozumieć słów - „rozkazów” - jakie padły w jego kierunku. Równie dobrze, mógł ich w ogóle nie usłyszeć, znów wykraczając za linię, która oddzielała świat rzeczywisty od własnych fanaberii, ku utrudnieniom dla Ryana - przechodząc na niewłaściwą stronę. Podświadomie - lub nie - nie ruszył się jednak z miejsca. Trudno stwierdzić, czy przez ten czas zrobił cokolwiek, bo jak go zostawiono, tak go zastano. W tym samym miejscu, w identycznej pozie, z niezaprzeczalnie tym samym wyrazem twarzy. Nawet oczy wpatrywały się dokładnie w ten punkt, w jaki patrzyły się wcześniej. Poruszył się jednak („odżył”), gdy Grimshaw przybył z nowym asortymentem i postał tak jeszcze chwilę. Jego wyczekujące, zimne spojrzenie nie zrobiło na białowłosym żadnego wrażenia, bynajmniej nie dlatego, że był dzielnym ołowianym żołnierzykiem. Na chwilę obecną było mu już wszystko jedno. Równie dobrze mógłby rozłożyć ramiona i zostać zasztyletowany tym wzrokiem, co niechybnie go czekało, jeśli nadal nie wykrzesze z siebie odrobiny świadomości.
- Ale mamo - rzucił z przekąsem, opierając się zaczerwienionym od uderzenia policzkiem o zimną ścianę pomieszczenia - już w zeszłym roku byłem mumią. Nie zmusisz się na większą oryginalność w Halloween?
Nie wykonał jego polecenia w pewien sposób z powodu chęci pokazania, że nieważne, jak nisko się stoczy, nie pozwoli, by ktoś inny mu rozkazywał. Najwidoczniej nawet teraz, gdy  myśli wciąż okalane były przytłaczającymi obrazami - jego uśmiech, złość, obojętność; jego sposób poruszania się, spania, mówienia, wszystko, do cholery, wszystko - nie był w stanie pogodzić się z tym, że ktoś próbował zacisnąć rękę na zrywającej się obroży. Na przekór wszystkim - a już tym bardziej Ryanowi - koszulka wciąż nakrywała jego tors, choć materiał był cały przesiąknięty szkarłatem. Ani myślał się ruszyć, by zrzucić z siebie brudne ciuchy i odsłonić wiązankę cięć.
- Odpuść, Ryū - Splunął w bok, dokładnie tak, jakby wypluwał teraz krew Grimshawa. Ryan go zaskoczył, do diabła. Ale przecież nic poza tym. - Nie chcesz mnie pieprzyć, więc nie jesteś potrzebny. Wynoś się stąd, Rottweilerze.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down


Nora na samym końcu tunelu - "pokój" numer 597 - Page 3 E8a178f1eb7dbdd11617822c7a8d18a9
---------------------------------

Nie bardziej niż ty.
Oboje mogli dogryzać sobie w nieskończoność. Czasem zastanawiał się, jakim cudem zdołał wytrzymać jego towarzystwo przez kilkaset lat, kiedy poziom chęci urwania mu głowy był równy brakowi tej chęci, co w przypadku szatyna można było z czystym sumieniem podpiąć pod swojego rodzaju sympatię. A potem zdecyduj się, co z tym fantem zrobić. Dziś zdecydowanie wzrosła mu ochota na tę pierwszą opcję, więc aby odzyskać dotychczas niezachwianą harmonię, podarował sobie wdawanie się w dyskusje z Growlithe'em, zanim jeszcze zostawił go samego ze swoimi urojonymi problemami.
Nie był ani trochę zaskoczony tym, że zastał go w dokładnie takim samym położeniu, z koszulką wciąż naciągniętą na siebie, jakby to ona dziś miała stać się głównym symbolem jego buntowniczej natury. Był żywym przykładem kundla, który w życiu nie zaznał twardej ręki i teraz wydawało mu się, że kierując się przyjętymi przez siebie zasadami, postępuje mądrze. Jeszcze czego. Ciężkie westchnienie doskonale oddało jego stosunek do tego, a w połączeniu z pobłażliwym spojrzeniem, jakby właśnie miał do czynienia z mało pojętnym gówniarzem tylko poświadczyło, że jego „Odpuść sobie” na nic tu się zda. Nie od dziś miał z nim do czynienia i nie od dziś wiedział, że wykorzystywanie siły przeciwko temu dupkowi było nieodłącznym elementem wspólnej znajomości. Wiedział o tym nie tylko z obserwacji, ale z własnego doświadczenia. Też nie chciał być nic winny drugiej osobie, uznając, że jego samowystarczalność nie ma żadnych granic. Ponadto Koira był dziś bardzo chętny do tego, by Grimshaw osobiście zdarł z niego ubranie. Wszak musiał już przewidzieć, że Opętany na pewno to zrobi, jeżeli reakcja Levelu E go nie usatysfakcjonuje.
Cóż, nie usatysfakcjonowała.
„Nie chcesz mnie pieprzyć, więc nie jesteś potrzebny.”
Chciał, ale nie teraz.
Witaj z powrotem... Chika, podsumował ironicznie, jednak żadne z tych słów nie przeszło mu przez gardło. Wiedział, że czasem o wiele lepiej było po prostu milczeć. Wiedział też, że w jego przypadku milczenie bywało bardziej irytujące od słów, które wypowiadał. Wiedział też, że spotęguje to uczucie, gdy na życzenie nie usunie się z tego miejsca. I nie usunął się. Nie tylko Growlithe nie pozwalał na przygniecenie się cudzym butem, a gdy spotykały się dwie niepokorne dusze, w końcu jedna z nich musiała ustąpić. Grimshawowi nie podobała się ta rola, a białowłosy musiał pogodzić się z tym, że jego halloweenowemu strojowi zabraknie oryginalności. Nie powinien się tak krzywić, gdy los podrzucał mu prawdziwe opatrunki, a nie papier toaletowy.
Wszystkie rzeczy wylądowały obok siedzącego na ziemi wymordowanego.
Nie od razu usiadł naprzeciw niego. Najpierw ominął go, jakby zupełnie zapomniał o tym, co chciał zrobić, ale tylko po to, by odpalić jedną ze świeczek i umieścić ją w zawieszonym lampionie. Słaby blask oświetlił niewielką norę, rozpraszając ciemność, która w pewnych warunkach przytłaczała. Teraz ta czynność mogła wprawić w denerwujące przekonanie, że czuł się jak u siebie. Aż za bardzo. Jakim prawem oślepiał światłem kogoś, kto nie widział słońca od kilku dni?
Po co ta oficjalność? ― odezwał się wreszcie, bez uprzedzenia pochylając się nad białowłosym. Chwycił za jego koszulkę po bokach, wiedząc, że spotka się to z niezadowoleniem w końcu – „nie chciał go pieprzyć” – nie wyszedł z nowy, jak zażyczył sobie tego pan i władca. Zaczął powoli odsłaniać jego tors, dopiero dotarłszy do ramion, zdecydował się na szarpnięcie, upewniając Wilczego w tym, że w razie próby odwiedzenia go od tego pomysłu, nie da za wygraną. Wsunął kciuki za otwór na głowę, by przełożyć koszulkę przez nią i dopiero na koniec przeprowadzić przesiąknięty krwią materiał przez poranione kończyny. Kącik ust wygiął się w niezadowoleniu. Widział go już w znacznie gorszych sytuacjach, ale niesmak zaczął kiełkować w nim na myśl, że zrobił sobie to sam. ― Nie jestem twoim psem ― w akompaniamencie dosadnego przypomnienia o tym, że gdzieś domniemana władza Growa po prostu się kończyła, opadł ciężko na ziemię, siadając po turecku. Mógł próbować tej sztuczki w kółko, ale odniosłaby lepszy efekt, gdyby po prostu wypróbował ją na kimś innym.
Odkręcił butelkę wody i chwycił albinosa za nadgarstek, tak mocno, by uporać się z ewentualną walką. Zdawał sobie sprawę, co zaraz może usłyszeć, ale nie robił sobie nic z tego, że może zostać odprawiony z kwitkiem. Druga ręka tymczasowo została skrępowana macką. Wymordowany na pewno spotkał się już z tym nieprzyjemnym uczuciem, za to szarooki potraktował go, jak wyjątkowo niesfornego pacjenta. Chłodna woda drobnym ciurkiem zacięła obmywać nacięcia na nadgarstku, przedramieniu i ramieniu. Ciemnowłosy starał się zaledwie zwilżyć poranioną skórę. Odłożywszy na bok plastikowy pojemnik, złapał za koszulkę Wilczura i to nią zaczął osuszać skórę.
Rozchylił usta, by coś powiedzieć, ale szybko zrezygnował, przyłapując się na tym, że właściwie nie ma ochoty ani drążyć tematu, ani komentować. Co miałby powiedzieć? „Myślałem, że wybierzesz sobie bardziej heroiczną śmierć”? „Zabawnie się składa, że tędy przechodziłem”? Nie miał w zwyczaju pieprzyć o dupie Maryni, byleby tylko cicha przestała działać na niego i wszystkich dookoła swoją miażdżącą siłą. Czasem był to naprawdę przyjemny ciężar.
Począwszy od wewnętrznej strony ręki, zaczął owijać bandaż wokół niej. Ominął kciuk, przechodząc wyżej, ku nadgarstkowi, gdy wspiął się jeszcze wyżej, pytanie pozbawione cienia troski wreszcie zmąciło cały spokój:
Za mocno?
Brawo, Ryu! Jeszcze chwila i zaczniecie rozmawiać o pogodzie. Tak swoją drogą i tak wszyscy wiedzą, że masz to gdzieś.
I miał, ponieważ owijał opatrunek dalej.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Fucker: Cześć, Bob. Zastałem Growa? Przyszedłem zobaczyć, czy pisze posta.

Nora na samym końcu tunelu - "pokój" numer 597 - Page 3 PDWG1pq

Nora na samym końcu tunelu - "pokój" numer 597 - Page 3 3QeMvJB

---------------------------------------

Mogli? Nie. Oni to po prostu robili. Dzień za dniem, tydzień za tygodniem. Wystarczyło, by jeden przez nieuwagę nacisnął stopą na zapadnię, a okazywało się, że oboje tak naprawdę stali na polu pełnym min. Zaczynały się wściekłe komentarze, zirytowane riposty, spojrzenia spod byka i próba udowodnienia, kto tak naprawdę powinien się słuchać, jak grzeczny husky, czekający co wieczór pod drzwiami. Dochodziło do rękoczynów, uderzeń w twarz, do rozlewu krwi i długiego obnoszenia się ze swoim urażonym ego - to ostatnie szczególnie ze strony Jonathana, wrażliwego na podobnych płaszczyznach.
Ale czy to sprawiło, że zamknęli pyski i odwrócili się do siebie plecami? Niedoczekanie. Zawsze któryś wyciągał rękę i chwytał drugiego za dłoń. Nastawała cisza, milczenie dławiło gardło. Cóż. Są pewni ludzie, którzy nie mogą żyć ze sobą. Ale bez siebie też nie.
Oczywiście, nie było mowy, by Wo`olfe przyznał się do podobnych „niedorzeczności”, skoro już na wstępie był skłonny sprzedać Ryana handlarzowi ludzi, gdyby to tylko miało Grimshawa wściec. Bo przecież wiedział, że czegokolwiek by nie zrobił, nie krępują go żadne liny zobowiązania. Nie był Ryanowi nic winny i choć darzył go swego rodzaju zaufaniem, to nie mógł pozwolić sobie, aby pokazać mu swoją sympatię. Prawdopodobnie prędzej pozwoliłby się zlinczować, niż przyznałby przed kimś, że w głębi serca nie uważa, że z Ryana taki wielki skurwiel.
- Cholera - syknął, przykładając rękę do twarzy, by zasłonić oczy. Dobra. Jednak skurwiel. Na ten ułamek sekundy Jace przestał myśleć o czymkolwiek innym, jak o tym, że został oślepiony. Tragedia. Katastrofa. Armagedon. Potrzebował paru sekund, aby przyzwyczaić się do tych niesamowitych przebłysków realności. Ze zmrużonymi, wciąż załzawionymi oczami śledził Rottweilera, jak punkt, którego nie może stracić z pola widzenia. Brawo. Takim idiotyzmem odwiódł go od ciągłego wspominania pewnych, khm, obrazów. Jednym ruchem zmiótł wyobrażenia, a gdy podszedł bliżej, nie pozwolił, aby uwaga Growlithe'a skupiła się na czymkolwiek innym, jak tym, co właśnie planował ciemnowłosy.
Wbrew logice świata nie stawiał oporu. Z perspektywy osoby trzeciej można nawet pokusić się o tezę, że nie chciał go stawiać. Choć rany piekły, zadarł brodę do góry i podniósł ręce, by pomóc Wymordowanemu w zdjęciu koszulki przesiąkniętej zapachem jego samego i krwi. Dostrzegł wyraz niezadowolenia na twarzy towarzysza, ale niezbyt go to... zaskoczyło? Zaniepokoiło? Zniechęciło? Odwrócił na moment wzrok na bok z marudną miną. Nie wiesz co było powodem... Nie oceniaj, warknął w myślach, przesuwając paznokciami po ręce. Natręctwa wręcz nakazywały mu rozdrapać wszystkie rany, chociażby dlatego, że swędziały jak diabli. Niespecjalnie się też przed tym wzbraniał.
- Nie? - zadał pytanie retoryczne, unosząc palec wskazujący do góry, jak ktoś, kto właśnie wpadł na fenomenalny pomysł, dzięki któremu produkcja tygrysów wzrośnie o 150%. Zatoczył nim niewielkie koło (palcem, a nie pomysłem) w powietrzu, a na szyi Ryana pojawiła się czarna obręcz. Jej chłód przypominał stal; lodowatą, niewzruszoną, niemożliwą do wygięcia stal, która nie mogła zostać zignorowana ze względu na swój ciężar. - Chociaż pewnie wolałbyś, żeby inaczej to wyglądało, ha? - W tym momencie pstryknął, a obroża, jaka dotychczas luźno zaciskała się na szyi Ryana rozpadła się, w zamian przecinając czernią gardło Growlithe'a. - Zaszczekać, mój panie? - Ironia była tak wyczuwalna, że można by chwycić łyżkę i zacząć ją wyjadać z powietrza. Kto, jak kto, ale Grow nie przywykł do podobnych sytuacji. I nie chodzi w tym momencie o droczenie się z Ryanem, a o sytuację, która miała miejsce parę chwil później. Między zębami prześlizgnęło się powietrza, formułując się w przeciągły, choć cichy syk. Grimshaw miał niezłe doświadczenie w kwestii obchodzenia się z białowłosym. Nie spore, ale jednak niezłe, skoro przewidział jego ruchy. Ręce mimowolnie mu drgnęły, sygnalizując zniecierpliwienie i niezadowolenie chłopaka. Chciał się wyrwać, ale nawet jemu Niebo nie jest tak przychylne. Siły opuszczały go z każdą kolejną kroplą krwi, a szamotanina mogła tylko przysporzyć większych problemów.
Zaatakuje go.
To pewne.
Ale nie teraz. Nie w chwili, gdy zwyczajnie nie miał takich możliwości. Kiedy więc zrozumiał, że wyrywanie się nie ma sensu (choć próbował), znieruchomiał i z zaciśniętymi zębami lustrował wzrokiem, jak ręka Ryana uzbrojona w wodę obmywa naznaczony grzechem nadgarstek, przedramię, ramię. Z ust Growa wyrwało się prychnięcie. Niepotrzebnie. Nie widział sensu w jego postępowaniu, szczególnie dlatego, że ciemnowłosy nigdy nie potrafił go wytłumaczyć. Zawsze robił coś na opak, a powód tego wszystkiego brzmiał abstrakcyjnie: bo tak. I on śmiał twierdzić, że nie jest podobny do Jace'a?
„Za mocno?”
- Ta. Moja ręka już nigdy nie będzie taka sama. Mam nadzieję, że jej to jakoś wynagrodzisz - westchnął cierpiący człowiek, unosząc spojrzenie na nieodgadniętą twarz Ryana. Pochylił się lekko do przodu i musnął nosem jego policzek, by zaraz złożyć w tym samym miejscu pocałunek; tuż nad kącikiem ust Ryana. W tym momencie brakowało mu tylko wilczych atrybutów. Szczególnie ogona, poruszającego się z częstotliwością dwustu szurnięć na sekundę. Niestety. Na podobne rewelacje nie było co liczyć.
- Zostaw to już. - Zawahał się. Nie w słowach, bo te przeszły mu przez gardło bardzo gładko. Nie wiedział tylko, czy powinien zrobić to, co teraz niechybnie dominowało w rankingu zachcianek. Przysunął się w końcu, nie zważając na pewne komplikacje w postaci blokad. Nie potrzebował rąk. Ryan mógł je sobie siekierą odrąbać i zachować w gablotce. Growlithe'owi wystarczyło tyle, by znaleźć się tak blisko, aby ponownie naruszyć ich strefy. Oparł się bokiem o tors mężczyzny, przylegając zaczerwienionym od uderzenia policzkiem o jego ramię. Prędko jednak głowa zsunęła się odrobinę niżej, aż Grimshaw poczuł pod brodą miękkie kosmyki. Jaka była w tym sprawiedliwość, że samobójcy szli do piekła, skoro piekło mieli już na Ziemi? - Mam zresztą wkurzające wrażenie, że robisz dosłownie wszystko, żeby podciąć mi skrzydła. - Ciepłe powietrze owiało skrawek nagiej skóry Ryana, której nie chroniła szara koszulka. Kolejne westchnięcie. Wentylacja płuc w normie? W normie. - Gdybyś chciał poderżnąć sobie gardło, podałbym ci tylko ostrzejszy nóż i życzył owocnej nocy. Nie możesz tego po prostu zostawić tak, jak jest? Nie możesz mi pomóc.


Ostatnio zmieniony przez Growlithe dnia 20.10.14 0:49, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 3 z 19 Previous  1, 2, 3, 4 ... 11 ... 19  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach