Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 16 z 19 Previous  1 ... 9 ... 15, 16, 17, 18, 19  Next

Go down

Nie potrafił go rozgryźć na podstawie dokonanych przez siebie obserwacji, ale przeczcież nigdy nie był mistrzem w odczytywaniu czyjś gestów, ruchów. Empatia z niego wyparowała. System wartości zatrzymał się na terminie medycyna. To właściwie skąd te rozgoryczenie? Ukłucie w okolicy klatki piersiowej? Był rozczarowany jego brakiem ekspresji na tą niezbyt trafną próbę rozniecenia w nim tlącego się gniewu? Nie powinien Przecież ten synonim tarapatów miał do dyspozycji jeszcze jedną rękę, co zresztą zostało mu wypomniane piętro niżej. W tej chwili nawet uchylone drzwi do pokoju nie były gwarancją na szybką ucieczkę, jeśli mężczyzna popadłby w furię przez skok poziomu wirusa X we krwi. Był w kiepskiej kondycji z zaawansowanym stadium kaca.
Trochę
 Palce ponownie szturchnęły sztywne ramię. Choć lekarz przez długi okres czasu nie dopuszczał do siebie tej myśli, to powoli wątpliwości wyparowywały. Pies najprawdopodobniej miał wściekliznę, skoro czucie powoli ustępowało, a mięśnie były zdrętwiały, jednakże równie dobrze mógł być to wynik zakażenia, które wdarło się do krwiobiegu. Wilczur nie gorączkował. Miał podwyższoną temperaturę ciała, ale był to skutek  postapokaliptycznego wirusa, a nie stanu zapalnego.
 — Pies mógł mieć wściekliznę — powiadomił go nagle, ale nie patrzył na pacjenta. Był zbyt skupiony na jego funkcjach życiowych. Chłonął każdy oddech, które padał z ust Wilczura i oceniał ich częstotliwość. Gdzieś między jedną, a drugą wykonywaną przez siebie czynnością złapał w palce jego nadgarstek i wyczuł pod opuszkami tętno. Było podwyższone. Najprawdopodobniej adrenalina jeszcze dawała o sobie znać, a burza emocji, która pojawiła się bezpośrednio po misji nie upadła do reszty jak kurz, który pokrywał meble i podłogę w pomieszczeniu. Tlił się, tłumiony przez utratę krwi.
 — Na pewno umarłby bez medycyny. — Odpowiedź uformowała się na jego ustach natychmiast i szybko padła. Nie czuł się jak bóg w obliczu śmierci. Daleko mu było do osiągnięcia pełnej wiedzy z zakresu nauki, którą parał się od tysiąca lat. Wiedza absolutna znajdowała się poza jego zasięgiem. Była jak technologia - ciągle się rozwijała, i jak polityka - rozciągała swoje wpływy po linie horyzontu. Bez niej ludzie zostaliby zrównani z powierzchni ziemi przez dżumę, tyfus, trąd i inne skażenia, które nawiedzały cywilizacje na przestrzeni minionych wieków.
 Czyszcząc ranę, Jekyll prześlizgnął spojrzeniem po regale zamontowanym nad łóżkiem alfy. Nie spodziewał się, że ujrzy w pokoju herszta nieokrzesanej bandy książki. Nie postrzegał go jako osobę zaczytaną w literaturze. Zdanie, które sobie wyrobił na jego temat, nie było zbyt pochlebne, stąd dopadło go zdziwienie, a jego ciekowość sięgnęła zenitu.
 — Czytasz... — Zamilkł i nie dokończył. Nagle dłoń alfy wylądowała na jego ujdzie, jakby utracił wszelki siły. Jekyll złapał w zęby dolną wargę. Wpatrywał się w Wilczura, jak ten zerwał się nagle z miejsca jak oparzony i zmienił swoją pozycję, opierając ciężar ciało o ścianę. Przeliczył się. Dlaczego zbagatelizował symptomy osłabienia?
 Konfrontacja butelki z podłożem ustawiła go do pionu. Szybko się nachylił i sięgnął rękę po zataczające się naczynie, by jej zawartość nie ulotniła się z niej na sutek brutalnego upadku. Zacisnął na niej drżące palce. Uleciało z niej tylko parę kropel. Nadal był zdatna do [s]picia[/s] czyszczenia ran.
Skąd w tobie tyle niechęci wobec mnie?!
 Atmosfera zgęstniała jeszcze bardziej, a ramiona doktora pod jej wpływem zesztywniały. Wyprostował się, ale nie odpowiedział. Alfa powinien ją znać. Ich wspólna niechęć była odwzajemniona, narodzona mniej więcej w zbliżonym od siebie odstępie czasowym. Jeden rzucił się bezmyślnie na dziką bestię z zębami, w wyniku czego doznał obrażeń, przez który ten drugi musiał go wlec i zostawić w lesie na potrzeby znalezienia kryjówki, w której mogli przeczekać ulewę i noc. Jeśli uda, że nie słyszy, to cała sprawa rozejdzie się po kościach, prawda? Naiwnie w to uwierzył, ale musiał się upewnić. Jego spojrzenie spoczęło na pociągłej, paskudnej twarzy Wilczura, ale żadna riposta nie użyła się na jego wykrzywionych w grymasie wargach. Skupił się na swojej pracy, by jak najszybciej uciec z tego dusznego pomieszczenia, w którym unosił się zapach posoki.
 — Muszę to zszyć — powiedział tylko. Krew znów zaczęła sączyć się z rany.



(She pomogła mi podjąć decyzje c:) Loteria:
Oczka parzyste — nie doszło do zarażenia wścieklizną.
Oczka nieparzyste — Wilczur jest zarażony.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

The member 'Jekyll' has done the following action : Dices roll


'Kostka' : 20
                                         
VIRUS
VIRUS
 
 
 


Powrót do góry Go down

Szumiało. Cały plener zamienił się w szczelne pomieszczenie wypełnione wodą. Ręka Wilczura leżała bezwładnie na udzie siedzącego tuż obok lekarza i plamiła jego spodnie czerwienią. Jeżeli przez cały ten czas Grow poczuł ból, nie zdradził tego. Nie byłby w stanie się skrzywić. Duma by go zabiła. Jeżeli na świecie istniały osoby przed którymi bez lęku pokazałby słabości to nadal nie skrzyżował z nimi swoich ścieżek. Upór sprawił, że twarz Wilczura skamieniała, stała się zwykłą maską. Napięte ścięgna szyi, żuchwa mocno zwarta z górną szczęką — to jedyne, co zdradzało jego stan, choć równie dobrze można uznać, że próbował się nie irytować.
Być może sam Jekyll nie był świadomy jak wiele impulsów wysyła do przyćmionego umysłu swojego przywódcy. Byle przesunięcie palcami po skórze sprawiało, że przed oczami Wilczura eksplodowały białe punkciki. Przymknął powieki, żeby tego nie znosić. Wystarczyło, że ręka jasnowłosego zbyt mocno docisnęła do brzegu rany watę nasączoną odkażaczem, a nerwy zaczynały bić na alarm. Pulsowały boleśnie jakby były rozkołatanym sercem pulsującym krew — tylko zamiast krwi pompowały tryliardy cholernych informacji. Wszystkie tej samej cholernej treści — BOLI BOLI BOLI.
Nie wiedział jakim cudem między ścisk tych samych słów przebiło się zdanie Bernardyna. Zsiniałe powieki Growlithe'a uniosły się do połowy i choć nie przekręcił głowy, gałki oczne obróciły się w bok. Natrafił wzrokiem na profil Jekylla.
„Na pewno umarłby bez medycyny”.
Grow pozwolił sobie na uśmiech. Bezczelnie kpiarska mina wypełniła jego twarz, zmieniła oblicze. Niewidzialna dłoń uniosła przy tym jeden z zadrapanych do krwi kącików w czymś, co naprawdę mogło przypominać grymas rozbawienia.
Umarłby i bez niej — przypomniał chrypliwie, a w powietrzu zawisło niewypowiedziane: „pogryzł mnie, Jekk, ten zaszczany kundel mnie pogryzł”, co według Growa było dostatecznym argumentem, aby odpłacić się czymś gorszym. Starłby w proch każdego za mniejsze zbrodnie. Dosłownie każdego.
Nie spodziewał się jednak, że pies mógł być zarażony.
Chaos wstrząsał podziemiami Kotów, ziemia aż drżała od wystrzałów broni, sypał się piasek. Jednak nawet mimo tego, że wszystko działo się szybko, że plener zlewał się w smugi, Wilczur nie sądził, by zignorował coś tak oczywistego jak symptomy wścieklizny. Bo sam otaczał się psami, do jasnej cholery. Od kiedy pamiętał przy boku czuł ciepło, czuł istotę złożoną z mięsa, kości, skóry i lojalności — przede wszystkim tego ostatniego. Wielu z podopiecznych Growa ginęło w jego ramionach chwilę po tym jak skręcał im karki. Rozbiegane spojrzenie, głośne dyszenie, ściekająca spomiędzy kłów tłusta ślina — to tylko kilka oznak przez które białowłosy musiał przedwcześnie żegnać czworonożnych towarzyszy.
Czy tamten rottweiler również zdradzał objawy choroby?
Przez dalsze impulsy — BÓL BÓL BÓL — przebiła się następna myśl — „NIE”.
Jeśli jednak okazało się inaczej i jego krew była skażona...
Dłoń Wilczura drgnęła. Palce zacisnęły się w pięść, gdy ściągał rękę z ud jasnowłosego; zsunął ją niedbale na lukę między nimi. Bezwładny nadgarstek uderzył bezdźwięcznie o twardy, szorstki jak wór koc. Wzrok Growa znów skierował się przed siebie, w ciemność. Dostrzegał tam pysk? Tę cholerną mordę, która szczerzyła się do niego? Przymrużył drapieżnie ślepia, ale nie wyłapał żadnych kształtów w mroku pomieszczenia.
Nie słyszał nic, ale mogła tam być. Nadal wyczuwał jej obecność, która zaniknęła wyłącznie za sprawą hałasów w głowie. Pulsowanie w skroniach. Odgłos, który przypominał szum zepsutego telewizora. Szelest targanych wiatrem liści.
Zaczynał tracić chęci. Nie mógł na to pozwolić. Był inny sposób? Cokolwiek, by nie usnął, nie opuścił gardy? By nie pokazał strony, która przez wszystkich wkoło uznawana była za wymarłą? Za część, której w ogóle nie posiadał?
Pierś uniosła się w głębokim wdechu. Być może wtedy zagłuszył to jedno, niepewne słowo, które cudem wykrztusił Jekyll — „czytasz...”
Słuch wymordowanego wychwycił jedynie stuknięcie upuszczonej butelki. Mimowolnie spojrzał w tamtym kierunku, starając się przy okazji zrozumieć przebieg wydarzeń. Jekyll nie był niezdarny. W całej ich niekrótkiej przecież znajomości nigdy wcześniej nie odznaczał się taką... fizyczną dysfunkcją.
Jak mądrze to brzmi, parsknął, wspierając ciężar ciała na rannej ręce. Fizyczna dysfunkcja? Pięknie nazwałem jego pierdolenie się. Sylwetka przechyliła się w kierunku medyka akurat wtedy, gdy ten zaczął się prostować. Po górnych zębach prześlizgnął się język, którego końcówka zwilżyła kącik rozchylonych w uśmiechu warg. Dwukolorowe ślepia ponownie błysnęły w półmroku. Znajdował się blisko. Bardzo blisko.
Tak blisko, że Jekyll był w stanie poczuć szorstkość ust przylegających do boku jego szyi. Wolna ręka Wilczura sięgnęła po żuchwę mężczyzny, wsunęła się pod jego brodę, zakleszczyła kciuk na jednym policzku i pozostałe palce na drugim, wżynając się paznokciami w jego twarz. Po czymś, co niektórzy mylnie mogliby uznać za pocałunek Grow ponownie rozchylił szczęki. Tym razem o skórę doktora zaszurały długie kły, przebijając się przez pierwszą warstwę naskórka.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Opuścił gardę.
 Ciepły oddech owinął się wokół jekyllowej skóry, parząc ją swoim żarem. Zadrżał, a jego wzrok skoncentrował się nad jednym punkcie. Mroku, który wił się w ciemnym kącie pomieszczenia.
Kurwa.
 Przekleństwo ukształtowała się w jego myślach, ale nie padło z jego ust. Najprawdziwszy strach zacisnął się na jego gardle. Palce, zakleszczone na szklanej powierzchni naczynia, zwolniły żylasty uścisk. Butelka znów huknęła o podłoże i tym razem natrafiła na kamień. Przekształciła się w bezkształtne odłamki szkła, a jej zawartość wsiąkła w ziemię. Jekyll dla odmiany ani drgnął, nawet jeśli jego skóra została pomarszczona przez reakcje pilomotoryczną. Musiał to dobrze rozegrać i tym razem tego nie s p i e r d o l i ć.
 Czując szorstkość obcych warg na swojej szyi, próbował się odsunąć, ale w tym momencie dłoń Wilczura prześlizgnęła się po jego policzkach, jakby przewidział ten ruch. Zaniedbane, przydługie płytki paznokcie wbiły się w jego policzki. Syknął, ale żaden dźwięk nie ulotnił się z jego gardła. Instynkt samozachowawczy odwiódł go od tego pomysłu. Ukazanie swojej słabości przed drapieżnikiem było strzeleniem sobie w kolano.
Kurwa.
 Zacisnął zęby na dolnej wardze, aż do krwi. Poczuł pod językiem jej metaliczny posmak. Grdyka poruszyła się pod wpływem przełknięcia tych paru kropel wraz ze śliną.
 Opuścił prawą dłoń wzdłuż ciała, a ta zanurkowała w kieszeni kurtki. Poczuł pod opuszkami skalpel i zacisnął na nim palce, a przynajmniej próbował. Zdrętwiały. Poruszył nimi, by je rozruszać, ale znieruchomiał. Kły przebiły jego naskórek na poziomie tętnicy szyjnej.
Skurwysyn.
 Kolejna myśli odbiła się od jego czaszki i zabrzęczała w uszach, mimo iż jej nawet nie wypowiedział. Zerknął kąta na dwukolorowe ślepia Wilczura. Wyglądał dziwnie. Jak psychopata.
Chuj.
 Następny komplement, który nie ujrzał światła dziennego, ale tym razem zgiął rękę w łokciu i wbił go w żebro mężczyzny.
 — Ja tutaj jestem lekarzem — przypomniał mu cierpko. Nie lubił, gdy zabierano mu bez ostrzeżenia przestrzeń osobistą. Czuł się jak zwierzę zapędzone do klaki.
Trzymaj łapy przy sobie.
 Palce prawej ręki wreszcie złapały za ten cholerny skalpel. Wyszarpał go z kieszeni, a szmata, w której był owinięty ten przedmiot upadła bezdźwięcznie na posadzkę. Drgnął głową, ale nie wygrał ze silnym uściskiem Wilczura. Uniósł skalpel na poziom jego oczu i otarł jego ostrze o brudny policzek mężczyzny.
 — Też mam wściekliznę, skurwielu — wycharczał w ramach sprowadzenia go na ziemie, jeśli chciałby zatopić mocniej zęby w skórze doktora, a przy okazji zdradzając mu jedno ze swoich tajemnic. — Odsuń się — wycedził przez zęby, literując każdą literę z osobna, po czym docisnął mocniej skalpel.
 Na powierzchni policzka pojawiła się blada smuga, ale nie zaczęła sączyć się z nie krew. Była zbyt płytka i pełniła rolę ostrzeżenia. Nie chciał zdychać w tej dusznej norze, przez widzimisię alfy, a nie miał żadnych wątpliwości, że ten bez mrugnięcia skręciłby mu kark.
 Zagrał w niebezpieczną grę.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

To tylko mięso. Ruszające się, niech będzie. Ale do czasu, Jace. DO CZASU. Wystarczy, że zaciśniesz zęby MOCNIEJ. Chwycisz go za AORTĘ. Poczujesz między kłami KREW. A potem SZARPNIESZ. Umiesz SZARPAĆ.
 Pomieszczenie wypełniło się niskim charkotem, dźwiękiem przypominającym buczący samochód na chodzie. Nozdrza wymordowanego rozszerzały się przy każdym gwałtownym wdechu; nie wiedział co robić. Z jednej strony był przekonany, że powinien go (ROZSZARPAĆ) uciszyć, zacisnąć szczęki, zrobić to, co było konieczne do przetrwania. Gdzieś w tyle głowy tliła się myśl, że przecież zawsze tak postępował, że po tym było mu tylko lżej, mógł działać, stawał się silniejszy, rześki, niezmęczony.
 Z drugiej strony czuł opór, jakby między podniebienie a język wsunięto mu kawałek jakiegoś twardego przedmiotu, który blokował szczęki i uniemożliwiał całkowite zatrzaśnięcie ich (NA AORCIE) na skórze drugiego wymordowanego.
 Wzmocnił chwyt ręki, nie zdając sobie sprawy z siły, jaką władał, choć Jekyll nie był delikatną księżniczką. Był (MIĘSEM) towarzyszem, mimo otoczenia, które zaczęło naciskać na Growa. Otoczenia, które twierdziło inaczej, nazywało Jekylla zdrajcą, kurewskim mordercą, który specjalnie zlekceważył stan Gavrana, który teraz się ociągał, aby rana na ręce przywódcy zaropiała. To samo otoczenie zdawało się przybrać materialną formę, jakby cień w rzeczywistości był czymś fizycznym, czymś co może jawnie wpływać na cielesność — a w tym momencie mrok obejmował oburącz czaszkę poziomu E i zaczął ją miażdżyć. Wbijał przy tym długie, kościste, ostre palce w jego skronie i w potylicę. Doprowadzał go tym do szaleństwa.
 Nic takiego nie miało racji bytu, podskórnie to wiedział. Ale jak miał wytłumaczyć te szepty, które wskazują mu... drogę? Pójście poleconą ścieżką wydawało się kuszące. Bo łatwiejsze. I — przede wszystkim — nie tak męczące jak to, co kryło się po drugiej stronie rozwidlenia.
 Żuchwa wżarła się mocniej w miejsce tuż nad obojczykiem Jekylla, pociekła gorąca krew, która wślizgnęła się pod jego ubranie i zaczęła wtapiać w materiał nałożonej koszulki. Górne zęby Wilczura także werżnęły się głębiej. Twarz mu stężała, jakby napiął wszystkie możliwe mięśnie.
 Napierał.
 Medyk DOGS mógł poczuć jak ręka, którą Wilczur go unieruchomił, zaczyna przekrzywiać mu   głowę na bok. Odsłaniała cel, chcąc wyeksponować te cieniutkie, pulsujące żyły na jasnej szyi. Grow czuł już upragnioną woń, wzbogaconą o indywidualny zapach drugiego mężczyzny. Receptory węchu działały na najwyższych obrotach, w porównaniu do zmysłu słuchu. Herszt zdawał się nie zareagować na (WŚCIEKLIZNĘ) słowa długowłosego. Po kilku sekundach dopiero, gdy cisza między nimi stała się uporczywa, nacisnął mocniej na jego ciało, przysunął się tak blisko, że w ramię Jekylla zaczął wbijać się bark Wilczura — i to mogło być odpowiedzią na wcześniejszą groźbę.
 Mam to w dupie, Jackie.
 Czy ja wyglądam jak ktoś, kto przejmuje się twoją (WŚCIEKLIZNĄ) próbą uspokojenia mnie? MNIE?
 W dół policzka spłynęła pierwsza kropla; prześlizgnęła się zwinnie aż po kość żuchwy wymordowanego, zadrżała, a potem spadła na spodnie Jekylla — plamka krwi była nie większa niż moneta dziesięciogroszowa. Gdy Wilczur przywarł do szyi lekarza i zaczął (SZARPAĆ, MUSISZ SZARPAĆ!) przełykać metaliczną ciecz, naparł jednocześnie na przytknięte ostrze. Powieka mu nawet nie drgnęła, gdy płaska powierzchnia przecięła naskórek; pozostał obojętny na ból nawet po tym, jak skalpel wsunął się o kolejny milimetr w jego twarz.
 Czy to cię BOLI?
 Z trudem odpowiedział: Nigdy.
 Nigdy nie boli, gdy ogarnia cię SZAŁ, racja? Więc dlaczego nie pozostaniesz w tym stanie NA ZAWSZE? Mógłbyś oddać MI wodze... Przecież nie zrobiłbym ci KRZYWDY.
 Niski warkot ponownie zadrgał w powietrzu; dotarł do zakamarków pokoju, wsiąknął w niemal nagie ściany, które w innym uniwersum zatrzęsłyby się od siły tego odgłosu. Ręka, która zaciskała się jak dodatkowe szczęki na Jekyllu zwolniła uchwyt. Palce delikatnie przeciągnęły się po jego grdyce; paznokcie zadrapały skórę, ale bezboleśnie, choć uczucie wciąż pozostawało nieprzyjemne.
 Dłoń opadła na pierś Bernardyna. Złapała za ubranie, był to gest kogoś, kto cudem wynurzył się z wody i zdołał dorwać pierwszą lepszą rzecz z nadzieją, że ta pomoże mu utrzymać się na powierzchni. Głośny dźwięk przełykanej krwi na krótką chwilę zniknął. Zęby werżnęły się jednak mocniej, powiększając zadaną ranę.
 Tak. Bardzo DOBRZE. Możesz ZAMKNĄĆ paszczę.
 W oszołomieniu przytaknął. Jasne.
 A później SZARPNĄĆ. WYRWAĆ kawał mięsa. Nie byłeś przypadkiem GŁODNY? Wyglądasz na GŁODNEGO.
 Ścisk w żołądku podszedł mu aż pod przełyk; Wilczur miał wrażenie, że jakaś część podeszła jeszcze dalej, aż do głowy, w której świadomość bycia głodnym eksplodowała. Pięść, w której zamknął duży skrawek pochwyconej fałdy materiału zaczęła się kierować w dół i naprzód; chciał go położyć na skrzyni. Wejść na niego.
 Zacząć GRYŹĆ...
 … ZJADAĆ.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zazgrzytał ze złości na zębach, a z pomiędzy warg padł syk, a potem wiązanka przekleństw, gdy jego słowa nie powstrzymały konsumenta przez zapoznawaniem się ze smakiem juchty, która mieszała się z potem. Dodatkowo dostrzegł głód w oczach pacjenta. Iskrę szaleństwa w dwukolorowych ślepiach. Alfa chciał jeść. Żreć. Wygryźć się w mięso, mimo iż te należące do Anglika nie było pierwszej świeżości. Stracił nad sobą panowania. Jak zwierzę. Społeczny degenerat, który juz dawno przegrał walkę z wilczymi genami zalegającymi w kodzie DNA. Powtórka z rozrywki. Lis już raz widział go w takim stanie i wcale nie tęsknił za tym widokiem, który sprawił, że po linii jego kręgosłupa przedzierały się zimne dreszcze. Przenikały do każdej komórki a w akompaniamencie gwałtownych uderzeń serca i przyśpieszonego oddechu.
  Wypuścił ze świstem powietrze z ust, gdy zęby herszta mocniej wbiły się w jego skórę, a krew zaczęła intensywniej skapywać na skrawki ubrań. Ulatywała z niego, jak siły, życie Słabnął pod naporem mocnej szczęki i siły, którą dysponował mężczyzna, ale nie miał zamiaru mu ulegać i przekształcić się w blednące na przestrzeni lat wspomnienie. Daleko mu było do dopełnia definicji ofiary pochwyconej przez szpony drapieżnika. Nigdy na takową nie pozował, nawet jeśli używał swojego uroku osobistego w celu nakłonienia kogoś do oddania się mu na stole operacyjnym. Piękny uśmiech, słodkie słówko. Ciemny zaułek i skalpel na poziomie gardła, albo trucizna w szklance. Teraz nie miał do dyspozycji ani jednej, ani drugiej metody. Poziom E zmuszał go do improwizacji. Walki o życie. Nie miał zamiaru posłusznie spełnić żądania przełożonego, jak lojalny i oddany pies, merdający ogonem po wyłapaniu znajomej barwy głosu. Nigdy nie pożądał za nim jak ślepiec we mgle. Zapewne byłby jednym z pierwszym Psów, którzy odwróciliby się plecami do organizacji, jeśli miałoby to zapewnić doktorowi przetrwanie. Dbanie o własne interesy. O medycynę.
  Wbił mocniej łokieć w żebro, ale nie spodziewał się, że otrzyma pożądany efekt. Nawet na takowych nie czekał, więc zdziwił się, kiedy nieprzyjemny oddech herszta przestał pieścić jego skórę swoim ciepłem i odorem, ale szybko się zrehabilitował. Nie pozwolił mężczyźnie na kolejny manewr. Nie uległ na mocny uścisk, ani napór wyposażonego w mięśnie ciała.
  Zacisnął pięć drżących palców na jego gardle. Wbił paznokcie do jego skóry, czując pod jednym z opuszków drżącą grdykę. Płytki mocniej wyrżnęły się w skórę głodnego Wilczura, a skalpel natomiast powędrował wydłuż prawego policzka, pozostawiając na nim płytkie cięcie, z którego zaczęła sączyć się krew. W pewnym momencie docisnął ostrze mocniej, zahaczając nim o jeden z piegów. Wówczas palce zwolniły uścisk, chociaż z trudem. Jekyll chciał patrzeć jak ten skurwiel w próbie złapania oddechu krztusi się, a potem dusi. Twarz robi się szara, aż w końcu jej właściciel przestaje walczyć. Przegrywa. Ile przegrał sam ze sobą? Wystarczyło by palców do zliczenia tych wszystkich poniesionych przez niego porażek?
  — Spierdalaj — warknął. Skalpel mocniej zagłębił się w skórę. Uderzył nim o wystającą kość policzkową, ale nie był aż tak naiwny. Nie wierzył, że to wystarczy, by uśmierzyć pragnienie alfy, dlatego Bernardyn uformował rękę w pieść i skonfrontował pobielałe knykcie z zadartym nosem, używając w to resztki zalegającej w nim siły, ale wątpił, że ten akt przemocy przemebluje twarz herszta. Nawet medycyna estetyczna nie byłaby w stanie go upiększyć. Utkwił w nim swoje stanowcze spojrzenie, a na ustach pojawił się uśmiech. Był szyderczy. Wtem stało się coś, czego nie przewidział, a jako lekarz powinien, bo Wilczur opuścił mu wystarczająco dużo krwi. Był słaby jak dziecko, a przez duchotę unoszącą się w powietrzu oraz błąkający się w nim smrodu posoki, zakręciło mu się w głowie. Oparł czoło o wgłębienie na szyi Wilczura, oddychając spazmatycznie, ciężko, jakby właśnie pokonał długi dystans sprintem. Przycisnął wierzch dłoni do ust, czując jak do gardła podchodzi mu żółć żołądkowa. Kolejna fala wymiotów. Rozległ się charakterystyczny bulgot, ale Jekyll w ostatniej chwili przełknął ślinę. Palce zakleszczyły się na nagiej skórze Wilczura, gdy nieświadomie objął go jednym ramieniem, nie chcąc konfrontować swoich pleców ze skrzynią. Kac-morderca był godnym rywalem.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Łokieć wciskający się w splot, przekleństwa, nawet skalpel sunący po jego policzku jak nóż po maśle – nic nie było w stanie go powstrzymać. Szczęki zakleszczyły się na ramieniu doktora jak obcęgi. Wilczur wciskał zęby jak najgłębiej, ale wiedział, że nie powinien szarpać. Głos mówił mu, że tak byłoby lepiej, ale czy wtedy nie zabiłby Jekylla?
Intuicja podpowiadała, że powinien to pierdolić.
Kim on niby jest, byś się nim interesował? To zwykły KURWIARZ. Widziałeś te jego OCZY? Patrzy z taką POGARDĄ. Jace, my nie znosimy tego spojrzenia. Prawda?
Warkot narósł, stał się bardziej słyszalny. Każdy łyk oznaczał kilka kropel siły więcej dla Growa i parę mniej dla Jekylla – ta wymiana nawet nie przechodziła obok pojęcia sprawiedliwości. Z jakichś przyczyn Wilczur nie posuwał się jednak do następnego kroku.
Odgrywał podobne sceny setki, tysiące, może miliony razów. Łapał ofiarę za gardło – ręką albo zębami, nie ma znaczenia. Nie tyle je dusił, co po prostu miażdżył ich krtanie. Zabawa zwykle szybko się kończyła. Już dawno zrozumiał, jak kruche są cudze życia. Wystarczy je nieodpowiednio chwycić albo szturchnąć. Czasami ujdzie lekkie popchnięcie, by noga zahaczyła o wystający konar, a potylica uderzyła w kamień – i tyle.
Był człowiek.
Nie ma człowieka.
Nie spodziewał się więc, by z Jekyllem było wyjątkowo. A jednak nie doprowadził do stanu, w którym między nimi wywiązałaby się faktyczna walka o przetrwanie. Nie miał zamiaru go zabić, uważał, a przynajmniej sądził, że uważa, na stan swojej... (POWIEDZ TO, POWIEDZ „TO” SŁOWO) swojej ofiary – przemknęło mu przez myśl w momencie, w którym słabnące palce Bernardyna DOGS wsuwały się na jego szyję. Ścięgna i mięśnie natychmiast się napięły, kark jakby stwardniał, ale nawet to nie było w stanie uchronić go od sposobu, który sam wykorzystał na (OFIERZE) Jekyllu.
Przypływ powietrza gwałtownie został przerwany.
Jekyll mógł poczuć, jak na skórę pada ostatni parzący oddech; usłyszeć, jak rozlega się gwałtowny świst; i doświadczyć mocniejszego szarpnięcia za ubrania.
Gdyby nie zbiegi okoliczności, ślepy traf, może kpina ze strony losu całość z pewnością potoczyłaby się inaczej. Tylko dzięki osłabieniu zyskał ponowną przewagę. Był w tym wszystkim jak dziecko, które łapie się każdej wyciągniętej ręki, aby dojść na szczyt postanowienia.
Chciał go powalić na skrzynię. Mieć pod sobą. Zamknąć w klatce stworzonej z ciała.
Zęby, które jeszcze przed momentem raniły (OFIARĘ) Jekylla nagle wysunęły się z rany. Dłoń medyka ześlizgnęła się z gardła poziomu E, lekarz stracił siły. Wymsknęło się tylko jakieś liche „spierdalaj”, które Grow ledwo usłyszał – dokładnie w tej samej sekundzie brał haust powietrza.
Puścił jego bark, ale nie puścił ubrań.
Być może tutaj doszłoby do przystopowania. Może Wilczur przesunąłby tylko językiem po zakrwawionych zębach i kazał mu spadać. Może naprawdę wystarczyło, aby ukradł część jego (BEZNADZIEJNEGO) życia – a potem odpuścił.
Jednak minęło pół sekundy, a ostry ból dosłownie wybuchł mu w czaszce. Przez pierwszą chwilę zamroczenie wypełniło całą jego świadomość. Przed oczami dostrzegł biel, wszystkie jej odcienie. Czas jakby spowolnił, rozciągnął się, wydłużył o kilometry. Grow dostrzegł pięść Jekylla. Widział na jego knykciach czerwoną bruzdę. Poczuł ciepło spływające z nosa.
Jak przez mgłę rejestrował następne momenty. To jak usta (OFIARY, MIAŁ BYĆ OFIARĄ) jasnowłosego układają się w szyderczy wyraz. Jak jego oczy rzucają wyzwanie. Jak nagle twarz szarzeje, znika kpiarski uśmieszek.
W spowolnionym tempie przyglądał się, jak głowa Psa zaczyna się przechylać...
Czując na ramieniu ciepło jego czoła machinalnie naprężył mięśnie; reakcja godna obrony przed atakiem, a nie przygotowaniem się na przyjęcie osłabionej jednostki. W każdych innych okolicznościach przy każdej innej osobie Jekyll z pewnością spotkałby się z normalniejszą reakcją. Ktoś przeczekałby aż mu się polepszy. Inna persona wstałaby i pobiegła po szklankę wody lub mleka. Nie Grow.
On wolał go (SZARPNĄĆ) powalić. Wykorzystać etap, w którym medyk stracił rezon i pchnąć go na twarde deski. Wleźć na niego. Przygwoździć do płaskiej powierzchni.
Warknął mu prosto w twarz. Kilka tłustych kropel krwi oderwało się od jego podbródka i warg, spadając na policzek i usta Jekylla. Spoglądał mu prosto w oczy, w sam środek czarnych, rozszerzonych źrenic. Woń alkoholu docierała jakby z każdej strony. Nie mógł odwrócić głowy, by uciec przed zapachem staczającego się na dno człowieka.
Przycisnął Jekylla brutalnie do skrzyni. Całą siłę, którą z niego wyssał, włożył teraz w ten jeden ruch. Lekarz równie dobrze mógł zostać zmiażdżony przez naderwany kawał sufitu.
Trzymał go za ubrania tuż pod szyją. Pięść stabilnie przyciskała się do jednego z obojczyków medyka. Twarz Wilczura znajdowała się tak blisko, że prawie stykali się nosami. Tylko z takiej odległości oboje mogli dostrzec sporo szczegółów mimo panującego tu półmroku.
Przestań się szarpać — charknął kąśliwie, unosząc jeden z kącików ust w rozbrajającym uśmiechu. Widok Jekylla w takiej formie był przecież piękny. Satysfakcjonujący jak cholera. W przejaśniającym się niespiesznie umyśle Wilczura zaczęła narastać szczenięca radość — chore rozbawienie na widok kogoś, kto tracił resztki potęgi. — Przecież przyszedłeś tu po to, aby mi pomóc — zauważył zaczepnie, a piekielnie gorące powietrze, które prześlizgnęło się przez zęby wraz z następnym wydechem, padło na świeżą ranę. Grow jakby sobie o niej przypomniał. Dwukolorowe ślepia, tajemniczo błyszczące w ciemnościach, skierowały się niżej. Objął spojrzeniem jego bark; był niemal w stanie wyłapać lśniące kropelki wypływające z poszarpanej jak popruty materiał skóry.
W żuchwę i gardło opętanego załaskotały przybrudzone, białe kosmyki, gdy Grow pochylał głowę i przysuwał usta do rany. „Głos” cichł, ale wciąż ujadał gdzieś w tle — DOKOŃCZ CO ZACZĄŁEŚ. ZABIJ GO. ZAGRYŹ. Język przesunął się niespiesznie wzdłuż obrażenia.
Tak mało — uzmysłowił sobie szeptem, naraz prostując rękę w łokciu — tę, na której wspierał ciężar ciała. Ponownie spojrzał Jekyllowi w twarz. Nie odsunął się. Jeszcze nie. — Sądziłem, że więcej od ciebie dostanę, Jackie. Ale twoje ciało jest zniszczone. Parę kolejnych kropel i — cmoknął krótko. — A może — zawiesił głos, dając sobie czas na ironiczny uśmieszek — zawsze byłeś taki słaby?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Uleciały z niego wszelkie siły. Był słaby. Rzucony na pożarcie wilkowi.
Czując pod plecami twardość desek, przestał się szamotać, wyrywać. Z skaleczonego gardła wydobył się syk, stłumiony przez proces spazmatycznego oddechu, nad którym stracił panowanie. Ciężar ciała herszta przytłoczył go, jak prawo grawitacji nielota.
  Odnotowując tą myśl w głowie, jego zielone ślepia przesuwały się po skórze Wilczura, centymetr po centymetrze. Z tej odległości mógł policzyć porzucane na nosie i policzkach piegi. Mnóstwo wyróżniających się na skórze punkcików o nieregularnych kształtach. Najprawdopodobniej stanowiły jedyny ludzki element na tej oszpeconej przez genetykę twarzy. Zawsze był taki brzydki, a może to efekt uboczny wirusa?
  Z gardła Jekylla potoczył się chrapliwy śmiech. Nie był wyrazem rozbawienia, a bezsilności, odciśniętej na jego twarzy w postaci bladości skóry. Zaraz po wydobyciu z siebie poszarpanego dźwięku, zaczął się krztusić. Krople krwi, które skapywały z policzka herszta, uderzyły o jego skórę, ale też natrafiły na otwartą szczelinę między wargami. Posoka utknęła w przełyku lekarza. Przełknął ja, by się jej pozbyć, ale w próbie łapczywego pobrania tlenu z powietrza, trafiła na nie odpowiednią komorę. Odwrócił głowę, wbijając spojrzenie w nieokreślony punkt na ścianie i zakasłał jeszcze parę razy w uciążliwej walce o odzyskaniu kontroli nad zachłyśnięciem, wówczas wysłał nienawistne spojrzenie mężczyźnie. Krople śliny wylądowały na jego twarzy. Doktor zaniósł się suchym kaszlem, ale przynajmniej przestał się dusić. Od razu poczuł się lepiej. Na ułamek sekundy.
  Na wilczym obliczu pojawił się szeroki uśmiech. Nie uchodził za kanon piękny. Drażnił. Był paskudny. Pod wpływem parzącego w ranę oddechu, Dr warknął pod nosem, zaciskając mocno szczękę. Gładka powierzchnia języka przesunęła się po jego ranie, wywołując nieprzyjemne pieczenie. Psia ślina posiadała w swoim składzie lecznicze właściwości. Mógł w tej materii liczyć, że ta również miała takowe?
  Zamknął oczy, skupiając się na okropnym dotyku, który wypalał w nim ostatnie chęci do życia. No dalej, skurwielu, rozerwij mi gardło. Zagryź. Zabij..
Zaciągnął się powietrzem i wypuścił go ze świstem. Zapach alkoholu unosił się w powietrzu. Zacisnął dłonie w pięść w celu pochwycenia niewidzialnych butelek z wysokoprocentowymi trunkami, ale palce zacisnęły się na powietrzu. Dopiero po chwili dotarło do niego, że jednym źródłem tej woni, był rozlany spirytus, który zapewne zdążył wsiąknąć do wydeptanej ziemi, stanowiącej podłogę w norze herszta. Poczuł suchość w ustach i nawet zapragnął wylizać ostatnie krople z podłogi. Gdyby tylko udało mu się dotrzeć do krawędzi prowizorycznej pryczy.
  Marzenie. Był unieruchomiony, a każda desperacka próba przeczołgania się do jej brzegu, kończyła się bezruchem.
  „A może zawsze byłeś taki słaby?”
  Napięte mięśni rozluźniły się. Niesmak. Po mini-monologu alfy został tylko niesmak. Przesunął ręką wzdłuż jego ramienia, aż w końcu natrafił na sztywny kark. Czując pod opuszkami kręgi szyjne, zacisnął na nim palce, ale płytki nie wbiły się w skórę.
  — Wolę brać niż dawać, Wilczurze. — Cichy szept padł z rozwartych ust doktora, ale ich właściciel nie był pewny, czy je wypowiedział. Skupił się na dźwignięciu głowy parę centymetrów nad twardą strukturą skrzyni, ale była ciężka, jak z ołowiu. Po jego czole popłynęły krople poty w próbie odchylenia jej do przodu, ale nie przyniosło to żadnych pożądanych efektów. Pod wpływem tych działań zapulsowała tępym bólem, który rozprowadził się po każdym segmencie ciała, atakując komórki.
  — Zabij mnie. Masz w tym wprawę, nieprawdaż? — Słaby głos zapełnił ciszę. Odbił się od ścian złowieszczym echem i zabrzęczał w wrażliwych na dźwięk błędnikach. Wtem lekarz uniósł głowę do góry i zminimalizował odległość, która dzieliła go od herszta. Chciał czuć ciepło bijące od żarzącego się w gorączce ciała, słyszeć wdzierający się świst powietrza z obcych płuc. Widzieć życie w zarażonych przez heterochromię oczach. Potrzebował tego. Potrzebował tak bardzo, jak alfa potrzebował krwi, by ożyć. — Uśmierciłeś Hemofilię, angażują ją w misje ratunkową Gavrana, który umiera, bo nie sprostałeś temu wyzwaniu – wysyczał, ale w jego głosie nie pobrzmiewała nuta jadu, a raczej domieszka czegoś, co można było zakwalifikować jako współczucie. Obaj stracili coś, co było dla nich istotne, ale każdy organizm miał swoją datę ważności. Właśnie zostało mu to boleśnie przypominanie. Umierał, bo poddał się ludzkiej naturze. Głupiemu przywiązaniu. Słabości, która była jak dżuma. Niezdrowa i wyniszczająca, a kim tak naprawdę był dla niego Hyde? Szczurem doświadczalnym. Szkieletem obleczonym w skórę. Żyłami, w których płynęła krew. Ciepłymi organami, wartymi więcej niż on sam.
  Na wargach Dr ukazał się drwiący uśmiech, ale żaden dźwięk nie opuścił jego ust. Zostało tylko wymowne spojrzenie i obojętne wzruszenie ramion. Oko za oko. Ząb za ząb. Obaj byli przepełniony słabością. Warci siebie nawzajem.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Nie spodziewał się, że tyle wystarczy. Ledwie kilka słów, parę szarpnięć, ostre spojrzenie i ciężar ciała. Nic więcej nie trzeba było, aby Jekyll znieruchomiał i poddał się zabiegom stosowanym przez Wilczura. To musiało być zaskakujące dla każdego, kto znał medyka DOGS przynajmniej pobieżnie — bo przecież nie słynął z tchórzostwa i więcej słyszało się o jego wzlotach niż upadkach. Okryty brutalną sławą plasował gdzieś między kurewsko dobrym chirurgiem a pierdoloną piłą mechaniczną. A teraz ta pierdolona piła mechaniczna, z rewelacyjnymi, chirurgicznymi zdolnościami, tak po prostu go posłuchała?
Dwukolorowy wzrok wyostrzył się, w kącikach ślepi dostrzec można było błyski; w źrenicach odbijały się płomienie niewielkiej świecy, mdłe kopie, które nadawały powierzchni jego oczu dziwnej płytkości.
Chłopięcy uśmiech rozświetlający twarz herszta, powoli, ale nieubłaganie niknął, ścierany przez niezrozumienie i zawód. Kąciki ust ściągnęły się w bardziej surowym wyrazie, a kiedy pomiędzy brwiami pojawiła się zmarszczka, nie było wątpliwości co do aktualnego humoru Growa — był przede wszystkim zły.
Ponieważ nienawidził niestabilnych sytuacji, a ta do takiej należała. Przyciskając Jekylla do skrzyni liczył na odrobinę walki. Wiedział, że osłabił Bernardyna, przekreślając możliwość prawdziwej szarpaniny, jednak do ostatniej sekundy obstawiał, że coś się wydarzy. Coś bardziej... fizycznego.
Sądził, że nie wszystko stracone. Poczuł wślizgujące się na szyję opuszki, które jeszcze przed momentem ściskały jego gardło — i kiedy to robiły, było w porządku. Rzecz jasna na tyle, na ile odcięcie dopływu powietrza mogło takie być, ale w tamtym momencie grunt był stabilny, jasny i przede wszystkim znany. Tymczasem palce oparły się o jego kark i choć Grow przygotował się na oczywistą wersję wydarzeń, paznokcie nie wbiły się w jego skórę. W tym momencie nadzieja na niewywrotny bieg wydarzeń prysnęła.
Przegryzł dolną, zakrwawioną przez posokę Jekylla wargę, wpatrując się w niego jak ktoś, kto natknął się na nieznany przedmiot w znanych sobie rejonach pokoju. Przyglądał mu się z rosnącym rozdrażnieniem i zaciekawieniem, niespecjalnie reagując na nacisk, który wywoływał lekarz Psów. Growlithe był wystarczająco nasycony, aby przełożyć całą swoją siłę na utrzymanie równowagi, kiedy Jekyll starał się na nim wesprzeć i podciągnąć wyżej. Nie znalazł dotychczas sposobu na to, aby przewartościować siłę fizyczną, jaką odbierał ofiarom, na potęgę psychiki. Być może dlatego tak łatwym zadaniem okazało się wytrącenie go z równowagi?
„Zabij mnie”.
Palce wczepione w materiał ubrań zacisnęły się jeszcze mocniej; knykcie pobielały na kolor śniegu, a sama ręka zadrżała od wysiłku, jaki włożył w ten nic nieznaczący gest. Gdyby nie szok, z pewnością szarpnąłby nim. Podciągnął go do pół-siadu, a potem z impetem huknął jego plecami z powrotem o twarde deski.
Twarz pozostała jednak bez wyrazu, a ciało się nie ruszyło. Tylko oczy zdradzały to, co usta starały się zatrzymać dla siebie. Cisza jaka zapanowała po pytaniu długowłosego wcale nie przypominała ciszy. Wilczur słyszał przeciągły, wysoki pisk, oddalony o kilkadziesiąt metrów, a jednak mimo tego wciąż tak samo drażniący, nieprzerwany i powodujący serię dreszczy. Tracił rezon? Za pomocą czegoś tak błahego?
Nonsens.
Odetchnął gwałtownie, kładąc gorące powietrze na wykrzywionych wargach Jekylla. Spojrzenie mu w oczy nie stanowiło problemu — prawdę mówiąc, Grow nie wiedział, czy medyk wciąż kontaktuje na tyle, żeby potem wszystko zapamiętać. Skoro jednak mówił... tak pierdolił...
Wilczur, wsłuchując się w jego słowa, zaczął niespiesznie rozcapierzać palce, które mimo usilnych starań podświadomości nie wyprostowały się, jakby ich mięśnie zżerane były przez chorobę. Wykręcone jak szpony jastrzębia sięgnęły po twarz Jekylla, już drugi raz w przeciągu zaledwie kwadransa, wbijając się w jego żuchwę. Pochwycił szczękę z siłą szczypiec zaciskających się na nie do końca rozmiękczonej plastelinie. Przybliżył się i już teraz nic ich nie dzieliło, nic prócz milimetra jaki wkradł się między ich wargami. Nie pozwoliłby mu się odwrócić nawet wtedy, gdyby ponownie zaczął się dusić. Prędzej zdechłby z twarzą idealnie naprzeciwko jego twarzy, niż otrzymał pozwolenie na odsunięcie się.
Musisz się bardziej postarać, Jek. Nie szarpnąłeś za strunę wystarczająco mocno, żeby moje sumienie zagrało — wywarczał, jak zawsze chrypnąc od zbyt niskich tonów. Panująca wokół pustka prowokowała do zachowania milczenia i każda nuta wydawała się wręcz bezczelna — być może dlatego Grow zniżył głos. Skalanie tej ciszy nie było osiągalne nawet dla niego. Ręka przytrzymująca Jekylla ponownie się zatrzęsła, ale znieruchomiała, gdy włożył więcej siły w uchwyt. — Wiesz doskonale, że robiłem co mogłem. — W dzikich ślepiach alfy pojawił się ogień; trawiło go szaleństwo, czyste wariactwo. Górna warga drgała, jakby nie potrafił opanować jakiegoś tiku nakazującego obnażenie przydługich, zakrwawionych zębów. — Zginąłbym za każdego z was, z tobą włącznie. Rozumiesz? — Naciskał na niego tak mocno, jakby planował wgnieść jego żuchwę w ten tępy ryj z tępym uśmieszkiem. I może faktycznie by tego dokonał, gdyby nie nagły impuls. — Nawet za takie ścierwo. — Puścił go, kładąc ciężko rękę po boku jego głowy. Widział czerwone ślady tam, gdzie wcześniej wciskał palce, ale nie czuł choćby pojedynczego dźgnięcia w piersi na myśl, że to, co się tu działo, było zwyczajnie niepoprawne. Suchość w gardle dorównywała tej, która dręczyła Jekylla, choć Growlithe nie pamiętał smaku alkoholu. Pamiętał za to, że powinien mówić cicho: — Zagwarantowałem ci dom, wyżywienie, rodzinę. I lojalność, której sam nigdy nie byłeś w stanie mi dać.
Patrzył mu nieruchomo w oczy tak długo, aż źrenice nie zbiegły się do kształtu spłaszczonych, czarnych kryształów. Oderwał rękę, dokładnie tę, którą przed momentem przytrzymywał mu twarz, wymuszając absolutne poświęcenie uwagi tylko swojej osobie, i wsunął ją między ich ciała. Palce przylgnęły płasko do piersi, ale wnętrze dłoni nie dotknęło torsu Jekylla. Choć to Jekyll powinien być trawiony gorączką, upust krwi zmienił ten scenariusz. Ciało okryte jedynie cienkim materiałem podkoszulka wydawało się Wilczurowi śmiertelnie zimne. Umierał? Tak nudno, po prostu? Grow z satysfakcją, która nie pokazała się już na twarzy i ledwo odbijała się w oczach, zaczął sunąć ręką w dół. Tkanina naciągnęła się pod naporem nieprzerwanego nacisku, ale w ostatniej chwili Wilczur zerwał kontakt. Paznokciami zahaczył wtedy o spodnie opinające biodra medyka i wsunął palec środkowy — co znając życie było jednocześnie niemym przekazem — w szlufkę tuż przy jego zamku. Pociągnął zaczepnie, na sekundę nie zrywając łączności wzrokowej.
Tylko dzięki niej, Jek. — Pociągnął jeszcze raz, teraz brutalniej. Przez cienki pasek spodni przeciągnięta była żółta chusta DOGS — o nią chodziło. — Jak się czujesz ze świadomością, że tylko stara szmata powstrzymuje mnie przed twoją prowokacją?
Odsuń się — nakazał sobie nagle i była to najbardziej przytomna myśl, jaka przebiła się przez zamroczenie. A jednak nie drgnął. Może naprawdę potrzebował bodźca, który zmusiłby go do zwrócenia Jekyllowi przestrzeni osobistej.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kąciki ust Jekylla zadrżały. Złapał w zęby dolną wargę i zacisnął na niej zęby w celu powstrzymania się przed potraktowania herszta paskudnym, pozbawionym radości śmiechem. Bezradnymi, histerycznymi dźwiękami, które dwa razy w ciągu długiego życia opuściły wysuszone na wiór gardło. Wówczas stracił wszystko, popadając w czarną rozpacz. Nadal pamiętał posmak porażki. Był cierpki i słony, jak pot spływający po jego policzkach i gromadzący się w kącikach warg, a Wilczur nie miał prawa rozdrapywać starych ran, więc dlaczego jego słowa, niczym trucizna, przenikała do jego żył, tkanek, kości i raniła, jak skalpel, który wbijał do skóry swoich ofiar w celu przerwania funkcji życiowych?
 Nie mając wyboru, patrzył prosto w palącą się w oczach wściekłość, będąc do tego zmuszony przez zakleszczające się na jego żuchwie palce. Poczuł szczypanie pod powiekami, ale ani razu nie mrugnął. Ręka, która podtrzymywała kark mężczyzny, objęła tym razem obcy nadgarstek. Wyczuł pod palcami puls. Zacisnął tam opuszki palców, w próbie zmiażdżenia go, ale najprawdopodobniej zostało to odczytane jako ugryzienie komara. Próba wykrzesanie z siebie siły było bezproduktywnym marnotrawstwem resztek energii.
 — Przestań. Po prostu się zamknij. — Syk przeciął ciszę, zanim kolejny potok wyznań odbił się od ścian klaustrofobicznej przestrzeni. Wypuszczając ze świstem powietrze, podrażnił chłodnym oddechem skórę Wilczura i zaczerpnął do płuc kolejną porcję tlenu, chociaż jego poziom w powietrzu zmniejszył się drastycznie, nawet pomimo częściowo uchylonych drzwi.
Od drugiego ciała bił gorąco, a ten potęgował osłabienie u lekarza. Obraz przed jego oczami się rozmazywał. Twarz alfy stała niewyraźna, rozmazana, uwikłana w białe plamy, które na tle mroku był jasne jak białych puch, kiedy konfrontowało się z takowym pojrzenie po wyjściu z słabo oświetlonego pomieszczenia, a kolorowe tęczówki wyglądały jak mozaika połączonych ze sobą barw.
 Palce Jekylla zsunęły się z nadgarstka mężczyzny. Zacisnął je w pięść i uderzył knykciami o drewnianą powierzchni skrzyni. Nie spodziewał się, że w podobnym czasie uścisk alfy również zostanie poluzowany. Szorstka struktura jego ciała musnęła policzek doktora, gdy oparł ramiona obok jego głowy. Fałszywa troska nie była prawdziwa. Sprawiała, że Jekyll miał ochotę skonfrontować ponownie swoją pieść z kłamliwym źródłem dźwięku w postaci plugawych, zakrwawionych ust. Parsknął wściekle w ramach komentarza na te nieoparte czynami wyznania. Zabawne, że takowe pobrzmiewały w ustach skurwiela, który jeszcze nie dawno zaciskał swoje zęby na skórze doktora, w obawie, że kostucha upomnij się o jego zmarniały przez skurcz mięśni organizm.
 — Dałem ci coś więcej niż puste słowa. — Nie był ślepo oddany Wilczurowi. Udowodnił mu to, pozostawiając go w lesie, ale wtedy zademonstrował mu też coś innego - swoje umiejętności na polu medycznym oraz zaradność. Nie pozostawił go na pastwę śmierć. Resztkami sił zaciągnął go do jaskini. Opatrzył. Dostarczył wodę i jedzenie, a potem ściągnął pomoc, a mógł zarznąć skalpelem jak bydło i udawać, że został rozszarpany przez szpony dzikich, wygłodniałych bestii. I obaj o tym wiedzieli, mijając się na korytarzach kryjówki. Jej natomiast nie mógł obdarzyć etykietą dom. Co prawda pełniła ona rolę jego namiastki, ale nigdy nie nadeszło w tych stęchłych ścian rozluźnienie, jakby w obawie, że na jego szyi zakleszczą się obce ręce, a Wilczur swoimi dzisiejszymi próbami sprowadzenia go do roli dawcy krwi wpuścił do jego świadomość pewność, że nie jest tutaj bezpieczny. Jekyll był ostrożny. Nie ufał. Nie angażował się emocjonalnie. Jedzenie i dach na głową traktował jako formę zapłaty za wyrywanie ich ze szponów śmierci, karkołomne naprawienie złamanych kończyn, dostarczanie im leków, czy nawet rezygnowanie z odpoczynku na rzecz otoczenia członków gangu opieką lekarską. Ile to razy ślęczał po nocach nad zmarniałym przez gorączkę istnieniu, kładąc na jego czole zimne okłady? Nie było przy nich Wilczura, to Bernardyni stawali na rzęsach, by przywrócić ich do normalności nawet za cenę snu. Nie traktował ich jak rodziny, gdyż tą stracił pod gruzami Londynu zaraz po wybuchu apokalipsy, ale zaliczał ich do grona swoich pacjentów. Robił wszystko, by nie pomarli. Dostarczał im życie, za każdym, pierdolonym razem, gdy tamował krew, oczyszczał rany w celu uniknięcia zakażenia. To za mało? Wilczur naprawdę potrzebował od niego poświadczenie w charakterze ślepej lojalności? Aż tak upodobał sobie stado wiernych, merdających na każde skinienie kundli?
 Ugiął nogę w kolanie, celując w nim dostępny fragment skóry, tylko, aby wbić kościstą część ciała gdziekolwiek i zniechęcić herszta do dalszych działań w postaci bezkarnej wędrówki palcami po jego brzuchu. Gdy zacisnęły się na pasku od spodni i pociągnęły za jedną ze szlufek, dłoń Bernardyna zacisnęła się kurczowo na żółtej chuście. Spróbował ją rozplątać, ale bez chcianych rezultatów. Dłoni drżały,  a przez ich dysfunkcje nie mógł pokonać mocnego węzła, mimo że sam był jej autorem.
 — Najchętniej włożyłbym cię tę szmatę głęboko w gardło, by zapchać czymś ten paskudny psyk albo zdzieliłbym cię nią po tym pustymi łeb za zadawanie głupich pytań — dodał wrogo, ale głos miał niespokojny, odrobinę piskliwy, drżący. Wyglądał jak wspomniane przez alfę ścierwo i też tak się czuł. Ochłap mięsa rzucony na ruszt wilka.
 Krew sączyła się z ran szarpanych, z jego barku i szyi, nie mogąc zakrzepnąć. Przesiąkła przez materiał koszulki i zaczerniła swoim kolorem skrzynie oraz jasne kosmyki, które na skutek wcześniejszej szamotaniny wyswobodziły się z pod działania gumki. Utrata juchy sprawiała, że był coraz słabszy, ale czy naprawdę chciał zdechnąć w tej norze w towarzystwie mężczyzny, do którego czuł obecnie jedynie obrzydzenie? Nie. Nie po to stąpał po tym zawszonym świecie tyle lat, aby finalnie się poddać, nie będąc nawet w połowie realizacji swojego celu.  
 Zmrużył powieki i zerknął nimi wprost w oczy Wilczurowi, ledwo rozróżniających ich kształt od reszty mało atrakcyjnej mordy. Widok rozmazywał się coraz bardziej, ale w zielonych oczach można było dostrzec błysk determinacji, sprzeczny od wcześniejszej utraty woli walki.
 — Jeśli chcesz bym obdarzył cię zaufaniem, daj mu ku temu powód — wyszeptał, ledwo poruszając wargami. Czuł ból w gardle spowodowany przez występującą w nim suchość, ale nie miał siły, by prowizorycznie ją zwilżyć resztkami śliny. —  Zszyj mi ranę  —  Pewność w jego głosie przełamała ciszę, gdy wyrzucił z nich ten rozkaz. Musiał powierzyć swój los w jego rzeźnicze ręce, w głupiej nadziei, że tego nie spieprzy i uratuje chociaż jedno życie, nawet jeśli uważał, że Dr nie zasługiwał na bicie serca w piersi.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

„Dałem ci coś więcej niż puste słowa”.
Jasne brwi ściągnęły się ku sobie i uniosły, a usta ułożyły w szyderczy uśmiech.
Oho, doprawdy? — Niski ton sięgnął ucha Jekylla wraz ze zbyt ciepłym wydechem, który oblał skórę jak woda, jakiej niedaleko było do zagotowania się w najwyższej temperaturze. Powietrze w pomieszczeniu wydawało się wrzeć i gdyby znalazło się więcej światła, być może plener faktycznie falowałby od zgęstniałej, gorącej atmosfery.  — Co takiego, Jack? Co wartościowego mi dałeś?
Czuł drżenie jego mięśni, do których przykładał rękę. Wiedział już, co było powodem, dla którego pokój nie różnił się niczym od piekła — to to ciało. Dotykanie Jekylla, nawet przez materiał ubrań, przypominało dociskanie dłoni do odpalonego piecyka. Nie było w tym nic przyjemnego, wręcz sprawiało ból, ale Wilczur się nie odsunął. W oczach medyka widział coś, co określiłby jako obrzydzenie. Im więcej tego (WSTRĘTU)... tak, tego wstrętu dostrzegał, tym silniejsza była chęć, aby zrobić mu na złość. Jednak przywrzeć do niego ściślej, wydusić z jego płuc kolejne hasła pełne jadu.
Nagły ruch ze strony Jekylla zamortyzował —  na ile się dało. Wyplątał palec ze szlufki spodni w ostatniej chwili i przycisnął dłoń do jego uda, napierając w przeciwną stronę do wymierzonego ciosu. Skrzywił się tylko minimalnie, bardziej na pokaz niż z faktycznego cierpienia, chociaż impuls natychmiast dotarł do mózgu i przypomniał Wilczurowi, że był zniszczalny, także można go było zranić i zabić. Ale nie dzisiaj. To byłoby zbyt proste.
Kiedy noga medyka z powrotem opadła na skrzynię, złapał go mocniej. Jeszcze raz mnie kopniesz, a urwę ci jaja. Wiesz, że to zrobię.
Paradoksalnie byłby jednak w stanie przyjąć na siebie kolejny atak. Następne draśnięcie skalpela o kość policzkową albo jeszcze jedno kopnięcie wymierzone w brzuch. Ale kiedy opuścił wzrok i ujrzał, jak medyk drżącymi palcami próbuje rozwiązać chustę — starą szmatę, nie? — coś w nim pękło. Zapomniał o unieruchomieniu jego nogi, zapomniał o wałkowanym temacie. Złapał go za nadgarstek i szarpnął, jakby starał się wyrwać kończynę ze stawu albo jeszcze lepiej: oderwać jego rękę od ramienia razem ze skórą i kośćmi. Przez pomieszczenie przetoczyło się krótkie warknięcie, które echem odbijało się w nieświadomości ich dwójki jeszcze chwilę po tym, jak Grow przytwierdził pochwycony przegub do desek — tuż nad głową Jekylla.
Zostaw! — warknął mu w twarz. Chłodne spojrzenie spoczęło na zielonych oczach mężczyzny — było w nich więcej jadu niż to zdrowe. — Zachowujesz się jak bachor, o co ci chodzi?
A o co chodzi TOBIE, Jace?
Skąd ten nagły ZRYW?
Wilczur przesunął językiem po górnych zębach, znów odczuwając wyraźny posmak metalicznej krwi; czerwień spływała od nosa aż po wargi nieprzerwanym, choć powolnym strumieniem. Szumiało mu w skroniach — znowu. Ledwie podreperował zdrowie, a niespełna pięć minut później ponownie słaniał się i słabł? Śmieszne.
Ale nie śmieszniejsze od tego, co robił Jekyll, a czego Grow kompletnie nie potrafił pojąć. Jednocześnie nie miał w sobie takich pokładów empatii, aby przełożyć problem na słowa, zapytać wprost o to, co najbardziej go nurtowało, czego nie rozumiał mimo przeprowadzanych obserwacji. Szarpał się z nim od parudziesięciu minut, a nie doszli do żadnej konkluzji. Skakali sobie do gardeł i niewiele zabrakło, żeby któryś z nich przegiął zbyt mocno.
Na twarzy Growa drgnął jakiś minimięsień, który wykrzywił na moment jego twarz, unosząc górną wargę w niesmaku. Równie dobrze można to było zrzucić na złudzenie optyczne albo tracący kontakt z rzeczywistością organizm — bo ledwie pół sekundy później oblicze Wilczura na powrót przybrało zobojętniały wyraz.
Przełożył ciężar ciała na rękę, którą przytwierdzał nadgarstek Jekylla do prowizorycznego posłania. Podciągnął się wtedy minimalnie do góry i ugiął kark, niemal czując, jak kostki niemo strzykają od tak poddańczego ruchu. Szorstkie wargi wkradły się na policzek medyka, drażniąc słoną od potu skórę chropowatą fakturą. Nosem przesunął po boku jego szyi, a im niżej, tym mocniej wyczuwał zapach krwi. Mdła, słodkawa woń zaciskała mu szczęki, bo miał wrażenie, jakby te same z siebie chciały się otworzyć i ponownie wgryźć w bark drugiego wymordowanego, podobnie jak można się wgryźć w kwaśny, miękki owoc. Dłoń, którą poziom E uwolnił od wagi ciała, wsunęła się tymczasem w splątane, białe pasma włosów, które odgarnął dalej, oczyszczając rozszarpane ramię z włosów medyka.
Grow wiedział, że psia ślina przynosiła więcej szkody niż pożytku — choć „wylizywanie ran” kojarzyło się z „kuracją” rzadko kto pamiętał o bakteriach przenoszonych przez zwierzęta. Nie był jednak faktycznym zwierzęciem, przynajmniej nie w tej chwili. Zawahanie, jakie znieruchomiało mu sylwetkę, puściło bardzo szybko.
ZRÓB to.
Głuche westchnięcie poruszyło jego ramionami; uniosły się, a potem nagle opadły, a wraz z tym Wilczur podniósł głowę i wreszcie uwolnił od siebie Jekylla. Mrowienie na języku kazało oczyścić ranę według własnego zamysłu, ale aura wytwarzana przez doktora mówiła tylko: odsuń się. O ile początkowo Grow kpił z wszelakich prób lekarza, tak teraz odpuścił.
Może za sprawą tej kurewskiej chusty.
Białowłosy usiadł ciężko na skrzyni, ponownie opierając bose stopy o podłoże. W pierwszym odruchu przywarł zewnętrzną stroną nadgarstka do ust i zaczął ścierać z twarzy krew. Słuchał płytkiego oddechu leżącego tuż obok wymordowanego i zamiast panikować przejął się durnymi sprawami. Jak usunięcie czerwieni. A potem dotknięcie opuszką nosa, ale nagły wybuch bólu od razu cofnął palce.
Nie będziesz ładniejszy — padła kąśliwa uwaga znikąd, ale Grow wydawał się głuchy na mary. Podniósł się ze skrzyni i podszedł do licho tlącej się świecy, którą wyjął z metalowej obudowy i przyniósł do biurka. Mrok odganiany przez światło gęstniał w każdym zgięciu na ubraniach Jekylla.
Jedyne źródło, umożliwiające widoczność, nie miało się czym popisać, jednak Wilczur potrzebował każdej możliwej pomocy, jeżeli faktycznie...
Faktycznie co? — pociągnął głuchy, beznamiętny ton. Faktycznie masz się nim zająć? To nie dziecko.
Postawił szeroką świecę na blacie nocnego stolika i usiadł na brzegu posłania. Na podłodze leżała przytargana przez medyka apteczka i to po nią postanowił sięgnąć, kładąc skrzynkę na kolanach. Kilka pulsujących ognisk bólu odciągało jego myśli od powierzonego zadania. (Nie do wiary. Ty NAPRAWDĘ planujesz go opatrzyć. Jakby był tego WART!) Wcisnął kciuk w guzik i odchylił wieko, zaglądając do środka.
Instruuj — rzucił głucho, przewalając jakieś kłębki bandaży i zapakowane w plastik igły strzykawek, jakby grzebał w piachu do którego wpadła mu błyskotka — żebym nie pomylił rany z twoją gębą. I jedno, i drugie mogłoby zostać zaszyte.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 16 z 19 Previous  1 ... 9 ... 15, 16, 17, 18, 19  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach