Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 17 z 19 Previous  1 ... 10 ... 16, 17, 18, 19  Next

Go down

Gorący oddech Wilczura po raz kolejny prześlizgnął się po skórze Jekylla, postawiają na niej zaczerwienioną smugę, jakby ktoś z premedytacją przyłożył do niej rozgrzany do czerwoności pręt. Lekarz miał wrażenie, że jego ucho znalazło się zaledwie kilka milimetrów nad ogniem i tylko jeden nieuważny ruch dzielił go od konfrontacji płatka z czule pieszczącymi drewno płomieniami. Gardło rozerwało się w syku, ale zacisnął mocno szczękę, zgrzytając przez to na zębach, w celu stłumienia niepożądanego dźwięku; takowy najprawdopodobniej podjudziłby alfę do rozszerzenia ordynarnego uśmiechu rodem z horrorów o niskim poziomie grozy.
  Zarejestrowany przez błędnik szept dostarczył do organizmu Dr nieprzyjemny dreszcz. Rozlazł się do tkanek i komórek. Drżące wargi wykrzywiły się w antypatycznym grymasie, ale zanim udzielił mu mało satysfakcjonującej odpowiedzi, złapał w palce jego podbródek, jednak próba odciągnięcia nieprzyjemnego oddechu od jego ciała spełzła na niczym.
  — Uratowałem twoje nędzne życie — rzucił, lokując wzrok w najmroczniejszy punkt w pomieszczeniu, do którego miał w tej chwili dostęp. W tonie jego głosu pobrzmiewał nuta rozgoryczenia. Odpowiedź nie była kompletna. Zabrakło tam jedno stwierdzenia. Niestety. Odbijał się od czaszki lekarza, aż w końcu został dostarczony mężczyźnie w formie ledwo słyszalnego szeptu.
  Nie potrafił w tej chwili stwierdzić, czy kiedykolwiek żałował czegoś tak bardzo, jak tego, że udzielił temu chujowi pomocy, gdy najbardziej jej potrzebował. Mógł zdychać, topiąc się we własnej zmieszanej z deszczem posoce, z dala od uprzejmości. Właśnie ta myśli wstrzeliła się w jego głowie, kiedy zaatakował palcami żółty materiał, pełniący jeden z dwóch dowód jego przynależności do zawszonej bandy, w którą skądinąd wpasował się wręcz idealnie, komponując się z brakiem moralności. Był taki jak on. Szalony. POJEBANY. Bez współczynnika, czyniącego jego jestestwo ludzkim, ale właśnie Wilczur wyłamał się z tego kanonu, poruszony szarpaniem brudnej, starej tkaniny. Agresja. Niespodziewana agresja wypełniła przestrzeń. Zaszeleściła jak liście na drzewach smagane przez powiew wiatru.  Nagrodził herszta głuchym, przeraźliwym jękiem, kiedy ten szarpnął bez ostrzeżenia za jego rękę, ponownie rozbijając przestrzeń Bernardyna na atomy. Nawiedziło go takie natężenie bólu, że przez chwilę wydawało mu się, że nie tylko kość łokciowa została złamana, ale razem z nią poszło całe ścięgno. Do oczy mimowolnie napłynęły łzy, ni to z powodu wściekłości, która zawrzała w nim, niczym woda w czajniku, ni przez kaźni, przez którą przeszła jego kończyna.
Zostaw.
  Skoro chusta znajdowała się poza jego zasięgiem, palce ścisnęły gęste powietrze. Z gardła Jekylla wyswobodził się spazmatyczny oddech, ale szybko został zniewolony przez krótki, chaotyczny śmiech. Trwał nieprzerywalnie przez jedną minutę, odmierzany przez nieopanowaną pracę w piersi, w ciągu której zielone ślepia wpatrywały się wprost w spojówki mężczyzny.
  —  Chciałem sprawić ci przyjemności, pokurwiu — wycharczał w końcu, nie zważając na słowa. — Gdyby niej ona, mógłbyś mnie zabić bez poczucia, że znów coś spierdoliłeś, nieprawdaż? — dodał, nabierając do ust śliny, która w pierwszych odruchu miała wylądować na policzku tworzącego głupie pytania skurwiela, ale zamiast dopełnić ten zamiar, przełknął ją, nawilżając gardło. Jego suchość przywodziła na myśl pustynie w okresie największych upałów, a piekło jak toksyczne słońce przesuwające się po odsłoniętych fragmentach opalenizny.
  Przypatrywał się z palącym obrzydzeniem w najbardziej znienawidzone przez siebie oblicze, mając ochotę w tej jednej chwili podzielić los Hyde'a i odciąć się do tych duszących korytarzy, wypełnionych swędem stęchlizny i krwi. Niewiele brakowało, aby wznieć w Wilczurze żar i sprowokować go do rozbicia kruchej czaszki o twardą powierzchnie skrzyni.   Wystarczyło tylko pociągnąć wiszącą na włosku cierpliwość. Otworzyć usta i wyrzucić kolejną wiązankę obelg, obciążających sumienie przywódcy, ale-
  Nie był gotowy,  by powiedzieć życiu spierdalaj z szyderczym uśmiechem na ustach. Ten skurwysyn w irytujący sposób wyrwał go z otchłani fałszywej depresji, w którą wpadł na własne życzenie, uciekając do nałogu alkoholowego jak kurwa do stałego klienta, bo co? Poczuł przywiązanie do osobnika, którego wydymał, czyniąc z niego hybrydę dwóch najbardziej jadowitych węży pełznących niegdyś po kuli ziemskiej? Śmieszne. Żałosne.
  Po tym jak determinacja zakradła się do jego umysłu, odświeżając stare postanowienia, znów wydarzyło się coś, czego się nie spodziewał. Obcy ciężar przestał nad nim juczyć, jak kamień uwiązany u szyi.  Odetchnął. Ulga zlała jego ciało. Poczuł się tak, jakby właśnie został zwolniony od przykrego obowiązku patrzenia na tą udekorowaną w brzydotę gębę. Ugiął nogi w kolanach, przyciskając pięty do skrzyni. Doprowadzające do nieprzytomności ciepło wyparowało. Chłód załaskotał w skórę i zakradł się pod ubrania. Zagrożenie omdlenia zaczęło stopniowo mijać, ale to wcale nie oznaczyło, że jego stan zdrowia nagle się poprawił, wręcz przeciwnie - osłabienie nadal zaciskało się na nim swoje szpony, jak wcześniej palce herszta. Z trudem sięgnął wierchem ręki do czoła i starł ciężące na nim krople potu. Jego wzrok zatrzymał się na rozwartych drzwiach. Niby powinien stoczyć się ze skrzyni, przemieścić się do nich chociażby na kolanach i załapać za klamkę, nawet jeśli zafundowałby sobie tym ruchem zestaw kolejnych obrażeń w charakterze starcia skóry, ale nie miał siły. Ścięgna reagowały z opóźnieniem, a on sam  miał wrażenie, że został potraktowany prądem. Poruszył się niespokojnie w celu zmuszenia zastałych mięśni do zażycia jakiegokolwiek ruchu, ale te pokazały mu środkowy palec, ani drgnęły.
  — Pierdolcie się — warknął pod nosem, nie dbając o to, czy Wilczur to dosłyszy. Jego koncentracja była zwrócona ku nieposłusznemu ciału, których zachowywał się tak, jakby posiadał ołowianego konstrukcje, a przecież żadna części w jego ciele nie została wymieniona przez protezę. Tymczasem zaniechał prób, a na jego ust uformował się zalążek uśmiechu, kiedy spostrzegał jak Wilk usiłuje nastawić swój skrzywiony nos. Satysfakcja wypełniało go jak hel wnętrze unoszącego się pod sufitem baloniku. Nie spodziewał się, że jego uderzenie aż tak odbiło się na krzywej mordzie przywódcy. Z bliska nie dostrzegł żadnej różnicy.
  Syk upuścił usta Jekylla, kiedy  podciągnął się na łokciach i, ignorując bijący od krwawiącej rany ból, usiadł, oddychając ciężko, jakby w tym momencie osiągnął rzeczy niemożliwej, a jego kondycja srogo na tym ucierpiała. Zacisnął dłonie na brzegu skrzyni, kalecząc palce o nieregularne krawędzie, ale tym razem nawet nie jęknął. Podciągnął się, opierając plecy o chłodna, w porównaniu do rozgrzanego niczym kaloryfer ciała Wilczura, niemal lodowatą ścianę. Przymknął na chwilę oczy. Jucha nadal sączyła się z rany, a wraz z nią z Dr ulatywało życie. Był słaby. Drżał. Pot spływał mu po czole i karku. Materiał koszulki przykleił się do skóry. Wyczuwał bicie własnego serca w lewej piersi. Obijało się boleśnie o żebra, natomiast w unoszącej się i upadającej w niekontrolowanych odstępach klatce piersiowej czuł uścisk. Miał wrażenie, że ktoś dociskał do niej łokieć, utrudniając mu proces oddychania, ale przecież herszt odsunął się od niego.
  Otworzył jedno z oczu, słysząc uderzenie podeszew obuwia o podłoże roznoszące się echem, ale nie zareagował na widok niosącego świece mężczyzny, a jedynie wargi rozwarły się w wyrażającym zdziwienie grymasie, w zielonym ślepiu pojawiło się niezrozumienie. Nie spodziewał się, że herszta weźmie pod uwagę wypełnienie rozkazu, które padło w akcie desperacji ust Bernardyna. Spodziewał się podrażniającego uszu śmiechu, mocnego uścisku na koszulce i brutalnej konfrontacji z zimną powierzchnią nawierzchni w korytarzu, w ramach wyrzucenia go z klaustrofobicznej nory. Przez to sam miał ochotę się roześmiać i powiedzieć alfie, aby się nie wydurniał, bo przecież zszycie ran nie stało nawet obok jego kwalifikacji, ale ostatecznie przywarł boleśnie plecami do ściany, wchłaniając jej zbawienny chłód.
  Ręka doktora natrafiła na  odpowiedniczkę Wilczura. Zacisnął na niej jej pięć palców, dbając o to, by uścisk nie był ani mocny, ani słaby; bynajmniej płytki paznokcie nie skonfrontowały się z jej szorstką powierzchnią. Chciał mieć pewność, że kończyny Wilczura nie drżały i były w pełni sprawne, gotowe do zmierzenia się z odpowiedzialnością stawiania kogoś na nogi po pozostawieniu śladów własnych zębów na kościstym barku.
  — Moja gęba musi być sprawa, inaczej kto będzie cię tak skutecznie wkurwiał? — Pozwolił sobie na luźną uwagę, w ramach odprężenia, chociaż jego mięśnie nadal były zesztywniałe. — I nie powiedziałem ci jeszcze wszystkiego — dorzucił półszeptem, stawiając nacisk na ostatnie słowo, ale nie uchylił rąbka tajemnicy, znów odkładając rozmowę o zdziczałym. Emocje nadal buzowały w powietrze. Nie chciał jeszcze bardziej podjudzać złości w wilczurzych żyłach; ta rozsadzała ich obu.
  Rozluźnił uścisk z jego ręki. Przemieścił swoją dłoń na kolana, zaciskając ją mocno na materiale spodni. Był pewny, że Wilk nie oszczędzi mu bólu, bo właśnie nadarzyła się idealna sprawa, by go sprawić. Odchylił głowę na bok w celu użyczenia mu dostępności do rany. Gorzej być nie może, powtarzał w myślach jak mantrę, zerkając kątem oka jak mężczyzna przegląda apteczkę, szukając w niej właściwej do wykonania zabiegu aparatury. Złapał zęby w dolną wargę, by powstrzymać się od komentarza o złośliwym zabarwieniu; ten  znajdował się na końcu niewyparzonego języka. Przejechał nim po zębach, a po chwili z jego ust potoczył się świst.
  — Z tkanek nadal leci krew. Musisz ją zatamować — wydał pierwszą z serii „zszyj mi ranę” instrukcję. Używał prostych, mało złożonych zdań, w obawie, że ten może nie przyswoić sobie wszystkich informacji na czas i zrobić coś, co naprawdę wyślę doktora na tamten świat, jeśli wierzyć w głupie wierzenia. — Przyciśnij jeden z bandaży do rany, bo i tak nie dysponuję odpowiednimi materiałami — zalecił, skupiając myśl na wydawaniu mu poleceń. — Zgaduję, że nie masz pod ręką ani wody, ani mydła, co?Nie, ale na pewno masz w mordzie pełno zarazków, które nie wypłynął w pozytywny sposób na zagojenie się rany, dopowiedział w myślach. — Szczodrze podzieliłeś się ze mną swoimi zarazkami, ale teraz musisz je wygonić z naruszonych tkanek, bo wątpię, że wszystkie bakterie wypłynęły razem z krwią. — Ton, którym posługiwał się Dr był rzeczowy, niemal syntetyczny, nie zakradała się pomiędzy słowa żadna zdradliwa nuta w postaci drżenia. Nadszedł moment chłodnej kalkulacji. Nawet próbował sobie wyobrazić, że ma do czynienia ze stażystą, który stracił głowę na skutek widoku krwi i wystarczyło tylko naprostować go na odpowiedni tor myślenia, by ten wydobył z odmętów strachu pasję do medycyny, ale przecież Wilczur nie był jej przyjacielem. Dr zgadywał, że nigdy nie miał z nią do czynienia, nawet będąc człowiekiem. Zaciągnął się powietrzem, odliczając do dziesięciu w ramach reanimacji swoich rozszarpanych na kawałki nerwów.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

— Ani wody, ani mydła, co?
Wystarczyło spojrzeć na twarz, żeby odpowiedź cisnęła się na usta sama. Przez brodę i kącik warg Wilczura przeciągała się jeszcze długa, rozmyta smuga karmazynu, a gdyby zmrużyć oczy i przypatrzeć się skórze, zastygły brud na pewno byłby widoczny na policzkach — więc nie, nie miał przy sobie czegoś takiego.
— … odrze podzieliłeś się ze...
Tak, tak — wciął mu się mimowolnie, machnięciem ręki urywając temat. — Że też w ogóle masz siłę tak pierdolić. — Gdzieś na końcu języka miał jeszcze dalszą część zdania; co musiałbym ci odrąbać, żebyś był cicho? Udało mu się jednak zatrzymać złośliwości za zębami; dzisiejszy dzień niósł wystarczająco dużo strat. Nie było sensu celowo tracić również nerwów. Jedynej rzeczy, którą Wilczur jakimś bożym cudem wciąż posiadał, choć wszystko wskazywało na to, że nadszarpnięcie cierpliwości było wyłącznie kwestią czasu.
Rozejrzał się po pomieszczeniu. Po ziemi porozrzucane były pogniecione ubrania, zakurzone kartki, noże, broń palna — wszystko, co pewnego razu trzymał w dłoni, a co postanowił cisnąć byle gdzie na myśl o ciepłym łóżku.
Niestety, pewnie nie zemrzesz, jeśli cię tu zostawię — mówił cicho, ale dobitnie. Był jedną z tych osób, które nawet używając szeptu brzmiały jakby wydawały rozkaz. — Przyciśnij to do rany — wraz z kolejnymi słowami Wilczur podniósł najbliżej leżącą koszulkę i — otrzepawszy ją jednym solidnym machnięciem, od którego strzelił materiał — podał t-shirt Jekyllowi. Sam skierował się do wyjścia.

Kilka minut później siedział ponownie na brzegu posłania. Mały płomień świecy migotał nieśmiało, prawie nie wspomagając w oświetleniu pokoju — Wilczur zdawał się jednak już na to nie reagować.
Mokry dźwięk wyżymanej tkaniny zagłuszył ciszę. Potem Grow kiwnięciem nadgarstka kazał Jekyllowi odsunąć materiał, którym tamował upływ krwi, a zabrał się za oczyszczenie rany.
Nie udało mu się znaleźć niczego poza wodą, nie miał zresztą czasu, żeby przestawiać kartony w rogach magazynu. Ograniczył się więc do tego, co rzuciło mu się w oczy — jedną butelkę wody zużył na zmoczenie chusty, drugą podał Jekyllowi, by uzupełnił płyny. Nic nie powiedział.
W zasadzie i tak się dziwił Jekyllowi. Na jego miejscu nie ruszyłby się z poprzedniej pozycji. Leżenie wymagało zużycia mniejszej ilości energii niż siedzenie i podtrzymywanie ociężałych mięśni. Z drugiej strony jakiś głos wewnątrz czaszki przypominał, że to gówno prawda — wcale by nie leżał. Duma nie tylko nakazywałaby mu stawić ciało do pionu, ale udowadniać, że nie jest tak źle, jak na to wygląda.
W przypadku Jekylla było podobnie? Bo jeśli tak, to nie prezentował się jak mister rześkości. Pot lepił mu do czoła włosy, błyszczał na skrawku odsłoniętego torsu i spływał za koszulkę. Samo spojrzenie doktora przywodziło na myśl wzrok półprzytomnego męczennika. Wilczur jawnie na niego nie spoglądał, ale wyczuwał jego stan. Podskórnie czuł, że jeśli schrzani robotę, być może będzie mieć na sumieniu dwie osoby.
„Gdyby nie ona, mógłbyś mnie zabić bez poczucia, że znów coś spierdoliłeś, nieprawdaż?”
Jasna brew herszta drgnęła. Wilgotny materiał chusty, którą ścierał nadmiar krwi z brzegów rany, docisnął się nagle mocniej do poszczerbionej skóry. Głos Jekylla odbijał się jakimś tragicznym echem w jego głowie. To doprowadzało  do szaleństwa, chociaż Grow zdawał sobie sprawę, że gdyby pozwolił się wytrącić z równowagi kolejny raz to całość mógłby uznać za miażdżącą klęskę.
A przecież nie lubił przegrywać.
Nabierając powietrza do płuc niemal czuł jak zimny tlen rozprzestrzenia się po jego organizmie. Nie miało to takiej mocy jak rozchodzenie rozdrażnienia po zmroku, ale zadziałało. Chwilowo.
Zarazki wygonione — rzucił ironicznie, odsuwając materiał jasnej chusty — teraz zabrudzonej przez krew. Spojrzał wtedy na Jekylla, wykrzywiając usta w kpiarskim grymasie: — Wszystkie uciekły z piskiem. Co dalej?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Prychnął.
  — W tym pomieszczeniu jest tylko jedno skupisko chorób wenerycznych — oświadczył, wiercąc dziurę w fragmencie skóry Wilka, na którym zatrzymał swoje świdrujące spojrzenie, w ramach odpowiedzi na pierdolenie. — I jesteś nim ty — dodał dobitnie, odwracając głową w przeciwległym kierunku, niczym obrażona księżniczka. Do spełnienia definicji focha zbrakło paru elementów, w tym tupnięcia nogą, zarzuceniem grzywki na bok i skrzyżowaniu dłoni na klatce piersiowej, ale taki pakiet przy obecnej kondycji doktora byłby równoznaczny z wbiciem gwoździa do trumny, więc oszczędził Wilczurowi tego groteskowego widoku. Zamiast tego założył na nogę na nogę i potoczył wzorkiem po klaustrofobicznej norze, natrafiającym nim na wiszącą z sufitu pajęczynę.
  Skrzywił się. Pokój, w którym się znajdował, był antonimem sterylności, której się trzymał przez wzgląd na wykonany przez siebie zawód, nawet przy ograniczonych środkach czystości.
  — Powinieneś tutajposprzątać, dopowiedział w myślach, gdyż ówże słowo zostało zagłuszone przez zniżony o pół tonu głos Wilczura.
  Zerknął na niego ukradkowo, zamykając wcześniej rozwarte wargi.
  — Ładnie mi życzysz — sarknął z przekąsem. Sam życzył mu niedawno podobnie. Bez słowa przyjął zakurzoną szmatę podniesioną z podłogi. Przycisnął ją do rany, wbijając do niej opuszki palców, chociaż nie wątpił w znajdujące się w niej zarodniki bakterii. Czuć było od niej swąd kurzu i stęchlizny.
  Odprowadził sylwetkę mężczyzny do wyjścia, ale tym razem, wpatrując się w jego oddalające się i wreszcie znikające w mroku korytarza masywne plecy, nie wyprodukował w myślach żadnych gróźb, którymi przedtem żegnał przywódcę hałaśliwej hałastry. Chwilowo ulokował w nim ostatnie pokłady wiary w resztki człowieczeństwa zgromadzone na dnie jego duszy, zapominając o chwilowej dywizji życiowej - umiesz liczyć, liczyć na siebie. Chyba pierwszy raz od paruset lat postanowił komuś zaufać, chociaż takowe zaufanie ograniczyło się do słowa „nie spierdol tego” i mogła nieść nieprzyjemne w skutkach konsekwencje.
  Płowe światło, padające z mebla, nie oświetlało wystarczająco dobrze pomieszczania. Cienie przesuwały się po ścianach i to na nich została skupiona uwaga Dr po tym, jak alfa opuścił pokój. Podniósł niekontuzjowane ramię, by naszkicować ślad na ścianie, zastanawiając się, co pchnęło herszta do takiej decyzji. W opinii Lisa nie był osobą, która przejmowała się samopoczuciem i zdrowiem innych, a już na pewno nie dostosował się do obcych poleceń.  Na tej podstawie, doszedł do wniosku, że może mężczyzny poszedł po rozum do głowy i postanowił  zawołać kogoś, kto swoimi kompetencjami z zakresu medycyny dorastał Bernardynowi do pięt? Oby. Lekarz nie miał siły, by w tej chwili tłumaczyć lajkowi wszystkie procedury szycia od a do z. Ledwo trzymał się pozycji siedzącej, opierając cały ciężar swojego ciała to na ścianie, to na skrzyni.
  Spuścił głowę i przymknął spowite przez sen powieki. Nagle zachciało mu się wylądować w krainie, w której odciąłby się od wdzierającego się do zatok zapachu posoki. Chęć oddzielenia zmysłów od rzeczywistości na tle przeszywającego go na wskroś bólu kusiła go. Ugiął jedną nogę w kolanie i objął ją zdrowym ramieniem, opierając czoło o kość.
  Przysnął na okres paru minut, lecz miał wrażenie, że takowy stan utrzymał się dłużej. Jego świadomość powróciła do brudnego pomieszczenia, wówczas, gdy wrażliwy słuch wyłapał odgłos zbliżających się do niego kroków. Gorączka została stłumiona przez wdzierający się do pomieszczenia powiew chłodu. Uniósł głowę, natrafiając niewyraźnym polem widzenia na oblicze Wilczura. Przetarł najpierw jedno oko, potem drugie i zaciągnął się powietrzem. Jego dłoń mimowolnie zacisnęła na przyniesionej przez mężczyznę butelce. Odkorował ją i przycisnął jej szyjkę do ust, mocząc usta w napoju. Przełknął parę łapczywych łyków i odetchnął, opróżniając plastikowe naczynie do połowy, ale dzięki jego zawartości udało mu się przygasić zamroczenie. Noga upadła na twardą skrzynie.
  Potem nadeszła walka z własnym ciałem. Receptory bólowe w nim zamieszczony były przewrażliwione na odczuwania takowego. Nic więc dziwnego, że wystarczyło polać je wodę, by ich właściciel mógł wyłapać nieprzyjemne, łupiące w braku szczypanie, które rozlało się po całym organizmie wdzierając się do komórek w towarzystwie zimnych dreszczy.
  — Co to? — wysapał, zacisnąwszy place na zaczepionym o szlufkę spodni breloku. Zerknął w dół, by przyjrzeć się ówże ozdobie, bo choć nie rozbudziła ciekawości lekarza, to przynajmniej mógł tymże zabiegiem spróbować skoncentrować ośrodek uwagi na czymś innym, niż dociskającej się  do rany szmacie. Siła, jaką wkładał w tę czynność Wilczur, sprawiła, że poszarpane tkanki emanowały bólem, aż w końcu Jekyll, w akcie desperacji, złapał w zęby dolną wargę, kaleczyć ją w celu stłumienia syku. Ręka natomiast mocniej zacisnęła się na przedmiocie, szarpnął za niego, jakby w zamiarze oderwania go od paska i wówczas z jego gardła wywodził się nieartykułowany dźwiek. Potoczył się od ścian pomieszczenia i pogłębił zmarszczkę na nosie lekarza, który przejechał językiem po dolnej, drżącej w akcie złości wadze. Zgarnął z niej krew i przełknął ją, tłumiąc w sobie chęć wyrzucenia z siebie wiązanki przekleństw.
  Oczy, dotychczas prześlizgujące się po twarzy mężczyzny, zostały skierowane na jego zakrwawioną rękę. Nie miał wątpliwości, że ten skurwiel zrobił to specjalnie. Zwolnił uścisk z breloka i złapał do ust powietrze, zanim padła z nich jakakolwiek odpowiedź. Zdrowa ręka odnalazła porzuconą na posłaniu butelkę.
  — Założenie szwów — podsunął krótko, niemal warcząc. Spojrzenie znów znalazło się na wysokości twarzy herszta i złapało kontakt wzrokowy z różnokolorowymi tęczówkami. Zielone oczy błyszczały od złości, chociaż na twarzy ich zmarniałego właściciela nie odznaczała się takowa. Odcisnął się na niej piętno bólu, zacisnęła się na niej, jak odciski palców na stopionym wosku. — W apteczce znajdziesz igłę, nici, imadło chirurgicznie i nożyczki — zrehabilitował się po chwili. — Są gotowe do użytku — dodał, po tym wycharczał jeszcze krótką instrukcję ich użytkowania i ponownie skonfrontował gardło w wodą, które zaschło od wypowiedzianych słów. Zacisnął palce na plastiku, czekając w napięciu aż igła przebije skórę.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Nie miał czasu na czułości. Tak sobie wmawiał, gdy przemywał mu ranę, niedelikatnie ścierając nadmiar krwi, która w połowie wsiąkała w przyniesioną chustę, a w połowie rozmazywała się na jego ramieniu. Czy był to zabieg lekarski? Gdyby wszedł tu jakiś medyk, pewnie wybuchnąłby histerycznym śmiechem. A potem się popłakał widząc to, co się dzieje.
W przeciwieństwie do reszty, Growlithe całkowicie wyparł się tego kim był. Pierwotnie spędził całe miesiące w sterylnym ubraniu, przechadzając się korytarzami szpitalnego budynku. Ale teraz, gdy brud wciskał się w każdą komórkę jego ciała, a sytuacje doprowadzały do tego, że częściej mordował niż leczył... teraz nie pamiętał nic z czasów bycia pielęgniarzem. Miał wrażenie, że dawniej kojarzył w czym rzecz, jednak teraz...
— Co to?
Hm? — Przerwał na moment zabieg, interesując się samym pacjentem. Zjechał spojrzeniem wzdłuż jego ramienia, a kiedy ujrzał błyskotkę zakleszczoną w palcach bez przemyślenia wrócił do oczyszczania poszarpanej skóry. — Brelok. — Wraz z lakoniczną odpowiedzią przycisnął z całej siły szmatę do jego szyi. Syk jaki wyrwał się doktorowi przyjął z chorą satysfakcją.
Wilczurowi nie przyszło na myśl, że ciekawość nie była tym, co pchała Jekylla w stronę tej historii. Nawet nie podejrzewał, że jasnowłosy złapał za ozdobę, bo starał się nakierować myśli na inny tor — na drogę, która nie sprawiałaby mu tyle cierpienia. Dzięki dedukcji uznał, że medyk próbuje wykorzystać sytuację, wejść z ciężkimi, zabłoconymi buciorami w jego życie.
Może po to, by mieć na niego kolejnego haka.
By następnym razem złapać za swoją chustę i rozwiązując ją rzucić: „wiem o tobie coraz więcej, Wilczurze, teraz nie możesz mnie zmusić bym przestał”.
Jak na zawołanie Grow poczuł mocniejsze szarpnięcie, które rozpryskało obraz rąk rozplątujących żółty materiał. W pierwszej sekundzie nie potrafił zrozumieć co wydało ten nieartykułowany dźwięk, ale kiedy natrafił wzrokiem na bladą twarz lekarza poczuł skurcz, który na pewno na kilka sekund wykrzywił mu usta.
Zachowujesz się jak baba — skomentował ironicznie, odrzucając zakrwawioną chustę na ziemię. Jeszcze nim zużyta tkanina trafiła na podłogę, kostki palców Wilczura zdążyły dotknąć przegryzionej wargi drugiego wymordowanego. Przechylony w jego stronę o tych kilka symbolicznych centymetrów zbyt mocno wpatrywał się jak czerwień natrafia na środkowe paliczki. To mogło trwać co najwyżej dwie sekundy, ale starczyło, by atmosfera stężała. Gęste powietrze osiadało na kończynach jak drobinki ołowiu.
Grow uniósł wzrok z jego ust i spojrzał w zielone oczy Jekylla. Weź się w garść — kusiło, by powiedzieć to na głos. Bo mógł podejść po jakiegokolwiek medyka. Mógł podejść po kogoś, kto zrobiłby to delikatnie, a już na pewno profesjonalniej.
Ale nie miał zamiaru i oboje o tym wiedzieli.
Chociażby z tym przeświadczeniem...
Mógłbyś trochę współpracować. Syczysz jak rasowa kotka, Jackie. — Poruszył ręką, przesuwając zewnętrzną stroną palca po zranionej wardze mężczyzny. Szkarłatna smuga pozostała na jasnej skórze, odznaczając się na niej równie intensywnie jak krew na śniegu.
Jesteśmy tu tylko my. Naprawdę chcesz mnie drażnić?
Odsunął się, skupiając się na apteczce. Wydłubał z pudełka wyznaczone przedmioty, ale już samo trzymanie ich nie wskazywało na zawodowe umiejętności. Wilczur wyglądał jak olbrzym, który próbuje być ostrożny w bardzo małym i bardzo kruchym miasteczku z bardzo małymi i bardzo kruchymi przedmiotami.
Podczas szybkiego instruktażu Grow wyłapywał co drugie słowo. Bardziej skupiał się na tym, żeby nie upuścić igły (był kurwa pewien, że jak wypadnie mu z rąk to za Chiny ludowe jej nie podniesie) niż na tym, co powinien zrobić.
Wróć.
JAK powinien to zrobić.
Dobra — przytaknął, ręką, w której dzierżył swój nowy oręż, wymachując niedbale w powietrzu. — Mniej więcej wiem o co chodzi, dalej będę improwizować. Pozbądź się koszulki. W zasadzie powinniśmy to zrobić na samym początku.
Poczekał chwilę, przyglądając się mu skupionymi ślepiami, które drgały przy każdym ruchu jego rąk, dokładnie śledząc ich poczynania. Przysunął się po tym i wskazał czubkiem igły na rozszarpaną ranę.
Jeżeli zaczniesz jęczeć podam ci znieczulenie. — Wypuścił powietrze przez nos, wreszcie koncentrując spojrzenie na skórze, która równie dobrze mogła się zetknąć z ostrzami kosiarki.
Nie pamiętał kiedy ostatnim razem zrobił cokolwiek, by uratować komuś zdrowie, dlatego teraz, gdy wsunął cienką igłę w miękką tkankę, poczuł się kompletnie obco.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Usłyszawszy zwięzłą odpowiedź, nie dopytywał. Nie był typem osoby, który właził do czyjegoś życia z brudnymi buciorami. Jego ciekawość obracała się w kierunku wykonywanego przez siebie zawodu medyka. W kręgu jego zainteresowań stał rzadki genotyp, niespotykane mutacje genetyczne, innowacyjne sposoby leczenia i przede wszystkim wirus X. Brelok nadal był tylko brelokiem, bezużytecznym przedmiotem i nawet nie ocierał się o zainteresowania medyka. Zwalniając z niego uścisk, szybko o nim zapomniał, zbyt zajęty własną tragedią.
  Otóż znów odniósł wrażenie, że żylaste palce Wilczura uderzyły go boleśnie w policzek, gdy został postawiony do pionu przez jego ironiczny komentarz i palec stykający się z dolną wargą. Chciał prychnąć, ale zaniechał tego zamiaru, zerkając na niego zaczepnie, jakby stał na ringu i wzywał go do walki, ale czy na pewno mógł sobie pozwolić na taki ruch? Weź się w garść — cichy głosik podświadomości był niczym wiertło; dobijał się do jego zdrowego rozsądku, ryjąc dziurę w czaszce.  
  — No kurwa — mruknął pod nosem, miażdżąc w palcach plastik. Niby zły na herszta, ale przede wszystkim wściekłość, która od niego emanowała, powinien zaadresować do samego siebie. W końcu to jego wina, że demonstrował siedzące w nim odczucia, ale na skutek przemęczenia, paskudnego samopoczucia i kaca panowanie nad nim było syzyfowe. W głowie mu szumiało. Był osłabiony przez utratę krwi, a jedną z rąk chwycił paraliż. Spróbował nią poruszyć, ale stracił nad nią tymczasową kontrolę przez napad ciepła w postaci gorączki i pary lisich uszów zabłąkanych we włosach na skutek podniesionego natężenia wirusa X. — Przepraszam, że nie jestem bezczuciowym kamieniem, pozbawionym receptorów bólowych — syknął, walcząc samym sobą, ale był na przegranej pozycji. Słowa same cisnęły się na usta, a wraz z nimi niepotrzebny jad.
  Bez żadnego aktu sprzeciwu, zdjął koszulkę, ale przez dysfunkcje prawej dłoni trochę to utrwało; miał wrażenie, że nieskończoność, a przecież nie chciał wystawiać cierpliwości alfy na próbę. Powtórka z rozrywki mu się nie wymarzyła, ledwo uszedł z życiem.
  Rozległ się ledwo słyszalny świst materiału, kiedy górna część garderoby skonfrontowała się ze skrzynią. Obnażył swoje niewyposażone w mięśnie brzuch, ramiona i klatkę piersiową. Połową część ciała pokrywała mozaika nakreślona czarnym tuszem. Tatuaże były zbieraniną różnych rycin - nie zabrakło paru elementów medycznych, ale również bliżej nieokreślonych kształtów, które pasowały do anatomicznej budowy serca i szkieletu kręgosłupa jak pięść do nosa. Na ich widok układało się jedno pytanie - co autor mial na myśli, jednak autorów w tym wypadku było kilku i każdy włożył coś od siebie na prośbę Jekylla. Prawa połowa jego ciała pełniła rolę czegoś na wzór mapy. Zamiast magnezów na lodówkę (której zresztą i tak nie posiadał) kolekcjonował malunki na skórze.
  Dr zgarnął materiał górnej części garderoby ku sobie, chociaż, cały we krwi, nadawał się tylko do kosza, a szkoda, bo bardzo lubił tę koszulkę. Użytkował ją od paru lat i zdążył do niej przywyknąć, niemniej jednak nie posiadała takiej wartości sentymentalnej jak chociażby wisiorek zwisający z szyi Bernardyna, czy kolekcja skalpeli, zgromadzona przez niego na przestrzeni tych wielu lat obracania się w różnych środowiskach. Wyprostował się, nadal sztywny jak struny porzuconej w kącie gitary, o którą wcześniej zahaczył swoje spojrzenie, ale o nic nie pytał, w obawie, że Wilczur zaliczy to pod kategorię wtrącenie się.
  Na jego usta wślizgnął się niewyraźny grymas, który w jego mniemaniu miał uchodzić za uśmiech, a był zaledwie jego marną parodią.
  — Nie poddasz. W moim asortymencie medycznym nie uświadczysz znieczulenia. — Jego stosunek aplikowania pacjentom leków łagodzących ból był ambiwalentny. Uważał, że każdy osobnik znajdujący się pod jego opieką na takowy nie zasłużył i stosował go tylko w przypadku amputacji czy zawiłej operacji,  zakładanie szwów do takowych się nie zaliczało; było rutynowym zabiegiem, który przydarzał się Psom non stop.
  Przycisnął wierzch dłoni do ust, gdy igła przebiła się przez tkanki. W pierwszej chwili zapomniał nawet oddychaniu, zbyt skupiony na tym, by nie zademonstrować Wilczurowi, że boli jak skurwysyn. Wzrok wbił w przestrzeń przed sobą, w cienie namalowane na ścianie, na którą padła wiązka bladego światła.
  — Widziałem na półce książki. Nie podejrzewałem cię o obcowanie z literaturą — odezwał się parę minut później, niezobowiązująco, zanim ugryzł się w język, po tym, jak przystawał się do nieprzyjemnego uczucia serwowanego przez brak subtelności w ruchach mężczyzny. Wreszcie mógł wczuć się w rolę swoich pacjentów, którzy przechodzili przez podobne katusze opatrzone etykietą „by Dr Jekyll”. Był oszczędny w delikatności.
  Potoczył ślepiami po okolicy, natrafiając nimi na profil Wilczura. Dawno nie widział go tak spokojne, skupionego na wykonywaniu jednej czynności i nie chciał tego spieprzyć, może właśnie dlatego zamilkł, ale jednak lewa dłoń oderwała się od materiału koszulki zatrzymała się na wysokości twarzy herszta. Przejechał jednym z palców po krzywiźnie jego palców, ledwo muskając ją opuszkiem. W obawie, że uszkodzi jej strukturę, a przecież kości nie były tworem z porcelany. Nie wiedział, co chce osiągnąć tym ruchem, ale bezczynne siedzenie i zużywanie powietrza zawsze przychodziło mu z trudem; czuł potrzebę, by zająć czymś dłoń. Wszystko się skomplikowało. To Wilczur miał być pacjentem, a on lekarzem.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

— Przepraszam, że nie jestem bezczuciowym kamieniem, pozbawionym receptorów bólowych.
Niech stracę, wybaczam — odpowiedział tak nagle i tak naturalnie, jakby Jekyll pokusił się o autentyczne przeprosiny, a on sam wybaczył mu bez żadnego „ale” — jako dobry, wyrozumiały kolega. Wydawało mu się zresztą, że właśnie tym jest. Dobrym, wyrozumiałym kolegą. Bo przecież mało się odzywał, choć sporo kąśliwych uwag ciskało mu się na usta. Poza tym czekał cierpliwie aż górny, uświniony jak po rzeźni, materiał wreszcie zniknie z ciała (OFIARY, JEST GÓWNO WARTĄ OFIARĄ) pacjenta. Nie popędzał go i nie pomagał mu. Uznał, że Jekyll potraktowałby to jako litość; a oboje nie pozwoliliby sobie na przyjęcie czegoś z tak żałosnych pobudek jak współczucie.
Udawał nawet, że nie jest zainteresowany tym, co odkrył przed nim medyk DOGS. Nigdy wcześniej nie widział go w takim wydaniu. Naiwnie założył, że niewielu miało do tego sposobność — to Jekyll kazał się rozbierać, nie na odwrót. To on odkrywał zakamarki ciała pacjentów, on dostrzegał blizny na co dzień skrywane pod fałdami ubrań, on wynajdywał niewielkie znamiona i tatuaże. A teraz, gdy brudna szmata pozostała w rękach jasnowłosego, wydawał się Wilczurowi żałośnie nagi.
A jednak tego nie skomentował. Przysunął się i zaczął go zszywać, jakby ta scena powtarzała się co jakiś czas; jakby miał wprawę w tym co robił; jakby znał każdą ewentualność, którą może sprawić mu stuknięty doktor.
— Nie podasz.
Oh, czyżby?
Grow ściągał akurat grubą nić, która „skurczyła się” tak mocno, aż oba oderwane od siebie kawałki skóry ponownie do siebie nie przylgnęły.
— W moim asortymencie medycznym nie uświadczysz znieczulenia.
Wbił igłę w skórę, przekrzywiając głowę o milimetr na bok, by dopuścić więcej światła do swojego miejsca pracy. Uśmiechnął się wtedy pod nosem; chyba faktycznie rozbawiony.
Mam pięść.
Jak na zawołanie podniósł rękę, znów ciągnąc za nić. Mdły poblask świecy odgonił mrok z jego dłoni, odsłaniając zdarte do mięsa knykcie; jak w filmie, w którym ustawia się kadry na konkretne miejsca, osoby lub części ciała, gdy pada konkretna aluzja.
Nie wiedział, ile zajęło mu pierdolenie się z zamykaniem rany. W pewnym momencie był gotów skończyć, rzucić to w jasną cholerę. Powinien używać imadła chirurgicznego do przytrzymywania igły, ale prawda była taka, że ledwo sobie z tym radził; nie opuszczało go wrażenie, że wolałby chwytać za to medyczne narzędzie palcami, a nie kolejnym przedmiotem.
Ale igła była cała we krwi, więc pewnie by się ślizgała.
Z rozczarowaniem przymrużył oczy, pochylając się bardziej nad barkiem podopiecznego. Będąc w połowie ślepym nie powinien choćby kandydować na lekarza, ale  teraz, gdy był w połowie zadania, ciężko byłoby to przerwać.
Odchyl bardziej głowę, Jack. — Im bliżej szyi, tym więcej cieni. — Prawie nic nie widzę — przyznał zaraz niechętnie, kątem oka zerkając — po raz pierwszy od kiedy zaczął zabieg — na twarz Bernardyna DOGS.
Boli, co? — Wyszczerzył się karykaturalnie, odsłaniając zadziwiająco białe zęby; długie kły przywodziły na myśl bestie z bajek straszących dzieci. — Masz dobrą krew. Ktoś mniej subtelny powiedziałby, że jesteś smaczny, ale ja zostanę przy tym, że to krew jest dobra. — Na końcu języka miał resztę myśli, ale kiedy wznowił cerowanie, po prostu uleciały.
Ile mógł trwać ten zabieg? Pięć minut? Pół godziny? Zapominając o wyciągniętych nożyczkach naprężył nić i przegryzł ją tuż przy szyi. Nie ocenił swojego dzieła; skupił się na tym, by odłożyć wszystkie te (CHUJA WARTE, CO? WYSTARCZY KREW, WIĘC TO TYLKO CHUJA WARTE) przedmioty na blat stolika nocnego.
— Nie podejrzewałem cię o obcowanie z literaturą.
Odkładał akurat apteczkę na podłogę, kiedy padło to zdanie. Spojrzał na niego z ukosa, a potem przeniósł wzrok w górę, na półkę uginającą się w łuk pod książkami.
O wiele rzeczy byś mnie nie podejrzewał. — Podniósł się na nogi. Tak jak zakładał — z czasem poczuł się lepiej, regeneracja zadziałała odprężająco, choć obrażenia, jakie przyniósł z misji, wciąż czerwieniły bandaże. Dzięki Jekyllowi był jednak w stanie poruszać się tak, jakby nie próbowano go wcześniej rozszarpać na kawałki. Wsunął palec na jedną z książek i wyciągnął ją ze ścisku. Przerwa jaka się utworzyła niemal całkowicie zniknęła przez mocniejsze przechylenie się reszty egzemplarzy.
Weź tę. — Zerknął jeszcze na tytuł. Sekundę później wyciągnął rękę przed Jekylla; na pożółkłej okładce widniał wytarty napis: „Oscar et la dame Rose”. — Od połowy książki ma przekład angielski. Znasz ten język?
Poczuł dziwny ścisk w krtani; naprawdę podawał mu coś takiego? Faktycznie postanowił podzielić się czymś, co trzymał przy sobie od kiedy sięgał pamięcią?
Nie ma kilku stron. Jak natrafisz na luki, przyjdź do mnie. Znam tę książkę na pamięć. — Przerwał na moment, niemal z zawahaniem, jakby nie do końca wiedział, czy dalej drążyć temat. Przesunął językiem po dolnej wardze; była spierzchnięta na wiór. — Jest trochę medyczna, więc zaspokoi twoje chore potrzeby. — A potem, zanim zdążył się powstrzymać, padło niespodziewane: — Powinienem pytać o tatuaże? Albo o wszystko, co miałeś mi powiedzieć?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Odchylił głowę, przymykając na chwilę powieki. Wsłuchiwał się we własny, przyśpieszony oddech. W trakcie zszywania już żaden komentarz nie potoczył się z jego strony. Wolał nie dekoncentrować swojego lekarza, który dokonywał wszelkich starań, by spoić rozpruty przez zęby bark i część szyi. W myślach odliczał do stu.
  — Masz dobrą krew. Ktoś mniej subtelny powiedziałby, że jesteś smaczny, ale ja zostanę przy tym, że to krew jest dobra.
  Wycofał dłoń, która badała konstrukcje jego twarzy. Ma ładne zęby, pomyślał, kiedy autor blizny pod trzecim żebrem zademonstrował je w uśmiechu. Sam dbał o swoje jak tyle mógł. Nie chciał ich tracić. Czasem były jednym argumentem, którego mógł zastosować. Nie raz gryzł po rękach, nogach lub innych fragmentach ciała silniejszych od niego osobników, by uwolnić się od szponów śmierci. Gryzł jak wiewiórka, którą przygarnął pod swój dach.
  — Zapamiętaj jej smak do końca życia. Nigdy nie skosztujesz lepszej — odezwał się po chwili. Miał dość gęstej atmosfery, uniemożliwiającej swobodny proces oddychania. Mógł najprawdopodobniej ciąć ją nożyczkami chirurgicznymi, z których nie skorzystał krwiopijca. Trochę się rozluźnił. Pewnie, dlatego, że wymagający od niego zaciskanie zębów zabieg się skończył. Sięgnął po apteczkę; nadal była ułożona na kolanach brzydala, zatem nie kosztowało go to dużo wysiłku. Wyciągnął jeden z ostatnich bandaży w swoim asortymencie i zaaplikował go sobie, niedbale uwiązując go na zranionym barku, ale to co wydarzyło się później, przekroczyło jego wszelkie oczekiwania, a nie posiadał ich zbyt wiele.
  Ze zdziwieniem obserwował Wilczura. Z wrażenie nie domknął ust. Nie spodziewał się, że mężczyzna będzie aż tak wylewny w kwestii ułożonych na półce przedmiotów, więc tylko patrzył, jakby nigdy nie widział człowieka pochylającego się nad swoją biblioteczką. Śledził każdy jego ruch, z opóźnieniem orientując się, że jeden z tomów został mu niemal wciśnięty do ręki, zbyt skupiony na rejestrowaniu padających z gardła przywódcy dźwięków.
  — Znam — udzielił krótkiej odpowiedzi, nie wdając się w żadne szczegóły, chociaż przecież nigdy nie ukrywał się ze swoją narodową tożsamości. Nawet jeśli jego ojczyzna przemieniła się w pył, dawno nie raczył podniebienia angielską herbatą i porzucił prawdziwe dane personalne w postaci imienia i nazwiska razem z godnością, nie zaprzestał być Anglikiem z krwi i kości. To nadal w nim tkwiło. Głęboko, ale nigdy nie zapomniał ojczystego języka.
  — Nie ma kilku stron. Jak natrafisz na luki, przyjdź do mnie. Znam tę książkę na pamięć.
  Zanim przejrzał książkę, parsknął, nie kryjąc rozbawienia. Wyobraził sobie, jak wchodzi do nory Wilczura, mówiąc Porozmawiajmy o literaturze tym samym tonem, którym stawiał diagnozę. Niemniej jednak z drugiej strony dawno z nikim nie poruszał takich luźnych tematów. Dyskusje, które toczył z członkami gangu zazwyczaj obracały się w wokół medycyny, niemal nigdy nie rozmawiał o niczym innym, chociażby pobieżnie. Wraz ze zniknięciem Hyde, jego życie na szczeblu prywatnym wyblakło. Albo zaglądał do kieliszka, albo kiblował w gabinecie medycznym, wyczekując pacjentów – jak uczeń zamknięty za karę w kozie. Wiercił się na niewygodnym stołku i katował się myślami o niczym.
  — Albo o wszystko, co miałeś mi powiedzieć?
  Serce zabiło mocniej w piersi. Dołożył wszelkiej starań, by nie zacisnąć na niej ręki, w celu stłumienia jego niespokojnych drgań. Miał wręcz wrażenie, że alfa bez problemu usłyszał jego bicie. Obijało się boleśnie o żebra. Myślał, że zaraz znajdzie się w gardle.
  Wyłamał palce w ramach dodania sobie odwagi, by poruszyć temat, którym powinny się zająć po tym, jak przekroczył próg obskurnej nory. Przygryzł wewnętrzną stronę policzka, bijając się z myślami. Jego wzrok potoczył się po okładce nieoczekiwanie pożyczonej przez książki - Oskar i pani Róża. Niegdyś zasłyszał jej recenzje od swojej siostry, ale nigdy nie miał przyjemności się z nią zapoznać. Podchodził do tej pozycji sceptycznie. Nie leżała obok jego zainteresowań, a dodatkowo została napisana Francuzką ręką, więc dlaczego ją przyjął?
  Przekartkował parę stronic, wdychając woń starości. Zerknął na rok wydania; przeżyła apokalipsę.
  Najpierw postanowił zająć się kwestią tatuaży. Kto by pomyślał, że skupią na sobie uwagę mężczyzny?
  — One? — Obejrzał prawe ramię pokryte czarnym tuszem.  — Duża część z nich została stworzona pod wpływem chwili. Upamiętniają moją podróż — stwierdził. Naszła go chwila refleksji. Każdy z tatuaży miał swoją historię, ale żaden z nich nie powstał na terenach dawnej Japonii. Nie umiał odpowiedzieć na nieme pytanie - dlaczego?, które automatycznie ukształtowało się w jego przełyku. Miał kilka teorii na ten temat, ale żadna z nich nie była warta opowiedzenia. Wzruszył ramionami. Malowidło na jego skórze nie były godnym przedmiotem rozmowy. Jedynie odwróciłyby uwagę Wilczura od tego, o czym naprawdę chciał z nim porozmawiać od momentu jego ukazania się w kryjówce, a przecież tak rzadko w niej bywał, że co poniektórzy zdążyli zatęsknić za tą krzywą mordą.
  Odchrząknął, wbijając w niego swoje ślepia. Atmosfera znów stała się napięta, mimo wcześniejszego załamania.
  — Hyde odszedł. Nie było go od pół roku w kryjówce — podjął temat, który nie powinien być dłużej przez niego przesuwany i zbywanym milczeniem. Prędzej czy później prawda zostanie wyjawiona, a Jekyll wolał osobiście dostarczyć te informacje Wilczurowi. Potrzebował bodźca, by odstawić przygotowane w osobistej kwaterze pod posłaniem butelki i zatracić się w swoich badań. Chciał zemsty. Chciał wbić jeden ze skalpeli w ciało zdrajcy, jeśli nawet nie miał pewności, co do rzekomej winy Dobermana. Nie potrzebował jej, by oderwać płat skóry z jego pleców, zgodnie z kodeksem panującym w organizacji. Patrzeć, jak cierpi. Obok Proroka, był jego największym rozczarowaniem. Porażką.
  Nieco drżąca dłoń zakleszczyła się na okładce książki, a zielone ślepia spoczęły na niewyraźne przez mrok panujący w pomieszczeniu oblicze herszta.
  — Natknąłem się na niego raz w drodze powrotnej do kryjówki — kontynuował, ale nie wspomniał o tym, że prowadził śledztwo na własną rękę; nie był w końcu Chartem. Bezzwłocznie powinien przekazać te wieści komuś, kto wydałby odpowiednie do odnalezienia Węża rozkazy, jednakże miał posiadał usprawiedliwienie na tę zwłokę - nieobecność Wilczura oraz Chrisa w kryjówce. — Namawiałem go do powrotu, ale spotkałem się z kategoryczną odmową. Nie miał przy sobie chusty, a jego stan sugerował, że nie był sam. Kiedy raniłem go skalpelem w plecy, pojawił się ponad dwumetrowy mutant z porożami. Nie dałby mu rady, więc uciekłem — dokończył słowny raport, pomijając w nim wiele szczegółów. Nie wspominał o tym, że ma pewne podejrzenia, co do tego gdzie Hyde przebywał. Sądził, że był przytrzymywany przez S.SPEC. Znał ich metody postępowania, a to, że wypuścili go na wolność bez żadnych konsekwencji, oprócz odznaczających się na jego skórze śladów tortur, mogło świadczyć jedynie o tym, że (sprzedał) wyjawił im informacje. Nie wspomniał też, że rogaty wytwór wirusa był wyznawcą Kościoła Nowej Wiary, ale nie miałby oporu przed udzieleniem takowych, gdyby Wilczur o nie zapytał.
  Czekał na jego ruch. Jak szachista, pochylający się nad szachownicą.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

— Nigdy nie skosztujesz lepszej.
Prawie się zaśmiał. Jak by to brzmiało? Kwaśno? Ironicznie? Przełknął nadmiar śliny, przenosząc wzrok na twarz mężczyzny. Na pewno nie serdecznie. Był pewien tylko tego, że śmiech nie byłby przyjazny i dlatego się go pozbył. Upchnął głęboko w gardle.
I może nie będę musiał.
Zostawił ten temat, jakby nie chciał słyszeć nagłego wtrącenia ze strony Jekylla. Odmawiano mu niejednokrotnie, ale teraz miał wrażenie, że gdyby Jack to zrobił — a zrobiłby na pewno — między nimi rozegrałaby się kolejna walka. Może słowna.
A może nie tylko, przemknęło mu przez myśl, gdy siadał na skrzyni, tym razem o wiele dalej od medyka niż kiedykolwiek. Przez chwilę naprawdę się zastanawiał jakby to było. Przychodzić do niego o poranku, z gardłem wysuszonym jak po łyknięciu garści piasku. Przejść na miękkich nogach do jego łóżka i złapać go za ramię, by się obudził i obnażył poranioną od poprzednich razów szyję. Przypominało to scenę z taniego horroru o wampirach — ale kiedy rzeczywiście to robił, nic nie było tak łatwe jak na ekranie telewizora. Niewygoda, jaką się czuło, przy przebijaniu żył zawsze mu towarzyszyła. Nie znosił innych miejsc niż gardło — tam krew była... żywa, tak to określał. Przy nadgarstkach wydawała się dodatkowo zanieczyszczona. Bo skąd miał wiedzieć, w co ofiary wkładały łapska?
— Znam.
Skoro nie wiedział nawet takich banałów jak obeznanie z językiem obcym? Uśmiechnął się lekko do Jekylla, wracając do tej obskurnej nory, do ich rozmów, do zapachów i ciężkiego przeświadczenia, że to, co mogło między nimi być, nigdy nie zostanie wybudowane. Oboje zachowywali się zbyt narwanie, zbyt wyniośle, żeby utrzymać fundamenty. Ilekroć jedna ze stron dokładała cegiełkę, druga uderzała w kiepskiego rodzaju podest i zawalała konstrukcję.
Czy gdyby skomentował to nagłe przyspieszenie serca Jekylla to zacząłby budować podłoże czy jednak je zburzył? Czy w ogóle była jakakolwiek realna szansa na to, by zrozumieć mechanizm napędzający tego lekarza? Był dla Growlithe'a zdekompletowanymi puzzlami. Nawet jeśli Wilczur znajdował kawałek, który na pewno dotyczył obrazka (obrazka, który powinien odzwierciedlać samego Jekylla), wciąż nie wiedział gdzie go ułożyć, żeby był na swoim miejscu.
Tym sposobem nie był w stanie nawet założyć, czego mógł dotyczyć następny temat. Wpatrywał się w niego ze zniecierpliwieniem, ale twarz nie wykazywała agresji; jakby był  ciałem zaklętym w posąg, w którym jedyną ludzką częścią były oczy.
Wyduś to z siebie, do kurwy nędzy.
Sądzisz, że mam cały dzień?
Że będę tu wiecznie warował, zanim nabierzesz wdechu i wreszcie wyrzygasz to walące o żebra serce?
A jednak, wbrew sobie, siedział i warował. I — jak na złość — pewnie robiłby to cały dzień, gdyby zaszła taka potrzeba. Tym lepiej, że Jekyll nie wystawiał go na próbę, bo choć chwilowo wydawało się, że Grow byłby w stanie dokonać cudu, tak ciężko wierzyć, że kolejne dwadzieścia minut szczucia nie zmieniłoby perspektywy o sto osiemdziesiąt stopni.
— One?
Przytaknął dość sztywno, jeszcze raz obrzucając jego ciało dziwnym spojrzeniem. Prezentował się jak zwierzę, które dostało się wyjątkowo blisko ofiary, ale które — z jakichś przyczyn — nie atakowało.
Może jak pies, który został idealnie wyszkolony, który usłyszał „zostaw, Reks”, choć tuż przy nosie kręcił się napuszony kocur, posykujący i pomrukujący.  
— Upamiętniają moją podróż.
Więc podróżowałeś? — to pytanie zawisło między nimi, choć nigdy nie zostało wypowiedziane. Coś zacisnęło usta Wilczura, zasznurowało je o wiele ciaśniej niż nić za pomocą której zszył rany na Jekyllu. Może podskórnie wyczuł, że lada moment rozpocznie się właściwa rozmowa — ta z którą oboje będą musieli się zmierzyć — i nie chciał przedłużać procesu czekania.
Cisza jaka na nich osiadła, przypominała zastały śnieg. Wnikała głęboko pod mięso i żyły — równie efektywnie co zimno. Growlithe niemal wyczuwał, jak włoski stają mu dęba, a mięśnie zaczynają się napinać, chcąc stawić opór bodźcom zewnętrznym. Gdyby Jekyll nie wydusił z siebie tego, co od samego początku siedziało mu na końcu języka, być może doszłoby do następnego rozłamu...
„Hyde odszedł” — te dwa słowa Wilczur skomentował jedynie ledwo widocznym uniesieniem lewej brwi, jakby nie do końca wiedział o co chodzi. Albo o kogo. Im więcej szczegółów sprzedawał mu doktor, tym trudniej było uznać, jak zareaguje białowłosy.
Skąpany w półmroku dogasającej świecy, z cieniem połowicznie zakrywającym twarz, wpatrywał się nieruchomo w siedzącego (TAK DALEKO) mężczyznę. Chłonął jego opowieść, co do tego nie było wątpliwości, ale spojrzenie stwardniało, jakby ktoś zamienił jego oczy na kule ze szkła. Podejrzliwość przyciemniła wzrok Wilczura, nadała jego ślepiom o wiele mniej przystępny wyraz.
Próbujesz mnie oszukać, Jack? Mnie?
Powieki drgnęły. Powstrzymał się przed demonstracyjnym przymrużeniem ich. Jekyll zamilkł, najwidoczniej czekając na stosowny komentarz. Ale co w tym wypadku było stosowne? Na ile mógł wierzyć komuś, kto ledwie pół godziny wstecz bez żadnego „ale” odwiązywał chustę, dla niektórych będącą świętością? Skąd miał mieć pewność, że sprzedana mu wersja nie jest jedynie na szybko skonstruowaną bajeczką?
Z jakichś przyczyn spojrzenie Growlithe'a wbiło się w lekturę. Dostrzegł palce drugiego wymordowanego; wbijał opuszki w ten stary, spróchniały egzemplarz, jakby lada moment miał przebić się nimi na wylot książki.
Denerwujesz się? Zastałe w płucach powietrze prześlizgnęło się przez usta Wilczura. Masz czym? A potem białowłosy odwrócił głowę; wsparł się z tyłu rękoma i zawiesił wzrok na drzwiach, przez które przechodziło już tysiące Psów.
I każdy z jakimś raportem. Problemem. Kryzysem.
Więc zostałem ci już tylko ja. — Ton był zmęczony, ale wyzbyty ironii; nie miał drugiego dna. Najwidoczniej pierwszy raz w ich dzisiejszych pogaduszkach powiedział to, co miał na myśli. Nie czuł się źle. Prawdę mówiąc, niewiele w tym momencie czuł. Jedynie ten tragicznie niestabilny grunt, który kazał mu się zastanawiać nad głupotami. Na przykład nad tym, czy gdyby zniknął inny Pies, jakikolwiek inny Kundel, Doberman albo Ratler, to Jekyll siedziałby na tej cholernej skrzyni i ściskał w rękach podżartą przez czas lekturę. Czy gdyby nie widziano w kryjówce Insomnii lub Arthura, Bernardyn przeszedłby to samo piekło, aby zdać meldunek?
Poślę za nim psy tropiące. Wiesz o tym. — Podejmując przerwany temat miał wrażenie, że przerwał ciszę w sakramenckim miejscu. To prawie jakby zaczął wrzeszczeć w samym środku kościoła. Gdyby się dało, milczałby do końca dnia. — Kiedy go dorwą... a dorwą na pewno... to przecież wyszkoleni tropiciele... zdajesz sobie sprawę z tego, że umrze? Że prawdopodobnie zdechnie jak świnia, wykrwawiając się we własnym gównie. Tego chcesz? — Dotychczas nieruchome ślepia nagle drgnęły; gałki przetoczyły się na bok, by — nie odwracając głowy — mógł spojrzeć kątem oka na Jekylla. Przymrużone powieki nadały jego twarzy nonszalancki wyraz. — Chcesz zostać tylko ze mną, Jack?
Bo poza mną nikt nie stoi po twojej stronie. O tym też wiesz.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Więc zostałem ci już tylko ja.
  Przymknął na chwilę oczy. Nie został mu już nikt. Po tym, co spotkało go za życia, nie potrafił obdarzyć nikogo zaufaniem. Nadal czuł gorzki posmak porażki na swoich wargach, a czyn Węża przypomniała mu o niej. Goryczy rozlała się po jego ciele, jak dreszcze, które sukcesywnie towarzyszyły mu po przekroczeniu progu tego pomieszczenia, ale teraz nie było ani ich, ani jej. Wyrzucił z siebie to, co chciał. Poczuł się lekki, wolny, a stwierdzenie herszta tylko spotęgowało te uczucie.
  Rozluźnił dłoń, w której trzymał książkę. Ułożył ją obok apteczki, by nie zapomnieć o lekturze, gdy będzie wychodził, a przecież w każdej chwili mógł wstać, zabrać swoje rzeczy i to uczynić, zamykając za sobą drzwi. Koszulka opadła ze świstem na podłogę. Zapomniał o niej, gdy ugiął nogi w kolanach i wtoczył je na skrzynie. Ciało miał jak z ołowiu, a mimo to oparł dłonie o drewnianą powierzchnie i przechylił twarz w kierunku przywódcy, inicjując z własnej woli morderstwo jego przestrzeni osobistej. Złapał w zęby dolną wargę. Nie przemyślał tego, ale nie miał zamiaru opuszczać tej pozycji. Jedna z dłoni wylądowała między udami alfy.
  Przybliżył twarz do jego lewego profilu; miarowy, chłody oddech Jekylla prześlizgnął się po skórze Wilczura. Jeszcze niedawno chciał uciec od bliskości jak najdalej, a teraz sam ją sprowokował.
  Przewrotność losu.
  — Sugerujesz, że kłamię? — wyszeptał mu wprost w ucho, niemal stykając swój zgrabny nos z jego płatkiem. Otóż alfa miał słuszność. Wiele kłamstw przecisnęło się przez gardło Dr na przestrzeni tych wszystkich lat, niemniej jednak w tej chwili był szczery. Nie wiedział, gdzie jest doberman, ale użył wszelkich dopuszczalnych środków, by sprowadzić go z powrotem do kryjówki gangu w celu nafaszerowania go prochami na zwiększenie poziomu wirusa X w krwi, ale Hyde odmówił. Odmówił, świadomy napiętnowania. Nie ugiął się pod groźbą śmierci, którą zapowiedział mu Jekyll, bo przecież znał zasady panujące w psiarni. Znał i respektował je. Nigdy nie wykonał na żadnym z jego członków brutalnych eksperymentów. Sumiennie wywiązywał się ze swoich obowiązków. Nie zdradził lokalizacji ich siedziby. Czy musiał uświadamiać w tym Wilczura? Podskórnie wiedział, że nie, ale mimo wszystko na popękanych przez krew wargach ułożyła się odpowiedź. — Moje prywatne zachcianki nie mają żadnego znaczenia. Hyde dokonał świadomego wyboru i nie mam żadnego owodu, by nadstawić za niego karku i udawać, że jest inaczej. — Żaden cień litości, ani nuta zawahania nie przedarły się przez wypowiadane przez niego dźwięki. Pogodził z tym, że Wąż odmówił współpracy. Był realistą. Nie miał zamiaru iść do piachu za swój nieudany eksperyment, który wziął do ręki niematerialna łopatę i sam wykopał sobie grób, już i tak za bardzo odwlekał tę decyzję. — Jeśli to ma w czymś pomóc, wiem, kim był mutant, który stanął między mną a dobermanem — dodał; choć głos doktora był przyciszony, pobrzmiewał wyraźnie w pomieszczeniu. Odbijał się od ścian, siał zamęt. Dłoń Bernardyna zacisnęła się na ramieniu herszta, a na ustach zadomowił się półuśmiech. Zdenerwowanie wyparowało, na jego miejscu pojawiła się chorobliwa pewność siebie, która pływała w jego żyłach razem z krwią. Palce wbiły się w szorstką skórę. Wyczuł pod opuszkami jedną ze szram.  W te same palce chciał ująć skalpel i obedrzeć Crane'a ze skórę. Duma. Cholera duma. Przyznanie się do porażki było równoznaczne z wyeliminowaniem jej. — Aequalis. — Pamiętał jak zostało na nadane mu to imię w dusznym, cuchnącym domu przed laty, podczas srogiej, desperackiej zimy. Śmierć zgarnęła wówczas wiele istnień; był to jeden z najbardziej mroźnych dni, jakie wspominał w swoim życiu, a przecież przeżył ich wystarczająco dużo. — Miał na imię Aequalis. — Zdradził jego imię, niczym Judasz, który za srebrniki sprzedał swojego zbawiciela. Parsknął pogardliwie w myślach. Był w bardziej komfortowej sytuacji. Nie wierzył w Ao, ani żadnego boga. Nie miał przygotowanej linii, ani wyrzutów sumienia, który mogłyby podżegać samobójstwo. Wszystko to zostało zastąpione przez medycynę. — Poznałem go przed laty. Był jednym z moich pierwszych eksperymentów z zakresu GMO, więc podejrzewam, że chciał zemsty. Wiem, gdzie go szukać. Obiło mi się o uszy, że stał się jednym z wiernych nowatorskiego kościoła, który nadepnął na odcisk naszym sojuszom.
  Rozluźnił uścisk; zielone oczy zabłyszczały. Wpatrywał się w twarz Wilczura bez słów.  
Chcesz zostać tylko ze mną, Jack?
  Zszedł z prowizorycznego łóżka i zgarnął z podłogi zakurzoną koszulkę. Założył ją przez głowę na chude ramiona, a jego wzrok znów napotkał twarz przywódcy.
  — Już zostałem. Jesteśmy tu tylko my i zapach naszej krwi, czyż nie?
  Uśmiechał zelżał, ale nie odrywał spojrzenia do swojego rozmówcy, nawet jeśli szpetne rysy rozmyty się w mroku. Dopiero wówczas, kiedy przysiadł obok niego, potoczył nim po ścianach i suficie. Celebrował tymczasową ciszą, która między nim zapadła z tlącą się w nim świadomością, że jej termin ważności niedługo minie.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Jekyll, wbrew ogólnej opinii, bywał czuły. Ale dotychczas spotykano go takim jedynie w sytuacjach, w których ktoś oferował się pod nóż, a i wtedy doktor przeznaczał wszystkie swoje rzewne pieszczoty co najwyżej jakiejś nerce lub wątrobie. Nic dziwnego, że w momencie, w którym oparł dłoń między nogami Wilczura i przechylił się w jego stronę z własnej, niewymuszonej, absolutnie niespowodowanej szantażem woli, herszt DOGS odruchowo skamieniał.
Przyglądał się mu kątem oka, jakby obserwował jakieś niecodzienne zjawisko; najpewniej takie, które nie miało realnej racji bytu, ale z jakichś ironicznych przyczyn jednak się przytrafiło. Czuł zapach jego skóry i gorąco na swojej zastygłej twarzy. Gdyby teraz drgnął, spłoszyłby go — taka była pierwsza myśl, jaka przepchała się przez otępienie. Ten mrok w głowie działał jak gruba kurtyna, przez którą nic nie widać.
W co ty próbujesz grać, Jack?
Nie miał zamiaru mu przypominać, że walczyli po tej samej stronie barykady, choć niejednokrotnie dostrzegał niewielkie, prawie transparentne detale, które wskazywały na zupełnie odwrotny przebieg. W takich momentach ignorował nie tylko zachowanie samego Jekylla, ale również własne. Tłumaczył to sobie trzymaniem psa na długiej smyczy — jeżeli zacznie ujadać, gryźć i się panoszyć, wystarczy pas skrócić.
— Sugerujesz, że kłamię?
Zadziałało jak przerwanie napiętej liny, która dotychczas krępowała ciało i unieruchamiała w jednej pozycji. Wilczur obrócił twarz; kiedy to robił, poczuł na policzku ledwie wyczuwalne muśnięcie; zapewne przez nagły ruch nos medyka zetknął się z jego skórą, co w normalnych okolicznościach byłoby nie do pomyślenia. Nie zdążył tego dobrze przyswoić, a już spoglądał mu w oczy; byli zbyt blisko. Dostrzegał w tym mroku każdą ciemniejszą żyłkę w zielonych tęczówkach rozmówcy, każdą plamkę i wilgotne przebłyski w kącikach. Gdyby się skupił, dostrzegłby swoje odbicie.
Trwał w milczeniu, cedząc z wypowiedzi Jekylla kłamstwa od prawdy. Nie było żadną tajemnicą, że Growlithe nie stosował psychologii w swoich szeregach — nie był dobry w analizowaniu, wchodzeniu w umysł drugiego człowieka. Zdawał się na intuicję i siłę; poznawał prawdę przyciskając wrogów do ścian i gniotąc ich gardła aż wreszcie się poddawali i kasłając, charcząc i dysząc, wydawali nazwiska lub lokacje.
Swąd krwi przypominał, że naprawdę stosował tylko takie zagrywki; nawet Jekyll został poddany bezwzględnej próbie wyrwania z jego gardła jak najszczerszych dźwięków. Wyrwania ich z kawałkiem mięsa, skóry i z nitkami żył.
Wilczur ponownie odwrócił głowę, wbijając wzrok w naprzeciwległą ścianę, po której ślizgały się ich cienie — teraz złączone w jeden; równie karykaturalny co imię wypowiedziane przez Jekylla.
Aequalis.
Mięśnie pod dłonią medyka zaczęły twardnieć. Znał Aequalisa tylko pobieżnie, bardziej z plotek niż osobistych motywów. Ten makabryczny wyznawca Ao nigdy nie zainteresował go wystarczająco, żeby poszukać informacji na jego temat. Nie mówiono o nim. Brak plotek był dla Wilczura oczywisty — Aequalis nie robił nic, co rozwijałoby języki najwytrwalszym milczkom. A teraz tak po prostu okazał się przeszkodą?
— Był jednym z moich pierwszych eksperymentów... wiem, gdzie go znaleźć...
Ścisk palców na barku zaczął puszczać. Wilczur nawet nie drgnął, gdy Jekyll zszedł ze skrzyni i schylił się po szmyrgniętą na podłogę koszulkę. Dopiero po upływie kilku sekund widocznie się rozluźnił.
— Już zostałem.
Opadł plecami na ścianę. Oparł przy tym głowę o chropowatą powierzchnię i wypuścił powietrze przez nos, nakierowując spojrzenie swoje obrażenia.
W najbliższym czasie czeka nas dużo starć, Jack. — Rana na jego nadgarstku, ta zadana przez zwierzęce kły, była już o połowę mniejsza, jednak wciąż piekła i szczypała. Kciukiem zdrowej ręki przesuwał po zgrubionej skórze; drażnił porozrywany, zaczerwieniony naskórek. — Wygramy je — pewny swoich słów drążył dalej — dostaniemy to czego chcemy i dopniemy swego. W sprawie Hyde'a również. Jedno mnie tylko zastanawia. W co ty grasz? — Nie znieważył ciszy, którą chłonął Jekyll. Mówił wystarczająco niskim tonem, by nawet wymordowani mieli problem z wychwyceniem słów. — Zaszyty we własnej norze widywałeś się jedynie z Hydem. Wykonywałeś przy tym swoje obowiązki, oczywiście, że tak. Ale niewielu cię tu zna. — Nacisnął mocniej na gojącą się ranę, wykrzywiając z bólu usta. — Oni tylko cię kojarzą. — Skóra pod siłą wżynającego się w nią opuszka ponownie się otworzyła. Wilczur odsunął rękę z miną kogoś, kto nagle znudził się niezbyt śmieszną zabawą. Potarł w palcach krew. Tylko my i zapach naszej krwi. Naszej. Nie naszych. Naszej krwi.Próbujesz nas wszystkich zmanipulować? W imię jakiego celu? — Wreszcie na niego spojrzał. — Czego ty właściwie chcesz?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Cisza została zakłócona przez szept; Dr nie od razu zareagował, kiedy takowy został zarejestrowany przez jego wrażliwe na dźwięk błędniki. Jego wzrok zatrzymał się na cieniu sylwetki Wilczura; wpatrywał się w ówże ścianę jak w lustro. Cieszył się, że nie była wzorcowym odpowiednikiem tego przedmiotu. Widok własnego odbicia w przezroczystej trafili doprowadziłby do konfrontacji knykci z jej powierzchnią. Był na siebie zły, że doprowadził się do takiego stanu. Uformował z dłoni pięść i wbił do jej wewnętrznej strony płytki paznokci. Z łatwością przecięły skórę. Poczuł pod nimi juchę; zmieszała się z tą zaschniętą, barwiąc opuszki na jej kolor.
Zaszyty we własnej norze widywałeś się jedynie z Hydem. Wykonywałeś przy tym swoje obowiązki, oczywiście, że tak. Ale niewielu cię tu zna.
  Ramiona drgnęły lekko, gdy nimi poruszył; na jego dotychczas wykrzywionych w bezbarwnym  grymasie wargach pojawił się mdły uśmiech. Wtem potoczył wzorkiem po pomieszczeniu i zatrzymał go w końcu na pogrążonym w bólu obliczu alfy, kiedy woń krwi zwiększyła się na intensywności. Zanim Wilczurowi udało się pogłębić ranę, żylaste, zakrwawione palce Jekylla zacisnęły się na jego nadgarstku. Napór opuszków nie był silny. Mężczyzny w każdej chwili mógł wyrwać się z tego uścisku i ponowić próbę samookaleczenia i najprawdopodobniej wtedy Bernardyn nie wykrzesałby z siebie żadnych gestów sprzeciwu; zezwoliłby na to, walcząc sam zze sobą, by nie chwycić za skalpel i nie pogłębić w nim masochistyczne zapędy.
  — Nie wyraziłem się dostatecznie jasno? — zapytał; usta wygięły w niemal drwiącym uśmiechu po wypowiedzeniu tych słów, po czym pokręcił głową z dezaprobatą, wycofując dłoń, pod którą wyczuwał odrobinę przyśpieszony puls. — Twój łowczy nos cię nie zwodzi. — Poddał mu wszystko jak na tacy. Celowo i z rozmysłem. Podskórnie wiedział za jakie sznurki pociągnąć. Umysł alfy nie był przystosowany do podobnych zagrywek. Lekarz postrzegł go trochę jak zwierzę, od którego zyskał swój genotyp. — Pragnę prywatnej zemsty — przyznał bez żadnych uszczypliwości, a przecież mógł ciągnąć tę grę, wodzić go za nos, udawać, że jego słowa mają ukryte znaczenie. Mógł, ale, ale po co?
  Nie miały.
  Przemawiała przez niego złość, a raczej egoistyczna chęć wyrządzenia krzywy osobie, która pokazała mu środkowy palec. Oko za oka. Ząb za ząb. Czy nie takie usługi były świadczone przez gang? Czy nie to oferowało się w ramach wdzięczności za zdradę? Jekyll przesiąkł tymi wartościami na wylot. Był zepsuty do szpiku kości. Obaj byli, więc dlaczego Wilczur niezłomnie upierał się przy innym rozwiązaniu? Dlaczego nie rozumiał tak prostego przesłania?
  — Myślałem, że mnie zrozumiesz. Myślałem, że nie pobłażasz zdrajcom. Myliłem się?
  Pytanie zawisło między nim w zagęszczonym powietrzu. Jekyll miał wrażenie, że mogło posłużyć za zapalnik.
  Wstał z niewygodnej skrzyni. Jego wzrok zaprzestał uważnego wypatrywania nieporządnych, zagrażających mu ruchów herszta. Po przekroczeniu progu nory na końcu korytarza wątpliwości (kac) odebrały mu mowę. Czuł nieprzyjemną gulę w żołądku. Nigdy nie spodziewał się, że rzucenie na Dobermana wyroku okaże się takie przyjemne, niemal tak samo jak zwrócenie treści żołądkowych przed, a nie w sypialni Wilczura. Miał wrażenie, że z jego ramion spadł ciężar. Pierwszy raz od dawna chciał skupić się na zawartości stołu operacyjnego, a nie konsumpcji kolejnej ukradzionej butelki alkoholu.
  Zabrał apteczkę i książkę, a potem skierował swoje kroki w kierunku wyjścia. Jego dłoń już po chwili pchnęła ledwo trzymające się na zawiasach drzwi.
  — Zanim gdziekolwiek się ruszysz, zaczerpnij trochę snu. Świat się od tego nie zawali, a ty odzyskasz utracone na przestrzeni tygodni siły — poleciał Wilczurowi; w tonie głosu można było wyłapać troskę (o ich wspólne interesy). Zanim opuścił norę, zerknął na niego przez ramię, jednak kontakt wzrokowy szybko został przez niego przerwany. Spełnił swój zamiar; zamknął za sobą drzwi, pozostawiając herszta w towarzystwie własnego szaleństwa. Nie spodziewał się z jego strony subordynacji.
  Kim był, by wydawać mu polecenia?
  Parsknął, dopowiadając sobie w myślach.

___zt
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 17 z 19 Previous  1 ... 10 ... 16, 17, 18, 19  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach