Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 2 z 19 Previous  1, 2, 3 ... 10 ... 19  Next

Go down

Dobrze było znaleźć się w swoich czterech, stęchłych ścianach, chwilę po tym, jak przeżyło się wojnę w Afganistanie. Gdyby tylko był bardziej trzeźwy na umyśle, zapewne zjechałby Levittoux'a od góry do dołu, za to, że traktuje go jak kogoś, kto był na tyle ranny, że nie byłby w stanie doczołgać się do siedziby o własnych siłach, co naturalnie w ogóle nie mijało się z prawdą. Growlithe w pewnym momencie zdał sobie nawet sprawę, że nie pamięta znaczącej większości drogi, jaką przebył z Nathanielem. Praktycznie nic, od chwili, w której powrócił do swojej ludzkiej formy, chwilę po zabiciu Shirai'a nie było dla niego jasne. Zwyczajnie mrugnął, a z pola minowego, przetransportował się do tej ciemnej, smętnej nory. Zmusił się, diabelnie mrużąc przy tym oczy, aby wyostrzyć sobie obraz. Nathaniel wciąż prezentował się jak niezbyt twórcza plama na szarym płótnie, ale jego zapach był wystarczająco intensywny, a obecność równie silna. Growlithe wdychał woń anioła, a głupi ogon zasygnalizował radość, gdy końcówka zaczęła szurać po kocu, okrywającym skrzynię.
Faktycznie. Levittoux był jedyną osobą, która mimo bezczelnego dogryzania, wpierdalania nosa w nie swoje sprawy i szczeniackich odzywek, wciąż trwała przy Jonathanie. I choć Nathaniel też nie szczędził złośliwości, w podobnych sytuacjach zwyczajnie zachowywał ciszę. To było Wilkowi zdecydowanie na rękę. Niejednokrotnie słyszał reprymendy od Anioła Stróża, ale w chwilach, w których słowa mogłyby go tylko rozdrażnić, Levittoux zwyczajnie siedział z zamkniętymi ustami.
Do cholery, kocham tego frajera, jęknął w myślach, opierając głowę o ziemistą ścianę. Nawet nie zauważył, w którym momencie towarzysz wstał i wyszedł, by wrócić po paru minutach z całym asortymentem. Nie zareagował też, gdy mężczyzna zaczął zdejmować z niego wojskowe ubrania. Podniósł nawet ręce, by zdjęcie koszulki było dla Nathaniela mniejszym problemem. Najwidoczniej nawet Wo`olfe uznał, że wystarczających szkód mu dziś narobił.
Zresztą, i tak nie szczędził wyzwisk, podczas opatrywania. Ramię to pal licho sześć – wytrzymywał gorsze katorgi, choć i tym razem pozwolił sobie na wygłoszenie solidnej mowy na temat tego, jakim chujem jest Nathaniel i jego beznadziejne medyczne umiejętności. Ledwie dwa czy trzy słowa opuściły gardło Growlithe'a, nim umilkł, błądząc spojrzeniem za dłonią, uzbrojoną w bandaż. Nawet nie dostrzegł, kiedy ujął ją swoją ręką i przysunął pod usta. Indywidualny zapach skóry Skrzydlatego całkowicie zrekompensował straty. Jace przyłożył rozcięte wargi do jego dłoni, a czując pod nimi pulsujące żyły, zjechał ciut niżej, by zaraz wtopić kły w nadgarstek. Miarowy odgłos przełykanej krwi, zmusił uszy do przylgnięcia do czaszki. Najwidoczniej chłopak nie był zbyt zadowolony z tego, jak potoczyły się sprawy. Głód jednak wygrał. Chwila, w której poczuł, jak do każdej komórki wstępuje nowe życie, siła, której od dawna nie czuł, była na tyle przyjemna, że nawet nie przejął się ewentualną reakcją Nathaniela.
Której i tak nie było.
Usta ostatni raz musnęły ranki, chwilę po tym, jak język pozbył się  wypływających z nich kropelek krwi. Wilk odchylił się ponownie do tyłu, przylegając nagimi plecami do ściany. No i dobrze się stało. Zawsze chciał go użreć. Co prawda zwykle planował to tak, by miejscem ugryzienia był bardziej bolesny skrawek ciała białowłosego, ale kogo to obchodzi? Skoro zresztą mowa o cierpieniu, z gardła Charles'a wyrwało się ostrzegawcze warknięcie, gdy Nathaniel ni z gruchy, ni z pietruchy wbił w niego ostrze sztyletu. Od razu otworzył oczy i spojrzał wściekle w stronę skurwysyńskiego usposobienia wszelakich cnót. Zaciskanie zębów, spięte mięśnie – nic nie dawało odpowiedniego efektu. Choć wydobywanie z rany naboju trwało ułamki sekund, ból jaki temu towarzyszył został odpowiednio zakodowany przez wszystkie nerwy.
„Nie szalej”.
- Goń się, Levittoux.

* * *

Choć w pierwotnym scenariuszu Growlithe został usadowiony z dupskiem na skrzyni, jego ciało najwidoczniej postanowiło się zbuntować i wyjść niewygodzie naprzeciw. Ze względu na odniesione rany, sen, który w końcu go dorwał, przetrzymał jego świadomość o paręnaście godzin za długo. Nawet jeśli wybudził się w międzyczasie, trwało to zdecydowanie za krótko, aby jego mózg to zarejestrował. Organizm zajęty był zasklepianiem ran i odbudowywaniem siły, wypompowanej przez misję.
Miało pójść gładko, a wyszło jak zwykle. Skąd jednak mógł wiedzieć, że praktycznie wszystkie jego Psy spierdolą z podkulonymi ogonami? Ha. Był nawet święcie pewien, że każdy oddałby za niego życie. Nie z miłości, a zwykłej lojalności, której od wszystkich wymagał. Pomyśleć tylko, że jedynymi osobami, które przy nim zostały, to: Evendell – która nie pełniła w gangu funkcji ważniejszej od tła... i Nathaniel, który do DOGS nawet nie należał, a w wir tarapatów został wkręcony całkowicie przypadkowo. Nic dziwnego, że gdy Wo`olfe wreszcie się obudził, wkurwienie nadal się go trzymało.
Białowłosy ocknął się z policzkiem przyklejonym do jednej z kartek, które okupowały glebę. Najwidoczniej w czasie swojego „snu” świadomie – lub nie – wylądował na ziemi, a teraz, podnoszenie się z niej, wydawało mu się zdecydowanie zbyt żałosne. W końcu jednak drgnął i podniósł się do siadu, od razu przykładając rękę do twarzy. Pod opuszkami palców poczuł zakrzepnięte resztki krwi, która wciąż trzymała się skóry. Białowłosy odczekał chwilę, aż przestanie mu się kręcić we łbie i wreszcie rozchylił powieki. Przed oczami zatańcowały mu kartki, które dopiero po chwili postanowiły wrócić na swoje prawowite miejsce. Wiele z nich poplamionych było krwią lub zapieczętowanych cudzą podeszwą. Mimowolnie z jego gardła wyrwało się zirytowane warknięcie, bo – co jak co – ale kartki zdobywał we własnym zakresie. Nawet tak błahy materiał piekielnie trudno było zdobyć. A, że Growlithe lubił rysować... resztę trzeba dopowiedzieć sobie samemu.
Wyrżnę ich wszystkich, burknął w myślach, odchylając się drastycznie do tyłu, aż jego plecy nie naparły na ścianę. Głowa przylgnęła do zimnej, mokrej powierzchni, ręka wylądowała z powrotem na ziemi. Wciąż oddychało mu się źle, ale rany powinny prezentować się zacniej. Opatrunek sprzed paru dni zdążył przesiąknąć krwią i licho wie, czy nie wdało się tam żadne zakażenie. Nie kłamiąc w żywe oczy – Grow nie mieszkał w warunkach, które spodobałyby się sanepidowi. Sanepidowi nie spodobałaby się też obecność gościa, który najwidoczniej postanowił rozgościć się w mieszkaniu, które do jego własności nie należało.
Gdy tylko wzrok Charlie'ego padł na Ryan'a, ten od razu wyprostował się jak struna i skomentował swój głupi odruch przeciągłym syknięciem. Wszystkie mięśnie nagle się zmówiły i zgodnym chórem ogłosiły mu, że oto przekroczył limit, jest debilem i nie powinien się szarpać za każdym razem, gdy ujrzy pierwszego, lepszego Grimshaw'a.
- Nie ma sprawy, rozgość się – warknął przeciągle, przyglądając się z niechęcią, jak Ryan okupuje jego fantastyczne łoże z baldachimem. - Nie powinieneś tutaj przychodzić, pieprzony zdrajco.

                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Papiery leżące na ziemi znowu zaszeleściły, ale – choć to nie Ryan był tego powodem – tym razem zignorował ten cichy dźwięk. Co prawda, nie istniała możliwość, by w podziemiach doczekać się przeciągów, dlatego za pewnik wziął cudzą obecność tutaj. Wystarczyła chwila, a receptory węchowe dostarczyły mu potrzebnych informacji, chociaż – nie licząc jego własnej woni – tutaj wszystko pachniało podobnie. Lekko zatęchły zapach ziemi (jak to w jaskiniach bywało) z odrobiną wanilii, która ani trochę nie pasowała do tych warunków. Że też wcześniej go nie zauważył. Rzecz jasna, było na to sensowne wytłumaczenie – zachowywanie absolutnego milczenia w przypadku Growlithe'a było tak nietypowe, że odnosiło się proste wrażenie, jakby w ogóle go tutaj nie było. Szkoda, że cisza nadchodziła wówczas, gdy spał albo był nieprzytomny, ale z drugiej strony zawsze istniały alternatywy na to, by go uciszyć, a Jay znał ich jeszcze kilka.
Mięśnie i skóra żółwim tempem obrastały ogołocone kości; tak wolnym, że wolniej można było już tylko do tyłu. Mrowienie momentami przechodziło w rwący ból, który był o tyle nieznośny, że perspektywa przeleżenia w spokoju jeszcze połowy godziny lub przynajmniej kilkunastu minut, nie była aż taka zła, ale powinien się domyślić, że pierwsze oznaki obecności Jace'a wiązały się z tym, że za chwilę otworzy usta i...
„Nie ma sprawy, rozgość się.”
No właśnie.
A tak dobrze ci szło. ― Udawanie, że nie istnieje? Z ociąganiem zsunął przedramię z oczu, które i tak jeszcze przez chwilę tkwiły ukryte pod powiekami. Ton jego głosu przypominał ton człowieka, który musiał przywitać się z szarą rzeczywistością po wyjątkowo przyjemnym śnie i wcale mu się to nie podobało. W końcu miałby jeszcze dużo czasu dla siebie, gdyby nie to, że ktoś musiał mu przeszkodzić. Przecież mógł jeszcze odpocząć te marne pięć minut. Przesunął ręką po policzku i wreszcie zmierzył się z ponurym widokiem zagraconej nory białowłosego. Najpierw ciemny sufit, później, gdy już łaskawie podniósł się do siadu, ściana, a na końcu twarz Wilczura, którą obdarzył nieprzejętym spojrzeniem. ― Daj spokój, królewno. Jakoś ci się udało ― mruknął, choć nieco krytycznym spojrzeniem przesunął niżej, oceniając ilość opatrunków na jego ciele, aczkolwiek zdążył już przywyknąć do tego widoku. Zawsze mogło być gorzej, ale i tak wydawało się, że wyświadczyli dużą przysługę albinosowi, który kłopoty wolał zgarniać pełnymi garściami dla siebie, choć zapewne zaprzeczyłby, gdyby wytknięto mu masochizm. Ciemnowłosy mimowolnie wzruszył barkami, jakby właśnie skomentował tym myśl, która mu się nasunęła. Mógłby podzielić się nią z Wo`olfe'em, ale z drugiej strony nie istniał nawet najmniejszy powód, dla którego miałby się tłumaczyć, dlaczego akurat tak wyszło. Gdyby ruszył trochę głową, zrozumiałby, że jakakolwiek interwencja mogłaby pokrzyżować jego plany. Plany, które i tak nie były zbyt wyszukane i szczegółowe. Nie przyszedł tutaj po to, a Jonathan miał szczęście, że dziś postanowił przemilczeć jego kiepski zmysł taktyczny.
Mniejsza o to. Nie będziemy rozgrzebywać sprawy sprzed kilku dni, hm? ― Oczywiście nie zamierzał czekać na odpowiedź. I powróciwszy wzrokiem do róźnobarwnych oczu wymordowanego, postanowił kontynuować: ― Masz teraz inny problem na głowie. ― Och, no pewnie – przecież miał jego. ― Jeżeli zależy ci na stanie własnego dupska, to może cię zainteresować. ― W międzyczasie sięgnął do kieszeni i wydobył z niej strzęp brudnego materiału, który podrzucił tak, by wylądował tuż przed Wilkiem, niczym mało wyszukany prezent. Do kwiaciarni nie po drodze. Dobry pies wiedziałby, co z tym zrobić. ― Zorganizowana grupa, uzbrojeni. Prawdopodobnie pozbyłem się ich niewielkiej części, a dwójka zdążyła spierdolić. Ktokolwiek to był, nie przepadają za tobą i prawdopodobnie wiedzą za dużo. Gdy ty sobie smacznie spałeś, prawdopodobnie zdążyli dopaść jeszcze kogoś. W każdym razie bynajmniej nie zależało im na mojej ręce ― tu sugestywnie poruszył kiepsko wyglądającą kończyną, choć widać było poprawę. ― a na twojej głowie, o czym dość jasno dali do zrozumienia. W zasadzie nic nowego, co, Jace? ― Uniósł brew, choć pytanie było czysto retoryczne. Oboje o tym wiedzieli. Właściwie każdy, kto znał go dłużej był tego świadom. ― Pewnie lubisz takie atrakcje.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

I co? Myślał... nie. Łudził się, że Growlithe zachowa absolutną ciszę tylko dlatego, że miał do czynienia z Ryanem? Dla sprostowania: Ryan nie był dla niego żadną ważną osobistością, bez której życie straciłoby ostatnie barwy ostrym szarpnięciem ręki, zdzierając kartkę z cudownym obrazkiem. Na dobrą sprawę powinien teraz wstać i wypierdolić mężczyznę z głośnym wrzaskiem, by nie wpychał swoich czterech liter tam, gdzie zwyczajnie go nie chcą. Nic więc dziwnego, że na te słowa zareagował kręceniem głową, któremu towarzyszyło typowe politowanie.
„Jakoś ci się udało.”
- Specjalnie się temu nie przysłużyłeś. – Faktycznie. Z jakiejkolwiek strony by na to nie spojrzeć, z którejkolwiek perspektywy by się nie przyglądać – Growlithe niemalże wszystko wykonał sam. Na co więc brał tę garstkę kundli? Wierzył, że choć ci, którzy zjawili się na jego wezwanie, zechcą pochwalić się odrobiną lojalności? Nie było mowy o żadnym: nie chciałem  wchodzić ci w paradę. Gdyby było ich więcej, gdyby podejść wroga pod odpowiednim kątem – dla Jonathana skończyłoby się to zupełnie inaczej. Mógłby wyobrażać sobie godzinami, jak przebiegłaby misja, gdyby był z nim choć jeden członek gangu. Jeden, pierdolony członek gangu, który nie podkuliłby ogona w ostatnim momencie. Banda tchórzy. Dokładnie. W tym momencie przed oczami Jace widział tylko wystraszonego dzieciaka, który pociągając nosem i kręcąc główką cofa się do tyłu, jawnie protestując przed obowiązkami.
„Mniejsza o to.”
Oh, czyżby? Naturalnie. Dla Grimshaw'a to było nic. Przyszedł, popatrzył i poszedł, nie robiąc nic. Growlithe cały się zjeżył i choć nawet nie drgnął, w jego oczach zapłonął ogień wściekłości. Oczy to prawdopodobnie jedyne źródło jego młodzieńczego buntu w tej chwili – na ich dnie wybuchnął pożar, którego nie będzie mogło zgasić żadne usprawiedliwienie, skrucha ani miłe słówko, tym bardziej, że takie nigdy zapewne nie opuszczą ust Jay'a.
„ Nie będziemy rozgrzebywać sprawy sprzed kilku dni, hm?”
- Chyba ci się we łbie poprzewracało – parsknął. Przez moment można by pomyśleć, że to pytanie gruntownie rozbawiło białowłosego. Przez moment. - Próbujesz mną sterować? Daruj sobie, idioto. Jeśli nie podoba ci się moje przywództwo, masz godzinę, żeby wypisać się z gangu, a ja w akcie sympatii dam ci cały dzień, nim puszczę za tobą psy tropiące – wycedził przez zaciśnięte zęby, marszcząc przy tym nos. Ryan nie był jedynym, który zmierzy się z karą, ale pech chciał, że teraz był w pomieszczeniu sam na sam z Jace'em i przyjmował jego niezadowolenie osobiście. Młodzieniec z niechęcią przyjrzał się materiałowi, którzy uderzył o ziemię tuż przed nim. Nie poświęcił mu szczególnej uwagi, tak samo jak niespecjalnie przejął się słowami czy stanem Ryan'a.
Nie było mu go żal. Nawet jeśli czasami Growlithe posuwał się o parę kroków za daleko, skutecznie zachęcając Opętanego do większej ingerencji w ich relacje, na chwilę obecną nawet nie by nie zauważył, gdyby go zabrakło. Nie trzeba nawet się domyślać, jakie aktualnie miał zdanie o ciemnowłosym – jego mina i spojrzenie mówiły same przez się.  Bardziej zresztą skupił się na tym, by podnieść się z brudnej ziemi, niż na swoim potencjalnym rozmówcy. Wsparł rękę o udo, tuż nad kolanem i nagłym ruchem podniósł się na nogi. Ciężka podeszwa glana wbiła się w prezent od Fuckera.
- To wszystko co masz mi do powiedzenia? – Wyprostował się i ponownie zwrócił spojrzenie ku Ryan'owi. Najwidoczniej wciąż miał mu za złe ucieczkę z pola bitwy. Może nawet nie byłoby tak źle, gdyby Ryan nie był jedynym. Może jednak dobrze się stało? To tylko utwierdziło Wilka w przekonaniu, że powinien zająć się pupilami w mniej domowy sposób. Rozleniwili się. Zamienili w bandę strachliwych kanapowców. Nie tak to sobie wyobrażał, gdy zakładał DOGS.
- „Nie przepadają za tobą”, „zależało im na twojej głowie”. Jezu, trajkoczesz jak zdesperowana matka. I co z tego? Myślisz, że to coś nowego w Desperacji? Tu każdy każdego chce udupić. Wyślę Charty na zwiady, skontaktuję się z jednym z Ratlerów, żeby powęszyły w okolicy. Pewnie i tak wyjdzie na to, że to żadne niebezpieczeństwo. Wierz mi, pływałem w gorszym gównie. -  Z tymi słowami na ustach, zdarł z barku opatrunek, do którego zdążyła się przykleić zasklepiona krew. Niewielka część strupa została oderwana wraz z bandażem. Wargi Wo`olfe'a wykrzywiły się w niesmaku na widok barku przyprószonego czerwonymi kropelkami. Odrzucił kawałek materiału gdzieś na ziemię i rozejrzał się za czymś, czym mógłby zasłonić ranę po wystrzale. W zasadzie ta prezentowała się już całkiem w porządku. Choć jej skrawek został teraz skutecznie oderwany od skóry, dzięki krwi Nathaniela proces regeneracji ruszył pełną parą. W normalnych warunkach byłby już zdrów. Jednak przez to, że dawno nie jadł, a misja wykończyła go, wypompowując z płuc ostatnie resztki powietrza, efektywność diabli wzięli.
Białowłosy sięgnął po zwiniętą rolkę bandaża, którą Levittoux zostawił na prowizorycznej półce. Na końcówce białego materiału zakleszczyły się zęby Growlithe'a, gdy podnosił prawe ramię i próbował lewą ręką otoczyć miejsce zranienia. W Desperacji trudno o dobre warunki medyczne, więc chłopak robił teraz wszystko co mógł, by nie pogorszyć swojego stanu bardziej. Kto jak kto, ale on był tu potrzebny.
- Mogę to zrobić choćby zaraz – dodał po chwili, gdy wreszcie udało mu się zawiązać opatrunek za pomocą zębów i jednej dłoni. Taki medżik. Chłopak zerknął w dół na nagi brzuch, oceniając stan opatrunku na boku. - Czy wtedy choć na chwilę odpierdolisz się od mojego życia? – Jak na zawołanie omiótł spojrzeniem pomieszczenie. - Mógłbyś chociaż pukać. Ręka ci nie odpadnie.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Następnym razem przybędę na białym rumaku, księżniczko, mruknął w myślach i wywrócił oczami. Nie przypuszczał, że spotka się z falą wyrzutów w wykonaniu kogoś, kto stale prosił się o nadmierne stężenie adrenaliny w żyłach. Mogliby się kłócić, jak cholerne stare małżeństwo, a i tak wszystko sprowadziłoby się do jednego:
Pomoc też przyjąłbyś z niechęcią. Następnym razem sam spróbuj zająć się żołnierzykiem z wewnętrznymi rozterkami i dyplomatycznym podejściem do ludzi celujących do niego. ― Wzruszył barkami, a poruszenie ręką skutkowało kolejnym spazmem silniejszego bólu, ale już niedługo. Chciał tylko uświadomić mu, że nie wszystko było tak, jak sobie to wyobrażał. Uwaga wojska częściowo została odciągnięta, bo zajęli się głupią sprawą w hotelu, po którym grasował wymordowany. W każdym razie swoje zadanie odbębnił i nie czuł się winny z powodu tego, że nic nie wskazywało na to, by cała reszta została uwzględniona w prześwietnym planie.
Pokręcił głową ze zrezygnowaniem.
A tobie w dupie. Długo jeszcze?
Musisz bardzo nie lubić swoich psów ― wymruczał pod nosem i przesunął zdrową ręką po karku. Z jakiejkolwiek perspektywy by na to nie spojrzeć – takie posunięcie nie byłoby zbyt mądre. ― To ty daruj sobie fochy. Jeżeli innym pasuje czyszczenie twoich butów, to naprawdę w to nie wnikam. Nie wszyscy godzą się na kagańce. ― Naprawdę miał w sobie sporo cierpliwości. W dodatku w każdym słowie kryła się ta nuta wyższości, która była już chyba nieodłączną częścią jego osoby. Po prostu nigdy nie zgodził się na to, by robić wszystko, jak przywódca sobie tego zażyczy. W zasadzie rzadko dostosowywał się do jego rad i wolał robić wszystko po swojemu. Zresztą nie tylko on, bo młodzieniec odpłacał się tym samym... dosłownie wszystkim dookoła. Dlaczego więc liczył na to, że inni będą reagować inaczej i ugną te cholerne karki? Jay był po prostu idealnym przykładem zakresu jego władzy. Nieprzekraczalnej granicy. Skały, której nie poruszyło nawet... potraktowanie bezczelnie przyniesionego prezentu.
„Wierz mi, pływałem w gorszym gównie.”
Doprawdy, praca w kanałach musiała być wyczerpująca.
Odłóżmy na bok twój wachlarz doświadczeń ― rzucił i – na szczęście Jace'a – nie wydawał się być urażony słowami padającymi z jego niewyparzonej gęby. Mogliby urządzić sobie zawody, by wyłonić zwycięzcę w kategorii bardziej irytującej jednostki. Wiecznie prowokujący kłótnie Jonathan przeciwko nie dającemu się sprowokować Ryanowi, któremu nawet nie drgnęła powieka, pomimo tego, że odnosił wrażenie, że miał do czynienia z wyjątkowo trudnym dzieckiem. Dzieckiem, któremu po raz setny trzeba było wyjaśniać, że coś wcale nie jest takie, jak mu się wydaje. Ale nawet wyjaśnienia kończyły się buntowniczym tupnięciem nogą. Bo jak to tak? Wszystko w co do tej pory wierzyło miało okazać się nieprawdą? Westchnął ciężko, już zdając sobie sprawę, że ta rozmowa tylko wyssie z niego kolejne pokłady energii. ― Stul na chwilę pysk i zrób pożytek ze swoich uszu. Równie dobrze wcale nie musiałbyś się o tym dowiedzieć, a teraz możesz zrobić z tym, co chcesz – wysłać kogo chcesz, pójść tam sam lub zostawić to tak jak jest i liczyć na to, że jednak się pomyliłem i na koniec się rozczarować. ― Ostatnie słowa należycie zaznaczył. Nie dopuszczał do siebie myśli, że w tym wypadku mógłby się pomylić i już nawet nie chodziło o to – skoro widział jak było, to tak po prostu było. Nie traciłby czasu na wymyślanie sobie durnej historyjki z efektami specjalnymi. ― Może to nie jest nic nowego, ale w większości przypadków w grę nie wchodzi zemsta, a prosty instynkt przetrwania. Poderżniesz komuś gardło, nawet nie znając jego imienia, ale nic ci po nim, skoro przytargał ze sobą jakieś cenne rzeczy lub po prostu nie spodobała ci się jego krzywa gęba. Tak naprawdę nie ma tu za wiele do stracenia. Mówię o grupie, kundlu. Ósemce osób, która w imię odgórnego polecenia rzuca się na ciebie jak jeden mąż i próbuje wyciągnąć od ciebie potrzebne im informacje, myśląc, że się przestraszysz, gderając w kółko o swoim szefie, niewyrównanych rachunkach. Rozumiesz, dla mnie to pierdoły. Zadziwiające jak szybko stracili cierpliwość. ― Biorąc pod uwagę to, że nigdy nie szczędził sobie ostrych słów, to pewnie wcale nie było takie zadziwiające. Nieruchome spojrzenie cały czas lustrowało białowłosego. Gdyby nie poruszające się usta i postępujący proces regeneracji, równie dobrze mógłby robić za ozdobę tego miejsca. ― Ale najwyraźniej z przypadkami, w których jakiś wybitnie zrażony manipulator sprzątnie ci znajomych sprzed nosa, a na końcu wykończy też ciebie, także się spotkałeś. To wcale nie musiałem być ja ― zakończył znacząco. Growlithe powinien być o tyle domyślny, że już przed oczami mógłby zobaczyć obraz kogoś, kogo stratą jednak by się przejął. Nie chodziło tu też o to, by skrzętnie wpłynąć na psychikę Wo`olfe'a – Grimshaw po prostu miał to do siebie, że stawiał sprawy jasno i nigdy nie palił się do żartów. Wręcz przeciwnie – jego grobowa powaga niejednego przyprawiłaby o ciarki na plecach.
Wyprostował nogi i skrzyżował je w kostkach dla większej wygody. Wyglądało na to, że pomimo tego, iż skończył objaśniać Charliemu wszystko, czego się dowiedział, wcale nie zamierzał się stąd ruszyć. Oczywiście zdawał sobie sprawę z tego, że nie był w stanie udzielić mu bardziej szczegółowej odpowiedzi, ale to raczej oczywiste, że nie wywnioskowałby tego z ich parszywych mord i niesprecyzowanych wypowiedzi. Po chwili ściągnął brwi. Wystarczyło tylko usłyszenie o niebywałym zapale Jace'a do podjęcia się jakichś działań, pomimo tego, że prezentował się marnie. Już nie twarz była obiektem obserwacji szarookiego, a osłonięte bandażem partie jego ciała. Jego podejście do kolejnego nieobmyślonego planu było raczej sceptyczne, choć skomentował to tylko krótkim i wyjątkowo oziębłym:
Jasne.
Hulaj dusza. I tak jesteśmy już w piekle.
„Czy wtedy choć na chwilę odpierdolisz się od mojego życia?”
Nie, nie mógłbym. Co ja bym robił, gdybym na każdym kroku nie wpierdalał się w twoje życie? ― sarknął, unosząc brew. Kto by pomyślał, że w międzyczasie dowie się o swoim tajemnym hobby, które było tak tajne, że sam o nim nie wiedział. ― Wyrzuć mnie.I nie zapomnij być przekonujący. Wręcz niepowtarzalna okazja. Zadarł lekko głowę do góry, a srebro jego tęczówek ponownie zmierzyło się ze złotem i błękitem. Wzmiankę o pukaniu puścił mimo uszu.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

„Pomoc też przyjąłbyś z niechęcią.”
On się w ogóle, kurwa, słyszał?
Jace na te słowa skrzyżował ręce na torsie i przyjrzał się krytycznie swojemu rozmówcy, którego aktualnie miał... cóż. Jego punkt widzenia w zasadzie nawet nie drgnął, nie wspominając już o większej zmianie. Owszem, wysłuchał go – choć z wielkim trudem, bo uszy mu więdły – ale żadne słowa nie wpłynęły na niego w choćby najmniejszym stopniu. Nie miał zielonego pojęcia, co dokładnie próbował wzbudzić w nim Ryan, ale czymkolwiek by to nie było – nie udało się.
Jeszcze tylko parę chwil gadaniny ciemnowłosego i w końcu Jonathan mógł dojść do głosu. Prawdę mówiąc, to chyba pierwszy raz, kiedy odczekał do samego końca, nie przerywając rozmówcy ani razu, choć najwidoczniej miał do powiedzenia o wiele więcej, niż to, co faktycznie opuści jego ściśnięte przez głód gardło.
- Skończyłeś? – zapytał w końcu, przerywając ciszę, która zawisła między nimi jak ostrze sztyletu. W ich przypadku milczenie było równie niebezpieczne co najplugawsza z broni. - To może zaczniemy od początku? Nie wiem, może to ja się mylę, ale to moje stado. Moje, kurwa. Nie twoje. Moje. Czy póki co rozumiesz co staram ci się przekazać, czy rozrysowanie tego wszystkiego da ci lepszy wgląd w sprawę? – Pokręcił przecząco głową. Miał go dość. A nie spędzili ze sobą nawet pięciu minut. - Myślisz, że jesteś taki cudowny, bo zyskałeś na czasie? Dałeś mi może... bo ja wiem? Dwie minuty? Trzydzieści sekund? Może nawet nic, Ryanie. Może w ogóle nie powinienem cię tam brać. Zrozum, że twój udział w misji był znikomy. Mam tylko nadzieję, że przyniosłeś mi dobrą broń, bo nie po to wysyłałem waszą grupę, by przychodziła z niczym. Nie razi cię, że lepiej od ciebie, spisują się jakieś tałatajstwa z zewnątrz?
A mówiąc „tałatajstwa” miał na myśli szczególnie jedno. Nathaniela. Może momentami za bardzo go faworyzował? W momencie, w którym powinien dumnie bronić honor swoich podopiecznych, skazywał ich w zasadzie na wieczną niechęć... z własnej strony. Nie był jednak w stanie wmówić sobie, że jest inaczej. Patrząc na Grimshaw'a złość tylko rosła. Skoro teraz zawiedli, jaką Jace miałby mieć pewność, że następnym razem będzie inaczej?
Żadną.
- Proszę. Stuliłem pysk i nic mi to nie dało. Wciąż pierdolisz, Grimshaw. I co niby chciałeś osiągnąć tą gadką? Miałem podkulić ogon i paść ci do stóp, bo próbujesz wjechać mi na ambicje? Co z tego, że podyktowałeś mi zasady Desperacji? Ja je doskonale znam. Cokolwiek powiesz, moje doświadczenie jest bogatsze od twojego. Bo tak. Bo ja pcham się w samo apogeum wszelakiego zła na tym padole. Włażę tylko tam gdzie mnie nie chcą. Nie reaguję na protesty, zakazy, ani prośby. Robię to, bo tak mi wygodnie i... nadal żyję. Skoro jestem takim dzieciakiem, to jakim cudem ten dzieciak wciąż trzyma się na nogach? - Jak na zawołanie Jace zmarszczył nos. Nawet jeśli teraz jego stan fizyczny balansował między „fatalnym” a „beznadziejnym”, nie dało się ukryć, że wciąż szczekał, a jego czujne spojrzenie nie traciło energii. Jego samego nie obchodziło, czy istniał wciąż dlatego, że Bóg go kocha, czy wprost przeciwnie. Liczyło się tylko to, że mógłby wdepnąć w minę, a ostatecznie i tak się z tego wykaraska – po miesiącu, dwóch. Jaką rolę odgrywa czas dla nieśmiertelnej duszy? Żadną. A Jonathan wiedział więcej.
- „O grupie”. „Ósemce osób” – parsknął, jakby w ostatniej chwili zdusił wybuch śmiechu. - Faktycznie. To prawie cała rzesza. Myślisz, że byle jaka ósemka pierdolonego zwierzyńca jest w stanie mi zaszkodzić? Idioto, dałem sobie radę z wojskiem, zamordowałem tyrana, który wabił ofiary i zabijał dla o wiele gorszych pobudek, niż mógłbyś to sobie wyobrazić. Shirai Ui nie żyje. Ja go zabiłem. Rozpłatałem gardło i zdrapałem godność, gdy ty spacerowałeś w świetle księżyca. A później kończysz... – ze skrzywieniem kiwnął w stronę ramienia ciemnowłosego - ... tak. Może tym się właśnie różnimy, Ryanie?
Imię Opętanego zmieniło się płynnie w ciche westchnięcie, jakie opuściło usta Charlesa, dokładnie w chwili, w której jego ostatnie resztki wiary w ludzkość wyparowały. Jak chętnie by go stąd wyrzucił? Cóż. Z pewnością diabelnie, cholernie, kurewsko chętnie. Ale zamiast tego spuścił ręce i podszedł do mężczyzny. Kartki szeleściły pod jego nogami, gdy deptał twarze uśmiechniętych dziewczynek i młodocianych chłopców. Gdy pod podeszwą buta ginęły krajobrazy wiejskich pól i straszliwych zamków.
I zatrzymał się.
Ledwie centymetr czy dwa przed Grimshaw'em. Tym samym, który stchórzył, gdy gang go potrzebował. Tym, który niejednokrotnie próbował wmówić mu, jak niewartościowy jest, jak mało potrafi, jak wiele błędów popełnia na każdym kroku – wciąż jednak bezowocnie. Bo dlaczego Charles miałby go słuchać? Bo wyglądał na starszego? Bo różnili się charakterami, z czego Ryan ewidentnie pasował bardziej na... dominatora? Białowłosy nigdy nie zgodzi się, patrząc tylko na płytkie spostrzeżenia osób trzecich, aby zakwalifikować mężczyznę do podobnego wora.
Faktycznie, w tej sytuacji może to wszystko zabrzmieć idiotycznie. Wręcz paradoksalnie. Ale co z tego? Growlithe coraz bardziej był utrzymywany w przekonaniu, że wcale się nie mylił. Być może istotnie inaczej go odbierano, niżby sobie tego zażyczył. Jako narwanego, szczekliwego małolata, który na wszystko by tylko warczał i bluzgał. Jasne. Robił tak. Z pełną świadomością, że może to zniszczyć jego - już niezbyt ciekawą - reputację. Gdyby był jednak tak beznadziejnie mało inteligentny, jakim prawem wciąż utrzymałby się w pionie? Zaznaczając przy tym, że nie posiadał żadnych cudownych mocy, które pozwoliłyby mu na odrośnięcie kończyny, a już na pewno nie głowy, o którą przecież zabiega się cała armia wrogów.
- Może? – powtórzył pytanie, pochylając się nad ciemnowłosym. Poharatane dłonie splótł za sobą dokładnie w chwili, w której musnął kącik ust Ryan'a rozciętymi wargami. Nie czekając ani chwili dłużej, pociągnął dalej temat, płynnie zmieniając wątki:
- Może po prostu zaczęło zależeć ci trochę... za bardzo, hm? Kimkolwiek byś był, w którymkolwiek dniu byś do mnie nie przyszedł i jakiejkolwiek tragicznej wiadomości byś mi nie przedstawił – nie obchodzi mnie to. Teraz, gdy dowiedziałem się, jak szalenie liczna jest ta grupa, wierz mi, tym bardziej mam to gdzieś. Zranili cię. Peszek. Zdarza się. I tak masz tyle szczęścia, że przy dobrych wiatrach moce poskładają cię do następnego tygodnia. A gdyby ta szczątka idiotów napadła na innego Psa? Hm.
Jace wyprostował się i wzniósł wzrok w górę, jakby szukał tam czegoś, co mogłoby mu nasunąć nową odpowiedź na język. To i tak nie było konieczne. Wiedział co odpowie. Zwlekał specjalnie.
- Nie – rzucił, wzruszając barkami. Krótki grymas przebiegł przez jego usta, gdy nerwy wrzasnęły i przypomniały o ranach. - Wciąż by się to dla mnie nie liczyło. Zrozum, Ryan. Ten świat, to nasz świat. Tu nawet anioły boją się stąpać. Bóg nas opuścił, Los jest niełaskawy. Myślisz, że jest tu miejsce dla słabych? – Chyba zbyt wymownie spojrzał na ranę Grimshaw'a. - Znajomi przychodzą i znajomi giną. Znajdę nowych. Wszystkich da się zastąpić. Jedno mnie tylko zastanawia... – urwał na moment nie bardzo wiedząc, jak dokładnie przedstawić myśli. - Dlaczego z tym do mnie przyszedłeś? Rozumiem, napadli cię, zrobiło się zamieszanie. Ale prawda jest taka, że nie dotyczy cię to w żadnym calu. Nikt nie mówił, że nie zaatakują cię raz jeszcze, ale nikt też nie twierdzi, że tak się jednak stanie. Mógłbyś zapomnieć o całej sprawie, jak robiłeś z całą chmarą podobnych sytuacji. Po prostu brałeś je ze sobą do grobu, by obudzić się następnego dnia. Wiecznie opanowany, wiecznie obojętny Ryan Grimsaw, przychodzi kuląc uszy do swojego pana, tylko po to, by nakablować mu na bandę pyskatych agresorów, jakich tysiące w Desperacji? No chyba nie z lojalności? To co, R.? Martwisz się o mnie? Zależy ci na tym, żeby żaden zły i niedobry pan nie napadł mnie znienacka? Abym miał uszy i oczy szeroko otwarte, bo tylko dzięki temu, mogę uchronić się przed zaskoczeniem i odeprzeć atak? Ba, dzięki tym informacjom mógłbym nawet wytropić ich i rozgromić od środka. Nie wolałeś zająć się tym sam? Albo po prostu mnie nie oświecać, skoro i tak nic z tego nie masz? – Przechylił nieco głowę na bok, wbijając parę dwukolorowych ślepi głęboko w oczy Opętanego. Czasami miło byłoby usłyszeć: tak, właśnie tak. Zależy mi. Po prostu. Nawet ze świadomością, że byłyby to najbardziej łamiące, kłamliwe słowa, na jakie Grimshaw mógłby sobie teraz pozwolić. - Jakie były twoje prawdziwe intencje?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Utarty schemat – gra w ping-ponga. Mniej więcej tak przedstawiała się gra słowna, którą toczyli. Odbicie piłeczki wiązało się albo z jej powrotem i konieczności kolejnego odbicia, albo ze zdobyciem punktu. Zdecydowanie bardziej wolał tę drugą opcję, ale wiedział, że w obecności Jonathana nie istniała możliwość wyciszenia. Czasami wydawało się, że mówił tylko po to, żeby mówić, chociaż w większości przypadków nie prowadziło to do niczego. Przynajmniej nie, gdy miał do czynienia z Ryanem. Takt wymagał tego, by traktować z szacunkiem osobę wyżej postawioną, ale rzecz w tym, że hierarchia nie miała dla niego żadnego znaczenia; rzecz jasna, tylko wtedy, gdy to nie on znajdował się na szczycie. Ktoś taki nie mógł posiadać autorytetów, biorąc pod uwagę, że obce były mu wartości moralne i do ich poznania także się nie przykładał. I Growlithe nie mógł zaskarbić sobie bardziej przychylnych spojrzeń z jego strony, tego, by wreszcie zgodził się z jego poglądami, które zupełnie nie pokrywały się z jego. Można powiedzieć, że dopasować mogli się wyłącznie w wiadomej kwestii, a poza tym niestety sprawy miały się, jak się miały i teraz to jemu przyszło wysłuchiwać całej litanii białowłosego, choć „słuchanie” wydawało się być tu aż nazbyt wygórowanym pojęciem. Ciemnowłosy oderwał wzrok od twarzy młodzieńca i zaczął wodzić wzrokiem po zagraconej norze, jakby właśnie analizował w głowie ten nieciekawy obraz, zamiast skupiać się na tym, co Wilczur zamierzał mu przekazać; jakby przewidział, co za chwilę usłyszy. Przecież to takie oczywiste, że po prostu musiał wyrazić swoje zdanie, pomimo tego, że Jay wyraźnie zaznaczył, że w tej kwestii miał wolną rękę i mógł robić, co chciał. Jedyną osobą, która tak naprawdę nie potrafiła przyswajać informacji ze zrozumieniem, był właśnie Jace.
Nigdy się nie zmienisz, kretynie.
Może jeszcze tupniesz nóżką? Nie próbuję odebrać ci twojej zabawki. Rób z nimi, co chcesz. Naprawdę nie interesuje mnie własny zwierzyniec ― mruknął ze zrezygnowaniem i mozolnie powrócił znużonym spojrzeniem do oblicza Wo`olfe'a. Oparł się bokiem ramienia o ścianę jaskini. Chciał tylko trochę więcej czasu na odpoczynek, ale teraz nie było nawet cienia szansy na to, by nie słyszał gderania nad uchem, które nie wykrzesało z niego odrobiny przejęcia. Wymordowany wyłącznie próbował wjechać na ego srebrnookiego, ale rzecz w tym, że świadomość własnych racji Grimshaw'a uniemożliwiała mu sukces. ― Nie razi. ― Nie zawahał się, a jego tęczówkach, które właśnie przewiercały spojrzeniem dwukolorowe ślepia Wilka, zalśniła pobłażliwość. Naprawdę sądziłeś, że to się uda? Nie byli w piaskownicy, gdzie stwierdzenie „Jesteś głupi”, spotykało się z falą burzliwego gniewu. ― Zrozum ― powtórzył po nim, choć jego ton przypominał raczej ton całkiem cierpliwego nauczyciela, któremu znów przyszło tłumaczyć to samo pojęcie niesfornemu uczniowi ― nie obchodzi mnie, co masz do powiedzenia w tej sprawie. Nie było cię tam, więc możesz kłapać sobie głupim ryjem, zachowując się tak, jakby twoje zasługi były o wiele większe. Żeby rozwiać wszelkie twoje wątpliwości – nie są. Rzuciłeś tylko byle gównianym planem, ale to nie ja postanowiłem się z niego wycofać, bo w hotelu nagle zrobiło się gorąco. Może o resztę spytasz swojego tałatajstwa, hm? Chociaż... ― zamilkł na chwilę i w zamyśleniu przesunął spojrzeniem po jego zabandażowanym korpusie. Ściągnął brwi i odruchowo pokiwał głową do własnych myśli, jakby w tej jednej chwili zrozumiał absolutnie wszystko. No przecież. Zupełnie zapomniał, że niektórym do szczęścia naprawdę nie potrzeba było tak wiele. ― Z tej perspektywy trudno będzie ci zmienić zdanie.
Nie zamierzał mówić nic więcej na ten temat. Jak powiedział – nie zależało mu na dobrej opinii ze strony Kundla. Nie zależało mu także na laurach i na tym, by opiewano jego szczególne zasługi. Miał swój świat, po którym mógł stąpać swobodnie i nie było w nim miejsca na uwagi marudnych pseudo-przywódców, a Grow... cóż. Grow był po prostu, jak niedopieszczone zwierzątko, które tylko czekało aż ktoś się nim odpowiednio zajmie. Trudno było oprzeć się wrażeniu, gdy w jego ustach stale rozbrzmiewało irytujące „ja”, jakby to wokół niego kręciła się cała planeta czy nawet cały układ planetarny. Skoda tylko, że w przeciwieństwie do zwierząt, potrafił mówić.
I wciąż to tylko Growlithe miał dość?
Nie tylko on. Szatyn przycisnął palce nieuszkodzonej ręki do skroni i rozmasował ją. Nadmiar zdań, które młodzieniec z siebie wyrzucał, przyprawiały go o dodatkowy ból głowy. Naprawdę wolał, żeby mu tego oszczędzono – tym bardziej, że właśnie dosłuchiwał się wielu sprzeczności w jego wypowiedziach. I kto tu stale naciskał na to, jaki to cudowny nie był? Kto nie myślał, zanim otworzył usta? No właśnie. Popełniał dokładnie te same błędy, których popełnianie starał się wmówić innym. Jeżeli w tym wypadku liczył na to, że ktokolwiek w ogóle potraktuje go poważnie, to niestety się przeliczył. W oczach srebrnookiego wiele tracił, chociaż ten sam nie był ucieleśnieniem skromności, ale otwarte przechwalanie się było już godne pożałowania.
„Cokolwiek powiesz, moje doświadczenie jest bogatsze od twojego.”
Dopilnował, żeby tak właśnie sądził. Wzruszenie barkami było jedną z najbardziej lekceważących rzeczy, które mógł teraz zrobić. To kolejne twierdzenie, które nie miało dla niego żadnej wartości. Charlie po prostu go nie znał, a przynajmniej nie na tyle długo, by móc wysnuwać podobne wnioski, ale i tak to robił. Tylko dlatego, by traktowano go inaczej. I co? Miał mu zazdrościć? Nie. Gdyby stworzył sobie jakąkolwiek skalę podziwu, jego poziom nie podskoczyłby w górę, a w tej chwili stoczyłby się na jeszcze niższy szczebel ujemnego poziomu.
„Shirai Ui nie żyje. Ja go zabiłem.”
Że też zapomniał, by przynieść mu psie chrupki z tej okazji!
I po co ci były te nerwy? ― rzucił dość niejasno. Już wtedy wydawał się być odrobinę zniesmaczony. To pytanie zdawało się w ogóle nie trzymać kontekstu całej rozmowy. A jednak. ― Nagle twierdzisz, że doskonale radzisz sobie sam, ale przecież musisz dorzucić swoje trzy grosze. Co teraz? Mam cię pochwalić? Poklepać po łbie, stwierdzając, że dobry z ciebie pies? ― Pokręcił głową. Aż mdliło go od słuchania tego gówna. ― A może chcesz jeszcze podzielić się swoimi zasługami w świecie? Nie powiem, że z chęcią o nich posłucham, bo – sam rozumiesz – nie wiem, co chcesz tym zdziałać. Brzmisz jak desperat, który za wszelką cenę chce usłyszeć, że jednak jest lepszy. Spróbuj szczęścia gdzieś indziej. ― Rozłożył bezradnie ręce w niemym przekazie, że nie jest w stanie pomóc mu się dowartościować. W takich kwestiach nie zwykł kłamać, bo nie widział żadnego celu szczędzeniu innym szczerości. ― Oczywiście, że tym właśnie się różnimy. To nie ja leżę nieprzytomny przez kilka dni, gdy ktoś mnie ledwie draśnie. ― TO nazywał draśnięciem? Bez wzruszenia przyjrzał się ręce, przekręcając ją nieco, by dokładniej zbadać wzrokowo ranę. Fakt faktem – bolała i w pewnym stopniu ograniczała go ruchowo, ale wciąż był w stanie przytaszczyć tu swoje cielsko o własnych siłach. Nie potrzebował do tego – pożal się Boże – aniołów stróżów, kolegów po fachu, ani kompletnie przypadkowych osób z ulicy. I tak, to właśnie też ich różniło.
Zadarł głowę wyżej, gdy Wilk postanowił zmniejszyć dzielący ich dystans. Bliskość nie sprawiała, że czuł się bardziej przytłoczony. Muśnięcie warg potraktował jak gest, który był równie naturalny, jak podanie ręki czy skinienie głową na powitanie. Ani drgnął, a skupiony na Charlesie wzrok był tylko oznaką tego, że tym razem zamierzał słuchać. I pomyśleć, że to wyłącznie dlatego, że nadzieje, które sobie robił były na swój sposób zabawne, a szatyn z każdą chwilą zaczynał uświadamiać sobie tyle, że wolałby strzelić sobie w łeb, niż któregoś dnia po prostu stwierdzić, że ten dupek w jakiś sposób się dla niego liczy. Gdyby nie jego brak poczucia humoru, już zaśmiałby mu się prosto w twarz, wkładając w to całą perfidię, na jaką byłoby go w tym momencie stać. Oczywiście to, że rysy jego twarzy dalej biły o oczach chłodną obojętnością, także było mu na rękę, skoro były one jego cechą charakterystyczną. Mógł robić, co chciał i mówić wszystko, czego tylko by zapragnął. Mógł dać Jace'owi to, czego oczekiwał, a później rozedrzeć to na strzępy, jak nędzny papier.
„Jakie były twoje prawdziwe intencje?”
Cisza ponownie postanowiła zostać ich towarzyszką. Mężczyzna przysunął palce do policzka wymordowanego i ze złudną ostrożnością przesunął palcami po jego skórze. Pomimo tego, że przed chwilą albinos obwieścił mu, że wcale nie był aż tak delikatny, teraz i tak zachowywał się, jakby chłopak miał rozpaść się od lodowatego dotyku. Oderwał się od ściany i przysunął twarz bliżej. Rozchylił lekko usta, a kolejny ruch w grze wydawał się być aż nadto oczywisty i mógł stać się doskonałą odpowiedzią na dręczące go pytanie „dlaczego?”. Bo mógł, bo chciał, bo mu zależało. Może wreszcie zamierzał posłusznie przytaknąć swojemu „panu”?
Milimetr odległości.
W jak wiele rzeczy jesteś w stanie uwierzyć?
Wilczur zdążył poczuć jedynie ciepły oddech na swoich rozciętych wargach, zanim podcięte nogi odmówiły mu posłuszeństwa i runął do tyłu. Ryan od razu zerwał się z miejsca, by koniec końców oprzeć rękę tuż obok głowy młodzieńca, a jednym z kolan przycisnąć jego biodro do ziemi. Srebrzyste ślepia, których źrenice zwęziły się, lśniły drapieżnie w cieniu rzucanym przez kosmyki włosów, które niemalże muskały twarz Wilka.
Może właśnie zaczęło mi zależeć ― rzucił z nutą zastanowienia w głosie i odgarnął zranioną ręką białe kosmyki z czoła młodzieńca. ― Nie bądź śmieszny, Jace. Potrafisz gderać, ale słuchanie wciąż wychodzi ci chujowo. Wydaje mi się, że już jakiś czas temu wyjaśniliśmy sobie pewne sprawy, ale ty wciąż nie rozumiesz. Może tym razem postanowiłem zrobić zupełnie inaczej? Przyniosłem ci informacje, bo chciałem sprawdzić, czy przez ten cały czas było to warte zachodu, ale najwyraźniej nie było. Nie sądzę, że istnieje jakikolwiek powód ku temu, byś liczył na jakieś głębsze intencje z mojej strony. Już mówiłem – zrobisz z tym, co tylko zechcesz. Nie musisz zastanawiać się nad powodami, dla których tu przyszedłem. Nie proszę cię o współczucie, ani przyklejenie mi plasterka na ranę. Poradzę sobie. Chyba, że właśnie tego oczekujesz? Poczucia, że jesteś potrzebny? ― Już wystarczająco dał mu do zrozumienia, jak bardzo potrzebuje uwagi. Szatyn uniósł brwi. Kartki zaszeleściły, gdy zacisnął palce opartej o ziemię dłoni w pięść.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Nie próbujesz? – parsknął, dziwnie rozbawiony. - To zabawne, skoro zachowujesz się jak ktoś, kto poradziłby sobie lepiej. Gdyby tak było, nie chowałbyś się za cudzymi plecami, Ryan. Oczywiście, że nie wiem jak było u was. Nawet nie muszę.
Istotnie. Był pewien, że Ryan nie poradziłby sobie w obliczu zadania, któremu musiał stawić czoła Jonathan. Może to przez wygórowane ego, które przez ostatnie dziesiątki lat wyjątkowo mocno wzrosło, sycąc się wiecznymi sukcesami. Gdyby spojrzeć na to wszystko z perspektywy czasu, Growlithe nie posiadał gruntownych potknięć. Każda misja, za jaką się zabierał, okazywała się istnym diamentem. Zawsze chodziło przecież o wypełnienie głównego celu, a ten – jak na złość ludzi wkoło – zawsze był wypełniany.
- Chyba się nie rozumiemy – wtrącił się, gdy tylko ciemnowłosy ponownie doszedł do głosu. Growlithe nie słuchał jego dalszej paplaniny, bo wciąż był zły na jego tchórzostwo. Dla sprostowania – nie. Nie umiał pogodzić się z myślą, że osoby, które ze sobą wziął, zwyczajnie odwróciły się na pięcie i odeszły, zostawiając go z zadaniem sam na sam. Nie twierdził wszak, że misja była lekka i swobodna; wręcz przeciwnie – stale naciskał na wagę jaką odgrywała na tle pozostałych. Dotychczas uciekali się do kradzieży lub pojedynczych morderstw. Naprawdę rzadko wpychali pyski w sam środek siedziby wroga. W dodatku tak silnego i zorganizowanego. Ludzie być może byli ślepcami, ale głupi nie byli. Mieli też to, czego nie miał żaden mieszkaniec Desperacji – wybór. Dzięki niemu określali, czy chcą żyć w cywilizowanym świecie, który pozwala im, żeby się wyszczać w normalnych warunkach, czy wolą latać za jeleniem, mając cichą nadzieję, że podczas tego polowania kopyta nie trafią między oczy.
Często miał wrażenie, że Grimshaw nie potrafił się z tym pogodzić. Z tym, że nie żyli już w cudownym, błękitnym świecie, gdzie wszystko jest jasne i kształtne. By przeżyć, trzeba nienawidzić wszystkich lub znaleźć grupę, której zaufa się bez granic. Tutaj nikt nikomu nie ufał. Bez zaufania więź się nie zacieśni, a to spowoduje kolejne potknięcia. Ile misji będzie jeszcze musiał poświęcić, aby reszta to zrozumiała?
Obrzucił rozmówcę widocznie krytycznym spojrzeniem. W jego dwukolorowych ślepiach pojawił się błysk, choć ten zdawał się nie mieć w ogóle prawa bytu – w norze było ciemno jak w dupie. Growlithe być może nie był misterem pojedynków, a jego plany nie zawsze były dopięte na ostatni guzik, ale – jak już było wielokrotnie wspomniane – zwykle wychodził z tego w mniejszym lub większym stopniu. Nieprzerwanie trwał na tym świecie, bo ani Bóg, ani jego odwieczny wróg, nie chcieli go w swoich królestwach. Przemilczał jednak ważny fakt, jaki niemalże wyrywał się z jego gardła.
Grimashaw'a zaatakowała ósemka uzbrojonych i dobrze zorganizowanych Wymordowanych – skończył jak skończył. Z pewnością niezbyt pozytywnie. Growlithe natomiast po stoczeniu lekkiego pojedynku z oddziałem stróżującym M3, udał się w środek ula żądlących os i tam bez chwili wytchnienia stawił czoła... ilu? Setce? Dwóm setkom? Służba, wojskowi, naukowcy, a wreszcie Prawa Ręka i sam Dyktator. Jego obrażenia były niczym w porównaniu z tym, co spotkało ciemnowłosego. Mimo to, Ryan wciąż śmiał porównywać oba te zdarzenia, choć były one całkowicie innej wagi. Ba. Był zdolny do porównywania ich obu, choć to on zarobił większy łomot, przy mniejszej ilości równie silnych przeciwników.
- Oczywiście, że doskonale radzę sobie sam – odparł lekko, nawet nie kryjąc się, że wierzy w te słowa. Jak rozmowa o nowej grze komputerowej, o pogodzie, o zadaniu domowym, z którego wszystko się wiedziało. - Właśnie dlatego założyłem DOGS, Grimshaw. Nie zrobiłem tego, bo czułem się słaby i stulony czekałem na łaskę czy niełaskę pierwszej łajzy. Gdybym nie wierzył w swoje możliwości, jak miałbym kierować całą watahą wilków? Zrozum, że to nie jest łatwe, a twoje wieczne fochy i próby dowiedzenia, że jesteś o wiele lepszy niż ja, wcale mi w tym nie pomagają. I w sumie tak. Mogę podzielić się zasługami. To nie przechwalanie się. To pewność. – Zacisnął na moment usta w wąską linijkę, ale nim zdążył wypowiedzieć dalsze słowa, które kłębiły mu się w głowie, stracił sprzymierzeńca w postaci grawitacji. Nim jednak ciemnowłosy zdążyłby się pochylić nad ciałem skrzywionego Jace'a, nim zdążyłby zrobić agresywniejszy ruch, jego szyja została opleciona przez szereg czarnych jak noc kłów.
Warcząca gardłowo sylwetka zawisła nad karkiem Ryan'a, umieszczając sobie jego szyję, między szczękami. Choć ledwie milimetr czy dwa wystarczyłyby, aby ostre zębiska wbiły się w skórę Opętanego, wilk wciąż czekał, okazując swoje zniecierpliwienie kręceniem oczu, kierując wzrok to na włosy przed sobą, to gdzieś na boki lub w górę, wytrzeszczając ślepia i nie mogąc pojąć, co sprawia, że jednak nie zaciska drżącej od emocji szczęki. Shatai była z tego powodu widocznie nieucieszona.
Jace uniósł górną wargę, przyglądając się twarzy Grimshaw'a. Choć skrzywienie, jakie przyozdobiło niedawno jego usta, odeszło w niepamięć, nerwy wciąż przypominały o bólu, jaki pulsował z miejsca przestrzelenia, aktualnie przygniatanego przez kolano Dobermana. Nie bał się tego, co mógłby mu teraz zrobić ciemnowłosy, choć ewidentnie miał spore pole do popisu. Mimo poranionej ręki, był w gorszej kondycji fizycznej, niż styrany wiecznymi zadaniami Growlithe. Bo prawda niestety prezentowała się dwojako dla Wo`olfe'a - większość zadań zgarniał dla siebie, będąc naiwnie przekonanym, że tylko on jeden jest w stanie dobrze je wykonać. I choć faktycznie wracał mając na swym koncie kolejne do kolekcji zwycięstwo, jego organizm momentalnie przestawał się słuchać. Wieczne zmęczenie nie sprawiało jednak, że tracił czujność, ale nawet ona nie była w stanie wzmocnić jego fizyczności. Odpoczynek dobrze mu zrobił, a parę dni ewidentnej kuracji postawił młodego Wilczura z powrotem na nogi.
Podniósł dłoń, by wpleść palce w ciemne kosmyki swojego towarzysza. W chwili, w której ręka natrafiła na miękkie włosy, Shatarai rozpłynęła się w powietrzu, pozostawiając na karku Ryan'a jedynie wspomnienie gorącego oddechu. Jonathan w zasadzie go nie słuchał. Drugą ręką chwycił za koszulkę i bez ostrzeżenia przyciągnął w swoją stronę, sprawiając, że „potrzebny” utonęło już gdzieś w pocałunku. Wargi musnęły usta kotowatego z nadzwyczajną delikatnością, po jaką Growlithe sięgał naprawdę nieczęsto.
- Jesteś idiotą – wycharczał, wprost do jego ust, niewątpliwie przestając się kryć z faktem, że jego własny oddech odrobinę przyspieszył. Wzrost adrenaliny, czymkolwiek spowodowanej, od razu polepszał humor białowłosego awanturnika. Za sprawą gwałtowniejszych ruchów, jego charakter był w stanie zmienić się diametralnie, niemalże o całe sto osiemdziesiąt stopni. Zawsze jednak, na dnie oczu, kryła się nutka złośliwości, żar przeznaczony tylko dla młodych duchem, chęć rywalizacji i brak jakichkolwiek pohamowań. To jedyne, co było nieodłączną jego częścią, wśród chmary niespójności i przeciwnych sobie cech.
Palce musnęły delikatnie szyję Fuckera, by zaraz ten mógł poczuć, jak silne, nagie ramiona przygarniają go do siebie, zamykając w mocnym ucisku. Twarz Jace schował w miejscu, łączącym szyję i ramię Wymordowanego. Oparł czoło o jego bark i z uśmiechem na ustach napawał się bliskością drugiego ciała. Lepkie sekundy dłużyły się, aż w końcu Ryan mógł usłyszeć cichy głos, który wydobywał się z ust, co chwila muskających płatek jego płatek ucha.
- Kiedyś sprawię, że te słowa nie będą kłamstwem.
To było ostatnim co zrobił, gdy poluzował uścisk, aż wreszcie puścił całkowicie ciemnowłosego, dając mu niemalże pełne pole do popisu.
„Może właśnie zaczęło mi zależeć.”
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zaczynał zastanawiać się nad tym, jak bardzo Jace lubił marnować czas i strzępić sobie język, wiedząc, że nic nie zdziała. Jego siła przebicia była minimalna – właściwie znikoma do tego stopnia, że można by uznać, że nie miał jej wcale. Nie tylko on twardo trzymał się swojego zdania, a podobne walki słowne już nieraz miały miejsce między nimi i za każdym razem mijały się z celem. Grimshaw starał się nie podnosić ręki, choć miał szczerą ochotę, by zamachnąć się i uciszyć go dosadniejszym ciosem. Powstrzymując ten odruch, przysunął wierzch dłoni do ust i ziewnął przeciągle, czując jak kły ocierają się o jego skórę. Ze znużeniem potarł policzek ręką i czekał aż wreszcie cisza ponownie zawiśnie między nimi. Była o wiele przyjemniejsza niż ciągłe wysłuchiwanie gderania kogoś, kto jedynie myślał, że wie wszystko i ma prawo do wysnuwania wniosków. Właściwie ciemnowłosy nie czuł się w obowiązku, by mówić cokolwiek więcej. Zmęczenie dawało o sobie znać, a sama czynność, którą wykonał wydawała się być odpowiednim komentarzem i zdradzała przejęcie, z jakim potraktował białowłosego. Gdyby zachowywał się inaczej, być może zasłużyłby sobie na większą przychylność. Ale nie. Zbyt wielką wagę przywiązywał do pojedynczego zdarzenia; niczym poirytowana kobieta strzelał fochy, bo ten jeden jedyny raz jej partner nie zrobił tego, na co miała ochotę, a wystarczyło na chwilę przysiąść i zmusić się do sięgnięcia myślami w przeszłość. Przeszłość tak obszerną, że aż trudno byłoby ogarnąć wszystkie zdarzenia, które miały miejsce. Oboje mieli za sobą długi żywot i obojgu udało się przetrwać. Świat był na tyle okrutny, że historia zapisana została w każdej bliźnie na ich ciałach. Czegokolwiek by się nie zrobiło – w wielu przypadkach nie było ucieczki, a niemalże w każdym z nich trzeba było walczyć na śmierć i życie. Z tego właśnie względu Wilczur mógł pluć jadem we wszystkie strony, a i tak nie spotkałby się chociażby z odrobiną poruszenia. Wokół działy się gorsze rzeczy od przejmowania się kmiotkiem z zawyżonym ego, gdy własne ego było znacznie większe.
Oczywiście, że zrobiłby to lepiej.
To, że nie pakował się wszędzie, gdzie go nie chcieli, wcale nie oznaczało, że sam nie był magnesem na kłopoty. Jace mógł sobie pokonać armię, składającą się z ludzi, ale to wciąż byli ludzie, których – co wcale nie dziwiło – uważał za niższą formę życia w ogóle. W wielu aspektach mieli nad nimi przewagę fizyczną. Powinien wziąć to pod uwagę, ale nie był z tych, którzy zastanawiali się nad tym, co mówili, więc szarooki powinien mu to wybaczyć, co wcale nie było takie trudne, gdy już jakiś czas temu stracił chęć bawienia się w słuchacza.
„Chyba się nie rozumiemy.”
Na to wygląda. ― Aż nie mógł się nie zgodzić, wkładając w to całą swoją rezygnację. Srebrzyste tęczówki zmierzyły Jonathana oceniającym wzrokiem, by na koniec przybrać ten sam krytyczny wyraz. Nie powiedział już nic więcej. Dla niego ta sprawa była zamknięta i zamierzał przeczekać aż Jace'owi odechce się wypominać coś, co było i już minęło. Misja zakończyła się powodzeniem, a on mógł napawać się swoim zwycięstwem w ciszy. W dodatku chciał zyskać zaufanie innych, gdy sam im nie ufał, a teraz stąpał po niebywale kruchym podłożu, twierdząc, że nie obchodziły go losy reszty. Dlaczego to Jay miałby się przejmować tym, co stanie się z Wilkiem za murami, skoro ten bagatelizował wszystko co robił? Cały urok skurwieli polegał na tym, że byli zwyczajnie mściwymi chujami i odpłacali się pięknym za nadobne. Oko za oko, ząb za ząb, ignorancja z ignorancję. Mogli walczyć bez końca.
Pieprzę ciebie i twoją pewność, Jace.
Dosłownie.
Nie był aż tak zainteresowany jego przeżyciami. Wręcz dobrze się stało, że rozmowa urwała się za sprawą gwałtowności. Gdy już znaleźli się w niekorzystnym dla obojga położeniu, szatyn zerknął z ukosa w bok, chcąc dostrzec nowe zagrożenie. Gdyby nie bliskość kłów, pokręciłby głową z politowaniem. Wbrew pozorom, nie był na tyle osłabiony, by nie dać rady wybrnąć z tej sytuacji. I on na koncie miał wiele sytuacji podbramkowych, a teraz wszystko, co ich otaczało, było jego sprzymierzeńcem. Nie tylko młodzieniec był za pan brat z ciemnością. Brak obaw nie wiązał się jednak wyłącznie z wiarą we własne możliwości, których żaden argument nie był w stanie podburzyć. Tu chodziło raczej o wymordowanego, którego właśnie bezczelnie przyciskał do ziemi. Mógł być przywódcą, uważać się za pana, mieć nawet tę cholerną przewagę, ale satysfakcja, którą przynosił strachliwy błysk w oczach, nie była mu dana. W jego wypadku niebezpieczeństwo też potęgowało zacięcie w spojrzeniu, którym uraczył różnobarwne tęczówki chłopaka. Jednocześnie nie zamierzał protestować przeciwko muśnięciu warg na swoich ustach, które w zupełności nie pasowało do wcześniejszych intencji, choć w momencie, gdy został zmuszony do przysunięcia się, musiał wesprzeć się poranioną ręką o ziemię, co poskutkowało promieniującym bólem. W tej chwili nie zważał jednak na chwilowe drżenie obolałej kończyny. Cichy pomruk zakończył ten nic nie znaczący pocałunek, zdradzając niezadowolenie faktem, że trwał tak krótko albo że w ogóle do tego doszło (dobra, nie oszukujmy się).
I vice versa, kretynie ― mruknął i skorzystał z okazji, by zaczepić zębami o jego dolną wargę. Niech szlag trafi tego dupka. Oczekując walki, wybrał sobie kiepską formę prowokacji, ale wręcz prosił się o to, by go nie wypuszczać. Wziąć całego takim, jaki był teraz, choćby miało zaboleć jeszcze bardziej. Niektóre gry wymagały ostrożności.
Opuścił głowę, czując miękkość włosów młodzieńca na swoim policzku. Zaczął przesuwać palcami po jego boku, drażniąc skórę chłodnym dotykiem. Natrafiając na bandaż, zaczepił o niego paznokciami i naparł na jego ciało mocniej, nie bacząc na rany kryjące się pod opatrunkiem. Przeszkadzał.
Mmm, brzmi ciekawie. To groźba czy obietnica? Bo widzisz, musiałoby ci bardzo zależeć ― nie szczędził na wymowności, który był dosadny nawet w cichszym tonie. Oczywiście, droga ku takiemu celowi była długa, kręta i wyboista. Wymagała pokładów cierpliwości i samozaparcia, bo na dobrą sprawę nic nie gwarantowało powodzenia. A nawet jeśli – w którym momencie zyskałby pewność, że nie miał do czynienia z kłamstwem? Jednak te pytania postanowił odstawić na bok. Nie czekał na odpowiedź. Musnąwszy kciukiem dolną wargę białowłosego i ścierając z jego ust pamiątkę po poprzednim, nieudanym geście, raz jeszcze postanowił zasmakować jego ust. Początkowe muśnięcie zakończyło się zachłanną kradzieżą pocałunku. Nie chciał szybko przerywać. Uścisk palców na podbródku dodatkowo miał uniemożliwić wymordowanemu wybrnięcie z tej sytuacji, a kiedy ciche cmoknięcie zaakompaniowało oderwaniu się od poranionych warg, srebrnooki wymusił na Wilku odchylenie głowy i wyeksponowanie bladej szyi. To tam złożył kolejny pocałunek, zakończony przygryzieniem. Niewiele brakowało, by ostre kły przebiły się przez skórę, ale wbrew pozorom kotowaty miał w sobie trochę wyczucia. Przynajmniej na razie. ― A jak bardzo się postarasz? ― Przyjemne ciepło musnęło ledwo widoczny ślad po zębach, zanim mężczyzna wyprostował rękę, na której się wspierał. Odsunął dłoń od jego podbródka i wyzywającym spojrzeniem przemknął po torsie Jonathana. Kolanem mocniej naparł na niego biodro w wyrazie zainteresowania... akurat tymi okolicami. Błysk w oczach kłamcy wręcz zarzucał mu, że na pewno nie da rady, chcąc ugodzić urojoną dumę, chociaż póki co nie narzekał na brak rozrywki.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

„... kretynie”.
Tak, mów mi jeszcze.
Czarny ogon poruszył się w akompaniamencie szelestu ocierających się o siebie kartek. Różnica ich temperatur była wręcz nieludzka – podczas gdy Ryan zdawał się być istną górą lodową, Growlithe idealnie przy nim kontrastował. Ciepłota jego ciała nie była wywołana tym, co się tu działo. Ci, którzy go nie znali, mogli posądzić organizm o stan podgorączkowy, grożący prędkim zgonem, podczas gdy sam Jonathan miał się bardzo dobrze. Najwidoczniej zbyt dobrze, skoro sięgał po podbramkowe środki. Drgnął jednak pod dotykiem kochanka, dając mu jasno do zrozumienia, że sprawia mu to chorą satysfakcję. Dopiero, gdy lodowate palce zahaczyły o bandaż, mina psowatego drastycznie się zmieniła. Rozchylił usta, zza których wychynęły białe kły, jakby za moment miał ich użyć.
Licho wie, czy tego by nie zrobił, gdyby nie nagły pocałunek. Gardłowy mamrot – tyle zostało z jego gadaniny, gdy jeszcze przez sekundę myślał, że uda mu się jednak coś powiedzieć. Finalnie jednak opuścił powieki, pozwalając kochankowi na pogłębienie pocałunku. Rozchylił usta, ujmując twarz Grimshaw'a w obie dłonie.
To chyba wystarczający znak na to, że nie miał zamiaru się wyrywać?
Odchylił też głowę bez najmniejszego sprzeciwu, odsłaniając szyję, a – przede wszystkim – gardło. Uchylone do połowy powieki odsłoniły błyszczące ślepia, które wpatrywały się w przestrzeń przed sobą. Dopiero czując ugryzienie, uniósł lekko ramiona, w naiwnym geście, który miałby go przed ów ugryzieniem uchronić.
Syknął ponownie, gdy noga mocniej naparła na bok, aktualnie porównywalny do rozwścieczonej nastolatki, której co prawda nie chce się słuchać, ale w rzeczywistości trudno ignorować coś, co dzwoni ci nad uchem – dokładnie tak Jonathan reagował na ból, jaki rozpromienił się wzdłuż kręgosłupa. Niezwracanie na niego uwagi byłoby mu zdecydowanie na rękę, ale – jak na złość – nie dało się nie odczuwać czegoś o podobnej sile. Mięśnie automatycznie spięły się, chcąc zminimalizować cierpienie, jakie temu towarzyszyło, choć usta Growlithe'a powróciły do poprzedniego stanu. Przegryzł nawet parę razy wolną wargę, jakby tylko czekał na odpowiedni moment, w którym Ryan odwróci na sekundę spojrzenie, by móc przebić usta kłami.
- Tak bardzo, że się nie pozbierasz – odparł szeptem, wymieszanym z chropowatą tonacją. Growlithe poruszył się zniecierpliwiony pod Grimshaw'em, skutecznie dając mu do zrozumienia, że to wiercenie się nie jest sygnałem do dalszej zabawy. Wręcz przeciwnie – w tym momencie zrobiło mu się niewygodnie. - Złaź ze mnie, Ray. Nie w tym stanie – charknął, kiwając porozumiewawczo brodą na bok i wskazując na wciąż zrastającą się rękę Opętanego. W głosie zabrakło pożądanej nuty prośby czy... zmartwienia, bo sam kontekst zdania mógłby przywieźć na myśl, że Growlithe faktycznie nie chciał, by mężczyzna zrobił sobie większą krzywdę.
A ta zawsze następowała, gdy w grę wchodziła ta dwójka.
- Mamy sporo spraw do załatwienia. Co zabawne, idziesz ze mną – odparł po chwili, zerkając ponownie na ciemnowłosego.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wkurwiał go. Ilekroć nie otworzył ust, irytujący wydźwięk jego słów dawał o sobie znać. Właśnie wtedy stawało się przed największym dylematem: odejść w milczeniu czy zamachnąć się i przeprawić mu twarz pięścią? Finalnie zupełnie inne priorytety brały górę. Ostre i nieprzyjemne wymiany zdań i masa sprzecznych poglądów przeradzały się w namiętne pocałunki, przyspieszone oddechy i euforyczne uniesienia. Ich relacja kryła w sobie wiele nieścisłości i paradoksów, przez co z perspektywy osoby trzeciej równie dobrze mogliby się nienawidzić. Może właśnie tak było? Każdy konflikt doczekiwał się swojego zawieszenia broni, choćby chwilowego; każde zawieszenie broni miało inną formę. Im przyszło tkwić we własnym paradoksie, którego prawdopodobnie nikt z zewnątrz nie musiał pojmować.
„Tak bardzo, że się nie pozbierasz.”
Nie mogę się doczekać.
Zobaczymy. ― Na razie kiepsko mu szło. Ciemnowłosy nie odsunął kolana od razu, gdy poczuł, jak białowłosy wierci się pod naporem większego ciężaru. Markotnie przyjął do siebie uwagę i niechętnie przyjrzał się poranionej ręce, która komórka po komórce i kawałek po kawałku zaczynała wracać do poprzedniego stanu. Za godzinę – może dwie (z hakiem) – wszystko miało wrócić do normy, a mimo to przejmował się, jakby co najmniej to on miał ucierpieć. Kurwa, przecież to nie jego ręka (z pozdrowieniami dla Nath czającej się wśród ścian – znów wbija się w posty, bo nie ma dla niej porno). Wypuścił powietrze ustami, obrzucając chłopaka nieco karcącym spojrzeniem. Nic dziwnego, skoro akurat teraz musiał sobie coś ubzdurać, chociaż sam wydawał się być w znacznie gorszej formie. ― Wolę, gdy jesteś mniej troskliwy ― mruknął i przesunął końcówką języka po dolnej wardze, jakby miał zamiar pozbyć się smaku pozostawionego tam po jego ustach. Ostatnia pamiątka przypominająca o tym, że w ogóle mogło do czegoś dojść. Przecież dałby sobie radę, będąc nieznacznie ograniczonym. Zamykając usta, kłapnął gwałtownie zębami w oznace niepocieszenia. Może i czekały go niewiadome atrakcje, ale wolał nie zakładać, że będzie z nich zadowolony. Choć teraz mógłby oderwać się od codziennej rutyny, która polegała na zapierdalaniu w te i wewte oraz wywijaniu się z wszelkiego gówna, które stale napotykało się na drodze. Co za rozczarowanie.
A przecież mógł odmówić. Bezinteresowność to nie jego działka i dlatego...
Później odbiorę swoje ― odparł, a wtórujące temu palce zahaczające o brzeg spodni białowłosego, oznajmiły mu, że miał przejebane na całej linii. Nieczyste zagrania były fatalne w skutkach, a akurat tej jednej rzeczy mógł być pewien w stu procentach. Odepchnął się od ziemi ranną ręką, jego kolano uwolniło biodro Jace'a, a plecy przylgnęły do boku skrzyni. Rwący ból tym razem oderwał się ze zwiększoną siłą, a szatyn zacisnął zęby, tłumiąc syknięcie. Ostrożnie przesunął opuszkami palców po brzegu rany, po czym otarł dłoń o spodnie, pozbywając się śladu krwi ze skóry. Odgarnął ciemne kosmyki z czoła i obrzucił Wilczura pytającym spojrzeniem. ― To rzeczywiście zabawne. ― Co warto dodać – tak bardzo, że nikt się nie śmiał. ― Myślałem, że mój stan nie pozwala na kolejne wyskoki. Ale co tym razem? ― zapytał z wyraźnym znużeniem i podniósł się na równe nogi, podwijając w międzyczasie rękaw koszuli, byleby tylko nie ocierał się o rozszarpaną partię ciała. Zdążył już oderwać wzrok od albinosa i choć nie wydawał się szczególnie zainteresowany tym, co miał mu teraz do zaoferowania, nic nie wskazywało na to, by jego odpowiedź miała brzmieć „nie”. I tak nie miał nic lepszego do roboty, a tak mógł spędzić czas w (kiepskim) towarzystwie.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

„Wolę, gdy jesteś mniej troskliwy”.
- Bo wtedy daję ci się przelecieć, Rayn – powiedział Człowiek Oczywistość, z wielkim wyrazem dezaprobaty na twarzy, jakby to, że od dawna przekraczali z Ryan'em pewną niewidzialną barierę, było czymś, z czego oboje nie zdawali sobie sprawy. W takich momentach ta dwójka powinna zakryć sobie usta dłonią i rozglądać się po kątach, bo to zdanie było przecież takie niemożliwe. Growlithe mógł mieć jednak tę satysfakcję, że się nie pomylił. Wpatrywał się w szare oczy bez krzty niepewności czy zawahania, zwyczajnie czekając na to, by dano mu większe pole manewru (perspektywa podłogi dawno mu się przejadła).
Nieważne ile razy Grimshaw wzbraniał się w tej kwestii, warczał i rzucał tnącymi spojrzeniami – niewątpliwie zawsze przerywał, odsuwał się, zwyczajnie odpuszczał. Białowłosy uniósł brew w nieopisanym rozbawieniu, słysząc kolejne słowa swojego towarzysza.
- Zobaczymy – powtórzył dokładnie tak, jak chwilę temu zrobił to Ryan, po czym odetchnął głęboko, krzyżując ręce pod głową. Chciał brać? To będzie mieć problem, bo owieczka jest bardzo... ruchliwa. Prędzej mu zwieje sprzed nosa, niż sprosta czemuś tak absurdalnemu jak marzenia Opętanego. Sam nawet nie był pewien, dlaczego działo się, jak się działo. Skoro oboje tego chcieli... Ziewnął nagle, demonstrując kły, najwidoczniej zbywając wszystkie myśli na ten temat. Odpowiedź mogła być jakakolwiek – bo tak miało być, bo taki charakter, bo zabawniej jest się z kimś droczyć, bo satysfakcja, że Ryan jednak wcale nie jest taki władczy, za jakiego się podaje...
- Twój stan – zaczął, nie zdając sobie sprawy, że w ton na powrót wkradło się znużenie – nie pozwala na szaleństwa. Pieprzenie się, a spacerek to zupełnie co innego.
I on komukolwiek to tłumaczył?
Growlithe powstał błyskawicznie, już absolutnie ucinając aktualny temat rozmowy. Faktycznie. Ryan był zabawniejszy, gdy spał. Z tą też myślą, białowłosy chwycił za pierwszą lepszą koszulę, jaka wpadła mu w ręce. Wsunął ją przez głowę, zasłonił poraniony brzuch, palcami przeczesał jeszcze niesforne kosmyki i nawet nie oglądając się za towarzyszem wyszedł z pokoju, czując tylko zapach mokrej, zimnej gleby i intensywną woń Wymordowanego, pomieszczaną z krwią.

z.t → here.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 2 z 19 Previous  1, 2, 3 ... 10 ... 19  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach